06.04.2023

Nowy Napis Co Tydzień #197 / Nowy Gramofon #38 – „cięty język światła”

W najnowszym odcinku z Marleną Niemiec o jej debiucie poetyckim cierpkie (⁠⁠Biuro Literackie⁠⁠, 2022) rozmawia krytyczka, badaczka literatury, redaktorka czasopisma ⁠KONTENT⁠ Zuzanna Sala.

Wszystkie odcinki Nowego Gramofonu są dostępne na naszym profilu w Spotify!

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marlena Niemiec, Zuzanna Sala, Nowy Gramofon #38 – „cięty język światła”, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 197

Powiązane artykuły

06.04.2023

Nowy Napis Co Tydzień #197 / Płynąc

Późnym sierpniowym popołudniem 2021 roku z Andrzejem Kosmowskim i Reną Marciniak, jego żoną, również poetką, popijaliśmy czerwone wino w kawiarnianym ogródku przy Marszałkowskiej. Chcieliśmy zdążyć przed ponownym zamknięciem, przed napływem czwartej fali zarazy.

Poeta zderzył się z nią zimą. Przy czterdziestostopniowej gorączce opuścił go czas – przebywał poza nim trzy tygodnie. Renę, także zarażoną, owładnęło wówczas odciążenie – zdawała się tiulem, marą, watą, mgłą, snem, który jednak kontrolował po omacku oddech bliskiej istoty. Pamięta, że okładała męża lodem („zbawczyni moich płuc” – napisze później w wierszu Kosmowski), poza tym niewiele, bo wiotka materia, jaka ją wypełniała, zwijając się, marszcząc i plącząc, przesłaniała widzenie perspektywy.

W innej dzielnicy zachorował wtedy i umarł dziewięćdziesięcioletni ojciec artysty – temu ostatniemu lekarze kategorycznie zabronili uczestniczyć w pogrzebie, bo dopiero z wolna wracał do czasu albo czas do niego. To poetę gnębiło, choć nie ma tu winy, jedynie wyrwa w odwiecznym obyczaju nakazującym żegnanie się z rodzicami w odwecie za pozbawione świadomości, wrogie i wrzaskliwe witanie ich w chwili narodzin.

Stany i emocje tamtego okresu izolacji zawarł Andrzej Kosmowski w swym ostatnim, dedykowanym żonie zbiorze Jeszcze jedna noc. Tom ukazał się w wydawnictwie ANAGRAM przy finansowym wsparciu Instytutu Literatury w ramach Tarczy dla Literatów (co warte podkreślenia z uwagi na liczebną obfitość i wagę treści powstałych wówczas świadectw literackich, które zapewne nie ujrzałyby światła dziennego bez wspomożeniowej inicjatywy mecenatu kultury).

Warto podkreślić, że Kosmowski to jeden z najciekawszych współczesnych poetów, obchodzący w tym roku pięćdziesiątą rocznicę debiutu pisarskiego, autor ośmiu tomików. Jego najnowszy zbiór jest zaś znaczący co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze to oryginalny poetycki zapis fizycznego i psychicznego zmierzania się z zarazą. Po drugie – książka ta odsłania wyraziste cechy pełnej intrygujących kontrastów twórczości tego autora: intelektualisty, tłumacza poezji anglojęzycznej, literaturoznawcy, z wykształcenia specjalisty handlu zagranicznego, warszawiaka zaplątanego w poezję poprzez wrażliwość i zmysły, w związku z nią na życie i śmierć.

Pandemiczne rozliczenia

Na pierwszy ogień idzie czas, ten kuglarz bawiący się z nami w kotka i myszkę, kiedy indziej zanikający niby skończony sen:

nasz czas zwolnił
ba nieomal stanął
w miejscach przypisanych nam
w urzędowym zarządzeniu

[czas pandemiczny]

Tak autor „jeszcze jednej nocy” odnotowuje powszechnie odczuwany wtedy fenomen: w tamte dni, tygodnie, miesiące, lata czas płynął inaczej. Czujnym poetyckim zmysłem Kosmowski wydobywa paradoks spowolnienia: to oszustwo, iluzja, blaga, w istocie bowiem w tempie finiszującego długodystansowca nasze życie pokonywało dystans dzielący nas od mety. Stąd przestroga:

nigdy nie ufaj czasowi
nigdy nie ufaj naszym czasom
róże zawsze więdną
zbyt wcześnie
zwłaszcza te szklarniowe

[czas pandemiczny]

Celności owej przestrogi dowiódł kalendarz: po pandemii czas nie wrócił już w dawne koleiny, narzucił nam potrzebę filozofowania, czyniąc wyłom w odwiecznej regule, że w dzieciństwie i młodości płynie wolno, a im człowiek starszy, tym szybciej. „Wie pani, mój dziesięcioletni synek narzeka, że tak błyskawicznie mijają dni, a kiedyś rok szkolny okropnie mu się dłużył” – zwierzyła się właścicielka barku z wyrobami domowymi na moim osiedlu, gdy kilka przecznic dalej Andrzej Kosmowski po raz pierwszy po chorobie (kiedy to czas go opuścił) wyszedł z domu i stwierdził, że:

niby wszystko było na miejscu
a nic się nie zgadzało

[miesiąc albo epokę albo jedną śmierć później]

Bo przecież czas wiąże ze sobą przestrzeń, nadaje jej kontury, konsystencję i stopień realności. Raptem odgłosy nieodległej autostrady wydały się poecie prawdziwsze niż śmierć ojca i jego pogrzeb – a odkrycie to rozpoczęło proces kolejnego rozliczenia: z poczuciem własnej zdrady, niezadośćuczynienia rytuałowi udziału w akcie pożegnalnym rodzica. Proces, w którym wyjątkowego znaczenia nabiera wznowiony, zdumiony dialog z ojcem:

prawdę mówiąc
nigdy nie rozmawialiśmy ze sobą intensywniej

[boże narodzenie – rok później]

Rozmowa toczy się na cmentarnych ścieżkach, w bezsenne noce, w zaduszkowy poranek, w omglonych dniach jesieni i zimy. Rozmowa „o istocie bytu / sensie trwania /i dziedzictwa”, której początek wydarzył się tuż przed śmiercionośnym natarciem covidu. Rozmowa spinająca na trwałe rzeczywistość obecności z rzeczywistością nieobecności:

no przecież wiem
ten cień błąkający się
wśród wyniosłych tuj
na skraju cmentarza

jest Twój

[*** (no przecież wiem)]

W ten sposób człowiek-poeta zadaje niemiłosiernemu czasowi nokautujący cios: czas nie ma już nic do powiedzenia w obliczu ponadczasowej relacji syna i ojca, śmierć wskrzesiła więź i nasyciła ją nową treścią.

Woda i Ziemia

Motyw wody, wywiedziony z Heraklitowego ta panta rhei, to jeden z najistotniejszych filarów tej poezji, naturalnie wynikający z tematu czasu. Wszechobecność wody – jest ona wszak w brzuchu matki, w strumykach, źródłach i rzekach, jest w deszczach i śniegach, pocie i łzach, jest w banalnym kuchennym kranie i studni, jest wreszcie w oceanach, zajmuje ponad siedemdziesiąt procent globu – nakazuje uznać ją na najważniejszy i największy żywioł towarzyszący istnieniu. Raz przyjazny, raz wrogi, w każdej ze swych odsłon oferuje człowiekowi ugruntowany, wierny archetypiczny symbol, nieodstępujący go od poczęcia po kres.

W dedykowanym rodzicom wierszu navigare, krótkim hymnie o heroizmie starości, dramatycznie kurczy się przestrzeń wyznaczona na płynięcie – utrzymywanie się na powierzchni, już nieuchronność, ten miernik tragedii, powleka horyzont grobową barwą:

Płynąć
choćby dany ci akwen
był już nie większy od
szklanki z wodą
na stoliku nocnym
[…]
płynąć
chociażby nawet morze
straciło wiarę w swoją
własną misję
płynąć

To poezja od swego zarania zanurzona w duchu wody. W dwóch poprzednich tomach – Atlantyk jest wszędzie (2016) i Ocean zdjął wiatr z moich żagli (2020-2021) – wyprowadził ją autor na strony tytułowe; woda uwodzi Andrzeja Kosmowskiego spokojem, wielością świetlnych odcieni, topielami, wzbudzaniem niejasnych tęsknot i magiczną wręcz mocą:

a potem nagle powróciła woda
i czas
stał się jednością

[nasza mała atlantyda]

Niewykluczone, że przydarzyło się poecie, któremu uprawiana przez lata profesja menadżera-handlowca umożliwiała dalekie podróże, doświadczyć owego mistycznego dotknięcia (kosmicznego taktu muzycznego – powiedziałby węgierski pisarz i myśliciel Béla Hamvas) sprawiającego, że w kimś, kto po raz pierwszy staje nad brzegiem oceanu, zachodzi dogłębna, niewysłowiona, determinująca los zmiana – człowiek już nie jest ten sam, choć wszystko pozostaje takie samo.

Ale choć uczepiona lustra wody i przeniknięta jej metaforyką poezja autora jeszcze jednej nocy osadzona jest w konkrecie, detalu, w tu i teraz, w codzienności stąpającej po ziemi, jak u poetów z brytyjskiej grupy Liverpool Scene: Adriana Henriego, Briana Pattena czy Roberta McGougha, których Kosmowski admirował w młodości, w rzeczywistości przygarniającej uliczną, miejską prozę:

samo południe
czarny kot dostojnie kroczy
samym środkiem puławskiej

[stan]

Jeszcze dosadniej przemawia konkret w wierszu o znamiennym tytule surrealizm praktyczny:

samo południe na starówce
środek lutego
blednący chudziutki księżyc
zawieszony nad kawiarnianym stolikiem
rozstawionym na bruku bocznej uliczki
szuka ratunku w parującej filiżance kawy
zaczynam lubić Lublin

Mignie w jakimś wersie i nazwisko polityka czy piłkarskiego idola, uważne światło poetyckich reflektorów skieruje się na granicę polsko-białoruską, gdzie „dwa państwa z zapałem grają w zbijaka i nie biorą jeńców”. Poezja Kosmowskiego nie odpływa i nie rozmywa się w sferze abstrakcji, bo rozumie on, że metafizyka wychyla się ze szczeliny brukowej kostki, z podrapanych drzwi starej lodówki, przeciekającej pralki, zaokiennej szarości, postrzępionej rybackiej liny – tkwi w trzewiach powszedniości.

Animus i Anima

Jednak zarówno wtedy, gdy poeta staje na brzegu któregoś z oceanów, jak i wtedy, gdy wyprawia się do sklepu Żabka po drugiej stronie ulicy, posługuje się tym samym językiem. Kultura tego języka u czytelnika-melomana przywołuje styl muzyki Johannesa Brahmsa, który intymne emocje i uczucia wyrażał otwarcie i szczerze, lecz powściągliwie, z elegancją, w sepiowej tonacji wspomnienia, bez histerycznych zrywów. To samo dotyczy refleksyjnej warstwy wierszy autora jeszcze jednej nocy – odartej z nachalności, mentorstwa.

Metafora w tym stylowym pisarstwie smakuje bardziej, niż by smakowała w kwieciście wylewnych wersach, dlatego dociera do odbiorcy krótszą drogą, jak w perfekcyjnym erotyku:

Świt
zgnieciona gałązka tymianku
wpisana w jej włosy

[*** (świt)]

To twórczość równie męska (Animusowa), co tkliwa, kiedy poeta pozwala uwolnić obecny w każdym mężczyźnie pierwiastek kobiecy (Animalny). Wyraziście dostrzega się tę sztukę w wyrafinowanym gatunku poetyckim, jakim jest haiku – rezultacie fascynacji Japonią (gdzie, nawiasem mówiąc, przekłada się wiersze Kosmowskiego). Cykl haiku zamieszczony w ostatnim tomie wybrzmiewa skondensowanym, krystalicznym dźwiękiem, jaki rodzi się, gdy zamysł autora odnajduje słowo, a ono staje spełnione w świetle swego znaczenia. I choć można by ową koincydencję uznać za olśnienie, to zwykle wynika ona z mozolnej pracy mózgu i znawstwa tajników warsztatu. Na przykład:

rozbite lustro
w każdym okruchu
odmienne wspomnienie

[*** (rozbite lustro)

Albo:

kwarantanna –
na naszej ławce
tylko para wróbli

[*** (kwarantanna)

Anty-sielskość i piękno

Lecz nie zadomowią się w poezji Kosmowskiego poszukiwacze sielskości w utartym, tradycyjnym sensie. Bardziej niż falujące łany zboża, uwagę podmiotu lirycznego przyciąga wyrastająca za mostem w Białobrzegach, szczelnie wypełniona kłębami mgielnej waty autostrada, tak niewidoczna, jakby uwito ją na szlaku ku nicości. Bardziej niż purpurowy zachód słońca – korytarzyk do toalet, gdzie przygarbiony milczący facet wypija kolejną whisky z colą. To konsekwencja założenia, że w rejony metafizyczne czy wręcz mistyczne wkracza się poprzez przyziemność, a także wyboru tonacji poetyckiego języka.

Jednak ta programowa anty-sielskość w najmniejszym stopniu nie odbiera wierszom Kosmowskiego piękna. Przeciwnie, łamiąc stereotyp łączący zachwyt jedynie z idyllicznymi obrazkami przyrody, poeta udostępnia wyobraźni czytelnika szersze przestrzenie. W tej męskiej poezji piękno pojawia się po prostu, naturalnie, niby mimochodem, z naciskiem na „niby”, ponieważ taki trik udaje się tylko twórcom z górnej półki. To dlatego zostaje z nami taki widok:

klucz żurawi
drzazga piękna
na sierpniowym niebie

[klangor]

I dlatego tak namacalnie odczuwamy chłód nocy:

Przymrozek
nawet księżyc tężeje
na metalowym parapecie

[*** (przymrozek)]

W zbiorze jeszcze jedna noc jak w zwierciadle przeglądają się wspomnienia, uczucia, stany ducha dojrzałego człowieka, po którego wyciąga już ręce skażona nieuchronnością, bo zawsze zwieńczona „ostatecznym terminem”, starość. Jak więc z tej perspektywy, ze skarbca zdarzeń przeżytego dotąd etapu jawi się doświadczenie szczęścia?

Wierny swym antysielskim skłonnościom i wstrzemięźliwym środkom wyrazu poeta zdaje się przestrzegać: nie rozglądajcie się za nim na szczytach, nie błądźcie po wysokich diapazonach, nie wyczekujcie go wystrojeni w najlepsze ubrania, nade wszystko nie spodziewajcie się go, lamentując, żeście nieszczęśliwi. Bo szczęście dopada nas w błysku, w mikrosekundzie, raptem:

patrzę jak wzburzone morze
odbija się w oczach wnuczki
i na chwilę zwyczajnie
jestem szczęśliwy

[na południe od wschodu]

I nie sądźcie, że przywędruje do was w sentymentalnym rynsztunku:

brutalna gitarowa solówka
łagodnie oswaja mrok

żadnych wspomnień
skojarzeń
wierszy
tylko ta noc

[szczęście]

Kiedy popołudniem późnego sierpnia 2021 w „oknie pogodowym” zarazy w ogródku warszawskiej restauracji popijaliśmy we troje czerwone wino szczepu primitivo i pinot noir, czym nadawaliśmy tym chwilom status normalności, ubieraliśmy je w złudne „jakby-nigdy-nic”, Andrzej Kosmowski zapisywał już strofy, które znalazły się w najnowszym tomie. Trauma po utracie ojca nie ustępowała, parne powietrze zachodziło czymś gnilnym – a on porządkował wrażenia. Późną jesienią 2022 roku ukazał się liryczny dokument, poruszający jednakowo na poziomie psychologicznym jak i faktograficznym. Jego autor dowiódł, że poezja nie tylko władna jest wypełnić zadania, jakie zazwyczaj powierza się formom prozatorskim: dziennikowi, powieści, reportażowi – ale w dodatku potrafi czynić to prawdziwiej.

Andrzej Kosmowski, jeszcze jedna noc, Wydawnictwo Anagram, Warszawa 2022

okładka

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Elżbieta Isakiewicz, Płynąc, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 197

Powiązane artykuły

02.02.2023

Nowy Napis Co Tydzień #188 / W gąszczu niewypowiedzianego. Recenzja tomu poetyckiego „Tańczę smutek” Andrzeja Wojciechowskiego

Najnowszy tomik olsztyńskiego poety Andrzeja Wojciechowskiego poprzez pozorną oksymoroniczność tytułu Tańczę smutek zdaje się odsyłać czytelnika do średniowiecznego toposu, doskonale rozpoznawalnego i narzucającego określony kontekst interpretacyjny. Jednak wielowarstwowość problematyki poruszanej w składających się nań utworów jest znacznie szersza. Czy też, należałoby powiedzieć, głębsza. Bo niemal każdy wiersz jest poetyckim schodzeniem w głąb autonamysłu, wędrówką do jądra ciemności własnych emocji, dążeniem do ostatecznego uchwycenia sensu słowa o sobie. Bo „ja” liryczne w tomiku Tańczę smutek uparcie opukuje litery i sylaby, które mają nie tylko pomóc w wypowiedzeniu siebie, lecz także zmienić się w ratunkową linkę, linijkę wiersza, utrzymującą ciągłość pomiędzy życiem a śmiercią:

Słowa przydźwigałem
jak worek ciężki na plecach
związany sznurem
do powieszenia się […]
śladem liter patrzę
w zaspy mózgu
tam tusz lęku
prowadzi moją dłoń
do wiersza
co odbiera mi przepaść
szubienicy

Warto zwrócić uwagę na końcową metaforę przytoczonego utworu, która koresponduje z przybosiową pointą w Notre-Dame („kto pomyślał tę przepaść i odrzucił ją w górę!”), zmieniając zarazem wektor przesłania. A przesłanie większości wierszy z tomiku Tańczę smutek jest zarazem spójne i niepokojące, choć trudno je nazwać wyrażeniem tytułowego smutku.

Jako czytelnik (i tak zwany „zawodowy czytelnik” również) lubię zaglądać do notek biograficznych zamieszczonych na obwolutach tomów poetyckich. Niezależnie od tego, jak dobrze zna się dorobek konkretnego autora, w lakoniczności biogramów można odnaleźć tak zwany „przedłużony zapis” poetycki. Konieczność selektywności treści siłą rzeczy uwypukla najistotniejsze z punktu widzenia samego twórcy obszary zawodowe, najważniejsze publikacje, najbardziej liczące się nagrody. W odniesieniu do Andrzeja Wojciechowskiego można powiedzieć, że mamy do czynienia z autorem tyleż doświadczonym i poważnym, co nierozpoznanym przez szersze grono czytelników. Jako autor dziesięciu tomów poetyckich obecny jest w przestrzeni wydawniczej od roku 1979, kiedy to ukazał się pierwszy zbiór jego wierszy. Ważną cezurą w aktywności wydawniczej Wojciechowskiego stał się rok 2020. Można domniemywać, że powszechne lockdowny po wybuchu pandemii Covid-19 pozwoliły poecie poświęcić więcej czasu twórczości literackiej.

Jest to, rzecz jasna, przypuszczenie. Faktem jest natomiast to, że całość dorobku od chwili debiutu można podzielić na dwa okresy: 1979–2020 i 2020–2022. W ostatnich dwóch latach Wojciechowski opublikował tyle samo tomików, ile przez poprzednie czterdzieści jeden lat. Czy wzmożona aktywność poetycka przełożyła się na popularność autora? Do pewnego stopnia tak. Dostępne w Internecie recenzje jego dorobku dotyczą publikacji najnowszych. Nie trafił jednak ani do mainstreamu, ani do bibliotek w takim stopniu, w jakim zasługiwałaby na to jego twórczość. Zarówno w zasobach bibliotecznych rodzimego Olsztyna, jak i stołecznej Warszawy, na wybrane tomiki Wojciechowskiego można natrafić, ale nie sposób liczyć na zapoznanie się ze wszystkimi. A utwory z najnowszego zbioru poetyckiego zachęcają do tego, by sięgnąć po więcej. Patrząc na 41 utworów z tomiku Tańczę smutek całościowo, da się zauważyć kilka lejtmotywów, na podstawie których można grupować poszczególne wiersze w cykle. Zaryzykowałabym jednak stwierdzenie, że występują one jak osnowa w płótnie – jako podglebie całości dorobku, o czym świadczyłyby przynajmniej tytuły wcześniejszych tomów.

Transcendencja sugerowana jest wprost jako lejtmotyw przez tytuły poszczególnych wierszy, które sygnalizują ciągłość (Modlitwa XVI, Modlitwa XX i tak dalej), a także nawiązują do tematyki pierwszego z trzech tomów poetyckich wydanych przez Autora w bieżącym roku (Z obłoków i krwi. Modlitwy wybrane 1982–2022). Cykl modlitw jest tyleż reprezentacyjny dla dominującej problematyki tomiku Tańczę smutek, co trudny w recepcji. Trudność polega na bardzo swoistym potraktowaniu modlitwy, która z założenia stawia w centrum zainteresowania Byt Transcendentny. Natomiast akty modlitewne Wojciechowskiego są pełnym uważnego namysłu schodzeniem w głąb własnych lęków i braków, przypominającym lament psalmisty nad opuszczeniem, jak na przykład w Modlitwie XX:

[…] mądry Bóg mnie opuścił
już się nie schyli
po czarne jagody
łzy tańczące na kwiatach ust
w lesie słów pogubił
kości liter
moich modlitw.

Podobny motyw opuszczenia – nie tyle osamotnienia, co niedosytu Obecnością, pobrzmiewa w Modlitwie XVI:

Znam głód Twojego dobra
który ćwiczę od dziecka
na skakance wiatru
każdego dnia zabijam
kolejne zwierzęta bólu
nie słuchasz skarg na życie
które zabrały mi stół
zastawiony porcelaną
moich szklanych oczu […]

Boski adresat tych wierszy (często wprost niewymieniany) nie przynosi ukojenia podmiotowi lirycznemu. Może nawet nie tyle jest nieobecny, co niezaangażowany, przesuwający całą trudną sprawczość życia na zbolałego człowieka („Modlitwy odłożę / jak ciężar spocony / co nie pomaga / gwiazdom dłoni moich / dźwigać deski życia”). Jednocześnie w wypowiedziach lirycznych nie brakuje eschatologicznej świadomości, że wszelkie poznanie, sam proces zmagań człowieka z własną egzystencją, jak i skutki tych poczynań, będące szlaczkiem osobistej historii, ma swoje źródło w predestynacji, w boskim przyzwoleniu czy też dopuście:

Jesteś wszystkim
co w głowie wywołasz
w kropli serca zobaczysz
pod gałęzią twarzy
[…]
na kartce białej
wszystkie litery chowasz
jak w szufladzie
śpiącą śmierć.

W zacytowanym fragmencie Modlitwy XVIII można odnaleźć klucz do spójnego odczytania całości tomiku Tańczę smutek. Bo, jak już wspominałam, tytułowy smutek nie jest wiodącym motywem tego zbioru wierszy. Gdyby pokusić się o określenie syntetyczne, najnowszy tom Wojciechowskiego jest poetycką próbą wypowiedzenia lęku. To właśnie lęk jest niewątpliwym, prymarnym bohaterem tomu Tańczę smutek. Nazywanym wprost w niemal połowie wierszy. Podskórnie tętniącym w prawie każdym akapicie. Wypowiadanym, ale niepokonanym i nieoswojonym. Osadzonym w ciele, słowie i milczeniu. W kontekście tego, że Autor jest zawodowym psychoterapeutą, pojawia się pokusa potraktowania rzeczonej problematyki jako powidoków pracy z pacjentem. I nawet jeśli nie jest to bezzasadne, głębszy sens szamotania się z lękiem, w którym Bóg nazwany czy nienazwany wprost brany jest na świadka (pamiętajmy o nikłej sprawczości Absolutu w cytowanych wyżej modlitwach) ukazuje nam pewną prawidłowość. Lęk męczy i wysysa siły witalne („toczące mnie lęki / pod koślawym / chodnikiem / mózgu”). Lęk jak oścień Pawłowy niza na siebie przeszłość i teraźniejszość („Kołyską lęku bujam / żeby uśpić / starości dłonie”). Lęk jest czujnym stróżem codzienności („zwierzęcia bezsennego / skobel lęku pilnuje”). Jest, bo jest. Dlaczego zatem po wielokroć wypowiedziany nie pozwala zamknąć się w terapeutycznym, uwalniającym słowie, tylko stale zyskuje jakąś pożywkę, jak w wierszu Lęk?

Zawsze mam coś
dla ciebie
łzy które lubisz
ból miłosierny
moje sny […].

Odpowiedź jest oczywista i sprzężona z problematyką eschatologiczną. Bo ta najgłębsza emocja jest w tej samej mierze poezjotwórcza, co życiodajna. W dalszym ciągu Lęku czytamy:

od kiedy jestem z tobą
wierszem karmisz
jak zielskiem wytchnienia
potem
bijesz swoje dziecko
kością matki

Lęk karmi wierszem i chce być karmiony wierszem, który zamienia się w modlitwę. Jednocześnie nie potrafi się nasycić. W tymczasowych stroikach słów odrasta jak głowa hydry i stale zmusza podmiot liryczny do stawiania pytań o sens przeżyć. I eschatologiczna oś tych pytań jest tu o tyle ważna, że czytelnikowi stale towarzyszy świadomość pewnej ułomności ludzkiego rozumienia. Świadomość, że nawet liryka, którą cechuje szczególna zdolność pojmowania absolutu, jest jedynie przedsmakiem zrozumienia, które zostanie nam dane po drugiej stronie życia. Lęki zatem stają się symbolami, czy też próbami wyrażenia tego, co niewyrażalne. A ich wybitne natężenie demonstruje świadomą dążność do zapisu wszystkiego, co pozwala uchwycić istotę ludzkiego trwania.

Z mgły słowa zabiorę
zaparowane lękiem
ciężki oddech
jeden z ostatnich
ciepły jak myśl
co powstaje w ustach
spragnionego gardła
w którym stoję patrząc
jak zmieniam
swoją głowę
w czarną łzę
mieszkanie
mojej śmierci

Poezja Andrzeja Wojciechowskiego jest dojrzała i esencjonalna. Autor fantastycznie operuje nieoczywistą metaforyką, którą przeplata z oswojonymi motywami, nadając im nowy wydźwięk. Liryka z tomu Tańczę smutek jest zaproszeniem do nieśpiesznego i pełnego rozumienia towarzyszenia trudnym emocjom, które – póki człowiek żyje – zmuszają do wypowiedzenia niewypowiedzianego. Bo reszta wcześniej czy później stanie się milczeniem: „Już nikt nie pożyczy / oczu światła / kiedy powiedzą / że to już koniec […] usłyszę ostatni raz / jak pies mojej duszy / zawyje noc zadudni / giętą blachą żalu / ubrany w rzekę snu / w jej rękawie / tańczę smutek”.

A. Wojciechowski, Tańczę smutek, Warszawa 2022

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Halina Surowiec, W gąszczu niewypowiedzianego. Recenzja tomu poetyckiego „Tańczę smutek” Andrzeja Wojciechowskiego, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 188

Powiązane artykuły

19.01.2023

*** [spójrz]

spójrz
cienie o rozmazanych kształtach
i zachłanne pragnienie słońca
jak czekanie
aż zagrzeje się woda na kawę

nie poleżymy już w trawie

chodź
położymy się w moim wierszu
i rozbierzmy go nawet z tytułu

potem w poezjach o nas
znajdę twój długi włos

tak robisz zakładki

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Andrzej Ballo, *** [spójrz], Czytelnia, nowynapis.eu, 2023

Powiązane artykuły

24.11.2022

Nowy Napis Co Tydzień #179 / Nowy Gramofon #29 – debiuty poetyckie

W kolejnym odcinku naszego podcastu krytyczka Zuzanna Sala rozmawia z laureatami konkursu Nowy Dokument Tekstowy 2022: Jakubem Sęczykiem i Anoukiem Hermanem, których debiuty poetyckie ukazały się nakładem Instytutu Literatury oraz SPP Łódź w tym roku.

Święta pracy i right into pod tramwaj to młodoliterackie propozycje, które swoją lirycznością i zaangażowanie przebijają poetycką bańkę. A co sądzą o nich sami autorzy? Zapraszamy do słuchania!

 

Książki dostępne są w e-sklepie Instytutu Literatury: right into pod tramwaj | Święta pracy

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Zuzanna Sala, Anouk Herman, Jakub Sęczyk, Nowy Gramofon #29 – debiuty poetyckie, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 179

Powiązane artykuły

06.10.2022

Nowy Napis Co Tydzień #172 / Nowy Gramofon #25 – rozmowa z Romanem Honetem

W 25. odcinku podcastu Nowy Gramofon Patryk Kosenda zaprosił do studia legendarnego poetę Romana Honeta. Już za dwa tygodnie nakładem Biura Literackiego ukazuje się nowa książka autora – żal, może on. Honet w szczerej rozmowie opowiada o (nie tylko swojej) poezji i czyta nowe wiersze.

Dla miłośników ośmielonej wyobraźni mamy w naszym e-sklepie dwie doskonałe pozycje z serii Nowa Krytyka i Esej, obie z 35% rabatu:

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Patryk Kosenda, Roman Honet, Nowy Gramofon #25 – rozmowa z Romanem Honetem, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 172

Powiązane artykuły

06.10.2022

Nowy Napis Co Tydzień #172 / „Na dzień dzisiejszy. Antologia tekstów krytycznych o poezji Jerzego Jarniewicza”

Książka Na dzień dzisiejszy. Antologia tekstów krytycznych o poezji Jerzego Jarniewicza, poświęcona twórczości laureata Nike 2022, trafi do sprzedaży końcem października. Pozycja autorstwa Karola Poręby, badacza i recenzenta tej poezji, to pierwsza od 14 lat publikacja zbierająca i podsumowująca odbiór krytyczny autora nagrodzonego tomu Mondo cane

Jarniewicz należy do grona autorów chętnie komentowanych i wielokrotnie docenianych. Mimo to jak dotąd nie powstała monografia poświęcona jego twórczości. Rolę takiej monografii do pewnego stopnia – na dzień dzisiejszy – przejąć może niniejsza antologia, będąca z jednej strony swego rodzaju retrospektywnym wprowadzeniem do poezji łódzkiego autora, a z drugiej opowieścią o dziejach jej recepcji. W zależności od potrzeb czytelniczek i czytelników może ona pełnić funkcję wstępu lub podsumowania, w rzeczywistości jednak nie stara się być ani jednym, ani drugim – w pierwszej kolejności jest bowiem jeszcze jednym głosem krytycznym w dyskusji o pisarstwie jednego z najciekawszych współczesnych poetów polskich.

(Ze wstępu Karola Poręby)  

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Redakcja NNCT, „Na dzień dzisiejszy. Antologia tekstów krytycznych o poezji Jerzego Jarniewicza”, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 172

Powiązane artykuły

29.09.2022

Nowy Napis Co Tydzień #171 / Teoria wymiany

 

I
Wyobraź sobie ja liryczne pod grubą taflą lodu
(ruchomymi piaskami jeżeli nie lubisz zimna).
Przyłóż usta, wypuść ciepłe powietrze,
aż dostrzeżesz rozstęp. W nim nurka.

Z jego perspektywy stoisz w nimbie
przerębla. Z twojej to hula hop
przez które wskoczysz w ciekły kosmos.
Oboje chcecie czegoś więcej z tej relacji.

II
Zgoda. To co zrobisz ma nakreślone podłoże.
Coś je dla ciebie szkicuje. W tym konkretnym
przypadku jest to wiersz. Ruch podmiotem
lirycznym przypomina pęcherz powietrza

w planie góra – dół. Wspólne oko kursujące
miedzy rejestrami. Wejdź lub zażyj snu.
Użyj światła, żeby rozświetlić rafę. Oswój
model wyjściowy lub zaproponuj nowy.

III
Baw się lub przynieś ranę. Wymyśl oddech.
Nie spinaj się, to nie czasówka. Miejsce
może znosić, choć jest stale. Mieni się.
Nie rozmywa.

Najtrudniejsza faza: przeniesienie
pod powierzchnię i wydobycie nurka.
Czytelnik porównuje unikalne ja.
Podmiot potrzebuje ciebie, by mówić my.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Tomasz Wojtach, Teoria wymiany, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 171

Powiązane artykuły

29.09.2022

Nowy Napis Co Tydzień #171 / Polyester Day

Transparentna i wystarczająco pojemna.
Nigdy się nie drożyłam i nie byłam wybredna
w stosunku do dóbr uznanych za użyteczne.
Nie widzi mnie mężczyzna zajęty kontuarem
śpiących małpek, segreguje, uśmiecha się.
Ktoś inny wychodzi naprzeciw klientowi
– urabia ciepłą piekarską dłonią.
A przecież go nie ma. Czy zostać w cieniu
i dać im skończyć, czy połasić się nogom?

Pierwszy raz zrzucam elektryczne światło.
Smakuję powietrze z wolnego wybiegu.
Moim napędem była potrzeba, teraz jest wiatr.
Koła tramwaju mogą sprawić, że będę dwie.
Kiedyś oplatałam świąteczne drzewko, od niedawna
owijam ziemię, jestem nieodświętnym łańcuchem,
sprawiam nie tylko przezroczystą radość.
Pod koniec roku będę ważyła tyle co ty.

Zwróć na mnie uwagę, bo moje polimery tykają.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Tomasz Wojtach, Polyester Day, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 171

Powiązane artykuły

29.09.2022

Nowy Napis Co Tydzień #171 / Wystawiają

Mężczyźni wystawiają pięści i tors.
Przedmioty na aukcji, opinie użytkownikom.
Wystawiają kobiety i innych mężczyzn,
których traktują jak kobiety.

Kobiety wystawiają teatr i gest,
rzadziej lub częściej piersi.
Wystawiają się do wiatru,
na wiatr, na cud.

Wybierz płeć lub jak najdokładniej
nie wybieraj. Jak najdłużej się wstrzymuj
przed wystawieniem się na aukcji.
W tej grze jeszcze możesz wygrać,
nie wybierając żadnej opcji.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Tomasz Wojtach, Wystawiają, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 171

Powiązane artykuły

Loading...