22.07.2021

Nowy Napis Co Tydzień #110 / „Żółć” Łukasza Gamrota, czyli chłód i głód w jednym stały domu

Debiut słowem i obrazem

„Niewydana po raz pierwszy w okolicach 2010 roku, niewznawiana kolejno w 2012, 2015 i 2017, doczekała się uznania czytelników i zasłużonej renomy w polskim środowisku literackim jako najbardziej uparty, najdłużej oczekujący na publikację debiut XXI wieku”.

– tak w posłowiu do Żółci pisze Dawid Koteja (Posłowie. Pierwsza pieśń zamknięcia). I rzeczywiście, Łukasz Gamrot kazał czytelnikom czekać na swoją pierwszą książkę bez mała dekadę, ale gdyby nie to, nie mógłby rozpocząć tomu wierszem Żer,powstałym – jak dowiadujemy się z adnotacji pod tekstem – 26 stycznia 2020 roku. Wierszem zwiastującym katastrofę, przeczuwającym zmiany, nadającym ton wszystkim tekstom Żółci. Wierszem, który wprowadza nas w noc, a tej już nie udaje nam się opuścić aż do końca tomu. Wierszem-diagnozą, wierszem-ostrzeżeniem, poetyckim wstępem do „historii wymierania” rozpisanej na dwadzieścia dwa utwory i ciąg wyrazistych obrazów. Bo są też obrazy.

Dowiadujemy się z okładki, że „Żółć to pierwszy w Polsce debiut poetycki w formie komiksu literackiego”, którego „rozpalone ogniem obrazki rozpoczną Twoją terapię od wstrząsu, po którym zobaczysz, jaki jesteś naprawdę”. Za projekt okładki i ilustracje odpowiada Artur Denys i choć mówimy o literackim komiksie, to jednak słowo przeważa tu nad warstwą graficzną – jedynym autorem wymienionym na okładce jest Łukasz Gamrot, a wiersze funkcjonują równolegle jako teksty samodzielne oraz element większej wizualnej całości. Komiksowości Żółci i – szerzej – relacji wiersz/obraz za chwilę poświęcę nieco więcej uwagi, na razie chciałabym jedynie podkreślić, że w książce taka relacja istnieje i jest nieco problematyczna – jak w ogóle relacja poezji z komiksem, a właściwie wszelkiej wypowiedzi literackiej z wypowiedzią graficzną. Nie ma tu prostych rozstrzygnięć.

Trochę o poemiksie, trochę o zasięgach

Łukasz Gamrot wybrał sobie ciekawy moment na debiut. I to z przynajmniej dwóch powodów.

Pierwszym powodem jest felerny rok 2020, który znajduje miejsce nie tylko we wspomnianym wyżej wierszu Żer, ale też w całej właściwie książce – mimo że tak bardzo wprost nie zostaje więcej przywołany. Strachy towarzyszące dorastającemu bohaterowi wybrzmiewają niezwykle mocno w powszechnym, niezwerbalizowanym lęku. Nawet jeśli ten lęk podmiotu dotyczy przeszłości, nagle staje się bardzo aktualny i to nie tylko dzięki udokumentowanym poetycko wspomnieniom czy próbom zmierzenia się z traumami, ale również – a może przede wszystkim – dlatego, że echo tego lęku wybrzmiewa tu i teraz, obok czytelnika i w nim. Gamrot uderza wierszem w czuły punkt, wyjątkowo aktualnie napiętą strunę. Czekał długo, ale wyczuł moment. Żółć to, mówiąc najogólniej, zapis codziennych zmagań z tym wszystkim, co przeraża i nie daje się okiełznać. Rzeczywistość tych wierszy wydaje się niepokojąco znajoma.

Drugim powodem jest publikacja w 2019 roku książki Waruj,powstałej we współpracy dwóch Joann: Mueller i Łańcuckiej, która na nowo otworzyła dyskusję wokół wszelkich miksów i wspólnot twórczych, a szczególnie poemiksów. Dyskusja rozgorzała silniej w 2020 roku, kiedy panie otrzymały nominację do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej „Silesius”, i ponownie zaczęła się toczyć w 2021 roku, kiedy ogłoszono nominację ich książki do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej za rok 2019.

Mariaż poezji z komiksem nie jest novum, nawet na polskim rynku, tym niemniej nie jest to często realizowane przedsięwzięcie. Komiks na rynku książki wcale nie ma łatwo, pozostając na pograniczu sztuk i wymykając się jednoznacznym definicjom. Rynek komiksu to nisza. Nie na miarę tej zajmowanej przez poezję – bo przecież Marvel, DC i manga – ale jednak nisza, zwłaszcza jeśli mówimy o komiksie artystycznym czy eksperymentalnym. Skoro zatem Żółć „to odpowiedź na pytanie, czy mniej przystępna literatura może trafić do szerszej publiczności, która zwykle nie sięga po wiersze”, a odpowiedź brzmi: „może”, należy podkreślić, że nie są to zasięgi instapoezji – nie mówimy o milionach wyświetleń, ale jednak poszerzamy potencjalny krąg odbiorców. A to zawsze jest cenne, zwłaszcza dla poetyckiej bańki.

W kontekście Żółci mówimy raczej o komiksowości niż o komiksie jako takim. Książka ma jednego autora, Denys jest jej ilustratorem, a jeśli ktoś chce – może czytać wiersze, pomijając całkowicie towarzyszącą im oprawę graficzną. Faktem jednak pozostaje, że choć Gamrot zatrzymał się w połowie drogi między tekstem i obrazem, wykonany przez niego krok zaowocował choćby recenzjami na stronach i blogach, na których próżno szukać innych książek poetyckich. Jak pisał Jakub Skurtys w Kogo nie ocala? Podsumowanie roku 2020 (cz. I): „może (…) metoda Gamrota jest przyszłością polskiego wiersza, sposobem na odczarowanie jego elitarności, a przy tym robieniem tego w sposób literacko naprawdę przyzwoity”. Profesjonalny poetycki marketing zaczyna raczkować. Miło się na to patrzy.

Gamrot nie spieszył się (eufemizm) z publikacją swojej pierwszej książki, ale kiedy już się za to zabrał, to naprawdę przyłożył się do roboty. Efekt jest co najmniej zadowalający, a towarzysząca publikacji kampania daje nadzieję na poszerzenie grona czytelników poezji współczesnej. Może płonną, ale optymizm w tej mierze na pewno nam nie zaszkodzi.

Zimno, ciepło, brak

Powiedzieliśmy już całkiem sporo o okolicznościach towarzyszących publikacji Żółci, czas zatem skoncentrować się na zawartości tomu. Znaczna część wierszy ma charakter retrospektywny: jest dojrzewanie, ważne wspomnienia, relacje z ojcem. Z bohaterem tych tekstów może się utożsamić właściwie całe pokolenie obecnych, mniej więcej, trzydziestolatek i trzydziestolatków. Czyli na przykład ja, choć pewnie jeszcze lepiej w tych tekstach odnajdą się mężczyźni, pamiętający „chłopięce lato roku 1996”. Jest to bowiem między innymi zbiór wierszy o rytuałach chłopięcego dzieciństwa właśnie, dorastania, magicznego procesu wejścia w dorosłość. Rytuały te są często niechciane. Do rytuałów się przymierza, ale nie dają one pożądanego poczucia bezpieczeństwa i nie pomagają w zrozumieniu. Są opresyjne, lecz ponieważ znamy je tak dobrze, trwają mimo wszystko.

Jest kilka motywów powracających w wierszach Gamrota i spajających je w jedną opowieść. Jednym z nich jest ogień – widoczny na przedzie okładki, zapowiadany w opisie na jej tyle, obecny tak w wierszach, jak i w dialogujących z nimi obrazach. Jest pożar, ognisko, dym, upał. Płomień odmienia się tu przez wszystkie przypadki. Płonie tęcza, płonie ciało, „płoną place i mięśnie”, „płonie, płonie ten kraj”. Ogień nie zwiastuje niczego dobrego – przeraża, przepędza, jest realnym zagrożeniem. Wiersze są próbą ucieczki, ale płomienie odcinają wszystkie drogi ewakuacyjne. Należy je rozumieć z jednej strony bardzo dosłownie – płonąca tęcza, pożar prowincji Hubei, gryzący w oczy dym z kominów fabrycznych, ale z drugiej strony także jako ogół niebezpieczeństw, wszystko z czym się zmagamy, a na co nie jesteśmy gotowi. Każdy żywioł, z którym walczymy, często nie wychodząc z tych walk zwycięsko; także żywioł uczuć, palące pragnienie akceptacji, miłości, zrozumienia. Ogniowi przeciwstawia się wszechobecny chłód – „(…) chłód i głód tak łapczywie / chłoną naszą niemą krew” – więc mimo wszystkich zagrożeń, jakie niesie ze sobą i reprezentuje ogień, płomień i ciepło są czymś pożądanym, upragnionym. Podmiot musi się sparzyć, żeby nauczyć się lęku. A kiedy już nauczy się bać, raz po raz przełamuje strach, raz po raz się parzy, żeby coś poczuć; żeby poczuć upragnione ciepło.

Drugim ważnym dla Żółci motywem jest pojawiający się choćby w powyższym cytacie głód. „Ja jest głodne. / Ja trzeba nakarmić.” Głód to wszelkie niezaspokojone pragnienia. Ma swój wymiar czysto fizyczny, bo ciało też jest w tych tekstach istotne – to ono doświadcza, zaspokaja, boli, reaguje, ale ma też wymiar wykraczający poza doświadczenia wyłącznie cielesne: poczucie bezpieczeństwa, tęsknota, nieustanne poszukiwanie. Głód popycha do działania, napędza, mobilizuje. Jest niezaspokojony, a więc uwiera, ale także motywuje. Chłód łączy się z głodem. Tak jedno, jak i drugie symbolizuje pragnienie, brak, potrzebę. Ogień niekoniecznie jest tu odpowiedzią, ale dawane przez niego ciepło już może nią być. Podmiot Żółci balansuje na granicy strachu i nadziei. Próbuje, szuka słów, przegrywa. I znów. I znów. I znów.

Czerwień, czerń i Żółć

Tak jak główną osią tekstu Żółci są ogień i głód, tak ilustracje Denysa opierają się na dwóch kolorach: czerwonym i czarnym, którym towarzyszy róż i biel z domieszką innych barw. Denys z wierszy Gamrota wyciąga konkret, czasem traktując pewne metafory bardzo dosłownie, co – o dziwo – działa świetnie, bo tworzy jakiś rodzaj napięcia na linii słowo–obraz, sprzyja dyskusji. Bardzo wyrazista kreska, świetne operowanie detalem, schematyczność, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu. Denys pozwala tekstowi wybrzmieć, nie zagaduje go i to jest duży walor Żółci w jej ostatecznym kształcie.

„Żółć” Łukasza Gamrota to nietypowa lektura – ani dla stałych czytelników poezji, ani dla stałych czytelników komiksu. Porządnie zaplanowana książka, zrealizowana konsekwentnie i z pomysłem. Dobre wiersze i jeden świetny – O czym śpiewają pustynne kaszaloty. Zobaczymy, co dalej.

Łukasz Gamrot, Żółć, Łódź: Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, 2020

ŻÓŁĆ - Łukasz Gamrot | Książka w Lubimyczytac.pl - Opinie, oceny, ceny

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Anna Mochalska, „Żółć” Łukasza Gamrota, czyli chłód i głód w jednym stały domu, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 110

Powiązane artykuły

13.05.2021

Nowy Napis Co Tydzień #100 / Zainteresował mnie język osób chorych

– Bardzo zainteresował mnie język osób chorych. Zainteresowanie tym językiem wypłynęło jednocześnie z zainteresowania psychiką ludzką, jakimiś ciągotami w kierunku psychologii, psychiatrii, a z drugiej strony ze względu na specyfikę tego języka, który mnie urzekł, i któremu przyjrzałem się bliżej, zacząłem się bardzo intensywnie wczytywać, urzekły mnie niektóre frazy, widziałem tam potencjał i poetycki, i nie tylko. Postanowiłem wniknąć w temat jeszcze bardziej, coś z tym zrobić, i tak się kształtowały pierwsze wiersze z cytryn – mówi Marcin Podlaski w rozmowie dotyczącej jego debiutanckiej książki trzysta cytryn do trzeciej potęgi tygrysa.

M. Podlaski, trzysta cytryn do trzeciej potęgi tygrysa, Ha!art, Kraków 2020.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Podlaski, Patryk Kosenda, Zainteresował mnie język osób chorych, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 100

Powiązane artykuły

29.04.2021

Nowy Napis Co Tydzień #098 / Książka, która łączy sprzeczne żywioły...

Jest to książka, którą uważam za jeden z najlepszych debiutów ostatnich lat i nie jest to zdanie odosobnione. Książka łączy w sobie bardzo różne i często sprzeczne żywioły. Poczynając od poziomu formalnego, gdzie sonety łączą się z poezją figuratywną i awangardowymi pomysłami, poprzez tematykę i przywoływane konteksty, od rejestrów wulgarnych, po konteksty współczesnej filozofii… mówi Adam Leszkiewicz o książce Filipa Matwiejczuka Różaglon.

 

Więcej w nagraniu.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Adam Leszkiewicz, Książka, która łączy sprzeczne żywioły..., „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 98

Powiązane artykuły

22.04.2021

Nowy Napis Co Tydzień #097 / Poczta poetycka (5)

Katarzyna K.

 

Czasem uwaga czytelnika skupia się tak głęboko na tytule wiersza, że tytuł ten zatrzymuje ją przy sobie tak mocno – przez jego inne znaczenia, niekiedy w mniejszym lub większym stopniu powszechne, potoczne, a często – wyłącznie autorce wiadome – że sam wiersz staje się komentarzem do tytułu. Tak jest w przypadku Hipnozy regresyjnej – widzę zaproszenie do pewnego świata (może to świat autorki); jest niemal sloganowe (nazwa techniki terapeutycznej), wyraźnie wybrzmiewa, ale równocześnie jest dość zdawkowe, formalne. Skąpe i zachowawcze. Bez ryzyka, ostrożne. Przypomina poznawanie człowieka poprzez jego wizytówkę. Da się tak, ale to dość rachityczna forma znajomości. Przymało. Pojawiają się „rzęsy / i zarys ust”, ale jak one wyglądają, co właściwie się z nimi dzieje, czy w ogóle coś się dzieje, do kogo należą – tego nie wiem, nie widzę – dodam, że i te „rzęsy”, i ten „zarys ust” występują „we wspomnieniach”, a to dość oczywiste – hipnoza regresyjna wiąże się z przypominaniem zdarzeń w czasie minionym. Czytelnik otrzymuje więc zaproszenie do świata, w którym ma używać swojej własnej wyobraźni, swojej własnej wiedzy i swojego własnego doświadczenia, a do ich użycia dostał tak wielkie możliwości (mianowicie własne możliwości), że może ich w ogóle nie użyć, albo użyć – w innych wierszach, w innych okolicznościach. Bo są także inne okoliczności i są także inne wiersze. Sam bym się zastanowił przed wzięciem udziału w tak przygotowanym seansie hipnozy. Zaproszenie jest dość głośne, krzykliwe, owszem, ale może zamiast czytać wiersz o hipnozie regresyjnej, wolałbym po prostu poddać się tej hipnozie, być może wtedy bym coś zobaczył.

Pisanie o rzeczach nieoczywistych może za to przykuć uwagę w wierszu pod tytułem niebijącym w oczy – Wiatr. Tytułowy wiatr robi to, co wiatr zazwyczaj robi, czyli „pozamiatał kurz z twarzy” i

teraz
biega między oknem a drzwiami
wołając mnie do ciebie
nie gniewaj się
nie przyjdę
boję się
że może przewrócić mnie
w twoje objęcia.

Czyli robi także coś wbrew czytelniczemu spodziewaniu – „przewraca w objęcia” – dla tego zapisu wracałem do wiersza Wiatr.

Niekiedy to, co zwykłe, czego wiele w życiu, zderza się z tym, co rzadkie, czego w życiu mało. I niekiedy to zderzenie przynosi efekty karykaturalne, jak to czasem bywa, kiedy małe nagle zestawia się z wielkim, gdy się od razu od małego przechodzi do wielkiego. W sposób dość oczywisty, przewidywalny. Bez miejsca dla siebie. Bez optymizmu, może nawet więcej – bez jakiejś autorskiej pychy. Bez jakiejś własnej ironii. Jak w wierszach Kłótnia i Dywan – w pierwszym „głos” „idzie po mojej twarzy”, „spływa po policzku”, następnie zmienia się w „mokrą linię”, która to linia robi to, co czasem linia robi, czyli „wyznacza” – tu: „koniec naszej miłości”. Czyli łzy, symbolizowane przez linię, oznaczają od razu – o tak, pyk! – koniec miłości. Dlaczego nie początek? Dlaczego tak prosto? Tak szybko?

W Dywanie widzę zaś „stosy marzeń” schowane „pod dywanem” oraz autorkę, która pisze, że „obchodzi je dookoła” „jak relikwie” – oddaję jej głos: „choć / nie wiem”, „czy jest to kawałek drewna / czy drewno krzyża”. Ja także nie wiem. Tak czasem bywa z pożyczonymi rzeczami, jak „kawałek drewna” czy „drewno krzyża”. Może warto by schować pod dywanem jakiś własne przedmioty? Albo jeden przedmiot, ale określony – zamiast „stosów marzeń” może młotek, kubek albo lokomotywa? Dlaczego nie zaszaleć? Trochę ironii i trochę odwagi. Ryzyka. Warto spróbować. Warto także zaglądać do pism literackich, na przykład do magazynu „Obszary przepisane” i zobaczyć, jaki użytek z przedmiotów robią Łukasz Jarosz http://obszaryprzepisane.com/lukasz-jarosz-op9/ i Dominik Żyburtowicz: http://obszaryprzepisane.com/dominik-zyburtowicz-op9/.

 

 

Tola S.

 

Czasem w wierszu można zobaczyć świat prosty, przewidywalny. Są w nim „niespokojne jesiony”, „kudłate modrzewie”, bez innych właściwości, po prostu są takie, jakie mogą nasunąć się na myśl najbliższym skojarzeniu, jakie się najprościej kojarzy – jest „kocie futerko”, które nie ma zapachu, wagi ani koloru (czarny ten kot? czy biały? a może aguti? a może kotka, a nie kot? mały? duży? może kociątko?), nie ma właściciela. Świat, w którym są „werandy / w pomponach pelargonii”, a „w macicy góry / można być embrionem” i „mieć wspólny krwiobieg z ziemią”. Świat siermiężny i bezpański. Świat bez pojedynczości. Bez właściciela. Bez siebie. Jest to nudny świat. Czasami nieświadomie groteskowy, choćby przez „pompony pelargonii” „,macice góry”, a przede wszystkim przez łatwość pisania – wspomnianych wcześniej metafor tego rodzaju mogłaby Tola S. natrzaskać jeszcze wiele i nic by to nie zmieniło. Albo zmieniłoby niewiele. Czy warto zapraszać czytelnika do takiego świata?

Widzę zamiar mierzenia się z rzeczami wielkimi, z witkiewiczowską teorią czystej formy na przykład, co zostało zapowiedziane w tytule jednego z wierszy: Wbrew czystej formie. Wiersz nieprzegadany, i świetnie, ale jak wiele rzeczy wielkich w zaledwie trzynastu wersach: czysta forma, Rzymianie, domyślam się, że nie są to mieszkańcy współczesnego Rzymu, „starzejący się organizm”, leki, domyślam się, że chodzi o lekarstwa, a nie indiańskie woreczki z przedmiotami uznawanymi za magiczne, „tanki Fortynbrasa”, co mnie odsuwa w stronę jakiejś współczesnej zmilitaryzowanej wersji Szekspira, a równocześnie wiersza Zbigniewa Herberta Tren Fortynbrasa, kończącego się słowami „Ani nam witać się ani żegnać żyjemy na archipelagach /a ta woda te słowa cóż mogą cóż mogą książę”. A tu: wiele spraw wielkich i ważnych w tak małej formie, samej autorki nie widać ani zza wiersza, ani w wierszu: pomysł interesujący, ale również niezbyt widoczny, ledwie rzuca cień zza cudzych słów – za wiele cudzego światła, może tak. W nim te „pracowicie uprawiane grządki / małych spraw”, jak zapisała Tola S. w innym wierszu, blakną. A one również mają swoje znaczenie, swój czas. Może warto zajrzeć na portal wywrota.pl (https://literatura.wywrota.pl/ajgi-gennadij/) i przeczytać, jak o rzeczach wielkich i małych pisał Gennadij Ajgi?

Najlepszy wiersz z nadesłanego zestawu to Droga krzyżowa, który tutaj przytaczam w całości:

wydany kornikom
sprzedany
wywrócony do nieba
obdzierany z kory do żywicy
ćwiartowany
złożony w kubiki
las wywieziony
z lasu.

Tytuł monumentalny, ale właśnie to atut tego utworu, że cała jego reszta została napisana wbrew pierwszym skojarzeniom, które nasuwa tak pompatyczny, „wysoko zawieszony” tytuł. Że kończy go własna, autorska pointa, która wynika z własnego pomysłu, nie z rekwizytów pobranych z wypożyczalni. Oby tak dalej.

 

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Roman Honet, Poczta poetycka (5), „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 97

Powiązane artykuły

04.03.2021

Nowy Napis Co Tydzień #090 / Poeta w prozie

Zapraszamy do obejrzenia nagrania

–  Topolski uwidacznia w swojej książce realia pracy w zawodzie kelnerskim, którego sam miał okazję doświadczyć na własnej skórze. Opisuje skandaliczne realia pracy, wyzysk, nieprzyjemne traktowanie ze strony klientów, obciążenie psychiczne, fizyczne wiążące się z tym zawodem. To wszystko jest niesamowicie  interesujące i wstrząsające dla czytelnika. Ale z drugiej strony […] Topolski nie przestaje być poetą pracującym w języku – zdradza Łukasz Żurek.

Więcej w nagraniu.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Łukasz Żurek, Poeta w prozie, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 90

Powiązane artykuły

18.02.2021

Jsem Z., jsem ano

(...) miast miast sądzono konwalie

w balkonie hacjendą zakwita pleśń

po ostatnim praniu mam Venice na łokciach

a cały czas narzekam tylko na głowę

 

 

Kveten pisywał że lepiej mieć manto niż manko

on to zje i przetrawi szklarze nie mogą

zatrzymać pieca kiedy sceneria jest

tak pięknie śmierdząca kwaśnieje

 

 

wczoraj naciąłem nadgarstków patrząc

na torfowiska co wciągają słowa

stające się karłem oka benzyn

zblazowanych od pieprzonego gazu

 

 

wciąż roztrząsam Robustę odkąd w

kartotekach mam marny wysyp rabatek

czuję się obco w skórze po dziadku.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Michał Mytnik, Jsem Z., jsem ano, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Powiązane artykuły

14.01.2021

Nowy Napis Co Tydzień #083 / Poczta Poetycka (2)

Karolina A.

Gdy mnie otoczyły „płaczące anioły” i zjawiła się „jaskółka ze złamanym skrzydłem”, pomyślałem o tym, że anioły mogą być także radosne albo przygłupie, mogą podskakiwać w brudnych kombinezonach dookoła beczki asenizacyjnej; pomyślałem, że jaskółka ze złamanym skrzydłem nie może latać, ale na tym nie koniec: któż właściwie widział jaskółkę ze złamanym skrzydłem i dlaczego właśnie jaskółka, nie wrona lub pingwin? Ujęły mnie przejawy autentyczności, mowa osobista, wersy owszem, nieliczne, ale zaczerpnięte z własnego życia. Tego jednego jedynego. Życia, które nie jest „kolejnym istnieniem zastąpionym / zgiełkiem imitowanych żyć”. Życia Karoliny. Niech więc mówi do mnie o sobie, pomyślałem, wtedy chcę czytać jej wiersze, poświęcać im czas, niech rozerwie zasłony lirycznego banału i pokaże, co ją cieszy, a co boli. Ją samą. A to na pewno nie są ani anioły, ani jaskółki.

 

Roksana B.

Z przyjemnością czytałem zwłaszcza frazy osobiste, tam zobaczyłem dla siebie wartościowy czas. Niepowtarzalny. Właśnie tam: rodził się z precyzyjnych, codziennych zapisków, nastawał w locie „zielonej ważki”, w obrazie wędki „przegiętej nad zieloną ważką”, brał się z najbliższego otoczenia, gdzie było „pęknięcie na ścianie”, gdzie była „prosta beżowa lamperia”. I ja byłem, widziałem i czułem. Niemniej na zmarnowanie ów czas wystawiały „żona Lota”, „lampa Diogenesa” – zestawy pożyczonych rekwizytów, doskwierająca obecność zużytego. Cudzego. Tak więc miały mnie równo: radość na widok tego, co prawdziwe, i niepokój z łatwości męczących pożyczek. Tak więc wyglądał ten liryczny taniec, przypominał partię szachów, w której pożytek powstaje z ruchów pionami, zwłaszcza – własnymi pionami, figury bowiem wymyślił kto inny.

 

Jakub B.

Widzę, jak idzie do mnie „ja” Jakuba B., jak mnie okrąża, ale mnie nie dziwi. Nie zaskakuje. Jakby mnie minęło. Choć idzie zdecydowanym krokiem, jak w wierszu blues o warszawie, zaczynającym się od słów: „mam prawie czterdzieści lat”. Zakończonym wersami: „mam prawie czterdzieści lat / nie mam auta / kredytu we frankach / prawie jestem szczęśliwy”. Zbyt zdecydowanie podąża to „ja”, nie pozostawia miejsca na myślenie. Ani na walkę: każdy, kto dożył wieku czterdziestu lat, może napisać to, co mu się w dotychczasowym życiu przytrafiło albo nie, na przykład niewzięcie kredytu we frankach czy osiągnięcie stanu bliskiego szczęścia. Dlatego nie ma walki, nie ma konfrontacji, schodzę z drogi temu panoszącemu się „ja”. W innym wierszu widzę górnolotny tytuł (poeta); mógłby więc zapowiadać estetyczne wyzwanie czy światopoglądową deklarację, tymczasem lektura pozostawia mnie wobec przyziemnego stwierdzenia: poeta to zawód jak mnóstwo innych. Jak drwal, cukiernik, lekarz albo ksiądz. Widzę pomysły na wiersze, ale doskwiera za mało detali w wykonaniu, w realizacji. Warto wyostrzyć spojrzenie i spojrzeć także na siebie, tutaj: na poetę. Zamiast każdemu wspominać o brakach, odważnie odpowiedzieć sobie na pytania: czy naprawdę mam to, co może zainteresować innych? Albo konkretniej: gdzie to mam? kiedy się pojawia?

 

Wojciech G.

Niewiele widać człowieka spoza uogólnień. Człowieka, który żyje, a nie wyłącznie opisuje, na przykład swój pokój. „Pokój mój przemeblowałem. Teraz pora / to samo zrobić z życiem. Trzeba pomyśleć: / gdzie postawić stolik kreatywności”. Właśnie: „to samo zrobić z życiem”. Ale w życiu nie istnieje „stolik kreatywności” – ta nieudana metafora zasłania trafiony pomysł na wiersz. Osłabia go przez zderzenie konkretu z abstrakcją. W innych wierszach widzę wiele dobrych zamysłów, niemniej patrzę przede wszystkim na ich urzeczywistnienie. „Pisanie utworu jest jak / prowadzenie śledztwa. / Idzie jak po grudzie, / gdy nie ma punktu // Zaczepienia” – owszem, może tak jest, może pisanie właśnie tak wygląda, ale zawsze znajdzie się osoba dociekliwa, inteligentna, niekoniecznie pisarz, po prostu człowiek szukający dziury w całym, który tę dziurę tu znajdzie i stwierdzi, że pisanie utworu jest zupełnie czym innym. Warto więc rozważyć, czy warto pisać o pisaniu. Jeżeli zaś „[t]ylko nieliczni przechodzą kwalifikacje” – czy warto pisać o nielicznych. O sobie pisać. Może tak.

 

Na adres pocztapoetycka@instytutliteratury.eu możecie nadsyłać zestawy liczące maksymalnie pięć wierszy (prosimy o pliki w formatach *.doc, *.docx lub *.odt). Wasza twórczość trafi do Romana Honeta – jednego z najważniejszych współczesnych poetów. Honet wraz z zespołem Instytutu Literatury zajmie się oceną wierszy oraz udzielaniem porad warsztatowych, które znajdziecie na łamach „Nowego Napisu Co Tydzień”.

Autorzy najlepszych tekstów zostaną docenieni płatną publikacją na portalu nowynapis.eu.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Roman Honet, Poczta Poetycka (2), „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 83

Powiązane artykuły

10.12.2020

Nowy Napis Co Tydzień #079 / Książka efektowna, ale nie efekciarska

– Książką, którą chciałbym dzisiaj Państwu zarekomendować, jest debiut poetycki Patrycji Sikory Instrukcja dla ludzi nie stąd – mówi Patryk Kosenda. – W sposób przewrotny wskazuje nam konkretne miejsce, które niejednokrotnie pada z nazwy w wierszach, czyli współczesną Polskę. Polskę napompowaną nierównościami, systemową opresją czy homofobią. Nie znajdziemy jednak w wierszach Patrycji Sikory taniego moralizatorstwa, wręcz przeciwnie.

Więcej w nagraniu.

Patrycja Sikora, Instrukcja dla ludzi nie stąd, Wydawnictwo WBPiCAK, Poznań 2020.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Patryk Kosenda, Książka efektowna, ale nie efekciarska, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 79

Powiązane artykuły

03.12.2020

Nowy Napis Co Tydzień #078 / Wiersze

Zachęcamy do zapoznania się z wierszami Przemysława Suchaneckiego, które są dostępne w naszej Czytelni:

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Przemysław Suchanecki, Wiersze, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 78

Powiązane artykuły

03.12.2020

Nowy Napis Co Tydzień #078 / Książka bardzo krakowska, a przy tym bardzo osobna

Przemysław Suchanecki, Wtracenie i inne wiersze – podtytuł jest bardzo istotny, ponieważ nie jest to taka książka poetycka, do jakiej obecnie jesteśmy przyzwyczajeni przez debiutujących poetów i debiutujące poetki. Jest to książka spójna, ale dalej zbiór wierszy. Suchanecki nie ukrywa, że były to wiersze pisane wcześniej i później – mówi Paweł Kusiak. – W zasadzie to, co jest najciekawsze, to sama formuła „wtracania”.

Więcej w nagraniu.

Przemysław Suchanecki, Wtracenie i inne wiersze, Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2019.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Paweł Kusiak, Książka bardzo krakowska, a przy tym bardzo osobna, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 78

Powiązane artykuły

Loading...