29.10.2023

Ballada o przejściu

Wieczór ukosem położy czerwone rękawy

wyciągnięte w poprzek

kiedy się staniesz bezradny jak dziecko

 

Z obroży czasu

przejdziesz przez czerwień

pośpiesznie

 

A z tamtej strony

a z tamtej strony

o hej

 

Do kieszeni włożysz obie ręce

i będziesz wyciągał dni

od którychś uciekł

 

Przeliczysz ostatnie monety

i powiesz

weź

już niepotrzebne

 

A z tamtej strony

a z tamtej strony

zmierzch twe ślady przetrze

o hej

o hej

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Józef Zięba, Ballada o przejściu, Czytelnia, nowynapis.eu, 2023

Przypisy

  1. J. Garliński, Oświęcim walczący, Warszawa 1992, s. 104.
  2. Tamże, s. 113.
  3. O ucieczce i aresztowaniu Galińskiego pisał T. Sobański, Ucieczki Oświęcimskie, Warszawa 1966, s. 38–49.

Powiązane artykuły

02.01.2023

Szara ballada

Ballada obozowa – szara jak kromka chleba,
Szeptana jak modlitwa – bo brak sił by ją śpiewać.

On miał na imię Edward, z pierwszego transportu do Auschwitz,
Ona była Żydówką o oczach jak czarne gwiazdy.

Edwarda Niemcy pobili, bo śpiewał polskie pieśni
I cisnęli pod rewir, żeby doczekał śmierci.

Ona była tam siostrą, wciągnęła go do baraku,
I nie dała mu umrzeć i nie dała mu płakać.

Jak matka go po głowie cienkimi palcami głaskała
I śpiewała mu psalmy – bo to tylko umiała.

Jak Maria Chrystusowi krew ścierała mu z twarzy
I przewijała mu rany papierowym bandażem.

A kiedy trząsł się z zimna – grzała go swoim ciałem
I dawała mu życie, a z nim miłość dawała.

A kiedy już wyzdrowiał – wracał do niej po nocach,
Przynosił chleb zamiast kwiatów – i mówił, że ją kocha.

I ona go kochała jakby był mężem i synem,
I tylko nie chciała powiedzieć, jak ma naprawdę na imię.

A kiedy w czerwcu Niemcy szykowali transport do śmierci –
Oni nie chcieli umierać i razem z obozu uciekli.

Edward skradł Niemcom mundur, z chleba ulepił pistolet
Prowadził dziewczynę jak na śmierć – przez obóz, za druty, hen w pole.

A potem byli już wolni i kochali się w słońcu
I w tym miejscu ballada powinna szczęśliwie się skończyć.

I nie mówić jak głodni po obcych wsiach się błąkali
I nie mówić o ludziach, którzy ich Niemcom wydali.

Przywieziono ich w lipcu, do cel osobnych wrzucono
By czekali na wyrok, czy żyć będą czy konać.

A dla nich ta osobność to był wyrok najcięższy
Edward stał całe noce, z twarzą przy małym okienku

I śpiewał, że żyje, że kocha – żeby słyszała dziewczyna
I cały obóz też słyszał, że miłość i pieśń ciągle żyją.

Aż w sierpniu przyszedł wyrok – i oni znów się spotkali
Stali nadzy pod ścianą, jeszcze ręce sobie podali

I tu się kończy ballada, szara jak kromka chleba –
Lecz będzie miała ciąg dalszy – bo oni nie znajdą nieba.

Bo nad obozem tylko czarne chmury i dymy,
Jeśli Bóg był tam kiedyś – to w tych dymach zaginął.

Więc oni wrócą na ziemię, wrócą w słonecznych promieniach
I może nie będzie obozów. I może będzie ziemia.

Edward Galiński (rocznik 1923) – harcerz, aresztowany wraz z kolegami 14 czerwca 1940 roku w Jarosławiu, więziony w Tarnowie. Należał do pierwszego transportu do obozu, stąd niski numer – 551. W Auschwitz związany z organizacją Pileckiego, zajmował się między innymi przerzutem lekarstw na obóz kobiecy, tam poznał Malę ZimetbaumJ. Garliński, Oświęcim walczący, Warszawa 1992, s. 104.[1].

Mally (Mala) Zimetbaum (rocznik 1918) – przywieziona z łapanki w Antwerpii 17 września 1942. Początkowo sanitariuszka, następnie tłumaczka i goniec (Läuferin). Do konspiracji została wciągnięta przez GalińskiegoTamże, s. 113.[2]. 24 czerwca 1944 roku Galiński wyszedł w mundurze Rottenführera, „eskortując” Malę poza teren obozu, kobieta niosła na głowie umywalkę, by nie zwracać uwagi semickimi rysamiO ucieczce i aresztowaniu Galińskiego pisał T. Sobański, Ucieczki Oświęcimskie, Warszawa 1966, s. 38–49.[3].

Parę złapanych więźniów wieszano osobno. Galiński, nim odczytano mu wyrok zarzucił sobie pętlę i zginął z okrzykiem „Niech żyje Pol…”. Mala podobno zdążyła podciąć sobie żyły.

W obozowych wspomnieniach pojawiał się czasem happy end ich historii – kochankom miała powieść się ucieczka. Stało się tak na skutek dołączenia do losu Edka i Mali szczęśliwego zakończenia innej pary – Jerzego Bieleckiego i Cyli Cybulskiej.

21 czerwca 1944 roku Bielecki w przebraniu esesmana wyprowadził swoją sympatię poza druty Auschwitz. Sam później walczył w AK, a Cybulska przechowała się u polskiej rodziny. Po wojnie Jerzy próbował ją odnaleźć – okazało się, że szczęśliwie wyjechała do USA, gdzie wyszła za mąż.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Bohdan Urbankowski, Szara ballada, Czytelnia, nowynapis.eu, 2023

Przypisy

  1. J. Garliński, Oświęcim walczący, Warszawa 1992, s. 104.
  2. Tamże, s. 113.
  3. O ucieczce i aresztowaniu Galińskiego pisał T. Sobański, Ucieczki Oświęcimskie, Warszawa 1966, s. 38–49.

Powiązane artykuły

19.10.2022

Ballada o chlebie druga

to jest chleb

pięć liter

jak pięć palców u ręki

przed nim

jak przed ołtarzem uklęknij

To jest chleb

komunia nasza codzienna

najzwyklejszy chleb

modlitwa pszenna

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Andrzej Krzysztof Torbus, Ballada o chlebie druga, Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

  1. J. Garliński, Oświęcim walczący, Warszawa 1992, s. 104.
  2. Tamże, s. 113.
  3. O ucieczce i aresztowaniu Galińskiego pisał T. Sobański, Ucieczki Oświęcimskie, Warszawa 1966, s. 38–49.

Powiązane artykuły

19.10.2022

Ballada o synach marnotrawnych

tak spiesząc się wracamy

w znajome dobrze sady

gdzie drogę butom znaczą

skrzypiące koromysła

na przyzbie na podwieczerz

jak za dawnych lat siadamy

i całe nasze życie

znów przebiegamy w myślach

jabłonie już staruszki

podparte drągiem laski

bolącym krzyżem pnia

jak matka błogosławią

i tylko wciąż na ścianie

te same w krąg obrazki

które niczym agrafką

pospinał różaniec

przy budzie zamiast Burka

tkwi łańcuch przerdzewiały

w stodole siana skąpo

na popas nie wystarczy

a niebo po sąsiedzku

zagląda w okna dachu

a księżyc ze zmartwienia

wysokie czoło marszczy

tak spiesząc się mijamy

dni naszych pusty niewód

kaleczy stopy rżysko

wbija się w dłonie agrest

do rzeki spadła gwiazda

w proch obróciła wszystko

po synach marnotrawnych

nie pozostało śladu

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Andrzej Krzysztof Torbus, Ballada o synach marnotrawnych, Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

  1. J. Garliński, Oświęcim walczący, Warszawa 1992, s. 104.
  2. Tamże, s. 113.
  3. O ucieczce i aresztowaniu Galińskiego pisał T. Sobański, Ucieczki Oświęcimskie, Warszawa 1966, s. 38–49.

Powiązane artykuły

13.01.2022

Nowy Napis Co Tydzień #134 / Ballada o mistykach

Że jest inny świat,
wiedzą święci, mistycy i poeci.
Długo przebierają w słowach,
aż milkną. Rosną im brody
i znaki zapytania.

 

Potem wracają, ale nikt ich
nie słucha, niewielu im wierzy.
Najlepiej, gdyby sobie poszli,
zabrali ze sobą niepokój.

 

Bo my tu na ziemi
zbieramy kukurydzę,
jemy kartofle
i od czasu do czasu
myślimy o Niebie.

 

To wystarczy,             
żeby nie umrzeć.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Jerzy Łukasz Kaczmarek, Ballada o mistykach, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 134

Przypisy

  1. J. Garliński, Oświęcim walczący, Warszawa 1992, s. 104.
  2. Tamże, s. 113.
  3. O ucieczce i aresztowaniu Galińskiego pisał T. Sobański, Ucieczki Oświęcimskie, Warszawa 1966, s. 38–49.

Powiązane artykuły

08.09.2021

Ballada o Mostach Wielkich

Cieniowi Fajgi

To było miasteczko, dla niektórych stetl
nad rzeką albo rzeczką która nadal płynie,
zapewne skażona – lecz nie tamtą krwią

 

spokrewnionych od wieków kainów i ablów.
Dziecko we mnie niewiele pamięta.
gdzie schowała się towarzyszka najdawniejszych
zabaw? I tylko nadal wołam za nią: Fajga!
Wyjdź zza drzewa, widzę cię, Fajga!

 

Wiele lat później zapytałam: Mamo!
Dlaczego jej nie uratowałaś?

 

 

                               Mosty Wielkie, Mosty Wielkie,
                               widma wszelkie chwalą Pana stworzenia.
                               Mosty Wielkie, mosty bezkresne,
                               nie po drodze i nieprzejezdne,

                               obiecują mnie przeprawić do domu.

 

 

Mosty Wielkie – powtarzam tę nazwę,
ale ona wciąż milczy, choć są gdzieś te domy,
ów ogród albo lasek, w którym słychać śpiewne
„całuji rączki pani doktorowej”, trwa podwórko w którym
kaszle, kaszle bez końca wątły cień w chałacie
i krew stygnie bez głosu, bo nie ma już Lachiw
w miasteczku, które żyło gdzieś nad rzeką Ratą

 

                                Mosty Wielkie, Mosty Wielkie,
                                Mosty wielkie, bo niewidzialne.
                                Niedostępne, za siedmioma rzekami,
                                mosty lekkie, kładki z powietrza,
                                nad brzegami wody, bezsennej.

2006 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Krystyna Rodowska, Ballada o Mostach Wielkich, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

  1. J. Garliński, Oświęcim walczący, Warszawa 1992, s. 104.
  2. Tamże, s. 113.
  3. O ucieczce i aresztowaniu Galińskiego pisał T. Sobański, Ucieczki Oświęcimskie, Warszawa 1966, s. 38–49.

Powiązane artykuły

17.08.2021

Król Olch

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Anna Bańkowska, Johann Wolfgang von Goethe, Król Olch, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

  1. J. Garliński, Oświęcim walczący, Warszawa 1992, s. 104.
  2. Tamże, s. 113.
  3. O ucieczce i aresztowaniu Galińskiego pisał T. Sobański, Ucieczki Oświęcimskie, Warszawa 1966, s. 38–49.

Powiązane artykuły

04.02.2021

Nowy Napis Co Tydzień #086 / Ballada o Wschodzie i Zachodzie

Rudyard Kipling

(The Ballad of East and West)

 

Wschód to jest Wschód, a Zachód – Zachód i nigdy nie zejdą się razem,

Dopóki Ziemi i Nieba na sąd Bóg swoim nie wezwie rozkazem.

Lecz furda Zachód albo Wschód, kraj, rasa, urodzenie,

Gdy zejdzie się siłaczy dwóch, choćby i z krańców Ziemi.

 

Kamal dwudziestkę swoich zuchów skrzyknął, by zamęt siać na granicy,

Ukradł spod stajni chlubę pułkownika,  klacz droższą od oka źrenicy.

Wywiódł ją, ledwie nastał świt, bez żadnych ceregieli,

Odwrócił jej podkowy w mig, i tyle go widzieli.

Wtedy wystąpił pułkownika syn, dowódca Hindusów oddziału:

Czy żaden z was, żołnierzy mych, nie słyszał nic o Kamalu?

Wtedy wystąpił Mohammed Chan, syn ressaldara: Niestety!

Sprawdź, gdzie się kryje poranna mgła, a znajdziesz jego pikiety.

O zmroku nęka on Abazai, o świcie pod Bonair się skrada,

Lecz będzie mijał Fort Bukloh, tamtędy mu droga wypada.

Staraj się ptaka wyścignąć w locie i konia w galopie nie żałuj,

A z łaski Boga złapiesz go w Forcie, nim minie przełęcz Jagai.

Lecz jeśli przełęcz Jagai minie, to lepiej zawróć już z dala,

Bo na równinie tej wzdłuż i wszerz czają się ludzie Kamala.

Skały tam z prawej, skały z lewej strony, a między nimi cierń lichy;

Nagle trzask słyszysz odwiedzionej broni, choć ludzi ni widu, ni słychu.

 

Syn pułkownika zaraz konia dosiadł, a diabeł to był narowisty,

I łbem zarzucał, pianę z pyska toczył, jak potępieniec ognisty.

Syn pułkownika do Fortu dotarł, do stołu go tam prosili,

Lecz kto złodziejom po piętach depcze, nie lubi tracić ni chwili.

Gnał w skok przed siebie, gniadosza nie szczędził, Fort dawno w tyle zostawił,

Gnał, zanim wreszcie klacz ojca dopędził pod samą przełęczą Jagai.

Dopędził klacz ojca i widząc, że Kamal wciąż się nie rusza z jej grzbietu,

Do strzału się złożył i wziął go na cel i szarpnął za spust pistoletu.

Wypalił raz jeden, wypalił raz drugi, świsnęła kula chybiona.

Strzelasz jak żołnierz – powiedział Kamal – lecz co wyciśniesz z konia?

I znów pod górę, przez przełęcz Jagai, gdzie diabeł wichry w tan goni,

Śmiga jak rogacz rozjuszony gniadosz, lecz klacz niczym  młoda łani.

Gniadosz się na wędzidle zaparł, ociąga się i boczy,

a dla kasztanki to jest fraszka; jak panna się z nim droczy.

Skały tam z prawej, skały z lewej strony, a między nimi cierń lichy;

trzykroć trzask słychać odwiedzionej broni, człowieka ni widu, ni słychu.

Wyścignęli już w pędzie sierp księżyca blady, tętent się niósł aż do ranka;

Niczym byk wściekły rwał do przodu gniady, jak sarna sadziła kasztanka.

 

Wtem pada rumak, z nim jeździec upada, runęli nad brzegiem strugi;

Kamal zawraca kasztankę i zsiada, pomaga mu stanąć na nogi.

I wytrąciwszy mu z dłoni pistolet – a miejsca było tam mało

powiada: Tylko z łaski mojej tak długo żywy jechałeś.

Przez mil dwadzieścia nie było ni krzaków, ni skały, aby się schować,

a jednak mój człowiek ze strzelbą przy oku gdzieś musiał w kucki warować.

I gdybym tylko dał mu ręką znak, a przecież trzymałem ją nisko,

stado szakali zbiegłoby się w mig, ucztować na pobojowisku.

I gdybym głowę opuścił na chwilę, a przeciem wysoko ją trzymał,

kani, co teraz pod chmurami kwili, brzuch z żarcia by się uginał.

I odparł lekko pułkownika syn: Pofolguj zwierzętom i ptakom,

lecz zważ, kto zgłosi się po moje szczątki, nim fetę wyprawisz kamratom.

Bo gdy się tysiąc żołnierzy tu stawi, by moje kości stąd uwieźć,

zapewne ceny tej uczty szakali koniokrad nie będzie mógł unieść.

Nakarmią konie waszym zbożem z pola, do cna spichlerze spustoszą,

Ze strzech waszych obór ogniska rozpalą i  bydło na mieczach rozniosą.

I jeśli uznasz tę cenę za godną, bo twoi na ochłap czyhają,

wszak pies szakala jest dalekim dalekim krewnym, więc wyj, psie, niech się

zbiegają!

Ale jeżeli cena ci nie w smak – w ludziach i sprzęcie, i ziarnie

to oddaj klacz, a o powrót mój bić mi się z tobą wypadnie.

 

Kamal za rękę młodzieńca pochwycił i patrząc mu w oczy, powiada:

Nie godzi się wspominać psy, gdy stary wilk z młodym gada.

Niech gryzę ziemię, gdybyś z ręki mej na mieniu ucierpiał czy gardle!

Lecz czemu tak ze śmierci kpisz, co ci pomogły te szable?

I odparł lekko pułkownika syn: Powinność dla krwi mej zwycięża.

Zaś klacz ojcowską przyjmij w darze mym; na Boga, nosiła dziś męża!

Wtem do młodzieńca podbiega kasztanka, o pierś mu się pyskiem ociera.

Dwa my siłacze są – rzecze Kamel – lecz ona młodego wybiera.

Niech zatem idzie, lecz wyposażona w wodze turkusem nabite,

dodam jej także dwa srebrne strzemiona i siodło haftem okryte.

Wyjął pistolet pułkownika syn i lufą do tyłu obrócił.

Jeden zabrałeś jeńcowi – rzekł mu – od przyjaciela przyjm drugi.

Więc dar za dar – odpowie Kamal – ramię za ramię stawiam.

Ojciec twój syna za mną słał, ja swego mu dziś oddawam.

Gwizdnął przeciągle, zaś jedynak jego, ni chwili nie mitrężąc,

w skok runął spod szczytu i zastygł jak lanca, przed ojca obliczem się prężąc.

Odtąd do śmierci lub mego rozkazu – w kantynie, w stanicy, w obozie

Twoje życie jest jego, a twym przeznaczeniem jest strzec go, bo głową odpowiesz.

Odtąd na wikcie ty Białej Królowej, na wrogów jej masz polować

I nawet ojca swego musisz nękać, by pokój graniczny zachować.

A jako żołnierz bądź mężny i hardy, to się do szarży przebijesz,

Pewnie mianują cię ressaldarem, gdy mnie stryczek włożą na szyję.

 

Spojrzeli sobie młodzieńcy w oczy i fałszu się nie dopatrzyli;

Przysięgli sobie braterstwo krwi, na chleb i sól śluby złożyli.

Przysięgli sobie braterstwo krwi na ogień, darń świeżo wyciętą,

przysięgli na chajberski nóż, na bogów imiona święte.

 

Dosiadł syn pułkownika klaczy, zaś chłopak Kamala gniadego,

wrócili obaj do Forth Bukloh, lecz wjazd był tam dla jednego.

A gdy dotarli razem do strażnicy, dwudziestka mieczy rozbłysła,

z oczu zbrojnego oddziału Hindusów nienawiść plemienna wytrysła.

Stać! Stać! zakrzyknął syn pułkownika I broń opuścić do nogi!

Wczoraj ścigaliście w nim rozbójnika, dziś to towarzysz nasz drogi.

 

Wschód to jest Wschód, a Zachód – Zachód i nigdy nie zejdą się razem,

Dopóki Ziemi i Nieba na sąd Bóg swoim nie wezwie rozkazem.

Lecz furda Zachód albo Wschód, kraj, rasa, urodzenie,

Gdy zejdzie się siłaczy dwóch, choćby i z krańców Ziemi.

 

Tekst oryginalny można znaleźć na stronie: http://www.kiplingsociety.co.uk/poems_eastwest.htm

Tłumaczenia poetki pozyskane zostały w ramach Tarczy dla Literatów.

 

Książkę z tłumaczeniami Anny Bańkowskiej można zakupić w e-sklepie Instytutu Literatury.

okładka książki

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Anna Bańkowska, Ballada o Wschodzie i Zachodzie, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 86

Przypisy

  1. J. Garliński, Oświęcim walczący, Warszawa 1992, s. 104.
  2. Tamże, s. 113.
  3. O ucieczce i aresztowaniu Galińskiego pisał T. Sobański, Ucieczki Oświęcimskie, Warszawa 1966, s. 38–49.

Powiązane artykuły

03.02.2021

Pani z Shalott

Alfred Tennyson

(The Lady of Shalott)

 

I

 

Z obu stron rzeki żyzna ziemia,

Tutaj łan żyta, tam jęczmienia

Nieba na horyzoncie sięga,

A pośród pól – gościńca wstęga

  Wiedzie do Camelot.

Liczni wędrowcy i przechodnie

Podziwiać mogą lilie wodne,

Kwitnące wokół wyspy cichej,

          Zwanej przez lud Shalott.

 

Bieleje wierzba, drży osika,

Wieczornej bryzy dreszcz przenika

Wyspę, co pośród toni rzecznej

Omywa fala, dążąc wiecznie

          Pod miasto Camelot.

Czworobok murów, cztery wieże

Patrzą na kwietny ten kobierzec,

Ale najpiękniej wyspę zdobi

         Ona Pani z Shalott.

 

Gdzie wierzb woal ponad brzegiem,

Konie wloką tam szeregiem

Ciężkie barki; nieco dalej

Łódź żaglowa pruje fale

     W drodze do Camelot.

Czy-li znak komu dawała?

Czy przy oknie kiedy stała?

Czy zna ją lud w okolicy

     Panią z wyspy Shalott?

 

Tylko żeńcy wczesną porą,

Nim brodaty jęczmień zbiorą,

 

Słyszą pieśń, co echem dzwoni

Od przejrzystej rzecznej toni

     Hen, po wieże Camelot.

Pod księżyca sierpem złotym

Żniwiarz słabnie, spływa potem

I szepcze, stawiając snopy:

„To nimfa! Pani z Shalott!”

 

II

Na zamku dniami i nocami

Magiczną snuje tkań barwami;

Zna wieść, że klątwa nad nią wisi,

Gdy się ośmieli oczy sycić

    Widokiem Camelot.

Lecz jaka klątwa? Kto ją rzucił?

Nie wie i wcale się nie smuci,

Tylko tka pilnie na swych krosnach

     Pani z wyspy Shalott.

 

Przez cały czas ma tuż przed sobą

Zwierciadło z taflą kryształową.

Cienie w nim widać spoza rzeki,

Kędy gościniec niedaleki

    Zmierza ku Camelot.

Na dole fala w wiry wpada,

Górą parobków zaś gromada,

Dziewki w czerwonych chustkach goniąc,

      Biegnie obok Shalott.

 

To ślicznych panien widać wianek,

To mnich w pogodny drepce ranek

Albo pastuszek kędzierzawy

Czy paź w szkarłatach krokiem żwawym

    Śpieszy ku Camelot.

Czasem przez gładką taflę bieży

Na  rączych koniach dwóch rycerzy,

Lecz żaden rycerz za swą damę

      Nie obrał pani z Shalott

 

W magicznej tkani nićmi snuje

To, co się w lustrze ukazuje;

Bywa, cichymi tam nocami

Kondukt z muzyką, pod piórami,

  Ciągnie do Camelot.

Lub nocą, kiedy księżyc wschodzi,

Przechodzą oblubieńcy młodzi.

„O, jakże zbrzydły mi te cienie!”

       Wzdycha pani z Shalott.

 

III

O rzut oszczepem od jej wyspy,

Gdzie jęczmień chyli się złocisty,

W słońcu świecącym poprzez liście,

Nagolenniki lśnią ogniście

           To jedzie Lancelot!

Wzór rycerskich cnót  przed damą

Zgina wieczyście kolano

Na tarczy, która wśród zboża

Błyska przy wyspie Shalott.

 

Na uździe drogie lśnią kamyki,

Jak gwiazdy złotej galaktyki,

Co ukazują się nocami,

I dźwięczy uprząż dzwoneczkami

          W drodze do Camelot.

U boku, na ozdobnym pasku

Trąbka się nurza w srebrnym blasku,

Stalowej zbroi chrzęst się wdziera

  W ciszę wyspy Shalott.

 

Pod lazurowym niebem w górze

Błyszczą klejnoty w siodła skórze,

Hełm z pióropuszem w słońcu płonie,

Urasta w wielki, jasny płomień,

    W pędzie do Camelot.

Tak, gdy fioletem noc nabrzmiewa,

Spod gwiaździstego często nieba

Meteor ciągnie światła smugę

    Tuż nad cichym Shalott.

 

Wysokie czoło bielą błyska,

Ziemia spod kopyt końskich pryska,

Spod hełmu kruczoczarny lok

Zwiewa mu wiatr, gdy pędzi w skok

   Drogą do Camelot.

Nad rzeką jechał, kiedy nagle

Pani ujrzała go w zwierciadle.

„Tiralla li” – radośnie śpiewał

  Mężny sir Lancelot.

 

A ona tkań przestaje pleść,

Do okna kroków robi sześć;

Widzi u brzegu lilie białe,

Hełm z pióropuszem, konia w cwale

   Patrzy ku Camelot!

Tkań z okna wnet szybuje w dół,

Zwierciadło z trzaskiem pęka w pół,

„Klątwa, ach, klątwa na mnie już!”

    Woła pani z Shalott.

 

IV

Zły, wschodni wicher sztormy miecie,

Wyblakły żółte barwy w lesie,

Burzy się, huczy nurt szeroki

Gdy deszczu z niskich chmur potoki

  Zlewają  Camelot.

 

A ona ku przystani pędzi,

Pod wierzbą łódkę na uwięzi

Znajduje i  na dziobie pisze

Te słowa: „Pani z Shalott”.

 

Przez bezmiar wód nieujarzmiony -

Jak prorok w transie nawiedzony,

Co z losu godzi się wyrokiem -

Patrzy uparcie szklistym wzrokiem,

  Patrzy ku Camelot.

U schyłku dnia, gdy zmierzch zapada,

Na dnie swej łodzi się układa,

Odczepia łańcuch... Już w dal mroczną

  Prąd znosi panią z Shalott.

 

Biała ją szata przyodziewa,

Z burt obu wietrzyk fałdy zwiewa,

I liście cicho nań padają,

I szepty nocy ją żegnają;

  Płynie do Camelot.

Gdy łódź przebija się przez fale

Wśród pól, pagórków, byle dalej,

 

Pieśń się rozlega już ostatnia

  Pani z wyspy Shalott.

 

Solenny, silny głos żałobny

Długo na rzece brzmiał – samotny

Aż krew przestała w żyłach krążyć

I wzrok powoli jął się mącić,

    Utkwiony w Camelot.

Unosi łódkę nurt spieniony;

Gdzie pierwsze Camelotu domy,

Z pieśnią na ustach tam skonała

  Pani z wyspy Shalott.

 

Pod wieżą, wysokim krużgankiem,

Pod murem, oknami, pod gankiem,

Samotna postać na głębinie

Śmiertelnie blada cicho płynie,

  Przez miasto Camelot.

Wylegli wszyscy na nabrzeże,

Pospólstwo, damy i rycerze,

Napis na dziobie oglądają

I szepczą: „Pani z Shalott”...

 

Kim była? Skąd się tutaj wzięła?

W pałacu trwoga wszystkich zdjęła,

Ucichły śmiechy i rozmowy,

Krzyż kreślą, pochylają głowy

  Rycerze w Camelot.

Lancelot naprzód się wysunął.

„Śliczne ma lica –  rzekł z zadumą.

Dobry Bóg przyjął do Swej chwały

Panią z wyspy Shalott”.

 

 https://www.poetryfoundation.org/poems/45359/the-lady-of-shalott-1832

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Anna Bańkowska, Pani z Shalott, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

  1. J. Garliński, Oświęcim walczący, Warszawa 1992, s. 104.
  2. Tamże, s. 113.
  3. O ucieczce i aresztowaniu Galińskiego pisał T. Sobański, Ucieczki Oświęcimskie, Warszawa 1966, s. 38–49.
03.02.2021

Król Olch

Johann Wolfgang Goethe

(Der Erlkönig)

 

Ach, cóż to za tętent, gdy noc wichrem łka?

To ojciec z dziecięciem na koniu w skok gna.

I trzyma je mocno w swych silnych ramionach,

Ogrzewa oddechem i tuli do łona.

 

- Dlaczego, mój synu, odwracasz twarz w trwodze?

- Mój ojcze, nie widzisz? Król Olch! Tam, przy drodze.

Król Olch, ma koronę i szpony u rąk...

- To tylko mgły pasmo podnosi się z łąk.

 

- O pójdź, lube dziecię, nie zwlekaj ni chwili,

Zobaczysz, jak ładnie się będziem bawili.

Tam matka ci moja złocistą da szatę

A kwiaty nad wodą zapłoną szkarłatem.

 

- Ach, ojcze, mój ojcze, czy wcale nie słyszysz?

Król Olch to mnie wabi i szepcze i syczy.

- Mój synu, mój synu, nie lękaj się tak,

To liście szeleszczą miecione przez wiatr.

 

- O, zechciej pójść ze mną, młodzianku mój miły!

Me córki już gniazdko dla ciebie uwiły.

I śpiewać ci będą, i tańczyć ochoczo,

Do snu ukołyszą, opieką otoczą.

 

- Mój ojcze, mój ojcze, czy wzrok cię zawodzi?

Król Olch tam z córkami na drogę wychodzi!

- Mój synu, mój synu, toć wzrok mam jak sokół!

To wierzby tam sterczą i bielą się w mroku.

 

- Miłuję cię, chłopcze, masz postać foremną,

Zabiorę cię siłą, gdy nie chcesz pójść ze mną!

- Mój ojcze, mój ojcze, ach, ratuj swe dziecię,

On już mnie dosięga, już chwyta mnie przecie!

 

Zatrwożył się ojciec, popędza wciąż konia,

I dziecko słabnące utula w ramionach,

Ostatnim wysiłkiem na siodle się trzyma...

Do domu dojechał, lecz nie miał już syna.

 

https://lyricstranslate.com/pl/johann-wolfgang-von-goethe-der-erlk%C3%B6nig-lyrics.htm

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Anna Bańkowska, Johann Wolfgang von Goethe, Król Olch, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

  1. J. Garliński, Oświęcim walczący, Warszawa 1992, s. 104.
  2. Tamże, s. 113.
  3. O ucieczce i aresztowaniu Galińskiego pisał T. Sobański, Ucieczki Oświęcimskie, Warszawa 1966, s. 38–49.

Powiązane artykuły

Loading...