23.05.2024

Nowy Napis Co Tydzień #255 / Miłość w skończoności

Opowieści Ćwiklińskiego wprowadzają nas w bardzo różne światy – z jednej strony historie, które już się wydarzyły, oparte na faktach, z drugiej strony historie skonstruowane na podobieństwo wspomnień i wreszcie takie, w których dominuje wyraźnie element paraboliczny, przypowieściowy. (…) Ćwikliński okazuje się w swojej książce mistrzem krótkeij formy i buduje niezwykłą językową aurę dla swoich historii, zatrzymując czytelnika przy rozmyślaniach nad skończonością ludzkiego losu.

– mówi Michał Januszkiewicz o zbiorze opowiadań Eszter Sátori Krzysztofa Ćwiklińskiego.

Więcej w nagraniu.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Michał Januszkiewicz, Miłość w skończoności, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 255

Przypisy

  1. Z. Herbert, Dlaczego klasycy [w:] tegoż, Wiersze wybrane, wybór i opracowanie R. Krynicki, Kraków 2017, s. 136.
  2. S. Chutnik, Muzeum pamięci [w:] tejże, Dintojra, Kraków 2024, s. 116.
  3. Taż, Dintojra [w:] tejże, Dintojra…, s. 207.
  4. A. Sańczuk, Książka „Dintojra” Sylwii Chutnik to studium bolesnych emocji, „Voque” 2024, nr 3, https://www.vogue.pl/a/nowa-ksiazka-sylwii-chutnik-dintojra-o-zemscie-i-samotnosci [dostęp: 02.04.2024].
  5. Z. Herbert, Pan Cogito i wyobraźnia [w:] tegoż, Wiersze wybrane…, s. 208–209.
  6. S. Chutnik, Dwadzieścia cztery na siedem [w:] tejże, Dintojra…, s. 66.
  7. Taż, Muzeum pamięci…, s. 117–118.
  8. Tamże, s. 108.
  9. S. Chutnik, Bajzel i Tadek [w:] tejże, Dintojra…, s. 128.
  10. Taż, Pewnego dnia budzisz się i musisz natychmiast poznać swoich przodków [w:] tejże, Dintojra…, s. 15.
  11. Tamże, s. 8.
  12. S. Chutnik, Po drugiej stronie [w:] tejże, Dintojra…, s. 192.
  13. Taż, Dwadzieścia cztery na siedem…, s. 76.
  14. Taż, I Wanna Dance with Somebody…, s. 153.
  15. Taż, Dintojra…, s. 211–212.
  16. R. Gmiterek, Epifania pana Eliasza. Inne historie Pogranicza, Rzeszów 2023.

Powiązane artykuły

23.05.2024

Nowy Napis Co Tydzień #255 / Katalog resentymentów Sylwii Chutnik

Zbigniew Herbert swój znany wiersz Dlaczego klasycy pochodzący z tomu Napis z roku 1969 kończy profetycznym ostrzeżeniem:

jeśli tematem sztuki
będzie dzbanek rozbity
mała rozbita dusza
z wielkim żalem nad sobą
to co po nas zostanie
będzie jak płacz kochanków
w małym brudnym hotelu
kiedy świtają tapetyZ. Herbert, Dlaczego klasycy [w:] tegoż, Wiersze wybrane, wybór i opracowanie R. Krynicki, Kraków 2017, s. 136.[1]

Pół wieku później polska pisarska Sylwia Chutnik nic sobie nie robi z przestróg nieżyjącego klasyka i w autotematycznym monologu bohaterki opowiadania Muzeum pamięci przekonuje:

Ludzie się krzywią, że w gazetach informują o smutnych sprawach, a znowu w książkach autorzy piszą tylko o sobie i swoich problemach. […] No o kim mam pisać, jak nie o sobie. Pisanie to forma oddychania. Siebie przecież ciągle widzę, słyszę, czuję w pościeli i przy biurkuS. Chutnik, Muzeum pamięci [w:] tejże, Dintojra, Kraków 2024, s. 116.[2].

A w tytułowej Dintojrze, zamykającej jej najnowszy zbiór opowiadań, nie pozostawia niedomówień: „Jeśli mieszka się na dzielnicy Wola, to ja bardzo przepraszam, ale poezji śpiewanej pisać się nie będzie”Taż, Dintojra [w:] tejże, Dintojra…, s. 207.[3].

Riposta raczej cięta niż celna. Przypomnijmy, że Herbertowi warszawski adres przy ulicy Wiejskiej oraz trudy życia w stalinowskiej Polsce – bieda i osamotnienie – nie przeszkodziły „w głowie hodować ogrody” i „pozostać wiernym niepewnej jasności”. Wszystko jest raczej kwestią wyobraźni i zainteresowań aniżeli miejsca zamieszkania. Chutnik najwyraźniej zainteresowana jest przede wszystkim tym, co jej najbliższe, osobiste, dobrze znane – z bezpośrednich relacji uczestników lub naocznych świadków, a najlepiej z autopsji. Dlatego w opowiadaniach ze zbioru Dintojra bez trudu rozpoznać można pewne wątki autobiograficzne, wyeksponowane dodatkowo narracją pierwszoosobową (Pandemino. Dziennik czasów zamknięcia; Zapalny stan udręki; Muzeum pamięci; Gwałt. Głosy) lub mową pozornie zależną (Dwadzieścia cztery na siedem; I Wanna Dance with Somebody; Po drugiej stronie; Dintojra) z perspektywy kobiety – niejednokrotnie czterdziestoletniej, o zbliżonym do autorki profilu, a w przypadku Zapalnego stanu udręki noszącej nawet to samo imię. W rozmowie z Anną Sańczuk Sylwia Chutnik podkreśla co prawda: „[…] to nie jest autobiografia. Wszystko jest tam zmiksowane i nic mi nie udowodnicie”A. Sańczuk, Książka „Dintojra” Sylwii Chutnik to studium bolesnych emocji, „Voque” 2024, nr 3, https://www.vogue.pl/a/nowa-ksiazka-sylwii-chutnik-dintojra-o-zemscie-i-samotnosci [dostęp: 02.04.2024].[4] – ale to dementi nie brzmi jednak całkiem poważnie i przekonująco. Zresztą to, że Chutnik pisze o sobie i kobietach sobie podobnych, nie jest przecież żadnym zarzutem. Sam Herbert, którego ustawiłem tu w roli zaocznego oponenta, w przywołanym już wierszu Pan Cogito i wyobraźnia również przyznaje się do podobnej przypadłości:

Pan Cogito będzie zaliczony
do gatunku minores
[…]
używał wyobraźni
do całkiem innych celów
chciał z niej uczynić
narzędzie współczucia
[…]
wyobraźnia Pana Cogito
ma ruch wahadłowy
przebiega precyzyjnie
od cierpienia do cierpieniaZ. Herbert, Pan Cogito i wyobraźnia [w:] tegoż, Wiersze wybrane…, s. 208–209.[5]

Autor Raportu z oblężonego Miasta ukrywa się jednak pod maską swego poetyckiego alter ego, a kreacja ta pozwala mu zachować pewien dystans, powściągliwość, a nawet autoironię. Mam wrażenie, że opowiadania z tomu Dintojra są jednak dużo bardziej dosłowne i zaangażowane. Między autorką i jej bohaterami (częściej bohaterkami) jest dużo silniejsza więź niż powierzchowny kostium autobiograficzny czy tanie wzruszenia losem cierpiących i pokrzywdzonych i to ona sprawia, że pisarka „wie, o czym mówi”, a jej bohaterowie (częściej bohaterki) wydają się prawdziwi jak ona sama. W rezultacie Dintojra sprawia wrażenie jakiejś emocjonalnej podobizny rozproszonej – rozpisanej na kilkanaście fabuł, na kilkadziesiąt dialogów i monologów, które nawet jeśli nie wydarzyły się i nie wybrzmiały dokładnie tak, to były bardzo podobne. Co najmniej tak podobne, jak sny bywają podobne do jawy.

Każde z jedenastu opowiadań, które składają się na ten zbiór, ma innych bohaterów. Przeważają tu kobiety, ale pojawiają się również mężczyźni (pan Wacław z opowiadania Sprzedawca pięknego życia; pan Heniek – tytułowy bohater opowiadania Bajzel i Tadek). Są wśród nich osoby w różnym wieku i różnych profesji (vlogerka trenująca sporty walki, aktorka, miejska przewodniczka, była księgowa). Wspólną cechą ich wszystkich jest jakieś głębokie zranienie, które sprawia, że pytanie o sens dalszego życia przestaje być już tylko okazjonalną refleksją filozoficzną, lecz staje się bardzo praktycznym, codziennym dylematem egzystencjalnym. Nieprzypadkowo bohaterka opowiadania Dwadzieścia cztery na siedem chwali się swojej terapeutce kwestionującej sens kontynuowania zajęć:

Pani tego nie rozumie, pani by chciała, żebym ja nie wiem co: miała dom z basenem, dwójkę dzieci i jeszcze matę do jogi. A ja rano sobie sama biję brawo, jak wstanę z łóżka, bo to już jest cośS. Chutnik, Dwadzieścia cztery na siedem [w:] tejże, Dintojra…, s. 66.[6].

Analizując losy bohaterów Dintojry, można stworzyć katalog ich rozmaitych resentymentów. Wszyscy oni żyją w sidłach pamięci, która staje się dla nich miejscem nieustającej kaźni. Mimo stosowania przeróżnych, mniej lub bardziej wyrafinowanych technik – od warsztatów asertywności, poprzez wizyty u wróżek i stawianie tarota, po pilates, kąpiele relaksacyjne i alkohol – nie potrafią się uwolnić od swojej przeszłości, która naznaczona jest na ogół bólem, cierpieniem i rozczarowaniem do świata i ludzi, często tych najbliższych. Oprowadzając wyimaginowanych zwiedzających po tytułowym „Muzeum pamięci”, jego bohaterka i gospodyni informuje:

W niewielu uratowanych fragmentach budowli widać pęknięcia lub rysy świadczące o wyjątkowej sile uderzenia twardego przedmiotu bądź znacznej ich liczbie. Trudno jest obecnie stwierdzić, czy uda się kiedykolwiek odnowić choćby fasadę tak, aby mogła cieszyć swoją urodą jak dawniej. Odpryski, ślady po kulach, ślady po słowach. Efekty skomplikowanych operacji militarno-emocjonalnych. To wszystko znalazło odzwierciedlenie w wyglądzie. Teraz prosimy państwa o przejście dalej i niedotykanie tej kruchej konstrukcjiTaż, Muzeum pamięci…, s. 117–118.[7].

„Niedotykanie tej kruchej konstrukcji” to prośba, życzenie skierowane do osób trzecich, przygodnych obserwatorów – ale sami bohaterowie nie potrafią go spełnić. Nieustannie dotykają swoich najbardziej czułych punktów, rozdrapują rany i posypują je solą. Żyją przez to w „zapalnym stanie udręki” i permanentnej podejrzliwości wobec teraźniejszości i przyszłości. Nawet gdy wydaje się, że wszystko układa się pomyślnie i w ich życiu właśnie zaczyna się siedem lat tłustych, sieją ziarno niepokoju, pytając samych siebie: „A nie za dobrze ci, co?”Tamże, s. 108.[8]. Przykre doświadczenia z przeszłości wciąż rywalizują o ich uwagę i emocje. Tytułowy Bajzel, wspominając wydarzenia wojenne związane z powstaniem warszawskim, zastanawia się, „jak to jest, że kilkanaście dni może w człowieku zostać na całe życie”S. Chutnik, Bajzel i Tadek [w:] tejże, Dintojra…, s. 128.[9].

Co więcej, pamięć ma zdolność kumulacji. Oprócz doświadczeń indywidualnych są w niej zapisane również rany i blizny przodków. One też dają o sobie czasami znać i one też potrafią zaboleć.

Kręci się kręci przeszłość w głowie. Robi harmider, bajzel, niepotrzebnie jątrzy. Kim się jest, kim się zostało wyprodukowanym i wysłanym na świat? Gdzie są te początki?Taż, Pewnego dnia budzisz się i musisz natychmiast poznać swoich przodków [w:] tejże, Dintojra…, s. 15.[10]

Danka, bohaterka opowiadania Pewnego dnia budzisz się i musisz natychmiast poznać swoich przodków, zadziorny charakter ma po babce, czarne oczy jak u wujka z Szydłowca. A po kim resztę? Przecież cali jesteśmy z jakiejś przeszłości – tej własnej, indywidualnej, ale również rodzinnej, zbiorowej…

Chociaż arsenał ciosów, jakimi życie godzi w bohaterów Dintojry, jest niewyczerpany, większość z nich wymierzona jest w ich miłość własną, która z jednej strony jest bardzo silna i stanowi jedno z naszych najmocniejszych uczuć, z drugiej zaś jest wątła, niepewna, pełna kompleksów, dlatego wciąż domaga się żarliwych zapewnień, nieustannego dokarmiania, głaskania, przytulania. Bohaterki opowiadań Chutnik boleśnie przeżywają zdradę, porzucenie, odtrącenie. Czarna z Pewnego dnia budzisz się… zostawiła Martę, gdy ta była w szpitalu. Ale Marta wcale nie jest lepsza:

[…] poprzednią dziewczynę zostawiła po miesiącu, że niby nie pamiętała, że z nią była. […] Miłość jej się przypomniała, ale to tylko wtedy, gdy sama ma serce złamaneTamże, s. 8.[11]

– komentuje Arleta. Bohaterka opowiadania Wanna Dance with Somebody zakochała się w swojej sublokatorce, o której nie może zapomnieć, mimo że ta uciekła w „heteromatrix” – założyła rodzinę, ma dom i kochającego męża. Takie to „lesbodramy”. Ale oczywiście bolesna jest każda zdrada – niezależnie od orientacji seksualnej. Dlatego znana aktorka serialowa z opowiadania Dwadzieścia cztery na siedem nie potrafi wybaczyć byłemu mężowi, który jest dla niej; „niewdzięcznikiem”, „konfidentem bez honoru”, „nygusem”, „szują”, ewentualnie „chamem”. Również u Alicji, bohaterki Po drugiej stronie, rozstanie z chłopakiem wywołuje złość pomieszaną z rozżaleniem.

Równie bolesne jak zdrady są niespełnione marzenia – a raczej to, że złośliwe życie zamienia je w jakąś żałosną karykaturę. Kto by pomyślał, że główna bohaterka opowiadania Dintojra – była księgowa, a obecnie „Kobieta na Skraju Załamania Nerwowego”, osiedlowa wariatka, która nocami wydzwania domofonem do sąsiadów i krzyczy, że jej smutno – wywróżyła sobie przed laty karierę modelki. Bohaterka Wanna Dance… „zamierzała mieć hulaszcze życie”. W tym celu zaraz po studiach wyjechała do Londynu, gdzie wylądowała na zmywaku w jakiejś podrzędnej restauracji, a jej marzenia o wielkiej miłości zakończyły się na „niemrawych randkach z kucharzem”. Przeznaczeniem bohaterów Dintojry nie są marzenia, ale smutna rzeczywistość. Dlatego Alicja z opowiadania Po drugiej stronie decyduje się wrócić z fantastycznego Nowego Jorku do co najwyżej fantasmagorycznej Warszawy.

Przecież nie zasługiwała na to miasto, przecież urodziła się w Polsce, a tu się cierpi i nie ma uśmiechuS. Chutnik, Po drugiej stronie [w:] tejże, Dintojra…, s. 192.[12]

– tłumaczy jej decyzję narrator. Marzenia to świat złudny i napompowany niczym dmuchana lalka Aniela z sex shopu, w której zakochał się bohater opowiadania Sprzedawca pięknego życia, chcący wypełnić jakoś pustkę po zmarłej żonie. Wiadomo, że trzeba się z takimi lalkami ukrywać, bo narażają nas na śmieszność, a poza tym prędzej czy później zejdzie z nich powietrze.

W opowiadaniach Chutnik występuje wyraźna asymetria w prezentowaniu postaci męskich i kobiecych, i nie dotyczy ona wyłącznie frekwencji. Z imienia poznajemy tu zaledwie czterech mężczyzn, z których jeden od dawna nie żyje, drugi jest tylko cieniem zmarłego brata (Bajzel i Tadek), kolejny (mąż Dzidki – Jerzy) to kawał chama, wreszcie ten czwarty, pan Wacław, sypia z dmuchaną lalką. Doprawdy polska drużyna piłkarska to przy tej reprezentacji prawdziwy dream team. Kobiet jest w Dintojrze nie tylko więcej, ale zaprezentowane zostały z dużo większą troską i sympatią. Autorka częściej pozwala im mówić bezpośrednio, w pierwszej osobie, częściej personalizuje narrację, uwzględniając ich punkt widzenia i wrażliwość. Ich cierpienia są głębsze i jakby subtelniejsze. Poza tym właściwie tylko one są pokrzywdzone. W opowiadaniach pojawia się obowiązkowy zestaw feministycznych tematów, takich jak męska dominacja, której efektem są niemal nagminne przypadki molestowania seksualnego i gwałty (Gwałt. Głosy) oraz restrykcyjne prawo skazujące kobiety na niehigieniczne warunki pozbywania się ciąży w podziemiu aborcyjnym (Muzeum pamięci).

Krzywdy i zniewagi domagają się zemsty. Trzeba przyznać, że kobiety potrafią się mścić w sposób wyrafinowany nie tylko tak jak Zdzisława z opowiadania Dintojra, która zadaje swojemu mężowi trzynaście ciosów nożem kuchennym w serce, brzuch, udo, szyję i gdzie popadnie. Rozwiedziona aktorka z Dwadzieścia cztery na siedem na złość mężowi postanowiła, że będzie żyła, a kiedy ten ją zapyta, „Co u ciebie?”, odpowie z satysfakcją: „A u mnie dobrze, wręcz świetnie”Taż, Dwadzieścia cztery na siedem…, s. 76.[13]. Podobnie A. z Wanna Dance… uznała, że „jej największą zemstą będzie życie szczęśliwe”Taż, I Wanna Dance with Somebody…, s. 153.[14]. Jakąś formą zemsty, i to wyjątkowo bolesnej, może być również zjadliwa ironia. Zastanawiam się, za co i na kim mści się Sylwia Chutnik, tak niemiłosiernie kpiąc z daru macierzyństwa w zamykającym cały zbiór opowiadaniu Dintojra:

Dzieci rodzi się po to, aby mieć możliwość ładnie je ubrać. […] Dzieci rodzi się, aby je wychowywać. Musztra zaczyna się mniej więcej w momencie nauki chodzenia. […] dzieci rodzi się, aby było więcej dzieciTaż, Dintojra…, s. 211–212.[15].

Sylwia Chutnik, Dintojra, Kraków: Znak Literanova, 2024.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Tomasz Chlewiński, Katalog resentymentów Sylwii Chutnik, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 255

Przypisy

  1. Z. Herbert, Dlaczego klasycy [w:] tegoż, Wiersze wybrane, wybór i opracowanie R. Krynicki, Kraków 2017, s. 136.
  2. S. Chutnik, Muzeum pamięci [w:] tejże, Dintojra, Kraków 2024, s. 116.
  3. Taż, Dintojra [w:] tejże, Dintojra…, s. 207.
  4. A. Sańczuk, Książka „Dintojra” Sylwii Chutnik to studium bolesnych emocji, „Voque” 2024, nr 3, https://www.vogue.pl/a/nowa-ksiazka-sylwii-chutnik-dintojra-o-zemscie-i-samotnosci [dostęp: 02.04.2024].
  5. Z. Herbert, Pan Cogito i wyobraźnia [w:] tegoż, Wiersze wybrane…, s. 208–209.
  6. S. Chutnik, Dwadzieścia cztery na siedem [w:] tejże, Dintojra…, s. 66.
  7. Taż, Muzeum pamięci…, s. 117–118.
  8. Tamże, s. 108.
  9. S. Chutnik, Bajzel i Tadek [w:] tejże, Dintojra…, s. 128.
  10. Taż, Pewnego dnia budzisz się i musisz natychmiast poznać swoich przodków [w:] tejże, Dintojra…, s. 15.
  11. Tamże, s. 8.
  12. S. Chutnik, Po drugiej stronie [w:] tejże, Dintojra…, s. 192.
  13. Taż, Dwadzieścia cztery na siedem…, s. 76.
  14. Taż, I Wanna Dance with Somebody…, s. 153.
  15. Taż, Dintojra…, s. 211–212.
  16. R. Gmiterek, Epifania pana Eliasza. Inne historie Pogranicza, Rzeszów 2023.

Powiązane artykuły

16.05.2024

Nowy Napis Co Tydzień #254 / Na rozdrożu. O opowiadaniach Grzegorza Bogdała

Grzegorz Bogdał debiutował w roku 2017 tomem Floryda, który został zauważony przez czytelników, a zwłaszcza krytyków – ci zaś nie szczędzili autorowi pochwał, czego dowodem nominacje do Nagrody Literackiej Gdynia, Nagrody Gombrowicza i Nagrody Conrada. Druga książka Bogdała ‒ Idzie tu wielki chłopak z 2023 roku ‒ potwierdza, że mamy do czynienia z autorem opowiadań. To cieszy, zważywszy na słabą obecność krótkich form w świadomości polskiego czytelnika, wolącego, jak się wydaje, raczej dłuższe narracje, oraz na mniejsze zainteresowanie zbiorami opowiadań u wydawców. Może tendencja ta odwróci się choć trochę, o czym świadczy duże zaufanie, jakim renomowany przecież wydawca obdarzył tego autora.

Prozę Bogdała dobrze się czyta. Zaciekawiają zwłaszcza zdolności autora do nowego, odmiennego formułowania zdań o najzwyczajniejszych rzeczach i sprawach. Weźmy choćby takie jednozdaniowe opisy w opowiadaniu otwierającym książkę, zatytułowanym Ręka w ogniu:

Jechał trochę ponad dozwoloną prędkość, droga prowadziła przez rozległe torfowiska, drzewa trzymały się z dala

czy:

Ależ miał radochę, kiedy pędzili z powrotem i jedyna syrena, która wyła, to ta w głowie: A jednak, udało się, udało się Piękne Pożegnanie.

Ciekawie poprowadzona jest też linia fabularna tego opowiadania poświęconego strategii żegnania się z dzieckiem, nieswoim, ale nie do końca też obcym, skoro przeżyło się wspólnie dwa lata. To Piękne Pożegnanie odbywa się więc po prostu dlatego, że nie chce się tego dziecka więcej widywać – Gabriel podejmuje się więc zakupu kucyka dla „córki”, ale tylko po to, żeby potem natychmiast zniknąć:

Nie miał tego dużo, pakowanie potrwa godzinę. Plan był taki, że Łuska [przezwisko kilkuletniej Łucji – przyp. WCh] w tym czasie zajmie się kucykiem w ogrodzie na tyłach. Nawet nie zauważy, że Gabriela już nie ma. A potem dzień, drugi i przestanie pytać.

Proza ta mówi też sporo o tematyce podejmowanej przez autora – w zasadzie we wszystkich opowiadaniach będą to relacje: między mężczyzną a dzieckiem, między siostrami, między synem a rodzicami, między umierającą ciotką a jej rodziną.

Najbardziej zaskakują cztery opowiadania pod wspólnym tytułem Idzie tu wielki chłopak. Każde jest samodzielnym tekstem, między innymi o rozpadzie więzi rodzinnych, jednakże dopiero po przeczytaniu całości orientujemy się, że łącznie stanowią całość, aczkolwiek ich narracja toczy się jakby w trybie wstecznym. Ten formalny zabieg, który ma chyba urozmaicić kompozycję tomu, jest dla piszącego te słowa niepotrzebnym zgrzytem. O wiele przyjemniej czytałoby się opowieść za opowieścią – jedną wynikającą z drugiej, ale niosącą nowe, pogłębione obserwacje bohaterów tej układanki, których jest troje: syn oraz jego matka i ojciec – byli punkowcy, buntujący się przeciwko późnej komunie na festiwalach, a potem przez lata skonfliktowani, rozwiedzeni, pędzący nikomu już chyba niepotrzebne życie z dnia na dzień, do tego w nieswoim domu. Swoiste memento i podzwonne dla wszystkich fanów kapel, takich jak Dezerter, Tzn. Xenna, WC czy Siekiera. Ale może Bogdał pisząc, wcale nie myśli o „przyjemnym czytaniu” swoich opowiadań?

Zastanawiające są też obecne tu zwierzęta: małpka kapucynka i papuga, którym autor przydał rolę pełnoprawnych bohaterów. Zastanawiałem się, o co może tu chodzić. Czy to żart? Zgrywa? A może ukłon w stronę transhumanizmu, lubującego się w wymyślaniu ludzko-zwierzęcych hybryd, mających jakoby przezwyciężyć ludzkie ograniczenia i poprawić naszą kondycję? Taką wizję można było zobaczyć na filmie Jarosława Kozakiewicza R/ewolucjawyświetlanym na wystawie „Arkadia” w Muzeum Narodowym w Warszawie. Podczas oglądania pomyślałem właśnie o opowiadaniach Bogdała. Czy o to tu chodzi? Może jednak jest wprost przeciwnie i Grzegorz Bogdał poprzez swych „zwierzęcych bohaterów” tak naprawdę bezlitośnie szydzi z „niehierarhicznej wspólnoty bytów”? Tak czy inaczej, jego poszatkowane opowiadanie warto przeczytać i przemyśleć ten problem.

Zupełnie wyjątkowe i wyróżniające się w tomie są za to dwa teksty, w których autor pokazuje skalę swoich prozatorskich możliwości, które są niemałe. Opowiadanie Złoty trójkąt toczy się w intymistycznej przestrzeni zwykłego mieszkania w bloku. Na pozór historia to banalna – siostra odwiedza siostrę. Nie są to jednak zwyczajne odwiedziny, bo w mieszkaniu obecny jest morderca. Mamy tu przede wszystkim nastrój niepokoju, studium niepewności, bo choć mordercą jest kochanek siostry, to przecież jest to osoba niezgłębiona i nieobliczalna. Kryje potworną tajemnicę, ale może – jak sugeruje tok narracji – tej tajemnicy wcale nie ma, a morderstwo jest czymś zupełnie zwyczajnym, jak zabicie Araba w Obcym Camusa.

W górę serca to z kolei miejska opowieść o samotności, której bohaterem jest operator dźwigu na budowie. Tu w zasadzie nic się nie dzieje i dlatego dzieje się wszystko.

Spędziłem całą noc w kabinie dźwigu. Nad ranem na dziesiątym piętrze w jasnej kuchni zobaczyłem człowieka w skafandrze kosmicznym. Nie dało się rozpoznać, czy to kobieta, czy mężczyzna, kombinezon ukrywał sylwetkę, a przyciemniana szyba hełmu zasłaniała twarz. Postać chodziła niezdarnie i wolno, łapała równowagę, chwytając się blatów i szafek. W pewnym momencie otworzyła na oścież okno, wychyliła się przez nie i rozejrzała, jakby chciała sprawdzić, czy to jest właśnie ta planeta, na której miała wylądować. A potem schowała się i wyłączyła światło.

Proza nienarzucająca się, stonowana, ale przyciągająca z dziwną mocą. Zwycięstwo opowiadania.

Zastanawiam się, w jakim kierunku podąży teraz, po drugiej książce, pisanie Grzegorza Bogdała: czy w stronę komunikatywności i chęci dialogu z czytelnikiem, czy raczej eksperymentowania z formą i zaspokajania oczekiwań krytyków, wydawców i tak zwanych influencerów. A może jedno i drugie? Tylko czy w kraju nad Wisłą jest to możliwe? Grzegorz Bogdał ma przed sobą niezwykle trudne zadanie, a ja mu kibicuję, czekając na nowe opowiadania tego autora.

Grzegorz Bogdał, Idzie tu wielki chłopak, Czarne, Wołowiec 2023

Idzie tu wielki chłopak - Grzegorz Bogdał | Książka w Lubimyczytac.pl -  Opinie, oceny, ceny

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Wojciech Chmielewski, Na rozdrożu. O opowiadaniach Grzegorza Bogdała, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 254

Przypisy

  1. Z. Herbert, Dlaczego klasycy [w:] tegoż, Wiersze wybrane, wybór i opracowanie R. Krynicki, Kraków 2017, s. 136.
  2. S. Chutnik, Muzeum pamięci [w:] tejże, Dintojra, Kraków 2024, s. 116.
  3. Taż, Dintojra [w:] tejże, Dintojra…, s. 207.
  4. A. Sańczuk, Książka „Dintojra” Sylwii Chutnik to studium bolesnych emocji, „Voque” 2024, nr 3, https://www.vogue.pl/a/nowa-ksiazka-sylwii-chutnik-dintojra-o-zemscie-i-samotnosci [dostęp: 02.04.2024].
  5. Z. Herbert, Pan Cogito i wyobraźnia [w:] tegoż, Wiersze wybrane…, s. 208–209.
  6. S. Chutnik, Dwadzieścia cztery na siedem [w:] tejże, Dintojra…, s. 66.
  7. Taż, Muzeum pamięci…, s. 117–118.
  8. Tamże, s. 108.
  9. S. Chutnik, Bajzel i Tadek [w:] tejże, Dintojra…, s. 128.
  10. Taż, Pewnego dnia budzisz się i musisz natychmiast poznać swoich przodków [w:] tejże, Dintojra…, s. 15.
  11. Tamże, s. 8.
  12. S. Chutnik, Po drugiej stronie [w:] tejże, Dintojra…, s. 192.
  13. Taż, Dwadzieścia cztery na siedem…, s. 76.
  14. Taż, I Wanna Dance with Somebody…, s. 153.
  15. Taż, Dintojra…, s. 211–212.
  16. R. Gmiterek, Epifania pana Eliasza. Inne historie Pogranicza, Rzeszów 2023.

Powiązane artykuły

09.05.2024

Nowy Napis Co Tydzień #253 / Smakowanie literatury

Tomasz Chlewiński zatrzymuje się przy literackiej studni i czerpie z niej wodę. Tą wodą jest twórczość sześciorga autorów: Brunona Schulza, Witolda Gombrowicza, Tadeusza Różewicza, Papuszy (Bronisławy Wajs), Jarosława Marka Rymkiewicza i Wojciecha Kudyby.

Słowniku symboli Władysława Kopalińskiego czytamy, że „studnia symbolizuje moce twórcze, tajemnicę, pułapkę”. Warto jeszcze przywołać, jaką głębię sensów ewokuje ona w Biblii. Otóż jest symbolem oczyszczenia, błogosławieństwa i obfitości, miejscem spotkań. Sługa Abrahama spotyka przy studni Rebekę, Jakub – Rachelę, Jezus – niewiastę samarytańską. Podczas spotkania przy studni w Sychem Jezus mówi do Samarytanki: „Każdy, kto pije tę wodę, znowu pragnąć będzie; kto jednak napije się wody, którą ja mu dam, nigdy nie uczuje pragnienia” (J 4,13). Na kanwie tego spotkania Karol Wojtyła osadza swój poemat zatytułowany Pieśń o blasku wody. W tytule zbioru esejów Chlewińskiego symboliczne znaczenie ‒ z całym swoim zakresem poznawczym ‒ ma zarówno „studnia” z zawartą w sobie „wodą”, jak i „spotkanie”.

Wnikając w semantykę „spotkania”, oczywiście przychodzi na myśl między innymi filozofia dialogu, zwana też filozofią spotkania. Kłaniają się filozofowie: Gadamer, Buber, Levinas. Spotkanie z sześciorgiem twórców generuje egzystencjalne tematy, często o charakterze aksjologicznym. Wchodzimy na rozległe obszary poszukiwania sensu życia, jak i śmierci.

Poprzez twórczość Brunona Schulza, pierwszego spotkanego, Chlewiński spotyka się z wielką tradycją żydowską. Z podziwu godnym znawstwem tropi wątki kabalistyczne w jego prozie. Kabała wybrzmiewa tutaj jako głęboki, mistyczno-filozoficzny nurt judaizmu. Nawiasem mówiąc, niestety jest ona współcześnie często postrzegana dość frywolnie. Spłyca się jej sens. Wystarczy przywołać chociażby, skądinąd sympatyczne, teksty piosenek Ireny Jarockiej. W Kabale z siedmiu kart słyszymy: „Postawię ci kabałę z siedmiu kart / byś z losem był za pan brat”, a w Kocha się raz piosenkarka wyznaje: „Wierzę w gwiazdy, kabały i sny”. Dlaczego kabała jest w liczbie mnogiej? Może dlatego, aby znaczyła tyle, co zabobony, czary-mary. Ale zostawmy płytki świat tekściarski estrady i wróćmy na salony wielkiej literatury. Chlewiński w swojej literaturoznawczej egzegezie pokazuje Schulza jako gorliwego wyznawcę kultu słowa, u którego słowo jest kluczem do zagadki wszechświata. I w Sklepach cynamonowych, i w Sanatorium pod Klepsydrą mamy wielką metafizykę. Niemal każdym słowem pisarz – mag z Drohobycza – głosi triumf trwania nad przemijaniem.

Następne spotkanie to stanięcie twarzą w twarz z Gombrowiczem, przyglądanie się temu, jaką postawę autor Zbrodni z premedytacją przyjmuje wobec przemijania. A jaka to postawa, mówi tytuł eseju: Witold Gombrowicz ucieka przed śmiercią – sposób, właściwie cała strategia, a nawet filozofia, niestety daremnej ucieczki literackiego, a zarazem biograficznego Gombrowicza przed kostuchą, Chlewiński kreśli pomysłowo, z talentem wytrawnego hermeneuty. To moim zdaniem najlepszy, nie negując pozostałych, esej w recenzowanym zbiorze.

Kolejne spotkanie ma miejsce w przedsionku piekła – z Tadeuszem Różewiczem jako podglądaczem śmierci, który w wierszu Przenikanie stwierdza: „śmierć / przenika przez życie / jak światło / przez pajęczynę”. To, co żyje, musi umrzeć. Autor eseju pokazuje, że bohaterowie Różewicza są pozbawieni horyzontu eschatologicznego. Egzystują chwilowo, tymczasowo. Widać, że Chlewiński jest wytrawnym konsumentem, a właściwie smakoszem literatury, mającym niezwykle wrażliwe kubki smakowe. W taki oto kulinarny sposób podsumowuje refleksje o poezji autora Niepokoju, zarazem dając porady nam, czytelnikom:

Różewiczowski owoc poznania życia i śmierci jest sycący, choć dyskusyjna pozostaje jego wartość odżywcza; odkrywa przed nami nowe smaki, ale nie wyciśniemy z niego ani kropli ambrozji; odpowiednio przyprawiony nadaje się na przetwory, ale musimy liczyć się z tym, że w każdej postaci zachowa swą cierpkość i gorycz.

Czwarte spotkanie ma tytuł Na niebie cygański wóz i jest usytuowane na leśnych ścieżkach. Po wprawdzie znakomitym, ale przemożnie smutnym, śmiertelnym Różewiczu zanurzamy się w afirmatywną, wdzięczną, pełną pięknej prostoty poezję Bronisławy Wajs, czyli Papuszy. „Papusza” w języku cygańskim znaczy „lalka”. Cygańska poetka nie z lektur przędzie osnowę swej poezji, lecz bezpośrednio z włókien natury. Chlewiński zwraca naszą uwagę na to, że zapisana poezja cygańska to zjawisko bez precedensu. Cała wcześniejsza twórczość poetycka polskich Cyganów była przekazywana wyłącznie ustnie, gdyż nie mają oni własnego pisma, i była anonimowa.

Spotkanie piąte – z duchami przodków – nosi tytuł Zwiedzanie grobowca. Dotyczy poezji Jarosława Marka Rymkiewicza, przede wszystkim zbioru Moje dzieło pośmiertne. A w nim tropów biblijnych, odniesień mitologicznych, filozoficznych, muzycznych i oczywiście tradycji literackiej. Chlewiński postrzega autora Animuli jako czołowego przedstawiciela neoklasycyzmu. Sytuuje go, poprzez barokowe koncepty, wobec księdza Józefa Baki ‒ i jakże obrazowo przedstawia na tle asekuracyjnej i lękliwej współczesności:

Jarosław Marek Rymkiewicz jest odważny. Podczas gdy cała ogólnoświatowa wycieczka porusza się dziś oznakowanym szlakiem, upstrzonym reklamami „siły dwóch serc” i wskrzeszającej mocy balonika energetyzującego, w kierunku ubezpieczonej przyszłości, on samowolnie, na własną rękę, bez przewodnika oddala się od grupy, błądzi po zakamarkach przeszłości, zagląda pod płyty nagrobne, by śmierci spojrzeć w twarz i zadać jej, niczym współczesny mistrz Polikarp, kilka zasadniczych pytań.

Spotkanie szóste – podejrzane, zasłyszane – mające tytuł Słuch prawie absolutny, jest wejściem na teren twórczości prozatorskiej Wojciecha Kudyby, a zwłaszcza zbioru opowiadań I co dalej? Chlewiński zachwyca się u tego autora epickim wyczuciem kolokwialnego rytmu mowy codziennej. Stwierdza, że realistyczne opowiadania Kudyby są jak mikrofon rejestrujący głosy ludzi.

Każde z sześciu spotkań zapada w pamięć czytelnika. To wyraziste spotkania. Autor książki poszukuje związków między twórczością sześciorga autorów, chociaż każdy z esejów stanowi autonomiczny tekst. Owo poszukiwanie za wszelką cenę powiązań uważam za niekonieczne. Patrząc na same nazwiska, widać, że spotykanych twórców więcej dzieli niż łączy. I przecież sam Chlewiński we wstępie pisze: „Każdy z nich jest osobny, oddzielny, miejscami osobliwy”. W zakończeniu eseju o twórczości Kudyby autor znowu wraca do szukania koligacji. Stwierdza, że właśnie w Kudybie, jako jedynym żyjącym, można umieścić prawie wszystkich pięcioro prezentowanych twórców:

Słyszymy więc wyraźnie w prozie Kudyby akcent Schulza i Gombrowicza, dobiega z oddali echo głosu Papuszy i całkiem nieodległy jeszcze głos Jarosława Marka Rymkiewicza. I może tylko znanego z twórczości Tadeusza Różewicza śmiertelnego pokąsania przez wojnę tu brakuje… Nie czynimy wszak z tego braku autorowi wymówki – przeciwnie, życzymy jemu i sobie, by tak pozostało na zawsze. Amen.

No cóż, często szukamy efektownego zakończenia wypowiedzi, czy to pisanej, czy mówionej. Tomasz Chlewiński w swojej książce pisze o literaturze pomysłowo, ciekawie i trafnie. Z wyjątkiem przywołanej powyżej – przedobrzonej – puenty. Jednak nie oceniam go po tym, jak kończy. Byłoby to niemiarodajne i krzywdzące. Spotkanie przy studni jest naprawdę wartościowe i ożywcze. Chlewiński, czytam z noty o autorze, jest fanem twórczości Arvo Pärta, Krzysztofa Kieślowskiego i Jima Jarmuscha. Są to niewątpliwie twórcy wyraziści, oryginalni, zdystansowani wobec modnych, populistycznych nurtów twórczych. Nie dziwi więc mnie, że eseista wybrał sześcioro takich, a nie innych autorów do spotkań.

Sposób pisania Chlewińskiego przypomina literaturoznawcze narracje takich eseistów i krytyków literatury, jak Jan Błoński, Andrzej Kijowski czy Tomasz Burek. Zamieszczone w książce szkice literackie powstawały na przestrzeni ponad dwóch dekad. Najodleglejsze w czasie są te o Gombrowiczu i Różewiczu. A mimo że później napisano dużo o twórczości tych autorów, rozpoznania Chlewińskiego nie trącą myszką. Dużym atutem jest własny styl eseisty i jego duża wiedza. Ja po lekturze mam odczucie, jakbym się też spotkał w spiżarni pełnej literackich smaków. I nie przeszkadzało mi to, że zapach śmierci – roznoszący się z półki z Gombrowiczem, Różewiczem i Rymkiewiczem – górował nad zapachem cynamonu z opowiadań Schulza.

 

Tomasz Chlewiński, Spotkanie przy studni. Szkice literackie, Kraków 2023.

Bordowa okładka z małą grafiką na środku wokół której zawija się tytuł. Grafika na okładce: Bruno Schulz, Czytanie księgi I

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Jerzy Sikora, Smakowanie literatury, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 253

Przypisy

  1. Z. Herbert, Dlaczego klasycy [w:] tegoż, Wiersze wybrane, wybór i opracowanie R. Krynicki, Kraków 2017, s. 136.
  2. S. Chutnik, Muzeum pamięci [w:] tejże, Dintojra, Kraków 2024, s. 116.
  3. Taż, Dintojra [w:] tejże, Dintojra…, s. 207.
  4. A. Sańczuk, Książka „Dintojra” Sylwii Chutnik to studium bolesnych emocji, „Voque” 2024, nr 3, https://www.vogue.pl/a/nowa-ksiazka-sylwii-chutnik-dintojra-o-zemscie-i-samotnosci [dostęp: 02.04.2024].
  5. Z. Herbert, Pan Cogito i wyobraźnia [w:] tegoż, Wiersze wybrane…, s. 208–209.
  6. S. Chutnik, Dwadzieścia cztery na siedem [w:] tejże, Dintojra…, s. 66.
  7. Taż, Muzeum pamięci…, s. 117–118.
  8. Tamże, s. 108.
  9. S. Chutnik, Bajzel i Tadek [w:] tejże, Dintojra…, s. 128.
  10. Taż, Pewnego dnia budzisz się i musisz natychmiast poznać swoich przodków [w:] tejże, Dintojra…, s. 15.
  11. Tamże, s. 8.
  12. S. Chutnik, Po drugiej stronie [w:] tejże, Dintojra…, s. 192.
  13. Taż, Dwadzieścia cztery na siedem…, s. 76.
  14. Taż, I Wanna Dance with Somebody…, s. 153.
  15. Taż, Dintojra…, s. 211–212.
  16. R. Gmiterek, Epifania pana Eliasza. Inne historie Pogranicza, Rzeszów 2023.

Powiązane artykuły

25.04.2024

Nowy Napis Co Tydzień #251 / Cudotwór

Ze wstępu do opowiadania Eliszka Bomersbach, trzeciego z dwunastu składających się na Epifanię pana EliaszaR. Gmiterek, Epifania pana Eliasza. Inne historie Pogranicza, Rzeszów 2023.[1]:

„Kiedy ją odwiedzam, wspomina wczesne lata z tęsknotą, której refleks odbija się i we mnie, i wiem, że gdy Adeli już na tym świecie nie będzie, to jej tęsknota mnie nie opuści”.

Pustka jako zaczyn

Ja, Elżbieta, dla bliskich Eliszka, córka Adeli, napisałam te słowa po lekturze debiutanckiej książki Roberta Gmiterka Sen na Kniaziach (2018). Kniazie to wioska w gminie Lubycza Królewska, w której w 1925 roku urodziła się Adela, najmłodsza z licznego rodzeństwa spłodzonego przez Catherine Schmidt, spolszczoną niemiecką Żydówkę, i jej męża Józefa Górskiego, Polaka, co imał się różnorakich prac w pobliskim dworze Edwarda Dubanowicza, profesora lwowskiego uniwersytetu Jana Kazimierza.

W późnych latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku moja matka Adela zawiozła mnie na pustkowie, które było miejscem jej narodzin i krótkiej, przerwanej wojną młodości. Z autobusu PKS wysiadało się prosto w mroczną i gęstą ciszę widm, utkaną z nieobecności tych, którzy tu kiedyś byli: Żydów, Polaków, Ukraińców i Niemców żyjących w symbiotycznym poplątaniu kultur, języków i religii między synagogą, kościołem i cerkwią. Teraz na pustym placu – niegdyś żydowskim targu – nie było nawet znudzonego pustką Boga. Niesymetrycznie rozrzucone siedliska, szczątki dawnej całości, rzeźbiły w pustce szczerbatą przestrzeń.

Lato schodziło do jesieni, turlając się po zrudziałych ścierniskach naokólnych pól.

– Po co przywiozłaś mnie do pustki? – żachnęłam się. Oprócz pustki nic nie widziałam, nie słyszałam nic oprócz ciszy. Ale to przecież wtedy zaczęła wsączać się w me tkanki, cierpliwie i powoli, nieuświadomiona jeszcze tęsknota nienasyconych, nieznanych korzeni. Roztoczańskie krajobrazy przyciągały (mnie, urodzoną nad morzem, żyjącą na nizinach) sekretnym szeptem pradomu. Poprzez matkę też stamtąd jestem, w moich żyłach płynie również kresowa krew, czerwieńsza od innych za sprawą rzezi wołyńskiej i masowych egzekucji dokonywanych na tutejszych mieszkańcach przez Sowietów i Niemców – pamięta się wielką krew, którą spłynęły Kniazie 4 października 1942 roku, kiedy to okupanci, w odwecie za podpalenie stajni z trzema końmi w obozie zagłady w Bełżcu, wymordowali okoliczną ludność, także z Lubyczy, Szalenika i Żyłki (oskarżenie było fałszywe, bo ogień zaprószyli pijani w belę niemieccy wachmani).

Na przestrzeni kilku lat, które przynosiły kolejne zdumiewające dzieła Gmiterka: Oikoumene. Na Roztoczu świata (2019), Na Roztoczu. Przewodnik metaforyczny (2021), nie opuszczała mnie myśl, że mogłam przecież ich nie poznać, mogłam nie zakosztować ciernisto-słodkiej, omroczonej, cmentarnej – bo najbardziej wielomówne są tu nekropolie – opowieści o krainie mojej matki. To przypadek, potwierdzający nieistnienie przypadków, sprawił, że stało się inaczej. Sen na Kniaziach przysłał mi historyk i mieszkaniec roztoczańskiej ziemi, działacz społeczny i pedagog Zdzisław Pizun. Czy nie chciałabym, zapytał, zapoznać się z debiutancką książką jego przyjaciela, sąsiada, poety, który zarabiał na życie jako listonosz? I tak roznosząc pocztę, poznając w ten sposób skryte zakamarki i meandry Kresów, Robert Gmiterek zarabiał też na pozycję topowego artysty, bodaj najoryginalniejszego na krótkiej liście współczesnych pisarzy wybitnych.

Poezja jako konieczność

Z górą cztery dekady przed narodzinami autora Epifanii pana Eliasza Mieczysław Jałowiecki, uzdolniony literacko ziemianin, agronom i dyplomata, pisał w swym dziele Na skraju imperium i inne wspomnienia: „Kresy nie są krajem turystów ani krajem z «okna wagonu»”, i przestrzegał:

Jest to bowiem kraj zamknięty w sobie – coś na kształt starej, pełnej treści księgi, oprawnej w wypłowiały nieco pergamin. Kto by chciał wydać sąd o tej zamkniętej księdze jedynie na podstawie jej oprawy, nie zgłębiwszy treści, popełniłby krzywdzącą lekkomyślność w ocenie dalekiej od prawdy.

Radził też:

Należy się głęboko wżyć w ten kraj, trzeba mieć w sobie pewne atawizmy przekazane przez ubiegłe pokolenia, gdzieś w zamierzchłej przeszłości, aby wyczuć duszę i bicie serca tego dziwnego kraju, pachnącego borem, żywicą, dymem smolnego łuczywa, trzeba być trochę może poetą, artystą i… myśliwym.

Do kapitalnej obserwacji Jałowieckiego dodałabym poprawkę: aby wyczuć duszę i bicie serca tej ziemi trzeba być poetą na sto procent, trzeba być poetą z krwi i kości, z  n a t u r y, z jej soków i trzewi. Ten rodzaj poezji przesuwa granice zmysłowego odczuwania, wprowadza duchowość w obroty metafizyczne i kształtuje wizjonerskie umiejętności. Takim właśnie jest Gmiterek poetą – czego się nie dotknie, zamienia w cudotwór: tchną poezją jego fotografie krajobrazów i obiektów zastygłych w pustce, którymi zilustrował Oikoumene oraz Przewodnik metaforyczny, poezją w krystalicznej postaci są jego miniatury literackie, wiersze (a iluż to mamy dzisiaj producentów strof bez krztyny poezji!) i opowiadania, wymykające się wszelkim gatunkowym podziałom, podążające własnymi szlakami, przędące gęstą, zawiłą i mglistą sieć wspólnictwa – skojarzeń, odniesień, symboli, wibracji. Kto zanurzy się w ów kosmos, tego pochłonie jego siła i jego niezgłębiona tajemnica.

Życie jako widzenie

Głównym dowodzącym Gmiterkowego świata jest PANORAMA. Od niej wszystko się zaczyna i na niej wszystko nie kończy, w jej łonie poczynają się i wzrastają zabudowania, drzewa, pola i stworzenia. Nie trzeba wspiąć się na wieżę lub dach, by zaczerpnąć jej błogosławieństwa. Oto z małego okna, które w opowiadaniu Ikar staje się jedynym oknem na świat przykutej do wózka inwalidzkiego kobiety o imieniu Weronika, widać dróżkę, co niedaleko zamienia się w drogę, a ta w trakt obejmujący ramieniem całą okolicę. Każdy kąt szyby otwiera nową perspektywę:

Przy lewej krawędzi okna, tam, gdzie Góra skończy się niepostrzeżenie i łagodnie przejdzie w płaskowyż, zagłębiona w niecce wsi ukrytej przed wzrokiem, zalśni białą latarnią i srebrnym hełmem kopuła cerkwi. Góra zaś wypiętrzy się bardziej niż zwykle, sięgając górnej krawędzi okna, a w swym kulminacyjnym punkcie wyjdzie poza krawędź. Wpadnie pod łopot ogromnych skrzydeł elektrycznych wiatraków, wbitych stalowymi kolumnami słoniowych nóg w cielsko lewiatana pogrzebanego pod widnokręgiem. Poniżej zaś, na wysokości parapetu, po prawej, szeroki, szorstki język Równiny, zwinięty na czubku w rulonik rowu melioracyjnego, zliże osypujące się z krawędzi stromego zbocza słone jak sól ziarnka piasku.

Widzenie Weroniki, tak samo jak widzenie autora, znamionuje nieograniczoność. W odróżnieniu do tych, którzy patrzą i nie widzą, kobieta patrzy i widzi. Zostaje za to nagrodzona, PANORAMA nie pozostaje dłużna, następuje wzajemna wymiana energii: „Pejzaż stworzył Weronikę, a Weronika stworzyła pejzaż”.

PANORAMA sowicie karmi wyobraźnię, której przypada rola twórcy, demiurga. To droga do olśnienia:

I wtedy Weronika zrozumiała. Zrozumiała, że wyobraźnia może kreować rzeczywistość, że pragnienia mają moc stwarzania świata, że możliwe są metamorfozy, że przemiany, jakie zachodzą w świecie rzeczy i ludzi, mogą dokonywać się nie tylko za pomocą ludzkich rąk i narzędzi, a także za pomocą wyobraźni. […] W tej chwili jasności i imaginacji biały ptak wzbił się w powietrze, podleciał do okna, przysiadł na parapecie, rozpostarł skrzydła i odleciał, znikając za widnokręgiem. Wśród białych, lśniących słońcem piór jedno lśniło czystą szarością. Tego dnia Weronika nauczyła się latać.

Innym beneficjentem widzenia jest Chłopiec o niebieskich oczach z opowiadania Jętka, siedzący w sierpniowe słoneczne południe przy murze z czerwonych cegieł domu, „który za wiele, wiele lat stanie się ostatnim domem ostatniej wsi na końcu drogi”. Widzenie Chłopca odsłania PANORAMĘ pamięci wstecznej, obraz po obrazie, niczym w kadrach kliszy fotograficznej ukazuje historię siedliska i losów przodków zatraconych w cyklach przemijania i w pożogach. W błyskach kadrów migoczą wyraziste detale: warsztat szewski, onuce wuja, jesion, płot, bocianie gniazdo, biel włosów i zakurzony płaszcz Dziada, cień domu. Cienie w widzeniach odgrywają szczególną rolę. Gmiterek wywyższa je, z pietyzmem szkicuje ich kształty, uduchowia. Cienie chałupy, ludzkiej sylwetki, drzewa są strażnikami minionego i gwarantami jego nieprzemijalności, zakotwiczają przeszłe, wreszcie skrywają słowa, które „mogą opisać nieznane, stające się w świetle dnia”. Obecność cieni w Epifanii współbrzmi z wyraźną intencją autora, by świat tu przedstawiony wymykał się jednowymiarowości, jednoznaczności, płaskowidzeniu.

Chłopiec z Jętki umie widzieć poprzez cienie, potrafi budować na nich pełne sekwencje znaczeniowe i rekonstruować fragmenty dawnej rzeczywistości. Porusza się w nieogarnionej magmie detali i ogółu ludzkich spraw, by, niczym od nitki do kłębka, wspiąć się ku kulminacji i w jednej tysięcznej sekundy ogarnąć istotę świata:

Tylko Chłopiec i jedna tysięczna sekundy zawieszona w nicości […]. Zobaczył początek, środek i koniec. Zobaczył plamę ciemności, która pożerała jego oko. Zobaczył plamę światła i kobietę, która się nad nim pochyla. Zobaczył pergaminową skórę, przez którą światło wdzierało się do ciemni. Zobaczył cichy oddech rozpływający się i niknący w rozmytej i rozedrganej przestrzeni. Zobaczył wszystko.

Czyż „zobaczyć wszystko” nie znaczy tyle, co doświadczyć pełni? Żyjemy, gdy jesteśmy w naszym widzeniu czujni, kiedy potrafimy sprostać wyzwaniu, jakim jest wypełnienie naszego śladu na ziemi. Bez takiego widzenia kresowe historie na zawsze powlekałaby pustka, niema i głucha.

Życie jako bajka

Im bardziej pusto wokoło, im gęstszy las, tym bajki bogatsze” – gdyby ta sentencja z opowiadania Troska nie została zapisana, musiałaby zostać domyślona; tak spójna jest fabularna tkanka, do której sięga autor, by nierzeczywistość (to, co się wydarzyło, trwało, było) przywrócić do rzeczywistości (tego, co teraz, do pustki). Jednak bajka u Gmiterka różni się od tej, jaką narzuca potoczne myślenie. To nie słodka opowiastka zmierzająca ku idyllicznemu „I żyli długo i szczęśliwie”. To raczej (nie na pewno, bowiem nic w jego książkach nie jest oczywiste) baśń, ściślej: jej kuzynka spokrewniona z minorowym duchem utworów braci Grimm i Andersena, ze śmiercią na serio, z okrucieństwem i niesprawiedliwością wkomponowanymi w strukturę istnienia, z brakiem szczęśliwych zakończeń, z oddechem greckiej tragedii. Już na początku Epifanii pana Eliasza autor oswaja czytelnika z zawiłą materią swojej bajki. W opowiadaniu Pod sklepem w Oserdowie przestrzega:

Niektórzy będą wam […] mówić, że słyszą, że widzą, jak wszystko jest pod podszewką, że czują, jak dawne życie pulsuje, że nikt nie odchodzi na zawsze, że zawsze odradza się tu, w swoim miejscu, raz po raz. Ale nie wierzcie im, nie słuchajcie. To, co słyszą i widzą, to oni sami, ich wyobraźnia, miraż, fatamorgana. To są ci, którzy w płonącej cerkwi rodzą feniksa, z rozpadającego się sklepu budują akropol, na ławeczce pod sklepem sadzają grecki chór. To ci, którzy zaludniają przestworza i demonizują pustki. Stwarzają światy i zaraz unicestwiają je. Nie wierzcie im. To wszystko bajka. Z tego wszystkiego jedynie prawdziwy jest Żółty Sklep Na Kółkach, który nigdy nie nadjeżdża.

We wspomnianej już Trosce odsłania się przed nami istota bajek jako tych, co żyją między ludźmi i które między ludźmi trzeba przeżywać. W ich jądrze mieszają się pradziejowe mity (choćby ten o żonie Lota, która zastyga w kamieniu, albo o Niobe, którą Zeus zamienia w skałę, żeby ulżyć jej rozpaczy po utracie dzieci) z codziennością otaczającą próg domostwa, polem, ugorem, wozem ciągnionym przez konia, przystankiem PKS. Niezwyczajne, niepospolite miksuje się ze zwyczajnym, wręcz trywialnym, jak sierść psa czy rozlane mleko, metafizyka z fizyką, abstrakcyjne z namacalnym – by uświadamiać, że nic nie jest powszednie, lub inaczej: to, co powszednie, również jest nadzwyczajne, a jedno i drugie przenika Tajemnica.

Dlatego narracja Epifanii porusza się w czasie tak, jak płynie on w książce: co pogości trochę w teraźniejszości, to się cofa, by pomknąć daleko w przyszłość. W bajko-opowiadaniach Gmiterka nic nie jest linearne: ani czas, ani zdarzenia, ani sny, pełne złowróżbnych przeczuć i koszmarnych, dręczących wizji. W Eliszce Bomersbach:

Topimy się w środku snu, w kołyskach, w łóżkach, w dziuplach wierzbowych i lipowych, w czarnej ziemi grobli, pod pierzynami chmur, w zegarach z kukułką, w łódkach z trzciny i w łódkach z kory brzozowej, w autobusach, pociągach, na dnie stawu albo rzeki, w gniazdach jaskółczych albo rybich pęcherzach, w brzuchu wieloryba. Giniemy, wśnieni w sen prawdziwy, samotny i bliski na krawędzi pustego peronu.

Oniryczna aura Epifanii nasuwa skojarzenie z bujającym w obłokach absurdu światem autora Sklepów cynamonowych (Gmiterek podkreślił ten związek, nadając pierwszemu opowiadaniu zbioru tytuł Pod sklepem w Oserdowie). To właśnie Bruno Schulz zauważył, że w języku polskim nie ma określeń na stopień realności i jej gęstość. A skoro nie ma – zdaje się podążać tym tropem twórczość obydwu autorów – to hulaj pisarska duszo, wszystkie baśnie dozwolone, z ich prawdą i niewiarygodnością, z ich przetykanym jasnymi pasmami mrokiem, z ich paraboliczną melodią, przyciąganiem, fascynującą bezednią i zapasami dobra ze złem, w których dobro odwiecznie biegnie za swym przeciwieństwem, by potwierdzać własne istnienie. Bajka, baśń staje się językiem życia, świadectwem jego realności. Życie jest baśnią. Baśń jest życiem.

Życie jako śmierć

W najodważniejszym przekazie życia-baśni dokonuje się odwrócenie ustalonego porządku spraw tego świata, zgodnie z którym śmierć następuje po życiu, zatrzaskując za nim drzwi, redukując ostatecznie jego duchowy i materialny wymiar do wymiaru nagrobka. Gmiterek obdarowuje śmierć odmiennym posłaniem. Dzięki niej umarli, którzy „są już po wszystkim”, wszystko wiedzą, należą do wszystkich, karmią nas bezcennym pokarmem: pamięcią. Co więcej, na ich historiach, doświadczeniach, emocjach budujemy swoją zbiorową i jednostkową tożsamość, dlatego:

To tobie i nam potrzebne są imiona. Bez tego zapomnielibyśmy, kim jesteśmy – tłumaczy narratorowi Śmierci z Tarnoszyna tajemnicza babcia Olga. – Nie umielibyśmy nazwać swoich dzieci. To dla nich, dla przyszłości stawiasz te krzyżyki po opuszczonych cmentarzach.

Tak pojmowana śmierć, wszechobecna, najważniejsza i wieczna, urasta do największej mocy istnienia. Tak naprawdę nie ma życia, tylko śmierć.

Na roztoczańskich Kresach taki wniosek jest uprawomocniony. Wszak to tutaj – pamiętamy – gęstymi lawami przelewała się krew. To tu cmentarzyska obejmują wydarzenia wojen i tego, co między nimi, a gleba pielęgnuje wielojęzyczne szczątki pomarłych. Tu śmierć jest praosiedleńcem, starą, najbliższą sąsiadką, z którą babcia Olga (czy aby sama nie jest śmiercią?) gawędząc filozoficznie o ludzkim losie, przemawia tak:

Każdy mówi: „Moja, moja śmierć”. Każdy ze swoją śmiercią się rodzi i w swojej śmierci umiera. To dlatego tyle jej jest na tym świecie. A u nas to już specjalnie dużo. Z całego świata śmierci u nas żyją.

W opowiadaniu Kantata życie, które od zarania dźwiga w bagażu śmierć, wcielone w postać Komiwojażera, podróżuje pociągiem zmierzającym od stacji A do stacji B, zawieszonym gdzieś w nieskończoności. Komiwojażer, wieczny tułacz, król żelaznych dróg, wybiera los Syzyfa: w wędrówce, drodze donikąd, próbuje zrzucić ów ciężar nieuchronności, jakim jest kres. Najpierw ulega złudzeniu, że podróżując przez pewien czas, jesteśmy poza czasem i poza przestrzenią, jednak na koniec przyznaje się do gorzko-słodkiej porażki:

Z dzisiejszej perspektywy widzę, że to pragnienie zmiany nieodwracalnego uczyniło ze mnie podróżnika. Pragnienie niemożliwe i nigdy nie zaspokojone. Ale tylko takie pragnienia powodują, że chce się żyć.

Bo świadomość śmierci nadaje życiu bezcenną wartość. Nobilituje je do kategorii daru. Życie – pełne, soczyste, z krwi i kości – syci się śmiercią.

Życie jako zmartwychwstanie

Ale Epifania pana Eliasza to nie płyta nagrobna. Przecież nic nie jest w niej martwe, nawet śmierć. Kipią tu emocje, ostrzą się zmysły, piętrzą zapachy: malin, suszonych gruszek i jabłek, żywicznej sosny. Przecież to dzięki zmysłom potrafi powstać z martwych najodleglejsze w czasie zdarzenie, to w ich błysku wskrzeszają się rysy dawnej twarzy, następują epifanie. Pan Eliasz z tytułowego opowiadania nie nosi rękawic, dotykiem uwiarygadnia istnienie rzeczy, „jakby był niewidomy i musiał każdą rzecz z osobna dojrzeć opuszkami palców”.

Plastyczne, sugestywne opisy zmysłowych doznań nie ustępują tym, jakie znamy z dzieł najznakomitszych literackich mistrzów, na przykład Antona Czechowa, który – jak Gmiterek – z zatrzymanego na moment detalu (słynny cień wilka przemykający groblą w księżycową noc) wyczarowuje obraz całości, nastrój chwili. W Trosce:

Kropla maliny spadła na wierzch jej dłoni, wsączyła się w szczelinę pergaminowej skóry, w niebieskie, cienkie jak włos żyłki, i popłynęła w głąb…

W innym miejscu bohaterka uświadamia sobie, że:

Znała ten zapach. Przypomniała go sobie. Był głęboki jak jar.

Eliszce Bomersbach:

Koń […] leży na boku z łbem zadartym w niebo. We wnętrznościach, które wypłynęły z rozszarpanego brzucha, rzuca się ryba. Biały brzuch ryby odbija refleksy światła.

***

Duch Czechowa rozsnuwa się szczególnie właśnie w Trosce, gdzie narratorem jest przybłąkany do domostwa pies, jak i w Eliszce Bomersbach, panoramicznym opowiadaniu przywołującym klimatem i rozmachem piękny, nostalgiczny utwór Czechowa Step.

To właśnie nostalgia zespala rozdziały Epifanii tak, jak dotyk matczynej dłoni przeprowadza przez mrok i bez-granice wymiarów, bo:

Tu wszystko splata się i trudno jest oddzielić siebie od reszty. Ta ziemia jest żywa, pełna wspomnień i pragnień.

I to ona, tęsknota, sprawia, że tworzą się łańcuchy wskrzeszeń. Autor-Wskrzesiciel, biegły w najtajniejszej sztuce zmartwychwstawania, zaprasza nas na spektakl odradzania człowieka z cienia, wsi i miasteczek z załomu światła. Epifania pana Eliasza to wyjątkowe w literaturze współczesnej dzieło o sile tęsknoty.

Moja matka Adela, urodzona w Lubyczy Królewskiej, na pograniczu kultur, zmarła 13 stycznia 2024 roku w Gdańsku. Oprócz tęsknoty nic nie miała. Na podobieństwo leciwej bohaterki Troski jedynie w niej znajdywała ukojenie. I powędrowała ze swą tęsknotą na sam koniec, „gdzie jest jakiś świat, który jest prawdziwy”. Teraz tęsknota jest tylko moja.

Robert Gmiterek, Epifania pana Eliasza, Libra Pl, Rzeszów 2023

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Elżbieta Isakiewicz, Cudotwór, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 251

Przypisy

  1. Z. Herbert, Dlaczego klasycy [w:] tegoż, Wiersze wybrane, wybór i opracowanie R. Krynicki, Kraków 2017, s. 136.
  2. S. Chutnik, Muzeum pamięci [w:] tejże, Dintojra, Kraków 2024, s. 116.
  3. Taż, Dintojra [w:] tejże, Dintojra…, s. 207.
  4. A. Sańczuk, Książka „Dintojra” Sylwii Chutnik to studium bolesnych emocji, „Voque” 2024, nr 3, https://www.vogue.pl/a/nowa-ksiazka-sylwii-chutnik-dintojra-o-zemscie-i-samotnosci [dostęp: 02.04.2024].
  5. Z. Herbert, Pan Cogito i wyobraźnia [w:] tegoż, Wiersze wybrane…, s. 208–209.
  6. S. Chutnik, Dwadzieścia cztery na siedem [w:] tejże, Dintojra…, s. 66.
  7. Taż, Muzeum pamięci…, s. 117–118.
  8. Tamże, s. 108.
  9. S. Chutnik, Bajzel i Tadek [w:] tejże, Dintojra…, s. 128.
  10. Taż, Pewnego dnia budzisz się i musisz natychmiast poznać swoich przodków [w:] tejże, Dintojra…, s. 15.
  11. Tamże, s. 8.
  12. S. Chutnik, Po drugiej stronie [w:] tejże, Dintojra…, s. 192.
  13. Taż, Dwadzieścia cztery na siedem…, s. 76.
  14. Taż, I Wanna Dance with Somebody…, s. 153.
  15. Taż, Dintojra…, s. 211–212.
  16. R. Gmiterek, Epifania pana Eliasza. Inne historie Pogranicza, Rzeszów 2023.

Powiązane artykuły

18.04.2024

Nowy Napis Co Tydzień #250 / Opowiadania brneńskie

Krótkie opowiadanie o dwóch otworach

Wydarzyło się to pod koniec zeszłorocznej, długiej zimy. Patrzyłem na zaśnieżony pagórek przy zajezdni na osiedlu Lesná, na taki wielki kreci kopiec, skrzący się od dziecięcych postaci w kolorowych czapeczkach z pomponami. Jeździły na sankach, popychały się i rzucały śnieżkami. Gdy podszedłem bliżej, zacząłem wyłapywać pojedyncze słowa, a potem nagle, bez ostrzeżenia, dobiegł mnie głos mniej więcej pięcioletniej dziewczynki krzyczącej na inną dziewczynkę: „Pocałuj mnie w d… i w c…!” (w miejsce tych dwóch liter wstawcie oddzielne, lecz sąsiadujące otwory). Przyznam, że to podwójne „zaproszenie” trochę mnie wystraszyło. Kiedy byłem w podobnym wieku, moje koleżanki nie wykrzykiwały takich rzeczy. Nie chcę przez to powiedzieć, że wówczas świat był lepszy i porządniejszy. Nie mógł takim być, bo właśnie kończyła się wojna, a cóż jest bardziej nieprzyzwoite na tym świecie niż wojny?

Podczas czekania na pętli na tramwaj pojawiło się we mnie przekonanie, że powody ku posyłaniu kogoś od razu do dwóch cielesnych otworów, pojawiają się już u pięciolatków (jeśli nie wcześniej) i są tak samo uprawomocnione jak te, które mamy w wieku, dajmy na to, siedemdziesięciu lat. Lecz im bardziej oddalamy się od własnego dzieciństwa, tym mniej mamy chęć przyznać, że dziecięce troski i złości słusznie mają taką samą wagę i moc, co nasze. A z drugiej strony, jeśli będziemy kiedyś wulgarni jak z rynsztoka, to mamy na to zadatki już w dzieciństwie.

Ale nie o tym chciałem mówić. Ostatecznie owo spotkanie z pięcioletnim bachorem płci żeńskiej obudziło we mnie dawne wspomnienie. Miałem wówczas jedenaście lat, był początek lat pięćdziesiątych, do Brna przyjechał jakiś sowiecki ważniak, nie pamiętam już kto, a szkoły miały przygotować mu na powitanie wielką manifestację przyjaźni na Placu Armii Czerwonej. Na drugi dzień towarzysz nauczyciel wywołał moją koleżankę (tę, której ojca właśnie zamknięto w związku z jakimś procesem politycznym) i zapytał ją, jak śmiała nie pojawić się na manifestacji. Oczekiwałem, że będzie się tłumaczyć albo przepraszać, ale skądże. Nie powiedziała ani słowa, stało się natomiast coś niezwykłego: wyraźnie widziałem, że nauczyciel przełknął ślinę i cofnął się o krok. Nie będę się kłócić, ale miałem wrażenie, że nawet się zaczerwienił, przeszył go dreszcz wstydu. A to dlatego, że moja jedenastoletnia koleżanka milcząco, bez ani jednego słowa, „zaprosiła” go do całowania jednego, a może i dwóch cielesnych otworów! Od razu, na zawsze i bezpowrotnie! Nie będziemy teraz roztrząsać tego, co stało się później. Chodzi mi tylko o ten jeden, króciutki moment.

Znajdowałem się wówczas w podobnej sytuacji, jak ta koleżanka (mój ojciec właśnie emigrował), ale nie potrafiłbym tak odważnie zareagować: nie iść na pochód przyjaźni, a następnie kazać towarzyszowi nauczycielowi całować dupę i cipę. Przeżyłem ów czas skulony ze strachu. Chyba właśnie dlatego przechowuję to wspomnienie, na którym coraz bardziej mi zależy, mimo przeczucia, że być może jest to tylko moja konfabulacja. Wydaje mi się jednak, że gdyby to się nie wydarzyło, wówczas cały świat straciłby sens.

Legenda o wiecznym powrocie

Panna Jahodová (tak, ta, która mieszkała na nabrzeżu Svratki, na ulicy Jeneweina) przeżyła przygodę, która – ośmielam się to stwierdzić – wstrząsnęła całym jej życiem. Pewnego dnia (w późnych godzinach porannych) usłyszała ruch, który przygwoździł ją do krzesła, a po dywanie przebiegł cień: kobieta krzyknęła, zaś mysz wielkości dziecięcej piąstki zatrzymała się przy ścianie i stanęła na tylnych łapkach. Jednak panna Kamila Jahodová nie przyjęła tego do wiadomości i siedziała dalej, zakrywając oczy dłońmi. Lecz gdy mysz odezwała się do niej starczym głosem krwawego Generalissimusa, zgodnie z prawem paradoksu dziewczyna przestała się bać i patrzyła szeroko rozwartymi oczami na tego wielkiego, posiwiałego gryzonia, który zwierzał jej się teraz, że po pośmiertnej reinkarnacji przyjął tę oto niezbyt godną zaufania formę, a wszystko to w celu spisania Wspomnień, na które nie starczyło mu już czasu w trakcie pełnego podniet życia.

 – Zadecydowałem, że będziecie moją stenotypistką.

Ale panna Jahodová zwróciła mu uwagę, że nie zna się na stenografii ani ortografii, i że nigdy nie była sekretarką, a co dopiero stenotypistką.

Generalissimus odparł, że nie szkodzi, ponieważ i tak nie miał wyboru. Jego mysia postać i wizyta u panny Jahodovej były kwestią przypadku, w ramach kary za poprzednie życie. Ale skoro już się tak stało, docenił chociaż jej nazwisko: przypomnienie dawnych lat, które przeżył kiedyś w towarzystwie niezapomnianego Gienricha Grigorjewicza Jagody.

Panna Jahodová nie przejawiała specjalnego entuzjazmu, ale ponieważ cierpiała właśnie na głęboką deprywację emocjonalną, stwierdziła, że być może znajdzie w owej pracy zapomnienie.

Tak więc każdego ranka spędzali kilka godzin na spisywaniu Wspomnień, a panna Jahodová odkryła, że – ku swemu zaskoczeniu – nie może się właściwie doczekać tych dykteryjek (oraz rozkosznych szczegółów z życia Generalissimusa).

Ta idylla nie trwała jednak długo, ponieważ długotrwałe nie bywały nawet deprywacje emocjonalne panny Jahodovej. Gdy ledwo co w haniebny sposób porzucił ją pewien łajdak, już radośnie rozglądała się za kolejnym. W trakcie całkiem długiego życia Generalissimus miał niezliczone okazje, by obserwować z bliska człowiecze losy oraz tym samym nauczyć się akceptować ludzkie słabości z nieco pogardliwą wyrozumiałością, będąc świadomym, że tylko on jest w stanie zapewnić porządek, podczas gdy zdecydowana większość ludzi to po prostu kijki spacerowe, kijaszki w rękach losu, który wymachuje nimi to tu, to tam. Dlatego nie powiedział jej złego słowa, kiedy kilkukrotnie spóźniła się na umówione wspominanie. Jednak dużo bardziej zaniepokoił go fakt, że panna Jahodová przejawiała teraz silne oznaki roztargnienia (myślami była u swojego adoratora), co mogło niekorzystnie wpłynąć na ich współpracę. I rzeczywiście, gdy przeglądał później Wspomnienia, znajdował tam oczywiste konsekwencje tego stanu.

– Porozmawiajmy – zaproponował. Spotkał się jednak z niezrozumieniem, graniczącym wręcz z niegrzecznością. Możliwe, że w końcu sam podniósł trochę głos. Ale trudno to dziś zweryfikować.

I tak oto panna Jahodová upewniła się, że nie musi już pracować w ten sposób. Wybrała się do sklepu ze zwierzętami różnej maści, gdzie zakupiła najtańszego kota: kota jednorazowego użytku. Przyniosła go do domu, wpuściła do mieszkania i znów pobiegła po swojego gacha. Kiedy wróciła późno w nocy, za drzwiami czekał już na nią kot, który przemówił głosem Generalissimusa.

– Nie przestrasz się, mam w domu gadającego kota.

– Takie istnieją? – zdziwił się kochanek. Kot patrzył na nich przymrużonymi oczami, a lekko rudawa sierść chwiała się na nim niby pełen elektryczności las. Jednak poza tym był spokojny. Chyba w końcu się uda, stwierdziła Jahodová. I się udało. Kot zadowolił się tym, że mógł jej dyktować Wspomnienia chociaż przez kilka godzin w tygodniu.

Lecz jeśli do tej pory uważaliście pannę Jahodovą za zwykłą naiwniaczkę, to zmienicie teraz zdanie. Kiedy bowiem łajdak chciał ją znowu porzucić, to z początku targały nią, co prawda, ogromne rozterki (czemu kot przyglądał się z nieskrywanym niesmakiem), ale kiedy było już naprawdę źle, postanowiła, że za wszelką cenę zatrzyma go przy sobie. Zaprosiła zatem łajdaka ostatni raz do siebie i przygotowała mu pieczeń z królika, o której tylko my wiemy, że tak naprawdę był to pieczony kot.

Generalissimus wytarł serwetką gruby wąs, z werwą wstał od stołu i z młodzieńczym wigorem łobuza zaczął kroczyć po pokoju. Teraz już wcale niezainteresowany jakimiś Wspomnieniami.

(W oczach ponownie zaś błyskał mu krwiożerczy żar, który według historyków rzucał na kolana każdego, kto znalazł się w jego obecności).

Karpie

Można odnieść wrażenie, że o karpiach bożonarodzeniowych powiedziano i napisano wszystko, że już od dawna nie da się stwierdzić na ich temat niczego nowego. Tak naprawdę jest z nimi tak, jak z przeżyciami mistycznymi. Poświęcono im całe teologiczne księgozbiory, a każdy z nas słuchał niezliczonych mówców, którzy potrafili głosić kazania o mistyczności ostatniej godziny, ale jedyne, co się naprawdę liczy, to nasze własne doświadczenie z Bogiem. Albo z wigilijnymi karpiami.

Kiedy mieszkaliśmy jeszcze na ulicy Běhounskiej, to zawsze tydzień przed Wigilią kupowaliśmy dwa wielkie karpie. Przez cały ten tydzień żaden z domowników się nie kąpał, ale zamiast tego brudni i zaświerzbieni klęczeliśmy nabożnie przed wanną. Aż do Wigilii karpie były zwierzętami pod ochroną, ze wszystkimi prawami i przywilejami domowych pieszczochów, pod jednym wszakże warunkiem, którym był zakaz nadawania karpiom imion lub zwracania się do nich. To uniemożliwiłoby bowiem ich brutalne zmasakrowanie pod koniec tygodnia.

Dziadek nie tylko karpie masakrował, ale także kupował je i dostarczał do domu. Przynosił je do nas na Běhounską z Rynku Kapuścianego, co wprawdzie nie było żadną długą trasą, ale mimo to zawsze starannie przygotowywał się do ich transportu. Wielka, stara, skórzana aktówka przez cały rok nie służyła do niczego innego i zajmowała honorowe miejsce na regale w piwnicy. Dziadek wkładał do aktówki mokre ścierki, w które później zawijał karpie. Następnie brał ze sobą okruchy chleba i piersiówkę z rumem. A zanim owinął karpie mokrymi szmatami, wsadzał każdemu do pyska pacyfikujący smoczek: tak, dobrze się rozumiemy, chodzi o ten kawałek chleba, który przedtem dziadek maczał w rumie. Chleb z rumem był z kolei tak duży, że karpie nie były w stanie go połknąć, więc jedynie wsysały rumowe opary, by po chwili znaleźć się w otchłani.

Pozostaje oczywiście pytanie: dlaczego dziadek poświęcał tyle troski transportowaniu karpi, skoro z Kapuśniaka na Běhounską szło się niecały kwadrans? Ach, z jednej przyczyny. Mianowicie czasami zdarzało się, że dziadek spotykał na Rynku Kapuścianym swojego kolegę z dawnych lat. Wiedząc zatem, że dobrze zatroszczył się o karpie, wałęsał się po Brnie z aktówką pod pachą, a nawet mógł zajść do jakiejś knajpki. Wyobrażam sobie, że siedział z tym dawnym kolegą w jakiejś gospodzie, aktówka z karpiami stała oparta o nogę krzesła, a podczas gdy ci pod stołem byli już w otchłani, ci na górze usilnie próbowali się tam dopiero dostać. Dziadek wyjątkowo wrócił wtedy do domu późnym wieczorem. Ale nigdy nie zdarzyło się, że przyszedł do domu bez karpi, że zapomniał o nich podczas tego wałęsania się po Brnie.

– Jaka piękna rzecz przytrafiła wam się w święta? – zapytała nas pani nauczycielka w drugiej klasie podstawówki, a ja od razu podniosłem rękę i powiedziałem, że karpi ślub. Ponieważ dziadzio przyniósł tym razem do domu karpia i karpicę, więc zorganizowaliśmy im u nas w wannie ożenek. A potem nastawiłem sobie budzik i w egipskich ciemnościach poszedłem popatrzeć na ich noc poślubną. Świeciłem do wanny latarką i widziałem, jak karp tę karpicę okocił. A może mówi się, że ocielił?

– Kratochvil, zamknij proszę buzię, bo inaczej ja cię zaraz ocielę – powiedziała pani nauczycielka.

W ten sposób już w młodym wieku dowiedziałem się, że nie każde moje przesłanie dla świata zostanie przyjęte życzliwie i z zainteresowaniem.

(Wydawnictwo Druhé město, Brno 2007)

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Jiří Kratochvil, Opowiadania brneńskie, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 250

Przypisy

  1. Z. Herbert, Dlaczego klasycy [w:] tegoż, Wiersze wybrane, wybór i opracowanie R. Krynicki, Kraków 2017, s. 136.
  2. S. Chutnik, Muzeum pamięci [w:] tejże, Dintojra, Kraków 2024, s. 116.
  3. Taż, Dintojra [w:] tejże, Dintojra…, s. 207.
  4. A. Sańczuk, Książka „Dintojra” Sylwii Chutnik to studium bolesnych emocji, „Voque” 2024, nr 3, https://www.vogue.pl/a/nowa-ksiazka-sylwii-chutnik-dintojra-o-zemscie-i-samotnosci [dostęp: 02.04.2024].
  5. Z. Herbert, Pan Cogito i wyobraźnia [w:] tegoż, Wiersze wybrane…, s. 208–209.
  6. S. Chutnik, Dwadzieścia cztery na siedem [w:] tejże, Dintojra…, s. 66.
  7. Taż, Muzeum pamięci…, s. 117–118.
  8. Tamże, s. 108.
  9. S. Chutnik, Bajzel i Tadek [w:] tejże, Dintojra…, s. 128.
  10. Taż, Pewnego dnia budzisz się i musisz natychmiast poznać swoich przodków [w:] tejże, Dintojra…, s. 15.
  11. Tamże, s. 8.
  12. S. Chutnik, Po drugiej stronie [w:] tejże, Dintojra…, s. 192.
  13. Taż, Dwadzieścia cztery na siedem…, s. 76.
  14. Taż, I Wanna Dance with Somebody…, s. 153.
  15. Taż, Dintojra…, s. 211–212.
  16. R. Gmiterek, Epifania pana Eliasza. Inne historie Pogranicza, Rzeszów 2023.

Powiązane artykuły

28.03.2024

Nowy Napis Co Tydzień #247 / Diabeł tkwi w szczegółach

Tego było już za wiele. To znaczy: jeszcze można było ogarnąć, jeszcze wielu czytelników mogłoby się zorientować, odnaleźć się w wielości tekstów, ale było coraz trudniej, coraz więcej osób odpadało w maratonie. Dlatego Wojciech Chmielewski postanowił zrobić z tym porządek. I słusznie. Zebrał zatem i wydał swój pierwszy wybór opowiadań, a niełatwej selekcji dokonał Jakub Beczek.

Obcy diabeł. 31 opowiadań to pierwsza kompilacja utworów pisarza, na którą złożyły się prozy z pięciu innych zbiorów. Ostatnim utworem jest Zeszyt znaleziony na Solnej i ten opublikowano po raz pierwszy. Można tu znaleźć przegląd wszystkich krótkich form prozatorskich Chmielewskiego: od opowiadań, poprzez nowele, aż po miniatury.

Jak pisze Jakub Beczek w posłowiu, wyznacznikiem łączącym wszystkie utwory ma być dyskretna metafizyka, coś, co unosi się ponad fabułą tych realistycznych obrazów z prozy życia wszystkich bohaterów. Beczek nazwał to w posłowiu figurą widma. Nie można odmówić mu racji – gdyby teksty nie zawierały pewnej warstwy przenośnej, byłyby tylko dobrze napisanymi obrazkami z życia bohaterów. Utwory Chmielewskiego są czymś więcej, to na pewno, ale czy wybór opowiadań musi łączyć jakaś nadrzędna idea? Inaczej – czy opowiadaniom Chmielewskiego potrzebny jest topos, który patronuje całości, uzasadnia ją, spaja w jedno? Rzecz nie w tym, żeby krytykować założenie redaktora tomu, bo swoją robotę Jakub Beczek wykonał dobrze. Po prostu nasuwa się pytanie: czy możliwym jest odczytanie Obcego diabła w oderwaniu od przyjętego klucza?

Jaki portret kreśli nam reprezentacja trzydziestu z ponad setki opublikowanych opowiadań?

Po pierwsze, są one niezależne. Od nikogo i niczego. Wydawać by się mogło dziwnym określanie w ten sposób dzieła, a nie pisarza, ale proza Chmielewskiego niesie ze sobą wielką autonomiczność, wolną od doraźnych narracji literackich, sytuowania się w podgatunkach lub odnoszenia się do problemów, bieżących aluzji do rzeczywistości. W takim przypadku można odnieść wrażenie, że skoro proza Chmielewskiego nie zawiera powyższych, musi cierpieć na manieryzm, archaiczność i inne przypadłości. Wcale tak nie jest. Ona po prostu niczego nie udaje. Bohaterowie spotykani na kartach książki to ludzie przyłapani na codzienności. Są pozbawieni autokreacji, często niezdolni do odwrócenia biegu wydarzeń. Po prostu płyną z nurtem, a my, czytelnicy, płyniemy razem z nimi. To właśnie jest siłą utworów Chmielewskiego, bo czy my także nie jesteśmy przebodźcowani (jak w Egzaminie z konia), nie godzimy się na to, co podsunie los (Ogród Saski), nie „wysiadamy” ze świata, wstępując na chwilę do kawiarni (jak mieście)? Pewnie dywagacje, które snują główne postaci, są też bliskie i nam, ale ciągła pogoń każe nam je odsuwać, przeganiać, stosować efekt wyparcia; bo przecież kogo kopie mężczyzna z Ronda ONZ, jeśli nie samego siebie? Bohaterowie Chmielewskiego są erzacem naszych własnych przemyśleń na wiele tematów. Przez to, że są zwyczajni. Są tacy jak my. Proste sytuacje, realne miejsca, konkretne portrety osób: wszystko jest takie normalne i może tej normalności – szarości, codzienności, realizmu – odbiorca jest najbardziej spragniony?

Nie znaczy to, że poza precyzyjnym realizmem opowiadania te nie mają nic do zaoferowania. Odbiorca zazdrości bohaterom tych utworów przede wszystkim chwili wolnego czasu, jak na przykład W mieście, i możliwości namysłu nad tym, co ich spotyka, jak to się dzieje chociażby w Śmierci kamienia. Czuje z nimi tym większą więź, gdyż w wielu sprawach mają wspólny mianownik. Kiedy my, czytelnicy, biegamy, załatwiamy coś w urzędzie, zawozimy dziecko do przedszkola, to jedną z form spotkania się nas samych ze sobą jest lektura tych opowiadań. Czytelnik spotyka tam siebie lub osoby, które są mu bliskie, znane. Czasami to jedyna forma auto-wiwisekcji, na którą nas stać.

Chmielewski w niezwykle umiejętny sposób wkomponowuje w swoją prozę elementy poetyckie. Skąd to się bierze? Z doskonałego wyczucia proporcji. Szczypta wyrazistej przyprawy wystarczy, żeby potrawa nabrała smaku. W miniaturze Pokusa „łazi samotna wrona, załatwia tylko sobie wiadome sprawy” (s. 231). Jedno uosobienie, jedna metafora. Umieszczona w jednym zdaniu, w jednym tekście. Tak niewiele za tak wiele. To drugi sekret twórczości Chmielewskiego. Czytelnik nadal obcuje z prozą realistyczną, a delikatne asonanse wtrącone w przebieg narracji sprawiają, że jego uwaga zatrzymuje się na danej frazie, może podziwiać zaskakujące porównanie, antropomorfizację opisywanej rzeczy bez zaburzenia realistycznej formy wypowiedzi. To sprawia, że nawet największym pragmatykom zdarzy się czytać między wersami.

Debiutanckie opowiadanie Biały bokser ukazało się w „Nowej Okolicy Poetów” w 2003 roku; ostatnie – w omawianym tomie. Obcy diabeł w klarowny sposób pozwala skonstatować, co jest punktami stałymi twórczości Chmielewskiego, a co zmieniło się przez ostatnie dwadzieścia lat.

Z biegiem czasu widać, że bohaterowie Chmielewskiego są coraz mniej impulsywni i drapieżni, jakby wraz z tykaniem zegara biologicznego autora ubywało porywczych rejterad. Więcej w nich stateczności, napotkane niedogodności znoszą z większą pokorą, choć bunt przeciw zastanej rzeczywistości wciąż w nich tkwi. To są już inni ludzie niż u Nowakowskiego. Ulepieni z innych problemów, o innym bagażu doświadczeń, oderwani od powojennych traum. Nawet jeśli obie drużyny piją, to z innych powodów. Bohaterowie Chmielewskiego są zawsze osadzeni w konkretnym czasie i żyją zgodnie z wyznacznikami nowoczesności: przesiadają się do nowszych modeli samochodów, korzystają z laptopów, smartfonów i tym podobnych. Zmianę dyktuje rzeczywistość, a pisarz się temu poddaje, przyjmując rolę rejestratora współczesności.

Mimo powyższych zmiennych, świat twórczości Wojciecha Chmielewskiego jest budowany konsekwentnie i oparty na podobnych fundamentach. Spacerujemy po Warszawie, najczęściej jej centrum, choć zdarzają się również wycieczki na peryferia. Miejsca i bohaterów charakteryzuje precyzyjny opis, który doskonale potrafi odtworzyć wyobraźnia czytelnika. Postaci z utworów przemawiają do odbiorcy językiem dopasowanym do wieku, statusu społecznego i sytuacji. Narrator jest raczej powściągliwy w komentarzu i opisie przeżyć. Tematem utworów są socjologiczne portrety, studia jakiegoś problemu, fotografie dnia codziennego, a wszystko razem stanowi reminiscencje spadku, jaki zostawił nam poprzedni ustrój i trudne lata po 1989 roku. Chmielewski jest wrażliwy na krzywdę swoich bohaterów, zawsze staje po ich stronie, nawet jeśli sobie na to nie zasłużyli.

Wracając do klucza Jakuba Beczka – czy nad sytuacjami przedstawionymi w utworach, z perspektywy całości, unosi się jakieś widmo? Na pewno tak, ale raczej należałoby to określić widmowością, gdyż personalizacja tego zjawiska każe nam dopatrywać się jakichś niesprecyzowanych demiurgów zdarzeń, a takie nie mają miejsca. Teraźniejszość zderza się z przeszłością, minione miejsca i zdarzenia nawiedzają bohaterów. Tylko tyle i aż tyle. Bohaterowie Chmielewskiego są tu i teraz, a swoich problemów upatrują tam, w przeszłości. Trzeba się zgodzić z Beczkiem w jednym – w tej prozie jest na pewno coś więcej niż tylko świetny rejestr codzienności. Coś nieuchwytnego.

Wojciech Chmielewski, Obcy diabeł. 31 opowiadań, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023

Obcy diabeł - - Państwowy Instytut Wydawniczy

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Sebastian Walczak, Diabeł tkwi w szczegółach, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 247

Przypisy

  1. Z. Herbert, Dlaczego klasycy [w:] tegoż, Wiersze wybrane, wybór i opracowanie R. Krynicki, Kraków 2017, s. 136.
  2. S. Chutnik, Muzeum pamięci [w:] tejże, Dintojra, Kraków 2024, s. 116.
  3. Taż, Dintojra [w:] tejże, Dintojra…, s. 207.
  4. A. Sańczuk, Książka „Dintojra” Sylwii Chutnik to studium bolesnych emocji, „Voque” 2024, nr 3, https://www.vogue.pl/a/nowa-ksiazka-sylwii-chutnik-dintojra-o-zemscie-i-samotnosci [dostęp: 02.04.2024].
  5. Z. Herbert, Pan Cogito i wyobraźnia [w:] tegoż, Wiersze wybrane…, s. 208–209.
  6. S. Chutnik, Dwadzieścia cztery na siedem [w:] tejże, Dintojra…, s. 66.
  7. Taż, Muzeum pamięci…, s. 117–118.
  8. Tamże, s. 108.
  9. S. Chutnik, Bajzel i Tadek [w:] tejże, Dintojra…, s. 128.
  10. Taż, Pewnego dnia budzisz się i musisz natychmiast poznać swoich przodków [w:] tejże, Dintojra…, s. 15.
  11. Tamże, s. 8.
  12. S. Chutnik, Po drugiej stronie [w:] tejże, Dintojra…, s. 192.
  13. Taż, Dwadzieścia cztery na siedem…, s. 76.
  14. Taż, I Wanna Dance with Somebody…, s. 153.
  15. Taż, Dintojra…, s. 211–212.
  16. R. Gmiterek, Epifania pana Eliasza. Inne historie Pogranicza, Rzeszów 2023.

Powiązane artykuły

29.02.2024

Nowy Napis Co Tydzień #243 / Nowy Gramofon #85 – Powolne obłędy, miłe staruszki i apokaliptyczne drużyny

W 85. odcinku podcastu Nowy Gramofon Patryk Kubiak rozmawia z Jackiem Fleiszfreserem o książce „Przedmieścia”  zbiorze mrocznych opowiadań o Hieronimie Kalinowskim i jego sąsiadach. Teksty łączą rzeczywistość z krainą fantazji, a autor zaprasza nas do tajemniczego świata, w którym możemy zaprzyjaźnić się z kuzynami Boreyko i scytyjskim księciem oraz dowiedzieć się, co należy zrobić, gdy niebo wali się na głowę, a smażone skrzydełka doprowadzają do szału.

Dofinansowano ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach zadania „Program wsparcia współczesnej literatury niekomercyjnej przez Instytut Literatury".

Wszystkie odcinki Nowego Gramofonu są dostępne na naszym profilu w Spotify oraz na YouTubie.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Patryk Kubiak, Jacek Fleiszfreser, Nowy Gramofon #85 – Powolne obłędy, miłe staruszki i apokaliptyczne drużyny, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 243

Przypisy

  1. Z. Herbert, Dlaczego klasycy [w:] tegoż, Wiersze wybrane, wybór i opracowanie R. Krynicki, Kraków 2017, s. 136.
  2. S. Chutnik, Muzeum pamięci [w:] tejże, Dintojra, Kraków 2024, s. 116.
  3. Taż, Dintojra [w:] tejże, Dintojra…, s. 207.
  4. A. Sańczuk, Książka „Dintojra” Sylwii Chutnik to studium bolesnych emocji, „Voque” 2024, nr 3, https://www.vogue.pl/a/nowa-ksiazka-sylwii-chutnik-dintojra-o-zemscie-i-samotnosci [dostęp: 02.04.2024].
  5. Z. Herbert, Pan Cogito i wyobraźnia [w:] tegoż, Wiersze wybrane…, s. 208–209.
  6. S. Chutnik, Dwadzieścia cztery na siedem [w:] tejże, Dintojra…, s. 66.
  7. Taż, Muzeum pamięci…, s. 117–118.
  8. Tamże, s. 108.
  9. S. Chutnik, Bajzel i Tadek [w:] tejże, Dintojra…, s. 128.
  10. Taż, Pewnego dnia budzisz się i musisz natychmiast poznać swoich przodków [w:] tejże, Dintojra…, s. 15.
  11. Tamże, s. 8.
  12. S. Chutnik, Po drugiej stronie [w:] tejże, Dintojra…, s. 192.
  13. Taż, Dwadzieścia cztery na siedem…, s. 76.
  14. Taż, I Wanna Dance with Somebody…, s. 153.
  15. Taż, Dintojra…, s. 211–212.
  16. R. Gmiterek, Epifania pana Eliasza. Inne historie Pogranicza, Rzeszów 2023.

Powiązane artykuły

22.02.2024

Nowy Napis Co Tydzień #242 / Film | Marek Nowakowski. Mnie zawsze interesowało życie

Obejrzyj film

Bohaterem kolejnego filmu z cyklu „Nie (znani) Polacy, (nie) znane historie” jest Marek Nowakowski. Jego dewizę życiową najlepiej podsumowują poniższe słowa autora „mnie zawsze interesowało życie”. Jolanta Nowakowska wspomina pisarza jako nierozerwalnie połączonego z Warszawą. Dla Nowakowskiego miasto stanowiło źródło bodźców, inspiracji, kontakt z żywiołową stolicą Polski był elementem codziennie rutyny. Podczas spacerów z małżonką, wizyt w kawiarni czy parku pisarz trzymał w pogotowiu malutkie karteczki, na których zapisywał kolejne literackie pomysły. Film Marty Dzido i Piotra Śliwowskiego nie tylko odkrywa warsztat pisarski Marka Nowakowskiego, ale również ukazuje jego prywatnego życie i relacje z żoną Jolantą Nowakowską.

scenariusz: Marta Dzido

reżyseria, montaż, produkcja: Marta Dzido, Piotr Śliwowski

zdjęcia, dźwięk, światło: Szymon J. Sinoff, Marta Dzido, Piotr Śliwowski

oprawa graficzna i korekcja barwna: Michał Wiśniowski

muzyka, udźwiękowienie: SCH

Produkcja: Fundacja Obiektyw-Na

Zapraszamy do obejrzenia filmu.

Zapraszamy do obejrzenia filmu.

 Logo Misterstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Film zrealizowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach zadania „Nie (znani) Polacy, (nie) znane historie”.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marta Dzido, Piotr Śliwowski, Film | Marek Nowakowski. Mnie zawsze interesowało życie, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 242

Przypisy

  1. Z. Herbert, Dlaczego klasycy [w:] tegoż, Wiersze wybrane, wybór i opracowanie R. Krynicki, Kraków 2017, s. 136.
  2. S. Chutnik, Muzeum pamięci [w:] tejże, Dintojra, Kraków 2024, s. 116.
  3. Taż, Dintojra [w:] tejże, Dintojra…, s. 207.
  4. A. Sańczuk, Książka „Dintojra” Sylwii Chutnik to studium bolesnych emocji, „Voque” 2024, nr 3, https://www.vogue.pl/a/nowa-ksiazka-sylwii-chutnik-dintojra-o-zemscie-i-samotnosci [dostęp: 02.04.2024].
  5. Z. Herbert, Pan Cogito i wyobraźnia [w:] tegoż, Wiersze wybrane…, s. 208–209.
  6. S. Chutnik, Dwadzieścia cztery na siedem [w:] tejże, Dintojra…, s. 66.
  7. Taż, Muzeum pamięci…, s. 117–118.
  8. Tamże, s. 108.
  9. S. Chutnik, Bajzel i Tadek [w:] tejże, Dintojra…, s. 128.
  10. Taż, Pewnego dnia budzisz się i musisz natychmiast poznać swoich przodków [w:] tejże, Dintojra…, s. 15.
  11. Tamże, s. 8.
  12. S. Chutnik, Po drugiej stronie [w:] tejże, Dintojra…, s. 192.
  13. Taż, Dwadzieścia cztery na siedem…, s. 76.
  14. Taż, I Wanna Dance with Somebody…, s. 153.
  15. Taż, Dintojra…, s. 211–212.
  16. R. Gmiterek, Epifania pana Eliasza. Inne historie Pogranicza, Rzeszów 2023.

Powiązane artykuły

18.01.2024

Nowy Napis Co Tydzień #237 / Odwieczny temat w nowej odsłonie

Zbiór dwunastu opowiadań pod wspólnym tytułem Iluminacja opowiada o stosunkacdamsko-męskich. Wydawałoby się, że temat od milionów lat jest ten sam [...] Ale takich rzeczy, które napisał Filip, nie było. To jest nowe, inne, to coś zupełnie oryginalnego. Dlatego właśnie gorąco polecam te teksty, gdyż to, co pisze Grzegorz Filip, lekko i przyjemnie dla czytelnika, czasami nie jest przyjemne w treści, ani nie jest przyjemne w ocenie nas, czytelników, ale też i bohaterów, którzy występują w tej prozie.

powiada Piotr Müldner-Nieckowski w materiale na temat opowiadań Grzegorza Filipa.

Więcej w nagraniu:

Grzegorz Filip, Iluminacja, Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, Poznań 2022.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Piotr Müldner-Nieckowski, Odwieczny temat w nowej odsłonie, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 237

Przypisy

  1. Z. Herbert, Dlaczego klasycy [w:] tegoż, Wiersze wybrane, wybór i opracowanie R. Krynicki, Kraków 2017, s. 136.
  2. S. Chutnik, Muzeum pamięci [w:] tejże, Dintojra, Kraków 2024, s. 116.
  3. Taż, Dintojra [w:] tejże, Dintojra…, s. 207.
  4. A. Sańczuk, Książka „Dintojra” Sylwii Chutnik to studium bolesnych emocji, „Voque” 2024, nr 3, https://www.vogue.pl/a/nowa-ksiazka-sylwii-chutnik-dintojra-o-zemscie-i-samotnosci [dostęp: 02.04.2024].
  5. Z. Herbert, Pan Cogito i wyobraźnia [w:] tegoż, Wiersze wybrane…, s. 208–209.
  6. S. Chutnik, Dwadzieścia cztery na siedem [w:] tejże, Dintojra…, s. 66.
  7. Taż, Muzeum pamięci…, s. 117–118.
  8. Tamże, s. 108.
  9. S. Chutnik, Bajzel i Tadek [w:] tejże, Dintojra…, s. 128.
  10. Taż, Pewnego dnia budzisz się i musisz natychmiast poznać swoich przodków [w:] tejże, Dintojra…, s. 15.
  11. Tamże, s. 8.
  12. S. Chutnik, Po drugiej stronie [w:] tejże, Dintojra…, s. 192.
  13. Taż, Dwadzieścia cztery na siedem…, s. 76.
  14. Taż, I Wanna Dance with Somebody…, s. 153.
  15. Taż, Dintojra…, s. 211–212.
  16. R. Gmiterek, Epifania pana Eliasza. Inne historie Pogranicza, Rzeszów 2023.

Powiązane artykuły

Loading...