04.04.2024

Nowy Napis Co Tydzień #248 / Wojciech Wencel. Moje miejsce na Ziemi. Matarnia

Z ogromną przyjemnością prezentujemy film Wojciech Wencel. Moje miejsce na Ziemi. Matarnia, w reżyserii Iwony Meus i Marka Gajczaka.

Ta chwila kiedy niosąc z kuchni szklankę kawy

słuchasz oddechów śpiących w spienionej pościeli

patrzysz jak chłoną ciemność pełnymi ustami

podobni greckim bogom: kobieta i dzieci

a ciemność taka sama jak w czasie stworzenia

Duch Boży w twoim ciele zatrzymał się na noc

i trzeszczą twoje kości bo On cię wypełnia

i świecą twoje oczy jak nów nad Matarnią

możesz zrobić cokolwiek: śmiać się albo płakać

popchnąć swoje istnienie w którąkolwiek stronę

możesz stać się tyranem lub chodzić na palcach

bogacić się lub pościć zostać albo odejść [...]

 

Wojciech Wencel Imago mundi (fragment)

pomysł cyklu: dr hab. Józef Ruszar
scenariusz: Iwona Meus
reżyseria: Iwona Meus i Marek Gajczak
zdjęcia i montaż: Marek Gajczak
czyta: Roman Gancarczyk

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Iwona Meus, Marek Gajczak, Wojciech Wencel. Moje miejsce na Ziemi. Matarnia, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 248

Przypisy

  1. Ł. Krukowski, Mam przeczucie, Warszawa 2023, s. 9. Wszystkie cytaty wedle numeracji w serwisie Legimi.
  2. Tamże.
  3. Tamże, s. 36.
  4. Tamże, s. 49.
  5. Tamże, s. 77.
  6. Tamże, s. 89.
  7. Tamże, s. 114.
  8. Tamże, s. 121.
  9. Tamże, s. 136.
  10. Tamże, s. 140–141.
  11. Tamże, s. 143.
  12. Tamże, s. 155.

Powiązane artykuły

07.12.2023

Nowy Napis Co Tydzień #232 / „I tak będziesz straszyć, prawda?” „Mam przeczucie” Łukasza Krukowskiego jako powieść o implikowanej apokalipsie

Budzisz się i orientujesz, że struktura świata uległa odkształceniu. Na miasto nie spadła bomba atomowa, prezydenta nie porwali kosmici, nigdzie nie słychać dźwięku trąb apokaliptycznych, a jednak coś najwyraźniej się zmieniło. To na pewno koniec świata. To może koniec świata. To chyba koniec świata. Albo wcale nie…?

Pewnego dnia mniej więcej takie myśli zjawiają się w głowie Artura, głównego bohatera i zarazem pierwszoosobowego narratora Mam przeczucie Łukasza Krukowskiego. Zgodnie z tytułem – protagonista ma przeczucie. Przeczucie nienazwane, niesprecyzowane, jeszcze nieoswojone. Ma też trudną przeszłość (patologia w rodzinie, samobójstwo ojca), dwa kierunki studiów (filologia angielska i filozofia), hobby (filozofia, teologia, socjologia), a także uzależnienie od hazardu (obstawianie meczów oraz kursów kryptowalut). Dowiadujemy się również, że kiedyś marzył, by zostać pisarzem weird fiction, nienawidzi miasta, w którym mieszka i interesują go teorie spiskowe.

Takie zaplecze kulturowe i rodzinne oraz konstrukcja psychiczna nie tylko pogłębiają bohatera jako postać literacką, lecz łączą się z jego zaburzoną percepcją rzeczywistości, sprawiając, że od początku do końca nie wiemy, które z doświadczeń protagonisty są prawdziwe, a które stanowią projekcję wyobraźni. Stąd, mimo dziwacznej atmosfery nadchodzącej apokalipsy, nieokreślona katastrofa zawieszona w fabule Mam przeczucie może być jedynie implikowana, w dowolnym momencie konstruowana, dekonstruowana i rekonstruowana na nowo. To, co naprawdę się wydarza, zależy w dużej mierze od czytelnika.

Potworne dziwotwory, czyli metropolia się odkształca

Chociaż Artur mieszka w anonimowym mieście od dłuższego czasu, zaskakuje go nagła metamorfoza przestrzeni. Wieżowce, które dotąd wzbudzały podświadomy lęk, pewnego wieczoru jawią się jako fotomontaż. Zainteresowanie filozofią czy weird fiction pozwala bohaterowi na adekwatne nazywanie przeżyć i tworzenie plastycznych opisów. I tak oto dostrzega kanibalistyczny wymiar miasta, którego wieże-molochy w formie fallicznych wypustek pożerają mniejsze budynki stające się dla nich padliną. Nawet poza centrum przestrzeń niewiele się zmienia, bowiem dziwotwory, jak narrator nazywa wieżowce, są do siebie zaskakująco podobne.

Nigdy dotychczas tak nie pomyślałem i ta myśl przeszyła najgłębszą część mojej duszy, ponieważ zdałem sobie sprawę, że jeśli miasto zapętla się w swoich największych, najbardziej spektakularnych elementach – jeśli nawet one, te potworne dziwotwory, mogą się zapętlać – to równie dobrze mogą zapętlić się całe dzielnice, a w przyszłości mogą zapętlić się też ludzie w tym mieście i wszystko będzie robione jednym chujem, a co gorsza zniknie wszystko, co było wcześniej, ponieważ molochom ustępuje się miejsca, nic nie może z nimi wygrać. Będą walczyć tylko ze sobą nawzajem, aż w końcu powstanie jakiś nowy, jeszcze straszniejszy typ takiego potwora – i Bóg tylko wie, co to będzieŁ. Krukowski, Mam przeczucie, Warszawa 2023, s. 9. Wszystkie cytaty wedle numeracji w serwisie Legimi.[1].

Wizja wysuwana przez Artura, podobna niektórym dystopiom, zakłada powstanie miasta, poza którym nie istnieje rzeczywistość. A ponieważ taki twór jawi się mu jako nienaturalny, obawia się go. Bohater diagnozuje przy tym kilka zjawisk i zarazem obaw współczesności: oto bowiem na ulicach nie ma dzieci (katastrofa demograficzna), z kolei licznie kręcą się influencerzy (upadek autorytetów). Sceneria okraszona jest także plakatami: polityków, muzyków, organizacji sprzecznych ideowo (symetryzm). Artur jednak szybko orientuje się, że problem stanowi przede wszystkim to, co nienazwane. I właśnie owo nienazwane napawa go szczególnym lękiem. Co więcej, obok halucynacji wzrokowych doświadcza też akustycznych. Słyszy jakby ryk, choć nie jest to dźwięk zwerbalizowany. Raczej wewnętrzny głos podświadomego wezwania do działań.

Wszystko było tu jak z papieru, miałem poczucie absolutnej nierealności świata wokół. To niemożliwe, że istniały takie miejsca. Budynki – jak wklejone. Bezdomni – jak roboty. A jednak były, nie śniłem. Mogłem ich dotknąć

podkreślaTamże.[2].

Sprawy mają się nieciekawie, czyli przepowiednia końca świata

Tytułowe przeczucie Artura podzielają też inni. Stanisław Trowski, dawny wykładowca, mówi mu, że świat ciąży w stronę katastrofy, zbliżając się do – jak sam podkreśla – upadku nie kulturowego, lecz fizycznego. Bohater rozmawia więc ze znajomymi, starając się wymusić na nich deklarację „poczucia końca”. W nocy doświadcza czegoś na kształt snu czy też wizji („Po rozmowie z Marcinem zobaczyłem w nocy trzy tornada. Jedno naprawdę ogromne”Tamże, s. 36.[3]). W przekonaniu o rychłym nadejściu Armagedonu utwierdzają go filmiki na YouTube o chipach w mózgu oraz niepowodzenia w grze na rynku kryptowalut.

Pod wpływem niepokojących doświadczeń protagonista coraz chętniej wyławia z wiadomości doniesienia o katastrofach, wypadkach i anomaliach. Jednocześnie jako człowiek inteligentny, z solidną nadbudową psychologiczną, potrafi przypisać symptomy do okoliczności. „Samotność, bezrobocie, smog, zima i te wszystkie wiadomości zrobiły jednak swoje” – konkludujeTamże, s. 49. [4]. Nabiera też przekonania, że metropolia jest piekłem. „Wszystko tam zrobione jest w taki sposób, że wydaje się jednocześnie zabawne i nierealne […]”Tamże, s. 77.[5]. Uważa, iż społeczeństwo nie może skończyć dobrze, jeśli zamieszkuje demoniczną przestrzeń. Znowu jednak reflektuje się, że to najpewniej wina smogu, który przyprawia o ból głowy.

Największą obawą Artura jest przeczucie, bliskie przecież wizjom futurystycznym, o nieopanowanej ekspansji metropolii. Wyobraża sobie miasto jako twór pochłaniający cały świat, zawłaszczający każdą możliwą przestrzeń. W momencie iluminacji dostrzega jednak drzewa, resztki przyrody, i zaczyna rozumieć, że jedyne wyjście stanowi powrót do rodzinnej wsi.

My byśmy byli normalni. Preppersi i święci

Bohater wyjeżdża na Podlasie, gdzie spontanicznie decyduje się wydzierżawić ziemię w celu budowy komuny. Mimo kpin okolicznych mieszkańców marzy mu się stworzenie, jak sam mówi, czegoś radykalniejszego niż utopia Stacha i Jagódki (wspomnianego wykładowcy i byłej dziewczyny). Pragnie powołać do istnienia społeczność, mimo iż zdaje sobie sprawę, że większość znanych mu wspólnot tego typu przekształciła się w sekty, gdzie popełniano zbiorowe samobójstwa.

Okazuje się, że Jagoda od dawna przygotowuje się na nadejście katastrofy. Jest prepperką, jednocześnie osobą bardzo religijną. Artur też na swój sposób wydaje się religijny. Wierzy, że na świecie istnieją demony, „[…] a ludzie w kontakcie z nimi degenerują się, sprzedają im swoje dusze”Tamże, s. 89.[6]. Siły te, zdaniem protagonisty, zostały opisane w tekstach nie tylko świętych ksiąg, ale i takich pisarzy jak Clark Ashton Smith, Mark Fisher czy Nick Land. Jednak Jagoda wkrótce umiera, co pogłębia poczucie absurdu. W pewnym momencie, gdy w trakcie pogrzebu bohater słyszy śpiew, wydaje mu się, że „śpiewają może o innej krainie, o utopijnej wizji państwa-wioski, które zostało założone na uboczu normalnego świataTamże, s. 114.[7]. Jednak orientuje się, iż piosenka opowiada o realiach bogatych ludzi, którzy osiedlają się na wsi, by spełnić marzenia z dzieciństwa i hodować kozy. Pragą bowiem zerwać z technokratami, którzy niszczą planetę. Jednak nawet w otoczeniu przyrody, na wiejskim cmentarzu, Artur nie może pozbyć się uporczywych myśli, że znalazł się w piekle.

W pewnym momencie orientujemy się zresztą, że narrator jest znacznie mniej wiarygodny, niż wynikałoby nawet z jego paranoicznych urojeń. Prolog traktuje bowiem o Jagodzie jako tajemniczej dziewczynie bez przeszłości i rodziny, lecz po pogrzebie bohater wyjawia, iż rodzice ukochanej od dawna promieniowali „tą energią – tą, która miała wypełnić cały świat, której wszyscy mieli ulec”Tamże, s. 121.[8]. Matka wraz z mieszkańcami wioski próbowała stworzyć królestwo zwane Wolnymi Ludźmi, zaś Jagoda była prorokinią nowej sekty.

Swoje przeczucie protagonista nazywa zaawansowaną apofenią, czyli doświadczeniem odnajdowania w przypadkowych zdarzeniach ukrytych sensów. Całe jego życie zresztą się na tym zasadza, dlatego zjawił się na Podlasiu tuż przed śmiercią ukochanej. Ulega jednak rozsądnym poradom znajomego, który wyjaśnia, że Artur przeniósł na Jagodę paranoje i lęki, które pochodzą z wewnątrz jego głowy, nie z zewnętrznego świata.

Metropolia po prostu zdechła, czyli powrót do miasta

Dlatego tym bardziej zaskakujący okazuje się powrót protagonisty do metropolii. Jak wyjaśnia sprzedawca na stacji benzynowej, wszyscy jadą w przeciwnym kierunku, następuje masowa migracja na wieś, nie wiadomo jednak, czy jest to związane na przykład z jakimiś świętem, czy wynika z sytuacji zewnętrznej.

Po dotarciu do miasta poczucie nierealności uderza tak bohatera, jak i czytelnika ze zdwojoną siłą:

Każdy ruch – poziomy, pionowy, dośrodkowy i rozmyty – zamarł. Metropolia po prostu zdechła i to jest ten stan, kiedy nic się już nie rusza, nawet pośmiertne skurcze mięśni ustały i wyleciały całkiem gazy z jelit. Mój samochód to nie jest sonda puszczona przez którąś dziurę, nie dokonuje się tu gastro czy kolonoskopia. Nie trzeba się bawić ze zwłokami, można już po prostu kroićTamże, s. 136.[9].

Bohater w takich okolicznościach porównuje sam siebie do pasożyta lub guza, którego istotą stało się istnienie. Opustoszałe miasto pełne jest fioletowej zawiesiny, która dusi. Czy to smog, symboliczne przedstawienie przytłoczenia, urojenie protagonisty czy jakiś rodzaj tajemniczej substancji, która wygnała ludzi? Tego nie wiemy.

Na zgliszczach starego świata Artur spotyka Damiana, dawnego współlokatora. Z gęstą brodą, odmieniony i widmowy, kolega przypomina proroka zagłady. Tak też zresztą się wyraża. „Wszystko wokół, cała metropolia, uległo głębokiej degeneracji” mówiTamże, s. 140–141.[10]. I choć narrator ocenia sposób ekspresji Damiana jako niepokojący, gdyż przypomina robota, konkluduje jednak, że maszyna nie mogłaby się w taki sposób wypowiadać. Decyduje się mu zaufać. Planują zdobyć szczyt Molocha, pisanego odtąd wielką literą jako imię demona.

Musimy wyjść z tego miejsca – przerywam mu znowu, nie chcąc słuchać o jego nowych zainteresowaniach, żeby się nie podpalać ani nie wkurwiać. – Najpierw pójdziemy na szczyt któregoś z molochów, by zobaczyć, w jakim stanie jest ten świat. Molochy są wcieleniem niewidzialnych aspektów techniki, tych najbardziej destrukcyjnych, najstraszniejszych. To nie przypadek, że przyszedłem wśród nichTamże, s. 143.[11].

Co wydarzy się potem? Czy apokalipsa nadeszła z zewnątrz? Czy to projekcja przeczuć Artura? Tego oczywiście się nie dowiemy.

 

Powieść Krukowskiego to literacki tekst o zarządzaniu lękiem, ale i obraz współczesnego pokolenia, które boi się mniej lub bardziej sprecyzowanych zagrożeń. Jakieś zewnętrznej ekspansji, obcej siły, która zburzy dotychczasowy ład. Mam przeczucie łączy w sobie także najpoważniejsze obawy naszych czasów: strach przed dewastacją przyrody związany z katastrofą klimatyczną oraz lęk przed ekspansją technologii, która wiąże się z przestrzenią miejską.

Płaszczyzna, na której protagonista rozciąga własne lęki: rzeczywistość albo fantastyka, nie jest tak istotna, jak ich źródła, czyli konsekwencje współczesnego stylu życia. Nawet jeśli katastrofa nie wydarza się w przestrzeni realnej, istnieją symptomy pozwalające ją przewidzieć tak w skali makro (zagłada świata), jak i mikro (dewastacja psychiki jednostki). Tkanka miejska, zwłaszcza w ujęciu gargantuicznym, nie jest dla wielu przestrzenią przyjazną, a Krukowski umiejętnie wykorzystuje poetykę weird fiction, by postawić człowieka wobec zagrożenia ze strony tego, co niepoznane. Zarówno Artur, jak i czytelnik, lądują w świecie pełnym mroku, samotności, lęków dosłownie sączących się z powietrza, bliższym komiksowemu Gotham, w którym ciągle pada deszcz, niż ogrodom z nowoczesnych projektów architektonicznych.

Jednak odpowiedzią na piekło metropolii wcale nie okazuje się wieś jako raj. Projekty, czy to świeckie związane z przygotowaniem na różne formy zagrożeń – jak działalność preppersów, czy religijne komuny nie stanowią właściwego remedium. Apokalipsa przydarza się również tym, którzy są na nią gotowi, a życie na łonie natury odwleka nieuniknione i pozwala tylko częściowo odciąć się od świata, który nadal jest mroczny, obcy i zły.

Dlatego w momencie, gdy zawodzą dwa komplementarne i zarazem rywalizujące ze sobą porządki: natura i kultura, świat przyrody i świat cywilizacji, miasto i wieś, Artur powraca, by ostatecznie zmierzyć się z największym lękiem. Czy zabity człowiek, o którym wspomina, to jego paranoiczne alter ego? Im bardziej kanibalistyczna przestrzeń, pełna wieżowców, fioletowej mgły, pustki i ryku przeraża go, tym chętnie decyduje się z nią skonfrontować. I choć plan wyruszenia z karabinem na szczyt opustoszałego gmachu wydaje się groteskowy, ma w sobie wiele z pacyfistycznego wizerunku hipisa, który w lufę czołgu usiłuje włożyć kwiaty, i pozostawia nas z zalążkiem nadziei. Stąd kluczowe wydaje się ostatnie zdanie: „I tak będziesz straszyć, prawda?Tamże, s. 155.[12]”.

Krukowski Łukasz, Mam przeczucie, Warszawa: Wydawnictwo Cyranka, 2023.

Okładka książki Mam przeczucie

 
Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Katarzyna Ophelia Koćma, „I tak będziesz straszyć, prawda?” „Mam przeczucie” Łukasza Krukowskiego jako powieść o implikowanej apokalipsie, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 232

Przypisy

  1. Ł. Krukowski, Mam przeczucie, Warszawa 2023, s. 9. Wszystkie cytaty wedle numeracji w serwisie Legimi.
  2. Tamże.
  3. Tamże, s. 36.
  4. Tamże, s. 49.
  5. Tamże, s. 77.
  6. Tamże, s. 89.
  7. Tamże, s. 114.
  8. Tamże, s. 121.
  9. Tamże, s. 136.
  10. Tamże, s. 140–141.
  11. Tamże, s. 143.
  12. Tamże, s. 155.

Powiązane artykuły

30.11.2023

Nowy Napis Co Tydzień #231 / Rowerem tam i z powrotem

Istotę roweru najlepiej określił anonimowy entuzjasta na łamach „New York Times” w ostatnich dniach grudnia 1878 roku: „Podróżujesz. A nie dajesz się wozić”. Słowa napisane niemal 150 lat temu pozostają aktualne. W jeździe na rowerze zawsze chodziło o to, by samemu mocno trzymać kierownicę i polegać jedynie na sile własnych nóg. Rower to nic innego jak urzeczywistniona idea samostanowienia. Nic dziwnego, że hasło – parafrazując anonimowego entuzjastę – „prowadzisz czy dajesz się prowadzić”, stało się zbieżne z przemianami społecznymi i cywilizacyjnymi. Rower był zawsze rewolucyjny – przekonuje Jody Rosen na kartach Na okrągło. Sekretne życie roweru. Nie może być inaczej, skoro dzięki rowerowi biedak mógł bezkarnie kurzyć w twarz dżentelmenowi w powozie.

Na rowerze, czyli na miotle czarownicy

To zaskakujące, że na plakatach reklamowych z roku 1900 pokazywano rowery w kosmosie. Rowery mkną po nieboskłonie, zmierzając od planety do planety. Dosiadają go półnagie boginie o rozwianych włosach i zwiewnych szatach odsłaniających piersi. Celem jest najczęściej Księżyc, ale trzeba to też czytać ogólnie: oderwanie się od ziemi. Świadomie nawiąże do tego w jednej ze swoich najlepiej znanych scen Steven Spielberg w filmie E.T. Jazda na rowerze rzeczywiście ma w sobie coś z latania. Szkot Robert William Thomson opatentował w 1846 koła do powozu wypełnione powietrznym rękawem. Nazwał je „kołami powietrznymi”. Rowerzysta na swojej maszynie ma rzeczywiście wrażenie unoszenia się nad ziemią. Na dobrą sprawę tak właśnie jest – przemieszcza się, nie dotykając podłoża. Jadąc na rowerze, jest się zawieszonym pomiędzy niebem a ziemią. To zawieszenie, bycie pomiędzy sferami, nazywam na własny użytek rowerowaniem: już przebywa się na wysokościach, choć wciąż odbiera drgania nierówności gruntu.

Kobiety zjeżdżające po krzywiźnie księżycowego rogala na początku wieku czy Elliott i E.T. niemal powtarzający ten sam wyczyn pod koniec wieku; rower może zabrać nas tam, gdzie tego chcemy. A dzieje się tak dlatego, że jazda na nim to przeżycie duchowe: daje poczucie wolności, ekscytacji, a nade wszystko – sprawczości. Nic dziwnego, że zaraz po tym, jak rower przestał być zabawką angielskich dandysów, stał się wyrazem walki o emancypację kobiet. Jednoślad uświadomił być może bardziej naocznie niż jakiekolwiek inne formy protestów na przełomie XIX i XX wieku, że w gorsecie dotychczasowego systemu nie da się dłużej żyć. Wiktoriańskie fiszbiny i krynoliny musiały odejść na rzecz wygodnych bloomerek, czyli bufiastych spodni. Na okrągło Jody’ego Rosena ma właśnie konstrukcję roweru: dwa koła, niczym przeszłość i przyszłość, spięte są jedną ramą rozmyślań autora. Lektura staje się, co widać już w tej recenzji, doświadczeniem niemal tożsamym z samą jazdą na rowerze. Jest zaskakująco, jest euforycznie, ale także niezwykle przygnębiająco, zwłaszcza gdy zastanawiamy się nad krwawym bieżnikiem jednośladu (o czym powiemy niżej). Doskonałą świadomość tego, o czym pisze, ma sam Rosen. Jak zauważa:

Jazda na rowerze sama w sobie jest już cyrkową sztuczką. Rowery to wszak chybotliwe istoty – cały czas dążą do tego, by się przewrócić. Nieruchomy rower od razi leci na bok, o ile nie oprze się go o ścianę albo postawi na nóżce. Jeśli zaś popchnie się go bez rowerzysty na siodełku, kierownica po chwili się skręci, a cały pojazd przewróci. Jazda na rowerze jest więc nieustannym doskonaleniem się w sztuce zapobiegania upadkom, nieskończoną serią drobnych ruchów na boki, do przodu i w tył, byle tylko utrzymać się w pionie i jechać naprzód.

Tylko zadeklarowany zwolennik spalinowców nie dostrzeże w tym fragmencie, że Rosen, pisząc o rowerze, w istocie pisze o samym życiu.

Rower, jaki jest, nie każdy widzi

Welocyped, pędnik, skorobieg, szybkojazd, skoropęd, drezyna, stalowy stępak, niklowany ogier, rumak dandysa czy wreszcie dwukołowy bucefał – jest znany po wieloma imionami, co pokazuje tylko, że rower od początku wzbudzał zainteresowanie. Od zachwytu kształtem („Geometria jednośladu to uczta dla oczu: wyrazista kreska kierownicy, miękkie linie ramy, koronkowa promienistość szprych” – pisze Rosen) po oburzenie męskich strażników dawnego porządku (w 2016 roku w Iranie zabroniono kobietom jazdy na rowerze w publicznych miejscach, dlatego Iranki zaczęły przypinać na ubraniach hasła: „Nie podniecaj się, ja tylko jadę na rowerze”) historia roweru jest bardziej burzliwa, niż się to zazwyczaj wydaje. Rama roweru dźwiga konflikt przeszłości z teraźniejszością, miasta z prowincją, maszyny z naturą. To, co pierwotnie było zabawką znudzonych, zamożnych dżentelmenów, szybko stało się środkiem transportu dla biedniejszych warstw społeczeństwa.

Na świecie jest obecnie około miliarda aut i dwa razy więcej rowerów. Tylko w tym roku w Chinach wyprodukuje się więcej bicykli niż na całym świecie samochodów. Nasze miasta i miasteczka, nasze gospodarki, nasze systemy prawne są skrojone z myślą o autach, z kontynentu na kontynent latamy samolotami – a mimo to żyjemy na planecie rowerów.

– zauważa Rosen. Rowerowa rewolucja, czyli uczynienie z jednośladów pojazdów na wskroś miejskich, czego domagają się społeczeństwa krajów rozwiniętych, nijak się ma do rzeczywistości azjatyckiej, afrykańskiej czy latynoamerykańskiej metropolii. Statystyczny cyklista to raczej imigrant zarobkowy z Biednego Południa niż przedstawiciel „rowerowego szyku” lub „rowerowej elegancji” (cycle chic) z Europy. Rower, choć niezmienny w swoim zasadniczym kształcie od wieku, nie oznacza tego samego pod różnymi szerokościami geograficznymi. Czym jest zatem książka Jody Rosena Na okrągło? Na pewną globalną, a nie tylko anglocentryczną historią roweru. Jest to przede wszystkim historia społeczna. A takiej na dobrą sprawę jeszcze nie było. Autora interesuje bardziej, jak bicykle wpłynęły na zmiany w obszarze praw człowieka (rowerzyści na Placu Tienanmen), poczucia wolności i przygody (zimowy rajd po zamarzniętej Klondike) czy dumy ze swego kraju (wspaniały rozdział o szczęściu narodowym brutto w Bhutanie), niż historia kolejnych przerzutek i wzrastająca jakość klocków hamulcowych. Rosen, umiejętnie dbając o proporcję między esejem, socjologicznym reportażem i własnymi zapiskami z przejażdżek, daje czytelnikowi książkę, która jest nasycona kontrastowymi przykładami i osobistą refleksją. Ciekawostki z różnych stron świata i barwne anegdoty sąsiadują z namysłem nad rozwojem ludzkości – to sprawia, że Na okrągło chciałoby się czytać tak, jak głosi tytuł. Czego tu nie ma! Rowery stacjonarne spoczywające wciąż na pokładzie Titanica, bicykle, które zabrał ze sobą kapitan William Parry, szukając arktycznego Przejścia Północno-Zachodniego, jest wreszcie cyklofilia i rowerowe porno – korzystam z przywileju recenzenta i wybieram dwa tematy: ten krwawy i ten euforyczny.

Krwawy ślad bieżnika

Rowery to zwierzęta juczne, stwierdza Jody Rosen. Powstały, aby dźwigać. Rowerowe sakwy to nic innego niż końskie juki. Współczesne jednoślady mają, jak wylicza autor, „bagażniki przednie, bagażniki tylne, bagażniki mocowane do sztycy, skrzynie i koszyki, sakwy i torby podsiodłowe, wózki i przyczepki mocowane do ramy, torebki na kierownicy, pod ramą lub pod siodełkiem, foteliki, wózki i skrzynie do przewozu dzieci”. Ta inwencja doprowadziła wprost do powstania roweru bagażowego. Ale także do wykorzystania bicykli podczas wojny.

Rower, będący dzisiaj symbolem wolności, szybko znalazł się w kręgu zainteresowań wojskowych. Rowerowe bataliony wojsk brytyjskich używane były już w trakcie drugiej wojny burskiej. Żołnierze-cykliści nie mogli nachwalić się ich zalet: są cichsze od koni, nie trzeba ich poić ani karmić i nie muszą wypoczywać. To, co dostrzegli Brytyjczycy, umknęło Amerykanom w Wietnamie. „Stany Zjednoczone przegrywają tę wojnę, a pokonują je rowery” – oznajmiał Harrison Salisbury, redaktor „New York Timesa”. Wyjaśniał zaskoczonym, że szlaki zaopatrzenia armii Wietnamu Północnego są obsługiwane przez jednoślady. Po drobnych przeróbkach rowery mogły przenosić ładunki ważące po kilkaset kilogramów. Przemieszczając się w grupkach, mogły przenosić porównywalną ilość ładunku co ciężarówki, ale były od nich cichsze, zwrotniejsze i znacznie dyskretniejsze.

Koła roweru zostawiają za sobą także inny krwawy ślad – to brzemię swojego wyprodukowania.Boksyt, główny składnik aluminiowych ram, pochodzi z kopalni odkrywkowych w Gwinei, Ghanie czy Chinach, gdzie warunki pracy robotników nie pozostawiają złudzeń. Nie inaczej jest z kauczukiem potrzebnym do opon i dętek. Jeszcze w XIX wieku w Brazylii każde 150 kilogramów kauczuku kosztowało życie jednego robotnika, zaś w Kongu za jedno życie pozyskiwano jedynie 10 kilogramów. I choć chcemy wierzyć, że warunki pozyskiwania kauczuku się zmieniły, to nie zmienia to smutnej konstatacji: rower, który daje cykliście poczucie wolności i zastrzyk endorfin, nie rodzi się nieskalany.

W miejskiej dżungli

Ale chyba najbardziej Jody Rosen zjednuje moje serce, gdy pisze o rowerze w przestrzeni miejskiej. Są to zdania niemal ekstatyczne i jestem przekonany, że powstać mogły tylko z wysokości rowerowego siodełka. Żyć w mieście bez bicykla, to doświadczyć miasta jedynie w połowie. Nikt wierniej nie opowie miasta niż korki, roboty drogowe i wszelkie nierówności terenu. A jednocześnie miasto zaprasza do wybierania nowych dróg, do poznania swoich zakamarków, które nagle ujawniają się na poboczu znanych tras. Jazda na rowerze to po prostu ciągła stymulacja zwojów mózgowych: uważność na drodze sąsiaduje z endorfiną, a pejzaż zaprasza do snucia własnych rozmyślań. Z siodełka widać miasto z zupełnie innej perspektywy. I co najcenniejsze – jazda na rowerze przywraca na powrót rzeczy pierwsze. Dziennikarz Bill Emerson ujął to najpiękniej: „psy znów stają się psami, gotowymi capnąć cię za skraj płaszcza, a dziury w nawierzchni traktujesz bardzo osobiście”. Jak śpiewał Lech Janerka: „Rower to jest świat”.

Recenzją w szprychy

Na okrągło jest książką przebogatą w wątki, ale nie nudną i przemądrzałą. Rosen sprawnie balansuje pomiędzy powagą a żartem, autobiografią a globalnym spojrzeniem. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie wypunktował jej słabości.

Zabrakło mi u Rosena rozdziału o cyklistach-literatach. Wiem, że temat jest tak obszerny, że należałoby temu poświęcić osobną książkę. Ja jednak z ciekawością przeczytałbym refleksje Rosena po lekturze Szkiców piórkiem Andrzeja Bobkowskiego, listów Kazimierza Nowaka z Afryki czy poetyckich wędrówek na „rowerzycy” (tak, tak) Kazimierza Brakonieckiego po Atlantydzie Północy (czyli Warmii i Mazurach).

W oryginale książka Jody Rosena nosi tytuł Two wheels good, co rzeczywiście jest trudne do przetłumaczenia na język polski. Wybór Na okrągło, nawet jeśli nie odpowiada intencji autora, pozostaje do przyjęcia. Wydawca jednak do tytułu dodał podtytuł, który brzmi Sekretne życie roweru. Całkiem zbytecznie, moim zdaniem. Nie ma naprawdę niczego „tajemnego” w rowerowym istnieniu. Czytelnik szukający jakiejkolwiek sensacji raczej zniechęci się lekturą. W dodaniu podtytułu przez polskiego wydawcę widziałbym raczej chęć wpisania się w te wszystkie sekretne życia, jakie wiodą pszczoły, łąki czy krowy, które od kilku lat są polskiemu czytelnikowi nieustannie ujawniane. Wyczuwam tu jakąś niewiarę wydawcy, czy książka bez zwracającego na siebie podtytułu jest w stanie zainteresować czytelnika. To już lepiej byłoby z czwartej strony okładki wyrzucić blurb Wesleya Morrisa, a oddać kilka zdań właśnie Lechowi Janerce. I zamówić wstęp u innego cyklisty literatury, Ireneusza Kani. Czyż to nie piękniejsze rozwiązanie dla polskiego czytelnika na siodełku?

Jody Rosen, Na okrągło. Sekretne życie roweru, przeł. Bartłomiej Kaftan, Wielka Litera, Warszawa 2023

Na okrągło. Sekretne życie roweru Wielka Litera (13520050990) | Książka  Allegro

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Cielecki, Rowerem tam i z powrotem, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 231

Przypisy

  1. Ł. Krukowski, Mam przeczucie, Warszawa 2023, s. 9. Wszystkie cytaty wedle numeracji w serwisie Legimi.
  2. Tamże.
  3. Tamże, s. 36.
  4. Tamże, s. 49.
  5. Tamże, s. 77.
  6. Tamże, s. 89.
  7. Tamże, s. 114.
  8. Tamże, s. 121.
  9. Tamże, s. 136.
  10. Tamże, s. 140–141.
  11. Tamże, s. 143.
  12. Tamże, s. 155.

Powiązane artykuły

21.09.2023

Nowy Napis Co Tydzień #221 / Milonga

Czuje zahaczenie tkanki o litery, o ostrość znaków przestankowych,
paginację, gwóźdź. O parę idącą z kanału – w pikselach przesuniętą
w czasie na siatkówce oka. Masywne przęsła autostrady odbite w wodzie
biorą w siebie światło, przejrzałe ciała paproci, ich statyczny cień. Ja też
odbijam – liście rakietą tenisową. Łykam ich suchą plechę zaplątaną
w krtań. Paprocie jedzą mi nogi, na niciach osadza się słońce.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Agnieszka August-Zarębska, Milonga, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 221

Przypisy

  1. Ł. Krukowski, Mam przeczucie, Warszawa 2023, s. 9. Wszystkie cytaty wedle numeracji w serwisie Legimi.
  2. Tamże.
  3. Tamże, s. 36.
  4. Tamże, s. 49.
  5. Tamże, s. 77.
  6. Tamże, s. 89.
  7. Tamże, s. 114.
  8. Tamże, s. 121.
  9. Tamże, s. 136.
  10. Tamże, s. 140–141.
  11. Tamże, s. 143.
  12. Tamże, s. 155.

Powiązane artykuły

31.08.2023

Nowy Napis Co Tydzień #218 / Stare Miasto

czworokątną przestrzeń

Starego Miasta

znaczy kamienny ślad

czterokołowych bryczek

zatrzymanych w półśnie

z woźnicą czujnym do odjazdu

 

koń zastygły w pozie do fotografii

 

obrazy rzeczywistości

na płótno przeniesione

barwami czasu ocieplają dzień

 

gwar wtopiony w ciszę

ruch płynący po twardym kamieniu

 

nadają mu styl

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Irena Łukszo, Stare Miasto, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 218

Przypisy

  1. Ł. Krukowski, Mam przeczucie, Warszawa 2023, s. 9. Wszystkie cytaty wedle numeracji w serwisie Legimi.
  2. Tamże.
  3. Tamże, s. 36.
  4. Tamże, s. 49.
  5. Tamże, s. 77.
  6. Tamże, s. 89.
  7. Tamże, s. 114.
  8. Tamże, s. 121.
  9. Tamże, s. 136.
  10. Tamże, s. 140–141.
  11. Tamże, s. 143.
  12. Tamże, s. 155.

Powiązane artykuły

18.05.2023

Nowy Napis Co Tydzień #203 / Miasto

Paulinie Subocz-Białek i Ireneuszowi Staroniowi

idąc
z czasu
czasu mając mało
całość –
               kamienice
               rynek
               kościoły
               rzeka
niczym Delft z Vermeera
podniesione do n-tej potęgi
czasu mając mało Wrocław
wieczne światło teraz –
                                          kamienice
                                          rynek
                                          kościoły
                                          rzeka
późnego popołudnia
bytu archipelag

Wiersz z 16. numeru kwartalnika „Nowy Napis”.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Krzysztof Czacharowski, Miasto, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 203

Przypisy

  1. Ł. Krukowski, Mam przeczucie, Warszawa 2023, s. 9. Wszystkie cytaty wedle numeracji w serwisie Legimi.
  2. Tamże.
  3. Tamże, s. 36.
  4. Tamże, s. 49.
  5. Tamże, s. 77.
  6. Tamże, s. 89.
  7. Tamże, s. 114.
  8. Tamże, s. 121.
  9. Tamże, s. 136.
  10. Tamże, s. 140–141.
  11. Tamże, s. 143.
  12. Tamże, s. 155.

Powiązane artykuły

27.04.2023

Nowy Napis Co Tydzień #200 / Jan Polkowski. Moje miejsce na Ziemi. Kraków

Przejdź do filmu

Z ogromną przyjemnością prezentujemy Państwu film Jan Polkowski. Moje miejsce na Ziemi. Kraków, w reżyserii Iwony Meus i Marka Gajczaka. 

 

Premiera filmu w piątek 29 kwietnia o godzinie 18:00. Zapraszamy!

 

Jan Polkowski

***

Kraków gawrony z wrzaskiem lecą na żer
w smrodzie spalin i ptasiego gówna
żarzy się wielojęzyczny gwar
drży dym hymnu Haec Est Regina virginum
Trwa stara wojna
Nowa może wybuchnąć w sobotę
lub za chwilę
W gotyckiej mgle kwili katedra
Zygmunt milczy owinięty w poczerniałe bandaże
Jadwiga krząta się kroi cebulę i chleb
Odmawia wieczne odpoczywanie
do grobowców pakuje ciepłe buty
królewskie swetry
leśne kryjówki i pamięć
ciemny rytm wiślanych słów.

 

pomysł cyklu: dr hab. Józef Ruszar
scenariusz: Iwona Meus
reżyseria: Iwona Meus i Marek Gajczak
zdjęcia i montaż: Marek Gajczak
czyta: Krzysztof Zawadzki

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Iwona Meus, Marek Gajczak, Jan Polkowski. Moje miejsce na Ziemi. Kraków, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 200

Przypisy

  1. Ł. Krukowski, Mam przeczucie, Warszawa 2023, s. 9. Wszystkie cytaty wedle numeracji w serwisie Legimi.
  2. Tamże.
  3. Tamże, s. 36.
  4. Tamże, s. 49.
  5. Tamże, s. 77.
  6. Tamże, s. 89.
  7. Tamże, s. 114.
  8. Tamże, s. 121.
  9. Tamże, s. 136.
  10. Tamże, s. 140–141.
  11. Tamże, s. 143.
  12. Tamże, s. 155.

Powiązane artykuły

04.04.2023

Oto moje kamienne miasto

Idę ulicy kamiennym mostem.

Pode mną rzeka ziemi przepływa.

Po bokach szczelne bariery murów,

wzdłuż drzewa – rzeźby zielone.

Idę, zmagając się z tym powietrzem,

co winno rzeźwić, rozświetlać płuca,

uskrzydlać mięśnie.

Nade mną nieba

brudnosurowy marmur.

Idę, próbuję roztętnić beton.

Pode mną rzeka ziemi przepływa,

lecz coraz słabsze jej żyzne wiry.

Ledwo kret przebrnie.

– – – – – – – – – –

Wpisany w przestrzeń wymierną,

p o d z i w i a m  bloki masywne

w schludnych pokrowcach tynku.

 

Jakżeż wzorcowo identyczne!

Do której – zgaduję – wejść bramy,

i którego zadzwonić mieszkania?

Similis simili gaudet

wszędzie gościnny  j e d n a k o w o

uśmiech – pod ten sam połysk mebli.

– – – – – – – – – –

Bezpiecznie odgrodzeni

odsunęliśmy się od pól,

odgrodzili od drzew murami,

szybami odpornymi na szum i śpiew.

Wszak wszystko z krajobrazu słonecznych zjaw

zostało już dawno opisane

(naga prawda wyłania się z szelestu kartek).

Wystarczy przymknąć oczy, by na ekranie wspomnień

rozpoznać kształty emocji.

Ze stromych klatek schodowych

spadamy

w kabiny aut.

Rozpędzone taśmociągi jezdni

przewożą  n i e s k a ż o n e  tlenem mózgi nasze

w zacisza laboratoriów.

W gabinety wszechwładnego Intelektu.

– – – – – – – – – –

Jakiż błogostan!

W trosce o stałą pogodę ducha

likwiduje się zmiany, co by mogły nastąpić

na czyjeś dobre i ważne imię,

czułe jak nagniotek.

 

W tę niezakłóconą niczym pogodę

nikt od nikogo niczego nie śmie…

Błogostan w sercach, spokój w gabinetach.

Jedyna gorycz… od smolistych cygar.

Spacer po żeber żelaznych upale

rozluźnia mięśnie skurczone fotelem

i chciwe powietrza nadwątlone płuca

przepełnia – nienagannym  s p o k o j e m  d u c h a.

Tekst został zakupiony w ramach programu Tarcza dla Literatów. 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Stanisław Nyczaj, Oto moje kamienne miasto, Czytelnia, nowynapis.eu, 2023

Przypisy

  1. Ł. Krukowski, Mam przeczucie, Warszawa 2023, s. 9. Wszystkie cytaty wedle numeracji w serwisie Legimi.
  2. Tamże.
  3. Tamże, s. 36.
  4. Tamże, s. 49.
  5. Tamże, s. 77.
  6. Tamże, s. 89.
  7. Tamże, s. 114.
  8. Tamże, s. 121.
  9. Tamże, s. 136.
  10. Tamże, s. 140–141.
  11. Tamże, s. 143.
  12. Tamże, s. 155.

Powiązane artykuły

04.04.2023

Rozglądam się w swoim gospodarstwie

Oddano mi kawałek ziemi we władanie.

Długo myślałem, co na nim uczynić:

las, rajski ogród czy zbożowy łan?

Po chwili wahania

zasadziłem… m i a s t o.

Strzeliło żelbetowymi pniami, gałązkami,

owocującymi przez okrągły

Czasami od któregoś podniebnych gniazd

odpada za granicę wyznaczonej działki

jakiś przedwcześnie dojrzały owoc.

I wstrzykuje tam swe  z a t r u t e  nasienie,

powiększając moje gospodarstwo.

Tekst został zakupiony w ramach programu Tarcza dla Literatów. 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Stanisław Nyczaj, Rozglądam się w swoim gospodarstwie, Czytelnia, nowynapis.eu, 2023

Przypisy

  1. Ł. Krukowski, Mam przeczucie, Warszawa 2023, s. 9. Wszystkie cytaty wedle numeracji w serwisie Legimi.
  2. Tamże.
  3. Tamże, s. 36.
  4. Tamże, s. 49.
  5. Tamże, s. 77.
  6. Tamże, s. 89.
  7. Tamże, s. 114.
  8. Tamże, s. 121.
  9. Tamże, s. 136.
  10. Tamże, s. 140–141.
  11. Tamże, s. 143.
  12. Tamże, s. 155.

Powiązane artykuły

16.03.2023

Nowy Napis Co Tydzień #194 / Legendy miejskie Warszawy

Piękny jak przypadkowe spotkanie na stole sekcyjnym maszyny do pisania i parasola.
Hrabia de Lautréamont, Pieśni Maldorora 

Rzeczy dzieją się w Warszawie. Nowe legendy miejskie, to zbiór krótkich opowiadań, które zostały zainspirowane przedmiotami z wystawy Rzeczy Warszawskie w Muzeum Warszawy. Szesnaście opowiadań to szesnaście przedmiotów, które czasem pojawiają się w tytułach, jak choćby zegarek po mamie w Legendzie o Zegarkowni, ale częściej występują jako rekwizyty wchodzące w interakcje z głównym bohaterem lub nawet same będące quasi-bohaterami. Po ten ciekawy zabieg literacki o proweniencji surrealistycznej postanowiło sięgnąć kilku znanych polskich autorów  Błażej Brzostek, Wojciech Kuczok, Maciej Łubieński, Agata Passent, Monika Powalisz i Michał Walczak.

Surrealistyczna konwencja została powiązana z tematyką miejskich legend, czyli zbiorowych opowieści wywodzących się z bazarowych plotek, uczniowskich zmyśleń, współczesnych szumów zlepów i ciągów.

Kiedyś w Polsce popularna była miejska legenda o czarnej Wołdze – samochodzie bez rejestracji – która porywała po zmroku dzieci. Jeździli nią agenci SB, komuniści z NRD, Żydzi, księża i zakonnice, którzy zbierali krew dzieci dla bogatych Niemców. Razem ze zmianą ustroju Wołga została przemianowana na czarne BMW o rejestracji 666, którym tym razem jeżdżą dilerzy narkotyków lub nawet sam szatan. W czasach Internetu legendy miejskie powstają cały czas i mają większe pole wirtualnego rażenia niż wtedy, kiedy ograniczały się do analogowych środków przekazu. W dodatku miejska mitologia musi obecnie konkurować z fake newsami i teoriami spiskowymi. Często te trzy formy zlewają się w jedno i stają się regularną dezinformacją.

Współcześnie, kiedy w Warszawie powstawała druga linia metra, w sieci pojawiły się sensacyjne doniesienia o odnalezieniu podczas drążenia tuneli, ludzkich szczątków z okresu drugiej wojny światowej i czasów komunizmu, które rzekomo masowo wywożono poza miasto.

Podziemne tunele już pod koniec XIX wieku budziły niepokój mieszkańców Warszawy, będąc personifikacją wszystkich lęków związanych z podziemiami od czasów Hadesu. Bulwarowe gazety pisały o kanalizacji jako źródle zarazy, o żydowskich spiskowcach, którzy tam właśnie knuli plany zniewolenia Polaków. Obecnie pałeczkę przejęły brukowce takie jak Fakt, Detektyw, Super Express, które żywią się miejskimi legendami, półprawdami nadesłanymi przez mitomanów i wyssanymi z sieci.

W internetowym slangu odbiorcami miejskich legend była do niedawna tak zwana gimbaza, czyli uczniowie szkół gimnazjalnych, kiedyś określani także romantycznym mianem dzieci Neostrady, które łykają każdą ściemę jak pelikany.  

Tematyka miejskich legend daje autorom przestrzeń do snucia opowieści na pograniczu jawy i snu, rzeczywistości bazaru Różyckiego i krainy baśni o złotej kaczce i syrence warszawskiej.

Nie brakuje nawiązań do baśni Andersena i Opowieści niesamowitych Edgara Allana Poego czy słynnego japońskiego horroru The Ring  rolę kasety-zabójcy przejmuje Zegar ścienny w formie kartusza, wyprodukowany przez warsztat Gugenmusów w opowiadaniu Łubieńskiego Ostatnia godzina. Popkultura jest silnym magnesem, który przyciąga takie wyssane z palca historie i robi z nich obiekty kultowe. Trudno się zatem dziwić, że autorzy sięgają po sprawdzone wzorce  które odniosły na świecie sukces komercyjny  na przykład instalując w Warszawie przyszłości polski odpowiednik „Ghostbusters”  Grobołazów” (w opowiadaniu Duchy Elizeum Wojciecha Kuczoka).

Warszawskość tekstów znajduje także odzwierciedlenie w warstwie językowej antologii.

Opowiadanie Legenda o Zegarkowni jest pełne wiechów, czyli przedwojennej gwary warszawskiej  języka git ludzi, cwaniaków z bazaru i bywalców półświatka.

A Czesiek mówi, że na Różycu jest wszystko. Pcha się przez tłok, baby kiecki prawie że na środku przymierzają, handlary krzyczą:

 Pani, lepszej nie dostaniesz, prosto z paczki!

– Ale pruje się i bardzo noszona

– Sama się, pani, prujesz, to ścieg taki, do poprawki za pięć złotych, no spuszczę dwadzieścia!

– Nie dam więcej jak dwieście!

– Za dwieście to pani idź do pedetu, ja darmo nie rozdaję!

Czesiek robi łokciami, widać, że z bazarem obeznany. Tu góry ciuchów, tu butów, tu obłok pary, bo pyzy z wiadra, tu kolesie robią zamieszania, oblepią i nie masz portfela.  

Z kolei opowiadanie Zakochani są wśród nas jest stylizowane na współczesną gwarę szkolną. W tym miejscu należy uspokoić czytelników  nie są w nim używane wyrazy z czołówki plebiscytu na młodzieżowe słowo roku. Bohaterowie tylko rozkminiają, wyhaczają albo kumają, jeżeli oczywiście nie mają akurat jesiennej depry.

Z innych ciekawostek językowych  w opowiadaniu Pies Łazienkowy Moniki Powalisz występuje postać identyfikująca się jako tak zwana osoba niebinarna (nieprzypisana do żadnej płci) i określana jest raz za pomocą męskiego zaimka, raz żeńskiego.

W mojej opinii na uwagę zasługuje satyra na tak zwaną warszawkę Wojciecha Kuczoka w opowiadaniu Boski trunek. Rolę miejskiej legendy pełni w nim przekonanie o tym, że alkoholik to taki człowiek, który żebrze pod sklepem o drobne na piwo i procedura ta stanowi całe jego życie. Natomiast główny bohater Kuczoka jest wyrafinowanym piwnym koneserem, który świetnie sobie radzi w życiu; ma dobrą pracę, a pije tylko modne kraftowe piwo, no i co z tego, że codziennie?

Satyryczny zmysł pisarza nie zawodzi także w drugim opowiadaniu, o złotej kaczce. Bohater zostaje przyjęty do korporacji o nazwie Golden Duck i już na wstępie otrzymuje liczne profity: duże mieszkanie na Tamce, samochód z szoferem i złotą kartę debetową. Tak jak w bajce, która jest uniwersalną alegorią egoizmu, jest tylko jeden warunek

Moje ulubione opowiadanie natomiast to historia pary klaunów przebierających się za postaci z warszawskich bajek w stworzonym przez siebie muzeum miejskich legend. Zabawne przeciwstawienie wolnego klauna pracującego we własnym cyrku klaunowi tyrającemu w centrum handlowym jest ładną metaforą naszego rynku pracy. 

Po skończeniu szkoły cyrkowej w Julinku miała propozycję dołączenia do zespołów objazdowych, ale odmówiła. Jedynym cyrkiem, w którym chciała występować, była stolica. Warszawa jak syrena kusiła pieśniami o stabilizacji, sukcesie i całorocznych występach. Była jak wesołe miasteczko, w którym Szmira chciała połączyć pracę i zabawę. I łączyła je, ale nie pod cyrkowym namiotem, tworząc autorskie spektakle, lecz w centrach handlowych. Między pełnymi produktów półkami w supermarketach. Ze sztucznym brzuchem i przyklejona brodą świętego Mikołaja sama czuła się jak produkt. Czasem chciała, żeby ktoś ją kupił i uwolnił na zawsze od przymusu rozbawiania rozpieszczonych gadżetami dzieciaków.

Warszawskie legendy nie byłyby kompletne bez nieśmiertelnego motywu podróży kajakiem po Wiśle inspirowanego odznaką klubu wioślarskiego. Opowiadanie Wojciecha Kuczoka Wandy budzi skojarzenie z przedwojenną komedią muzyczną Zapomniana melodia o miłosnych perypetiach pensjonarki z podwarszawskiego Instytutu Dokształcającego dla Dziewcząt. W ramach zajęć z wychowania fizycznego pensjonarki pływają kajakami po Wiśle śpiewając szlagier Ach, jak przyjemnie Ludwika Starskiego do melodii Henryka Warsa. Do tego tekstu mam stosunek osobisty, ponieważ sam jako nastolatek podróżowałem kiedyś Wisłą kajakiem z moim Tatą.

Na uwagę zasługuje również wyjątkowa szata graficzna antologii wykonana przez utytułowaną graficzkę i ilustratorkę Aleksandrę Cieślak. Stylizowana na kolaż połączony z rysunkami nachodzącymi na tekst sugeruje, że książka jest rodzajem szkicownika, amatorskiego komiksu, albo pamiętnika z kolażami. Ilustracje w tej konwencji dodatkowo potęgują wrażenia z lektury, ponieważ legendy miejskie kojarzą się z czymś archaicznym i jednocześnie niedojrzałym, a cóż może być bardziej archaicznego w dobie smartfonów i pikseli niż książka z młodzieżowymi, odręcznymi rysunkami.

Reasumując: antologia Rzeczy dzieją się w Warszawie to kawałek lekko surrealistycznej literatury z elementami satyry społecznej i parodii różnych gatunków  od horroru, baśni, romansu z japońskich filmów Anime, aż do przedwojennych Wiechów i opowiadań z brukowców typu: zabili go i uciekł. 

To lektura łącząca naukę z zabawą w skojarzenia i w znajdź dwadzieścia różnic na tych obrazkach, nie tylko dla Warszawiaków. Przecież legendy miejskie wykluwają się w każdym mieście. Właśnie w tej chwili, gdy to czytasz, powstaje być może w twoim mieście nowa legenda.  

 

Rzeczy dzieją się w Warszawie. Nowe Legendy Miejskie, B. Brzostek, W. Kuczok, M. Łubieński, A. Passent, M. Powalisz, M. Walczaka, Muzeum Warszawy, Warszawa 2020. Rysunki Aleksandra Cieślak.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Maciej Milach, Legendy miejskie Warszawy, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 194

Przypisy

  1. Ł. Krukowski, Mam przeczucie, Warszawa 2023, s. 9. Wszystkie cytaty wedle numeracji w serwisie Legimi.
  2. Tamże.
  3. Tamże, s. 36.
  4. Tamże, s. 49.
  5. Tamże, s. 77.
  6. Tamże, s. 89.
  7. Tamże, s. 114.
  8. Tamże, s. 121.
  9. Tamże, s. 136.
  10. Tamże, s. 140–141.
  11. Tamże, s. 143.
  12. Tamże, s. 155.

Powiązane artykuły

Loading...