19.10.2023

Nowy Napis Co Tydzień #225 / jak spacer, to na kolanach

„Djonizos i Hades są jednym i tym samym bogiem” Heraklit

dziś poczęstowałem papierosem każdego mijanego człowieka.
byłem iskrą, ulgą, zalążkiem nowotworu. potem wrzucali

we mnie pety, choć niejeden żul miałby jeszcze pojarę.
to ofiara, podobnie jak krok, wdech, słowo. za każdym

rogiem kryje się kwantowy minotaur. zaczynam iść
po jego głowę. coś sprawia, że zaraz obmywam mu kopyta.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Mateusz Barczyk, jak spacer, to na kolanach, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 225

Powiązane artykuły

18.11.2021

Nowy Napis Co Tydzień #127 / Godzina Wu [fragment]

Marzec

Zakupy

Stoję przed wejściem do Biedronki, w odległości trzech metrów od obcego człowieka, choć zalecają metr, a inni dwa. Nie wiadomo w końcu ile, żeby przetrwać. Bo umrzeć można teraz w kolejce po mięso albo po papier toaletowy. Niektórzy, myśląc, że umrą po nas, zaopatrzyli się we wszystko, bo mieli na to dużo czasu i pieniędzy. Ja nie mam oszczędności, więc umrę w pierwszym secie. Dogrywki nie będzie. Może to nawet lepiej. Żeby tylko pochłonęło wszystkich, a nie wybiórczo. Nieważne już nawet kiedy, żeby tylko wszystko zniknęło, żeby nie zostawić po sobie płaczących i cierpiących.

 

Płyn do dezynfekcji drogi, a jeśli już jest gdzieś w sklepie, to zaraz znika. Nie wiem, czy ludzie piją ten płyn, czy kąpią się w nim? W końcu płyn dostałam od przyjaciół. Podali mi go przez płot, zanim zabarykadowali się na amen w swojej twierdzy. Oni są przykładem tych, którzy dłużej przetrwają, bo mają – pieniądze, dom, firmę.

 

Ja nie mam tych trzech gracji, ani nawet nie mam chłopa w domu, a bez chłopa, wiadomo. Siedzę więc sama z dziećmi i snuję plany na ewentualność szerszej pandemii, bo nie wierzę, że ona się zawęzi. Co do wąskości, miałam sobie zwęzić spodnie, ale do krawcowej iść nie mogę, więc chudnę, a spodnie spadają z dupy coraz bardziej. Do fryzjera też nie można pójść, zatem mam teraz własny salon w ciasnej i ciemnej łazience oraz lustro, które dostałam od Wu. A może należało do niej? W lustrze widzę swój prawy profil, ten ładniejszy, oraz lewy, który, mam wrażenie, starzeje się szybciej i staję się podobna do mojej matki. Nawet głos już mam jej. Mówię głosem mojej matki. To jeszcze bardziej mnie przeraża, bo wolałabym być rybą, w stawie pływać i głosu nie mieć.

 

Korpo

Codziennie, około dziesiątej rano, mam call. Mój starszy brat nie rozumiał tego słowa, bo nie pracuje w korporacji. U nas to słowo jest niczym Anioł Pański. Nigdy nie wiadomo, co nam ześle, bo wersji jest tyle, ilu mówiących. Nie jest zatem jasne, czy to będzie osiemdziesiąt, czy sześćdziesiąt procent oraz co nam będzie wolno, a co będzie trzeba. Opcji jest wiele – postojowe, choroba, urlop, opieka. Do biura przyjeżdżam tylko we wtorki na dyżur, aby po pracy zobaczyć Wu.

 

Zdrowie psychiczne

Wczoraj miałam terapię grupową przy użyciu komunikatora internetowego. Gdyby mi ktoś powiedział w dziewięćdziesiątym czwartym, że tak będzie, pewnie musiałabym zostać dłużej w szpitalu, bo takie historie to były tylko u Dicka. Terapeuci twierdzą, że to zupełnie nowatorska forma prowadzenia zajęć.

Nie mam problemu z izolacją. Terapeuta mówi, że doskonale sobie radzę. Dla mnie to jak dar z nieba. Na ulicach pusto, markety zamknięte. Mam wreszcie czas dla Wu i dzieci. Nie musimy nigdzie biec. Żyjemy leżąc.

 

Miłość

Teraz Wu nie może wyjść, pojechać, odejść. Nie ma busów. W weekendy nie jeżdżą. Więc kiedy się kłócimy, siedzimy tu razem zamknięci. Jedyne, co może zrobić, to wyjść na balkon i ostentacyjnie milczeć. Piątki są słodkie. Jakbyśmy się rok nie widzieli. Wu ma niebieskie oczy, lekko przymrużone, co sprawia, że zastanawiam się ciągle, co w tym spojrzeniu ukrywa. Pytam, czy mnie jeszcze kocha, czy mu się podobam. Wu mówi wtedy „Kotku”, ale nie wiem, czy w tym słowie jest potwierdzenie, czy głębsza tajemnica. To nie daje mi spokojnie spać. W snach przewijają się kobiety. Wu uspokaja mnie rano, że one są nieprawdziwe, że wszystkie je rodzę. A ja urodziłam przecież dwoje dzieci i nie przypominam sobie, żebym na świat wydała również dorosłe kobiety. Te kobiety są piękne i młode. W moim śnie Wu głaska je po udach i patrzy na mnie z uśmiechem, mrużąc niebieskie oczy. I tak codziennie, ja opowiadam mu sny, a on mruczy do telefonu „Kotku”, robiąc akcent na O, z czego wychodzi „kooootku”. I to ma mi dać poczucie, że nigdy mnie nie zdradzi.

 

Las zamknięty

Dzisiaj zamknęli las. Moje drzewa są już teraz zupełnie wolne od głosów ludzi i od ich ciężkich kroków. Ryby w stawie mogą być spokojne, bo nikt ich nie złowi. Ale zwierzęta muszą być czujne. Myśliwi mogą wchodzić do lasu. Las ma być otwarty w Wielkanoc. Ludzie wracając z kościoła, będą mogli znowu wydeptać ścieżki i trzymać się za ręce.

 

Dzieci

Rano patrzę na zaspaną i ciepłą, jak słodka bułka z pieca, córkę. To daje poczucie bezpieczeństwa. Rano mój syn się uśmiecha. Teraz wszyscy podłączamy komputery. Dzieci, bo mają lekcje, ja, bo pracuję zdalnie. Le podczas nauki śmieje się tak głośno, że i ja uśmiecham się pod nosem i myślę – miłość dzieci jest największą miłością, jaką otrzymałam. Nie wiem, czy od Boga, czy sama byłam jej stworzycielem.

 

Sport

Wu stwierdza, że musi schudnąć, choć ja lubię jego ciało. Uwielbiam, kiedy przywiera do mnie mocno całym sobą. Kupił sobie bieżnię. Boi się tylko, że hałaśliwe bieganie będzie doskwierać jego sąsiadce z dołu. Gdyby i mnie tak się bał, choć trochę. Wu nie je teraz dużo. Nie umie gotować. Zamówił takie śmieszne posiłki w pudełkach. Jest ich pięć. Misternie zapakowane w plastikowe pojemniki. Jakieś papki i kolorowe mazidła z owocami. To uruchomiło we mnie lęki, że nie będzie już wspólnych kolacji, a jak wszystko minie, nie będziemy wychodzili do restauracji, co przed zarazą było naszą rozrywką. A może tylko moją? Wu uspokaja, że w piątek zje ze mną kolację. Przygotowywanie posiłków, kiedy jestem sama, nie sprawia mi przyjemności. Tylko w weekendy, kiedy się spotykamy, uaktywnia się we mnie kucharz i czuję smak. Teraz gotując, liczę kalorie, żeby Wu nie czuł, że grubnie. Ja nie uprawiam żadnego sportu, a mimo to tracę na wadze, odkąd go poznałam. Nie wiem, może to daleko posunięte stany lękowe.

 

Papierosy

Palę, kiedy kłócę się z Wu i kiedy jest dobrze. Nie paliłam kilka lat. Zaczęłam, odkąd się poznaliśmy, i teraz nie umiem przestać. Próbuję nie kupować, ale kiedy rozmawiamy przez telefon, w głowie mam dym papierosowy. Zwłaszcza, gdy myślę o kobietach. Wtedy mogłabym wypalić całą paczkę naraz. Na balkonie trzymam białą porcelanową filiżankę, która służy za popielniczkę. Sąsiedzi też palą. Nasze kłęby dymu spotykają się w powietrzu zamiast nas – ludzi. Na trzecim piętrze nie mają popielniczki. Rzucają pety na trawnik pod balkonami. Jest ich tam już dość sporo. Zastępują kwiaty. Ten chłopak z trzeciego piętra chciał rzucić się pod samochód, ale nadjechała policja i zabrali go do szpitala. Leżał kilka dni w psychiatryku. W tym samym, w którym ja byłam, kiedy byłam piękna i miałam długie kasztanowe włosy. Lekarze nie mogli uwierzyć, że taka młoda dziewczyna chciała sobie zrobić krzywdę. Ja nie mogłam uwierzyć, że się obudziłam.

 

Soboty

Po miłosnych piątkach nadchodzą soboty. Krwawe rozdanie. I sprawdzam. Wu kłamie. Dla mnie, dla lepszego jutra. Odwożę go do domu. Jeśli sprawdzi nas policja, wiem dokładnie, co mówić. Takie role to pestka. Wu ma stopień. To nam pomoże. Ja mam pracę i ważny segregator z dokumentami na tylnym siedzeniu. W razie czego historia jest wiarygodna. Wu krzyczy, ja milczę. Chcę znowu odchodzić, uciekać. To potrafię. Nie umiem tylko potem, kiedy ochłonę, wejść w rzeczywistość. Bez niego nie umiem oddychać. W nocy mam zawał. Ale chyba urojony. Serce bije w rytm Kill the words zespołu D.R.I. Chyba nie muszę nikomu tłumaczyć, że nie mogę spać. Wu dzwoni, potem wyłącza telefon. Ja piszę, ale zaraz potem go blokuję. Potem Wu pisze, ale ja nie odpisuję. Na tej wojnie jesteśmy tak samo silni i podobnie słabi.

 

Niedziele

Trzeba wreszcie ustąpić. No przecież nie umiem usiedzieć w domu. Jadę do Wu. On przytula, tłumaczy. Jestem znowu małym zwierzątkiem. Mrużę oczy, żeby być jeszcze bardziej niewinną. Wu niesie mnie do pokoju. Jest cicho i dobrze. Nie pamiętam nawet, dlaczego właściwie jesteśmy pozamykani.

[…]

 

Dzienniki pandemiczne dostępne są w e-sklepie Instytutu Literatury.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Sylwia Jaworska-Domagała, Godzina Wu [fragment], „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 127

Powiązane artykuły

25.08.2021

*** [Siedzimy nadzy przy okrągłym stole…]

Siedzimy nadzy przy okrągłym stole, 
gramy w bakarata.
Oszukuję, 
dostajesz same dobre karty.
Wygrałaś już prawie wszystko.
Zwyciężyłaś  kobiety, 
do których beznadziejnie lgnąłem,
pokonałaś rozpaczliwy hazard
w poszukiwaniu domu,
i alkohol na waleczność, 
i proszki na istnienie.
Teraz plujesz i gardzisz mną.
I mówisz, że ostatnie rozdanie.
Oszukuję, 
dostajesz dziewiątkę i króla.
Wygrywasz. 
Wbijasz korkociąg w moje prawe oko. 
Odchodzisz.
Dym z papierosa ubiera twoją postać.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Jan Paweł Krasnodębski, *** [Siedzimy nadzy przy okrągłym stole…], Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Powiązane artykuły

25.08.2021

*** [Miałam osiem lat, powiedziałam, żeby nikt mi nie przeszkadzał…]

Miałam osiem lat, powiedziałam, żeby nikt mi nie przeszkadzał, 
bo medytuję jak tatuś i zamknęłam się na balkonie, zapaliłam 
papierosa, to były ulubione papierosy tatusia, potem zapaliłam 
drugiego, dym unosił się jak skrzydła kaczuszki, myślałam 
o ognisku, czułam się jak w dobrym piekle, potem rzygałam, 
rzygałam, rzygałam i miałam bóle w brzuchu i gorączkę, ale dobrze
było, wszyscy zatroskani i nawet popiół z papierosa tatusia upadł 
obok mnie, dzwoniono do lekarzy, nie musiałam chodzić do szkoły
i uczyć się matmy. 
Potem była komunia święta i podczas tajemniczej spowiedzi nie 
powiedziałam o tym papierosie, bo to wcale nie był mój grzech, 
a zresztą o grzechach nie należy mówić ani dobrze, ani żle. 
Nie wiedziałam jeszcze co z tymi ogniskami i dymkami
jak kaczuszki zrobię.
Miałam dwadzieścia lat, gdy kończyłam szkołę i kolejny chłopak, 
trzeci mój wybrany, potknął się na licealnych schodach i znowu 
to był uraz czaszki, taki nieprzyjemny, śmiertelny, zdaje się, szybko 
wyjechałam nad morze stopem, by moczyć stopy i odpoczywać 
z różnymi mężczyznami. 
Ktoś był też ze mną zaręczony i ten pierścionek musiałam oddać 
do jubilera, żeby kupić lody, a do lodów taki biały proszek, po którym 
było lekko, bardzo lekko, dobre piekło.
Kiedy skończyłam trzydziestkę coraz częściej odwiedzałam grób męża 
inżyniera, którego przerost serca nie nadążył za przerostem
zawodowych ambicji. Obok leżał mój ojciec i tak przenosiłam jedną 
świeczkę stąd dotąd nie wyjmując papierosa z ust i żałując, że rąk 
nie mogę trzymać w kieszeniach. 
Po czterdziestce poznałam człowieka, który był raczej niewidomy, 
nosił białą czapkę albo białą laskę, nie zwracałam na takie szczegóły
uwagi, byłam zajęta sprzątaniem w ogrodzie kiedy znienacka powiedział 
zostań i opowiadał, że jestem piękna i coś o ciepłym fajnym życiu
i o jakiejś swojej chorobie, taki głupi, ale to był jego ogród bardzo 
wspaniały i orzechy włoskie cudownie spadały. 
Dobijam pięćdziesiątki, wiem, że to trudny okres dla kobiety, podobno. 
Idę na balkon popękanej kawalerki. 
Tak to było. 
Dom z ogrodem przegrałam w ruletkę w jedną noc. 
Dziewiąte piętro. 
Tak to jest.
Ulubione papierosy mojego ojca. 
Tak to bywa, małe grudki w piersi i teraz wreszcie mogę wyrzucić protezę. 
Nie oszukiwać siebie. 
Nie kaleczyć ciała.
Dobra jest ta zima, taka ciepła. 
Pluszowe misie i skrzydła kaczuszki. 
Tak, gdzieś jeszcze matka moja i przyjaciółka miłosna Natalia z klubu 
Amazonek, mogłabym zadzwonić. 
W dobrym piekle. 
Czuła zima.
Czasu nie ma. 
Nieba nie ma. 
Poręcz gładka, poręcz śliska. 
W dole lód. 
I mężczyzna z laską, białą. 
Ma otwarte dla mnie ramiona.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Jan Paweł Krasnodębski, *** [Miałam osiem lat, powiedziałam, żeby nikt mi nie przeszkadzał…], Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Powiązane artykuły

14.06.2021

Strach

Całe życie
przychodzi do mnie
upięty w szare barwy
spocony
otwarty na wszystko
siada pod parapetem okna
drapieżną dłonią
każe zapalić papierosa
milczy

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Andrzej Dębkowski, Strach, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Powiązane artykuły

11.03.2021

Nowy Napis Co Tydzień #091 / pestki, pesteczki

Zapraszamy do obejrzenia nagrania

Zachęcamy do obejrzenia materiału wideo, na którym poetka prezentuje wiersz pochodzący z tomu storytelling. Książka wydana nakładem Biura Literackiego miała premierę 8 lutego 2021 roku.

kiedy nadajesz im imię 
stają się 
powołane do mówienia
odłowione

 

niewiele pamiętam 
(nazwijcie to jak chcecie
mnie się nawet podoba: klasowa amnezja)
tylko tyle że ojciec najbardziej to ziemię kochał 
i modlił się do świętych
żeby mu dla niej dali jeszcze chwilę żyć 
przesypywał w palcach pył mamrotał przesypywał 

 

a mnie staje w gardle wiśniową pestką
imię miejsca 
blizny na języku 
po zębach-płotach
dawniej wracało się pociągiem w kołysaniu

 

nie ma innych powrotów tłumaczą mi 
kiedyś odpowiesz nam: wiem 
teraz jest czas opowieści 

 

stoją w rzędach pod starym gieesem 
w palcach mają papierosy mocne widzę tamto ,,m’’
a nad wargami jasne nieopalone skwarem smugi 
teraz jest czas mówią 
bo tutaj mówić to jakby kołysać 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Antonina Małgorzata Tosiek, pestki, pesteczki, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 91

Powiązane artykuły

08.03.2021

*** [wejściowy mur przepompowni…]

wejściowy mur przepompowni 
zdobią napisy łks łódź 
gks tychy 
pieprzyć organy ścigania
zawisza 1946 
z boku młody majster
namiętnie pali papierosa
chciała mu coś powiedzieć
ugryzła się w język

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Bartłomiej Siwiec, *** [wejściowy mur przepompowni…], Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Powiązane artykuły

04.01.2021

Dlaczego nie lubię Krakowa

Na jednym z najpiękniejszych 
stoję placów świata 
i zadaję pytanie: 
dlaczego tu wracam? 

 

Kraków nie dba o siebie 
jak nie zadbał o mnie. 
W tym czego tutaj nie ma 
a co zwą powietrzem 
zawisłą wielka chemia 
z ulotnym kamieniem: 
wiatr który kłuje w oczy 
odpryskiem historii. 

 

Miasto zrobione z kamienia 
co idzie do nieba. 

 

Rzędem domów 
zbyt niskich na Europę 
stoi Karmelicka. Niegdyś Czarna 
dziś znowu czarna to ulica. 
Na jednym rogu wojsko 
na innym dom gdzie 
wszystkie troski codzienne 
mieszkają. Naprzeciw 
kształtem misternym w niebo 
dźwiga się Talowski. 
                                     Stojąc obok niego 
spostrzegam światło w niebie   
moje dawne bocianie gniazdo 
na Michałowskiego. 
                                   Do przyjaciół 
stąd blisko lecz zmieniam 
dzielnicę taki mus cichym krokiem 
przemierzam ulicę 
Sarego. 
               Inżynier Józef Sare
przez blisko ćwierć wieku
przeszło pół wieku temu 
miastu patronował.  
                                 W pobliżu 
wzgórze zamek ale te pominę 
przenosząc się na Stradom 
czego jest przyczyną 
numer dwadzieścia siedem. 

 

Okazała zdobna cztery piętra  
z naddatkiem czuwa kamienica. 
Na niej brud w niej dywany 
mnie jednak zachwyca rozmach 
budowniczego. 
                           Wiedzie linia kręta 
ganków dziedzińca i w metalu gięte 
schody zewnętrzne przed pożarem 
ku wodzie do studni podworca  
nad którym okrojony 
jesiennego nieba spłacheć. 

 

Chłód sieni gardło bramy kafle  
Godzickiego dają schronienie 
i bronią przed zgiełkiem. 
Widomym znakiem czasu 
są witryny z życiem jaskrawe 
szyldy niszczenie substancji. 

 

Miasto zrobiono  
z kamienia co idzie do nieba. 

 

Potężny dumny domu 
godzien lepszych czasów 
gdybyś stał w towarzystwie kolosów 
tobie podobnych 
pachniałoby Europą światem 
metropolią 
                    tam właśnie 
gdzie dzisiaj straszą 
ulice poranione niepewne tramwaje 
przed instytucją sklepu 
to dziwne zebranie ta pustka 
kiedy na wschód trębacz 
oznajmia dziesiątą już po dniu 
i ten pył w oczy wiatr 
kurz noc szaruga. 

 

Ciemność wygładza zmarszczki 
uspokaja oddech. Łoskot 
tramwajów rzadko kroi ciszę 
zadźwięczy w niej pokora 
przejrzystość i słowo. 

 

Kamienne miasto idące do nieba. 

 

Krok nieśpieszny 
okryje wszystko pajęczyną 
ścieżek powrotnych. 
I znów na jednym 
z najpiękniejszych placów 
świata zaśpiewa 
głos natrętny: 
a jednak tu wracasz. 

 

PS. Ze szczerych uczuć 
choć niemiłym tonem 
tyradę wygłaszaną 
kończyć wreszcie trzeba
zachowując dla miłośników 
miasta i znawców historii 
myśl swobodną kwitnącą 
na ustach pytaniem 
o prezydenta co albańskie 
palił papierosy. 

 

(22 października 1980)

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Waldemar Żyszkiewicz, Dlaczego nie lubię Krakowa, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Powiązane artykuły

07.05.2020

Nowy Napis Co Tydzień #048 / niedopałek

Zapraszamy do obejrzenia nagrania

Z okazji pierwszych urodzin Instytutu Literatury 22 lutego 2020 roku zorganizowana została w Warszawie poetycko-muzyczna Noc Chopina. W 210. rocznicę urodzin polskiego kompozytora nastąpiło również uroczyste rozstrzygnięcie V Ogólnopolskiego Poetyckiego Konkursu Chopinowskiego. Jury, składające się z: Wojciecha Gawłowskiego, Małgorzaty Judy-Mieloch, Krzysztofa Kuczkowskiego oraz Adama Wiedemanna przyznało I miejsce Łukaszowi Barysowi za wiersz Fryderyk: słuchanie świata, II miejsce Bogdanowi Nowickiemu za wiersz Krystian Zimerman, III nagrodę Wojciechowi Roszkowskiemu za wiersz Nella miseria oraz siedem wyróżnień. Poniżej publikujemy jeden z wyróżnionych liryków autorstwa Anny Piliszewskiej, pochodzący z okolicznościowej publikacji Noc Chopina. Jubileuszowa antologia pokonkursowa V Ogólnopolskiego Poetyckiego Konkursu Chopinowskiego „Hymn zachwytu” 2020, wydanej pod redakcją Małgorzaty Judy-Mieloch.

 

niedopałek

 

Piszczałki z topiącą się cyną wyglądały jak świece kapiące

łzami, a sala – jak kościoły wypalone do cna podczas

wojny. […] Kiedy Penderecki przyszedł w nocy i zobaczył

salę Filharmonii, zaczął płakać. Pierwszy raz widziałam go

płaczącego…

 

fragment rozmowy z Joanną Wnuk-Nazarową,

Dyrektor Naczelną Filharmonii im. Karola Szymanowskiego

W Krakowie w latach 1991–1997

 

 

grudzień, mróz, mało śniegu. jest 13.15. ktoś

pije kawę marago, Zwierzyniecką przemyka stękający

autobus, komuś porwał kapelusz wiatr-trefniś

– z pogwizdywaniem turla go w stronę Plant.

 

o 13.20 w radiu Valse mélancolique. tupie

stróż dla rozgrzewki. na podwórku ktoś rzucił

garstkę kości dla psa. krążą zziębłe

sikorki. ktoś, kaszląc, zapala sporta

 

w filharmonii, na piętrze. W tym samym czasie

pociąg wiezie szkolną wycieczkę do Krakowa

na koncert. przez zamarznięte szybki trudno

dojrzeć cokolwiek. nauczyciel strofuje

chichoczące dziewczynki. kiedy kopcąc, upada

 

upuszczony papieros, pociąg wjeżdża do stacji.

charczy głos w megafonach. bura fala

podróżnych sunie burym peronem. klasa rusza

parami. jest 13.30.

 

w królestwie instrumentów gęstnieją dymne

spirale. wycie syren podrywa w niebo chmary

gołębi. próbują śpiewać

płomienie, pożerając organy: cyna kapie

jak woda. nie ma wody w hydrantach.

 

muzyka ognia: trzaski w harfach i kontrabasach,

grających z żarem L’Adieu. to jest właśnie ten

moment, gdy batutę przejmują gniewne

pięści żywiołu,

choć ruszyło się miasto i na plecach wynosi

estradowy fortepian.

 

nikt nie myśli, że kiedyś tu orkiestra coś zagra

– że się jeszcze tu sfruną pszczoły

nut, że oklaski…, że przy oknie

na piętrze ktoś znów sięgnie po sporta;

 

wciągnie w płuca haust dymu. przez żaluzje

usłyszy stękający autobus i przytłumiony

gwar. dopije zimną herbatę, westchnie,

zanim odejdzie. w popielnicy z fajansu zostawi

pestkę cytryny

 

i peta, zmiażdżonego obgryzionym paznokciem.

zamknie drzwi z nowym zamkiem

na klucz całkiem zwyczajny. to będzie zwyczajna

chwila – nic się nigdzie nie zatli. Zwierzyniecką

porwany kapelusz przeturla wiatr…

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Anna Piliszewska, niedopałek, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 48

Powiązane artykuły

Loading...