Nowy Napis Co Tydzień #209 / Norwid w twórczości Przemysława Dakowicza
Wypada rozpocząć od osobliwego paradoksu: niniejszy tekst powinien napisać Przemysław Dakowicz, zarazem jednak właśnie on nie powinien go napisać. Powinien ze względu na swoje kompetencje, prowadził wszak najszersze u nas badania nad obecnością wątków norwidowskich we współczesnej literaturze. Jego rozprawa „Lecz ty spomnisz, wnuku...” Recepcja Norwida w latach 1939–1956. Rzecz o ludziach, książkach i historii
Rekonesans
Tymczasem warto zauważyć, że temat „Norwid w twórczości Przemysława Dakowicza” generuje przynajmniej dwa różniące się od siebie obszary badawcze, które wypada nazwać po imieniu. Pierwszy z nich wiązałbym z obecnością myśli Norwida w krytycznoliterackich wypowiedziach Dakowicza. Autor tomu Obcowanie. Manifesty i eseje świadomie zakorzenia bowiem swój dyskurs o poezji i jej zadaniach w tradycji norwidowskiej, interesująco rozwijając niektóre obecne w niej wątki.
Drugi teren dociekań wyznaczałyby z kolei te utwory, w których autor Vade-mecum jest postacią literacką i wymaga charakterystyki jako bohater wiersza czy też eseju. Na kartach rozmaitych tekstów Dakowicza pojawia się przecież nie tylko Norwid-myśliciel, ale także Norwid-człowiek symbolizujący pewien szczególny paradygmat ludzkiego losu. To, w jakim stopniu Dakowicz ukazuje ów paradygmat jako aktualny i współczesny, wydaje się istotnym zagadnieniem badawczym.
Trzeba też na koniec zauważyć, że nazwisko romantycznego arcymistrza mamy prawo potraktować jako synekdochę. Norwid znaczy wówczas tyle, co twórczość Norwida, zatem przedmiotem badań mogą stać się zarówno intertekstualne powiązania wierszy współczesnego poety z dziełami romantyka, jak i praktyki interpretacyjne Dakowicza, który stara się niekiedy czytać cudze teksty w kontekście pism autora Rzeczy o wolności słowa, przywracając w ten sposób utworom dawnego mistrza zapomnianą aktualność.
Poczynione wyżej rozróżnienia muszą zatem prowadzić do kłopotliwej konstatacji: wyłaniający się teren badań jest tak obszerny, że niepodobna dokonać jego eksploracji w niewielkim artykule. Zdając sobie sprawę z konieczności rzetelnego, monograficznego ujęcia zarysowanej problematyki, nie chciałbym jednak rezygnować z prób jej wstępnego, z konieczności uproszczonego opisu. Zależy mi na zarysowaniu swoistej mapy zagadnień, na zakreśleniu konturów przyszłego, wyczerpującego opracowania. Temat niniejszego artykułu powinienem być może wyposażyć zatem w dodatkowy kwalifikator. Formuła brzmiałaby wtedy następująco: „Norwid w twórczości Przemysława Dakowicza. Rekonesans”.
W sieci intertekstów
Już samo zagadnienie intertekstualności utworów autora Teorii wiersza polskiego otwierarozległe, trudne do ogarnięcia pole dociekań. Przypomnijmy, że może ono obejmować zarówno nawiązania obecne w warstwie powierzchniowej – takie jak cytat czy parafraza – jak i nawiązania obecne w tak zwanych głębokich strukturach tekstu – różnego rodzaju aluzje do warstwy tematycznej, stylistycznej czy gatunkowej innego dzieła literackiego. Warto również podkreślić, że trud wytropienia obecności rozmaitych elementów Norwidowego archetekstu w poezji Dakowicza nie jest w podobnych badaniach celem samym w sobie. Wręcz przeciwnie: stanowi raczej rodzaj bramy otwierającej refleksję nad semantyką wyśledzonych zapożyczeń. Finałem dociekań staje się w podobnym przypadku nie tylko diagnoza tego, co zapożycza współczesny poeta i w jaki sposób to robi, lecz także, a nawet przede wszystkim, odpowiedź na pytanie, jaki model recepcji dzieł Norwida i jaka sylwetka wieszcza wyłania się z intertekstualnego materiału.
Jak mogłyby więc wyglądać zastosowane w podobnej sytuacji procedury badawcze? Zanim wspomniany obszerny materiał zostanie poddany całościowemu oglądowi, niech wolno mi będzie sondażowo przywołać dwa jego wycinki. Ciekawy przykład tekstowego zapożyczenia odnajdujemy bowiem w poemacie Dakowicza opatrzonym prowokacyjnym tytułem Wyrzygnąć. Ów czasownik pojawia się jako echo słów Mickiewicza, który miał podobno rzec Hieronimowi Kajsiewiczowi: Późno wyrzygnąłem dumę i zepsucie nazbierane przez lat dziesięć”. Cytowane zdanie stanowi motto wymienionego wyżej wiersza i wraz z innymi sygnałami paratekstowymi kreśli przed czytelnikiem modalną ramę wypowiedzi współczesnego poety. Zaczynamy się domyślać, że logoreiczny monolog narratora utworu jest próbą wyrzucenia z siebie właśnie „zepsucia”: męczącego wewnętrznego zgiełku, pełnego chaotycznych obrazów ogołoconego z wartości, rozpadającego się świata. Inicjalne zdanie „po tym mieście można jeździć tylko w kółko w kółko” jest świadectwem zanurzenia protagonisty w swego rodzaju antyprzestrzeni – w obszarze pełnym śmierci, wyzutym z wszelkich porządkujących zasad. Odnosimy wrażenie, jakby w ramy ponowoczesnej estetyki i poetyki poeta włączał Dantejski (i Norwidowski!) topos wędrówki przez piekło. Współczesne infernum – którego literackie obrazy zawdzięczamy między innymi Eliotowi i Różewiczowi – pozbawione jest przecież malowniczych płomieni, ale męczy nie mniej dotkliwie swą porażającą pustką. W Dakowiczowym świecie – jakże podobnym do kreacji Eliotowskich i Różewiczowskich! – obumarłe i puste wydaje się niemal wszystko, co zostało powołane do istnienia: nie tylko ludzie, domy i wartości, ale także ludzkie języki. Jak czytamy:
możesz do woli powtarzać kopytko kopytko albo quantumque
reges delirant Achivi plectunturaż zabrzmi dzwonek
na koniec lekcji martwego języka i wreszcie będzie musiało
do ciebie dotrzeć od tej chwili wszystko co powiesz
może zostać wykorzystane przeciwko tobie
P. Dakowicz, Wyrzygnąć, [w:] tegoż, Ćwiczenia duchowe. Poematy, Warszawa 2016, s. 8, w. 13–17. [4]
Musi zastanawiać to, że autor poematu ani w przypisie, ani gdziekolwiek indziej nie tłumaczy sensu łacińskiego zdania wplecionego w tekst. Mamy prawo przypuszczać, że liczy bądź na wtajemniczenie czytelnika w arkana klasycznej łaciny, bądź też na jego oczytanie w twórczości Norwida lub przynajmniej w twórczości samego Dakowicza. W swoich krytycznoliterackich wypowiedziach poeta kilka razy przywołuje bowiem między innymi Norwidowy wiersz Do Walentego Pomiana Z., z którego pochodzi interesująca nas łacińska gnoma. Komentując cykl wierszy Jana Polkowskiego Głosy,krytyk zwraca na przykład uwagę na obecny w jednym z liryków motyw pochodzący z trzeciej części tego obszernego Norwidowego utworu
O! tak, o! tak, mój drogi... czas idzie... śmierć goni,
A któż zapłacze po nas – kto ? – oprócz Ironii.
Jedyna postać, którą wcale znałem żywą,
Pani wielka – i zawsze w coś ubrana krzywo –
Popioły ciche stopą lekką ruszająca,
Z warkoczem rudym, twarzą czerwoną miesiąca.
Ta jedna ! . . . A cóż więcej Ci powiem na wstępie ?
Oto, że w świat wchodziłem, gdy w największej sile
Poetów trzech (co właśnie zasnęli w mogile)
Śpiewało! – że milczałem – i znów pióro strzępię,
Jak kłos o sierpu ostrze; a powiedz mi, proszę,
Kto przy mnie jest, i fałsze wyrzuca macosze?
Owszem: quantumque reges delirant, Achivi
Plectuntur... i jest w błędzie, kto się temu dziwi
C. Norwid, Do Walentego Pomiana Z., [w:] tegoż, Vade-mecum, oprac. J. Fert, Wrocław, 1990, s. 200, w. 180–193. [6].
Czym zatem jest i co znaczy łacińska fraza, którą Dakowicz przenosi z Norwidowego wiersza do swego poematu? Jak wyjaśnia Józef Fert, mamy do czynienia z sentencjonalnym sformułowaniem Horacego, zawartym w jego listach. W przekładzie na polski brzmi ono: „królowie szaleją, lud cierpi”
Monolog wygłasza tu dwudziestolatek umierający w wyniku otrzymanego postrzału. Zapadając w sen śmierci, widzi postaci aniołów idących „nago w śnieżnych hełmach ku czołgom” – a wtedy objawia mu się ukryty sens jego własnego umierania, głębia znaczonej krwią historii […]
P. Dakowicz, O tomie „Głosy”…, s. 185–186. [8].
Jak się okazuje, przywołanie kontekstu norwidowskiego pomaga interpretatorowi wydobyć najgłębsze przesłanie Głosów i rozciągnąć jego znaczenie na całą poezję. Norwid jawi się nam w ten sposób jako rzecznik takiej twórczości, która staje się egzegezą ludzkiego losu zanurzonego w dramat dziejów; jako patron takiej poezji, która poszukuje ukrytego, eschatologicznego sensu w jawnym, doraźnym bezsensie umierania i przemocy.
Wróćmy jednak do zajmującego nas archetekstu. Co tak naprawdę znaczy w twórczości Dakowicza Horacjańska gnoma quantumque reges delirant Achivi plectuntur? W poemacie Wyrzygnąć wydaje się znakiem ironii – tej z ducha romantycznej, norwidowskiej. W szkicu o Polkowskim widzimy jej szczególny odcień – poznajemy gorzką ironię dziejów. W obu tekstach dostrzegamy też poetę, który właśnie ironię czyni narzędziem sprzeciwu wobec zła, co więcej: tworzy jako członek wspólnoty, jako cichy uczestnik polskiej historii. Mamy prawo przypuszczać, że budując intertekstualny most pomiędzy Vade-mecum, Głosami i swoim własnym dziełem, współczesny autor przenosi do swej twórczości także uobecnioną przez Norwida i Polkowskiego koncepcję poezji etycznej, wrażliwej na krzywdę nie tylko w wymiarze indywidualnym, ale i wspólnotowym.
Że tak jest, przekonuje przede wszystkim Teoria wiersza polskiego. Mottem tomiku Dakowicz uczynił między innymi drugą strofę Norwidowego wiersza Harmonia:
Trudne z łatwym w przeciwne dwie strony
Rozerwą wprzód człowieka.
Nim harmonii doczeka –
Odepchną wprzód, gdzie zmarłych miliony
P. Dakowicz, Teoria wiersza polskiego, Sopot 2013, s. 4. [9].
W jednym z wywiadów współczesny poeta podkreśla, że cytowaną cząstkę Vade-mecum świadomie osadza w kontekście jednego ze zdań współczesnego politologa Francisa Fukuyamy, umieszczając przesłanie Norwidowego wiersza w samym centrum sporu, jaki w latach 90. ubiegłego wieku wybuchł wokół koncepcji „końca historii”. Swój pisarski gest Dakowicz tłumaczy następująco:
Cytat z Norwida ma stanowić przeciwwagę dla, w moim przekonaniu, naiwnej koncepcji Fukuyamy. Wiedza człowieka z tej części Europy, z której pochodzimy, pozwala
traktować wszelkie posthistoryczne utopie z przymrużeniem oka. Historia się nie kończy, a na
pewno nie kończy się dla nas, środkowych Europejczyków, dla których zawsze jest i będzie czymś całkowicie namacalnym, jesteśmy w niej zanurzeni, ona nieustannie wpływa na nasze życie. Kapitalnie wyraził to Norwid w wierszu Czasy, w którym obnaża i wykpiwa utopistyczne skłonności swoich współczesnych. „Czasy skończone! – historii już nie ma” – tak streszcza tezy
dziewiętnastowiecznych idealistów. Wiersz ten ma drugą redakcję i drugi tytuł: Socjalizm. To może istotne dla interpretacji Teorii wiersza polskiego, że pierwotnie właśnie z tego utworu pochodziło drugie motto (jego echa znajdziesz w wierszu Chłopcy). Ostatecznie zdecydowałem się jednak na Harmonię, bo tutaj Norwid jest, tak mi się zdaje, jeszcze bardziej precyzyjny. Utopia – mówi, a ja powtarzam za nim – to wyraz intelektualnej naiwności i etycznej prostoduszności (by nie rzecz: prostactwa); człowiek nie może uciec od aksjologicznej dychotomii, zawsze dokonuje wyboru między łatwym a trudnym. Stąd podział„Krwawe cmentarne bajoro”. O książce „Teoria wiersza polskiego” rozmawiają Maciej Robert i Przemysław Dakowicz, [w:] P. Dakowicz, Obcowanie…, s. 193. [10].
Norwid czytany przez eseistę i krytyka jawi się więc znów jako poeta, który ma coś istotnego do powiedzenia także nam, ludziom XXI wieku. Autor Teorii wiersza polskiego powierza romantykowi rolę mędrca tłumaczącego nam nie tylko mechanizmy dziejów, ale i korzenie naszej własnej tożsamości. Ów mędrzec w cytowanej wyżej wypowiedzi to nie tylko kustosz zbiorowej pamięci, ale także stróż wartości – przestrzegający przed utopijną wiarą w koniec historii oraz egzystencję poza dobrem i złem. Kolejny raz widzimy, że w u Dakowicza Norwid staje się przewodnikiem po piekle współczesności – które w Teorii wiersza polskiego jest przede wszystkim piekłem historii. Warto przy tym dodać, że romantyczny wieszcz – nie tracąc statusu autorytetu moralnego i poetyckiego – konsekwentnie pokazywany jest w wymienionym zbiorze jako żywy i cierpiący uczestnik dziejów. Świadczy o tym przede wszystkim wiersz Niechybnie! Pora otworzyć nową część naszych rozważań.
W paradygmacie polskiego losu
Trzeba zatem przypomnieć, że najbliższy kontekst utworu Niechybnie! stanowią w Teorii wiersza polskiego fragmenty, których bohaterami są Polacy wplątani w bolesne obroty historii Europy Środkowej. Na kartach tomu pojawiają się nie tylko dawni powstańcy, nie tylko żołnierze niezłomni, nie tylko bohaterowie solidarnościowego podziemia, ale także dwójka romantycznych wieszczów – Mickiewicz i Słowacki. Oni także okazują się dziedzicami polskiego losu – wzniosłego i tragicznego. Bo też mamy do czynienia w zbiorze ze swoistymi „czarnymi kwiatami”. Każdy z wierszy poświęconych romantycznym „wielkoludom” to zapis ostatnich lat ich życia lub zgoła wyznanie zmarłego. W liryku Słowacki. Słowo i czyn poeta „trzydziestosiedmioletni / pluje krwią”
Dlatego niechętnie chodziłem do Cyprjana
Norwida mieszkanie jego wspomina
Jan Rosen przedstawiało obraz
Nędzy i Rozpaczy Brud i Złe
Powietrze panowały tam
niepodzielnie
sam Norwid stary już wówczas
i Bezzębny równie Niechlujny
na sobie jak wokoło siebie Gwizdał
przeraźliwie mówiąc
I Ział
Napojami Wyskokowemi których
jak wiadomo używał i nadużywał
mówił chętnie i obficie
ale mglisto
Pantaleon Szyndler
teorie mistyczne Norwida przekształcił
w fanatyczną wiarę i
niestety
pod wpływem Norwida
zaczął Pić umarł w zakładzie
dla obłąkanych w Częstochowie
[w Częstochowie!]
po licznych atakach
Delirium Tremens
nie odbierałem też
w obcowaniu z nim
[Norwidem]
wrażenia wielkości
ducha
zewnętrzny wygląd
ta oczywista Niechlujność
(na nim i wokoło niego)
przyczyniać się musiały
niechybnie
do
niepowodzeń
jego
Warszawa 1933– Łódź 2012
P. Dakowicz, Niechybnie!, [w:] tamże, s. 37–38. [13]
Osobliwość cytowanego utworu polega oczywiście na tym, że tekst ma charakter zapożyczony. Wskazuje na to zarówno data „Warszawa 1933”, jak i zawarta w drugim oraz trzecim wersie informacja, że mamy do czynienia ze wspomnieniami niejakiego Jana Rosena. Kalendarium życia autora Rzeczy o wolności słowa, sporządzone przez Juliusza Wiktora Gomulickiego i opublikowane w ostatnim tomie edycji Norwidowych Pism wszystkich, pozwala ustalić pewne fakty. Otóż notatka „Warszawa 1933” oznacza miejsce i rok wydania książki mało znanego malarza – właśnie Jana Rosena. Rzecz ma tytuł Wspomnienia 1860–1925
uwielbiający Norwida Pantaleon Szyndler wprowadza go w środowisko przebywających w Paryżu młodych artystów polskich i zapoznaje między innymi ze swymi warszawskimi kolegami Henrykiem Piątkowskim i Janem Rosenem, którzy odwiedzają poetę w jego pracowni
C. Norwid, Pisma wszystkie, oprac., wstęp J.W. Gomulicki, t. 11: Kalendarz biograficzny Cypriana Norwida, Warszawa 1976, s. 129. [15].
Pamiątką tych odwiedzin nie są jednak jedynie wspomnienia Rosena. W jednym z przypisów do kalendarium Norwida czytamy:
W zbiorach W. Gomulickiego znajdowała się karykatura N. z tego roku przedstawiająca obu artystów: Piątkowskiego jako młodego eleganta z monoklem w oku oraz Rozena jako młodzieńca o wybitnie semickim nosie, z bacikiem w ręku, podjeżdżającego doń wierzchem… na psie!
Tamże, s. 170 [16]
Czy Jan Rosen wiedział o tej karykaturze? – Tak. Wiedział. W swych memuarach nie omieszkał o tym nadmienić. Czy zatem jego wspomnienia wynikały z chęci emocjonalnego rewanżu? Nie da się wprost odpowiedzieć na tak postawione pytanie, jest jednak oczywiste, że obraz Norwida, jaki wyłania się ze wspomnień malarza, ma wiele cech karykatury. Oddajmy zatem głos Rosenowi:
Dlatego niechętnie chodziłem do Cypriana Norwida, którego poznałem tej zimy, a którego odwiedzaliśmy z Henrykiem Piątkowskim. Mieszkanie jego przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy; brud i złe powietrze panowały tam niepodzielnie. Sam Norwid, stary już wówczas i bezzębny, równie niechlujny na sobie, jak wokoło siebie, gwizdał przeraźliwie mówiąc i ział napojami wyskokowemi, których, jak wiadomo używał i nadużywał. Mówił chętnie i obficie, ale mglisto. Żal miałem do niego, przypisując mu – może niesłusznie – upadek Pantaleona Szyndlera, który teorye mistyczne Norwida przekształcił w fanatyczną wiarę i który, niestety, pod wpływem Norwida zaczął pić. Umarł w zakładzie dla obłąkanych w Częstochowie, po licznych atakach delirium tremens. Jak niemal wszyscy współcześni tak cenionego dziś poety, nie czytałem dzieł Norwida za życia jego i szczerze wyznaję, nie odczuwałem dla niego sympatji, nie odbierałem też w obcowaniu z nim wrażenia wielkości ducha, które pozwoliłoby mi było zapomnieć o ujemnych stronach osobowości jego. Niespodzianką dla mnie i dla Piątkowskiego było znalezienie w papierach wielkiego poety karykatur naszych, świadczących o pewnem zainteresowaniu się nami. Myślę, że ten brak dbałości o zewnętrzny wygląd, ta oczywista niechlujność na nim i wokoło niego przyczyniać się musiały niechybnie do niepowodzeń jego
J. Rosen, dz. cyt., s. 66–67. [17].
Porównanie tekstu zamieszczonego w Teorii wiersza polskiego z fragmentem wspomnień Rosena nie pozostawia wątpliwości, że współczesny poeta zapożycza niemal cały cytowany tekst malarza. Owszem, rozpisuje go na wersy, jeden z nich umieszcza w nawiasie – choć z reguły eliminuje wszystkie znaki interpunkcyjne – prócz tego omija niektóre zdania i wtrąca własne uwagi w nawiasach kwadratowych. Wszystko to są jednak zmiany dość drobne, a poza nimi nie odnajdujemy innych. Czy mamy więc do czynienia z powtórzeniem nie tylko tekstu, ale i jego sensu? Czy utwór Dakowicza ma być, tak samo jak wspomnienie Rosena, wyrazem niemożności uchwycenia Norwidowej „wielkości ducha” i jeszcze większej niemożności zapomnienia o „ujemnych stronach osobowości jego”? Oczywiście na tak postawione pytanie należy odpowiedzieć przecząco. Sama segmentacja wypowiedzi malarza pozwoliła przecież współczesnemu autorowi na semantyczny modelunek tekstu. Umiejętne zastosowanie przerzutni pozbawiło dyskurs oczywistości, nakazało lekturę podejrzliwą, skierowaną na głębokie warstwy semantyczne, i umożliwiło zupełnie inne niż w oryginale rozłożenie akcentów znaczeniowych. Podobną funkcję zdają się pełnić także zmiany ortograficzne, bo wyrazy wyróżnione przez Dakowicza dużą literą urastają niemal do rangi słów kluczy. Zmieniają komunikat w rodzaj szyfru. Kwestionują jego znaczenia dosłowne i kierują w stronę tego, co ukryte.
Efektem działań współczesnego poety staje się więc semantyczne rozwarstwienie komunikatu. Wspomnienie zapisane przez Rosena jest z kolei znaczeniowo jednowymiarowe. Nie da się jednak tego samego powiedzieć o wierszu Dakowicza. Słowa wyróżnione dużą literą brzmią ironicznie i zabarwiają ironią cały utwór. W jego tle obecne są przecież nie tylko inne fragmenty zbioru Teoria wiersza polskiego,ale także współczesne opinie o Norwidzie, jednym z najważniejszych myślicieli i poetów XIX stulecia. Ironiczną wymowę utworu sugeruje już sam tytuł. Słowo „niechybnie”, pochodzące z dalszej części wypowiedzi Rosena, Dakowicz umieścił na początku swojego wiersza. Zawarte w przeniesionym leksemie konotacje fatalistyczne odsyłają zarówno do pewnego paradygmatu losu Polaka, jak i do figury poety przeklętego. Podobne wrażenie odnosimy, czytając wyrazy wyróżnione majuskułą. Wszystkie one odnoszą się do biedy, jakby łódzkiemu pisarzowi chodziło o rodzaj gorzkiej niezgody na to, co los zgotował romantycznemu mistrzowi. Ironia Dakowiczowego wiersza dosięga też samego Rosena. Jeśli w omawianym utworze dochodzi do dekonstrukcji mitu, to na pewno nie jest nim mit poety-moralisty. Zabiegi współczesnego twórcy skłaniają do nieufności wobec karykaturalnego wizerunku Norwida-pijaka i w jakiejś mierze obnażają chwiejną, filisterską tożsamość malarza. Zaczynamy podejrzewać, że ten ostatni obraca się w kręgu wartości pozornych i żyje w swoistej aksjologicznej ułudzie. Autor Quidama tymczasem jawi się jako poeta autentyczny, wyposażony w tożsamość silną, nowoczesną, opartą na wierności własnemu sumieniu, a nie na majątku lub prestiżu wynikającym z pozycji towarzyskiej. Jego wizerunek, podobnie jak wizerunek Słowackiego i Mickiewicza, w całym tomie wpleciony jest właśnie w dyskurs tożsamościowy – w pytania o pamięć i zakorzenienie oraz w niepokoje dotyczące aksjologicznych podstaw naszej zbiorowej tożsamości. W laudacji, wygłoszonej podczas gali nagrody im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, Wojciech Ligęza scharakteryzował Teorię wiersza polskiego następująco:
Rozmowy Zmarłych i ze Zmarłymi, ewokacje epizodów historii – heroicznych, krwawych, bolesnych, dziwnych, zaprzeczających stanom wygody i szczęścia, tak teraz cenionym, dialog z czytelnikami o tym, w jaki sposób w nas istnieje przeszłość, wniknięcie w sferę mitów i fantazmatów, podróż po krainie literatury, w której kwestii formy nie sposób oderwać od polskiego losu – w znakomitym tomie poetyckim Przemysława Dakowicza […]znajdują niezwykły, na wskroś oryginalny wyraz. Historia ma tutaj postać baśni, przekazy dawnych dziejów stapiają się z okrucieństwem strasznego wieku totalitaryzmów. O celowych anachronizmach, jakimi operuje poeta, o równoczesności spraw polskich z różnych okresów w dziejach, można powiedzieć, że panowanie zła jest ponadczasowe, że cienie przeszłości przemawiają niewyraźnie, może przekaz zostaje zmącony, zatopiony w niepamięci, albo to my właśnie jesteśmy „ludźmi zmieszanymi”, bez wyrazistej tożsamości, korzeni, tradycji oraz aksjologicznych fundamentów
W. Ligęza, Laudacja, tekst dostępny w internetowym repozytorium UJ: https://ruj.uj.edu.pl/xmlui/bitstream/handle/item/77807/ligeza_przemyslaw_dakowicz_teoria_wiersza_polskiego_2018.pdf?sequence=1&isAllowed=y [dostęp: 14.05.2022]. [18].
Czytając Niechybnie! w kontekście całego zbioru, stopniowo dochodzimy więc do wniosku, że nakreślony przez Dakowicza portret Norwida nie jest obrazem klęski artysty w walce o swą wybitność. Odwracając znaczenia tekstu Rosena, współczesny poeta wpisuje postać autora Vade-mecum w nowoczesny mit „poety przeklętego” – najwyraźniej nieznany malarzowi. Znaki ekonomicznej biedy, a nawet ludzkich słabości stają się w tak nakreślonym wizerunku czymś zgoła przeciwnym niż symptomami degradacji. Są symbolami siły charakteru zdolnego przezwyciężyć tożsamość filistra i powierzyć poezji zadania daleko przekraczające oczekiwania salonowej publiczności.
W kręgu idei literatury etycznej
Przypomnijmy zatem, że Przemysław Dakowicz dość często wypowiada się w swoich esejach o zadaniach polskiej literatury i roli pisarza w rzeczywistości, która na naszych oczach zmienia się w sposób więcej niż gwałtowny. Nawiązując do postulatów niektórych przedstawicieli krytyki postkolonialnej, eseista pisze niekiedy między innymi o konieczności dekolonizacji naszej zbiorowej pamięci. Zauważa, że nasza literatura powinna „opowiedzieć Polakom i ich najbliższym sąsiadom swoją prawdziwą historię […], musi zrekonstruować własną utraconą pamięć”
Poszukując odpowiedzi na tak postawione pytanie, eseista sięga – nie powinno nas to zbytnio dziwić – do twórczości Norwida:
Wciąż konieczne wydaje się podjęcie – ale tym razem do końca, bez przemilczeń, bez ulegania złudzeniu, że amputowanie pamięci czyni nas społeczeństwem prawdziwie „nowoczesnym” – mozolnej wędrówki po piekle i czyśćcu naszej dwudziestowiecznej historii, historii wspólnoty okaleczonej,poddanej zbyt licznym zabiegom społecznej i ideologicznej inżynierii. Jeśli nie spiszemy wreszcie, po przeszło dwudziestu latach od upadku totalitarnego systemu, tej własnej „Bosko-Ludzkiej Komedii” – zachęcają do tego i Cyprian Norwid, przemierzający dantejskie szlaki w wieku dziewiętnastym, i Stanisław Brzozowski […] będziemy już do końca wewnętrznie sprzeczni, rozdwojeni w sobie, skazani na potępieńcze swary”
Tegoż, Legenda nowoczesnej Polski…, s. 47–48. [21].
Kolejny raz dostrzegamy zatem skłonność Dakowicza do tego, by trosce o pamięć nadawać wymiar etyczny, a podróży przez dramatyczne zakręty naszej narodowej historii – status wędrówki tożsamościowej. Mamy do czynienia z charakterystycznym dopełnieniem wizerunku Norwida. Autor Vade-mecum staje się w eseju przewodnikiem po infernalnych zakamarkach XIX wieku, ale także ponadczasowym autorytetem moralnym, nakazującym odważne zagłębienie się w piekło historii XX stulecia. Ów status uzyskuje zresztą w twórczości Dakowicza nie tylko jako autor wspomnianego zbioru, lecz również jako obywatel, który na własnej skórze odczuł opresję imperium. W cytowanej już rozmowie o Teorii wiersza polskiego współczesny poeta-norwidolog przypomina między innymi dysydencki i więzienny epizod z Norwidowej biografii, umieszczając tym samym dziewiętnastowiecznego pisarza w samym centrum polskiego etosu niepodległościowego:
Przez ostatnie dwa wieki robiono z nami, z Polakami, rozmaite rzeczy, byle tylko przekonać nas, że powinniśmy naszą tożsamość porzucić albo przynajmniej wydatnie przemodelować. Stosowano do tego rozmaite metody, cały arsenał metod. Po pierwsze, kupowano ludzi, opłacano tych spośród nas, którzy myśleli podobnie – lista rosyjskich płac z czasów rozbiorowych jest dziś mniej więcej znana. Proponowano współpracę, na dobrych warunkach i początkowo nie stawiano nawet szczególnie wysokich wymagań. Nie każdego stać było na odmowę, ale wielu zachowało się z godnością – na ogół płacili za to wysoką cenę.
Tutaj opowiem może w skrócie jedną z takich historii. W 1845 Cyprian Norwid spotyka w Mikołowie niejakiego Maksymiliana Jatowtta, konspiratora, uciekiniera z Warszawy. Jatowtt utracił paszport, Norwid ofiarowuje mu własny (wtedy w dokumentach nie było fotografii), a usłyszawszy, że spiskowcowi potrzebna jest mapa Niemiec, wycina fragment z ogromnej mapy Europy, mówiąc: „Polskę krajali, krajmy i my Prusy”. Piękna historia, prawda? Ale to nie koniec. Ten paszport wystawiony na nazwisko Norwida Jatowtt przekazuje później komuś innemu i dokument trafia w ręce carskich dyplomatów w Paryżu. Norwid, przebywający wtedy w Berlinie, zostaje wezwany przez rosyjskiego ambasadora Feliksa Fontona. I Fonton proponuje mu formę „zadośćuczynienia” – namawia go do wstąpienia na służbę rosyjską, roztaczając przed nim wizję błyskotliwej kariery. Trzy godziny trwa ta rozmowa. Po trzech godzinach Norwid, który już wie, że to jego definitywne pożegnanie z rodzinnymi stronami, odpowiada: „Nie godnym kariery świetnej, którą mi pan wskazujesz, i przyjm moje pożegnanie na wieki”. Szczegóły tej rozmowy znamy dzięki Krasińskiemu. Fonton wpada we wściekłość i żegna Norwida następującą sentencją: „Wy, panowie Polacy, jesteście poeci, my Moskale nie. Zobaczym, kto dalej zajdzie”. Na pierwsze z cytowanych zdań zwracam twoją szczególną uwagę, bo ono może być pomocne w wyjaśnieniu tytułu mojej książki – Teoria wiersza polskiego. Fontonowi wtedy, w połowie dziewiętnastego wieku, intuicja podpowiedziała coś bardzo istotnego. Jaki jest skutek tej wymiany zdań? Norwid trafia do więzienia
„Krwawe cmentarne bajoro”…, s. 201. [22].
Trudno było nie przywołać cytowanego fragmentu w całości. W wypowiedzi poety-norwidologa odnajdujemy przecież cechy szkicu powieści. Mamy w niej barwną scenkę rodzajową, intrygę, konflikt charakterów i postaw, a także szerokie tło społeczno-historyczne. Mamy też świetnie odmalowaną sylwetkę poety, który, podobnie jak w omawianym wcześniej wierszu, pojawia się tu nie tyle jako Norwid-myśliciel, ile raczej Norwid-człowiek, a przede wszystkim (inaczej niż w Niechybnie!) jako Polak i obywatel. Zasadniczym konstrukcyjnym elementem opowieści staje się bowiem (jakże współczesny!) motyw odmowy – niezgody na współpracę z imperialną władzą. Gest bohatera – kolejny raz – Dakowicz czyni symbolem pewnej charakterystycznej postawy Polaków rzuconych w wir historii. Decyzja Norwida została przez eseistę umieszczona na szerokim tle historycznym i etycznym. Zanim Dakowicz przywoła anegdotę, mówi nie tylko o polskiej kolaboracji z zaborcami i represjach wobec niepokornych, ale także o zderzeniu dwóch radykalnie odmiennych systemów aksjologicznych. O nieuchronnym konflikcie tych, którzy na szczycie hierarchii wartości umieszczają siłę, bogactwo i praktyczność, z tymi, dla których liczy się przede wszystkim wierność normom moralnym podpowiadanym przez sumienie. Co więcej, pokazuje, że w naszej części Europy podobne starcie wpisane jest w geopolitykę i ma charakter permanentny. Właśnie dlatego autor Rzeczy o wolności słowa staje się w opowiadaniu norwidologa ucieleśnieniem mitu racji moralnej, który przez wieki aż do naszych czasów tkwił u podstaw polskiego oporu wobec przemocy otaczających nas imperiów. Czy oznacza to, że Dakowicz czyni Norwida patronem naszych dysydentów – także tych solidarnościowych?
Zanim odpowiemy na tak postawione pytanie, przypomnijmy, że taki sposób postrzegania autora Rzeczy o wolności słowa nie jest zupełnie nieznany polskiej kulturze literackiej. Szeroko komentowana pod koniec ubiegłego wieku książka Tomasza Łubieńskiego zawiera między innymi następujący passus:
Oczywiście Norwid i Fonton byli innymi ludźmi, wyznawali inne poglądy, wartości, inaczej patrzyli na świat. Fontonowi mogło się wydawać, że doskonale rozumie Norwida. Rzecz jasna przyjemniej i ciekawiej, oczywiście na jakiejś przyzwoitej stopie, żyje się w Berlinie czy w Rzymie niż w prowincjonalnej Warszawie. On, dyplomata, sam przecież praktykuje tę miłą prawdę. Więc tym bardziej trudno mu jednak pojąć, czemu Norwid nie chce sobie pomóc. Tylko że nie brał Fonton pod uwagę, jak kilka lat spędzonych w wolności, choćby niełatwych, odebrało Norwidowi zdolność taktycznych obrachunków. […] W owym momencie [Norwid] po prostu wie tylko, jak musi postąpić, nie rozmyślając o konsekwencjach
T. Łubieński, Norwid wraca do Paryża, Kraków 1989, s. 26. [23].
Zwłaszcza końcowe zdanie cytowanego fragmentu, skonfrontowane z wywiadem Dakowicza, podpowiada, że ten ostatni świadomie nawiązuje do takiego modelu czytania życia Norwida, jaki utrwalił się u nas w trudnych latach 80. XX stulecia. Niezdolność do serwilizmu i kunktatorstwa, brak zainteresowania kuszącymi wizjami wygodnego życia w służbie imperium, bezkompromisowość moralnych decyzji, odwaga przyjęcia konsekwencji wierności nakazom sumienia – właśnie takie cechy romantycznego wieszcza (wyraźnie zbliżone do etosu współczesnego opozycjonisty) akcentują zarówno Łubieński, jak i Dakowicz.
Dodajmy wobec powyższego, że ten sposób opowiadania biografii Norwida pozostawał dawniej w ścisłym związku ze specyficznym sposobem czytania jego twórczości. Badacze odnajdując w biografii poety ważne świadectwa wierności imponderabiliom, poszukiwali w głębi jego dzieł także świadectwa moralnej wyobraźni. Wydobywano na przykład Norwidową koncepcję poezji zaangażowanej – wolnej od żywiołu publicystycznego, ale zarazem nieobojętnej wobec losu wspólnoty i wyznawanych przez nią wartości, poddanych niekiedy dziejowej próbie. W jednym z esejów Stanisława Barańczaka odnajdujemy niemal wszystkie charakterystyczne elementy tak zarysowanego stylu odbioru dzieł Norwida. We wstępie do swojej antologii Poeta pamięta badacz i poeta pisał tak:
Myślę po prostu, że dając świadectwo naszym czasom i wyrażając sprzeciw wobec ich niesprawiedliwości czy obłędu, poezja nie przyjmuje bynajmniej cudzych funkcji za swoje, ale spełnia właśnie te, do których ona najbardziej – z racji swojej jednostkowej, konkretnej i antysloganowej natury – jest powołana. Ktokolwiek marzy dziś o powrocie do „poezji czystej”, zapomina nie tylko o tym, że rzeczą nie całkiem czystą jest pisać „poezję czystą” w brudnych czasach, ale i o tym, że tak naprawdę poezja czysta nigdy nie istniała. Nie pisał jej w każdym razie ani Dante, […] ani Norwid
S. Barańczak, Wstęp, [w:] Antologia poezji świadectwa i sprzeciwu 1944–1984. Poeta pamięta, wyb. S. Barańczak, London 1984, s. 9. [24].
Warto zestawić cytowany fragment z interpretacją Norwidowego wstępu do Vade-mecum dokonaną przez Dakowicza w eseju Legenda nowoczesnej Polski. Dodajmy od razu, że mamy do czynienia z lekturą na wskroś osobistą, jakby pisarz urodzony pod koniec XX wieku właśnie u Norwida poszukiwał odpowiedzi na pytanie o zadania literatury w naszej epoce:
Jakie punkty styczne pomiędzy sytuacją poety współczesnego a sytuacją Norwida dałoby się wskazać? Wymieńmy je po kolei: 1. przekonanie, że poezja znajduje się w momencie kryzysowym i przełomowym; 2. świadomość rozpięcia/rozdarcia twórcy między pragnieniem artystycznej „czystości” a obowiązkami względem wspólnoty; 3. postulat moralistycznego, etycystycznego wymiaru twórczości literackiej (nie Baumanowska „moralność bez etyki”, ale dawny porządek, w którym para pojęć – moralność i etyka – występuje łącznie, bo posiada zakorzenienie w aksjologii chrześcijańskiej). Wszystko to składa się na obraz twórcy jako kogoś, kto nie ucieka w splendid isolation, ale w sposób odpowiedzialny i solenny mierzy się z wyzwaniami epoki. Norwid nazywa tę postawę – stanowiącą, jak sądzę, przeciwieństwo „bezdziejowości” z pism Brzozowskiego – „przytomnością względem czasu swojego i składowych żywiołów w grę wchodzących”
P. Dakowicz, Legenda nowoczesnej Polski…, s. 38 [25].
Obie cytowane wyżej wypowiedzi sporo łączy. I Barańczak, i Dakowicz sytuują Norwida na antypodach koncepcji „sztuki dla sztuki”. Obaj obsadzają go w roli autorytetu artystycznego i moralnego, co więcej: w roli mistrza opracowującego na wskroś nowoczesny model twórczości nieunikającej zobowiązań społecznych, a nawet w roli myśliciela ukazującego wzorcowy model współczesnego pisarza-moralisty. Wszystko to nie zmienia jednak faktu, że każdy z cytowanych głosów jest zanurzony w zupełnie innym kontekście kulturowym, który w zasadniczy sposób wpływa na ich sens. Nie przypadkiem antologia Barańczaka ukazała się w Londynie. Powstawała w końcu w latach stanu wojennego w Polsce i miała u nas status książki zakazanej. Jej tytuł zarysowywał podstawową opozycję pomiędzy polityką pamięci promoskiewskiego reżimu i obowiązkiem dokumentowania (także przez poetów) komunistycznych zbrodni. Wyrażony przez Barańczaka nakaz poetyckiego sprzeciwu wobec obłędu historii ma w swym tle zjawisko serwilizmu artystów wobec władzy. Inaczej jest oczywiście w przypadku Dakowicza, który pisze z głębi ponowoczesności. Kontekstem manifestu autora Obcowania nie są ani stan wojenny, ani emigracyjne marzenia i rozczarowania, lecz styl życia, którego zapleczem intelektualnym stały się hasła końca historii i kresu paradygmatu romantycznego. Czytając Obcowanie,dość szybko dochodzimy do wniosku, że Dakowicz sytuuje Norwida w samym centrum swojej polemiki z tymi nurtami współczesnego życia i myślenia, które opowiadają się za moralnym relatywizmem, a pamięć historyczną traktują jako zbędny, martyrologiczny balast. Okazuje się, że autor Teorii wiersza polskiego twórczo kontynuuje „opozycyjną” linię czytania Norwida, śmiało adaptując ją do potrzeb naszej ponowoczesnej epoki.
Niech więc na koniec wolno będzie podkreślić, że Dakowicz-pisarz czyta Norwida egzystencjalnie, to znaczy: odnajduje w jego twórczości rozproszone cząstki własnej historii. Co więcej: dostrzega wspólną dla siebie i dla autora Quidama przestrzeń doświadczeń i sposobów ich poetyckiej ekspresji. Czy zatem świadomie stara się rozwijać dziś „Norwidową” linię polskiego wiersza? Tak postawione pytanie zachęca oczywiście nie tyle do natychmiastowej odpowiedzi, ile raczej do zadawania kolejnych pytań. Można przecież zapytać, w jakim stopniu ironia wypełniająca wiersze autora Łączki tkwi swymi korzeniami w dziełach Norwida? Można również zastanawiać się nad tym, w jakiej mierze Teoria wiersza polskiego może być czytana jako współczesna wersja Vade-mecum?Przychodzi też do głowy pytanie, czy zarysowany wyżej model recepcji dzieł romantycznego mistrza ma charakter indywidualny i przynależy wyłącznie Dakowiczowi, czy też wpisuje się w szersze zjawisko związane z powrotem historii i powrotem paradygmatu romantycznego, dającym się zauważyć w naszej poezji po 2010 roku? Zdaję sobie sprawę z tego, że każde z wymienionych wyżej zagadnień wymaga osobnych dociekań, daleko przekraczających ramy niniejszego artykułu. Wiem, że w takiej sytuacji nie pozostaje mi nic innego niż wiara w to, że krąg badań, jaki te tematy otwierają, doczeka się kiedyś swego monografisty. Oby jak najprędzej.