02.02.2023

Nowy Napis Co Tydzień #188 / Poker face

Krzysztof Stasiewski, laureat II miejsca w konkursie Pokolenie Solidarności, w kategorii non-fiction, czyta fragment nagrodzonego utworu.

Krzysztof Stasiewski, laureat II miejsca w konkursie Pokolenie Solidarności, w kategorii non-fiction, czyta fragment nagrodzonego utworu.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Krzysztof Stasiewski, Poker face, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 188

Przypisy

  1. Zwykle mówi się bądź pisze o Akibie Rubinsteinie, choć szachista na imię miał Akiwa bądź Akiwe. K. Bajon podkreśla, że hebrajską literę „bet”, która pojawia się w imieniu Rubinsteina, można oddać jako „b” lub „w”. Za formą Akiwa przemawiają dwie rzeczy. Po pierwsze, szachista podpisywał się właśnie Akiwa; po drugie, jego otczestwo (Kiwelowicz) wskazuje, że i ojciec wybrał formę pisaną przez „w” – zob. K. Bajon, Gambit orangutana. Opowieść o polskich szachach, Wołowiec 2022, s. 30.
  2. Tamże, s. 31–32.
  3. Tamże, s. 32.
  4. Tamże, s. 237.
  5. Tamże, s. 246.
  6. Tamże, s. 155.
  7. Tamże, s. 156.
  8. Tamże, s. 154.
  9. Na ten temat zob. http://szachowavistula.pl/vistula/rubinstein100lat.htm [dostęp: 29.11.2022].
  10. K. Bajon, Gambit…, s. 92–93.
  11. Zob. https://www.youtube.com/watch?v=TsJeXgOAiCA [dostęp:13.11.2022].
  12. K. Bajon, Gambit…, s. 186.
  13. Tamże.
  14. Na temat tego szachowego pojedynku na najwyższym szczycie zob. P. Doggers, Carlsen remporte le Championnat du Monde d’échecs 2021 – https://www.chess.com/fr/news/view/carlsen-remporte-le-championnat-du-monde-fide-2021 [dostęp: 29.11.2022].
  15. Susana Osorio-Mrożek, Przylepka i potwór, Kraków 2021, s. 5.
  16. Tamże, s. 5–6.
  17. Tamże, s. 217.
  18. Tamże, s. 244.
  19. Tamże, s. 213.
  20. Tamże, s. 241
  21. Tamże, s. 250–251.
  22. Tamże, s. 145.
  23. Tamże, s. 161–162.
  24. Tamże, s. 336.
  25. Tamże, s. 239.
  26. Tamże, s. 468.
  27. Tamże, s. 332.
  28. Tamże, s. 330.
  29. Rodzaj pasa z koralików wykonany z zaokrąglonych przewierconych muszli. W kulturach opartych na ustnej tradycji służył do utrwalania i potwierdzania ważnych wydarzeń politycznych, na przykład traktatów.
  30. G. Minois, Historia śmiechu i drwiny, tłum. W. Klenczon, Warszawa 2021, s. 257.
  31. Psychiatrzy-twórcy. Wywiady, red. S Murawiec, Warszawa 2022.
  32. Zob. kanał zespołu na YouTube: https://www.youtube.com/user/Insynuos/videos [dostęp: 18.07.2022].
  33. D.L. Beck, The Physician-Writer. Good doctors are good storytellers; some make it a second career, „CardioSource WorldNews” 2016, https://www.acc.org/latest-in-cardiology/articles/2016/06/10/11/12/cover-story [dostęp: 18.07.2022].
  34. Zob. R. Barthes, Śmierć autora, „Teksty Drugie” 1999, nr 1/2, 247–251.
  35. A. Janko, Boscy i nieznośni. Niezwykłe biografie, Warszawa 2012, s. 260.
  36. https://www.przewodnik-katolicki.pl/Archiwum/2022/Przewodnik-Katolicki-4-2022/Kultura/Ide-z-nimi [dostęp: 30.05.2022].
  37. K. Mich, Dzieci wojny, Tanowo 2021, s. 5.
  38. J. Łukasiewicz, Grochowiak i obrazy, Wrocław 2002, s. 12.
  39. Wypowiedź pochodzi z prywatnej rozmowy z autorem.
  40. K. Mich, Śladami, Kraków 2021, s. 36.
  41. K. Mich, Dzieci…, s. 27.
  42. S. Bereś, J. Kiernicka, Poeta po końcu świata, oprac. A. Dobrzańska, S. Bereś, „Odra” 2000, nr 5.
  43. M. Węglarz, Starzy ludzie nie istnieją, Warszawa 2022 [dokument elektroniczny], s. 8. Wszystkie cytaty, jeśli nie podano inaczej, pochodzą z tego wydania.
  44. Do sporządzonej listy można by dodać: Julię Hartwig, Urszulę Kozioł, Juliana Przybosia, Jarosława Marka Rymkiewicza i Tadeusza Śliwiaka.
  45. Zob. A. Legeżyńska, Gest pożegnania. Szkice o poetyckiej świadomości elegijno-ironicznej, Poznań 1999.
  46. M. Wallis: Późna twórczość wielkich artystów, Warszawa 1975.
  47. E.D. Said, O  stylu późnym. Muzyka i literatura pod prąd, tłum. B. Kopeć-Umiastowska, posłowie J. Gutorow, Wrocław 2017.
  48. J. Améry, O  starzeniu się. Bunt i rezygnacja, tłum. B. Baran, Warszawa 2018.
  49. Używam tego pojęcia, pamiętając o jego wąskim znaczeniu, które wskazuje na silne związki poetek i poetów określanych mianem klasyków z tradycją antyczną, tradycją literacką i skłonność do restytuowania gatunków mających skodyfikowane wzory. Dla mnie klasykiem będzie poeta, którego twórczość znalazła się w kanonie i jest rozpoznawalna przez publiczność literacką (podobnie jak jego poetyka).

Powiązane artykuły

02.02.2023

Nowy Napis Co Tydzień #188 / Śląskie (re)wizje

Obserwując trendy w najnowszym polskim reportażu, można odnieść wrażenie, że w ostatnich kilku latach nastąpiła zmiana perspektywy: coraz częściej reportażyści i reportażystki nie zajmują się wyłącznie wielkimi skandalami, historią, wojnami i polityką odległych państw, ale zwracają się ku problematyce krajowej, by nie powiedzieć lokalnej. Reporterzy młodego i średniego pokolenia częstokroć skupiają się na tematyce miejskiej – wystarczy przypomnieć takie tytuły, jak choćby Zapaść. Reportaże z mniejszych miast Marka Szymaniaka, Białystok. Biała siła, czarna pamięć oraz Poznań. Miasto grzechu Marcina Kąckiego, Miasto archipelag Filipa Springera czy Łódź. Miasto po przejściach autorstwa Wojciecha Góreckiego i Bartosza Józefiaka. To zaledwie początek bardzo długiej listy, do której dołączyć można także reportaże „regionalne”, skupiające się nie tylko na jednym ośrodku miejskim, ale także społeczności typowej dla danego województwa czy krainy geograficznej (na przykład wydana w zeszłym roku książka o Podhalu Aleksandra Gurgula).

Wśród tych tendencji można zaobserwować również swoisty renesans zainteresowania Górnym Śląskiem – regionem, który (ogólno)polski konsument kultury znał dotychczas głównie z filmowych przedstawień Kazimierza Kutza czy prozy Szczepana Twardocha. Zaskakuje jednak to, jak mało o Śląsku i Ślązakach wiemy, mimo iż jest to region, który odznacza się fascynującą, nierzadko kontrowersyjną historią. Wspomniane śląskie „odrodzenie” w świadomości reporterów zaowocowało (moim zdaniem w pełni zasłużoną) Nagrodą Literacką Nike dla książki Kajś Zbigniewa Rokity, a w ostatnim czasie mogliśmy także przeczytać Balladę o śpiącym lwie, historię Bytomia napisaną przez Agatę Listoś-Kostrzewę. Do tej listy dołączyła również Anna Malinowska, publikując zbiór tekstów reporterskich o stolicy Górnego Śląska – Katowicach.

Jako przyszywany katowiczanin (mieszkam na Śląsku od nieco ponad roku) poczułem się poniekąd wywołany do tablicy i sięgnąłem po reportaże Malinowskiej z przeświadczeniem, że Katowice – a właściwie cała konurbacja górnośląska – to miejsce fascynujące. Są one jednym z najmłodszych „dużych” miast w naszym kraju, a mimo to nie doczekały się tak szerokiego uznania czy tak licznych narracji (kulturowych i intelektualnych) jak Łódź i Gdynia. Pamiętam, jak wyglądały Katowice jeszcze dziesięć czy piętnaście lat temu i jeżeli to miasto potrafiło przejść tak radykalną przemianę w ciągu dekady, to co musiało się w nim dziać przez ostatnie dwieście lat?

Reportaż Malinowskiej na swój sposób udziela odpowiedzi na to pytanie, ale jej teksty nie są beznamiętnymi relacjami historycznymi czy syntezą dziejów Katowic i poszczególnych wiosek, które stały się ich dzielnicami. Dziennikarka „Gazety Wyborczej” dobrze wie, że reportażu nie da się stworzyć wyłącznie na podstawie źródeł i suchych faktów, dlatego poznajemy historię miasta z perspektywy ludzkich losów i opowieści, nierzadko bardzo intymnych. Osobista motywacja kieruje przecież samą autorką, która interesuje się losami swojej małej ojczyzny i jej mieszkańców: nie jest to zainteresowanie wyłącznie dziennikarskie, sprawozdawcze, ale zabarwione wręcz społecznikowskim zacięciem.

Choć katowickie reportaże nie są ułożone chronologicznie, to książkę rozpoczyna historia Kazimierza Skiby – „ostatniego polskiego sołtysa” Katowic, który w połowie XIX wieku mierzył się z radykalnymi zmianami, jakie miały wkrótce spotkać jego wioskę i których ostatecznie nie udało mu się powstrzymać. Dowiadujemy się, w jaki sposób niewielka wieś stała się jednym z największych ośrodków górnictwa i przemysłu ciężkiego w Prusach, następnie w Cesarstwie Niemieckim, a w końcu w skali całej Europy.

Przez pryzmat losów pojedynczych osób i rodzin poznajemy historię katowickich dzielnic: Szopienic, Bogucic, Nikiszowca, Giszowca. Dowiadujemy się o wywózkach Ślązaków do ZSRR w 1945 roku, o skomplikowanej sytuacji językowo-narodowej, która eskalowała w okresie wojny i tuż po niej. Malinowska kreśli także sylwetki znanych Ślązaków zaangażowanych w propagowanie polskości i/lub śląskości – ich nazwiska noszą dziś katowickie ulice, natomiast w ogólnopolskiej świadomości są to osoby w większości niemal nieznane (wyjątkiem pozostaje Wojciech Korfanty). Poznajemy wreszcie perspektywę Ślązaków, którzy w Polsce Ludowej wyjeżdżali za pracą/do rodziny w Niemczech, by najczęściej już nie powrócić, a także historię fotografii zrobionych potajemnie podczas jednego z konstytutywnych dla współczesnej śląskiej tożsamości wydarzeń – pacyfikacji strajku w kopalni „Wujek” w czasie stanu wojennego.

Takich opowieści jest w książce więcej (zbiór składa się w sumie z trzynastu reportaży) i stanowią one przekrojowe spojrzenie na dzieje Katowic i ich mieszkańców od połowy XIX wieku aż do współczesności. Dotyczą one zarówno „wielkiej” historii, jak i spraw ściśle lokalnych, niekiedy sprawiających wrażenie niemalże tabloidowych (autorka przekopała archiwa, docierając do miejscowych skandali opisywanych przez prasę zarówno w okresie międzywojennym, jak i tym bardziej współczesnym). Osobiście za jeden z najciekawszych przedziałów czasowych w historii Śląska uważam właśnie okres przed drugą wojną światową, kiedy po zwycięskich powstaniach (to rzadkość w naszej historii) podzielony między II RP i Niemcy Górny Śląsk stał się sztucznie wytworzonym obszarem pogranicznym, a linie demarkacyjne podzieliły rodziny, sąsiadów, miasta i wioski. Katowice stały się najnowocześniejszym miastem odrodzonej Polski, a ich modernizacyjne plany (między innymi budowa modernistycznych wieżowców, lotniska, ultranowoczesnego gmachu Muzeum Śląskiego) brutalnie przerwała niemiecka okupacja.

Bardzo podoba mi się dobór tematów, który w dość subtelny sposób pokazuje czytelnikowi, że wiele problemów i zjawisk obecnych przed laty w Katowicach i na Śląsku rezonuje z teraźniejszością: kwestie związane z tożsamością, rozwojem urbanistycznym i cywilizacyjnym, negatywny wizerunek Ślązaków (zarówno wśród Niemców, jak i Polaków), poczucie wykorzenienia czy utraty swojej pierwotnej małej ojczyzny. W rozdziale Werbusy, gorole, wulce Malinowska przywołuje scenę, która rozegrała się w Katowicach w 1937 roku – rozzłoszczeni mieszkańcy spalili wówczas na rynku egzemplarze podręcznika gimnazjalnego Mówią wieki. „Czym sobie owe książki zasłużyły na takie zakończenie żywota?” – pyta autorka i natychmiast udziela odpowiedzi: otóż w podręczniku znalazł się tekst o Śląsku autorstwa warszawiaka Ferdynanda Goetla, który opisał mieszkańców tego regionu w niezbyt przychylnym i obiektywnym świetle. Czy nie przypomina nam to dzisiejszych sporów o programy nauczania, kanon lektur, obrazy mniejszości i pamięć historyczną?

Reportaże Malinowskiej siłą rzeczy są (i będą) porównywane do innych narracji o Śląsku, zwłaszcza w książce Kajś Zbigniewa Rokity. Czy Od Katowic idzie słońce można zestawić z nagrodzoną najważniejszą polską nagrodą literacką książką o śląskim losie? Mogą pojawić się zarzuty, że Malinowska niejako „powiela” te same tematy, które poruszył Rokita, i że robi to w mniej udany sposób. Odmienna jest przede wszystkim kompozycja obu reportaży – tekst Rokity jest opowieścią w pełnym znaczeniu tego słowa, sprawiającą wrażenie narracyjnej ciągłości i wręcz epickiego rozmachu. Tymczasem książka katowickiej dziennikarki jest raczej zbiorem reportaży typowo prasowych, w większości dużo bardziej „przyziemnych” niż propozycja Rokity, co oczywiście wcale nie musi być dla czytelników wadą czy przeszkodą. Drugą różnicą jest język – w Kajś jest on o wiele bardziej emocjonalny, prywatny i (nie jestem pewien, czy to dobre określenie) artystyczny, podczas gdy u Malinowskiej część reportaży zachowuje raczej neutralny ton, choć, jak wspomniałem, nie brak tutaj przejmujących losów śląskich rodzin oraz osobistej perspektywy autorki, zwłaszcza w reportażu o Nikiszowcu, dzielnicy, w której Malinowska się wychowywała.

Od Katowic idzie słońce nie jest arcydziełem polskiego reportażu, ale to wciąż solidna i rzetelna pisarska robota, kolejna cegiełka dołożona do budowy społecznej świadomości o skomplikowanych i ciekawych dziejach Śląska. Książka Malinowskiej spełnia także jeszcze jedno arcyważne zadanie. Jej lektura uświadamia nam bowiem, że współczesna Polska – wbrew planom komunistów i życzeniom środowisk nacjonalistycznych – nie jest tak homogenicznym kulturowo, etnicznie i językowo krajem, jak wielu z nas zwykło uważać. W glajszachtowaniu obrazu Polski jako obszaru całkowicie jednorodnego niepoślednią rolę odgrywają polityka, szkoła i media. Zadaniem literatury jest natomiast wywracanie tego obrazu na nice, konfrontowanie nas z innością i różnorodnością. Polska jest przecież państwem stosunkowo dużym, o bogatej historii, pełnym nieoczywistych miejsc i regionów zamieszkiwanych przez różnych ludzi i grupy etniczne, czego przykładem jest właśnie Śląsk, w którym miesza się dziedzictwo kilku narodów. Sięgając po Od Katowic idzie słońce,możemy nie tylko poszerzyć swoją wiedzę o kraju, w którym żyjemy, ale także zrewidować ewentualne uprzedzenia i stereotypy.

A. Malinowska, Od Katowic idzie słońce, Czarne, Wołowiec 2022.

Od Katowic idzie słońce - Wydawnictwo Czarne

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Błażej Szymankiewicz, Śląskie (re)wizje, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 188

Przypisy

  1. Zwykle mówi się bądź pisze o Akibie Rubinsteinie, choć szachista na imię miał Akiwa bądź Akiwe. K. Bajon podkreśla, że hebrajską literę „bet”, która pojawia się w imieniu Rubinsteina, można oddać jako „b” lub „w”. Za formą Akiwa przemawiają dwie rzeczy. Po pierwsze, szachista podpisywał się właśnie Akiwa; po drugie, jego otczestwo (Kiwelowicz) wskazuje, że i ojciec wybrał formę pisaną przez „w” – zob. K. Bajon, Gambit orangutana. Opowieść o polskich szachach, Wołowiec 2022, s. 30.
  2. Tamże, s. 31–32.
  3. Tamże, s. 32.
  4. Tamże, s. 237.
  5. Tamże, s. 246.
  6. Tamże, s. 155.
  7. Tamże, s. 156.
  8. Tamże, s. 154.
  9. Na ten temat zob. http://szachowavistula.pl/vistula/rubinstein100lat.htm [dostęp: 29.11.2022].
  10. K. Bajon, Gambit…, s. 92–93.
  11. Zob. https://www.youtube.com/watch?v=TsJeXgOAiCA [dostęp:13.11.2022].
  12. K. Bajon, Gambit…, s. 186.
  13. Tamże.
  14. Na temat tego szachowego pojedynku na najwyższym szczycie zob. P. Doggers, Carlsen remporte le Championnat du Monde d’échecs 2021 – https://www.chess.com/fr/news/view/carlsen-remporte-le-championnat-du-monde-fide-2021 [dostęp: 29.11.2022].
  15. Susana Osorio-Mrożek, Przylepka i potwór, Kraków 2021, s. 5.
  16. Tamże, s. 5–6.
  17. Tamże, s. 217.
  18. Tamże, s. 244.
  19. Tamże, s. 213.
  20. Tamże, s. 241
  21. Tamże, s. 250–251.
  22. Tamże, s. 145.
  23. Tamże, s. 161–162.
  24. Tamże, s. 336.
  25. Tamże, s. 239.
  26. Tamże, s. 468.
  27. Tamże, s. 332.
  28. Tamże, s. 330.
  29. Rodzaj pasa z koralików wykonany z zaokrąglonych przewierconych muszli. W kulturach opartych na ustnej tradycji służył do utrwalania i potwierdzania ważnych wydarzeń politycznych, na przykład traktatów.
  30. G. Minois, Historia śmiechu i drwiny, tłum. W. Klenczon, Warszawa 2021, s. 257.
  31. Psychiatrzy-twórcy. Wywiady, red. S Murawiec, Warszawa 2022.
  32. Zob. kanał zespołu na YouTube: https://www.youtube.com/user/Insynuos/videos [dostęp: 18.07.2022].
  33. D.L. Beck, The Physician-Writer. Good doctors are good storytellers; some make it a second career, „CardioSource WorldNews” 2016, https://www.acc.org/latest-in-cardiology/articles/2016/06/10/11/12/cover-story [dostęp: 18.07.2022].
  34. Zob. R. Barthes, Śmierć autora, „Teksty Drugie” 1999, nr 1/2, 247–251.
  35. A. Janko, Boscy i nieznośni. Niezwykłe biografie, Warszawa 2012, s. 260.
  36. https://www.przewodnik-katolicki.pl/Archiwum/2022/Przewodnik-Katolicki-4-2022/Kultura/Ide-z-nimi [dostęp: 30.05.2022].
  37. K. Mich, Dzieci wojny, Tanowo 2021, s. 5.
  38. J. Łukasiewicz, Grochowiak i obrazy, Wrocław 2002, s. 12.
  39. Wypowiedź pochodzi z prywatnej rozmowy z autorem.
  40. K. Mich, Śladami, Kraków 2021, s. 36.
  41. K. Mich, Dzieci…, s. 27.
  42. S. Bereś, J. Kiernicka, Poeta po końcu świata, oprac. A. Dobrzańska, S. Bereś, „Odra” 2000, nr 5.
  43. M. Węglarz, Starzy ludzie nie istnieją, Warszawa 2022 [dokument elektroniczny], s. 8. Wszystkie cytaty, jeśli nie podano inaczej, pochodzą z tego wydania.
  44. Do sporządzonej listy można by dodać: Julię Hartwig, Urszulę Kozioł, Juliana Przybosia, Jarosława Marka Rymkiewicza i Tadeusza Śliwiaka.
  45. Zob. A. Legeżyńska, Gest pożegnania. Szkice o poetyckiej świadomości elegijno-ironicznej, Poznań 1999.
  46. M. Wallis: Późna twórczość wielkich artystów, Warszawa 1975.
  47. E.D. Said, O  stylu późnym. Muzyka i literatura pod prąd, tłum. B. Kopeć-Umiastowska, posłowie J. Gutorow, Wrocław 2017.
  48. J. Améry, O  starzeniu się. Bunt i rezygnacja, tłum. B. Baran, Warszawa 2018.
  49. Używam tego pojęcia, pamiętając o jego wąskim znaczeniu, które wskazuje na silne związki poetek i poetów określanych mianem klasyków z tradycją antyczną, tradycją literacką i skłonność do restytuowania gatunków mających skodyfikowane wzory. Dla mnie klasykiem będzie poeta, którego twórczość znalazła się w kanonie i jest rozpoznawalna przez publiczność literacką (podobnie jak jego poetyka).

Powiązane artykuły

19.01.2023

Nowy Napis Co Tydzień #186 / Słowa, słowa, słowa

Patrycja Pelica, laureatka pierwszego miejsca w konkursie Pokolenie Solidarności w kategorii non-fiction, odczytuje fragment nagrodzonego utworu.

Postanowiłam napisać o osobach, które w stanie wojennym i później traktowały słowo, czy to drukowane czy przepisywane, jako swój miecz – jako coś, dzięki czemu walczyły. 

– opowiada o swoim tekście Patrycja Pelica. 

Zachęcamy do wysłuchania fragmentu jej nagrodzonego w konkursie Pokolenie Solidarności reportażu Słowa, słowa, słowa.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Patrycja Pelica, Słowa, słowa, słowa, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 186

Przypisy

  1. Zwykle mówi się bądź pisze o Akibie Rubinsteinie, choć szachista na imię miał Akiwa bądź Akiwe. K. Bajon podkreśla, że hebrajską literę „bet”, która pojawia się w imieniu Rubinsteina, można oddać jako „b” lub „w”. Za formą Akiwa przemawiają dwie rzeczy. Po pierwsze, szachista podpisywał się właśnie Akiwa; po drugie, jego otczestwo (Kiwelowicz) wskazuje, że i ojciec wybrał formę pisaną przez „w” – zob. K. Bajon, Gambit orangutana. Opowieść o polskich szachach, Wołowiec 2022, s. 30.
  2. Tamże, s. 31–32.
  3. Tamże, s. 32.
  4. Tamże, s. 237.
  5. Tamże, s. 246.
  6. Tamże, s. 155.
  7. Tamże, s. 156.
  8. Tamże, s. 154.
  9. Na ten temat zob. http://szachowavistula.pl/vistula/rubinstein100lat.htm [dostęp: 29.11.2022].
  10. K. Bajon, Gambit…, s. 92–93.
  11. Zob. https://www.youtube.com/watch?v=TsJeXgOAiCA [dostęp:13.11.2022].
  12. K. Bajon, Gambit…, s. 186.
  13. Tamże.
  14. Na temat tego szachowego pojedynku na najwyższym szczycie zob. P. Doggers, Carlsen remporte le Championnat du Monde d’échecs 2021 – https://www.chess.com/fr/news/view/carlsen-remporte-le-championnat-du-monde-fide-2021 [dostęp: 29.11.2022].
  15. Susana Osorio-Mrożek, Przylepka i potwór, Kraków 2021, s. 5.
  16. Tamże, s. 5–6.
  17. Tamże, s. 217.
  18. Tamże, s. 244.
  19. Tamże, s. 213.
  20. Tamże, s. 241
  21. Tamże, s. 250–251.
  22. Tamże, s. 145.
  23. Tamże, s. 161–162.
  24. Tamże, s. 336.
  25. Tamże, s. 239.
  26. Tamże, s. 468.
  27. Tamże, s. 332.
  28. Tamże, s. 330.
  29. Rodzaj pasa z koralików wykonany z zaokrąglonych przewierconych muszli. W kulturach opartych na ustnej tradycji służył do utrwalania i potwierdzania ważnych wydarzeń politycznych, na przykład traktatów.
  30. G. Minois, Historia śmiechu i drwiny, tłum. W. Klenczon, Warszawa 2021, s. 257.
  31. Psychiatrzy-twórcy. Wywiady, red. S Murawiec, Warszawa 2022.
  32. Zob. kanał zespołu na YouTube: https://www.youtube.com/user/Insynuos/videos [dostęp: 18.07.2022].
  33. D.L. Beck, The Physician-Writer. Good doctors are good storytellers; some make it a second career, „CardioSource WorldNews” 2016, https://www.acc.org/latest-in-cardiology/articles/2016/06/10/11/12/cover-story [dostęp: 18.07.2022].
  34. Zob. R. Barthes, Śmierć autora, „Teksty Drugie” 1999, nr 1/2, 247–251.
  35. A. Janko, Boscy i nieznośni. Niezwykłe biografie, Warszawa 2012, s. 260.
  36. https://www.przewodnik-katolicki.pl/Archiwum/2022/Przewodnik-Katolicki-4-2022/Kultura/Ide-z-nimi [dostęp: 30.05.2022].
  37. K. Mich, Dzieci wojny, Tanowo 2021, s. 5.
  38. J. Łukasiewicz, Grochowiak i obrazy, Wrocław 2002, s. 12.
  39. Wypowiedź pochodzi z prywatnej rozmowy z autorem.
  40. K. Mich, Śladami, Kraków 2021, s. 36.
  41. K. Mich, Dzieci…, s. 27.
  42. S. Bereś, J. Kiernicka, Poeta po końcu świata, oprac. A. Dobrzańska, S. Bereś, „Odra” 2000, nr 5.
  43. M. Węglarz, Starzy ludzie nie istnieją, Warszawa 2022 [dokument elektroniczny], s. 8. Wszystkie cytaty, jeśli nie podano inaczej, pochodzą z tego wydania.
  44. Do sporządzonej listy można by dodać: Julię Hartwig, Urszulę Kozioł, Juliana Przybosia, Jarosława Marka Rymkiewicza i Tadeusza Śliwiaka.
  45. Zob. A. Legeżyńska, Gest pożegnania. Szkice o poetyckiej świadomości elegijno-ironicznej, Poznań 1999.
  46. M. Wallis: Późna twórczość wielkich artystów, Warszawa 1975.
  47. E.D. Said, O  stylu późnym. Muzyka i literatura pod prąd, tłum. B. Kopeć-Umiastowska, posłowie J. Gutorow, Wrocław 2017.
  48. J. Améry, O  starzeniu się. Bunt i rezygnacja, tłum. B. Baran, Warszawa 2018.
  49. Używam tego pojęcia, pamiętając o jego wąskim znaczeniu, które wskazuje na silne związki poetek i poetów określanych mianem klasyków z tradycją antyczną, tradycją literacką i skłonność do restytuowania gatunków mających skodyfikowane wzory. Dla mnie klasykiem będzie poeta, którego twórczość znalazła się w kanonie i jest rozpoznawalna przez publiczność literacką (podobnie jak jego poetyka).

Powiązane artykuły

15.12.2022

Nowy Napis Co Tydzień #182 / Wierzę w dobre ruchy

To książka o historii szachów, ale również – a może przede wszystkim – o wielkiej radości i ogromnym smutku, które wiążą się z tą historią; czyli książka o ludziach, którzy grali w szachy. Tak można by chyba najkrócej zaprezentować najnowsze dzieło Kaspra Bajona Gambit orangutana. Opowieść o polskich szachach opublikowane przez Wydawnictwo Czarne w roku 2022. Wbrew tytułowi nie jest to praca adresowana tylko do szachistów bądź miłośników historii. Po Gambit orangutana sięgnąć może każdy, jest to bowiem opowieść o losach ludzi, którzy miłości do szachów poświęcili niemal wszystko. Ale nie, nie jest to historia hazardzistów, raczej tych, którzy w życiu – wbrew codziennym troskom i dziejowym zawieruchom – poszukiwali ładu, pragnęli schronienia w logicznych kombinacjach, czerpali przyjemność ze skończonej oraz budzącej zachwyt struktury pól szachowych. Niestety, szachy nie zawsze tę miłość odwzajemniały, dlatego opowieść o szachistach to także opowieść o ludzkich rozczarowaniach i tragediach.

W tym sensie książka Bajona jest niezwykła. Nie jest to podręcznik szachowy ani zbiór łamigłówek do rozszyfrowania; autor nie zajmuje się teorią debiutów, nie tłumaczy zawiłości gry środkowej, nie zachwyca się błyskotliwą taktyką, która pozwala zdobyć przewagę w końcówce partii. Pisze za to o ludziach grających w szachy, o ich namiętnościach, pragnieniach, obawach. Znamienny jest we wskazanym kontekście pierwszy rozdział książki – zatytułowany Notatki o królu – w całości poświęcony Akiwie Rubinsteinowi, czyli polskiemu geniuszowi żydowskiego pochodzenia. Bajon rozpoczyna swą opowieść od uwag dotyczących imienia mistrzaZwykle mówi się bądź pisze o Akibie Rubinsteinie, choć szachista na imię miał Akiwa bądź Akiwe. K. Bajon podkreśla, że hebrajską literę „bet”, która pojawia się w imieniu Rubinsteina, można oddać jako „b” lub „w”. Za formą Akiwa przemawiają dwie rzeczy. Po pierwsze, szachista podpisywał się właśnie Akiwa; po drugie, jego otczestwo (Kiwelowicz) wskazuje, że i ojciec wybrał formę pisaną przez „w” – zob. K. Bajon, Gambit orangutana. Opowieść o polskich szachach, Wołowiec 2022, s. 30.[1], a potem snuje ją, relacjonując przebieg kariery szachisty oraz jego nasilające się problemy psychiczne. Co ciekawe, według Bajona ani choroba nie była konsekwencją namiętnej gry w szachy, ani szachowa wirtuozeria nie wynikała z choroby: „Wydaje się, że w przypadku Rubinsteina szachy oraz choroba były w istocie dwiema reakcjami na jedno i to samo: nieprzeniknione zło świata, okrucieństwo rzeczywistości”Tamże, s. 31–32.[2]. Okazuje się zatem, że Rubinstein chronił się za „zaporą z bierek”Tamże, s. 32.[3] przed szaleństwem świata, który w pierwszych dziesięcioleciach XX wieku w sposób szczególnie okrutny obszedł się z żydowską wspólnotą, skazując na nieludzkie cierpienia, bądź bezduszną śmierć, także wybitnych szachistów żydowskiego pochodzenia. Dawid Przepiórka („pierwszy mistrz Polski, złoty medalista olimpijski i najwybitniejszy przedwojenny kompozytor szachowy”Tamże, s. 237.[4]), Henryk Pogorieły („srebrny medalista z olimpiady szachowej w Monachium – 1936)”Tamże, s. 246.[5]czy Regina Gerlecka („najwybitniejsza przedwojenna polska szachistka”Tamże, s. 155.[6] i pierwsza mistrzyni Polski) – to tylko kilka nazwisk wspaniałych graczy, których geniusz został brutalnie przerwany przez wojnę.

Szczególnie trudno czyta się dziś o losach Gerleckiej, która po aresztowaniu prawdopodobnie trafiła do Buchenwaldu i poddana została brutalnym eksperymentom medycznym. Przeżyła co prawda wojnę, ale nigdy nie powróciła do przedwojennego poziomu gry w szachy: „W 1949 roku wystąpiła jeszcze w słabo obsadzonych mistrzostwach Polski. Zajęła w nich ostatnie miejsce. Potem już na zawsze wycofała się z życia szachowego”Tamże, s. 156.[7]. Rekonstruuję w wielkim skrócie to, co Bajon ma do powiedzenia na temat Gerleckiej, by zwrócić uwagę, że autor Gambitu orangutana odtwarza historię nie tylko szachistów, ale także szachistek, o których na ogół pamiętamy słabiej. O ile bowiem nazwiska takie jak Akiwa Rubinstein, Ksawery Tartakower czy Teodor Regedziński odnaleźć można gdzieś na rubieżach merkantylnej współczesności, o tyle Regina Gerlecka, Róża Hermanowa bądź Natalia Kowalska zniknęły. Pogrążyły się w odmętach zbiorowej niepamięci, choć ich osiągnięcia są równie imponujące. Co ciekawe, doskonałym kontekstem dla tych rozważań Bajona mogłaby być powieść Gambit królowej Waltera Tevisa oraz oparty na niej miniserial Scotta Franka i Allana Scotta udostępniony na platformie Netflix w 2020 roku. Oba dzieła bezsprzecznie przyczyniły się do spopularyzowania szachów, prezentując koleje życia genialnej szachistki. Warto podkreślić, że cały rozdział Gra kobiet z książki Bajona czyta się z wypiekami na twarzy, a nawet zdumieniem, kiedy dowiadujemy się, że „przez niemal całe lata trzydzieste Polskę odwiedzały najlepsze szachistki świata”Tamże, s. 154.[8] – z Verą Menchik oraz Sonją Graf na czele.

Dlaczego? Ponieważ Polska w pierwszych dziesięcioleciach XX wieku była szachową potęgą – dość wspomnieć, że w roku 1909 Rubinstein pokonał na turnieju w Petersburgu Emanuela Laskera (ówczesnego mistrza świata)Na ten temat zob. http://szachowavistula.pl/vistula/rubinstein100lat.htm [dostęp: 29.11.2022].[9], a polska reprezentacja zajęła pierwsze miejsce na 3 Olimpiadzie szachowej rozegranej w Hamburgu w 1930 roku. Była to więc potęga na miarę najważniejszych na świecie turniejów, ale również potęga na co dzień – jak grzyby po deszczu powstawały bowiem w kolejnych miastach kluby miłośników szachów, spotykano się w kawiarniach oraz na skwerach, by grać i rozważać szachowe problemy. Co więcej, szachy nie były wówczas postrzegane jako gra elitarna, czytając Bajona można odnieść uzasadnione wrażenie, że grali wtedy wszyscy i wszędzie. Szczególne zaś miejsce na mapie szachowej Polski przypadło Łodzi, w której dojrzewał geniusz Rubinsteina:

Łódź jawiła się jako przerażająca i bezwzględna. Była fantasmagorią przemysłu. […] Była przy tym Łódź nie tylko centrum włókiennictwa, ale także jednym z najważniejszych – obok Petersburga i Moskwy – ośrodków szachowych carskiej Rosji. […] Frank Marshall, który poległ w meczu o mistrzostwo świata z Emanuelem Laskerem w 1907 roku, w swojej książce My Fifty Years of Chess [Pięćdziesiąt lat z szachami] opisał Łódź jako „gościnne miasto, wręcz fanatycznie zainteresowane szachami. Traktowano nas tam po królewsku i rozegraliśmy wiele interesujących partii”K. Bajon, Gambit…, s. 92–93.[10]

Bajon nie poprzestaje jednak na rekonstrukcji losów poszczególnych graczy, nie ogranicza się również do roli sprawozdawcy, który w najdrobniejszych szczegółach prezentuje nam szachową codzienność sprzed stu lat. W jego książce odnaleźć można jeszcze dwa elementy, które przesądzają o jej atrakcyjności. Pierwszy to, sygnalizowana od początkowych stron, osobista i rodzinna fascynacja szachami. Autor zalicza co prawda sam siebie do grona „partaczy”, czyli osób znających reguły gry, ale niepotrafiących przechylić szali zwycięstwa na własną korzyść. Trudno nie odnieść jednak wrażenia, że gdyby nie znajomość tych reguł oraz zamiłowanie do królewskiej gry, książka tego rodzaju nie mogłaby powstać. Drugi element to opowieść o pisarzach, którzy namiętnie grali w szachy. Nie zawsze były to szachy najwyższych lotów, jednak doświadczenia zebrane przy szachownicy owocowały niejednokrotnie w innej sferze – w literaturze. Warto tu przywołać chociażby felieton Futuryzm i szachy opublikowany w roku 1921 przez Karola Irzykowskiego na łamach warszawskiego czasopisma „Ponowa”. I o tym też opowiada Bajon, równoprawnymi bohaterami jego książki są Vladimir Nabokov, Walter Benjamin, Marcel Duchamp, W.G. Sebald, Karol Libelt, Ludwik Niemojowski oraz dopiero co wspomniany Irzykowski.

W konsekwencji Gambit orangutana jawi się czytelnikowi jako pasjonująca podróż po szachowym świecie, w którym „dobre ruchy” są tak samo istotne jak rozterki człowieka, który ma te ruchy odnaleźć i wykonać. Dlatego jeden z najsłynniejszych szachistów, nieodżałowany, choć ekscentryczny Bobby Fischer, mistrz świata w latach 1972–1975, miał tylko częściowo rację, gdy przed meczem z równie fenomenalnym Borisem Spasskim wyznał w wywiadzie: „Nie wierzę w psychologię, wierzę w dobre ruchy”Zob. https://www.youtube.com/watch?v=TsJeXgOAiCA [dostęp:13.11.2022].[11]. Bajon dowodzi swą książką, że – owszem – dobre ruchy w partii są kluczowe, bez nich nie byłoby zwycięstwa, ale sama ich świadomość nie wystarczy, żeby wygrać. Nad szachownicą pochyla się człowiek, który nigdy nie będzie funkcjonował jak bezduszna maszyna.

Co prawda Bajon ze smutkiem wspomina dzień 11 maja 1997 roku, kiedy komputer Deep Blue pokonał szachowego mistrza świata Garriego Kasparowa. To właśnie wówczas maszyna „przypieczętowała szachowy zmierzch Homo sapiensK. Bajon, Gambit…, s. 186.[12], zaś „szachy przestały być przestrzenią śmiałych ludzkich eksploracji, a zmieniły się w łamigłówkę dla turboszybkich komputerów” Tamże.[13]. Na szczęście te pesymistyczne uwagi są tylko częściowo prawdziwe. Oczywiście silniki szachowe w coraz większym stopniu determinują treningi oraz sam proces nauki, jednak człowiek przy szachownicy gra sam i zdany jest wyłącznie na własny umysł. Przygotowanie debiutowe zapewnia swobodę wykonania kilkunastu ruchów, czasami jedynie kilku, a potem zaczyna się… wszechświat, skoro po piątym ruchu (czyli po trzecim posunięciu białych figur) liczba możliwych kontynuacji zbliża się do pięciu milionów! Na wyobraźnię działa też fenomen liczby Shannona, zgodnie z którą liczba możliwych kombinacji szachowych jest większa od ilości atomów w obserwowalnym świecie i wynosi 10120. Jeśli dodamy do tego fakt, że w meczu o mistrzostwo świata rozegranym w roku 2021 Jan Niepomniaszczij przegrał z Magnusem Carlsenem najprawdopodobniej z powodu rozkojarzenia oraz braków w przygotowaniu mentalnymNa temat tego szachowego pojedynku na najwyższym szczycie zob. P. Doggers, Carlsen remporte le Championnat du Monde d’échecs 2021 – https://www.chess.com/fr/news/view/carlsen-remporte-le-championnat-du-monde-fide-2021 [dostęp: 29.11.2022].[14], zrozumiemy, że szachy wciąż mogą być dla ludzi fascynującym sportem.

Tu mogłaby się skończyć recenzja książki Gambit orangutana, gdyby nie fakt, że w jednym z jej ostatnich rozdziałów na czytelnika została zastawiona pułapka. Otóż na stronach 288–291 Bajon analizuje słynny problem szachowy wymyślony przez Samuela Loyda: celem zadania jest zamatowanie czarnego króla w pięciu posunięciach. Autor doskonale kreśli tło łamigłówki, opowiada o historii oraz kontekście, w jakim zadanie powstało, jednak na reprodukcji szachownicy z wyjściowym układem bierek coś się nie zgadza. Otóż na polu h1 zamiast czarnego króla stoi w diagramie czarny hetman. Tak zilustrowanego zadania w ogóle nie da się rozwiązać, ponieważ czarny król z szachownicy po prostu zniknął! Może to tylko drukarski błąd – chochlik, który śmieje się z wynurzeń autora na temat szachowej ścisłości, dokładności i precyzji. Wolę jednak myśleć, że to pułapka zastawiona w końcowej partii gry, którą trzeba rozgrywać bardzo uważnie, o czym szachiści wiedzą najlepiej. Bo kiedy wydaje się, że partia jest już wygrana, przychodzi moment rozprężenia, spadku uwagi, po którym niejednokrotnie następuje szachowa katastrofa. Małe są bowiem szanse w końcówce na odrobienie straty po nieudanym posunięciu, trudno o jakąkolwiek rekompensatę, kiedy na szachownicy zostały już tylko króle, kilka pionków i może jakieś osamotnione figury. Jeśli zatem damy się nabrać, wpadniemy w pułapkę, nie zrozumiemy z książki Bajona nic – bo brak uwagi jest w tym przypadku tożsamy z lekturą pobieżną, pochopną. A tego nie lubią ani pisarze, ani szachiści. Jeśli jednak złapać się nie damy, łatwo pojmiemy, że szachy to nie tylko sekwencje dobrych ruchów, lecz także psychologiczna roz(g)rywka.

K. Bajon, Gambit orangutana. Opowieść o polskich szachach, Wołowiec 2022

Gambit orangutana. Opowieść o polskich szachach - Kasper Bajon

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Piotr Śniedziewski, Wierzę w dobre ruchy, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 182

Przypisy

  1. Zwykle mówi się bądź pisze o Akibie Rubinsteinie, choć szachista na imię miał Akiwa bądź Akiwe. K. Bajon podkreśla, że hebrajską literę „bet”, która pojawia się w imieniu Rubinsteina, można oddać jako „b” lub „w”. Za formą Akiwa przemawiają dwie rzeczy. Po pierwsze, szachista podpisywał się właśnie Akiwa; po drugie, jego otczestwo (Kiwelowicz) wskazuje, że i ojciec wybrał formę pisaną przez „w” – zob. K. Bajon, Gambit orangutana. Opowieść o polskich szachach, Wołowiec 2022, s. 30.
  2. Tamże, s. 31–32.
  3. Tamże, s. 32.
  4. Tamże, s. 237.
  5. Tamże, s. 246.
  6. Tamże, s. 155.
  7. Tamże, s. 156.
  8. Tamże, s. 154.
  9. Na ten temat zob. http://szachowavistula.pl/vistula/rubinstein100lat.htm [dostęp: 29.11.2022].
  10. K. Bajon, Gambit…, s. 92–93.
  11. Zob. https://www.youtube.com/watch?v=TsJeXgOAiCA [dostęp:13.11.2022].
  12. K. Bajon, Gambit…, s. 186.
  13. Tamże.
  14. Na temat tego szachowego pojedynku na najwyższym szczycie zob. P. Doggers, Carlsen remporte le Championnat du Monde d’échecs 2021 – https://www.chess.com/fr/news/view/carlsen-remporte-le-championnat-du-monde-fide-2021 [dostęp: 29.11.2022].
  15. Susana Osorio-Mrożek, Przylepka i potwór, Kraków 2021, s. 5.
  16. Tamże, s. 5–6.
  17. Tamże, s. 217.
  18. Tamże, s. 244.
  19. Tamże, s. 213.
  20. Tamże, s. 241
  21. Tamże, s. 250–251.
  22. Tamże, s. 145.
  23. Tamże, s. 161–162.
  24. Tamże, s. 336.
  25. Tamże, s. 239.
  26. Tamże, s. 468.
  27. Tamże, s. 332.
  28. Tamże, s. 330.
  29. Rodzaj pasa z koralików wykonany z zaokrąglonych przewierconych muszli. W kulturach opartych na ustnej tradycji służył do utrwalania i potwierdzania ważnych wydarzeń politycznych, na przykład traktatów.
  30. G. Minois, Historia śmiechu i drwiny, tłum. W. Klenczon, Warszawa 2021, s. 257.
  31. Psychiatrzy-twórcy. Wywiady, red. S Murawiec, Warszawa 2022.
  32. Zob. kanał zespołu na YouTube: https://www.youtube.com/user/Insynuos/videos [dostęp: 18.07.2022].
  33. D.L. Beck, The Physician-Writer. Good doctors are good storytellers; some make it a second career, „CardioSource WorldNews” 2016, https://www.acc.org/latest-in-cardiology/articles/2016/06/10/11/12/cover-story [dostęp: 18.07.2022].
  34. Zob. R. Barthes, Śmierć autora, „Teksty Drugie” 1999, nr 1/2, 247–251.
  35. A. Janko, Boscy i nieznośni. Niezwykłe biografie, Warszawa 2012, s. 260.
  36. https://www.przewodnik-katolicki.pl/Archiwum/2022/Przewodnik-Katolicki-4-2022/Kultura/Ide-z-nimi [dostęp: 30.05.2022].
  37. K. Mich, Dzieci wojny, Tanowo 2021, s. 5.
  38. J. Łukasiewicz, Grochowiak i obrazy, Wrocław 2002, s. 12.
  39. Wypowiedź pochodzi z prywatnej rozmowy z autorem.
  40. K. Mich, Śladami, Kraków 2021, s. 36.
  41. K. Mich, Dzieci…, s. 27.
  42. S. Bereś, J. Kiernicka, Poeta po końcu świata, oprac. A. Dobrzańska, S. Bereś, „Odra” 2000, nr 5.
  43. M. Węglarz, Starzy ludzie nie istnieją, Warszawa 2022 [dokument elektroniczny], s. 8. Wszystkie cytaty, jeśli nie podano inaczej, pochodzą z tego wydania.
  44. Do sporządzonej listy można by dodać: Julię Hartwig, Urszulę Kozioł, Juliana Przybosia, Jarosława Marka Rymkiewicza i Tadeusza Śliwiaka.
  45. Zob. A. Legeżyńska, Gest pożegnania. Szkice o poetyckiej świadomości elegijno-ironicznej, Poznań 1999.
  46. M. Wallis: Późna twórczość wielkich artystów, Warszawa 1975.
  47. E.D. Said, O  stylu późnym. Muzyka i literatura pod prąd, tłum. B. Kopeć-Umiastowska, posłowie J. Gutorow, Wrocław 2017.
  48. J. Améry, O  starzeniu się. Bunt i rezygnacja, tłum. B. Baran, Warszawa 2018.
  49. Używam tego pojęcia, pamiętając o jego wąskim znaczeniu, które wskazuje na silne związki poetek i poetów określanych mianem klasyków z tradycją antyczną, tradycją literacką i skłonność do restytuowania gatunków mających skodyfikowane wzory. Dla mnie klasykiem będzie poeta, którego twórczość znalazła się w kanonie i jest rozpoznawalna przez publiczność literacką (podobnie jak jego poetyka).

Powiązane artykuły

01.12.2022

Nowy Napis Co Tydzień #180 / Osobista historia w listach i wspomnieniach Susany Osorio-Mrożek

Czas mi się trochę dłużył. Czekałam w recepcji hotelu już od czterdziestu minut, kiedy zobaczyłam, jak wchodzi wysoki, postawny mężczyzna w dżinsach, z miną Gary'egoCoopera, wyrażającą pewność siebie i zarazem nieśmiałość. Spojrzałam na niego, on spojrzał na mnie, uśmiechnęłam się, on się uśmiechnął i w tamtej chwili nie liczyło się nic więcejSusana Osorio-Mrożek, Przylepka i potwór, Kraków 2021, s. 5.[1]

tymi słowami autorka książki Przylepka i potwór rozpoczyna osobistą historię znajomości ze Sławomirem Mrożkiem, który w 1979 roku przybył z Paryża do Meksyku na jubileuszowy spektakl Emigrantów. Pisarz został zaproszony przez reżysera Manuela Montarę odpowiadającego za tę realizację, która okazała się wielkim sukcesem na meksykańskich scenach. Mrożek chętnie zgodził się spędzić trzy tygodnie w Meksyku, gdzie odsłonił tablicę pamiątkową z okazji jubileuszowego przedstawienia i zwiedził stan Veracruz. Susana Osorio, zatrudniona w teatrze Manuela Montary w charakterze asystentki reżysera, miała przywitać honorowego gościa i służyć mu za tłumacza, nikt poza nią w całym zespole nie mówił po angielsku.

Podziwiałam jego odważny, celny kąśliwy styl – piszeSusana – Przyglądając się kiedyś jedynej fotografii, jaką znalazłam na skrzydełku książki, zobaczyłam człowieka brzytwę: podłużna, wyostrzona sylwetka, szczeciniaste włosy przycięte à la Samuel Beckett. Opowiadano, że stroni od ludzi, nie znosi hałasu i pilnie strzeże swojej prywatności. Wszystko to doskonale pasowało do mojego obrazu człowieka brzytwy, kogoś między Kafką a Beckettem, nie byłam jednak przygotowana na Gary'ego Coopera. Kim mógł być Mrożek? Kimkolwiek był, bez wątpienia wszedł już ze mną w układTamże, s. 5–6.[2].

Trzy tygodnie w Meksyku pełne wspólnych spacerów, zwiedzania zabytków, długich rozmów przerodziły się w bliską znajomość, która po kilku latach rozłąki została zwieńczona ślubem (1987). W chwili poznania przyszłej żony Sławomir Mrożek miał czterdzieści dziewięć lat, był wdowcem i utrzymywał burzliwą znajomość z pewną mężatką. Rozwiedziona Susana Osorio miała dwadzieścia siedem lat i nie planowała żadnego związku małżeńskiego. Jednak meksykańskie spotkanie przerodziło się w obopólną fascynację, czułość i przyjacielską szczerość. Po wyjeździe Mrożka z Meksyku prowadzili częstą korespondencję. W listach pełnych tęsknoty opisywali codzienność, zwierzali się ze swoich słabości, nie ukrywali minorowych stanów psychicznych, jakich doznawali podczas swoich zajęć.

Nie mogę już dalej żyć marzeniami o wielkim sukcesie i daremnie próbować coś na miarę takiego sukcesu napisaćTamże, s. 217.[3]. Dużo śpię, dużo palę. Czasem się upijamTamże, s. 244.[4]. […] otumaniam się piciem i tysiącem wypitych kaw i milionem fajek, a następnego dnia biorę tabletki i śpię 12 godzin. Rezultat jest zerowyTamże, s. 213.[5]. […] okrywa mnie pył samotności i rutyny życiaTamże, s. 241[6].

W kolejnym z listów autor Tanga zwierza się Susanie:

Żeby pisać dobrze, muszę się wprawiać w szczególny stan emocjonalny – bardzo niezdrowy dla psychiki – i zapominać o wszystkim innym. Pisarstwo to mały bóg, skrajnie zazdrosny. Człowiek w tym stanie gotów byłby zapłacić dowolną cenę za znalezienie rozwiązania – wypaliłby każdą liczbę fajek, zażył wręcz truciznę, nawet tego nie zauważając. Jest to swego rodzaju całkowite wchłonięcie, zatrucie umysłowe, za którym idzie fizyczne. To jak hodować schizofrenię, zamiast ją leczyć. Ma to nawet reperkusje wzrokowe – widzisz podwójnie: rzeczy istniejące naprawdę, obecne materialnie, i rzeczy wyobrażone. Stąd zauważalna u mnie niestabilność, nerwowość. Boli mnie głowa, łzawią oczy, gdy wracam z podróży do ziemi wyobraźni, bo [podkreśla pisarz] muszę pisać, czyli przemieszczać się między dwoma rodzajami rzeczywistościTamże, s. 250–251.[7].

To przemieszczanie się do innej rzeczywistości często miało miejsce przy wspólnym spożywaniu posiłków, co irytowało Susanę, która starała się zrozumieć zachowania męża. W rezultacie przecież jego przemieszczanie się w inną rzeczywistość owocowało znakomitymi dziełami, odnoszącymi sukcesy w całym świecie. Żona stworzyła Mrożkowi idealne warunki pracy: w wieży na posesji Epifanii w Meksyku, w mieszkaniu paryskim i krakowskim oraz w Nicei. Spełniała przy tym wszelkie wymogi związane z jego życiem codziennym.

Listy Susany do pisarza również są pełne opisów jej emocjonalnych stanów psychicznych, począwszy od euforii po obniżony nastrój, osamotnienie i tęsknotę. Depresyjne stany, którym obydwoje ulegali, nie przygłuszały ich mądrej, pięknej czułości i miłości, jaką się obdarzali, mieszkając z dala od siebie – on w Paryżu, a ona w Meksyku. Mrożek w jednym z listów pisze:

Tęsknię za Tobą na wiele sposobów, które można by określić wspólną nazwą: TY”Tamże, s. 145.[8]. Tylko Tobie piszę o tym, czego naprawdę pragnę i co u mnie słychać… Jesteś jedyną osobą, którą, jak mi się zdaje, naprawdę obchodzi to, co się ze mną dzieje i jaki jestem, i która w żaden sposób nie wykorzystałaby tego, co o mnie wie. Jesteś ze mną połączona jak gdyby prywatną linią telefonicznąTamże, s. 161–162.[9]. Nie ma we mnie takiego miejsca, w którym nie byłabyś obecna – albo mówić prościej – gdzie Cię nie ma! Jesteś we wszystkim, czym jestem jaTamże, s. 336.[10].

Autorzy listów opatrują je czułymi nagłówkami. Gorącymi puentami. Mrożek, uznawany powszechnie za samotnika, stroniącego od wszelakich egzaltowanych uniesień, ozdabia listy do ukochanej serduszkami, dowcipnymi rysunkami i zapakowuje w koperty sygnowane logiem Hello Kitty. Natomiast Susana nie ukrywa swych fizycznych pragnień: „Czuję Twoją nieobecność ciałem. Całuję Twoje ciało, fragment po fragmencie, i Ciebie całego”Tamże, s. 239.[11]. Są oczywiście blaski i cienie w ich miłości, rozstania, nowe związki, powroty. Susana – będąc już żoną Mrożka – wyjeżdża na dłużej do Meksyku, zostawiając pisarza w Krakowie, ale po kilku miesiącach wraca i pisze: „Nie chciałam wracać, jednak Sławomir często mi się śnił. Żyć z nim mogło być ciężko, utracić go było klęską totalną”Tamże, s. 468.[12]. Zmienne zachowania pisarza, który potrafił przemieniać się w postać potwora, okrutnego, cynicznego, aroganckiego nie ułatwiały wspólnego życia. Potrafił być też czułym opiekunem swojej żony, gdy na przykład wręczał jej karteczkę ze słowami: „Połączyć to, co nie może istnieć rozdzielone”Tamże, s. 332.[13].Gdy Susana po ślubie zapisywała się na kurs francuskiego na Sorbonie, mąż żegnał ją przy windzie i czekał na jej powrót. W dzienniku z 4 lutego 1988 roku można przeczytać:

Dziś pierwszy dzień szkoły dla Susany. Nigdy wcześniej nie widziałem swojego dziecka idącego do szkoły, więc dotychczas nigdy nie mogłem zaznać tej przyjemności. Rodzaj późnych uczuć rodzicielskichTamże, s. 330.[14].

W zajmującej korespondencji warto zwrócić uwagę na same oświadczyny oraz kategoryczną odmowę Susany, która potem całkowicie podporządkowuje swoje życie wybitnemu twórcy. Państwo Mrożkowie żyją intensywnie, nie przywiązując wagi do stałego miejsca zamieszkania. Było tych miejsc kilka: Paryż, Meksyk, Kraków, Nicea. Ich życie to częste podróże po Europie i świecie, związane z licznymi uroczystościami, na których autor Baltazara odbierał ważne nagrody literackie, ordery czy doktoraty honoris causa. Z okazji sześćdziesiątej rocznicy jego urodzin Kraków zaprosił Mrożka na Międzynarodowy Festiwal jego twórczości, a prezydent nadał mu tytuł Honorowego Obywatela. Do Krakowa sprowadzają się Mrożkowie w roku 1996, ale z uwagi na stan zdrowia pisarza w 2008 roku opuszczają Wawelski Gród i osiedlają się w Nicei. Pisarz umiera w wieku lat osiemdziesięciu trzech, a jego prochy zostają sprowadzone do Krakowa i spoczywają w Panteonie Narodowym.

Wspomnienia Susany Osorio-Mrożek obejmują okres 1979–2013. Autorka znakomicie komponuje całość, przeplatając intymną opowieść listami i fragmentami dzienników pisarza. Korespondencję Susany ze Sławomirem – pary obdarzonej nieprzeciętnym intelektem, a także literackim talentem – można uplasować na wyżynach sztuki epistolarnej. Ich rozmowy w listach oraz na pocztówkach tworzą spójną całość zarówno literacko-warsztatową, jak i duchową. Można odnieść wrażenie, iż listy pisane są jedną ręką. Chociaż poruszane w nich tematy nie należą do łatwych – są to często filozoficzne, egzystencjalne rozważania dotykające istoty śmierci, przeznaczenia czy przemijania.

Historia znajomości opatrzona jest licznymi fotografiami bohaterów, nieznanymi rysunkami Mrożka oraz ręcznie pisanymi karteczkami w języku angielskim. Uwagę zwraca zdjęcie umieszczone na końcu książki, wykonane w Nicei w 2011 roku. Jest ono jakby zwieńczeniem i czułą puentą ich wspólnego, niełatwego życia. Wspomnienia Susany Osorio-Mrożek są porywającą lekturą, chociaż nie ma tu sensacyjnych wątków, egzaltacji, przerysowań, jest za to niezwykła opowieść o związku dwojga różniących się od siebie osób: Mrożka – introwertyka i Susany – duszy towarzystwa, która w roli „przylepki” może stanowić przykład mądrej, dojrzałej kobiety, potrafiącej „połączyć to, co nie może istnieć rozdzielone”.

Susana Osorio-Mrożek, Przylepka i potwór, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021

Przylepka i Potwór - Osorio-Mrożek Susana | Książka w Sklepie EMPIK.COM

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Irena Kaczmarczyk, Osobista historia w listach i wspomnieniach Susany Osorio-Mrożek, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 180

Przypisy

  1. Zwykle mówi się bądź pisze o Akibie Rubinsteinie, choć szachista na imię miał Akiwa bądź Akiwe. K. Bajon podkreśla, że hebrajską literę „bet”, która pojawia się w imieniu Rubinsteina, można oddać jako „b” lub „w”. Za formą Akiwa przemawiają dwie rzeczy. Po pierwsze, szachista podpisywał się właśnie Akiwa; po drugie, jego otczestwo (Kiwelowicz) wskazuje, że i ojciec wybrał formę pisaną przez „w” – zob. K. Bajon, Gambit orangutana. Opowieść o polskich szachach, Wołowiec 2022, s. 30.
  2. Tamże, s. 31–32.
  3. Tamże, s. 32.
  4. Tamże, s. 237.
  5. Tamże, s. 246.
  6. Tamże, s. 155.
  7. Tamże, s. 156.
  8. Tamże, s. 154.
  9. Na ten temat zob. http://szachowavistula.pl/vistula/rubinstein100lat.htm [dostęp: 29.11.2022].
  10. K. Bajon, Gambit…, s. 92–93.
  11. Zob. https://www.youtube.com/watch?v=TsJeXgOAiCA [dostęp:13.11.2022].
  12. K. Bajon, Gambit…, s. 186.
  13. Tamże.
  14. Na temat tego szachowego pojedynku na najwyższym szczycie zob. P. Doggers, Carlsen remporte le Championnat du Monde d’échecs 2021 – https://www.chess.com/fr/news/view/carlsen-remporte-le-championnat-du-monde-fide-2021 [dostęp: 29.11.2022].
  15. Susana Osorio-Mrożek, Przylepka i potwór, Kraków 2021, s. 5.
  16. Tamże, s. 5–6.
  17. Tamże, s. 217.
  18. Tamże, s. 244.
  19. Tamże, s. 213.
  20. Tamże, s. 241
  21. Tamże, s. 250–251.
  22. Tamże, s. 145.
  23. Tamże, s. 161–162.
  24. Tamże, s. 336.
  25. Tamże, s. 239.
  26. Tamże, s. 468.
  27. Tamże, s. 332.
  28. Tamże, s. 330.
  29. Rodzaj pasa z koralików wykonany z zaokrąglonych przewierconych muszli. W kulturach opartych na ustnej tradycji służył do utrwalania i potwierdzania ważnych wydarzeń politycznych, na przykład traktatów.
  30. G. Minois, Historia śmiechu i drwiny, tłum. W. Klenczon, Warszawa 2021, s. 257.
  31. Psychiatrzy-twórcy. Wywiady, red. S Murawiec, Warszawa 2022.
  32. Zob. kanał zespołu na YouTube: https://www.youtube.com/user/Insynuos/videos [dostęp: 18.07.2022].
  33. D.L. Beck, The Physician-Writer. Good doctors are good storytellers; some make it a second career, „CardioSource WorldNews” 2016, https://www.acc.org/latest-in-cardiology/articles/2016/06/10/11/12/cover-story [dostęp: 18.07.2022].
  34. Zob. R. Barthes, Śmierć autora, „Teksty Drugie” 1999, nr 1/2, 247–251.
  35. A. Janko, Boscy i nieznośni. Niezwykłe biografie, Warszawa 2012, s. 260.
  36. https://www.przewodnik-katolicki.pl/Archiwum/2022/Przewodnik-Katolicki-4-2022/Kultura/Ide-z-nimi [dostęp: 30.05.2022].
  37. K. Mich, Dzieci wojny, Tanowo 2021, s. 5.
  38. J. Łukasiewicz, Grochowiak i obrazy, Wrocław 2002, s. 12.
  39. Wypowiedź pochodzi z prywatnej rozmowy z autorem.
  40. K. Mich, Śladami, Kraków 2021, s. 36.
  41. K. Mich, Dzieci…, s. 27.
  42. S. Bereś, J. Kiernicka, Poeta po końcu świata, oprac. A. Dobrzańska, S. Bereś, „Odra” 2000, nr 5.
  43. M. Węglarz, Starzy ludzie nie istnieją, Warszawa 2022 [dokument elektroniczny], s. 8. Wszystkie cytaty, jeśli nie podano inaczej, pochodzą z tego wydania.
  44. Do sporządzonej listy można by dodać: Julię Hartwig, Urszulę Kozioł, Juliana Przybosia, Jarosława Marka Rymkiewicza i Tadeusza Śliwiaka.
  45. Zob. A. Legeżyńska, Gest pożegnania. Szkice o poetyckiej świadomości elegijno-ironicznej, Poznań 1999.
  46. M. Wallis: Późna twórczość wielkich artystów, Warszawa 1975.
  47. E.D. Said, O  stylu późnym. Muzyka i literatura pod prąd, tłum. B. Kopeć-Umiastowska, posłowie J. Gutorow, Wrocław 2017.
  48. J. Améry, O  starzeniu się. Bunt i rezygnacja, tłum. B. Baran, Warszawa 2018.
  49. Używam tego pojęcia, pamiętając o jego wąskim znaczeniu, które wskazuje na silne związki poetek i poetów określanych mianem klasyków z tradycją antyczną, tradycją literacką i skłonność do restytuowania gatunków mających skodyfikowane wzory. Dla mnie klasykiem będzie poeta, którego twórczość znalazła się w kanonie i jest rozpoznawalna przez publiczność literacką (podobnie jak jego poetyka).

Powiązane artykuły

03.11.2022

Nowy Napis Co Tydzień #176 / Wampum wojenny

WampumRodzaj pasa z koralików wykonany z zaokrąglonych przewierconych muszli. W kulturach opartych na ustnej tradycji służył do utrwalania i potwierdzania ważnych wydarzeń politycznych, na przykład traktatów.[1] wojenny

Od niemal tysiąca lat trudno oderwać od niej wzrok. Przykuwa uwagę nie tylko zaskakującą świeżością barw, czystością lnu, ale także mnogością przedstawień ludzi tratowanych przez końskie kopyta, walających się to tu, to tam odciętych głów, potoków wnętrzności wylewających się z brzuchów. Topory swobodnie rozłupują hełmy, a ranni wyjmują sobie strzały tkwiące w oczodołach – dokładność ocierająca się o groteskę. Tkanina z Bayeux wydaje się być czytelna. Na pierwszy rzut oka przede wszystkim przedstawia fascynujący, wyszywany zapis bitwy pod Hastings z 1066 roku, gdy normański Wilhelm Zdobywca pokonuje anglosaskiego Harolda II. To jedyny udany desant na Anglię – będą powtarzać jak mantrę kolejne podręczniki historii. David Musgrove i Michael Lewis zaprezentują czytelnikowi zbliżenie poprzez hafty, kolory, kroniki, biografie i wykopaliska archeologiczne, wskazując, że Tkanina z Bayeux tyle samo odkrywa, co zasłania.

 Bayeux Tapestry, Cavalry Attack | Bayeux Tapestry, English o… | Flickr

Niekoniecznie wampum wojenny

Dwieście dwadzieścia trzy stopy długości, czyli około sześćdziesiąt osiem metrów – tyle mierzy pas wyhaftowanej, lnianej tkaniny, która przypomina dzisiejszy scenopis. To dość długi storyboard, w którym jest wszystko: intryga polityczna, osobiste animozje głównych postaci, niejednoznaczni bohaterowie, nagle pojawiąjące się drugoplanowe postacie, które potrafią skraść uwagę widza (ach ten karzeł Turold), pomniejsze przygody prowadzące do nieuniknionego konfliktu. Tkanina z Bayeux znana jest z przedstawienia bitwy pod Hastings, chociaż zdecydowana długość – około trzech czwartych – poświęcona jest raczej przygotowaniom do niej. Zdumiewające jest to, że tkanina bez wyraźnych ubytków przetrwała stulecia. Jednak to przede wszystkim jej treść wywołuje spory pośród historyków. David Musgrove i Michael Lewis zebrali zdecydowaną większość wyników badań historycznych oraz wciąż pojawiających się hipotez, które czekają na swoje potwierdzenie lub obalenie. Tkanina przez sugestywność obrazów, żywość kolorów, autorski pomysł na przedstawienie fabuły skazana jest na ciągłe odczytywanie jej na nowo. Stanowi ona także „wyhaftowany” most pomiędzy dwoma państwami i kulturami. Autorzy piszą:

Chociaż był to podbój Anglii (a nie Brytanii) i dokonali go Normanowie (a nie Francuzi), miał on poważne długoterminowe konsekwencje dla reszty Brytanii, a także Irlandii. Różne sposoby, na jakie Brytyjczycy i Francuzi, czy też może lepiej Anglicy i Normanowie, zareagowali na historię podboju, wpłynęły na to, jak jest oceniania i rozumiana Tkanina z Bayeux.

Na czym zatem polega innowacyjne odkrycie Musgrove’a i Lewisa, że zasłużyło na napisanie książki? Wedle tych dwóch autorów, Tkanina jest nie tyle opisem zwycięstwa jednego narodu nad drugim, upokarzającym przypomnieniem dominacji zwycięzców i hańbą pokonanych, ale raczej próbą ich pogodzenia. Zatem nie Wampum z Bayeux, ale Haft Pokoju z Bayeux. Brzmi nazbyt fantastycznie? Niekoniecznie, zwłaszcza że autorzy dostarczają mocnych argumentów.

Wyhaftowane znaki zapytania

Zanim zainteresuję przyszłych czytelników ujęciem Musgrove’a i Lewisa, należy spojrzeć na Tkaninę taką, jaką jest w swej istocie – pełną pytań skierowanych do oglądających ją. Poniekąd będą to już podpowiedzi, które doprowadziły autorów do przyjętego stanowiska.

Nie wiemy tak naprawdę, kiedy powstała Tkanina z Bayeux – historycy ostrożnie wyznaczają daty. Pierwsza pewna wzmianka o niej pochodzi z 1412 roku. Wydaje się jednak sensowne, że powstać musiała do końca XI wieku. Przemawiać za tym będzie liczba szczegółów bitwy pod Hastings z 1066 roku; szczegółów, które wtedy, w bezpośredniej bliskości wydarzenia, były wciąż żywe i zrozumiałe, a które dla nas współczesnych są już enigmatyczne. Nie wiemy także, gdzie powstała, ani jak długo trwało wyszywanie.

W pracowni, gdzie dokonano haftu, musiało być dużo miejsca – szwy się nie rozłażą, nie ma zwiotczeń nici, a poszczególne postacie ze scen znajdują się na tej samej wysokości. Wskazywałoby to na śmiałe przedsięwzięcie: len był naciągnięty na jakiegoś rodzaju sztalugach, które wypełniały całe pomieszczenie. Jednocześnie musiało być to miejsce o dobrym oświetleniu. Tkanina jest wyjątkowo czysta, a cała wykonana praca jest schludna. Jak zatem rozmieszczono setki zwierząt realnych i mistycznych, ludzi i rośliny? Być może pierwotnie naszkicowano je węglem, a potem finalnie umyto Tkaninę. To jednak tylko domysły, ponieważ nie ma po tym ani śladu.

Jak długo trwała praca? Wedle dzisiejszych szacunków dobry zespół hafciarzy wykonałby Tkaninę w przeciągu dwóch lat. Ale to jest mierzenie czasu współczesną rachubą, gdy dysponujemy choćby oświetleniem elektrycznym umożliwiającym pracę niezależnie od pory dnia czy roku. Wydaje się, że mierząc „normą” średniowieczną, biorąc pod uwagę światło słoneczne (i zapewne świece, choć na płótnie nie ma śladów wosku ani zabrudzeń) i przeżywaną intensywność roku liturgicznego (święta, uroczystości), czas potrzebny na wykonanie zwiększyłby się dwukrotnie. Zatem: cztery lata. Fakt ten rodzi kolejne pytania. Kogo było stać na wynajęcie zgranego zespołu hafciarzy i kto go rzeczywiście wykonał? Najbardziej prawdopodobne wydają się dwie wersje: albo zespół złożony ze sprawdzonych już hafciarek, czyli kobiety, albo zakonnicy. Obie możliwości są tak samo prawdopodobne, jak i kłopotliwe. Tkanina jest dość sprośna: wyhaftowano dziewięćdziesiąt trzy penisy, z czego końskich jest osiemdziesiąt osiem. Penisy męskie przedstawione są w całej okazałości: od małych siusiaków do potężnych erekcji. Zatem: czy na pewno kobiety albo mnisi? Czy to przystoi białogłowom i uduchowionym mężom zajmować się takimi sprośnościami? A może właśnie należy spojrzeć na to w całej prostocie, jednoznacznie i pewnie: właśnie kobiety, pewnie, że mnisi. Humor jest rzeczą ulotną, a ten, od którego dzielą nas stulecia coraz trudniej zrozumieć. Umykają subtelności i gra słów w epokach, ale nie zmienia się ludzka fizjonomia – ta bawi od wieków. Warto w tym momencie zajrzeć do innego „kłopotliwego” dzieła średniowiecznego, jakim jest podręcznik demonologii Melleus Maleficarum, czyli Młot na czarownice. Powstał co prawda w XV wieku, ale przedstawia podobnie groteskowy humor. Jak bowiem przejść na poważnie obok opisu „gniazda penisów”? Fragment dotyczący „odbierania członków” przez czarownice jest tak plastyczny, że warto przytoczyć go w całości:

Czarownice […] tych członków wstydliwych w liczbie niemałej, to jest: dwadzieścia albo trzydzieści, razem w gniazdo ptasze albo też skrzynię jaką zamykają, a te jakoby żywe pomykają się do jedzenia owsa albo inszej zobi [zboża], co ludzi wiele widało i pospolita była o tym mowa. Powiedamy, iż sprawą szatańską i omamieniem zmysłów sposobami opisanymi wszystko się dzieje. Powiedał abowiem człowiek niektóry, iż gdy członek męski zgubił, i czarownice jednej o przywrócenie go prosił. Rozkazał mu czarownica, żeby na drzewo pewne wstąpił i z gniazda, w którym takowych członków było niemało, który by mu się podobał, wziąć pozwoliła. Gdy on tedy największy między nimi obrawszy, wziąć go chciał. Rzekła czarownica, zaniechaj tego, abowiem to jest plebana jednegoG. Minois, Historia śmiechu i drwiny, tłum. W. Klenczon, Warszawa 2021, s. 257.[2].

I tu dochodzimy do jeszcze jednego ciekawego problemu: dlaczego Tkanina jest w jednym kawałku? Gdyby służyła do częstego wystawiania, byłaby raczej składana, aby ukazać co pewien czas wybrane sceny (podobnie do skrzydeł ołtarza). Autorom Tkaniny zależało, aby podziwiano całość. Gdzie mogła być wystawiana? Z pewnością w długiej nawie kościoła. Ale równie dobrze mogła to być prywatna komnata – wtedy Tkanina pełniłaby funkcje średniowiecznej tapety ściennej. Królewska sypialnia – dlaczego nie?

Bayeux Tapestry, Scene 23 | Bayeux Tapestry, c. 1070-1080, B… | Flickr

Historia zależy od tego, kto ją opowiada?

To jedynie garść problemów badawczych, które brawurowo przedstawiają David Musgrove i Michael Lewis. Pozostaje jeszcze kwestia interpretacji. Tkanina wbrew pozorom jest trudna w odczytaniu. Przede wszystkim nie wiadomo, czyją stronę „trzyma”. Autorzy zwracają uwagę, że:

Jedno wydaje się pewne: to dzieło sztuki opowiada nie tyle o czynach księcia Wilhelma, co o działaniach króla Harolda. Chociaż zostało skomponowane tak, aby gloryfikować skutki podboju, nie czyni tego tak otwarcie, jak wczesne kroniki normańskie. Historia opowiedziana na Tkaninie stawia Harolda w roli bohatera tragicznego. Przedstawiany jest częściej niż Wilhelm – według jednego z obliczeń Harold pojawia się dwadzieścia siedem razy, podczas gdy Wilhelm uzbierał mniej imponujące dwadzieścia przedstawień, chociaż i tak nie zawsze jest całkiem pewne, który władca został przedstawiony. Harold pojawia się także na samym początku Tkaniny, podczas gdy Wilhelm dopiero kilka scen później. Można odnieść wrażenie, że projektant pragnął przedstawić Harolda jako szlachetnego pana o wysokim statusie i godnego przeciwnika Wilhelma.

Tkanina, jak każda kronika, przedstawia opisywaną historię, nie siląc się na obiektywizm. Napisy nad postaciami są bardzo enigmatyczne, jak na przykład „Tu zasiada Harold, król Anglików”, „Tu książę Wilhelm nakazał budować statki” albo „Tu statki są ciągnięte do morza”. Tkanina służyła przede wszystkim opowiadaniu, wielkiemu zbiorowemu zasłuchaniu, gdy mówca barwnie snuł opowieść, wskazując na postacie. Dawało to możliwość takiego opowiedzenia historii, aby wyrównać niejako proporcje: wskazać na zwycięstwo Normanów, ale i podkreślić bohaterstwo Anglosasów. I co ciekawe, oddają również cierpienia cywilów podczas wojny. Oto bowiem w scenie opatrzonej numerem 47 widzimy, jak wojska normańskie podpalają dom. Z jego wnętrza ucieka kobieta, ciągnąc za rękę swojego syna. Dysproporcja w wielkości postaci – kobieta jest niemal dwukrotnie mniejsza od podpalających mężczyzn – wskazuje na jej bezbronność. Jest w tej scenie olbrzymi ładunek emocjonalny, podkreślany jeszcze bardziej przez oszczędność środków artystycznych. To prosta scena, którą rozumie każdy. Oprócz grozy jest tu też spora dawka humoru: niektórzy możni trzymają nagie miecze za ostrza, co jest interpretowane jako fakt, że mężczyźni nie wiedzą, jak nim walczyć. Miniaturowe postacie pod nimi chwalą się swoimi penisami, zupełnie jakby mówiły dzisiaj: „trzeba mieć cojones, wielmożny panie”.

Tkanina z Bayeux zawiera pięćdziesiąt siedem scen i niestety historia nagle się urywa. Normanowie na koniach z wzniesionymi mieczami ścigają uciekających pieszo Anglosasów. Jeszcze chwila i zdaje się, że wyjdą z konturów, z lnu, z książki i dopadną nas, zapatrzonych i zaczytanych.

David Musgrove, Michael Lewis, Tkanina z Bayeux. Opowieść wysnuta, PIW, Warszawa 2022

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Cielecki, Wampum wojenny, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 176

Przypisy

  1. Zwykle mówi się bądź pisze o Akibie Rubinsteinie, choć szachista na imię miał Akiwa bądź Akiwe. K. Bajon podkreśla, że hebrajską literę „bet”, która pojawia się w imieniu Rubinsteina, można oddać jako „b” lub „w”. Za formą Akiwa przemawiają dwie rzeczy. Po pierwsze, szachista podpisywał się właśnie Akiwa; po drugie, jego otczestwo (Kiwelowicz) wskazuje, że i ojciec wybrał formę pisaną przez „w” – zob. K. Bajon, Gambit orangutana. Opowieść o polskich szachach, Wołowiec 2022, s. 30.
  2. Tamże, s. 31–32.
  3. Tamże, s. 32.
  4. Tamże, s. 237.
  5. Tamże, s. 246.
  6. Tamże, s. 155.
  7. Tamże, s. 156.
  8. Tamże, s. 154.
  9. Na ten temat zob. http://szachowavistula.pl/vistula/rubinstein100lat.htm [dostęp: 29.11.2022].
  10. K. Bajon, Gambit…, s. 92–93.
  11. Zob. https://www.youtube.com/watch?v=TsJeXgOAiCA [dostęp:13.11.2022].
  12. K. Bajon, Gambit…, s. 186.
  13. Tamże.
  14. Na temat tego szachowego pojedynku na najwyższym szczycie zob. P. Doggers, Carlsen remporte le Championnat du Monde d’échecs 2021 – https://www.chess.com/fr/news/view/carlsen-remporte-le-championnat-du-monde-fide-2021 [dostęp: 29.11.2022].
  15. Susana Osorio-Mrożek, Przylepka i potwór, Kraków 2021, s. 5.
  16. Tamże, s. 5–6.
  17. Tamże, s. 217.
  18. Tamże, s. 244.
  19. Tamże, s. 213.
  20. Tamże, s. 241
  21. Tamże, s. 250–251.
  22. Tamże, s. 145.
  23. Tamże, s. 161–162.
  24. Tamże, s. 336.
  25. Tamże, s. 239.
  26. Tamże, s. 468.
  27. Tamże, s. 332.
  28. Tamże, s. 330.
  29. Rodzaj pasa z koralików wykonany z zaokrąglonych przewierconych muszli. W kulturach opartych na ustnej tradycji służył do utrwalania i potwierdzania ważnych wydarzeń politycznych, na przykład traktatów.
  30. G. Minois, Historia śmiechu i drwiny, tłum. W. Klenczon, Warszawa 2021, s. 257.
  31. Psychiatrzy-twórcy. Wywiady, red. S Murawiec, Warszawa 2022.
  32. Zob. kanał zespołu na YouTube: https://www.youtube.com/user/Insynuos/videos [dostęp: 18.07.2022].
  33. D.L. Beck, The Physician-Writer. Good doctors are good storytellers; some make it a second career, „CardioSource WorldNews” 2016, https://www.acc.org/latest-in-cardiology/articles/2016/06/10/11/12/cover-story [dostęp: 18.07.2022].
  34. Zob. R. Barthes, Śmierć autora, „Teksty Drugie” 1999, nr 1/2, 247–251.
  35. A. Janko, Boscy i nieznośni. Niezwykłe biografie, Warszawa 2012, s. 260.
  36. https://www.przewodnik-katolicki.pl/Archiwum/2022/Przewodnik-Katolicki-4-2022/Kultura/Ide-z-nimi [dostęp: 30.05.2022].
  37. K. Mich, Dzieci wojny, Tanowo 2021, s. 5.
  38. J. Łukasiewicz, Grochowiak i obrazy, Wrocław 2002, s. 12.
  39. Wypowiedź pochodzi z prywatnej rozmowy z autorem.
  40. K. Mich, Śladami, Kraków 2021, s. 36.
  41. K. Mich, Dzieci…, s. 27.
  42. S. Bereś, J. Kiernicka, Poeta po końcu świata, oprac. A. Dobrzańska, S. Bereś, „Odra” 2000, nr 5.
  43. M. Węglarz, Starzy ludzie nie istnieją, Warszawa 2022 [dokument elektroniczny], s. 8. Wszystkie cytaty, jeśli nie podano inaczej, pochodzą z tego wydania.
  44. Do sporządzonej listy można by dodać: Julię Hartwig, Urszulę Kozioł, Juliana Przybosia, Jarosława Marka Rymkiewicza i Tadeusza Śliwiaka.
  45. Zob. A. Legeżyńska, Gest pożegnania. Szkice o poetyckiej świadomości elegijno-ironicznej, Poznań 1999.
  46. M. Wallis: Późna twórczość wielkich artystów, Warszawa 1975.
  47. E.D. Said, O  stylu późnym. Muzyka i literatura pod prąd, tłum. B. Kopeć-Umiastowska, posłowie J. Gutorow, Wrocław 2017.
  48. J. Améry, O  starzeniu się. Bunt i rezygnacja, tłum. B. Baran, Warszawa 2018.
  49. Używam tego pojęcia, pamiętając o jego wąskim znaczeniu, które wskazuje na silne związki poetek i poetów określanych mianem klasyków z tradycją antyczną, tradycją literacką i skłonność do restytuowania gatunków mających skodyfikowane wzory. Dla mnie klasykiem będzie poeta, którego twórczość znalazła się w kanonie i jest rozpoznawalna przez publiczność literacką (podobnie jak jego poetyka).

Powiązane artykuły

29.09.2022

Nowy Napis Co Tydzień #171 / Umrzyj, autorze!

Coraz ciężej zarobić na chlebek z masełkiem, a już taka góra masełka – za od sześćdziesięciu paru do osiemdziesięciu paru złotych – to zdecydowanie za wiele na cienką, nieco ponad stustronicową kromkę Psychiatrów-twórców. WywiadówPsychiatrzy-twórcy. Wywiady, red. S Murawiec, Warszawa 2022.[1]! No ale książek nie kupuje się przecież na grubość. Nie ma nawet nakazu ich kupowania, a jeśli już czujesz przymus z tych, które leczy psychiatra doktor Maciej Żerdziński, to zawsze możesz poczekać. Za trzy miesiące cena spadnie o połowę… chyba że obiekt pożądania uzyska status niedostępnego bestsellera, nigdzie nie ebookizowanego ani niespiraconego – a taki los spotkał Imperium hiacyntów, zbiór opowiadań psychiatry doktora Macieja Żerdzińskiego, które na Allegro chodzi nawet po czterysta złotych. Psychiatrów-twórców kupiłem więc, by nie wyjść na chytrego, co dwa razy traci.

Po wizycie kuriera okazało się zresztą, że tę już wygórowaną sumę zapłaciłem za zaledwie sześć stron wywiadu z psychiatrą doktorem Maciejem Żerdzińskim oraz trochę ilustracji, co się przelicza na prawie dziewięć złotych za stronę. Trudno. Tropienie najbardziej tajemniczego kultowego twórcy polskiej popkultury literacko-fantastycznej musi kosztować.

Nie przypadkiem nazwisko psychiatry doktora Żerdzińskiego wymieniłem właśnie po raz czwarty. Doktorów Żerdzińskich jest bowiem aż czterech w jednej osobie… a w każdym razie o czterech wiem.

Pierwszy to wspomniany wyżej ceniony lekarz, o którym nic nie mogę powiedzieć, bo do grupy pacjentów pana doktora nie należę i oby tak dalej. Drugim jest gitarzysta, kompozytor i tekściarz grupy „Insynous”Zob. kanał zespołu na YouTube: https://www.youtube.com/user/Insynuos/videos [dostęp: 18.07.2022].[2]. Trzecim – na tę ocenę pozwalam sobie w pełni świadom ryzyka – to wizjonerski artysta-malarz, grafik, od czasu do czasu dzielący się swymi dziełami na Facebooku. Czwarty i – o ile wiem – ostatni Żerdziński to tajemniczy pisarz science fiction, znany przede wszystkim z powieści Opuścić Los Raques (Warszawa, 2000). To przewrotna historia inwazji obcych dokonanej rękami ludzi – oto ciało obcego ze zniszczonego statku kosmicznego funkcjonuje na Ziemi jako narkotyk kreujący widmowe „fantosy”, fragment po fragmencie niwelujące naszą rzeczywistość, natomiast obcy podbijają ludzkość, nie zajmując żadnego terytorium, lecz opanowując umysły i sterując emocjami. Książka bywa najczęściej klasyfikowana jako „cyberpunk”. Dla przypomnienia: ta odmiana science fiction – traktowana z wielkim szacunkiem – miała, niczym Atena z głowy Zeusa, wyskoczyć z głowy Williama Gibsona w 1984 roku w postaci jego debiutanckiej powieści Neuromancer. Ale na przełomie wieków termin „cyberpunk” funkcjonował już, i nadal funkcjonuje, jako kategoria śmieciowa: wszystko, co wizyjne, neonowo jaskrawe, komputerowe, wirtualnościowe, dziejące się w wielkim mieście przyszłości i przedstawiające zagubionych w rzeczywistości bohaterów, a niedające się zakwalifikować inaczej, wrzuca się do kosza tak podpisanego; gdyby Lem napisał Powrót z gwiazd mniej więcej na przełomie wieków, też by go tak zakwalifikowano.

Żerdziński ma w dorobku nie tylko tę jedną fascynującą, niedoczytaną, do dziś niedointerpretowaną powieść. W 1996 roku debiutował (książkowo) zbiorem opowiadań Wars’n’Guns Corporation, książką o, najogólniej mówiąc, Jednej Wielkiej Wojnie, w której walczą ze sobą ludzie, obcy i istoty boskie, a obsługuje ich wszystkich tytułowa korporacja, bez której nic (by) się nie stało, a przez nią wszystko się stało, co się stało (parafraza ewangelicznego cytatu nieprzypadkowa). U progu XXI wieku autor zamilkł jednak jak nożem uciął. Błysnął jeszcze niczym meteor wznowieniami jedynej swej powieści (2013 i 2019) i wyborem drukowanych wcześniej, ale autorsko przeredagowanych opowiadań, do których dodano fragment nowej powieści (2015 i 2019, mowa o bibliofilskim rarytasie wspomnianym na początku: Imperium hiacyntów), po czym znów zapadła cisza… i trwa po dziś dzień. Tworzy to zaskakujący cykl: Żerdziński zaczyna typową karierę młodego zdolnego, budzącego czytelniczy entuzjazm, by nagle zamilknąć i po z górą dziesięciu latach powrócić wznowieniami i „dziełem w toku”, i zamilknąć znowu.

Jedna powieść i dwa tomy opowiadań to dorobek książkowy niewielki, ale nie szokująco mały nawet w naszych czasach seriali, cyklów, sequelów, prequelów, requelów i spinoffów. Nie czyni on z Żerdzińskiego celebryty fandomu fantastyki, niemniej tę twórczość „się zna” i gdyby dziś zaproszono autora na konwent, zapewne zapełniłby fanami salę na sto miejsc i więcej. Tym bardziej zastanawia jego zamilknięcie, zwłaszcza że artysta w tym lekarzu ma się dobrze – nadal pojawiają się nowe grafiki i nowe nagrania, nie można więc powiedzieć, że talent go porzucił. Gdzieś tam trwa nawet pełna rozmachu niedokończona powieść, a nie wierzę, by ktoś tego kalibru puścił jej fragmenty do druku li tylko dla nabicia objętości i podbicia ceny. Może być oczywiście tak, że Żerdzińskiego nawiedziła nagle refleksja: powiedziałem wszystko, co miałem w fantastyce do powiedzenia, pora przejść na drugą stronę wzgórza, gdzie trawa zawsze jest zieleńsza, po czym zmienił zdanie, przypomniał o sobie Imperium hiacyntów, a potem znów zmienił zdanie.

Niewykluczone, choć niezbyt prawdopodobne.

Nieustannie biadam – i pewnie: póki życia, póty biadania – nad brakiem solidnej krytyki literatury fantastycznej. Zresztą niech nawet nie będzie taka solidna, byle jakaś była. Ale jej nie ma – więc ani swoich ocen, ani podejrzeń nie mogę zderzyć z podejrzeniami innych, zweryfikować i doprecyzować. Tym bardziej niecierpliwie czekałem więc na wywiad z Żerdzińskim, pełen nadziei, że coś jednak wyjaśni, rzuci tak zwane światło, było to dla mnie warte każdych pieniędzy. Na chwilę zapomniałem nawet o barthesowskiej śmierci autora. Na zgubę swoją, a dokładniej swego portfela:

Jak to jest, być psychiatrą-twórcą? Czy bardziej czujesz się psychiatrą, który ma zainteresowania twórcze, czy artystą, który wykonuje zawód psychiatry?

– pada pierwsze pytanie i na tym poziomie („skąd pan bierze swoje pomysły?”) pozostajemy przez sześć cennych stron. Doprawdy, prowadzący wywiad Stanisław Murawiec powinien był przygotować się do niego, choćby tylko kartkując książki pisarza, z którym rozmawia. Choćby przelotnie poznając bohaterów Opuścić Los Raques, wśród których jest lekarz-morderca i narkoman-szaleniec. W której nie dający się zakwalifikować (więc wrzucony do szuflady „cyberpunk”) świat jest jaskrawy, migotliwy, rozedrgany, nieokreślony, nieuchwytnie zmienny, kojarzący się i z ruchomym labiryntem, i z gabinetem luster, w nieskończoność odbijających to, co przed nimi przemyka… aż do utraty tożsamości, aż gubisz się i nie wiesz już, którym odbiciem jesteś i czy w ogóle jesteś. Obcujesz z fantomami, to pojawiającymi się znienacka, to znikającymi, reklamami usiłującymi coś ci sprzedać: ich produkty czy twoje marzenia? Czy w literaturze jest lepsza metafora mózgu pacjenta psychiatry niż labirynt? Niż gabinet luster? Zamieszkałe przez fantomy, przez (po)twory wyobraźni?

Zadać pisarzowi-psychiatrze z zawodu pytanie „jak to jest być pisarzem i psychiatrą?” – to jak zapytać (wymienionego w wywiadzie) Tolkiena: jak to jest, być pisarzem i profesorem-filologiem? To jak spytać wymienionego w wywiadzie Hemingwaya, jak to jest być dziennikarzem wojennym, myśliwym, wędkarzem na Golfsztromie i pisarzem? To jak zapytać niewymienionego w wywiadzie naszego polskiego absolutnie nie tajemniczego – serce na dłoni – szanowanego autora Jacka Inglota: jak to jest być pisarzem i nauczycielem? „Pisz o tym, na czym się znasz” – powiedział mu Maciej Parowski, a na jego gorący protest: „Znam się tylko na szkole” odparł: „To pisz o szkole”. Tak powstał Inquisitor, powieść z 1996 roku, wznowiona w 2006 roku i jeszcze raz w 2022 roku. „Pisz o tym, na czym się znasz”, a oszczędzisz na riserczu, unikniesz kompromitujących błędów i być może zapewnisz sobie długowieczność.

Jesteś psychiatrą? Pisz „o psychiatrii”. Takie to proste.

Żerdziński próbuje jeszcze naprowadzić Sławomira Murawca na właściwy trop:

Kiedy w wywiadach i na spotkaniach autorskich pytano mnie, jak to jest być pisarzem science fiction, a do tego psychiatrą, odpowiadałem w zależności od własnego samopoczucia lub wzbudzonego stopnia mobilizacji umysłu: raz, że to pomocne w obu dziedzinach, innym razem – że nijak się te wątki do siebie mają, a czasami, iż wręcz sobie przeszkadzają.

Murawiec nie korzysta jednak z rzuconego mu koła ratunkowego. Nie odchodzi, by za tydzień wrócić przygotowanym. Obaj panowie brną bagnem banałów, by przez uniwersalną mądrość:

[…] owszem, można napisać taką skomplikowaną historię [wielotomową sagę rodzinną, przyp. KS], będąc praktykującym lekarzem i naukowcem, o ile tylko uszanuje się pewne warunki współpracy z samym sobą

dojść do zaiste odkrywczej konkluzji:

Reasumując [mówi Żerdziński na zakończenie wywiadu – przyp. KS], sądzę, że zarówno sztuka, jak i medycyna są tożsame w zakresie fatalnych wpływów rutyny. Unikajmy jej niczym ognia.

Prawda? Prawda. I Ziemia jest okrągła, to też prawda.

A przy okazji – Conan-Doyle był lekarzem, co nie przeszkadzało mu pisać Holmesów, wręcz przeciwnie, nawet pomagało, choćby dzięki lekarskiej wiedzy na temat działania narkotyków. Lekarzem obfitego dorobku był także Antoni Czechow, który w jednym zdaniu powiedział więcej niż Żerdzińskiemu dano powiedzieć w całym wywiadzie – i znacznie piękniej: „Medycyna to moja ślubna żona, literatura jest kochanką”.

Jako lekturę uzupełniającą „w temacie”, gdyby pan Murawiec chciał sporządzić tom drugi wywiadów, a iście renesansowy lekarz/rockman/malarz i grafik/pisarz Maciej Żerdziński nadal wywiadów udzielać, polecam monograficzne wydanie pisma naukowego „CardioSource WorldNews” z 2016 roku, którego temat z okładki to: The Phycician-WriterD.L. Beck, The Physician-Writer. Good doctors are good storytellers; some make it a second career, „CardioSource WorldNews” 2016, https://www.acc.org/latest-in-cardiology/articles/2016/06/10/11/12/cover-story [dostęp: 18.07.2022].[3], w którym poruszony przez rozmówców temat został potraktowany – najłagodniej mówiąc – nieco bardziej wnikliwie.

Podobno człowiek umiera wtedy, kiedy dostanie odpowiedź na wszystkie swe pytania. Psychiatrzy-twórcy. Wywiady nie skróciły mi życia, tyle dobrego mogę o nich powiedzieć. Podłożę je sobie pod monitor, może przestanie się irytująco kiwać. I będę wracał do Żerdzińskiego, ale do tego, co napisał, a nie do tego, co ma o sobie do powiedzenia.

Umrzyj, autorze! Nie ma z ciebie żadnego pożytku! Co skądinąd nie jest rewelacją, lecz zasadą usankcjonowaną akademicko… w 1967 rokuZob. R. Barthes, Śmierć autora, „Teksty Drugie” 1999, nr 1/2, 247–251.[4].

Psychiatrzy twórcy. Wywiady, red. S. Murawiec, Medical Education, Warszawa 2022

Psychiatrzy twórcy - wywiady - praca zbiorowa

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Krzysztof Sokołowski, Umrzyj, autorze!, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 171

Przypisy

  1. Zwykle mówi się bądź pisze o Akibie Rubinsteinie, choć szachista na imię miał Akiwa bądź Akiwe. K. Bajon podkreśla, że hebrajską literę „bet”, która pojawia się w imieniu Rubinsteina, można oddać jako „b” lub „w”. Za formą Akiwa przemawiają dwie rzeczy. Po pierwsze, szachista podpisywał się właśnie Akiwa; po drugie, jego otczestwo (Kiwelowicz) wskazuje, że i ojciec wybrał formę pisaną przez „w” – zob. K. Bajon, Gambit orangutana. Opowieść o polskich szachach, Wołowiec 2022, s. 30.
  2. Tamże, s. 31–32.
  3. Tamże, s. 32.
  4. Tamże, s. 237.
  5. Tamże, s. 246.
  6. Tamże, s. 155.
  7. Tamże, s. 156.
  8. Tamże, s. 154.
  9. Na ten temat zob. http://szachowavistula.pl/vistula/rubinstein100lat.htm [dostęp: 29.11.2022].
  10. K. Bajon, Gambit…, s. 92–93.
  11. Zob. https://www.youtube.com/watch?v=TsJeXgOAiCA [dostęp:13.11.2022].
  12. K. Bajon, Gambit…, s. 186.
  13. Tamże.
  14. Na temat tego szachowego pojedynku na najwyższym szczycie zob. P. Doggers, Carlsen remporte le Championnat du Monde d’échecs 2021 – https://www.chess.com/fr/news/view/carlsen-remporte-le-championnat-du-monde-fide-2021 [dostęp: 29.11.2022].
  15. Susana Osorio-Mrożek, Przylepka i potwór, Kraków 2021, s. 5.
  16. Tamże, s. 5–6.
  17. Tamże, s. 217.
  18. Tamże, s. 244.
  19. Tamże, s. 213.
  20. Tamże, s. 241
  21. Tamże, s. 250–251.
  22. Tamże, s. 145.
  23. Tamże, s. 161–162.
  24. Tamże, s. 336.
  25. Tamże, s. 239.
  26. Tamże, s. 468.
  27. Tamże, s. 332.
  28. Tamże, s. 330.
  29. Rodzaj pasa z koralików wykonany z zaokrąglonych przewierconych muszli. W kulturach opartych na ustnej tradycji służył do utrwalania i potwierdzania ważnych wydarzeń politycznych, na przykład traktatów.
  30. G. Minois, Historia śmiechu i drwiny, tłum. W. Klenczon, Warszawa 2021, s. 257.
  31. Psychiatrzy-twórcy. Wywiady, red. S Murawiec, Warszawa 2022.
  32. Zob. kanał zespołu na YouTube: https://www.youtube.com/user/Insynuos/videos [dostęp: 18.07.2022].
  33. D.L. Beck, The Physician-Writer. Good doctors are good storytellers; some make it a second career, „CardioSource WorldNews” 2016, https://www.acc.org/latest-in-cardiology/articles/2016/06/10/11/12/cover-story [dostęp: 18.07.2022].
  34. Zob. R. Barthes, Śmierć autora, „Teksty Drugie” 1999, nr 1/2, 247–251.
  35. A. Janko, Boscy i nieznośni. Niezwykłe biografie, Warszawa 2012, s. 260.
  36. https://www.przewodnik-katolicki.pl/Archiwum/2022/Przewodnik-Katolicki-4-2022/Kultura/Ide-z-nimi [dostęp: 30.05.2022].
  37. K. Mich, Dzieci wojny, Tanowo 2021, s. 5.
  38. J. Łukasiewicz, Grochowiak i obrazy, Wrocław 2002, s. 12.
  39. Wypowiedź pochodzi z prywatnej rozmowy z autorem.
  40. K. Mich, Śladami, Kraków 2021, s. 36.
  41. K. Mich, Dzieci…, s. 27.
  42. S. Bereś, J. Kiernicka, Poeta po końcu świata, oprac. A. Dobrzańska, S. Bereś, „Odra” 2000, nr 5.
  43. M. Węglarz, Starzy ludzie nie istnieją, Warszawa 2022 [dokument elektroniczny], s. 8. Wszystkie cytaty, jeśli nie podano inaczej, pochodzą z tego wydania.
  44. Do sporządzonej listy można by dodać: Julię Hartwig, Urszulę Kozioł, Juliana Przybosia, Jarosława Marka Rymkiewicza i Tadeusza Śliwiaka.
  45. Zob. A. Legeżyńska, Gest pożegnania. Szkice o poetyckiej świadomości elegijno-ironicznej, Poznań 1999.
  46. M. Wallis: Późna twórczość wielkich artystów, Warszawa 1975.
  47. E.D. Said, O  stylu późnym. Muzyka i literatura pod prąd, tłum. B. Kopeć-Umiastowska, posłowie J. Gutorow, Wrocław 2017.
  48. J. Améry, O  starzeniu się. Bunt i rezygnacja, tłum. B. Baran, Warszawa 2018.
  49. Używam tego pojęcia, pamiętając o jego wąskim znaczeniu, które wskazuje na silne związki poetek i poetów określanych mianem klasyków z tradycją antyczną, tradycją literacką i skłonność do restytuowania gatunków mających skodyfikowane wzory. Dla mnie klasykiem będzie poeta, którego twórczość znalazła się w kanonie i jest rozpoznawalna przez publiczność literacką (podobnie jak jego poetyka).

Powiązane artykuły

04.08.2022

Nowy Napis Co Tydzień #163 / Poezja pisana czułym okiem reportera

Hanna Krall wyznała kiedyś: „Nienawidzę martyrologii własnej i cudzej. Ona mnie brzydzi i nudzi. Potrzebna jest zawsze forma, która wszystko należycie oddali, żeby się to dało opowiedzieć bez szlochu, bez histerii. Tragedie pozbawione formy są czymś bezwstydnym”A. Janko, Boscy i nieznośni. Niezwykłe biografie, Warszawa 2012, s. 260.[1]. Przywołuję te słowa, bo one wydają mi się kluczowe dla spojrzenia na tom poezji Krzysztofa Micha pod tytułem Dzieci wojny. Dziennikarz-poeta postanowił zbadać temat, który wśród wielu twarzy wojny jest jej najgorszym obliczem. Nie tylko tytuł, ale i okładka, z której spogląda na nas dziecko zza drutu kolczastego, nie pozostawiają wątpliwości, na kogo Mich chce zwrócić naszą uwagę. Od początku lektury tego tomu towarzyszyło mi pytanie, jak można oceniać opisywanie cierpienia dzieci, skoro po pierwsze, samo w sobie jest wstrząsające, a po drugie – ma się świadomość, że autor kierował się szczytnym celem upamiętnienia najmłodszych ofiar wojny. Jednak przywołane na wstępie słowa Krall przynoszą odpowiedź na te moje rozterki. Dlatego moim głównym zadaniem, jako autorki recenzji książki Micha, nie jest odpowiedź na pytanie, czy warto po nią sięgnąć ze względu na jej treść, ale czy forma sprostała tematowi.

Jako się już rzekło, Krzysztof Mich jest dziennikarzem, dodajmy – z bogatym dorobkiem. Mógłby równie dobrze wybrać jakąś formę publicystyczną do opowiedzenia o „dzieciach wojny”, wybrał jednak lirykę. Uściślając – biały wiersz. Ale ponieważ to nie jest moje pierwsze zetknięcie z poezją Michahttps://www.przewodnik-katolicki.pl/Archiwum/2022/Przewodnik-Katolicki-4-2022/Kultura/Ide-z-nimi [dostęp: 30.05.2022]. [2], mniej zaskakuje mnie wybór tej formy. Z drugiej strony nie powinnam się dziwić, skoro od lat noszę w sobie przekonanie, że pewne rzeczy można wyrazić tylko językiem poetyckim. Mam tu na myśli między innymi sprawy najtrudniejsze do udźwignięcia emocjonalnie, potrzebujące do ich wyrażenia innej konstrukcji niż okrągłe, poprawne gramatycznie zdania. A do nich bez wątpienia należy cierpienie dzieci.

Na pierwszy rzut oka tytuły wierszy z tomu brzmią mało poetycko (Kalami nie może spać czy lody w Baalbek) i – jakby w opozycji do tego, co napisałam powyżej – bardzo gramatycznie. Ale po lekturze całości utworów okazują się one bardzo wymowne, oddające cały dramat losu dzieci okrutnie pozbawionych beztroskiego dzieciństwa, możliwości wykonywania zwykłych, codziennych czynności, jak ośmioletnia Zeida, siostra trzylatka zamordowanego przez rosyjskich pilotów bombardujących syryjskie miasto Ghuta.

Zeida plecie warkocz

dzisiaj nie miała gdzie się umyć
dopiero szła z bańką po wodę
nagle tam gdzie szedł brat Halil
kurz zabarwił się na czerwono

trzylatek leży teraz obok
z wyciągniętą w górę pięścią
jakby groził samolotom
Zeida wie że nic im nie zrobi
piloci nad Ghutą też to wiedzą

w kabinach nie myślą o dzieciach
ani o brudnych warkoczach
teraz są przecież w pracy
a w pracy jak to w pracy
liczą się wyznaczone cele

do dzieci zadzwonią wieczoremK. Mich, Dzieci wojny, Tanowo 2021, s. 5.[3]

O wieku dzieci i szczegółach wydarzeń, których były uczestnikami, dowiadujemy się z przypisów pod wierszami. Często wspomniane są w nich fotografie lub filmy dokumentalne ich dotyczące, które obiegły świat i które dla Micha posłużyły za materiał źródłowy do zbudowania niektórych wierszy. Dlatego istnieje pokusa zbyt szybkiego zaszufladkowania ich jako ekfraz. W moim przekonaniu na pewno nie są czystymi ekfrazami. Mich w swoim czerpaniu z obrazów – fotografii czy kadrów filmowych – przypomina mi Stanisława Grochowiaka, który nie opisywał obrazów w proporcjach 1:1, tylko nakładał na obraz swoje detale, nie interpretował tylko idei obrazu, ale dodawał do niego swoje znaczenia. Znawca jego poezji świętej pamięci profesor Jacek Łukasiewicz zrezygnował z nazywania wierszy Grochowiaka ekfrazami. Analizując wiersz Płonąca żyrafa, odwołujący się do obrazu pod tym samym tytułem Salvadora Dalego, pisał:

Wiersz to pozornie ekfraza, dokładny opis jednego obrazu wraz z eksplikacją zawartej w niej idei. Treść obrazu ulega jednak w wierszu przekształceniom: redukcjom i amplifikacjom. I tak będzie z każdym obrazem, o którym Grochowiak w wierszu napisze. W utworze, on, liryczny bohater, „wchodził” niejako do świata na obrazie i już przez to go zmieniał, niszczył jego autonomię. Wzbogacał nim własną sztukę, modyfikując – jednocześnie i koniecznie – wzór plastyczny, wprowadzając weń prawa właściwe dla swojej sztuki, dla własnego obrazowaniaJ. Łukasiewicz, Grochowiak i obrazy, Wrocław 2002, s. 12.[4].

Jak Mich „niszczy” oryginalne obrazy z wojny? Widać to doskonale na przykładzie zacytowanego wiersza, w którym rosyjscy piloci są dodanymi przez poetę elementami obrazu, nie mówiąc o ich dzieciach, których istnienie przywołuje jak daleki – niewidoczny, ale istniejący – obraz, którego nie obejmuje kamera filmowa. Tym samym Mich nie jest już tylko odtwórcą obejrzanych scen, świadkiem, kronikarzem, ale i kreatorem. Oko reportera nie przeszkadza mu w tej kreacji, a stworzony nowy obraz-wiersz – co istotne – nie zmienia prawdy o danym wydarzeniu. Elementy pierwotnego obrazu „z życia wziętego” są istotnym rdzeniem wiersza, ale od niego rozchodzą się kolejne kręgi znaczeniowe dodane przez poetę.

W cytowanej wypowiedzi Łukasiewicza mowa jest o „własnym obrazowaniu” Grochowiaka. Czy możemy o nim mówić także w przypadku poezji Krzysztofa Michy? Zdecydowanie tak. Poetyki Dzieci wojnyŚladami są bardzo kompatybilne, co znaczy tyle, że z dużym prawdopodobieństwem rozpoznałabym wiersz jego autorstwa, gdyby nie był podpisany. Jedną z najbardziej wyrazistych cech tej poetyki jest wyważenie słów, nic tu nie jest przegadane (co zapewne wiąże się z dziennikarskim warsztatem i wymogami ograniczania się w redagowaniu tekstów do wyznaczonych limitów znaków). Ale nie jest to ascetyzm, którym charakteryzuje się na przykład poezja księdza Jerzego Hajdugi. Mich pozwala sobie na dłuższe, czytelne zdania rozpisane na kilka wersów, na kreślenie wyraźnych obrazów ze szczegółami. Wiem, że niektórych razi choćby odrobina prozy w wierszach, mnie nie, jeżeli tylko całość utworu zawiera wystarczająco wiele poezji. Bez wątpienia niektóre fragmenty wierszy Micha można by zapisać jak prozę. Natomiast ja jego wybór stosowania wersyfikacji odbieram jako „przyhamowywanie” czytelnika, zatrzymywanie go przy kolejnych punktach obrazu. Jeden wers, jak na przykład w przywołanym wierszu – „w kabinach nie myślą o dzieciach” – brzmi jak najcięższe oskarżenie wydane przez sąd. Ciężar tematu jest tak wielki, że trzeba go rozłożyć, stopniować dawkę bólu, a czasem zawiesić głos. W wierszu jest miejsce na ciszę, o czym tak wiele pisał Tadeusz Różewicz. Ta cisza jest też obecna w wierszach Micha.

Sam autor wyznał mi, że widzi rolę swojej poezji w poruszaniu sumień, choćby niewieluWypowiedź pochodzi z prywatnej rozmowy z autorem.[5]. Jego poetyka osiąga ten cel, ale nie przez ton oskarżycielski wobec oprawców, lecz poprzez współodczuwanie z ofiarami – współobecność. To, co mnie najbardziej porusza, to fakt, że jego uwaga i empatia skierowane są na nieżyjących. Tak było w Śladach, gdzie towarzyszył podlaskim Żydom, których już dawno nie ma (w wierszu o wyprowadzanych na egzekucję w lesie pisał wprost – „idę z nimi”K. Mich, Śladami, Kraków 2021, s. 36.[6]), podobnie jest w Dzieciach wojny. Poeta wchodzi w dialog ze swoimi bohaterami jak w wierszu o czternastoletnim bohaterze z Finlandii Onni Kokko.

o czym myślałeś Onni

trochę komicznie wyglądasz na tym zdjęciu Onni
za duże buty za duży karabin i bagnet za duży
kurtka za to przykusa jak z młodszego brata
zbyt patetycznie jak na trzynastolatka
którego kolejną zabawę w wojnę
dorośli wzięli całkiem na serio
o czym wtedy myślałeś?

bladniesz nie patrzysz na fotografa lecz na mnie
może boisz się że odczytam to wszystko
co widziały już twoje niewyspane oczy
tych niepotrzebnie zabitych białych
i rozstrzelanych czerwonych
[…]
będę na ciebie cierpliwie czekać
z tym co zostawiam wszystkim
wolnością i krzyżem na czoleK. Mich, Dzieci…, s. 27.[7]

I chociaż w tym tomie przywołanych jest wiele makabrycznych scen – jak zmuszanie dzieci do mordowania i jedzenia swoich ofiar, gwałty na dzieciach, okaleczanie ich – to zacytowany powyżej wiersz szczególnie mnie porusza. Po pierwsze dlatego, że odkrywa absurdalność obrazu narodowego bohatera. Jego fałsz. Mich zdaje się mówić nam: „Zostawcie dzieci w spokoju! Patrzcie na nie jak na dzieci”. Bo nawet jeśli los, a raczej źli dorośli zmusili je do zabijania i umierania w chwale lub częściej bez niej, to w chwili śmierci pozostawały przede wszystkim dziećmi. I tu się zatrzymam, robiąc dygresję, odnoszącą się do medialnej narracji o udziale dzieci w wojnie w Ukrainie.

W mediach pokazywano nam obrazki, jak kilkuletnie dzieci robiły koktajle Mołotowa ze swoim dziadkiem, gdy ich ojciec – dowódca batalionu – walczył. Kiedy indziej wspominano o chłopcu, który bardzo chciał się zaciągnąć do jakiegoś oddziału, ale odmówiono mu ze względu na zbyt młody wiek. Czy te obrazy miały przekonać świat, że duch walki jest silny w całym narodzie ukraińskim, od najmłodszych dzieci począwszy? Nie wiem, ale pamiętam, że przedstawiani byli jako „mali bohaterowie Ukrainy”. Dzieci dowódcy batalionu powiedziały, że z obawy przed bombardowaniem rzadko wychodzą z psem na spacer. Co znaczące, dopiero wtedy się uśmiechnęły, na wspomnienie tych spacerów. Najwidoczniej robienie koktajli nie było zabawne.

Mogłabym jeszcze długo opowiadać o wierszach z tomu Dzieci wojny, ale lepiej sami je odszukajcie i pobądźcie z nimi w ciszy. Bo jak twierdził Różewicz: „Poezję trzeba czytać […] w ciszy i samotności. Poezja, tak jak miłość, lepiej rozwija się w samotności i w ciszy”S. Bereś, J. Kiernicka, Poeta po końcu świata, oprac. A. Dobrzańska, S. Bereś, „Odra” 2000, nr 5.[8].

Krzysztof Mich, Dzieci wojny, Zaułek Wydawniczy „Pomyłka”, Tanowo 2021.

Dzieci wojny - Krzysztof Mich | Książka w Lubimyczytac.pl - Opinie, oceny,  ceny

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Agnieszka Kostuch, Poezja pisana czułym okiem reportera, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 163

Przypisy

  1. Zwykle mówi się bądź pisze o Akibie Rubinsteinie, choć szachista na imię miał Akiwa bądź Akiwe. K. Bajon podkreśla, że hebrajską literę „bet”, która pojawia się w imieniu Rubinsteina, można oddać jako „b” lub „w”. Za formą Akiwa przemawiają dwie rzeczy. Po pierwsze, szachista podpisywał się właśnie Akiwa; po drugie, jego otczestwo (Kiwelowicz) wskazuje, że i ojciec wybrał formę pisaną przez „w” – zob. K. Bajon, Gambit orangutana. Opowieść o polskich szachach, Wołowiec 2022, s. 30.
  2. Tamże, s. 31–32.
  3. Tamże, s. 32.
  4. Tamże, s. 237.
  5. Tamże, s. 246.
  6. Tamże, s. 155.
  7. Tamże, s. 156.
  8. Tamże, s. 154.
  9. Na ten temat zob. http://szachowavistula.pl/vistula/rubinstein100lat.htm [dostęp: 29.11.2022].
  10. K. Bajon, Gambit…, s. 92–93.
  11. Zob. https://www.youtube.com/watch?v=TsJeXgOAiCA [dostęp:13.11.2022].
  12. K. Bajon, Gambit…, s. 186.
  13. Tamże.
  14. Na temat tego szachowego pojedynku na najwyższym szczycie zob. P. Doggers, Carlsen remporte le Championnat du Monde d’échecs 2021 – https://www.chess.com/fr/news/view/carlsen-remporte-le-championnat-du-monde-fide-2021 [dostęp: 29.11.2022].
  15. Susana Osorio-Mrożek, Przylepka i potwór, Kraków 2021, s. 5.
  16. Tamże, s. 5–6.
  17. Tamże, s. 217.
  18. Tamże, s. 244.
  19. Tamże, s. 213.
  20. Tamże, s. 241
  21. Tamże, s. 250–251.
  22. Tamże, s. 145.
  23. Tamże, s. 161–162.
  24. Tamże, s. 336.
  25. Tamże, s. 239.
  26. Tamże, s. 468.
  27. Tamże, s. 332.
  28. Tamże, s. 330.
  29. Rodzaj pasa z koralików wykonany z zaokrąglonych przewierconych muszli. W kulturach opartych na ustnej tradycji służył do utrwalania i potwierdzania ważnych wydarzeń politycznych, na przykład traktatów.
  30. G. Minois, Historia śmiechu i drwiny, tłum. W. Klenczon, Warszawa 2021, s. 257.
  31. Psychiatrzy-twórcy. Wywiady, red. S Murawiec, Warszawa 2022.
  32. Zob. kanał zespołu na YouTube: https://www.youtube.com/user/Insynuos/videos [dostęp: 18.07.2022].
  33. D.L. Beck, The Physician-Writer. Good doctors are good storytellers; some make it a second career, „CardioSource WorldNews” 2016, https://www.acc.org/latest-in-cardiology/articles/2016/06/10/11/12/cover-story [dostęp: 18.07.2022].
  34. Zob. R. Barthes, Śmierć autora, „Teksty Drugie” 1999, nr 1/2, 247–251.
  35. A. Janko, Boscy i nieznośni. Niezwykłe biografie, Warszawa 2012, s. 260.
  36. https://www.przewodnik-katolicki.pl/Archiwum/2022/Przewodnik-Katolicki-4-2022/Kultura/Ide-z-nimi [dostęp: 30.05.2022].
  37. K. Mich, Dzieci wojny, Tanowo 2021, s. 5.
  38. J. Łukasiewicz, Grochowiak i obrazy, Wrocław 2002, s. 12.
  39. Wypowiedź pochodzi z prywatnej rozmowy z autorem.
  40. K. Mich, Śladami, Kraków 2021, s. 36.
  41. K. Mich, Dzieci…, s. 27.
  42. S. Bereś, J. Kiernicka, Poeta po końcu świata, oprac. A. Dobrzańska, S. Bereś, „Odra” 2000, nr 5.
  43. M. Węglarz, Starzy ludzie nie istnieją, Warszawa 2022 [dokument elektroniczny], s. 8. Wszystkie cytaty, jeśli nie podano inaczej, pochodzą z tego wydania.
  44. Do sporządzonej listy można by dodać: Julię Hartwig, Urszulę Kozioł, Juliana Przybosia, Jarosława Marka Rymkiewicza i Tadeusza Śliwiaka.
  45. Zob. A. Legeżyńska, Gest pożegnania. Szkice o poetyckiej świadomości elegijno-ironicznej, Poznań 1999.
  46. M. Wallis: Późna twórczość wielkich artystów, Warszawa 1975.
  47. E.D. Said, O  stylu późnym. Muzyka i literatura pod prąd, tłum. B. Kopeć-Umiastowska, posłowie J. Gutorow, Wrocław 2017.
  48. J. Améry, O  starzeniu się. Bunt i rezygnacja, tłum. B. Baran, Warszawa 2018.
  49. Używam tego pojęcia, pamiętając o jego wąskim znaczeniu, które wskazuje na silne związki poetek i poetów określanych mianem klasyków z tradycją antyczną, tradycją literacką i skłonność do restytuowania gatunków mających skodyfikowane wzory. Dla mnie klasykiem będzie poeta, którego twórczość znalazła się w kanonie i jest rozpoznawalna przez publiczność literacką (podobnie jak jego poetyka).

Powiązane artykuły

23.06.2022

Nowy Napis Co Tydzień #157 / Pani Walewska, witryny i Norman Rockwell

Jest połowa lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. W polskich sklepach rządzą niepodzielnie „opakowania zastępcze” – szare lub brązowawe, z niechlujnie nadrukowanymi literami lub zwykłą pieczątką. Klienci, usiłując kupić ser, solone masło łupane z ogromnych bloków lub wędzonego śledzia, byli często zmuszani do przyniesienia własnego papieru pakowego. W tej roli doskonale sprawdzała się „Trybuna Ludu” – ogromna płachta papieru, obowiązkowo prenumerowana przez zakłady pracy, dostępna, a zarazem darmowa. I obraz odmienny: imieniny rodziców. Każde z nich otrzymuje ekskluzywny – jak na tamten czas – prezent. Jedno z nich – wodę toaletową „Pani Walewska” w charakterystycznej, szafirowej butelce (produkowanej również dzisiaj) o kształcie odwróconego, napoleońskiego kapelusza (bikornu), z wysmukłą szyjką i złoconym napisem. Drugie – już wtedy chyba sprzedawaną tylko za bony towarowe w sklepach Pewexu – wodę po goleniu „Wars” z niepodrabialną, dynamiczną typografią i dwoma paskami jak błyskawice wpisanymi w kształt liter. Te dwie sceny z dzieciństwa w bardzo późnym PRL dość dobrze obrazują kontekst, w którym odczytać możemy najnowszą książkę Katarzyny Jasiołek Opakowania, czyli perfumowanie śledzia, następną – po Asteroidzie i półkotapczanie, która dotyczyła projektowania mebli i ceramiki – podróż autorki do designerskiego świata przed 1989 rokiem.

Opakowania… są jedną z tych kilkunastu bardzo ważnych książek powstałych na przestrzeni ostatnich lat, które ukazują ten sam fenomen artystyczny: „kolory PRL” (nie bez przyczyny przywołałem tutaj tytuł publikacji Ewy Jałochowskiej), niezwykłe zjawisko polskiej sztuki użytkowej lat 1945–1989, będące jak opisany wyżej szafirowy flakon „Pani Walewskiej” – obok szarego papieru etykiety zastępczej – znakiem rozpoznawczym, często nagradzanym i docenianym na cały świecie. Dziś ten powrót ma oczywiście trochę nostalgiczny charakter, ale odwiedzając galerie sztuki, instytuty, obserwując konkursy na najlepszą ilustrację czy plakat, możemy dostrzec, że absolwenci uczelni artystycznych średniego i młodszego pokolenia dokonują ponownego odkrycia, recyklingu designerskich projektów z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.

zdjęcie

Przywołałem na wstępie dwie sceny: zakupy w sklepie spożywczym schyłku PRL produktów z etykietami zastępczymi i rodzinne imieniny, gdzie doskonale zaprojektowane opakowania pełniły funkcję baśniowych artefaktów. Dla uzyskania lepszego obrazu i dopełnienia kontekstu książki Katarzyny Jasiołek odtworzę jednak jeszcze dwie inne. W 1977 roku, gdy ukazywały się pierwsze numery magazynu komiksowego „Relax” (to temat na osobny artykuł związany z fenomenem polskiej, socjalistycznej kultury masowej), nagrodę redakcji otrzymał Marek Umański, wraz z zachętą do dalszej współpracy. Skończyło się na pięcioplanszowej opowieści Rok 1454, a sam artysta zaczął projektować i układać witryny sklepowe w Kielcach, gdzie ówcześnie mieszkał i uczył się między innymi przysposobienia obronnego w szkole. Ta wolta tylko z pozoru jest niezrozumiała. Przypomnijmy sobie dziesiątki polskich komedii i filmów obyczajowych z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, w których krótkie, acz znaczące sceny rozgrywają się przed witrynami sklepów projektowanymi przez młodych absolwentów lub studentów akademii artystycznych. Nie jest to zresztą tylko specyfika polskiej obyczajowości – lata sześćdziesiąte to wiele spotkań przed sklepową wystawą także we francuskich filmach Leloucha czy brytyjskich Richardsona. Zaś lata siedemdziesiąte to już eksplozja sklepów samoobsługowych, które wręcz – jak w Dzięciole Jerzego Gruzy – stają się bohaterami opowieści. Ten na pozór mało znaczący szczegół – przejście od sztuki wysokiej do projektowania sklepowych witryn – pokazuje jednak, jaką rolę pełniło „opakowanie” i sztuka masowa w życiu artystów PRL.

Nie bez przyczyny podtytuł książki Jasiołek brzmi grafice, reklamie i handlu w PRL-u, zaś pierwsza część publikacji nazwana zostaje Dekoratorzy. Odnajdziemy w niej taką chociażby ciekawostkę jak… datę oraz miejsce powstania pierwszego SAM-u (sklepu samoobsługowego) w Polsce. Zgadną Państwo, gdzie powstał? Wcale nie w Warszawie, ale w Białymstoku – i już w 1956 roku. Być może zabrzmi to cokolwiek dziwacznie, ale w pierwszych dekadach po wojnie istniały w Polsce szkoły dekoratorskie, a przy spółdzielniach „Społem” działały całe zespoły dekoratorskie odpowiedzialne za propagandę i reklamę. Wprawdzie w ekonomii „wiecznego niedoboru” każdy towar natychmiast znajdował klienta, ale wystawy były zmieniane przynajmniej raz w miesiącu, a ich twórcy – poza komponowaniem witryn – musieli również zdobywać materiały do ich wykonania.

Już w latach pięćdziesiątych pojawiły się konkursy, lokalne i ogólnopolskie, na najlepiej zaprojektowaną witrynę sklepową, a później na stoisko na targach. Nieustannie jednak, co autorka relacjonuje, przywołując przede wszystkim wspomnienia z epoki, brakowało przede wszystkim materiałów. Pojawiły się nawet manekiny, chociaż często koszmarnie brzydkie. Na prowincji w niewielkich sklepach pracował zwykle jeden dekorator, który musiał wykonać kilkadziesiąt aranżacji miesięcznie. Coś z niczego. W wielkich miastach, na przykład w stolicy, domy towarowe stały się witryną reklamową i na swój sposób propagandową wizytówką ustroju. To ich wnętrza widać w kronikach filmowych, kinowych obrazach „małej stabilizacji”, czy choćby kolejnych odcinkachCzterdziestolatka, rozgrywającego się w dużej mierze w salonie AGD. Zaś we wspomnianym już 1956 roku przyjechał do Polski kolejny cudowny gadżet reklamy – pierwszy neon z NRD. Wizytówkę handlowo-reklamową stolicy autorka opisuje w ten sposób:

Warszawę można oglądać z Cedetu nie tylko przez przeszklone elewacje, ale także znad pucharu z kremem sułtańskim serwowanego przy stoliku popularnej kawiarni na antresoli budynku. Na tarasie na dachu odbywają się natomiast pokazy mody, organizuje się tam też sesje zdjęciowe z udziałem modelek. W 1968 roku popularny wśród warszawiaków „cedeciak” ma ogromną siłę przyciągania. Jego dzienne obroty sięgają trzech milionów złotych. Pracuje na to nie tylko dział handlowy, ale także załoga pracowni dekoratorskiej. […] Zespół ma za zadanie wyeksponować towar na wystawach i we wnętrzach domu towarowego oraz zadbać o wszelkie plansze informacyjne i kierunkowskazy, które ułatwiają klientom poruszanie się po sklepie. Umieszcza także wywieszki z cenami oraz hasła reklamowe we wnętrzu CDT-U.

zdjęcie

Tutaj wprowadzę czwartą scenkę rodzajową dla podbudowania kontekstu opisywanej przez Jasiołek ewolucji peerelowskich opakowań. Ten kontekst to jedna z ilustracji Normana Rockwella, ikonicznego przez pięć dekad autora okładek „The Saturday Evening Post”. Ów twórca cokolwiek wyidealizowanych obrazów amerykańskiego „zwykłego” życia stworzył na tyle nośną (i zarazem reklamową) wizję, że Amerykanie lat czterdziestych i pięćdziesiątych zaczęli postrzegać samych siebie i żyć według okładek Rockwella. Symbole, towary-znaki zaczęto „ubierać” w wizje artysty. Coca-Cola, General Motors, czyli nieomal cała Ameryka zaczęła „patrzeć Rockwellem”. Pomimo istnienia Żelaznej Kurtyny ten rockwellowski sznyt, kolorystyka i plastyczna wizja były obecne w polskich realizacjach reklamowych lat pięćdziesiątych. Dotyczy to również estetyki Perry’ego Barlowa z „The New Yorker” – podobna barwa, lekkość, subtelność, swoiste odrealnienie rysunku tak odmienne od topornej sztuki socrealizmu. Dodałbym jeszcze syntezę formy, typografię i wyrazisty przekaz – to z kolei dziedzictwo konstruktywizmu w Rosji, rozwijającego się, nim nie zniszczył go w końcu lat dwudziestych resort Łunaczarskiego, ludowego komisarza d/s kultury, a także późniejszej, niemieckiej awangardy (sprzed dojścia nazistów do władzy). Ta synteza Rockwella, Barlowa, dziedzictwa Bauhausu, konstruktywistów, dobrze znanych w przedwojennej Polsce, wzbogacona o niezwykłe talenty polskich projektantów, stworzyła – w moim przekonaniu – kolorowy świat powojennych opakowań. Popatrzmy jak on wygląda na kartach Opakowania, czyli perfumowanie śledzia.

Wszystko zaczęło się od niewielkich form. Na łamach zimowego numeru „Projektu” z 1957 roku zaanonsowano pierwszy ogólnopolski konkurs na opakowanie. Dotyczył on papierosów. I od razu pojawiły się gigantyczne nazwiska – pierwszą nagrodę zdobył Walerian Borowczyk (już za kilka miesięcy laureat nagrody w Wenecji za animację eksperymentalną) ex aequo z „guru” polskiego designu powojennego Karolem Śliwką (jego pomysł na opakowanie papierosów „Syrena” wdrożono do realizacji). Wśród wyróżnionych znaleźli się późniejsi przedstawiciele znanej na całym świecie Polskiej Szkoły Plakatu: Wiktor Górka i Konstanty Sopoćko. Kilkanaście opakowań pokonkursowych oglądamy na reprodukcjach. Jest to jeden z walorów omawianej publikacji – kilkaset barwnych ilustracji tworzących z niej rodzaj encyklopedycznego albumu.

Dotychczas było o artyzmie, o kolorowym i barwnym świecie, ale jak każde uniwersum, również świat opakowań posiada swą ciemną stronę, o której traktuje jeden z rozdziałów książki Jasiołek. Tą ciemną stroną był materiał. Tu przypomina mi się słynne powiedzenie Władysława Gomułki: „Produkowalibyśmy więcej konserw, ale nie mamy mięsa, bo nie mamy blachy”.Autorka szczegółowo, i powołując się na dokumenty z epoki, ukazuje, dlaczego zwykła, metalowa blacha nie stała się standardem, czemu szklane słoiki i butelki przyprawiały dyrektorów fabryk nieomal o zawał, natomiast producentom pasty do butów wciąż śnił się niedostępny bakelit. Parafrazując towarzysza Wiesława, możemy ironicznie stwierdzić: „Produkowalibyśmy więcej plakatów i etykiet, ale nie mamy papieru i drewna, bo mamy zbyt wielu zdolnych artystów”.

Ta otoczka polityczna i ekonomiczno-społeczna, do której sięgają coraz częściej autorzy opracowań o projektowaniu i sztuce PRL, czyni ich książki coraz ciekawszymi. Dowiadujemy się z opracowania Jasiołek także tego, z jakimi problemami mierzyły się polskie papiernie, usiłujące przez dekady wyprodukować torebki o mniejszych gabarytach, o solidnym klejeniu nie wspominając; czytamy o niekończącej się epopei „butelek zwrotnych” (ale również słoików i tektury) i niemożności eksportu. Polskie produkty były wprawdzie artystycznie opakowane, ale trwałością opakowań kompletnie nie przystawały do oczekiwań zachodnich klientów. Od tej reguły – jak zawsze – istniały jednak wyjątki.

Zgodnie z dość powszechnie panującą zasadą „krytyki konstruktywnej” dobre należało pochwalić, a złe – zganić. Taką „edukacyjno-wychowawczą” rolę pełniły chociażby wystawy:

W 1974 roku Biuro Współpracy z Konsumentem „Opinia” z inicjatywy Ministerstwa Handlu Wewnętrznego organizuje wystawę opakowań, na której można zobaczyć złe i dobre opakowania znane ze sklepów. Dla podkreślenia dramatyzmu dobre zostają umieszczone na biały tle, zaś złe – na czarnym.

Powoli, w dekadzie „gierkowskiej”, tam, gdzie królował artyzm, wchodziła komercja. To wprawdzie rzadkie zjawisko w historii powojennego (do roku 1989) designu, ale dotknęło na przykład rynku muzycznego, a dokładniej okładek płyt. Jeszcze w połowie lat sześćdziesiątych ich autorami byli między innymi Edward Lutczyn, Eryk Lipiński, Bohdan Butenko i Waldemar Świerzy, ale dekadę później polskie firmy, chcąc eksportować polską produkcję muzyczną, rezygnowały z graficznych obwolut na rzecz fotosów. Tak oto rynek zabił nader ciekawy element polskiej grafiki użytkowej i był zaledwie zapowiedzią tego, co miało się zdarzyć na szerszą skalę po kilkunastu latach. Tymczasem projekty użytkowe były coraz lepsze. Zaczęto eliminować „buble” i pomysły artystycznie niedoskonałe. Działała nawet Komisja Weryfikacji Opakowań i Etykiet, a najciekawsze realizacje trafiały do galerii. W 1962 roku otwarto w Zachęcie wystawę grafiki reklamowej. Zwiedzający wypełniali ankiety, a na ich podstawie przyznane zostały nagrody. Pierwsze miejsce zdobył Waldemar Świerzy, drugie – Roman Cieślewicz, trzecie – Jan Grabiański. Dziś to jedne z najważniejszych nazwisk (polskich) na międzynarodowych aukcjach kolekcjonerskich plakatów i ilustracji.

O dokonaniach polskich grafików i sukcesach międzynarodowych wiemy stosunkowo dużo, natomiast umyka nam jeden z istotnych elementów funkcjonowania artystów na rynku sztuki masowej i komercji. Mowa o współpracy między uczelniami artystycznymi, laboratoriami i producentami. Katarzyna Jasiołek, analizując chociażby przypadek wędlin „Krakus” firmy Agros, pokazuje, jak zmieniał się stosunek decydentów do kształtu i funkcji opakowań na początku lat siedemdziesiątych. Obok walorów artystycznych istotną rolę zaczął odgrywać walor „eksportowy”.

Wciąż jednak śledzimy na fotografiach kolejne pudełka, puszki i etykiety. Wiele z nich to projekty nagrodzone w Krajowym Konkursie Opakowań „Złoty Kasztan”, jak słynne dwanaście kredek z misiem i gilem autorstwa Andrzeja Zbrożka czy pudełko proszku do czyszczenia „Javox” pomysłu Ryszarda Sulikowskiego. Około połowy lat osiemdziesiątych producenci usiłują dogonić standardy zachodnie, lecz zamiast w stronę wspomnianego już Normana Rockwella i jego uczniów podróżują w rejony komercyjnej fotografii. Z koszmarnym efektem. Lata dziewięćdziesiąte i pierwsze dwutysięczne większość twórców działających w obrębie sztuki popularnej, masowej, projektowej nazywać będzie „artystycznym czasem wielkiej smuty”.

Renesans zainteresowania sztuką użytkową PRL – a można o nim mówić, sądząc po wystawach w galeriach sztuki – pokazuje, jak interesująca i inspirująca okazuje się ta tradycja. Nam, czytelnikom książek takich jak publikacja Katarzyny Jasiołek można zaproponować nawet rodzaj zabawy: lekturę książki i przeglądanie ilustracji można połączyć z przeszukiwaniem szaf, piwnic i strychów w nadziei na odnalezienie zapomnianych skarbów.

zdjęcia: Paweł Chmielewski

Katarzyna Jasiołek, Opakowania, czyli perfumowanie śledzia. O grafice, reklamie i handlu w PRL-u, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2021

Opakowania, czyli perfumowanie śledzia (Katarzyna Jasiołek) książka w  księgarni TaniaKsiazka.pl

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Paweł Chmielewski, Pani Walewska, witryny i Norman Rockwell, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 157

Przypisy

  1. Zwykle mówi się bądź pisze o Akibie Rubinsteinie, choć szachista na imię miał Akiwa bądź Akiwe. K. Bajon podkreśla, że hebrajską literę „bet”, która pojawia się w imieniu Rubinsteina, można oddać jako „b” lub „w”. Za formą Akiwa przemawiają dwie rzeczy. Po pierwsze, szachista podpisywał się właśnie Akiwa; po drugie, jego otczestwo (Kiwelowicz) wskazuje, że i ojciec wybrał formę pisaną przez „w” – zob. K. Bajon, Gambit orangutana. Opowieść o polskich szachach, Wołowiec 2022, s. 30.
  2. Tamże, s. 31–32.
  3. Tamże, s. 32.
  4. Tamże, s. 237.
  5. Tamże, s. 246.
  6. Tamże, s. 155.
  7. Tamże, s. 156.
  8. Tamże, s. 154.
  9. Na ten temat zob. http://szachowavistula.pl/vistula/rubinstein100lat.htm [dostęp: 29.11.2022].
  10. K. Bajon, Gambit…, s. 92–93.
  11. Zob. https://www.youtube.com/watch?v=TsJeXgOAiCA [dostęp:13.11.2022].
  12. K. Bajon, Gambit…, s. 186.
  13. Tamże.
  14. Na temat tego szachowego pojedynku na najwyższym szczycie zob. P. Doggers, Carlsen remporte le Championnat du Monde d’échecs 2021 – https://www.chess.com/fr/news/view/carlsen-remporte-le-championnat-du-monde-fide-2021 [dostęp: 29.11.2022].
  15. Susana Osorio-Mrożek, Przylepka i potwór, Kraków 2021, s. 5.
  16. Tamże, s. 5–6.
  17. Tamże, s. 217.
  18. Tamże, s. 244.
  19. Tamże, s. 213.
  20. Tamże, s. 241
  21. Tamże, s. 250–251.
  22. Tamże, s. 145.
  23. Tamże, s. 161–162.
  24. Tamże, s. 336.
  25. Tamże, s. 239.
  26. Tamże, s. 468.
  27. Tamże, s. 332.
  28. Tamże, s. 330.
  29. Rodzaj pasa z koralików wykonany z zaokrąglonych przewierconych muszli. W kulturach opartych na ustnej tradycji służył do utrwalania i potwierdzania ważnych wydarzeń politycznych, na przykład traktatów.
  30. G. Minois, Historia śmiechu i drwiny, tłum. W. Klenczon, Warszawa 2021, s. 257.
  31. Psychiatrzy-twórcy. Wywiady, red. S Murawiec, Warszawa 2022.
  32. Zob. kanał zespołu na YouTube: https://www.youtube.com/user/Insynuos/videos [dostęp: 18.07.2022].
  33. D.L. Beck, The Physician-Writer. Good doctors are good storytellers; some make it a second career, „CardioSource WorldNews” 2016, https://www.acc.org/latest-in-cardiology/articles/2016/06/10/11/12/cover-story [dostęp: 18.07.2022].
  34. Zob. R. Barthes, Śmierć autora, „Teksty Drugie” 1999, nr 1/2, 247–251.
  35. A. Janko, Boscy i nieznośni. Niezwykłe biografie, Warszawa 2012, s. 260.
  36. https://www.przewodnik-katolicki.pl/Archiwum/2022/Przewodnik-Katolicki-4-2022/Kultura/Ide-z-nimi [dostęp: 30.05.2022].
  37. K. Mich, Dzieci wojny, Tanowo 2021, s. 5.
  38. J. Łukasiewicz, Grochowiak i obrazy, Wrocław 2002, s. 12.
  39. Wypowiedź pochodzi z prywatnej rozmowy z autorem.
  40. K. Mich, Śladami, Kraków 2021, s. 36.
  41. K. Mich, Dzieci…, s. 27.
  42. S. Bereś, J. Kiernicka, Poeta po końcu świata, oprac. A. Dobrzańska, S. Bereś, „Odra” 2000, nr 5.
  43. M. Węglarz, Starzy ludzie nie istnieją, Warszawa 2022 [dokument elektroniczny], s. 8. Wszystkie cytaty, jeśli nie podano inaczej, pochodzą z tego wydania.
  44. Do sporządzonej listy można by dodać: Julię Hartwig, Urszulę Kozioł, Juliana Przybosia, Jarosława Marka Rymkiewicza i Tadeusza Śliwiaka.
  45. Zob. A. Legeżyńska, Gest pożegnania. Szkice o poetyckiej świadomości elegijno-ironicznej, Poznań 1999.
  46. M. Wallis: Późna twórczość wielkich artystów, Warszawa 1975.
  47. E.D. Said, O  stylu późnym. Muzyka i literatura pod prąd, tłum. B. Kopeć-Umiastowska, posłowie J. Gutorow, Wrocław 2017.
  48. J. Améry, O  starzeniu się. Bunt i rezygnacja, tłum. B. Baran, Warszawa 2018.
  49. Używam tego pojęcia, pamiętając o jego wąskim znaczeniu, które wskazuje na silne związki poetek i poetów określanych mianem klasyków z tradycją antyczną, tradycją literacką i skłonność do restytuowania gatunków mających skodyfikowane wzory. Dla mnie klasykiem będzie poeta, którego twórczość znalazła się w kanonie i jest rozpoznawalna przez publiczność literacką (podobnie jak jego poetyka).

Powiązane artykuły

09.06.2022

Nowy Napis Co Tydzień #155 / Starzenie się to utrata

Starość to zaraz po śmierci (a technicznie rzecz biorąc, przed nią) temat, który wypieramy ze świadomości i przed którym uciekamy gdzie pieprz rośnie (tylko młode pędy, jak mniemam). Odsuwamy jej wizję od siebie i jesteśmy gotowi kupić wszystko, co ujędrniające, przeciwzmarszczkowe, odmładzające, rozświetlające, ba, nie wahamy się nawet położyć pod nóżM. Węglarz, Starzy ludzie nie istnieją, Warszawa 2022 [dokument elektroniczny], s. 8. Wszystkie cytaty, jeśli nie podano inaczej, pochodzą z tego wydania.[1].

Temat starości był intensywnie eksploatowany przez literaturoznawców w latach 90. XX wieku ze względu na przypadające na tamten czas premiery tomów między innymi: Wisławy Szymborskiej, Stanisława Barańczaka, Zbigniewa Herberta, Tadeusza Różewicza i Czesława MiłoszaDo sporządzonej listy można by dodać: Julię Hartwig, Urszulę Kozioł, Juliana Przybosia, Jarosława Marka Rymkiewicza i Tadeusza Śliwiaka.[2], w których dominantą tematyczną była próba reprezentacji, a także zrozumienia ostatniej fazy ludzkiego życia. Przywołani autorki i autorzy byli wierni różnym poetykom, jednak to właśnie próba zrozumienia i przedstawienia fenomenu starości pozwalała literaturoznawcom na łączenie ich i prowadzenie komparatystycznych badańZob. A. Legeżyńska, Gest pożegnania. Szkice o poetyckiej świadomości elegijno-ironicznej, Poznań 1999.[3]. Pojawienie się dużej liczby tomów senilnych, w których dominującą rolę odgrywały pożegnania, podsumowania, rekapitulacje, wspomnienia utraconych bliskich, a także fizjologiczne biodetale, należy uznać za sygnał przywracania starości społecznej wagi.

Z kolei w 1998 roku Ryszard Przybylski wydał książkę Baśń zimowa. Esej o starości, która w roku następnym znalazła się w finale Nagrody Literackiej Nike. Jeśli dodać do tego teksty Mieczysława WallisaM. Wallis: Późna twórczość wielkich artystów, Warszawa 1975.[4], Edwarda W. SaidaE.D. Said, O  stylu późnym. Muzyka i literatura pod prąd, tłum. B. Kopeć-Umiastowska, posłowie J. Gutorow, Wrocław 2017.[5] oraz Jeana Améry’egoJ. Améry, O  starzeniu się. Bunt i rezygnacja, tłum. B. Baran, Warszawa 2018.[6], okaże się, że katalog publikacji poświęconych starości nie należy do skromnych. Być może to właśnie fakt, że o starości pisali poetki i poeci, którzy w dojrzałym wieku zostali docenieni i uznani za „klasyków”Używam tego pojęcia, pamiętając o jego wąskim znaczeniu, które wskazuje na silne związki poetek i poetów określanych mianem klasyków z tradycją antyczną, tradycją literacką i skłonność do restytuowania gatunków mających skodyfikowane wzory. Dla mnie klasykiem będzie poeta, którego twórczość znalazła się w kanonie i jest rozpoznawalna przez publiczność literacką (podobnie jak jego poetyka).[7] (Miłosz otrzymał Literacką Nagrodę Nobla w 1980 roku, natomiast Szymborska w 1996) przyczynił się do zwrócenia uwagi na problemy do tej pory „niewidoczne”, spychane na margines. Ujawnienie własnych słabości może okazać się ważne nie tylko ze względu na wypracowywanie przez poetki i poetów nowej formuły intymności, lecz przede wszystkim ze względu na czytelników. To właśnie oni śledzą premiery poetyckie i orientują się w zmieniającej się z tomu na tom tematyce wierszy, która świadczy o poszerzaniu zakresu egzystencjalnych problemów. Doświadczenie starości jest egalitarne; łączy ludzi bez względu na status majątkowy i pochodzenie. Literatura może uśmierzać lęk tanatologiczny i sprawiać, że jednostkowe doświadczenie nabiera wspólnotowego charakteru.

***

Małgorzata Węglarz opublikowała swój reportaż Starzy ludzie nie istnieją w 2022 roku, a więc dwie dekady po książce Anny Legeżyńskiej Gest pożegnania. Szkice o poetyckiej świadomości elegijno-ironicznej. Intencją Legeżyńskiej było znalezienie formuły interpretacyjnej mogącej powiązać kilka odmiennych poetyk w szczególnym czasie historycznym, jaki przypadł na przełom mileniów. Węglarz nie interesują tekstowe reprezentacje starości, jednak problemy, z jakimi musiały zmierzyć się obie autorki, okazują się zbieżne. Być może wspomnienie o wciąż pojawiającej się literaturze tematyzującej starość potwierdziłoby tezę Węglarz dotyczącą ekspansywności tego tematu. Zainteresowanie nim można datować na koniec lat 90. XX wieku, a więc jest on obecny w świadomości badaczy na tyle długo, że bagatelizowanie tego faktu należy uznać za niedopatrzenie.

Starzy ludzie nie istnieją to książka reporterska, której celem jest, jak podkreśla autorka, zrozumienie procesów charakterystycznych dla ostatniej fazy ludzkiego życia:

Starzenie się jest procesem kompleksowym, dlatego nie ma jednej uniwersalnej praktyki postępowania z osobami w podeszłym wieku. Aby wspomagać pacjentów, ważne jednak jest jej dogłębne zrozumienie (s. 114).

Na potrzeby niniejszej książki możemy uznać, że starzenie się jest naturalnym, postępującym i uogólnionym uszkodzeniem wszystkich funkcji organizmu, podczas którego rośnie ryzyko chorób. Proces jest niezauważalny z dnia na dzień, ale w konsekwencji prowadzi do śmierci organizmu (s. 12).

Autorka skontaktowała się z wieloma osobami (część chciała pozostać anonimowa, a część nie zgodziła się na zamieszczenie zapisu rozmów z nimi w książce), a także dobrze przygotowała się pod względem merytorycznym. Jej książkę można potraktować jako kompendium wiedzy na temat geriatrii w Polsce oraz stylów życia seniorów.

By móc zarysować szerokie spektrum tematów, autorka eksploruje kilka obszarów, jakie składają się na ogólny obraz starości w Polsce (opieka w placówkach DPS, pielęgnacja osób starszych, opieka paliatywna, konsultacje lekarskie, wsparcie dla członków rodziny, w której znajduje się starsza osoba, działania mające na celu aktywizację osób starszych). W książce konfrontowanych jest też kilka punktów widzenia (między innymi autorki, rozmówców, będących specjalistami w swoich dziedzinach, a także osób poszukujących wsparcia na forach internetowych), dzięki czemu możliwe jest wypracowanie niezafałszowanych sądów na temat starości.

Niewątpliwym walorem książki jest jej hybrydyczność. Poza partiami reporterskimi w tomie zamieszczone zostały również wywiady ze specjalistami oraz osobami związanymi z ludźmi w podeszłym wieku. Połączenie dwóch gatunków pozwoliło na wypracowanie kilku metod pozyskiwania materiału, który umożliwił poszerzenie pola badanych problemów.

***

Wybór tematu okazał się fortunny z przynajmniej dwóch powodów: po pierwsze, starość to doświadczenie, które stanie się udziałem każdego człowieka, a po drugie, społeczeństwo polskie starzeje się, dlatego trudno bagatelizować sytuację osób starszych.

Starzenie się nie jest procesem zachodzącym momentalnie, dlatego, co podkreśla autorka, ważne jest dbanie o kondycję intelektualną i fizyczną. Sposoby spędzania walnego czasu, a także czasu, na który przypada emerytura lub renta, wpływają na polepszenie lub pogorszenie stanu zdrowia. O ile niepełnosprawność ruchowa nie jest jeszcze wyrokiem, to bez wątpienia czymś, co przeraża pacjentów, bo odcina ich od rzeczywistości i skazuje na jałową egzystencję, jest uszkodzenie mózgu:

Awaria naszego komputera pokładowego może zamienić życie w koszmar. Faktem jest to, że z wiekiem mózg nieco się kurczy. Zagrożone są zwłaszcza płat czołowy i hipokamp, czyli części zaangażowane w tak zwane wyższe funkcje poznawcze, takie jak pamięć, rozumienie czy myślenie (s. 15).

Węglarz zauważa, że być może najgorszym wyborem ludzi starszych, już nieaktywnych zawodowo, jest rezygnacja z wyzwań. Im mniej ambicji i obowiązków, tym większe ryzyko pojawienia się chorób charakterystycznych dla wieku starczego. Nieustanna ciekawość i chęć zdobywania nowych kompetencji pozwalają na zachowanie zdrowia na satysfakcjonującym poziomie. Nie mniej ważne niż samokontrola okazują się badania okresowe. Szybkie wykrycie niektórych chorób i wdrożenie leczenia dają szansę na przeżycie.

Rzeczowość autorki to spory atut książki – reportaż jest napisany przystępnie. Węglarz nie wykazuje żadnych literackich ambicji. Kwestie języka, literackości i konceptu kompozycyjnego zeszły na dalszy plan, ponieważ założeniem autorki było napisanie książki o charakterze popularnonaukowym. Zadaniem, jakie postawiła przed sobą reporterka, było wielostronne naświetlenie problemu postrzegania starości zarówno przez samych seniorów, jak również przedstawicieli młodszego pokolenia. Węglarz podkreśla:

Moim celem nigdy nie jest opisywanie skandali ani nadużyć w celu wywołania sensacji; pragnę zrozumieć, co leży u ich podstawy i jak można naprawić to, co wadliwe. Każda branża czy środowisko zawsze znajdą swoją czarną owcę, to kwestia statystyki, ale temat starości, tak dla nas przecież ważny, powinien być po prostu częściej opisywany, badany i rozumiany (s. 208).

Starzy ludzie nie istnieją ważniejsze niż wskazywanie zaniedbań okazuje się więc poszukiwanie rozwiązań mogących poprawić jakość życia osób starszych (domaganie się środków uśmierzających ból nie jest fanaberią, lecz prawem każdego pacjenta). Próżno więc poszukiwać w książce „punktów zapalnych” – oskarżeń pod adresem służby zdrowia, niepochlebnych opinii o systemie medycznym, opiece zdrowotnej w Polsce. Intencją autorki było pozyskanie wiedzy od specjalistów, którzy dzięki wieloletniej praktyce mogli z pełną odpowiedzialnością wyrazić swoje zdanie na temat opieki nad osobami starszymi w Polsce.

***

Starość okazuje się okresem „niezauważalnym” z dwóch powodów. Po pierwsze – należy zrobić wszystko, by zdobyć wygląd przeczący metryce. Biorąc pod uwagę współczesne możliwości medycyny estetycznej, korekta niedoskonałego wyglądu okazuje się w zasięgu ręki niemal każdego, kto dysponuje określoną kwotą pieniędzy. Popularność niektórych zabiegów świadczy nie tylko o zasobności portfela pacjentów, lecz również o próbie wpisania się w obowiązujące kanony piękna. Po drugie przedstawiciele „silver generation” często nie mają już siły na partycypowanie w codziennym życiu i zmuszeni są do trybu życia, który wpływa destrukcyjnie na ich organizm (na przykład długotrwałe leżenie).

Jak zauważa Węglarz, starzy ludzie stają się niewidoczni dla społeczeństwa także ze względu na wiele uprzedzeń (nieprzyjemny zapach, utrudniony kontakt, „dziwaczenie”), jednak ich pozycja nie zawsze była niska. O korzyściach, jakie pojawiają się na skutek kontaktu ze starszymi osobami, świadczą projekty integrujące seniorów i dzieci, a także ludzi młodych. Byłoby truizmem pisanie o obowiązku kontaktu z seniorami ze względu na szansę porozmawiania o ich doświadczeniu życiowym, jednak faktem jest, że ich wiedza okazuje się cenna dla młodych ludzi, którzy dopiero wkraczają w życie i nie zdają sobie sprawy ze wszystkich pułapek i zagrożeń czyhających na nich w przyszłości. Wbrew powszechnej opinii rola osób starszych nie powinna sprowadzać się do świadczenia pracy afektywnej (o takim funkcjonowaniu ludzi starszych pisze Węglarz). Należy spojrzeć na osoby starsze jako na autonomiczne podmioty obdarzone sprawczością. Ich możliwości okazują się nieograniczone pod warunkiem, że ciało i umysł wciąż pozostają sprawne na wystarczająco satysfakcjonującym poziomie.

Starzy ludzie nie istnieją to projekt rekapitulujący dotychczasową wiedzę o procesie starzenia. Jego wartość sprowadza się do informowania czytelnika o tym, co wydaje się ważne z perspektywy opiekuna osoby starszej, jak również przedstawiciela „silver generation”. Jedyną wadą tomu jest ograniczenie kontekstów literackich. Węglarz nie jest badaczką literatury, ale możliwe byłoby rozwinięcie niektórych wątków. Minusem jest także język, jakim posługuje się autorka – choć spełnia reguły komunikatywności, to jednak w kilku fragmentach można by pokusić się o redakcję tekstu. Intencją autorki było dotarcie do czytelnika będącego laikiem. Zadanie to można uznać za spełnione. Biorąc pod uwagę, że ludzie poszukują zweryfikowanych źródeł wiedzy na tematy, które ich interesują, publikacja Starzy ludzie nie istnieją spełnia kryteria podręcznego przewodnika.

Małgorzata Węglarz, Starzy ludzie nie istnieją, Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza, Warszawa 2022.

okładka

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Andrzej Juchniewicz, Starzenie się to utrata, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 155

Przypisy

  1. Zwykle mówi się bądź pisze o Akibie Rubinsteinie, choć szachista na imię miał Akiwa bądź Akiwe. K. Bajon podkreśla, że hebrajską literę „bet”, która pojawia się w imieniu Rubinsteina, można oddać jako „b” lub „w”. Za formą Akiwa przemawiają dwie rzeczy. Po pierwsze, szachista podpisywał się właśnie Akiwa; po drugie, jego otczestwo (Kiwelowicz) wskazuje, że i ojciec wybrał formę pisaną przez „w” – zob. K. Bajon, Gambit orangutana. Opowieść o polskich szachach, Wołowiec 2022, s. 30.
  2. Tamże, s. 31–32.
  3. Tamże, s. 32.
  4. Tamże, s. 237.
  5. Tamże, s. 246.
  6. Tamże, s. 155.
  7. Tamże, s. 156.
  8. Tamże, s. 154.
  9. Na ten temat zob. http://szachowavistula.pl/vistula/rubinstein100lat.htm [dostęp: 29.11.2022].
  10. K. Bajon, Gambit…, s. 92–93.
  11. Zob. https://www.youtube.com/watch?v=TsJeXgOAiCA [dostęp:13.11.2022].
  12. K. Bajon, Gambit…, s. 186.
  13. Tamże.
  14. Na temat tego szachowego pojedynku na najwyższym szczycie zob. P. Doggers, Carlsen remporte le Championnat du Monde d’échecs 2021 – https://www.chess.com/fr/news/view/carlsen-remporte-le-championnat-du-monde-fide-2021 [dostęp: 29.11.2022].
  15. Susana Osorio-Mrożek, Przylepka i potwór, Kraków 2021, s. 5.
  16. Tamże, s. 5–6.
  17. Tamże, s. 217.
  18. Tamże, s. 244.
  19. Tamże, s. 213.
  20. Tamże, s. 241
  21. Tamże, s. 250–251.
  22. Tamże, s. 145.
  23. Tamże, s. 161–162.
  24. Tamże, s. 336.
  25. Tamże, s. 239.
  26. Tamże, s. 468.
  27. Tamże, s. 332.
  28. Tamże, s. 330.
  29. Rodzaj pasa z koralików wykonany z zaokrąglonych przewierconych muszli. W kulturach opartych na ustnej tradycji służył do utrwalania i potwierdzania ważnych wydarzeń politycznych, na przykład traktatów.
  30. G. Minois, Historia śmiechu i drwiny, tłum. W. Klenczon, Warszawa 2021, s. 257.
  31. Psychiatrzy-twórcy. Wywiady, red. S Murawiec, Warszawa 2022.
  32. Zob. kanał zespołu na YouTube: https://www.youtube.com/user/Insynuos/videos [dostęp: 18.07.2022].
  33. D.L. Beck, The Physician-Writer. Good doctors are good storytellers; some make it a second career, „CardioSource WorldNews” 2016, https://www.acc.org/latest-in-cardiology/articles/2016/06/10/11/12/cover-story [dostęp: 18.07.2022].
  34. Zob. R. Barthes, Śmierć autora, „Teksty Drugie” 1999, nr 1/2, 247–251.
  35. A. Janko, Boscy i nieznośni. Niezwykłe biografie, Warszawa 2012, s. 260.
  36. https://www.przewodnik-katolicki.pl/Archiwum/2022/Przewodnik-Katolicki-4-2022/Kultura/Ide-z-nimi [dostęp: 30.05.2022].
  37. K. Mich, Dzieci wojny, Tanowo 2021, s. 5.
  38. J. Łukasiewicz, Grochowiak i obrazy, Wrocław 2002, s. 12.
  39. Wypowiedź pochodzi z prywatnej rozmowy z autorem.
  40. K. Mich, Śladami, Kraków 2021, s. 36.
  41. K. Mich, Dzieci…, s. 27.
  42. S. Bereś, J. Kiernicka, Poeta po końcu świata, oprac. A. Dobrzańska, S. Bereś, „Odra” 2000, nr 5.
  43. M. Węglarz, Starzy ludzie nie istnieją, Warszawa 2022 [dokument elektroniczny], s. 8. Wszystkie cytaty, jeśli nie podano inaczej, pochodzą z tego wydania.
  44. Do sporządzonej listy można by dodać: Julię Hartwig, Urszulę Kozioł, Juliana Przybosia, Jarosława Marka Rymkiewicza i Tadeusza Śliwiaka.
  45. Zob. A. Legeżyńska, Gest pożegnania. Szkice o poetyckiej świadomości elegijno-ironicznej, Poznań 1999.
  46. M. Wallis: Późna twórczość wielkich artystów, Warszawa 1975.
  47. E.D. Said, O  stylu późnym. Muzyka i literatura pod prąd, tłum. B. Kopeć-Umiastowska, posłowie J. Gutorow, Wrocław 2017.
  48. J. Améry, O  starzeniu się. Bunt i rezygnacja, tłum. B. Baran, Warszawa 2018.
  49. Używam tego pojęcia, pamiętając o jego wąskim znaczeniu, które wskazuje na silne związki poetek i poetów określanych mianem klasyków z tradycją antyczną, tradycją literacką i skłonność do restytuowania gatunków mających skodyfikowane wzory. Dla mnie klasykiem będzie poeta, którego twórczość znalazła się w kanonie i jest rozpoznawalna przez publiczność literacką (podobnie jak jego poetyka).

Powiązane artykuły

Loading...