20.12.2022

Środa popielcowa

Rodzierajcie jednak serca wasze, a nie szaty! Jl 2,13

Tyle już sobie powiedzieli, a przecież
ciągle zaskakuje ją czymś nowym, słowa
wyskakują z ust jak pestki z drenowanych
węgierek, pachną cyjankiem i fioletem,
jest w nich słodycz krótkich październikowych dni,
zapowiedź miłości kończącej się krzyżem
i gorzkiego popiołu z zeszłorocznych palm.

Tyle już sobie powiedzieli, a przecież
dużo jeszcze mają do opowiedzenia,
na przykład o tym, jak uczą się od swych ran,
od tych prześwitów, tajnych przejść, które trzeba
mieć na oku, żeby nie pobłądzić. Dzisiaj
tak właśnie było – kiedy brnęli przez kopny
śnieg, prowadził ich popiół z zeszłorocznych palm.

Tyle już sobie powiedzieli, a przecież
najważniejsza podróż jeszcze przed nimi.
Powoli szykują się do odjazdu, choć
nie znają dnia ani godziny. Dyskretny
czas jest mistrzem pogodnego miłosierdzia:
nic nie obiecuje, znika po angielsku,
zdaje się mówić: „no widzisz, nie bolało”.

Tyle już sobie powiedzieli, a przecież
są tematy, które skrzętnie omijają.
Rzadko mówią o tym, że czas jednak boli,
że odległość człowieka od Elohim nie
jest taka sama jak odległość Boga do
człowieka i że krzyżowi bliżej do nas,
niż nam do krzyża. Boją się tępych gwoździ.

Tyle już sobie powiedzieli, a przecież
zapomnieli jeszcze więcej. Cieszy ich ten
dar zapomnienia. Są jak niesforne dzieci,
które rodzice zapisują do pierwszej
klasy i odprowadzają do szkoły, by
nie pomyliły drogi, chociaż rodzice
dawno pomarli i szkoły też już nie ma.

Tekst został opublikowany w 14. numerze kwartalnika „Nowy Napis”. 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Krzysztof Kuczkowski, Środa popielcowa, Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

  1. W  Polsce tekst ten znany jest przede wszystkim z przekładu A. Naruszewicza zatytułowanego Duma od słowika.
  2. Benedykt XVI, adhortacja apostolska Verbum Domini, 8.
  3. Motto tekstu (pol.: „Trzeba zdjąć maskę równie z rzeczy, jak i  z  osób”) to cytat z Prób Michela de Montaigne, Jak filozofować znaczy uczyć się umierać, tłum. T. Żeleński (Boy), Warszawa 1957, s. 162. Cyt. za B. Hamvas Księga gaju laurowego i inne eseje, wybór, tłum, przypisy i posłowie T. Worowska, Warszawa 2022, s. 69.
  4. Może jednak nie do końca. Już po napisaniu tej twierdzącej konstatacji zacząłem się zastanawiać, czy ukrytym mistrzem wierszy Tarnowskiej nie są jednak dwaj wielcy polscy poeci ubiegłego wieku: Tadeusz Różewicz – z jego lapidarnością, prozaizmami, a nawet niekiedy okrucieństwem obrazowania – oraz Miron Białoszewski, który upodobał sobie codzienność, konkret, rzeczowość. Tyle że poezja Tarnowskiej zatrzymuje się przed tego rodzaju granicą, którą dla twórczości Różewicza wyznacza nieobecność czy wręcz zaprzeczanie istnieniu Boga, a poezję Białoszewskiego wprowadza w krąg lingwistycznej analizy, rozłupywania języka w nadziei na dotarcie do jego prawdziwej istoty.

Powiązane artykuły

22.12.2022

Nowy Napis Co Tydzień #183 / Ławeczka

Na bóle głowy najlepszy jest kwiat złocienia
i miłorząb. Na sen drobne listki melisy.
Wszystko jest po coś. A my? Przecież nie dla świata.
Wiedza? Lepiej przemijać w świetle, niż zasypiać
snem nieprzespanym. Życia nie można przeżyć na
ławeczce. To co nieuchronne tyka w naszym
wnętrzu. Wokół głowy krąży osa przypadku.

Słuchaj. Patrz. Brzęczące światło czerwca jest wszędzie:
w prószeniu kwiatów kasztanowca, w chłodzie cisów
przenikającym do szpiku kości, w szkarłatnych
płatkach piwonii, w głębokim fiolecie bratków
i w bzów gipsowej bieli. Wczoraj przechodziła
tędy procesja Bożego Ciała, a dzisiaj
jej śladem przeciąga kolumna karnych mrówek
– służek Bożych, wczoraj brzozy w białej bieliźnie
służyły do ołtarza, dzisiaj, martwe, leżą
jakby spały. Ewa pyta czy nieuchronność
jest piękna? Nie, nie jest. Jedyną jej własnością
jest punktualność. Wokół ławeczki cumują

łodzie umarłych. Drobiny piasku szorują
o granitowe burty. Skrzypią wręgi, których
nie ma. W dulkach obracają się niewidoczne
wiosła. – Ahoj, marynarzowie – mówię, żeby
przerwać ciszę. – Ahoj! Ahoj! – odpowiadają,
choć powinni milczeć. Dawno już powiedzieli
wszystko, co mieli do opowiedzenia, Teraz
czekają na zmartwychwstanie, liczą kosteczki,
dmuchają na zimne. No tak, lepiej przemijać

w świetle, niż zasypiać snem ciężkim, nieprzespanym.
Życia nie można przeżyć ot tak, na ławeczce.
Nic tu po nas piękności dnia. Idźmy stąd, żono.

Dwie siwe głowy szukają cienia. Gdzie większa
miłość, tam i belki w sam raz na nasze krzyże.

Tekst został opublikowany w 14. numerze kwartalnika „Nowy Napis”.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Krzysztof Kuczkowski, Ławeczka, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 183

Przypisy

  1. W  Polsce tekst ten znany jest przede wszystkim z przekładu A. Naruszewicza zatytułowanego Duma od słowika.
  2. Benedykt XVI, adhortacja apostolska Verbum Domini, 8.
  3. Motto tekstu (pol.: „Trzeba zdjąć maskę równie z rzeczy, jak i  z  osób”) to cytat z Prób Michela de Montaigne, Jak filozofować znaczy uczyć się umierać, tłum. T. Żeleński (Boy), Warszawa 1957, s. 162. Cyt. za B. Hamvas Księga gaju laurowego i inne eseje, wybór, tłum, przypisy i posłowie T. Worowska, Warszawa 2022, s. 69.
  4. Może jednak nie do końca. Już po napisaniu tej twierdzącej konstatacji zacząłem się zastanawiać, czy ukrytym mistrzem wierszy Tarnowskiej nie są jednak dwaj wielcy polscy poeci ubiegłego wieku: Tadeusz Różewicz – z jego lapidarnością, prozaizmami, a nawet niekiedy okrucieństwem obrazowania – oraz Miron Białoszewski, który upodobał sobie codzienność, konkret, rzeczowość. Tyle że poezja Tarnowskiej zatrzymuje się przed tego rodzaju granicą, którą dla twórczości Różewicza wyznacza nieobecność czy wręcz zaprzeczanie istnieniu Boga, a poezję Białoszewskiego wprowadza w krąg lingwistycznej analizy, rozłupywania języka w nadziei na dotarcie do jego prawdziwej istoty.

Powiązane artykuły

22.12.2022

Nowy Napis Co Tydzień #183 / Wiele głosów Filomeli

Jeżeli nie istnieje żadna wieczna świadomość w człowieku, jeżeli na dnie wszystkiego czai się tylko dziko działająca moc, która kłębiąc się w wirze ciemnych namiętności zrodziła wszystko to, co było wielkie, i to, co nie miało żadnego znaczenia, jeżeli pustka bezdenna i nigdy nie nasycona kryje się pod wszystkim, czymże innym staje się życie, jeśli nie rozpaczą?

Søren Kierkegaard, Bojaźń i drżenie 

I

Nigdy nie przestanie mnie zastanawiać poezja naukowców. Jak odkryć w sobie tę niewielką przestrzeń nieskrywanej szczerości niezbędnej do tworzenia, będąc uwikłanym w rzeczowość akademickich kalkulacji i beznamiętność systematycznych analiz? Jak mówić, kiedy codzienność pracy pozbawia indywidualnego i autentycznego języka, zachęcając do wykorzystywania prefabrykatów? 

Paulina Subocz-Białek jest właśnie poetką-badaczem odznaczającą się niemałym, jak na swój wiek, dorobkiem naukowym. Autorka ma na swoim koncie nie tylko liczne artykuły, ale także trzy książki, które współtworzyła z Ireneuszem Staroniem: Nadkolory i nadaromaty. Schulz, Mueller, Blecher (2017), Nostalgiczna pieśń powrotu. O twórczości Floriana Czarnyszewicza (2020) oraz Poza mapą. O „Nadberezyńcach” Floriana Czarnyszewicza (2020, 2021). Na łamach kwartalnika „Nowy Napis” czytelnicy mogli spotkać się już z kilkoma tekstami poetyckimi pisarki. Rok 2022 przynosi natomiast jej pełnoprawny poetycki debiut w postaci ponad czterdziestostronicowego tomiku zatytułowanego Ostatni lot Filomeli, który ukazał się w zasłużonej serii Biblioteka „Toposu”.

Poetka już na samym początku stawia przed czytelnikiem wymagające zadanie zdekodowania niejednoznacznego tytułu swojego zbioru. W celu wydobycia skrywanych znaczeń nie wystarczy mechanicznie skierować się do rozpowszechnionego przez Owidiusza mitu. Filomela Pauliny Subocz-Białek nie jest archetypem ofiary, nie dominuje utrwalona chociażby przez Jeana-Baptiste’a Rousseau w odzie PhilomèleW  Polsce tekst ten znany jest przede wszystkim z przekładu A. Naruszewicza zatytułowanego Duma od słowika.[1] opowieść o cierpieniu. Czytelnik nie zatonie w harmonijnym obrazie przyrody, w którym mogłaby istnieć zaczarowana kobieta. Swój ostatni lot Filomela odbywa w świecie współczesnym, przepełnionym wielogłosowością, której ulega. Jednorodny słowiczy śpiew pod wpływem pióra autorki Nadkolorów… czasem staje się czułym, pełnym intymności wyznaniem silnej kobiety-kochanki, innym razem wybrzmiewa głosem zainteresowanego transcendentem moralisty, stroniącego na szczęście od patetycznego tonu, któremu sprzyja katedra. Paulina Subocz-Białek nie ogranicza się do stworzenia jednego, spójnego pod względem tożsamościowym podmiotu. Dostrzegając kumulujący się we współczesnym człowieku szereg równoległych i równoprawnych narracji, kreuje podmiot, którego cechą konstytutywną jest zmienność myśli, sposobów obrazowania, widzenia świata i samego siebie.

II

Nie jest łatwo mówić wierszem o człowieku, jeszcze trudniej o człowieku kontemplującym świat. Liryki Subocz-Białek zazwyczaj są zwięzłe, pozbawione przesadnie rozbudowanej metaforyki. Nad efektowność poetka stawia autentyczność wyrazu. Gra pojedynczych słów, znaczące powtórzenia, liczne przerzutnie, wymowne pauzy wzmagające synestezyjność komunikatu – wszystko to sprawia, że chcemy z uwagą wsłuchać się w ciche wyznania zmieniającej się jednostki, która niejednokrotnie dopiero poznaje samą siebie: 

***

Żyje we mnie małe większe
nieprzejęte.

Myślę, 
że jest we mnie
Prosi
Jak piesek łaknie żebrze
Małe ja
i większe.

(s. 20)

Introspektywność liryki Subocz-Białek w zestawieniu z powściągliwością wyrazu zachwyca rozmachem. Minimalistyczne formy pozwalają poetce uważnie przyglądać się każdemu słowu, które ma zostać użyte. Dane leksis pojawia się tylko wtedy, kiedy służy odkrywaniu prawdy – albo małej jednostkowej, albo wielkiej przekraczającej ludzki wymiar. Mówiąc o człowieku, filolożka opowiada nie tylko o sobie, lecz rozwija uniwersalny, ponadgeneracyjny łańcuch myśli.

Czy to znaczy, że twórczość ukazana w Ostatnim locie Filomeli zamyka się wewnątrz podmiotu? Taka poezja byłaby niepełna, z czego autorka musi zdawać sobie sprawę. W oddanych w ręce czytelnika miniaturach świat zewnętrzny rozpycha się w sferze wewnętrznej, a ta przekracza swoje ramy i chłonie drobne zdarzenia, które, jeśli tylko poświęci im się odpowiednio dużo uwagi, jawią się jako nieograniczone źródło poznania. Tak dane jest nam usłyszeć przebijający się przez miejski gwar dźwięk fletu, zobaczyć zrzuconą z góry poduszkę, kawiarnianą witrynę, leżącą na ziemi srebrną łyżeczkę czy świąteczne drzewko. Wszystkie te pozornie nieznaczące obrazy pod wpływem poetyckiego pióra stają się narzędziem opowiadania o absurdalnym poczuciu kontaktu z niepojmowalną nieskończonością; stają się narzędziem opowiadania o nieopowiadalnym. W tej poetyckiej strategii ujawnia się literackie spoiwo tomiku Pauliny Subocz-Białek – Filomela – osobowościowy wzór poety, którego obowiązkiem jest mówić, mimo że sam akt wypowiadania może wydawać się niemożliwy i bezcelowy. W końcu tyle form komunikacji artystycznej wytworzyła nasza kultura; tyle form przystępniejszych i atrakcyjniejszych niż poezja. Dlaczego więc dalej pisać wiersze? Pomimo swej efektowności żadna gra wideo, żaden thriller nie zbliży się nawet do mówienia o niepojmowalnym w sposób tak głęboki, jak wiersz, który „nie przestaje być”. A w wierszach tego tomiku znajdziemy pogłos poprzedników.

***

To był wieczór o zapachu
wieczór jak noc. A noc jako
wieczór

Z czerwonym księżycem i znikającą

Gwiazdą.
(A ściślej – księżyca była połówka
a barwa jego malinowa miodowa

była)

(s. 33)

Jakże urokliwa w 2022 roku potrafi być psychizacja krajobrazu. Zabieg obarczony wielkim ciężarem literackiej tradycji w realizacji autorki Nadkolorów… wydaje się wręcz nowatorski. Wszystko dzięki onirycznej aurze, w której unosi się tekst; minimalizm wyrazu skrywa obraz za mgłą sennego marzenia, otwierając odbiorcę na perspektywę metafizyczną. Ta rzeczywiście stanowi istotną część całego zbioru. Subocz-Białek nie boi się dotknąć tematyki wciąż pomijanej przez mainstream polskiej poezji. Poetka z należytą pokorą w głosie wprowadza w przestrzeń tekstową Boga.

Jak objawia się absolut w Ostatnim locie Filomeli? Przede wszystkim poprzez słowo. Bóg to Logos: 

Od słowa do słowa
Nazywaniem
Jestem
Jesteś

(Jest, s. 32)

Skoro sam Bóg jest słowem, jeszcze ważniejszy staje się obowiązek mówienia. „Każde stworzenie jest słowem Bożym, ponieważ głosi Boga”Benedykt XVI, adhortacja apostolska Verbum Domini, 8.[2]. Poezja nie służy już wyłącznie poznawaniu siebie, przybliżaniu się do odkrywania rozdźwięku między człowieczeństwem a nieskończonością we własnej egzystencji, lecz jawi się jako etyczny obowiązek, który musi realizować każdy, kto pragnie wypełnić uobecniający się w ten sposób chrześcijański ideał. Stąd też występujące w książce formy bliskie modlitwom.

Wszystko to sprawia, że tomik poezji Pauliny Subocz-Białek to dzieło komplementarne. Problemy psychologii jednostki przenikają się z filozoficznymi kategoriami wielogłosowości, rozważaniami nad rolą poezji, by ostatecznie stać się częścią dociekań dotyczących spraw najwznioślejszych – religijności i Boga. Najdoskonalszym tego potwierdzeniem jest wiersz zatytułowany: Ta historia dzieje się na nowo

Dobrze więc
Wejdź.
Ale do końca. Niech się wypełni
To, samo Jeśli
Brzemienna w skutki decyzja
Rozwiąże nasze nieszczęścia
W jednym
Akcie
Tak często o tym myślę.
Tylko
Tylko tylko tylko
Z tylko jestem
I opadam
W pajęczynę więź
Lepiej łatwiej
Niż przypuszczałam
Opadam. (czy wiesz
Że ja w tej Chwili jestem Tylko)
Doskonałe tu
Jedyne
Teraz
 

Choć wiersz ten nie zamyka tomu, stanowi doskonałe podsumowanie tego, czym jest poezja Subocz-Białek. W tym synestezyjnym układzie dostrzegalny jest człowiek desperacko szukający porządku za pomocą słowa, które rzucone w eter – niezależnie od intencji mówiącego – zmierza ku absolutowi, doskonałości, zasadzie łączącej to, co w ludziach niejednorodne. 

III

Na koniec warto docenić aforystyczny potencjał Ostatniego lotu Filomeli. Poetka dzięki zwięzłości swoich tekstów i przenikliwości umysłu tworzy frazy mogące bez utraty jakości odłączyć się od całości tekstu i stanowić odrębną, pełnoprawną wypowiedź zachwycającą zwięzłością i trafnością, tak jak znajdujące się na niewielkiej przylepnej karteczce tuż obok mojego komputera słowa: 

my sami już
nie pytamy
o nic

P. Subocz-Białek, Ostatni lot Filomeli, Biblioteka Toposu, Sopot 2022.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Kacper Uss, Wiele głosów Filomeli, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 183

Przypisy

  1. W  Polsce tekst ten znany jest przede wszystkim z przekładu A. Naruszewicza zatytułowanego Duma od słowika.
  2. Benedykt XVI, adhortacja apostolska Verbum Domini, 8.
  3. Motto tekstu (pol.: „Trzeba zdjąć maskę równie z rzeczy, jak i  z  osób”) to cytat z Prób Michela de Montaigne, Jak filozofować znaczy uczyć się umierać, tłum. T. Żeleński (Boy), Warszawa 1957, s. 162. Cyt. za B. Hamvas Księga gaju laurowego i inne eseje, wybór, tłum, przypisy i posłowie T. Worowska, Warszawa 2022, s. 69.
  4. Może jednak nie do końca. Już po napisaniu tej twierdzącej konstatacji zacząłem się zastanawiać, czy ukrytym mistrzem wierszy Tarnowskiej nie są jednak dwaj wielcy polscy poeci ubiegłego wieku: Tadeusz Różewicz – z jego lapidarnością, prozaizmami, a nawet niekiedy okrucieństwem obrazowania – oraz Miron Białoszewski, który upodobał sobie codzienność, konkret, rzeczowość. Tyle że poezja Tarnowskiej zatrzymuje się przed tego rodzaju granicą, którą dla twórczości Różewicza wyznacza nieobecność czy wręcz zaprzeczanie istnieniu Boga, a poezję Białoszewskiego wprowadza w krąg lingwistycznej analizy, rozłupywania języka w nadziei na dotarcie do jego prawdziwej istoty.

Powiązane artykuły

22.12.2022

Nowy Napis Co Tydzień #183 / Minimalizm i duchowość. Recenzja zbioru poetyckiego „Z obłoków i krwi” Andrzeja Wojciechowskiego

Andrzej Wojciechowski to poeta doświadczony, twórca urodzony w latach pięćdziesiątych w Olsztynie. Z tym też miastem był związany przez lata. To zarazem twórca, który w swej codziennej działalności zawodowej od lat zagląda w ludzką psychikę. Dość powiedzieć, że Wojciechowski to absolwent wydziału pedagogicznego na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie oraz Szkoły Psychoterapii Humanistycznej INTRA w Warszawie. Na przestrzeni lat pracował jako psychoterapeuta oraz specjalista terapii uzależnień. Obecnie w Olsztynie prowadzi prywatną praktykę psychoterapeutyczną.

Jako poeta zadebiutował w 1977 roku na łamach czasopisma „Warmia i Mazury”. W kolejnych latach publikował między innymi w „Poezji”, „Miesięczniku Literackim” czy w „Borussii”. Do tej pory wydał dziesięć tomików poetyckich. Pierwsza książka Wojciechowskiego została wydana w 1979 roku, zaś ostatnia Co usta domyka… – niedawno, w 2022 roku. Najnowsze wydawnictwo związane z tym poetą to nie wiersze nowe, lecz zebrane, ściśle rzecz ujmując: pochodzące z lat 1982–2022. W wierszach tych określonych jako „modlitwy” owszem, pojawia się Bóg, refleksja metafizyczna, a niejednokrotnie wręcz wołanie wprost do absolutu, lecz przede wszystkim przenika je to, co od dawna stanowi esencję poetyckiej drogi Wojciechowskiego – podróż w głąb, podróż psychologiczna, choć jak widać, być może i duchowa…

Niecodzienny modlitewnik

Tak oto Wojciechowski wita czytelnika w pierwszym wierszu tomu. Wierszu pozbawionym tytułu – jak zdecydowana większość zawartych w tym zbiorze utworów.

Nie prowadź mnie tam
gdzie się umiera
pozwól lśnić w zmierzchu
nie pamiętać słów
zaczekać aż przyjdą
w tajemnicy przeczytaj wyrok
na gwiazdę lęku
niech spadnie z twarzy
uwolni żal zakopany w gardle
na samotność starą
otuloną szczelnie
bezdomną ziemią
wielu wysp

nie prowadź a pozwól
na wers niewierzący
że słyszysz

Już z tego pierwszego utworu przebijają pierwiastki pozornie ze sobą sprzeczne – zwrot i prośba kierowana do absolutu oraz wyraz niepewności („wers niewierzący”). W utworze wyczuwalny jest smutek, lęk (wręcz wprost artykułowany), poczucie samotności i przeczuwanej śmierci. Ów tekst można odbierać dwojako. Z jednej strony jako szczerą prośbę o łaskę w obliczu przemijania i nieuniknionego, a z drugiej – jako medytację w istocie wewnętrzną, skupioną na przeżywaniu osobistego dramatu.

Czy możemy w rzeczywistości mówić w przypadku tego oraz innych wierszy Wojciechowskiego o modlitwach? Czy takie określenie w ogóle jest uprawnione? Jak zauważał ksiądz Jan Sochoń (również ceniony poeta) we wstępie do Modlitewnika poetyckiego, w modlitwie z założenia człowiek mierzy się z tym, co jest dla niego egzystencjalnie ważne. Nie ucieka on zarazem od próśb nietypowych, a czasem nawet błahych. Takie z pewnością nie są prośby wypowiadane przez podmiot liryczny w wierszu otwierającym tom Wojciechowskiego. Mają one wszak ogromną wagę egzystencjalną. Zarazem nieco wbrew innym słowom Sochonia z Modlitewnika…, niekoniecznie muszą stanowić akt podtrzymywania więzi z Bogiem. Mogą być odbierane tyleż jako kontestacja, psychoanaliza skierowana do wewnątrz przez podmiot bądź nawet jako świadoma i z ducha po trosze ironiczna gra z konwencją.

Modlitwa i ironia

Rzecz jasna nie byłby tym samym Wojciechowski jedynym w polskiej poezji autorem uprawiającym takową swoistą grę. Wymienić można choćby Stanisława Grochowiaka, który w swojej Modlitwie opublikowanej w 1956 roku w Balladzie rycerskiej igrał ze strukturą litanii kierowanej do Matki Bożej, obdarzając rodzicielkę Zbawiciela rozmaitymi, niecodziennymi epitetami, takimi jak: „Matka Boska od Pająków”, „Matka Boska z żółtą twarzą”, „Pysznooka wąskostopa” czy pozostająca „w dumnej pozie na lawecie”. Była to parodystyczna gra z konwencją, lecz czy drwina? Nie. Wszak w finale utworu zaznaczał poeta mądrość Matki Boskiej i prosił, by tchnęła jej nieco w „ciemne wiersze Grochowiaka”. Wojciechowski w swoich modlitwach, w pewnym sensie podobnie jak Grochowiak, dokonuje jednocześnie subtelnej trawestacji wyjściowej konwencji, lecz zachowuje w niej autentyczne duchowe przeżycie, choć nie w klasyczny sposób religijne. Jednak o ile u Grochowiaka w rozbudowanym wierszu manifestuje się „nominalizm barokowy” (jak to ujmował Kazimierz Wyka), o tyle u Wojciechowskiego trudno mówić o formie nader skomplikowanej. Słowo przychodzi w ciszy, niepostrzeżenie.

W wielu przypadkach nie jest wolne od ironii jak w Modlitwie przeciwko Polsce, w której Wojciechowski zwraca się do Boga z prośbą o ochronę przed ojczyzną. Podkreśla przy tym niektóre charakterystyczne cechy utożsamiane z ogólnym społecznym obrazem naszego kraju jak „kręcenie wąsa” czy wszechobecną szarość. Zarazem po raz kolejny nasyca swój utwór bólem, tym razem związanym z koniecznością bytowania w opisywanej przestrzeni, które „wbija kolano między łopatki” i wykręca ręce.

Boże
o tę wysokość się zniż
przed Polską mnie chroń
odwołuj modlitwy
kiedy dopada
ręce do tyłu wykręca
kolano między łopatki
wbija
wlecze
wąsa kręci
gada
że przed sobą
nie ma ucieczki
tam
w szarość miłą
jestem tym
co na bólu moim rośnie

W głębinach ludzkiej duszy – poetycki minimalizm

Jednak czy z wierszy Wojciechowskiego zebranych w tym tomie krzyczy do nas tylko ironia? Dystans i nic więcej? Zdecydowanie nie. W modlitwach tych można przede wszystkim poczuć głębię egzystencjalnego bólu, smutek lęgnący się w ludzkiej duszy. Zarazem jakiś wyraz, jeśli nawet nie nadziei i wiary, to przeświadczenia, że głębokie przeżycie duchowe jest więcej warte niż jałowa pustka bezrefleksyjnej egzystencji. Jak w tym niezatytułowanym utworze:

Bądź pochwalony
który klęczysz
we mnie
za to
żeś ocalał
w pasiakach żeber
wiedz
że nieprzychylni
tobie
są jak obraz
wycieńczony z wszelkich
barw

Ten utwór brzmieć może niemal niczym apostrofa skierowana do Boga, pełna uwielbienia i ufność w niego. Zarazem zwrot o „ocaleniu w pasiakach żeber” może wskazywać na fakt, że absolut w istocie przez większą część życia tego, który mówi w tym wierszu, był rugowany z jego duszy. Że ocalał ostatecznie, jednak że nie była to rzecz z gruntu oczywista. Takie postawienie sprawy znajdowałoby potwierdzenie w ostatnich wersach – poeta wie, że nieprzychylni Bogu są wycieńczeni z barw. Wie to z własnego doświadczenia. Tak oto toczy się poetycka modlitwa odsłaniająca kolejne zakamarki duszy ludzkiej.

Zarazem jest to modlitwa skromna, niepozorna, odbywająca się w ciszy i ciszą nasączona. Jak widać po powyższych przykładach, Wojciechowski używa niewielu słów, by ukazać lęk, samotność czy ból. Owo „skracanie” poetyckich wersetów, dążenie do maksymalnego minimalizmu (jakkolwiek paradoksalnie nie brzmiałoby owo sformułowanie), to tyleż osobisty wybór autora, co przejaw pewnej tendencji rozwijającej się w poezji polskiej począwszy od drugiej połowy dwudziestego wieku. Jak zwracał uwagę jeszcze w latach dziewięćdziesiątych Piotr Michałowski w jednym ze swych tekstów w „Pamiętniku Literackim” poświęconym małym formom poetyckim, tendencja do tworzenia wypowiedzi szczególnie zwięzłych znajdowała potwierdzenie w licznych wypowiedziach poetów. Zaliczał się do nich Miłosz chętnie operujący zdaniem poetyckim czy Ryszard Krynicki w późniejszej fazie twórczości chętnie sięgający po haiku. Były to próby zaklęcia rzeczywistości w zaledwie kilku słowach zamiast jej przegadywania.

Oczywiście wiersze Wojciechowskiego nie są aż tak skrajnie minimalistyczne jak haiku. Jednak wypada zauważyć, że z zasady składają się one z zaledwie kilku fraz, zwrotów, które można by ułożyć może w dwa lub trzy zdania. Jak w Modlitwie porannej:

By karać
nie zsyłaj siły
kaleki
z bólem
w patrzeniu
a daj nam sen
jak ircha
i zalecz w nas to
co przez lata
chorowało
a my
sprawimy
by dzieci nasze
nie zaznały tego
co przeżyliśmy

a wszystkich tych
którzy byli i są
cegłami w murze
za pozwoleniem twoim
w gruz obrócimy

Krótkie frazy, do maksimum skrócone wersy. Wszystko to daje wrażenie ciszy, ale także swoistej klaustrofobii przesączającej się przez utwór. Tym bardziej gdy forma tekstu koresponduje z tematem jak w tym przypadku. Zwrot do stworzyciela zawiera w sobie lament dotyczący życia, pragnienie odmiany losu, już nawet nie dla siebie samego, lecz dla kolejnego pokolenia. Zarazem w ostatniej strofie zawarte zostaje literackie przedstawienie ludzkiego gniewu i chaosu.

Forma powyższa przystaje do definicji miniatury poetyckiej, którą proponował Michałowski w tekście Miniatura poetycka opublikowanym w drugim numerze „Pamiętnika Literackiego” w 1994 roku. Zauważał on wtedy, że forma ta to utwór, który z zasady obejmuje jedno, dwa lub najwyżej trzy zdania, przy czym winny być one ze sobą powiązane w sposób konieczny dla zrozumienia sensu całości. Tak właśnie jest w Modlitwie porannej, w której kolejne elementy wypowiadanej prośby wypływają jeden z drugiego, łączą się ze sobą, tworząc spójną narrację.

Asceza i egzystencja

Poezja Wojciechowskiego to poezja pełna obserwacji niełatwych, niejako wypisów z samego środka obolałej duszy. Tak też jest choćby w wierszu Modlitwa szpitalna, w którym nawet pozorne doświadczenie szczęścia prowadzi do refleksji dotyczących bólu, umierania, lęku przed życiem:

Ojcze nasz
dźwigam szczęście z trudem
szukam w sobie ciemności
równowagi barw
wierszy
muzyki przeszłości
krainy dźwięcznej co kołysze
badyle i chaszcze
na styku życia pod szmatą
niosę ciebie
jesienny bukiet
mijam śmierć ukrytą
w czarnym worku
tak przez salę białą
krew swoją niosę
wirusa jedyny żywiciel

Życie jako takie jawi się w tym wierszu niczym choroba („przenoszona drogą płciową” – zapewne dopowiedziałby Krzysztof Zanussi). Życiu nieustannie towarzyszy perspektywa śmierci (w czarnym worku), podmiot widzi siebie jako pacjenta w istocie skazanego na kroczenie szpitalnymi korytarzami. Będącego „żywicielem wirusa”. Czego tym samym w istocie dotyczy ten lament? Jaką prośbę stanowi? Być może po prostu jest to wyraz bólu, może błaganie o skrócenie cierpień, może prośba o przywrócenie równowagi barw. W istocie, podobnie jak wiele innych „modlitw” Wojciechowskiego, jest to wiwisekcja świata zewnętrznego, ukazanie smutku i lęku oraz próba okiełznania mroków egzystencji.

To okiełznanie dokonuje się przez językowy, poetycki minimalizm i szczerość duchowego wyznania. Jak swego czasu pisał Stanisław Barańczak, komentując miniatury Ryszarda Krynickiego (w Przed i po… Szkice o poezji krajowej), jedynie na podłożu religijnym postawa pokory i postawa dumy okazują się wzajemnie niesprzeczne. Poetycka duma to odwaga wygłaszania wprost nawet najgłębszych i najtrudniejszych myśli. Pokora zaś to świadomość ograniczeń języka, ograniczeń życia wobec nieskończoności. Z połączenia ich obu powstaje asceza słowa. W tej ascezie uwidacznia się zaś prawda o ludzkiej egzystencji, nie zawsze łatwa. Tak właśnie jest u Andrzeja Wojciechowskiego.

 Andrzej Wojciechowski, Z obłoków i krwi. Modlitwy wybrane (1982-2022), Olsztyn 2022

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Maciej D. Woźniak, Minimalizm i duchowość. Recenzja zbioru poetyckiego „Z obłoków i krwi” Andrzeja Wojciechowskiego, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 183

Przypisy

  1. W  Polsce tekst ten znany jest przede wszystkim z przekładu A. Naruszewicza zatytułowanego Duma od słowika.
  2. Benedykt XVI, adhortacja apostolska Verbum Domini, 8.
  3. Motto tekstu (pol.: „Trzeba zdjąć maskę równie z rzeczy, jak i  z  osób”) to cytat z Prób Michela de Montaigne, Jak filozofować znaczy uczyć się umierać, tłum. T. Żeleński (Boy), Warszawa 1957, s. 162. Cyt. za B. Hamvas Księga gaju laurowego i inne eseje, wybór, tłum, przypisy i posłowie T. Worowska, Warszawa 2022, s. 69.
  4. Może jednak nie do końca. Już po napisaniu tej twierdzącej konstatacji zacząłem się zastanawiać, czy ukrytym mistrzem wierszy Tarnowskiej nie są jednak dwaj wielcy polscy poeci ubiegłego wieku: Tadeusz Różewicz – z jego lapidarnością, prozaizmami, a nawet niekiedy okrucieństwem obrazowania – oraz Miron Białoszewski, który upodobał sobie codzienność, konkret, rzeczowość. Tyle że poezja Tarnowskiej zatrzymuje się przed tego rodzaju granicą, którą dla twórczości Różewicza wyznacza nieobecność czy wręcz zaprzeczanie istnieniu Boga, a poezję Białoszewskiego wprowadza w krąg lingwistycznej analizy, rozłupywania języka w nadziei na dotarcie do jego prawdziwej istoty.

Powiązane artykuły

19.12.2022

Pokolenie teraźniejszości

Wreszcie ktoś przemówił

Po mojemu w moim języku

W monty pajtonie beta

Jak ruby kolega

I nic nie zrozumiałem

 

Bano się bohatera przeciwników

Celu przeszkód bitwy

Świata po

Opowieści

o IBAN

Banału

Bana

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Krzysztof Muszyński, Pokolenie teraźniejszości, Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

  1. W  Polsce tekst ten znany jest przede wszystkim z przekładu A. Naruszewicza zatytułowanego Duma od słowika.
  2. Benedykt XVI, adhortacja apostolska Verbum Domini, 8.
  3. Motto tekstu (pol.: „Trzeba zdjąć maskę równie z rzeczy, jak i  z  osób”) to cytat z Prób Michela de Montaigne, Jak filozofować znaczy uczyć się umierać, tłum. T. Żeleński (Boy), Warszawa 1957, s. 162. Cyt. za B. Hamvas Księga gaju laurowego i inne eseje, wybór, tłum, przypisy i posłowie T. Worowska, Warszawa 2022, s. 69.
  4. Może jednak nie do końca. Już po napisaniu tej twierdzącej konstatacji zacząłem się zastanawiać, czy ukrytym mistrzem wierszy Tarnowskiej nie są jednak dwaj wielcy polscy poeci ubiegłego wieku: Tadeusz Różewicz – z jego lapidarnością, prozaizmami, a nawet niekiedy okrucieństwem obrazowania – oraz Miron Białoszewski, który upodobał sobie codzienność, konkret, rzeczowość. Tyle że poezja Tarnowskiej zatrzymuje się przed tego rodzaju granicą, którą dla twórczości Różewicza wyznacza nieobecność czy wręcz zaprzeczanie istnieniu Boga, a poezję Białoszewskiego wprowadza w krąg lingwistycznej analizy, rozłupywania języka w nadziei na dotarcie do jego prawdziwej istoty.

Powiązane artykuły

22.12.2022

Nowy Napis Co Tydzień #183 / Nadawanie znaczenia

„Il faut oster le masque aussi bien des choses que des personnes” – Montaigne

NiewielkiMotto tekstu (pol.: „Trzeba zdjąć maskę równie z rzeczy, jak i  z  osób”) to cytat z Prób Michela de Montaigne, Jak filozofować znaczy uczyć się umierać, tłum. T. Żeleński (Boy), Warszawa 1957, s. 162. Cyt. za B. Hamvas Księga gaju laurowego i inne eseje, wybór, tłum, przypisy i posłowie T. Worowska, Warszawa 2022, s. 69.[1] objętościowo tomik wierszy łódzkiej poetki Agnieszki Tarnowskiej jest fascynującym zapisem spotkania z drugim człowiekiem. Z jego nędzą, ale również ukrytym bogactwem, do którego niełatwo dotrzeć, jeśli nie starcza nam siły, wyobraźni, empatii, a może w jeszcze większym stopniu miłości. Uliczankajest rozpisaną na wersy opowieścią o świecie, którego nie chcemy dostrzegać, chociaż jest coraz bliżej nas, niemalże wchodzi do naszej ułożonej codzienności.

W poezji Tarnowskiej widzimy ludzką biedę, ale i próby wyjścia z niej; odmienność, która tyleż przeraża, co stanowi wyzwanie. Omawiana poezja budzi nas z letargu, skupienia na sobie, niewiary. Nie ma tu prostego odwoływania się do Boga – On jest, ale przesłonięty, do uchwycenia jedynie poprzez refleksję podmiotu lirycznego nad sobą, nad światem, którego odbiciem jest degradacja, zniszczenie, odrzucenie człowieka niemogącego nigdzie znaleźć stałego miejsca. Bóg, jeśli jest, to głęboko ukryty, Deus absconditus. Wyrażany poprzez nasze relacje z innymi. Z bezdomnymi.

Bo też o nich i do nich skierowana jest ta liryczna opowieść, daleka od taniego sentymentalizmu, nastawiona na konkret, na rzeczową pomoc, na spotkanie. Rodzaj osobistego wyznania poetki, która nie wystawia rachunków światu, ale sobie. Świadoma własnej niedoskonałości, ale i pełna nadziei, że nigdy nie jesteśmy sami, także wtedy, gdy nie umiemy sprostać naszym ideałom.

Może stąd wynika najważniejszy wniosek, jaki daje się wyciągnąć z tego niezwykłego opisu dochodzenia do prawdy o sobie i o rzeczywistości. Konieczność potrzeby bycia z tymi, co są na dole, którym się nie udało, nie zawsze z ich winy. Są bezdomni, znaleźli się na ulicy, nie ma dla nich miejsca.

Tarnowska jest poetką konkretu, maksymalnego dążenia do prawdy, skupienia na tym, co jest, a nie, co mogłoby być. Nie płacze ani nad sobą, ani nad innymi, w poczuciu dyscypliny, jaką daje wiara, religia. Może jeszcze bardziej bierze się to u poetki ze stawiania sobie coraz to wyższych wymagań, bez których nasze życie jest puste i prowadzi donikąd.

Uliczanka jest pozornie tomikiem skromnym, ale pod prostotą tych wierszy można odczytać dużo więcej niż się wydaje odbiorcy przyzwyczajonemu do bufonady obecnej w dużej części krajowej liryki. Wyraźnie zaznaczono tu ślad istnienia człowieka w jego upadku, obok którego stoi ktoś inny, gotowy do pomocy. Ten rodzaj spotkania może się wydawać niekiedy tragiczny, może też nie oferować żadnego wyjścia, nie stanowić panaceum na ból i cierpienia tych, co przegrali swoją walkę z losem i utracili wiarę w zmianę.

Agnieszka Tarnowska czerpie z doświadczeń streetworkerki posługującej na ulicy bezdomnym. Jest zanurzona w dramaty łódzkich ulic i próbuje przywrócić ład, czyli naprawić życie tych, którzy nie potrafią sobie z nim poradzić. To właśnie ten osobisty charakter tomiku Tarnowskiej nadaje jej poezji dodatkowy wymiar. Autorka tworzy lirykę spotkania z tym, co niezrozumiałe. Z tym, czego nie da się wyjaśnić, co jest poza naszym zwykłym życiem, do jakiego przywykliśmy i które wydaje się racjonalne, uporządkowane – a w gruncie rzeczy jest tylko egocentryczne, zamknięte na innych, pozbawione uczuć. Kiedy odwracamy wzrok od ulicznych bezdomnych, jesteśmy bliżsi śmierci niż sądzimy:

Wczoraj byłeś bezdomny,
dziś pokolenie ubogich wyciąga ręce
aż do czubków latarń i woła.

Nie chleba, bo chleb wyżebrzą w godzinę,
nie domu, bo dom utracą w pół roku.

Obietnicy woła, że skoro życiu brak wartości,
niech śmierć im nada znaczenie.

(modlitwa)

Poezja Tarnowskiej ma właśnie taki cel: nadać znaczenie temu, co wydaje się przepadłe, zniszczone, pozbawione sensu. Te wiersze, chociaż w zamierzeniu skromne, pozbawione patosu czy wyraźnego odwołania do jakiejkolwiek tradycji poetyckiejMoże jednak nie do końca. Już po napisaniu tej twierdzącej konstatacji zacząłem się zastanawiać, czy ukrytym mistrzem wierszy Tarnowskiej nie są jednak dwaj wielcy polscy poeci ubiegłego wieku: Tadeusz Różewicz – z jego lapidarnością, prozaizmami, a nawet niekiedy okrucieństwem obrazowania – oraz Miron Białoszewski, który upodobał sobie codzienność, konkret, rzeczowość. Tyle że poezja Tarnowskiej zatrzymuje się przed tego rodzaju granicą, którą dla twórczości Różewicza wyznacza nieobecność czy wręcz zaprzeczanie istnieniu Boga, a poezję Białoszewskiego wprowadza w krąg lingwistycznej analizy, rozłupywania języka w nadziei na dotarcie do jego prawdziwej istoty.[2], są jednak napisane w duchu wielkiego sporu o istotę człowieka i jego miejsce w świecie. W ich głębszej warstwie można odkryć zapis nieprostych relacji autorki z Bogiem i próbę zrozumienia zła, krzywdy, nieszczęścia. A także odczytać odwieczne pytanie: unde malum?

Agnieszka Tarnowska nie daje odpowiedzi, niczego nie tłumaczy. Zostawia wyjaśnianie poza horyzontem lirycznych obrazów w przekonaniu, że zastąpi je rzetelność opisu konkretnych działań i prawdy o ludzkich losach. Do niczego nie tęskni i nikogo nie próbuje przekonywać:

W moim raju nie ma tęsknoty,
bo wspomnienia zostawiam na progu.
Siedzę wsłuchana w trzepot liści. Świergot
podrywa je z gałęzi do lotu na spotkanie zimy.
Pod powiekami kołacze przeczucie, że kiedyś, z kimś
ulatywałam i ja – z gałęzi, na spotkanie
dni, co zamarzły, zanim ogrzał je ludzki oddech.

(sama)

Pozostaje pełna ufności i zarazem wiary w świat, taki, jaki został nam dany, którego musimy bronić i ocalić przed entropią. Zarówno czynem, działaniem, jak i poetyckim opisem, słowem. Również modlitwą:

Za Piotra modlę się chlebem i solą.
Modlę cudzą krwią.

(Piotrkowska 82)

Modlitwą dyskretną, toczącą się bardziej w tle niż na zewnątrz, ale istotną, spajającą liryczny podmiot i liryczny przedmiot ze sobą. Bez niej z liryki Tarnowskiej pozostałby jedynie suchy szkielet, rodzaj wiązania pozbawionego znaczenia. To o nie – o znaczenie – walczy w swoich wierszach poetka. Na nie kładzie nacisk. Chce zrozumieć siebie wrzuconą w świat tragicznych losów i poplątanego życia, po ludzku niezrozumiałego, w przekonaniu, że jest zawsze także tam, gdzie sens nie jest widoczny, a mimo wszystko daje się odszukać:

daj mi widzieć ludzi, w ludziach czarną dziurę,
w dziurze zgięty świat. Nie daj mi brać ludzi,
z ludźmi obcych planet. W garści gaśnie blask.

(nieszpory)

Tarnowska jest bliska przekonaniu Pascala: Une foi qui ne doute pas est une foi morte. Pisze w poczuciu, że wiara potrafi przekroczyć każdą granicę i odnaleźć człowieka, nawet w tych, którzy wyrzekają się człowieczeństwa i schodzą na samo dno.

Nie mam wątpliwości, że poezja Agnieszki Tarnowskiej jest pełna życia. Wątpiąca, ale zarazem ufna, skierowana w stronę nadziei, jaką na tym świecie możemy uzyskać jedynie poprzez miłość do drugiego człowieka, napełnieni troską o niego. To wtedy, wychodząc naprzeciw komuś, kto nas potrzebuje, w sposób jedynie dla nas możliwy dotykamy Boga. Rozumieją to bezdomni z wierszy Tarnowskiej, wdzięczni:

Temu, co czuwa nad ich wątłym czasem, dziękują,
że był głuchy na prośby o przedwczesną śmierć.

(jaszczurka)

Tom wierszy Uliczanka Agnieszki Tarnowskiej jest nowym głosem w najnowszej polskiej liryce. Jest wart przeczytania i zapamiętania, ponieważ za tą próbą stoi nie tylko wrażliwość i doświadczenie poetki. Istotą tej poezji jest przede wszystkim unikanie łatwych odpowiedzi i niechęć do banalizacji zła oraz cierpienia. Unde malum? Wiersze Tarnowskiej nie odpowiadają na to pytanie, ale pokazują, na czym polega i czym jest gotowość do walki z ciemną stroną ludzkiego życia: z odrzuceniem i marginalizacją. To tylko liryka, ale zarazem więcej niż liryczny opis. Dobrze to wróży na przyszłość łódzkiej poetce.

Agnieszka Tarnowska, Uliczanka, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział w Łodzi/Dom Literatury w Łodzi, Łódź 2021

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marek Zieliński, Nadawanie znaczenia, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 183

Przypisy

  1. W  Polsce tekst ten znany jest przede wszystkim z przekładu A. Naruszewicza zatytułowanego Duma od słowika.
  2. Benedykt XVI, adhortacja apostolska Verbum Domini, 8.
  3. Motto tekstu (pol.: „Trzeba zdjąć maskę równie z rzeczy, jak i  z  osób”) to cytat z Prób Michela de Montaigne, Jak filozofować znaczy uczyć się umierać, tłum. T. Żeleński (Boy), Warszawa 1957, s. 162. Cyt. za B. Hamvas Księga gaju laurowego i inne eseje, wybór, tłum, przypisy i posłowie T. Worowska, Warszawa 2022, s. 69.
  4. Może jednak nie do końca. Już po napisaniu tej twierdzącej konstatacji zacząłem się zastanawiać, czy ukrytym mistrzem wierszy Tarnowskiej nie są jednak dwaj wielcy polscy poeci ubiegłego wieku: Tadeusz Różewicz – z jego lapidarnością, prozaizmami, a nawet niekiedy okrucieństwem obrazowania – oraz Miron Białoszewski, który upodobał sobie codzienność, konkret, rzeczowość. Tyle że poezja Tarnowskiej zatrzymuje się przed tego rodzaju granicą, którą dla twórczości Różewicza wyznacza nieobecność czy wręcz zaprzeczanie istnieniu Boga, a poezję Białoszewskiego wprowadza w krąg lingwistycznej analizy, rozłupywania języka w nadziei na dotarcie do jego prawdziwej istoty.

Powiązane artykuły

22.12.2022

Nowy Napis Co Tydzień #183 / Landskejp

Płonie landskejp

Myślisz, że świat się pali

Ale to tylko śmietnik pod blokiem

Nasty raz w tym sezonie

Wracamy do nudy premium plus gdzie

Ćwiczymy domowe postpanczlajny na światy

A to tylko śmietnik płonie pod blokiem

Świat się opublikował

Później śmietnik płonie pod blokiem

Gaszą go specjalne służby

Wiersz pochodzi z tomu Ma na noc (2021).

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Krzysztof Muszyński, Landskejp, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 183

Przypisy

  1. W  Polsce tekst ten znany jest przede wszystkim z przekładu A. Naruszewicza zatytułowanego Duma od słowika.
  2. Benedykt XVI, adhortacja apostolska Verbum Domini, 8.
  3. Motto tekstu (pol.: „Trzeba zdjąć maskę równie z rzeczy, jak i  z  osób”) to cytat z Prób Michela de Montaigne, Jak filozofować znaczy uczyć się umierać, tłum. T. Żeleński (Boy), Warszawa 1957, s. 162. Cyt. za B. Hamvas Księga gaju laurowego i inne eseje, wybór, tłum, przypisy i posłowie T. Worowska, Warszawa 2022, s. 69.
  4. Może jednak nie do końca. Już po napisaniu tej twierdzącej konstatacji zacząłem się zastanawiać, czy ukrytym mistrzem wierszy Tarnowskiej nie są jednak dwaj wielcy polscy poeci ubiegłego wieku: Tadeusz Różewicz – z jego lapidarnością, prozaizmami, a nawet niekiedy okrucieństwem obrazowania – oraz Miron Białoszewski, który upodobał sobie codzienność, konkret, rzeczowość. Tyle że poezja Tarnowskiej zatrzymuje się przed tego rodzaju granicą, którą dla twórczości Różewicza wyznacza nieobecność czy wręcz zaprzeczanie istnieniu Boga, a poezję Białoszewskiego wprowadza w krąg lingwistycznej analizy, rozłupywania języka w nadziei na dotarcie do jego prawdziwej istoty.

Powiązane artykuły

22.12.2022

Nowy Napis Co Tydzień #183 / Bytom, przejść się

wróciłem w przesiąkniętym zimnem mantlu i czapce

przyniosłem ci kasztana w kolorze szachów

to nie taki jak u ciebie, ten jest niejadalny

to zamiast jedzenia i pieniędzy

źle wybrałem przed maturą

źle wychodzę teraz

ale coraz lepiej wracam

leci Gumball z portugalskiego Cartoon Network

na rozstrojonej katarynce kręci melodie

– takie właśnie mają być

Wiersz pochodzi z tomu Ma na noc (2021).

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Krzysztof Muszyński, Bytom, przejść się, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 183

Przypisy

  1. W  Polsce tekst ten znany jest przede wszystkim z przekładu A. Naruszewicza zatytułowanego Duma od słowika.
  2. Benedykt XVI, adhortacja apostolska Verbum Domini, 8.
  3. Motto tekstu (pol.: „Trzeba zdjąć maskę równie z rzeczy, jak i  z  osób”) to cytat z Prób Michela de Montaigne, Jak filozofować znaczy uczyć się umierać, tłum. T. Żeleński (Boy), Warszawa 1957, s. 162. Cyt. za B. Hamvas Księga gaju laurowego i inne eseje, wybór, tłum, przypisy i posłowie T. Worowska, Warszawa 2022, s. 69.
  4. Może jednak nie do końca. Już po napisaniu tej twierdzącej konstatacji zacząłem się zastanawiać, czy ukrytym mistrzem wierszy Tarnowskiej nie są jednak dwaj wielcy polscy poeci ubiegłego wieku: Tadeusz Różewicz – z jego lapidarnością, prozaizmami, a nawet niekiedy okrucieństwem obrazowania – oraz Miron Białoszewski, który upodobał sobie codzienność, konkret, rzeczowość. Tyle że poezja Tarnowskiej zatrzymuje się przed tego rodzaju granicą, którą dla twórczości Różewicza wyznacza nieobecność czy wręcz zaprzeczanie istnieniu Boga, a poezję Białoszewskiego wprowadza w krąg lingwistycznej analizy, rozłupywania języka w nadziei na dotarcie do jego prawdziwej istoty.

Powiązane artykuły

13.12.2022

miejsca święte

są takie zakamarki – gałęzie plątaniny traw
sekrety dziewczynek piaszczyste połacie
placyki gdzie kładą się bezdomne psy
żeby umierać gdzie parzą się
nastolatki tłuką szkło nocują palą
ognisko jeśli nieoczekiwanie
nadejdzie noc

są zakamarki w każdym z nas
w każdym psie ognisku szkle
dziewczynce i chłopcu – są
opowiastki
pełne chwastów pokrzyw moczu
pełne krwi
gwiazd
tej niesamowitej urody którą tylko tam
możesz mieć
zapamiętać i pojąć

Tekst pochodzi z tomu Kreaturia, powstałego przy wsparciu finansowym Instytutu Literatury w ramach programu Tarcza dla literatów. 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Joanna Lewandowska, miejsca święte, Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

  1. W  Polsce tekst ten znany jest przede wszystkim z przekładu A. Naruszewicza zatytułowanego Duma od słowika.
  2. Benedykt XVI, adhortacja apostolska Verbum Domini, 8.
  3. Motto tekstu (pol.: „Trzeba zdjąć maskę równie z rzeczy, jak i  z  osób”) to cytat z Prób Michela de Montaigne, Jak filozofować znaczy uczyć się umierać, tłum. T. Żeleński (Boy), Warszawa 1957, s. 162. Cyt. za B. Hamvas Księga gaju laurowego i inne eseje, wybór, tłum, przypisy i posłowie T. Worowska, Warszawa 2022, s. 69.
  4. Może jednak nie do końca. Już po napisaniu tej twierdzącej konstatacji zacząłem się zastanawiać, czy ukrytym mistrzem wierszy Tarnowskiej nie są jednak dwaj wielcy polscy poeci ubiegłego wieku: Tadeusz Różewicz – z jego lapidarnością, prozaizmami, a nawet niekiedy okrucieństwem obrazowania – oraz Miron Białoszewski, który upodobał sobie codzienność, konkret, rzeczowość. Tyle że poezja Tarnowskiej zatrzymuje się przed tego rodzaju granicą, którą dla twórczości Różewicza wyznacza nieobecność czy wręcz zaprzeczanie istnieniu Boga, a poezję Białoszewskiego wprowadza w krąg lingwistycznej analizy, rozłupywania języka w nadziei na dotarcie do jego prawdziwej istoty.

Powiązane artykuły

13.12.2022

ludzie którzy boją się chorób psychicznych

ludzie którzy boją się chorób psychicznych
ludzie porządni ludzie czyści
ludzie czyszczący paznokcie ludzie polerujący paznokcie
ludzie czyszczący samochód ludzie czyszczący podłogę
ludzie czyszczący zęby szczotkujący włosy
sto razy z włosem sto razy w drugą stronę

ludzie uporządkowani ludzie z segregatorem
szczotkujący podłogę polerujący ściany
czyszczący plamki na meblach szczotkujący samochód
czyszczący plamy w łazience czyszczący osad na zębach
sto razy z włosem sto razy
czyszczący swoje rachunki nabłyszczający paznokcie

ludzie którzy tak bardzo boją się chorób psychicznych
obchodzą je raczej z daleka przechodzą je nader ostrożnie

Tekst pochodzi z tomu Kreaturia, powstałego przy wsparciu finansowym Instytutu Literatury w ramach programu Tarcza dla literatów. 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Joanna Lewandowska, ludzie którzy boją się chorób psychicznych, Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

  1. W  Polsce tekst ten znany jest przede wszystkim z przekładu A. Naruszewicza zatytułowanego Duma od słowika.
  2. Benedykt XVI, adhortacja apostolska Verbum Domini, 8.
  3. Motto tekstu (pol.: „Trzeba zdjąć maskę równie z rzeczy, jak i  z  osób”) to cytat z Prób Michela de Montaigne, Jak filozofować znaczy uczyć się umierać, tłum. T. Żeleński (Boy), Warszawa 1957, s. 162. Cyt. za B. Hamvas Księga gaju laurowego i inne eseje, wybór, tłum, przypisy i posłowie T. Worowska, Warszawa 2022, s. 69.
  4. Może jednak nie do końca. Już po napisaniu tej twierdzącej konstatacji zacząłem się zastanawiać, czy ukrytym mistrzem wierszy Tarnowskiej nie są jednak dwaj wielcy polscy poeci ubiegłego wieku: Tadeusz Różewicz – z jego lapidarnością, prozaizmami, a nawet niekiedy okrucieństwem obrazowania – oraz Miron Białoszewski, który upodobał sobie codzienność, konkret, rzeczowość. Tyle że poezja Tarnowskiej zatrzymuje się przed tego rodzaju granicą, którą dla twórczości Różewicza wyznacza nieobecność czy wręcz zaprzeczanie istnieniu Boga, a poezję Białoszewskiego wprowadza w krąg lingwistycznej analizy, rozłupywania języka w nadziei na dotarcie do jego prawdziwej istoty.

Powiązane artykuły

Loading...