16.06.2022

Nowy Napis Co Tydzień #156 / Spotkanie z mistykiem

Wymieniając pożegnalny uścisk dłoni, zapytałem: „Kto przeżyje tę wojnę, jeżeli mówisz, że zacznie się w 1939 roku i potrwa pięć lat?” „Przeżyjesz”. Zbiegając, oglądnąłem się jeszcze i z obrazem jego wąskiej sylwetki na tle nieba podałem bilet do przedziurkowania. Wiadomość o jego nagłej śmierci miałem otrzymać owej wiosny 1939 roku, którą, jak się okazało, nie bez słuszności, nazywałem, kiedy topniał śnieg, ostatniąC. Miłosz, „Rodzinna Europa”, Paryż 1959, s. 154.[1].

– pisał Czesław Miłosz w Rodzinnej Europie o swoim genialnym kuzynie. Oskar Miłosz po pierwszej wojnie światowej stał się zwolennikiem niepodległej Litwy, patronował delegacji litewskiej na kongres wersalski, był delegatem swojej ojczyzny do Ligi Narodów. To właśnie on – zdaniem Aleksandra Fiuta – pozostawał „najważniejszym mistrzem poetyckim i duchowym przyszłego Noblisty”A. Fiut, „W stronę Miłosza”, Kraków 2003, s. 113.[2], zaś według relacji Agnieszki Kosińskiej ostatni wiersz, który napisał to poświęcona kuzynowi – DobroćA. Kosińska, „Rozmowy o Miłoszu”, Warszawa 2010, s. 63.[3]. Powodów, dla których warto przyjrzeć się bliżej twórczości Oskara Miłosza jest znacznie więcej.

Jak wymienia w Od tłumacza Krzysztof A. Jeżewski, autor Storge przewidział wybuch drugiej wojny światowej, polsko-niemiecki spór o korytarz, a także wyłożył w poetyckiej formie teorię względności Einsteina (choć jej nie znał) oraz teorię Wielkiego WybuchuPor. K.A. Jeżewski, „Od tłumacza”, [w:] O. Miłosz, „Pieśni o zmierzchu”, Warszawa 2021, s. 5–12.[4]. Jeśli nie obcujemy więc z twórczością proroka, to z pewnością z uważanym obserwatorem sytuacji geopolitycznej. Bez wątpienia Oskar Miłosz pojmował jakąś niedostępną dla zwykłych zjadaczy chleba część Kosmosu. Krzysztof A. Jeżewski w wydanych przez PIW Pieśniach o zmierzchu umieścił wiersze oraz poematy. Ujęte w zbiorze teksty były tłumaczone przez wzmiankowanego Jeżewskiego, Bronisławę Ostrowską oraz Czesława Miłosza. Właściwy wybór twórczości poprzedza krótkie Od tłumacza, które naświetla życiorys oraz kilka możliwych dróg interpretacji tej poezji. Choć pokrętnie napisane, to bardzo wartościowe, rzuca bowiem światło na postać autora Listu do Storge.

Lektura tych tekstów – choć mozolna i trudna – dostarcza czytelnikowi satysfakcji. Nieomal samodzielnie narzucającym się motywem przewodnim tej twórczości jest mistycyzm, co stanowi zarówno wadę, jak i zaletę. Nadaje twórczości głębi, jednocześnie utrudniając jej zrozumienie. Należy bezwzględnie pamiętać, że Oskar Miłosz – po próbie samobójczej i rozczarowaniu dekadentyzmem – w 1914 roku przeżył wstrząs mistyczny, co doprowadziło go do zanurzenia się w kabale (inspirowanej postacią Izaaka Lurii), alchemii (której poświęcił poemat Ars Magna) oraz zgłębianiu Istnienia. W moim odczuciu pewnego rodzaju deklarację programową poznajemy w Pieśni poznania, gdzie ułożył takie oto wersy:

Nauka słonecznej godziny pośród Boskiej nocy.
Dla tych, którzy prosząc, otrzymali i już wiedzą.
Dla tych, których modlitwa przywiodła do medytacji
nad pochodzeniem językaO. Miłosz, „Pieśń poznania”, [w:] tegoż, „Pieśni o zmierzchu”, wybór: K. Jeżewski, Warszawa 2021, s. 86.[5]

W tym fragmencie w pełni ujawnia się rozumienie mistycyzmu Oskara Miłosza. Pojmuje on dążenie do Boga jako poznawanie wiedzy o świecie, o jego istocie, do którego prowadzi człowieka między innymi język. Największym darem, jaki może otrzymać od Niego człowiek, jest wiedza, o którą powinni prosić ludzie. To właśnie język pozwala dotrzeć do Boga:

Te metafory, które jeszcze dziś narzuca nam język, kiedy badamy
tajemnice naszego ducha,
To szczątki czystego języka z czasów wierności i poznania.
Poeci Boga widzieli świat archetypów i opisywali go nabożnie
za pomocą dokładnych i świetlistych określenie języka poznania

[Pieśń poznania, s. 86]

Poezja zdaje się być formą modlitwy, medytacji, drogą do stworzenia relacji z Bogiem, która ma prowadzić do „języka poznania”. Znajduje to swoje uzasadnienie w teologii, wszak – według ewangelisty Jana – Bóg stworzył świat za pomocą samego słowa, ponieważ to on był Logosem, Słowem [J 1,1]. Logiczne więc, że istnieje „język poznania”, który umożliwia porozumienie z transcendentem.

Poetyka Oskara Miłosza pełna jest zagadek, mieści w sobie zarazem pierwiastek tajemnicy, jak i dziwności. Dzięki temu może być pobudzająca, lecz ten specyficzny język może też nużyć. Muszę przyznać, że najciekawsze dla mnie podczas lektury były miejsca, które prowokują do nieszablonowego myślenia i zadawania pytań o Istotę. W poemacie Liczby czytamy na przykład następujące słowa:

Krew jest miarą wartości metafizycznych. Przestrzeń czas i materia są tobie dane w jednym mgnieniu, nie tylko jako wiedza, ale nawet prosta konstatacja, przez powszechny Ruch, który jest fiat, to znaczy wyrzuca twoją krew poza obręb Miejsca.

[Liczby, s. 134]

Trudno zrozumieć te słowa poza kontekstem teologicznym. Co więcej, w powyższym fragmencie widać silne inspiracje poezją młodopolską. Dostrzegam w nim coś, co nazwałbym przybyszewszczyzną à rebours. Uwidacznia się to przede wszystkim w warstwie stylu uderzającej pewnym manieryzmem i (względnym) epigonizmem. Miejsce szatana zajmuje tutaj Bóg – jednak podobnie przeładowany, chaos zastępuje ład. To ciężka poetyka, mocno zużyta. Na szczęście bywa przełamywana. Według mnie uderzającym najsilniej fragmentem jest pełne wiary i pewności wyznanie, które poznajemy w Modlitwie autora:

Na ten cesarski glob pewnego dnia zstąpi Pan, by zatknąć na nim Krzyż. W miejsce świętych Liczb rodzą się w myśli Adama znaki piekielne i cielesne Podziału i Rozmnożenia bez końca. W Panu, w jego pokoju, pragnę zasnąć i zaznać na wieki spoczynku.

Te słowa słusznie wieńczą zbiorek. Stanowią wyrażone wprost wyznanie pełne ufności, być może naiwnej. Nie ma tutaj dewocyjnej religijności, pozostaje tylko wiara i nadzieja. Z pewnością można by się doszukiwać tutaj tropów eucharystycznych, jednak nie to wydaje mi się najważniejsze. Fragment modlitwy istnieje osobno, jako świadectwo pewności istnienia czegoś, co przekracza ludzkie rozumienie Boga. Nadawca utworu wierzy w boski plan, ufa w dostąpienie spokoju. To ostatnie zdanie – choć bardzo proste – przemawia najsilniej. Stanowi dopełnienie całej skomplikowanej teologii Oskara Miłosza.

Reasumując, w Polsce postać autora Pieśni o zmierzchu nie jest przedmiotem szerszego zainteresowania, być może dzięki pierwszemu takiemu wydaniu uda się to zmienić. I choć z pewnością jego twórczość nie trafi do wszystkich czytelników, to warto jej się przyjrzeć nawet po to tylko, by lepiej zrozumieć człowieka, który wpłynął na jednego z największych polskich poetów zeszłego stulecia. Uważam Pieśni o zmierzchu za projekt interesujący, wart uwagi odbiorców. Pod pewnymi względami także fascynujący. Ten wymiar poezji jawi się dziwnością opowieści, która wyłania się z lektury zebranych utworów.

O. Miłosz, Pieśni o zmierzchu, wybór K.A. Jeżewski, PIW, Warszawa 2021.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Dariusz Żółtowski, Spotkanie z mistykiem, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 156

Przypisy

  1. C. Miłosz, „Rodzinna Europa”, Paryż 1959, s. 154.
  2. A. Fiut, „W stronę Miłosza”, Kraków 2003, s. 113.
  3. A. Kosińska, „Rozmowy o Miłoszu”, Warszawa 2010, s. 63.
  4. Por. K.A. Jeżewski, „Od tłumacza”, [w:] O. Miłosz, „Pieśni o zmierzchu”, Warszawa 2021, s. 5–12.
  5. O. Miłosz, „Pieśń poznania”, [w:] tegoż, „Pieśni o zmierzchu”, wybór: K. Jeżewski, Warszawa 2021, s. 86.
  6. T. Różewicz, …po dwudziestu latach, [w:] tegoż, Matka odchodzi, Wrocław 1999, s. 110.
  7. W. Kass, A. [w:] tegoż, Ba!, Sopot 2014, s. 27.
  8. W. Myśliwski, Nagi sad, Warszawa 1982, s. 110.
  9. F. Netz, Moja matka umiera [w:] tegoż, Trzy dni nieśmiertelności, Mikołów 2009, s. 12.
  10. Zastanawiając się nad tym, jak winien „wyglądać” język rozprawy tanatologicznej, Stanisław Rosiek pisał: „Im piękniej, tym gorzej. Irytująca kaligrafia – wszystkie te piękne zdania o śmierci, błyskotliwe paradoksy, nienagannie skrojone aforyzmy. Jak najmniej stylu. Wobec spraw ostatecznych konieczna jest powściągliwość. Należy mówić mało i jak najprościej. Brzydko. Słowa o śmierci powinny wydzielać trupi odór”; S. Rosiek, Słowo wstępne [w:] Wymiary śmierci, wybór i słowo wstępne S. Rosiek, Gdańsk 2002, s. 5.
  11. F. Netz, Moja matka umiera…, s. 12.
  12. Cz. Miłosz, Z nią [w:] tegoż, Wiersze, Kraków 1993, t. 3, s. 304.
  13. W. Kass, A., [w:] tegoż, Ba!…, s. 27.
  14. Por. D. Heller-Roazen, Echolalie.O zapominaniu języka, tłum. B. Brzezicka, Gdańsk 2013, s. 156.
  15. Tamże.
  16. W. Kass, Z dziennika snów (4) [w:] tegoż, Ba!…, s. 31.
  17. Tak przynajmniej podpowiada mi nieoceniony Aleksander Brückner, u którego odnajduję 'mantel' i 'mantylę', częste (a pochodzące równolegle z niemieckiego i hiszpańskiego) w XVII wieku, które zanim jeszcze w 'płaszcz' się zmieniły wprzódy oznaczały 'dziadowską torbę'. Można by rzec – pozwalając sobie na imaginacyjną wyprawę w głąb języka – iż w tym zniekształceniu, które odcisnęło się w matczynej mowie (jej deprecjonującym „mantylu”), kryje się cała mądrość, z jaką kobieta dopomina się o dochowanie porządku związanego z rytuałami życia, które wydarzają się przy stole.
  18. Raz jeszcze z powrotem do Brücknera: z „piastowaniem” wiąże się i czułość „pieszczenia”, i „karmienie”. Syn zaklina: matko, całą mocą tej cząstki Twojej jaźni, która jeszcze oddziela światło od ciemności, trwaj przy tym, co snem tylko się zdaje…
  19. W. Kass, Aj, moi staruszkowie! [w:] tegoż, Ba!…, s. 53.
  20. T. Różewicz, Dziennik gliwicki [w:] tegoż, Matka odchodzi…, s. 107.
  21. Cz. Miłosz, Ziemia Ulro, Paryż 1977, s. 25.
  22. Tamże, s. 43.
  23. Tamże.
  24. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1972, s. 82–83.
  25. Tenże, Ziemia Ulro, s. 125.
  26. Tamże, s. 126.
  27. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 94.
  28. C. Miłosz, Ziemia Ulro, s. 30–31
  29. Tamże, s. 40.
  30. Tamże, s. 19.
  31. Tamże, s. 21.
  32. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 8.
  33. Tenże, Ziemia Ulro, s. 54–55.
  34. Tamże, s. 90–91.
  35. Tamże, s. 93.
  36. Tamże, s. 120–121.
  37. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 12.
  38. Tamże, s. 82–83.
  39. Tamże, s. 87
  40. Tamże, s. 83.
  41. Tamże, s. 133.
  42. Tamże, s. 100–101.
  43. K.Wyka, List do Jana Bugaja [w:] „Kartografowie dziwnych podroży”. Wypisy z polskiej krytyki literackiej XX wieku, red. i wstęp M.Wyka, oprac. K.Biedrzycki i in., Kraków 2004, s. 473.
  44. Wiersze z tomu Ocalenie (jak też z okresu przedwojennego) pomijam w rozdziale trzecim niniejszej książki, zawierającym analizy. Czytelnik jednak bez trudu znajdzie klasyczne już teksty poświęcone pojedynczym utworom Miłosza z tego okresu. Zainteresowanym polecam między innymi: M. Głowiński, „Przedmieście” Czesława Miłosza. Próba interpretacji [w:] tegoż, Intertekstualność, groteska, parabola. Szkice ogólne i interpretacje, Kraków 2000; Z. Lisowski, Czesław Miłosz, „Piosenka o końcu świata” [w:] tegoż, Poznawanie poezji. Interpretacje, Lublin 2008; M. Stala, Stróże świata, obłoki, „Apokryf” 1996, nr 9 (dodatek do „Tygodnika Powszechnego”); osobne miejsce Ocaleniu poświęcił też Stanisław Stabro w studium Poezja i historia. Od Żagarów do Nowej Fali, Kraków 2001, rozdział W poszukiwaniu Harmonii. „Ocalenie” Czesława Miłosza.
  45. W. Bolecki, Proza Miłosza, „Pamiętnik Literacki” 1984, z. 2, s. 133–164.
  46. A. Zagajewski, Obrona żarliwości, Kraków 2002, s. 117
  47. C. Miłosz, Ziemia Ulro…, s. 246.
  48. Tenże, Przeciw poezji niezrozumiałej [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 94.
  49. M. Zaleski, Powrót Miłosza [w] tegoż: Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 13.
  50. A. Fiut, Pułapki mimesis [w:] tegoż, Moment wieczny. Poezja Czesława Miłosza, Kraków 2011, s. 10.
  51. C. Miłosz, Kroniki, Paryż 1987, s. 27.
  52. E.R. Curtius, Książka jako symbol [w:] tegoż, Literatura europejska i łacińskie średniowiecze, oprac. A. Borowski, Kraków 1997.
  53. E. Basara-Lipiec, Arcydzieło. Teoria i rzeczywistość, Warszawa 1997, s. 72.
  54. Por. T. Burek, Dialog Wolności i Konieczności albo historyczne wtajemniczenie [w:] Poznawanie Miłosza. Studia i szkice o twórczości poety, red. J. Kwiatkowski, Kraków–Wrocław 1985, s. 272.
  55. Zob. W. Bolecki, O książce [w:] C. Miłosz, Trzy zimy. Głosy o wierszach, red. R. Gorczyńska i P. Kłoczowski, Londyn 1987, s. 90–91.
  56. K. Wyka, Ogrody lunatyczne i ogrody pasterskie [w:] tegoż, Rzecz wyobraźni, Warszawa 1977, s. 272 (II wyd.); A. Fiut, Moment wieczny. O poezji Czesława Miłosza, Warszawa 1993, s. 130–132; E. Czarnecka [R. Gorczyńska], Podróżny świata. Rozmowy z Czesławem Miłoszem. Komentarze, Warszawa 1984, s. 26–27.
  57. C. Miłosz, Wiersze, Kraków–Wrocław 1984, t. I, s. 22.
  58. Więcej na ten temat: E. Kiślak, Walka Jakuba z aniołem. Czesław Miłosz wobec romantyczności, Warszawa 2000, s. 15, 113 i następne.
  59. Tamże, s. 9.
  60. O różnych wymiarach i znaczeniach „przebywania wśród książek” Miłosz pisze w rozdziale GG [w:] Rodzinna Europa, Paryż 1983, s. 194 i następne.
  61. Zob. C. Miłosz, Korzeniewski [w:] tegoż, Inne abecadło, Kraków 1998, s. 83–84.
  62. B. Korzeniewski, Książki i ludzie, Warszawa 1993, s. 114–115.
  63. C. Miłosz, Książka z ruin, tamże, s. 88.
  64. Tamże, s. 89.
  65. J. Błoński, Miłosz jak świat, Kraków 1998, s. 171.
  66. C. Miłosz, Pochwała filologii [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 41.
  67. M. Zaleski, Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 181.
  68. Por. M. Stala, Ekstaza o wschodzie słońca. W kręgu głównych tematów Czesława Miłosza [w] tegoż, Trzy nieskończoności. O poezji Adama Mickiewicza, Bolesława Leśmiana i Czesława Miłosza, Kraków 2001, s. 177.
  69. Czesława Miłosza autoportret przekorny. Rozmowy przeprowadził Aleksander Fiut, Kraków 1988, s. 339.
  70. S. Barańczak, Ulotne i wieczne, „Zeszyty Literackie” 1988, nr 22, s. 109.
  71. C. Miłosz, Nieobjęta ziemia, Paryż 1984, s. 59.
  72. C. Miłosz, Ogród rozkoszy ziemskich, tamże, s. 15.
  73. C. Miłosz, *** (Szerokie palce hawajskiej paproci…) [w:] tegoż, Dalsze okolice, Kraków 1991, s. 56.
  74. S. Wyspiański, Pociecho moja ty, książeczko… [w:] tegoż, Wybór poezji, oprac. A. Łempicka, Kraków 1979, s. 29.
  75. E. Kiślak, s. 14.
  76. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1980, s. 171.
  77. S. Napierski, Księgozbiór (wiersz z tomu Chmura na czole, 1938) [w:] tegoż, Poezje wybrane, oprac. L.B. Grzeniewski, Warszawa 1985, s. 106.
  78. C. Miłosz, Filologija [w:] tegoż, Dalsze okolice, s. 14.
  79. E. Kiślak, s. 14.
  80. Por. Z. Łapiński, Między polityką a metafizyką. O poezji Czesława Miłosza, Lublin 1985, s. 29–30.
  81. Piszą o tym między innymi A. Fiut, Moment wieczny…, s. 245–251; M. Stala; J. Zach, Miłosz i poetyka wyznania, Kraków 2002, s. 259 i następne.
  82. A. Fiut, Moment wieczny…, s. 250.

Powiązane artykuły

01.05.2022

*** [nikt dziś nie pyta poetów o zdanie]

nikt dziś nie pyta poetów o zdanie
dorożka z arlekinem wiezie wzdłuż plantów

hurkot aut i brzęki tramwajów
wiosenna flaga poranne nowiny
nietaktem o tym wszystkim pamiętać
gdy siedzę tu obok Miłosza

ale on nic
chrumka tylko i lekko przeciera brwi
jasne że nie wiem co powiedzieć
Nikt dziś nie pyta poetów o zdanie – powiedział
gdy woźnica przejechał Franciszkańską
– Za to spotkamy zapewne poetkę
ona zawsze przesiaduje na ławeczce przed Collegium Novum…
ale nikogo nie było

nieswój był tylko chwilę
złamał mnie spojrzeniem i krzyknął
– Kobiety!
na Boga co ja mu na to odpowiem
przecież nikt dziś nie pyta poetów o zdanie
kobiety?
one zachwycają się frazą wiersza moment tylko
kiedy słowa wybrzmią pytają retorycznie
dlaczego poeci nie potrafią utrzymać domu…
Ty też nie widziałeś poety z piękną żoną!?
nawet ust nie otworzyłem odpowiedzią
bo machnął stanowczo dłonią

z kolegiaty św. Anny wychodził właśnie ksiądz
– Spójrz pochował dziś człowieka
który przepowiadał przyszłość
ja już to wiem
że ten kto o przyszłości chce prawić
musi mieć czoło miedziane
aby do słów swoich
wszelkie stany świata naginać!

Nikt dziś nie pyta poetów o zdanie
bo myślą że oni nie mają nic do powiedzenia!
Nikt dziś nie pyta poetów o zdanie
lecz ten kto z poetą nie gada ten prawdę przekłamuje
udaje że wie…

a potem uśmiechnął się Mistrz
Wiesz Mirku dlaczego skręcamy w Gołębią?
Podkradam wiersze ze skrzynki poetyckiej poczty
żeby poczytać poezję!

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Mirosław Jerzy Gontarski, *** [nikt dziś nie pyta poetów o zdanie], Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

  1. C. Miłosz, „Rodzinna Europa”, Paryż 1959, s. 154.
  2. A. Fiut, „W stronę Miłosza”, Kraków 2003, s. 113.
  3. A. Kosińska, „Rozmowy o Miłoszu”, Warszawa 2010, s. 63.
  4. Por. K.A. Jeżewski, „Od tłumacza”, [w:] O. Miłosz, „Pieśni o zmierzchu”, Warszawa 2021, s. 5–12.
  5. O. Miłosz, „Pieśń poznania”, [w:] tegoż, „Pieśni o zmierzchu”, wybór: K. Jeżewski, Warszawa 2021, s. 86.
  6. T. Różewicz, …po dwudziestu latach, [w:] tegoż, Matka odchodzi, Wrocław 1999, s. 110.
  7. W. Kass, A. [w:] tegoż, Ba!, Sopot 2014, s. 27.
  8. W. Myśliwski, Nagi sad, Warszawa 1982, s. 110.
  9. F. Netz, Moja matka umiera [w:] tegoż, Trzy dni nieśmiertelności, Mikołów 2009, s. 12.
  10. Zastanawiając się nad tym, jak winien „wyglądać” język rozprawy tanatologicznej, Stanisław Rosiek pisał: „Im piękniej, tym gorzej. Irytująca kaligrafia – wszystkie te piękne zdania o śmierci, błyskotliwe paradoksy, nienagannie skrojone aforyzmy. Jak najmniej stylu. Wobec spraw ostatecznych konieczna jest powściągliwość. Należy mówić mało i jak najprościej. Brzydko. Słowa o śmierci powinny wydzielać trupi odór”; S. Rosiek, Słowo wstępne [w:] Wymiary śmierci, wybór i słowo wstępne S. Rosiek, Gdańsk 2002, s. 5.
  11. F. Netz, Moja matka umiera…, s. 12.
  12. Cz. Miłosz, Z nią [w:] tegoż, Wiersze, Kraków 1993, t. 3, s. 304.
  13. W. Kass, A., [w:] tegoż, Ba!…, s. 27.
  14. Por. D. Heller-Roazen, Echolalie.O zapominaniu języka, tłum. B. Brzezicka, Gdańsk 2013, s. 156.
  15. Tamże.
  16. W. Kass, Z dziennika snów (4) [w:] tegoż, Ba!…, s. 31.
  17. Tak przynajmniej podpowiada mi nieoceniony Aleksander Brückner, u którego odnajduję 'mantel' i 'mantylę', częste (a pochodzące równolegle z niemieckiego i hiszpańskiego) w XVII wieku, które zanim jeszcze w 'płaszcz' się zmieniły wprzódy oznaczały 'dziadowską torbę'. Można by rzec – pozwalając sobie na imaginacyjną wyprawę w głąb języka – iż w tym zniekształceniu, które odcisnęło się w matczynej mowie (jej deprecjonującym „mantylu”), kryje się cała mądrość, z jaką kobieta dopomina się o dochowanie porządku związanego z rytuałami życia, które wydarzają się przy stole.
  18. Raz jeszcze z powrotem do Brücknera: z „piastowaniem” wiąże się i czułość „pieszczenia”, i „karmienie”. Syn zaklina: matko, całą mocą tej cząstki Twojej jaźni, która jeszcze oddziela światło od ciemności, trwaj przy tym, co snem tylko się zdaje…
  19. W. Kass, Aj, moi staruszkowie! [w:] tegoż, Ba!…, s. 53.
  20. T. Różewicz, Dziennik gliwicki [w:] tegoż, Matka odchodzi…, s. 107.
  21. Cz. Miłosz, Ziemia Ulro, Paryż 1977, s. 25.
  22. Tamże, s. 43.
  23. Tamże.
  24. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1972, s. 82–83.
  25. Tenże, Ziemia Ulro, s. 125.
  26. Tamże, s. 126.
  27. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 94.
  28. C. Miłosz, Ziemia Ulro, s. 30–31
  29. Tamże, s. 40.
  30. Tamże, s. 19.
  31. Tamże, s. 21.
  32. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 8.
  33. Tenże, Ziemia Ulro, s. 54–55.
  34. Tamże, s. 90–91.
  35. Tamże, s. 93.
  36. Tamże, s. 120–121.
  37. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 12.
  38. Tamże, s. 82–83.
  39. Tamże, s. 87
  40. Tamże, s. 83.
  41. Tamże, s. 133.
  42. Tamże, s. 100–101.
  43. K.Wyka, List do Jana Bugaja [w:] „Kartografowie dziwnych podroży”. Wypisy z polskiej krytyki literackiej XX wieku, red. i wstęp M.Wyka, oprac. K.Biedrzycki i in., Kraków 2004, s. 473.
  44. Wiersze z tomu Ocalenie (jak też z okresu przedwojennego) pomijam w rozdziale trzecim niniejszej książki, zawierającym analizy. Czytelnik jednak bez trudu znajdzie klasyczne już teksty poświęcone pojedynczym utworom Miłosza z tego okresu. Zainteresowanym polecam między innymi: M. Głowiński, „Przedmieście” Czesława Miłosza. Próba interpretacji [w:] tegoż, Intertekstualność, groteska, parabola. Szkice ogólne i interpretacje, Kraków 2000; Z. Lisowski, Czesław Miłosz, „Piosenka o końcu świata” [w:] tegoż, Poznawanie poezji. Interpretacje, Lublin 2008; M. Stala, Stróże świata, obłoki, „Apokryf” 1996, nr 9 (dodatek do „Tygodnika Powszechnego”); osobne miejsce Ocaleniu poświęcił też Stanisław Stabro w studium Poezja i historia. Od Żagarów do Nowej Fali, Kraków 2001, rozdział W poszukiwaniu Harmonii. „Ocalenie” Czesława Miłosza.
  45. W. Bolecki, Proza Miłosza, „Pamiętnik Literacki” 1984, z. 2, s. 133–164.
  46. A. Zagajewski, Obrona żarliwości, Kraków 2002, s. 117
  47. C. Miłosz, Ziemia Ulro…, s. 246.
  48. Tenże, Przeciw poezji niezrozumiałej [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 94.
  49. M. Zaleski, Powrót Miłosza [w] tegoż: Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 13.
  50. A. Fiut, Pułapki mimesis [w:] tegoż, Moment wieczny. Poezja Czesława Miłosza, Kraków 2011, s. 10.
  51. C. Miłosz, Kroniki, Paryż 1987, s. 27.
  52. E.R. Curtius, Książka jako symbol [w:] tegoż, Literatura europejska i łacińskie średniowiecze, oprac. A. Borowski, Kraków 1997.
  53. E. Basara-Lipiec, Arcydzieło. Teoria i rzeczywistość, Warszawa 1997, s. 72.
  54. Por. T. Burek, Dialog Wolności i Konieczności albo historyczne wtajemniczenie [w:] Poznawanie Miłosza. Studia i szkice o twórczości poety, red. J. Kwiatkowski, Kraków–Wrocław 1985, s. 272.
  55. Zob. W. Bolecki, O książce [w:] C. Miłosz, Trzy zimy. Głosy o wierszach, red. R. Gorczyńska i P. Kłoczowski, Londyn 1987, s. 90–91.
  56. K. Wyka, Ogrody lunatyczne i ogrody pasterskie [w:] tegoż, Rzecz wyobraźni, Warszawa 1977, s. 272 (II wyd.); A. Fiut, Moment wieczny. O poezji Czesława Miłosza, Warszawa 1993, s. 130–132; E. Czarnecka [R. Gorczyńska], Podróżny świata. Rozmowy z Czesławem Miłoszem. Komentarze, Warszawa 1984, s. 26–27.
  57. C. Miłosz, Wiersze, Kraków–Wrocław 1984, t. I, s. 22.
  58. Więcej na ten temat: E. Kiślak, Walka Jakuba z aniołem. Czesław Miłosz wobec romantyczności, Warszawa 2000, s. 15, 113 i następne.
  59. Tamże, s. 9.
  60. O różnych wymiarach i znaczeniach „przebywania wśród książek” Miłosz pisze w rozdziale GG [w:] Rodzinna Europa, Paryż 1983, s. 194 i następne.
  61. Zob. C. Miłosz, Korzeniewski [w:] tegoż, Inne abecadło, Kraków 1998, s. 83–84.
  62. B. Korzeniewski, Książki i ludzie, Warszawa 1993, s. 114–115.
  63. C. Miłosz, Książka z ruin, tamże, s. 88.
  64. Tamże, s. 89.
  65. J. Błoński, Miłosz jak świat, Kraków 1998, s. 171.
  66. C. Miłosz, Pochwała filologii [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 41.
  67. M. Zaleski, Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 181.
  68. Por. M. Stala, Ekstaza o wschodzie słońca. W kręgu głównych tematów Czesława Miłosza [w] tegoż, Trzy nieskończoności. O poezji Adama Mickiewicza, Bolesława Leśmiana i Czesława Miłosza, Kraków 2001, s. 177.
  69. Czesława Miłosza autoportret przekorny. Rozmowy przeprowadził Aleksander Fiut, Kraków 1988, s. 339.
  70. S. Barańczak, Ulotne i wieczne, „Zeszyty Literackie” 1988, nr 22, s. 109.
  71. C. Miłosz, Nieobjęta ziemia, Paryż 1984, s. 59.
  72. C. Miłosz, Ogród rozkoszy ziemskich, tamże, s. 15.
  73. C. Miłosz, *** (Szerokie palce hawajskiej paproci…) [w:] tegoż, Dalsze okolice, Kraków 1991, s. 56.
  74. S. Wyspiański, Pociecho moja ty, książeczko… [w:] tegoż, Wybór poezji, oprac. A. Łempicka, Kraków 1979, s. 29.
  75. E. Kiślak, s. 14.
  76. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1980, s. 171.
  77. S. Napierski, Księgozbiór (wiersz z tomu Chmura na czole, 1938) [w:] tegoż, Poezje wybrane, oprac. L.B. Grzeniewski, Warszawa 1985, s. 106.
  78. C. Miłosz, Filologija [w:] tegoż, Dalsze okolice, s. 14.
  79. E. Kiślak, s. 14.
  80. Por. Z. Łapiński, Między polityką a metafizyką. O poezji Czesława Miłosza, Lublin 1985, s. 29–30.
  81. Piszą o tym między innymi A. Fiut, Moment wieczny…, s. 245–251; M. Stala; J. Zach, Miłosz i poetyka wyznania, Kraków 2002, s. 259 i następne.
  82. A. Fiut, Moment wieczny…, s. 250.

Powiązane artykuły

28.04.2022

Od „A.” Kilka myśli na progu nowego tomu wierszy Wojciecha Kassa

Mamo poznajesz mnie… […] – ja żyjącyT. Różewicz, …po dwudziestu latach, [w:] tegoż, Matka odchodzi, Wrocław 1999, s. 110.[1]

1.

Poeta odwrócony tyłem do zgiełku świata, odchodzący w ocienioną ścieżkę. Z czerni dobywa go już tylko biel koszuli i kapelusza. Możemy domyślać się jedynie, że – zaplótłszy ramiona – prawą dłonią podtrzymuje schyloną ku ziemi głowę.

„Nie wchodź nagle w rzeczywistość poety”, myślę sobie. Bez zapowiedzi, bez zaproszenia. Zatrzymuję się zatem w progu, wprzódy ważąc w dłoni szczupłą książeczkę.

2.

Otwarte na oścież oczy tego dziecka, które zdumionym i przerażonym jednocześnie wzrokiem spogląda gdzieś ponad moje prawe ramię, wtulając przy tym głowę w połę płaszcza (matki?), jakby rozpaczliwie poszukując osłony, azylu, przed niesamowitym, które stoi przecież tuż za mną…

3.

Zdjęciu autora na odwrotnej stronie okładki tomu towarzyszy lapidarna notatka: „Wojciech Kass – urodzony, poeta”. Żadne – „wydał” (już tak wiele, a ostatnio…), „był” (tu i tam; a przede wszystkim – laureatem, tych i innych, jakże istotnych, nagród) i „bywał” (wielokrotnie u…, czy w antologiach; i koniecznie – tłumaczony!).

Jest. Po prostu jest. Tu i teraz. Wciąż, jeszcze… Jak każdy z nas, przez chwilę. Napisał Ba!, które przykładam bliżej, do oczu, ust.

4.

Ba! Jak napisał!

5.

To pasowanie książki do dłoni, do intymnej mowy, jej raz łapczywe, raz metodycznie dozowane smakowanie, obracanie w ustach do czasu, kiedy zdrewniały język zacznie wreszcie etiudę na nucie podszeptanej przez poetę, trwa do chwili, kiedy decyduję się „rozciąć” tom, odnajdując w nim wiersz, frazę, obraz, które staną się drzwiami percepcji. A jednocześnie tym punktem, przez który przebiegają trajektorie języków, z jakich utkana została poezja. Miejsce przecięcia i skupienia zarazem rozmaitych arterii wierszy położonych między okładkami.

Chirurgiczna precyzja cięcia. I alchemiczna wiara, że serce tej poezji tętni właśnie tutaj, pod wskazującym palcem. (I że stąd, jak ze źródła, rozchodzą się ścieżki sensów, i że tu, ostatecznie, powracają). Aby odsłuchać ten czuły rytm, trzeba dostać się w samo pobliże, gdzie dźwięk daje się pochwycić wyraźniej niż gdzie indziej.

Aby powstała we mnie odpowiedź, kolejne pytania. I rozmowa.

6.

Zaczynam od A. Jakże by zresztą inaczej. Początek wszak załatwia wszystko.

Ale będzie to początek przewrotny i straszny. Bo w wierszu syn-poeta szepcze do odchodzącej matki, której choroba miesza zmysły, mąci umysł:

Czasem boję się do ciebie dzwonić
żebyś nie pomyliła mnie z umarłym…W. Kass, A. [w:] tegoż, Ba!, Sopot 2014, s. 27.[2]

7.

Bohater Nagiego sadu Wiesława Myśliwskiego, snując monolog po śmierci swoich rodziców, stojąc w ciemnościach nad zrujnowanym domem, w którym się wychował i wzrastał, wyznaje:

Jeślibym pragnął jeszcze kimś w życiu zostać, to tylko synem. Kiedy człowiek jest synem, to nawet gdy widzi już drugi swój brzeg, czuje się, jakby żył wciąż w czasach swojego dzieciństwa i czas mu tak nie leci ani też świata nie musi się lękać, ani sam siebie, chociaż, bywa, przyzwyczaja się, że życie to nie to samo, co dzieciństwo […]W. Myśliwski, Nagi sad, Warszawa 1982, s. 110.[3].

Moment, kiedy realnym staje się już to, co dotychczas odpychaliśmy z pola widzenia: matka odchodzi. Nie wierzyliśmy w to, bo nigdy nie wierzy się w śmierć swoją i bliskich. Ale oto czas, którego nie da się przebłagać, jest tuż, pod drzwiami, nieuchronny i uparty.

Odchodzenie matki – ma takie poczucie bohater wiersza Wojciecha Kassa, uruchamiając swój monolog od sygnału łączności ze wspomnieniem Miłosza zawartym w wierszu Z nią – otworzy za chwilę przed synem, już odmyka, „czarną dziurę wszechświata”. Jeszcze chwila, ta chwila… Później rozpościerać się będzie tylko kosmiczna samotność, ontyczne sieroctwo, z jakich wysnuwa swoje czułe wspomnienie syn w prozie autora Widnokręgu.

8.

Czy może być coś równie niewyrażalnego, jak odchodzenie matki? Patrzenie na postępowanie śmiertelnej choroby, nieubłaganej starości, która odwraca, porywa ją ze świata… Z czym to można porównać, do czego odnieść? Jak można w tych chwilach w ogóle pisać? Gdy po policzkach spływają suche łzy, które wżynają się od razu „do środka, dławiąc”, jak w przejmującym wierszu Feliksa Netza Moja matka umieraF. Netz, Moja matka umiera [w:] tegoż, Trzy dni nieśmiertelności, Mikołów 2009, s. 12.[4].

Co to znaczy jednak wyrazić śmierć, cierpienie? Nie można pisać śmierci. Nie ma takiego pismaZastanawiając się nad tym, jak winien „wyglądać” język rozprawy tanatologicznej, Stanisław Rosiek pisał: „Im piękniej, tym gorzej. Irytująca kaligrafia – wszystkie te piękne zdania o śmierci, błyskotliwe paradoksy, nienagannie skrojone aforyzmy. Jak najmniej stylu. Wobec spraw ostatecznych konieczna jest powściągliwość. Należy mówić mało i jak najprościej. Brzydko. Słowa o śmierci powinny wydzielać trupi odór”; S. Rosiek, Słowo wstępne [w:] Wymiary śmierci, wybór i słowo wstępne S. Rosiek, Gdańsk 2002, s. 5.[5].

9.

W wierszu autora Trzech dni nieśmiertelności matka nie odchodzi, lecz umiera. Poeta próbuje dobyć język, który pozwoliłby, jak niegdyś Aleksandrowi Watowi, przynajmniej zbliżyć się do wysłowienia agonii. Bez zasłon, eufemizacji. Bo trzeba mężnego, dzielnego świadectwa, dlatego wszak istnieje poezja…

Oto ta chwila, nie dająca się odwołać, odsunąć. Na którą pragniemy się przygotować (intelektem, medytacją, wyrzeczeniem, życiem…). A do której nie będziemy przygotowani nigdy. Moment odejścia, w którym, jak uczą filozofowie, nie możemy być już nikim więcej. Możemy być już tylko mniej…

Kto ty jesteś, pytam ją, kto ja jestem, pyta moja matka.
Jak masz na imię? Ona: jak? A poznajesz mnie, pytam. Poznajesz. Kto ja
jestem? Mój syn. Długo płaczę

ale do środka, dławiąc się, powstrzymując szlochF. Netz, Moja matka umiera…, s. 12.[6].

Mówienie, dźwięk mowy rozrywający ciszę będzie zawsze po stronie życia. Syn zadaje pytania, chcąc z(a)wrócić matkę raz jeszcze ku sobie. Ona jest już TAM, jej istnienie stało się dla niej nieprzejrzyste. Nie rozpoznaje siebie, ale poznaje swojego syna. Raz jeszcze, nieoczekiwanie, syn dostaje świadectwo jej obecności. Słowo matki – w którym syn sam siebie odnajduje (gdy zmącony wzrok kobiety patrzy już przez przedmioty, poza…), które odsuwa jego sieroctwo – „jeszcze nie teraz, jeszcze nie już” – utwierdza ich oboje, na tę jedną chwilę, we wspólnym byciu. Przytomność (cóż powiedzieć można o czuciu istnienia ponad to, że jesteśmy tu-oto?) matki – (po)darowana! – wstawia mężczyznę, na mgnienie oka w Otwarte, kość istnienia. Ostatnie słowo poraża, wtrąca syna w cienką szczelinę oddzielającą jeszcze życie od śmierci. Gdzie nie sposób w ogóle przebywać, bo jakże wytrwać na granicy światów? Odejście matki: dławiąc szloch, syn staje się samym płaczem. Już nie ma języka.

10.

Ustawmy obok siebie dwie introdukcje wierszy, w których synowie wypowiadają czułość dla swoich matek:

Te biedne, artretycznie spuchnięte kolana
Mojej mamusi w nieobecnym kraju.
Myślę o nich w dzień moich siedemdziesiątych czwartych urodzin
Słuchając wczesnej mszy u Mary Magdalen w Berkeley.
[…]Cz. Miłosz, Z nią [w:] tegoż, Wiersze, Kraków 1993, t. 3, s. 304.[7]

Ten siniejący mózg mojej matki
w kraju jej dzieciństwa. Ten boski
monstrualny kwiat który więdnie
jak róża, jak wszystkie niepoliczone róże
od zakwitnięcia do zgonu świata.
Myślę o nim po telefonie Teresy, gdy mówi:
twoja matka dryfuje jak łupka kory.
[…]W. Kass, A., [w:] tegoż, Ba!…, s. 27.[8]

Pokrewieństwo formuły inicjalnej w wierszu Kassa w stosunku do utworu Miłosza nie może być przypadkowe, świadczy o sygnale koniecznego włączenia słowa autora Kronik w przestrzeń wiersza-rozmowy z matką.

W jaki sposób pomaga Kassowi poetyckie wspomnienie z wiersza Z nią?

(Nie mówmy o „intertekstualnych wiązaniach”, „palimpsestowych konstrukcjach” czy „transtekstualnych referencjach”! Owszem, czytelnik tych wstrząsających wierszy obowiązany jest do lektury dyskretnej, jakże trudno utrzymać dystans… Właściwie cały czas zadaję sobie pytanie – czy wytrwam przy pisaniu tego szkicu? I dlaczego/po co ja właściwie piszę te słowa? Poczucie wszak jałowości krytycznej pisaniny w tej sytuacji wydaje się jeszcze bardziej przemożne, ulegam mu niemal co rusz… Z drugiej strony, nie można właśnie chronić się w instrumentarium słownika poststrukturalistycznego – a może w ogóle literaturoznawczego, „specjalistycznego”? – który gwałci delikatną tkankę egzystencji obecną w tych wierszach, obracając ją od razu w martwy przedmiot poznania. Dlatego chcę mówić inaczej o węźle, jaki spaja te dwa utwory).

Po pierwsze – umożliwia wysłowienie. Rozsznurowuje ściśnięte gardło. Po tym, jak u progu rozmowy, w jej tytule, pada ledwie pierwsza litera, która nie wiedzieć, czym jest: inicjałem imienia, początkiem jakiejś formuły, zaklęcia, początkiem, który niczego nie otwiera? Jak pamięć matki, z której dobyć już niczego niepodobna.

Po drugie – wyzwala czułość. Przypomnienie matki może odbyć się na drodze wskrzeszenia, dobycia z pamięci obrazu fragmentu jej udręczonego ciała (a co przecież stanowi specyfikę poznania w dziele Miłosza, detal wszak często otwiera drogę do poetyckiej epifanii, którą tak mądrze opisał Ryszard Nycz w dziele Literatura jako trop rzeczywistości). Praca odpomnienia, jaka dzieje się w wierszu, zmierza u autora Dalszych okolic do tego jednego właściwie wezwania: „Bądź ze mną”. Bo krótki był czas. W A. demencja i uwiąd mózgu matki, mogłoby się wydawać (ale, ach, czy w ogóle coś może się tutaj wydawać…), uniemożliwia unaocznienie, przywołanie matki pod powiekę. Poeta nie rysuje w pamięci wiersza spuchniętej twarzy, obolałych, zapadniętych oczu, nieprzytomnego wzroku. Myśli o mózgu matki, naczyniu życia, monstrualnym kwiecie, „który więdnie / jak róża”. Ten nieubłagany proces oznacza stopniowe wywłaszczanie matki zarówno ze (samo)świadomości, jak i skazuje ją na utratę kolejnych pokładów pamięci, na „zapominanie zapominania”: bezpowrotne wymazanie samych podstaw ludzkiego depozytorium, własnego istnienia.

Czym jest teraz Twoje życie? – pyta syn. „Labiryntem, pułapką”. Na pewno pułapką. I koszmarem. Imieniem istnienia matki jest błądzenie. „Widzę cię, mamo, jak błądzisz”. Niech ten wiersz, którym drżę i szepczę do ciebie, stanie się czarodziejskim lustrem, które przywróci, choćby na mgnienie, tę wątłą nić pamięci, niech pozwoli na powrót świadomości, w którym możliwe będzie rozpoznanie, jakie udało się odzyskać matce w wierszu Feliksa Netza. Raz jeszcze powiedz: „To Ty, mój syn. Żywy, a nie umarły”. – Tak mógłby wołać poeta do matki, która błądzi „po pokojach, ulicach, jak po łamliwej kładce”.

Po trzecie – jest pod-powiedzią tonu. I językiem, który (już raz i wielokrotnie, gdy wiersz Miłosza był/jest czytany), by użyć formuły Daniela Hellera-Roazena, „przeżywa sam siebie”Por. D. Heller-Roazen, Echolalie.O zapominaniu języka, tłum. B. Brzezicka, Gdańsk 2013, s. 156.[9], wystawiając istnienie postaci matki, która odeszła, ale nie uległa zapomnieniu, bowiem obecna jest w języku, poprzez język, którym władała, i który pozwala ją upamiętnić. Przyglądając się jednemu z najbardziej enigmatycznych i niepokojących opowiadań Poego, autor The Inner Touch wypowiada zdanie, które mogłoby stać się tą wątłą nicią dla bohatera wiersza Kassa, chroniącą przed rozpaczą i każącą zawierzyć się językowi. Oto czytamy o przypadku, gdy:

język trwa po zniknięciu mówiącego i pozostaje niczym „sczerniała” plama na „białym papierze”, aby świadczyć o zanikaniu tego, co miał przedstawiaćTamże.[10].

Zanikaniu, które – dlatego, że zanika właśnie, na prawach uniwersalnego paradoksu – już zawsze przechowywać w sobie będzie pamięć o zanikającym.

Język wiersza przechowuje u-bywającą matkę. Ma przechować, zatrzymać ją, błądzącą, odchodzącą w nieznanym kierunku (bo co, jeśli „mózg, ten bóg nowych odkrywców/nauki, co jeśli mówi: Jam jest. Jam jest świat”… Owo odchodzenie matki byłoby tedy ostateczne i nieodwracalne). To jest stawka, dla której, jak sądzę, poeta ryzykuje inicjację takiej intymnej, a przed czytelnikiem wypowiedzianej, rozmowy z nie-obecną matką. Ryzykuje? Tak, oczywiście, ryzykuje, odsłania się, wystawia wszak na łup nie-zrozumienia, „ogólnej literackości”, której oczekiwać może czytelnik-intruz. A przede wszystkim musi znaleźć chybotliwą kładkę języka, po której przejść trzeba na stronę wyrażalności tego, co w istocie nie posiada żadnego skodyfikowanego sposobu wysłowienia: cierpienia Najbliższych. Tego wszak nie da się wypowiedzieć w żadnym źródłowym języku, to zmierza i ciąży, i ciągnie syna do dławiącego milczenia, niemoty – pierwszych imion rozpaczy.

Pisanie o cierpieniu i dokonującej się utracie matki nie jest jednak, być nie może, wie to Kass i we wstrząsający sposób zdaje nam/przed nami z tego sprawę, jedynie „zagadywaniem” traumatycznego doświadczenia, „godzeniem się”, utulaniem. Temu służą przede wszystkim strategie języków terapii, literatura wszak nie jest tylko pracą żałoby. Jest, czytam w A., odważnym „twarzą w twarz” z nieszczęściem. Mową poety mężnego, który odsuwając niemotę, dobywa z siebie, z wyuczonych niemal na pamięć fraz (Miłosza) odwagę wyrażania, szukania języka, który raziłby, ranił, otwierał do żywego.

Żadnej przyjemności lekturowej, żadnego podglądania. Niczego takiego wiersz otworzyć nie może. Żadnej konsolacji, żadnego wierszo-obrazu. Żadnej harmonii, formy, strategii, kompozycji. Żadnego dzieła, niech będzie już raczej litera-tura, słowny pojedynek o pamięć tej-jedynej. Pojedynek z językiem, niemożliwy do wygrania (wszak język, to dzikie mięso, wydany jest zawsze na łup tego, co ogólne i symboliczne), stąd odwaga poety, cierpiącego, dławiącego w sobie rozpacz („straszno mi pod czarną dziurą wszechświata”), przywołującego na pomoc znane sobie zdania, którymi zmóc można wreszcie ucisk krtani będącej tamą dla wysłowienia.

Oto wiersz, który – jak literatura wobec cierpienia – musi z siebie snuć nadzieję, musi szukać w sobie pokładu ufności w język, ten wątły monument człowieka. Musi być czułą membraną, w której odciśnie się echo języka matki, zamknie garść obrazów na zawsze z nią związanych. Musi być językiem łagodnej i czułej pamięci. Musi być, to znaczy stać się. Istnieją, owszem, wzory wyrażania cierpienia (albo spychania go, rugowania poza margines ludzkiego doświadczenia), ale nie cierpienia tej-oto, mojej matki…

11.

Poeta rozpoczyna od A. Bo rozpocząć trzeba, mimo wszystko. Przełamać barierę języka pierwszym jego dźwiękiem. Później wzywać na pomoc mistrzów i nauczycieli, nie lękając się wpływu, a poszukując wspólnoty w wyrażaniu.

12.

Wiersz jako egzorcyzm na nieludzkiej chorobie, na cielsku Czasu.

Ten wiersz będzie odyseją do tego, co w języku przechowuje matkę, jej bycie – cóż więcej pozostało?… – trzeba umościć wewnątrz mowy, w schronie istnienia.

Kilka wierszy dalej, w cyklu (pod tytułem Śnienia), który A. inicjuje, znajdziemy wiersz czwarty Z dziennika snów. A w nim elegię do słowa, którego używała matka:

Mantyl to słowo matki. Wystaje z mułu snu
i porusza tylną sylabą jak odwłokiem, omal bez tchu.

Zabierz ten mantyl – mówiła. Zabierz ze stołu
stół zajmuje, jest czarny, pasuje do grobu.

Śpij matko: leży na języku i się nie poniewiera
jeszcze ciężki, wilgotny i paruje jak ziemiaW. Kass, Z dziennika snów (4) [w:] tegoż, Ba!…, s. 31.[11].

„Mantyl” – artefakt idiomu. Pozostałość mowy osobniczej. Językowa osob-liwość, przez którą wyraża się osob-owość, osob-ność matki. We wspomnieniu synowskim, rozegranym na granicy jawy i śnienia („z mułu snu”), wyłania się ów „mantyl”, taki jak wypowiadała go matka. Teraz zostaje obraz jej mówienia i to dziwne słowo, które nabiera cech żywego organizmu, poruszającego „tylną sylabą jak odwłokiem”.

Mantyl, tajemniczy językowy byt, który istnieje „omal bez tchu”. Beztlenowiec, którego ożywia wspomnienie syna, wskazujący na istnienie matki, związany z nią nierozerwalnie. Dlatego jakże cenny, dobyty z dolnych pokładów pamięci, wyparty przez utopce na powierzchnię świadomości w tę chwilę, kiedy wynurzamy się ku jawom z grząskiego, płytkiego śnienia. W tym pograniczu, w szczelinie pomiędzy byciem i nie-byciem kryją się mantyle, dobrze, że potrafimy zanurzyć się od czasu do czasu w mętnych bajorach letargu…

Mantyl jest – czytamy w tym, co wydobyte z pokładów pamięci syna-poety – zazwyczaj czarny, nie może wylegiwać się na stole, bo pasuje „raczej do grobu”. Narusza swoim efemerycznym istnieniem strefę stołu, podstawę codziennej egzystencji Domu, płaszczyznę wspólnej łączności domowników, komunii, komunikacji. Jest zatem mortualnym insektem… Nie tak dawno mógł zapewne być czarnym płaszczemTak przynajmniej podpowiada mi nieoceniony Aleksander Brückner, u którego odnajduję 'mantel' i 'mantylę', częste (a pochodzące równolegle z niemieckiego i hiszpańskiego) w XVII wieku, które zanim jeszcze w 'płaszcz' się zmieniły wprzódy oznaczały 'dziadowską torbę'. Można by rzec – pozwalając sobie na imaginacyjną wyprawę w głąb języka – iż w tym zniekształceniu, które odcisnęło się w matczynej mowie (jej deprecjonującym „mantylu”), kryje się cała mądrość, z jaką kobieta dopomina się o dochowanie porządku związanego z rytuałami życia, które wydarzają się przy stole.[12], który syn-poeta pozostawiał niefrasobliwie, zapominając o prawie domowego obyczaju i kategorycznych zaleceniach matki, strażniczki strefy stołu… Teraz, zapewnia dalej syn, „leży na języku i się nie poniewiera”. Przeniósł się z rzeczy, którą nazywał w mowie matki, na zawsze w przestrzeń języka tej poezji, w którym bytuje jakby niezależnie, ale w koniecznym związku z płaszczem, który z każdym rokiem, czuje syn-poeta, coraz cięższy, coraz bardziej wilgotny, ziemisty…

Udało się go wydobyć z zakamarków pamięci i pochwycić w wierszu, w którym wciąż może poruszać swoim (man)tylnym odwłokiem, wystarczy ledwie tchnienie poetyckiego odpomnienia, aby znów pojawił się na białej kartce wraz z wyobrażeniem jej mądrej twórczyni, dzięki której i mężczyzna – ten ignorant, grubianin, który nie zna się na zabiegach, jakie trzeba włożyć, aby każdego dnia odtwarzać porządek istnienia – mógł wreszcie oduczyć się swojego barbarzyńskiego nawyku.

I śpiewać, na dobranoc, swoją pochwałę „mantyla”. I przechowującego języka.

13.

Bo przecież –

„Wydaje mi się, że to wszystko było tylko snem”.

To zdanie zostaje przepisane w wierszu Kassa od Miłosza, który włożył je na powrót w usta umierającej matki. I nim właśnie zakończył swój tren i próbę słownego jej wskrzeszenia, aby na powrót być Z nią… W przestrzeni wiersza, w czułym języku.

Matka w wierszu prańskiego poety cierpi na stopniową utratę pamięci, kolejne obszary jej mózgu pokrywa nicość, mroczna choroba prześwietla kadry obrazów, zdarzeń i ludzi w nim zapisane. Jak wiele już z-niknęło? Ile pozostało? Razem z uwiądem pamięci syn-poeta pragnie, siłą woli odwrócenia, ochronić to, co wymazuje potworna choroba:

Jaką cząstkę mnie, ile części naszego miasta
zdołał już prześwietlić mrok twojego mózgu?
Wszystko, co w nim znika, przenika moją obecność

Wydaje mi się, że to wszystko było tylko snem.” – Słowa matki Miłosza wypowiedziane przed śmiercią mogłaby zapewne wyrzec także matka w wierszu Wojciecha Kassa. Sen jest wynikiem równania, jakie układamy, żyjąc. Teraz, u progu, wszystko zgęszcza się w jedną kulę sennego widziadła, sprowadza – w nagłym spięciu świadomości odchodzącej – do mgnienia. Realności przeżytego żywota mniej tu niźli w zmarszczce wody wywołanej drżeniem wiatru. Staremu poecie w wierszu Miłosza towarzyszy podobne przeświadczenie, słowa matki są teraz jego słowami („Twoje słowa są teraz moje własne, we mnie”), cóż można dodać jeszcze do tego w-rażenia?

Kass prze-pisuje to zdanie, przy-pisując je swojej matce. Pozbawia je jednak znaku cudzysłowu, sugerując tym samym czytelnikowi, że w-pisuje swoje wrażenie obserwacji odchodzenia matki w doświadczenie autora Dalszych okolic, przyjmując te słowa za własne. Ściślej, za takie, które mogłaby wypowiedzieć, wypowie…, jego matka.

Podjęcie tej frazy z wiersza Miłosza nie jest tylko gestem przekroczenia niewyrażalności cierpienia i odchodzenia, zapośredniczeniem, które umożliwia wysłowienie dramatu ubywania, nie stanowi niezbędnego nawiązania między tymi tekstami, w tym sensie, że obydwie sytuacje poetyckich rozmów, Kassa i Miłosza, nie dają się ze sobą bezpośrednio zestawiać. W wierszu autora Na brzegu rzeki syn-poeta wspomina z czułością dawno zmarłą matkę, rozmyślając o nadziei zmartwychwstania, „o tym, że Bóg nie uczynił śmierci”, próbując raz jeszcze – w dniu swoich siedemdziesiątych czwartych urodzin, jak czytamy – uobecnić postać matki, przywołać ją, powołać słowem. „Bądź ze mną, mówię do niej, krótki był ten czas”. W utworze prańskiego poety matka odchodzi, ale jest. Jest. Choć jej istnienie, słyszymy, prześwietlone nicością wyzuwa ją z historii, tożsamości. Matka jest. Ale na granicy światów, gdzie udręczony mózg kobiety miesza twarze i zdarzenia, gubi realność, przenosząc ją w dziedzinę niezrozumiałej ułudy, fikcji, snu…

Pozostaje tedy czułość dla matki, czułość i nadzieja chroniące się w języku wiersza – w tej rozmowie najczulszej (syn nie może do końca ofiarować matce – „powinienem prowadzić cię za rękę” – swojej, fizycznej obecności; wiersz-rozmowa toczy się z oddalenia). Wiersz A. nie jest znakiem bezradności wobec bezbrzeżnego cierpienia, mając oparcie w continuum Poezji, przywołując na pomoc opiekuńcze duchy łagodności, syn-poeta szepcze do matki ostatnie słowo, poprzez bezczas, w jakim nie-dzieje się – lecz trwa – literatura: „PiastujRaz jeszcze z powrotem do Brücknera: z „piastowaniem” wiąże się i czułość „pieszczenia”, i „karmienie”. Syn zaklina: matko, całą mocą tej cząstki Twojej jaźni, która jeszcze oddziela światło od ciemności, trwaj przy tym, co snem tylko się zdaje…[13] taki sen”.

Ostatnia fraza, która staje niczym parawan nad pozostałą częścią matczynej pamięci i świadomości. Która dźwięczeć będzie już zawsze…

14.

Niech wiersz, tylko taki wiersz, niech mi się pisze, pozwala mówić tym, którzy „nie mają już niczego, tylko górę przeszłości”W. Kass, Aj, moi staruszkowie! [w:] tegoż, Ba!…, s. 53.[14].

15.

Mamo, kochanie moje, jesteś przy mnie. Będę z Tobą mówił, będę pracował, myśląc o Tobie. O Twoim nikłym dobrym uśmiechu na żółtej, strasznie wychudzonej twarzy – kiedy straciłaś przytomność. Moja Dobra, Kochana Staruszko, oddychać mi trudno. Ale piszę te słowa jak list do Ciebie. […] Miła, całuję Twoje rączki wyschłe i opuchnięte nogi, Twoje oczy […]T. Różewicz, Dziennik gliwicki [w:] tegoż, Matka odchodzi…, s. 107.[15].

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Adrian Gleń, Od „A.” Kilka myśli na progu nowego tomu wierszy Wojciecha Kassa, Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

  1. C. Miłosz, „Rodzinna Europa”, Paryż 1959, s. 154.
  2. A. Fiut, „W stronę Miłosza”, Kraków 2003, s. 113.
  3. A. Kosińska, „Rozmowy o Miłoszu”, Warszawa 2010, s. 63.
  4. Por. K.A. Jeżewski, „Od tłumacza”, [w:] O. Miłosz, „Pieśni o zmierzchu”, Warszawa 2021, s. 5–12.
  5. O. Miłosz, „Pieśń poznania”, [w:] tegoż, „Pieśni o zmierzchu”, wybór: K. Jeżewski, Warszawa 2021, s. 86.
  6. T. Różewicz, …po dwudziestu latach, [w:] tegoż, Matka odchodzi, Wrocław 1999, s. 110.
  7. W. Kass, A. [w:] tegoż, Ba!, Sopot 2014, s. 27.
  8. W. Myśliwski, Nagi sad, Warszawa 1982, s. 110.
  9. F. Netz, Moja matka umiera [w:] tegoż, Trzy dni nieśmiertelności, Mikołów 2009, s. 12.
  10. Zastanawiając się nad tym, jak winien „wyglądać” język rozprawy tanatologicznej, Stanisław Rosiek pisał: „Im piękniej, tym gorzej. Irytująca kaligrafia – wszystkie te piękne zdania o śmierci, błyskotliwe paradoksy, nienagannie skrojone aforyzmy. Jak najmniej stylu. Wobec spraw ostatecznych konieczna jest powściągliwość. Należy mówić mało i jak najprościej. Brzydko. Słowa o śmierci powinny wydzielać trupi odór”; S. Rosiek, Słowo wstępne [w:] Wymiary śmierci, wybór i słowo wstępne S. Rosiek, Gdańsk 2002, s. 5.
  11. F. Netz, Moja matka umiera…, s. 12.
  12. Cz. Miłosz, Z nią [w:] tegoż, Wiersze, Kraków 1993, t. 3, s. 304.
  13. W. Kass, A., [w:] tegoż, Ba!…, s. 27.
  14. Por. D. Heller-Roazen, Echolalie.O zapominaniu języka, tłum. B. Brzezicka, Gdańsk 2013, s. 156.
  15. Tamże.
  16. W. Kass, Z dziennika snów (4) [w:] tegoż, Ba!…, s. 31.
  17. Tak przynajmniej podpowiada mi nieoceniony Aleksander Brückner, u którego odnajduję 'mantel' i 'mantylę', częste (a pochodzące równolegle z niemieckiego i hiszpańskiego) w XVII wieku, które zanim jeszcze w 'płaszcz' się zmieniły wprzódy oznaczały 'dziadowską torbę'. Można by rzec – pozwalając sobie na imaginacyjną wyprawę w głąb języka – iż w tym zniekształceniu, które odcisnęło się w matczynej mowie (jej deprecjonującym „mantylu”), kryje się cała mądrość, z jaką kobieta dopomina się o dochowanie porządku związanego z rytuałami życia, które wydarzają się przy stole.
  18. Raz jeszcze z powrotem do Brücknera: z „piastowaniem” wiąże się i czułość „pieszczenia”, i „karmienie”. Syn zaklina: matko, całą mocą tej cząstki Twojej jaźni, która jeszcze oddziela światło od ciemności, trwaj przy tym, co snem tylko się zdaje…
  19. W. Kass, Aj, moi staruszkowie! [w:] tegoż, Ba!…, s. 53.
  20. T. Różewicz, Dziennik gliwicki [w:] tegoż, Matka odchodzi…, s. 107.
  21. Cz. Miłosz, Ziemia Ulro, Paryż 1977, s. 25.
  22. Tamże, s. 43.
  23. Tamże.
  24. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1972, s. 82–83.
  25. Tenże, Ziemia Ulro, s. 125.
  26. Tamże, s. 126.
  27. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 94.
  28. C. Miłosz, Ziemia Ulro, s. 30–31
  29. Tamże, s. 40.
  30. Tamże, s. 19.
  31. Tamże, s. 21.
  32. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 8.
  33. Tenże, Ziemia Ulro, s. 54–55.
  34. Tamże, s. 90–91.
  35. Tamże, s. 93.
  36. Tamże, s. 120–121.
  37. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 12.
  38. Tamże, s. 82–83.
  39. Tamże, s. 87
  40. Tamże, s. 83.
  41. Tamże, s. 133.
  42. Tamże, s. 100–101.
  43. K.Wyka, List do Jana Bugaja [w:] „Kartografowie dziwnych podroży”. Wypisy z polskiej krytyki literackiej XX wieku, red. i wstęp M.Wyka, oprac. K.Biedrzycki i in., Kraków 2004, s. 473.
  44. Wiersze z tomu Ocalenie (jak też z okresu przedwojennego) pomijam w rozdziale trzecim niniejszej książki, zawierającym analizy. Czytelnik jednak bez trudu znajdzie klasyczne już teksty poświęcone pojedynczym utworom Miłosza z tego okresu. Zainteresowanym polecam między innymi: M. Głowiński, „Przedmieście” Czesława Miłosza. Próba interpretacji [w:] tegoż, Intertekstualność, groteska, parabola. Szkice ogólne i interpretacje, Kraków 2000; Z. Lisowski, Czesław Miłosz, „Piosenka o końcu świata” [w:] tegoż, Poznawanie poezji. Interpretacje, Lublin 2008; M. Stala, Stróże świata, obłoki, „Apokryf” 1996, nr 9 (dodatek do „Tygodnika Powszechnego”); osobne miejsce Ocaleniu poświęcił też Stanisław Stabro w studium Poezja i historia. Od Żagarów do Nowej Fali, Kraków 2001, rozdział W poszukiwaniu Harmonii. „Ocalenie” Czesława Miłosza.
  45. W. Bolecki, Proza Miłosza, „Pamiętnik Literacki” 1984, z. 2, s. 133–164.
  46. A. Zagajewski, Obrona żarliwości, Kraków 2002, s. 117
  47. C. Miłosz, Ziemia Ulro…, s. 246.
  48. Tenże, Przeciw poezji niezrozumiałej [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 94.
  49. M. Zaleski, Powrót Miłosza [w] tegoż: Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 13.
  50. A. Fiut, Pułapki mimesis [w:] tegoż, Moment wieczny. Poezja Czesława Miłosza, Kraków 2011, s. 10.
  51. C. Miłosz, Kroniki, Paryż 1987, s. 27.
  52. E.R. Curtius, Książka jako symbol [w:] tegoż, Literatura europejska i łacińskie średniowiecze, oprac. A. Borowski, Kraków 1997.
  53. E. Basara-Lipiec, Arcydzieło. Teoria i rzeczywistość, Warszawa 1997, s. 72.
  54. Por. T. Burek, Dialog Wolności i Konieczności albo historyczne wtajemniczenie [w:] Poznawanie Miłosza. Studia i szkice o twórczości poety, red. J. Kwiatkowski, Kraków–Wrocław 1985, s. 272.
  55. Zob. W. Bolecki, O książce [w:] C. Miłosz, Trzy zimy. Głosy o wierszach, red. R. Gorczyńska i P. Kłoczowski, Londyn 1987, s. 90–91.
  56. K. Wyka, Ogrody lunatyczne i ogrody pasterskie [w:] tegoż, Rzecz wyobraźni, Warszawa 1977, s. 272 (II wyd.); A. Fiut, Moment wieczny. O poezji Czesława Miłosza, Warszawa 1993, s. 130–132; E. Czarnecka [R. Gorczyńska], Podróżny świata. Rozmowy z Czesławem Miłoszem. Komentarze, Warszawa 1984, s. 26–27.
  57. C. Miłosz, Wiersze, Kraków–Wrocław 1984, t. I, s. 22.
  58. Więcej na ten temat: E. Kiślak, Walka Jakuba z aniołem. Czesław Miłosz wobec romantyczności, Warszawa 2000, s. 15, 113 i następne.
  59. Tamże, s. 9.
  60. O różnych wymiarach i znaczeniach „przebywania wśród książek” Miłosz pisze w rozdziale GG [w:] Rodzinna Europa, Paryż 1983, s. 194 i następne.
  61. Zob. C. Miłosz, Korzeniewski [w:] tegoż, Inne abecadło, Kraków 1998, s. 83–84.
  62. B. Korzeniewski, Książki i ludzie, Warszawa 1993, s. 114–115.
  63. C. Miłosz, Książka z ruin, tamże, s. 88.
  64. Tamże, s. 89.
  65. J. Błoński, Miłosz jak świat, Kraków 1998, s. 171.
  66. C. Miłosz, Pochwała filologii [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 41.
  67. M. Zaleski, Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 181.
  68. Por. M. Stala, Ekstaza o wschodzie słońca. W kręgu głównych tematów Czesława Miłosza [w] tegoż, Trzy nieskończoności. O poezji Adama Mickiewicza, Bolesława Leśmiana i Czesława Miłosza, Kraków 2001, s. 177.
  69. Czesława Miłosza autoportret przekorny. Rozmowy przeprowadził Aleksander Fiut, Kraków 1988, s. 339.
  70. S. Barańczak, Ulotne i wieczne, „Zeszyty Literackie” 1988, nr 22, s. 109.
  71. C. Miłosz, Nieobjęta ziemia, Paryż 1984, s. 59.
  72. C. Miłosz, Ogród rozkoszy ziemskich, tamże, s. 15.
  73. C. Miłosz, *** (Szerokie palce hawajskiej paproci…) [w:] tegoż, Dalsze okolice, Kraków 1991, s. 56.
  74. S. Wyspiański, Pociecho moja ty, książeczko… [w:] tegoż, Wybór poezji, oprac. A. Łempicka, Kraków 1979, s. 29.
  75. E. Kiślak, s. 14.
  76. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1980, s. 171.
  77. S. Napierski, Księgozbiór (wiersz z tomu Chmura na czole, 1938) [w:] tegoż, Poezje wybrane, oprac. L.B. Grzeniewski, Warszawa 1985, s. 106.
  78. C. Miłosz, Filologija [w:] tegoż, Dalsze okolice, s. 14.
  79. E. Kiślak, s. 14.
  80. Por. Z. Łapiński, Między polityką a metafizyką. O poezji Czesława Miłosza, Lublin 1985, s. 29–30.
  81. Piszą o tym między innymi A. Fiut, Moment wieczny…, s. 245–251; M. Stala; J. Zach, Miłosz i poetyka wyznania, Kraków 2002, s. 259 i następne.
  82. A. Fiut, Moment wieczny…, s. 250.

Powiązane artykuły

24.06.2021

Nowy Napis Co Tydzień #106 / Tematy Miłosza

Kim byłem… kim jestem…

„Ja” rzeczywiste – „ja” zapamiętane.
Świat rzeczywisty, świat zapamiętany.
W istocie jest to opozycja dwóch rodzajów pamięci: dobrej i złej, czarnej i białej, pamięci potępieńczej i pamięci zbawczej.
Pierwsza to pamięć uwięziona w szczególe, w bólu, w śmierci, dokuczliwa

nieszczęsna mucha z półdziecinną twarzą
zazdrosna, że z nas jedno nie zostało
u zapomnianej dawno barykady…

pamięć „wierna i uczciwa wobec szczegółu […] do tego stopnia pokiereszowana, że z lęku przed odnowieniem się bólów całe lata i okresy zmienia w pustkę, w nic”Cz. Miłosz, Ziemia Ulro, Paryż 1977, s. 25.[1].

Druga to pamięć wyzwolona, „bardziej życiodajna, w jedno zrośnięta z Wyobraźnią”, „matka Muz”.

Poeta ucieka przed pamięcią złą, która go wabi („wiem co znaczy życie oszukać kolorem pamiątek”) i oddaje się w opiekę pamięci nowej, tworzy w sobie tę pamięć nową, która jest odbiciem pamięci powszechnej, odbiciem pamięci Bożej, stwórczej, w której żyją wiecznie wszystkie Formy, która jest Świętych Obcowaniem i jednością osoby. W niej byt i istota tworzą jedno – bodaj na okamgnienie. Z niej rodzi się poezja: skupienie miejsca i czasu w obrazowym i słownym olśnieniu.

Tym dwom formom pamięci odpowiadają dwa bieguny poetyckiego nastroju: „Zupełny pesymizm i razem zachwyt, hymn ekstatyczny…”Tamże, s. 43.[2] . Motywem pesymizmu są przede wszystkim „dzieje”, które biegną od zbrodni do zbrodni i zapadają w niepamięć, tzn. pożera je pamięć zła, pamięć uwięziona, pamięć potępieńcza, kłamliwa. Wszystko, co wiemy o przeszłości, jest kłamstwem, to znaczy wszystko, co człowiek wie o sobie, jest kłamstwem, ponieważ nie pamięta, co zrobił i jaki był. Katolik nie wie, że wyrżnął Konstantynopol, albigensów i Niderlandy, Polak nie wie o społecznych, gospodarczych i kulturalnych idiotyzmach, jakich dopuścił się na ziemiach poddanych jego władzy, współczesny Niemiec nie wie o swych zbrodniach wojennych, Anglik i Amerykanin nie znają źródeł własnego bogactwa ani liczby głodnych patrzących na każdy kawał mięsa, jaki bogacz zżera na lunch. Ludzkość bez poczucia zbiorowej odpowiedzialności, czyli bez pamięci moralnej, jest stadem złych małp nie umiejących nawet porozumieć się między sobą. Ale ten zupełny pesymizm jest zarazem źródłem podziwu dla małpy, która zapomina, czego chce, i pamięta co chce i tak jak chce, i używając do sztuki kłamania wszystkich potęg swej wyobraźni, wznosi się w nadziemskie światy analogiczne. W ucieczce przed samą sobą małpie rosną anielskie skrzydła. „Mój pesymistyczny pogląd na porządek rzeczy był niemal gotów […], kiedy miałem lat piętnaście […] wtajemniczałem się w bezwzględność i obojętność przyrody […] coś znaczy moje wczesne zajęcie się herezją manichejską”Tamże.[3].

Pewnie wszystko w człowieku zaczyna się od pierwotnego poglądu na przyrodę. Ja sam (jeśli wolno wtrącić), mając lat piętnaście lub mniej, odmawiałem w ogóle poznania wszelkich „tajników” przyrody, bałem się owadów, psów, koni, krów, burzy z piorunami, ślubując sobie jednocześnie nadludzką odwagę na przyszłość wobec armat, bagnetów i wszelkich ludzkich potęg. Podzieliłem świat na ludzki, czyli zrozumiały i nieludzki, czyli niezrozumiały. Miłosz w tym wieku uznał część tej całej robaczywej natury za małpę, a człowieczeństwo przeniósł poza świat. I to mu zostało: „jestem zwolennikiem poza-świata”C. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1972, s. 82–83.[4].

Bo każdemu zostaje coś z dziecinnego poglądu na świat.

Jako pesymista Miłosz nie wyróżniałby się niczym od swoich współczesnych, bo któż pesymistą nie jest. Ale – pisze – „mój wewnętrzny rozwój mierzę stopniowym wzrostem nieufności do sztuki mego stulecia”Tenże, Ziemia Ulro, s. 125.[5]. Miłosz chce przez to powiedzieć, że jest też pesymistą, ale z zupełnie innych powodów.

Sztuka współczesna to nieustający od prawie stu lat popis sarkazmu, gniewu, złości, melancholii, strachu, niewiary i nieprzyzwoitości. Czegoś takiego nie było jeszcze nigdy. Każda forma pesymizmu była zarazem wyborem jakiegoś punktu odniesienia. Pesymizm średniowieczny wybrał jako ten punkt Boga i chwalił go z tym większą miłością i siłą, im większym wstrętem napełniał ówczesnego człowieka świat, w którym żył. Oświecenie pesymistycznie zapatrywało się na perspektywy wiecznego zbawienia, za to wychwalało Rozum i Postęp. Właściwie dzieje ludzkiego ducha składają się z tych dwóch wymiennych nurtów, których dziwaczną komplikacją był romantyzm: i nabożny, i postępowy, i mistyczny, i racjonalistyczny. Od stu lat huczą po świecie jego bełkotliwe echa. Miłosz należy do kilku pisarzy naszego wieku usiłujących naprawdę mówić. Mówić, to znaczy wierzyć, że słucha tego ktoś rozumny – człowiek rozumny lub Bóg rozumny.

Dodajmy, że ów pesymizm (Miłosz nazywa go też ze staroświecka „nihilizmem”) współczesnej poezji przejęły jej podrzędne i popularne rodzaje, że wielki, odwieczny płacz poetów (ce sanglot éternel…) zmienił się w zbiorowy bek, że sarkazm jest grymasem obowiązującym, że lamentacja stała się stylem powszechnym jak kiedyś madrygał, że rozpacz, smutek, okrucieństwo przyrody, zbrodnie historii i milczenie Boga opłakują również gitarzyści.

Brak punktu odniesienia to również niechęć do wszystkiego, co nie jest sztuką. „Kultura wyłącznie artystyczna jest rodzajem klatki, w której odbywa się pogoń za własnym ogonem”Tamże, s. 126.[6]. Poecie XX wieku została zaszczepiona nieufność do cudzej myśli, w każdym razie do filozofii, w każdym razie do metafizyki systematycznej. Pewnie, że warto by filozofię przepytać z tego jak przez ostatnie sto lat służyła kulturze. Jak może służyć, jak może przyciągać uwagę, skoro wpadła w hermetyczne szkolarstwo, w specjalizację, a przestała się wypowiadać uniwersalnym językiem. Jeżeli matka nauk i sztuk przestaje żywić i odziewać swe dzieci, cóż dziwnego, że szukają sobie one pożywienia i odzienia byle gdzie? Nb. miejsce filozofii zajęła, zdaje się, socjologia rozszerzona o psychologię i etnologię, czyli modna „antropologia”, która o człowieku mówi jak o czymś, co ukształtowało się poza nim, o kulturze jak o czymś, co „urosło” niby kopiec mrówek. I poetę z antropologiczną świadomością samego siebie, takiego, jaki jest, z całym ciężarem swego doświadczenia, umieszcza w długim szeregu budowniczych kopca.

W świecie, w którym wszelkie kryteria osądu poza estetycznymi są znijaczone, Muzy nie mają co robićC. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 94.[7].

Wszystko sprowadza się do jednej alternatywy: albo literatura jest służką jakiejś większej rzeczy, albo zmienia się w handel słowem czy w grę towarzyską, jednym słowem w commerce, co oznacza jedno i drugie. Albo jest po to, aby człowiek wzniósł się ponad samego siebie, albo jest w ogóle niepotrzebna. Albo jest częścią religii, jej świeckim skrzydłem, albo jest w ogóle bez znaczenia. Doświadczenie religijne jest akordem pesymizmu i ekstazy; jest to doświadczenie lęku i nadziei, wstrętu i zachwytu, rozpaczy i wiary, które rozgrywa się między człowiekiem a Bogiem; poezja przenosi je na życie narodowe, rodzinne, na dzieje serca, i wypowiada językiem psychologii i polityki. Poezja jest pośrednikiem między sacré a profane, a więc do żadnej z dwóch stref nie należy w zupełności. Do sakralnego rytuału, jakim jest spisywanie i głoszenie Słowa, wprowadza rubaszne i brutalne elementy życia: seks, wojnę, pieniądz, humor i strach. Religia i poezja to dwa akty tego samego obrzędu: Bóg przemawia przez rytuał, potem słucha, co mówi człowiek.

Kto jest prawdziwym antagonistą Miłosza na terenie literatury? Marksizm? Wydawałoby się, że tak – por. Traktat moralny i Traktat poetycki, a przede wszystkim Zniewolony umysł. Jednakże polemika z marksizmem dotyczy nie tyle literatury, co historii i polityki. Miłosz opowiada o tym, jak z Heglowskiej metafory robi się socjotechniczny trick, a z determinizmu dziejowego środek na odurzenie mas oraz intelektualistów. Natomiast w traktowaniu literatury, w swej teorii kultury Miłosz jest nawet dość bliski marksizmu, bo zawsze widzi społeczne korzenie i wie, że nic za darmo. Co prawda, jest to nie tyle Marks czy Lukács, co Brzozowski. Poprzez Brzozowskiego ocenia Miłosz „modernę” oraz jej progeniturę, czyli wszystkie awangardy dwudziestolecia oraz ich powojenne fantomy: „Moralne prawo uciekło im we względność coraz to zmieniających się układów społecznych,została im więc tylko Sztuka”C. Miłosz, Ziemia Ulro, s. 30–31[8]. Zabawne, że te słowa Miłosza odnoszą się nie do moderny wprost, lecz do Witkacego, Przybosia i Gombrowicza, którzy ją grzebali. Ale Miłosz powiada, że to oni właśnie, przeciw modernie zbuntowani, zrealizowali ją dopiero w pełni: „Prawdziwy kryzys Moderny, tj. dogłębne przeżycie pozytywizmu i biologicznego ewolucjonizmu […] początkowo nie mógł się ostatecznie ujawnić z powodu myślowego albo językowego niedowarzenia i znajduje pełniejszy wyraz dopiero u autorów, którzy «oficjalnie» do Moderny nie są zaliczani…”Tamże, s. 40.[9].

Tak, to prawda: Nietzsche wyciąga moralne wnioski z Darwina, w tym sensie więc „moderna” rzeczywiście jest „dogłębnym przeżyciem ewolucjonizmu”; wywraca jednakowoż zwarty i optymistyczny światopogląd pozytywistyczny – taką nowoczesną wersję Oświecenia – podszewką do góry i doprowadza do absurdu w takim stopniu, że można ową „modernę” uważać za drugie, tym razem rzeczywiście destrukcyjne, uderzenie fali romantycznej. Prawda również, że to neoromantyczne uderzenie zostało w Polsce – tak jak pierwsze – zamącone przez czynnik polityczno-narodowy, który najwybitniejszych pisarzy – Żeromskiego, Wyspiańskiego, Micińskiego – skierował w łożysko twórczości patriotycznej, okolicznościowej. Dlatego zapewne owe destrukcyjne, modernistyczne tematy znalazły wyraz dopiero po wojnie (pierwszej) u autorów przez Miłosza wymienionych (a zaliczenie do nich Gombrowicza to pomysł rzeczywiście śmiały), do których dodać można jeszcze wielu – cały Skamander i Leśmiana – a nawet debiuty ostatnich lat przedwojennych. Wszak w Zazdrości i medycynie Choromańskiego, w Ładzie serca Andrzejewskiego i w Niekochanej Rudnickiego więcej przybyszewszczyzny niż w samym Przybyszewskim, i to jest dopiero ta prawdziwie „modern” literatura, którą z upodobaniem czytałaby Rachela z Bronowic. A Schulz? A Buczkowski? Dziwactwo literatury dwudziestolecia i jej przedłużeń polega na tym, że udawała późniejszą niż była w istocie; udawała, że należy do XX wieku i że choruje na jego wielkie choroby, podczas gdy przechodziła nadal dziecięce choróbki wieku poprzedniego: zamroczenie uczuciowe i etyczne, nietzscheańskie przewartościowania, odkrycie Smierdiakowa, że „wszystko wolno” i – w stosunku do rodzimej kultury – podważenie całego polsko-chrześcijańskiego kompleksu. I słusznie pisze Miłosz o Gombrowiczu, Witkacym i Przybosiu, że te „trzy umysłowości wyłączające się z chrześcijaństwa, jakby w Polsce nigdy nie padła kropla święconej wody, tańczą ze sobą kontredansa, zbliżając się do siebie i oddalając parami”.

Tak, to prawda: oni dopiero zrobili z polskością i chrześcijaństwem to, co powinni byli zrobić uczniowie Przybyszewskiego, gdyby… Gdyby nie stanęło przed nimi widmo Rycerza. I to w maciejówce na głowie.

W każdym razie to „moderna” ze swą awangardową dziatwą jest tą rodziną duchową, przeciw której Miłosz kieruje swe furie. Oczywiście, sam do niej należał. „Ponieważ jednak gdzieś musiałem należeć, dostosowywałem się do nich, nieraz fałszując siebie […]. Etykietka «młodego poety awangardy» była nieporozumieniem, bo grupki awangardy mało troszczyły się o to, co mnie (w ukryciu) obchodziło”Tamże, s. 19.[10]

Co mianowicie? Budowanie swej świadomości, poezja jako praca nad świadomością siebie i świata: „Trudno, trzymając pióro, schodzić poniżej poziomu swej świadomości, bo w tym przynajmniej chce się zachować dla siebie szacunek”Tamże, s. 21.[11].

Właśnie pisząc, schodzi się z reguły poniżej poziomu swej świadomości, bo myślenie i wypowiadanie myśli jest szukaniem tożsamości z kimś innym myślącym, czyli zakłóceniem stanu tożsamości wewnętrznej osiągalnego jedynie w czystym akcie wyobraźni, w „zachwyceniu”. Myślenie i opowiadanie uporządkowane wprowadza w obszar świadomości język, który jest tworem obcym, który jest redukcją – „myśl z duszy leci bystro nim się w słowach złamie”. Toteż owo „porządkowanie rzeczywistości” i „tłumaczenie jej na język” jest rodzajem czynności przymusowej, której ulegają ci wszyscy, których „rzeczywistość zanadto rani”. Miłosz – w odróżnieniu od swej generacji – przypisuje poezji znaczenie aktu moralnego o najwyższym natężeniu, o analogiach religijnych. Poezja, według niego, „w ostatecznym rachunku sprowadza się do prób nazwania wspólnej nam doli w paskalowskiej piwnicy”, jest mową sakralną, której najświętsze słowa pozostają niewypowiedziane („niektóre wypowiedzi wydają mi się karalne, czyli gotowe ściągnąć pomstę jakichś wyższych, bynajmniej nie państwowych instancji”C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 8.[12]), mową sakramentalną, czyli stwarzającą rzeczywistość, a więc mocą, która budzi lęk.

Ten „lęk” Miłosz przypisuje romantycznemu dziedzictwu; jest to jednakże dziedzictwo szersze, tzn. głębiej skryte, dziedzictwo idealistycznego realizmu, dziedzictwo Platona i Tomasza z Akwinu, podstawa katolickiej dogmatyki i liturgii, których tajemnice stanowią prawdziwą próbę języka: „Wcielenie się Boga w człowieka można wyrazić jedynie w języku symbolów i mitów. Kiedy przyzwyczajono się używać języka, który apeluje rzekomo do oczywistości, Inkarnacja stała się najzupełniej niezrozumiała”Tenże, Ziemia Ulro, s. 54–55.[13].

Niejasne, co to znaczy „język apelujący rzekomo do oczywistości”. Zdaje się, że „dawniej” (kiedy było „dawniej”?) hasła języka były właśnie bardziej oczywiste, niż są dzisiaj; że gdy mówiono np. „ciało”, myślano „to, co żyje”, podczas gdy dziś mówiąc „ciało”, pytamy: jakie? fizyczne? mistyczne? społeczne? symboliczne? Gdy mówiono „krew”, myślano „życie”, bo wiedziano, że życie uchodzi wraz z krwią. Dziś myślimy albo o krwi fizjologicznej, albo o retorycznej (którą „przelewa się za sprawę”) i która od fizjologicznej jest różna. „Ciało”, czyli „to, co żyje”, i „krew”, czyli „życie” znaczyły razem tyle co życie i jego forma, życie w jego substancji i esencji, czyli w ontologicznej pełni. Dziś nie zmysł oczywistości przeszkadza rozumieć istotę Przeistoczenia i Wcielenia, lecz brak tego zmysłu i rozkojarzenie językowe na wiele możliwych sposobów myślenia. To język wiary był językiem oczywistości, bo przyjmował za oczywistość swój przedmiot, Boga wcielonego. „Bóg stał się człowiekiem” znaczyło pewnie tyle, co „przestał być duchem”, czyli przyjął na siebie ciało i krew, bo cała rzeczywistość dzieliła się na istoty żywe z ciała i krwi oraz na duchy – dobre i złe. Powiedziałbym więc raczej, że Inkarnacja przestała być zrozumiała, gdy język przestał apelować do oczywistości, gdy rzeczywistość rozpadła się na językową i od języka różną. Ale jak w takim razie możliwa jest poezja, która odwołuje się do językowej jedności bytu?

Zdaje się, że Miłosz stawia sobie pytanie podobne, i że to jest właśnie to, o co mu chodzi, to, czego szuka. Poezja należy do rytmu porządkującego, jak niegdyś „recytacja godzinek oraz litanii, śpiew gregoriański, codzienna lektura brewiarza i żywotów świętych”. Należała – powiedzmy – do rytmu porządkującego; dziś, gdy rytm życia wyznacza nie modlitwa, lecz produkcja, organizacja życia, komunikacja i informacja, gdy czasu nie odmierza się jak dawniej godzinami kanonicznymi, lecz syreną fabryczną, gwizdem pociągu, sygnałem telewizyjnego dziennika, gdy więc rytm życia jest w całym tego słowa znaczeniu profane, poeta ma do wyboru albo w ten rytm właśnie wpisać swą poezję i razem z jego sygnałami odmawiać godzinki naszej epoki (taką drogę wybrała Awangarda Krakowska, a z jej ducha wyrośli potem piewcy sześciolatki), albo – przeciwnie – rytm ten zakłócać, co w gruncie rzeczy wychodzi na jedno. Czytając poezje Stanisława Barańczaka, Ryszarda Krynickiego i poetów im podobnych, mam wrażenie, że są to persyflaże wierszy Przybosia z lat trzydziestych i Woroszylskiego z lat pięćdziesiątych: wszystko to samo, tylko na odwrót i gdzie u tamtych był znak plus, u tych jest minus. Tam była fascynacja cywilizacją, tu obrzydzenie. Tam była radość obcowania z masą, tu lęk przed nią. Ale cywilizacja i masa pozostały tematem i tworzywem wiersza.

W stwórczej, „sakramentalnej”, zbawczej funkcji języka Miłosz szuka wymiaru słowa wyższego od poezji, profetycznego. Poddanie się pewnym rytmom (błąkający się od wielu lat heksametr ustępuje ostatnio psalmodii), rytmom sakralnym, oznacza otwarcie się na głos nieswój; a tych rytmów i głosów jest wiele, i otwarcie się na nie podobne jest do zachwycenia świętych, w którym trwać zwykli bouche-béante, czyli niemi. I dlatego Miłosza fascynuje zamilknięcie, jako najwyższy akt poetycki.

Na przykład zamilknięcie Mickiewicza: „Zamilknięcie uzyskuje nową wymowę, po pierwsze dlatego, że liryki lozańskie oraz «Zdania i uwagi» wzięte łącznie są najwyższym osiągnięciem Mickiewicza jako poety religijnego aż po wyrzeczenie się wszelkiego ornamentu, tak że język jest sprowadzony do słów elementarnych, aż po uwolnienie się również od troski o jakąkolwiek autorską własność czyli oryginalność”Tamże, s. 90–91.[14].

Chodzi o to, że w tym „otwieraniu się” poeta może dojść do atonii, w której zabrzmi słowo najczystsze, słowo, co nie szuka upodobania, jakby nie należące do poety, słowo skryte poza wierszem, gdy ten traci zewnętrzną urodę i brzmi jak szept śniącego:

Niepełny był zawsze mój głos, inne złożyć chciałbym dziękczynienie.
A szczodrze i bez ironii – tej chluby niewolnych.
Za siedmiu granicami, pod gwiazdą zaranną,
W mowie ognia i wody i wszelkich żywiołów.
(Nie tak)

Albo:

Tak mało powiedziałem
Krótkie dni.
Krótkie dni
Krótkie noce
Krótkie lata.
Tak mało powiedziałem,
Nie zdążyłem…
(Tak mało)

„…albo każdy człowiek żyje, bo żyje, ale żadnej konieczności, żeby się urodził, ani żeby się urodził taki, a nie inny, nie było. Albo też każde indywidualne stworzenie jest konieczne, bo przewidziane było w Boskim planie przed wiekami”Tamże, s. 93.[15]. Oczywiście, zgodnie z dobrze Miłoszowi znanymi systemami mistycznymi Swedenborga i Blake’a oraz nauką Kościoła, każda stwora, owca też, ma swą drogę wytyczoną przez wieczność jako forma, a jej pojawienie się w ciele jest jednym z użytków, jakie Pan robi z form, które wszystkie są w Nim i oczywiście „człowiek zbawia się, jeżeli uzna, że sam z siebie nie jest zdolny do miłości i prawdy”Tamże, s. 120–121.[16], „albowiem cóż mam czego bym nie otrzymał” (św. Paweł).

Zobaczyć siebie w szeregu form, to znaczy zobaczyć siebie także w historycznej kolejce do zbawienia, w danym miejscu ewolucji i ludzkich dziejów, w danej cywilizacji, w danym miejscu ziemi. Odnajdywanie siebie w niezmierzonym tłumie i głosu swego w nieogarnionym zgiełku – oto wielki temat Miłosza, wokół którego powstają jego antynomie: czasowość i bezczasowość, ogólność i poszczególność, osobowość i bezosobowość, maluczkość i wielkość, „ja” powszechne i „ja” jedyne, a także – konkretyzacja tych antynomii w postaci konfliktu poety ze społecznością, która go wydała i która go odbiera. Inaczej: konflikt poety z Polską.

Niedobre były moje stosunki z polskością typową […] Co powinno było mnie wzruszać i porywać, nie wzruszało i nie porywało, co powinno było mnie ranić, nie raniło, i na odwrót […]C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 12.[17].
Przyznaję, że na „polskość” jestem alergiczny […] Nie jest wykluczone, że tak ujawniający się konflikt stanowi tylko przerzut jakiegoś zasadniczego konfliktu z istnieniem, że jestem zwolennikiem poza-świataTamże, s. 82–83.[18]. Kto pisze po polsku, musi sobie powiedzieć trzeźwo, że polscy czytelnicy tylko udają, że interesują ich jakiekolwiek ludzkie problemy. Naprawdę interesuje ich tylko jedno: „bycie Polakiem”. Natomiast „bycie Polakiem” jest to: 1) siedzenie na sobie i pilne baczenie czy się kto nie wychyli. 2) Rozglądanie się, czy ktoś nie nadaje się do spożycia, tj. czy może rozsławić polskie imię na świecieTamże, s. 87[19].

Owszem, to prawda. Tak mniej więcej wygląda umysł polskiego kołtuna i tak przebiega jego życie duchowe. Kołtun jest to człowiek niezdolny do zbudowania sobie własnego poglądu na świat, a więc nie zainteresowany również cudzymi na ten świat poglądami. Kołtun żyje wyłącznie stereotypami, widzi świat wedle stereotypów, czuje i wyraża się wedle stereotypów. Każda kultura wytwarza takie stereotypy i każda stanowi schron dla kołtuna. Jest ich tyle wersji narodowych, ile narodów na ziemi. Naturalnie, własny kołtun denerwuje bardziej niż cudzy, podobnie jak bardziej denerwuje własne dziecko od wszystkich innych, które także drą się, mówią głupstwa i robią w majtki. Uczulenia Miłosza, niezależnie od tego jak dawne, powiększyły się zapewne przez lata przebywania w świecie, gdzie Polacy występują przeważnie w emigracyjnych gromadach bardzo podobnych do tej, która w Trans-Atlantyku Gombrowicza sczepiła się ostrogami. Obraz tego „siedzenia na sobie” jest zresztą bardzo Gombrowiczowski… Pozostaje pytanie o rolę, jaką kołtun odgrywa w życiu publicznym, i czy kultura narodowa ma coś poza stereotypem dla kołtuna. Rzeczywiście, warunki życia polskiego zarówno w kraju, jak na emigracji, sprzyjają wyjątkowo stereotypizacji form kultury i zachowania, a zarazem wybijaniu się kołtuna. Jest to właściwość wszystkich narodów, których teraźniejszość rani ich pamięć historyczną i pochodzące z niej aspiracje. W takiej sytuacji są Irlandczycy, Chorwaci, Ukraińcy, Litwini i – od czasu do czasu – Niemcy, od których ruchu na rzecz jedności, tożsamości i rewindykacji historycznych zaczął się romantyczny nacjonalizm – młody Goethe był wielbicielem Fryderyka II.

To jedno. A drugie: polski czytelnik Montaigne’a i Tomasza Manna, Pascala i Augustyna nie ufa wręcz polskiemu pisarzowi, gdy ten zabiera się do ogólnoludzkiej problematyki, gdyż woli czerpać ją u źródeł, tj. w dziełach niepolskich. Czytelnik polski zakłada bowiem, że literatura narodowa służy do spraw bliższych, czyli niższych, a do spraw wyższych, do spraw człowieczeństwa, są ludzie prawdziwie wolni, którzy nie mają na głowie zmartwień tak pospolitych jak nasze. Dlatego pisarz polski mierzący za wysoko nie znajdzie tu posłuchu, jak nie znaleźli go Norwid i Brzozowski, albo zostanie wyszydzony i ściągnięty na ziemię. Ale dzieje się tak może dlatego, że polscy pisarze nie umieli na ogół tzw. ludzkiej problematyki związać z polską w sposób naturalny, tak aby wynikało z ich dzieł w sposób oczywisty, a nie pretensjonalny, iż sprawy polskie są równie ludzkie jak sprawy Francuzów czy Greków. To przecież literatura wprowadziła w polskie życie rytuał wyrzeczeń a to czystej nauki, a to czystej myśli na rzecz przyziemnych spraw ojczyzny. Te polskie kompleksy zaczęły się chyba od Oświecenia (Skarga, ani Kochanowski, ani Morsztyn takich problemów nie mieli), bo od Oświecenia zaczęło się wszelkie zło w kulturze. Przepiłowano mianowicie wtedy całą kulturę europejską na dwie połówki – lepszą i gorszą – na lepszą elit oświeconych i na gorszą kulturę ludu (nie znano dawniej takich podziałów), i zaczęła się dyskusja, co należy do jednej, co do drugiej i która z nich wyższa: ta ciemna czy ta jasna. Przeklęte masony.

W stosunku do literatury polskiej Miłosz ulega takiej samej huśtawce nastrojów, jak w stosunku do całości bytu i jak w stosunku do siebie: od poniżeń do apoteozy, od skromności do pychy, od obrzydzenia do zachwytów. Raz jej radzi, aby zachowywała się skromnie jak jedna z wielu literatur, i Polakom też radzi, aby zachowywali się skromnie jak jeden z wielu małych narodów, których mnóstwo widzi ze szczytu swej czarodziejskiej góry nad Pacyfikiem, drugi raz przypomina jej misję zleconą przez Opatrzność i podjętą przez jej największych. Ma jakieś niejasne przekonanie, że Polska ma do spełnienia rolę wielką, wyjątkową (czyż nie pisał o niej, że jest „niewysłuchaną Kassandrą”?), rolę zbawczą i woła o to, aby „było w niej trochę wielkich książek mądrych a względnie prostych”.

Ba!

Pewnie, że z tego wszystkiego literatura polska jest piekielnie pretensjonalna, i że Polacy w ogóle są pretensjonalni…
Ale do czego mają być podobne owe proste, mądre książki, których już nikt chyba na świecie nie pisze? Pewnie do Biblii. Zdaje się, że wokół biblijnej prostoty krąży wyobraźnia Miłosza tak, jak krążyła kiedyś wyobraźnia Mickiewicza próbującego pisać polską biblię. Wszyscy wiemy, że jest to książka niemożliwa do ponownego napisania, ale powołujemy się na nią jako na punkt odniesienia, tkwi ten punkt w nas wszystkich po pierwsze dlatego, żeśmy się do kulturalnego, świadomego bytu narodzili w chrześcijańskim łożysku, a po drugie dlatego, że w romantyzmie i w Mickiewiczu uformowały się nasze paradygmaty. I dlatego – pisze Miłosz – wszystkie nasze spory o poezję sprowadzają się do „mniej lub bardziej inteligentnych odmian romantycznego poglądu, według którego poeta jest to człowiek wezwany do, zobowiązany wobec, pracujący dla”Tamże, s. 83.[20]

Czy to tylko „romantyczny pogląd”, czy to nie archaiczne, głęboko w świadomości ugruntowane przeświadczenie o magicznej sile słowa uporządkowanego? Czy nie jest to przeświadczenie całej ludzkości, które przetrwało w świadomości narodów niedocywilizowanych lub nostalgicznych czy tragicznych, które wraz z Polakami produkują literaturę przypominającą „kaftan z jednym rękawem dla karzełka, z drugim dla olbrzyma”? Może my z buszu wiemy lepiej, do czego służy język, i co ma robić ten, kto posiadł jego dar.

Te dwa „rękawy” Miłosz określa gdzie indziej jako podział na „kawiarnię” i „parafialny bush”, a jeszcze w innym miejscu powiada wręcz „albo powstanie literatura dla dorosłych równie ceniona przez «elitę» i zwyczajnych ludzi, albo i wybredni intelektualiści, i chodzące do kościoła tłumy ulegną niepostrzeżenie dla siebie skarleniu i znijaczeniu”Tamże, s. 133.[21]. Ale naprawdę nie ma dziś w Polsce ani „kawiarni”, ani„bushu”, są tylko przemysły produkujące kulturę o poziomach ruchomych: produkcja prototypowa, „elitarna” zmienia się natychmiast w masowy standard, gdy tylko spełni warunek opłacalności lub przydatności propagandowej czy tylko prestiżowej. Sytuacja w Polsce jest może bardziej skomplikowana pod tym względem niż na Zachodzie. Tam, jak się zdaje, rytm zdarzeń kulturalnych jest taki, jak rytm mody, a więc zależny od rynku; u nas jest w części tylko zależny od rynku, który też jest przeważnie manipulowany, w części zaś od względów bądź to politycznych, bądź personalnych, związanych z aktualnym układem władzy. Gdzie tu „kawiarnia”, gdzie „bush”? Przepaść między literaturą, którą czytają „wybredni nihiliści”, a tą, którą wolą „tłumy”, istnieje wszędzie, z tym że nie kościół jest miejscem spotkania owych tłumów, lecz telewizor, przed którym tłumy owe siedzą rozproszone na miliony domowych kanap. Nie sądzę też, aby istniała tak wielka różnica filozoficzna między „elitą” a „tłumem”, bo „nihilizm”, tzn. pogarda dla wartości i brak nadziei, upowszechnił się tak jak pornografia, a masowy alkoholizm jest zjawiskiem równie dekadenckim jak palenie haszyszu. Nie ma rzeczy nie upowszechnionych.

Brak temu wszystkiemu myśli przewodniej, brak centrum. I tu już nie o literaturę chodzi. Miłosz, dopominając się o „literaturę dla dorosłych”, o „wielkie, względnie proste książki”, widzi społeczność poddaną jednemu celowi, a nie przymuszoną; zjednoczoną, a nie podbitą; posłuszną przez nawrócenie; zgodną w miłości; mówiącą wieloma językami, a rozumiejącą jeden; ludzkość uświęconą; ludzkość jako Kościół. Wie, jak wszyscy wiemy, że to niemożliwe, lecz taką tylko ludzkość kocha, jak wszyscy zdolni do takiej miłości, bo tylko taka ludzkość, ludzkość nie z tego świata, na miłość zasługuje. Tylko wiara w ludzkość wybawioną od siebie samej, ukrytą pod pokładami kultur wielkich i małych, wyższych i niższych, jasnych i ciemnych, partykularnych i uniwersalnych, daje im życie. I dlatego wzrusza nas niespodzianie głupia piosenka usłyszana w obrzydliwym barze, albo naiwny film przybyły z dalekiego kraju, albo też dlatego właśnie poeta piszący w egzotycznym języku nagle staje się powszechną własnością.

Kiedy usiądzie na progu
I spod łopianu jak sosny
[……………………………………………………]
Spojrzy na zamieszkałe
Niebo klasyczne.
(Rodzina)

Dochodzenie małych narodów do uczestnictwa w dobrodziejstwach „nieba klasycznego”, czyli w dobrodziejstwach powszechnej kultury – oto historia w swym biegu „właściwym”, zbawczym; jej przeciwieństwem jest historia mordów popełnionych na małych narodach, historia okrutna, potępieńcza, często przez Miłosza przyrównywana do zdarzeń z życia morderczej, bezmyślnej przyrody:

Mrówka zdeptana – a nad nią obłoki.
[…………………….]
Miasto zburzone a nad nim obłoki.
[…………………….]
Mysz polna martwa i żuki grabarze
[…………………….]
Plemię pobite, pancerni grabarze
(Odbicia)

„Niebo klasyczne”, czyli kultura powszechna nie jest zbawieniem, lecz obrazem, figurą, odbiciem zbawienia, którego głosicielem jest poeta niosący „aurea aetas od serca do serca” (Dwaj w Rzymie).

Ale jaka ta kultura ma być? Jasna? Ciemna? Składna? Zwichrzona? Uniwersalna? Lokalna? Taka jak gdzie indziej, czy zupełnie różna w każdej wiosce świata? Co do tego Miłosz znajduje się w kompletnej i permanentnej konfuzji. Powiada np. o literaturze polskiej, że rozwijała się „spazmatycznie”, bo po „renesansowym rozkwicie” miała wprawdzie barok z jego manieryzmem i grandilokwencją, ale nie miała jednocześnie klasycyzmu, który wystąpił w tym samym wieku, ani scjentyzmu, który wtedy się zaczął. To tak jakby zarzucał polskiej literaturze, że nie rozwijała się wedle hiszpańskiego i francuskiego wzorca jednocześnie. Słusznie dalej pisze, że niebyło u nas wieku XVIII, tzn. Oświecenia we właściwym czasie (jak miało być u nas Oświecenie w pierwszej połowie tego wieku, skoro była wtedy Wojna Północna i wojna domowa, a zaraz potem Konfederacja Barska?) i że dlatego początek wieku XIX był oświeceniowo-romantyczną „zbitką”. Prawda, i co z tego: romantyzm nie rozwinął się również we Francji, a to na skutek rewolucji i wojen, wobec czego Chateaubriand, Constant, Stendhal i De Maistre to też „zbitki” oświeceniowo-klasyczno-romantyczne, a prawdziwy romantyzm zaczyna się dopiero od „Jeune France”, czyli po roku 1830! A na dobrą sprawę cały ten XIX-wieczny romantyzm jest dziwaczną hybrydą: niby potwór z masą skrzydeł, płetw i ogonów, ale z malutką głową niemieckiego profesora w peruce. Może te wszystkie „wieki”, prądy, przełomy – to fikcje podręcznikowe i liczą się naprawdę tylko wielcy pisarze, i może tylko nad ich żywotami, nad ich myślą warto się zastanawiać, a tzw. historię literatury rozpatrywać wraz z historią społeczną, jako część jej ruchów? Wszystko znalazłoby się wtedy na swoim miejscu: Mickiewicz na swoim a Goszczyński na swoim, pisarstwo usługowe w jednej księdze, a poezja w innej. I okazałoby się, że literatura polska nie jest wcale bardziej od innych polityczna, tylko jej historycy pakują do jednego worka zjawiska wyjątkowe wraz z masowymi i twórczość poetycką traktują na równi z okolicznościową, regionalną, amatorską. Stąd rzeczywiście obraz nadzwyczaj pokrętny, stąd ów „kaftan z dwoma rękawami”. I stąd najdziwniejsze kompleksy: „[…] przychodzę stamtąd, gdzie trwanie historyczne jest samą nienormalnością, samą niemożliwością i najwyższym, ekwilibrystycznym pokręceniem. Co daje pogląd na dolę człowieczą wręcz odwrotną od tego, do jakiego zmuszają podstępnie wysuwające wszędzie swoje macki nauki przyrodnicze. Ten stwór musi być właśnie powiatowy… Albowiem” – czytamy dalej – „homo z rzędu ssaków jest nic”Tamże, s. 100–101.[22].

Czyli: nie ma człowieka uniwersalnego. Nic to, że te słowa są jakoś sprzeczne z utyskiwaniem na spazmatyczność rozwoju, na polskie siedzenie na sobie i na cały polski „czerep rubaszny”. Nic to, bo jesteśmy dzięki tej właśnie konfuzji w centrum antynomii: lokalne–uniwersalne, wioska–świat, i jesteśmy w trakcie szukania wielkiej analogii: do czego – pytamy – do jakiej literatury, do jakiego narodu, do jakiej historii jesteśmy, czy możemy, czy powinniśmy być podobni?

Lokalne–uniwersalne, wioska i świat; jesteśmy w samym centrum historii zbawczej, historii Słowa. Chrystus obszedł ze swoimi kazaniami kilka żydowskich wiosek. I to było objawienie? Tak, bo to, co Chrystus wtedy mówił, było już znane całej ludzkości. Bo Zakon nie był religią kilku wiosek, lecz syntezą religijną całego starożytnego świata, po którym Żydzi wędrowali znosząc do swej świątyni i do swych wiosek wszystko co najcenniejsze z Egiptu, z Persji i Babilonu, z Grecji i Indii. Objawienie polegało tedy nie na uogólnieniu, lecz na konkretyzacji, nie na rozprzestrzenieniu, lecz na lokalizacji, nie na ogłoszeniu samej idei zbawienia, lecz na jej wcieleniu w postać człowieka, który się z nią utożsamił i dał się za nią zabić. Ta myśl dopiero, gdy się krwią oblała, nabrała życia. Objawienie to uprzystępnienie tego, co znane. Pan Bóg to nie Sandauer, który stawia tylko na awangardę, lecz Synkretyk, który dokonuje swych objawień przez długą pracę dziejów, aż w momencie właściwym („kairos”, „in illo tempore”) unaocznia je w jednym miejscu, w jednym zdarzeniu, w jednym człowieku, który sam jest Słowem. Objawienie dokonuje się więc w skali powiatu albo nie dokonuje się wcale. Od chwili naznaczenia w miejscu i w czasie nowina o Bogu wcielonym przestała wędrować po świecie wraz z wtajemniczonymi mędrcami, magami, rabinami i handlarzami wszelkich nowin, lecz zamieszkała, osiadła tu i tam, w Nazaret, we frankońskiej wiosce i oszmiańskim powiecie.

I z literaturą jest podobnie, ponieważ jest ona częścią Objawienia: chodzi w niej nie o parę myśli i form ogólnie znanych, ani o to, aby dopełniły się prawa jej rozwoju, ani o to, aby przetoczyły się prawidłowo jej prądy spiętrzając się we właściwych momentach w przełomy, lecz „o to wszystko, co zawsze nieprawdopodobne stworzenia czuły i myślały na jakimś tym czy innym skrawku Europy” (Prywatne obowiązki).

Miłosz to świadomość wybrania; to poczucie rangi poezji; to oznaczenie miejsca narodu w planie historii i w planie zbawienia; to zbliżenie do siebie płaszczyzny historycznej i płaszczyzny zbawczej; to dążenie do centralnego punktu ludzkiej świadomości; to świadomość jego nieoznaczenia i niewyrażalności; to metaliteratura, tzn. słowo, które nie komunikuje, lecz oczyszcza.

styczeń 1981

Pierwodruk: „Twórczość” 1981, nr 6, s. 33–44.

Tekst ukazał się również w wydanym przez Instytut Literatury tomie:
Andrzej Kijowski, Dzieje literatury pozbawionej sankcji, wybór i opracowanie: Andrzej Tadeusz Kijowski, omówienie: Marta Kwaśnicka, vol.2, Instytut Literatury, Kraków 2020. 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Andrzej Kijowski, Tematy Miłosza, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 106

Przypisy

  1. C. Miłosz, „Rodzinna Europa”, Paryż 1959, s. 154.
  2. A. Fiut, „W stronę Miłosza”, Kraków 2003, s. 113.
  3. A. Kosińska, „Rozmowy o Miłoszu”, Warszawa 2010, s. 63.
  4. Por. K.A. Jeżewski, „Od tłumacza”, [w:] O. Miłosz, „Pieśni o zmierzchu”, Warszawa 2021, s. 5–12.
  5. O. Miłosz, „Pieśń poznania”, [w:] tegoż, „Pieśni o zmierzchu”, wybór: K. Jeżewski, Warszawa 2021, s. 86.
  6. T. Różewicz, …po dwudziestu latach, [w:] tegoż, Matka odchodzi, Wrocław 1999, s. 110.
  7. W. Kass, A. [w:] tegoż, Ba!, Sopot 2014, s. 27.
  8. W. Myśliwski, Nagi sad, Warszawa 1982, s. 110.
  9. F. Netz, Moja matka umiera [w:] tegoż, Trzy dni nieśmiertelności, Mikołów 2009, s. 12.
  10. Zastanawiając się nad tym, jak winien „wyglądać” język rozprawy tanatologicznej, Stanisław Rosiek pisał: „Im piękniej, tym gorzej. Irytująca kaligrafia – wszystkie te piękne zdania o śmierci, błyskotliwe paradoksy, nienagannie skrojone aforyzmy. Jak najmniej stylu. Wobec spraw ostatecznych konieczna jest powściągliwość. Należy mówić mało i jak najprościej. Brzydko. Słowa o śmierci powinny wydzielać trupi odór”; S. Rosiek, Słowo wstępne [w:] Wymiary śmierci, wybór i słowo wstępne S. Rosiek, Gdańsk 2002, s. 5.
  11. F. Netz, Moja matka umiera…, s. 12.
  12. Cz. Miłosz, Z nią [w:] tegoż, Wiersze, Kraków 1993, t. 3, s. 304.
  13. W. Kass, A., [w:] tegoż, Ba!…, s. 27.
  14. Por. D. Heller-Roazen, Echolalie.O zapominaniu języka, tłum. B. Brzezicka, Gdańsk 2013, s. 156.
  15. Tamże.
  16. W. Kass, Z dziennika snów (4) [w:] tegoż, Ba!…, s. 31.
  17. Tak przynajmniej podpowiada mi nieoceniony Aleksander Brückner, u którego odnajduję 'mantel' i 'mantylę', częste (a pochodzące równolegle z niemieckiego i hiszpańskiego) w XVII wieku, które zanim jeszcze w 'płaszcz' się zmieniły wprzódy oznaczały 'dziadowską torbę'. Można by rzec – pozwalając sobie na imaginacyjną wyprawę w głąb języka – iż w tym zniekształceniu, które odcisnęło się w matczynej mowie (jej deprecjonującym „mantylu”), kryje się cała mądrość, z jaką kobieta dopomina się o dochowanie porządku związanego z rytuałami życia, które wydarzają się przy stole.
  18. Raz jeszcze z powrotem do Brücknera: z „piastowaniem” wiąże się i czułość „pieszczenia”, i „karmienie”. Syn zaklina: matko, całą mocą tej cząstki Twojej jaźni, która jeszcze oddziela światło od ciemności, trwaj przy tym, co snem tylko się zdaje…
  19. W. Kass, Aj, moi staruszkowie! [w:] tegoż, Ba!…, s. 53.
  20. T. Różewicz, Dziennik gliwicki [w:] tegoż, Matka odchodzi…, s. 107.
  21. Cz. Miłosz, Ziemia Ulro, Paryż 1977, s. 25.
  22. Tamże, s. 43.
  23. Tamże.
  24. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1972, s. 82–83.
  25. Tenże, Ziemia Ulro, s. 125.
  26. Tamże, s. 126.
  27. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 94.
  28. C. Miłosz, Ziemia Ulro, s. 30–31
  29. Tamże, s. 40.
  30. Tamże, s. 19.
  31. Tamże, s. 21.
  32. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 8.
  33. Tenże, Ziemia Ulro, s. 54–55.
  34. Tamże, s. 90–91.
  35. Tamże, s. 93.
  36. Tamże, s. 120–121.
  37. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 12.
  38. Tamże, s. 82–83.
  39. Tamże, s. 87
  40. Tamże, s. 83.
  41. Tamże, s. 133.
  42. Tamże, s. 100–101.
  43. K.Wyka, List do Jana Bugaja [w:] „Kartografowie dziwnych podroży”. Wypisy z polskiej krytyki literackiej XX wieku, red. i wstęp M.Wyka, oprac. K.Biedrzycki i in., Kraków 2004, s. 473.
  44. Wiersze z tomu Ocalenie (jak też z okresu przedwojennego) pomijam w rozdziale trzecim niniejszej książki, zawierającym analizy. Czytelnik jednak bez trudu znajdzie klasyczne już teksty poświęcone pojedynczym utworom Miłosza z tego okresu. Zainteresowanym polecam między innymi: M. Głowiński, „Przedmieście” Czesława Miłosza. Próba interpretacji [w:] tegoż, Intertekstualność, groteska, parabola. Szkice ogólne i interpretacje, Kraków 2000; Z. Lisowski, Czesław Miłosz, „Piosenka o końcu świata” [w:] tegoż, Poznawanie poezji. Interpretacje, Lublin 2008; M. Stala, Stróże świata, obłoki, „Apokryf” 1996, nr 9 (dodatek do „Tygodnika Powszechnego”); osobne miejsce Ocaleniu poświęcił też Stanisław Stabro w studium Poezja i historia. Od Żagarów do Nowej Fali, Kraków 2001, rozdział W poszukiwaniu Harmonii. „Ocalenie” Czesława Miłosza.
  45. W. Bolecki, Proza Miłosza, „Pamiętnik Literacki” 1984, z. 2, s. 133–164.
  46. A. Zagajewski, Obrona żarliwości, Kraków 2002, s. 117
  47. C. Miłosz, Ziemia Ulro…, s. 246.
  48. Tenże, Przeciw poezji niezrozumiałej [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 94.
  49. M. Zaleski, Powrót Miłosza [w] tegoż: Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 13.
  50. A. Fiut, Pułapki mimesis [w:] tegoż, Moment wieczny. Poezja Czesława Miłosza, Kraków 2011, s. 10.
  51. C. Miłosz, Kroniki, Paryż 1987, s. 27.
  52. E.R. Curtius, Książka jako symbol [w:] tegoż, Literatura europejska i łacińskie średniowiecze, oprac. A. Borowski, Kraków 1997.
  53. E. Basara-Lipiec, Arcydzieło. Teoria i rzeczywistość, Warszawa 1997, s. 72.
  54. Por. T. Burek, Dialog Wolności i Konieczności albo historyczne wtajemniczenie [w:] Poznawanie Miłosza. Studia i szkice o twórczości poety, red. J. Kwiatkowski, Kraków–Wrocław 1985, s. 272.
  55. Zob. W. Bolecki, O książce [w:] C. Miłosz, Trzy zimy. Głosy o wierszach, red. R. Gorczyńska i P. Kłoczowski, Londyn 1987, s. 90–91.
  56. K. Wyka, Ogrody lunatyczne i ogrody pasterskie [w:] tegoż, Rzecz wyobraźni, Warszawa 1977, s. 272 (II wyd.); A. Fiut, Moment wieczny. O poezji Czesława Miłosza, Warszawa 1993, s. 130–132; E. Czarnecka [R. Gorczyńska], Podróżny świata. Rozmowy z Czesławem Miłoszem. Komentarze, Warszawa 1984, s. 26–27.
  57. C. Miłosz, Wiersze, Kraków–Wrocław 1984, t. I, s. 22.
  58. Więcej na ten temat: E. Kiślak, Walka Jakuba z aniołem. Czesław Miłosz wobec romantyczności, Warszawa 2000, s. 15, 113 i następne.
  59. Tamże, s. 9.
  60. O różnych wymiarach i znaczeniach „przebywania wśród książek” Miłosz pisze w rozdziale GG [w:] Rodzinna Europa, Paryż 1983, s. 194 i następne.
  61. Zob. C. Miłosz, Korzeniewski [w:] tegoż, Inne abecadło, Kraków 1998, s. 83–84.
  62. B. Korzeniewski, Książki i ludzie, Warszawa 1993, s. 114–115.
  63. C. Miłosz, Książka z ruin, tamże, s. 88.
  64. Tamże, s. 89.
  65. J. Błoński, Miłosz jak świat, Kraków 1998, s. 171.
  66. C. Miłosz, Pochwała filologii [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 41.
  67. M. Zaleski, Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 181.
  68. Por. M. Stala, Ekstaza o wschodzie słońca. W kręgu głównych tematów Czesława Miłosza [w] tegoż, Trzy nieskończoności. O poezji Adama Mickiewicza, Bolesława Leśmiana i Czesława Miłosza, Kraków 2001, s. 177.
  69. Czesława Miłosza autoportret przekorny. Rozmowy przeprowadził Aleksander Fiut, Kraków 1988, s. 339.
  70. S. Barańczak, Ulotne i wieczne, „Zeszyty Literackie” 1988, nr 22, s. 109.
  71. C. Miłosz, Nieobjęta ziemia, Paryż 1984, s. 59.
  72. C. Miłosz, Ogród rozkoszy ziemskich, tamże, s. 15.
  73. C. Miłosz, *** (Szerokie palce hawajskiej paproci…) [w:] tegoż, Dalsze okolice, Kraków 1991, s. 56.
  74. S. Wyspiański, Pociecho moja ty, książeczko… [w:] tegoż, Wybór poezji, oprac. A. Łempicka, Kraków 1979, s. 29.
  75. E. Kiślak, s. 14.
  76. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1980, s. 171.
  77. S. Napierski, Księgozbiór (wiersz z tomu Chmura na czole, 1938) [w:] tegoż, Poezje wybrane, oprac. L.B. Grzeniewski, Warszawa 1985, s. 106.
  78. C. Miłosz, Filologija [w:] tegoż, Dalsze okolice, s. 14.
  79. E. Kiślak, s. 14.
  80. Por. Z. Łapiński, Między polityką a metafizyką. O poezji Czesława Miłosza, Lublin 1985, s. 29–30.
  81. Piszą o tym między innymi A. Fiut, Moment wieczny…, s. 245–251; M. Stala; J. Zach, Miłosz i poetyka wyznania, Kraków 2002, s. 259 i następne.
  82. A. Fiut, Moment wieczny…, s. 250.

Powiązane artykuły

24.06.2021

Nowy Napis Co Tydzień #106 / Poezja jako „dykcja ocalająca” i odpowiedź na „erozję wyobraźni religijnej”. Twórczość poetycka Czesława Miłosza

Problem z opowieścią o Miłoszu polega między innymi na tym, że każde zdanie, w którym próbujemy zamknąć jego twórczość, zostaje od razu podminowane jakimś „tak, ale…”, jakimś „chociaż z drugiej strony…”. Miłosz jest zbyt monumentalny, by zamknąć go w kilku prostych formułkach. Spróbujmy: Miłosz jest poetą religijnym. Tak, ale jest to poezja pytań i poszukiwań religijnych, nie zaś dogmatycznych deklaracji, a sam poeta zżymał się na tego rodzaju etykietkę, którą próbowano mu narzucić. Miłosz jest klasycystą. Owszem, jego twórczość to poezja „odświętnego słowa”, umiaru i dialogu z tradycją, chociaż z drugiej strony pamiętajmy, że zawsze szukał „formy bardziej pojemnej”, a klasycyzm rozumiany jako grę formami i „poezję czystą” – odrzucał. Miłosz jest poetą europejskim. Owszem, ale jednym z centralnych problemów jego pisarstwa jest „zakorzenienie”, również w sensie jak najbardziej lokalnym, narodowym. Miejsce pochodzenia było dla niego zawsze istotnym elementem tożsamości.

Miłosz jest nie tylko poetą. By uchwycić sens jego twórczości, należy dostrzec w nim równocześnie eseistę, prozaika, publicystę, tłumacza. Miłosz – co zgodnie podkreślają egzegeci jego twórczości – w pewnym momencie stał się instytucją, nieodzownym punktem odniesienia dla kolejnych pokoleń twórców. W Liście do Jana Bugaja Kazimierz Wyka pisze do Krzysztofa Kamila Baczyńskiego: „Przed laty dziesięciu mniej więcej, nieco później, nieco wcześniej, odezwała się poezja, która i duchowo, i artystycznie jest mi najbliższa. Mam na myśli więcej nazwisk, lecz oznaczmy ją symbolicznie tym jednym imieniem – Miłosz. Od tej pory dopiero Pan. Wśród rówieśników Pana jakoś dotąd nikogo nie usłyszałem”K.Wyka, List do Jana Bugaja [w:] „Kartografowie dziwnych podroży”. Wypisy z polskiej krytyki literackiej XX wieku, red. i wstęp M.Wyka, oprac. K.Biedrzycki i in., Kraków 2004, s. 473.[1]. Tekst datowany jest na 5 maja 1943 roku, rok później biografia Baczyńskiego zostaje tragicznie domknięta, w 1945 światło dzienne ujrzał poetycki tomik Miłosza OcalenieWiersze z tomu Ocalenie (jak też z okresu przedwojennego) pomijam w rozdziale trzecim niniejszej książki, zawierającym analizy. Czytelnik jednak bez trudu znajdzie klasyczne już teksty poświęcone pojedynczym utworom Miłosza z tego okresu. Zainteresowanym polecam między innymi: M. Głowiński, „Przedmieście” Czesława Miłosza. Próba interpretacji [w:] tegoż, Intertekstualność, groteska, parabola. Szkice ogólne i interpretacje, Kraków 2000; Z. Lisowski, Czesław Miłosz, „Piosenka o końcu świata” [w:] tegoż, Poznawanie poezji. Interpretacje, Lublin 2008; M. Stala, Stróże świata, obłoki, „Apokryf” 1996, nr 9 (dodatek do „Tygodnika Powszechnego”); osobne miejsce Ocaleniu poświęcił też Stanisław Stabro w studium Poezja i historia. Od Żagarów do Nowej Fali, Kraków 2001, rozdział W poszukiwaniu Harmonii. „Ocalenie” Czesława Miłosza.[2].

Pisząc o Miłoszu, należy pamiętać, że w swym zasadniczym zrębie, w swych głównych poetyckich założeniach, poezja jego zachowuje zadziwiającą spójność i konsekwencję – przynajmniej od przełomowego Ocalenia aż po wiersze ostatnie. Po wtóre, należy jednak dostrzec jego ewolucję poetycką i wyraźne etapy twórczości. Wreszcie – nie wolno nam tracić z horyzontu poznawczego pozostałych dokonań literackich Miłosza. Są one pełnoprawną częścią jego dzieła, a często również autokomentarzem i ważnym kontekstem interpretacyjnym dla samej poezji. Żadne z trzech powyższych stwierdzeń nie ma w sobie odkrywczej mocy, zawdzięczamy je kolejnym pokoleniom miłoszologów – są jednak na tyle uniwersalne, że właśnie wokół nich chciałbym obudować niniejszy esej, który ze względu na charakter publikacji musi być przybliżeniem i uszeregowaniem głosów już skądinąd znanych. Dążąc do kondensacji wypowiedzi, zdecydowałem się na krok ryzykowny: pominąłem dorobek eseistyczny, prozatorski, krytycznoliteracki, a także translatorski i publicystyczny Noblisty – nie znaczy to wszakże, bym uznawał go za mniej istotny. Wręcz przeciwnie: teksty tej miary co Zniewolony umysł czy Dolina Issy decydują o randze i pozycji Miłosza w nie mniejszym stopniu niż jego kolejne tomy poetyckie. Wymagają jednak odmiennego języka opisu, poniekąd odrębnego w stosunku do dokonań poetyckich, co podkreślał już Włodzimierz Bolecki w ważnym artykule Proza MiłoszaW. Bolecki, Proza Miłosza, „Pamiętnik Literacki” 1984, z. 2, s. 133–164.[3].

Punkt wyjścia

Wypada zacząć od tego, że Miłosz rzuca poezję na szalę w walce o Rzeczywistość. Poezja jest dla niego orężem w boju o dotarcie do Realnego. Utraciliśmy bowiem niezachwianą wiarę w istnienie tego, czego na co dzień doświadczamy zmysłami. W jednym ze swoich najbardziej rozpoznawalnych tekstów, w Nadziei z cyklu Świat. Poema naiwne stwierdza:

Niektórzy mówią, że nas oko łudzi
I że nic nie ma, tylko się wydaje,
Ale ci właśnie nie mają nadziei.
Myślą, że kiedy człowiek się odwróci,
Cały świat za nim zaraz być przestaje,
Jakby porwały go ręce złodziei.

(Nadzieja, OC)
[wykaz skrótów tomów poetyckich Miłosza znajduje się na końcu artykułu – red.]

Dostrzeżmy wpierw, że poeta przywołuje głos cudzy i że równocześnie oddaje jego ukryty, naddany sens. „Niektórzy” to ci podążający za kartezjańskim pytaniem: „A co, jeśli mami nas demon?”. Możemy sobie wyobrazić przecież, że nic nie ma, a nasz umysł staje się zabawką jakiegoś demona. Wszystko, co do tej pory wiedzieliśmy o świecie, może się wydawać działaniem „ducha złośliwego”, mamy więc prawo wątpić w nieomylność zmysłów i za najwyższą instancję poznawczą uznać intelekt. Od czasów Kartezjusza krytyczne zwątpienie stało się metodologiczną podstawą naukowego myślenia, jednak równocześnie doprowadziło do zakwestionowania wiary w widzialny, dany bezpośrednio świat prostych doznań i jasnych wartości.

Ale Miłosz dostrzega też coś więcej: ten tok rozumowania jest w istocie głosem niewiary. Problem ontologiczny („Co istnieje naprawdę?” czy też: „Jakie istnienie możemy uznać za pewnik, niewymagający potwierdzenia?”) okazuje się równocześnie wyzwaniem moralnym. Dać zgodę na nieistnienie świata to oddać pole nihilizmowi. Poezja Miłosza jest buntem i sprzeciwem – wobec pokusy podminowania naszego podstawowego doświadczenia, doświadczenia bycia w świecie – bycia, a więc zanurzenia wszystkimi zmysłami, doznawania go na każdym, nawet najbardziej elementarnym poziomie. Językiem metafor wyraził to Adam Zagajewski, wierny uczeń Miłosza:

Mniejsze talenty rozwijają często skłonności typowe dla ślimaka: schronić się w skorupce, w niedużym domku, unikać przeciwnych wiatrów,przeciwnych idei, tworzyć miniaturę. Miłosz natomiast, i jako poeta, i jako myśliciel, wyrusza odważnie w pole, aby zmierzyć się z wrogami. Tak jakby powiedział sobie: „przetrwam tę epokę tylko wtedy, jeśli ją wchłonę”A. Zagajewski, Obrona żarliwości, Kraków 2002, s. 117[4].

Zrozumieć Miłosza znaczy także: zrozumieć jego antagonistów. Jego twórczość jest dialogiczna, również w tym podstawowym sensie, że przywołuje głosy cudze, by wejść z nimi w polemikę. Przeciwko czemu, komu konkretnie się kieruje? Wśród wymienionych (czy wręcz wymienianych, nieraz wielokrotnie) z imienia i nazwiska są na przykład Philip Larkin, angielski poeta i krytyk, Samuel Beckett, któremu polski poeta zarzucił, że opisuje jedynie stan ducha naszej cywilizacji po „śmierci Boga” i na tym poprzestaje, ale też Stéphane Mallarmé, XIX-wieczny francuski symbolista, piewca „poezji czystej”. Staje się on dla polskiego poety uosobieniem ucieczki poezji od podmiotowego doświadczenia, wcieleniem poezji hermetycznej, dla której obiektywnie istniejący świat staje się jedynie przedmiotem igraszki poetyckiego umysłu.

Autokomentarzem są często eseje Miłosza (a także wywiady rzeki). Za klucz do Miłoszowego universum uznaje się Ziemię Ulro z 1977 roku – esej, w którym pisarz dał wyraz sytuacji człowieka w XX wieku, wskazując na „wydziedziczenie” jako stan permanentnej klęski, pozbawienia religijnego fundamentu w wyniku ingerencji nauk ścisłych w obszar szeroko pojętej „wyobraźni religijnej”: „Sukcesy «szkiełka i oka» pogrążyły człowieka w Ulro itrzeba to uznać za fakt, ale dowodem końcowym obezwładniających właściwości Ulro (cywilizacja przeciwko sobie) jest bierność postaci (niegdyś «bohaterów») w literaturze, jarzyno-zwierząt czy też bladych elizejskich cieni”C. Miłosz, Ziemia Ulro…, s. 246.[5]. Tytuł, jak już wspominałem, pochodzi z poematu Williama Blake’a, warto jednak dostrzec głębokie paralele z katastroficznymi wizjami Witkacego, którego Miłosz otwarcie przywoływał. Witkacy zapowiadał nadejście „człowieka bez właściwości”, wolnego od metafizycznego niepokoju, spełniającego się w sposób doskonale szczęśliwy na poziomie fizjologicznych zachcianek.

Przywołajmy jednak nieco bardziej zwięzłą wypowiedź poety, dotyczącą źródeł jego myśli i poetyckich poszukiwań:

Po długim życiu oddanym rozmyślaniu i pisaniu, zastanawiam się, co jest dla mnie samym sednem mojej myśli. I dochodzę do wniosku, że jest to to samo, co wtedy, kiedy miałem piętnaście lat i, wychowany w religii rzymskokatolickiej, spotkałem się z tzw. światopoglądem naukowym na lekcjach biologii. Co prawda słyszy się dzisiaj, że nauczyliśmy się rozdzielać dwie dziedziny i że prawda religii nie ma nic wspólnego z prawdą nauki. Jednak wyobraźnia religijna w cywilizacji naukowo-technicznej stale ulega erozji. Ci, którzy biorą udział w obrzędach, jakiekolwiek jest ich wyznanie, mają duże trudności wierzenia, czy przyznają się do tego, czy nie. A którzy otrzymali łaskę wiary, wierzą inaczej niż ich przodkowieTenże, Przeciw poezji niezrozumiałej [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 94.[6].

„Wyobraźnia religijna […] ulega erozji”… Erozja jest pojęciem stricte geologicznym, dotyczącym procesów powolnego niszczenia gruntu. Miłosz mówi więc o zjawiskach niezauważalnych, podskórnych. „Wyobraźnia religijna” jest czymś więcej niż wąsko rozumiana religijność, sprowadzona do dogmatów, rytuałów czy norm moralnych. Ten „grunt”, który jest fundamentem naszej kultury, opiera się na wiedzy o świecie danej człowiekowi bezpośrednio, intuicyjnie, poza jakąkolwiek koniecznością dowodzenia. Światopogląd naukowy, który zadecydował o procesach modernizacyjnych i doprowadził do rozwoju świata, jaki znamy, zbudowany jest na wizji prawdy, która jest dowodliwa, mierzalna, weryfikowalna. Pojawia się więc rozziew między tym, co wiemy, bo zawsze byliśmy o tym przekonani, a tym, co wiemy, bo „nauka to udowodniła”.

Metodologiczne zwątpienie, które jest podstawą poznania naukowego, powinno mieć swoje granice. Inaczej może doprowadzić do zwątpienia absolutnego, do zachwiania naszej wiary w obiektywnie istniejącą Rzeczywistość:

Jednym z ważniejszych pryncypiów światopoglądu Miłosza pozostawało zawsze przekonanie, że należy odrzucić sofistyczne pytanie: „Co to jest rzeczywistość?”. Bo oto świat istnieje i obowiązuje w nim kilka prostych prawd Dekalogu, na przekór spekulacjom filozofów czy ideologów, którzy porządek ten chcieliby nieustannie podawać w wątpliwość, zmieniać go i ulepszać, wcielając w życie swoje projekty, najczęściej jako ponure antyutopie. Poecie przystoi raczej być w zgodzie ze światem aniżeli atakować go z pozycji nienawistnika czy bluźniercy. Miłosz chętnie podkreśla, że zadaniem poezji jest utrwalanie tradycyjnych więzi civitas – związków,które między ludźmi istnieją organicznie, niejako same z siebie, a podtrzymywane przez rodzinę, religię, przyjaciół, sąsiedztwo, wspólne dziedzictwo stanowią o zakorzenieniu człowiekaM. Zaleski, Powrót Miłosza [w] tegoż: Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 13.[7].

„Świat istnieje […] na przekór…” – wokół tych słów tkana jest poezja Miłosza. Istność świata pozostaje niezależna od ludzkich dywagacji, wątpliwości – na jej straży stoją „proste prawdy”. Marek Zaleski przerzuca pomost między poglądami filozoficznymi poety a jego obywatelską postawą i przekonaniem, że poezja ma także społeczne obowiązki. Jej funkcją jest też spajanie i podtrzymywanie relacji międzyludzkich.

Tak rozumiana twórczość Miłosza idzie pod prąd nie tylko współczesnych nurtów filozoficznych, ale również współczesnej poezji, co słusznie zauważył Aleksander Fiut: „W tym miejscu, sądzę, droga Miłosza rozmija się zasadniczo z głównymi szlakami powojennej poezji polskiej. Można je najprościej określić jako szlak kultury i intelektu, szlak podświadomości, mitu i archetypu, szlak języka”A. Fiut, Pułapki mimesis [w:] tegoż, Moment wieczny. Poezja Czesława Miłosza, Kraków 2011, s. 10.[8]. Miłosz wraca do tradycji mimesis, ale słowo „wraca” nie oznacza odtworzenia realistycznej konwencji niezmienionej, w jej pierwotnym kształcie – dąży on do oddania w języku zmysłowego świata z pełną świadomością, że „świat” nieustannie wymyka się naszemu pragnieniu nazywania. Najważniejsze jest poza językiem, poezja jest tym „na chwilę”, gdy w szczelinach języka otwiera się okno na świat. Tak jak w cytowanym wyżej wierszu Nadzieja: „A wszystkie rzeczy, które tutaj znałem,/ Są niby ogród, kiedy stoisz w bramie”. Rzeczy są – są jak ogród, ale dzieli nas od nich przegroda, w której na moment pojawia się prześwit… Potrzeba wewnętrznej dyspozycji, gotowości, by ten moment wykorzystać i zajrzeć do środka.

Miłosz sam siebie nazywa „podglądaczem wędrownym na ziemi” i jest w tym sformułowaniu pewna dwuznaczność. Nieprzypadkowo też wiersz, z którego pochodzi ta fraza, zatytułowany jest Voyeur. Voyeuryzm jest dewiacją polegającą na osiąganiu satysfakcji seksualnej przez podglądanie, Miłosz mówi jednak o swoim podglądactwie autoironicznie (nawet jeśli ten sam wiersz zawiera czytelne aluzjeseksualne). Chodzi raczej o uważne podglądanie świata, nieustanne przyłapywanie go na istnieniu. U poety jest to często spojrzenie naruszające przestrzeń intymną, wdzierające się w sferę prywatności, po to jednakże, by odsłonić bogactwo istnienia, przebić się niejako przez powłokę materii. Jego patrzenie często ukształtowane jest antytetycznie „dane bezpośrednio” – „zakryte przed wzrokiem”:

Wełtawa szumiąc za mostów spiętrzeniem
pod wapieniami prycha biało-sina
i czułem w ustach leciutkie wzruszenie
ja, amalgamat Żyda i Litwina.
(Moja podróż po Czechach, WROZ 30–36)

Ponad obłokiem przejrzyste iglice,
a nisko fortów czarne ostrokoły.
Wiatr przelatuje po swoje zdobycze.

Tu stada wron za sobą wlecze
i leży w grobach zwęglony na poły
człowiek, co boskiej wyrwał się opiece.
(Wiersze 1937 roku, WROZ 37–44)

Opowiem albo pokażę. Oto widzicie, jak błyszczą
Hangary tego lotniska. Oto gaje palm,
Za którymi mleczną pianą roztrąca się morze.
Oto szerokie drogi z asfaltu, a po nich
Toczą się ciężkie maszyny schodzące z pięknego błękitu.
(Trzy chóry z nienapisanego dramatu „Hiroszima”, ŚD)

U Miłosza spojrzenie jest często formą kolażu, w którym świat przyrody łączy się harmonijnie z tym, co niosą cywilizacja i postęp techniczny: „wapienie”, „iglice”, „wrony”, „palmy” i „morze” z jednej strony, „mosty”, „hangary” i„asfalt” – z drugiej. Miłosz tworzy swoisty poetycki diariusz rzeczy wypatrzonych, inwentaryzuje rzeczywistość. Praktykuje patrzenie wystudiowane, pozbawione przypadkowości; dostrzega to, co umyka zwykłemu śmiertelnikowi. W wierszach z Gucia zaczarowanego mamy do czynienia ze swoistą metodologią patrzenia rozpisaną na głosy – i nie jest to patrzenie obojętne, lecz wysiłek wpatrywania się w istotę wszechrzeczy: „I wytężałem oczy,/ i odsłaniałem dziwy z głębi moich oczu” (Awanturnik, TZ)

Tak jak Miłosz narusza tabu podglądania, tak też odważnie i w sposób pozbawiony nieraz wstydu pisze o cielesności. W jegoutworach często obecna jest nieskrępowana radość istnienia przez bycie w ciele i doświadczanie własnego ciała, niezależnie zresztą od wieku: „Myślicielowi ciemno. Biegł po wielkich bieżniach świata./ Słońce na czarnych wodach nad jego nagim karkiem wstawało” (Ląd, POCZ), „Nasz dom pachnie ciałem, młodym ciałem brązowego połysku / Świeci kroplami potu i łuną świateł rozgrzanych” (Dom młodzieńców, POCZ) – te i inne cytaty z Poematu o czasie zastygłym są czytelnym zapisem ekstatycznego doświadczania własnej siły i prężności, które jest przywilejem ludzi młodych. Choć i ten etap jest u Miłosza skażony świadomością przemijania:

Gromnice palą się mdło. Ktoś z książki modlitwy czyta
A my chrapiemy, rzęzimy, długo i ciężko konamy.

Gdy obraz taki przychodzi młodzieńcom, których wysmukłe
Ciała są pełne pogoni i pocałunków pachnących
Patrzą na ręce swoje, dziś crawlem po wodach prące
Na nogi – skrzydła biegaczy. To wszystko stanie się próchnem.
(Na śmierć młodego mężczyzny, POCZ)

Świadomość przemijania nie przeszkadza poecie definiować się w swych utworach przez ruch, aktywność fizyczną, tężyznę, a w późnych wierszach – przez ich brak i tęsknotę za nimi. Cielesność u Miłosza obejmuje także inne doświadczenia: zmęczenie pracą, przyjemność jedzenia i picia. W jego utworach „wino w ciężkich przelewa się dzbanach” (Pieśń niedobrych synów, WROZ 37–44), „Tysiąc półmisków jedzie na obfite stoły,/ tryskają chłodnym sokiem rozcięte owoce,/ Rumianymi chlebami spiętrzają się kosze” (Podróż, OC). Opisy tego rodzaju zwracają uwagę nadmiarem, przesytem, poczuciem pewnej nadwyżki, która wprowadza błogostan. Ciało jest też tajemnicą i pytaniem prowadzącym do tajemnic życia:

W twoich ciemnych tunelach co dzieje się, nie wiem.
Nie wiem, kiedy odmówisz i obalisz mnie,
kiedy zastygnie i runie twój kosmos.
(Oskarżyciel, GWSIKZ)

Somatyczność tych wierszy nie wyczerpuje się w opisie własnej cielesności – to także bliski i czuły kontakt z innym człowiekiem, bywa, że o wyraźnych konotacjach erotycznych: „Moje ręce chcąplecy twe pieścić,/ Moje nogi chcą ciebie oplatać” (Wiersze dla opętanych, WROZ 30–36), „Gładzą senne pośladki i czasem językiem / Po wargach zapieczonych niespokojnie lizną” (Wam, WROZ 30–36), „kochania się nasze / Słodkie i nieprzystojne, jak przy zabawie w chowane” (Ogród ziemskich rozkoszy, NZ), „Lubiłem twoją aksamitną yoni, Annalena, długie podróże w delcie twoich nóg” (Annalena, NZ). Osobny wątek stanowią te wiersze, w których bohater widziany z boku odkrywa i poznaje własne ciało: „Potem ogląda brązowe ramiona,/ I pierś różową chwilę w dłoni trzyma” (Na plaży, WROZ 37–44). Poprzez ciało poeta także czyta świat, nadaje mu rangę czułego sejsmometru. Jeszcze przed wojną deklaruje:

Dojrzałem, moje ciało jest czułą kołyską
dla mocy, w których płaczu zawiera się wszystko,
leżą w pięknym posłaniu i miłość i głód.
Wiatr swobodnych poranków we włosach powiewa
i jabłko, ciężkie jabłko, sen rajskiego drzewa
toczy się, potrącane końcem lekkich stóp.
(Do księdza Ch., TZ)

Metafora kołyski każe myśleć o ciele jako o czymś, co jest zarazem pierwotne, czułe i bezpieczne. To, co niepoznane, kryje się poza nią, ona jest przestrzenią komfortu. Cielesność zostaje więc opatrzona dodatkowymi sensami, kryją się w niej zalążki wiedzy o tym, co niesie z sobą życie („miłość i głód”). Przejmująco w tym kontekście brzmią senilne wiersze odchodzącego poety, który godzi się z własną niemocą: „Aż sam przekonałem się, co znaczy odchodzić,/ «Drogą wszelkiego ciała». I na nic protest” (Też lubiłem, PPD).

Wykaz skrótów tomów poetyckich:

POCZ – Poemat o czasie zastygłym, Wilno 1933.
TZ – Trzy zimy, Warszawa 1936.
OC – Ocalenie, Warszawa 1945.
ŚD – Światło dzienne, Paryż 1953.
TP – Traktat poetycki, Paryż 1957.
KPIIW – Król Popiel i inne wiersze, Paryż 1962.
GZ – Gucio zaczarowany, Paryż 1968.
GWSIKZ – Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada, Paryż 1974.
HOP – Hymn o perle, Paryż 1982.
KRO – Kroniki, Paryż 1987.
DOK – Dalsze okolice, Kraków 1991.
PPD – Piesek przydrożny, Kraków 1997.
TO – To, Kraków 2000.
OIE – Orfeusz i Eurydyka, Kraków 2002.
DPRZ – Druga przestrzeń, Kraków 2002.
WROZ 30–36 – Wiersze rozproszone (1930–1936) [w:] Wiersze wszystkie, Kraków 2011.
WROZ 37–44 – Wiersze rozproszone (1937–1944) [w:] Tamże.
WROZ 48–54 – Wiersze rozproszone (1948–1954) [w:] Tamże.
WROZ 57–61 – Wiersze rozproszone (1957–1961) [w:] Tamże.

L. Giemza, „»Rzeka, która cierpi«. O poezji Czesława Miłosza”, Instytut Literatury, Kraków 2021

Książka jest dostępna w e-sklepie Instytutu Literatury.

okładka

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Lech Giemza, Poezja jako „dykcja ocalająca” i odpowiedź na „erozję wyobraźni religijnej”. Twórczość poetycka Czesława Miłosza, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 106

Przypisy

  1. C. Miłosz, „Rodzinna Europa”, Paryż 1959, s. 154.
  2. A. Fiut, „W stronę Miłosza”, Kraków 2003, s. 113.
  3. A. Kosińska, „Rozmowy o Miłoszu”, Warszawa 2010, s. 63.
  4. Por. K.A. Jeżewski, „Od tłumacza”, [w:] O. Miłosz, „Pieśni o zmierzchu”, Warszawa 2021, s. 5–12.
  5. O. Miłosz, „Pieśń poznania”, [w:] tegoż, „Pieśni o zmierzchu”, wybór: K. Jeżewski, Warszawa 2021, s. 86.
  6. T. Różewicz, …po dwudziestu latach, [w:] tegoż, Matka odchodzi, Wrocław 1999, s. 110.
  7. W. Kass, A. [w:] tegoż, Ba!, Sopot 2014, s. 27.
  8. W. Myśliwski, Nagi sad, Warszawa 1982, s. 110.
  9. F. Netz, Moja matka umiera [w:] tegoż, Trzy dni nieśmiertelności, Mikołów 2009, s. 12.
  10. Zastanawiając się nad tym, jak winien „wyglądać” język rozprawy tanatologicznej, Stanisław Rosiek pisał: „Im piękniej, tym gorzej. Irytująca kaligrafia – wszystkie te piękne zdania o śmierci, błyskotliwe paradoksy, nienagannie skrojone aforyzmy. Jak najmniej stylu. Wobec spraw ostatecznych konieczna jest powściągliwość. Należy mówić mało i jak najprościej. Brzydko. Słowa o śmierci powinny wydzielać trupi odór”; S. Rosiek, Słowo wstępne [w:] Wymiary śmierci, wybór i słowo wstępne S. Rosiek, Gdańsk 2002, s. 5.
  11. F. Netz, Moja matka umiera…, s. 12.
  12. Cz. Miłosz, Z nią [w:] tegoż, Wiersze, Kraków 1993, t. 3, s. 304.
  13. W. Kass, A., [w:] tegoż, Ba!…, s. 27.
  14. Por. D. Heller-Roazen, Echolalie.O zapominaniu języka, tłum. B. Brzezicka, Gdańsk 2013, s. 156.
  15. Tamże.
  16. W. Kass, Z dziennika snów (4) [w:] tegoż, Ba!…, s. 31.
  17. Tak przynajmniej podpowiada mi nieoceniony Aleksander Brückner, u którego odnajduję 'mantel' i 'mantylę', częste (a pochodzące równolegle z niemieckiego i hiszpańskiego) w XVII wieku, które zanim jeszcze w 'płaszcz' się zmieniły wprzódy oznaczały 'dziadowską torbę'. Można by rzec – pozwalając sobie na imaginacyjną wyprawę w głąb języka – iż w tym zniekształceniu, które odcisnęło się w matczynej mowie (jej deprecjonującym „mantylu”), kryje się cała mądrość, z jaką kobieta dopomina się o dochowanie porządku związanego z rytuałami życia, które wydarzają się przy stole.
  18. Raz jeszcze z powrotem do Brücknera: z „piastowaniem” wiąże się i czułość „pieszczenia”, i „karmienie”. Syn zaklina: matko, całą mocą tej cząstki Twojej jaźni, która jeszcze oddziela światło od ciemności, trwaj przy tym, co snem tylko się zdaje…
  19. W. Kass, Aj, moi staruszkowie! [w:] tegoż, Ba!…, s. 53.
  20. T. Różewicz, Dziennik gliwicki [w:] tegoż, Matka odchodzi…, s. 107.
  21. Cz. Miłosz, Ziemia Ulro, Paryż 1977, s. 25.
  22. Tamże, s. 43.
  23. Tamże.
  24. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1972, s. 82–83.
  25. Tenże, Ziemia Ulro, s. 125.
  26. Tamże, s. 126.
  27. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 94.
  28. C. Miłosz, Ziemia Ulro, s. 30–31
  29. Tamże, s. 40.
  30. Tamże, s. 19.
  31. Tamże, s. 21.
  32. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 8.
  33. Tenże, Ziemia Ulro, s. 54–55.
  34. Tamże, s. 90–91.
  35. Tamże, s. 93.
  36. Tamże, s. 120–121.
  37. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 12.
  38. Tamże, s. 82–83.
  39. Tamże, s. 87
  40. Tamże, s. 83.
  41. Tamże, s. 133.
  42. Tamże, s. 100–101.
  43. K.Wyka, List do Jana Bugaja [w:] „Kartografowie dziwnych podroży”. Wypisy z polskiej krytyki literackiej XX wieku, red. i wstęp M.Wyka, oprac. K.Biedrzycki i in., Kraków 2004, s. 473.
  44. Wiersze z tomu Ocalenie (jak też z okresu przedwojennego) pomijam w rozdziale trzecim niniejszej książki, zawierającym analizy. Czytelnik jednak bez trudu znajdzie klasyczne już teksty poświęcone pojedynczym utworom Miłosza z tego okresu. Zainteresowanym polecam między innymi: M. Głowiński, „Przedmieście” Czesława Miłosza. Próba interpretacji [w:] tegoż, Intertekstualność, groteska, parabola. Szkice ogólne i interpretacje, Kraków 2000; Z. Lisowski, Czesław Miłosz, „Piosenka o końcu świata” [w:] tegoż, Poznawanie poezji. Interpretacje, Lublin 2008; M. Stala, Stróże świata, obłoki, „Apokryf” 1996, nr 9 (dodatek do „Tygodnika Powszechnego”); osobne miejsce Ocaleniu poświęcił też Stanisław Stabro w studium Poezja i historia. Od Żagarów do Nowej Fali, Kraków 2001, rozdział W poszukiwaniu Harmonii. „Ocalenie” Czesława Miłosza.
  45. W. Bolecki, Proza Miłosza, „Pamiętnik Literacki” 1984, z. 2, s. 133–164.
  46. A. Zagajewski, Obrona żarliwości, Kraków 2002, s. 117
  47. C. Miłosz, Ziemia Ulro…, s. 246.
  48. Tenże, Przeciw poezji niezrozumiałej [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 94.
  49. M. Zaleski, Powrót Miłosza [w] tegoż: Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 13.
  50. A. Fiut, Pułapki mimesis [w:] tegoż, Moment wieczny. Poezja Czesława Miłosza, Kraków 2011, s. 10.
  51. C. Miłosz, Kroniki, Paryż 1987, s. 27.
  52. E.R. Curtius, Książka jako symbol [w:] tegoż, Literatura europejska i łacińskie średniowiecze, oprac. A. Borowski, Kraków 1997.
  53. E. Basara-Lipiec, Arcydzieło. Teoria i rzeczywistość, Warszawa 1997, s. 72.
  54. Por. T. Burek, Dialog Wolności i Konieczności albo historyczne wtajemniczenie [w:] Poznawanie Miłosza. Studia i szkice o twórczości poety, red. J. Kwiatkowski, Kraków–Wrocław 1985, s. 272.
  55. Zob. W. Bolecki, O książce [w:] C. Miłosz, Trzy zimy. Głosy o wierszach, red. R. Gorczyńska i P. Kłoczowski, Londyn 1987, s. 90–91.
  56. K. Wyka, Ogrody lunatyczne i ogrody pasterskie [w:] tegoż, Rzecz wyobraźni, Warszawa 1977, s. 272 (II wyd.); A. Fiut, Moment wieczny. O poezji Czesława Miłosza, Warszawa 1993, s. 130–132; E. Czarnecka [R. Gorczyńska], Podróżny świata. Rozmowy z Czesławem Miłoszem. Komentarze, Warszawa 1984, s. 26–27.
  57. C. Miłosz, Wiersze, Kraków–Wrocław 1984, t. I, s. 22.
  58. Więcej na ten temat: E. Kiślak, Walka Jakuba z aniołem. Czesław Miłosz wobec romantyczności, Warszawa 2000, s. 15, 113 i następne.
  59. Tamże, s. 9.
  60. O różnych wymiarach i znaczeniach „przebywania wśród książek” Miłosz pisze w rozdziale GG [w:] Rodzinna Europa, Paryż 1983, s. 194 i następne.
  61. Zob. C. Miłosz, Korzeniewski [w:] tegoż, Inne abecadło, Kraków 1998, s. 83–84.
  62. B. Korzeniewski, Książki i ludzie, Warszawa 1993, s. 114–115.
  63. C. Miłosz, Książka z ruin, tamże, s. 88.
  64. Tamże, s. 89.
  65. J. Błoński, Miłosz jak świat, Kraków 1998, s. 171.
  66. C. Miłosz, Pochwała filologii [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 41.
  67. M. Zaleski, Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 181.
  68. Por. M. Stala, Ekstaza o wschodzie słońca. W kręgu głównych tematów Czesława Miłosza [w] tegoż, Trzy nieskończoności. O poezji Adama Mickiewicza, Bolesława Leśmiana i Czesława Miłosza, Kraków 2001, s. 177.
  69. Czesława Miłosza autoportret przekorny. Rozmowy przeprowadził Aleksander Fiut, Kraków 1988, s. 339.
  70. S. Barańczak, Ulotne i wieczne, „Zeszyty Literackie” 1988, nr 22, s. 109.
  71. C. Miłosz, Nieobjęta ziemia, Paryż 1984, s. 59.
  72. C. Miłosz, Ogród rozkoszy ziemskich, tamże, s. 15.
  73. C. Miłosz, *** (Szerokie palce hawajskiej paproci…) [w:] tegoż, Dalsze okolice, Kraków 1991, s. 56.
  74. S. Wyspiański, Pociecho moja ty, książeczko… [w:] tegoż, Wybór poezji, oprac. A. Łempicka, Kraków 1979, s. 29.
  75. E. Kiślak, s. 14.
  76. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1980, s. 171.
  77. S. Napierski, Księgozbiór (wiersz z tomu Chmura na czole, 1938) [w:] tegoż, Poezje wybrane, oprac. L.B. Grzeniewski, Warszawa 1985, s. 106.
  78. C. Miłosz, Filologija [w:] tegoż, Dalsze okolice, s. 14.
  79. E. Kiślak, s. 14.
  80. Por. Z. Łapiński, Między polityką a metafizyką. O poezji Czesława Miłosza, Lublin 1985, s. 29–30.
  81. Piszą o tym między innymi A. Fiut, Moment wieczny…, s. 245–251; M. Stala; J. Zach, Miłosz i poetyka wyznania, Kraków 2002, s. 259 i następne.
  82. A. Fiut, Moment wieczny…, s. 250.

Powiązane artykuły

06.02.2020

„Z jasności, wysokości”. Wokół wiersza Czesława Miłosza „Ale książki“

Ale książki będą na półkach, prawdziwe istoty,
Które zjawiły się raz, świeże, jeszcze wilgotne,
Niby lśniące kasztany pod drzewem jesieni,
I dotykane, pieszczone, trwać zaczęły
Mimo łun na horyzoncie, zamków wylatujących w powietrze
Plemion w pochodzie, planet w ruchu.
Jesteśmy – mówiły, nawet kiedy wydzierano z nich karty
Albo litery zlizywał buzujący płomień.
O ileż trwalsze od nas, których ułomne ciepło
Stygnie razem z pamięcią, rozprasza się, ginie.
Wyobrażam sobie ziemię kiedy mnie nie będzie
I nic, żadnego ubytku, dalej dziwowisko,
Suknie kobiet, mokry jaśmin, pieśń w dolinie.
Ale książki będą na półkach, dobrze urodzone,
Z ludzi, choć też z jasności, wysokości.

1986

(Ale książki)C. Miłosz, Kroniki, Paryż 1987, s. 27.[1]

Ten liryk, o zwartej konstrukcji, złożonej z klarownych wyliczeń i przeciwstawień, gdzie kunsztowne frazy płyną potoczyście, rozpoczyna się w sposób niezwykły. Wyrasta jakby ze środka rozmowy, staje się zapisem głosu wśród innych głosów, próbą zgromadzenia argumentów w dialogu na ogólniejsze tematy. Może jest to rozmowa z samym sobą – zestawianie sprzecznych racji, gorączkowe sumowanie doświadczeń. Jako słowa inicjalnego zwykle nie używamy spójnika. Owo znaczące pogwałcenie reguły gramatycznej w wierszu Czesława Miłosza naprowadza od razu na trop lektury, kieruje uwagę w stronę innych (możliwych) wypowiedzi i sądów, zarówno tych ugruntowanych w kulturze, jak aktualnych, właśnie krystalizujących się przemyśleń mówiącego. Podczas lektury warto pamiętać o postaciach toposów książki i Księgi, takich jak: uświęcenie procedur pisania przez odblask Biblii – Świętej Księgi, „księga losu”, pamięć jako zapisana księga, Księga Natury czy księga jako inkarnacja najdoskonalszych zdolności ludzkiego umysłu”E.R. Curtius, Książka jako symbol [w:] tegoż, Literatura europejska i łacińskie średniowiecze, oprac. A. Borowski, Kraków 1997.[2]. Czesław Miłosz odwołuje się do tych tradycyjnych wyobrażeń i równocześnie z nimi dyskutuje. W tym małym traktacie lirycznym namysł nad pochodzeniem książki, jej istotą, sposobem istnienia, a także miejscem w kulturze i udziałem w duchowości ludzkiej przybiera kształt antynomii, w których ogólne ściera się z jednostkowym, wieczne wchodzi w konflikt z przemijającym. Dzieła poszczególne, niewymienne, konieczne, jak również biblioteki (kolekcje takich dzieł) uznać należy za domeny ładu. Bezbronny, zadrukowany papier ma być – paradoksalnie – trwałą ostoją wartości, bezpieczną wyspą, wolną od szaleństw historii.

Umieszczone na początku wyrażenie „ale książki” łączy się zapewne z autoperswazją, która utwierdzać ma nas w przekonaniu, że jeszcze nie wszystko zostało stracone. Niezbywalne wartości (takie jak idee ładu, dobra, piękna) zapisane na wątłym papierze, nieustannie sprzeciwiać się będą katastrofom, jakie dotykają ludzi i narody. Dopóki będą trwać książki, dopóty zło w świecie nie rozprzestrzeni się bez reszty. Książki to także, na pół złudna, nadzieja śmiertelnych, gdyż przeżyją one swych twórców, świadcząc o pięknym trudzie umysłu i bezcennym darze talentu. Książki zapewnią także poczucie ciągłości trwania rzeczy w świecie. W trudnym rozliczeniu, kiedy zmierzyć się przychodzi z niewyobrażalnym światem przyszłości bez nas, wyobraźnię wzmacniają zapisy wielorakiego życia. Odpryski obrazów – w retorycznym układzie triady: „Suknie kobiet, mokry jaśmin, pieśń w dolinie” – apelujące do wrażeń kilku zmysłów, określają cudowną całość. Trzeba jednak wykroczyć poza literaturę, żeby naprawdę obserwować i doznawać. Może więc żywoty ludzkie i trwanie książek to zupełnie odrębne porządki?

W wierszu Ale książki w sposób zmieniony, a nawet przekorny, poeta pojmuje sens starego przeciwstawienia natura – kultura. Otóż między procesem pisania a rytmem przyrodniczym zachodzi w tym utworze analogia. Książki zjawiają tak, jakby były tworami natury. Obraz „drzewa w jesieni” kojarzy się z apogeum twórczym. W pewnym punkcie biografii poety intuicyjne, może nawet genialne poszukiwania, a dalej – starcia z historią i aktywności wieku męskiego, zastąpione zostają gorzką wiedzą lat dojrzałych.

Frapujące wydaje się porównanie książek z kasztanami. Takie fructa nie nadają się przecież do bezmyślnego natychmiastowego zjedzenia. Raczej są one estetycznymi przedmiotami natury – o malarskich werniksowanych powierzchniach, o zakrytym tajemniczym wnętrzu. Wymagają kontemplacji i aprobaty. Przyciągają oko i dotyk. Ciepło ludzkiej ręki budzi je do życia. Analogia z książkami jest bardzo wyrazista, gdyż owe idealne wytwory, zaklęte w mniej czy bardziej udanym kształcie materialnym, bez czytelników pozostają martwe. I może się nie mylę, jeśli uznam, że Czesławowi Miłoszowi chodzi o bibliotekę arcydzieł. Książki zgromadzone na półkach to kolekcja nieodzowna, nie dająca się niczym zastąpić. Bez niej wyznaczenie miary wartości – estetycznych i moralnych – byłoby niemożliwe. Thomas Messer powiada, iż w przypadku arcydzieł mamy do czynienia z „wiecznymi komunikatami”E. Basara-Lipiec, Arcydzieło. Teoria i rzeczywistość, Warszawa 1997, s. 72.[3]. Książki o których mowa zawsze są aktualne, dobre – jako źródło zachwytu i pouczenia – dla kolejnych pokoleń. Z rytmem natury wiąże je ponadto cykliczna powrotność. Takie książki nie przemijają razem z sezonami, nie są to więc owoce mody estetycznej, o których rychło nikt nie pamięta.

Nie można przeoczyć ani twórczego impulsu (za Miłoszem moglibyśmy go określić jako czułe dotknięcie), ani empatycznego współudziału odbiorców. Tak zatem przedstawia się każde genesis w kulturze, jeśli zjawienia się książki nie potraktujemy jako grymasu, pozy czy próżnej zabawy w słowa. Skoro w omawianym wierszu książki mają tak wielką moc odczyniania zła, mogą sprzeciwiać się zniszczeniu, potrafią przetrwać zawieruchy dziejowe, wędrówki ludów, wygnania, to poeta nie mógł mieć na myśli pospolitych czytadeł. Na tej szali, która demonstruje, że dotkliwe, lecz incydentalne katastrofy historii są lżejsze, położyć należy arcydzieła. Dopiero taki pojedynek sił niszczących i ocalających odsłania cały swój dramatyzm.

Na rozważane miejsce w tekście (książki „[…] trwać zaczęły / Mimo łun na horyzoncie, zamków wylatujących w powietrze / Plemion w pochodzie […]”) rzuca światło wcześniejszy o pół wieku wiersz O książce z tomu Trzyzimy, w którym poeta zestawia wieczne wartości z wizją apokaliptyczną, ład kultury z rozprzęganiem się porządku świata, z wirowaniem rzeczy w chaosiePor. T. Burek, Dialog Wolności i Konieczności albo historyczne wtajemniczenie [w:] Poznawanie Miłosza. Studia i szkice o twórczości poety, red. J. Kwiatkowski, Kraków–Wrocław 1985, s. 272.[4]. Katastroficzna wyobraźnia młodego wówczas poety wietrzy plagi przynoszące totalną destrukcję świata, która się zaczyna, która się staje. Zaklęcia słowne nie powstrzymają zniszczenia, pozostaną jedynie pustym lamentem. W wieku żelaza lub „wieku zamętu” nie znajdzie się miejsca dla książek, gdyż wyklęte zostaną mądrość i piękno. Odrzucone będą: kontemplacja natury wespół z myśleniem o zasadach moralnych w prozie Conrada, boska interwencja w ludzkie sprawy, jak to zobaczył Goethe, uspokojenie, które niesie delikatna zadumana miłosna poezja Hafiza, także – historiozoficzna refleksja NorwidaZob. W. Bolecki, O książce [w:] C. Miłosz, Trzy zimy. Głosy o wierszach, red. R. Gorczyńska i P. Kłoczowski, Londyn 1987, s. 90–91.[5]. Widzimy, iż poeta zgromadził idealną bibliotekę, wyselekcjonowaną pod względem rozmaitych wizji ładu, ułożoną według kryterium sensowności urządzenia świata. Przedstawił także dowody triumfu myśli, wrażliwości, twórczej wyobraźni. Wzmiankowani pisarze różnych kultur, krajów i epok to różnorodne (w jednorodności) exempla. W umyśle czytelnika mogą się pojawić inne zestawienia w tak ukształtowanym kanonie. Po cóż zatem zwołuje się wielkie duchy? Czy tylko po to, by uznać, że ich wysiłek poszedł na marne, albo by przekreślić jednym gestem chlubne dziedzictwo, anachroniczne w złych czasach? Nie wydaje się to możliwe. Raczej podtrzymana zostaje dramatyczna ambiwalencja. Wszakże w Trzech zimach apokaliptycznymi obrazami zespolonymi z poetyką klasycystyczną rządzi żywioł sprzecznościK. Wyka, Ogrody lunatyczne i ogrody pasterskie [w:] tegoż, Rzecz wyobraźni, Warszawa 1977, s. 272 (II wyd.); A. Fiut, Moment wieczny. O poezji Czesława Miłosza, Warszawa 1993, s. 130–132; E. Czarnecka [R. Gorczyńska], Podróżny świata. Rozmowy z Czesławem Miłoszem. Komentarze, Warszawa 1984, s. 26–27.[6]. Generacja poetycka Miłosza (gramatyczne „my” w wierszu O książce jest znaczące) odrzuca zbawienie przez sztukę, nie pragnie sławy, ale równocześnie poszukuje obszarów, gdzie nie sięgałyby moce zagłady. Owe domeny pewności i nadziei znaleźć można w wielkiej literaturze. Wskazać jeszcze należy podziwiany przez poetę porządek formy, absolutną konieczność połączenia składników konstrukcji – wywierających ukryty wpływ na całość istnienia, zyskującej w kulturze wieczne trwanie.

Gdzież jest miejsce dla ciebie w tym wieku zamętu,
Książko mądra, spokojna, stopie elementów
Pogodzonych na wieki spojrzeniem artysty?

(O książce)C. Miłosz, Wiersze, Kraków–Wrocław 1984, t. I, s. 22.[7]

Książka, zauważmy, nie jest już odbitką składu drukarskiego, lecz stopem, jak gdyby odlewem ze spiżu, i w takiej zmonumentalizowanej postaci może skuteczniej opierać się złym żywiołom. Przetrwać można dzięki literaturze i tradycji, a to romantyczne przekonanie nie jest wcale Miłoszowi obceWięcej na ten temat: E. Kiślak, Walka Jakuba z aniołem. Czesław Miłosz wobec romantyczności, Warszawa 2000, s. 15, 113 i następne.[8]. W wierszu Ale książki powracają motywy ładu i zniszczenia, jednakże jakby ścieśnione, uogólnione, z inaczej wyznaczoną relacją między sprzecznymi składnikami wypowiedzi. Teraz wartości zapisane w książkach mają triumfować, gdyż wiecznym i wzniosłym ideom nie zagrażają katastrofy, chciałoby się powiedzieć, zaledwie dotykające fizykalnej materii świata. Mamy więc do czynienia z repryzą i repetycją. Poeta nie ujawnia już, jakie książki ma na myśli, nie łączy też katastrofy z momentem w dziejach. Rozważa historię wieku dwudziestego w ścisłym związku z własną biografią świadka, ale też otwiera perspektywę ostatecznych przeznaczeń. W sukurs rekonstrukcji znaczeń powinna przyjść pamięć czytelników Miłosza, znających nie tylko wiersz O książce. Jak się bowiem wydaje, obraz „zamków wylatujących w powietrze” z Ale książki odsyła do wizji katastroficznej z Ptaków (z tomu Trzy zimy). Tak oto wypełnia się mroczne proroctwo: „syczą spalone zamki króla Baltazara”Tamże, s. 9.[9].

Zagłada książek i cierpienia książek to temat Miłosza, który dochodzi do głosu w tomie Ocalenie. Do wielkiego rachunku strat wojennych, kiedy wszystko płonie, dodać należy biblioteki. W napisanym w Warszawie w 1941 roku wierszu Książka z ruin niezwykły pod względem skojarzeń opis unicestwienia księgozbioru splata się z refleksją o zabijaniu wartości. W takich momentach w dotkliwy sposób odczuwany jest podwójny wymiar klęski. W wierszu Miłosza wyprawa do spalonej biblioteki staje się równocześnie dziwną speleologią, badaniem śladów jakiejś pierwotnej cywilizacji, przechadzką po uschniętym lesie, równocześnie wyprawą paleontologiczną, która ma zbadać odciśnięte w zwęglonych resztkach „organizmy książek” – ich odległe (niepojęte już) życie. Czesław Miłosz został zatrudniony przy wydobywaniu z ruin księgozbioru Instytutu Francuskiego, a znaczną część swojej biografii wojennej związał z pracą w bibliotece uniwersyteckiejO różnych wymiarach i znaczeniach „przebywania wśród książek” Miłosz pisze w rozdziale GG [w:] Rodzinna Europa, Paryż 1983, s. 194 i następne.[10]. Przytaczane opisy przypominają późniejsze świadectwo Bogdana Korzeniewskiego – relację o metodycznie spalonych przez Brennkommando zbiorach teatrologicznych Biblioteki Krasińskich w Warszawie. W tomie Książki i ludzie, bardzo wysoko ocenionym przez Czesława MiłoszaZob. C. Miłosz, Korzeniewski [w:] tegoż, Inne abecadło, Kraków 1998, s. 83–84.[11], Korzeniewski pisze, iż „w wyroku zagłady” na naród: „Mieściło się […] obok ludobójstwa również i książkobójstwo”B. Korzeniewski, Książki i ludzie, Warszawa 1993, s. 114–115.[12].

Wróćmy do Książki z ruin. W tym wierszu Miłosza mocne wrażenie wywołuje seria skojarzeń „epoki książek” z najodleglejszą przeszłością. Poeta staje się znawcą archaiki kultury, gdyż w czasach zagłady, niejako z dnia na dzień, humanistyczne złudzenia zapisane w książkach tak dalece straciły aktualność. Jednakże w Książce z ruin lament nad bibliotecznym pobojowiskiem przeradza się w próbę odzyskania pięknych fikcji i odprysków zniszczonego świata. Sukces musi pozostać połowiczny, gdyż pismo sprzed zagłady jest w połowie zatarte. Tak oto: „z księgi, z pomiędzy rozwalin / Podniesionej, z daleka, senna dawność błyska”C. Miłosz, Książka z ruin, tamże, s. 88.[13]. Nie pojawia się więc w pełni uchwytnym kształcie, niejako nakłada się na ponure pejzaże wojenne, zaraża się bez-formą ruin. Obcujemy z serią rozsypanych kartek, okruchami fabuł, przepływaniem migotliwych obrazów. To tylko chwile zatrzymane w czasie, nie triumfalne zmartwychwstanie dawnych światów, bowiem nieśmiertelność – powiada Miłosz – nie może być „Samotna, lecz z dniem naszym złączona”Tamże, s. 89.[14]. Ergo w marnych czasach prości ludzie nie łakną wyżynnych wtajemniczeń we własny los, nie chcą uniwersalnych nauk, jakichudziela literatura. Ocalałe książki – przez co objawia się ironia dziejów – mogą się przydać utylitarnie: z dostojnych woluminów układa się po prostu stół. Tak krzewi się życie na ruinach.

Jan Błoński w pięknym eseju Książka z Atlantydy, poświęconym korespondencji Czesława Miłosza z Jerzym Andrzejewskim uznał wiersz Książka z ruin za realizację artystyczną „mniej znakomitą”, niż na przykład Błądząc czy Campo di FioriJ. Błoński, Miłosz jak świat, Kraków 1998, s. 171.[15]. Być może znawcę poezji Miłosza nie satysfakcjonowały: podniosła retoryka, meandryczny tok przerzutniowy, bluszczowaty układ metafor, gąszcz intertekstualnych odniesień. Patrząc jednak z drugiej strony, wrażeniu wizyjnego błądzenia nie sposób się oprzeć. Niejasności wyobrażeń (obcujemy z kształtami niepewnymi, ni to biblioteką, ni to kolekcją kopalnych trylobitów), zmieszaniu czasów, splątaniu wartości odpowiada właśnie taka labiryntowa konstrukcja Książki z ruin. W tym utworze nie wiadomo, co począć z odnalezionymi szczątkami biblioteki z Atlantydy. Czy w czasie katastrofy lamentować nad utratą ładu i sensu świata, czy rozważać sprzeczność między ideami wiecznymi a mało wysublimowanymi potrzebami życia i przeżycia, a może sycić nadzieję smakowaniem „archaicznego” piękna?

Książki solidarnie dzielą wspólny los z ludźmi. Mówiąc metaforycznie, pismem dziejów jest płomień. Pogrom biblioteki wiąże się z unicestwieniem ludzkiego ducha, ale jednocześnie, na przekór wojennym katastrofom, dzięki przechowanemu dziedzictwu kultury możliwe staje się jego odrodzenie. W odczytywanym wierszu Ale książki z tomu Kroniki poeta wyraźnie akcentuje dwoistość bytową zamkniętych między okładkami światów: nietrwałą postać materialną i zapis niezniszczalnych wartości. Idealna biblioteka opiera się złu i zniszczeniu. Bardzo ciekawa wydaje się, tak to nazwijmy, chóralna pieśń nadziei w wierszu Ale książki: „Jesteśmy – mówiły, nawet kiedy wydzierano z nich karty / Albo litery zlizywał buzujący płomień”. Spłonąć mogą tylko egzemplarze, nie zaś przesłania tekstów, a bezmyślny ogień-pożerca nasyci się jedynie papierem. Idealne światy wyjdą z takich prób bez szwanku. Czesław Miłosz w lapidarnym dystychu zamyka wojenne dzieje książek, nie tylko w wieku dwudziestym. Wystarczyłoby przywołać liczne przykłady z kronik i pamiętników, pierwszej czy drugiej wojny światowej, by wykazać, na ile różnych sposobów barbarzyństwo bierze odwet na kulturze. Znęcanie się nad książkami to ulubione zajęcie żołdactwa. Książki nadają się do wszystkiego, tylko nie do czytania. W przywołanych już opowiadaniach Korzeniewskiego krasnoarmiejcy najchętniej używają ich kart do zawijania machorki. Przypomnijmy, że od palenia książek 10 maja 1933 roku, jeśli ten fakt potraktujemy symbolicznie, rozpoczął się pożar świata rozniecony przez nazistów z III Rzeszy. Odwet brany na książkach wciąż powraca, nawet w mniej groźnych (obłędnych) pomysłach, takich jak wzmiankowana przez Miłosza próba spalenia biblioteki w Berkeley przez „zwolenników powrotu do Natury”C. Miłosz, Pochwała filologii [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 41.[16].

Zniszczona i poniżona zostaje materia, ale – paradoksalnie – z tych popiołów odradzają się idee ponadczasowe: filozoficzne, artystyczne. Jakże wobec nich bezsilny jest żywioł ognia. Chór książek powtarza „jesteśmy” i ten argument ostatecznie zwycięża. Triumfuje Miłoszowe „esse”, nieśmiertelność zaklęta w chwilę. W tym miejscu można również pomyśleć o epifanii jako „reprezentacji, w miejsce obecności”M. Zaleski, Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 181.[17]. W obcowaniu z książką przecina się to, co trwałe i to, co skończone. Idee jawią się w miejsce przedmiotu, który łatwo zniszczyć, który jest właśnie unicestwiany.

W małym traktacie poety-myśliciela Ale książki kolejnym punktem rozważań staje się porównanie natury książek z naturą ludzką, przesłań (i wzruszeń czytelniczych) – z naszym krótkotrwałym pobytem na ziemi, z egzystencjalną udręką śmiertelnych. W tym miejscu od problemów uniwersalnych poeta przechodzi do własnej biografii oraz elegijnego sumowania doświadczeń i dokonań. Pora jesieni, o której pisałem na początku tego szkicu, sprzyja refleksji o sprawach ostatecznych. Wtedy rozpoczyna się powrót do przeszłości, do własnych początków. Drogi wiodą w głąb pamięci. Wyczuwalne jest również przez wędrowca pobliże państwa umarłych, chociaż pragnie on odczynić wyrok, oddając się „celebracji” chwili, kontemplując momenty istnienia wyjęte z czasu (Sezon, Café Greco). Literatura i sztuka obdarza ludzi ułomną nieśmiertelnością, przechowuje bowiem wizerunki osób oraz nazwiska śmiertelnych twórców (Maria Magdalena i ja, Rozmowa o sławie). Należy jednak zauważyć, iż transcendująca myśl czy też wyostrzona świadomość, która nie lubi żywić się mitami kultury, poprzez umieszczenie ludzkich życiowych prób w kosmicznym teatrze całego istnienia (Moce), tym samym godzi się na przemijanie. Taka jest cena zażyłości z żywiołami. Oczywiście próba zatrzymania czasu, skroplenie go w chwili, wiąże się u Miłosza z wątpliwościami i niepokojemPor. M. Stala, Ekstaza o wschodzie słońca. W kręgu głównych tematów Czesława Miłosza [w] tegoż, Trzy nieskończoności. O poezji Adama Mickiewicza, Bolesława Leśmiana i Czesława Miłosza, Kraków 2001, s. 177.[18], gdyż wszystko, co z ludzkiego świata pochodzi, pogrąża się na powrót w Heraklitejskiej rzece.

Związki wiersza Ale książki z cyklem Kronik są na pewno wielowątkowe. Kiedy poeta rozważa relację między ograniczonym istnieniem ludzkim a długim trwaniem w kulturze, nie może uniknąć pytania o istotę, obszar i kres naszej pamięci. Pamięć – podobnie jak dotknięcie ręki („ułomne ciepło”) – szybko się rozprasza, nieuchronnie przemija. Zatem biblioteki tworzą wspólną pamięć zastępczą. Można dopowiedzieć, iż nie są one wielkim magazynem mnemonicznym, gdzie wszystkie epizody poszczególnych żywotów mogłyby zostać na równych prawach utrwalone. Świadectwo książek jest doskonałe pod względem artystycznym, krzepiące ze względu na przesłania moralne, ale jednocześnie kłamliwe, niewystarczające. Drogi człowieka i książek splatają się i rozchodzą. Sam poeta chciałby przyjąć pozę miłośnika książek, uczonego, „szkolarza” czy jako tłumacz Biblii – być człowiekiem obcującym z Księgą, ale nie jest to do końca możliwe, gdyż Miłosza-poetę pociąga „ekstatycznie pojmowane życie” i ten konflikt jest „najbardziej stały”Czesława Miłosza autoportret przekorny. Rozmowy przeprowadził Aleksander Fiut, Kraków 1988, s. 339.[19] w jego pismach i twórczej biografii. W zawierzeniu książkowym mądrościom kryje się podejrzane ułatwienie. Znieruchomiałe rzędy książek to zapisy istnienia zatrzymanego, wyzbytego ruchu i owego pierwiastka płochej nieodpowiedzialnej zmiany, który musi się zaznaczyć w każdej rozwijającej się biografii. Książki na półkach przypominają rzeźby lub – co w pismach Miłosza częstsze – twory natury. Na przykład w Notatniku z Prywatnych obowiązków jaskinia pełna stalaktytów i stalagmitów w wyobraźni poety przekształca się w księgozbiór.

Obrazy pierwotności i pradawności sugerują starszeństwo książek, mówią także o onieśmieleniu podróżnika, który wchodzi w labirynt półek bibliotecznych. Książki istniały przed nami i będą powstawać po naszym odejściu. Paralela ze światem natury odsłania tutaj względną obcość, a raczej dziwny splot bliskości i odpychania. Nic bardziej oczywistego, niż ludzka umiejętność pisania, ale przecież twórczość literacka to rodzaj niebezpiecznej zabawy w demiurga, którą można by nazwać uzurpacją nieśmiertelności. Fikcje powstają bowiem wbrew świadectwom ciała. Prawdziwe umieranie nie jest tekstem, książki jedynie „zagadują”, zasłaniają słowami istotę samotnego, nie dającego się wypowiedzieć metafizycznego zdarzenia.

Trzy wersy z wiersza Ale książki, rozpoczynające się od słów: „Wyobrażam sobie ziemię kiedy mnie nie będzie” – mogą wyglądać na dygresję, wtrącenie luźno zespolone z sądem o rozpraszaniu się materii życia i energii pamięci. Tymczasem ten fragment jest dla odczytywanej całości kluczowy. Nagły zwrot ku autobiografii i rozmyślaniom zakorzenionym w jednostkowym konkrecie, wbrew uogólnieniom, które dotychczas poetę obowiązywały, otwiera inną perspektywę myśli oraz wyobraźni. W tomie Kroniki, zauważa Stanisław Barańczak, zwrócić należy uwagę na „zjawisko coraz częstszego posługiwania się w wierszach historycznym lub autobiograficznym faktem – dla celów jednakże nie tyle reporterskich czy kronikarskich, ile metafizycznych”S. Barańczak, Ulotne i wieczne, „Zeszyty Literackie” 1988, nr 22, s. 109.[20]. Rozmyślania nad czasem niszczącym i ocalającym obejmują zarazem przeszłość i przyszłość. Najtrudniej wyobrazić sobie własną nieobecność. To właśnie wydaje się najbardziej niepojęte. Świadomość wykraczająca poza „ja” ograniczone przez czas życia nie tworzy jakichś przybliżeń ziejącej nicości. Przeciwnie, w przyszłym świecie „bez nas”, jak już się powiedziało, niczego nie brakuje. W odczytywanym wierszu odczucie utraty i żałoby zastąpione zostaje barwnym korowodem obrazów, które absorbują uwagę, działają na zmysły, nawet nęcą obietnicami rozkoszy. Teatr istnienia grany jest nieustannie. Wymieniają się pokolenia, ale scenariusz życia pozostaje właściwie niezmienny. W tym miejscu przypomina się wiersz Powrót do Krakowa w roku 1880 z konkluzją, która pada po kilku migawkowych scenkach ulicznych: „trwa ziemia, każdą drobną sprawą / I żywotami nie do odwrócenia”C. Miłosz, Nieobjęta ziemia, Paryż 1984, s. 59.[21]. „Dziwowisko” nie może zostać przerwane, tylko niemal niezauważalnie wymieniają się aktorzy. Warto też mieć na uwadze – jak to nazywa poeta – „ponęty” tej ziemi, mrowiącą się wielość stworzonych rzeczy. I chwila zjednoczenia z tym wszystkim, co istnieje, wywołuje pokusę umysłu: „Żeby przez krótką chwilę nie było śmierci / I czas nie rozwijał się jak nitka z kłębka rzuconego w przepaść”C. Miłosz, Ogród rozkoszy ziemskich, tamże, s. 15.[22].

Czesław Miłosz powraca wielokrotnie do tej szczególnej tanatologii poetyckiej sprzęgniętej z pochwałą istnienia. Choćby w takiej frazie: „Na myśl, że liście będą, kiedy mnie nie będzie. / Próbuję zrozumieć, co ta radość znaczy”C. Miłosz, *** (Szerokie palce hawajskiej paproci…) [w:] tegoż, Dalsze okolice, Kraków 1991, s. 56.[23]. Podobna próba podjęta zostaje w wierszu Ale książki. Przypomnijmy, w książkach przechowana zostaje pamięć o ludziach, którzy przeminęli i świecie, który odszedł w przeszłość. Poprzez układanie zdań pisarz udziela istnienia rzeczom, ale także marzy o mocach, które jego samego przeniosłyby w obszar wielkiego tekstu, będącego inkarnacją wiecznego trwania – w „nad-formie gramatycznej” (jak przeczytamy w liryku W słoju). A zatem książki, bytujące na pograniczu materii oraz czystych idei, zastępują absolut, bądź zdają się być – ułomną co prawda, ale dostępną – jego postacią.

Książki, które trwają na półkach, niezmienne, odporne na przemijanie, w jakimś stopniu koją żałobę odchodzenia. Stanisław Wyspiański pisał niegdyś o książeczce, która jest „pociechą smutną”S. Wyspiański, Pociecho moja ty, książeczko… [w:] tegoż, Wybór poezji, oprac. A. Łempicka, Kraków 1979, s. 29.[24]. Smutną, gdyż twórca wcale nie ma pewności, że rozproszone przez czas kartki dzieła przechowają jego imię. Nie o taką nieśmiertelność poprzez wtopienie w czas kultury chodzi Czesławowi Miłoszowi. Autor Kronik właściwie przemilcza temat napisanych przezeń książek. Dzieło i tak dołączy do wielkiej biblioteki, będzie przemawiać jako całość, a poszczególne pozycje wejdą w skład Księgi. Ale czy czerpać z tego pociechę? Słusznie pisze Elżbieta Kiślak: wiersz Ale Książki „przekracza wymiar Exegi monumentum, indywidualną chwałę poety cedując na bezosobowe dzieła, obdarzone własną, niezależną nieśmiertelnością”E. Kiślak, s. 14.[25].

Miłosza niepokoi rozziew między człowiekiem a artystą. Między podłą kondycją ludzką wraz z przyziemnymi doświadczeniami i trywialną małością (ale także z udziałem zła w ludzkim losie) a szlachetną stroną ducha, czyli domeną książek. Jakby dwie strony ludzkiej natury nawzajem się kwestionowały. Jak to możliwe, że śmiertelni aspirują do nieśmiertelności? Jakże to do pomyślenia, że zbrukani złem dostępują wzniosłego szlachectwa myśli? Wskazane rozbicie musi pozostać. Wytwory kultury zaświadczają o człowieku wydźwigniętym na wyższy poziom. By ocalić reputację istoty duchowej, książki odrywają się od cielesnego twórcy, z dobrą intencją kłamią o całości ludzkich spraw. Oferują bezpieczną abstrakcję.

Powrót do realnego pisarza – osoby z krwi i kości – musi przynieść rozczarowanie. W cytowanym już Notatniku Miłosz umieścił takie zdania:

Mijałem grube tomy na półkach biblioteki z rodzajem chichotu, bo na tych tomach były nazwiska ludzi, których znałem w ich cielesności, wahaniach, drobnych grach, śmiesznostkach, upadkach, bredzeniach. A tutaj zamrożeni, utrwaleni – na zawsze. Złączeni mentalnością, stylem (różnice między nami zblakną) rzeźbiliśmy w czasie nasze państwo, niszę czy pieczarę, która będzie omijana przez bezpośrednich następców, odkryta dopiero później, oceniona z jakiejś nowej perspektywyC. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1980, s. 171.[26].

Jaskinię można by też nazwać purgatorium literatury, a w tej przestrzeni książki prowadzą utajony żywot, destylują się tam wartości. Przyszłość wyznaczy rangę dokonań, nawet jeśli okażą się one wybitne, nie obejdzie się to bez walki, czyli surowych osądów. W odcieleśnieniu literatury i zerwaniu więzi ze zwyczajnym życiem na razie przeszkadzają i autorzy (tacy sami niedoskonali ludzie, jak inni przedstawiciele gatunku), i świadkowie, czyli ci, którzy pamiętają. Znów paradoksalnie metamorfoza osoby w mit pisarza (zamrożenie na zawsze) to zwycięstwo okupione klęską, gdyż prawda o człowieku, który ma prawo do głupstwa i błędu, upraszcza się, petryfikuje. Inaczej jeszcze: nawet najbardziej umiłowany księgozbiór nie może być remedium na przeżywane dramaty życiowe. Wówczas biblioteka okazuje się zbiorem ciał astralnych. Książki nie z tego świata nie mogą odpowiadać na zbyt ziemskie pytania. Zacytujmy Stefana Napierskiego: „wybłyskują jak srebro gwiazd, / ach, tytuły – daremne tytuły”S. Napierski, Księgozbiór (wiersz z tomu Chmura na czole, 1938) [w:] tegoż, Poezje wybrane, oprac. L.B. Grzeniewski, Warszawa 1985, s. 106.[27].

Ironiczny i szyderczy chichot, ale też autoironia (w Notatniku forma „oni” odnosząca się do pisarzy przechodzi we wspólnotowe „my”), a na końcu refleksja o przyszłości literatury, w wierszu Ale książki zastąpione zostają przez apologię tworów ludzkiego ducha. Zwrot „dobrze urodzone” oznacza u Miłosza sublimację spraw zwykłych, lecz zarazem wyższe sfery, w jakich bytują książki, kontaktując się – w naszym ludzkim imieniu – z wymiarem transcendencji. Otwierają się na tajemnice naszego istnienia w świecie.

Książki przewyższają swoich autorów. Kreator wciąż znajduje się poniżej swojego dzieła. Przyciężki demiurg musi więc wznosić się na wyżyny, które kiedyś w niepojęty sposób osiągnął. Natomiast – taka jest druga strona relacji – literatura, nauka, w tym szlachetna „filologija”, a nawet słowa umieszczane w dykcjonarzach: „Jakby nie z ziemi, nie z nocy, nie z ciała, / Przybyły, ale z górnych eterycznych włości”C. Miłosz, Filologija [w:] tegoż, Dalsze okolice, s. 14.[28]. Metaforyka wznoszenia się i zstępowania jest tutaj bardzo istotna. Cytowane słowa wiążą się z wygłosem wiersza Ale książki. Można wyobrazić sobie, iż w grze z idealnością w wierszach Miłosza ujawnia się osobliwe następstwo rzeczy: najpierw istniały (jakby) absolutne projekty, a dopiero później spełniły się one za pośrednictwem „ciał piszących”. Zatem książki przechowują odblask wyższego porządku, ważniejszego niż żywoty poszczególnych twórców.

Powracamy do dwoistości tego, co cielesne i duchowe, zabrudzone i czyste, niespełnione i dokonane, grzeszne i zarazem anielskie. Książki pochodzą od ludzi, ale „też z jasności, wysokości” – pisze Czesław Miłosz. Emocjonalne oddziaływanie tej doskonale ułożonej frazy jest mocne, ale nie sposób, czytając wiersz, pozbyć się rozterki, gdzie ulokować wysokie sfery twórczego i stwórczego ducha i czy one tak naprawdę są dla nas dostępne? Odpowiedzi może być kilka, a wszystkie niewystarczające. Biblioteka na wysokościach to zapewne kanon tradycji, trwający niezależnie od historycznych zmian, posiadający „atrybuty transcendencji”E. Kiślak, s. 14.[29]. Świadectwa myśli oraz kunsztu pisarskiego dobitnie mówią o lepszej stronie natury ludzkiej, poezja otwarta na niewyrażalne jest przekraczaniem poznawczych możliwości i wyobrażeń, a prawdziwie wzniosłe słowo zakorzeniać się powinno w religijnym przeżywaniu świataPor. Z. Łapiński, Między polityką a metafizyką. O poezji Czesława Miłosza, Lublin 1985, s. 29–30.[30]. Wyższy wymiar – kultury, losu ludzkiego, całego istnienia – przeciwstawia się rozpadowi, bezsensowi i nicości. „Jasność” i „wysokość” łączą w sobie afirmację bytu, którego istota uchwytna jest poprzez doznania epifaniczne połączone z wyobrażeniami odwiecznego porządku.

Czesław Miłosz nie poświęcił książkom osobnego eseju. O mocnych związkach człowieka i książek wypowiadał się często przenikliwie, ale zarazem – przygodnie, przy okazji roztrząsania innych, znacznie obszerniejszych zagadnień. W utworach poetyckich nie jest to również główny motyw. W swoim szkicu nie odnotowuję zresztą wszystkich przypadków, w których pojawia się tematyka pisania i odczytywania książek, jak też błądzenia po labiryntach bibliotecznych. Ważne jest to, że powtarzany argument „ale książki” – ustanawia miarę i ład, staje się wyobrażeniem trwania, pozwala też spojrzeć na ludzkie życie z perspektywy historii i pozaczasowego universum kultury. W wierszu Ale książki sprzeczności nastawień nie sposób rozwikłać, gdyż wypowiedź zawieszona jest między dytyrambem a elegią, ekstatyczną radością a refleksją o śmierci, wyznaniem a obiektywizacją, odsłonięciem a tajemnicą. Trwanie kultury przeciwstawiane jest okrutnym dziejom. Ogląd spraw ludzkich zderzony zostaje z niedosiężną, wyobrażaną jedynie, Boską perspektywą. Odbiorców książek jest wielu, ale ich sens ustali ostatecznie Wielki Czytelnik.

Odbiór książek staje się równocześnie lekturą Księgi świata. Czesław Miłosz to poeta Księgi – jako tłumacz Biblii, jako pisarz poważnych życiowych obrachunków układający bibliotekę dzieł własnego autorstwa w istotną całość, jako eksplorator tajemnic istnienia, artysta badający ukrytą istotę bytuPiszą o tym między innymi A. Fiut, Moment wieczny…, s. 245–251; M. Stala; J. Zach, Miłosz i poetyka wyznania, Kraków 2002, s. 259 i następne.[31]. Od książki przechodzimy więc do Księgi. Poeta podejmuje daremny, lecz konieczny trud odszyfrowania. Czym jest zatem Księga? Tak formułuje odpowiedź na to pytanie Aleksander Fiut: „Odwzorowaniem, powtórzeniem w słowie całego universum; tekstem, który tylko wtajemniczonymzdradza sposób jego odczytania; prefiguracją świata, który – jak pergamin – Bóg zwinie przy końcu ludzkich dziejów”A. Fiut, Moment wieczny…, s. 250.[32]. Książki przybliżają rozumienie życia i losu, lecz – jeśli zjawiają się „z jasności, wysokości” – nie mogą już być na wpół przypadkową kolekcją tomów bez znaczenia. Zatem wpisują się w porządek Księgi.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Wojciech Ligęza, „Z jasności, wysokości”. Wokół wiersza Czesława Miłosza „Ale książki“, Czytelnia, nowynapis.eu, 2020

Przypisy

  1. C. Miłosz, „Rodzinna Europa”, Paryż 1959, s. 154.
  2. A. Fiut, „W stronę Miłosza”, Kraków 2003, s. 113.
  3. A. Kosińska, „Rozmowy o Miłoszu”, Warszawa 2010, s. 63.
  4. Por. K.A. Jeżewski, „Od tłumacza”, [w:] O. Miłosz, „Pieśni o zmierzchu”, Warszawa 2021, s. 5–12.
  5. O. Miłosz, „Pieśń poznania”, [w:] tegoż, „Pieśni o zmierzchu”, wybór: K. Jeżewski, Warszawa 2021, s. 86.
  6. T. Różewicz, …po dwudziestu latach, [w:] tegoż, Matka odchodzi, Wrocław 1999, s. 110.
  7. W. Kass, A. [w:] tegoż, Ba!, Sopot 2014, s. 27.
  8. W. Myśliwski, Nagi sad, Warszawa 1982, s. 110.
  9. F. Netz, Moja matka umiera [w:] tegoż, Trzy dni nieśmiertelności, Mikołów 2009, s. 12.
  10. Zastanawiając się nad tym, jak winien „wyglądać” język rozprawy tanatologicznej, Stanisław Rosiek pisał: „Im piękniej, tym gorzej. Irytująca kaligrafia – wszystkie te piękne zdania o śmierci, błyskotliwe paradoksy, nienagannie skrojone aforyzmy. Jak najmniej stylu. Wobec spraw ostatecznych konieczna jest powściągliwość. Należy mówić mało i jak najprościej. Brzydko. Słowa o śmierci powinny wydzielać trupi odór”; S. Rosiek, Słowo wstępne [w:] Wymiary śmierci, wybór i słowo wstępne S. Rosiek, Gdańsk 2002, s. 5.
  11. F. Netz, Moja matka umiera…, s. 12.
  12. Cz. Miłosz, Z nią [w:] tegoż, Wiersze, Kraków 1993, t. 3, s. 304.
  13. W. Kass, A., [w:] tegoż, Ba!…, s. 27.
  14. Por. D. Heller-Roazen, Echolalie.O zapominaniu języka, tłum. B. Brzezicka, Gdańsk 2013, s. 156.
  15. Tamże.
  16. W. Kass, Z dziennika snów (4) [w:] tegoż, Ba!…, s. 31.
  17. Tak przynajmniej podpowiada mi nieoceniony Aleksander Brückner, u którego odnajduję 'mantel' i 'mantylę', częste (a pochodzące równolegle z niemieckiego i hiszpańskiego) w XVII wieku, które zanim jeszcze w 'płaszcz' się zmieniły wprzódy oznaczały 'dziadowską torbę'. Można by rzec – pozwalając sobie na imaginacyjną wyprawę w głąb języka – iż w tym zniekształceniu, które odcisnęło się w matczynej mowie (jej deprecjonującym „mantylu”), kryje się cała mądrość, z jaką kobieta dopomina się o dochowanie porządku związanego z rytuałami życia, które wydarzają się przy stole.
  18. Raz jeszcze z powrotem do Brücknera: z „piastowaniem” wiąże się i czułość „pieszczenia”, i „karmienie”. Syn zaklina: matko, całą mocą tej cząstki Twojej jaźni, która jeszcze oddziela światło od ciemności, trwaj przy tym, co snem tylko się zdaje…
  19. W. Kass, Aj, moi staruszkowie! [w:] tegoż, Ba!…, s. 53.
  20. T. Różewicz, Dziennik gliwicki [w:] tegoż, Matka odchodzi…, s. 107.
  21. Cz. Miłosz, Ziemia Ulro, Paryż 1977, s. 25.
  22. Tamże, s. 43.
  23. Tamże.
  24. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1972, s. 82–83.
  25. Tenże, Ziemia Ulro, s. 125.
  26. Tamże, s. 126.
  27. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 94.
  28. C. Miłosz, Ziemia Ulro, s. 30–31
  29. Tamże, s. 40.
  30. Tamże, s. 19.
  31. Tamże, s. 21.
  32. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 8.
  33. Tenże, Ziemia Ulro, s. 54–55.
  34. Tamże, s. 90–91.
  35. Tamże, s. 93.
  36. Tamże, s. 120–121.
  37. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 12.
  38. Tamże, s. 82–83.
  39. Tamże, s. 87
  40. Tamże, s. 83.
  41. Tamże, s. 133.
  42. Tamże, s. 100–101.
  43. K.Wyka, List do Jana Bugaja [w:] „Kartografowie dziwnych podroży”. Wypisy z polskiej krytyki literackiej XX wieku, red. i wstęp M.Wyka, oprac. K.Biedrzycki i in., Kraków 2004, s. 473.
  44. Wiersze z tomu Ocalenie (jak też z okresu przedwojennego) pomijam w rozdziale trzecim niniejszej książki, zawierającym analizy. Czytelnik jednak bez trudu znajdzie klasyczne już teksty poświęcone pojedynczym utworom Miłosza z tego okresu. Zainteresowanym polecam między innymi: M. Głowiński, „Przedmieście” Czesława Miłosza. Próba interpretacji [w:] tegoż, Intertekstualność, groteska, parabola. Szkice ogólne i interpretacje, Kraków 2000; Z. Lisowski, Czesław Miłosz, „Piosenka o końcu świata” [w:] tegoż, Poznawanie poezji. Interpretacje, Lublin 2008; M. Stala, Stróże świata, obłoki, „Apokryf” 1996, nr 9 (dodatek do „Tygodnika Powszechnego”); osobne miejsce Ocaleniu poświęcił też Stanisław Stabro w studium Poezja i historia. Od Żagarów do Nowej Fali, Kraków 2001, rozdział W poszukiwaniu Harmonii. „Ocalenie” Czesława Miłosza.
  45. W. Bolecki, Proza Miłosza, „Pamiętnik Literacki” 1984, z. 2, s. 133–164.
  46. A. Zagajewski, Obrona żarliwości, Kraków 2002, s. 117
  47. C. Miłosz, Ziemia Ulro…, s. 246.
  48. Tenże, Przeciw poezji niezrozumiałej [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 94.
  49. M. Zaleski, Powrót Miłosza [w] tegoż: Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 13.
  50. A. Fiut, Pułapki mimesis [w:] tegoż, Moment wieczny. Poezja Czesława Miłosza, Kraków 2011, s. 10.
  51. C. Miłosz, Kroniki, Paryż 1987, s. 27.
  52. E.R. Curtius, Książka jako symbol [w:] tegoż, Literatura europejska i łacińskie średniowiecze, oprac. A. Borowski, Kraków 1997.
  53. E. Basara-Lipiec, Arcydzieło. Teoria i rzeczywistość, Warszawa 1997, s. 72.
  54. Por. T. Burek, Dialog Wolności i Konieczności albo historyczne wtajemniczenie [w:] Poznawanie Miłosza. Studia i szkice o twórczości poety, red. J. Kwiatkowski, Kraków–Wrocław 1985, s. 272.
  55. Zob. W. Bolecki, O książce [w:] C. Miłosz, Trzy zimy. Głosy o wierszach, red. R. Gorczyńska i P. Kłoczowski, Londyn 1987, s. 90–91.
  56. K. Wyka, Ogrody lunatyczne i ogrody pasterskie [w:] tegoż, Rzecz wyobraźni, Warszawa 1977, s. 272 (II wyd.); A. Fiut, Moment wieczny. O poezji Czesława Miłosza, Warszawa 1993, s. 130–132; E. Czarnecka [R. Gorczyńska], Podróżny świata. Rozmowy z Czesławem Miłoszem. Komentarze, Warszawa 1984, s. 26–27.
  57. C. Miłosz, Wiersze, Kraków–Wrocław 1984, t. I, s. 22.
  58. Więcej na ten temat: E. Kiślak, Walka Jakuba z aniołem. Czesław Miłosz wobec romantyczności, Warszawa 2000, s. 15, 113 i następne.
  59. Tamże, s. 9.
  60. O różnych wymiarach i znaczeniach „przebywania wśród książek” Miłosz pisze w rozdziale GG [w:] Rodzinna Europa, Paryż 1983, s. 194 i następne.
  61. Zob. C. Miłosz, Korzeniewski [w:] tegoż, Inne abecadło, Kraków 1998, s. 83–84.
  62. B. Korzeniewski, Książki i ludzie, Warszawa 1993, s. 114–115.
  63. C. Miłosz, Książka z ruin, tamże, s. 88.
  64. Tamże, s. 89.
  65. J. Błoński, Miłosz jak świat, Kraków 1998, s. 171.
  66. C. Miłosz, Pochwała filologii [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 41.
  67. M. Zaleski, Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 181.
  68. Por. M. Stala, Ekstaza o wschodzie słońca. W kręgu głównych tematów Czesława Miłosza [w] tegoż, Trzy nieskończoności. O poezji Adama Mickiewicza, Bolesława Leśmiana i Czesława Miłosza, Kraków 2001, s. 177.
  69. Czesława Miłosza autoportret przekorny. Rozmowy przeprowadził Aleksander Fiut, Kraków 1988, s. 339.
  70. S. Barańczak, Ulotne i wieczne, „Zeszyty Literackie” 1988, nr 22, s. 109.
  71. C. Miłosz, Nieobjęta ziemia, Paryż 1984, s. 59.
  72. C. Miłosz, Ogród rozkoszy ziemskich, tamże, s. 15.
  73. C. Miłosz, *** (Szerokie palce hawajskiej paproci…) [w:] tegoż, Dalsze okolice, Kraków 1991, s. 56.
  74. S. Wyspiański, Pociecho moja ty, książeczko… [w:] tegoż, Wybór poezji, oprac. A. Łempicka, Kraków 1979, s. 29.
  75. E. Kiślak, s. 14.
  76. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1980, s. 171.
  77. S. Napierski, Księgozbiór (wiersz z tomu Chmura na czole, 1938) [w:] tegoż, Poezje wybrane, oprac. L.B. Grzeniewski, Warszawa 1985, s. 106.
  78. C. Miłosz, Filologija [w:] tegoż, Dalsze okolice, s. 14.
  79. E. Kiślak, s. 14.
  80. Por. Z. Łapiński, Między polityką a metafizyką. O poezji Czesława Miłosza, Lublin 1985, s. 29–30.
  81. Piszą o tym między innymi A. Fiut, Moment wieczny…, s. 245–251; M. Stala; J. Zach, Miłosz i poetyka wyznania, Kraków 2002, s. 259 i następne.
  82. A. Fiut, Moment wieczny…, s. 250.

Powiązane artykuły

Loading...