21.05.2020

Nowy Napis Co Tydzień #050 / Autoportret z dwoma miastami

Marta Kwaśnicka dała się dotychczas poznać jako eseistka, z wielką wnikliwością opisująca meandry chrześcijańskiej kultury łacińskiej. Wszystko zaczęło się od bloga, który – zgodnie z rytmem dzisiejszych czasów – przekształcił się z czasem w pierwszą publikację książkową zatytułowaną Krew z mlekiem (2014). Zawierała ona teksty świadczące o tym, że autorka potrafi nie tylko dostrzec związki między kulturą a wiarą, ale także sugestywnie i wnikliwie je opisać. Religia stała się w tym pisaniu, w sposób jawny, siłą sprawczą, a nie wstydliwie skrywanym zbiorem prywatnych przekonań czy zetlałą formułką kultywowaną w cieniu katolickich uczelni czy klasztorów. Uderzała też silna obecność kobiet w tym uniwersum, jakby Kwaśnicka chciała udowodnić światu, że w chrześcijańskim kosmosie mają one do odegrania ogromną rolę kulturotwórczą, czemu przez dziesięciolecia zwykli byli zaprzeczać historycy powielający radzieckie, marksistowskie wzorce. Dla nich w jednoznacznie męskim świecie średniowiecza i nowożytności kobiety mogły co najwyżej zajmować się tkactwem. Kobiecość twórcza i pełna poświęcenia – taką wspólną nić przewlec można przez eseje Marty Kwaśnickiej, zarówno ten o hiszpańskiej poetce Juanie Inés de la Cruz, o rzeźbiarce Luisie Roldán, o Jane Austen i o świętej Teresie z Ávili, „umierającej, bo nie umierającej” w arcydziele Gianlorenzo Berniniego z rzymskiego kościoła Santa Maria della Vittoria. 

Nie mógł zatem zdziwić temat drugiej książki Marty Kwaśnickiej. Jadwiga (2015) była portretem kobiety, królowej i świętej, ale też średniowiecznej krakowianki, o której Kwaśnicka jako mieszkanka grodu nad Wisłą pisała z wielką znajomością realiów. Za tę książkę w 2016 roku autorka otrzymała prestiżową Nagrodę Literacką Skrzydła Dedala, a w laudacji o. Janusz Pyda OP przyznawał: „Autorka Jadwigi, wbrew potocznemu doświadczeniu, nie zwątpiła w czytelnika i podjęła niepopularny temat, uwodząc nie thrillerem, nie romansem, ale sposobem stawiania pytań i eksponowaniem nieoczywistych szczegółów”.

Minęło kilka lat i Marta Kwaśnicka napisała zbiór opowiadań. Czytając je w kolejności ich ułożenia w książce, na myśl przychodziły mi dwa arcydzieła niemieckiego późnego oświecenia i wczesnego romantyzmu – Lata nauki Wilhelma Meistra Johanna Wolfganga Goethego i Henryk von Ofterdingen Novalisa. W obu tych Bildungsroman mamy do czynienia z opisami formowania się młodej duszy i powolnym procesem dojrzewania do bycia artystą w świecie, który nie zawsze jest przyjazny, ale zawsze niesie ze sobą tajemnice. Młody człowiek musi je odkryć i spożytkować dla siebie. Zatem koncept nienowy, ale za to wyzwanie poważne, bo przecież książki oparte na tym toposie powstawały w kolejnych epokach, co wydało takie arcydzieła jak choćby Czarodziejska góra Thomasa Manna czy Przypadki Augie’ego Marcha Saula Bellowa. 

Pomyłka Kwaśnickiej? W tym zbiorze opowiadań poznajemy narratorkę, która obecna jest we wszystkich tekstach. To osoba wykształcona, po uniwersytecie, mieszkanka Krakowa, szukająca swego miejsca na ziemi, a ściślej – w polskiej rzeczywistości zwalczających się politycznych plemion. Czy jej postawa, pełna erudycyjnego chłodu, dystansu, a jednak podlegająca swoim czasom, czyli poszukującą zajęcia odpowiadającego jej aspiracjom i marzeniom, ostanie się wobec nieciekawego świata polskiego kapitalizmu i rynku pracy?

Narratorkę poznajemy w momencie, w którym – zachłyśnięta urodą stolicy – zdaje egzaminy na Uniwersytet Warszawski (Granice ekspresji), przy czym uroda to szczególna, ulotna, zrodzona z kontrastu do mglistego i ocalałego z ostatniej wojny Krakowa. W nim też postanawia jednak ostatecznie studiować, porzucając (choć nie na zawsze) Warszawę.W prozie Powierzchniówki ujmuje mnie przede wszystkim opis wsi i pól podkrakowskich, do tego w nieprzyjaznej pozimowej aurze. Dzięki Kwaśnickiej, choć wiatr zawiewa, popaduje deszczyk, a pod nogami błoto, czujemy jednak klimat takich miejsc, znamy je przecież, stanowią nieodzowny element polskiego pejzażu. I dobrze, że ktoś o nim znowu napisał, przypomniał. Do tego dochodzi też krajobraz Szkocji, do której bohaterka podróżuje za pracą (Pat). Szkockie wzgórza, deszcz i Polacy odrysowujący znaleziska archeologiczne z dala od kraju. Tu z kolei mamy fragmenty opowiadające o doli polskiego inteligenta zarabiającego na życie w Wielkiej Brytanii. Jeszcze Londyn. Pojawiają się wątpliwości. A może tu zostać? Coś jednak ciągnie do ojczyzny, do Krakowa, w którego kamienicy spełnia się los autochtonów i przyjezdnych. Portrety mieszkańców jednej z nich (Kamienica) to jedno z najciekawszych opowiadań w książce: ktoś powie, że to prosta konstatacja stanu rzeczy, opis lokatorów zajmujących poszczególne mieszkania w starym krakowskim budynku. Jednak Kwaśnicka czyni to z niezwykłymi delikatnością i wnikliwością, których można jej tylko pozazdrościć, do tego równolegle snuje opowieść miłosną, niby też zwyczajną, ale miłość, choćby niespełniona, zawsze przyciąga uwagę, zaciekawia, przywołuje wspomnienia, czasem dobre, a czasem jątrzące. Co jednak najważniejsze – mamy tu klimat miasta, z przelewającym się tłumem Anglików, z właścicielami odnawianych dla turystów mieszkań, z właściwym współczesnemu Krakowowi rytmem dni i słońcem lśniącym na tysiącach dachów.

Jednak pod tym jasnym obrazem wciąż czai się niepokój związany z poszukiwaniem własnej drogi. Bohaterka staje na rozdrożu, ma coraz więcej wątpliwości. Opowiada o nich Winda. To znowu opowiadanie warszawskie, za tło mające osiedle „Za Żelazną Bramą”. Ten monumentalny ciąg budynków wzniesiono w samym centrum zniszczonego miasta na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego stulecia. Kwaśnicka opisuje realia mieszkaniowe w naszym stuleciu, kiedy zmienił się już skład osobowy mieszkańców, liczne lokale zostały wystawione na wynajem, budynki zmodernizowano. Windy w tych blokach – moje dzieciństwo i młodość upłynęły w jednym z nich – rzeczywiście potrafiły przestraszyć małe dziecko, potem stały się normalnością i były najczęściej niezawodne. Nie pamiętam ani jednego poważnego wypadku związanego z taką windą, zwaną w opowiadaniu zrembem (choć mieszkańcy wcale tak ich nie nazywali), a przecież jeździłem nimi codziennie kilka razy przez wiele lat. Czasem się śnią, to prawda, upiorny był zwłaszcza odcinek między parterem a pierwszym piętrem, kiedy nie widać było okienek na poszczególnych piętrach, jednak teraz, po modernizacji i tak podróżny osłonięty jest ze wszystkich stron jednolitymi ścianami. 

Kwaśnicka, przy okazji opowieści o windzie, snuje rozważania o próbach zamieszkania w Warszawie, o zawiedzionej miłości swej bohaterki do tego miasta.

Im dłużej mieszkałam w stolicy, tym bardziej przypominała mi stary blok mieszkalny, olbrzymi, z lekko unowocześnioną windą. Miasto było betonowe, w kilku miejscach przeszklone, z palmą usytuowaną na jednym z kluczowych skrzyżowań; było też pełne przypadkowych lokatorów. Z czasem nauczyłam się nieco lepiej rozumieć życie wewnętrzne Warszawy i pochylać się nad nim na przemian z irytacją lub współczuciem. Wtedy jednak mój zawód miłosny był świeży. 

Praca w mediach publicznych przy kolejnym politycznym rozdaniu nie sprawiła, że bohaterka pozostała w mieście. Po raz kolejny pozostawiła Warszawę dla Krakowa, który jakoś dziwnie nie chciał z niej zrezygnować, promieniował, przyciągał.

Było coś jeszcze. Bohaterka wciąż nie miała wystarczającej samowiedzy, nie wiedziała tak naprawdę, kim jest, do czego została powołana. Tę niepewność i rozedrganie czujemy w zasadzie na marginesie każdego z opowiadań Pomyłki. Niejaką inspiracją i rękojmią mogłaby zostać na przykład Vittoria Colonna, szesnastowieczna włoska poetka oraz humanistka. W obszernym opowiadaniu zatytułowanym Lawa autorka zgłębia skomplikowaną relację pomiędzy arystokratką a Michałem Aniołem. Erudycyjne zawijasy tego tekstu tak naprawdę nie przynoszą żadnego rozwiązania, służą wyłącznie samym sobie, są rozrywką, bo przecież śmieszne byłoby podejrzenie, że bohaterka, przebywająca tym razem na stypendium w Wiecznym Mieście, korzystająca z miejscowego światła i dobrego jedzenia, chce udrapować się w szaty Colonny i jak ona prowadzić żywot pełen duchowych wzlotów, tłumionych pragnień i wyniosłych gestów. Może to wszystko służy jednak czemuś innemu? W końcu natrafiamy na następujący passus:

Każdy ma jakieś miękkie miejsca, stany zapalne, które doskwierają nawet wtedy, kiedy nie zostawia to żadnego śladu w ich codziennym życiu; może to one, chociaż niewidoczne, decydują o tym, kim się stajemy. Trawią duszę od środka i zmieniają nas lub czynią bezużytecznymi, nawet jeśli bardzo się staramy. Jesteśmy przecież czymś więcej niż nasze świadome decyzje i sami nie zawsze znamy prawdę o sobie.

Poznawanie prawdy o sobie to podstawowy temat każdego Bildungsroman, a także opowiadań Marty Kwaśnickiej. Czy owe „stany zapalne” zaprowadzą eteryczną narratorkę ku twórczości literackiej, ku pisaniu prozy wymagającej zmagań z pięknem, ale i z potwornością, którą niesie zwyczajne życie? Takie rozwiązanie zdaje się sugerować opowiadanie Triumf – jego bohater, nieistniejący hiszpański pisarz Miguel Quiroga, po wydaniu jedynej książki rezygnuje z dalszej twórczości. Ten gest czyni go groteskowym, choć nie do końca zgodziłbym się z twierdzeniem, że „Pisarz, którego wszyscy przemilczają jest śmieszny […]”. Może jest odwrotnie: śmieszni są wszyscy ci, którzy, zwiedzeni blichtrem szybko zmieniających się kolorowych obrazków, nie są już w stanie dostrzec gry światła w kałuży wody zebranej w ułomku rzymskiego sarkofagu.

Marta Kwaśnicka, „Pomyłka” 

M. Kwaśnicka, Pomyłka, Kraków 2019.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Wojciech Chmielewski, Autoportret z dwoma miastami, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 50

Powiązane artykuły

14.05.2020

Nowy Napis Co Tydzień #049 / Wiersze

Z okazji pierwszych urodzin Instytutu Literatury w dniach 26–29 lutego 2020 roku w Krakowie zorganizowany został festiwal rocznicowy „Dziś są nasze urodziny”. Podczas pierwszego dnia festiwalu w Salonie Literackim przy ul. Smoleńsk 20 odbyło się spotkanie poetyckie z autorami krakowskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Z publicznością spotkali się: Bożena Boba-Dyga, Jadwiga Malina, Beata Szymańska, Elżbieta Wojnarowska, Zofia Zarębianka, Zygmunt Ficek, Piotr Lamprecht, Stanisław Stabro oraz Michał Zabłocki.

Poniżej prezentujemy nagranie, na którym Adam Ziemianin czyta swoje wiersze: Barcelona, Jadą goście, Oniryk okrutnie zaczepny, Jest rybim okiem.

 

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Adam Ziemianin, Wiersze, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 49

Powiązane artykuły

07.05.2020

Nowy Napis Co Tydzień #048 / niedopałek

Zapraszamy do obejrzenia nagrania

Z okazji pierwszych urodzin Instytutu Literatury 22 lutego 2020 roku zorganizowana została w Warszawie poetycko-muzyczna Noc Chopina. W 210. rocznicę urodzin polskiego kompozytora nastąpiło również uroczyste rozstrzygnięcie V Ogólnopolskiego Poetyckiego Konkursu Chopinowskiego. Jury, składające się z: Wojciecha Gawłowskiego, Małgorzaty Judy-Mieloch, Krzysztofa Kuczkowskiego oraz Adama Wiedemanna przyznało I miejsce Łukaszowi Barysowi za wiersz Fryderyk: słuchanie świata, II miejsce Bogdanowi Nowickiemu za wiersz Krystian Zimerman, III nagrodę Wojciechowi Roszkowskiemu za wiersz Nella miseria oraz siedem wyróżnień. Poniżej publikujemy jeden z wyróżnionych liryków autorstwa Anny Piliszewskiej, pochodzący z okolicznościowej publikacji Noc Chopina. Jubileuszowa antologia pokonkursowa V Ogólnopolskiego Poetyckiego Konkursu Chopinowskiego „Hymn zachwytu” 2020, wydanej pod redakcją Małgorzaty Judy-Mieloch.

 

niedopałek

 

Piszczałki z topiącą się cyną wyglądały jak świece kapiące

łzami, a sala – jak kościoły wypalone do cna podczas

wojny. […] Kiedy Penderecki przyszedł w nocy i zobaczył

salę Filharmonii, zaczął płakać. Pierwszy raz widziałam go

płaczącego…

 

fragment rozmowy z Joanną Wnuk-Nazarową,

Dyrektor Naczelną Filharmonii im. Karola Szymanowskiego

W Krakowie w latach 1991–1997

 

 

grudzień, mróz, mało śniegu. jest 13.15. ktoś

pije kawę marago, Zwierzyniecką przemyka stękający

autobus, komuś porwał kapelusz wiatr-trefniś

– z pogwizdywaniem turla go w stronę Plant.

 

o 13.20 w radiu Valse mélancolique. tupie

stróż dla rozgrzewki. na podwórku ktoś rzucił

garstkę kości dla psa. krążą zziębłe

sikorki. ktoś, kaszląc, zapala sporta

 

w filharmonii, na piętrze. W tym samym czasie

pociąg wiezie szkolną wycieczkę do Krakowa

na koncert. przez zamarznięte szybki trudno

dojrzeć cokolwiek. nauczyciel strofuje

chichoczące dziewczynki. kiedy kopcąc, upada

 

upuszczony papieros, pociąg wjeżdża do stacji.

charczy głos w megafonach. bura fala

podróżnych sunie burym peronem. klasa rusza

parami. jest 13.30.

 

w królestwie instrumentów gęstnieją dymne

spirale. wycie syren podrywa w niebo chmary

gołębi. próbują śpiewać

płomienie, pożerając organy: cyna kapie

jak woda. nie ma wody w hydrantach.

 

muzyka ognia: trzaski w harfach i kontrabasach,

grających z żarem L’Adieu. to jest właśnie ten

moment, gdy batutę przejmują gniewne

pięści żywiołu,

choć ruszyło się miasto i na plecach wynosi

estradowy fortepian.

 

nikt nie myśli, że kiedyś tu orkiestra coś zagra

– że się jeszcze tu sfruną pszczoły

nut, że oklaski…, że przy oknie

na piętrze ktoś znów sięgnie po sporta;

 

wciągnie w płuca haust dymu. przez żaluzje

usłyszy stękający autobus i przytłumiony

gwar. dopije zimną herbatę, westchnie,

zanim odejdzie. w popielnicy z fajansu zostawi

pestkę cytryny

 

i peta, zmiażdżonego obgryzionym paznokciem.

zamknie drzwi z nowym zamkiem

na klucz całkiem zwyczajny. to będzie zwyczajna

chwila – nic się nigdzie nie zatli. Zwierzyniecką

porwany kapelusz przeturla wiatr…

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Anna Piliszewska, niedopałek, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 48

Powiązane artykuły

13.02.2020

Nowy Napis Co Tydzień #036 / „Ale z naszymi umarłymi”

– Gdybym miał to określić od strony gatunkowej, to powiedziałbym, że z jednej strony jest to powieść publicystyczna; z drugiej coś co nazwałbym horrorem narodowym buffo. Centralna figura kompozycyjna, główny pomysł tej powieści polega na tym, że umarli w Polsce zaczynają wstawać z grobu – zdradza dr hab. Radosław Sioma, polecając najnowszą powieść Jacka Dehnela.

Więcej w nagraniu.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Radosław Sioma, „Ale z naszymi umarłymi”, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 36

Powiązane artykuły

10.10.2019

Nowy Napis Co Tydzień #018 / Współczesna wersja „Hymnu o miłości”

W losie Leszka Aleksandra Moczulskiego łączą się dwa miasta: Suwałki i Kraków. „Urodził się w Suwałkach. Jako młody człowiek przybył do Krakowa, aby tam studiować i już został w tym mieście” – mówi prof. Zbigniew Chojnowski, polecając twórczość Leszka Aleksandra Moczulskiego. – „Leszek Aleksander Moczulski to legenda, ale legenda «cicha». Jego twórczość liryczna ma cechy literatury uniwersalnej, jest inspirowana bardzo wyraźnie chrześcijaństwem. Jest to przy tym poezja, która stawia na prostotę. Moczulski był jednym z nielicznych poetów, którzy w drugiej połowie XX wieku nie bali się prostoty, uśmiechu, otwartości wobec drugiego człowieka. Moczulski twierdził, że człowiek powinien się ciągle na nowo otwierać na miłość”.

Więcej na załączonym wideo.

 

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Zbigniew Chojnowski, Współczesna wersja „Hymnu o miłości”, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2019, nr 18

Powiązane artykuły

29.08.2019

Nowy Napis Co Tydzień #012 / Kraków

„Przy krawężniku znalazłem muszelkę / i poczułem, że jestem / Trawiony” – Marcin Świetlicki

Jesteś  miastem: dalekim, bliskim miejscem zamieszkania
I szron na oknach, ślad kredy nad drzwiami w mieszkaniach
Są Twoim czułym znakiem;
Przejrzysty szyfr śniegu, pismo mchów, porostów
Wzory przebiśniegów – wszystko to zaklęcia: tak, tak; nie, nie
Język zakochanych i płyną ulicami miarowe sylaby
Złoty sygnał słońca wydobywa hejnał, pod bramą
Przystaje ktoś, kto się przeżegnał i samą
Dłonią,  ramieniem ogłasza narodziny świata.
Wyłączam budzik, wstaję
Za pięć ósma tramwaj.


Lecz słowo raz powiedziane, musi brzmieć do końca
Więc, jak co dzień, przekupki spośród róż tysięcy
Wybierają jedną, by ją dać Maryi Pannie. Jest chłodno.
W chłodnym zamku duszy Syn Boży na sianie
Podnosi rękę dotykając serca i czuję dreszcz, krew
Krzepnie, świat nagle ciemnieje, tak, wiem: z tego miejsca
Z choroby, która ziębi, grzeje, oddala i zabija będę ocalony.
W chłodnym zamku duszy Boży Syn, skrwawiony, oczyszcza
Wodą, wypala ropiejące rany, kręte krzywoprzysięstwa
Nieczyste zamiary. Powoli wstaję
Trzymając się muru kościoła. Przede mną fasada:
Zimowa ściana dnia. Odchodzę, upadam.


A przecież jesteś tym miastem. Tak, mieszkamy w Tobie –
Od Piasku po Kobierzyn, Swoszowice, Dąbie
Spięte żebrami mostów dzielnice są jak Twoje Ciało
I Słowo, poprzez które wszystko, co się stało, trwa
I nie znika pośród śmieci, gnijących piszczeli – Święty
Święty świeci nad aureolą stacji paliw i burdeli, przenika
Wszystko, osiada na słupach ogłoszeń, w dziennikach, kładzie
Swą nowinę w ustach wysłannika, który nie wie, co mówi
Milczy, rozmawiając. Wśród obcych bogów
Tak, wśród nich mieszkamy w Tobie.
Jesteś wielką rybą i trawisz nas ogniem.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Wojciech Kudyba, Kraków, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2019, nr 12
13.06.2019

Nowy Napis Co Tydzień #001 / Wiersz jest

Oglądaj wystąpienie Agaty Jabłońskiej

Wiersz jest odpowiedzią na problem. Problem może istnieć w „prawdziwym świecie”, wyzwaniem może być zapis zjawisk, które obserwujesz, albo zapis zapisu, kiedy bierzesz na warsztat rzeczy trudne do linearnego ujęcia, symultaniczne, pofragmentowane. Raczej nie robisz tego po to, żeby było dziwniej, tylko po to, żeby oddać naturę tych rzeczy.

*
Znam parę sekretów, które chciałabym (móc) przekazać. Jedną z moich najcenniejszych obserwacji jest doświadczona na własnej skórze względna przystawalność języka do opisu rzeczywistości. Brzmi skomplikowanie, ale jest bardzo proste: parę lat temu obserwowałam swoje dziecko, kiedy uczyło się mówić. Bolek używał słów intuicyjnie, łącząc je w sensy, których istnienia nie przypuszczałam, tworzył konstrukcje zdań zupełnie różne od tego, co „się przyjęło”. Zdania, które brzmiały jak odległe skróty myślowe, służyły mu do opisania wrażeń ściśle, jak sądzę, związanych z synestetycznymi procesami zachodzącymi w jego postrzeganiu. To potęgowało, czyniło namacalnym to, jak bardzo sposób, w który dekodujemy świat, jest zależny od stanu wiedzy, umiejętności opisu i zasobów językowych. Masz takiego chłopca: trzy-, cztero-, sześcioletniego, potem masz dziesięciolatka, który uważa, że wszystko w życiu rozumie. Słuchasz go i myślisz, że zapis czegokolwiek to zadanie, ćwiczenie, problem badawczy.

*
Dzięki Bolkowi czasem próbuję cofać się do momentów, w których dźwięk był dla mnie kolorem, a zapach był wyczuwalny przez dotyk. Pisanie jest (dla mnie) wracaniem do czasów, kiedy miałam kubki smakowe na policzkach (tak, niemowlęta tam je mają). To nie jest całkiem wiara, te rzeczy nie są zupełnie wyssane z palca – w nauce padły twierdzenia o pomieszaniu w dziecięcych synapsach, ktoś gdzieś próbował dociec, jak przebiegają dziecięce procesy myślowe, i wychodziły właśnie takie rzeczy. Docieram do tej magmy przez okrążenie, próbując sztucznie przywołać część tych wrażeń. Próbuję to w sobie zrekonstruować.

*

Żadna z powyższych motywacji nie odpowiada wprost, dlaczego powstał Raport wojenny. Może dlatego, że w wierszach o strachu przypominam o czymś, co starała się przepracować nieżyjąca od dziesięciu lat poetka z Krakowa, którą reprezentuję. To nie znaczy, że nie utożsamiam się z tymi tekstami, jednak nie umiem do końca odtworzyć procesu, który stał za ich powstaniem. Tym, co mogło zaważyć, są moje doświadczenia lekturowe i filmowe oscylujące wokół reportażu, dokumentu i książki naukowej. Przeczytane wiersze mieszają w głowie, pokazują, że „tak też się da”, ale nie prowadzą za rękę. Reportaż też nie – zazwyczaj wpycha w otwarte drzwi spalonych domów, wilgotne piwnice, ulice pod ostrzałem i przygraniczne lasy. Ale wskutek jego oddziaływania chce się o czymś komuś powiedzieć.

*
Kiedy się jest mną, nagle przydatny okazuje się kod oswajany wcześniej do czegoś całkiem innego – przekazywania poufnych informacji, epatowania „fajnością”, zaginania czasoprzestrzeni. I właśnie wtedy to narzędzie spłaca dług, który zaciągam, bawiąc się słowami.

 

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Agata Jabłońska, Wiersz jest, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2019, nr 1

Powiązane artykuły

Loading...