18.04.2024

Nowy Napis Co Tydzień #250 / Opowiadania brneńskie

Krótkie opowiadanie o dwóch otworach

Wydarzyło się to pod koniec zeszłorocznej, długiej zimy. Patrzyłem na zaśnieżony pagórek przy zajezdni na osiedlu Lesná, na taki wielki kreci kopiec, skrzący się od dziecięcych postaci w kolorowych czapeczkach z pomponami. Jeździły na sankach, popychały się i rzucały śnieżkami. Gdy podszedłem bliżej, zacząłem wyłapywać pojedyncze słowa, a potem nagle, bez ostrzeżenia, dobiegł mnie głos mniej więcej pięcioletniej dziewczynki krzyczącej na inną dziewczynkę: „Pocałuj mnie w d… i w c…!” (w miejsce tych dwóch liter wstawcie oddzielne, lecz sąsiadujące otwory). Przyznam, że to podwójne „zaproszenie” trochę mnie wystraszyło. Kiedy byłem w podobnym wieku, moje koleżanki nie wykrzykiwały takich rzeczy. Nie chcę przez to powiedzieć, że wówczas świat był lepszy i porządniejszy. Nie mógł takim być, bo właśnie kończyła się wojna, a cóż jest bardziej nieprzyzwoite na tym świecie niż wojny?

Podczas czekania na pętli na tramwaj pojawiło się we mnie przekonanie, że powody ku posyłaniu kogoś od razu do dwóch cielesnych otworów, pojawiają się już u pięciolatków (jeśli nie wcześniej) i są tak samo uprawomocnione jak te, które mamy w wieku, dajmy na to, siedemdziesięciu lat. Lecz im bardziej oddalamy się od własnego dzieciństwa, tym mniej mamy chęć przyznać, że dziecięce troski i złości słusznie mają taką samą wagę i moc, co nasze. A z drugiej strony, jeśli będziemy kiedyś wulgarni jak z rynsztoka, to mamy na to zadatki już w dzieciństwie.

Ale nie o tym chciałem mówić. Ostatecznie owo spotkanie z pięcioletnim bachorem płci żeńskiej obudziło we mnie dawne wspomnienie. Miałem wówczas jedenaście lat, był początek lat pięćdziesiątych, do Brna przyjechał jakiś sowiecki ważniak, nie pamiętam już kto, a szkoły miały przygotować mu na powitanie wielką manifestację przyjaźni na Placu Armii Czerwonej. Na drugi dzień towarzysz nauczyciel wywołał moją koleżankę (tę, której ojca właśnie zamknięto w związku z jakimś procesem politycznym) i zapytał ją, jak śmiała nie pojawić się na manifestacji. Oczekiwałem, że będzie się tłumaczyć albo przepraszać, ale skądże. Nie powiedziała ani słowa, stało się natomiast coś niezwykłego: wyraźnie widziałem, że nauczyciel przełknął ślinę i cofnął się o krok. Nie będę się kłócić, ale miałem wrażenie, że nawet się zaczerwienił, przeszył go dreszcz wstydu. A to dlatego, że moja jedenastoletnia koleżanka milcząco, bez ani jednego słowa, „zaprosiła” go do całowania jednego, a może i dwóch cielesnych otworów! Od razu, na zawsze i bezpowrotnie! Nie będziemy teraz roztrząsać tego, co stało się później. Chodzi mi tylko o ten jeden, króciutki moment.

Znajdowałem się wówczas w podobnej sytuacji, jak ta koleżanka (mój ojciec właśnie emigrował), ale nie potrafiłbym tak odważnie zareagować: nie iść na pochód przyjaźni, a następnie kazać towarzyszowi nauczycielowi całować dupę i cipę. Przeżyłem ów czas skulony ze strachu. Chyba właśnie dlatego przechowuję to wspomnienie, na którym coraz bardziej mi zależy, mimo przeczucia, że być może jest to tylko moja konfabulacja. Wydaje mi się jednak, że gdyby to się nie wydarzyło, wówczas cały świat straciłby sens.

Legenda o wiecznym powrocie

Panna Jahodová (tak, ta, która mieszkała na nabrzeżu Svratki, na ulicy Jeneweina) przeżyła przygodę, która – ośmielam się to stwierdzić – wstrząsnęła całym jej życiem. Pewnego dnia (w późnych godzinach porannych) usłyszała ruch, który przygwoździł ją do krzesła, a po dywanie przebiegł cień: kobieta krzyknęła, zaś mysz wielkości dziecięcej piąstki zatrzymała się przy ścianie i stanęła na tylnych łapkach. Jednak panna Kamila Jahodová nie przyjęła tego do wiadomości i siedziała dalej, zakrywając oczy dłońmi. Lecz gdy mysz odezwała się do niej starczym głosem krwawego Generalissimusa, zgodnie z prawem paradoksu dziewczyna przestała się bać i patrzyła szeroko rozwartymi oczami na tego wielkiego, posiwiałego gryzonia, który zwierzał jej się teraz, że po pośmiertnej reinkarnacji przyjął tę oto niezbyt godną zaufania formę, a wszystko to w celu spisania Wspomnień, na które nie starczyło mu już czasu w trakcie pełnego podniet życia.

 – Zadecydowałem, że będziecie moją stenotypistką.

Ale panna Jahodová zwróciła mu uwagę, że nie zna się na stenografii ani ortografii, i że nigdy nie była sekretarką, a co dopiero stenotypistką.

Generalissimus odparł, że nie szkodzi, ponieważ i tak nie miał wyboru. Jego mysia postać i wizyta u panny Jahodovej były kwestią przypadku, w ramach kary za poprzednie życie. Ale skoro już się tak stało, docenił chociaż jej nazwisko: przypomnienie dawnych lat, które przeżył kiedyś w towarzystwie niezapomnianego Gienricha Grigorjewicza Jagody.

Panna Jahodová nie przejawiała specjalnego entuzjazmu, ale ponieważ cierpiała właśnie na głęboką deprywację emocjonalną, stwierdziła, że być może znajdzie w owej pracy zapomnienie.

Tak więc każdego ranka spędzali kilka godzin na spisywaniu Wspomnień, a panna Jahodová odkryła, że – ku swemu zaskoczeniu – nie może się właściwie doczekać tych dykteryjek (oraz rozkosznych szczegółów z życia Generalissimusa).

Ta idylla nie trwała jednak długo, ponieważ długotrwałe nie bywały nawet deprywacje emocjonalne panny Jahodovej. Gdy ledwo co w haniebny sposób porzucił ją pewien łajdak, już radośnie rozglądała się za kolejnym. W trakcie całkiem długiego życia Generalissimus miał niezliczone okazje, by obserwować z bliska człowiecze losy oraz tym samym nauczyć się akceptować ludzkie słabości z nieco pogardliwą wyrozumiałością, będąc świadomym, że tylko on jest w stanie zapewnić porządek, podczas gdy zdecydowana większość ludzi to po prostu kijki spacerowe, kijaszki w rękach losu, który wymachuje nimi to tu, to tam. Dlatego nie powiedział jej złego słowa, kiedy kilkukrotnie spóźniła się na umówione wspominanie. Jednak dużo bardziej zaniepokoił go fakt, że panna Jahodová przejawiała teraz silne oznaki roztargnienia (myślami była u swojego adoratora), co mogło niekorzystnie wpłynąć na ich współpracę. I rzeczywiście, gdy przeglądał później Wspomnienia, znajdował tam oczywiste konsekwencje tego stanu.

– Porozmawiajmy – zaproponował. Spotkał się jednak z niezrozumieniem, graniczącym wręcz z niegrzecznością. Możliwe, że w końcu sam podniósł trochę głos. Ale trudno to dziś zweryfikować.

I tak oto panna Jahodová upewniła się, że nie musi już pracować w ten sposób. Wybrała się do sklepu ze zwierzętami różnej maści, gdzie zakupiła najtańszego kota: kota jednorazowego użytku. Przyniosła go do domu, wpuściła do mieszkania i znów pobiegła po swojego gacha. Kiedy wróciła późno w nocy, za drzwiami czekał już na nią kot, który przemówił głosem Generalissimusa.

– Nie przestrasz się, mam w domu gadającego kota.

– Takie istnieją? – zdziwił się kochanek. Kot patrzył na nich przymrużonymi oczami, a lekko rudawa sierść chwiała się na nim niby pełen elektryczności las. Jednak poza tym był spokojny. Chyba w końcu się uda, stwierdziła Jahodová. I się udało. Kot zadowolił się tym, że mógł jej dyktować Wspomnienia chociaż przez kilka godzin w tygodniu.

Lecz jeśli do tej pory uważaliście pannę Jahodovą za zwykłą naiwniaczkę, to zmienicie teraz zdanie. Kiedy bowiem łajdak chciał ją znowu porzucić, to z początku targały nią, co prawda, ogromne rozterki (czemu kot przyglądał się z nieskrywanym niesmakiem), ale kiedy było już naprawdę źle, postanowiła, że za wszelką cenę zatrzyma go przy sobie. Zaprosiła zatem łajdaka ostatni raz do siebie i przygotowała mu pieczeń z królika, o której tylko my wiemy, że tak naprawdę był to pieczony kot.

Generalissimus wytarł serwetką gruby wąs, z werwą wstał od stołu i z młodzieńczym wigorem łobuza zaczął kroczyć po pokoju. Teraz już wcale niezainteresowany jakimiś Wspomnieniami.

(W oczach ponownie zaś błyskał mu krwiożerczy żar, który według historyków rzucał na kolana każdego, kto znalazł się w jego obecności).

Karpie

Można odnieść wrażenie, że o karpiach bożonarodzeniowych powiedziano i napisano wszystko, że już od dawna nie da się stwierdzić na ich temat niczego nowego. Tak naprawdę jest z nimi tak, jak z przeżyciami mistycznymi. Poświęcono im całe teologiczne księgozbiory, a każdy z nas słuchał niezliczonych mówców, którzy potrafili głosić kazania o mistyczności ostatniej godziny, ale jedyne, co się naprawdę liczy, to nasze własne doświadczenie z Bogiem. Albo z wigilijnymi karpiami.

Kiedy mieszkaliśmy jeszcze na ulicy Běhounskiej, to zawsze tydzień przed Wigilią kupowaliśmy dwa wielkie karpie. Przez cały ten tydzień żaden z domowników się nie kąpał, ale zamiast tego brudni i zaświerzbieni klęczeliśmy nabożnie przed wanną. Aż do Wigilii karpie były zwierzętami pod ochroną, ze wszystkimi prawami i przywilejami domowych pieszczochów, pod jednym wszakże warunkiem, którym był zakaz nadawania karpiom imion lub zwracania się do nich. To uniemożliwiłoby bowiem ich brutalne zmasakrowanie pod koniec tygodnia.

Dziadek nie tylko karpie masakrował, ale także kupował je i dostarczał do domu. Przynosił je do nas na Běhounską z Rynku Kapuścianego, co wprawdzie nie było żadną długą trasą, ale mimo to zawsze starannie przygotowywał się do ich transportu. Wielka, stara, skórzana aktówka przez cały rok nie służyła do niczego innego i zajmowała honorowe miejsce na regale w piwnicy. Dziadek wkładał do aktówki mokre ścierki, w które później zawijał karpie. Następnie brał ze sobą okruchy chleba i piersiówkę z rumem. A zanim owinął karpie mokrymi szmatami, wsadzał każdemu do pyska pacyfikujący smoczek: tak, dobrze się rozumiemy, chodzi o ten kawałek chleba, który przedtem dziadek maczał w rumie. Chleb z rumem był z kolei tak duży, że karpie nie były w stanie go połknąć, więc jedynie wsysały rumowe opary, by po chwili znaleźć się w otchłani.

Pozostaje oczywiście pytanie: dlaczego dziadek poświęcał tyle troski transportowaniu karpi, skoro z Kapuśniaka na Běhounską szło się niecały kwadrans? Ach, z jednej przyczyny. Mianowicie czasami zdarzało się, że dziadek spotykał na Rynku Kapuścianym swojego kolegę z dawnych lat. Wiedząc zatem, że dobrze zatroszczył się o karpie, wałęsał się po Brnie z aktówką pod pachą, a nawet mógł zajść do jakiejś knajpki. Wyobrażam sobie, że siedział z tym dawnym kolegą w jakiejś gospodzie, aktówka z karpiami stała oparta o nogę krzesła, a podczas gdy ci pod stołem byli już w otchłani, ci na górze usilnie próbowali się tam dopiero dostać. Dziadek wyjątkowo wrócił wtedy do domu późnym wieczorem. Ale nigdy nie zdarzyło się, że przyszedł do domu bez karpi, że zapomniał o nich podczas tego wałęsania się po Brnie.

– Jaka piękna rzecz przytrafiła wam się w święta? – zapytała nas pani nauczycielka w drugiej klasie podstawówki, a ja od razu podniosłem rękę i powiedziałem, że karpi ślub. Ponieważ dziadzio przyniósł tym razem do domu karpia i karpicę, więc zorganizowaliśmy im u nas w wannie ożenek. A potem nastawiłem sobie budzik i w egipskich ciemnościach poszedłem popatrzeć na ich noc poślubną. Świeciłem do wanny latarką i widziałem, jak karp tę karpicę okocił. A może mówi się, że ocielił?

– Kratochvil, zamknij proszę buzię, bo inaczej ja cię zaraz ocielę – powiedziała pani nauczycielka.

W ten sposób już w młodym wieku dowiedziałem się, że nie każde moje przesłanie dla świata zostanie przyjęte życzliwie i z zainteresowaniem.

(Wydawnictwo Druhé město, Brno 2007)

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Jiří Kratochvil, Opowiadania brneńskie, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 250

Przypisy

  1. Podcast Słuchaj z Czytelnikiem, odc. 11, https://www.youtube.com/watch?v=BSR3kIMNN6Q [dostęp:13.03.2023].
  2. J. Štifter, Svět jako prostranství, o které se dělí živí i mrtví, https://www.iliteratura.cz/clanek/43385-stifter-jan.
  3. A. Kaczorowski, Czechy. To nevymysliš, Warszawa 2022, s. 13.
  4. Co różni Polaków i Czechów. „Mam wrażenie, że zaczynają nam tego zazdrościć”, https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/polacy-zakochani-w-czechach-te-wymarzone-czechy-sa-tylko-konstrukcja-wywiad/2trtpby,79cfc278 [dostęp: 04.01.2023]
  5. Plodnost v Česku loni vzrostla, byla nejvyšší od roku 1992, https://www.seznamzpravy.cz/clanek/domaci-zivot-v-cesku-plodnost-v-cesku-loni-vzrostla-byla-nejvyssi-od-roku-1992-221423 [dostęp: 04.01.2023]
  6. Można tu wspomnieć choćby o dzielnicy Cejl, znajdującej się poza Pragą, bo w drugim największym (co do liczby mieszkańców) mieście – Brnie. Obszar ten (zwany także wymownie „Brnoxem”) w większości zamieszkiwany jest przez Romów i stanowi ciekawy przykład etniczno-społecznej gettoizacji.
  7. Co różni Polaków i Czechów...
  8. Czeski filozof i dysydent, https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Pato%C4%8Dka
  9. Członek grupy czechosłowackich "cichociemnych", brał udział w zamachu na nazistowskiego protektora Czech i Moraw, Reinharda Heydricha, https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Kubi%C5%A1
  10. Czeska polityczka, skazana na śmierć w komunistycznym procesie pokazowym, https://pl.wikipedia.org/wiki/Milada_Hor%C3%A1kov%C3%A1
  11. Normalizacja w Czechosłowacji to okres mniej więcej od końca Praskiej Wiosny (1968) do Aksamitnej Rewolucji (1989), kiedy to za cenę wzrostu gospodarczego i podniesienia standardu życia w kraju zapanowały społeczny marazm i zwiększenie opresji ze strony Státní bezpečnosti, czechosłowackiej służby bezpieczeństwa państwowego (przyp. B.Sz.).
  12. Chodzi o spór o nazwę Czechosłowacji, który miał miejsce na początku 1990 roku, https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_o_my%C5%9Blnik
  13. Czeski polityk, prezydent i premier Czechosłowacji, https://pl.wikipedia.org/wiki/Edvard_Bene%C5%A1
  14. Čapkova Válka s mloky jako varování nejen před fašismem, https://cesky.radio.cz/ceske-knihy-ktere-musite-znat-8508847/6 [dostęp: 28.06.2022].
  15. K. Čapek, „Inwazja jaszczurów”, tłum. J. Bułakowska, Warszawa 2021, s. 317.

Powiązane artykuły

20.07.2023

Nowy Napis Co Tydzień #212 / To nie jest książka o Morawach

Mogło być pięknie. Miała być pierwsza w Polsce – nie licząc przewodników turystycznych czy opracowań historycznych – książka o Morawach. Na okładce i w zapowiedziach wydawniczych czytamy o „reportażu”, ale i o „literackim eseju wędrownym”. O tym, że autor „uprawia flaneryzm” i „snuje się niespiesznie po ulicach morawskich miast, […] dyskretnie zerka w morawskie dusze”. Że Morawy są „ojczyzną poetów” i „szkołą pisarzy”. I że będzie mowa o krainie „w cieniu Pragi, dumnie prowincjonalnej”.

Co z tych zapowiedzi okazało się prawdą w książce Michała Tabaczyńskiego Święto nieważkości. Morawy? Poza opowieściami o poetach oraz o spacerach po Brnie pozostało tylko blade echo powyższych zapewnień. Znam, rzecz jasna, na pamięć wywody używane przy takich okazjach. Że subiektywna wizja, że autor ma prawo do wyboru wątków, że spiritus flat ubi vult, że w jednej książce można opisać tylko część danego tematu czy zjawiska i tak dalej. Wszystko to prawda. Ale są (czy raczej powinny być) jakieś granice w tego rodzaju praktykach-wymówkach. Podtytuł, tematyka, treść zapowiedzi – to wszystko zobowiązuje. Ile by nie napisano i nie powiedziano o swobodzie twórczej i o prawie do subiektywnych wizji autora, na końcu tego łańcucha jesteśmy my, czytelnicy. Nabrani na „książkę o Morawach”.

Wątpliwości pojawiają się już na pierwszych stronach podczas oglądania mapy. Czytelnik, który z tematyką zetknął się tylko pobieżnie lub wcale, widzi mapę Republiki Czeskiej, na terytorium której wydzielono Morawy, zajmujące mniej więcej jedną trzecią kraju. Na kolejnej stronie mamy mapę Moraw z naniesionymi „miejscami opisanymi w książce”. Tych miejsc jest raptem kilka, wszystkie na Morawach środkowych i południowych. W trakcie lektury dowiemy się w dodatku, że wśród garstki „opisanych miejsc” znajdują się miejscowości, które w zasadzie opisane nie zostały: Uherské Hradiště, bodaj dwukrotnie wzmiankowane w tekście, w tym raz w przypisie; Mikulov, o którym wiemy tyle, że autor niegdyś tam był i zobaczył cmentarz żydowski; Vnorovy, wieś bez żadnego znaczenia, miejsce urodzenia jednego z bohaterów książki.

Z kolei komuś, kto o Morawach ma pewne (nawet niekoniecznie wielkie) pojęcie, już przed lekturą zapala się lampka ostrzegawcza: w książce o Morawach nie opisano mnóstwa morawskich miejsc. Na przykład całej części na północ od Brna – około połowy regionu. W tym pod wieloma względami ważnej Ostrawy, której duża część i historyczne jądro obecnego organizmu miejskiego leżą na Morawach. Zdaje się, że w książce nie pada nawet jej nazwa. Tymczasem to trzecie pod względem wielkości miasto Republiki Czeskiej, ważny ośrodek (post)przemysłowy, obecnie miejsce splotu wielu problemów społecznych, ale zarazem ważne dla regionalnej i krajowej kultury. W książce nie ma też Ołomuńca – istotnego w historii kraju i regionu (był niegdyś historyczną stolicą tego drugiego), malowniczego, dziś prężnego ośrodka miejskiego, jednej z najważniejszych miejscowości Moraw, drugiego po praskiej starówce największego zabytkowego zespołu zabudowy w kraju. Nie ma Wołoszczyzny – morawskiego subregionu z własną wyrazistą tożsamością i pewną odrębnością dziejowo-kulturową, odwołującą się do niegdysiejszych wędrownych pasterzy. Nie ma też innych subregionów, wyodrębnionych w oparciu o kryteria kulturowe i tożsamościowe. Nie ma Kroměříža, miasta niewielkiego (choć w skali Republiki Czeskiej trzydzieści tysięcy mieszkańców to już sporo), lecz o bogatej historii i imponujących zabytkowych budowlach sakralnych, uznawanego w ogólnokrajowych plebiscytach za najpiękniejsze miasto republiki. Nie ma Třebíča, miasta z unikatową, wpisaną na listę UNESCO, nieźle zachowaną – a zarazem nietkniętą komercyjną inwazją – dawną nadrzeczną dzielnicą żydowską oraz kirkutem, największym na Morawach i większym niż ten, według Tabaczyńskiego, „naprawdę olbrzymi” w Mikulovie. Nie ma Přerova, jednego z największych węzłów kolejowych w kraju, dzisiaj ośrodka podupadłego i trapionego problemami. Można dalej wymieniać miejsca, których w książce nie ma wcale lub zostały zaledwie wspomniane w tak nieważnym kontekście, jak przebieg trasy autobusu wiozącego autora. Nie ma też w zasadzie niczego poważnego o południu Moraw – poza wzmianką o Mikulovie i okolicy. Nie dowiemy się niemal nic o tym subregionie poza kilkoma zdaniami, że jest to kraina wina i jego wytwarzania.

Podobnie z historią i kulturą: nie dowiemy się z książki o podtytule „Morawy”, czym i dlaczego one właściwie są. Nie ma tu nawet pobieżnego wykładu dziejów regionu o długiej i bogatej historii, łącznie z różnorakimi formami własnej (około)państwowości czy wręcz swoistej imperialności. Nie dowiemy się, skąd jego odrębność w Republice Czeskiej – a jest to odrębność wyraźna, wielopłaszczyznowa, od wzajemnych antypatii i stereotypów, przez obopólną zazdrość, a kończąc na odżywających co jakiś czas morawskich sentymentach separatystyczno-autonomicznych. Nieprzypadkowo dzisiaj wegetujące, ale swego czasu całkiem wpływowe, ugrupowanie nosi nazwę Komunistycznej Partii Czech i Moraw, choć w Polsce, której regionalne tożsamości i odrębności tak chętnie są dzisiaj eksploatowane, między innymi przez wydawcę omawianej książki, nikt nie nazywa ogólnokrajowego ugrupowania politycznego „Partią Jakąś Polski i Śląska”. Nie dowiemy się także prawie nic o specyfice kulturowej Moraw: regionu bardziej tradycyjnego niż reszta kraju, „ludowo”-wiejskiego, bardziej religijnego na tle mocno zlaicyzowanych Czech, bardziej konserwatywnego (co ma znaczenie choćby polityczno-wyborcze). A sporadyczne wzmianki na ten temat trącą banałem i nie do końca są prawdziwe, jak wtedy, gdy czytamy, że Morawy to wino, a właściwe Czechy to piwo.

Podkreślmy: książka „o Morawach” nie opisuje morawskiej historii, subregionów, kluczowych ośrodków, ich specyfiki, sytuacji i problemów mieszkańców, codzienności, kultury, właściwie niczego. Jeśli nic lub niewiele wiedzieliśmy o Morawach, to po lekturze będzie w zasadzie tak samo. Jeśli trochę wiedzieliśmy, ale liczyliśmy na usystematyzowanie i pogłębienie wiedzy, będziemy w trakcie lektury coraz bardziej zirytowani.

Zatem – o czym właściwie traktuje ta publikacja, skoro o Morawach nie jest? Mniej więcej trzy czwarte jej objętości można podzielić na dwa bloki tematyczne. Pierwszy to Brno i spacery po nim. Drugi – częściowo biograficzne, a częściowo krytycznoliterackie rozprawki o czeskich poetach i pisarzach; słowa „czeski” używam tu celowo, bo morawskie związki i uwikłania niektórych z nich są niewielkie lub wręcz żadne. Tytułowa „nieważkość” okazuje się mętnym, niekonkretnym terminem, nieodnoszącym się właściwie do niczego – ani do jakichś cech kultury wysokiej czy inteligenckiej, ani do codziennego życia i kultury plebejskiej; o tych drugich zresztą w książce nie ma prawie nic.

Zacznijmy od szkiców okołoliterackich. Bohaterem pierwszego jest tragicznie i przedwcześnie zmarły poeta Jiří Ohrenstein, bardziej znany pod pseudonimem Jiří Orten. Tekst nadawałby się w sam raz do kolejnego z „czeskich” numerów „Literatury na Świecie” albo do jednej z akademickich prac zbiorowych o literaturze sąsiedniego kraju czy naszej części Europy. O Morawach nie mówi absolutnie nic – mniej więcej w połowie lektury trzydziestostronicowego rozdziału (dziesiąta część objętości książki) orientujemy się, że dotyczy on twórcy, który urodził się i spędził niemal całe życie w miasteczku Kutná Hora w środkowych Czechach, a ostatnie lata jego niedługiego życia są związane z Pragą. Autor rozprawki o Ortenie chyba w pewnym momencie uświadamia sobie nonsensowność włączenia jej do takiej książki, więc próbuje choć trochę wpisać tę postać w morawskość. Punkty zaczepienia są jednak mizerne – przyjaciel, inny poeta, pochodzi z Brna, poza tym Orten czyta wiersze dwóch twórców pochodzących z Moraw. Jedna dziesiąta książki o Morawach to rozdział o poecie niemającym nic wspólnego z Morawami. Dlaczego autor postanowił uraczyć czytelników tą historią? Bo mógł i chciał – gdzie jednak byli redaktorzy książki?

Pozostałe „literackie” rozdziały traktują przynajmniej o postaciach związanych w jakiś sposób z Brnem, dzisiejszą „stolicą” Moraw. Jan Skácel to kolejny poeta w zestawie, o nawet ciekawej biografii, choć nie tak znowu oryginalnej: od dorastania w morawskiej wsi, a później w średniej wielkości mieście, przez wyprowadzkę do Brna, karierę w czasach stalinizmu i następującej po nim liberalizacji, a kończąc na represjach i byciu „zakazanym człowiekiem” po sowieckiej inwazji 1968 roku. Czyta się to nieźle, pod warunkiem, że interesuje nas motyw twórczej jednostki w opresyjnym systemie, wielokrotnie wszak eksploatowany w polskich inteligenckich publikacjach i rozterkach. Tyle że znowu nie wnosi on w zasadzie nic do okładkowego tematu, a kolejne trzydzieści stron książki „o Morawach” mamy z głowy.

W książce są także obecni Hrabal i Kundera, do znudzenia już w Polsce przewałkowani. Za pretekst służy ich młodość w Brnie. Autor Pociągów pod specjalnym nadzorem urodził się we wsi Židenice, która po pierwszej wojnie światowej stała się dzielnicą Brna, i spędził w niej kilka pierwszych lat życia, później już tylko odwiedzał tam przez krótki czas swoich dziadków. Wśród jego rozlicznych tekstów eksploatujących motywy rodzinne znajdziemy niewielkie wspomnienie (wydane pośmiertnie) o domu dziadków i ulicy, przy której stał. I tyle. I znowu nic istotnego o Morawach, a nawet o samym Brnie. Malutki Bohumil patrzył z okienka babcinego domeczku na uliczkę, którą szły kondukty pogrzebowe na pobliski cmentarz. I co z tego? Nic wartościowego poznawczo w temacie morawskim. Z Kunderą jest niewiele lepiej. Ten, co prawda, przemieszkał w Brnie pierwszych dwadzieścia lat życia, w scenerii miasta osadził kilka wczesnych opowiadań (na których wznawianie nie zgadza się do dzisiaj), ale streszczenie ich fabuły i kilka mało istotnych tropów towarzysko-środowiskowych z życia wielkomiejskiej klasy wyższej nie wnosi absolutnie nic do tematu „morawskości”. Tym razem to „tylko” dwadzieścia kolejnych stron książki.

Mamy jeszcze rozdział (na szczęście krótki) o brneńskiej „autorce pierwszej powieści graficznej”. Helena Bochořáková-Dittrichová to graficzka i malarka, która tworzyła w Brnie, autorka cyklów drzeworytów opowiadających całe historie w formule przypominającej komiksy – zbiorek takowych, zatytułowany Z mojego dzieciństwa, to pierwsza w świecie tego rodzaju publikacja przygotowana przez kobietę. Ot, sympatyczna ciekawostka, tyle że dałoby się ją streścić w jednym akapicie, stanowiącym na przykład część rozdziału czy fragmentu o rodzinnej miejscowości twórczyni, morawskim mieście Vyškov. Zresztą urodził się w nim i wychował słynny reżyser Karel Kachyňa – jedna z czołowych postaci czeskiej Nowej Fali, autor między innymi ekranizacji kultowych tekstów Oty Pavla. O tym jednak z książki się nie dowiemy, podobnie jak o wielu innych twórcach związanych z Morawami, nierzadko znacznie bardziej niż Orten, Hrabal i Kundera. Dałoby się tę książkę obronić, gdyby konsekwentnie ukazywała Morawy przez pryzmat losów, postaw i dorobku osób twórczych. W książce niestety tego zabrakło. Sam autor, opisując postaci słabo związane z Brnem, a tym bardziej z Morawami, podsuwa tropy ciekawsze, na przykład Jiříego Kratochvila, o którym pisze, że „jest jednym z największych czeskich prozaików i pisarzem aż do tej otchłannej duszy brneńskim, morawskim”. Dlaczego zatem nie zasłużył na wiele więcej uwagi, skoro czeski-niemorawski Orten doczekał się osobnego rozdziału?

Kratochvil i tak miał szczęście, że o nim wspomniano, w przeciwieństwie do wielu postaci ważnych i wpływających na kulturę regionu i/lub kraju. Z tak dużego terytorium można oczywiście wybrać postaci, na opisanie których nie starczyłoby nawet kilku podobnych książek. Omawiany dobór trudno jednak w ogóle zrozumieć. Jest poeta niezwiązany z Morawami, a nie ma tak ważnego ostrawskiego twórcy, jak Jan Balabán – przedwcześnie zmarły pisarz i publicysta, który znakomicie ukazał depresyjne realia tego wielkiego miasta, zarówno w schyłkowej komunie, jak również w czasach brutalnej „transformacji ustrojowej” i towarzyszącego jej masowego niszczenia przemysłu, czyli podstaw bytu i poczucia sensu tysięcy ludzi. Ostrawa to także Ota Filip, którego najgłośniejsza i znakomita powieść ma w tytule co prawda prawobrzeżną część miasta, Śląską Ostrawę (niegdyś zresztą znaną pod nazwą Polska Ostrawa), ale wiele w niej także o morawskiej części miasta, podobnie jak w rozrachunkowym Siódmym życiorysie tego samego autora. Ostrawa to również słynny bard Jaromír Nohavica, o niewspółmiernie większym wpływie na morawską kulturę i tożsamość niż na przykład, przy całym szacunku, Skácel.

Skoro jesteśmy przy bardach, trzeba wspomnieć o jeszcze bardziej wpływowym, będącym zarazem ofiarą donosów Nohavicy do komunistycznej bezpieki. Mowa o Karelu Krylu, urodzonym w morawskim Kroměřížu. Można bez wielkiego ryzyka pomyłki uznać, że „morawskość” z jej religijnością, ale także samo miasto, w tym niemal sąsiadowanie domu rodzinnego poety i piosenkarza z monumentalnymi budowlami sakralnymi, miało wpływ na wymowę i symbolikę wielu tekstów tego autora. Albo też Ołomuniec – a w nim związany z miastem przez niemal całe życie, a pochodzący z innego morawskiego ośrodka, wybitny poeta, tłumacz (w tym wielu tekstów „kultowych”) i zasłużony wydawca Petr Mikeš, którego dorobek w niczym nie ustępuje Ortenowi i Skácelowi. Z tym samym miastem, choć urodził się w morawskim Přerovie, związany był Václav Burian – uznany poeta, krytyk literacki, tłumacz, organizator życia literackiego, a także popularyzator polskiej kultury w Czechach. Już nie mówiąc o ołomunieckim słynnym rzeźbiarzu Juliusu Pelikánie, żeby poprzestać na słowie pisanym. I tak dalej, i tym podobni, wyliczankę można ciągnąć długo.

Widać w tych rozdziałach inspirację Praskim elementarzem Aleksandra Kaczorowskiego. Ale, po pierwsze, Kaczorowski wziął pod lupę postaci o wiele większego kalibru lub o ciekawszych życiorysach. Po drugie, zrobił to lepiej pod względem formy, oferując wciągające historie, napisane ze swadą, mimo iż niekoniecznie każdy z bohaterów książki był w tej kwestii samograjem. Po trzecie, uczciwie zapowiedział, że będzie o Pradze i było o niej, nawet jeśli stołeczne miasto opisał nie przez pryzmat knajpiano-szwejkowskich stereotypów i przewodnikowych ciekawostek, co mógł sugerować tytuł. Tymczasem u Tabaczyńskiego niemal całe zainteresowanie Morawami „twórczymi” zaczyna się i kończy na Brnie. Z wyjątkiem postaci Jakuba Demla, poety i prozaika, ni to szaleńca, ni to mistyka. Autor odwiedza zachodniomorawską wioskę Tasov, w której Deml spędził wiele lat. Ten rozdział, mimo że o Morawach znowu w nim niewiele, jest znacznie ciekawszy i żywszy niż rozprawki krytycznoliterackie, choćby dzięki pomysłowej stylizacji jego części na stacje drogi krzyżowej oraz reporterskim wstawkom i obserwacjom Tabaczyńskiego.

Miało być o Morawach, a jest niemal w całości o Brnie. Tam autor był, widział, poznał. Gorzej z całą resztą. Problemem jest nie tylko „brnocentryzm”, ale i jego styl oraz „zawartość”. W jednym z rozdziałów autor streszcza dość marną komedię Sex w Brnie (to tytuł polski, bo oryginalny dotyczył nudy w Brnie) i przechodzi do postaci brneńskiego fotografika, Josefa/Jefa Kratochvila – i znowu po lekturze zadaję sobie pytanie, czego dowiedziałem się o Morawach z tej części książki i dlaczego – ponownie – właściwie niczego. Miał być flaneryzm, jest trochę mało oryginalnych przechadzek po sporym mieście, jak wtedy, gdy cały rozdział poświęcono nijakiemu i w żaden sposób nieinteresującemu dworcowi autobusowemu. Inny – jednemu z blokowisk, którego cechą jest położenie w otoczeniu terenów leśnych. Nie wiadomo, co miałoby z tego wynikać dla poznania Moraw przez czytelnika, za to autor serwuje nam szczegółową opowieść, jak na to nijakie osiedle dojechać i że w dojeździe przeszkadzał remont torowiska. Ciut ciekawsze są rozdziały o willi Tugendhatów – modernistycznym „cudzie architektury”, stworzonym w ramach fanaberii bogatych właścicieli, dziś przyciągającym tłumy wycieczkowiczów – czy o „ukrytych”, bo przesłoniętych betonem rzekach Brna. Całkiem udane są te o Gregorze Mendlu, opacie brneńskiego klasztoru augustianów i zarazem prekursorze genetyki, oraz o „brneńskim Banksym”, czyli twórcy graffiti ukrywającym się pod pseudonimem Timo.

Ten ostatni temat, jako właściwie jedyny w książce, dotyka tematyki plebejskiej. Tymczasem Morawy to nie forsowana w książce tyleż namolnie, ile niekonkretnie tytułowa „nieważkość”. Morawy to ciężka, mrówcza, wytrwała praca (w sporej mierze w tak nieszanowanej branży jak rolnictwo) oraz ludowa, egalitarna, momentami przaśna zabawa, biesiada. Tego w książce właściwie nie ma. W ogóle niewiele jest tu ludzi dzisiejszych, żywych, zaludniających realne Morawy, choć wydawca zapowiadał „zerkanie w morawskie dusze”. Nie ma gospodarskiej krzątaniny, nieustannych prac polowych, mężczyzn wracających z pracy w przemyśle (w Czechach i na Morawach niemal każde byle miasteczko ma co najmniej jedną poważną fabrykę), gwarnych knajp, winobrań, obfitych potraw, wiosek z regularnymi świętami „otwartych piwniczek”, rockowych pubów z przeglądami lokalnych zespołów bluesowych czy grindcore’owych, kolejowego kręgosłupa regionu i lokalnych pociągów wożących tłumy ludzi, ludowej muzyki cymbałowej i grupowych śpiewów w piwnicznych salach, popularnej turystyczno-krajoznawczej krzątaniny, wypełniającej w soboty i niedziele wioski i nijakie miasteczka oraz dworcowe knajpy.

A to przecież nie kto inny jak Hrabal w Vita nuova świetnie oddał tego żywego do dzisiaj ducha za pomocą swojego szalonego, pozbawionego interpunkcji flow:

[…] to jest to młode wino na które czekają całe rodziny winiarzy czekają kiedy wino a właściwie sprasowane winogrona same przez się wzburzą się i zaczną fermentować i uzyskiwać coraz wyższą temperaturę i ten sok zacznie się psuć i zacznie wytwarzać taki brak w kolorze białej kawy a wtedy całe rodziny winiarzy żłopią to młode wino które jest jak penicylina jest w nim wszystko co leczy tym zaś co leczy jest właśnie świadomie wyprodukowany brak tak samo jak ta penicylina jest pleśnią […] I słuchaj dzieweczko tam na Morawach każda winiarska piwniczka ma mansardkę i w niej pokoiczek i w sezonie na młode wino przyjeżdżali Żydzi z Wiednia no i przez cały tydzień pili ten brak tę penicylinę to młode wino nic innego tylko to młode wino i tak się oczyszczali i ponieważ cierpieli na wątroby i nerki to to młode wino tak ich stawiało na nogi że znów mogli w Wiedniu zajadać się gęsiną i czulentem i gęsimi wątróbkami i znów obżerać się kiedy zaczął się szabas i już znów cieszyli się na przyszłoroczne młode wino i na winną kurację w mansardowym pokoiczku nad morawską piwniczką.

Wydawałoby się, że zapowiadany flaneryzm to świetny sposób, aby poznać właśnie takie, żywe Morawy, a nie tylko zakurzone tomiki dawnych poetów czy ich pomniki. Tyle że brneńskie przechadzki autora zwykle wiodą w miejsca niezbyt ciekawe, a ich opis nierzadko przeradza się w męczące, dygresyjne, momentami pretensjonalne pustosłowie.

A przecież Tabaczyński potrafi świetnie pisać! I mógł nam zaoferować znakomitą książkę. Wspominam o tym nie po to, aby odwrócić zgraną recenzencką manierę doszukiwania się na siłę jakichkolwiek słabości w książkach dobrych. Piszę tak z powodu rozdziału najdłuższego i najciekawszego. Gdy autor opuszcza Brno na dłużej i nie podąża tropem kolejnego literata czy pojedynczego obiektu, nagle w książce trafia się perła. Jest nią rozdział o Zlínie: świetnie napisany, wciągający czytelnika w przedstawiony świat, wykorzystujący także odniesienia literackie, ale tym razem ciekawe i z wyczuciem.

Zlín to miasto częściowo zrealizowanej utopii. Rodzina biednych szewców o nazwiskuBaťa, w tym jeden z nich o imieniu Tomáš, w wyniku niesamowitego splotu pracowitości, determinacji, pomysłowości i szczęścia została obuwniczym potentatem i właścicielem prawdziwego imperium branżowego. A ponieważ wspomnianemu człowiekowi nie brakowało ambicji i nie poprzestawał w nich na horyzoncie indywidualnym, wielkiej rozbudowie przemysłu towarzyszyły nowatorskie i śmiałe koncepcje inwestycyjne, urbanistyczne i mieszkaniowe. Oraz, w ewidentnym przekonaniu, że sky is the limit, także wychowawcze, niemal ustrojowe. Totalne – w dobrym i złym znaczeniu tego słowa.

Tabaczyński opowiada tę historię całościowo. Są tu i współczesne obserwacje z miasta. Jest jego historia „oficjalna” i jej zderzenie z mniej laurkowymi relacjami z epoki, jak wspomnienia późniejszego znanego literata, a w młodości pracownika i wychowanka „przedsiębiorstwa totalnego” Ludvíka Vaculíka. Jest i krytyczny ogląd zjawiska zamiast hagiografii zwyczajowej w przypadku imperium Baťów. Jest nawet (co mnie ujęło, bo sami Czesi lubią ten wątek przemilczać, tworząc architektoniczno-urbanistyczną legendę Zlína) wskazanie, że część domów nawiązujących do przedwojennej wizji utopii postawili w stalinizmie kolejni „władcy totalni”.

Wszystko to napisano tym razem konkretnym językiem, pozbawionym „eseistycznej” rozwlekłości. W efekcie mamy pełnokrwisty reportaż. Choć losy Baťy przedstawił polskiemu czytelnikowi już Mariusz Szczygieł w Gottlandzie, to moim zdaniem Tabaczyński zrobił to ciekawiej. Niezależnie jednak od takich subiektywnych werdyktów otrzymujemy nagle tekst interesujący, nawet z punktu widzenia kogoś, kto – jak niżej podpisany – eksplorował tę historię, a samo miasto kilkakrotnie odwiedził. Zatem co dopiero w przypadku czytelnika, który nie słyszał wcześniej o tym gospodarczo-społecznym eksperymencie. Jasne, można zapytać, dlaczego autor nie opisał innych morawskich fabryk, inwestycji i dokonań urbanistycznych Baťy, takich jak choćby pięćdziesięciokilometrowy Baťův kanál służący do wodnego transportu węgla (dziś to popularny obiekt turystyczno-rekreacyjny)czy fabryczno-miejsko-osiedlowe planowanie w pobliskich Otrokovicach, gdzie ów model zastosowano w znacznie mniejszym ośrodku, który zresztą jest dzisiaj ciekawszym obiektem obserwacji niż Zlín, bo podupadłym i mniej wymuskanym na pokaz. Ale nie podważa to jakości rozdziału. Gdybyż cała książka była taka!

Niestety nie jest. Zawiódł autor: na etapie planu, nie potrafiąc zrezygnować ze swoich zainteresowań okołozawodowych, co dla czytelników oznacza rozprawki krytycznoliterackie o czeskich poetach. Zawiódł też w sferze stylu, często przedkładając nużącą manierę eseistyczną ponad reportażową, mimo iż tą drugą potrafi się dobrze posługiwać. I na etapie wykonawstwa, gdy zamiast objechać, obejrzeć i na serio opisać Morawy, wybrał spacery po Brnie, pisanie o nim i o jego niekoniecznie ciekawych postaciach. Zawiodła także redakcja, bo to ona powinna dokonać krytycznej selekcji wątków i ukrócić ciągoty autora do posługiwania się rozwlekłą narracją. Powinna także dążyć do tego, aby zamiast opowieści o flaneryzmie i jego aspektach wymusić rzeczywistą aktywność poznawczo-reportażową, tym bardziej, że rozdział o „mieście Bat’ów” pokazuje spory potencjał autora.

Dotychczasowa polska literatura o Republice Czeskiej opisuje głównie Pragę, „oficjalną” kulturę inteligencko-stołeczną, posługuje się „czechofilskim” ogrywaniem wątków szwejkowo-knajpianych. Opowieść o Morawach mogła i powinna przełamać ów schemat. Ale nie taka opowieść.

Michał Tabaczyński, Święto nieważkości. Morawy, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2023.

Morawy

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Remigiusz Okraska, To nie jest książka o Morawach, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 212

Przypisy

  1. Podcast Słuchaj z Czytelnikiem, odc. 11, https://www.youtube.com/watch?v=BSR3kIMNN6Q [dostęp:13.03.2023].
  2. J. Štifter, Svět jako prostranství, o které se dělí živí i mrtví, https://www.iliteratura.cz/clanek/43385-stifter-jan.
  3. A. Kaczorowski, Czechy. To nevymysliš, Warszawa 2022, s. 13.
  4. Co różni Polaków i Czechów. „Mam wrażenie, że zaczynają nam tego zazdrościć”, https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/polacy-zakochani-w-czechach-te-wymarzone-czechy-sa-tylko-konstrukcja-wywiad/2trtpby,79cfc278 [dostęp: 04.01.2023]
  5. Plodnost v Česku loni vzrostla, byla nejvyšší od roku 1992, https://www.seznamzpravy.cz/clanek/domaci-zivot-v-cesku-plodnost-v-cesku-loni-vzrostla-byla-nejvyssi-od-roku-1992-221423 [dostęp: 04.01.2023]
  6. Można tu wspomnieć choćby o dzielnicy Cejl, znajdującej się poza Pragą, bo w drugim największym (co do liczby mieszkańców) mieście – Brnie. Obszar ten (zwany także wymownie „Brnoxem”) w większości zamieszkiwany jest przez Romów i stanowi ciekawy przykład etniczno-społecznej gettoizacji.
  7. Co różni Polaków i Czechów...
  8. Czeski filozof i dysydent, https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Pato%C4%8Dka
  9. Członek grupy czechosłowackich "cichociemnych", brał udział w zamachu na nazistowskiego protektora Czech i Moraw, Reinharda Heydricha, https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Kubi%C5%A1
  10. Czeska polityczka, skazana na śmierć w komunistycznym procesie pokazowym, https://pl.wikipedia.org/wiki/Milada_Hor%C3%A1kov%C3%A1
  11. Normalizacja w Czechosłowacji to okres mniej więcej od końca Praskiej Wiosny (1968) do Aksamitnej Rewolucji (1989), kiedy to za cenę wzrostu gospodarczego i podniesienia standardu życia w kraju zapanowały społeczny marazm i zwiększenie opresji ze strony Státní bezpečnosti, czechosłowackiej służby bezpieczeństwa państwowego (przyp. B.Sz.).
  12. Chodzi o spór o nazwę Czechosłowacji, który miał miejsce na początku 1990 roku, https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_o_my%C5%9Blnik
  13. Czeski polityk, prezydent i premier Czechosłowacji, https://pl.wikipedia.org/wiki/Edvard_Bene%C5%A1
  14. Čapkova Válka s mloky jako varování nejen před fašismem, https://cesky.radio.cz/ceske-knihy-ktere-musite-znat-8508847/6 [dostęp: 28.06.2022].
  15. K. Čapek, „Inwazja jaszczurów”, tłum. J. Bułakowska, Warszawa 2021, s. 317.

Powiązane artykuły

15.06.2023

Nowy Napis Co Tydzień #207 / Kolekcjoner wspomnień

„Przeplatanie się, za pomocą którego mogę porównywać życie ludzi w różnych okresach, jest tym, co najbardziej podoba mi się w Kolekcjonerze śniegu – mówi w jednym z wywiadówPodcast Słuchaj z Czytelnikiem, odc. 11, https://www.youtube.com/watch?v=BSR3kIMNN6Q [dostęp:13.03.2023].[1] Jan Štifter o swojej najbardziej do tej pory udanej prozie.

Wielokrotnie nagradzana w Czechach powieść Kolekcjoner śniegu ukazała się w lutym w języku polskim. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że jest to powieść hermetyczna, poruszająca problematykę zrozumiałą jedynie w kontekście doświadczeń naszych południowych sąsiadów.

Jan Štifter (urodzony w 1984 roku) debiutował w roku 2014 powieścią Kathy, opartą na biografii jego babci, która była żoną Niemca i po drugiej wojnie światowej trafiła do obozu dla niemiecko- czeskich rodzin. Wyparta ze świadomości przez pozostałych członków rodziny historia nie dawała pisarzowi spokoju. W najnowszej książce Štifter również sięga po skomplikowane losy mieszanych rodzin czesko-niemieckich, ale to tylko jedna z trzech linii czasowych pojawiających się w książce – historia właściciela zakładu pogrzebowego pół-Niemca Františka Pumprlia dziejąca się w latach trzydziestych do czterdziestych XX stulecia. Wszystkie trzy linie czasowe są ze sobą powiązane, ale mają odrębnych bohaterów.

Druga z nich to mająca miejsce w latach pięćdziesiątych XX wieku historia przyjaźni trzech chłopców, którzy szukają tajemniczej paczki z dawnej poczty. W pozornie realistycznej opowieści pojawia się także narracja fantastyczna – jeden z chłopców, Josif, jest duchem, którego matka popełniła razem z nim samobójstwo w okresie międzywojennym. Pozostali dwaj chłopcy są jedynymi osobami, które go widzą i z nim rozmawiają. Josif postrzega myśli i uczucia każdej postaci pojawiającej się w książce i dzięki temu zabiegowi zyskuje status wszechwiedzącego narratora.

Nieprzypadkowo jeden z chłopców ma na imię Adolf i jest synem niemiecko-czeskiego małżeństwa, a drugi, Karel, czyli Karlos, jest Cyganem. Imię Adolf było chętnie nadawane niemieckim dzieciom w czasie drugiej wojny światowej.

Nienawidzi swojego imienia. Nieustannie przypomina mu, że jego tata był Niemcem. Mama mówiła: zginął na wojnie, ale bohaterem nie był. […] Zmarł wielki Adolf, którego portrety wisiały we wszystkich klasach, a mały Adolf ojca nie obchodził. Koledzy mówią na niego Adi, więc można pomyśleć, że ma na imię na przykład Adrian.

Pochodzenie trójki przyjaciół odzwierciedla spory narodowościowe w Czechach w XX wieku, a ich grupa zdaje się także nawiązywać symbolicznie do idei Trójcy Świętej, biorąc pod uwagę, że trzeci z nich, Josif, jest duchem.

Trzecia narracja toczy się współcześnie, w 2017 roku. Jej bohaterem jest pół-Cygan, Dominik.

Dominik jest kolekcjonerem śniegu, od małego. Tata wpadł na ten pomysł, gdy malutki Dominik płakał z powodu bałwana, który niedługo stopnieje. Widział to w bajce o Kreciku: słońce świeciło na biednego bałwanka i niszczyło wszystko, co białe i zimne. Krecik go uratował i bałwanek przeżył masakrę, bo miał Krecika, kogo ma jego biedny bałwan? Tylko Dominika, pięcioletniego chłopca, więc razem z tatą zmniejszyli bałwana. Zrobili z niego nową, mniejszą figurkę, może z dziesięć centymetrów wysokości, a potem zapakowali go w plastikową siatkę i wsadzili do zamrażarki. Rok później Dominik umiał już pisać, flamastrem zapisał na plastiku: BAŁWAN 2001. Każdej zimy robili z tatą bałwana, następnie wsadzali kawałek do zamrażarki, żeby zachować go na zawsze, na przyszłość. Dominik stał się prawdziwym kolekcjonerem śniegu. Tata wie, że nie ma prawa wyrzucić jego zbiorów, chociaż Dominiki już z nim nie mieszka. Tutaj, w kamienicy na rogu, Otakarovej i Riegrovej, założył nową kolekcję.

Metafora kolekcjonowania śniegu oznacza próbę zatrzymania czegoś przemijającego i ulotnego, na przykład wspomnień, pamięci o przodkach, tego wszystkiego, co składa się na skomplikowaną tożsamość bohaterów, ale także autora. W tym kontekście pisarz jest kolekcjonerem przeszłości, a jego rolą jest zachowanie pamięci i przywrócenie godności i szacunku dla przodków. W powieści występują także inne tłumaczenia tej metafory: jako kolekcjonowania miłości.

W ogólnym zarysie linie czasowe w konstrukcji powieści przywodzą na myśl 100 lat samotności Márqueza, a więc budzą skojarzenie z realizmem magicznym. Z tą różnicą, że u Márqueza linie czasowe miały strukturę cykliczną, a u Štifteraczas jest liniowy i podzielony umownie na rozdziały zatytułowane na przykład 1933, 1945, 1956 lub 2017. Czytelnik przeskakuje w czasie raz do przodu, raz do tyłu, aż natrafia na postaci, które te osobne historie połączą.

Jak mówi sam autor w jednym z wywiadówJ. Štifter, Svět jako prostranství, o které se dělí živí i mrtví, https://www.iliteratura.cz/clanek/43385-stifter-jan.[2], początkowo pracował tylko nad jedną narracją, umiejscowioną w 1956 roku. Potem rzucił palenie i z tego powodu odłożył pisanie na dwa–trzy miesiące. Kiedy wrócił do pracy nad powieścią, doszedł do wniosku, że dwie kolejne linie czasowe dodadzą opowieści nowy wymiar, jakim jest możliwość porównania ludzkich losów w różnych momentach historycznych. Tym samym udowodnił (jak kiedyś Witkacy), że nie tylko używki bywają źródłem twórczości, ale także sam akt przezwyciężania uzależnień.

W powieści nie brakuje także akcentów humorystycznych. Na przykład kiedy do orszaku pogrzebowego przyłącza się przypadkowa, nieupilnowana przez właściciela koza, a zgorszeni żałobnicy chcą w pewnym momencie wezwać policję. W budynku, w którym mieści się zakład pogrzebowy jednego z bohaterów, wcześniej był dom publiczny.

Włączenie duchów do fabuły wynika z postrzegania przez pisarza świata jako przestrzeni dzielonej przez żywych i zmarłych. Akcja rozgrywa się w Czeskich Budziejowicach, ponieważ tam rodzina matki pisarza mieszkała od najdawniejszych czasów istnienia miasta (trzynaście pokoleń) do połowy XX wieku. W kościele pod posadzką leżą jego przodkowie sprzed czterystu lat. Wszystko to sprawiło, że pisarz przyłożył szczególną wagę do realistycznego przedstawienia rodzinnego miasta w powieści. Nie mogło ono być tylko naszkicowane, jak to się zdarza w literaturze, ale musiało żyć – jak stwierdza autor. W tym celu Štifter czytał na przykład spisy ludności z 1900 lub 1921 roku, w których były ukryte historie, następnie wyobrażał je sobie, będąc w swoim rodzinnym domu z 1887 roku. Jak sam mówi, lubi szukać autentyczności i nowych powiązań w prawdziwych historiach. Zastanawiać się, kto żył w tym miejscu sto lat temu, co myślał i co przeżywał.

Tematyka zaświatów i kontaktów ze zmarłymi w Kolekcjonerze Śniegu przejawia się także w formie dawnych ludowych zwyczajów i przesądów, które oswajały śmierć:

W niezaścielonych łóżkach kładą się duchy zmarłych […] Zaskoczyło go, jak wiele osób w Budziejowicach, a zwłaszcza w okolicznych wioskach, przestrzega starych rytuałów. Na przykład często znajdował łóżko nieboszczyka zwrócone nogami w stronę cmentarza. Zauważał rozrzuconą na podłodze słomę, czasem zmarły dotykał martwej, udeptanej podłogi, miało to pomóc duszy odejść ze świata. Na podwórkach nierzadko płonęły ogniska, w których krewni palili słomę z łoża śmierci, a to, w którym nieboszczyk zmarł, najczęściej było wzorowo posłane w obawie, by nie powrócił do niego z zaświatów.

Warto sobie uzmysłowić, że Czesi, wbrew stereotypom, także mierzą się ze swoją trudną historią, zwłaszcza z XX stulecia. Przykładem jest kwestia dekretów Benesza z lat 1940–1945, na mocy których skonfiskowano Niemcom sudeckim i części Węgrów ich majątki i przymusowo wysiedlono ponad trzy miliony Niemców do amerykańskiej strefy okupacyjnej i Austrii oraz przeszło sto tysięcy Węgrów na Węgry. Konsekwencje tych wydarzeń do dzisiaj są przedmiotem dyskusji i sporów nie tylko wśród historyków i polityków, ale także zwykłych ludzi. Aczkolwiek według ostatnich badań opinii publicznej narasta w społeczeństwie Czeskim przekonanie, że trzeba przeprosić wypędzonych Niemców.

Czy znajomość kontekstu historycznego jest potrzebna do przeczytania Kolekcjonera śniegu? Gdyby tak było, nie byłaby to literatura uniwersalna, dotykająca ważnych kwestii, takich jak przemijanie, śmierć, pamięć przodków, przenikanie się naszego świata z zaświatami. Tymczasem jest to nowoczesna powieść, której blisko do prozy Olgi Tokarczuk, ale także wspomnianego już Márqueza. Jednocześnie jest ona osadzona w bliskim nam, słowiańskim żywiole, pełnym ludowych wyobrażeń, znanych u nas choćby z twórczości polskich romantyków.

Warto przekonać się, z jakimi traumami mierzą się nasi południowi sąsiedzi. Traumami, które powodują, że podobnie jak my, nie mogą rozliczyć się z doświadczenia bycia jednocześnie ofiarami i katami.

Jan Štifter, Kolekcjoner śniegu, Wrocław 2023

Kolekcjoner śniegu - Jan Štifter | Książka w Lubimyczytac.pl - Opinie,  oceny, ceny

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Maciej Milach, Kolekcjoner wspomnień, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 207

Przypisy

  1. Podcast Słuchaj z Czytelnikiem, odc. 11, https://www.youtube.com/watch?v=BSR3kIMNN6Q [dostęp:13.03.2023].
  2. J. Štifter, Svět jako prostranství, o které se dělí živí i mrtví, https://www.iliteratura.cz/clanek/43385-stifter-jan.
  3. A. Kaczorowski, Czechy. To nevymysliš, Warszawa 2022, s. 13.
  4. Co różni Polaków i Czechów. „Mam wrażenie, że zaczynają nam tego zazdrościć”, https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/polacy-zakochani-w-czechach-te-wymarzone-czechy-sa-tylko-konstrukcja-wywiad/2trtpby,79cfc278 [dostęp: 04.01.2023]
  5. Plodnost v Česku loni vzrostla, byla nejvyšší od roku 1992, https://www.seznamzpravy.cz/clanek/domaci-zivot-v-cesku-plodnost-v-cesku-loni-vzrostla-byla-nejvyssi-od-roku-1992-221423 [dostęp: 04.01.2023]
  6. Można tu wspomnieć choćby o dzielnicy Cejl, znajdującej się poza Pragą, bo w drugim największym (co do liczby mieszkańców) mieście – Brnie. Obszar ten (zwany także wymownie „Brnoxem”) w większości zamieszkiwany jest przez Romów i stanowi ciekawy przykład etniczno-społecznej gettoizacji.
  7. Co różni Polaków i Czechów...
  8. Czeski filozof i dysydent, https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Pato%C4%8Dka
  9. Członek grupy czechosłowackich "cichociemnych", brał udział w zamachu na nazistowskiego protektora Czech i Moraw, Reinharda Heydricha, https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Kubi%C5%A1
  10. Czeska polityczka, skazana na śmierć w komunistycznym procesie pokazowym, https://pl.wikipedia.org/wiki/Milada_Hor%C3%A1kov%C3%A1
  11. Normalizacja w Czechosłowacji to okres mniej więcej od końca Praskiej Wiosny (1968) do Aksamitnej Rewolucji (1989), kiedy to za cenę wzrostu gospodarczego i podniesienia standardu życia w kraju zapanowały społeczny marazm i zwiększenie opresji ze strony Státní bezpečnosti, czechosłowackiej służby bezpieczeństwa państwowego (przyp. B.Sz.).
  12. Chodzi o spór o nazwę Czechosłowacji, który miał miejsce na początku 1990 roku, https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_o_my%C5%9Blnik
  13. Czeski polityk, prezydent i premier Czechosłowacji, https://pl.wikipedia.org/wiki/Edvard_Bene%C5%A1
  14. Čapkova Válka s mloky jako varování nejen před fašismem, https://cesky.radio.cz/ceske-knihy-ktere-musite-znat-8508847/6 [dostęp: 28.06.2022].
  15. K. Čapek, „Inwazja jaszczurów”, tłum. J. Bułakowska, Warszawa 2021, s. 317.

Powiązane artykuły

30.03.2023

Nowy Napis Co Tydzień #196 / „Krzywe zwierciadła, w których nie chcemy się przeglądać”. Rozmowa z Petrą Hůlovą

 

Błażej Szymankiewicz: Jonáš Zbořil, krytyk literacki i poeta, w tekście Czescy pisarze są leniwi napisał, że pisarze stracili wyobraźnię, a czescy literaci piszą o sprawach, o których nie mają pojęcia. Co Pani o tym sądzi? Czy współcześnie beletrystyka przegrywa bój o zainteresowanie czytelników z literaturą non-fiction?

Petra Hůlová: Cóż, nie wiem, czy druga część pańskiego pytania wynika z pierwszej. Jonáš Zbořil napisał, że czescy pisarze mieszają się do spraw, których nie rozumieją, a Pan pyta o to, czy rzeczywistość jest ciekawsza od fikcji. Mogę się odnieść do tego, co napisał w swoim artykule Jonáš Zbořil. Zaczęło się od tego, że Czeskie Radio poprosiło kilkoro pisarzy i pisarek, aby napisali krótkie teksty, które będą dotyczyć sytuacji na Ukrainie. To działo się jakoś w kwietniu, wojna była wtedy świeżą sprawą. Znalazłam się wśród tych autorów, powstały różne teksty, a ja napisałam coś, co na swój sposób wyróżniało się na tle pozostałych utworów. Były to eseje/komentarze, które analizowały aktualną sytuację albo, jeśli były to teksty z gatunku fikcji, to akcja większości z nich rozgrywała się na Ukrainie: opisywały one niejako medialne obrazy, które docierały do nas z Ukrainy, reportaże czy fotografie. Napisałam tekst, który był nieco inny: akcja działa się w Czechach, w ośrodku dla uchodźców, był to dialog mężczyzny i kobiety, którzy przyjechali z Ukrainy, z pracownicą tego ośrodka. Chodziło więc o zupełnie inną sytuację niż tę „ikoniczną”, którą większość ludzi kojarzyła wówczas z wojną. Mężczyzna z tego tekstu był pijany, pozostawał dla czytelnika dość ambiwalentną postacią, a cała sytuacja, to, co działo się między bohaterami, nie podlegało jednoznacznej interpretacji. Myślę, że moje opowiadanie zainteresowało niektóre osoby, ponieważ nie kopiowało obrazu wojny znanego z mediów, ale byli też tacy, których ten tekst zirytował, ponieważ pokazał sytuację, która wymykała się utartemu schematowi dobro-zło. W przeciwieństwie do innych zamówionych tekstów, w których wszystko było czarno-białe i jasne, mój utwór prezentował troje ludzi, którzy mieli z sobą bardzo skomplikowaną relację, nie był napisany według jakichś wytycznych. Chyba właśnie to zirytowało Jonáša Zbořila, może uznał moje opowiadanie za bezczelne, nie wiem. Mam nadzieję, że odpowiedziałam na Pańskie pytanie, czy chodziło Panu o artykuł Zbořila, w których odniósł się bezpośrednio do mnie?

Szczerze mówiąc chodziło mi o inny tekst, ale o tę sprawę tekstów o Ukrainie dla Czeskiego Radia chciałem zapytać później, więc odpowiedziała już Pani w ten sposób na inne pytanie.

Nie byłam pewna, o który tekst konkretnie Pan pytał. To może proszę spróbować zadać to pytanie inaczej, chciałabym Panu na nie odpowiedzieć.

W porządku, zatem jeśli dobrze rozumiem tekst Zbořila, to twierdzi on, że współcześnie, od czasu zamachu na World Trace Center, który symbolicznie zakończył krótki „koniec historii”, pisarze stracili wyobraźnię, co sprawia, że coraz bardziej interesują się literaturą faktu oraz prawdziwymi wydarzeniami i starają się pisać wnikliwie o aktualnej rzeczywistości, ale i tak im to nie wychodzi.

Rozumiem. Przychodzi mi teraz na myśl pewna świeża sprawa – niedawno ukazał się zbiór opowiadań Jana Němca, nosi tytuł Liliputin. To opowiadania inspirowane wojną rosyjsko-ukraińską, z całkowicie zmyśloną fabułą, Němec nawet nigdy tam nie był. Nie wiem, czy jest to argument przemawiający za niedostatkiem fantazji u pisarzy czy może wręcz przeciwnie: to dowód niesamowitej zdolności zmyślenia czegoś, co nie dotyczy mnie bezpośrednio, z czym człowiek się nie zetknął. Jan Němec nazwał to „eksperymentem” lub próbą ukazania wszystkiego, co potrafi literatura – tak przynajmniej zapamiętałam jego odautorski komentarz. To ciekawy przypadek literatury, która bierze swój początek w prawdziwych wydarzeniach, ale równocześnie ma odwagę, by dokonać absolutnego konfabulowania rzeczywistości. Moim zdaniem pisarzom i pisarkom nie brakuje wyobraźni, ale być może niektórzy autorzy mają poczucie, że prawdziwy świat wokół nas przewyższa jakiekolwiek zmyślenie i fantazje, że rzeczywistość w swojej „hiperboliczności”, z rozmachem spraw i wydarzeń, takich jak na przykład wojny, epidemie i kryzys klimatyczny, jest czymś, za czym fantazja i literatura po prostu nie nadążają, nie są w stanie ich dobrze uchwycić. Można by o tym mówić długo i na rożne sposoby. Myślę, że pytanie nie powinno dotyczyć braku wyobraźni, ale raczej poczucia, że na tę wyobraźnię nie ma obecnie miejsca i czasu, że wszystko dzieje się za szybko, że współczesność wymaga jakiejś „aktualnej” reakcji i że w takich czasach fantazjowanie jest czymś niestosownym. Uważam jednak, że takie podejście jest głupotą. Ta książka Němca jest bardzo ciekawym przedsięwzięciem, kontrowersyjnym, odważnym, może nawet bezczelnym czy szalonym. Według mnie w Polsce chyba nie doszłoby do powstania takiej książki, myślę, że nikt nie odważyłby się u was czegoś takiego napisać, ponieważ ta wojna rozgrywa się zaraz za waszymi granicami, odczuwacie jej skutki bezpośrednio. Ponadto sądzę, że polska mentalność jest bardziej poważna i idealistyczna niż nasza, czeska.

Niedawno natrafiłem w serwisie YouTube na materiał, który został prowokacyjnie zatytułowany Czy biały, heteroseksualny mężczyzna może być ofiarą? Pojawiły się pod nim wpisy oburzonych kobiet, ich komentarze były pełne goryczy, resentymentu. Od razu przypomniałem sobie o Pani książce Krótka historia ruchu, w której pogrywa sobie Pani z kwestią radykalnego feminizmu. Czy dzisiejsze podziały społeczne i genderowe są nie do przeskoczenia? Czy kobiety i mężczyźni mogą znaleźć współcześnie wspólny język, na przykład przy pomocy literatury?

Wciąż żyjemy obok siebie i jakoś funkcjonujemy, to nasze wspólne życie nadal trwa, więc zadawanie pytania o to, czy takie współżycie jest możliwe wydaje mi się nieco bezzasadne. Prawda i rzeczywistość są takie, że mężczyźni i kobiety nadal wspólnie z sobą żyją i możemy oczywiście na ten temat teoretyzować, ale to i tak się dzieje. Mam czasami wrażenie, że to refleksje na temat kobiet i mężczyzn wzięte z mediów lub serwisów społecznościowych tworzą między nami podziały. Albo inaczej – istnieje przepaść między prawdziwym, codziennym życiem, a rzeczywistością kreowaną przez media społecznościowe: ta rzeczywistość jest szalenie spolaryzowana i przesadna. Pyta Pan o to, czy mężczyźni i kobiety mogą znaleźć wspólny język – samo zadanie takiego pytania otwiera możliwość nieznalezienia tego języka. To pytanie typowe dla rzeczywistości wirtualnej, internetowej. Nie istnieje inna możliwość dla koegzystencji kobiet i mężczyzn niż nieustanne, codzienne odnawianie wspólnego języka. Co innego nam pozostaje? Samo życie ma na celu zasypywanie podziałów, które występują w mediach i w Internecie.

Chciałbym nawiązać do felietonów, publikowanych przez Panią na portalu iLiteratura.cz – bardzo lubię je czytać, ponieważ są niepoprawne politycznie i niezwykle błyskotliwe. W pewnym felietonie jako jedna z niewielu postaci czeskiego życia literackiego wsparła Pani pisarza Davida Zábranskiego, krytykowanego za rzekomy faszyzm, który miał prezentować w swojej powieści Za Alpami. Myśli Pani, że kwestia autocenzury i politycznej kontroli może być jakąś przeszkodą dla twórców w Czechach?

Nie wiem, czy jest sens rozmawiania na ten temat w taki sposób. Uważam bowiem, że jeśli powiem, że uznaję autocenzurę za realne niebezpieczeństwo, to część osób powie: „Tak właśnie jest, świetnie, że taka pisarka mówi o tym głośno”, a z kolei inni stwierdzą: „Totalnie odleciała, to jakaś głupota, o której ciągle słyszymy, a która nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości”. Mam wrażenie, że taki sposób debaty sprawia, że rozmowa na te tematy staje się niemal niemożliwa. Gdy wyrażę swoją opinię, to spowoduje to, że moje myśli będą rezonować wśród grupy ludzi, którzy mają takie same poglądy, a równocześnie przeciwnicy takich przekonań poczują się urażeni lub zirytowani. Właśnie dlatego nie widzę sensu w roztrząsaniu tego tematu. To ważna kwestia, bez wątpienia, ale trzeba o niej rozmawiać w innym kontekście i w inny sposób, ponieważ deklarowanie niebezpieczeństwa autocenzury i cenzury (czy też przeciwnie, bagatelizowanie tego problemu) nie ma sensu. Mam swój pogląd na ten temat i wyraziłam go w artykule na temat recepcji twórczości Davida, ale na potrzeby tego wywiadu chciałabym się powstrzymać od konkretnej deklaracji.

Ten temat również poruszyła Pani w swoich felietonach, ale i tak interesowałaby mnie Pani perspektywa na temat zaangażowania w literaturze. Istnieje w ogóle potrzeba takiego zaangażowania czy może jest to pobożne życzenie krytyków?

Myślę, że kwestia zaangażowania straciła na znaczeniu, jest wydmuszką. To trochę tak, jakby spytał Pan, co myślę na temat feminizmu. To jest tak oklepana sprawa... Proszę spróbować zapytać o coś konkretniejszego, co Pana konkretnie w tym zaangażowaniu interesuje?

Mogę się podeprzeć polskim przykładem. Przez ostatnie dekady polska krytyka literacka podkreślała polityczność literatury i tak też bardzo często o niej pisała, z perspektywy socjologicznej, politycznej czy ideologicznej. Istniał (i chyba istnieje nadal) swego rodzaju popyt na literaturę politycznie zaangażowaną, przynajmniej wśród krytyków i literaturoznawców, nie wiem, czy dotyczyło to też czytelników. Mogę mówić tylko za siebie, ale odnoszę wrażenie, że są w Polsce czytelnicy, którzy są już zmęczeni polityką i wojnami światopoglądowymi w poezji czy w powieściach. Jest to ponadto bardzo często zaangażowanie konkretnego typu, najczęściej zabarwione lewicowo czy liberalnie. To trochę paradoksalne, ponieważ polskie społeczeństwo jest w większości raczej konserwatywne, ale pisanie z perspektywy wyłącznie prawicowej czy religijnej byłoby poniekąd taplaniem się we własnym sosie. Jestem więc ciekaw, jak z Pani perspektywy ta sytuacja wygląda w Czechach?

Rozumiem. Cóż, sytuacja w Polsce jest inna niż u nas, tam kwestie światopoglądowe przybierają postać prawdziwej walki. Tutaj ta polaryzacja nie jest aż tak silna, ale nacisk na lewicowe zaangażowanie w literaturze wygląda podobnie. Czasami mam wrażenie, że tak zwane zaangażowanie – w sensie literackim – prowadzi do spłaszczenia pewnych pojęć. Istnieją u nas „zaangażowani” krytycy, a ich rozumienie literatury ogranicza się do sprowadzenia jej do roli maszynki tłoczącej idee: kiedy tłoczy ich dużo, to wszystko jest dobrze, a kiedy wypluwa ich mało, to znaczy, że mamy do czynienia ze złą literaturą. Uważam, że literatura służy do czegoś innego. Jej zaangażowanie powinno polegać na dostrzeganiu spraw, których nie da się zredukować do wtłaczania jakichś schematycznych ideologii. Dotyczy to zwłaszcza języka, który jest przebogatym narzędziem literatury, w przeciwieństwie do nauk społecznych, gdzie pisanie w ideologicznym kluczu jest już bardziej na miejscu, na przykład w socjologii lub filozofii. Wydaje mi się, że w Czechach kładzie się szczególny nacisk na to, aby literatura stała się właśnie nową filozofią i socjologią czy też jakimś rodzajem historycznego rewizjonizmu. Jednak literatura nigdy nie powinna odcinać się od języka, od podkreślania sposobu wypowiedzi i od ambiwalencji. W chwili, gdy literatura jest jednoznaczna i czytelna, co często grozi jej właśnie wtedy, kiedy staje się tą zaangażowaną maszynką, to bywa przewidywalna i po prostu uboga. A logicznie rzecz biorąc, rzeczy przewidywalne są równocześnie nudne. Jeśli taka maszyna wypluwa ideę, która jest piękna i z którą się zgadzam lub wręcz przeciwnie – ideę brzydką i głupią, to i tak nie będzie ona interesować czytelnika, ponieważ tekst napisany w ten sposób jest po prostu źle napisanym tekstem.

W zupełności się zgadzam, również uważam, że literatura powinna być swego rodzaju językowym laboratorium możliwości, podczas gdy niektórzy krytycy chcieliby, żeby stała się ona jakąś „fabryką absolutu” czy też fabryką gotowych odpowiedzi.

Gotowych odpowiedzi i konkretnego sposobu myślenia, określonego światopoglądu. Jeśli literatura faktycznie stanie się czymś takim, to będzie nudna i nieciekawa, bez względu na to, jak przyjemne i wzniosłe idee będzie propagować. Problem polega na tym, że część krytyków chyba nie docenia wagi zmyślenia obecnego w literaturze. Gdy tylko człowiek zacznie mówić o języku, to spada na niego krytyka w stylu: przecież język jako osobny byt jest czymś nieciekawym, to tylko coś na wzór dekoracji, ornamentyki, która jest przestarzałym kłamstwem, metafory i piękne słowa to nudna przeszłość. Według mnie to wielkie niezrozumienie całej sprawy, ponieważ samo to, w jaki sposób napisano daną wypowiedź, niesie w sobie konkretny pogląd, którego nie trzeba dodatkowo definiować przy pomocy jakichś idei. Sam sposób opisania jakiejś rzeczy, na przykład balansowanie w tekście na granicy powagi i ironii albo sentymentalizmu i równocześnie zimnego dystansu – to wszystko da się oddać za pomocą języka, już to przemawia do czytelnika, rzucając jakieś światło na rzeczywistość wokół nas za pomocą jej literackiego postrzegania. Literatura nie musi być deklaratywna, nie musi zawierać jedynego słusznego poglądu w stylu „w tej kwestii ma być tak, a w tej tak”. Szkoda, że istnieją takie tendencje, ponieważ im bardziej literatura będzie opierać się na jakichś ideach, tym szybciej straci grunt pod nogami, swój fundament, to, w czym jest najsilniejsza. Do wyrażania idei lepsza jest filozofia. Musimy więc sobie jasno powiedzieć, jakimi narzędziami dysponuje literatura, a których nie posiada filozofia czy socjologia. I musimy te narzędzia pielęgnować, ponieważ w przeciwnym razie literatura podetnie gałąź, na której siedzi.

Chciałbym wrócić jeszcze do kwestii (nie)równości płci – Kateřina Tučková otrzymała w tym roku czeską nagrodę państwową za twórczość literacką. Przy okazji wręczenia nagrody podkreślano, że jest dopiero trzecią czeską pisarką, która otrzymała takie wyróżnienie. Sprawa pozycji kobiet w czeskiej literaturze wraca często w różnych dyskusjach i debatach: wydaje się, że nie jest ona tak silna, jak życzyliby sobie tego ludzie. W porównaniu z Polską mam wrażenie, że – wbrew stereotypom – pozycja kobiet w życiu zawodowym (chociażby w kontekście gender pay gap) i artystycznym jest w Czechach nieco gorsza, na przykład powieści feministyczne zaczęły się pojawiać w Polsce już na początku lat dziewięćdziesiątych, u was dużo później. Z kolei polski bohemista Aleksander Kaczorowski napisał w swojej najnowszej książce, że „współczesna literatura czeska jest kobietą”. Jak ta dzisiejsza sytuacja czeskich pisarek wygląda z Pani perspektywy, czy coś się zmieniło?

Z pewnością mamy obecnie w Czechach więcej uznanych pisarek niż kiedyś. Myślę, że to dobrze, chociażby z tego powodu, że żeńskie doświadczenie życiowe jest inne od męskiego, a dzięki większej obecności kobiet w kulturze do literatury przeniknęły tematy, których tam wcześniej nie było. Dostrzegam jednak nierówność w postrzeganiu literatury pisanej przez kobiety i literatury pisanej przez mężczyzn. Chodzi mianowicie o tendencję do mówienia o twórczości pisarek jako o pewnej całości, jak gdyby sam fakt bycia kobietą sprawiał, że wszystkie autorki są do siebie bardziej podobne niż piszący mężczyźni. Mamy więc do czynienia z „literaturą kobiecą”, ale autorów-mężczyzn traktuje się indywidualnie, podobnie jak ich twórczość. Mało kiedy mówi się o „literaturze męskiej”, nie wiadomo do końca, co to za kategoria i co męscy pisarze mają z sobą wspólnego, ale dużo mówi się właśnie o literaturze kobiecej. Według mnie jest to pozostałość jakiegoś nierównego postrzegania tej kwestii płci. Czyli patrzę na to raczej z perspektywy strukturalnej, zamiast powiedzieć na przykład, że powieści pisane przez kobiety mają gorsze recenzje albo że piszące kobiety mają trudniej – nie odważę się, żeby coś takiego stwierdzić. Ale fakt, że płeć determinuje pisarki jako kolektyw, a u mężczyzn takie zjawisko nie zachodzi, wydaje mi się warty uwagi.

Wiem, że mówi Pani po polsku i interesuje się naszą kulturą. W czeskim kontekście jest to coś niecodziennego, zainteresowanie Polską przejawia się u was dość rzadko, nawet w kręgach intelektualnych. Skąd się wzięła ta fascynacja? Ma Pani ulubionych polskich autorów i autorki?

Ta fascynacja pojawiła się u mnie w czasach licealnych, kiedy razem z przyjaciółką wyruszyłyśmy w wakacyjną podróż autostopem po Polsce. Nawiasem mówiąc, przyjaciółka wyszła później za Polaka, mieszka dzisiaj w Warszawie. W Polsce czuję się bardzo dobrze. Sam fakt, że polska kultura jest bardzo bogata i rozmaita sprawia, że jej rozmach i zasięg jest większy niż w Czechach, gdzie oczywiście też dzieją się ciekawe rzeczy, ale jest to mimo wszystko niewielka przestrzeń. Polacy nie boją się – przynajmniej ja tak to widzę – brać pewnych rzeczy na poważnie i walczyć o nie na serio. Czesi mają tendencję do chowania się za swoim humorem, co umożliwia niezajmowanie jasnego stanowiska w pewnych sprawach. Ponadto Czechom, w większości niewierzącym, brakuje pewnej płaszczyzny metafizycznej, którą dostrzegam w Polsce, głównie dzięki polskiemu katolicyzmowi: można go oczywiście krytykować, ale nadaje on polskiej debacie publicznej metafizycznego wymiaru, którego czeski dyskurs kulturowy nie posiada. Co do polskiej literatury, to lubię „klasyczną” polską prozę i poezję, na przykład podczas jazdy autem słucham audiobooka z wierszami Tadeusza Różewicza, czytanymi przez samego autora – są wspaniałe. Sam język polski jest według mnie piękny, a zarazem trochę śmieszny, tak samo jak czeszczyzna dla Polaków. Z ostatnich polskich książek, które wpadły mi w ręce, spodobały mi się reportaże Małgorzaty Rejmer – cała polska szkoła reportażu to coś, czego w Czechach brakuje. Kupiłam też najnowszą książkę Sylwii Chutnik, z którą znam się osobiście, urodziła się tego samego dnia co ja, zabawny zbieg okoliczności. Wstępem do polskiej literatury była dla mnie przed laty twórczość Andrzeja Stasiuka. Mogłabym wymienić kolejne nazwiska, jest to po prostu o wiele bogatsza literatura niż nasza i, dzięki Bogu, w Czechach ukazuje się sporo przekładów polskich książek.

Zatrzymam się jeszcze na chwilę przy Polsce i spytam o pewne zjawisko, o którym zapewne Pani słyszała, chodzi mi mianowicie o polską czechofilię. Często jest to wręcz bezkrytyczne spojrzenie na czeską kulturę, historię i codziennie życie w Czechach, to perspektywa, która – przynajmniej według mnie – jedynie wzmacnia stereotypy. Czy takie podejście jest w stanie poprawić wzajemne polsko-czeskie stosunki, chociażby na płaszczyźnie kultury, czy jest to raczej coś, co może tym stosunkom zaszkodzić?

Nie ośmielę się skrytykować polskiej czechofilii. Długo nie mogłam zrozumieć, dlaczego po czeskiej stronie nie ma takiego zjawiska jak polonofilia, dlaczego działa to tylko w jedną stronę. Myślę, że ma to związek z rozmiarem naszych krajów. Polacy mogą patrzeć na Czechów z pewną łaskawością, jak na mały, sympatyczny i zabawny naród, który lubi pić piwo, podczas gdy ta polska narodowa pewność siebie i kulturowy rozmach uniemożliwiają wzajemne przyjęcie takiej perspektywy. Traktuję tę kwestię szerzej – jako problem całej Europy Środkowej. Nie wiem, jak to wygląda w Polsce, ale w Czechach z jednej strony spogląda się na Niemcy i na Europę Zachodnią z pewnym podziwem i z pragnieniem imitowania tamtejszych rozwiązań, a z drugiej strony mamy Rosję, której się boimy albo którą niektórzy podziwiają, ale pozostały obszar, gdzie jesteśmy my, Słowacja, Polska i Węgry, mało kto uważa za nasz wspólny kulturowo rejon, który nas historycznie określa i łączy. A przecież Europę Środkową warto znać, warto się nią interesować, a przede wszystkim trzeba to zainteresowanie kultywować. Strasznie mi tego w Czechach brakuje, myślę, że miał w tym swój udział upadek komunizmu i początek kapitalizmu oraz globalizacji, który zmienił nasze środkowoeuropejskie postrzeganie siebie nawzajem. Nasza perspektywa stała się prozachodnia, ale w strasznie ograniczony sposób, ciągle się siebie wstydzimy i nie traktujemy sąsiednich krajów jako sojuszników, ale raczej jak krzywe zwierciadła, w których nie chcemy się przeglądać.

Jesteśmy sąsiadami, mamy podobne doświadczenia historyczne, ale wiemy o sobie naprawdę bardzo mało...

I nie chcemy tego zmienić, co jest strasznie smutne. Jestem stąd, z Czech, ale traktuję Warszawę jak stolicę, najważniejsze miasto całego regionu, z którym jestem bardzo blisko związana kulturowo. Brakuje nam tej świadomości wspólnego losu, historii i kultury.

Klasyczne pytanie na koniec – co ma Pani w najbliższych pisarskich planach i czy wybiera się Pani znowu do Polski?

W najbliższym czasie nie, ale chciałabym na wiosnę odwiedzić w Warszawie moją najlepszą przyjaciółkę i może uda się to połączyć z jakimś spotkaniem autorskim, bardzo by mnie to uradowało. Jeśli chodzi o plany: wiosną ukaże się moja kolejna książka, będę pracować nad jej redakcją. Jest to, powiedzmy, rozliczeniowa proza autofikcyjna (powieść Nejvyšší karta ukazała się w wydawnictwie Argo w marcu 2023 – przyp. B. Sz.). Ponadto powinnam wziąć udział w pisaniu scenariusza adaptacji książki Daňy Horákovej, zatytułowanej O Pavlovi (pol. O Pawle), która opowiada o jej związku z Pavlem Juráčkiem, znanym czeskim reżyserem i scenarzystą Czechosłowackiej Nowej Fali – jego opasłe dzienniki ukazały się w Czechach, jest bożkiem intelektualistów, a książka Horákovej w pewien sposób burzy ten wizerunek. Poza tym od jakiegoś czasu lubię współpracować z ludźmi, którzy nie zajmują się literaturą, ponieważ bycie pisarką jest jednak bardzo samotniczą aktywnością. Mamy w planach przedstawienie: mówię swój tekst na scenie, a eksperymentalny muzyk Petr Vrba robi do tego ścieżkę dźwiękową, natomiast Jirka Havlíček tworzy wizualizacje. To swego rodzaju trójgatunkowy performance – daje nam to sporą satysfakcję i myślimy już nad kolejnym projektem. Zatem to są trzy rzeczy, którymi się obecnie zajmuje.

To wszystko brzmi bardzo ciekawie, trzymam kciuki za te projekty. Bardzo dziękuję za Pani czas i za interesującą rozmowę.

Również bardzo dziękuję.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Błażej Szymankiewicz, Petra Hůlová, „Krzywe zwierciadła, w których nie chcemy się przeglądać”. Rozmowa z Petrą Hůlovą, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 196

Przypisy

  1. Podcast Słuchaj z Czytelnikiem, odc. 11, https://www.youtube.com/watch?v=BSR3kIMNN6Q [dostęp:13.03.2023].
  2. J. Štifter, Svět jako prostranství, o které se dělí živí i mrtví, https://www.iliteratura.cz/clanek/43385-stifter-jan.
  3. A. Kaczorowski, Czechy. To nevymysliš, Warszawa 2022, s. 13.
  4. Co różni Polaków i Czechów. „Mam wrażenie, że zaczynają nam tego zazdrościć”, https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/polacy-zakochani-w-czechach-te-wymarzone-czechy-sa-tylko-konstrukcja-wywiad/2trtpby,79cfc278 [dostęp: 04.01.2023]
  5. Plodnost v Česku loni vzrostla, byla nejvyšší od roku 1992, https://www.seznamzpravy.cz/clanek/domaci-zivot-v-cesku-plodnost-v-cesku-loni-vzrostla-byla-nejvyssi-od-roku-1992-221423 [dostęp: 04.01.2023]
  6. Można tu wspomnieć choćby o dzielnicy Cejl, znajdującej się poza Pragą, bo w drugim największym (co do liczby mieszkańców) mieście – Brnie. Obszar ten (zwany także wymownie „Brnoxem”) w większości zamieszkiwany jest przez Romów i stanowi ciekawy przykład etniczno-społecznej gettoizacji.
  7. Co różni Polaków i Czechów...
  8. Czeski filozof i dysydent, https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Pato%C4%8Dka
  9. Członek grupy czechosłowackich "cichociemnych", brał udział w zamachu na nazistowskiego protektora Czech i Moraw, Reinharda Heydricha, https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Kubi%C5%A1
  10. Czeska polityczka, skazana na śmierć w komunistycznym procesie pokazowym, https://pl.wikipedia.org/wiki/Milada_Hor%C3%A1kov%C3%A1
  11. Normalizacja w Czechosłowacji to okres mniej więcej od końca Praskiej Wiosny (1968) do Aksamitnej Rewolucji (1989), kiedy to za cenę wzrostu gospodarczego i podniesienia standardu życia w kraju zapanowały społeczny marazm i zwiększenie opresji ze strony Státní bezpečnosti, czechosłowackiej służby bezpieczeństwa państwowego (przyp. B.Sz.).
  12. Chodzi o spór o nazwę Czechosłowacji, który miał miejsce na początku 1990 roku, https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_o_my%C5%9Blnik
  13. Czeski polityk, prezydent i premier Czechosłowacji, https://pl.wikipedia.org/wiki/Edvard_Bene%C5%A1
  14. Čapkova Válka s mloky jako varování nejen před fašismem, https://cesky.radio.cz/ceske-knihy-ktere-musite-znat-8508847/6 [dostęp: 28.06.2022].
  15. K. Čapek, „Inwazja jaszczurów”, tłum. J. Bułakowska, Warszawa 2021, s. 317.

Powiązane artykuły

23.03.2023

Nowy Napis Co Tydzień #195 / Wożenie drewna do (czeskiego) lasu

Teza, od której rozpocznę tę recenzję, nie będzie chyba zbyt odkrywcza ani kontrowersyjna, ale zależy mi na tym, aby wybrzmiała wystarczająco wyraźnie. Otóż: mamy w Polsce fetysz Czech. Nie chodzi tu li tylko o fenomen przekładów czeskiej literatury, które występują u nas w nieprawdopodobnej liczbie, podobnie jak publikacje poświęcone czeskiej kulturze. Organizuje się również liczne przeglądy czeskich/czechosłowackich filmów, debaty, spotkania z autor(k)ami i tym podobne wydarzenia. Ów fetysz dotyczy także kwestii dużo bardziej przyziemnych, związanych z codziennym życiem, sprawami społecznymi i polityką, gdzie komentatorzy posługują się często uogólnieniami i stereotypami. Mimo ukazywania się w Polsce coraz to nowych książek o Czechach, to – być może poza książkami typowo naukowymi lub historycznymi – nie można powiedzieć, aby były to pozycje szczególnie odkrywcze czy stanowiące intelektualne wyzwanie dla zasklepionych w kokonie stereotypów umysłów. Zamiast rzetelnych reportaży o współczesnej czeskiej sytuacji polityczno-społecznej, dominują u nas (mniej lub bardziej) erudycyjne eseje albo szkice biograficzno-historyczne. Próbę nieco nowszego podejścia podjął swego czasu dziennikarz Michał Zabłocki, ale jego książka To nie jest raj. Szkice o współczesnych Czechach (2019) po kilkutygodniowym okresie promocji przeszła właściwie bez echa. Oczywiście nie była to publikacja pozbawiona wad, miała jednak potencjał zdemitologizowania i odbrązowienia czeskiej codzienności wśród polskich czytelników.

Być może nie jestem „modelowym” czytelnikiem nowej książki Aleksandra Kaczorowskiego – mieszkałem i pracowałem w Czechach przez kilka lat, śledzę tamtejsze wydarzenia oraz kulturę, którą w różnych przejawach lubię, ale nie posiadam do niej nabożnego stosunku. Uważam, że Czechy pod wieloma względami nie różnią się od reszty krajów postkomunistycznych i borykają się z podobnymi problemami i instytucjonalnymi słabościami, co cała Europa Środkowa – to stwierdzenie, choć brzmi jak oczywistość, dla wielu polskich czechofilów musi zakrawać na herezję. Czechy. To nevymysliš to dość specyficzna pozycja: ni to przewodnik turystyczny, ni to popularnonaukowy podręcznik, przeznaczony raczej dla początkujących adeptów „czechoznawstwa”. Już we wstępie autor przyznaje, że jego fascynacja Czechami rozpoczęła się u progu transformacji ustrojowej, a niepośledni wpływ na nią miała twórczość klasyków czeskiej literatury: Milana Kundery i Bohumila Hrabala. Ta idealistyczna perspektywa przewija się przez większość książki. Tak brzmi opis jednego z pierwszych wypadów Kaczorowskiego i jego żony do ówczesnej Czechosłowacji:

Czechy objawiły się nam jako spokojny, przyjazny kraj, zamieszkany przez ludzi, którzy nawet w knajpach nie urządzali awantur. Dla nas to było coś nadzwyczajnego. Przyzwyczajeni do wszechobecnej w komunistycznej Polsce agresji, nie tylko słownej, ze zdumieniem patrzyliśmy na czekających na autobus do Pragi mężczyzn, siedzących spokojnie przy piwie w dworcowym barze. Nikt się nie wydzierał, nikt nie zaczepiał obcych, wszyscy wydawali się spokojni i wyluzowani. Zrozumiałem, że Czechy z książek Hrabala, kraj ludzi prostych, którzy nie są prostakami, naprawdę istniejeA. Kaczorowski, Czechy. To nevymysliš, Warszawa 2022, s. 13.[1].

Takie podejście autor przedstawił także w jednym z niedawnych wywiadów, w którym stwierdził, iż Czechy to „po prostu lepsze, bezpieczniejsze miejsce do życia. Wystarczy nauczyć się języka, co nie jest jakąś wielką filozofią, nie przejmować się za bardzo i pić piwo”Co różni Polaków i Czechów. „Mam wrażenie, że zaczynają nam tego zazdrościć”, https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/polacy-zakochani-w-czechach-te-wymarzone-czechy-sa-tylko-konstrukcja-wywiad/2trtpby,79cfc278 [dostęp: 04.01.2023][2]. Nie chcę krytykować Kaczorowskiego za jego niegasnącą fascynację Czechami czy pewne uproszczenia, których się dopuszcza. Ciekawe wyglądałoby natomiast porównanie najnowszej książki warszawskiego bohemisty z wypowiedziami udzielanymi przez niego w wywiadach, mam bowiem wrażenie, że w rozmowach z dziennikarzami Kaczorowski mimo wszystko mówi o Czechach o wiele mniej zachowawczo i wykazuje więcej zdrowego rozsądku niż w swoich książkach. Tymczasem w omawianej pozycji są fragmenty lub całe podrozdziały, które mogą razić drobnymi pomyłkami czy też jednowymiarowością.

Głównym „grzechem” Kaczorowskiego jest pragocentryzm (swoją drogą to perspektywa, którą często grzeszą sami Czesi). Uwidacznia się on między innymi w pierwszym rozdziale zatytułowanym W Czechach, czyli gdzie?, w którym aż pięć z ośmiu podrozdziałów poświęcono wyłącznie czeskiej stolicy. Autor Praskiego elementarza postanowił zatem skoncentrować się na mieście, w którym sam mieszka i które lubi najbardziej. Redukowanie większości Czech do Pragi jest sporym uproszczeniem, tym bardziej w sytuacji, kiedy jest ona najbardziej znanym i masowo odwiedzanym przez turystów czeskim miastem. Stolica nigdy nie stanowi wiernego zwierciadła, w którym odbijałaby się tożsamość danego kraju – istnieją państwa dużo mniejsze niż Republika Czeska, o których z pewnością nie wypowiadalibyśmy się tak, jakby składały się niemal wyłącznie z obszarów stołecznych. Przeważająca większość zdjęć w książce Kaczorowskiego również obrazuje znane i lubiane praskie lokacje, a restauracje polecane przez warszawskiego bohemistę znajdują się wyłącznie w stolicy. Dla pragofilów i osób, które nigdy w Pradze nie były, jest to wszystko oczywiście przydatne, dla pozostałych – niekoniecznie.

Wspomniałem o pomyłkach lub tezach, które mogą spotkać się z polemiką. Najpoważniejszym błędem faktograficznym, który pojawił się w Czechach jest temat dzietności: Kaczorowski stwierdza bowiem, że Czechy posiadają jeden z najniższych wskaźników przyrostu naturalnego w Europie – tymczasem jest zupełnie odwrotniePlodnost v Česku loni vzrostla, byla nejvyšší od roku 1992, https://www.seznamzpravy.cz/clanek/domaci-zivot-v-cesku-plodnost-v-cesku-loni-vzrostla-byla-nejvyssi-od-roku-1992-221423 [dostęp: 04.01.2023][3] (autor w wywiadach promujących książkę sprostował jednak tę błędną informację, należy mu się więc szacunek za weryfikację danych i przyznanie się do niedopatrzenia). Zadziwia mnie również założenie, że Czechy są jednolitym etnicznie krajem. Tak, statystycznie rzecz biorąc, Kaczorowski ma rację, ale warto byłoby napisać coś więcej o dość licznej mniejszości wietnamskiej czy romskiej (która wciąż boryka się ze społecznym i ekonomicznym wykluczeniemMożna tu wspomnieć choćby o dzielnicy Cejl, znajdującej się poza Pragą, bo w drugim największym (co do liczby mieszkańców) mieście – Brnie. Obszar ten (zwany także wymownie „Brnoxem”) w większości zamieszkiwany jest przez Romów i stanowi ciekawy przykład etniczno-społecznej gettoizacji.[4]), o Słowakach, którzy tłumnie emigrują do Czech za pracą lub studiami, bądź o Ślązakach i Polakach z Zaolzia. Kiedy czytam, że według autora Gry w życie Polska nie jest i nigdy nie będzie krajem piwoszy, unoszę brew ze zdziwieniem. Jasne, kultura piwna w Czechach posiada długą i mocną tradycję, ale od dawna najpopularniejszym alkoholem w Polsce nie jest już wódka, ale właśnie złocisty napój i wcale nie chodzi mi o kupowane na promocji koncerniaki w puszkach. W Polsce mamy setki browarów rzemieślniczych, nie mówiąc o piwowarstwie domowym, a wybór gatunków piwa nie ogranicza się do dwóch-trzech pozycji, jak w większości czeskich gospód. Nasze alkoholowe tradycje i trendy są po prostu inne. Pozostając przy alkoholach – w arcykrótkim podrozdziale Wina i destylaty czeskim (a ściślej mówiąc: morawskim) winom Kaczorowski poświęcił... pół zdania.

W dalszej części Czech autor opisuje przekrojowo czeską historię. Do tego rozdziału nie można mieć zbyt wielu uwag, a nawet powiedziałbym, że posiada on sporą wartość poznawczą, zwłaszcza jego ostatnia część, poświęcona czeskiej polityce i życiu społecznemu po 1989 roku (to wciąż zaniedbany w polskiej refleksji bohemistycznej temat). W rozdziale Kim są Czesi socjologiczne rozważania mieszają się z dowodami anegdotycznymi i spostrzeżeniami na temat czeskiej kultury, języka, życia codziennego i charakteru narodowego. Obok celnych i ugruntowanych w badaniach obserwacji znajdziemy tu także uwagi, lekko mówiąc, dyskusyjne, na przykład takie jak: „każdy Polak zna język czeski na poziomie A2” (s. 187) albo że sytuacja kościołów i czeskich wiernych w całej Republice jest podobna do tej w Czechach właściwych (s. 198), z czym raczej nie zgodziliby się mieszkańcy Moraw.

Zakończenie książki posiada wymowny tytuł Dlaczego kocham Czechów, chociaż mnie wkurzają. Nie chcę sugerować, że Kaczorowski nie zna się na tym, o czym pisze – jest uznanym tłumaczem i bohemistą, który niewątpliwie posiada ogromną wiedzę na temat swojego ulubionego kraju. Mamy tu jednak do czynienia z podobną perspektywą, na którą zwrócił uwagę Remigiusz Okraska, recenzujący książkę o Słowacji autorstwa Weroniki Gogoli – jest to w większości spojrzenie zza różowych, liberalnych okularów. Kaczorowski nawet kiedy chce Czechów za coś skrytykować lub skarcić, to i tak można odnieść wrażenie, że przyjmuje asekuracyjną postawę, i że wybaczyłby ludowi znad Wełtawy niemal wszystko. Dobrze uwidacznia się to we wspomnianym przeze mnie wywiadzie, w którym autor biografii Havla stwierdza, że Czesi wyprzedzili Polaków „o dobre 100 lat w rozwoju” (kojarzy mi się to z pewnym niezbyt eleganckim frazeologizmem; napomknę tylko, że jego czeska wersja brzmi „być sto lat za małpami”). Tymczasem po 1989 roku Polska w znacznej mierze dorównała Czechom jeśli chodzi o rozwój cywilizacyjny – pod pewnymi względami je wręcz przegoniła, choć pod innymi wciąż ma co nadrabiać. Te mniejsze czy większe różnice są jednak ciekawe i ubogacające, a utyskiwania, że Polacy na wschodzie „zdziczeli” i że „trzeba było siedzieć na d… w Poznaniu czy Krakowie i brać przykład z Czechów”Co różni Polaków i Czechów...[5], są dość jałowe. Nie chcę się bawić w „co by było, gdyby”, ale jest jasne, że polska kultura i życie społeczne byłyby zupełnie inne, gdybyśmy na pewnym etapie dziejów poszli czeską, mieszczańską drogą – pytanie brzmi: czy nie byłyby czasem dużo bardziej jednolite i nudniejsze?

Niedawno ukazał się zbiór reportaży Jerzego Haszczyńskiego, poświęconych współczesnym Niemcom – są napisane w taki sposób, że ich lektura będzie czymś niekomfortowym zarówno dla germanofilów, jak i ludzi uprzedzonych do naszych zachodnich sąsiadów. Wiem, że książka Kaczorowskiego nie jest reportażem, ale zdecydowanie brakuje w niej odważniejszego wyjścia poza bohemistyczną strefę komfortu: została ona pomyślana raczej jako laurka.

*

Swego czasu natknąłem się na poświęcony Polsce odcinek czeskiego programu edukacyjnego dla dzieci. Padło w nim sformułowanie: „Polacy są smutni i romantyczni – tak jak Fryderyk Chopin”. Wydaje mi się, że polska refleksja bohemistyczna czy też „czechofilska” (często są to określenia zamienne) operuje na poziomie podobnej generalizacji. Dla Kaczorowskiego co drugi Czech to kopia Václava Havla albo bohater z tekstów Hrabala. Wyobraźmy sobie zachodniego pisarza czy dziennikarza, który chce napisać książkę o Polsce, bazując na swojej fascynacji Miłoszem, Gombrowiczem czy Herbertem – może byłoby to literacko ciekawe czy prowokacyjne, ale nie wyniknęłoby z tego nic rzetelnego. „Wysoka” kultura danego kraju nie może przesłaniać wszystkich zjawisk i przejawów życia jego mieszkańców. Jeżeli picie czeskiego piwa, weekendowe wyjazdy na chalupy i zajadanie się smażonym serem z frytkami urastają do rangi metafizycznego przeżycia, to mamy do czynienia z romantyzowaniem. Na wszelki wypadek podkreślę: nie jestem zwolennikiem antyczeskiego malkontenctwa i krytykanctwa (to swoją drogą drugie, obok czechofilii, stereotypowe podejście do naszych sąsiadów: protekcjonalizm i asekuranctwo). Chciałbym po prostu, aby ktoś napisał w Polsce o Czechach coś nieoczywistego i potraktował Czechów jak ludzi, z wszystkimi ich wadami i zaletami, a nie jak przedłużenie dobranocki o Kreciku lub jako archetyp mieszczańskiego inteligenta-dysydenta.

Dla kogo jest więc przeznaczona omówiona powyżej książka? Odpowiedź „dla czechofilów” będzie oczywistością. Z pewnością jest to dobra pozycja dla kogoś, kto o Czechach nic nie wie lub wie bardzo niewiele, aby mógł zrobić pierwszy krok w celu poznania historii i kultury naszych sąsiadów. „Dla starszych i zaawansowanych”, cytując ulubionego pisarza Kaczorowskiego, nie będzie to raczej nic odkrywczego. Może lepiej sięgnąć do źródeł i poczytać, co o Czechach sądzą sami Czesi – mam tu na myśli takich klasyków jak Jan Patočka (Kim są Czesi?), Vladimír Macura (Znamení zrodu lub Český sen – niestety nie ukazały się po polsku), Josef Kroutvor (Europa Środkowa: anegdota i historia) lub Jiří Gruša (Czechy. Instrukcja obsługi). Na koniec pozwolę sobie ponownie przytoczyć słowa Kaczorowskiego z wywiadu dla Onetu, gdyż stuprocentowo się z nimi zgadzam:

Te czeskie klimaty na co dzień okazują się znacznie bardziej plebejskie, niż byśmy sobie może życzyli. Te wymarzone Czechy okazują się często inteligencką konstrukcją, one istnieją, ale tylko w specyficznych środowiskach. (...) Naprawdę nie warto idealizować Czechów ponad miarę. Oni nie są projekcją naszych kompleksów czy marzeń. To jest normalne, czyli trochę popieprzone społeczeństwo, które naprawdę ma co innego na głowie niż zastanawiać się, co o nich myślą Polacy.

Aleksander Kaczorowski, Czechy. To nevymysliš, Muza SA, Warszawa 2022.

 

okładka ksiązki

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Błażej Szymankiewicz, Wożenie drewna do (czeskiego) lasu, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 195

Przypisy

  1. Podcast Słuchaj z Czytelnikiem, odc. 11, https://www.youtube.com/watch?v=BSR3kIMNN6Q [dostęp:13.03.2023].
  2. J. Štifter, Svět jako prostranství, o které se dělí živí i mrtví, https://www.iliteratura.cz/clanek/43385-stifter-jan.
  3. A. Kaczorowski, Czechy. To nevymysliš, Warszawa 2022, s. 13.
  4. Co różni Polaków i Czechów. „Mam wrażenie, że zaczynają nam tego zazdrościć”, https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/polacy-zakochani-w-czechach-te-wymarzone-czechy-sa-tylko-konstrukcja-wywiad/2trtpby,79cfc278 [dostęp: 04.01.2023]
  5. Plodnost v Česku loni vzrostla, byla nejvyšší od roku 1992, https://www.seznamzpravy.cz/clanek/domaci-zivot-v-cesku-plodnost-v-cesku-loni-vzrostla-byla-nejvyssi-od-roku-1992-221423 [dostęp: 04.01.2023]
  6. Można tu wspomnieć choćby o dzielnicy Cejl, znajdującej się poza Pragą, bo w drugim największym (co do liczby mieszkańców) mieście – Brnie. Obszar ten (zwany także wymownie „Brnoxem”) w większości zamieszkiwany jest przez Romów i stanowi ciekawy przykład etniczno-społecznej gettoizacji.
  7. Co różni Polaków i Czechów...
  8. Czeski filozof i dysydent, https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Pato%C4%8Dka
  9. Członek grupy czechosłowackich "cichociemnych", brał udział w zamachu na nazistowskiego protektora Czech i Moraw, Reinharda Heydricha, https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Kubi%C5%A1
  10. Czeska polityczka, skazana na śmierć w komunistycznym procesie pokazowym, https://pl.wikipedia.org/wiki/Milada_Hor%C3%A1kov%C3%A1
  11. Normalizacja w Czechosłowacji to okres mniej więcej od końca Praskiej Wiosny (1968) do Aksamitnej Rewolucji (1989), kiedy to za cenę wzrostu gospodarczego i podniesienia standardu życia w kraju zapanowały społeczny marazm i zwiększenie opresji ze strony Státní bezpečnosti, czechosłowackiej służby bezpieczeństwa państwowego (przyp. B.Sz.).
  12. Chodzi o spór o nazwę Czechosłowacji, który miał miejsce na początku 1990 roku, https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_o_my%C5%9Blnik
  13. Czeski polityk, prezydent i premier Czechosłowacji, https://pl.wikipedia.org/wiki/Edvard_Bene%C5%A1
  14. Čapkova Válka s mloky jako varování nejen před fašismem, https://cesky.radio.cz/ceske-knihy-ktere-musite-znat-8508847/6 [dostęp: 28.06.2022].
  15. K. Čapek, „Inwazja jaszczurów”, tłum. J. Bułakowska, Warszawa 2021, s. 317.

Powiązane artykuły

02.02.2023

Nowy Napis Co Tydzień #188 / A może by tak rzucić wszystko i wyjechać na Śląsk Cieszyński?

To książka bardzo subiektywna, za co zapewne dostanie się autorowi od znawców historii i kultury regionu. Ale może właśnie takich publikacji potrzebujemy, bo standardowe i całościowe próby wglądu w mniejsze i całkiem małe ojczyzny zwykle nużą i są do bólu przewidywalne.

Książka Řezaný świat Adama Miklasza już w tytule zapowiada, o czym będzie traktować. Piwo řezané, w Polsce znane jako „rżnięte”, to czeski specyfik powstający wskutek serwowania w jednym kuflu piw jasnego i ciemnego, nalanych w podobnych proporcjach. Nietrudno się domyślić, że książka jest zatem o przenikaniu się polskości z czeskością. O miejscu na styku tych rzeczywistości. Takim, które jako jedyne łączy poważnie te dwa światy. Osobisty przewodnik po Śląsku Cieszyńskim – podtytuł wyjaśnia rzecz do końca.

Standardowe przewodniki turystyczne obfitują w wywody, że w wiosce odległej o trzy kilometry na południe znajdziemy malowniczy zabytkowy kościółek lub drewnianą chałupę w stylu takim czy siakim, a w miasteczku o trzy kilometry na zachód monument ku chwale lub grób kogoś zasłużonego. Rozmaite regionalistyczne almanachy zwykle są rozwlekłe i epatują ogromem drobiazgów, które interesują tylko garstkę podobnych maniaków historii lokalnej czy krajoznawstwa. Publikacje promocyjne prezentują dowolną okolicę jako miejsce teoretycznie pełne przeróżnych atrakcji, ale coraz częściej nieodróżnialnych od siebie, bo są nimi niemal jednakowe aquaparki, lokale ze „swojskim jadłem” czy turnieje rekonstruktorów. Rzadko kiedy czyta się to z prawdziwym zaciekawieniem. 

Od pewnego czasu polską literaturę zalewa fala książek próbujących lepiej lub gorzej łączyć manierę reportażową z nieco pogłębionym opisem przeszłości i dziejowych zawirowań danego miejsca. Rzadko kiedy pisze je ktoś, kto jest tam dłużej niż na czas zbierania materiałów do książki, a owo zbieranie to jedyny powód, aby się w okolicy znaleźć. Miklasz, pochodzący z Nowej Huty prozaik, scenarzysta i dziennikarz, mieszka w Cieszynie od dekady. W Řezaným świecie zabiera nas w mikropodróż po okolicy. Całkowicie subiektywną, zapewne irytującą niejednego z regionalnych znawców przeszłości, promotorów regionu i specjalistów od kultywowania dziedzictwa lokalnego. Ale dzięki temu mającą szanse zaciekawić odbiorcę na serio, wciągnąć go trochę bardziej w ten świat.

Trudno powiedzieć, że Śląsk Cieszyński jest znanym regionem. Mieszkańcom bardziej odległych lokalizacji nic ten termin nie powie, może tylko samo miasto Cieszyn wzbudzi mgliste skojarzenia. Ale poza wąskim kręgiem erudycyjno-inteligenckim jest przecież na porządku dziennym mylenie Śląska Górnego z Dolnym, traktowanie tego pierwszego jako Śląska jedynego, ahistoryczne zaliczanie do niego Zagłębia Dąbrowskiego, brak świadomości istnienia Śląska Opolskiego i tym podobne. A co dopiero, gdy mowa o malutkim Śląsku Cieszyńskim. Nawet rodzimi „czechofile”, wychowani na stołeczno-inteligenckich idealistycznych narracjach Szczygła, przybywają tu tylko na chwilę, by pojechać dalej, do Pragi lub Brna. Gdy czasami zostaną na dłużej, to okazuje się, że w czeskiej dziś części granicznego i niegdyś jednego miasta nie dzieje się za wiele. A jeśli, co wśród „czechofilów” raczej rzadkie, znają język sąsiadów, to okazuje się, iż w knajpach przesiadują nie typy hrabalowskie, lecz faceci, którzy po wypitych w dwie godziny pięciu radegastach i trzech śliwowicach opowiadają wulgarne dowcipy, powtarzają spiskowe teorie, kłócą się o bieżącą politykę, ślinią się do kelnerek czy pomstują na szefa z pracy: i to by było na tyle knajpianej czeskiej magii.

Na tle wielu innych, nierzadko większych regionów, ten i tak miał szczęście. Skoro o słowie pisanym mowa, spójrzmy na literaturę. Hulka-Laskowski, Morcinek, Wańkowicz, Przyboś, Filipowicz, Pilch, Kronhold, Jot-Drużycki – pisali o regionie lub z niego pochodzili, nieraz jedno i drugie. A z rzeczy mogących zainteresować dzisiejszych dwudziestoparolatków mamy Lekki bagaż Anny Cieplak, z akcją umiejscowioną w Cieszynie, o którym autorka często wspomina na marginesie głównej narracji. Ile niewielkich regionów czy niespełna trzydziestopięciotysięcznych miasteczek może się pochwalić tyloma literackimi odniesieniami, nawiązaniami, wspomnieniami?

Adam Miklasz, rocznik 1981, dokłada do tego całkiem już okazałego muru swoją cegiełkę. Werbus, czyli przyjezdny, jak się tam mawia, ale z dziesięcioletnim doświadczeniem, dzieli się refleksjami, wiedzą, chęciami popularyzatorskimi. Zapewne wielu „tutejszych” będzie kręciło nosem na efekt. W niewielkich społecznościach nierzadko pilnie strzeże się wyłączności na wizerunek i na to, kto i jak „powinien” go przedstawiać zamiejscowej publiczności. Autor ma chyba świadomość tego zjawiska, stąd liczne w książce zastrzeżenia, że to tylko jego głos, jego opinia, że są tuż obok znawcy więksi, badacze bardziej pieczołowici, że do niczego nie pretenduje i tak dalej. Skromność godna pochwały, aczkolwiek oddająca poniekąd dusznawy klimat nie tylko tej przecież, ale i wielu podobnych społeczności. Sądzę, że nie ma się z czego tłumaczyć. Książka zapewne niejednego zirytuje, inni będą mieli setki zastrzeżeń, jeszcze inni albo i ci sami uznają, że napisaliby to lepiej. Niech piszą, nie ma przecież limitów liczby książek o regionie. Choć nie raz i nie dwa podczas lektury nie zgadzałem się z autorem, to uważam, że taka narracja jest jego świętym prawem.

Perspektywa mieszkańca z dziesięcioletnim stażem jest bowiem dobra jako punkt startowy. Pozwala uniknąć wsobności i nieumiejętności wyjścia poza pieczołowicie pielęgnowany od pokoleń wizerunek regionu i wersję jego dziejów. A zarazem nie są to zachwyty czy niechęci osób przyjeżdżających sporadycznie i na krótko. W przypadku autorów książek o jakimś miejscu – do konkretnych i starannie z wyprzedzeniem dobranych rozmówców. Zwykle tymi rozmówcami są: ktoś wygadany z władz lokalnych, jakiś badacz dziejów okolicy, dyżurny miejscowy freak oraz ze dwie osoby, które dzielą z autorem zestaw słusznych poglądów na wszystko i w takim duchu wprowadzają go w miejscowe realia. Na podstawie takich wrażeń powstaje wiele relacji i zupełnie pochopnych generalizacji.

Autor Řezaného świata chyba pokochał to miejsce. Nie miłością łatwą, opartą na cielęcym zachwycie, neofickim idealizowaniu, chwilowym zapatrzeniu. Uczuciem, które bazuje na wrośnięciu w okolicę, na poznaniu jej, na przynajmniej częściowym zrozumieniu jej atutów, ale i na zderzeniu z nieoczywistymi problemami czy wadami. I na przewędrowaniu – to książka pisana przez faceta, który chodzi. Ta piesza (i sporadycznie kolejowa) perspektywa rzuca się w oczy. Tak nie opisałby okolicy ktoś, kto ogląda ją zza szyb samochodu. Ani ktoś, kto obserwuje zza biurka albo z perspektywy udziału w oficjalnych imprezach i z odwiedzenia głównie tego, co „trzeba zobaczyć”. Są tu godziny wędrówek, godziny przesiedziane w knajpach i na dworcach, godziny podsłuchanych rozmów przypadkowych ludzi napotkanych w przestrzeni publicznej. 

Miklasz napisał tę książkę „z wewnętrznej potrzeby podzielenia się [jego] fascynacją ze światem – tym bardziej, że świat o tym intrygującym kawałku ziemi wie tak naprawdę niewiele”. W odniesieniu do Śląska Cieszyńskiego przywołuje słowa Kundery dotyczące Europy Środkowej: „maksymalna różnorodność na minimalnej przestrzeni”. Mamy więc wpływy niemieckie i żydowskie wśród lokalnego mieszczaństwa, ale i nazistowskie zbrodnie przeciwko tej koegzystencji. Mamy baronów przemysłu w Ostrawsko-Karwińskim Zagłębiu Węglowym, których nie tylko pod względem majątku czy poziomu życia, ale także kultury i identyfikacji etnicznej niewiele łączyło z miejscowymi polskojęzycznymi autochtonami i z masowo napływającą tu za chlebem biedotą z Galicji.

Mamy, rzecz jasna, także wpływy czeskie, ale przedstawione nie w typowym dla wielu polskich autorów naiwnym i idealistycznym obrazku, na którym sąsiadujemy z dobrodusznymi Szwejkami. Adam Miklasz przypomina czeski ekspansjonizm. Sięga po tematy sporu o tak zwane Zaolzie i nacisków na wynarodowienie ludności polskiej w międzywojniu. Świetnie na tym przykładzie widać zderzenie perspektywy lokalnej, którą przyjezdny autor, chcąc nie chcąc, poznać musiał, bo jest ona w regionie żywa, z niemal zupełnym brakiem świadomości na ten temat w pozostałych częściach kraju. Miklasz, odkrywając miejscową historię, widzi jednocześnie, jak media ogólnopolskie jej nie znają, więc wciąż przepraszają i wstydzą się za wkroczenie polskich wojsk jesienią 1938 roku na sporny teren, a zarazem nie wiedzą (lub wiedzieć nie chcą), skąd pomysł wkraczania akurat tam. W skrócie przypomina o tym, że Czesi nie dopuścili do plebiscytu na tym terenie, dokonali w 1919 roku zbrojnej napaści, sabotowali wysiłki wojenne Rzeczpospolitej podczas najazdu bolszewickiego (między innymi nie przepuścili przez swoje terytorium transportu broni z Węgier), a w międzywojniu podejmowali liczne działania przeciwko miejscowym Polakom. Zauważa też, że o ile w Polsce część opinii publicznej chciałaby przepraszać i kajać się za rok 1938, o tyle w Czechach po prostu nie ma głosów postulujących to samo w kwestii wydarzeń z roku 1919 i późniejszych poczynań wobec mniejszości polskiej.

Autor nie poprzestaje na tym wątku, sporadycznie wybrzmiewającym w polskiej debacie, lecz sięga także po wydarzenia całkiem nieodległe w czasie i w zasadzie niedyskutowane nawet w niszowym obiegu, jak na przykład dokonane już w zaawansowanym real-socjalizmie zniszczenie starej Karwiny, która w swej historycznej postaci wciąż kłuła w oczy „zbytnią” polskością. Zatem celowo i planowo dawne skupiska ludności zrównano spychaczami, a rozproszenie mieszkańców po nowych, anonimowych blokowiskach rozbiło spójność społeczną i przekaz pokoleniowy.

To wszystko jest jednak – na szczęście – pisane bez cienia szowinizmu. Miklasz przypomina czeskie przewiny bez taryfy ulgowej, ale nie ma tu tonu całościowo antyczeskiego. Wręcz przeciwnie: są też ukazani Czesi dzisiejsi, z którymi żyje się, mimo różnic, zasadniczo w zgodzie. Jakkolwiek Miklasz dokumentuje wiele zaszłości czy kwestii spornych, a także o wiele mniej idealistycznie niż „czechofile” patrzy na tę zbiorowość, to wybrzmiewa w książce tyleż humanistyczna, co zdroworozsądkowa postawa. Mówi ona, że jesteśmy na siebie skazani, żyjemy tuż obok, korzystamy z otwartej granicy, jedni i drudzy mamy sobie coś do zaoferowania, więc jakoś się dogadujmy. Co się stało, to się nie odstanie, teraz wszyscy jesteśmy tutaj na swoim miejscu. 

W tej niełatwej układance ważnym elementem są także Polacy zza Olzy, odwiecznie lub od dawien dawna tu żyjący. Są u siebie, ze swoją oryginalną kulturą, językiem trudnym do zrozumienia dla przybysza, a stanowiącym przepiękny przykład różnorodności kulturowej. Trapieni także dzisiaj, nawet gdyby zapomnieć o dawnych szykanach, rozmaitymi problemami jako mniejszość narodowa, ale wciąż trzymający się razem, prężni organizacyjnie, zżyci, słusznie dumni ze swojej kultury, tożsamości i dorobku. Jest to grupa, która mimo otwartych granic, wsparcia ze strony Polski i braku prześladowań, podlega tendencjom rozmywania się czy może raczej nakładania tożsamości i powolnego ciążenia części jednostek ku kulturze czy choćby tylko ogólnej identyfikacji czeskiej. Ale wciąż silna, dynamiczna oraz, jak wskazuje autor, przecząca stereotypowi mniejszości słabej, zahukanej, wystraszonej, bezradnej. Przeciwnie – ponadprzeciętnie prężnej nie tylko na tle innych mniejszości, ale chyba także w porównaniu z większościowymi sąsiadami. Inna sprawa, że – jak zauważa autor – z punktu widzenia Czechów i z perspektywy Pragi ten skrawek ziemi jest dzisiaj o wiele mniej istotny niż niegdyś. Ubolewa natomiast nad czymś innym: 

Próżno szukać, mimo wzrastającej fali popularności „małych Polsk”, współczesnych dzieł sztuki, popkulturowych opracowań, filmów, książek poświęconych temu regionowi. Świat Polaków po drugiej stronie Olzy jest dziwnie zamilczany, a wiedza o nich zatrważająco wręcz niska. Nawet Ewa Farna – obecnie najbardziej znana i rozpoznawalna reprezentantka Zaolzia – jest dla wielu swoich fanów piosenkarką gdzieś tam z Czech, która z jakiegoś dziwnego powodu jest też Polką.

Podstawą różnorodności regionalnej są nie tylko obecne i dawne etnosy. Ważne są także etosy, na przykład zawodowe. Miklasz ukazuje nam świat, w którym na niewielkiej przestrzeni przenikały się wpływy przeróżnych profesji. Mieliśmy więc solidne miejskie rzemiosło i wolne zawody uprawiane wśród porządnych miejskich kamienic. Tuż obok: wielkie zagłębie przemysłowo-węglowe dymiące setkami kominów, podziurawione sztolniami i chodnikami, wprawiane w drgania przez pociągi towarowe, zabudowane robotniczymi domami, ruderami, a później skupiskami bloków/paneláków. A w niewielkiej odległości od nich rozciągał się świat wiejsko-góralsko-pasterski. Wiele z tego to już (lub wkrótce) przeszłość, ale warto o niej pamiętać. Wszystko to odcisnęło piętno na ludziach stamtąd, nie zniknie bez śladu. A w dodatku – co wybrzmiało, gdy autor opisywał odchodzące dziś do lamusa górnictwo – nawet rzekomo nieuchronne zmiany można przeprowadzać i relacjonować z szacunkiem, zamiast lekceważąco machać ręką nad tysiącami ludzkich losów.

Wszystko to czyni z okolicy istny tygiel kulturowy, wzmocniony jeszcze przez galimatias językowy. Wielu Polaków – i tych zza Olzy, i z części regionu w granicach Polski – mówi lokalną gwarą, czyli po naszymu, a gdy ktoś jej nie zna, to wiadomo od razu, że nie jest stela, czyli od pokoleń stąd. Ale i miejscowi Czesi nie mówią „praskim” wariantem języka. W Ostrawie i (po)przemysłowej okolicy północnego wschodu kraju także čeština ma specyficzną wersję, będącą przedmiotem wielu czeskich żartów, a nawet pogardy ze strony mieszkańców innych regionów. Tam, gdzie wpływy polskie i czeskie krzyżują się od dekad, a w dodatku są jeszcze wzmacniane przez językowe regionalizmy, wszyscy się jakoś dogadują i rozumieją, choć dla przyjezdnych będzie to jedna wielka łamigłówka. Autor bardzo obrazowo przedstawia niuanse językowych zawiłości regionu – momentami można się zaśmiać, a można też zadziwić nad tym, jak życie na skomplikowanym pograniczu wpływa na lingwistyczną kreatywność czy bezrefleksyjne pomieszanie z poplątaniem. 

Wszystko to kłębi się szczególnie w knajpach. Jakkolwiek momentami jest tu chyba za dużo zgranej figury mężczyzny przy stoliku lokalu serwującego alkohol i z tej perspektywy obserwującego świat lub spierającego się z podobnymi osobnikami, to trudno w akurat takim miejscu świata abstrahować od atmosfery i społecznego znaczenia knajp. Czeskie hospody są centrum życia społecznego miejscowych, obiektem odwiedzin przyjezdnych, a i dla Polaków z terenów przygranicznych stanowią pewien punkt odniesienia, choć zdaje się mniej istotny niż chcieliby tego „czechofile” czy w ogóle mieszkańcy bardziej odległych części naszego kraju, przekonani, że czeskie piwo przyciąga jak bardzo silny magnes. Wiele obserwacji Miklasza pochodzi z knajp – i nie ma się czego wstydzić, choć nie będą to obserwacje hrabalowskie, bo i czasy nie są hrabalowskie. Spory o politykę, język, historię, ale też i o rozmaite drobiazgi toczą się często właśnie w hospodach. Niektóre z nich są też swoistym oknem na świat ciut większy, w którym można spotkać przybyszów zarówno z głębi Polski i Czech, jak i z nieodległej Słowacji. Tak jak opisana w osobnym rozdziale czeskocieszyńska nádražka, czyli podrzędna, ale sympatyczna restauracja dworcowa, dziś już niestety niedziałająca, co jako bywalec odnotowuję ze smutkiem. Szkoda tylko, że autor nie kreśli bardziej pełnego obrazu „życia lokalowego”, bo i polski Cieszyn ma się czym w tym względzie pochwalić. I nie o alkohol tu idzie, lecz o ponadprzeciętnie dużą jak na niewielkie miasto liczbę kawiarń, w większości o długim stażu. Fenomen to nieprzypadkowy, lecz stanowiący świadectwo austro-węgierskiej przeszłości i długiego trwania solidnej mieszczańskości. Skoro książka ma promować i odkrywać Śląsk Cieszyński oraz opiewać jego ciekawą specyfikę, to warto pokazać czytelnikom pochodzącym na przykład z dawnego zaboru rosyjskiego, ze świata niegdyś zapyziałych i biednych miasteczek, że już od kilku pokoleń jest to miejsce dość odmiennego stylu życia.

W recenzji nie może zabraknąć oceny, a ta będzie uzależniona od grupy odbiorczej. Dla zupełnie początkujących i nieznających wcale Śląska Cieszyńskiego będzie to pożyteczna lektura. Jako wstęp, który pozwoli poruszać się po tym terenie już nie tylko po omacku. Pisana z nerwem, z gawędziarskim zacięciem, pełna anegdot, ocen, spoglądania na boki ciekawsze niż w standardowej przewodnikowej narracji. Pisana w stylu, który może razić starsze pokolenie i „poważnych odbiorców literatury”, ale przystępnym dla młodych czytelników i nieodpychającym drętwą mową. Bardziej zaawansowani czytelnicy mogą poczuć niedosyt. Książka jest bardzo cieszynocentryczna i aż prosi się o skrócenie tego wątku na rzecz opowieści o innych miejscach, szczególnie po polskiej stronie granicy. Natomiast zaawansowani nie dowiedzą się zbyt wiele nowego w warstwie faktograficznej, ale, po pierwsze, to nie jest książka dla nich, a po drugie – sądzę, że nie zaszkodzi im wgląd w świat nieekspercki, niebiblioteczny, nieoficjalny, a w swej zwyczajności nierzadko przegapiany czy nieuświadamiany.

Przydałaby się staranniejsza redakcja językowa dotycząca interpunkcji czy błędów („najmniejsza linia oporu”). Nie zaszkodziłby solidny redaktor, który wyciąłby fragmenty przegadane czy wątki niewiele wnoszące do sprawy (szczególnie z rozdziału dotyczącego realiów pandemicznych, nie wiem, czy w ogóle potrzebnego, bo szybko się on zdezaktualizuje), a wskazał takie, które warto poszerzyć. Sam autor, skoro dokonał subiektywnego wyboru tematów i proporcji oraz oznajmił to podtytułem, nie powinien się aż tak bardzo z tego tłumaczyć – i we wstępie, i w rozdziale końcowym, jak gdyby starał się z góry uprzedzić wszelkie możliwe krytyki. 

A najbardziej przydałoby się większe wydawnictwo, bo rzecz wydana lokalnie i bez wsparcia promocyjnego trafi niestety zapewne głównie do tych, którzy już w Śląsk Cieszyński są „wkręceni”. Aż szkoda, że w ofercie większych oficyn, wśród książek o ziemiach dawno utraconych czy dawno odzyskanych, albo wśród zachwytów nad regionalno-kulturową różnorodnością, nie znalazło się miejsce dla książki o tej właśnie ziemi. Od dawna polskiej i zarazem dziś w sporej mierze niepolskiej. O Polakach ubogacających czeską różnorodność. O Polakach mówiących zupełnie inaczej niż literacką polszczyzną. O Czechach nie ze Szwejka, lecz z armii najeźdźcy. O Czechach nie z półbaśniowych praskich lokali uwiecznionych przez Hrabala, lecz z knajp pełnych przaśnych odzywek i męskich przekleństw.

Ale i w wydaniu niszowej oficyny warto przeczytać Řezaný świat. 

Adam Miklasz, Řezaný świat. Osobisty przewodnik po Śląsku Cieszyńskim, Fundacja Volens, Cieszyn 2022.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Remigiusz Okraska, A może by tak rzucić wszystko i wyjechać na Śląsk Cieszyński?, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 188

Przypisy

  1. Podcast Słuchaj z Czytelnikiem, odc. 11, https://www.youtube.com/watch?v=BSR3kIMNN6Q [dostęp:13.03.2023].
  2. J. Štifter, Svět jako prostranství, o které se dělí živí i mrtví, https://www.iliteratura.cz/clanek/43385-stifter-jan.
  3. A. Kaczorowski, Czechy. To nevymysliš, Warszawa 2022, s. 13.
  4. Co różni Polaków i Czechów. „Mam wrażenie, że zaczynają nam tego zazdrościć”, https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/polacy-zakochani-w-czechach-te-wymarzone-czechy-sa-tylko-konstrukcja-wywiad/2trtpby,79cfc278 [dostęp: 04.01.2023]
  5. Plodnost v Česku loni vzrostla, byla nejvyšší od roku 1992, https://www.seznamzpravy.cz/clanek/domaci-zivot-v-cesku-plodnost-v-cesku-loni-vzrostla-byla-nejvyssi-od-roku-1992-221423 [dostęp: 04.01.2023]
  6. Można tu wspomnieć choćby o dzielnicy Cejl, znajdującej się poza Pragą, bo w drugim największym (co do liczby mieszkańców) mieście – Brnie. Obszar ten (zwany także wymownie „Brnoxem”) w większości zamieszkiwany jest przez Romów i stanowi ciekawy przykład etniczno-społecznej gettoizacji.
  7. Co różni Polaków i Czechów...
  8. Czeski filozof i dysydent, https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Pato%C4%8Dka
  9. Członek grupy czechosłowackich "cichociemnych", brał udział w zamachu na nazistowskiego protektora Czech i Moraw, Reinharda Heydricha, https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Kubi%C5%A1
  10. Czeska polityczka, skazana na śmierć w komunistycznym procesie pokazowym, https://pl.wikipedia.org/wiki/Milada_Hor%C3%A1kov%C3%A1
  11. Normalizacja w Czechosłowacji to okres mniej więcej od końca Praskiej Wiosny (1968) do Aksamitnej Rewolucji (1989), kiedy to za cenę wzrostu gospodarczego i podniesienia standardu życia w kraju zapanowały społeczny marazm i zwiększenie opresji ze strony Státní bezpečnosti, czechosłowackiej służby bezpieczeństwa państwowego (przyp. B.Sz.).
  12. Chodzi o spór o nazwę Czechosłowacji, który miał miejsce na początku 1990 roku, https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_o_my%C5%9Blnik
  13. Czeski polityk, prezydent i premier Czechosłowacji, https://pl.wikipedia.org/wiki/Edvard_Bene%C5%A1
  14. Čapkova Válka s mloky jako varování nejen před fašismem, https://cesky.radio.cz/ceske-knihy-ktere-musite-znat-8508847/6 [dostęp: 28.06.2022].
  15. K. Čapek, „Inwazja jaszczurów”, tłum. J. Bułakowska, Warszawa 2021, s. 317.

Powiązane artykuły

24.11.2022

Nowy Napis Co Tydzień #179 / „Nasza zamkniętość bierze swój początek na granicznych górach”. Wywiad z czeskim historykiem Michalem Stehlíkiem

Błażej Szymankiewicz: Jak to się stało, że publicznie znany profesor historii, kandydat na rektora najstarszego uniwersytetu w Europie Środkowej, zdecydował się na stworzenie podcastu na YouTube?

Prof. Michal Stehlík: To nie była decyzja podjęta z dnia na dzień. Głównym powodem była kwestia obecności historii w przestrzeni publicznej, jest ona dla mnie bardzo ważna, a ponadto chodziło o – z jednej strony – absencję tematów historycznych wśród środowiska akademickiego, które traktowało kwestię historii bardzo płytko i małostkowo, a z drugiej – o nieudolność w przekazywaniu tych tematów szerokiej publiczności. Głównym zamiarem było to, aby dyskusje o historii nie toczyły się wyłącznie na uniwersytetach. Powiem szczerze, że konferencje naukowe, na których historycy rozmawiają wyłącznie między sobą, to nie moja bajka. Zawód historyka w moim rozumieniu łączy się z powołaniem, jakąś misją informowania społeczeństwa, więc pozostawało tylko znaleźć do tego odpowiednie narzędzie.

W jednym z odcinków Pańskiego podcastu użył pan sformułowania „czeska martyrologia”. Czy mógłby Pan wyjaśnić, czym ona jest i jak się objawia? W Polsce ludzie w większości uważają, że Czechy są narodem antymartyrologicznym, antyromantycznym i że mesjanizm oraz cierpienie są typowe wyłącznie dla nas.

Tak właściwie to obie tezy są prawdziwe. Według mnie Czesi, ogólnie, jako społeczeństwo, nie posiadają silnej cechy samopoświęcenia się jakiejś sprawie, ofiarności. Może to być spowodowane doświadczeniem historycznym, o którym mówił Jan PatočkaCzeski filozof i dysydent, https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Pato%C4%8Dka[1], że jesteśmy narodem dziewiętnastowiecznych mieszczańskich handlarzy, ale także doświadczeniem „zdrady monachijskiej” z 1938 roku albo inwazji wojsk Układu Warszawskiego w 1968. To nie są może największe czy najważniejsze przykłady wydarzeń historycznych, które zaważyły na czeskim społeczeństwie, ale są chyba najbardziej masowe, więc w tym sensie jest to martyrologia rozumiana właśnie „masowo” czy też „społecznie”. Natomiast z drugiej strony nie ma w tym czynnika typowego dla martyrologii – ofiary, za siebie lub za innych. Zatem ta martyrologia nie przenika do społeczeństwa poprzez ofiarność, czeskie społeczeństwo jest raczej nastawione na wyszukiwanie korzyści i wygody w wydarzeniach historycznych, które je dotykają. Równocześnie panuje przekonanie, że dobrze jest mieć kogoś, kto poświęci się za nas. Mam taką tezę, że w czeskiej historii jest kilka tego typu figur – w latach czterdziestych był to Jan KubišCzłonek grupy czechosłowackich "cichociemnych", brał udział w zamachu na nazistowskiego protektora Czech i Moraw, Reinharda Heydricha, https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Kubi%C5%A1[2], w latach pięćdziesiątych Milada HorákováCzeska polityczka, skazana na śmierć w komunistycznym procesie pokazowym, https://pl.wikipedia.org/wiki/Milada_Hor%C3%A1kov%C3%A1[3], w roku 1969 mieliśmy Jana Palacha, aż dochodzimy do Karty 77, kiedy to kilka osób poszło do więzienia, a reszta społeczeństwa – upraszczając – żyła sobie w spokoju. Działa więc to trochę tak, że zrzucamy ten los męczennika na pojedynczą figurę lub symbol, ale nie on jest naszą cechą ogólnospołeczną.

Pański podcast nosi tytuł Przepiszcie historię. Jak wielkim problemem we współczesnych Czechach jest zakłamywanie historii, pisanie jej na nowo z pobudek politycznych czy ideologicznych? Czy w czasach mediów społecznościowych, fake newsów i dezinformacji można w ogóle jeszcze mówić o obiektywności historii, o społecznym autorytecie historyków?

Myślę – być może trochę sceptycznie – że podstawą historii i narracji historycznej jest zakłamywanie dziejów, ponieważ ich nieodłączną częścią jest subiektywność i selektywność. Historia stała się dyscypliną naukową dopiero w XIX wieku, a w tym samym czasie zaczynają się pojawiać masowe media. Historia została więc jednym z narzędzi manipulacji opinii publicznej. Nasz podcast powstał między innymi dlatego, że wraz z moim współprowadzącym, Martinem Gromanem, mieliśmy wrażenie, że to zjawisko przybiera na sile. Patrząc z psychologicznego punktu widzenia: aby manipulować ludźmi, należy znaleźć coś, co jest dla nich wspólne. A historia (rozumiana jako nauka i szkolny przedmiot) oraz jej mity i narracje są czymś wspólnym dla wielu ludzi i dlatego właśnie jest ona zakłamywana. Nie chodzi mi teraz o fake newsy, istnieje po prostu jakaś konkretna tradycja opowiadania o danym wydarzeniu, co jest później wykorzystywane na różne sposoby w przestrzeni publicznej. Wiążą się z tym oczywiście ekstremalne zjawiska, jak na przykład Tomio Okamura (założyciel skrajnie prawicowej partii SPD – przyp. B.Sz.), który twierdzi, że Jan Hus był zwolennikiem demokracji bezpośredniej, a Cyryl i Metody przyszli do Czech ze wschodu, sugerując, że Wschód jest dobry, a Zachód to nasz wróg. To absurdalny przykład, ale takie teorie rezonują wśród ludzi, odwołują się do ich (nie)wiedzy historycznej i emocji. Niestety, poprzez opowiadanie historii równocześnie ją podkolorowujemy i zakłamujemy, te dwie rzeczy są nierozłączne.

Może zapytam inaczej – ostatnio w Polsce dużo mówi się o nauczaniu historii, niedawno powstał podręcznik do nowego przedmiotu Historia i Teraźniejszość, który wzbudza w mediach spore kontrowersje. To nie pierwszy raz, kiedy w Polsce nauka historii w szkołach jest wykorzystywana do sporów ideologicznych. A jak to wygląda w Czechach? Czy da się u was zauważyć instrumentalizację historii, wykorzystywanie narodowych mitów do celów politycznych?

Według mnie nie jest to u nas „systemowy” problem, z pewnością nie jest on związany z polityką czy z jakimkolwiek rządem. Najnowszy gabinet premiera Fiali z partii ODS ma co prawda w swoich szeregach polityków z pewnego konkretnego ideologicznego spektrum, którzy mają bardzo jasne, czarno-białe poglądy na temat komunizmu i starają się je propagować w ramach swoistej polityki pamięci. Może to, co powiem, zabrzmi dość paskudnie, ale my, Czesi, poprzez brak systemowej czy ideologicznej, odgórnej polityki pamięci, jesteśmy ofiarami schematów z podręczników historii. Co prawda piszemy je co jakiś czas na nowo, ale sądzę, że większość czeskiego społeczeństwa wciąż tkwi w prostych schematach z podręczników z czasów komunizmu. Jeśli chodzi o młode pokolenie, to jestem sceptyczny, nie widzę tam zasadniczych zmian, gdy patrzę na to, czego uczą się w szkole moje dzieci. Ponadto ta historia uczona w szkole nijak ma się do współczesności, jest ona przedmiotem nieżyciowym. Jestem przeciwnikiem ideologizacji historii, tej „obowiązkowej” pamięci historycznej, którą macie w Polsce. Ale Czesi są z kolei na drugim biegunie tego zjawiska, czyli niemal całkowitej nieobecności takiej pamięci. Ponadto historia zawsze musi być poddawana aktualizacji i kontekstualizacji, aby była w stanie przemówić do społeczeństwa, a najbardziej aktualnym okresem, który może na nas wpłynąć, jest – upraszczając – ostatnie pięćdziesięciolecie. W czeskim społeczeństwie nie istnieje na przykład konsensus, jeśli chodzi o ocenę okresu normalizacjiNormalizacja w Czechosłowacji to okres mniej więcej od końca Praskiej Wiosny (1968) do Aksamitnej Rewolucji (1989), kiedy to za cenę wzrostu gospodarczego i podniesienia standardu życia w kraju zapanowały społeczny marazm i zwiększenie opresji ze strony Státní bezpečnosti, czechosłowackiej służby bezpieczeństwa państwowego (przyp. B.Sz.).[4]. Często mówi się, że był to straszny czas, kiedy StB zamykała ludzi w więzieniach, ale część społeczeństwa w tym okresie przeżywała swoje najlepsze lata, zakładała rodziny, starała się żyć „normalnie” – i ci ludzie nie chcą słyszeć, że żyli w moralnie złych czasach. Zatem polityka pamięci czy też pamięć społeczna w Czechach to raczej stan absencji, pustki, ale sądzę, że i tak jest to lepsze od ideologizacji czy też forsowania „jedynej słusznej” wersji historii.

Ta różnica objawia się także tym, że w Polsce wiele mówi się na temat „polityki historycznej”, podczas gdy w Czechach takie pojęcie w zasadzie nie istnieje.

Nie mamy takiego terminu. Jest to spowodowane co najmniej dwoma czynnikami – inteligencja (jako warstwa społeczna) jest u nas trochę ignorowana, a ponadto w latach dziewięćdziesiątych w Czechach panował wielki strach przed ideologizowaniem czegokolwiek, tak jak to robili komuniści. Nastał wówczas przyciężkawy, beztożsamościowy okres. Obecnie trudno jest odwrócić ten proces. Powstał u nas Ústav pro studium totalitních režimů (Instytut Badania Reżimów Totalitarnych), który jest quasi-instytucją pamięci, podobną poniekąd do polskiego IPN. Są pewne próby zmierzenia się z trudną przeszłością, podkreśla się, że komunizm był zły, ale systemowa polityka pamięci w Czechach nie istnieje. Powtarzam to moim studentom na prostym przykładzie: popatrzcie, ile powstało w ostatnich latach nowych muzeów i pomników – praktycznie żadne. Polityka pamięci musi się jakoś materializować, a tego właśnie u nas brakuje. Nie chcę wartościować tej sytuacji, ale ta nieobecność instytucji i systemowych rozwiązań jest w Czechach faktem.

Można to zauważyć choćby na przykładzie wspomnianych nowoczesnych muzeów, w ciągu ostatnich dwóch dekad powstały ich w Polsce dziesiątki.

Dlatego że u was istnieje cały odgórny system, jest to coś, co ma wielką wagę dla państwowej polityki. W Czechach jest jeszcze jeden powód tej systemowej nieobecności, mianowicie jej polityczna zbyteczność. Pamięć i historia nie są wielkimi tematami czeskiej polityki, a w dodatku naszym politykom nikt „marketingowo” nie wytłumaczył, że jest to coś, dzięki czemu mogą zyskać większe słupki poparcia. Ale to byłby już czysty pragmatyzm, jeśli nie cynizm.

W rozmowie z dziennikarzem Petrem Horkým mówił Pan, że Czesi są zamkniętym narodem, który nie zna swoich sąsiadów, nie interesuje się nimi. Kiedy dowiedziałem się, że Czeskie sny Pavla Kosatíka nie zawierają rozdziału o Polsce, to byłem zszokowany (autor napisał ten rozdział specjalnie do polskiego wydania – przyp. B.Sz.). Skąd bierze się ten brak zainteresowania światem zewnętrznym i ta czeska zamkniętość?

Zawsze mówię, trochę żartobliwie, że nasza zamkniętość bierze swój początek na granicznych górach. Kiedy spojrzy się na geologiczną mapę Czech, to można zauważyć, że tkwimy w kotlince, żyjemy trochę dla samych siebie. Ma to oczywiście swoje socjologiczno-historyczne powody. Jednym z nich jest według mnie wysiedlenie Niemców, ponieważ Czesi utracili wówczas doświadczenie obcowania z Innym, z odmiennym językowo i kulturowo żywiołem. Drugi powód to społeczna wygoda: po co konfrontować się z czymś obcym, skoro żyjemy tu sami i dla siebie? Powrócę znowu do Jana Patočki – jest to związane z naszym małomieszczaństwem, burżuazyjnością, mentalnością kupiecką: one nie potrzebują zewnętrznego świata ani spotykania się z zewnętrznymi zjawiskami. To nas po prostu nie interesuje, więc tym bardziej zasklepiamy się w schematach i stereotypach na temat innych narodów. Na sąsiednie kraje raczej zerkamy, niż przyglądamy im się dokładnie, aby je poznać. Te powody wynikają w głównej mierze z tego, w jaki sposób powstało nowoczesne czeskie społeczeństwo: jego bazą jest klasa średnia, która zajmuje się przeważnie samą sobą. Może generalizuję, ale tak właśnie uważam. Jest tu też powód historyczny – Czesi żyją sami dla siebie już od 1945 roku – to, że istniała Czechosłowacja nie oznacza, że znaliśmy i dostrzegaliśmy Słowaków.

Ta kwestia Słowacji i Słowaków wydaje mi się interesująca: trudno mi sobie wyobrazić, że przez większość dwudziestego stulecia żyliście razem w ramach jednego państwa, a równocześnie ta znajomość słowackich realiów i historii stoi w Czechach na niezbyt dobrym poziomie.

Słowacy są najlepszym przykładem tego, jakim narodem są Czesi. Kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych Václav Klaus szkolił pewnego dziennikarza ze znajomości Słowacji, to opowiadał mu o trasach turystycznych i wycieczkach w góry. Czescy politycy byli zszokowani „wojną o myślnik”Chodzi o spór o nazwę Czechosłowacji, który miał miejsce na początku 1990 roku, https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_o_my%C5%9Blnik[5], ale zarazem w ogóle nie było wśród nich refleksji na temat tego, że wcale nie znamy tej drugiej strony i czego właściwie ci Słowacy od nas oczekują. Przejawia się to silnym bohemocentryzmem, a nawet, powiedziałbym, pragocentryzmem. Dla Czechów władze Czechosłowacji były ciągle władzą czeską, praską. Nie było i nie ma potrzeby poznania tego drugiego, panuje podejście typu: idziemy własną drogą, nie oglądamy się na innych. Widać to na przykładzie naszego stosunku do rozpadu Czechosłowacji: Słowacy świętują 1 stycznia, a my nie – powstanie Republiki Czeskiej nie jest dla nas powodem do świętowania, ale powstanie Czechosłowacji 28 października 1918 roku już tak, to jest nasza tożsamość. Widać więc, że dla Czechów Czechosłowacja była i jest tak naprawdę czeskim państwem, nie czesko-słowackim. 

Niedawno w Bibliotece Miejskiej w Pradze odbyła się debata „Češi 21. století mezi Západem a Východem” (Czesi XXI wieku pomiędzy Zachodem i Wschodem), zaproszonym gościem był Pański kolega, Petr Hlaváček. Z polskiej perspektywy taki tytuł wydarzenia wydaje się dość absurdalny, ponieważ w Polsce bardzo często podkreślamy, że bycie częścią Zachodu jest naszą racją stanu, wyraźnie odcinamy się od Wschodu, reprezentowanego przez Rosję. Dlaczego Czesi, ponad trzydzieści lat po upadku komunizmu, wciąż jeszcze zadają sobie takie pytania? Czy BenešowskaCzeski polityk, prezydent i premier Czechosłowacji, https://pl.wikipedia.org/wiki/Edvard_Bene%C5%A1[6] koncepcja bycia „pomostem między Wschodem a Zachodem” wciąż jest żywa w czeskim dyskursie polityczno-społecznym?

Nie wydaje mi się, że chodzi tu o bycie pomostem, który starał się stworzyć Beneš. Sądzę, że samo to pytanie jest retoryczne. Jeśli Petr Hlaváček zadaje sobie pytanie, czy Czechy są Wschodem czy Zachodem, to robi to dlatego, że z góry zna na nie odpowiedź – jesteśmy Zachodem. Jest to intelektualna zabawa w dyskusję, podczas której dochodzi się do konkluzji, że należymy do zachodniego świata. Według mnie jest to takie specyficzne samoutwierdzanie się w danym przeświadczeniu. Będę trochę uszczypliwy, ale wydaje mi się, że może to wynikać z niskiego poczucia własnej wartości, odgórnego zakładania, że należymy do cywilizacji zachodniej i nie musimy o tym dyskutować. Tak jak powiedziałem, jest to pytanie retoryczne, a kwestii przynależności do Wschodu nikt tutaj nie bierze poważnie, poza niewielkim procentem społeczeństwa. Kiedy patrzę na rusofilię wśród Czechów i Słowaków, to u nas utrzymuje się ona na dużo niższym poziomie. To, co ostatnio obserwuję na Słowacji, jest dla mnie bardzo zaskakujące. Ciągoty do Wschodu Czechów nie dotyczą, jak by powiedział Václav Klaus: to pytanie jest fałszywe.

Zauważyłem właśnie, że większość prorosyjskich komentarzy na czeskich portalach jest pisana po słowacku.

Tak, jest ich bardzo dużo, dla moich kolegów-historyków ze Słowacji ta ukryta, wewnętrzna rusofilia Słowaków była bardzo nieprzyjemnym zaskoczeniem. Nie chcę jednak oceniać słowackiego społeczeństwa. Przedstawicielem tej specyficznej orientacji na Słowacji jest według mnie Ján Čarnogurský, co dla wielu osób może być nonsensem, gdyż jest on rygorystycznym katolikiem, ale zarazem uwielbia Moskwę. Nie chodzi o to, że kocha Rosję z powodu prawosławia, Wschodu czy słowiaństwa, ale kocha w Rosji wszystko to, co jest antyzachodnie, antyliberalne. Odcina się od zachodniego liberalizmu, a podstawą jego polityki jest konserwatyzm, a nie prorosyjskość. Flirtuje z Rosją, ponieważ jest ona dla niego ostoją konserwatyzmu, jest to odrzucanie liberalnych postaw obecnych na zachód od Bratysławy.

Myślę, że podobne zjawiska można zaobserwować również w Polsce. Już od czasów Romana Dmowskiego i jego Narodowej Demokracji istniały na polskiej prawicy środowiska ewidentnie prorosyjskie.

Wydaje się to absurdalne, ale tak naprawdę nie jest, ponieważ podstawą takiego podejścia jest w największym stopniu właśnie konserwatyzm lub sprzeciw wobec tego, co się dzieje w świecie zachodnim. Jest to równocześnie odseparowywanie się od pewnych konkretnych poglądów i zjawisk. Rozmawiałem o tym z przedstawicielami czechosłowackiej opozycji, z dysydentami, na przykład z Kamilą Bendovą – powiedziała, że Čarnogurský razem z nimi walczył przeciwko komunizmowi i Sowietom, ale równocześnie pozostał prorosyjski i tak też traktował swoją działalność opozycyjną: antyliberalnie.

Chciałbym zapytać o fenomen „Solidarności” – jest to chyba jedno z niewielu polskich zjawisk historycznych, które jest postrzegane w Czechach jednoznacznie pozytywnie. Czasem mam wrażenie, że „Solidarność” jest współcześnie bardziej doceniana przez Czechów niż przez samych Polaków i jest też jednym z przykładów, że między naszymi narodami może istnieć owocna współpraca polityczno-intelektualna (chodzi mi oczywiście o Solidarność Polsko-Czesko-Słowacką). Jak Pan postrzega dziedzictwo „Solidarności” i dlaczego ruchy dysydenckie w naszych krajach tak bardzo się od siebie różniły?

„Solidarność” w Polsce miała tę zaletę, że była masowym, zauważanym przez władze i społeczeństwo ruchem. Dla nas to antykomunistyczny fenomen, który możemy poniekąd utożsamić z Kartą 77, ale późniejsze losy obu tych inicjatyw są już kompletnie inne. Na tym polu walki czy oporu przeciwko komunizmowi jesteśmy sobie bliscy, Czesi i Polacy. Ale czechosłowacka rzeczywistość była bardzo odmienna od polskiej. Zawsze mówię moim studentom (upraszczając), że u nas Kartę 77 podpisały dwieście czterdzieści dwie osoby, do końca 1989 roku było ich nieco ponad tysiąc: większość w Pradze, niewielu Słowaków, powstało coś w rodzaju undergroundowego, reformistycznego getta. Strasznie mało ludzi, zasięg tej inicjatywy był o wiele mniejszy od oczekiwanego. Kiedy spojrzymy na charakter „Solidarności”, który wyrastał z zupełnie innych warunków społeczno-ekonomicznych, charakter nie tylko intelektualny, ale także – co jest dla Czechów zaskakujące – robotniczy, to widzimy, że mamy do czynienia z zupełnie odmiennym ruchem, nie mówiąc już o jego liczebności. Gdybyśmy mieli zestawić z tym jakieś podobne ilościowo czeskie zjawisko, to przychodzi mi na myśl Revoluční odborové hnutí (Rewolucyjny Ruch Związkowy), które służyło reżimowi! Charakter tych ruchów i związków w Czechosłowacji jest nieporównywalny z tym, co się działo w Polsce. Myślę jednak, że większość Czechów nie zna i nie dostrzega tego masowego, społecznego rozmachu „Solidarności”. Patrzy się na to upraszczająco: u nas był Havel, u was Wałęsa, tu Karta, tam „Solidarność”. Czeskie społeczeństwo, ogólnie rzecz biorąc, wie, że Polacy byli ostrzejsi w swojej opozycji wobec komunizmu, my byliśmy bardziej konformistyczni. Zasadniczą różnicą jest to, że w Polsce ten opór przeciwko reżimowi i społeczne niezadowolenie były dużo bardziej masowe i przenikały całą strukturę społeczną, podczas gdy u nas opozycja nigdy nie była czymś masowym. Ta różnica miała swoje tragiczne skutki. Do dzisiaj nie rozliczyliśmy się z tym (i chyba już tego nie zrobimy), jaki procent Czechów wspierał reżim i radykalne zmiany społeczne w okresie stalinizmu. Ta historia domaga się opowiedzenia, ale na razie w świadomości żyje jedynie przypadek Milady Horákovej i ludzie uważają temat za zamknięty. Podsumowując: „Solidarność” jest dla nas swego rodzaju historyczną „pieczątką”, dzięki której możemy mówić, że Polacy i Czesi byli w czymś podobni, mieli wielkich liderów i wygrali z komunizmem.

Można odnieść wrażenie, że ten obraz „Solidarności” w samej Polsce jest odbierany nieco inaczej. Pojawiają się głosy, że – z perspektywy czasu – „Solidarność” była dla niektórych rozczarowaniem lub zmarnowaną szansą, że ten „karnawał Solidarności” trwał bardzo krótko. Niektórzy polscy historycy i socjologowie twierdzą także, że „Solidarność” była pierwszym prawdziwym ruchem komunistycznym, że wyrastała z ducha „socjalizmu z ludzką twarzą”.

Jest w tym coś absurdalnego, ale mam też czeski przykład. Egon Bondy, czeski undergroundowy pisarz i teoretyk marksizmu, był przeciwny czechosłowackiemu reżimowi, który uważał za biurokratyczny i złajdaczony. Pisał o komunistach, że stali się nową klasą panujących biurokratów, że system nie jest prawdziwie socjalistyczny. Mówił też wiele o autonomii, o samorządach i radach, że to jest prawdziwy socjalizm. Porównując do tego Solidarność, która była ruchem organizowanym oddolnie i starała się przeforsować jakieś masowe idee, to da się tu być może zauważyć pewne paralele. Walka z komunizmem nie musi wiązać się z całkowitym odrzuceniem komunistycznych czy socjalistycznych idei, ale równocześnie te pojęcia uległy rozmyciu czy też wyczerpaniu, więc raczej nie będziemy się wzajemnie rozumieć w tej debacie. Dla nas komunizm współcześnie jest równoznaczny z totalitarnym reżimem. Ale to temat na zupełnie inną rozmowę, w tych pojęciach można się pogubić.

Czy widzi Pan współcześnie jakąś możliwą płaszczyznę polsko-czeskiego porozumienia lub lepszej współpracy intelektualno-kulturowej? Wiem, że inicjatywa V4 jest postrzegana w Czechach raczej negatywnie, ale może istnieją jakieś inne platformy, inicjatywy, instytucje, które mogłyby pomóc we wzajemnym poznawaniu się naszych narodów?

Jestem w tej kwestii chyba zbyt wielkim sceptykiem, zwłaszcza jeśli chodzi o to, co się stało z Grupą Wyszehradzką. Pamiętam anegdotę, którą opowiedział mi mój profesor Rudolf Chmel, który był ambasadorem na Węgrzech, obecnym podczas podpisania aktu założycielskiego Grupy V4. Z Polski do Wyszehradu przyjechał Lech Wałęsa, żeby złożyć pod tym aktem podpis i podobno miał powiedzieć coś w stylu: „Jaka inicjatywa środkowoeuropejska, przecież ja pochodzę znad Bałtyku”. Dzisiaj widać, że pojedyncze kraje Europy Środkowej są ze sobą niepowiązane, sytuacja jest bardzo rozmyta i niepewna, czy to w Polsce, czy na Orbanowskich Węgrzech, nie mówiąc już o targowisku populistycznej próżności na Słowacji. Jestem jednak ostrożnym optymistą, jeśli chodzi o płaszczyznę kultury, cieszę się, że Czesi w ogóle dostrzegają, że Polacy istnieją (nie wiem, czy działa to też w drugą stronę). Kultura i literatura nie pełnią już tej samej roli, co w XIX wieku czy w pierwszej połowie XX, ale literatura jest bardzo dobrym polem do nawiązywania współpracy i poznawania siebie nawzajem. Wywodzę się ze środowiska uniwersyteckiego, więc myślę, że warto byłoby również wzmocnić te więzy naukowe między naszymi krajami. To już będzie leżało w gestii tak zwanych liderów opinii, ale polsko-czeska współpraca naukowa jest tym polem, któremu przydałaby się lepsza pielęgnacja niż dotychczas.

Panie profesorze, bardzo dziękuję za Pański czas i za interesującą rozmowę.

Również dziękuję.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Michal Stehlík, Błażej Szymankiewicz, „Nasza zamkniętość bierze swój początek na granicznych górach”. Wywiad z czeskim historykiem Michalem Stehlíkiem, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 179

Przypisy

  1. Podcast Słuchaj z Czytelnikiem, odc. 11, https://www.youtube.com/watch?v=BSR3kIMNN6Q [dostęp:13.03.2023].
  2. J. Štifter, Svět jako prostranství, o které se dělí živí i mrtví, https://www.iliteratura.cz/clanek/43385-stifter-jan.
  3. A. Kaczorowski, Czechy. To nevymysliš, Warszawa 2022, s. 13.
  4. Co różni Polaków i Czechów. „Mam wrażenie, że zaczynają nam tego zazdrościć”, https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/polacy-zakochani-w-czechach-te-wymarzone-czechy-sa-tylko-konstrukcja-wywiad/2trtpby,79cfc278 [dostęp: 04.01.2023]
  5. Plodnost v Česku loni vzrostla, byla nejvyšší od roku 1992, https://www.seznamzpravy.cz/clanek/domaci-zivot-v-cesku-plodnost-v-cesku-loni-vzrostla-byla-nejvyssi-od-roku-1992-221423 [dostęp: 04.01.2023]
  6. Można tu wspomnieć choćby o dzielnicy Cejl, znajdującej się poza Pragą, bo w drugim największym (co do liczby mieszkańców) mieście – Brnie. Obszar ten (zwany także wymownie „Brnoxem”) w większości zamieszkiwany jest przez Romów i stanowi ciekawy przykład etniczno-społecznej gettoizacji.
  7. Co różni Polaków i Czechów...
  8. Czeski filozof i dysydent, https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Pato%C4%8Dka
  9. Członek grupy czechosłowackich "cichociemnych", brał udział w zamachu na nazistowskiego protektora Czech i Moraw, Reinharda Heydricha, https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Kubi%C5%A1
  10. Czeska polityczka, skazana na śmierć w komunistycznym procesie pokazowym, https://pl.wikipedia.org/wiki/Milada_Hor%C3%A1kov%C3%A1
  11. Normalizacja w Czechosłowacji to okres mniej więcej od końca Praskiej Wiosny (1968) do Aksamitnej Rewolucji (1989), kiedy to za cenę wzrostu gospodarczego i podniesienia standardu życia w kraju zapanowały społeczny marazm i zwiększenie opresji ze strony Státní bezpečnosti, czechosłowackiej służby bezpieczeństwa państwowego (przyp. B.Sz.).
  12. Chodzi o spór o nazwę Czechosłowacji, który miał miejsce na początku 1990 roku, https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_o_my%C5%9Blnik
  13. Czeski polityk, prezydent i premier Czechosłowacji, https://pl.wikipedia.org/wiki/Edvard_Bene%C5%A1
  14. Čapkova Válka s mloky jako varování nejen před fašismem, https://cesky.radio.cz/ceske-knihy-ktere-musite-znat-8508847/6 [dostęp: 28.06.2022].
  15. K. Čapek, „Inwazja jaszczurów”, tłum. J. Bułakowska, Warszawa 2021, s. 317.

Powiązane artykuły

20.10.2022

Nowy Napis Co Tydzień #174 / Zmarł Leszek Engelking

Z ogromnym smutkiem zawiadamiamy, że 22 października 2022 zmarł Leszek Engelking. 

Był – przede wszystkim – tłumaczem, wiernym polszczyźnie i językom, z których na nią przekładał, a także pisarzom, których dzieła ujmował w naszej mowie. Van Veen i Ada u Nabokova rozmawiają po polsku jego rzeczownikami i czasownikami, wyrok wydany jego polskimi słowami dostaje Cyncynat w Zaproszeniu na egzekucję, jego polskie przymiotniki i przyimki znajdują się w wierszach Bukowskiego i Garcii Lorki. Ostatni przekład, którego nie ukończył, to pełne tłumaczenie „Cantos” Ezry Pounda. 

– poinformował na Facebooku jego syn, Wojciech Engelking.

Za rozpowszechnianie dobrego imienia Republiki Czeskiej otrzymał w tym roku nagrodę „Gratias Agit” czeskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, ale z powodu złego stanu zdrowia nie był w stanie odebrać jej w Pradze. Poza czeskim Engelking przekładał także z: angielskiego, hiszpańskiego, rosyjskiego, słowackiego i ukraińskiego. Był członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich (od 1989) i laureatem Nagrody „Literatury na Świecie" (1989, 2002, 2008, 2018), a także nagrody polskiego PEN Clubu (2010) za przekłady z języka angielskiego i języków słowiańskich.

Niech spoczywa w pokoju.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Redakcja NNCT, Zmarł Leszek Engelking, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 174

Przypisy

  1. Podcast Słuchaj z Czytelnikiem, odc. 11, https://www.youtube.com/watch?v=BSR3kIMNN6Q [dostęp:13.03.2023].
  2. J. Štifter, Svět jako prostranství, o které se dělí živí i mrtví, https://www.iliteratura.cz/clanek/43385-stifter-jan.
  3. A. Kaczorowski, Czechy. To nevymysliš, Warszawa 2022, s. 13.
  4. Co różni Polaków i Czechów. „Mam wrażenie, że zaczynają nam tego zazdrościć”, https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/polacy-zakochani-w-czechach-te-wymarzone-czechy-sa-tylko-konstrukcja-wywiad/2trtpby,79cfc278 [dostęp: 04.01.2023]
  5. Plodnost v Česku loni vzrostla, byla nejvyšší od roku 1992, https://www.seznamzpravy.cz/clanek/domaci-zivot-v-cesku-plodnost-v-cesku-loni-vzrostla-byla-nejvyssi-od-roku-1992-221423 [dostęp: 04.01.2023]
  6. Można tu wspomnieć choćby o dzielnicy Cejl, znajdującej się poza Pragą, bo w drugim największym (co do liczby mieszkańców) mieście – Brnie. Obszar ten (zwany także wymownie „Brnoxem”) w większości zamieszkiwany jest przez Romów i stanowi ciekawy przykład etniczno-społecznej gettoizacji.
  7. Co różni Polaków i Czechów...
  8. Czeski filozof i dysydent, https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Pato%C4%8Dka
  9. Członek grupy czechosłowackich "cichociemnych", brał udział w zamachu na nazistowskiego protektora Czech i Moraw, Reinharda Heydricha, https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Kubi%C5%A1
  10. Czeska polityczka, skazana na śmierć w komunistycznym procesie pokazowym, https://pl.wikipedia.org/wiki/Milada_Hor%C3%A1kov%C3%A1
  11. Normalizacja w Czechosłowacji to okres mniej więcej od końca Praskiej Wiosny (1968) do Aksamitnej Rewolucji (1989), kiedy to za cenę wzrostu gospodarczego i podniesienia standardu życia w kraju zapanowały społeczny marazm i zwiększenie opresji ze strony Státní bezpečnosti, czechosłowackiej służby bezpieczeństwa państwowego (przyp. B.Sz.).
  12. Chodzi o spór o nazwę Czechosłowacji, który miał miejsce na początku 1990 roku, https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_o_my%C5%9Blnik
  13. Czeski polityk, prezydent i premier Czechosłowacji, https://pl.wikipedia.org/wiki/Edvard_Bene%C5%A1
  14. Čapkova Válka s mloky jako varování nejen před fašismem, https://cesky.radio.cz/ceske-knihy-ktere-musite-znat-8508847/6 [dostęp: 28.06.2022].
  15. K. Čapek, „Inwazja jaszczurów”, tłum. J. Bułakowska, Warszawa 2021, s. 317.

Powiązane artykuły

15.09.2022

Nowy Napis Co Tydzień #169 / Wszystko to zjedzą (ja)szczury

Karel Čapek, choć był pisarzem europejskiego formatu i jednym z najważniejszych środkowoeuropejskich twórców XX wieku, nie jest tak dobrze znany jak jego młodsi koledzy po piórze, na czele z Milanem Kunderą, Bohumilem Hrabalem czy Josefem Škvoreckim. Wbrew obiegowej opinii jego wkład w światową kulturę nie kończy się na wymyśleniu (wspólnie z bratem Josefem) i rozpowszechnieniu słowa „robot”, które pojawiło się po raz pierwszy w dramacie R.U.R (1920). Čapek nie jest jednak tylko literacką ciekawostką czy autorem związanym wyłącznie z poetyką dystopijnego science fiction. Inwazja jaszczurów, której wznowienie przygotowało wydawnictwo Dwie Siostry, może budzić silne skojarzenia właśnie z R.U.R. (tania siła robocza obraca się przeciwko ciemiężcy, co prowadzi do zagłady ludzkości), ale ta – być może najciekawsza w obfitym dorobku – powieść czeskiego pisarza ma do zaoferowania znacznie więcej.

Zanim przejdę do omówienia treści książki, chciałbym zwrócić uwagę na jej stronę wizualną. Rzadko się zdarza, bym zdecydował się kupić jakąś książkę po jej pobieżnym przekartkowaniu lub zobaczeniu samej okładki. Nowe wydanie Inwazji, które ukazało się w serii Świeżym Okiem, jest według mnie przepiękne. Dwie Siostry postanowiły bowiem wznowić powieść Čapka w opracowaniu graficznym Hansa Tichy, wybitnego niemieckiego grafika, którego prześmieszne i miejscami groteskowe popartowe ilustracje doskonale współgrają z treścią książki. Warto mieć tę pozycję w swojej biblioteczce choćby dla samych obrazków i włożonej w nią edytorskiej roboty.

Fabułę omawianej powieści kojarzą chyba nawet osoby, które jej nie czytały, a wiele zdradza już sam tytuł. Oto na skutek odkrycia inteligentnego gatunku morskich salamander (zainspirowanych autentycznym wymarłym gatunkiem Andrias scheuchzeri) ludzkość stopniowo rozpoczyna masową eksploatację jaszczurów, zaopatrując je w surowce, towary i broń, a w zamian wykorzystując do iście faustowskich przedsięwzięć: osuszania akwenów, tworzenia sztucznych lądów, budowy miast i portów. W ciągu kilkudziesięciu lat płazy wymykają się spod kontroli, doprowadzając ludzkość na skraj upadku.

Choć Inwazja jaszczurów bywała określana powieścią antyfaszystowską czy też ostrzeżeniem przed ekspansją nazizmu, to jej wymowa jest dużo bardziej uniwersalna. Mimo iż tekst powstał w połowie lat trzydziestych XX wieku i jest on w pewnym stopniu nieodrodnym dzieckiem swoich czasów, to równocześnie – ponieważ opowiada o fenomenach typowych dla epoki nowoczesnej – pozostaje aktualny do dzisiaj. To powieść antymilitarystyczna, antykapitalistyczna i antytotalitarna, ale przede wszystkim w świeży i atrakcyjny sposób wyrażająca samozadowolenie zachowawczej nowoczesności z ujarzmienia natury, akumulacji kapitału, militaryzacji i ekspansji. Książkę Čapka można właściwie potraktować jako fantastycznonaukowe ramy literackie dla procesu, na który zwrócił uwagę Karol Marks oraz inni „tradycjonalistyczni” krytycy nowoczesności: ekspansji, rozwoju za wszelką cenę i totalizacji wszelkich przejawów życia – ów proces jest ściśle powiązany z aspiracją człowieka do „boskości” i emancypacji. I właśnie owa faustyczna „boskość”, którą ludzkość osiąga przy pomocy niepozornych, na pozór słabych i głupawych jaszczurów, staje się centralnym motywem Inwazji. Warto napomknąć, że powieściowe płazy, choć są szalenie inteligentne, szybko się uczą i opanowały do perfekcji społeczną mimikrę, nie posiadają „wyższych uczuć”, sztuki ani kultury (trudno uznać za taką ich pierwotny godowy taniec). Są jednak niepowstrzymanym, twórczo-niszczącym żywiołem, stanowiącym alegorię doprowadzonych do ekstremum mentalności i zdolności nowoczesnego człowieka.

Zgadzam się z czeskim kulturoznawcą Tomášem Samkiem, że powieść o zemście płazów jest książką o procesie globalizacjiČapkova Válka s mloky jako varování nejen před fašismem, https://cesky.radio.cz/ceske-knihy-ktere-musite-znat-8508847/6 [dostęp: 28.06.2022].[1] (czy pozostaje pierwszą tego typu książką lub jedną z pierwszych, to już osobna, polemiczna kwestia). Zaryzykowałbym stwierdzenie, że Čapek jest dla czeskiej kultury kimś takim, kim dla polskiej pozostaje Joseph Conrad. To być może mocno naciągane porównanie, ponieważ autor Fabryki Absolutu, w przeciwieństwie do Józefa Korzeniowskiego, tworzył głównie w swoim ojczystym języku. Jednak Čapek nie ograniczał się do lokalnych problemów i tematów zamkniętych w niewielkiej i ciasnej Kotlinie Czeskiej (to nadal rzadkie zjawisko w literaturze naszych południowych sąsiadów), podobnie jak Conrad potrafił przyjąć globalną, uniwersalną perspektywę, by opisać nowoczesne fenomeny na tyle udatnie i przekonująco, że jego wizja wciąż pozostaje niepokojąco aktualna. Wystarczy przyjrzeć się temu krótkiemu cytatowi z rozdziału Autor rozmawia sam ze sobą:

Przecież ludzie sami tego chcieli. Wszyscy chcieli mieć Płazy, chciał je mieć handel, przemysł i technika, chcieli je mieć mężowie stanu i szefowie sztabów… Dobrze młody Povondra powiedział: „Wszyscy jesteśmy temu winni!”. A cóż ty myślisz, że mnie ludzkości nie żal? Ale najbardziej było mi jej żal, gdy patrzyłem, jak sama za wszelką cenę dąży do zguby. Patrząc na to, człowiek chciał krzyczeć: gwałtu! […] A teraz już tego powstrzymać niepodobna. Płazy będą się dalej mnożyć i dalej będą rozsadzać stare lądy…K. Čapek, „Inwazja jaszczurów”, tłum. J. Bułakowska, Warszawa 2021, s. 317.[2]

Czy czegoś nam to nie przypomina? Może niedawną hipokryzję współczesnych europejskich rządów, objawiającą się ubijaniem lukratywnych interesów z Rosją, pomimo jej imperialistycznej polityki i gnębienia przez nią sąsiadów. Skojarzenie z katastrofą klimatyczną i nowoczesnym stosunkiem ludzkości do natury również byłoby jak najbardziej na miejscu. Powyższe słowa można potraktować jednocześnie jako krytykę późnego, radykalnego kapitalizmu in extenso. Paleta odczytań jest naprawdę szeroka, co stanowi kolejną z wielu zalet książki czeskiego klasyka.

Warto wspomnieć także o tym, jak Inwazja została napisana – jest to bowiem powieść nowoczesna zarówno w treści, jak i w formie. Na potrzeby utworu Čapek spreparował mnóstwo artykułów i wycinków prasowych, haseł encyklopedycznych, sloganów reklamowych, przemówień, ideologicznych manifestów, stenogramów, nagłówków i tak dalej. Uwidacznia się to zwłaszcza w sowicie opatrzonej przypisami drugiej części powieści, zatytułowanej Povondra czyta gazety. Całości towarzyszą oczywiście wspomniane ilustracje Hansa Tichy, co sprawia, że wydanie zaproponowane nam przez Dwie Siostry jest dziełem niemal multimedialnym, a miłośnicy inter-, meta- i hipertekstualności z pewnością nie będą nim zawiedzeni.

Na koniec chciałbym napomknąć o kolejnej istotnej i nie do końca oczywistej właściwości Inwazji jaszczurów, a mianowicie o silnej obecności humoru, nierzadko groteskowego i absurdalnego (ktoś może powiedzieć, że humor to zjawisko typowo czeskie, co jest oczywiście oklepanym stereotypem). Autor Sprawy Makropulos ubrał poważny temat, jakim jest zagłada ludzkości, w lekką i groteskową narrację, nierzadko mieszając poetyki i rejestry (spróbujcie się nie zaśmiać podczas czytania kwestii dialogowych kapitana van Tocha w pierwszych rozdziałach powieści). Wbrew pozorom – w dobie politycznego zaangażowania literatury – jest to obecnie rzecz dość rzadko spotykana. Utwór Čapka przypomina swoją atmosferą coś na kształt oświeceniowej powiastki filozoficznej aniżeli współczesne mu dekadenckie wizje Witkacego czy Huxleya. Wspominam o filozofii nieprzypadkowo, ponieważ odgrywała ona ważną rolę w twórczości czeskiego pisarza. Čapek, choć częstokroć wykorzystywał w swoim pisarstwie sztafaż fantastyki naukowej (czy innych gatunków prozy, często niesłusznie uważanych za „podrzędne”), to – podobnie jak Stanisław Lem – miał także ambicje opowiedzenia czegoś przenikliwego o ludzkiej naturze i otaczającym nas świecie. Nie może dziwić zatem fakt, że zagadnienia z zakresu noetyki, pragmatyzmu czy filozofii relatywizmu pozostawały dla autora Hordubala czymś szalenie istotnym.

Powieść czeskiego pisarza stanowi zabawne i równocześnie alarmujące zobrazowanie powiedzenia après nous, le déluge. W dzisiejszych czasach, które odznaczają się przesadną powagą oraz fascynacją katastrofizmem, dystopiami i „kolapsologią”, lektura Inwazji jaszczurów może stanowić odświeżające, podniecające umysłowo doświadczenie. A jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że dobra treść posiada w tym przypadku także piękne opakowanie, to otrzymujemy pełen pakiet Literatury przez wielkie L.

K. Čapek, Inwazja jaszczurów, ilustr. H. Ticha, tłum. J. Bułakowska, wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2021.

Inwazja Jaszczurów - Karel Čapek, Hans Ticha | Książka w  Lubimyczytac.pl - Opinie, oceny, ceny

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Błażej Szymankiewicz, Wszystko to zjedzą (ja)szczury, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 169

Przypisy

  1. Podcast Słuchaj z Czytelnikiem, odc. 11, https://www.youtube.com/watch?v=BSR3kIMNN6Q [dostęp:13.03.2023].
  2. J. Štifter, Svět jako prostranství, o které se dělí živí i mrtví, https://www.iliteratura.cz/clanek/43385-stifter-jan.
  3. A. Kaczorowski, Czechy. To nevymysliš, Warszawa 2022, s. 13.
  4. Co różni Polaków i Czechów. „Mam wrażenie, że zaczynają nam tego zazdrościć”, https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/polacy-zakochani-w-czechach-te-wymarzone-czechy-sa-tylko-konstrukcja-wywiad/2trtpby,79cfc278 [dostęp: 04.01.2023]
  5. Plodnost v Česku loni vzrostla, byla nejvyšší od roku 1992, https://www.seznamzpravy.cz/clanek/domaci-zivot-v-cesku-plodnost-v-cesku-loni-vzrostla-byla-nejvyssi-od-roku-1992-221423 [dostęp: 04.01.2023]
  6. Można tu wspomnieć choćby o dzielnicy Cejl, znajdującej się poza Pragą, bo w drugim największym (co do liczby mieszkańców) mieście – Brnie. Obszar ten (zwany także wymownie „Brnoxem”) w większości zamieszkiwany jest przez Romów i stanowi ciekawy przykład etniczno-społecznej gettoizacji.
  7. Co różni Polaków i Czechów...
  8. Czeski filozof i dysydent, https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Pato%C4%8Dka
  9. Członek grupy czechosłowackich "cichociemnych", brał udział w zamachu na nazistowskiego protektora Czech i Moraw, Reinharda Heydricha, https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Kubi%C5%A1
  10. Czeska polityczka, skazana na śmierć w komunistycznym procesie pokazowym, https://pl.wikipedia.org/wiki/Milada_Hor%C3%A1kov%C3%A1
  11. Normalizacja w Czechosłowacji to okres mniej więcej od końca Praskiej Wiosny (1968) do Aksamitnej Rewolucji (1989), kiedy to za cenę wzrostu gospodarczego i podniesienia standardu życia w kraju zapanowały społeczny marazm i zwiększenie opresji ze strony Státní bezpečnosti, czechosłowackiej służby bezpieczeństwa państwowego (przyp. B.Sz.).
  12. Chodzi o spór o nazwę Czechosłowacji, który miał miejsce na początku 1990 roku, https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_o_my%C5%9Blnik
  13. Czeski polityk, prezydent i premier Czechosłowacji, https://pl.wikipedia.org/wiki/Edvard_Bene%C5%A1
  14. Čapkova Válka s mloky jako varování nejen před fašismem, https://cesky.radio.cz/ceske-knihy-ktere-musite-znat-8508847/6 [dostęp: 28.06.2022].
  15. K. Čapek, „Inwazja jaszczurów”, tłum. J. Bułakowska, Warszawa 2021, s. 317.

Powiązane artykuły

08.09.2022

Nowy Napis Co Tydzień #168 / Literatura na pograniczach

Drodzy Czytelnicy!

Przed Wami najnowszy numer naszego tygodnika, w którym:

Kontynuujemy cykl Wierszy dla wolnej Ukrainy, w ramach którego prezentujemy w tym tygodniu liryki Serhija Żadana i Natalii Belczenko. Poetka zrelacjonowała dla nas również koncert fortepianowy w wykonaniu szesnastoletniej pianistki Ilarii Szewczuk-Sznajder, który odbył się 1 września w salonie Instytutu Literatury w ramach Programu Rezydencji Artystycznych i Translatorskich.

Zapraszamy również na literacką wyprawę za inną, południową granicę. Błażej Szymankiewicz rozmawia z Michaelem Alexą, tłumaczem literatury polskiej nagrodzonym wraz z Michalą Benešovą nagrodą Magnesia Litera za tłumaczenie Lodu Jacka Dukaja. Remigiusz Okraska omawia z kolei książkę Polityka narodowościowa państwa na czechosłowackim Śląsku Cieszyńskim w latach 1920–1938 Grzegorza Gąsiora, a całość domyka video-polecajka Marka Bernackiego o tomie Długie spacery nad Olzą Jerzego Kronholda. Wśród innych tekstów krytycznych przedstawiamy recenzję debiutanckiej książki Mateusza Górniaka Trash Story pióra Igora Kierkosza,

Prezentujemy wiersze Barbary Gruszki-Zych, posłowie Stanisława Jasiononowicza, w którym omawia on jej poezję, a także esej autorki pt. Składnik duszy. Teksty poetki pochodzą z 14. numeru kwartalnika „Nowy Napis” poświęconego wrażliwości religijnej.

Jan Brzozowski odpowiada na pytanie Co nowego w młodym polskim kinie? w relacji z Ogólnopolskiego Konkursu Filmów Niezależnych w Koninie, a na liczne pytania Ireneusza Staronia odpowiada poeta Adrian Sinkowski w nagraniu Raptularz i Atropina zrealizowanym podczas Jarmarku Książki w Warszawie.

Słuchaczom proponujemy kolejny odcinek Pokolenia Solidarności, którego bohaterem jest Stanisław Żytkiewicz oraz rozmowę Ireneusza Staronia i Pauliny Subocz-Białek o twórczości Jerzego Łukasza Kaczmarka, czyli najnowszą odsłonę Nowego Gramofonu.

Jak zawsze, życzymy przyjemnego i owocnego czytania, oglądania, słuchania – i do zobaczenia za tydzień!

Redakcja NNCT

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Redakcja NNCT, Literatura na pograniczach, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 168

Przypisy

  1. Podcast Słuchaj z Czytelnikiem, odc. 11, https://www.youtube.com/watch?v=BSR3kIMNN6Q [dostęp:13.03.2023].
  2. J. Štifter, Svět jako prostranství, o které se dělí živí i mrtví, https://www.iliteratura.cz/clanek/43385-stifter-jan.
  3. A. Kaczorowski, Czechy. To nevymysliš, Warszawa 2022, s. 13.
  4. Co różni Polaków i Czechów. „Mam wrażenie, że zaczynają nam tego zazdrościć”, https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/polacy-zakochani-w-czechach-te-wymarzone-czechy-sa-tylko-konstrukcja-wywiad/2trtpby,79cfc278 [dostęp: 04.01.2023]
  5. Plodnost v Česku loni vzrostla, byla nejvyšší od roku 1992, https://www.seznamzpravy.cz/clanek/domaci-zivot-v-cesku-plodnost-v-cesku-loni-vzrostla-byla-nejvyssi-od-roku-1992-221423 [dostęp: 04.01.2023]
  6. Można tu wspomnieć choćby o dzielnicy Cejl, znajdującej się poza Pragą, bo w drugim największym (co do liczby mieszkańców) mieście – Brnie. Obszar ten (zwany także wymownie „Brnoxem”) w większości zamieszkiwany jest przez Romów i stanowi ciekawy przykład etniczno-społecznej gettoizacji.
  7. Co różni Polaków i Czechów...
  8. Czeski filozof i dysydent, https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Pato%C4%8Dka
  9. Członek grupy czechosłowackich "cichociemnych", brał udział w zamachu na nazistowskiego protektora Czech i Moraw, Reinharda Heydricha, https://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Kubi%C5%A1
  10. Czeska polityczka, skazana na śmierć w komunistycznym procesie pokazowym, https://pl.wikipedia.org/wiki/Milada_Hor%C3%A1kov%C3%A1
  11. Normalizacja w Czechosłowacji to okres mniej więcej od końca Praskiej Wiosny (1968) do Aksamitnej Rewolucji (1989), kiedy to za cenę wzrostu gospodarczego i podniesienia standardu życia w kraju zapanowały społeczny marazm i zwiększenie opresji ze strony Státní bezpečnosti, czechosłowackiej służby bezpieczeństwa państwowego (przyp. B.Sz.).
  12. Chodzi o spór o nazwę Czechosłowacji, który miał miejsce na początku 1990 roku, https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_o_my%C5%9Blnik
  13. Czeski polityk, prezydent i premier Czechosłowacji, https://pl.wikipedia.org/wiki/Edvard_Bene%C5%A1
  14. Čapkova Válka s mloky jako varování nejen před fašismem, https://cesky.radio.cz/ceske-knihy-ktere-musite-znat-8508847/6 [dostęp: 28.06.2022].
  15. K. Čapek, „Inwazja jaszczurów”, tłum. J. Bułakowska, Warszawa 2021, s. 317.

Powiązane artykuły

Loading...