15.03.2021

Lubię Kraków

Lubię z tobą zapalać latarnie
Kiedy Kraków gołębie usypia
Zmierzch ma zapach zielonej herbaty
Gdy mnie szeptem jesiennym dotykasz

 

Kanonicza ponętnie się wije
Wawel oczy z zachwytu przymruża
Twoje ramię całuje się z moim
Gdy jesiennie się do mnie przytulasz

 

Gwiazdy jadą dorożką do Rynku
Skry się sypią spod kopyt nocy
Przytuleni jak księżyc do nieba
Zaglądamy latarniom w oczy

 

Lubię Kraków ze skrzypcami na ramieniu
Szalik Plant otula miasto
Dorożkarz w nutach hejnału
Gubi stukot czasu

 

Lubię z tobą zapalać latarnie
Kiedy Kraków gołębie usypia
Zmierzch ma zapach zielonej herbaty
Gdy mnie szeptem jesiennym dotykasz

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Irena Kaczmarczyk, Lubię Kraków, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

  1. „Dolabella. Wenecki malarz Wazów. Katalog wystawy”, red. M. Białonowska, Warszawa 2020, s. 113.
  2. M. Skrudlik, „Tomasz Dolabella, jego życie i dzieła – ustęp z dziejów malarstwa XVII stulecia w Polsce”, Rocznik Krakowski 1914, t. 16, s. 91–162.
  3. M. Tomkiewicz, „Dolabella”, Warszawa 1959; tenże, „Pędzlem rozmaitym. Malarstwo okresu Wazów w Polsce”, Warszawa 1970.
  4. A. Ryszkiewicz, „Malarstwo polskie ok. 1600” [w:] „Sztuka około roku 1600. Materiały sesji SHS, zorganizowanej przy współudziale Wydziału Kultury Prezydium Wojewódzkiej Rady narodowej w Lublinie. Lublin listopad 1972”, red. T. Hrankowska, Warszawa 1974, s. 36.
  5. K. Blaschke, M. Kurzej, „Obrazy w krużganku klasztoru Dominikanów w Krakowie”, „Modus. Prace z Historii sztuki” 2015, t. 15, s. 89–117.
  6. Ów wywiad rzeka, przyjmujący miejscami kształt prozy wspomnieniowej, to książka, która nie doczekała się wydania. Ma tytuł „Ryzyko bycia Polakiem” – z Janem Polkowskim rozmawia Piotr Legutko. Serdecznie dziękuję Janowi Polkowskiemu za udostępnienie zapisu rozmowy w pliku PDF. Książka została wydana w 2019 roku przez Instytut Literatury, link do kupienia: https://sklep.instytutliteratury.eu/pl/p/Jan-Polkowski,-Piotr-Legutko,-Ryzyko-bycia-Polakiem/92
  7. Wszystkie wspomniane w artykule wiersze Jana Polkowskiego pochodzą z jego antologii i są cytowane za tym wydaniem: J. Polkowski, „Gdy Bóg się waha. Poezje 1977–2017”, JMR Trans-Atlantyk, Kraków 2017.
  8. A. Ważyk, „Poemat dla dorosłych” [w:] „Poeta pamięta. Antologia poezji świadectwa i sprzeciwu”, wybór, wstęp i opracowanie S. Barańczak, Puls, Londyn 1984, s. 68.
  9. Inspiracją dla poniższych uwag była książka Simona Weavera, zob. tenże, „The Rhetoric of Racist Humour: US, UK and Global Race Joking”, Routledge, Surrey 2011.
  10. Mam na myśli słynny tekst „The 8 Stages of Genocide”. Zasadnicze jego tezy referuje Dominika Dróżdż, zob. taż, „Zbrodnia ludobójstwa w międzynarodowym prawie karnym”, Wolters Kluwer, Warszawa 2010, s. 267–268.
  11. Pisze o tym między innymi Maciej Miezian, [w:] tegoż, „Nowa Huta, socjalistyczna w formie, fascynująca w treści”, Bezdroża, Kraków 2004.
  12. S. Barańczak, „Wyobraź sobie, że piszesz po polsku”, [w:] tegoż, „Przed i po. Szkice o poezji krajowej przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych”, Aneks, Londyn 1988, s. 83.
  13. Rozpoznania krytyka pozostają zgodne z najnowszym stanem badań historycznych. Por. na przykład S. Ciesielski, „GUŁag. Radzieckie obozy koncentracyjne 1918–1953”, IPN, Warszawa 2010.
  14. J. Urban, Św. Jan Paweł II jako biskup krakowski. Wybrane zagadnienia, Kraków 2020.

Powiązane artykuły

04.03.2021

Nowy Napis Co Tydzień #090 / Nowohuckie głosy

1.

Wydany przez Niszę Halny Igora Jarka przypomniał mi ostatnią scenę kultowego Muru Jeana-Paula Sartre’a, gdzie absurdalny splot zdarzeń, okoliczności i determinacji doprowadza bohatera do momentu, w którym siedzi na cmentarzu i zanosi się od śmiechu, bo nic innego mu już nie pozostało. I o ile pesymistyczna, czarna jak smoła puenta noweli francuskiego egzystencjalisty poruszała się w rejonach abstrakcji i służyć miała za wykładnię jego poglądów filozoficznych, o tyle bohaterowie Jarka dochodzą do podobnego muru przez bardzo konkretne uwarunkowania materialne. Mrok Halnego wyłania się z nowohuckiej sieci zależności, gdzie przegranym jest się już na starcie, a cała reszta jest kwestią scenografii upadku. 

W trzech zebranych w zbiorze opowiadaniach ma miejsce kumulacja atrybutów charakterystycznych dla klasy ludzi wykluczonych, pozostawionych na marginesie, z którego nie sposób się wydostać. Z sierocińca, drogą niemożliwej resocjalizacji, trafia się do więzienia. Dilerzy krążą po osiedlach, matki rodzą uzależnione dzieci. Zapija się smutki i beznadzieję, umiera na raka, walczy o marzenia, aby szybko zderzyć się z rzeczywistością. Jeśli Czechow chciał, aby wszystkie ukazane w dziele literackim strzelby wystrzeliły w odpowiednim momencie, to u Jarka zawsze zostają skierowane w stronę bezradnych bohaterów. W świecie Halnego porażka nie jest kwestią woli, ale bycia determinowanym przez klasowe uwarunkowania, które w tych prozach każdorazowo sublimują się w ostentacyjnie pesymistycznych puentach i zbiegach okoliczności. 

2.

W pierwszym opowiadaniu, Nowohuckiej kolędzie, obserwujemy przeplatające się historie kilku postaci uwikłanych w zawiłe, pełne żalu, błędów i występków zależności. Umierająca na nowotwór dziewczyna wraca z emigracji zarobkowej do ojca-gangstera, który rokrocznie organizuje wigilię dla swoich pracowników, gdzie śpiewać ma Bursztynek, syn niegdysiejszej gwiazdy estrady Torreadora. Ten ostatni kilkanaście lat spędził w więzieniu i po tygodniu nieudanych prób ponownego wdrożenia się w społeczeństwo postanowił zapić się na umór w mieszkaniu matki nieboszczki. Każda z postaci ma swoje nadzieje i plany, ale czytelnicy szybko zrozumieją metodę prowadzenia narracji – wszystko musi skończyć się źle. 

Królowa, drugie z opowiadań, mówi o chłopaku, który po wyjściu z sierocińca chciał wieść spokojne życie jako ochroniarz w Plazie, ale namiętny romans wrzucił go w złowrogą maszynerię zorganizowanej grupy przestępczej. Wreszcie w trzecim, tytułowym opowiadaniu obserwujemy dzień z życia bezradnego dilera umieszczonego między młotem a kowadłem policyjno-przestępczego układu. Każdy jego ruch grozi złowrogimi konsekwencjami i mężczyzna, pogodzony z fiaskiem wszystkich życiowych projektów, w zasadzie może tylko kręcić się w kółko i chwytać absurdalnych rozwiązań. W pewnym momencie śni o tym, jak tytułowy wiatr miota nim po osiedlu. Trudno znaleźć dobitniejszą metaforę dla pieczołowicie konstruowanego przez Jarka nowohuckiego fatum, któremu podlega cała powołana przez niego galeria postaci. 

Wszystkie te opowiadania łączy nie tylko konsekwentnie pesymistyczne przekonanie o szeregu nowohuckich niemożliwości, lecz także precyzyjnie zazębiająca się narracja. Historie zebrane w Halnym emanują magnetyzmem, dzięki któremu chce się za nimi podążać. To literatura ufundowana na sile opowieści i starym, dobrym suspensie. Wątki zazębiają się ze sobą kosztem prawdopodobieństwa, co podkreśla kreacyjny charakter literatury i pozwala spojrzeć na opowiadania Jarka jako świetnie wykonaną pracę warsztatową, a nie roszczący sobie pretensje do obiektywności raport ze świata wykluczonych. 

Halnego można do woli zestawiać z klasyką zaangażowanego kina gatunkowego. Weźmy Pushera, debiut reżyserski Nicolasa Windinga Refna – zaułki tamtejszej Kopenhagi od razu zaczną się nam w kilku miejscach nakładać na Kraków Jarka. To ten sam, odlany po części w noir, świat zbirów i biedaków podlegających złemu losowi. 

3.

W powyższych akapitach używałem określeń „bohater” i „postać”, ale jeśli miałbym dokładniej charakteryzować prozę Jarka, muszę dokonać podmiany „bohatera” na „głos”, bo właśnie w takim przesunięciu tkwi istota tych opowiadań. Narracja prowadzona jest przez autonomiczne, skrzętnie wystylizowane „penerskie” języki, które garściami czerpią z przemyśleń, przeszłości i otoczenia wypowiadających je podmiotów przy okazji relacjonowania fabularnego „tu i teraz”. Przyjrzyjmy się otwarciu książki: 

Ledwo się budzę: smród.

Gęsty, unoszący się kłębami i rozchodzący falami wycap. Całkiem, jakby ktoś dźgał patykiem to coś, co śmierdzi, żeby jebało jeszcze bardziej. 

Aż mi się zbiera w ustach lepka, ciężka do przełknięcia ślina. 

Pewnie zaraz po wyjechaniu z Londynu wszyscy pościągali buty, żeby stopy pooddychały świeżym powietrzem. 

Banda jebańców, co nie wie, że stopy nie oddychają. 

Że one śmierdzą. 

Śmierdolą.

Walą. 

Drą.

Zwłaszcza, że to stopy takich samych jak ja biedaków, których nie stać na samolot. 

W cytowanym wyżej, inicjalnym fragmencie książki rzuca się w oczy sensualna opisowość oraz silne identyfikowanie się narratora ze światem biedaków, który już od samego początku opowiadany jest w czasie teraźniejszym. Zastosowanie charakterystycznej wersyfikacji dynamizuje narrację i sprawia, że Halny funkcjonuje z szybkością dobrze zrobionego kina gatunkowego. Wartka akcja przeprowadza czytelników przez kolejne przestrzenie i wydarzenia, które filtrowane są przez subiektywny, najczęściej bardzo emocjonalny głos. Dynamika narracji najciekawiej wygląda w ostatnim, tytułowym opowiadaniu, gdzie poza wersyfikacją i subiektywizacją głosu, mamy do czynienia z zabiegiem ujawniania czasu akcji co do minuty. Dzięki temu proza Jarka płynie jak nowoczesny montaż filmowy, prowadzi czytelnika przez kolejne miejsca, działa „do utraty tchu”. 

Naszpikowany wulgaryzmami i socjolektami język tworzy świat Halnego. Czytelnik wchodzi do świata „przegrańców” za pomocą ich słownika, napotykając raz za razem zamierzony efekt obcości. Pokazuje nam to nie tylko wyjątkowy słuch lingwistyczny i społeczną wrażliwość Jarka, ale także odwagę autora, który podjął się prowadzenia narracji pierwszoosobowej przy jednoczesnym zwielokrotnieniu i zróżnicowaniu głosów. 

Językowy projekt Jarka stanowi wyjątkowy przykład upodmiotowiania ludzi tkwiących poza marginesem. Jeśli miałbym szukać porównań w literaturze, patrzę wyłącznie na światową ekstraklasę, wyciągając Kiedy umieram Williama Faulknera, gdzie pogrzeb matki opowiadany jest przez kilka niezależnych głosów rodziny biedaków z amerykańskiego południa. Jarek zdaje się z pełną świadomością grać w trudną grę wielogłosowej, zaangażowanej literatury, która z kilku stron jednocześnie kreuje świat niedostępny dla modelowych czytelników i unika przy tym ocen, sztucznej empatii czy nakładania inteligenckich projekcji i fantazji na nowohuckie przestrzenie.

Wokół Igora Jarka zrobił się w ostatnich miesiącach zasłużony szum. Nic w tym dziwnego, bo Nisza wydała znakomitą, angażującą czytelnika prozę, która z jednej strony ma szansę w sposób kompleksowy oddziaływać społecznie, a z drugiej – trzyma za gardło, wciąga i zachwyca tak od strony warsztatowej, jak poprzez wykreowany świat. 

I. Jarek, Halny, Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2020.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Mateusz Górniak, Nowohuckie głosy, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 90

Przypisy

  1. „Dolabella. Wenecki malarz Wazów. Katalog wystawy”, red. M. Białonowska, Warszawa 2020, s. 113.
  2. M. Skrudlik, „Tomasz Dolabella, jego życie i dzieła – ustęp z dziejów malarstwa XVII stulecia w Polsce”, Rocznik Krakowski 1914, t. 16, s. 91–162.
  3. M. Tomkiewicz, „Dolabella”, Warszawa 1959; tenże, „Pędzlem rozmaitym. Malarstwo okresu Wazów w Polsce”, Warszawa 1970.
  4. A. Ryszkiewicz, „Malarstwo polskie ok. 1600” [w:] „Sztuka około roku 1600. Materiały sesji SHS, zorganizowanej przy współudziale Wydziału Kultury Prezydium Wojewódzkiej Rady narodowej w Lublinie. Lublin listopad 1972”, red. T. Hrankowska, Warszawa 1974, s. 36.
  5. K. Blaschke, M. Kurzej, „Obrazy w krużganku klasztoru Dominikanów w Krakowie”, „Modus. Prace z Historii sztuki” 2015, t. 15, s. 89–117.
  6. Ów wywiad rzeka, przyjmujący miejscami kształt prozy wspomnieniowej, to książka, która nie doczekała się wydania. Ma tytuł „Ryzyko bycia Polakiem” – z Janem Polkowskim rozmawia Piotr Legutko. Serdecznie dziękuję Janowi Polkowskiemu za udostępnienie zapisu rozmowy w pliku PDF. Książka została wydana w 2019 roku przez Instytut Literatury, link do kupienia: https://sklep.instytutliteratury.eu/pl/p/Jan-Polkowski,-Piotr-Legutko,-Ryzyko-bycia-Polakiem/92
  7. Wszystkie wspomniane w artykule wiersze Jana Polkowskiego pochodzą z jego antologii i są cytowane za tym wydaniem: J. Polkowski, „Gdy Bóg się waha. Poezje 1977–2017”, JMR Trans-Atlantyk, Kraków 2017.
  8. A. Ważyk, „Poemat dla dorosłych” [w:] „Poeta pamięta. Antologia poezji świadectwa i sprzeciwu”, wybór, wstęp i opracowanie S. Barańczak, Puls, Londyn 1984, s. 68.
  9. Inspiracją dla poniższych uwag była książka Simona Weavera, zob. tenże, „The Rhetoric of Racist Humour: US, UK and Global Race Joking”, Routledge, Surrey 2011.
  10. Mam na myśli słynny tekst „The 8 Stages of Genocide”. Zasadnicze jego tezy referuje Dominika Dróżdż, zob. taż, „Zbrodnia ludobójstwa w międzynarodowym prawie karnym”, Wolters Kluwer, Warszawa 2010, s. 267–268.
  11. Pisze o tym między innymi Maciej Miezian, [w:] tegoż, „Nowa Huta, socjalistyczna w formie, fascynująca w treści”, Bezdroża, Kraków 2004.
  12. S. Barańczak, „Wyobraź sobie, że piszesz po polsku”, [w:] tegoż, „Przed i po. Szkice o poezji krajowej przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych”, Aneks, Londyn 1988, s. 83.
  13. Rozpoznania krytyka pozostają zgodne z najnowszym stanem badań historycznych. Por. na przykład S. Ciesielski, „GUŁag. Radzieckie obozy koncentracyjne 1918–1953”, IPN, Warszawa 2010.
  14. J. Urban, Św. Jan Paweł II jako biskup krakowski. Wybrane zagadnienia, Kraków 2020.

Powiązane artykuły

04.01.2021

Krakowiak napowietrzny

                                            Motyle nad kurhanem

 

Gęstniał opar. Zmierzch tężał wieńcząc przesilenie.  
Wśród zórz rozbłysła Wenus na czerwcowym niebie. 
Dyżur zakończył strażnik przeprawy promowej na Wiśle 
gdzieś pod Tyńcem. 
                                  Ponad Kopcem Kraka 
w ten legendowy wieczór tańczyły motyle. 
Z oddali kruk zakrakał. A może to nie kruk był 
lecz Krak – syn Ludoli? 

 

Tym miejscem rządzi wieczny 
krakowiak napowietrzny. Hop dziś!

 

Klasztor na Srebrnej Górze opactwo tynieckie 
z kurhanem Kraka od stuleci tworzą ważny trójkąt. 
Pomroki słowiańszczyzny – tak jak chciał Stach 
z Warty. I cnoty dwóch zgromadzeń osiadłych 
nad Wisłą. Życie wiarą – bez której mozół znój mitręga 
alienują człowieka miast go doskonalić. Życie nadzieją 
– bez której z półmitycznych plemion nie zdołałby się 
zrodzić szczep dumnych Polaków. 

 

Panorama Krakowa pełna zamgleń i półtonów.  Słońce płytko 
pod horyzontem. Klasztor Kamedułów chowa się za telewizyjną 
wieżą na Krzemionkach. Robi się ciepło wokół serca dusząco 
i słodko. Odwieczne miasto? Wykluczone – to aura Miodyni. 

 

 

                                               Metafizyka Krupniczej 22 

 

Ruskie pierogi na Krupniczej robiły karierę. Zwłaszcza 
kiedy za barem stała pani Muszka. Jej smakowity uśmiech 
z kresowym pomrukiem zaraz przywodził na myśl 
miąższość obwarzanka. Do pierogów wskazał mi drogę 
Tadeusz gdy z uczelni wracaliśmy pieszo przez miasto. 
Kuzyn Ireny był od zawsze czuły na snobizmy: mieszkał 
w Cichym Kąciku, liceum w Afryce, teraz od lat oswaja
przestrzenie Kanady. Stołówka literatów? Nie wiem 
czy wciąż hołubiłby przaśny czar Krupniczej którym 
dzielił się ze mną w latach sześćdziesiątych. 

 

W tym mieście rządzi wieczny 
krakowiak napowietrzny. Hop dziś!  

 

Stolik młodych poetów. Literackie harce przywiodły mnie 
na Krupniczą o dekadę później. Tak, Miłosz nie dopił wody. 
Machejek się wściekał że to zemsta po Sierpniu. Jednak 
nie miał racji. Generał okrutniejszy od Hammurabiego 
zadał ostry cios zimą w obronie Machejka. 

 

Suche strąki fasoli – mój plon zeszłoroczny. Szlachetna 
szarość. Papuziobarwne kwiaty ze strzelnicy. Pani Ewa 
wciąż jeszcze porusza się z gracją choć tancerką przestała 
już być przed pół wiekiem. Jej mąż – potomek ziemian 
znajomek Witolda – przez trzy dekady prezesem 
był tu przy Krupniczej. I zbyt młodo (do młodych 
mówiąc) pożegnał się z życiem.  

 

Kręte schody do nieba ogród Mehoffera rozmowy 
z Czyczem z lat osiemdziesiątych to znowu inna 
epoka na Piasku. Andrzej w noc krzyczy: Szajowo 
i Ty Pani Lolu. Z nagła ciska sprzętami. Wanda karmi 
koty – wnet znajdzie jedną z kotek sztywną od trucizny. 
Przy trzepaku Bogusław w metafizyk głębie wiedzie 
chętnych słuchaczy. Jaś wraca z Groteski. Roman gdzieś 
zagranicą, Zbyszek w Ameryce… Pisarze już nie mają 
odczytów w fabryce. Nie ten czas nie to miejsce. 

 

Dotąd rządził tym wieczny 
krakowiak napowietrzny. Lecz dziś? 

 

Bronek już dawno temu wodę po Miłoszu przestał 
dzielić pomiędzy wybranych kolegów. Prezes Bogusław  
dziś na Półwsiu gdzie chadzał Broniuszyc – teraz on 
przez telefon roztacza narracje. Kąpieli w Kryspinowie 
Czycz nie kultywuje. Z Krupniczej do Krzeszowic 
na zawsze powrócił. 

 

Róg Dolnych Młynów. W noc upalną słodka woń akacji 
odurzała przed laty gdy szedłem do siebie. Upojna i namiętna 
rozkosznie zaborcza. Jak burzan co porasta nasyp kolejowy. 

 

Liszaj mocno się wgryza w tynki kamienicy. Mimo starań
podupadł ogród Mehoffera. Skruszały złotej ważki delikatne 
skrzydła. Mania w Gorzeniu Górnym – bardzo górnym – w niebie. 
Nie ma już Zbyszka Wandy Jana Bolesława. Bez pani Loli 
dziwnie pusto na kręconych schodach. W dawnej stołówce 
literatów karmią wegetarian. Cicho swych dni dożywa 

stara kamienica. 

 

 

                                           Bogactwa starowieku  

 

Rozsypane w powietrzu złoto marmury ołtarzy 
– Mariacki o poranku ma piękność przeźroczy 
na których Zbysław Maciejewski zapisywał kunszta 
dawnych mistrzów: ich zachwyt nad Transcendencją 
rzadką dziś pokorę. Praktycznie nieobecną. 

 

Minione piękno mrocznych sieni starowiecznych 
parków wirydarzy rozjarzonych akrylowym słońcem 
utrwalił na swych płótnach. Tam mają szansę przetrwać 
dłużej niż ich twórca niczym sekretne wizje motywy 
z dzieciństwa. 

 

W mieście rządzi odwieczny 
krakowiak napowietrzny. Hop dziś! 

 

Ale z pejzażu ktoś wymazał już antykwariaty 
wszędzie za to panoszą się piwne przybytki.  
Widomy znak że czas krakowski dokonał obrotu. 

 

Wartko spłynęły z brudem niegdysiejsze śniegi 
duch epoki zdziecinniał i stanął na głowie. 
Zmieniły właściciela zgromadzone skarby  
innym już zapisano miejskie realności. 

 

Nowe fiakry z zapałem obwożą klientów. Nie ma 
czasu na drzemkę pod Mariacką Wieżą.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Waldemar Żyszkiewicz, Krakowiak napowietrzny, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

  1. „Dolabella. Wenecki malarz Wazów. Katalog wystawy”, red. M. Białonowska, Warszawa 2020, s. 113.
  2. M. Skrudlik, „Tomasz Dolabella, jego życie i dzieła – ustęp z dziejów malarstwa XVII stulecia w Polsce”, Rocznik Krakowski 1914, t. 16, s. 91–162.
  3. M. Tomkiewicz, „Dolabella”, Warszawa 1959; tenże, „Pędzlem rozmaitym. Malarstwo okresu Wazów w Polsce”, Warszawa 1970.
  4. A. Ryszkiewicz, „Malarstwo polskie ok. 1600” [w:] „Sztuka około roku 1600. Materiały sesji SHS, zorganizowanej przy współudziale Wydziału Kultury Prezydium Wojewódzkiej Rady narodowej w Lublinie. Lublin listopad 1972”, red. T. Hrankowska, Warszawa 1974, s. 36.
  5. K. Blaschke, M. Kurzej, „Obrazy w krużganku klasztoru Dominikanów w Krakowie”, „Modus. Prace z Historii sztuki” 2015, t. 15, s. 89–117.
  6. Ów wywiad rzeka, przyjmujący miejscami kształt prozy wspomnieniowej, to książka, która nie doczekała się wydania. Ma tytuł „Ryzyko bycia Polakiem” – z Janem Polkowskim rozmawia Piotr Legutko. Serdecznie dziękuję Janowi Polkowskiemu za udostępnienie zapisu rozmowy w pliku PDF. Książka została wydana w 2019 roku przez Instytut Literatury, link do kupienia: https://sklep.instytutliteratury.eu/pl/p/Jan-Polkowski,-Piotr-Legutko,-Ryzyko-bycia-Polakiem/92
  7. Wszystkie wspomniane w artykule wiersze Jana Polkowskiego pochodzą z jego antologii i są cytowane za tym wydaniem: J. Polkowski, „Gdy Bóg się waha. Poezje 1977–2017”, JMR Trans-Atlantyk, Kraków 2017.
  8. A. Ważyk, „Poemat dla dorosłych” [w:] „Poeta pamięta. Antologia poezji świadectwa i sprzeciwu”, wybór, wstęp i opracowanie S. Barańczak, Puls, Londyn 1984, s. 68.
  9. Inspiracją dla poniższych uwag była książka Simona Weavera, zob. tenże, „The Rhetoric of Racist Humour: US, UK and Global Race Joking”, Routledge, Surrey 2011.
  10. Mam na myśli słynny tekst „The 8 Stages of Genocide”. Zasadnicze jego tezy referuje Dominika Dróżdż, zob. taż, „Zbrodnia ludobójstwa w międzynarodowym prawie karnym”, Wolters Kluwer, Warszawa 2010, s. 267–268.
  11. Pisze o tym między innymi Maciej Miezian, [w:] tegoż, „Nowa Huta, socjalistyczna w formie, fascynująca w treści”, Bezdroża, Kraków 2004.
  12. S. Barańczak, „Wyobraź sobie, że piszesz po polsku”, [w:] tegoż, „Przed i po. Szkice o poezji krajowej przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych”, Aneks, Londyn 1988, s. 83.
  13. Rozpoznania krytyka pozostają zgodne z najnowszym stanem badań historycznych. Por. na przykład S. Ciesielski, „GUŁag. Radzieckie obozy koncentracyjne 1918–1953”, IPN, Warszawa 2010.
  14. J. Urban, Św. Jan Paweł II jako biskup krakowski. Wybrane zagadnienia, Kraków 2020.

Powiązane artykuły

04.01.2021

Dlaczego nie lubię Krakowa

Na jednym z najpiękniejszych 
stoję placów świata 
i zadaję pytanie: 
dlaczego tu wracam? 

 

Kraków nie dba o siebie 
jak nie zadbał o mnie. 
W tym czego tutaj nie ma 
a co zwą powietrzem 
zawisłą wielka chemia 
z ulotnym kamieniem: 
wiatr który kłuje w oczy 
odpryskiem historii. 

 

Miasto zrobione z kamienia 
co idzie do nieba. 

 

Rzędem domów 
zbyt niskich na Europę 
stoi Karmelicka. Niegdyś Czarna 
dziś znowu czarna to ulica. 
Na jednym rogu wojsko 
na innym dom gdzie 
wszystkie troski codzienne 
mieszkają. Naprzeciw 
kształtem misternym w niebo 
dźwiga się Talowski. 
                                     Stojąc obok niego 
spostrzegam światło w niebie   
moje dawne bocianie gniazdo 
na Michałowskiego. 
                                   Do przyjaciół 
stąd blisko lecz zmieniam 
dzielnicę taki mus cichym krokiem 
przemierzam ulicę 
Sarego. 
               Inżynier Józef Sare
przez blisko ćwierć wieku
przeszło pół wieku temu 
miastu patronował.  
                                 W pobliżu 
wzgórze zamek ale te pominę 
przenosząc się na Stradom 
czego jest przyczyną 
numer dwadzieścia siedem. 

 

Okazała zdobna cztery piętra  
z naddatkiem czuwa kamienica. 
Na niej brud w niej dywany 
mnie jednak zachwyca rozmach 
budowniczego. 
                           Wiedzie linia kręta 
ganków dziedzińca i w metalu gięte 
schody zewnętrzne przed pożarem 
ku wodzie do studni podworca  
nad którym okrojony 
jesiennego nieba spłacheć. 

 

Chłód sieni gardło bramy kafle  
Godzickiego dają schronienie 
i bronią przed zgiełkiem. 
Widomym znakiem czasu 
są witryny z życiem jaskrawe 
szyldy niszczenie substancji. 

 

Miasto zrobiono  
z kamienia co idzie do nieba. 

 

Potężny dumny domu 
godzien lepszych czasów 
gdybyś stał w towarzystwie kolosów 
tobie podobnych 
pachniałoby Europą światem 
metropolią 
                    tam właśnie 
gdzie dzisiaj straszą 
ulice poranione niepewne tramwaje 
przed instytucją sklepu 
to dziwne zebranie ta pustka 
kiedy na wschód trębacz 
oznajmia dziesiątą już po dniu 
i ten pył w oczy wiatr 
kurz noc szaruga. 

 

Ciemność wygładza zmarszczki 
uspokaja oddech. Łoskot 
tramwajów rzadko kroi ciszę 
zadźwięczy w niej pokora 
przejrzystość i słowo. 

 

Kamienne miasto idące do nieba. 

 

Krok nieśpieszny 
okryje wszystko pajęczyną 
ścieżek powrotnych. 
I znów na jednym 
z najpiękniejszych placów 
świata zaśpiewa 
głos natrętny: 
a jednak tu wracasz. 

 

PS. Ze szczerych uczuć 
choć niemiłym tonem 
tyradę wygłaszaną 
kończyć wreszcie trzeba
zachowując dla miłośników 
miasta i znawców historii 
myśl swobodną kwitnącą 
na ustach pytaniem 
o prezydenta co albańskie 
palił papierosy. 

 

(22 października 1980)

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Waldemar Żyszkiewicz, Dlaczego nie lubię Krakowa, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

  1. „Dolabella. Wenecki malarz Wazów. Katalog wystawy”, red. M. Białonowska, Warszawa 2020, s. 113.
  2. M. Skrudlik, „Tomasz Dolabella, jego życie i dzieła – ustęp z dziejów malarstwa XVII stulecia w Polsce”, Rocznik Krakowski 1914, t. 16, s. 91–162.
  3. M. Tomkiewicz, „Dolabella”, Warszawa 1959; tenże, „Pędzlem rozmaitym. Malarstwo okresu Wazów w Polsce”, Warszawa 1970.
  4. A. Ryszkiewicz, „Malarstwo polskie ok. 1600” [w:] „Sztuka około roku 1600. Materiały sesji SHS, zorganizowanej przy współudziale Wydziału Kultury Prezydium Wojewódzkiej Rady narodowej w Lublinie. Lublin listopad 1972”, red. T. Hrankowska, Warszawa 1974, s. 36.
  5. K. Blaschke, M. Kurzej, „Obrazy w krużganku klasztoru Dominikanów w Krakowie”, „Modus. Prace z Historii sztuki” 2015, t. 15, s. 89–117.
  6. Ów wywiad rzeka, przyjmujący miejscami kształt prozy wspomnieniowej, to książka, która nie doczekała się wydania. Ma tytuł „Ryzyko bycia Polakiem” – z Janem Polkowskim rozmawia Piotr Legutko. Serdecznie dziękuję Janowi Polkowskiemu za udostępnienie zapisu rozmowy w pliku PDF. Książka została wydana w 2019 roku przez Instytut Literatury, link do kupienia: https://sklep.instytutliteratury.eu/pl/p/Jan-Polkowski,-Piotr-Legutko,-Ryzyko-bycia-Polakiem/92
  7. Wszystkie wspomniane w artykule wiersze Jana Polkowskiego pochodzą z jego antologii i są cytowane za tym wydaniem: J. Polkowski, „Gdy Bóg się waha. Poezje 1977–2017”, JMR Trans-Atlantyk, Kraków 2017.
  8. A. Ważyk, „Poemat dla dorosłych” [w:] „Poeta pamięta. Antologia poezji świadectwa i sprzeciwu”, wybór, wstęp i opracowanie S. Barańczak, Puls, Londyn 1984, s. 68.
  9. Inspiracją dla poniższych uwag była książka Simona Weavera, zob. tenże, „The Rhetoric of Racist Humour: US, UK and Global Race Joking”, Routledge, Surrey 2011.
  10. Mam na myśli słynny tekst „The 8 Stages of Genocide”. Zasadnicze jego tezy referuje Dominika Dróżdż, zob. taż, „Zbrodnia ludobójstwa w międzynarodowym prawie karnym”, Wolters Kluwer, Warszawa 2010, s. 267–268.
  11. Pisze o tym między innymi Maciej Miezian, [w:] tegoż, „Nowa Huta, socjalistyczna w formie, fascynująca w treści”, Bezdroża, Kraków 2004.
  12. S. Barańczak, „Wyobraź sobie, że piszesz po polsku”, [w:] tegoż, „Przed i po. Szkice o poezji krajowej przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych”, Aneks, Londyn 1988, s. 83.
  13. Rozpoznania krytyka pozostają zgodne z najnowszym stanem badań historycznych. Por. na przykład S. Ciesielski, „GUŁag. Radzieckie obozy koncentracyjne 1918–1953”, IPN, Warszawa 2010.
  14. J. Urban, Św. Jan Paweł II jako biskup krakowski. Wybrane zagadnienia, Kraków 2020.

Powiązane artykuły

29.10.2020

Nowy Napis Co Tydzień #073 / Tajemnice Tomasza Dolabelli

Zapraszamy do obejrzenia nagrania z wernisażu wystawy „Dolabella. Wenecki malarz Wazów”

Tomasz Dolabella był jednym z tych twórców, którzy odcisnęli ogromne piętno na polskiej sztuce nie tylko swoich, lecz także i późniejszych czasów. Jednakże dzisiaj jest to artysta mało znany, a nawet zapomniany. Nie dziwota – los ten dotknął właściwie wszystkich twórców działających na ziemiach polskich przed XIX stuleciem. Wiele jest powodów tego stanu rzeczy, ale do najważniejszych należy fakt, że tacy artyści jak Szymon Czechowicz, Rafał Hadziewicz, Michael Willmann czy właśnie Tomasso Dolabella nie doczekali się w ciągu ostatniego pokolenia ani monograficznych wystaw, ani szczegółowych opracowań. Mimo ogromnego zainteresowania historią najnowszą, coraz bardziej ucieka nam wiedza na temat czasów I Rzeczpospolitej czy nawet początku XIX wieku.

Nazwiska, które wymieniłem w poprzednim akapicie nie są przypadkowe. Wyliczam artystów, którzy w ostatnich latach doczekali się wreszcie przypomnienia. Czy staną się bohaterami społecznej świadomości Polaków? Być może jeszcze nie, ale wystawy oraz towarzyszące im publikacje z całą pewnością przyczynią się do starcia kurzu niepamięci z dzieł i nazwisk tych twórców. 

Tomasso Dolabella (w dokumentach weneckich uparcie zwany Dolobellą) przybył do Polski w 1598 roku na wezwanie (obecnie preferujemy bardziej eleganckie określenie „zaproszenie”) króla Zygmunta III Wazy i stał się nadwornym malarzem służącym wszystkim trzem królom z tej dynastii. Już wtedy zauważano, że był malarzem królów z rodu Wazów. W księdze nekrologów krakowskich Dominikanów odnotowano (w roku 1650):

[…] zmarł pan Tomasz Dolabella, Włoch z państwa weneckiego, malarz królów Zygmunta III, Władysława IV i Jana Kazimierza. Według świadectwa wszystkich malarzy nie miał on w swoim czasie równego sobie artysty, a imię jego głośne było nie tylko w Polsce, lecz również we Włoszech, Niemczech i Francji […]„Dolabella. Wenecki malarz Wazów. Katalog wystawy”, red. M. Białonowska, Warszawa 2020, s. 113.[1].

A skoro wspominamy jego śmierć, trzeba wiedzieć, że nie znamy miejsca jego pochówku. Ciało złożono w kaplicy Chrystusa Ukrzyżowanego u krakowskich dominikanów, ale grobowiec strawił pożar świątyni w roku 1850. Wspominam o tym, ponieważ oprócz grobu unicestwił on dużą część krakowskiej spuścizny malarza. Zresztą nie tylko ten pożar. Płomienie strawiły także obrazy stworzone na zamówienie kapituły gnieźnieńskiej. Nie zachowały się niestety również dzieła, które tworzył w Warszawie na zlecenie zatrudniających go monarchów – na Zamku Królewskim, zamku ujazdowskim oraz w Villa Regia. Losy warszawskich plafonów odzwierciedlają losy wielu polskich dzieł sztuki – zostały wywiezione na północ podczas Potopu. Należy także wziąć pod uwagę, że jeden z większych zachowanych zespołów prac wenecko-polskiego malarza, czyli obrazy pozostałe do dzisiaj w krakowskim klasztorze dominikanów, w zdecydowanej większości nie oddają prawdy o jego malarstwie, ponieważ zostały gruntownie przemalowane. 

Długo można jeszcze wyliczać, które dzieła z wielkiego dorobku Dolabelli się nie zachowały (w katalogu wystawy robi to Jerzy Żmudziński, najlepszy współczesny znawca jego malarstwa). Obrazy powstałe dla jezuitów i franciszkanów krakowskich, szereg malowideł w kościołach parafialnych czy magnackich – wszystko zaginione w dziejowych zawieruchach i pożarach… Dlatego pozwolę sobie na bardziej publicystyczne niż naukowe twierdzenie, że jedną z tajemnic Tomasza Dolabelli jest właśnie to, jak i co malował. Nie znając większej części jego dorobku, opinię możemy wyrobić sobie jedynie na podstawie naprawdę mizernych szczątków. 

Kolejną tajemnicą jest jakość i poziom artystyczny tej twórczości. Nie można ukryć faktu, że chociaż za życia i zaraz po śmierci Dolabella uznawany był za malarza wybitnego, o czym świadczy chociażby cytowany powyżej wpis kommemoratywny, to gdy rozpoczęto systematyczne badania nad jego dorobkiem, opinie stały się o wiele bardziej krytyczne. W pierwszym opracowaniu życia i twórczości malarza Mieczysław SkrudlikM. Skrudlik, „Tomasz Dolabella, jego życie i dzieła – ustęp z dziejów malarstwa XVII stulecia w Polsce”, Rocznik Krakowski 1914, t. 16, s. 91–162.[2] uznał, że malarstwo Dolabelli traciło na jakości w miarę jego pobytu w Polsce. Jak pisał: 

Niewątpliwie wiek, zerwanie kontaktu z wielką sztuką, długie lata pobytu w Polsce zrobiły swoje – Dolabella zbarbaryzował się. 

Podobne wnioski, chociaż bardziej wyważone, wysnuł twórca jedynej jak do tej pory monografii nadwornego malarza Wazów – czyli Władysław TomkiewiczM. Tomkiewicz, „Dolabella”, Warszawa 1959; tenże, „Pędzlem rozmaitym. Malarstwo okresu Wazów w Polsce”, Warszawa 1970.[3]. Wypracował on koncepcję dwóch stylów malarstwa Dolabelli, przy czym ów drugi (czyli późniejszy) styl był wynikiem „polonizacji i sarmatyzacji” malarza. Tomkiewicz pisał nie tyle o barbaryzacji, ile po prostu o słabości dzieł Dolabelli powstających pod koniec długiego, bo około osiemdziesięcioletniego, życia tego twórcy. Przyczyną był nie tylko wiek, lecz także liczne zamówienia, które realizował już nie sam mistrz, tylko jego warsztat – zatem trudno jest jasno jednoznacznie określić, które z dzieł jemu przypisywanych naprawdę są oryginalnymi malunkami Dolabelli. Drugi styl charakteryzował się też odejściem od weneckiego kolorytu i malarskiego sposobu komponowania dzieł na rzecz uproszczonego zarysu scen oraz lokalnej, polskiej kostiumologii. Postacie stawały się z czasem coraz bardziej manekinami, na których układano szaty. 

Inny wybitny historyk sztuki Andrzej Ryszkiewicz także przedstawiał krytyczną ocenę sztuki Dolabelli:

[…] tworzył sztukę całkowicie oddaną służbie idei – monarchii, czy Kościoła. Jego pędzel nie ubiegał się o oddanie wrażliwie odczutych efektów życia natury czy ludzkich pasji, nie apelował do delikatnego smaku odbiorcy, ani do jego intelektu, ani do wyobraźniA. Ryszkiewicz, „Malarstwo polskie ok. 1600” [w:] „Sztuka około roku 1600. Materiały sesji SHS, zorganizowanej przy współudziale Wydziału Kultury Prezydium Wojewódzkiej Rady narodowej w Lublinie. Lublin listopad 1972”, red. T. Hrankowska, Warszawa 1974, s. 36. [4]. 

Również i obecnie nasz bohater nie ma szczęścia do pochlebnych opinii. Jego twórczość, w szczególności w opiniach wyrażanych w mediach społecznościowych, uzyskuje miano twórcy „trzeciorzędnego”, „podrzędnego” lub „małowartościowego”. I jest w tym coś dziwnego, gdy zestawiamy nasze odczucia z faktem, że za życia był on artystą prominentnym i uznawanym wręcz za wspaniałego. Zygmunt III Waza nie był dyletantem i chyba nie było powodu, aby zatrudniał artystę „trzeciorzędnego”, skoro stać go było na o wiele lepszego. 

Po wizycie na ekspozycji prezentowanej w muzeum Zamku Królewskiego pozwolę sobie na postawieni diagnozy (gwoli uczciwości napiszę, że nie jest to tylko moja opinia i że wyrażają ją także inni), że tak naprawdę zachowała się tylko część dorobku malarza, a jego najlepsze obrazy – tworzone dla dworu królewskiego – o których można by domniemywać, że budziły zachwyt u oglądających, po prostu już nie istnieją. Być może po prostu nie znamy najlepszego Dolabelli, który został zrabowany, spłonął albo został przemalowany. Jednak nawet znane nam pozostałości świadczą o solidnym warsztacie i doskonale tłumaczą, dlaczego nazwisko malarza stało się firmą naprawdę solidną i powszechnie uznawaną. Na tyle powszechnie, że każde duże płótno powstałe w XVII wieku, a nawet później, przypisywano Dolabelli, a nie któremuś z jego (wcale licznych) uczniów. Sto lat później taką pozycję wyrobił sobie dopiero Marcello Bacciarelli.

Wartość wystawy na Zamku Królewskim polega przede wszystkim na przypomnieniu tego nieco już zapomnianego malarza. Możemy obejrzeć dzieła powstałe podczas czterdziestu lat jego pobytu w Polsce, jednakże mając w świadomości, że nie jest to w pełni przegląd ani jego wszystkich prac, ani jego prawdziwego talentu. Natomiast twórcy, zarówno kurator wystawy, jak i autor koncepcji, postarali się o to, by widz po wyjściu z Zamku Królewskiego miał orientację, jak wyglądała twórczość bohatera tamtejszej ekspozycji i jak się rozwijała. Wystawa jest uzupełniona także o przykłady rękodzieła, które tłumaczą zwiedzającemu, jaka kultura wizualna i estetyczna towarzyszyła sztuce Dolabelli. 

Z całą pewnością na wystawie widać jak na dłoni, że polska historia sztuki dojrzała, osiągnęła poziom, który umożliwia, a nawet nakazuje ponowną rewizję naszej recepcji dzieł tego jednego z najbardziej wpływowych artystów w dziejach naszej kultury. Należy na nowo przejrzeć spuściznę Dolabelli, podjąć debatę na temat autorstwa spornych dzieł oraz zobaczyć, jak uczniowie weneckiego mistrza rozwijali (lub wręcz na odwrót – niszczyli) jego dziedzictwo. Obecnie w pałacu biskupów krakowskich w Kielcach, gdzie znajdują się zachowane dzieła weneckiego mistrza, trwają prace konserwatorskie – ich zakończenie będzie niewątpliwie istotnym momentem w tej dyskusji. Z całą pewnością należy także ponownie przyjrzeć się obrazom z krużganków krakowskich dominikanów, do którego to oglądu mamy już zresztą doskonały wstępK. Blaschke, M. Kurzej, „Obrazy w krużganku klasztoru Dominikanów w Krakowie”, „Modus. Prace z Historii sztuki” 2015, t. 15, s. 89–117.[5] opublikowany kilka lat temu przez Kingę Blaschke w piśmie „Modus. Prace z Historii sztuki”. Może się okazać, że ta ponowna dyskusja zrehabilituje Dolabellę i pozbawi go odium „malarza trzeciorzędnego” – a być może tylko tę opinie utrwali…

Dolabella. Wenecki malarz Wazów – wystawa w Muzeum Zamku Królewskiego w Warszawie, 11 września – 6 grudnia 2020 roku, koncepcja i scenariusz wystawy J. Żmudziński, Kuratorka wystawy dr M. Białonowska.

Dolabella. Wenecki malarz Wazów (katalog wystawy), red. M. Białonowska, Zamek Królewski w Warszawie – Muzeum, Warszawa 2020. 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Juliusz Gałkowski, Tajemnice Tomasza Dolabelli, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 73

Przypisy

  1. „Dolabella. Wenecki malarz Wazów. Katalog wystawy”, red. M. Białonowska, Warszawa 2020, s. 113.
  2. M. Skrudlik, „Tomasz Dolabella, jego życie i dzieła – ustęp z dziejów malarstwa XVII stulecia w Polsce”, Rocznik Krakowski 1914, t. 16, s. 91–162.
  3. M. Tomkiewicz, „Dolabella”, Warszawa 1959; tenże, „Pędzlem rozmaitym. Malarstwo okresu Wazów w Polsce”, Warszawa 1970.
  4. A. Ryszkiewicz, „Malarstwo polskie ok. 1600” [w:] „Sztuka około roku 1600. Materiały sesji SHS, zorganizowanej przy współudziale Wydziału Kultury Prezydium Wojewódzkiej Rady narodowej w Lublinie. Lublin listopad 1972”, red. T. Hrankowska, Warszawa 1974, s. 36.
  5. K. Blaschke, M. Kurzej, „Obrazy w krużganku klasztoru Dominikanów w Krakowie”, „Modus. Prace z Historii sztuki” 2015, t. 15, s. 89–117.
  6. Ów wywiad rzeka, przyjmujący miejscami kształt prozy wspomnieniowej, to książka, która nie doczekała się wydania. Ma tytuł „Ryzyko bycia Polakiem” – z Janem Polkowskim rozmawia Piotr Legutko. Serdecznie dziękuję Janowi Polkowskiemu za udostępnienie zapisu rozmowy w pliku PDF. Książka została wydana w 2019 roku przez Instytut Literatury, link do kupienia: https://sklep.instytutliteratury.eu/pl/p/Jan-Polkowski,-Piotr-Legutko,-Ryzyko-bycia-Polakiem/92
  7. Wszystkie wspomniane w artykule wiersze Jana Polkowskiego pochodzą z jego antologii i są cytowane za tym wydaniem: J. Polkowski, „Gdy Bóg się waha. Poezje 1977–2017”, JMR Trans-Atlantyk, Kraków 2017.
  8. A. Ważyk, „Poemat dla dorosłych” [w:] „Poeta pamięta. Antologia poezji świadectwa i sprzeciwu”, wybór, wstęp i opracowanie S. Barańczak, Puls, Londyn 1984, s. 68.
  9. Inspiracją dla poniższych uwag była książka Simona Weavera, zob. tenże, „The Rhetoric of Racist Humour: US, UK and Global Race Joking”, Routledge, Surrey 2011.
  10. Mam na myśli słynny tekst „The 8 Stages of Genocide”. Zasadnicze jego tezy referuje Dominika Dróżdż, zob. taż, „Zbrodnia ludobójstwa w międzynarodowym prawie karnym”, Wolters Kluwer, Warszawa 2010, s. 267–268.
  11. Pisze o tym między innymi Maciej Miezian, [w:] tegoż, „Nowa Huta, socjalistyczna w formie, fascynująca w treści”, Bezdroża, Kraków 2004.
  12. S. Barańczak, „Wyobraź sobie, że piszesz po polsku”, [w:] tegoż, „Przed i po. Szkice o poezji krajowej przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych”, Aneks, Londyn 1988, s. 83.
  13. Rozpoznania krytyka pozostają zgodne z najnowszym stanem badań historycznych. Por. na przykład S. Ciesielski, „GUŁag. Radzieckie obozy koncentracyjne 1918–1953”, IPN, Warszawa 2010.
  14. J. Urban, Św. Jan Paweł II jako biskup krakowski. Wybrane zagadnienia, Kraków 2020.

Powiązane artykuły

29.10.2020

Nowy Napis Co Tydzień #073 / VII. Obce strony

VII. Obce strony

Mój bohater kilka razy pytał sam siebie o sens miłości do ojczyzny. Ten niezwykle zwyczajnie brzmiący problem rozwikłam samodzielnie. Szlachetny Czytelniku, oto moja teoria. Kłosowski miał nawyk. Bez przerwy wszystkim powtarzał, że posiadał jedną jedyną ojczyznę. Z przejęciem wspominał też jednak o innym miejscu. Podgłówek był tym pierwszym, mglistym kawałkiem polskiego nieba. Potem przyszły następne: Lublin (1934), Kraków (1945), Łódź (1954), Warszawa (1958), Paryż (1959), Londyn (1960), Sydney (1973), Beverly Hills (1981–2003). Wszędzie umiał się odnaleźć. Sympatyczne zachowanie. Zawsze, gdziekolwiek był, czuł się jak w domu. Pochodził z prawdziwej, zabitej deskami wiochy. Im więcej podróżował, tym mniej miał złudzeń. Brud może mieć smak nieświeżego lunchu w Los Angeles. Uciążliwie lepić się do spoconych pleców w Australii. Zżerać nos arystokratycznym pyłem wytrzepanym z melonika w Londynie. Śmierdzieć wilgocią szmaty od miotły zanurzonej w kuble w paryskiej toalecie. Wszędobylski kurz inaczej układa się w gardle w zniszczonej powstaniem Warszawie. Inaczej w Krakowie. Tam przykleja się do podniebienia wilgotną patetyczną patyną. A krosty swędzą sadystycznym upałem rozległych przedmieść Sydney. Biedny Kłosowski wszystkie wrażenia sprowadzał do mitycznego poziomu dalekich wspomnień z Podgłówka. Plotki, obyczaje, układ ulic, świt, zmierzch w każdym kącie świata poukładane były w znany z dzieciństwa wzór. On zawsze i wszędzie potrafił świetnie i wygodnie się rozgościć. Nawet w prywatnej klinice w Mieście Aniołów. Ziemia była dla niego pospolitym, dobrze znanym kątem przytulnego pokoiku na poddaszu w domku, w którym przyszedł na świat i gdzie żył do piątego roku. Globalna wioska. Planeta ojczyzną wszystkich wieśniaków. I świetnie. No, bo i po co nam ta cała licha ideologia skażona zgrzybiałym patriotyzmem? Haniebnym kosmopolityzmem pachnące pytanie. Ja Piotrowi wybaczę. A Ty, Czytelniku? Nie? Przykro mi. Również się z nim nie zgadzam, ale czemu od razu z tego powodu bić w wielki dzwon i posypywać w pokorze głowę popiołem? Ojczyzną artystów są ich dzieła. Nie wiem, czy to cytat z kogoś. Kto wie? No, niech będzie, że roboczo na własny użytek wszystko to powyjmowałem ze skarbnicy własnego mózgu. Nieskromność? Tak. No dobrze. Czas powrócić na główny szlak naszej opowieści. Kłosowski w niejednej ubikacji zasiadał. O czterech miejscach muszę tu wspomnieć. 

Paryż. Najgłupsza i najbardziej prowincjonalna ze słynnych metropolii świata. Kojarzona z ciemnym tymczasowym rusztowaniem strzelającym w niebo niczym korek szampana. Jest tam też jakiś duży łuk tarasujący przecinające się centralnie ulice. Pod tym dziwactwem chadzają sobie ze zdumieniem i rozbawieniem wszyscy turyści świata. Ulubionym miejscem Piotra była gigantyczna kolejka ciągnąca się do wielkiego muzeum. Zwiedzający musieli obejrzeć popularne marne obrazy dawno umarłych malarzy. Bród i smród zawieszone na uszach tłumu obcokrajowców spływają potem po wysokich obcasach wszędzie się szwendających panienek. Kiedyś w jednej z ulicznych kafejek zaczepił taką jedną, a ona naurągała mu, ile tylko mogła. To była jakaś ważna hrabina z Niemiec. Zdumiewało go to, że wszyscy kochają to miasto: turyści, miejscowi, no, z wyjątkiem tych Francuzów, którzy w stolicy nie umieli się urządzić. Ot, takie tutejsze dziwactwo. Ulicznych grajków i plastyków przypada w Paryżu więcej na metr kwadratowy niż babć do miejscowych szaletów. Kłosowski na zawsze zapamięta południowca obsikującego szybę sklepu jubilerskiego. Paryż – typowa stolica wśród innych stolic. Urzędnicy, metro, promienista sieć ulic, korki, snobizm, eklektyzm kobiecej mody. Do czego by tu porównać tę gęstą grupkę domków nad Sekwaną? Może do ciemnego boru blokującego od wschodu drogę ucieczki z Podgłówka? Podczas wichury korony drzew uciążliwie szumiały, podobnie Paryż, wypełniony po brzegi mieszkańcami. Oni, napędzani wewnętrznym ciśnieniem pracy, ambicji i marzeń, szli gdzieś, donikąd. Monotonny rytm pustkowia zgrabnie harmonizował z pulsacją wielkomiejskiej dżungli. Mnie się świetnie przy tym zasypia. I jeszcze jedno. Gwizdki francuskich policjantów. Pewnego wieczora kieszonkowiec przewrócił strażnika porządku. Kłosowski pobiegł za umykającym złodziejem i go schwytał. Wdzięczny policjant podarował mu swój gwizdek. Ta paryska pamiątka odegrała ważną rolę w Motelu, filmie nakręconym przez Kłosowskiego w 1969 roku w Londynie. Policyjny gwizdek rozbrzmiewał w chwilach zupełnej ciszy wypełniającej potężne puste partie scenariusza drugiego obrazu Piotra. Wracam do Paryża. Poznał tam także kilka wykształconych Francuzek. W 1959 roku, wiosną, niemiłosiernie go ignorowały. Były bardzo zajęte, ponieważ szukały swojej szansy na zrobienie wielkiej kariery aktorskiej. Bez powodzenia. Nie żeby Kłosowski biegle posługiwał się mową Marcela Prousta. We francuskim bawiło go brzmienie i czasem po swojemu je przy Francuzach przedrzeźniał. Niech nie będą za to obrażeni. Piotr lubił śpiewność ich języka, wsłuchiwał się w melodię akcentu, w czar słów wypowiadanych przez młode paryżanki. Inne miasta również go interesowały – w „podobny” sposób. Nie powiem Wam, co sam sądzę o Paryżu. Nigdy mnie tam nie widziano. Tylko referuję znane mi opinie Kłosowskiego o stolicy Francji. Jestem prowincjuszem i nie potrafiłbym z aż tak wielką dezynwolturą naśmiewać się z tego wielkiego miasta.

Londyn. Co za pech! Kłosowski mieszkał w stolicy Wielkiej Brytanii od 1959 do 1972 roku. Wszędzie tylko Beatlesi i Beatlesi! I: The Rolling Stones, Led Zeppelin, Pink Floyd, Cream, Fleetwood Mac, Yes, Genesis, King Crimson, The Animals, The Who, Black Sabbath, Deep Purple, The Nice, Procol Harum, ELP, The Moody Blues, The Shadows, The Artwoods, Jethro Tull, Manfred Mann, Colosseum, Blind Faith, Atomic Rooster, Free. A on nic nie zauważył! Nie lubił rocka i już. Głuchy był na tę muzykę jak pień. Beatlesi dali na dachu swój legendarny ostatni koncert, a on nagrywał w tym czasie przemówienia szaleńców z Hyde Parku. Wokół niego rodziła się nowa epoka popkultury, a on ją zupełnie zignorował. Rządziła nim obsesja. Musiał ukończyć zdjęcia do Londynu. Zamiast pośpiesznie kompletować bezcenną kolekcję pierwszych winylowych wydań, rozmawiał z Anglikami na temat ich fantazji seksualnych. I pomyśleć, że pragnął być dokumentalistą w Zjednoczonym Królestwie. W końcu zrobił coś innego. Nikt nie spodziewał się, że nakręci film o izolacji w tłumie. Ruch lewostronny w Albionie był jego pierwszą ważną inspiracją. Kłosowski zaczął szukać zboczeń. Może ujmę to delikatniej: analizował przykłady subtelnej dewiacji. Precyzyjne oko kamery szybko wyłuskało zbyt ostentacyjną, spienioną konserwatyzmem sztuczność angielskiej dżentelmenerii. Powściągliwa szarość zwyczajnych londyńczyków kontrastowała z tęczową radością mody nastolatków. Śpiew, strój, język, taniec tamtych „dzieci kwiatów” i ich naiwna ekspresja drażniły otoczenie niezwykłym optymizmem. Witalność, egzaltacja, idealizm – Kłosowski próbował tę całość ogarnąć jednym reportażem z ulicy. I przegrał. Tego zjawiska nie sposób było wchłonąć pojedynczym, potężnym haustem nieświeżego powietrza. Dziś, po wielu latach, wszystko wydaje się prostsze. Rewolucję kulturalną ery hippisów zgniótł koturn. Barokowy przerost formy nad treścią w muzyce zdusił wszelką naturalną, temperamentem znaczoną inwencję. Londyński reportaż Kłosowskiego zignorował popkulturę lat sześćdziesiątych. Dlaczego? Nie mam najmniejszego pojęcia. Film pozbawiony muzyki, odmierzany uderzeniami Big Bena, prezentuje nam nielegalne kluby dla mniejszości seksualnych. Głuchy Londyn, nudny Londyn, młodzi artyści pretensjonalnie mruczą coś pod nosem do rozklekotanej narkotykami, mozaikowej publiczności. Obiektyw kamery Piotra osamotnił londyńczyków. Labirynt pustawych przedmieść, klaustrofobicznie niskie niebo, ordynarnie brzydkie samochody, fatalne jedzenie swoją statycznością prowokują do buntu. Oczyma emigranta każda ulica wydaje się zbyt kręta. Karaluchy są za wielkie, schody za wysokie, noce niewystarczająco ciemne, woda, którą rano przepłukuje się usta, za zimna, a tutejsze dziewczyny niezadowalająco wredne. Oto garstka moich wrażeń z projekcji Londynu – reportażu telewizyjnego zrealizowanego przez Kłosowskiego na zlecenie ABC w 1969 roku.

Hollywood. Spieszę z informacją o następującej treści: Piotr nazywał swoją luksusową rezydencję w Beverly Hills „domem starców”. Nie przepadał za basenem w kształcie ryby, uwielbiał natomiast ogromną zieloną wannę, specjalnie dla niego sprowadzoną prosto z Włoch. Czyścicieli kąpielisk kazał odesłać z kwitkiem lub poszczuć psami (jak operatorów montujących telewizję kablową). Ostatnia informacja pochodzi chyba z prasy bulwarowej, ponieważ według moich notatek Kłosowski nigdy nie wspominał o jakichkolwiek psach trzymanych na terenie swojej posiadłości. Rozpraszające uwagę wszechobecne bogactwo bardzo łatwo tłumi wszelki zapał do twórczego myślenia. Góry luksusowych śmieci wypełniają wnętrza pałaców należących do aktorów i reżyserów w Hollywood. Jeżeli ktoś nie ma w sobie głęboko zakodowanego instynktu samozachowawczego, tu, pod żarliwym, kalifornijskim słońcem, szybko popadnie w niebezpieczne odrętwienie. Artystyczny paraliż. Cały świat chce mieszkać w USA, całe Stany pragną żyć w Kalifornii, każdy w tym stanie zamieszkałby w Hollywood, wszyscy śnią o Beverly Hills. I jeszcze jedna uwaga. Ktokolwiek pomieszkał tutaj parę dobrych lat i jest jeszcze zdrowy na ciele i umyśle, szybko zapragnie uciec stąd jak najdalej. Dokądkolwiek. Po jakimś czasie, egzystując w permanentnej izolacji luksusowego kiczu, olbrzymiego bogactwa, imigrant z Europy Wschodniej powinien zrozumieć, że to miejsce jest pułapką bez wyjścia. Jeżeli kiedykolwiek stworzono idealne więzienie, jest nim właśnie Beverly Hills. Doskonałe miejsce dla wypalonych twórców, aktorów, reżyserów – emerytów znudzonych sobą, zapomnianych przez publiczność, krytyków i cały świat. Kłosowski potrafił docenić ten fakt. Nigdy nie uskarżał się na klaustrofobię. Był czujny. Nie dał się złapać w zdradziecką sieć mitomanii – szczególnie niebezpiecznej, kiedy ktoś zmyśla na własny temat. Piotr zaczął wypełniać sobie eony danego mu na starość wolnego czasu. Kolekcjonował niedoczytane dotąd książki, prenumerował mnóstwo gazet, sprowadzał płyty z muzyką celtycką, w prywatnym kinie oglądał filmowe nowości, pukał sobie w klawiaturę domowego komputera. Zamieniał się w oko i ucho, aby na emeryturze posmakować każdego ciekawego skrawka uciekającego mu młodego świata. Już do śmierci nie zmienił swoich nawyków: rozpędził na cztery wiatry dalekich znajomych, pieniądze zapisał jednemu z polskich uniwersytetów (stypendia dla reżyserów debiutantów), do reszty pokłócił się z garstką dawnych przyjaciół, obraził krytyków z branży, zamroził wszelkie kontakty z dziennikarzami. Został sam z wierną mu służbą: kucharką, sprzątaczką, sekretarką, prawnikiem i trzema ochroniarzami. Dotrwał do starości w ukochanych: samotności, ciszy, spokoju, higienie w otoczeniu gigantycznej biblioteki, filmoteki, płytoteki, roczników gazet. Jakże był podobny w tej manii archiwizowania do swojej urokliwej, ukochanej przybranej matki.

Kraków. I zaskoczenie – Kłosowski uwielbiał to miejsce. Wpływ słynnego czakramu wawelskiego? Być może. On w jego magiczne działanie po prostu nie uwierzył. Pomiędzy szesnastym a dwudziestym piątym rokiem życia mieszkał właśnie tam. Miasto zmarnowanych talentów, jak sam często wspominał. Wysłuchiwanie studenckich wynurzeń uśpiło i przytępiło umysł Kłosowskiego. Uniwersyteckim zwyczajem średnio raz w miesiącu jedna z licznych restauracji w piwnicach krakowskiego Rynku Głównego zamieniała się w scenę artystycznych deklaracji (lata pięćdziesiąte). Odezwy, plany, grupy dyskusyjne – wszystko to popłynęło w rzece alkoholu i w niej również utonęło. Gdyby coś takiego działo się w latach osiemdziesiątych, podobny scenariusz odgrywano by w oparach narkotycznego zdziecinnienia. Tymczasem trzydzieści wiosen wcześniej zduszone wyziewami nikotyny niedojrzałe mózgi młodych twórców bełkotały o swoim nowym pomyśle na świat, sztukę i kobiety. Ach, gdyby ściany krakowskich klubów studenckich miały uszy! Opuchłyby od tych wszystkich wizji, olśnieni niedorzecznymi projektami, utopijnymi, nigdy nierealizowanymi. Kraków wydawał się Kłosowskiemu zbyt rozrywkowy. Fascynująco odważne obyczajowo dziewczęta, luksusowe restauracje, tajemnicze bary (mleczne, cha, cha!). Pokusy rześkiego, zdrowego studenckiego organizmu domagającego się przygód czyhały na każdym rogu dumnej, zabytkowej uliczki w Krakowie. A wszędzie wokół tętniło asekuranckie, mieszczańskie dorobkiewiczostwo. Co wybrać? Karierę szalonego artysty czy żywot małego burżuja w samym środku epoki stalinowskiej? Pytania wypełniały i opukiwały pustawą główkę dwudziestolatka. Wysłuchiwał pijackich dyskusji, świeżutkich planów młodziaków, nielichych, patetycznych, pseudointelektualnych niby-filozofii, idei z góry skazanych na porażkę, chrapliwych tyrad wygłaszanych do kielicha zamiast do mikrofonu podczas wiecu, popisów uczonych komunałów przed rozdziawionymi z rozbawienia obliczami studentek. Były takie chwile, że brał taśmę, magnetofon i rankiem przygotowywał sprzęt do nagrań. Wesołego wieczora wyczekiwał z dreszczem podniecenia. To wtedy można było zarejestrować najciekawsze dyskusje. Wielogodzinny materiał poddawano obróbce studyjnej. Dobry reporterski magnetofon w 1952 roku mógł wypożyczyć od znajomego matki z rozgłośni radiowej w Krakowie. Z kilkuset godzin nagranych na taśmę wspólnie z realizatorem dźwięku wybrał kilkanaście. Ostatecznie okazało się, że trzeba zmniejszyć rozmiary reportażu do dziesięciu dwudziestopięciominutowych części. Pomysł wydawał się rewelacyjny, ale tylko Kłosowskiemu. Cenzor wysłuchał, pochwalił projekt, ale nie dopuścił do emisji programu w radiu publicznym (innego wtedy nie było). Zapytany przez Piotra o przyczynę tej decyzji tłusty, sympatyczny urzędnik odbąknął mu w odpowiedzi, że w obecnej sytuacji społeczno-politycznej obywatele nie muszą się wsłuchiwać w chór dekadenckich marzeń gniewnych synów przyszłej elity socjalistycznego państwa. Mogłoby to zaszkodzić wizerunkowi naszego młodego kraju. Taśmy komisyjnie zniszczono (skasowano). Szkoda tego słuchowiska. Klik.

Książkę Pawła Hohmanna Iskra i kamień można zakupić w e-sklepie Instytutu Literatury. Zachęcamy do lektury!

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Paweł Hohmann , VII. Obce strony, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 73

Przypisy

  1. „Dolabella. Wenecki malarz Wazów. Katalog wystawy”, red. M. Białonowska, Warszawa 2020, s. 113.
  2. M. Skrudlik, „Tomasz Dolabella, jego życie i dzieła – ustęp z dziejów malarstwa XVII stulecia w Polsce”, Rocznik Krakowski 1914, t. 16, s. 91–162.
  3. M. Tomkiewicz, „Dolabella”, Warszawa 1959; tenże, „Pędzlem rozmaitym. Malarstwo okresu Wazów w Polsce”, Warszawa 1970.
  4. A. Ryszkiewicz, „Malarstwo polskie ok. 1600” [w:] „Sztuka około roku 1600. Materiały sesji SHS, zorganizowanej przy współudziale Wydziału Kultury Prezydium Wojewódzkiej Rady narodowej w Lublinie. Lublin listopad 1972”, red. T. Hrankowska, Warszawa 1974, s. 36.
  5. K. Blaschke, M. Kurzej, „Obrazy w krużganku klasztoru Dominikanów w Krakowie”, „Modus. Prace z Historii sztuki” 2015, t. 15, s. 89–117.
  6. Ów wywiad rzeka, przyjmujący miejscami kształt prozy wspomnieniowej, to książka, która nie doczekała się wydania. Ma tytuł „Ryzyko bycia Polakiem” – z Janem Polkowskim rozmawia Piotr Legutko. Serdecznie dziękuję Janowi Polkowskiemu za udostępnienie zapisu rozmowy w pliku PDF. Książka została wydana w 2019 roku przez Instytut Literatury, link do kupienia: https://sklep.instytutliteratury.eu/pl/p/Jan-Polkowski,-Piotr-Legutko,-Ryzyko-bycia-Polakiem/92
  7. Wszystkie wspomniane w artykule wiersze Jana Polkowskiego pochodzą z jego antologii i są cytowane za tym wydaniem: J. Polkowski, „Gdy Bóg się waha. Poezje 1977–2017”, JMR Trans-Atlantyk, Kraków 2017.
  8. A. Ważyk, „Poemat dla dorosłych” [w:] „Poeta pamięta. Antologia poezji świadectwa i sprzeciwu”, wybór, wstęp i opracowanie S. Barańczak, Puls, Londyn 1984, s. 68.
  9. Inspiracją dla poniższych uwag była książka Simona Weavera, zob. tenże, „The Rhetoric of Racist Humour: US, UK and Global Race Joking”, Routledge, Surrey 2011.
  10. Mam na myśli słynny tekst „The 8 Stages of Genocide”. Zasadnicze jego tezy referuje Dominika Dróżdż, zob. taż, „Zbrodnia ludobójstwa w międzynarodowym prawie karnym”, Wolters Kluwer, Warszawa 2010, s. 267–268.
  11. Pisze o tym między innymi Maciej Miezian, [w:] tegoż, „Nowa Huta, socjalistyczna w formie, fascynująca w treści”, Bezdroża, Kraków 2004.
  12. S. Barańczak, „Wyobraź sobie, że piszesz po polsku”, [w:] tegoż, „Przed i po. Szkice o poezji krajowej przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych”, Aneks, Londyn 1988, s. 83.
  13. Rozpoznania krytyka pozostają zgodne z najnowszym stanem badań historycznych. Por. na przykład S. Ciesielski, „GUŁag. Radzieckie obozy koncentracyjne 1918–1953”, IPN, Warszawa 2010.
  14. J. Urban, Św. Jan Paweł II jako biskup krakowski. Wybrane zagadnienia, Kraków 2020.

Powiązane artykuły

22.10.2020

Nowy Napis Co Tydzień #072 / Rowerem przez Kraków i okolice. „Premie górskie najwyższej kategorii” Jakuba Kornhausera

1. Okoliczności towarzyszące

Właściwie nie do końca wiem, co mnie podkusiło, żeby sięgnąć po najnowszą publikację autorstwa Jakuba Kornhausera Premie górskie najwyższej kategorii.

Po pierwsze – to książka prozatorska, zbiór esejów. I o ile oczywiście czytam zarówno prozę, jak i poezję, o tyle składa się jakoś tak, że jednak najczęściej recenzuję tomy poetyckie.

Po drugie – miejscem, o którym pisze autor, jest Kraków. Miasto z pewnością piękne, ciekawe i różnorodne, ale też miejsce, którego topografia jednak nie jest mi zbyt dobrze znana.

Po trzecie – właściwie najważniejsze – Premie górskie… to, jak głosi opis na tylnej stronie okładki, „rowerowe prozy”. A ja jestem zupełnie nierowerowa. Absolutnie nie rozumiem fenomenu kolarstwa, jazda jednośladem nie sprawia mi żadnej przyjemności, rowery toleruję wyłącznie jako środki lokomocji, pomagające przetransportować się z punktu A do punktu B.

Biorąc zatem pod uwagę powyższe elementy składowe, propozycja Kornhausera raczej nie znajdowała się na szczycie listy moich lektur. Wdarła się na nią jednak szturmem i domagała się jakiegoś komentarza, śladu na piśmie, którym będzie ta recenzja.

2. Fajna ta przejażdżka, taka niespieszna

Niewtajemniczonym – jak ja – w arkana rowerowego słownika objaśniam, cytując słowa z okładki, czym są tytułowe „premie górskie najwyższej kategorii”. „To mety najtrudniejszych podjazdów, owiane legendą przełęcze i szczyty, strome zbocza, po których wspinają się najwytrwalsi”. Zatem nie dość, że Kornhauser napisał książkę o przejażdżkach rowerem, to jeszcze mamy do czynienia z wyprawami wymagającymi, w przypadku których należy mówić o jakichś zdobyczach, sukcesach (lub porażkach), trudach, wysiłkach oraz walce. Można się zasapać, nie otworzywszy jeszcze książki. Całe szczęście, że eseje okraszone są zdjęciami autora z przebytych i opisanych tras. Fotografie czynią doświadczenie lekturowe bardziej wiarygodnym oraz namacalnym, a także dają chwilę oddechu podczas czytania o wyjątkowo stromych podjazdach.

Mówiąc jednak zupełnie poważnie, to wyprawy, w jakie zabiera nas poeta i tłumacz, rzeczywiście są wymagające. Z jednej strony dla rowerzysty, który niejednokrotnie musi brnąć przez grząskie terytoria, zarośnięte bezdroża, kamieniste ścieżki, a z drugiej strony dla czytelnika, bo przy okazji tych wycieczek, zupełnie mimochodem, Kornhauser niejednokrotnie przemyca zagadnienia historyczne, ekologiczne, kulturalne, społeczne, polityczne i tak dalej. W jednej chwili podziwiamy naturę wraz z perłami krakowskiej architektury, by po chwili znaleźć się na cmentarzu z całym bagażem doświadczeń, jaki temu towarzyszy. Kornhauser sprawnie operuje słowem, pewne kwestie stawiając jasno w świetle krytyki, na temat innych ironizując, przy okazji wbijając szpilę, gdzie trzeba i komu trzeba. W roli przewodnika czuje się wyjątkowo dobrze oraz – co ważniejsze – świetnie się w niej sprawdza.

„Świat znad kierownicy typu baran” fascynuje. Kornhauser nie męczy, nie narzuca swojej obecności. Ma dar opowiadania, a na dodatek ogrom ciekawostek w zanadrzu. Wszelkie napięcia rozładowuje humorem. Do swoich rowerowych opowieści wplata też wiele wątków prywatnych, nie przytłaczając jednak czytelnika własną historią. Właściwie… jest może nie tyle przewodnikiem, co towarzyszem. Owszem, pokazuje nam okolicę, zabiera w rzadko odwiedzane rejony, ale daje przestrzeń na niezależne doświadczenia i obserwacje. W trasie często musi dokonywać wyborów, zawsze wskazując jednak alternatywną ścieżkę, podkreślając inne możliwości.

Narracja toczy się tu raczej leniwie i powoli, nawet kiedy rower jest na najwyższych obrotach, daje z siebie wszystko, a łańcuchy ledwie zipią. Część wypraw ma charakter lekko nostalgiczny – są to destynacje znane z dzieciństwa, trasy przemierzane wspólnie z rodzicem lub rówieśnikami. Kolarz, jako stały bywalec krakowskich i podkrakowskich okolic, ma zawsze jakiś punkt odniesienia. Poprzez rowerowe wędrówki pokazuje nam historię miejsc nie tylko tę powszechnie wiadomą, lecz także prywatną, znaną tylko wąskiemu gronu. Choć nie można odmówić narratorowi posiadania żyłki odkrywcy i zdobywcy, to jednak głównym celem wszystkich przejażdżek jest obserwacja oraz samo doświadczenie jazdy, a także przestrzeni. Mimo że są to wyprawy solo, czytelnik czuje się w nich bardzo mile widziany. Poza tym akurat o doświadczeniu samotności mówić tu trudno. Po pierwsze stałym towarzyszem podróży, traktowanym na równi i po partnersku, jest rower, a po drugie nierzadko natykamy się na innych turystów, mieszkańców wsi czy zwierzęta. Ich też miło spotkać na trasie. Jedyne, co przeszkadza rowerzyście, to tłok oraz zgiełk. Szlaki wybierane są tak, by unikać tłumu oraz hałasu, móc przysiąść na kamieniu, by podziwiać krajobraz. Więc i my tu się na chwilę zatrzymajmy, przycupnijmy na przydrożnym głazie.

3. Ale daleko jeszcze?

Warto się pochylić także nad wartością językową Premii górskich… Kornhauser operuje bardzo plastycznym oraz dynamicznym językiem. Jak napisał w blurbie Filip Springer: „Jest w tej książce tempo wytrwałego szosowca i chłopacka radość z jazdy. Ale jest też i uważność wrażliwego poety, który jeździ, by pochłaniać pejzaż.” Rzeczywiście, udał się ten rowerowo-poetycki mariaż w eseju. Przygoda nie wyklucza tu walorów językowych oraz stylistycznych. Gdzie rower nie może, tam język pośle. Gdy nie wystarcza akcji i wrażeń, pojawia się piękne, rozbudowane zdanie, napisane tak ujmującą polszczyzną, że można ją podziwiać na równi z krajobrazem. A nawet bardziej. Mało jest chyba przykładów w polskiej literaturze tak udanego – poetyckiego mimo wszystko – ujęcia wątków rowerowych. Przychodzi mi na myśl jedynie Cyklist Przemysława Owczarka, ale to zupełnie inne rozegranie tematu.

Kornhauser prawidłowo rozłożył w książce akcenty. Premie górskie… mieszczą czternaście rowerowych próz. I to jest w sam raz. Wycieczki są raczej krótkie – akurat, kiedy zaczyna nas nużyć jedna, zaczyna się kolejna. Książka mimo to zachowuje spójność – nie tylko ze względu na stałą tematykę, lecz także dzięki językowej i konstrukcyjnej konsekwencji. Może przydałby się jakiś przerywnik, wtręt – czasem chcemy przygody, niespodzianki, nawet niebezpieczeństwa, jednak takie podróżowanie też ma swój urok. W głowie nie rodzi się pytanie, które pada w podtytule tej części recenzji. Po prostu jedziemy i czerpiemy z tego przyjemność.

Autorowi udała się rzecz trudna – taki rowerowy laik jak ja postanowił przeczytać Premie górskie najwyższej kategorii i pomimo braków wiedzy – w tematyce kolarskiej oraz krakowskiej – całkiem dobrze odnalazł się na kartach tej książki. Należy jednak jasno stwierdzić, że na pewno największą wartość będą przedstawiały Premie górskie… dla osób, które fascynuje podróż jednośladami. A jeszcze większą dla osób, które ponadto zamieszkują Kraków i okolice. Mnie nic nie mówią bogate w detale opisy ani nazwy ulic. Mogę tworzyć jedynie abstrakcyjną mapę, nie mając odniesienia w rzeczywistym terenie. Więc szczególnie polecam tę publikację laureata Nagrody im. Wisławy Szymborskiej tym, którzy mogą wsiąść na rower i ruszyć w trasę.

Warto podkreślić, że zdobywane przez Jakuba Kornhausera szczyty – premie górskie – to niekoniecznie tylko najbardziej strome podjazdy w okolicy. Trzeba je tu rozumieć zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Premiowane są miejsca trudno dostępne, ale też takie, które mają najwięcej do zaoferowania: piękny widok, unikalny krajobraz, niepowtarzalną historię. Jak pisałam wcześniej, rowerzysta jest tu jednocześnie zdobywcą oraz obserwatorem, a temu wszystkiemu towarzyszy też zwykła – albo i niezwykła – frajda.

Frajda kolarza przekłada się na frajdę czytelniczą. Może to banał, ale poznawanie miejsca, w którym się mieszka, jest nie tylko ważne, lecz także może być ciekawe, fascynujące i po prostu sprawiać przyjemność. Nawet jeśli nie wybierzemy się w przejażdżkę po Krakowie oraz okolicach, to przecież tak samo możemy potraktować rodzinną miejscowość. Kornhauser zostawia nas z poczuciem, że jest jeszcze dużo do odkrycia. A więc w drogę! Może być też pieszo.

J. Kornhauser, Premie górskie najwyższej kategorii, Książkowe Klimaty, Wrocław 2020.

Okładka książki "Premie górskie najwyższej kategorii"

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Anna Mochalska, Rowerem przez Kraków i okolice. „Premie górskie najwyższej kategorii” Jakuba Kornhausera, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 72

Przypisy

  1. „Dolabella. Wenecki malarz Wazów. Katalog wystawy”, red. M. Białonowska, Warszawa 2020, s. 113.
  2. M. Skrudlik, „Tomasz Dolabella, jego życie i dzieła – ustęp z dziejów malarstwa XVII stulecia w Polsce”, Rocznik Krakowski 1914, t. 16, s. 91–162.
  3. M. Tomkiewicz, „Dolabella”, Warszawa 1959; tenże, „Pędzlem rozmaitym. Malarstwo okresu Wazów w Polsce”, Warszawa 1970.
  4. A. Ryszkiewicz, „Malarstwo polskie ok. 1600” [w:] „Sztuka około roku 1600. Materiały sesji SHS, zorganizowanej przy współudziale Wydziału Kultury Prezydium Wojewódzkiej Rady narodowej w Lublinie. Lublin listopad 1972”, red. T. Hrankowska, Warszawa 1974, s. 36.
  5. K. Blaschke, M. Kurzej, „Obrazy w krużganku klasztoru Dominikanów w Krakowie”, „Modus. Prace z Historii sztuki” 2015, t. 15, s. 89–117.
  6. Ów wywiad rzeka, przyjmujący miejscami kształt prozy wspomnieniowej, to książka, która nie doczekała się wydania. Ma tytuł „Ryzyko bycia Polakiem” – z Janem Polkowskim rozmawia Piotr Legutko. Serdecznie dziękuję Janowi Polkowskiemu za udostępnienie zapisu rozmowy w pliku PDF. Książka została wydana w 2019 roku przez Instytut Literatury, link do kupienia: https://sklep.instytutliteratury.eu/pl/p/Jan-Polkowski,-Piotr-Legutko,-Ryzyko-bycia-Polakiem/92
  7. Wszystkie wspomniane w artykule wiersze Jana Polkowskiego pochodzą z jego antologii i są cytowane za tym wydaniem: J. Polkowski, „Gdy Bóg się waha. Poezje 1977–2017”, JMR Trans-Atlantyk, Kraków 2017.
  8. A. Ważyk, „Poemat dla dorosłych” [w:] „Poeta pamięta. Antologia poezji świadectwa i sprzeciwu”, wybór, wstęp i opracowanie S. Barańczak, Puls, Londyn 1984, s. 68.
  9. Inspiracją dla poniższych uwag była książka Simona Weavera, zob. tenże, „The Rhetoric of Racist Humour: US, UK and Global Race Joking”, Routledge, Surrey 2011.
  10. Mam na myśli słynny tekst „The 8 Stages of Genocide”. Zasadnicze jego tezy referuje Dominika Dróżdż, zob. taż, „Zbrodnia ludobójstwa w międzynarodowym prawie karnym”, Wolters Kluwer, Warszawa 2010, s. 267–268.
  11. Pisze o tym między innymi Maciej Miezian, [w:] tegoż, „Nowa Huta, socjalistyczna w formie, fascynująca w treści”, Bezdroża, Kraków 2004.
  12. S. Barańczak, „Wyobraź sobie, że piszesz po polsku”, [w:] tegoż, „Przed i po. Szkice o poezji krajowej przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych”, Aneks, Londyn 1988, s. 83.
  13. Rozpoznania krytyka pozostają zgodne z najnowszym stanem badań historycznych. Por. na przykład S. Ciesielski, „GUŁag. Radzieckie obozy koncentracyjne 1918–1953”, IPN, Warszawa 2010.
  14. J. Urban, Św. Jan Paweł II jako biskup krakowski. Wybrane zagadnienia, Kraków 2020.

Powiązane artykuły

27.08.2020

Nowy Napis Co Tydzień #064 / Jan Polkowski – Adam Ważyk. Dwa poematy dla dorosłych

W obszernej rozmowie, którą Piotr Legutko przeprowadził z Janem Polkowskim, natrafiamy na znamienny fragment dotyczący nowohuckiego dzieciństwa poety:

Schodząc w dół wzdłuż Kocmyrzowskiej, dochodziło się do kamienicy z buraczkowej cegły, gdzie rezydował piekarz o malowniczym nazwisku Motyka. Jego pieczywo, zwłaszcza pyszne bułki z makiem po 40 groszy, było bez porównania smaczniejsze niż państwowe papierowo-gumowe kajzerkiÓw wywiad rzeka, przyjmujący miejscami kształt prozy wspomnieniowej, to książka, która nie doczekała się wydania. Ma tytuł „Ryzyko bycia Polakiem” – z Janem Polkowskim rozmawia Piotr Legutko. Serdecznie dziękuję Janowi Polkowskiemu za udostępnienie zapisu rozmowy w pliku PDF. Książka została wydana w 2019 roku przez Instytut Literatury, link do kupienia: https://sklep.instytutliteratury.eu/pl/p/Jan-Polkowski%2C-Piotr-Legutko%2C-Ryzyko-bycia-Polakiem/92[1].

Sprawa jest błaha, ale ilustruje pewną szerszą tendencję. Okazuje się, że Nowa Huta, pomyślana jako najpełniejsze wcielenie ideałów socjalistycznej gospodarki, nie tylko w cytowanym liryku bywa przyłapywana przez poetę na drobnych niekonsekwencjach. Czytelnik omawianej twórczości stopniowo nabiera przekonania, że pod oficjalną maską robotniczej dzielnicy skrywa ona zupełnie inne oblicze – rzemieślnicze, chłopskie – niepodobne do upowszechnianego stereotypu. W wierszu PowodzianieWszystkie wspomniane w artykule wiersze Jana Polkowskiego pochodzą z jego antologii i są cytowane za tym wydaniem: J. Polkowski, „Gdy Bóg się waha. Poezje 1977–2017”, JMR Trans-Atlantyk, Kraków 2017.[2] czytamy przecież nie tylko o schronach przeciwatomowych pełniących funkcje piwnic, ale także o zręcznej adaptacji tych pomieszczeń na potrzeby gospodarskie. Czy tak było rzeczywiście? Jeśli wierzyć wspomnieniom pisarza, to jego wiersz odnosi się do realnie istniejących desygnatów:

Pod niemal każdym blokiem mieszkalnym w Hucie budowano schron przeciwatomowy. Koszty budowy rosły, a w razie kataklizmu (dzisiaj wiemy, że Związek Sowiecki planował starcie atomowe z Zachodem na terenie Polski) nie miałyby praktycznie żadnego znaczenia. Zresztą w latach 60. schrony zamieniono na suszarnie lub udostępniono na piwnice.

Wydaje się, że poeta wydobywa w wymienionym wierszu ciekawy realistyczny element, nieprzystający do utopijnego, wyidealizowanego wizerunku dzielnicy tryumfującego socjalizmu:

W przeciwatomowych schronach pod naszymi mieszkaniami
zamknięte było pełne nieruchomego pyłu pozbawione snów
powietrze fetor schwytanych w łapki szczurów i niewidoczni?
niewidzialni? nieistniejący? Generałowie
chrzęst szkła beczki z kiszoną kapustą

(Powodzianie)

Niepozorny motyw beczek kiszonej kapusty ma w tym lirycznym wspomnieniu ważne znaczenie, odsłania bowiem nie tylko rustykalną obyczajowość blokowych społeczności – głęboko sprzeczną z propagandowym mitem klasy robotniczej – ale i niedostatek upaństwowionego sektora spożywczego. Obecność wspomnianych osobliwości w podziemiach nowohuckich bloków pisarz wyjaśnia następująco:

Wszyscy starali się zdobyć i dbać o trzyarowe działki, niczym o świętą ojcowiznę. Tyle że to rycie w ziemi brało się również ze zwykłej potrzeby posiadania jakichś własnych produktów, bo pieniędzy stale brakowało, a zaopatrzenie było pod psem. I faktycznie kisiło się kapustę w każdym bloku, a szatkownica wędrowała z klatki do klatki, od domu do domu.

Także w kilku innych wierszach – wbrew narracji modernizacyjno-urbanizacyjnej o Nowej Hucie – Polkowski przedstawia ją nie jako centrum nowej kultury socjalistycznej, lecz jako miejsce swoistego przemieszczenia kultury tradycyjnej w obszar przemysłowy. Zwraca uwagę na to, że niemal wszyscy mieszkańcy dzielnicy, w której sam mieszkał, starali się – przynamniej w pierwszym pokoleniu – zachować w nowych cywilizacyjnych realiach dawne zwyczaje i formy życia, mocno wpisane w rytm pór roku i kalendarz rzymskokatolickiej liturgii. Jak czytamy:

Większość mieszkańców ówczesnej Nowej Huty pochodziła z biednych wiejskich rodzin. Wywodzili się z małorolnych gospodarstw, które ich już nie mogły wyżywić. Prawie wszyscy żarliwie modlili się podczas mszy odprawianych pod gołym niebem. Wiejska kaplica mogła wiernie służyć mieszkańcom wioski Bieńczyce, ale dla lawinowo zwiększającej się liczby mieszkańców była o wiele za mała. Stąd starania o wybudowanie kościoła i odpowiedź typowa dla ludowej władzy – krętactwo, profanacja krzyża i przemoc.

Wypada więc zauważyć, że Polkowski zachowuje daleko idącą otwartość wobec specyficznej obyczajowości mieszkańców dzielnicy, która na tle ideologicznej narracji o Nowej Hucie musiała rysować się szczególnie ostro. Dostrzegając zakorzenienie nowoprzybyłych robotników w ludowych formach życia, pisarz zdaje się ich akceptować takimi, jakimi są. Nie postrzega ich jako niewygodnych obcych, nie stara się ich w jakikolwiek sposób stygmatyzować i ośmieszać. O relacjach sąsiedzkich w tamtych czasach mówi następująco:

W podstawówce różnice społeczne nie były zauważane. Nikt się nad nikogo nie wynosił, nie uważał za lepszego. Będąc dzieckiem wykształconych rodziców (Mama też była inżynierem), którzy mieli w domu bibliotekę i chodzili do teatru, nie zauważyłem, że spędzam dzieciństwo – jak ktoś mógłby powiedzieć – wśród społecznie gorszych od siebie. To, że życzliwa i serdeczna sąsiadka była smarowaczką wagonów, nie miało żadnego znaczenia ani dla moich rodziców, ani dla nas.

Nieuprzedzone spojrzenie artysty na nowohucką społeczność nie jest jednak czymś oczywistym. Jej kulturowy obraz kształtowały przecież nie tylko socrealistyczne laurki, ale także różnego rodzaju teksty mające opinię „odwilżowych”. Przypominają się zwłaszcza fragmenty Poematu dla dorosłych Adama Ważyka:

wielka migracja, skudlona ambicja,
na szyi sznurek – krzyżyk z Częstochowy,
trzy piętra wyzwisk, jasieczek puchowy,
maciora wódki i ambit na dziewki,
dusza nieufna, spod miedzy wyrwana,
wpół rozbudzona i wpół obłąkana,
milcząca w słowach, śpiewająca śpiewki,
wypchnięta nagle z mroków średniowiecza
masa wędrowna, Polska nieczłowiecza
[…]
Wielka migracja przemysł budująca,
nie znana Polsce, ale znana dziejom,
karmiona pustką wielkich słów, żyjąca
dziko, z dnia na dzień i wbrew kaznodziejom –
w węglowym czadzie, w powolnej męczarni,
z niej się wytapia robotnicza klasa.
Dużo odpadków. A na razie kaszaA. Ważyk, „Poemat dla dorosłych” [w:] „Poeta pamięta. Antologia poezji świadectwa i sprzeciwu”, wybór, wstęp i opracowanie S. Barańczak, Puls, Londyn 1984, s. 68.[3].

Nietrudno zauważyć, że poetyką tego prześmiewczego tekstu rządzi zasada stygmatyzacji – charakterystyczna dla rozmaitych odmian retoryki rasistowskiejInspiracją dla poniższych uwag była książka Simona Weavera, zob. tenże, „The Rhetoric of Racist Humour: US, UK and Global Race Joking”, Routledge, Surrey 2011.[4]. Jego bohaterów autor wyposaża wyłącznie w cechy negatywne. Ich ambicja okazuje się „skudlona”, pobożność – fałszywa, język – wulgarny, dusza – „wpół obłąkana”. W tym samym, negatywnym świetle stawiają ich przydzielone im przez Ważyka groteskowe atrybuty: „maciora wódki i ambit na dziewki” – komicznie zestawione z „puchowym jasieczkiem” i medalikiem na sznurku. Stawką jest deprecjacja. Mieszkańcy Nowej Huty pokazani są w tym utworze jako przedstawiciele gorszej, nierozwiniętej cywilizacji, jako grupa kulturowo niższa, „średniowieczna”, barbarzyńska – „żyjąca dziko”.

Inną zasadą rasistowskiej retoryki bywa depersonalizacja osób i grup społecznych. Wydaje się znamienne, że mówi się w cytowanym tekście nie o pojedynczych ludziach, lecz o „wielkiej migracji” i o „masie wędrownej”. Jak przekonuje autor tekstu, mieszkańcy Nowej Huty nie są bowiem ludźmi w pełnym tego słowa znaczeniu. Reprezentują Polskę „nieczłowieczą”. Konsekwencją depersonalizacji często bywa uprzedmiotowienie – tak jest i tutaj. Społeczność nowohucka okazuje się ostatecznie materiałem, z którego miała powstać „robotnicza klasa”. Nawet jako surowiec zasługuje ona jednak, zdaniem szydercy, wyłącznie na pogardę jako „kasza” – materiał nazbyt zanieczyszczony, przynoszący w obróbce „dużo odpadków”. Stąd resentyment i negatywne emocje autora, które w całości wypełniają cytowany fragment. Celem Ważyka okazuje się budzenie niechęci, a może nawet wstrętu do mieszkańców Nowej Huty. Oglądany z perspektywy dorobku współczesnych badań międzykulturowych tekst pisarza – a zarazem dawnego oficera politycznego 1 Armii Wojska Polskiego, a następnie wpływowego członka PZPR – zdaje się realizować trzy pierwsze spośród wyróżnionych przez Gregory’ego Stantona ośmiu etapów prowadzących do opresji i zbrodni (są to klasyfikacja, symbolizacja oraz dehumanizacja)Mam na myśli słynny tekst „The 8 Stages of Genocide”. Zasadnicze jego tezy referuje Dominika Dróżdż, zob. taż, „Zbrodnia ludobójstwa w międzynarodowym prawie karnym”, Wolters Kluwer, Warszawa 2010, s. 267–268.[5]. Nie wiadomo, czy cytowany wiersz był znany oddziałom SB i milicji tłumiącym liczne, powtarzające się przez wiele lat demonstracje nowohucian. Faktem jednak jest, że we wspomnieniach Jana Polkowskiego dzielnica ta jawi się jako szczególna arena przemocy, miejsce, gdzie z rąk SB ginęli niewinni ludzie.

Wśród obrazów Nowej Huty, widzianej oczami dziecka, jest w omawianej twórczości również taki:

trzymała mnie trochę zbyt mocno za rękę gdy szliśmy
obok Teatru Ludowego mijając ludzi w hełmach psy
i mdło błyszczące bagnety
i dnia siódmego – o zmierzchu siedziałem w kuchni
na podokiennej szafce patrzyłem znad firanki na uciekający
w panice tłum podjeżdżające tyłem budy.
Zapytałem: mamo czy to już jest
wojna?

Cytowany fragment autor świadomie wyróżnia kursywą na tle innych partii utworu, jakby chciał podkreślić jego nieliteracki i niefikcjonalny charakter. Piotr Legutko w swym wywiadzie pyta wprost: „W jednym ze swoich tekstów wspominasz walkę o krzyż na ulicach Nowej Huty w 1960 roku, obserwowaną przez okno mieszkania. Na ile tamto wspomnienie jest świadome?”. Poeta, odnosząc się do cytowanego wyżej passusu z Powodzian, wyjaśnia:

Byłem już sporym chłopcem, chodziłem do szkoły i najbardziej przygnębiającą część wydarzeń – brutalne aresztowania – obserwowałem przez kuchenne okno, wychodzące na wewnętrzną osiedlową ulicę. Siedziałem na szafce podokiennej, pełniącej funkcję lodówki, uchylałem zazdrostki i patrzyłem, jak szturmowe oddziały milicji ścigały ludzi, biły ich i ładowały do ciężarówek podjeżdżających tyłem przez bramę […] Był ciemny, ślepnący wieczór – krzyk i sceny wrzucania ludzi do ciężarówek, które po zapełnieniu odjeżdżały i były zastępowane przez kolejne, wbiły mi się w pamięć jak nieusuwalny ból. […] Pamiętam, że tego wieczoru zadałem mamie pytanie: czy to już jest prawdziwa wojna? […] Następnego dnia mama musiała gdzieś wyjść i mimo ryzyka wzięła mnie ze sobą. Szliśmy w ciszy wymarłymi, spowitymi gazem łzawiącym chodnikami. Na ulicy Majakowskiego, bożka kolaboranckiej poezji polskiej, spotkaliśmy patrol ubrany w stalowe hełmy i długie, ceratowe płaszcze. Milicjanci mieli karabiny z bagnetami i psy. Oczy piekły niemiłosiernie od gazu łzawiącego rozpylonego dzień wcześniej z helikopterów. Marsz przez śmiertelną pustkę pozbawionego życia miasta, strach przed patrolami i przemocą zostały we mnie na zawsze. Nie wiem, dlaczego mama w tamten wieczór pozwoliła mi obserwować rozruchy, bo przecież jak kwoka starała się nas oddzielić od wszelkiego niebezpieczeństwa i zła świata. Domyślam się, że zdecydować mogła jej intuicyjna mądrość, by pozwolić mi zobaczyć, zrozumieć i zapamiętać podstawową prawdę o komunizmie – przemoc fizyczną, przemoc kłamstwa, przemoc bezprawia. Od tego czasu, mimo że rozumiałem zaledwie cząstkę rzeczywistości, nie miałem najmniejszych złudzeń co do natury władzy ludowej. Ta lekcja odebrana na podokiennej szafce przez ośmioletniego chłopca w dużym stopniu przesądziła o kształcie i sensie mojego życia.

Nieco dalej Polkowski czuje się w obowiązku wyjaśnić, że pobożność mieszkańców Nowej Huty wcale nie była powierzchowna, a religia stanowiła istotne spoiwo tej nietypowej wspólnoty:

To zapewne upokarzające i niezrozumiałe dla marksistów, ale ludzie ryzykowali zdrowie i życie dla Chrystusa i wolności. To komuniści użyli w socjalistycznym mieście ostrej amunicji w obronie swoich praw do szynki i pogardy, w obronie boskich uprawnień aparatu i świętych interesów sowieckiego okupanta. Lud nie zgadzał się na profanację krzyża i pragnął spokojnie modlić się w kościele, który koniec końców chciał przecież wybudować z własnych skromnych pensji. […] W roku 1960 chodziło o zachowanie jedynego punktu oparcia w ich wyrwanym z naturalnej gleby życiu, o wiarę przodków. Tylko dzięki krzyżowi wiedzieli, kim są, i rozpoznawali się wzajemnie. Żadne inne racje i więzi międzyludzkie, np. solidarność w walce o robotnicze prawa, nie zdążyły się jeszcze wytworzyć. Żyli zamknięci w swoich malutkich mieszkankach, nieskłonni do ryzyka.

Wszystko to jest istotnym tłem wiersza, który stanowi odpowiedź nowohuckiego artysty na pamflet Ważyka. Polkowski zatytułował swój tekst Poemat dla dorosłych, na tym jednak analogie między obydwoma utworami się kończą. Długą listę niepodobieństw otwiera dedykacja: „Pamięci Rodziców, mieszkańców Nowej Huty”. A oto i sam utwór:

Poemat dla dorosłych

 

Pamięci rodziców, mieszkańców Nowej Huty

 

Znad wielkich pieców pełzł nisko gorzki żal dymów i krążył w płytkim powietrzu
starego koryta Wisły. Półpiśmienni chłopi wojną złamani losem starci
stali w gęstym tłumie i z trudem obracali w ustach słowa świeży śnieg
i siny stalowy ogień. Pater noster qui es in coelis
sanctificetur nomen tuum. Adveniat regnum tuum.

 

Ich matki w Karpatach w słodkim pyle Lubelszczyzny
w szmaragdowo-zielonych skrzydłach Jodłowej Puszczy szły boso na
sumę przez szadź późnej nocy w chustach zsuniętych na czoła.
Opuszkami palców krążyły niemo po paciorkach różańca
a puls głośno recytował modlitwę.

 

Ojcowie stali w błocie przed polowym ołtarzem z językami zanurzonymi w wietrze
nasiąkali chorałem łacińskich słów i ssącą wilgocią przednówka.
Klucz głosów zataczał równe kręgi nad resztkami wsi Bieńczyce
razem z cichą rodziną wron.

 

Po kostce ulicy Kocmyrzowskiej terkotały metalowe obręcze kół
cygańskiego taboru a z ramion smukłej matki wyrywało się smagłe nagie dziecko
Cierpliwa ranna droga przyjęła także obracające się wolno koła samochodów
za których szybami błyszczały oczy poetów
szukających natchnienia.

 

Za ołtarzem za plecami chmur szybko biegnących w nierównych
szeregach mokły chaty bielone wapnem z ultramaryną żółty spychacz
i czarne pismo sadu.
Ludzie światło i rzeczy krążyli wokół siebie a Ziemia obracała się
coraz wolniej szukała innego porządku aż zatrzymała się i przestała podążać
ludzkim śladem.

 

Pobłogosławieni dzieci kobiety i mężczyźni wstali z kolan i ruszyli
ku chwiejnym blokom krusząc w palcach twardy chłód resztki słów
i suchy tytoń wiatru.
Krążyli niemo wokół jeszcze żywych zdań jak bociany przybyłe przedwcześnie
nad zmarzniętą łąkę i bojąc się je wypowiedzieć szybowali w wysokiej ciszy
i upadali na zastygłą ziemię jak strącone gliniane gniazda.
A ziemia już się nie poruszyła i trwała uspokojona jaśniejąca
niedotykalna.

Nie odnajdziemy w tym tekście ani szyderczej kpiny, ani obraźliwej retoryki. Jego celem nie jest upokorzenie kogoś, kogo postrzega się jako gorszego. Zestaw środków literackich, którymi posługuje się Polkowski, ma zadanie przeciwne. Przywraca godność osobom, którym tejże w tekście Ważyka odmówiono. Stąd właśnie precyzyjnie ustawiony rejestr stylistyczny tekstu, stąd roztropna równowaga między tym, co wysokie, i tym, co niskie. Zasadniczym żywiołem nie jest tu bowiem impresyjna poetyzacja, lecz realistyczna opisowość. Wiersz poety nie chce być niczym więcej niż świadectwem tego, co zostało zobaczone, a więc tego, co się zdarzyło. Autor nie idealizuje ani ludzi, którzy „z trudem obracali w ustach słowa”, ani surowego, nowohuckiego krajobrazu – pełnego dymu i błota. Jego bohaterowie ani na chwilę nie przestają być kimś, kim naprawdę są. To wciąż „półpiśmienni chłopi”, choć nieco dostojeństwa dodają im przywołane przez poetę Wergiliuszowe określenia – wojną złamani losem starci. W realistyczny sposób, zgodny z poetyką rodzajowego obrazka ujęto też pejzaż – na pograniczu blokowiska oraz wsi z chatami i sadami.

Jest to jednak rodzajowość szczególnego gatunku, chwytająca zwyczajność w jej wydaniu świątecznym i uroczystym. O mistrzostwie tego utworu zdaje się decydować właśnie subtelna gra zwyczajności i nadprzyrodzoności, nadająca niepowtarzalny charakter każdej jego frazie. Zwykli ludzie wraz z szarym krajobrazem ich życia zdają się tu przecież uczestniczyć w czymś większym niż oni sami, czymś, co ma moc porządkowania ich świata i nadawania mu sensu. To nie przypadek, że ich głosy „zataczają równe kręgi”. Mamy wrażenie, że cały krajobraz jest tu poruszany tym samym senso- i wspólnototwórczym rytmem. Domyślamy się też, że jego źródłem jest liturgia. I ludzie, i ich otoczenie zdają się nasiąkać echem dawnego Pater noster, „chorałem łacińskich słów”. Czym on jest? Muzyką z zaświatów? Być może, bo polowa msza nieoczekiwanie ujawnia pod koniec wiersza swój najszerszy, kosmiczny wymiar. Okazuje się, że liturgia przenosi w tym liryku całą dostępną ludziom rzeczywistość w „inny porządek”. Unieważnia zasady czasu i przestrzeni, relatywizuje ruch. Jej finałem jest apokaliptyczna „nowa Ziemia” – jasna i „niedotykalna”. „Pobłogosławieni dzieci kobiety i mężczyźni” stają się kimś więcej niż zwykłymi śmiertelnikami, unoszą się ponad samych siebie, zyskują godność członków wspólnoty zbawionych, której to godności nawet upadek i zgon nie są im w stanie odebrać. Początek wiersza zdaje się sugerować, że to właśnie dzięki głębokiemu doświadczeniu religijnemu nowohucianie byli w stanie przetrwać siermiężną codzienność i „gorzki żal dymów”.

O tym, czym była owa codzienność i jak była przeżywana, poeta mówi również w utworach portretujących lata 70. i 80. Znika w nich perspektywa dziecięca, pojawia się spojrzenie kogoś, kto nie tylko widzi skutki opresyjnych działań władz, ale także wie o ideologicznych źródłach przemocy. Jeden z takich wierszy ma tytuł Restauracja „Arkadia”. Nowa Huta, plac Centralny:

Sekretarz Generalny Wszechrosyjskiej Komunistycznej Partii
(bolszewików) Włodzimierz Ilicz Lenin. Obsypany
śniegiem sześciometrowy kolos wraca z roboty
do baraku. Wycieńczony głodny. Na nogach trzyma go tylko
wzrok konwoju gałuboj. Mróz podaje mu pięść
zatrzaśniętą jak rozgrzane brzęczące stepy. Polarna
noc rozbiera się do naga. Apel.
na poplamionych obrusach
kołymskiego śniegu.

Przedmiotem zainteresowania pisarza jest tu monument, który stanowił samo centrum urbanistycznego konceptu przemysłowej dzielnicy. Nowa Huta w założeniach jej konstruktorów miała być przecież ikoną spełnionego socjalizmu. Symetryczny plac Centralny (zwany najpierw placem Józefa Stalina) był jej komunikacyjnym sercem i zarazem punktem kulminacyjnym ideologicznej narracji. Miał skupiać najważniejsze ośrodki życia kulturalnego (część z nich nigdy nie powstała) i otwierać drogi ku innym sferom życia – takim jak praca i wypoczynek (niektórych terenów rekreacyjnych nie udało się utworzyć). Dlatego właśnie stąd wychodziły najważniejsze dla miasta arterie, tworząc między innymi tak zwaną „oś pracy”, wiodącą wprost do Huty. O ideałach komunistycznych miało tu mówić wszystko – nie tylko układy ulic, rozmieszczenie budynków i ich przeznaczenie, ale także architektura arkadowych pierzei placu, wyraźnie nawiązująca do estetyki socrealizmuPisze o tym między innymi Maciej Miezian, [w:] tegoż, „Nowa Huta, socjalistyczna w formie, fascynująca w treści”, Bezdroża, Kraków 2004.[6]. Komunikaty o dobrodziejstwach nowego ustroju miały utwierdzać przede wszystkim ślady „ojca-założyciela” komunizmu – Włodzimierza Ilicza Lenina. W symboliczny sposób zostały one potrojone: z Huty im. Lenina prowadziła do placu arteria im. Lenina, w samym zaś centrum placu w 1973 roku stanął jego monumentalny pomnik, który miał pełnić funkcję swoistej metonimii miasta – streszczać jego najważniejsze znaczenia, objawiać jego ducha. Jego opis nieuchronnie stawał się opisem sensu miasta, poetycką reprezentacją jego istoty.

Warto przywołać celne uwagi Stanisława Barańczaka o analizowanym utworze Polkowskiego:

Wiersz znajduje swoją wewnętrzną motywację w dwóch na raz porządkach: pierwszy to porządek historii (Lenin jako twórca obozów koncentracyjnych i zarazem ubóstwiony symbol ucieleśniony w nowohuckim pomniku), drugi to porządek przestrzenny, związany z punktem widzenia mówiącego (który ogląda pomnik Lenina z okien restauracji, łącząc w jednym spojrzeniu śnieg za oknem i „poplamiony obrus” na stoliku przed sobą). Krzyżuje się z tym druga opozycja: w pomniku widzi mówiący jednocześnie pomnik Lenina i żywą postać ofiary leninowskiego systemu, anonimowego łagrowca. W tym kontekście nazwa restauracji, „Arkadia”, staje się jeszcze jednym elementem znaczącym, sygnałem ironii łączącej w jedność sprzeczności wiersza. Umieszczona na początku, jest ta nazwa w istocie pointą całego utworuS. Barańczak, „Wyobraź sobie, że piszesz po polsku”, [w:] tegoż, „Przed i po. Szkice o poezji krajowej przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych”, Aneks, Londyn 1988, s. 83.[7].

Szkiełko i oko interpretatora świetnie wydobywają charakterystyczny dla metaforycznych konstrukcji mechanizm nakładania na siebie obrazów – znamienną interferencję monumentu, historycznej osoby Lenina i skutków zbudowanego przezeń systemu politycznego oraz proces przenikania się obrazów Nowej Huty i Kołymy. Przypominając istotne konteksty historyczne – związane z Włodzimierzem Iliczem LeninemRozpoznania krytyka pozostają zgodne z najnowszym stanem badań historycznych. Por. na przykład S. Ciesielski, „GUŁag. Radzieckie obozy koncentracyjne 1918–1953”, IPN, Warszawa 2010.[8] – autor słusznie podkreśla wagę tytułu i jego ironiczny charakter. Wszak wiersz ma właśnie charakter polemiczny, podważa mowę propagandy, odsłaniając bankructwo arkadyjskiego mitu, którym się żywiła. Nie podważając centralnego usytuowania pomnika w kontekście miasta, Polkowski zmienia znaczenia monumentu. W jakimś sensie włamuje się do semantycznego centrum Nowej Huty i sprawia, że zaczyna ona mówić o sobie (podobnie zresztą jak Lenin) coś zupełnie innego niż w propagandowych przekazach. Opis miejsca pamięci komunizmu staje się w ten sposób dystopią – pisarz zdziera propagandowe zasłony i pozwala zobaczyć prawdziwą twarz systemu totalitarnego, każe pamiętać nie tyle o jego wzniosłych hasłach, ile raczej o jego zbrodniach – o więzieniach i łagrach. W pewnym sensie wysadza pierwotne znaczenia pomnika w powietrze. Jako osobliwa puenta omawianego wiersza może więc zabrzmieć fraza z tekstu zatytułowanego Ob. Jan Polkowski – uzasadnienie istnienia, która – choć brzmi absurdalnie i groteskowo – jest cytatem z autentycznego dokumentu, wystawionego przez prokuraturę:

W dniu 18 kwietnia 1979 r. o godz. 20 w Krakowie Nowej Hucie
przy alei Róż nastąpiła eksplozja materiału wybuchowego która
spowodowała częściowe uszkodzenie pomnika Włodzimierza Lenina.
Celem przeszukania mieszkania Jana Polkowskiego było
ewentualne odnalezienie przedmiotów mających stanowić dowód
procesowy w niniejszej sprawie.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Wojciech Kudyba, Jan Polkowski – Adam Ważyk. Dwa poematy dla dorosłych, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 64

Przypisy

  1. „Dolabella. Wenecki malarz Wazów. Katalog wystawy”, red. M. Białonowska, Warszawa 2020, s. 113.
  2. M. Skrudlik, „Tomasz Dolabella, jego życie i dzieła – ustęp z dziejów malarstwa XVII stulecia w Polsce”, Rocznik Krakowski 1914, t. 16, s. 91–162.
  3. M. Tomkiewicz, „Dolabella”, Warszawa 1959; tenże, „Pędzlem rozmaitym. Malarstwo okresu Wazów w Polsce”, Warszawa 1970.
  4. A. Ryszkiewicz, „Malarstwo polskie ok. 1600” [w:] „Sztuka około roku 1600. Materiały sesji SHS, zorganizowanej przy współudziale Wydziału Kultury Prezydium Wojewódzkiej Rady narodowej w Lublinie. Lublin listopad 1972”, red. T. Hrankowska, Warszawa 1974, s. 36.
  5. K. Blaschke, M. Kurzej, „Obrazy w krużganku klasztoru Dominikanów w Krakowie”, „Modus. Prace z Historii sztuki” 2015, t. 15, s. 89–117.
  6. Ów wywiad rzeka, przyjmujący miejscami kształt prozy wspomnieniowej, to książka, która nie doczekała się wydania. Ma tytuł „Ryzyko bycia Polakiem” – z Janem Polkowskim rozmawia Piotr Legutko. Serdecznie dziękuję Janowi Polkowskiemu za udostępnienie zapisu rozmowy w pliku PDF. Książka została wydana w 2019 roku przez Instytut Literatury, link do kupienia: https://sklep.instytutliteratury.eu/pl/p/Jan-Polkowski,-Piotr-Legutko,-Ryzyko-bycia-Polakiem/92
  7. Wszystkie wspomniane w artykule wiersze Jana Polkowskiego pochodzą z jego antologii i są cytowane za tym wydaniem: J. Polkowski, „Gdy Bóg się waha. Poezje 1977–2017”, JMR Trans-Atlantyk, Kraków 2017.
  8. A. Ważyk, „Poemat dla dorosłych” [w:] „Poeta pamięta. Antologia poezji świadectwa i sprzeciwu”, wybór, wstęp i opracowanie S. Barańczak, Puls, Londyn 1984, s. 68.
  9. Inspiracją dla poniższych uwag była książka Simona Weavera, zob. tenże, „The Rhetoric of Racist Humour: US, UK and Global Race Joking”, Routledge, Surrey 2011.
  10. Mam na myśli słynny tekst „The 8 Stages of Genocide”. Zasadnicze jego tezy referuje Dominika Dróżdż, zob. taż, „Zbrodnia ludobójstwa w międzynarodowym prawie karnym”, Wolters Kluwer, Warszawa 2010, s. 267–268.
  11. Pisze o tym między innymi Maciej Miezian, [w:] tegoż, „Nowa Huta, socjalistyczna w formie, fascynująca w treści”, Bezdroża, Kraków 2004.
  12. S. Barańczak, „Wyobraź sobie, że piszesz po polsku”, [w:] tegoż, „Przed i po. Szkice o poezji krajowej przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych”, Aneks, Londyn 1988, s. 83.
  13. Rozpoznania krytyka pozostają zgodne z najnowszym stanem badań historycznych. Por. na przykład S. Ciesielski, „GUŁag. Radzieckie obozy koncentracyjne 1918–1953”, IPN, Warszawa 2010.
  14. J. Urban, Św. Jan Paweł II jako biskup krakowski. Wybrane zagadnienia, Kraków 2020.

Powiązane artykuły

13.08.2020

Nowy Napis Co Tydzień #062 / Książka o biskupiej posłudze Karola Wojtyły na stolicy św. Stanisława w Krakowie

Wśród rozlicznych inicjatyw wydawniczych mających uczcić pamięć Karola Wojtyły i związanych z setną rocznicą jego urodzin, książkę księdza Jacka Urbana Św. Jan Paweł II jako biskup krakowskiJ. Urban, Św. Jan Paweł II jako biskup krakowski. Wybrane zagadnienia, Kraków 2020.[1] uznać trzeba za szczególnie cenną i potrzebną. Nie ulega bowiem wątpliwości, iż dla wielu zaskakujący i zupełnie nowy styl duszpasterski charakteryzujący pontyfikat papieża Polaka bierze swój początek w jego posłudze na stolicy świętego Stanisława w Krakowie, a doświadczenia wyniesione przez niego z czasów pasterzowania archidiecezji krakowskiej stały się istotnym wkładem, inspiracją czy – można wręcz rzec – fundamentem dla modelu sprawowania urzędu papieskiego. Intuicyjne przekonanie, że przyjęty w Krakowie przez Wojtyłę wzorzec biskupiej posługi przeniósł on i wykorzystał w Rzymie, zyskało w książce Urbana potwierdzenie w postaci starannie udokumentowanych studiów przynoszących egzemplifikację powyższej tezy. Podkreślmy zatem, iż trudno w pełni zrozumieć ten niezwykły pontyfikat bez zapoznania się z wcześniejszymi latami życia i biskupią posługą Karola Wojtyły, którą najpierw jako biskup pomocniczy, a potem jako sufragan diecezji sprawował w latach 1958–1978, a więc do momentu historycznego konklawe, które powierzyło mu ster Kościoła powszechnego. Zachodzi tu istotna analogia, na którą warto przy okazji zwrócić uwagę: tak jak nie sposób dogłębnie pojąć papieskiej myśli zawartej w encyklikach i innych oficjalnych dokumentach bez poznania twórczości literackiej Karola Wojtyły, tak też dla lepszego wniknięcia w reguły rządzące pontyfikatem Jana Pawła II potrzebna jest znajomość jego wcześniejszej działalności jako biskupa krakowskiego. Książka księdza Jacka Urbana, dyrektora archiwum kurii krakowskiej, stanowi w tym kontekście istotny przyczynek do poznania niejako od wewnątrz tajemnicy takiego właśnie kształtu papieskiego pontyfikatu – z jego otwartością na ludzi, zrozumieniem złożonych problemów politycznych i społecznych współczesnego świata, wyczuleniem na prawa człowieka i zagadnienia ludzkiej pracy, wreszcie z jego wrażliwością na kulturę i rolę przypisywaną nauce, uniwersytetom i uczonym. Trzeba też powiedzieć, iż autor – historyk i dokumentalista dysponujący nieograniczonym dostępem do archiwaliów – jak mało kto wydaje się przygotowany do przyjętej na siebie roli kronikarza krakowskich lat biskupa i kardynała Karola Wojtyły. Określenie kronikarz nie jest tu w pełni adekwatne i słusznie może zostać zastąpione przez termin reportażysta, o tyle stosowniejszy, iż autor podejmuje jedynie wybrane zagadnienia z obszernej aktywności Karola Wojtyły. Omawia je wszakże z zacięciem kronikarza-dokumentalisty, ilustrując swoje tezy wypisami z archiwalnych materiałów zachowanych w krakowskiej kurii, a także, gdzie to tylko możliwe, przywołując własne wypowiedzi i komentarze samego Wojtyły, tym cenniejsze, iż często czynione po latach, a więc już z perspektywy następcy Piotra. W ten też sposób uzyskał autor z jednej strony kronikarską skrupulatność i rzetelność, z drugiej, dzięki owemu punktowemu oglądowi wyselekcjonowanych problemów, osiągnął efekt pasjonującego reportażu – wędrówki po krakowskich latach biskupa Wojtyły, obfitujących w sprawy trudne i kontrowersyjne, wymagające taktu, dyplomacji i mądrości, czego przykład stanowi choćby budząca niepokój kardynała Wyszyńskiego sprawa Tygodnika Powszechnego opisana w książce Urbana.

Zbiór studiów księdza Jacka Urbana stanowi w założeniu swego rodzaju kontynuację wcześniejszej publikacji z roku 1990, która ukazała się pod redakcją biskupa Tadeusza Pieronka oraz księdza Romana Zawadzkiego i zatytułowanej Karol Wojtyła jako biskup krakowski. Można wnosić, iż brzmienie tytułu owej wcześniejszej, zamierzonej przez autorów jako edycja wielotomowa, pracy pod redakcją Pieronka samo przez się podyktowało księdzu Urbanowi tytuł obecnej pozycji. Budzi on jednak pewne wątpliwości, wskazanie bowiem na imię Jan Paweł II w kontekście dalszego ciągu tegoż tytułu powoduje semantyczny paradoks – Jan Paweł II nie był bowiem i nie mógł być krakowskim biskupem, gdyż występując pod tą nazwą był już papieżem… Oczywiście rozumiem dylemat autora, któremu zależało najwidoczniej na utrzymaniu drugiego członu tegoż tytułu mającego akcentować ciągłość myślową i koncepcyjną obydwu publikacji i będącego w ten sposób także formą dowartościowania dzieła poprzedników. Nie wiem jednak, czy nie należało osiągnąć tego celu przez innego typu modyfikację, a nie przez wprowadzenie imienia papieskiego, co skutkuje tak zwanym anachronizmem historycznym, by posłużyć się zręcznym terminem Karla Rahnera. Argumentem na rzecz obrony takiej decyzji Jacka Urbana odnośnie do tytułu jego pracy może być powszechne przekonanie o identyczności osoby Karola Wojtyły i papieża Jana Pawła II oraz uznanie w takiej formule tytułu działania figury pars pro toto – przekształconej tu w taki sposób, iż nazwa późniejsza miałaby się odnosić i obejmować wcześniejsze działania przywoływanej postaci.

Na książkę Św. Jan Paweł II jako biskup krakowski składa się trzynaście szkiców poprzedzonych wstępem i zwieńczonych podwójnie – zakończeniem autora oraz słowem rektora Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie, księdza profesora doktora habilitowanego Wojciecha Zyzaka.

Pomieszczone w zbiorze artykuły mają charakter dwojakiego rodzaju. Po pierwsze zwracają uwagę rozważania dotyczące związków Karola Wojtyły z Wawelem i z katedrą wawelską. Niezmiernie ciekawy w tej serii rozważań jest szkic poświęcony wawelskim źródłom duchowości Jana Pawła II, w którym prześledzone zostały rozmaite aspekty biograficzne i duchowe szczególnego stosunku Karola Wojtyły, a potem także papieża, do katedry wawelskiej. Zasadniczą rolę w ukształtowaniu tej pełnej czci i namaszczenia relacji Wojtyły do katedry – zarówno postrzeganej jako miejsce, jako świątynia, ale i widzianej głębiej, jako centrum tożsamości kapłańskiej i kulturowej, odegrała relacja łącząca Wojtyłę – jeszcze jako ucznia wadowickiego gimnazjum – z księdzem Figlewiczem. Udokumentowanie tych kontaktów, ukazanie ich długotrwałości oraz poświadczenie wspomnieniami Jana Pawła II rzuca ważne światło na źródła kapłańskiej duchowości Karola Wojtyły i sposób pojmowania przez niego zarówno swej służby jako prezbitera, jak i później biskupa i papieża. Wydaje się także, iż myślenie Wojtyły o Kościele jako wspólnocie i roli pełnionej w tej wspólnocie przez pasterza w dużym stopniu wyrastało w „cieniu katedry”, na kanwie rozmów z księdzem Figlewiczem, a także jako efekt głębokiego umiłowania tego miejsca przez przyszłego papieża i jego rozmyślań poświęconych postaci świętego Stanisława, którego czuł się niegodnym następcą. Wyrazem tych związków jest też ostatni napisany w kraju poemat Karola Wojtyły, noszący tytuł Stanisław i podarowany jako swego rodzaju duchowy testament kardynałowi Macharskiemu, gdy ten obejmował po Wojtyle biskupią sukcesję. Właściwie można bez przesady powiedzieć, iż tematy wawelskie stanowią swego rodzaju tematyczny zwornik całej książki księdza Urbana. Bo wszak i szkice traktujące o konsekracji biskupiej Karola Wojtyły, i opowieść o jego ingresie do katedry, już jako metropolity krakowskiego, i artykuły podejmujące kwestię nabożeństwa Wojtyły dla królowej Jadwigi czy tekst o wojtylianach w zasobach Archiwum Krakowskiej Kapituły Katedralnej oraz o katedralnym muzeum Jana Pawła II na Wawelu skupiają jak w soczewce różne aspekty wątków wawelskich i obecności Wojtyły w tym miejscu, na wawelskim wzgórzu i w samej katedrze. Do serii tych wawelskich tekstów zaliczyć też należy szkic omawiający znajdujące się na Wawelu źródła obrazujące stosunek Karola Wojtyły do Soboru Watykańskiego drugiego oraz jego udział w soborowych pracach. Dla ukazania duchowości Wojtyły oraz jego rozumienia Kościoła i zachodzących w nim przemian artykuł ten posiada istotne znaczenie – tak od strony informacyjnej, jak i dokumentacyjnej. Po drugie na zawartość tomu składają się, istotne z historycznego punktu widzenia, szkice dotyczące relacji Wojtyły z kardynałem Wyszyńskim. Do nich też zaliczyć należy niezwykle ciekawe i dobrze udokumentowane archiwaliami wspomniane wyżej studium podejmujące tak zwany „problem Tygodnika Powszechnego”. Szkic ten jest interesujący także z uwagi na dzisiejsze spory wokół tego pisma i pokazuje zagadnienie o wiele szersze niż tylko kwestię katolickości Tygodnika i postawy kierującego nim zespołu, a dotyczące problematyki stosunku do laikatu, wolności wypowiedzi prasowej, miejsca i roli świeckich w Kościele, a de facto także wizji i rozumienia Kościoła. Korespondencja między Wojtyłą a Wyszyńskim nie tylko w sprawie Tygodnika ogniskuje jak w soczewce różnice poglądów eklezjologicznych tych dwu mężów, a także odmienność podejścia pastoralnego. Stanowią też ważny przyczynek do dyskusji na temat otwartości Kościoła na świat i rozumienia soborowej idei aggiornamento, tak bliskiej późniejszemu papieżowi.

Omawianą publikację dopełniają dwa – można powiedzieć przyczynkarskie szkice, jeden na temat działań biskupa Wojtyły podejmowanych w sprawie kleryków powoływanych do służby wojskowej i drugi, o charakterze bardziej sprawozdawczym, odnotowujący rozliczne kontakty z rozmaitymi zgromadzeniami zakonnymi, a w szczególności z zakonem franciszkanów. W tym ostatnim szkicu zwraca uwagę interesująca relacja z interwencji kardynała Wojtyły w sprawie usuniętego z krakowskiej bazyliki ojców franciszkanów witraża autorstwa Teresy Stankiewicz. Szkoda, że opis tej sprawy nie został domknięty żadną konkluzją, to znaczy czytelnik nie dowiaduje się o skuteczności, bądź bezskuteczności działań krakowskiego metropolity w tej dość bulwersującej historii.

Jak zaznaczono powyżej, tematy podjęte w publikacji mają charakter wyselekcjonowany i poniekąd przykładowy. Autor nie obejmuje więc swoim zainteresowaniem całokształtu biskupiego posługiwania kardynała Wojtyły, wybierając jedynie te zagadnienia, które w jego ocenie są najważniejsze i które – co warto zauważyć – przynoszą nie tylko faktograficzny opis wydarzeń, ale poprzez które ujawniają się istotne cechy duchowości krakowskiego metropolity. Wolno wszakże wyrazić żal, iż zabrakło w książce miejsca dla kwestii tak istotnych dla kształtu biskupiej posługi Wojtyły jak jego kontakty ze światem nauki i kultury, kontakty przeniesione przezeń przecież do Rzymu i kontynuowane między innymi w postaci dorocznych letnich seminariów w Castel Gandolfo. Zabrakło też szkicu o licznych i rozbudowanych spotkaniach Wojtyły z młodzieżą zarówno ze środowiska Duszpasterstwa Akademickiego, jak i ruchu Światło Życie. Obydwa wskazane zagadnienia były szczególnie bliskie sercu kardynała Wojtyły, a relacje tak z naukowcami i artystami jak i relacje z młodymi zaowocowały szeregiem inicjatyw papieskich i także w tym sensie wydają się ważne dla opisu fenomenu biskupiej i papieskiej posługi krakowskiego kardynała. Poprzez te rozbudowane i różnorakie spotkania ze światem akademickim, ze światem artystycznym oraz z młodzieżą studencką i uczniami szkół średnich wyrażała się też troska biskupa Wojtyły o miejsce laikatu w Kościele, której to kwestii poświęcał też wiele uwagi jako biskup Rzymu. Można przecież sądzić, iż – na przykład – nie byłoby Światowych dni młodzieży, gdyby nie systematyczne odwiedziny przez kardynała Wojtyłę centrum oazowiczów w Krościenku. Nie byłoby papieskiego listu do artystów, gdyby nie jego dogłębna znajomość problemów ludzi sztuki. Nie byłoby wreszcie dynamizacji aktywności Papieskiej Akademii Nauk, gdyby nie waga przywiązywana przez biskupa Wojtyłę do wymiany myśli z uczonymi różnych dyscyplin. Brak powyższych tematów w omawianej książce tłumaczyć się daje zapewne zamiarem jej kontynuacji w następnych tomach. Należy zatem życzyć sobie, by powstały jak najrychlej… Obecną zaś inicjatywę wydawniczą sfinalizowaną tomem Św. Jan Paweł II jako biskup krakowski uznać wypada za szczęśliwy i bardzo udany początek dla dalszych badań i kolejnych, równie inspirujących publikacji.

J. Urban, Św. Jan Paweł II jako biskup krakowski. Wybrane zagadnienia, Kraków 2020.

Okładka książki "Św. Jan Paweł II jako biskup krakowski"

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Zofia Zarębianka, Książka o biskupiej posłudze Karola Wojtyły na stolicy św. Stanisława w Krakowie, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 62

Przypisy

  1. „Dolabella. Wenecki malarz Wazów. Katalog wystawy”, red. M. Białonowska, Warszawa 2020, s. 113.
  2. M. Skrudlik, „Tomasz Dolabella, jego życie i dzieła – ustęp z dziejów malarstwa XVII stulecia w Polsce”, Rocznik Krakowski 1914, t. 16, s. 91–162.
  3. M. Tomkiewicz, „Dolabella”, Warszawa 1959; tenże, „Pędzlem rozmaitym. Malarstwo okresu Wazów w Polsce”, Warszawa 1970.
  4. A. Ryszkiewicz, „Malarstwo polskie ok. 1600” [w:] „Sztuka około roku 1600. Materiały sesji SHS, zorganizowanej przy współudziale Wydziału Kultury Prezydium Wojewódzkiej Rady narodowej w Lublinie. Lublin listopad 1972”, red. T. Hrankowska, Warszawa 1974, s. 36.
  5. K. Blaschke, M. Kurzej, „Obrazy w krużganku klasztoru Dominikanów w Krakowie”, „Modus. Prace z Historii sztuki” 2015, t. 15, s. 89–117.
  6. Ów wywiad rzeka, przyjmujący miejscami kształt prozy wspomnieniowej, to książka, która nie doczekała się wydania. Ma tytuł „Ryzyko bycia Polakiem” – z Janem Polkowskim rozmawia Piotr Legutko. Serdecznie dziękuję Janowi Polkowskiemu za udostępnienie zapisu rozmowy w pliku PDF. Książka została wydana w 2019 roku przez Instytut Literatury, link do kupienia: https://sklep.instytutliteratury.eu/pl/p/Jan-Polkowski,-Piotr-Legutko,-Ryzyko-bycia-Polakiem/92
  7. Wszystkie wspomniane w artykule wiersze Jana Polkowskiego pochodzą z jego antologii i są cytowane za tym wydaniem: J. Polkowski, „Gdy Bóg się waha. Poezje 1977–2017”, JMR Trans-Atlantyk, Kraków 2017.
  8. A. Ważyk, „Poemat dla dorosłych” [w:] „Poeta pamięta. Antologia poezji świadectwa i sprzeciwu”, wybór, wstęp i opracowanie S. Barańczak, Puls, Londyn 1984, s. 68.
  9. Inspiracją dla poniższych uwag była książka Simona Weavera, zob. tenże, „The Rhetoric of Racist Humour: US, UK and Global Race Joking”, Routledge, Surrey 2011.
  10. Mam na myśli słynny tekst „The 8 Stages of Genocide”. Zasadnicze jego tezy referuje Dominika Dróżdż, zob. taż, „Zbrodnia ludobójstwa w międzynarodowym prawie karnym”, Wolters Kluwer, Warszawa 2010, s. 267–268.
  11. Pisze o tym między innymi Maciej Miezian, [w:] tegoż, „Nowa Huta, socjalistyczna w formie, fascynująca w treści”, Bezdroża, Kraków 2004.
  12. S. Barańczak, „Wyobraź sobie, że piszesz po polsku”, [w:] tegoż, „Przed i po. Szkice o poezji krajowej przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych”, Aneks, Londyn 1988, s. 83.
  13. Rozpoznania krytyka pozostają zgodne z najnowszym stanem badań historycznych. Por. na przykład S. Ciesielski, „GUŁag. Radzieckie obozy koncentracyjne 1918–1953”, IPN, Warszawa 2010.
  14. J. Urban, Św. Jan Paweł II jako biskup krakowski. Wybrane zagadnienia, Kraków 2020.

Powiązane artykuły

04.06.2020

Nowy Napis Co Tydzień #052 / O „Pomyłce” Marty Kwaśnickiej

Zapraszamy do obejrzenia nagrania

– Marta Kwaśnicka pokazuje nam poprzez swoją bogatą erudycję, doświadczenia autobiograficzne, przestrzenie miejskie, między innymi Warszawy, Krakowa dojrzewanie swojego pokolenia. Mnie ta książka bardzo zastanowiła, dlatego że jest to diagnoza generacji. Jest to opowieść o tym, że wyrosło w Polsce pokolenie, które zostało pozbawione znaków orientacji, które nie może żyć na własnych prawach, według własnych reguł, według własnych oczekiwań. Musi się dostosowywać do tego, co proponuje im rzeczywistość. Istotnie jest to pokolenie przejściowe – zdradza prof. dr hab. Zbigniew Chojnowski polecając powieść Marty Kwaśnickiej.

M. Kwaśnicka, Pomyłka, Kraków 2019. 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Zbigniew Chojnowski, O „Pomyłce” Marty Kwaśnickiej, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 52

Przypisy

  1. „Dolabella. Wenecki malarz Wazów. Katalog wystawy”, red. M. Białonowska, Warszawa 2020, s. 113.
  2. M. Skrudlik, „Tomasz Dolabella, jego życie i dzieła – ustęp z dziejów malarstwa XVII stulecia w Polsce”, Rocznik Krakowski 1914, t. 16, s. 91–162.
  3. M. Tomkiewicz, „Dolabella”, Warszawa 1959; tenże, „Pędzlem rozmaitym. Malarstwo okresu Wazów w Polsce”, Warszawa 1970.
  4. A. Ryszkiewicz, „Malarstwo polskie ok. 1600” [w:] „Sztuka około roku 1600. Materiały sesji SHS, zorganizowanej przy współudziale Wydziału Kultury Prezydium Wojewódzkiej Rady narodowej w Lublinie. Lublin listopad 1972”, red. T. Hrankowska, Warszawa 1974, s. 36.
  5. K. Blaschke, M. Kurzej, „Obrazy w krużganku klasztoru Dominikanów w Krakowie”, „Modus. Prace z Historii sztuki” 2015, t. 15, s. 89–117.
  6. Ów wywiad rzeka, przyjmujący miejscami kształt prozy wspomnieniowej, to książka, która nie doczekała się wydania. Ma tytuł „Ryzyko bycia Polakiem” – z Janem Polkowskim rozmawia Piotr Legutko. Serdecznie dziękuję Janowi Polkowskiemu za udostępnienie zapisu rozmowy w pliku PDF. Książka została wydana w 2019 roku przez Instytut Literatury, link do kupienia: https://sklep.instytutliteratury.eu/pl/p/Jan-Polkowski,-Piotr-Legutko,-Ryzyko-bycia-Polakiem/92
  7. Wszystkie wspomniane w artykule wiersze Jana Polkowskiego pochodzą z jego antologii i są cytowane za tym wydaniem: J. Polkowski, „Gdy Bóg się waha. Poezje 1977–2017”, JMR Trans-Atlantyk, Kraków 2017.
  8. A. Ważyk, „Poemat dla dorosłych” [w:] „Poeta pamięta. Antologia poezji świadectwa i sprzeciwu”, wybór, wstęp i opracowanie S. Barańczak, Puls, Londyn 1984, s. 68.
  9. Inspiracją dla poniższych uwag była książka Simona Weavera, zob. tenże, „The Rhetoric of Racist Humour: US, UK and Global Race Joking”, Routledge, Surrey 2011.
  10. Mam na myśli słynny tekst „The 8 Stages of Genocide”. Zasadnicze jego tezy referuje Dominika Dróżdż, zob. taż, „Zbrodnia ludobójstwa w międzynarodowym prawie karnym”, Wolters Kluwer, Warszawa 2010, s. 267–268.
  11. Pisze o tym między innymi Maciej Miezian, [w:] tegoż, „Nowa Huta, socjalistyczna w formie, fascynująca w treści”, Bezdroża, Kraków 2004.
  12. S. Barańczak, „Wyobraź sobie, że piszesz po polsku”, [w:] tegoż, „Przed i po. Szkice o poezji krajowej przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych”, Aneks, Londyn 1988, s. 83.
  13. Rozpoznania krytyka pozostają zgodne z najnowszym stanem badań historycznych. Por. na przykład S. Ciesielski, „GUŁag. Radzieckie obozy koncentracyjne 1918–1953”, IPN, Warszawa 2010.
  14. J. Urban, Św. Jan Paweł II jako biskup krakowski. Wybrane zagadnienia, Kraków 2020.

Powiązane artykuły

Loading...