15.06.2023

Moja niekończąca się opowieść. Szok

Cieszę się, że trafiłam na waszą stronę, bardzo chciałam podzielić się naszym dobrym doświadczeniem, które zmieniło moje życie.

Dwadzieścia tysięcy znaków ze spacjami to za mało, by opisać naszą wspólną historię.

Mieszkamy z mężem w domu. Po wyprowadzce syna zwolniło się u nas górne piętro z łazienką. Ja jestem na emeryturze. Nie mamy dużych dochodów, tylko duże koszty utrzymania.

Wybuch wojny. Coraz więcej informacji o uchodźcach. Dantejskie sceny na granicy. Podziwiam pomoc i poświęcenie wolontariuszy. Decyzję podejmuję od razu, pod wpływem impulsu. Męża muszę przekonać. Chcemy i boimy się.

Znajduję portal „GDAŃSK POMAGA UKRAINIE”. Chcę zgłosić udostępnienie części domu. Syn przestrzega nas, że ludzie są różni, nie wiadomo, kto do nas trafi. Jego kolega z pracy jedzie na granicę po rodzinę z Ukrainy. Decydujemy się ich przyjąć. Nie przyjeżdżają. Czekamy na kolejne dwie rodziny, ale też nie docierają.

1 marca zgłaszam udostępnienie domu na portalu – dostaję potwierdzenie rejestracji. Do dziś nikt się nie odezwał. Dziwne.

W połowie marca niespodziewany telefon z pytaniem, czy propozycja jest aktualna. Kontakt od naszych przyjaciół, żadnych konkretów, ze szczegółami ma zadzwonić Julia. Czekam z niecierpliwością. Wieczorem Julia pyta, czy przyjmiemy mamę z szesnastoletnim synem, jutro. Nagle jestem zaskoczona, że to już, że to mama z prawie dorosłym synem, a u nas jeden pokój. No, ale kto, jeśli nie my, da radę. Mają być następnego dnia wieczorem.

To było sześć miesięcy temu, a ja pamiętam każdą godzinę.

Z mężem sprawdzamy, czy wszystko gotowe. Pokój sprzątaliśmy przez dwa tygodnie, chyba nigdy nie był taki czysty. Mąż złożył duży stół. Ja zaniosłam zastawę, czajnik, kawę, herbatę, serwetki, ręczniki i kwiaty. Pościelone, wywietrzone, czekamy.

Wieczorem telefon, dziś nie przyjadą. Jakiś problem z synem, nie wiemy, o co chodzi. Będą nad ranem w sobotę. Okej.

19 marca wstaję o 5:00. Mają przyjechać prosto z dworca, z Warszawy. Czas płynie, ja stoję w oknie. Śniadanie gotowe. Robię herbatę. Mija godzina. Budzę męża.

6:55. Są. Podjeżdża samochód. Wysiadają dwie kobiety, mężczyzna koło czterdziestki i bardzo wysoki chłopak. Otwieram drzwi, zapraszam do środka. Wszyscy uśmiechają się niepewnie. Bagażu niewiele: mały plecak chłopaka, mała lotnicza walizka mamy i torba z Biedronki wypełniona jedzeniem, które kupili po drodze. Witamy się, przytulamy, przechodzimy od razu na ty. Julia przedstawia się, a druga kobieta, Marina, (widać, że bardzo zmęczona, potem okazuje się, że jest przeziębiona) wchodzi od razu na schody. Już jej tego dnia nie widzimy.

Julia mówi, że muszą jechać, będą po południu, wszystko ustalimy. Chłopak wychodzi z nimi. Cała trójka pali papierosy ‒ szok, dziecko ma podobno szesnaście lat. Wraca, idzie na górę. Śniadanie jedli gdzieś po drodze. Chowam wszystko do lodówki.

Dochodzi 10:00. Nie wiem, co robić, obiad przygotowany, a oni chyba śpią.

Wchodzę na piętro, gdzie jest otwarta przestrzeń, drzwi do łazienki i sypialni pozamykane. Chłopak siedzi z telefonem, nie śpi. Mówię: „Widziałam, że palisz. Tu nie można, ale jak chcesz, zapal w kuchni albo wyjdź na dwór. Zrobię ci herbatę”.

Schodzi po kilku minutach, prosi o kawę ‒ znowu lekki szok, ale może to ja jestem za stara albo zbyt tradycyjna. Wyciąga paczkę papierosów, mówi, że sam robi, przywiózł z Ukrainy.

Zaczynamy rozmawiać, a ja jestem w kolejnym szoku, jak dobrze idzie mi rozmowa po rosyjsku. Z każdą minutą i tematem rozmowy przypominają mi się słowa; gramatycznie mówię chyba poprawnie. Jestem z pokolenia, które uczyło się rosyjskiego obowiązkowo (ja przez dziesięć lat: SP, LO, studia) i nigdy nie używało tego języka. Miłe zaskoczenie. Pojedynczych słów szukamy w telefonie.

Olek, bo od razu spolszczamy imię, jest bardzo rozmowny. Pytam o szkołę – mechanika maszyn, pokazuje zdjęcia i bardzo dobre świadectwa (skala ocen 1–12). Przedmioty to między innymi język ukraiński, literatura ukraińska, literatura obca, historia Ukrainy, historia świata, ze wszystkiego oceny 10, 11, 12. Opowiada o swoim mieście na zachodniej Ukrainie. Na zdjęciach widać dziwny pomnik, symbol miasta: misa z łyżką, a w środku wielkie kluchy – gałuszki, na które później zabiera nas do ukraińskiej restauracji w Warszawie.

Opowiada, że pali od ósmego roku życia, na papierosy musi zarobić. À propos: zarządziłam, że za każdego papierosa musi policzyć po polsku do dziesięciu lub wymienić dni tygodnia, miesiące. Sam się pilnuje. Praca to dla niego codzienność. Remontował samochody, chce nam wyszpachlować lub pomalować auto, bo to jego hobby. Robił ozdoby z bukszpanu na wesela, ale najdłużej pracował na kurzej fermie, brrr, okropna praca. Robił nawet jakieś udogodnienia w pojeniu kur. Mama nie daje pieniędzy, tata po rozwodzie nie utrzymywał z nim kontaktu, nie płacił alimentów. I tu kolejny szok: mężczyzna, który przywiózł naszych gości, to jego ojciec. Od kilku lat jest w Polsce. Na Ukrainie nie skończył studiów, czego żałuje, a tu pracuje w budowlance za najniższą krajową i mieszka w hotelu robotniczym. Nie miał kontaktów z synem.

Mama jest lekarką, ale od lat pracuje jako pielęgniarka w dużym centrum handlowym. Na urlopie wychowawczym miała zasiłek dwukrotnie większy od pensji lekarza. Dorabia jako pośredniczka w biurze turystycznym. Pracuje na dwa etaty i widuje syna wieczorami. Szybko okazuje się, że ich relacje są, delikatnie mówiąc, słabe.

Olek zasypia o 14:00. Jechał ponad dwie doby autobusem, a w Polsce pociągiem.

W niedzielę, jak zawsze rano, idziemy do kościoła. Decydujemy się zostawić naszych gości samych, śpią: mama w sypialni, Olek na kanapie. Jakież jest nasze zdumienie, gdy po powrocie widzimy, że Marina zmywa podłogę. Uśmiecha się, nie widziała mopa i całą podłogę myła małą szmatką, a to kilkadziesiąt metrów powierzchni. Robi mi się głupio.

Przygotowuję śniadanie, w końcu możemy porozmawiać. Jedzą z apetytem, wszystko im smakuje, on pije kolejną kawę, ona (już zawsze) herbatę z cytryną. Po Marinie widać osłabienie. Znowu idzie się położyć, ale wcześniej poznajemy jej historię. Na początku lutego wyjechała na zagraniczną wycieczkę, w nagrodę za wyniki w pracy w biurze podróży. Tam zastała ją wojna. Wszyscy spanikowali, gdy dowiedzieli się, że samoloty z Ukrainy nie przylecą, internet niedostępny, biletów nie można kupić, ukraińskie karty bezużyteczne. Na początku marca dotarli do Europy (euro wydali na ciepłą odzież, obuwie), a stamtąd do Opola. Marina dzwoniła na Ukrainę, błagała syna, by przyjechał do Polski. Nie było łatwo. Olek, gieroj, najchętniej sam poszedłby na wojnę, jak jego koledzy. Potem dowiedziałam się, że trzech z nich, osiemnastolatków, zginęło, a jeden stracił nogi. Marina w Opolu dostała od ręki PESEL, załatwiła sobie pracę pielęgniarki, ale znajomi rozjechali się po świecie, koleżanka wróciła na Ukrainę, więc i ona wyjechała.

Czekała na syna w Warszawie. Jako niepełnoletni przekroczył granicę, ale dalej musiał być z rodzicem. Marina jedzie do Lublina, potem do Stalowej Woli, razem wracają do Warszawy – stąd to jednodniowe opóźnienie.

Marina i Olek przyjechali do nas z dwóch końców świata z dwoma torbami. Nie rozmawiamy o tym, ale chcemy, by zostali, dopóki się nie usamodzielnią albo będzie to konieczne. Podpisujemy bezterminową umowę udostępnienia.

Przez pierwsze dni żyją trochę jak na wakacjach. Jednak stres, nowe miejsce, brak pewnej perspektywy, a także kontakty z rodziną i ciągłe śledzenie informacji z Ukrainy, burzą ten czas, zwłaszcza u Mariny. Ona przez pierwsze dni śpi albo rozmawia przez telefon.

Nie włączamy telewizji, by nie narażać ich na tragiczne w wymowie zdjęcia i filmy, choć zdajemy sobie sprawę, że docierają do nich szybkie i pełniejsze informacje. Na początku pobytu dostają wiadomość, że na ich miasto spadły rakiety, na szczęście nikt nie zginął.

Poniedziałek. Mąż idzie do pracy, a ja zostaję sama z obcymi ludźmi…

Pierwsze zadanie: jedziemy załatwić Olkowi PESEL. Mówią, że taaakie kolejki, a w urzędzie pusto. Super. Chłopak bierze wniosek, idzie do fotobudki, czekamy na dworze, słoneczna pogoda. Proponuję, by usiadł, szybciej wspólnie wypełnimy wniosek. Olek mówi, że nie ma potrzeby, zrobimy to w domu, bo dostał termin złożenia na 25 maja. Szok.

Wieczorem piszę maila do rodziny i przyjaciół. Poruszam ważne sprawy: praca i kurs języka polskiego dla Mariny, szkoła dla Olka, no i kasa. Dodatkowe osoby do utrzymania i mnóstwo prądu, bo u nas wszystko na prąd. Mamy wokół wspaniałych ludzi, wiem, do kogo piszę. Już pomagali. Pięć, dziesięć złotych, to niewiele, ale jak da kilka osób, to coś się uzbiera. No i zebrały się trzy tysiące – niektórzy wpłacali kilka razy. „Dzięki, jesteście wielcy”. Dzwonią, piszą maile, esemesy, mówią, że nas podziwiają. Ja nie odbieram tej sytuacji jako jakiegoś poświęcenia.

Uspokoiłam się i cieszę się, że trafiliśmy na dobrych, uczciwych ludzi. Są zdeterminowani, by uczyć się języka i pracować. Ja w całej tej sytuacji czuję się jak ryba w wodzie. Jestem pełna optymizmu i energii. Jestem zadaniowa. Wiem, że muszę załatwić mnóstwo rzeczy. Cały czas coś się dzieje, dzwonię, piszę, wykłócam się, wyjaśniam – to mój czas, odżyłam na emeryturze.

Wtorek rano, dzwoni sąsiad: „Ktoś chodzi koło domu, jesteś na miejscu?”.Po kilku minutach dzwoni drugi: „Żona zauważyła, że jakiś chłopak pali papierosy na tarasie”. Czujni. „Dziękujemy, dobrze, że jesteście”.

Koniec marca, piszę kolejnego maila. Załączam zdjęcia Mariny i Olka. Opisuję ich postępy, co udało się załatwić. Proszę o ubrania dla obojga. Szukamy pracy dla Olka. Zapraszamy wszystkich na polsko-ukraińskie rozmówki albo już polsko-polskie, chyba że ktoś chce ćwiczyć rosyjski. Nasi goście mówią dialektem, surżykiem: to język ukraińsko-rosyjski. Marina w szkole miała dwa języki: rosyjski i ukraiński, Olek tylko dialekt. Dziękuję wszystkim za ogromne serca: „Ludzi dobrej woli jest więcejmocno wierzę w toże ten świat nie zginie nigdy dzięki… Wam”.

No i zaczęły się pielgrzymki. Wszyscy przychodzą z prezentami, każdy próbuje przypomnieć sobie rosyjski, niegdyś znienawidzony. Z Olkiem można spokojnie pogadać po angielsku. Tak rozmawia z moim synem, od którego dostaje nowe pumy, roboczy kombinezon i ciężkie robocze buty. Z tych ostatnich Olek jest najbardziej zadowolony. Mówi, że przydadzą mu się do pracy (bardzo chce pracować) i na warsztaty w szkole. Oczy mu się śmieją.

Dzięki pomocy załatwiamy szkołę dla Olka. Pierwszy dzień wygląda nietypowo: na angielskim chłopak prezentuje wysoki poziom. Niemieckiego nie lubi nie tylko on, ale i nauczyciel, który nie jest zainteresowany prowadzeniem lekcji. Na WF-ie awaria wody, siedzą w szatni. Na polskim test z Makbeta, którego Olek jeszcze nie poznał. We wtorek praktyki, każdy robi, co chce – niestety. O szkole można by długo, wspomnę tylko, że polscy uczniowie są w opinii Olka bardzo krzykliwi, a Ukraińcy ‒ trzej ‒ raczej spokojni. Olek z własnej inicjatywy pełni rolę tłumacza podczas przyjmowania kolejnych uczniów z Ukrainy. W język polski wszedł jak w drugie ubranie. Nie raz zaskakuje mnie słownictwem i trafnymi uwagami.

Skoro jestem przy Olku, to napiszę jeszcze o nim, bo zaraz skończy się miejsce. „Dziękuję”, „proszę”, „smacznego” – na porządku dziennym. Gdy wysiadamy z autobusu, podaje mi rękę. Szok. Jako szesnastolatek jest niepokorny – taki wiek, późno wraca do domu: po 21:00. Walczę, by pisał esemesy. Do końca pobytu przestrzega godziny powrotu. Od początku samodzielny, jeździ komunikacją miejską. Niczego się nie boi – mieliśmy akcję z dzikiem w ogrodzie, Olka nie było, ale wieczorem minął się z nim w krzakach (to nie był pierwszy raz). Marina mówi, że jak były alarmy bombowe, to nie chciał iść do schronu. Dostał rower po generalnym remoncie, a mechanik, który go przygotował, nie wziął pieniędzy i przywiózł go pod dom, jak usłyszał, że dla Ukraińca. Olek będzie nim jeździł do szkoły, ale nie ma stroju na złą pogodę. Po kilku dniach dostaje kurtki, bluzy spodnie, kask, rękawiczki. Przychodzą paczki od rodziny, pięknie ozdobione napisami i ukraińskimi barwami.

Kupiłam mężowi i Olkowi bilety na mecz Lechii Gdańsk z Szachtarem Donieck 14 kwietnia. Było dużo wrażeń, fajna atmosfera i chyba oczekiwany wynik. Ja oglądałam mecz w telewizji, żałowałam, że nie poszłam.

Dużo rozmawiam z Olkiem. Widzę, że jest zagubiony, ale i bardzo otwarty, z moim synem nie prowadziłam takich dyskusji. Powtarza, że ma tyle myśli w głowie, nie zna przyszłości, nie wie, co robić. Jest bardzo dojrzały jak na swój wiek, za bardzo. Nieraz mam wrażenie, że tego nie udźwignie i cieszę się, że mi zaufał, że może troszkę to rozładuję. Brakuje mu rodzinnego ciepła, przyjaciół. Przez pierwszy miesiąc mówi o kolejnych nowopoznanych dziewczynach, każda jest tą jedyną. Później, gdy dzięki przyjaciołom zaczyna pracować po szkole (w ogrodach, przy drobnych remontach), już nie ma czasu na znajomości – trochę mnie to niepokoi.

Czuję się za niego odpowiedzialna, jak gdybym zyskała drugiego syna. Martwię się o niego. Przed Dniem Matki podpowiadam, że u nas jest święto. Jakież jest moje zdumienie, gdy 25 maja wieczorem staje w drzwiach z dwoma bukietami tulipanów, ja dostaję czerwone. Mówi: „Jesteś moją drugą matką, kocham cię”. Ryczę. Drugi bukiet dla mamy mam schować. Przypominam Olkowi, by rano wręczył go mamie. Wiem, że to dla niego trudne, prawie w ogóle nie rozmawiają, ale robi to. Po południu przychodzi mój syn i wręcza mi bukiet białych tulipanów, a Marinie żółtoniebieskie – też jest zaskoczona. Robi się patriotycznie. Moje białe i czerwone, a jej w barwach Ukrainy. Na imieniny dostaję od Olka różowe azalie. Pamiętał, jak mówiłam, że kobiety lubią kwiaty.

Olek ma tatuaże, pokazuje mi je pierwszego dnia. Lubi czarno-białe i chce więcej. Na Ukrainie są tanie, nie wiem, czy są dobrze zrobione. Lubi modne teraz wzory w trupie czaszki. Ma je na koszulkach. Mnie się nie podobają ani tatuaże, ani czachy, ale oczywiście kupuję mu koszulki na Dzień Dziecka w Warszawie.

Święta Wielkanocne. Jesteśmy religijni i cenimy tradycję. Już wcześniej pytam Marinę i Olka, czy chcą iść do cerkwi albo kościoła – są niewierzący. Do wielkanocnego śniadania ubierają się uroczyście. Olek wkłada pierwszy i jedyny raz spodnie i koszulę – prosi, bym wybrała jedną z trzech. Na stole święconka, baby, jajka. Przygotowałam też piękną modlitwę i życzenia po polsku i cyrylicą po ukraińsku – wydrukowałam dla każdego. Zaprosiłam na śniadanie tatę Olka i Julię.

W poświąteczny wtorek ruszamy na wycieczkę, w piątkę, z naszym synem. Głównym celem jest PESEL Olka. Bez niego nie ma 500+, a termin w Gdańsku był nie do przyjęcia. Dzwoniłam po okolicznych gminach i znalazłam. Najpierw jedziemy na plażę do Sobieszewa. Straszny wiatr, wszyscy chcą wracać, a ja zbieram bursztyny, wiecie, takie ogromne dwu-, czteromilimetrowe. Nagle Olek i Marina podchodzą z kilkucentymetrowymi. Szok. Następnie jedziemy do urzędu gminy. Myślę: „złożymy wniosek i będzie problem z odbiorem”. Znowu szok, mamy PESEL. Hura.

W kolejny wtorek Olek szybciej kończy lekcje, umawiamy się na zwiedzanie Muzeum II Wojny Światowej. Oboje bardzo chcą, zwłaszcza Olek. Interesuje się historią. Znaleźli z mężem wspólne tematy. Pada nazwa Auschwitz, ja zamieram, a on sypie informacjami. Szok. W jego wieku obozy koncentracyjne były też w centrum moich zainteresowań, pisałam między innymi referat o KZ. W muzeum byliśmy kilka godzin, przeżycie ogromne, zwłaszcza dla Mariny. Te skojarzenia, ruiny, broń, zdjęcia ofiar. Miałam wyrzuty, ale oni dziękowali ze wzruszeniem. Olek bardzo chce pojechać do Auschwitz. Zaczęłam planować wycieczkę. Kraków-Wawel, Wieliczka, Obóz KZ. Oszacowałam koszty – to nas przerosło, a z noclegiem w czerwcu był problem.

Na początku maja jedziemy na Mierzeję, do Stutthofu i na budujący się przekop. Pogoda jest piękna, choć wieje wiatr. Dzień kończymy kawą na działce u przyjaciół.

Udaje się nam pięciodniowy wyjazd do Warszawy. Jedziemy we trójkę. Mieszkamy u rodziny. Kupujemy bilet weekendowy. Pokazuję Warszawę, którą znam. Idziemy na Zamek, na koncert do Łazienek, do Pałacu Kultury, do Muzeum Powstania Warszawskiego. Obchodzimy Warszawę wzdłuż i wszerz. Olek jest zmęczony: i fizycznie, i samymi wrażeniami. Spotyka się w Warszawie ze swoją chrzestną. Na zakończenie zostawiamy sobie Stare Powązki – cmentarze lubi, tak jak my. Tam opowiada mi historię: dwa lata wcześniej jego i kolegę potrąciła ciężarówka, Olek przeżył, ale kolega zmarł mu na rękach. Za dużo tego dla szesnastolatka.

Olek od dwóch miesięcy pracuje w drukarni. Bardzo mu się podoba, wszystkiego się już nauczył. Chce zmienić szkołę. Piszę mu schemat podania: technik grafiki i poligrafii cyfrowej. Wiem, że się uda.

Decyzją rodziców Olek ma zostać w Polsce, on też tego chce.

Przy rozstaniu, 4 lipca, proszę, by pamiętał, że najważniejsza jest rodzina, potem nauka, i że powinien znaleźć sobie przyjaciół (my mamy to szczęście, jest ich mnóstwo), że musi koniecznie nauczyć się wypoczywać – napiszę mu jeszcze mailem sto przykazań na życie, może skorzysta.

Marina to inna historia. Szybko nawiązujemy kontakt. Bardzo dużo rozmawiamy. Mówi o rodzicach, siostrze, o koleżankach z pracy, opowiada otwarcie o swoim życiu.

Na początek gotuje barszcz ukraiński – rozczarowanie, dla mnie to po prostu kapuśniak z buraczkiem, gdzie mu do polskiej odmiany. W niedzielę piecze pieróg, myślałam, że będzie obiad, ale wyszło ciasto z jabłkami. Któregoś dnia robi dwieście pielmieni. Pyszne, mam jeszcze kilka schowanych. Potem smaży syrniki i bliny, czyli naleśniki. Olek popisuje się sałatką z kapusty i skrzydełkami z „KFC”. Marina uwielbia ciasta, więc z mężem prześcigamy się w wypiekach.

Marina od drugiego tygodnia pobytu chodzi na kurs polskiego – odpłatny. Trzy razy w tygodniu, radzi sobie dobrze. Robimy razem ćwiczenia, cierpliwie poprawiam wymowę, pisownię, wyjaśniam zasady. Polski jest trudny, a we mnie odzywa się dusza belfra.

Jedziemy do banku założyć konto. Przy okazji zwiedzamy Stare Miasto. Bardzo jej się podoba. W niedzielę wycieczka nad morze. We wszystkich wolnych chwilach Marina pięknie haftuje. Znajomi i moja mama dostarczają jej nici, igły, tamborek.

W trzecim tygodniu pobytu załatwiam jej pracę w domu opieki. Idzie na próbę. Wie, czego się spodziewać, praca ciężka, zmiany po dwanaście godzin. Przywiązuje się do podopiecznych. Raz w tygodniu myje wszystkie podłogi. Ja gotuję i piorę. Zawsze czekam na nich z obiadem.

Maj. Marina decyduje się na powrót. Tęskni za rodziną, boi się o pracę – niestety już jej nie będzie. Pisze z trzydziestosześciogodzinnej drogi do domu esemesy: „Cieszę się, że pojawiłaś się w moim życiu, biorę z ciebie przykład. Już jesteś moją rodziną, będziemy w kontakcie, będziemy pamiętać i będziemy wdzięczni za pomoc i wsparcie w trudnych chwilach. Ty, moja druga mama i Polska, to wy wszyscy, a moja wdzięczność dla waszej rodziny nie zna granic”.

Nikt z nas nie otrzymał finansowej pomocy, ani 300 złotych, 500+, 40 złotych na osobę, nie ma też sygnału z UNHCRUNHCR – skrót nazwy: United Nations High Commissioner for Refugees (Wysoki komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców) (przyp. red.).[1]. 15 lipca, na moje zapytanie do GCŚGCŚ – skrót nazwy: Gdańskie Centrum Świadczeń (przyp. red.).[2], otrzymałam anonimową odmowę przyznania świadczenia. Marina w myśl prawa nie jest uchodźcą, Olek chyba też. Nikt w urzędzie nie powiedział, że można złożyć nowy wniosek o PESEL i dostać status uchodźcy, wówczas przyznano by świadczenia, bo przepisy w kwietniu się zmieniły. Napisałam mail do wojewody, prezydenta i marszałka z prośbą o pomoc w sprawie szkoły dla Olka i rekompensaty finansowej z bardziej przyjaznych funduszy niż państwowe. Ktoś się odezwał. Szok. Olek od 1 września będzie uczniem drugiej klasy. „Dziękuję”.

Tak bardzo chcę, żeby wszystko się ułożyło i tu w Polsce, i tam na Ukrainie, by skończyła się wojna i byśmy mogli odwiedzić Marinę.

Tęsknię, choć jesteśmy w stałym kontakcie telefonicznym z Mariną, Olek przychodzi co tydzień – obiad, kawa i gadamy.

Kiedy wchodzę na piętro, mam łzy w oczach. Szkoda, że nie mogę pokazać wam zdjęć. W czerwcu była msza święta w ich intencji. Zrzuciłam się na bayraktara.

Może coś podkoloryzowałam, przekręciłam, czegoś nie zrozumiałam, opisując nasze wspólne życie, ale jak napisała Marina: „Jesteśmy już rodziną. To zobowiązuje, ale daje też prawo do nieco subiektywnej oceny. Nie da się jednak opisać naszych uczuć i więzi.

Oto moja, mam nadzieję, niekończąca się opowieść. Szok.

Imiona moich bohaterów zostały zmienione.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Magdalena Maria Drogomirecka-Kopczyńska, Moja niekończąca się opowieść. Szok, Czytelnia, nowynapis.eu, 2023

Przypisy

  1. UNHCR – skrót nazwy: United Nations High Commissioner for Refugees (Wysoki komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców) (przyp. red.).
  2. GCŚ – skrót nazwy: Gdańskie Centrum Świadczeń (przyp. red.).
  3. B. Prus, Kronika tygodniowa, „Kurier Codzienny” 1888, nr 208, s. 2.
  4. Zob. tenże, Lalka, t. 1, Warszawa 1982, s. 347.
  5. M.A. Zawadzki, Przewodnik zakochanych, czyli jak zdobyć szczęście w miłości i powodzenie u kobiet, Warszawa 1903, s. 11.
  6. Pierwszy opublikowano na łamach „Kuriera Warszawskiego” już w roku 1834.
  7. „Wiadomości Matrymonialne” 1926, nr 6, s. 4.
  8. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium. O małżeństwie nieromantycznym, Wołowiec 2022, s. 35–36.
  9. „Wiadomości Matrymonialne” 1926, nr 1, s. 6.
  10. B. Prus, Kronika tygodniowa, „Kurier Codzienny” 1889, nr 351, s. 2.
  11. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium…, s. 87.
  12. Zob. tamże, s. 81–82.
  13. Zob. L. Tołstoj, Sonata Kreutzerowska, tłum. M. Leśniewska [w:] tegoż, Opowiadania o miłości, Kraków 1978, s. 198–200.
  14. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium…, s. 270.
  15. A. Wojtaszek, Fjaka. Sezon na Chorwację, Wołowiec 2023, s. 57. Kolejne cytaty z tego wydania przytaczam w tekście głównym wraz z numerem strony.
  16. Stworzona przez Johna Langshawa Austina, a kontynuowana i rozwinięta przez Johna R. Searle’a teoria aktów mowy (the theory of speech-acts) odrzuca opozycję: mówić–robić. Zdaniem brytyjskiego filozofa i amerykańskiego lingwisty istnieje grupa wypowiedzi performatywnych, których wymówienie nieodzownie związane być musi ze spełnieniem ich treści. Performatywy są więc zarówno słowem, jak i czynem, ich realizacja to nie tylko mówienie, lecz również działanie. Zob. J.L. Austin, Teoria illokucji [w] M. Hempoliński, Brytyjska filozofia analityczna, Warszawa 1974, s. 120–124.
  17. Cytat na podstawie Biblii Tysiąclecia w przekładzie benedyktynów tynieckich.
  18. P. Śpiewak, Księga nad księgami. Midrasze, Kraków 2022, s. 67.
  19. W tym kontekście można przywołać sławny gest niemieckiego filozofa i kompozytora Theodora Adorno, który zawiesił po wojnie swoją twórczość muzyczną, twierdząc, że „pisanie poezji po Auschwitz jest barbarzyństwem”.
  20. Zob. wywiad z autorką na portalu „Głosu Szczecińskiego”, https://gs24.pl/wydaje-plyty-pracuje-nad-filmami-teraz-pisze-tez-ksiazki-kim-jest-szczecinianka-beata-zuzanna-borawska/ar/c11-17105695 [dostęp: 22.04.2023].
  21. B.Z. Borawska, Sama siebie nie pamiętam, Szczecin 2021, s. 7.
  22. Tamże, s. 45.
  23. Tamże, s. 12.
  24. Tamże, s. 18.
  25. Tamże, s. 32, 42.
  26. Tamże, s. 9.
  27. Tamże, s. 17.
  28. Tamże, s. 40.
  29. Określenie zaumnyj jazyk spopularyzował rosyjski pisarz i literaturoznawca Wiktor Szkłowski.
  30. Zob. W. Szkłowski, Wskrzeszenie słowa, tłum. F. Siedlecki [w:] Rosyjska szkoła stylistyki, red. M.R. Mayenowa, Z. Saloni, Warszawa 1970.
  31. Zob. W. Szkłowski, Sztuka jako chwyt, tłum. R. Łużny [w:] Teorie literatury XX wieku. Antologia, red. A. Burzyńska, M.P. Markowski, Kraków 2006.
  32. Sformułowanie Elizy Kąckiej z opisu wydawniczego książki, https://wydawnictwo-granda.pl/debiut-beaty-zuzanny-borawskiej [dostęp: 22.04.2023].
  33. W bunkrze tym pod koniec powstania w getcie warszawskim ponieśli śmierć bojownicy Żydowskiej Organizacji Bojowej oraz chroniący się wraz z nimi cywile.
  34. R. Hetman, Las zbliża się powoli, Warszawa 2022, s. 97.
  35. Tamże, s. 65.
  36. Tamże, s. 99.
  37. Wielki strach, reż. P. Carlucci Sforza, Polska 2020. Film dokumentalny został poświęcony tym samym wydarzeniom co reportaż Hetmana.
  38. R. Hetman, Las…, s. 12–13.
  39. Tamże, s. 261.
  40. Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” – w skrócie GS, to nazwa spółdzielni, które właściwie miały państwowy monopol na handel na wsi w PRL.
  41. Hetman, Las…, s. 122.
  42. Tamże, s. 139.
  43. H. Birenbaum, Nadzieja umiera ostatnia, Oświęcim 2017, s. 5.
  44. I. Bartosik, A. Wilda, Ja z krematorium Auschwitz. Rozmowa z Henrykiem Mandelbaumem, byłym więźniem Sonderkommando w KL Auschwitz, Oświęcim 2017, s. 53.
  45. Josef Fritzl przez 24 lata więził i gwałcił swoją córkę Elisabeth Fritzl. Sprawa wyszła na jaw w 2008 roku. Szerzej na ten temat zob. S. Marsh, B. Pancevski, Zbrodnie Josefa Fritzla. Analiza faktów, tłum. J. Bogunia, D. Juraszek, Warszawa 2010. Historia stała się kanwą powieści Pokój (2010), zob. E. Donoghue, Pokój, tłum. E. Borówka, Katowice 2011.
  46. Personalia bohaterów zostały zmienione przez autorkę.
  47. K. Włodkowska, Na oczach wszystkich. Historia przypadku polskiego Fritzla, Warszawa 2022, s. 7. Dalsze cytaty z tego wydania utworu umieszczam w nawiasach zwykłych z oznaczeniem NOW.
  48. W czerwcu 2017 roku gdański sąd wymierzył Mariuszowi S. karę 25 lat pozbawienia wolności.
  49. „Kultura jest kontekstem, czymś, w czego ramach wszystkie te rzeczy można w sposób zrozumiały – to jest – posługując się opisem gęstym – opisać”, C. Geertz, Interpretacja kultur. Wybrane eseje, tłum. M. Piechaczek-Borkowska, Kraków 2005, s. 29.
  50. Kamerdyner, reż. F. Bajon, Polska 2018. Ta wizualna, epicka opowieść o skomplikowanych losach Pomorza Środkowego prezentuje słowa pojawiające się w książce: „Bękart na Kaszubach jest jak ostatni snop zboża, którego nikt nie chce wiązać” (NOW, s. 108).
  51. G. Grass, Blaszany bębenek, tłum. S. Błaut, Gdańsk 2013, s. 482–483.
  52. Również zob. A. Kwaśniewska, Choroba jako klątwa. Analiza i kontekst dyskursu medialnego dotyczącego tzw. genu kaszubskiego, „Lud” 2017, t. 101, s. 231–251.
  53. K. Włodkowska, Uraz, rozm. P. Reiter, „Wysokie Obcasy” 2022, nr 50, s. 26.
  54. J. Kopińska, Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?, Warszawa 2015.
  55. J. Kopińska, Polska odwraca oczy, Warszawa 2016
  56. K. Jaspers, O tragiczności, tłum. A. Wołkowicz [w:] tegoż, Filozofia egzystencji. Wybór pism, wyb. S. Tyrowicz, tłum. D. Lachowska, A. Wołkowicz, Warszawa 1990, s. 339–340.

Powiązane artykuły

25.05.2023

Nowy Napis Co Tydzień #204 / Bessa na giełdzie matrymonialnej

Osoby wychowane na rozmaitych – literackich, teatralnych czy filmowych – romantycznych wizjach małżeństwa chętnie widziałyby w jego polu skojarzeniowo-semantycznym takie wartości jak miłość, czułość, partnerstwo, wzajemną troskę, wspieranie się w zdrowiu i w chorobie oraz przede wszystkim wierność aż po grób, a najlepiej – wykraczającej poza grób. Niestety, rzeczywistość nie zawsze, a nawet nieczęsto, sięga ideału – zdecydowanie częściej bywa źródłem rozczarowań i bolesnych deziluzji. Książka Alicji Urbanik-Kopeć Matrymonium. O małżeństwie nieromantycznym jest metodycznym (warstwa po warstwie, etap po etapie) i rzeczowym (opartym na bogatym materiale faktograficznym pochodzącym z prasy, literatury, pamiętników, poradników, a nawet kalendarzy) procesem odzierania ze złudzeń na temat funkcjonowania instytucji małżeństwa w XIX i na początku XX wieku. Co wrażliwszych czytelników lektura może chwilami lekko ukłuć, może nawet trochę zaboleć, ale zasadniczo autorka dozuje gorzką prawdę z dużą ostrożnością i wprawną ręką oddziela górnolotne wyobrażenia od przyziemnej rzeczywistości.

Znakomity pisarz i niezrównany kronikarz dziewiętnastowiecznej Warszawy Bolesław Prus w jednej ze swoich „kronik tygodniowych” zawyrokował: „Sielankowe poglądy na małżeństwo już skończyły się i wkroczyła ekonomia”B. Prus, Kronika tygodniowa, „Kurier Codzienny” 1888, nr 208, s. 2.[1]. W ślad za tym orzeczeniem Urbanik-Kopeć również sprowadza kwestie matrymonialne do transakcji handlowej, w której aktywa stanowią majątek, posag, pozycja społeczna, tytuł, a często dopiero na końcu uroda, „to coś” lub cnota. Na dowód autorka przytacza we wstępie swojej książki wymowną statystykę leksykalną z Lalki, najsłynniejszej bodaj polskiej powieści o – wydawałoby się – miłości. Otóż słowo „miłość” istotnie znajdziemy u Prusa aż sto cztery razy, ponad dwukrotnie częściej – dwieście dwadzieścia dziewięć razy – pojawia się tu jednak słowo „pieniądz”. To nie przypadek. Pieniądz był wówczas – przynajmniej w pewnych sferach – najważniejszą wartością, „o której należało jak najgłośniej milczeć”, i decydował o przebiegu oraz ostatecznym powodzeniu zawieranej przy stole negocjacyjnym, a czasami pod nim, transakcji matrymonialnej. Obronną ręką wychodzili z niej tylko wytrawni gracze i twardzi negocjatorzy. Gorzej, jeśli ktoś – uformowany w duchu „rycersko-kościelno-romantycznym” – przynosił na ten jarmark własne serce, kładąc je na dłoni, jak na przykład Wokulski. Karą dla takich były „dożywotnie galery, zwane małżeństwami” – stwierdza gorzko jedna z ofiar bezdusznej giełdy matrymonialnej, inny bohater Lalki – doktor SzumanZob. tenże, Lalka, t. 1, Warszawa 1982, s. 347.[2]. Autor popularnego na początku XX wieku Przewodnika zakochanych, doradzającego „jak zdobyć szczęście w miłości i powodzenie u kobiet”, już na wstępie pisze wprost:

Uczucie jest kapitałem, z którego tylko procenta wolno zużywać, a grzechem jest nieopatrzne trwonienie kapitału, który, lekkomyślnie raz wyczerpany, nie da się już nabyć i niczym zastąpićM.A. Zawadzki, Przewodnik zakochanych, czyli jak zdobyć szczęście w miłości i powodzenie u kobiet, Warszawa 1903, s. 11.[3].

Nie ulega więc wątpliwości, że do takiej transakcji należało się umiejętnie przygotować.

Pierwszym etapem było znalezienie i zapoznanie odpowiedniej kandydatki/kandydata – oczywiście zgodnie z logiką opłacalności, a nie opierając się na jakimś sentymentalnym „pierwszym wejrzeniu”, jakiejś „chemii” czy niedorzecznych „motylach w brzuchu”. Nic dziwnego, że popularne w Królestwie Polskim od połowy XIX wieku anonse matrymonialnePierwszy opublikowano na łamach „Kuriera Warszawskiego” już w roku 1834.[4] były rzeczowe, zwięzłe i zawierały listę konkretnych wymagań stawianych potencjalnym narzeczonym. Panowie jasno określali przede wszystkim oczekiwania dotyczące wysokości posagu: przystojny farmaceuta poszukiwał na przykład panny przyjemnej „z posagiem od 10 000 do 15 000 rubli”; młody mechanik szukał „żony panny lub wdowy z kapitałem od tysiąca rubli”. Jeden z ogłoszeniodawców oczekiwał zaawansowanej umiejętności gry na fortepianie, co – o dziwo – mogło mu nawet zrekompensować ewentualnie brak posagu. Inny dawał pierwszeństwo blondynkom, ale tylko takim, które będą w stanie wystarać się dla niego o posadę leśnika. Prowincjonalny nauczyciel gimnazjalny dopuszczał nawet pewną dowolność, ale również w granicach opłacalności: „Pannę majętną lub fachową w celu matrymonialnym, najchętniej, która posiada dobrze zaprowadzony interes dentystyczny, fotograficzny albo też krawiecki”„Wiadomości Matrymonialne” 1926, nr 6, s. 4.[5]. Z kolei trzy panny ziemianki poszukiwały mężów oficerów, pierwszeństwo dając lotnikom i ułanomZob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium. O małżeństwie nieromantycznym, Wołowiec 2022, s. 35–36.[6].

Aby podnieść skuteczność anonsów, stosowano w nich rozmaite zabiegi perswazyjne, chwyty reklamowe i elementy autopromocji. Spośród wielu przykładów przytaczanych przez autorkę szczególnie ten pochodzący z „Wiadomości Matrymonialnych”, a podpisany przez pana posługującego się pseudonimem „Małe niedomagania fizyczne”, wydaje mi się wyjątkowo pomysłowy:

Słońce czerwcowe nie robi tyle przyjemności młodym panienkom, ile ja chcę mej przyszłej żonie zgotować. Żenię się zaraz z szybkością kuli armatniej, o ile się do tego sposobność nadarzy […]„Wiadomości Matrymonialne” 1926, nr 1, s. 6.[7].

Oczywiście nie miejmy złudzeń – ta „sposobność” poprzedzona będzie skrupulatną i chłodną kalkulacją, żar i prędkość są tu więc czysto retoryczne.

Mimo że ogłoszenia były dość drogie (koszt jednego anonsu sięgał nawet dziesięciu procent miesięcznej pensji robotnika), ich rynek rozwijał się dynamicznie. Oprócz prasy codziennej zaczęto je drukować w osobnych magazynach specjalistycznych, takich jak warszawski „Globus”, „Flirt Salonowy” (i jego kontynuacja – „Tygodnik Małżeński), ogólnopolski „Fortunat” czy międzynarodowe „Wiadomości Matrymonialne” (dostępne, zgodnie z zapewnieniami wydawcy, nawet we Francji i w Ameryce). Nie wszyscy byli zwolennikami tej nowej formy pośrednictwa. Przed pochopnym zawieraniem znajomości z ogłoszenia przestrzegał chociażby Prus:

Ale czy ty wiesz, kawalerze i panno: kogo możecie spotkać poza ogłoszeniem? Ty, paniczu – możesz znaleźć kokotę, która wyszafowawszy na prawo i lewo swoje uczucia, czy też «naturalne skłonności», szuka teraz głupca, któreby uczciwym nazwiskiem pokrył cudze triumfy. Tobie zaś panienko grożą nierównie smutniejsze rzeczy…B. Prus, Kronika tygodniowa, „Kurier Codzienny” 1889, nr 351, s. 2.[8] 

Gdyby ktoś nie domyślał się, jakie to „smutniejsze rzeczy” grozić mogą pannom zawierającym znajomości za pośrednictwem anonsów prasowych, autorka książki na początku pierwszego rozdziału Romeo i hultaj, czyli pośrednictwo przytacza szokujące doniesienia z kronik kryminalnych przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XIX wieku dotyczące niejakiego Hugona Schenka – seryjnego mordercy, oszusta i mitomana, który swoje ofiary poznawał właśnie dzięki ogłoszeniom matrymonialnym.

Podejrzliwie nowej modzie przyglądał się również Kościół katolicki, widząc w niej przejaw rozwiązłości obyczajów. Dlatego dla nieprzekonanych pozostawały inne, bardziej tradycyjne formy pośrednictwa, takie jak swatka, faktorzy małżeństwa czy biura matrymonialne. I na nich jednak ciążyło często obyczajowe odium – odstręczający wizerunek cynicznej, bezdusznie pragmatycznej, wyrachowanej swatki utrwalił nie tylko Prus w osobie pani Meliton, ale również autorzy licznych mieszczańskich komedii, takich jak Ciocia swatka z roku 1861 czy Swatka z 1922; z kolei biura matrymonialne, nazywane też „kantorami stręczenia małżeństw”, budziły często skojarzenia z nierządem. Pozostawał zatem jeszcze prywatny wywiad gospodarczy – z udziałem rodziny, bliższych i dalszych znajomych, zaufanych przyjaciół. Zdobyte w ten sposób informacje uchroniły przed finansową katastrofą pannę Melanię, która podczas wypoczynku w Krynicy wpadła do rzeki Słotwinki, a później uratowana przez innego kuracjusza, przystojnego pana Adolfa, lekkomyślnie wpadła mu w oko. Gdyby nie dyskretny wywiad ojca panny Melanii, który dowiedział się, że ów cudowny wybawiciel jest goły i bosy, mógłby być z tego niezły krach w postaci kompletnie nieopłacalnego małżeństwaZob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium…, s. 87.[9].

Dla panien na wydaniu poważnym zagrożeniem na etapie poszukiwań kandydata na męża byli „łowcy posagów” (przestrzegał przed nimi w swoich komediach między innymi Michał Bałucki), którzy dzięki udanej transakcji matrymonialnej zamierzali poprawić swoją sytuację materialną lub po prostu pospłacać długi zaciągnięte w trakcie beztroskiego życia kawalerskiego. Tym bardziej więc należało się wystrzegać wszelkiej iluzji uczuć, traktowanej co najwyżej jako rodzaj „ozdoby lirycznej”, a nigdy jako mocne i trwałe spoiwo małżeńskie – tę funkcję mogła spełnić tylko starannie przygotowana umowa przedślubna, zawierana już po oficjalnych zaręczynach, w obecności rejenta. Określała ona formułę prawno-finansową, na której oparty będzie przyszły związek – wspólnotę majątkową, wyłączność (rozdzielność) majątkową lub rząd posagowy. Ponieważ prawo majątkowe wyraźnie faworyzowało mężczyzn, w poradnikach dla młodych panien zachęcano do sporządzenia przed ślubem inwentarza majątku, zabezpieczającego prawa żony do wniesionych przez nią ruchomości.

Alicja Urbanik-Kopeć wyróżnia w swojej książce trzy rodzaje transakcji matrymonialnej: alians, awans i mezalians. W poradnikach dla zakochanych przestrzegano najczęściej przed mezaliansem, podkreślając nieprzekraczalne granice kulturowe między tak niefortunnie skojarzonymi małżonkami i przykre konsekwencje w postaci ostracyzmu towarzyskiego. W tym kontekście przywoływany jest w Matrymonium „melodramat doskonały”, czyli Trędowata Heleny Mniszkówny, a także casus sióstr Mikołajczykówien, które wydały się za młodopolskich artystów – Włodzimierza Tetmajera (Anna) i Lucjana Rydla (Jadwiga). Znacznie łatwiej tolerowane były transakcje sprzedaży nazwiska czy tytułu szlacheckiego synom lub córkom bogatych przedsiębiorców. Precedensem miał być mariaż hrabiego Karola Ignacego Zamoyskiego z córką bankiera Leopolda Kronenberga – Marią Różą w roku 1874. W kategorii awansu ekonomicznego przedstawiane są również małżeństwa bohaterów literackich: Wokulskiego z Małgorzatą Pfeifer i Karola Borowieckiego z Madą Műller. Z Ziemi obiecanej pochodzi zresztą zacytowany w książce znakomity opis „giełdy małżeńskiej”Zob. tamże, s. 81–82.[10].

Samo zawarcie transakcji matrymonialnej nie zdejmowało bynajmniej z „młodej pary” brzemienia finansowych zależności i zobowiązań. Można odnieść wrażenie, że rachunki, wydatki, przychody i procenty wyznaczały rytm małżeńskich namiętności. Nic dziwnego, że już w XIX wieku w popularnych poradnikach gospodarstwa domowego zamieszczano wzory ksiąg rachunkowych – dobra żona, której wyznaczano funkcję ministra finansów swojego męża, mogła zapisywać w nich osobno wydatki na żywność, utrzymanie domu, ubrania i bieliznę, zachowując w ten sposób kontrolę na budżetem domowym, ku zadowoleniu swojego premiera. To na kobiecie spoczywała bowiem – według autorki – cała odpowiedzialność za małżeńską satysfakcję wybranka. Aby pani domu mogła sprostać rozlicznym oczekiwaniom, wspierano ją specjalistycznymi kursami oraz wydawnictwami poradnikowymi w rodzaju bijących rekordy popularności 365 obiadów za 5 złotych Lucyny Ćwierczakiewiczowej. Teza o ekonomicznej zależności czy zgoła niewolnictwie kobiet pojawia się zresztą w Matrymonium wielokrotnie i uzasadniana jest licznymi przykładami, jak choćby dyskryminacją na rynku pracy czy ograniczonym dostępem do szkolnictwa wyższego (w okresie międzywojennym tylko jedna kobieta uzyskała w Polsce stopień doktora habilitowanego – była nią mediewistka Zofia Kozłowska-Budkowa).

Wróćmy do przywoływanej na początku statystyki frekwencyjnej z Lalki. Wynikałoby z niej, że miłość – nawet jeśli jest traktowana w sposób merkantylny – upomina się przecież o głos, nie poddaje się wszechwładzy pieniądza, wciąż ma ambicje być siłą sprawczą i twórczą. W książce Alicji Urbanik-Kopeć nie poświęcono jej choćby tej proporcjonalnej połowy uwagi. Można odnieść wrażenie, że jest ona tylko dystraktorem zakłócającym racjonalny proces analityczno-decyzyjny, a później sprawne zarządzanie rodzinnym interesem. Trochę tak jak w kontrowersyjnym opowiadaniu Sonata Kreutzerowska Lwa Tołstoja z tego samego okresu, w którym główny bohater Wasilij Pozdnyszew po latach pożycia zabija sztyletem własną żonę z… miłości. Opowieść w trakcie podróży pociągiem o tych wydarzeniach jest dla niego okazją do frontalnej krytyki instytucji małżeńskiej, którą uważa za oszustwo, niezgodne z duchem Ewangelii; jego zdaniem miłość nigdy nie trwa wiecznie, a najczęściej nie trwa długo, prowadząc niechybnie do zdrady i cierpieniaZob. L. Tołstoj, Sonata Kreutzerowska, tłum. M. Leśniewska [w:] tegoż, Opowiadania o miłości, Kraków 1978, s. 198–200.[11].

W tym kontekście zupełnie zrozumiała wydaje się bessa, jaka panowała w XIX wieku na giełdzie matrymonialnej. Potwierdzają ją przytaczane przez autorkę statystyki: według rosyjskiego spisu powszechnego z roku 1897 w Królestwie Polskim związek małżeński zawarło zaledwie czterdzieści sześć procent mężczyzn i sześćdziesiąt siedem procent kobiet w wieku 20–29 lat, czyli tym najbardziej produktywnym i do małżeństwa skorym; przed dziewiętnastym rokiem życia proporcje te wynosiły odpowiednio – dwa i piętnaście procentZob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium…, s. 270.[12]. Chociaż niechęć do małżeństwa próbowano racjonalizować i przedstawiać jako świadomy wybór, najczęściej – zwłaszcza w przypadku kobiet – niepowodzenie na rynku matrymonialnym postrzegane było w kategoriach życiowej porażki, odciskając piętno „starej panny”. Żałosnemu losowi starych, samotnych kobiet poświęca zresztą autorka również sporo miejsca…

Skoro zatem małżeństwo zbudowane na fundamencie kapitału – realizowane jako projekt merkantylny, transakcja finansowa, kontrakt – nie sprawdziło się, a samotność – nawet jeśli wsparta solidnym zabezpieczeniem ekonomicznym – związana jest zazwyczaj z poczuciem jakiegoś niespełnienia i braku, może warto rozważyć to, co Alicja Urbanik-Kopeć w swojej skądinąd bardzo interesującej książce zdaje się nieco ignorować – czyli jednak miłość…

Alicja Urbanik-Kopeć, Matrymonium. O małżeństwie nieromantycznym, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2022.

Matrymonium. O małżeństwie nieromantycznym - Alicja Urbanik-Kopeć | Książka  w Lubimyczytac.pl - Opinie, oceny, ceny

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Tomasz Chlewiński, Bessa na giełdzie matrymonialnej, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 204

Przypisy

  1. UNHCR – skrót nazwy: United Nations High Commissioner for Refugees (Wysoki komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców) (przyp. red.).
  2. GCŚ – skrót nazwy: Gdańskie Centrum Świadczeń (przyp. red.).
  3. B. Prus, Kronika tygodniowa, „Kurier Codzienny” 1888, nr 208, s. 2.
  4. Zob. tenże, Lalka, t. 1, Warszawa 1982, s. 347.
  5. M.A. Zawadzki, Przewodnik zakochanych, czyli jak zdobyć szczęście w miłości i powodzenie u kobiet, Warszawa 1903, s. 11.
  6. Pierwszy opublikowano na łamach „Kuriera Warszawskiego” już w roku 1834.
  7. „Wiadomości Matrymonialne” 1926, nr 6, s. 4.
  8. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium. O małżeństwie nieromantycznym, Wołowiec 2022, s. 35–36.
  9. „Wiadomości Matrymonialne” 1926, nr 1, s. 6.
  10. B. Prus, Kronika tygodniowa, „Kurier Codzienny” 1889, nr 351, s. 2.
  11. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium…, s. 87.
  12. Zob. tamże, s. 81–82.
  13. Zob. L. Tołstoj, Sonata Kreutzerowska, tłum. M. Leśniewska [w:] tegoż, Opowiadania o miłości, Kraków 1978, s. 198–200.
  14. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium…, s. 270.
  15. A. Wojtaszek, Fjaka. Sezon na Chorwację, Wołowiec 2023, s. 57. Kolejne cytaty z tego wydania przytaczam w tekście głównym wraz z numerem strony.
  16. Stworzona przez Johna Langshawa Austina, a kontynuowana i rozwinięta przez Johna R. Searle’a teoria aktów mowy (the theory of speech-acts) odrzuca opozycję: mówić–robić. Zdaniem brytyjskiego filozofa i amerykańskiego lingwisty istnieje grupa wypowiedzi performatywnych, których wymówienie nieodzownie związane być musi ze spełnieniem ich treści. Performatywy są więc zarówno słowem, jak i czynem, ich realizacja to nie tylko mówienie, lecz również działanie. Zob. J.L. Austin, Teoria illokucji [w] M. Hempoliński, Brytyjska filozofia analityczna, Warszawa 1974, s. 120–124.
  17. Cytat na podstawie Biblii Tysiąclecia w przekładzie benedyktynów tynieckich.
  18. P. Śpiewak, Księga nad księgami. Midrasze, Kraków 2022, s. 67.
  19. W tym kontekście można przywołać sławny gest niemieckiego filozofa i kompozytora Theodora Adorno, który zawiesił po wojnie swoją twórczość muzyczną, twierdząc, że „pisanie poezji po Auschwitz jest barbarzyństwem”.
  20. Zob. wywiad z autorką na portalu „Głosu Szczecińskiego”, https://gs24.pl/wydaje-plyty-pracuje-nad-filmami-teraz-pisze-tez-ksiazki-kim-jest-szczecinianka-beata-zuzanna-borawska/ar/c11-17105695 [dostęp: 22.04.2023].
  21. B.Z. Borawska, Sama siebie nie pamiętam, Szczecin 2021, s. 7.
  22. Tamże, s. 45.
  23. Tamże, s. 12.
  24. Tamże, s. 18.
  25. Tamże, s. 32, 42.
  26. Tamże, s. 9.
  27. Tamże, s. 17.
  28. Tamże, s. 40.
  29. Określenie zaumnyj jazyk spopularyzował rosyjski pisarz i literaturoznawca Wiktor Szkłowski.
  30. Zob. W. Szkłowski, Wskrzeszenie słowa, tłum. F. Siedlecki [w:] Rosyjska szkoła stylistyki, red. M.R. Mayenowa, Z. Saloni, Warszawa 1970.
  31. Zob. W. Szkłowski, Sztuka jako chwyt, tłum. R. Łużny [w:] Teorie literatury XX wieku. Antologia, red. A. Burzyńska, M.P. Markowski, Kraków 2006.
  32. Sformułowanie Elizy Kąckiej z opisu wydawniczego książki, https://wydawnictwo-granda.pl/debiut-beaty-zuzanny-borawskiej [dostęp: 22.04.2023].
  33. W bunkrze tym pod koniec powstania w getcie warszawskim ponieśli śmierć bojownicy Żydowskiej Organizacji Bojowej oraz chroniący się wraz z nimi cywile.
  34. R. Hetman, Las zbliża się powoli, Warszawa 2022, s. 97.
  35. Tamże, s. 65.
  36. Tamże, s. 99.
  37. Wielki strach, reż. P. Carlucci Sforza, Polska 2020. Film dokumentalny został poświęcony tym samym wydarzeniom co reportaż Hetmana.
  38. R. Hetman, Las…, s. 12–13.
  39. Tamże, s. 261.
  40. Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” – w skrócie GS, to nazwa spółdzielni, które właściwie miały państwowy monopol na handel na wsi w PRL.
  41. Hetman, Las…, s. 122.
  42. Tamże, s. 139.
  43. H. Birenbaum, Nadzieja umiera ostatnia, Oświęcim 2017, s. 5.
  44. I. Bartosik, A. Wilda, Ja z krematorium Auschwitz. Rozmowa z Henrykiem Mandelbaumem, byłym więźniem Sonderkommando w KL Auschwitz, Oświęcim 2017, s. 53.
  45. Josef Fritzl przez 24 lata więził i gwałcił swoją córkę Elisabeth Fritzl. Sprawa wyszła na jaw w 2008 roku. Szerzej na ten temat zob. S. Marsh, B. Pancevski, Zbrodnie Josefa Fritzla. Analiza faktów, tłum. J. Bogunia, D. Juraszek, Warszawa 2010. Historia stała się kanwą powieści Pokój (2010), zob. E. Donoghue, Pokój, tłum. E. Borówka, Katowice 2011.
  46. Personalia bohaterów zostały zmienione przez autorkę.
  47. K. Włodkowska, Na oczach wszystkich. Historia przypadku polskiego Fritzla, Warszawa 2022, s. 7. Dalsze cytaty z tego wydania utworu umieszczam w nawiasach zwykłych z oznaczeniem NOW.
  48. W czerwcu 2017 roku gdański sąd wymierzył Mariuszowi S. karę 25 lat pozbawienia wolności.
  49. „Kultura jest kontekstem, czymś, w czego ramach wszystkie te rzeczy można w sposób zrozumiały – to jest – posługując się opisem gęstym – opisać”, C. Geertz, Interpretacja kultur. Wybrane eseje, tłum. M. Piechaczek-Borkowska, Kraków 2005, s. 29.
  50. Kamerdyner, reż. F. Bajon, Polska 2018. Ta wizualna, epicka opowieść o skomplikowanych losach Pomorza Środkowego prezentuje słowa pojawiające się w książce: „Bękart na Kaszubach jest jak ostatni snop zboża, którego nikt nie chce wiązać” (NOW, s. 108).
  51. G. Grass, Blaszany bębenek, tłum. S. Błaut, Gdańsk 2013, s. 482–483.
  52. Również zob. A. Kwaśniewska, Choroba jako klątwa. Analiza i kontekst dyskursu medialnego dotyczącego tzw. genu kaszubskiego, „Lud” 2017, t. 101, s. 231–251.
  53. K. Włodkowska, Uraz, rozm. P. Reiter, „Wysokie Obcasy” 2022, nr 50, s. 26.
  54. J. Kopińska, Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?, Warszawa 2015.
  55. J. Kopińska, Polska odwraca oczy, Warszawa 2016
  56. K. Jaspers, O tragiczności, tłum. A. Wołkowicz [w:] tegoż, Filozofia egzystencji. Wybór pism, wyb. S. Tyrowicz, tłum. D. Lachowska, A. Wołkowicz, Warszawa 1990, s. 339–340.

Powiązane artykuły

18.05.2023

Nowy Napis Co Tydzień #203 / Koniec chorwackiego lata

Legenda sowieckiego undergroundu, grupa Kino, posiada w swoim repertuarze piosenkę Lato się kończy, w której lider zespołu, nieodżałowany Wiktor Coj, śpiewa: „A z pogodą się udało, deszcz pada już czwarty dzień, choć w radiu mówili, że gorąco będzie nawet w cieniu”. Słowa tego utworu towarzyszyły mi dość często podczas lektury reportażu Aleksandry Wojtaszek poświęconego Chorwacji – zarówno tej współczesnej, jak i jej historycznym meandrom. Autorka kilkukrotnie wspomina też o porach roku, zwłaszcza dalmatyńskim lecie, które w ciągu jednej nocy potrafi nagle zamienić się w jesień, kończąc okres turystycznej gorączki. Nie oznacza to jednak, że nad Adriatykiem przez większą część roku panuje schulzowski „martwy sezon”: Chorwacja, choć niewielka i niepozorna, ma do zaoferowania znacznie więcej, niż możemy przypuszczać.

No właśnie, bo z czym zwykliśmy kojarzyć ten stosunkowo drobny skrawek Europy? Z gorącym, wakacyjnym rajem, piwem Ožujsko, rakiją, scenografią Gry o tron, kamienistymi plażami, być może z niesamowicie silną jak na czteromilionowy kraj reprezentacją w piłce nożnej albo z pociesznym Robertem Makłowiczem, kręcącym kolejnego vloga na temat Dalmacji. Ci, którzy uważali na lekcjach historii, słyszeli coś o Królestwie SHS, wojnie na Bałkanach i zapewne pamiętają melorecytację Kazika: „Partyzanci Broz Tity wyzwolili Jugosławię bez pomocy Sowietów”. To wszystko jednak stereotypy lub ślizganie się po powierzchni, a „bałkański kocioł” jest sprawą dużo bardziej skomplikowaną – historycznie, etnicznie, gospodarczo i społecznie. Sam fakt użycia przeze mnie określenia „bałkański” nastręcza kolejnych problemów: Chorwaci ponoć nie chcą, aby ich kraj uznawany był za część Bałkanów, zatem gdzie właściwie leży Chorwacja? W Europie Środkowej, Południowej, Wschodniej(!) czy może w Śródziemnomorzu?

Fjaka. Sezon na Chorwację Aleksandry Wojtaszek prawdopodobnie nie przyniesie odpowiedzi na pytanie o wszystko, co chcielibyście wiedzieć o Chorwacji (ale baliście się zapytać), lecz powiedzmy sobie szczerze, nie taka jest rola reportażu – na niecałych czterystu stronach nie da się opowiedzieć ponad tysiącletniej historii regionu (choć, na marginesie, znana nam Chorwacja ma zaledwie trzydzieści parę lat). Krakowska slawistka i tłumaczka czyni coś znacznie lepszego: nie sili się na opowiedzenie kompleksowej chorwackiej epopei, lecz traktuje reporterską materię przekrojowo, a równocześnie z pasją i szacunkiem dla swoich bohaterów i czytelników. Ale po kolei.

Tytułowa fjaka to, jak pisze autorka, „pojęcie głęboko dalmatyńskie, określa kondycję ducha, kiedy człowiek pragnie jedynie patrzeć w dal i porzucić jakąkolwiek formę aktywności, rozpuścić się w przestrzeni. Psychofizyczny stan niemożliwego do zaspokojenia pragnienia nicości”A. Wojtaszek, Fjaka. Sezon na Chorwację, Wołowiec 2023, s. 57. Kolejne cytaty z tego wydania przytaczam w tekście głównym wraz z numerem strony.[1]. Temat chorwackiego podejścia do pracy, stanu krajowej gospodarki i jej uzależnienia od przemysłu turystycznego (które Wojtaszek porównuje wręcz do zjawiska choroby holenderskiej) jest powracającym motywem w – nie boję się użyć tego określenia – arcydzielnej, pierwszej części książki. Przemawia do mnie także kompozycja całego reportażu: problemy chorwackiej codzienności i rzeczywistości społecznej zostają zarysowane w początkowych partiach publikacji, ale o historycznych i politycznych przyczynach różnych zjawisk dowiadujemy się dopiero w drugiej połowie Fjaki. Wojtaszek opowiada o chorwackiej historii dość subtelnie, nie zasypując czytelnika masą podręcznikowych faktów czy wydumanych, akademickich diagnoz, potrafi przedstawiać niektóre wydarzenia z dystansem, inne zaś z ogromnym przejęciem i zaangażowaniem.

To właśnie druga część książki, zatytułowana wymownie Chorwat – czyli kto?,pozwala czytelnikowi na bliższe poznanie chorwackiej historii oraz (to niebezpieczne i nieprecyzyjne określenie) charakteru narodowego. Autorka czyni to między innymi poprzez przyjrzenie się trzem kluczowym postaciom: słabo znanemu w Polsce ludowemu przywódcy z XVI wieku, Matii Gubcowi, marszałkowi Ticie oraz Franjowi Tuđmanowi – pierwszemu prezydentowi Chorwacji, nad którego rządami unosi się odium autorytaryzmu i nierozliczonych zbrodni wojennych. Tuđman zdaje się być prawdopodobnie najważniejszą postacią całego reportażu, bowiem to jego prezydentura zaważyła na tym, jak wygląda współczesna Chorwacja. Ocena tej polityki, dokonana przez Wojtaszek i jej bohaterów, jest bezlitosna:

[…] Tuđman i jego spuścizna wydają się żywsze niż kiedykolwiek: Franjo marzył o Chorwacji i stworzył Chorwację, taką, jaką oglądamy dzisiaj – wyludniającą się, spolaryzowaną, niełatwą do życia [230].

[…]

[Historyk Ivo Goldstein] skrupulatnie wypunktował obecne problemy, które w mniejszym lub większym stopniu mają korzenie w polityce prowadzonej przez Tuđmana: nepotyzm, upartyjnienie, rewizjonizm historyczny, klientelizm, korupcja, nacjonalizm. Inny historyk, Ivo Banac, stwierdził natomiast, że Tuđman to synteza wszystkich naszych nieszczęść. Mimo to dwie dekady po śmierci były prezydent stał się postacią niemal odporną na wszelką krytykę, nawet z lewej strony politycznego spektrum. „Wiadomo” (Zna se) – głosił slogan wyborczy Franja z 1990 roku – dziś też wiadomo, że Tuđman to niepodległa Chorwacja, a niepodległa Chorwacja to świętość [220].

Wszystko to sprawia, że choć kontrowersyjny prezydent otoczony jest współcześnie czymś w rodzaju kultu, to tak zwani „przeciętni Chorwaci” nie mają złudzeń co do stanu swojego państwa – jedna z bohaterek reportażu, przywódczyni strajku szwaczek w zakładach Kamensko, Đurđa Grozaj, mówi wprost: „Chorwacja to najpiękniejszy kraj na świecie, ale stworzyliśmy państwo, w którym tylko politykom i złodziejom dobrze się żyje” [111]. Natomiast w graniczącym z Serbią Vukovarze życie to „nieustanne oscylowanie między radością wynikającą z piękna otoczenia i złością na to, jak bywa ono zagospodarowywane” [341], połączone z narzekaniem na korupcję i niesprawiedliwość. Choć Chorwacja reklamuje się jako turystyczny raj na ziemi oraz „mały kraj na wielkie wakacje”, to impresje autorki dotyczące tamtejszej prowincji nie są optymistyczne: opuszczone miasta i wioski wyglądają „jak scenerie do filmów postapo. Chorwacja to urbexowy raj” [118]. Ta ambiwalencja przewija się przez większość Fjaki i podczas lektury można odnieść wrażenie pewnej sinusoidalności, która jednak nie przeszkadza ani nie wytrąca z czytelniczego rytmu – jest to bardzo świadomy zabieg, mający na celu ukazanie złożoności relacji Chorwatów z sąsiednimi krajami, samymi sobą, swoją polityką i historią.

Pod koniec drugiej oraz w ostatniej części (Cienie) reportażu Wojtaszek przygląda się historii socjalistycznej Jugosławii, a także sprawie chyba najbardziej domagającej się analizy i przybliżenia, a mianowicie stosunkom chorwacko-serbskim i powojennym traumom chorwackiego społeczeństwa. Krakowska kroatystka płynnie przechodzi od jugosłowiańskiego kulturowego undergroundu do wybuchu nacjonalistycznej gorączki, która wzrastała po śmierci Tity, omawia zagmatwane kwestie językowe oraz fenomen „jugonostalgii”, bada sytuację chorwackich weteranów, ale pisze także bez ogródek o zbrodniach ustaszy z czasów drugiej wojny światowej i czyni to wszystko z niebywałym wyczuciem. Wojtaszek traktuje napotkanych ludzi i sprawy, o których pisze, z ogromną empatią, nie trywializuje i nie osądza, choć potrafi także wprost skrytykować te przejawy chorwackiej rzeczywistości, do których ma obiekcje lub które ją po prostu wkurzają.

To wszystko nie oznacza jednak, że omawiane reportaże są przytłaczające, przepełnione melancholią i skupiają się głównie na traumatycznej przeszłości. Autorka wywodzi się ze środowiska akademickiego, ale jest jego młodą przedstawicielką; bardzo podoba mi się to, że nie widzi ona problemu we włączeniu do książki reportażu poświęconego fenomenowi chorwackiego futbolu i klubu Hajduk Split, z pasją rozpisuje się o chorwackiej literaturze fantastycznej, jugosłowiańskiej popkulturze (głównie muzyce) i językowej inwencji dotyczącej lokalnych przekleństw. Wie, kiedy pozwolić sobie na luźniejszą uwagę czy żart, a w pewnych kwestiach umie wykazać się zdrowym dystansem. Skoro o tym mowa, chciałbym pochwalić także język całego reportażu. Wojtaszek nie jest poetką, ale poezję tłumaczy i tę językową wyobraźnię widać w jej tekstach niezwykle wyraźnie, na przykład kiedy pisze, że na europejskim dancingu „Chorwatom przypadła rola kelnerów” [356] czy gdy podpiera się precyzyjnie dobranymi wyimkami z jugosłowiańskich piosenek lub napisów na murach. Spodziewałem się, że ostatecznie znajdę jakieś potknięcie lub niezgrabność, ale nie – autorka przeszła suchą stopą przez czyhające pod nią odmęty pretensjonalności. Długimi fragmentami Fjaka (a zwłaszcza cudownie napisane wstęp i zakończenie, spięte klamrą „końca”) jest chyba najlepszym językowo polskim reportażem, jaki czytałem od czasu premiery Kajś Zbigniewa Rokity.

Ostatecznie teksty Wojtaszek – i to także jest ich ogromna siła – nie opowiadają wyłącznie o Chorwacji czy byłej Jugosławii. W pewnym stopniu traktują one również o Polsce, Ukrainie czy Rumunii, postkomunistycznych krajach na styku Zachodu i Wschodu, które musiały mierzyć się z bolesną transformacją, historycznymi traumami, (auto)stereotypami i toczyć nieustanne boje o kształt własnej tożsamości, często zakrawające na donkiszoterię.

Nawoływania do europeizacji, a właściwie westernizacji Bałkanów zazwyczaj pozbawione są świadomości, jak orientalizujący jest charakter tego projektu. Jego rzecznicy zdają się przy tym zapominać, że zwrot w stronę Zachodu przyniósł tutejszym krajom między innymi tragiczny w skutkach nacjonalizm. Nie mniej kuriozalne są jednak postulaty zachowania autentycznego charakteru regionu, innymi słowy unikania modernizacji, aby turyści mogli nacieszyć oczy uromantyzowaną biedą i zacofaniem [178].

Aleksandra Wojtaszek napisała reporterski debiut, który śmiało mogę określić rewelacyjnym, zarówno pod względem językowym, kompozycyjnym, jak i doboru tematyki pojedynczych reportaży składających się na całość publikacji. Krakowskiej slawistce udało się przy tym odnaleźć własny głos, sytuujący się gdzieś w środku spektrum, na którego krańcach znajdują się współcześni polscy reportażyści piszący o „gorszej” Europie: Małgorzata Rejmer i Ziemowit Szczerek. Teksty Wojtaszek bywają zabawne, rozczulające, poważne, poetyckie – a wszystko to przy zachowaniu naprawdę dobrze wyważonych proporcji. Fjaka nie jest owocem pragmatycznej, turystycznej fascynacji, ale rzetelnego znawstwa i niełatwej miłości do skomplikowanego oraz doświadczonego przez najnowszą historię kawałka Europy. Autorka sama przyznaje, że jest to miłość problematyczna, gdy już na samym początku, w motcie do całej publikacji, cytuje zagrzebskie graffiti: „Kocham cię, Chorwacjo, ale zobacz, co mi robisz”. Właśnie z takich uczuć rodzą się najlepsze reportaże.

Aleksandra Wojtaszek, Fjaka. Sezon na Chorwację, Czarne, Wołowiec 2023

grafika

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Błażej Szymankiewicz, Koniec chorwackiego lata, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 203

Przypisy

  1. UNHCR – skrót nazwy: United Nations High Commissioner for Refugees (Wysoki komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców) (przyp. red.).
  2. GCŚ – skrót nazwy: Gdańskie Centrum Świadczeń (przyp. red.).
  3. B. Prus, Kronika tygodniowa, „Kurier Codzienny” 1888, nr 208, s. 2.
  4. Zob. tenże, Lalka, t. 1, Warszawa 1982, s. 347.
  5. M.A. Zawadzki, Przewodnik zakochanych, czyli jak zdobyć szczęście w miłości i powodzenie u kobiet, Warszawa 1903, s. 11.
  6. Pierwszy opublikowano na łamach „Kuriera Warszawskiego” już w roku 1834.
  7. „Wiadomości Matrymonialne” 1926, nr 6, s. 4.
  8. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium. O małżeństwie nieromantycznym, Wołowiec 2022, s. 35–36.
  9. „Wiadomości Matrymonialne” 1926, nr 1, s. 6.
  10. B. Prus, Kronika tygodniowa, „Kurier Codzienny” 1889, nr 351, s. 2.
  11. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium…, s. 87.
  12. Zob. tamże, s. 81–82.
  13. Zob. L. Tołstoj, Sonata Kreutzerowska, tłum. M. Leśniewska [w:] tegoż, Opowiadania o miłości, Kraków 1978, s. 198–200.
  14. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium…, s. 270.
  15. A. Wojtaszek, Fjaka. Sezon na Chorwację, Wołowiec 2023, s. 57. Kolejne cytaty z tego wydania przytaczam w tekście głównym wraz z numerem strony.
  16. Stworzona przez Johna Langshawa Austina, a kontynuowana i rozwinięta przez Johna R. Searle’a teoria aktów mowy (the theory of speech-acts) odrzuca opozycję: mówić–robić. Zdaniem brytyjskiego filozofa i amerykańskiego lingwisty istnieje grupa wypowiedzi performatywnych, których wymówienie nieodzownie związane być musi ze spełnieniem ich treści. Performatywy są więc zarówno słowem, jak i czynem, ich realizacja to nie tylko mówienie, lecz również działanie. Zob. J.L. Austin, Teoria illokucji [w] M. Hempoliński, Brytyjska filozofia analityczna, Warszawa 1974, s. 120–124.
  17. Cytat na podstawie Biblii Tysiąclecia w przekładzie benedyktynów tynieckich.
  18. P. Śpiewak, Księga nad księgami. Midrasze, Kraków 2022, s. 67.
  19. W tym kontekście można przywołać sławny gest niemieckiego filozofa i kompozytora Theodora Adorno, który zawiesił po wojnie swoją twórczość muzyczną, twierdząc, że „pisanie poezji po Auschwitz jest barbarzyństwem”.
  20. Zob. wywiad z autorką na portalu „Głosu Szczecińskiego”, https://gs24.pl/wydaje-plyty-pracuje-nad-filmami-teraz-pisze-tez-ksiazki-kim-jest-szczecinianka-beata-zuzanna-borawska/ar/c11-17105695 [dostęp: 22.04.2023].
  21. B.Z. Borawska, Sama siebie nie pamiętam, Szczecin 2021, s. 7.
  22. Tamże, s. 45.
  23. Tamże, s. 12.
  24. Tamże, s. 18.
  25. Tamże, s. 32, 42.
  26. Tamże, s. 9.
  27. Tamże, s. 17.
  28. Tamże, s. 40.
  29. Określenie zaumnyj jazyk spopularyzował rosyjski pisarz i literaturoznawca Wiktor Szkłowski.
  30. Zob. W. Szkłowski, Wskrzeszenie słowa, tłum. F. Siedlecki [w:] Rosyjska szkoła stylistyki, red. M.R. Mayenowa, Z. Saloni, Warszawa 1970.
  31. Zob. W. Szkłowski, Sztuka jako chwyt, tłum. R. Łużny [w:] Teorie literatury XX wieku. Antologia, red. A. Burzyńska, M.P. Markowski, Kraków 2006.
  32. Sformułowanie Elizy Kąckiej z opisu wydawniczego książki, https://wydawnictwo-granda.pl/debiut-beaty-zuzanny-borawskiej [dostęp: 22.04.2023].
  33. W bunkrze tym pod koniec powstania w getcie warszawskim ponieśli śmierć bojownicy Żydowskiej Organizacji Bojowej oraz chroniący się wraz z nimi cywile.
  34. R. Hetman, Las zbliża się powoli, Warszawa 2022, s. 97.
  35. Tamże, s. 65.
  36. Tamże, s. 99.
  37. Wielki strach, reż. P. Carlucci Sforza, Polska 2020. Film dokumentalny został poświęcony tym samym wydarzeniom co reportaż Hetmana.
  38. R. Hetman, Las…, s. 12–13.
  39. Tamże, s. 261.
  40. Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” – w skrócie GS, to nazwa spółdzielni, które właściwie miały państwowy monopol na handel na wsi w PRL.
  41. Hetman, Las…, s. 122.
  42. Tamże, s. 139.
  43. H. Birenbaum, Nadzieja umiera ostatnia, Oświęcim 2017, s. 5.
  44. I. Bartosik, A. Wilda, Ja z krematorium Auschwitz. Rozmowa z Henrykiem Mandelbaumem, byłym więźniem Sonderkommando w KL Auschwitz, Oświęcim 2017, s. 53.
  45. Josef Fritzl przez 24 lata więził i gwałcił swoją córkę Elisabeth Fritzl. Sprawa wyszła na jaw w 2008 roku. Szerzej na ten temat zob. S. Marsh, B. Pancevski, Zbrodnie Josefa Fritzla. Analiza faktów, tłum. J. Bogunia, D. Juraszek, Warszawa 2010. Historia stała się kanwą powieści Pokój (2010), zob. E. Donoghue, Pokój, tłum. E. Borówka, Katowice 2011.
  46. Personalia bohaterów zostały zmienione przez autorkę.
  47. K. Włodkowska, Na oczach wszystkich. Historia przypadku polskiego Fritzla, Warszawa 2022, s. 7. Dalsze cytaty z tego wydania utworu umieszczam w nawiasach zwykłych z oznaczeniem NOW.
  48. W czerwcu 2017 roku gdański sąd wymierzył Mariuszowi S. karę 25 lat pozbawienia wolności.
  49. „Kultura jest kontekstem, czymś, w czego ramach wszystkie te rzeczy można w sposób zrozumiały – to jest – posługując się opisem gęstym – opisać”, C. Geertz, Interpretacja kultur. Wybrane eseje, tłum. M. Piechaczek-Borkowska, Kraków 2005, s. 29.
  50. Kamerdyner, reż. F. Bajon, Polska 2018. Ta wizualna, epicka opowieść o skomplikowanych losach Pomorza Środkowego prezentuje słowa pojawiające się w książce: „Bękart na Kaszubach jest jak ostatni snop zboża, którego nikt nie chce wiązać” (NOW, s. 108).
  51. G. Grass, Blaszany bębenek, tłum. S. Błaut, Gdańsk 2013, s. 482–483.
  52. Również zob. A. Kwaśniewska, Choroba jako klątwa. Analiza i kontekst dyskursu medialnego dotyczącego tzw. genu kaszubskiego, „Lud” 2017, t. 101, s. 231–251.
  53. K. Włodkowska, Uraz, rozm. P. Reiter, „Wysokie Obcasy” 2022, nr 50, s. 26.
  54. J. Kopińska, Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?, Warszawa 2015.
  55. J. Kopińska, Polska odwraca oczy, Warszawa 2016
  56. K. Jaspers, O tragiczności, tłum. A. Wołkowicz [w:] tegoż, Filozofia egzystencji. Wybór pism, wyb. S. Tyrowicz, tłum. D. Lachowska, A. Wołkowicz, Warszawa 1990, s. 339–340.

Powiązane artykuły

18.05.2023

Nowy Napis Co Tydzień #203 / Chciałam coś powiedzieć, ale nie dałam rady…

W biblijnym opisie stworzenia świata Bóg powołuje do istnienia kolejne byty swoim wszechmocnym słowem. I tak w porządku heksameronu powstają: dzień i noc; niebo i ziemia; morze i ląd, przykryty zaraz roślinną szatą; Słońce, Księżyc i gwiazdy; fauna wodna i ptactwo; zwierzęta lądowe i wreszcie człowiek – korona całego stworzenia. Działanie Stwórcy oparte jest – podobnie jak w teorii aktów mowy Austina i Searle’aStworzona przez Johna Langshawa Austina, a kontynuowana i rozwinięta przez Johna R. Searle’a teoria aktów mowy (the theory of speech-acts) odrzuca opozycję: mówić–robić. Zdaniem brytyjskiego filozofa i amerykańskiego lingwisty istnieje grupa wypowiedzi performatywnych, których wymówienie nieodzownie związane być musi ze spełnieniem ich treści. Performatywy są więc zarówno słowem, jak i czynem, ich realizacja to nie tylko mówienie, lecz również działanie. Zob. J.L. Austin, Teoria illokucji [w] M. Hempoliński, Brytyjska filozofia analityczna, Warszawa 1974, s. 120–124.[1] – na teurgicznej formule: „Bóg rzekł: «Niechaj się stanie…!» I stało się…”. Nic więc dziwnego, że Święty Jan, nawiązując do starotestamentowej kosmogonii, rozpoczyna swoją Ewangelię znaną powszechnie sentencją: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie” (J 1, 1–4)Cytat na podstawie Biblii Tysiąclecia w przekładzie benedyktynów tynieckich.[2].

W drugim rozdziale Księgi Genesis czytamy, że Bóg polecił człowiekowi nazwać „wszelkie zwierzęta lądowe i wszelkie ptaki powietrzne”, udzielając mu niejako swojej twórczej mocy. Odtąd również nasz, ludzki język posiada zdolność kreacji, a nazwać coś znaczy tyle, co ożywić, powołać do istnienia – przemilczeć zaś to skazać na zapomnienie, a w konsekwencji niepamięć, niebyt. Pięknie pisze o tym Paweł Śpiewak w swoich Midraszach:

Bóg dał człowiekowi moc i prawo nadawania imion, budząc w nim wrodzoną mu rozumność. Simone Weil pewnie by dodała: uważność na szczegół, na odmienność. A najważniejsze: zdolność mówienia Tora uczyniła cechą konstytutywną istoty ludzkiej. (Tak samo twierdził Arystoteles w rozprawie Polityka). Tym się człowiek wyróżniał ponad wszystkie ożywione stworzenia. To zapewne czyni nas – choćby w małym stopniu – podobnymi do Boga, który stworzył świat dziesięcioma powiedzeniami za pomocą mowyP. Śpiewak, Księga nad księgami. Midrasze, Kraków 2022, s. 67.[3].

Dodajmy, że to przecież właśnie dzięki zdolności mowy możemy wspinać się po drabinie intelektu w niebiosa, tworząc poezję czy rozwijając filozofię.

Są jednak przypadki szczególne: kiedy człowiek albo celowo zawiesza tę kreacyjną moc języka, umyślnie skazując jakiś obszar rzeczywistości na unicestwienie (przemilczanie traumatycznych doświadczeń, milczenie w obliczu jakiejś niewyobrażalnej tragedii, na przykład HolokaustuW tym kontekście można przywołać sławny gest niemieckiego filozofa i kompozytora Theodora Adorno, który zawiesił po wojnie swoją twórczość muzyczną, twierdząc, że „pisanie poezji po Auschwitz jest barbarzyństwem”.[4]), albo przeciwnie – gdy usiłując nazwać, oswoić, utrwalić jakieś doświadczenie, zderza się z własną niemocą – próbuje w sieć nieudolnych słów pochwycić nieuchwytne, nazwać nienazwane, zdefiniować nieokreślone.

Do takich trudnych do opisania albo zgoła niewyrażalnych doświadczeń należą różnego rodzaju sytuacje liminalne, takie jak umieranie albo ciężka, nieuleczalna choroba – zwłaszcza jeśli taka choroba upośledza nasze władze umysłowe odpowiedzialne za sprawność werbalną. Wówczas to zaniemówienie może mieć charakter nie tylko emocjonalny, ale dosłowny, wręcz fizjologiczny, a pacjentowi w podobnej sytuacji pozostaje albo milczeć, albo podejmować żałosny trud artykułowania swojego bólu poprzez upokarzający bełkot, ewentualnie wypowiedzieć się per procura – o ile oczywiście uda mu się znaleźć wystarczająco wrażliwy, empatyczny podmiot mówiący.

Trzydziestosześcioletnia autorka Beata Zuzanna Borawska w swoim literackim debiucie wzięła na barki ciężar trudny do udźwignięcia, próbując „dać słowo” osobie dotkniętej chorobą Alzheimera, której skazanym na porażkę zmaganiom towarzyszyła przez ostatnie trzy lata życia i która ostatecznie umarła w jej ramionachZob. wywiad z autorką na portalu „Głosu Szczecińskiego”, https://gs24.pl/wydaje-plyty-pracuje-nad-filmami-teraz-pisze-tez-ksiazki-kim-jest-szczecinianka-beata-zuzanna-borawska/ar/c11-17105695 [dostęp: 22.04.2023].[5]. Maria S. wymieniana jest na pierwszym miejscu listy osób, „bez których ta książka by nie powstała”; jest ona bowiem nie tylko jej bohaterką, ale również, a może przede wszystkim, mówiącym-niemówiącym podmiotem.

Książka Sama siebie nie pamiętam przypomina gatunkowy i kompozycyjny miszmasz. Składają się na nią zapiski z prowadzonego przez blisko półtora roku (październik 2019 – luty 2021) dziennika, fragmenty poetyckiej prozy oraz zbiór dwudziestu dziewięciu wierszy zatytułowany Poranki z Marią, ilustrowany niezwykłymi kolażami Anny Paszkowskiej. Tak jakby autorka tą formalną różnorodnością próbowała pochwycić to, co ze swej natury nieuchwytne – tajemnicę ulegającego stopniowej neurodegeneracji mózgu chorej. I paradoksalnie w tym szaleństwie jest metoda – bowiem uwolniona od bezwzględnego rygoru logiki, sensu i komunikatywności jaźń pacjenta rzeczywiście tworzyć może struktury formalnie i znaczeniowo swobodne, bliskie surrealistycznemu malarstwu, poezji czy futurystycznej doktrynie „słów na wolności”. Sposób mówienia, a nawet kompozycja książki zostały więc podporządkowane szlachetnej idei udzielenia głosu tej, której nikt już nie chce słuchać, bo odkąd zaczęła „obracać słowa do góry nogami”, jej mowa stała się „połamana” i zupełnie niezrozumiała.

W zapisie z października 2019 roku czytamy:

Naga, a ja myję jej włosy, plecy. Podmiot Maria i podmiot ja. Wanna jest do połowy napełniona wodą z solą. Podmiot wanna. Pachnie świerkowym lasem. Podmiot domyślny woda/sól. Ma od tego traumę. Podmiot on. […] WielopodmiotowośćB.Z. Borawska, Sama siebie nie pamiętam, Szczecin 2021, s. 7.[6].

Jesteśmy tu świadkami procesu dezintegracji osobowości chorej, rozproszenia jej jaźni na otoczenie – zarówno to ożywione („ja”, „on”), jak i nieożywione („wanna”, „woda/sól”). Podmiot Maria staje się zależny od innych podmiotów, które występują wobec świata w roli rezonerów, tłumaczy jej słów – niezbornych, niezdarnych, nieadekwatnych. Bez nich podmiot Maria skazany jest na milczenie, czyli niebyt. A ten i tak jest nieunikniony – Maria nie ma co do tego złudzeń i w tym przeświadczeniu pozostaje wyjątkowo świadoma:

Jutro
będzie ten dzień
bez języka

zasną moje wargi
na wiekiTamże, s. 45.[7]

Jak dotąd jednak są inne „jutra”. Podmiot Andrzej mówi do Marii:

Jest noc, idź mama spać, wszyscy śpią, jutro pogadamyTamże, s. 12.[8].

Podmiot „ona” z kolei pyta lekarza, czy to normalne, żeby

kobietę ze złamaną nogą trzymać do jutra w cierpieniu, bo kto wie, może jutro dodzwonię się do rodzinnego, który i tak przez telefon nic nie zrobiTamże, s. 18.[9];

a podmiot Maria mówi:

jutro pójdę
gdzie indziej

deszcz mnie zrobi
na mokro

do zobaczenia

oraz

chciałam dziś do domu
nie potrafię
jutro też nie pójdę
nie potrafięTamże, s. 32, 42.[10]
.

Jutro jest tu więc tylko obietnicą niespełnienia. Przypomina kafkowskie przewleczenie – odsunięcie w czasie wyroku skazującego.

Śmiercią zaminowane jest bowiem ludzkie ciało – tę bolesną prawdę podkreśla zwłaszcza postępująca degradacja kobiecego piękna, które swoje powaby odsłania na przykład w kąpieli albo podczas intymnego zbliżenia. Borawska – niczym Gustav Klimt na głośnym obrazie Trzy okresy życia kobiety z roku 1905 – ukazuje nam fizjologiczne przemiany, jakim podlega kobiece ciało. Pierwszym etapem jest niemowlęctwo, które obserwujemy we wspomnieniach z porodówki i dziecięcej kołyski, zanotowanych w styczniu 2020 roku. Notabene one również przywoływane są per procura, z perspektywy przepowiadającej przyszłość („wywróżyła, że będę za dużo myślała”) babci – na początku więc nie było jeszcze słowa, a raczej: było tylko słowo cudze, którym trzeba się posłużyć, któremu trzeba zaufać, które trzeba przyjąć jak własne. Potem są sceny z marokańskiego basenu, odsłaniające fascynujący wdzięk ciała, które swoją egzotyką (blond włosy, niebieskie oczy, masywne piersi) wzbudza zainteresowanie, a nawet podziw arabskich kobiet, odkrywających w nim podobieństwo do ubóstwianego ciała córki proroka („Like Fatima, Fatima”). Kolejna kartka z dziennika odsłania to ciało w erotycznym zbliżeniu na plaży – to jeszcze ten sam etap, ciało jest bowiem pełne energii („wilgotne krocze pulsuje do wnętrza jego delikatnej dłoni”, „Oddech staje się płytki i unosi moje falujące piersi”) i ma frenetyczną moc przyciągania/wciągania w siebie („Ciągle gorący i naprężony. Cały w słońcu, soli i we mnie. Znów”Tamże, s. 9.[11]). Ale potem – nie wiedzieć kiedy – to ciało się zmienia. Nagość obserwowana latem na berlińskim kąpielisku Schlachtensee jest już tylko cieniem samej siebie – przypomina zużyte opakowanie, z którego ktoś wycisnął energię, wysączył całą słodycz i soki życiowe, a potem wyrzucił:

Stare kobiety wychodzą z wody, widać piersi – przypominają puste kieszonki albo suszone owoce. Skóra ciał jak baloniki, z których uszło powietrze. Wycierają mokre włosyTamże, s. 17.[12].

A jeszcze później jest przywoływany obraz starczej już bezradności w wannie – kiedy to ciało nie tylko nie budzi zainteresowania kobiet ani mężczyzn, ale nie potrafi się już nawet samo o siebie zatroszczyć, skazane na litość/czułość innych. W tej scenie woda i sól są już tylko bolesnym wspomnieniem, żałosną imitacją mającej erotyczny posmak soli z nadmorskiej plaży – to sól, która na zawsze utraciła swój smak i nie ma jej już czym posolić. Obraz Klimta znany jest również jako Matka i dziecko. W scenie z wanny obserwujemy jednak odwrócenie ról, swoistą parentyfikację. To młoda kobieta przejmuje opiekę nad starym, porzuconym nawet przez własną psychikę ciałem Marii – „myje jej włosy, plecy” i wspiera własnym słowem (wspominana już „wielopodmiotowość”).

Ciało dziecka, ciało dojrzałej kobiety i staruszki to wciąż ciało tej samej osoby – mimo fizjologicznych, jakże czasem okrutnych, przeobrażeń. Spoiwem tożsamości jest pamięć, dzięki której rozpoznajemy w tym niepodobieństwie siebie. Zaburzenie jej funkcjonowania – na przykład na skutek neurozwyrodnienia mózgu, z którym mamy do czynienia w przypadku choroby Alzheimera – rozrywa osobę na strzępy, kawałkuje ją i rozprasza. W miejsce zintegrowanego systemu psychosomatycznego mamy tylko odseparowane od siebie epizody, egzystencjalne fenomeny – tyleż fascynujące swoją niezwykłością, co niepokojące. Dotknięty demencją podmiot nie jest w stanie scalić nie tylko swoich doświadczeń z przeszłości, ale nawet bieżących doznań, które rozsypują się niczym koraliki z rozerwanego naszyjnika. Prowizorycznie mógłby tego dokonać tylko ktoś inny – na tyle bliski, żeby wsłuchać się w jego oddech i lęki, a jednocześnie na tyle zdystansowany, żeby wprawną ręką pozszywać rozerwaną materię tożsamości. Autorka książki jest wobec swojej bohaterki blisko – na odległość oddechu i dotyku – ale jest też na zewnątrz, co daje jej właściwą, w miarę obiektywną perspektywę poznawczą, z której mogłaby opisać zmagania z chorobą Marii S. rzeczowo, metodycznie, dzień po dniu. Tylko czy taka faktograficzna precyzja – nawet jeśli zapisana z literacką wprawą – nie byłaby tylko kolejnym raportem medycznym, kartą pacjenta, sprawozdaniem z wielomiesięcznej obserwacji uczestniczącej? Czy wreszcie książka taka nie byłaby raczej książką o samej autorce – o jej cierpliwości i irytacji, o heroizmie i frustracji, o sile i zniechęceniu?

Borawska robi jednak coś więcej – składa chorej swoją książkę w darze, pisząc ją Marią, przez Marię i za Marię, którą uczyniła jednocześnie obiektem narracji i podmiotem mówiącym. Najpełniej zamiar ten realizowany jest w zbiorze poezjistylizowanych na monologi osoby cierpiącej na demencję. Stąd wybór wiersza wolnego, nieskrępowanego żadnym rymem czy inną dyscypliną rytmiczną. Często nie związanego nawet rygorami logiki ani elementarnego sensu, jak w utworach:

***
telewizję zakładacie
a z nas robicie
głupie baby

a przyjdźcie
porobić trochę
na wiek wieków

ty tam paniusiu
za okienkiem
tobie to wolno

wszystkie zamroczone
ludzie

albo

***
będziecie wszyscy
nakarmieni

pierogi
dadzą wam
kluski

nie dadzą wam

jestem
prezydentemTamże, s. 40.[13]

Poezja ta przywodzić może na myśl eksperymenty lingwistyczne albo lansowaną przez rosyjskich formalistów koncepcję języka pozarozumowegoOkreślenie zaumnyj jazyk spopularyzował rosyjski pisarz i literaturoznawca Wiktor Szkłowski.[14] – który ma być bytem w pełni autonomicznym, niepodporządkowanym jakimkolwiek funkcjom społecznym czy ideologicznym. Oswobodzone z wszelkich zewnętrznych zależności i uwikłań słowa mają prawo żyć własnym życiem, „dziwić się sobie”, zupełnie nie przejmując się pomówieniami o bezsens czy bełkot. Co znamienne, jeden z teoretyków formalizmu, Wiktor Szkłowski, w tym wyzwoleniu języka widział szansę na jego wskrzeszenie. Według niego wykorzystywane w sposób bezrefleksyjny do codziennej komunikacji słowa zużyły się; przestaliśmy je widzieć, potrafimy je tylko sprawnie rozpoznawać – przekłada się to bezpośrednio na naszą percepcję rzeczywistości, również coraz bardziej automatyczną i powierzchownąZob. W. Szkłowski, Wskrzeszenie słowa, tłum. F. Siedlecki [w:] Rosyjska szkoła stylistyki, red. M.R. Mayenowa, Z. Saloni, Warszawa 1970.[15]. Wskrzeszenie języka może więc być początkiem odbudowy więzi ze światem. Szansą na ujrzenie go od nowa, w dziecięcym zadziwieniu albo zapatrzeniu osoby chorej, która nie pamięta, jak to wszystko wyglądało „kiedyś”, jak to wyglądało „wczoraj”, bo nie ma dla niej żadnego „wczoraj” ani żadnego „jutro" – jest tylko „teraz”, zawsze jednorazowe i osobne.

W swoim artykule z roku 1917 zatytułowanym Sztuka jako chwyt Szkłowski twierdził, że wytrącenie z automatyzmu twórczego i automatyzmu odbioru dzieła sztuki dokonać się może poprzez prosty chwyt polegający na udziwnieniu (prijom ostranienija)Zob. W. Szkłowski, Sztuka jako chwyt, tłum. R. Łużny [w:] Teorie literatury XX wieku. Antologia, red. A. Burzyńska, M.P. Markowski, Kraków 2006.[16]. Stąd zachęta do zerwania z mimetyzmem w sztuce na rzecz rozmaitych, często ekscentrycznych, eksperymentów, które istotą dzieła, jego właściwą treścią czyniły elementy formalne, takie jak kompozycja, faktura, język.

„Formalizm” książki Sama siebie nie pamiętam jest jednak tylko pozorny – z pewnością nie służy on epatowaniu odbiorcy tanim chwytem udziwnienia. Przypomnijmy, że wszystkie zastosowane przez autorkę rozwiązania formalne zostały tu ściśle sfunkcjonalizowane: mają one być translatorem zagubionej jaźni chorej osoby – temu celowi służy zarówno „połamany” język narracji, fragmentaryczna konstrukcja dziennika, wybór wiersza wolnego, jak i surrealistyczne ilustracje.

Czy się udało? Czy artystyczna ekspedycja w zakamarki mózgu Marii pozwoliła przynajmniej odrobinę rozświetlić jej tajemnicę? Odpowiedzią niech będą słowa krótkiego, zamykającego książkę wiersza:

***
chciałam coś powiedzieć
ale nie dałam rady 

Bohaterka nie dała rady nic powiedzieć, ale może my damy radę coś zrozumieć. Mam bowiem wrażenie, że Beata Zuzanna Borawska zbudowała nam jednak swoją książką jakąś „chwiejną kładkę nad przepaścią niewypowiedzianego”Sformułowanie Elizy Kąckiej z opisu wydawniczego książki, https://wydawnictwo-granda.pl/debiut-beaty-zuzanny-borawskiej [dostęp: 22.04.2023].[17].

Beata Zuzanna Borawska, Sama siebie nie pamiętam, Szczecin: Wydawnictwo Granda, 2021

Okładka książki Sama siebie nie pamiętam Beata Zuzanna Borawska

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Tomasz Chlewiński, Chciałam coś powiedzieć, ale nie dałam rady…, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 203

Przypisy

  1. UNHCR – skrót nazwy: United Nations High Commissioner for Refugees (Wysoki komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców) (przyp. red.).
  2. GCŚ – skrót nazwy: Gdańskie Centrum Świadczeń (przyp. red.).
  3. B. Prus, Kronika tygodniowa, „Kurier Codzienny” 1888, nr 208, s. 2.
  4. Zob. tenże, Lalka, t. 1, Warszawa 1982, s. 347.
  5. M.A. Zawadzki, Przewodnik zakochanych, czyli jak zdobyć szczęście w miłości i powodzenie u kobiet, Warszawa 1903, s. 11.
  6. Pierwszy opublikowano na łamach „Kuriera Warszawskiego” już w roku 1834.
  7. „Wiadomości Matrymonialne” 1926, nr 6, s. 4.
  8. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium. O małżeństwie nieromantycznym, Wołowiec 2022, s. 35–36.
  9. „Wiadomości Matrymonialne” 1926, nr 1, s. 6.
  10. B. Prus, Kronika tygodniowa, „Kurier Codzienny” 1889, nr 351, s. 2.
  11. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium…, s. 87.
  12. Zob. tamże, s. 81–82.
  13. Zob. L. Tołstoj, Sonata Kreutzerowska, tłum. M. Leśniewska [w:] tegoż, Opowiadania o miłości, Kraków 1978, s. 198–200.
  14. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium…, s. 270.
  15. A. Wojtaszek, Fjaka. Sezon na Chorwację, Wołowiec 2023, s. 57. Kolejne cytaty z tego wydania przytaczam w tekście głównym wraz z numerem strony.
  16. Stworzona przez Johna Langshawa Austina, a kontynuowana i rozwinięta przez Johna R. Searle’a teoria aktów mowy (the theory of speech-acts) odrzuca opozycję: mówić–robić. Zdaniem brytyjskiego filozofa i amerykańskiego lingwisty istnieje grupa wypowiedzi performatywnych, których wymówienie nieodzownie związane być musi ze spełnieniem ich treści. Performatywy są więc zarówno słowem, jak i czynem, ich realizacja to nie tylko mówienie, lecz również działanie. Zob. J.L. Austin, Teoria illokucji [w] M. Hempoliński, Brytyjska filozofia analityczna, Warszawa 1974, s. 120–124.
  17. Cytat na podstawie Biblii Tysiąclecia w przekładzie benedyktynów tynieckich.
  18. P. Śpiewak, Księga nad księgami. Midrasze, Kraków 2022, s. 67.
  19. W tym kontekście można przywołać sławny gest niemieckiego filozofa i kompozytora Theodora Adorno, który zawiesił po wojnie swoją twórczość muzyczną, twierdząc, że „pisanie poezji po Auschwitz jest barbarzyństwem”.
  20. Zob. wywiad z autorką na portalu „Głosu Szczecińskiego”, https://gs24.pl/wydaje-plyty-pracuje-nad-filmami-teraz-pisze-tez-ksiazki-kim-jest-szczecinianka-beata-zuzanna-borawska/ar/c11-17105695 [dostęp: 22.04.2023].
  21. B.Z. Borawska, Sama siebie nie pamiętam, Szczecin 2021, s. 7.
  22. Tamże, s. 45.
  23. Tamże, s. 12.
  24. Tamże, s. 18.
  25. Tamże, s. 32, 42.
  26. Tamże, s. 9.
  27. Tamże, s. 17.
  28. Tamże, s. 40.
  29. Określenie zaumnyj jazyk spopularyzował rosyjski pisarz i literaturoznawca Wiktor Szkłowski.
  30. Zob. W. Szkłowski, Wskrzeszenie słowa, tłum. F. Siedlecki [w:] Rosyjska szkoła stylistyki, red. M.R. Mayenowa, Z. Saloni, Warszawa 1970.
  31. Zob. W. Szkłowski, Sztuka jako chwyt, tłum. R. Łużny [w:] Teorie literatury XX wieku. Antologia, red. A. Burzyńska, M.P. Markowski, Kraków 2006.
  32. Sformułowanie Elizy Kąckiej z opisu wydawniczego książki, https://wydawnictwo-granda.pl/debiut-beaty-zuzanny-borawskiej [dostęp: 22.04.2023].
  33. W bunkrze tym pod koniec powstania w getcie warszawskim ponieśli śmierć bojownicy Żydowskiej Organizacji Bojowej oraz chroniący się wraz z nimi cywile.
  34. R. Hetman, Las zbliża się powoli, Warszawa 2022, s. 97.
  35. Tamże, s. 65.
  36. Tamże, s. 99.
  37. Wielki strach, reż. P. Carlucci Sforza, Polska 2020. Film dokumentalny został poświęcony tym samym wydarzeniom co reportaż Hetmana.
  38. R. Hetman, Las…, s. 12–13.
  39. Tamże, s. 261.
  40. Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” – w skrócie GS, to nazwa spółdzielni, które właściwie miały państwowy monopol na handel na wsi w PRL.
  41. Hetman, Las…, s. 122.
  42. Tamże, s. 139.
  43. H. Birenbaum, Nadzieja umiera ostatnia, Oświęcim 2017, s. 5.
  44. I. Bartosik, A. Wilda, Ja z krematorium Auschwitz. Rozmowa z Henrykiem Mandelbaumem, byłym więźniem Sonderkommando w KL Auschwitz, Oświęcim 2017, s. 53.
  45. Josef Fritzl przez 24 lata więził i gwałcił swoją córkę Elisabeth Fritzl. Sprawa wyszła na jaw w 2008 roku. Szerzej na ten temat zob. S. Marsh, B. Pancevski, Zbrodnie Josefa Fritzla. Analiza faktów, tłum. J. Bogunia, D. Juraszek, Warszawa 2010. Historia stała się kanwą powieści Pokój (2010), zob. E. Donoghue, Pokój, tłum. E. Borówka, Katowice 2011.
  46. Personalia bohaterów zostały zmienione przez autorkę.
  47. K. Włodkowska, Na oczach wszystkich. Historia przypadku polskiego Fritzla, Warszawa 2022, s. 7. Dalsze cytaty z tego wydania utworu umieszczam w nawiasach zwykłych z oznaczeniem NOW.
  48. W czerwcu 2017 roku gdański sąd wymierzył Mariuszowi S. karę 25 lat pozbawienia wolności.
  49. „Kultura jest kontekstem, czymś, w czego ramach wszystkie te rzeczy można w sposób zrozumiały – to jest – posługując się opisem gęstym – opisać”, C. Geertz, Interpretacja kultur. Wybrane eseje, tłum. M. Piechaczek-Borkowska, Kraków 2005, s. 29.
  50. Kamerdyner, reż. F. Bajon, Polska 2018. Ta wizualna, epicka opowieść o skomplikowanych losach Pomorza Środkowego prezentuje słowa pojawiające się w książce: „Bękart na Kaszubach jest jak ostatni snop zboża, którego nikt nie chce wiązać” (NOW, s. 108).
  51. G. Grass, Blaszany bębenek, tłum. S. Błaut, Gdańsk 2013, s. 482–483.
  52. Również zob. A. Kwaśniewska, Choroba jako klątwa. Analiza i kontekst dyskursu medialnego dotyczącego tzw. genu kaszubskiego, „Lud” 2017, t. 101, s. 231–251.
  53. K. Włodkowska, Uraz, rozm. P. Reiter, „Wysokie Obcasy” 2022, nr 50, s. 26.
  54. J. Kopińska, Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?, Warszawa 2015.
  55. J. Kopińska, Polska odwraca oczy, Warszawa 2016
  56. K. Jaspers, O tragiczności, tłum. A. Wołkowicz [w:] tegoż, Filozofia egzystencji. Wybór pism, wyb. S. Tyrowicz, tłum. D. Lachowska, A. Wołkowicz, Warszawa 1990, s. 339–340.

Powiązane artykuły

11.05.2023

Nowy Napis Co Tydzień #202 / Mierzenie się z Wojciechem

W tej postaci mieści się o kilka życiorysów za dużo. Jest w niej miejsce zarówno dla biskupa i kontestatora społecznego, jak i człowieka uciekającego od tłumów oraz nieustannie palącego za sobą mosty. Jakby tego było mało, to postać mocno naznaczona przez politykę, choć dyskusyjne pozostaje, czy Wojciech chciał w niej pełnić rolę reżysera dziejów, a może jedynie podjął się odegrania wyznaczonej mu kreacji. Nawet jeśli pierwotnie miała to być rola jedynie epizodyczna i mocno drugoplanowa, szybko stała się główną. Nie dziwi zatem, że znany będzie w historii pod kilkoma imionami – Adalbert z Pragi, Wojciech Słavnikowic OSB, św. Wojciech.

Ich trzech i ten czwarty

Niezmiennie będę powtarzał, że Przemysław Urbańczyk to najlepsze pióro wśród archeologów i najlepszy archeolog wśród piszących historyków. Zamiast oczekiwanego drugiego tomu Trudnej historii zwłok, autor przedstawia pierwszy tom zupełnie nowego cyklu. Podziwiać można eksplozyjną twórczość Urbańczyka i trzymać czytelnicze kciuki, aby ambitne plany udało się zrealizować. Publikacja Niezwykli goście Bolesława Chrobrego przedstawia ciekawy projekt historyczny: ukazać trylogię poświęconą trzem osobom pojawiającym się na dworze Bolesława Chrobrego. Wprowadzając w ogólny zamysł swojego przedsięwzięcia, Przemysław Urbańczyk pisze:

Wojciech, Otto i Bruno – dwóch biskupów i cesarz; dwóch misjonarzy uwikłanych w politykę i polityk z ambicjami misyjnymi; dwóch moralnych rygorystów i pragmatyk władzy; dwóch wizjonerów męczeństwa i wizjoner polityczny. Ich zazębiające się ze sobą życiorysy stanowią typowy dla wczesnośredniowiecznych elit splot uwarunkowań wynikających ze zderzenia religijnej ortodoksji z brutalnością codziennego życia, wzniosłych ideałów z realami politycznymi oraz strategicznego wizjonerstwa z pragmatyką doraźnych działań.

Biskup Wojciech-Adalbert, cesarz Otton III i biskup Bruno-Bonifacy przybyli na dwór Bolesława Chrobrego w różnych odstępach czasu (w sumie rozciągniętych na dwanaście lat), a każdy z nich był, jak zaznacza Urbańczyk, ogniwem „jednego łańcucha wzajemnie powiązanych ze sobą wydarzeń”. Cesarz i dwaj biskupi wzajemnie się inspirowali, podążali swoimi śladami. Można powiedzieć, że ten temat był od zawsze na naszych oczach, ale nigdy dotąd samodzielnie niewyodrębniony. Czytamy – pewnie nazbyt pobieżnie – o śmierci Wojciecha z rąk Prusów, o zjeździe gnieźnieńskim i kolejnej męczeńskiej śmierci: Brunona – nie dostrzegając nieścisłości za powtarzanymi informacji. Przemysław Urbańczyk przyzwyczaił już czytelników i zarazem zjednał ich sobie tym, że potrafi odczytać źródła w sposób nieszablonowy, zupełnie nowatorski. Tego też przedsmak otrzymujemy w pierwszym tomie trylogii Niezwykłych gości Bolesława Chrobrego poświęconym postaci Wojciecha-Adalberta.

Przemysław Urbańczyk na wstępie Św. Wojciecha i jego braci uprzedza, że jego książka nie będzie pretendować do miana nowej i przełomowej biografii praskiego biskupa. Jak sam zaznacza, trudno zachować mu „beznamiętny chłód należny badaczowi”, ponieważ dostępne teksty dotyczące Wojciecha są z reguły tekstami nasyconymi emocjami. Wojciech jest wyrazisty: wzbudza zachwyt lub oburzenie. Trudno przejść obok niego obojętnie, co nie znaczy, że wszystkie jego decyzje są zrozumiałe. Na tym też polega atrakcyjność Św. Wojciecha i jego braci. Urbańczyk próbuje przedrzeć się przez zasłonę udokumentowanych opinii i dotrzeć do samej postaci praskiego biskupa. Stąd dużo u autora prób emocjonalnego i psychologicznego wyjaśnienia podjętych przez Słavnikowica decyzji. Narracja Urbańczyka jest taktowna, w tym sensie, że nie narzuca czytelnikowi swoich sądów. Zazwyczaj podaje kilka możliwych interpretacji, wskazuje, która przemawia do niego najbardziej, daleki jest jednak od narzucania swojego zdania. To niewątpliwie duży atut autora, ponieważ czytelnik może stać się pomocnikiem historyka-detektywa. Wielokrotnie podkreślałem w poprzednich recenzjach książek Urbańczyka, i tym razem pozostaję przy swoim stanowisku, że autor św. Wojciecha… potrafi pisać. Książkę czyta się po prostu dobrze, choć przecież omawianych jest wiele trudnych zagadnień. Z pewnością ma na to wpływ osobliwe potraktowanie źródeł. Autor łączy w całość, niejako sklejając, dwa najważniejsze życiorysy Wojciecha (Żywot pierwszy św. WojciechaŻywot drugi św. Wojciecha) w jeden tekst. Mając tak ukształtowaną biografię (z elementami hagiografii), może stawiać tekstowi pytania, uzupełniać go o najnowsze wyniki badań historycznych, a przede wszystkim pytać i wskazywać te miejsca, które nazbyt pospiesznie przeczytaliśmy.

Kim jesteś, Wojciechu?

Chciałoby się napisać, że Wojciech pod piórem Przemysława Urbańczyka staje się postacią pełną sprzeczności. Ale zamiast pójść tą oczywistą drogą, można zastanowić się, czy zamiast o sprzeczności nie mówimy przypadkiem o radykalności życia? Radykalności, którą nie zachwycił się świat, a której chcąc pozostać wiernym, doprowadzała Wojciecha do decyzji nie zawsze oczywistych. Jest w tym rysie postaci świętego coś ponadreligijnego; jeśli zdejmiemy z Wojciecha-Alberta szaty biskupie i zakonne, zobaczymy nas samych uwikłanych w swoje marzenia, prywatne przysięgi, obietnice złożone w newralgicznych momentach życia.

Wojciech zostaje biskupem w momencie historii, gdy nie nastąpił jeszcze spór o inwestyturę (Dictatus papae Grzegorza VII zostaje ogłoszone w 1075 roku), który finalnie doprowadził do uznania wyższości papieża nad świeckim władcą, a biskupów podporządkował władzy papieskiej, a nie monarszej. Biskup praski zdaje się wyprzedzać swoje czasy o niemal stulecie, ponieważ przeciwstawił się (zamiast być posłusznym) swojemu królowi Boleslavowi II, zarzucając mu nieobyczajne życie, nazbyt powierzchowne przyjęcie chrześcijaństwa i handel niewolnikami. Współpraca między biskupem a królem, ale chyba także – jak sugerują kroniki – z jakąś częścią czeskiego duchowieństwa nie układała się najlepiej. Jak było źle, może świadczyć fragment z kroniki Thietmara: „Gdy nakłaniając swoje owieczki do posłuszeństwa wobec przykazań Bożych, nie mógł odwieść ich od błędów zadawnionej bezbożności, wyklął je wszystkie”. Urbańczyk zatrzymuje się nad tym tekstem i stawia frapujące pytania: czy ekskomunika dotyczyła wszystkich Czechów? Czyżby to był jedyny sposób, aby sięgnąć do samego monarchy? Jeśli bowiem ekskomunika miała sięgnąć wszystkich Czechów, to król, wciąż pomazaniec boży, nie mógł się od niej uchylić. Ale z drugiej strony: co to za biskup, który wyklucza wszystkich, nie znajdując przysłowiowych dziesięciu sprawiedliwych z Sodomy? Jakby tego było mało, po rzuconej klątwie Wojciech ucieka z Pragi. Biskup, który porzuca swoje owieczki? Raczej powinien umrzeć za nie, niż od nich uciekać. Frapująca jest ta ucieczka Wojciecha, która kończy się przyjęciem w Rzymie zakonnego habitu. I znów decyzja ta pokazuje jakiś niezwykły dramat, w którym tkwił Wojciech. W jego przypadku dokonuje się ewenement: biskup zostaje zakonnikiem. Zazwyczaj spotykana jest odwrotna droga, to mnich otrzymuje święcenia biskupie. Tu mamy sytuację na opak, na którą zgodzono się z całą świadomością jej wyjątkowości. „Sprawa Wojciecha” musiała zatem być znana w odpowiednich kręgach kościelnych. Jednocześnie przyjęcie habitu benedyktyńskiego było niewerbalną deklaracją życia zgodnie ze ślubem stałości miejsca, stabilitas loci. Wydaje się, że biskup Pragi zrobił wszystko, co mógł, aby do swoich owieczek nie wracać. Nie będzie spojlerem wzmianka, że ostatecznie do Pragi wrócił, aby uciec z niej ponownie.

W cieniu brata

Autor wczytuje się w żywot Wojciecha i próbuje za nazbyt okrągłymi, wygodnymi zdaniami dostrzec człowieka goniącego swoją wizję. Radykał? Z pewnością. Rozumiany w Rzymie, a więc światowy intelektualista, a nierozumiany i nieakceptowany w prowincjonalnej Pradze – być może. Emocje, mylenie radykalizmu Ewangelii ze zwykłym ludzkim dogadywaniem się, własne ambicje – kto wie? Ale też człowiek rzutki, skłonny do dramatycznych wyborów, nazbyt czarno-biały, aby pociągała go szarość.

Przemysław Urbańczyk, poprzez swoje odczytanie źródeł, pokazał Wojciecha jako postać barwną i pełną życia. Nie mniej ciekawe są losy ludzi tkwiących w cieniu praskiego biskupa. To tytułowi „bracia”. Najbardziej znanym jest Radim-Gaudenty, ale był przecież jeszcze wiernie towarzyszący mu Radla. Co się tak naprawdę wydarzyło w trakcie zabójstwa Wojciecha z rąk Prusów, że Radim-Gaudenty uszedł cało? Był przecież naocznym świadkiem zdarzenia. Przyznaję, że w tej kwestii Przemysław Urbańczyk milczy, a z chęcią zapoznałbym się z jego hipotezami. Być może milczące wyjaśnienie tkwi w dalszym życiorysie Radima. Zostaje on błyskawicznie mianowany arcybiskupem gnieźnieńskim, jest obecny (niemal w tle) podczas Zjazdu gnieźnieńskiego w tysięcznym roku, ale potem znika z kart historii. Radim-Gaudenty, jak pisze Urbańczyk, stał się „arcybiskupem zapomnianym”. Nie sposób tej „amnezji” dzisiaj sensownie wytłumaczyć. Jedynym śladem pozostaje jego tytulatura biskupia: Gaudentius archiepiscopus sancti Adalberti martyris. Dziwna to tytulatura, która nie zawiera żadnej docelowej miejscowości, obszaru, nawet ludu, do którego Radim zostaje posłany. Został zatem, jak wynika z tytulatury, arcybiskupem świętego Wojciecha męczennika. Na zawsze w cieniu swojego brata.

Tom pierwszy przygotowywanej trylogii Niezwykłych gości Bolesława Chrobrego zaostrza czytelniczy apetyt. Można ją potraktować jako śmiały i ciekawy projekt osobny, a także jako swoiste dopowiedzenie do biografii Bolesław Chrobry – lew ryczący Przemysława Urbańczyka. W ten sposób, poprzez osoby biskupa Wojciecha-Adalberta, cesarza Ottona III i biskupa Brunona-Bonifacego, można spojrzeć na pierwszego z koronowanych Piastów z zupełnie innej strony.

Przemysław Urbańczyk, Niezwykli goście Bolesława Chrobrego, tom 1: Św. Wojciech i jego bracia, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2021

Niezwykli goście Bolesława Chrobrego. Tom 1: Św. Wojciech i jego bracia -  Przemysław Urbańczyk | Książka w Lubimyczytac.pl - Opinie, oceny, ceny

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Cielecki, Mierzenie się z Wojciechem, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 202

Przypisy

  1. UNHCR – skrót nazwy: United Nations High Commissioner for Refugees (Wysoki komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców) (przyp. red.).
  2. GCŚ – skrót nazwy: Gdańskie Centrum Świadczeń (przyp. red.).
  3. B. Prus, Kronika tygodniowa, „Kurier Codzienny” 1888, nr 208, s. 2.
  4. Zob. tenże, Lalka, t. 1, Warszawa 1982, s. 347.
  5. M.A. Zawadzki, Przewodnik zakochanych, czyli jak zdobyć szczęście w miłości i powodzenie u kobiet, Warszawa 1903, s. 11.
  6. Pierwszy opublikowano na łamach „Kuriera Warszawskiego” już w roku 1834.
  7. „Wiadomości Matrymonialne” 1926, nr 6, s. 4.
  8. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium. O małżeństwie nieromantycznym, Wołowiec 2022, s. 35–36.
  9. „Wiadomości Matrymonialne” 1926, nr 1, s. 6.
  10. B. Prus, Kronika tygodniowa, „Kurier Codzienny” 1889, nr 351, s. 2.
  11. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium…, s. 87.
  12. Zob. tamże, s. 81–82.
  13. Zob. L. Tołstoj, Sonata Kreutzerowska, tłum. M. Leśniewska [w:] tegoż, Opowiadania o miłości, Kraków 1978, s. 198–200.
  14. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium…, s. 270.
  15. A. Wojtaszek, Fjaka. Sezon na Chorwację, Wołowiec 2023, s. 57. Kolejne cytaty z tego wydania przytaczam w tekście głównym wraz z numerem strony.
  16. Stworzona przez Johna Langshawa Austina, a kontynuowana i rozwinięta przez Johna R. Searle’a teoria aktów mowy (the theory of speech-acts) odrzuca opozycję: mówić–robić. Zdaniem brytyjskiego filozofa i amerykańskiego lingwisty istnieje grupa wypowiedzi performatywnych, których wymówienie nieodzownie związane być musi ze spełnieniem ich treści. Performatywy są więc zarówno słowem, jak i czynem, ich realizacja to nie tylko mówienie, lecz również działanie. Zob. J.L. Austin, Teoria illokucji [w] M. Hempoliński, Brytyjska filozofia analityczna, Warszawa 1974, s. 120–124.
  17. Cytat na podstawie Biblii Tysiąclecia w przekładzie benedyktynów tynieckich.
  18. P. Śpiewak, Księga nad księgami. Midrasze, Kraków 2022, s. 67.
  19. W tym kontekście można przywołać sławny gest niemieckiego filozofa i kompozytora Theodora Adorno, który zawiesił po wojnie swoją twórczość muzyczną, twierdząc, że „pisanie poezji po Auschwitz jest barbarzyństwem”.
  20. Zob. wywiad z autorką na portalu „Głosu Szczecińskiego”, https://gs24.pl/wydaje-plyty-pracuje-nad-filmami-teraz-pisze-tez-ksiazki-kim-jest-szczecinianka-beata-zuzanna-borawska/ar/c11-17105695 [dostęp: 22.04.2023].
  21. B.Z. Borawska, Sama siebie nie pamiętam, Szczecin 2021, s. 7.
  22. Tamże, s. 45.
  23. Tamże, s. 12.
  24. Tamże, s. 18.
  25. Tamże, s. 32, 42.
  26. Tamże, s. 9.
  27. Tamże, s. 17.
  28. Tamże, s. 40.
  29. Określenie zaumnyj jazyk spopularyzował rosyjski pisarz i literaturoznawca Wiktor Szkłowski.
  30. Zob. W. Szkłowski, Wskrzeszenie słowa, tłum. F. Siedlecki [w:] Rosyjska szkoła stylistyki, red. M.R. Mayenowa, Z. Saloni, Warszawa 1970.
  31. Zob. W. Szkłowski, Sztuka jako chwyt, tłum. R. Łużny [w:] Teorie literatury XX wieku. Antologia, red. A. Burzyńska, M.P. Markowski, Kraków 2006.
  32. Sformułowanie Elizy Kąckiej z opisu wydawniczego książki, https://wydawnictwo-granda.pl/debiut-beaty-zuzanny-borawskiej [dostęp: 22.04.2023].
  33. W bunkrze tym pod koniec powstania w getcie warszawskim ponieśli śmierć bojownicy Żydowskiej Organizacji Bojowej oraz chroniący się wraz z nimi cywile.
  34. R. Hetman, Las zbliża się powoli, Warszawa 2022, s. 97.
  35. Tamże, s. 65.
  36. Tamże, s. 99.
  37. Wielki strach, reż. P. Carlucci Sforza, Polska 2020. Film dokumentalny został poświęcony tym samym wydarzeniom co reportaż Hetmana.
  38. R. Hetman, Las…, s. 12–13.
  39. Tamże, s. 261.
  40. Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” – w skrócie GS, to nazwa spółdzielni, które właściwie miały państwowy monopol na handel na wsi w PRL.
  41. Hetman, Las…, s. 122.
  42. Tamże, s. 139.
  43. H. Birenbaum, Nadzieja umiera ostatnia, Oświęcim 2017, s. 5.
  44. I. Bartosik, A. Wilda, Ja z krematorium Auschwitz. Rozmowa z Henrykiem Mandelbaumem, byłym więźniem Sonderkommando w KL Auschwitz, Oświęcim 2017, s. 53.
  45. Josef Fritzl przez 24 lata więził i gwałcił swoją córkę Elisabeth Fritzl. Sprawa wyszła na jaw w 2008 roku. Szerzej na ten temat zob. S. Marsh, B. Pancevski, Zbrodnie Josefa Fritzla. Analiza faktów, tłum. J. Bogunia, D. Juraszek, Warszawa 2010. Historia stała się kanwą powieści Pokój (2010), zob. E. Donoghue, Pokój, tłum. E. Borówka, Katowice 2011.
  46. Personalia bohaterów zostały zmienione przez autorkę.
  47. K. Włodkowska, Na oczach wszystkich. Historia przypadku polskiego Fritzla, Warszawa 2022, s. 7. Dalsze cytaty z tego wydania utworu umieszczam w nawiasach zwykłych z oznaczeniem NOW.
  48. W czerwcu 2017 roku gdański sąd wymierzył Mariuszowi S. karę 25 lat pozbawienia wolności.
  49. „Kultura jest kontekstem, czymś, w czego ramach wszystkie te rzeczy można w sposób zrozumiały – to jest – posługując się opisem gęstym – opisać”, C. Geertz, Interpretacja kultur. Wybrane eseje, tłum. M. Piechaczek-Borkowska, Kraków 2005, s. 29.
  50. Kamerdyner, reż. F. Bajon, Polska 2018. Ta wizualna, epicka opowieść o skomplikowanych losach Pomorza Środkowego prezentuje słowa pojawiające się w książce: „Bękart na Kaszubach jest jak ostatni snop zboża, którego nikt nie chce wiązać” (NOW, s. 108).
  51. G. Grass, Blaszany bębenek, tłum. S. Błaut, Gdańsk 2013, s. 482–483.
  52. Również zob. A. Kwaśniewska, Choroba jako klątwa. Analiza i kontekst dyskursu medialnego dotyczącego tzw. genu kaszubskiego, „Lud” 2017, t. 101, s. 231–251.
  53. K. Włodkowska, Uraz, rozm. P. Reiter, „Wysokie Obcasy” 2022, nr 50, s. 26.
  54. J. Kopińska, Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?, Warszawa 2015.
  55. J. Kopińska, Polska odwraca oczy, Warszawa 2016
  56. K. Jaspers, O tragiczności, tłum. A. Wołkowicz [w:] tegoż, Filozofia egzystencji. Wybór pism, wyb. S. Tyrowicz, tłum. D. Lachowska, A. Wołkowicz, Warszawa 1990, s. 339–340.

Powiązane artykuły

20.04.2023

Nowy Napis Co Tydzień #199 / Lilit i Estera

To się nadaje do literackiego obrazu: chwycić za karabin, mierzyć długo i precyzyjnie przez lunetę snajperską albo wyciągnąć pistolet i z bliskiej odległości wykonać wyrok śmierci. Mierzą się spojrzenia, śmierci zagląda się w oczy. Ręce się pocą, ale rozkaz należy wykonać. Gdzieś wieje wiatr – albo przeciwnie, nagły brak wiatru, do tego koniecznie opis aury: czy było słonecznie, deszczowo, wiosennie. Wszystkie te elementy opisu zbrojnych akcji w trakcie drugiej wojny światowej można mnożyć i dowolnie komponować; do wszystkich jesteśmy przyzwyczajeni. Podobnie jak do tego, że bohaterem takiej akcji pozostaje mężczyzna. Bojownik, żołnierz, partyzant. Obecny na zdjęciach, utrwalony na kartach książek oraz nazwach ulic. Rzuca sobą długi cień przykrywający wszystkich, którzy stoją za nim. Ale przecież jakoś wyczuwamy w cieniu jej obecność, ona gdzieś tam jest. Dzięki książce Kwestiacharakteru. Bojowniczki z getta warszawskiego te, dla których zabrakło miejsca w podręcznikach historii i na cokołach pamięci, wreszcie wychodzą z cienia.

Bojowniczki

Czyż nie jest zastanawiające, że w języku polskim wojna jest słowem rodzaju żeńskiego? Wojna, wojenka, wojaczka – wszystkie te odmiany mogą kojarzyć się z dziewczyną, narzeczoną, oblubienicą. Jakby wojna była dla mężczyzny tą przedziwną miłością, kobietą ze snów i kobietą życia zarazem. Widać to w dawnych powieściach historycznych – dość wspomnieć Rocha Kowalskiego z Potopu i jego „małżeństwo” z szablą, panią Kowalską – czy w przyśpiewkach wojskowych, natomiast motyw ten nie jest obecnie popularny. Na całe szczęście. Wojna nie ma w sobie nic z kobiety, chciałoby się powtórzyć za Swietłaną Aleksijewicz. Od czasów drugiej wojny światowej coraz częściej oddawano głos cywilom, pokazując, że wojna nie jest sprawą jedynie umundurowanych. Od kilkunastu zaś lat wsłuchujemy się w kobiece głosy, aby zrozumieć perspektywę doświadczenia wojny nieobecną w dotychczasowym pisaniu historii. Powiedzmy wprost: mamy bohaterów, ale nie mamy bohaterek. Zoë Waxman w niedawno wydanej u nas książce Kobiety Holokaustu udowadnia, że płeć w obliczu nazistowskiego ludobójstwa miała wymierne znaczenie. Kobieta mogła być ofiarą seksualną zarówno nazisty, jak również jednego ze „swoich”. Jakikolwiek protest wobec jednego, jak i drugiego sprawcy był w zasadzie niemożliwy lub kończył się śmiercią. W przypadku wykorzystania przez któregoś z towarzyszy broni dochodzi cała gama emocji związanych ze wstydem: jak oskarżyć, a więc zrównać z okupantem, partyzanta, bojownika getta, powstańca? Być kobietą w czasie wojny to być podwójnie zagrożonym, choć gwałt jedno ma imię.

Kwestia charakteru to książka, która wydobywa z męskiego cienia i z mroku niepamięci kilkanaście kobiet, które walczyły w powstaniu w getcie warszawskim w 1943 roku. Choć w podtytule książki jest słowo „bojowniczki”, w końcowym tekście, jakby kontrapunkcie, Hanka Grupińska w taki sposób dokonuje bardzo umownego portretu zbiorowego:

Nie nazywam ich bojowniczkami, bo to słowo niesie wyobrażenie do nich niepasujące – tak ja myślę. To prawda, że wszystkie one walczyły: przed powstaniem albo w powstaniu, z bronią lub bez broni. Ktoś miał granat lub pistolet, ktoś tylko kij, siekierę, kamień. Jeśli w parze byli chłopak i dziewczyna, to on dostawał pistolet, a dziewczynie zdarzyło się strzelić, kiedy chłopak został ranny albo zginął. One przede wszystkim walczyły postawą: samoobrony i obrony innych. Bo taki był sens ŻOB-u. Nie dać się zabić i nie dać zabijać innych, jak mówił Marek Edelman.

To męska rzecz wziąć karabin, rzucić granat, iść na barykadę – łatwo to ocenić, łatwo opisać i obiektywnie (na przykład liczbą zabitych i rannych) zmierzyć. Ale jak obliczyć i wycenić te wszystkie niemęskie gesty bohaterstwa dnia codziennego: strach dzielony na pół, samotność pokonaną, ratujące wiarę we własne człowieczeństwo marzenia snute o domu, dzieciach, przyszłości? Tego się wycenić nie da. Podobnie niemożliwe jest wartościowanie, co jest bardziej bohaterskie: załatwienie leków, noszenie korespondencji, szmuglowanie broni czy pociąganie za spust i wyciąganie zawleczki. Za wszystko groziła śmierć. Ale bohaterów mamy tylko w rodzaju męskim.

Lilit i Estera

Karolina Sulej, pisząc o Frani Beatus, zamieszcza celne słowa Icchaka Cukiermana. Autorka pisze:

Dwadzieścia lat od upadku powstania Icchak Cukierman stanął przed sądem jako świadek w procesie Adolfa Eichmanna. Powiedział wtedy między innymi tak: „Słowo «łączniczka» nie opisuje tego, czego dokonywały te kobiety. Nie były tylko posłankami. Jako pierwsze szmuglowały broń, granaty, amunicję […]. A do tego te dziewczyny, które ryzykowały swoje życie, przemieszczając się między gettami, zaspokajały nasze najbardziej podstawowe ludzkie potrzeby: niosły nadzieję i dodawały otuchy tym, którzy byli odcięci od świata, pokazywały im, że nie zostali zapomniani. […] Trzeba nazywać te niesamowite dziewczyny kaszarijot, od słowa keszer, które oznacza więź.

Wyjście z zamkniętego getta na aryjską stronę było jak proszenie się o śmierć. A mimo to kobiety dokonywały tego. Tym, które miały tak zwany „dobry wygląd” – zwłaszcza blond włosy lub niebieskie oczy – stawiano wymagania: nie tylko przytomności umysłu, ale także wręcz niezwykłej gry aktorskiej. Kto je nauczył poruszać się swobodnie pomimo paraliżującego strachu, flirtować z niemieckim strażnikami pomimo obrzydzenia, butnie przeklinać szantażystów najgorszymi wyzwiskami istniejącymi w języku polskim? Nikt, życie samo. Obsługi karabinu czy składania granatów domowej roboty mogły nauczyć się na kursach i dorównać w tym mężczyznom. Ale brylowania na ulicy, wyszukiwania kontaktów, lokali do przechowania ludzi, przenoszenia broni, lekarstw, literatury w zakamarkach odzieży – nikt. Szminka i rewolwer, jak pisze w tekście Wstęp. Więcej niż trzy linijki Zuzanna Hertzberg, wstążka i granat, to współistnienie obecne w getcie warszawskim, choć nieobecne na kartach podręczników.

Były dziewuchami tamtego czasu (nazywali je tak członkowie oddziałów AK), wcielając w życie hebrajski symbol kobiety bojowniczki/rebeliantki – Lilit i Estery. Ponosiły wyrzeczenia i trudy, lekceważyły zagrożenia. Robiły rzeczy zarezerwowane dla mężczyzn, ale też znacznie więcej. I płaciły też więcej.

Gdy Niemcy dławili żydowskie powstanie w getcie warszawskim, byli zdumieni, że strzelają do nich kobiety. W przekonaniu nazistów miejsce kobiety wyznaczało potrójne „K” – Kinder, Küche, Kirche (dzieci, kuchnia, kościół). Niemki miały walczyć, ale na froncie biologicznym, czy wręcz rozrodczym. Za urodzenie dzieci III Rzesza przyznawała kobietom ordery państwowe, które nosiły nazwę Krzyża Matki (Mutterkreuz). Dla matki czwórki dzieci przysługiwał krzyż brązowy, dla tej, która miała ich sześcioro – srebrny. Najwyższym odznaczeniem był krzyż złoty dla matki ósemki dzieci. Złośliwi nazywali Krzyż Matki Orderem Królika. Żydówki walczące w getcie warszawskim nie mieściły się w światopoglądzie nazistowskich okupantów. Pomimo tego, że córki Judyty, potomkinie Lilit i Estery, były znane zarówno Polakom, jak i Żydom w czasie okupacji, to zapisana historia nie poświęca im zbyt wiele miejsca. Nie więcej niż przysłowiowe trzy linijki tekstu, zazwyczaj znacznie mniej. Wzmianka, napomknienie. Że ładna, że piękny uśmiech i warkocz. Zamiast „bojowniczki”, enigmatyczne określenie „towarzyszki broni”. Celnie podsumowuje to Monika Tutak-Goll, gdy pisze o Mirze Fuchrer w swoim szkicu pod jakże wymownym tytułem Mira Fuchrer. Ani słowa o miłości:

Wszędzie piszą o niej głównie tak: „towarzyszka życia Anielewicza”, „dziewczyna Mariana”, „żona Anielewicza”. Niektórzy uważają, że była jego cieniem. A może zrobiono z niej jego cień? W większości materiałów, wypowiedzi, cytatów i biogramów Mira jest po prostu uzupełnieniem biografii Mordechaja Anielewicza. Nikt nigdy nie stworzył jej portretu. Nie ma o niej książek, tekstów, artykułów. Szukanie informacji o Mirze to praca tytaniczna, rozczarowująca, wertowanie setek publikacji i archiwalnych dokumentów, by znaleźć notkę, krótką wzmiankę przepisywaną z jednego miejsca w drugie. Albo odkryć, że wszyscy mówili o niej tylko wtedy, gdy opowiadali o Anielewiczu.

Pamięć, po prostu pamięć

Kwestia charakteru przybliża kilkanaście bohaterek w warszawskiego getta. Każdy szkic zaczyna się w ten sam sposób: archiwalne zdjęcie albo naszkicowany ołówkiem portret, kilka faktów, które mieszczą się w symbolicznych trzech linijkach tekstu. Autorki książki dokonały niesamowitej pracy, aby ze skrawków wspomnień wydobyć stojące w cieniu kobiety. Niemal każdy szkic przypomina podążanie za wątłą nicią, która w każdej chwili może się zerwać. Ktoś coś powiedział, ktoś coś przemilczał – jak to zrozumieć dzisiaj? Ta nić często przecina się z inną nicią, łączy z kolejnymi, tworząc niesamowicie splątaną historię. Trudno wyróżnić spośród szkiców tworzących książkę nazwiska konkretnych autorek, bowiem każda z nich, choć ma swój odrębny styl pisania, tworzy podobny tekst. Nie jest to zarzut. Tak musi się stać, gdy wychodzimy od materiału archiwalnego, który jest niezwykle ubogi. Chciałbym jedynie wskazać na tekst Agnieszki Daukszy, która na marginesie opisywanego portretu Rywki Pasamonik tworzy także portret zbiorowy pokolenia bohaterek getta. To dziewczyny przede wszystkim młode, które w większości musiały zbuntować się już wcześniej przeciwko własnym rodzicom i ich wizji Polski. Bez tego pierwszego buntu – wejścia w samodzielność, w samostanowienie, w dorosłość – nie byłoby tego buntu kwietniowego. Trudno też oderwać się od myśli Agnieszki Daukszy, gdy pisze, że wszystkie te biografie zbiegają się razem w bunkrze pod adresem Miła 18W bunkrze tym pod koniec powstania w getcie warszawskim ponieśli śmierć bojownicy Żydowskiej Organizacji Bojowej oraz chroniący się wraz z nimi cywile.[1].

Kwestia charakteru jest także wyrazem hołdu i podziękowania dla Hanki Grupińskiej, bez której książek, a zwłaszcza Odczytania listy, nie powstałaby ta omawiana. Cieszy pomysł redaktorek, Sylwii Chutnik i Moniki Sznajderman, które oddały jej głos na zakończenie. Co pozostaje czytelnikom tej książki, która z jednej strony podsumowuje dotychczasową wiedzę, a jednocześnie wyznacza nowe kierunki badań? Na pewno przekonanie, że bohaterstwo nie mierzy się jedynie męską miarą.

Kwestiacharakteru. Bojowniczki z getta warszawskiego, pod red. Sylwii Chutnik i Moniki Sznajderman, Czarne i Muzeum Historii Żydów Polskich Polin, Wołowiec-Warszawa 2023

Kwestia charakteru. Bojowniczki z getta warszawskiego" pod red. Sylwii  Chutnik i Moniki Sznajderman | #literatura | Culture.pl

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Cielecki, Lilit i Estera, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 199

Przypisy

  1. UNHCR – skrót nazwy: United Nations High Commissioner for Refugees (Wysoki komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców) (przyp. red.).
  2. GCŚ – skrót nazwy: Gdańskie Centrum Świadczeń (przyp. red.).
  3. B. Prus, Kronika tygodniowa, „Kurier Codzienny” 1888, nr 208, s. 2.
  4. Zob. tenże, Lalka, t. 1, Warszawa 1982, s. 347.
  5. M.A. Zawadzki, Przewodnik zakochanych, czyli jak zdobyć szczęście w miłości i powodzenie u kobiet, Warszawa 1903, s. 11.
  6. Pierwszy opublikowano na łamach „Kuriera Warszawskiego” już w roku 1834.
  7. „Wiadomości Matrymonialne” 1926, nr 6, s. 4.
  8. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium. O małżeństwie nieromantycznym, Wołowiec 2022, s. 35–36.
  9. „Wiadomości Matrymonialne” 1926, nr 1, s. 6.
  10. B. Prus, Kronika tygodniowa, „Kurier Codzienny” 1889, nr 351, s. 2.
  11. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium…, s. 87.
  12. Zob. tamże, s. 81–82.
  13. Zob. L. Tołstoj, Sonata Kreutzerowska, tłum. M. Leśniewska [w:] tegoż, Opowiadania o miłości, Kraków 1978, s. 198–200.
  14. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium…, s. 270.
  15. A. Wojtaszek, Fjaka. Sezon na Chorwację, Wołowiec 2023, s. 57. Kolejne cytaty z tego wydania przytaczam w tekście głównym wraz z numerem strony.
  16. Stworzona przez Johna Langshawa Austina, a kontynuowana i rozwinięta przez Johna R. Searle’a teoria aktów mowy (the theory of speech-acts) odrzuca opozycję: mówić–robić. Zdaniem brytyjskiego filozofa i amerykańskiego lingwisty istnieje grupa wypowiedzi performatywnych, których wymówienie nieodzownie związane być musi ze spełnieniem ich treści. Performatywy są więc zarówno słowem, jak i czynem, ich realizacja to nie tylko mówienie, lecz również działanie. Zob. J.L. Austin, Teoria illokucji [w] M. Hempoliński, Brytyjska filozofia analityczna, Warszawa 1974, s. 120–124.
  17. Cytat na podstawie Biblii Tysiąclecia w przekładzie benedyktynów tynieckich.
  18. P. Śpiewak, Księga nad księgami. Midrasze, Kraków 2022, s. 67.
  19. W tym kontekście można przywołać sławny gest niemieckiego filozofa i kompozytora Theodora Adorno, który zawiesił po wojnie swoją twórczość muzyczną, twierdząc, że „pisanie poezji po Auschwitz jest barbarzyństwem”.
  20. Zob. wywiad z autorką na portalu „Głosu Szczecińskiego”, https://gs24.pl/wydaje-plyty-pracuje-nad-filmami-teraz-pisze-tez-ksiazki-kim-jest-szczecinianka-beata-zuzanna-borawska/ar/c11-17105695 [dostęp: 22.04.2023].
  21. B.Z. Borawska, Sama siebie nie pamiętam, Szczecin 2021, s. 7.
  22. Tamże, s. 45.
  23. Tamże, s. 12.
  24. Tamże, s. 18.
  25. Tamże, s. 32, 42.
  26. Tamże, s. 9.
  27. Tamże, s. 17.
  28. Tamże, s. 40.
  29. Określenie zaumnyj jazyk spopularyzował rosyjski pisarz i literaturoznawca Wiktor Szkłowski.
  30. Zob. W. Szkłowski, Wskrzeszenie słowa, tłum. F. Siedlecki [w:] Rosyjska szkoła stylistyki, red. M.R. Mayenowa, Z. Saloni, Warszawa 1970.
  31. Zob. W. Szkłowski, Sztuka jako chwyt, tłum. R. Łużny [w:] Teorie literatury XX wieku. Antologia, red. A. Burzyńska, M.P. Markowski, Kraków 2006.
  32. Sformułowanie Elizy Kąckiej z opisu wydawniczego książki, https://wydawnictwo-granda.pl/debiut-beaty-zuzanny-borawskiej [dostęp: 22.04.2023].
  33. W bunkrze tym pod koniec powstania w getcie warszawskim ponieśli śmierć bojownicy Żydowskiej Organizacji Bojowej oraz chroniący się wraz z nimi cywile.
  34. R. Hetman, Las zbliża się powoli, Warszawa 2022, s. 97.
  35. Tamże, s. 65.
  36. Tamże, s. 99.
  37. Wielki strach, reż. P. Carlucci Sforza, Polska 2020. Film dokumentalny został poświęcony tym samym wydarzeniom co reportaż Hetmana.
  38. R. Hetman, Las…, s. 12–13.
  39. Tamże, s. 261.
  40. Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” – w skrócie GS, to nazwa spółdzielni, które właściwie miały państwowy monopol na handel na wsi w PRL.
  41. Hetman, Las…, s. 122.
  42. Tamże, s. 139.
  43. H. Birenbaum, Nadzieja umiera ostatnia, Oświęcim 2017, s. 5.
  44. I. Bartosik, A. Wilda, Ja z krematorium Auschwitz. Rozmowa z Henrykiem Mandelbaumem, byłym więźniem Sonderkommando w KL Auschwitz, Oświęcim 2017, s. 53.
  45. Josef Fritzl przez 24 lata więził i gwałcił swoją córkę Elisabeth Fritzl. Sprawa wyszła na jaw w 2008 roku. Szerzej na ten temat zob. S. Marsh, B. Pancevski, Zbrodnie Josefa Fritzla. Analiza faktów, tłum. J. Bogunia, D. Juraszek, Warszawa 2010. Historia stała się kanwą powieści Pokój (2010), zob. E. Donoghue, Pokój, tłum. E. Borówka, Katowice 2011.
  46. Personalia bohaterów zostały zmienione przez autorkę.
  47. K. Włodkowska, Na oczach wszystkich. Historia przypadku polskiego Fritzla, Warszawa 2022, s. 7. Dalsze cytaty z tego wydania utworu umieszczam w nawiasach zwykłych z oznaczeniem NOW.
  48. W czerwcu 2017 roku gdański sąd wymierzył Mariuszowi S. karę 25 lat pozbawienia wolności.
  49. „Kultura jest kontekstem, czymś, w czego ramach wszystkie te rzeczy można w sposób zrozumiały – to jest – posługując się opisem gęstym – opisać”, C. Geertz, Interpretacja kultur. Wybrane eseje, tłum. M. Piechaczek-Borkowska, Kraków 2005, s. 29.
  50. Kamerdyner, reż. F. Bajon, Polska 2018. Ta wizualna, epicka opowieść o skomplikowanych losach Pomorza Środkowego prezentuje słowa pojawiające się w książce: „Bękart na Kaszubach jest jak ostatni snop zboża, którego nikt nie chce wiązać” (NOW, s. 108).
  51. G. Grass, Blaszany bębenek, tłum. S. Błaut, Gdańsk 2013, s. 482–483.
  52. Również zob. A. Kwaśniewska, Choroba jako klątwa. Analiza i kontekst dyskursu medialnego dotyczącego tzw. genu kaszubskiego, „Lud” 2017, t. 101, s. 231–251.
  53. K. Włodkowska, Uraz, rozm. P. Reiter, „Wysokie Obcasy” 2022, nr 50, s. 26.
  54. J. Kopińska, Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?, Warszawa 2015.
  55. J. Kopińska, Polska odwraca oczy, Warszawa 2016
  56. K. Jaspers, O tragiczności, tłum. A. Wołkowicz [w:] tegoż, Filozofia egzystencji. Wybór pism, wyb. S. Tyrowicz, tłum. D. Lachowska, A. Wołkowicz, Warszawa 1990, s. 339–340.

Powiązane artykuły

13.04.2023

Nowy Napis Co Tydzień #198 / Śladem zbrodni w Dębrzynie

Czas bezpośrednio po drugiej wojnie światowej to w wielu miejscach Polski okres, o którym nie chce się pamiętać. Traumy nigdy nie zostały przepracowane, a więc i rany nie zdążyły się zabliźnić. Pamiętam, że gdy byłem małym chłopcem, babcia opowiedziała mi o dowódcy „szwadronu śmierci”, który pod szyldem Polskiej Partii Robotniczej załatwiał prywatne sprawy i mordował ludzi – jego ludzie okradali rodziny pomordowanych, kłamali, że dzięki zapłaceniu okupu aresztowany powróci do domu. Nie wracał. Babka z nieskrywaną radością relacjonowała zastrzelenie tego człowieka przez akowców. Ta radość jawi mi się dziwną, ponieważ gdy zginął, babcia miała dwanaście lat. Ale tę historię usłyszałem tylko raz – więcej nie chciała jej powtórzyć, mimo że wielokrotnie o to prosiłem. Wiele rejonów Polski ma takie właśnie historie, opowieści o mordowaniu swoich, o wykorzystywaniu czasów bezprawia do załatwiania własnych porachunków. Do tego okresu zabiera nas Rafał Hetman, autor reportażu Las zbliża się powoli, który stara się wrócić do spraw osób pomordowanych w lesie Dębrzyna. Na tym jednak nie kończy, śledzi losy tej zbrodni – przez wczesne lata PRL – do dzisiaj. Przywołuje ustalenia dziennikarzy, którzy opisywali sprawę po 1989 roku, zagląda także do śledztwa prowadzonego przez Instytut Pamięci Narodowej.

Zauważmy już na wstępie, że ten reportaż to podróż przerażająca, prowadząca do Conradowskiego „jądra ciemności”. Muszę przyznać, że przyglądanie się temu procesowi – wyłaniającemu się z ułamków narracji – uważam za jedno z najcenniejszych, choć najbardziej przygnębiających doświadczeń podczas lektury tej książki. Jak wygląda anatomia zbrodni? Czego potrzeba, żeby człowiek zaczął mordować? Okazuje się, że naprawdę niewiele. Wystarczy, że skończy się wojna. Ludzie będą biedni, a w okolicy zaroi się od nieposprzątanych ciał żołnierzy, dodajmy: żołnierzy uzbrojonych. Ta broń stanie się wkrótce narzędziem zbrodni. Hetman relacjonuje jeden z donosów, z którego dowiadujemy się, że zadenuncjowany „sąsiad zabrał broń zastrzelonym przez Sowietów żołnierzom, których ciała leżały w ogrodzie […]”R. Hetman, Las zbliża się powoli, Warszawa 2022, s. 97.[1]. Jak wynika z relacji miejscowego komendanta – porucznika Urbana, w Przeworsku mordują wszyscy: byli akowcy, sowieccy dezerterzy, czerwonoarmiści, dezerterzy z milicji, zwykli bandyci czy „żołnierze wyklęci”. Łupem padają zwykli ludzie, ale także instytucje państwowe, jak szpitale czy posterunki Milicji Obywatelskiej. Toteż trudno odróżnić, co jest celem politycznym, a co – rabunkowym. Porucznik Urban rozstrzyga to arbitralnie. Tak się kształtuje rzeczywistość pierwszych lat po wyzwoleniu, słaba jeszcze wtedy władza oraz skupienie się na walce politycznej doprowadziło do klimatu zbrodni, której sprawcy pozostali – w większości – bezkarni. W tym bezprawiu rządził silniejszy, ten, kto miał broń i mógł skrzyknąć kilku ludzi. Napady, mordy i rabunki mnożyły się jak grzyby po deszczu. Przytoczę opis tylko jednego z nich.

Tuż po świętach Bożego Narodzenia, 27 grudnia, do domu Siurtów w Gniewczynie weszło trzech ludzi i zastrzeliło Józefa Siurtę, jego dwudziestojednoletnią córkę Stefanię i dwóch synów – siedemnastoletniego Stanisława i jedenastoletniego Władysława. Do żony Anny też strzelili, ale przeżyła. Trafiła do szpitala w Przeworsku. Po kilku dniach dwóch mężczyzn weszło do sali szpitalnej, w której leżała Siurtowa, i tam dobiło ją kilkoma strzałami Tamże, s. 65.[2].

To zaledwie pojedyncza relacja wstrząsającej zbrodni, u Hetmana jest ich dużo więcej, nie przesadzę, jeśli powiem, że te opowieści mnie porażają. Makabryczny jest nie tylko czas zbrodni, bezpośrednio po świętach, ale nade wszystko to, że bandyci weszli do szpitala i tam dobili ofiarę. Dzięki temu poznajemy okoliczności, z których wyrosły zbrodnie w lesie Dębrzyna. Schemat mordów był podobny: zabierano wracających pociągami z robót w Niemczech ludzi do lasu, tam ich okradano i mordowano na różne sposoby – strzelając do nich czy wieszając ich nago na drzewach. Aby zginąć, wystarczyło być dobrze ubranym, jak jedna z ofiar, która była widziana w okolicy, a potem została znaleziona, prawie nago, martwa w lesie z dziurą w czole. „Ktoś rabował w lesie. Ktoś zabijał. Tyle”Tamże, s. 99.[3] – pisze Hetman. Sprawa bulwersuje, wśród sprawców, którzy byli wskazywani w zeznaniach, pojawiają się bardzo młodzi mężczyźni, między innymi uczeń liceum. Pokazuje to stopień zdemoralizowania w pierwszych latach po wyzwoleniu. Zresztą reportażysta, powołując się na literaturę przedmiotu, próbuje wyjaśnić genezę tego zjawiska – dokonuje więc przeglądu wielu pozycji historycznych czy psychologicznych. Nie popada jednak w nadmierne filozofowanie czy moralizatorski ton.

***

Istotny jawi mi się cel wydania recenzowanej publikacji. Moim zdaniem dobrze ujawnia go jeden z cytowanych w reportażu mężczyzn, który podczas dyskusji po projekcji filmu Wielki strachWielki strach, reż. P. Carlucci Sforza, Polska 2020. Film dokumentalny został poświęcony tym samym wydarzeniom co reportaż Hetmana.[4] mówi:

Inaczej jak bestialstwem tego, co się zdarzyło, nie można nazwać, ale należy o tym pamiętać. Należy o tym mówić. Wielu od razu odbiera to jako głos antypolski, pokazujący, że my wszyscy to robiliśmy. Nie, nie wszyscy, ale takie jednostki się zdarzałyR. Hetman, Las…, s. 12–13.[5].

Właściwie te słowa można by przyjąć za deklarację ideową, towarzyszącą recenzowanej pozycji. Nie chodzi w niej o rzucanie nazwiskami, piętnowanie potomków morderców, tylko – o danie świadectwa temu, co się stało. „Nie chciałbym mówić o nazwiskach sprawców, bo mógłbym skrzywdzić jakaś rodzinę”Tamże, s. 261.[6] – zeznaje świadek przesłuchiwany przez Instytut Pamięci Narodowej. Społeczność żyła obciążona zmową milczenia przez wiele lat – ujawnianie szerokiej publiczności potencjalnych sprawców, których winy nie udowodniono, a których zbrodnie się przedawniły, mogłyby tę społeczność rozsadzić. Tym bardziej, że mimo świetnie przeprowadzonego śledztwa, nadal jest wiele znaków zapytania. Nie wiadomo do końca, kto mordował oraz kto zginął w lesie. Zamiast ślepego oskarżania Hetman dokonuje rozliczenia umożliwiającego przepracowanie traum. Szansa na rzetelne śledztwo została utracona. Władze państwowe zawiodły, między innymi nie wiążąc donosu przeciw Władysławowi K. z wcześniejszymi zeznaniami, którymi go obciążono. Sprawstwo zbrodni dałoby się z pewnością ustalić, gdyby zapewnić sparaliżowanym świadkom ochronę, a samych podejrzanych skutecznie izolować i zmusić do zeznań. Ale wtedy władze były bardziej zajęte ściganiem wrogów ustroju niż ochroną obywateli przed atakami pospolitych bandytów. Jedno ze źródeł Urzędu Bezpieczeństwa, „Młot”, relacjonował, że podsłuchał, jak jeden z pracowników Gminnej SpółdzielniGminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” – w skrócie GS, to nazwa spółdzielni, które właściwie miały państwowy monopol na handel na wsi w PRL.[7] w Przeworsku opowiadał o morderstwach w lesie. „Na koniec dodał, że niektórzy z morderców są dziś na stanowiskach w partii, a wcześniej byli w AK”Hetman, Las…, s. 122.[8]. Śledztwo trwało, ponieważ podejrzewano związek z „żołnierzami wyklętymi”. Ubecy ustalili, kto zabijał, jednak finalnie postanowili sprawy zaniechać. Czytamy:

Kilka dni później powstał raport, w którym przeworskie UB podsumowało swoją pracę i jej wyniki. Wyjaśniono, że rozpracowywane osoby nie działały w latach 1945–1946 w zbrojnej organizacji, której celem było obalenie władzy, podejrzani nie mordowali też „działaczy państwowych”. UB przyznało, że udało się potwierdzić, że rozpracowywane osoby należały do bandy rabunkowej, to jest rabowały i mordowały ludzi dla zysku. Wśród ofiar wskazano również osoby narodowości ukraińskiej i żydowskiejTamże, s. 139.[9].

UB nie miało interesu w kontynuowaniu sprawy, więc sprawcy nie zostali ukarani. Śmierć dziesiątek ludzi została pominięta.

***

Reportaż Hetmana został podbudowany potężną kwerendą – mamy do czynienia z obszernym zasobem materiałów archiwalnych. Ponadto pojawiają się tutaj relacje okolicznych mieszkańców, którzy w pewien sposób byli świadkami tej zbrodni. Niebezpośrednimi świadkami, ale często dziećmi tych, którzy woleli o niej nie pamiętać, woleli jej nie widzieć. Narracja kształtuje się więc z ułomków i pojedynczych obrazów, których tutaj dużo. Wreszcie z przemilczeń. Dla bohaterów reportażu było to z pewnością kosztowne, emocjonalne drapanie ran. Jednak potrzebne, bo umożliwiające oczyszczenie.

Warto wspomnieć, że książka została napisana w przystępny sposób, narracja jest wartka, dobrze dopasowana do toczącego się reporterskiego śledztwa. Nie nuży czytelnika, wręcz przeciwnie – utrzymuje go bezustannie w napięciu – wynika to nie tylko z treści, lecz także z formy, którą zastosowano w tym reportażu. Styl jest rzeczowy, dokładnie referuje to, co niezbędne, gdy pojawiają się cytaty ze źródeł, to zawsze ma to uzasadnienie.

Czy książkę czyta się przyjemnie? Nie i nie powinno się tak czytać. Bo to publikacja, która powinna wywoływać w odbiorcy dyskomfort. Las zbliża się powoli to dręcząca lektura, ale dręcząca w sposób potrzebny, ujawnia bowiem prawdę o polskiej historii, nie tylko rehabilitując ofiary, lecz także dopominając się o ich pamięć. Z całą pewnością – mimo dobrego stylu – czytanie tej książki nie dostarcza satysfakcji w sensie rozrywkowym, natomiast w sensie antropologicznym jest to tekst wart uwagi. To rekonstrukcja zbrodni domowej, gdy Polak mordował Polaka dla płaszcza czy zegarka. Zbrodni przemilczanej. Niewygodnej. Lokalnej.

Podsumowując, Las zbliża się powoli to reportaż dojmujący, ale niezwykle potrzebny. To pisanie historii, która dawniej została przeoczona. Naszemu społeczeństwu nadal nie udało się skutecznie przepracować traum wyniesionych z drugiej wojny światowej i okresu bezpośrednio po niej następującym. To poniekąd rana, która tylko z pozoru się zabliźniła. Tymczasem traumy te należy skutecznie przepracować, mierząc się z nimi. Reportaż Hetmana to robi – i choćby dlatego zasługuje na to, by go przeczytać. Jednak powodów jest więcej, toteż wymienię kilka: recenzowana publikacja rekonstruuje rzeczywistość po wyzwoleniu, przybliża nam szereg postaci z tamtego okresu, unaocznia nieskuteczność władzy zajętej narzucaniem komunizmu, rozbitej, wreszcie portretuje społeczeństwo zdemoralizowane wojną. Kończąc, stwierdzam, że autor wykonał kawał dobrej roboty reporterskiej. Gratuluję!

R. Hetman, Las zbliża się powoli. Kto po wojnie mordował w Dębrzynie, Czarne, Wołowiec 2022.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Dariusz Żółtowski, Śladem zbrodni w Dębrzynie, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 198

Przypisy

  1. UNHCR – skrót nazwy: United Nations High Commissioner for Refugees (Wysoki komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców) (przyp. red.).
  2. GCŚ – skrót nazwy: Gdańskie Centrum Świadczeń (przyp. red.).
  3. B. Prus, Kronika tygodniowa, „Kurier Codzienny” 1888, nr 208, s. 2.
  4. Zob. tenże, Lalka, t. 1, Warszawa 1982, s. 347.
  5. M.A. Zawadzki, Przewodnik zakochanych, czyli jak zdobyć szczęście w miłości i powodzenie u kobiet, Warszawa 1903, s. 11.
  6. Pierwszy opublikowano na łamach „Kuriera Warszawskiego” już w roku 1834.
  7. „Wiadomości Matrymonialne” 1926, nr 6, s. 4.
  8. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium. O małżeństwie nieromantycznym, Wołowiec 2022, s. 35–36.
  9. „Wiadomości Matrymonialne” 1926, nr 1, s. 6.
  10. B. Prus, Kronika tygodniowa, „Kurier Codzienny” 1889, nr 351, s. 2.
  11. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium…, s. 87.
  12. Zob. tamże, s. 81–82.
  13. Zob. L. Tołstoj, Sonata Kreutzerowska, tłum. M. Leśniewska [w:] tegoż, Opowiadania o miłości, Kraków 1978, s. 198–200.
  14. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium…, s. 270.
  15. A. Wojtaszek, Fjaka. Sezon na Chorwację, Wołowiec 2023, s. 57. Kolejne cytaty z tego wydania przytaczam w tekście głównym wraz z numerem strony.
  16. Stworzona przez Johna Langshawa Austina, a kontynuowana i rozwinięta przez Johna R. Searle’a teoria aktów mowy (the theory of speech-acts) odrzuca opozycję: mówić–robić. Zdaniem brytyjskiego filozofa i amerykańskiego lingwisty istnieje grupa wypowiedzi performatywnych, których wymówienie nieodzownie związane być musi ze spełnieniem ich treści. Performatywy są więc zarówno słowem, jak i czynem, ich realizacja to nie tylko mówienie, lecz również działanie. Zob. J.L. Austin, Teoria illokucji [w] M. Hempoliński, Brytyjska filozofia analityczna, Warszawa 1974, s. 120–124.
  17. Cytat na podstawie Biblii Tysiąclecia w przekładzie benedyktynów tynieckich.
  18. P. Śpiewak, Księga nad księgami. Midrasze, Kraków 2022, s. 67.
  19. W tym kontekście można przywołać sławny gest niemieckiego filozofa i kompozytora Theodora Adorno, który zawiesił po wojnie swoją twórczość muzyczną, twierdząc, że „pisanie poezji po Auschwitz jest barbarzyństwem”.
  20. Zob. wywiad z autorką na portalu „Głosu Szczecińskiego”, https://gs24.pl/wydaje-plyty-pracuje-nad-filmami-teraz-pisze-tez-ksiazki-kim-jest-szczecinianka-beata-zuzanna-borawska/ar/c11-17105695 [dostęp: 22.04.2023].
  21. B.Z. Borawska, Sama siebie nie pamiętam, Szczecin 2021, s. 7.
  22. Tamże, s. 45.
  23. Tamże, s. 12.
  24. Tamże, s. 18.
  25. Tamże, s. 32, 42.
  26. Tamże, s. 9.
  27. Tamże, s. 17.
  28. Tamże, s. 40.
  29. Określenie zaumnyj jazyk spopularyzował rosyjski pisarz i literaturoznawca Wiktor Szkłowski.
  30. Zob. W. Szkłowski, Wskrzeszenie słowa, tłum. F. Siedlecki [w:] Rosyjska szkoła stylistyki, red. M.R. Mayenowa, Z. Saloni, Warszawa 1970.
  31. Zob. W. Szkłowski, Sztuka jako chwyt, tłum. R. Łużny [w:] Teorie literatury XX wieku. Antologia, red. A. Burzyńska, M.P. Markowski, Kraków 2006.
  32. Sformułowanie Elizy Kąckiej z opisu wydawniczego książki, https://wydawnictwo-granda.pl/debiut-beaty-zuzanny-borawskiej [dostęp: 22.04.2023].
  33. W bunkrze tym pod koniec powstania w getcie warszawskim ponieśli śmierć bojownicy Żydowskiej Organizacji Bojowej oraz chroniący się wraz z nimi cywile.
  34. R. Hetman, Las zbliża się powoli, Warszawa 2022, s. 97.
  35. Tamże, s. 65.
  36. Tamże, s. 99.
  37. Wielki strach, reż. P. Carlucci Sforza, Polska 2020. Film dokumentalny został poświęcony tym samym wydarzeniom co reportaż Hetmana.
  38. R. Hetman, Las…, s. 12–13.
  39. Tamże, s. 261.
  40. Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” – w skrócie GS, to nazwa spółdzielni, które właściwie miały państwowy monopol na handel na wsi w PRL.
  41. Hetman, Las…, s. 122.
  42. Tamże, s. 139.
  43. H. Birenbaum, Nadzieja umiera ostatnia, Oświęcim 2017, s. 5.
  44. I. Bartosik, A. Wilda, Ja z krematorium Auschwitz. Rozmowa z Henrykiem Mandelbaumem, byłym więźniem Sonderkommando w KL Auschwitz, Oświęcim 2017, s. 53.
  45. Josef Fritzl przez 24 lata więził i gwałcił swoją córkę Elisabeth Fritzl. Sprawa wyszła na jaw w 2008 roku. Szerzej na ten temat zob. S. Marsh, B. Pancevski, Zbrodnie Josefa Fritzla. Analiza faktów, tłum. J. Bogunia, D. Juraszek, Warszawa 2010. Historia stała się kanwą powieści Pokój (2010), zob. E. Donoghue, Pokój, tłum. E. Borówka, Katowice 2011.
  46. Personalia bohaterów zostały zmienione przez autorkę.
  47. K. Włodkowska, Na oczach wszystkich. Historia przypadku polskiego Fritzla, Warszawa 2022, s. 7. Dalsze cytaty z tego wydania utworu umieszczam w nawiasach zwykłych z oznaczeniem NOW.
  48. W czerwcu 2017 roku gdański sąd wymierzył Mariuszowi S. karę 25 lat pozbawienia wolności.
  49. „Kultura jest kontekstem, czymś, w czego ramach wszystkie te rzeczy można w sposób zrozumiały – to jest – posługując się opisem gęstym – opisać”, C. Geertz, Interpretacja kultur. Wybrane eseje, tłum. M. Piechaczek-Borkowska, Kraków 2005, s. 29.
  50. Kamerdyner, reż. F. Bajon, Polska 2018. Ta wizualna, epicka opowieść o skomplikowanych losach Pomorza Środkowego prezentuje słowa pojawiające się w książce: „Bękart na Kaszubach jest jak ostatni snop zboża, którego nikt nie chce wiązać” (NOW, s. 108).
  51. G. Grass, Blaszany bębenek, tłum. S. Błaut, Gdańsk 2013, s. 482–483.
  52. Również zob. A. Kwaśniewska, Choroba jako klątwa. Analiza i kontekst dyskursu medialnego dotyczącego tzw. genu kaszubskiego, „Lud” 2017, t. 101, s. 231–251.
  53. K. Włodkowska, Uraz, rozm. P. Reiter, „Wysokie Obcasy” 2022, nr 50, s. 26.
  54. J. Kopińska, Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?, Warszawa 2015.
  55. J. Kopińska, Polska odwraca oczy, Warszawa 2016
  56. K. Jaspers, O tragiczności, tłum. A. Wołkowicz [w:] tegoż, Filozofia egzystencji. Wybór pism, wyb. S. Tyrowicz, tłum. D. Lachowska, A. Wołkowicz, Warszawa 1990, s. 339–340.

Powiązane artykuły

13.04.2023

Nowy Napis Co Tydzień #198 / Dwa oblicza pamięci

Bogdan Bartnikowski, były więzień Auschwitz-Birkenau, na pełne uznania stwierdzenie: „ale ty masz pamięć” – odpowiada:

Mam. Ale to cholerna pamięć. Wciąż za dużo się myśli o pobycie w Birkenau, nie zapomina się, a lepiej by było wyrzucić tamte obrazy z głowy raz na zawsze. Myśleć tylko o tym, co teraz. Tymczasem przed oczami znów zjawia się obóz, wlokący się ludzie jak kościotrupy, na których zaczyna się w pewnym momencie patrzeć jak na coś normalnego, choć wiadomo, że jeszcze parę razy przesuną nogami i padną, i nikt ich nie podniesie. I jeszcze pamiętam te kominy buzujące ogniem dzień i noc. Długo leżysz, sen nie przychodzi, no wreszcie przed oczami jakiś obraz zwykłego dnia, i nagle masz ci los! Znowu widzę obóz… I ja w nim jestem.

Leżę nieruchomo. Usnąć, usnąć…

Powroty do Auschwitz są zapisem wspomnień Bogdana Bartnikowskiego, który trafił do obozu koncentracyjnego mając dwanaście lat. Świat kominów, głodu i egzekucji widziany oczami dziecka zawarł w książce Dzieciństwo w pasiakach. Najnowsza książka dotyczy przede wszystkim życia z pamięcią obozu; pamięcią niechcianą, kłopotliwą. Tą, o której sam pisze: cholerna.

Życie z pamięcią

Flashbacki, przebitki przeszłości, natrętne wspomnienia – obrazy obozu koncentracyjnego nie chcą odejść. Interesujące jest, w jaki sposób byli więźniowie radzą sobie z pamięcią własnych przeżyć. Niektórzy spisują swoje wspomnienia zaraz po zakończeniu wojny, jakby chcieli jak najszybciej zrzucić z siebie Auschwitz i ostatecznie, raz na zawsze, z niego wyjść. Seweryna Szmaglewska opublikowała Dymy nad Birkenau już w 1945 roku, później ukazują się wspomnienia Miklósa Nyiszli Byłem asystentem doktora Mengele. W 1947 roku czytelnicy otrzymują dwa wstrząsające studia ludzkich zachowań w postaci książek Primo Leviego Czy to jest człowiek oraz Tadeusza Borowskiego Pożegnanie z Marią. Wymienione książki do dziś uchodzą za wyjątkowe zarówno ze względu na literacką wartość, jak również intensywność niedawnych przeżyć. Autorzy piszą o rzeczywistości, która się wydarzyła, a świadków – w postaci towarzyszy niedoli i pozostałości poobozowych – jest wciąż bez liku. Jednocześnie zapewne zdają sobie sprawę z paradoksu pamięci, w którym tkwią. Z jednej strony pisać, aby dać świadectwo i świat nie zapomniał (wymiar globalny), ale z drugiej strony zapomnieć, aby dalej żyć, założyć rodzinę, realizować się (wymiar jednostkowy).

Inni byli więźniowie obozów koncentracyjnych publikują później, jakby potrzebowali więcej czasu, znalezienia własnego języka do wyrażenia niewyrażalnego. Ich wspomnienia ukazują się, gdy pierwsza fala zainteresowań rozsianym „archipelagiem Auschwitz” już opada, gdy ludzie są pochłonięci nowym, powojennym życiem. Impulsem do powrotu do wspomnień, do zamkniętych drzwi do własnej przeszłości, stają się głośne i medialne procesy Eichmanna (rok 1961) i procesy frankfurckie dotyczące załogi Auschwitz (zakończone w 1965 roku). Były one relacjonowane w gazetach i radiu, co spowodowało, że część świadków otworzyła drzwi do własnej pamięci i zaczęła pisać książki. Najtrafniej oddają to słowa Haliny Birenbaum, która pisała:

Przysłuchiwałam się procesowi w Jerozolimie. Moje pochodzenie i koleje mojego życia przestały być anonimowe. Pozwoliło mi to odzyskać świadomość, że i ja przybyłam tutaj skądś, miałam rodzinę, żyłam wśród innych ludzi, chociaż teraz już ani tych ludzi, ani tego życia nie było H. Birenbaum, Nadzieja umiera ostatnia, Oświęcim 2017, s. 5.[1].

Nadzieja umiera ostatnia jej autorstwa ukazała się w 1967 roku i jest zapisem przeżyć dziewczynki, która staje się nastolatką za drutami kolczastymi. Adolf Gawalewicz publikuje wstrząsające studium otchłani głodowej śmierci (Refleksje z poczekalni do gazu) w 1968 roku, zaś dwa lata później ukazuje się dzieło francuskiej pisarki Charlotte Delbo Żaden z nas nie powróci. Listę tę – wszak skrótową – można z pewnością rozwijać jeszcze dalej. Dla historyków świadectwa byłych więźniów obozów koncentracyjnych pozostaną trudnym pytaniem: bardziej ufać tym zapisom, które powstały w stosunkowo krótkim czasie po wyzwoleniu, czy tym, gdzie psychika ludzka w jakiś sposób „opracowała” na potrzeby własnego życia psychicznego dramatyczne wspomnienia? Ciekawą osobą w tym przypadku jest Henryk Mandelbaum, były więzień Sonderkommando w Auschwitz-Birkenau. W latach powojennych nie interesuje się nazbyt historią dawnego obozu koncentracyjnego. Rzuca się w wir życia, jakby chciał nadrobić stracony czas. Dopiero w latach siedemdziesiątych próbuje spisać swoje wspomnienia, które jednak ostatecznie niszczy. Dopiero w 2008 roku ukazuje się przełomy wywiad-rzeka pod tytułem Ja z krematorium Auschwitz, gdzie Henryk Mandelbaum opowiada w sposób niezwykle precyzyjny i szczegółowy o więźniach zmuszonych do palenia zwłok innych więźniów. Choć minęło tyle czasu, jego pamięć bez zmian zachowała obraz wstrząsających wydarzeń. A jednak – co też jest fascynujące i kłopotliwe zarazem dla historyków – Mandelbaum pytany o zwłoki dzieci, które Sonderkommando musiało spalić, zawsze zdecydowanie zaprzeczał:

Ale ja tego nie widziałem! Rozmawiacie z poważnym człowiekiem, przeżyłem bardzo wiele. Nie po to tutaj przyszedłem, żeby was okłamywać. Jak nie wiem, to mówię, że nie wiem. Ja dzieci nie widziałem. Może ich nie było na mojej zmianie? […] Były niewiasty. Ale dzieci? Przecież bym pamiętał, jak dzieci idą do gazu, jak się paląI. Bartosik, A. Wilma, Ja z krematorium Auschwitz. Rozmowa z Henrykiem Mandelbaumem, byłym więźniem Sonderkommando w KL Auschwitz, Oświęcim 2017, s. 53.[2].

Jeszcze inaczej, na zupełnym przeciwieństwie pracy z własną pamięcią, można wskazać Otto Dov Kulkę i jego Pejzaże metropolii śmierci. Autor jest historykiem Zagłady, ale także byłym więźniem Auschwitz-Birkenau. Do obozu trafił jako dziecko. Otto Dov Kulka przyjął ciekawą postawę badacza. Zajmuje się wszystkimi aspektami obozów koncentracyjnych, z wyjątkiem losu dzieci. Na ten temat niczego nie czyta, nie słucha świadectw innych byłych więźniów. Zamiast tego wydobywa ze swej pamięci obrazy obozu, które pojawią się w jego snach, medytacjach, poetyckiej melancholii.

Czytelnik pozostaje bezradny wobec tych świadectw. Może jedynie wczytywać się w złośliwe gry pamięci: nazbyt dokładnej, wybiórczej, ubarwiającej.

Zapamiętać, zapomnieć

Na tle powyższej – pobieżnej i skrótowej – listy wydanych wspomnień byłych więźniów obozów koncentracyjnych książka Bogdana Bartnikowskiego jest inna. Powroty do Auschwitz traktują w całości o pamięci. To zarazem wspomnienia dziecka wrzuconego w świat ogrodzony drutami, jak również, i to zagadnienie interesuje mnie najbardziej, życie z pamięcią Auschwitz. Przedstawiony w niniejszej książce zapis skradzionego przez wojnę dzieciństwa można potraktować jako dopowiedzenie do Dzieciństwa w pasiakach. Druga część, traktująca o życiu po Auschwitz, zdaje się być nowością. A przynajmniej opowiedziana jest znacznie obszerniej niż do tej pory. Zdecydowana większość byłych więźniów obozów sygnalizowała ową „cholerną pamięć”, ale nie przedstawiała bardziej wyczerpujących opisów. Agnieszka Dauksza, przeprowadzając rozmowy z ocalałymi (Klub Auschwitz i inne kluby), wskazywała na to, że pamięć o wojnie jest wciąż zapisana w ich ciałach, gestach, nawykach. Stąd jej propozycja, aby zamiast określenia „ocaleni” wprowadzić pojęcie „przeżywcy”. Powroty do Auschwitz Bogdana Bartnikowskiego pokazują, jak bardzo jest to zasadne.

Bartnikowski po wyzwoleniu nie myśli o Auschwitz. Rzuca się w wir życia: jest dzieckiem, pochłania go szkoła, życie z kolegami i starania o materialny byt (żywność, ubrania) w powojennej Warszawie. Wspomnienia obozu zaczynają powracać, gdy życie staje się stabilne. Bartnikowski usamodzielnia się; ma pracę i zakłada rodzinę. To wtedy, gdy nie trzeba wytężać sił psychicznych na pokonanie trudności każdego dnia, pamięć zaczyna przywoływać wspomnienia. Z relacji autora Powrotów do Auschwitz wynika, że są to wspomnienia na zasadzie flashbacków, czyli mimowolnych, silnych skojarzeń z życia codziennego, które potrafią przenieść w czasie do życia obozowego. Nagle usłyszany język niemiecki, silniejsze potrącenie w plecy czy samotnie stojący wagon towarowy stają się wehikułami czasu.

Dwadzieścia lat nie byłem tam, gdzie nas wtedy zawieźli. Nie chciałem tam wracać. Pragnąłem zapomnieć, lecz się nie dawało. Nie zamierzałem jechać do obozu, ale on przyjeżdżał do mnie. W nocy i w dzień.

Powroty Bogdana Bartnikowskiego do Auschwitz są wielorakie. To przede wszystkim rzeczywiste przybycie do byłego obozu koncentracyjnego. A za pierwszym przyjazdem – dwadzieścia lat po opuszczeniu go – były kolejne. Niektóre, poprzez upływ czasu i nieporadność językową wobec ludobójczego okrucieństwa, stają się nieco groteskowe. Bartnikowski zżyma się, gdy zaproszony na kolejną rocznicę wyzwolenia Auschwitz otrzymuje od organizatorów plakietkę z napisem „gość honorowy”. Innym rodzajem „powrotów” są spotkania z młodzieżą lub czytelnikami jego książek. Uwielbia je, a jednocześnie traktuje jako powinność:

Fakt, każdy człowiek często wraca myślami do tego, co mu się w przeszłości przydarzyło. Najmilej myśli się i mówi o wydarzeniach radosnych, o sukcesach (każdy przecież miewa jakieś osobiste sukcesy), ale do wspomnień o porażkach czy wręcz tragediach wraca się niechętnie. A ja muszę – taki już los tych, którzy przeszli przez piekło wojny. I gdy stoję przed zgromadzonymi, obojętnie, młodymi czy wiekowymi, gdy przywołuję wojenne obrazy czy obozowe przeżycia, cały czas wodzę oczami po sali. Czy słuchają mnie?

Każde spotkanie ze świadkiem historii jest poruszające, ale to Bogdan Bartnikowski zwraca uwagę na koszt, jaki ponosi: znowu noc nieprzespana, ponownie trudny powrót do codzienności. Czytelnik Powrotów do Auschwitz zdaje sobie sprawę, jaką cenę pamięci musi płacić każdego dnia ocalony.

Bogdan Bartnikowski, Powroty do Auschwitz, Prószyński i S-ka, Warszawa 2022

okładka

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Cielecki, Dwa oblicza pamięci, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 198

Przypisy

  1. UNHCR – skrót nazwy: United Nations High Commissioner for Refugees (Wysoki komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców) (przyp. red.).
  2. GCŚ – skrót nazwy: Gdańskie Centrum Świadczeń (przyp. red.).
  3. B. Prus, Kronika tygodniowa, „Kurier Codzienny” 1888, nr 208, s. 2.
  4. Zob. tenże, Lalka, t. 1, Warszawa 1982, s. 347.
  5. M.A. Zawadzki, Przewodnik zakochanych, czyli jak zdobyć szczęście w miłości i powodzenie u kobiet, Warszawa 1903, s. 11.
  6. Pierwszy opublikowano na łamach „Kuriera Warszawskiego” już w roku 1834.
  7. „Wiadomości Matrymonialne” 1926, nr 6, s. 4.
  8. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium. O małżeństwie nieromantycznym, Wołowiec 2022, s. 35–36.
  9. „Wiadomości Matrymonialne” 1926, nr 1, s. 6.
  10. B. Prus, Kronika tygodniowa, „Kurier Codzienny” 1889, nr 351, s. 2.
  11. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium…, s. 87.
  12. Zob. tamże, s. 81–82.
  13. Zob. L. Tołstoj, Sonata Kreutzerowska, tłum. M. Leśniewska [w:] tegoż, Opowiadania o miłości, Kraków 1978, s. 198–200.
  14. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium…, s. 270.
  15. A. Wojtaszek, Fjaka. Sezon na Chorwację, Wołowiec 2023, s. 57. Kolejne cytaty z tego wydania przytaczam w tekście głównym wraz z numerem strony.
  16. Stworzona przez Johna Langshawa Austina, a kontynuowana i rozwinięta przez Johna R. Searle’a teoria aktów mowy (the theory of speech-acts) odrzuca opozycję: mówić–robić. Zdaniem brytyjskiego filozofa i amerykańskiego lingwisty istnieje grupa wypowiedzi performatywnych, których wymówienie nieodzownie związane być musi ze spełnieniem ich treści. Performatywy są więc zarówno słowem, jak i czynem, ich realizacja to nie tylko mówienie, lecz również działanie. Zob. J.L. Austin, Teoria illokucji [w] M. Hempoliński, Brytyjska filozofia analityczna, Warszawa 1974, s. 120–124.
  17. Cytat na podstawie Biblii Tysiąclecia w przekładzie benedyktynów tynieckich.
  18. P. Śpiewak, Księga nad księgami. Midrasze, Kraków 2022, s. 67.
  19. W tym kontekście można przywołać sławny gest niemieckiego filozofa i kompozytora Theodora Adorno, który zawiesił po wojnie swoją twórczość muzyczną, twierdząc, że „pisanie poezji po Auschwitz jest barbarzyństwem”.
  20. Zob. wywiad z autorką na portalu „Głosu Szczecińskiego”, https://gs24.pl/wydaje-plyty-pracuje-nad-filmami-teraz-pisze-tez-ksiazki-kim-jest-szczecinianka-beata-zuzanna-borawska/ar/c11-17105695 [dostęp: 22.04.2023].
  21. B.Z. Borawska, Sama siebie nie pamiętam, Szczecin 2021, s. 7.
  22. Tamże, s. 45.
  23. Tamże, s. 12.
  24. Tamże, s. 18.
  25. Tamże, s. 32, 42.
  26. Tamże, s. 9.
  27. Tamże, s. 17.
  28. Tamże, s. 40.
  29. Określenie zaumnyj jazyk spopularyzował rosyjski pisarz i literaturoznawca Wiktor Szkłowski.
  30. Zob. W. Szkłowski, Wskrzeszenie słowa, tłum. F. Siedlecki [w:] Rosyjska szkoła stylistyki, red. M.R. Mayenowa, Z. Saloni, Warszawa 1970.
  31. Zob. W. Szkłowski, Sztuka jako chwyt, tłum. R. Łużny [w:] Teorie literatury XX wieku. Antologia, red. A. Burzyńska, M.P. Markowski, Kraków 2006.
  32. Sformułowanie Elizy Kąckiej z opisu wydawniczego książki, https://wydawnictwo-granda.pl/debiut-beaty-zuzanny-borawskiej [dostęp: 22.04.2023].
  33. W bunkrze tym pod koniec powstania w getcie warszawskim ponieśli śmierć bojownicy Żydowskiej Organizacji Bojowej oraz chroniący się wraz z nimi cywile.
  34. R. Hetman, Las zbliża się powoli, Warszawa 2022, s. 97.
  35. Tamże, s. 65.
  36. Tamże, s. 99.
  37. Wielki strach, reż. P. Carlucci Sforza, Polska 2020. Film dokumentalny został poświęcony tym samym wydarzeniom co reportaż Hetmana.
  38. R. Hetman, Las…, s. 12–13.
  39. Tamże, s. 261.
  40. Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” – w skrócie GS, to nazwa spółdzielni, które właściwie miały państwowy monopol na handel na wsi w PRL.
  41. Hetman, Las…, s. 122.
  42. Tamże, s. 139.
  43. H. Birenbaum, Nadzieja umiera ostatnia, Oświęcim 2017, s. 5.
  44. I. Bartosik, A. Wilda, Ja z krematorium Auschwitz. Rozmowa z Henrykiem Mandelbaumem, byłym więźniem Sonderkommando w KL Auschwitz, Oświęcim 2017, s. 53.
  45. Josef Fritzl przez 24 lata więził i gwałcił swoją córkę Elisabeth Fritzl. Sprawa wyszła na jaw w 2008 roku. Szerzej na ten temat zob. S. Marsh, B. Pancevski, Zbrodnie Josefa Fritzla. Analiza faktów, tłum. J. Bogunia, D. Juraszek, Warszawa 2010. Historia stała się kanwą powieści Pokój (2010), zob. E. Donoghue, Pokój, tłum. E. Borówka, Katowice 2011.
  46. Personalia bohaterów zostały zmienione przez autorkę.
  47. K. Włodkowska, Na oczach wszystkich. Historia przypadku polskiego Fritzla, Warszawa 2022, s. 7. Dalsze cytaty z tego wydania utworu umieszczam w nawiasach zwykłych z oznaczeniem NOW.
  48. W czerwcu 2017 roku gdański sąd wymierzył Mariuszowi S. karę 25 lat pozbawienia wolności.
  49. „Kultura jest kontekstem, czymś, w czego ramach wszystkie te rzeczy można w sposób zrozumiały – to jest – posługując się opisem gęstym – opisać”, C. Geertz, Interpretacja kultur. Wybrane eseje, tłum. M. Piechaczek-Borkowska, Kraków 2005, s. 29.
  50. Kamerdyner, reż. F. Bajon, Polska 2018. Ta wizualna, epicka opowieść o skomplikowanych losach Pomorza Środkowego prezentuje słowa pojawiające się w książce: „Bękart na Kaszubach jest jak ostatni snop zboża, którego nikt nie chce wiązać” (NOW, s. 108).
  51. G. Grass, Blaszany bębenek, tłum. S. Błaut, Gdańsk 2013, s. 482–483.
  52. Również zob. A. Kwaśniewska, Choroba jako klątwa. Analiza i kontekst dyskursu medialnego dotyczącego tzw. genu kaszubskiego, „Lud” 2017, t. 101, s. 231–251.
  53. K. Włodkowska, Uraz, rozm. P. Reiter, „Wysokie Obcasy” 2022, nr 50, s. 26.
  54. J. Kopińska, Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?, Warszawa 2015.
  55. J. Kopińska, Polska odwraca oczy, Warszawa 2016
  56. K. Jaspers, O tragiczności, tłum. A. Wołkowicz [w:] tegoż, Filozofia egzystencji. Wybór pism, wyb. S. Tyrowicz, tłum. D. Lachowska, A. Wołkowicz, Warszawa 1990, s. 339–340.

Powiązane artykuły

23.03.2023

Nowy Napis Co Tydzień #195 / Reporterska wnikliwość przeciwko obojętności. O „Na oczach wszystkich” Katarzyny Włodkowskiej

Katarzyna Włodkowska napisała książkę ważną i potrzebną. Nie tylko ze względu na temat – przerażającą sprawę polskiego Josefa FritzlaJosef Fritzl przez 24 lata więził i gwałcił swoją córkę Elisabeth Fritzl. Sprawa wyszła na jaw w 2008 roku. Szerzej na ten temat zob. S. Marsh, B. Pancevski, Zbrodnie Josefa Fritzla. Analiza faktów, tłum. J. Bogunia, D. Juraszek, Warszawa 2010. Historia stała się kanwą powieści Pokój (2010), zob. E. Donoghue, Pokój, tłum. E. Borówka, Katowice 2011.[1], czyli Mariusza SapałyPersonalia bohaterów zostały zmienione przez autorkę.[2], który więził i gwałcił swoją żonę w piwnicy oraz molestował własne dzieci – ale także na sposób, w jakiautorka to robi, jakiego stylu używa. Pisze językiem celnym, ostrym, prostym i mocnym, dzięki temu wyrzuca czytelnika z bezpiecznego przekonania o życiu w cywilizowanym społeczeństwie. Często za ścianą, za rogiem, o klatkę dalej rozgrywają się prawdziwe dramaty, takie jak ten opisany przez Włodkowską. Sąsiedzi, świadkowie, ludzie będący obok często słyszą, widzą, domyślają się, ale nie robią nic, stąd też bardzo dobry tytuł książki – tragedie rozgrywają się na oczach wszystkich, przy milczącym przyzwoleniu. Autorka pisze na początku: „Takie rzeczy mogą zdarzyć się wszędzie. Ta wydarzyła się na Kaszubach i jest jedną z najbardziej czarnych i złożonych historii ostatnich lat”K. Włodkowska, Na oczach wszystkich. Historia przypadku polskiego Fritzla, Warszawa 2022, s. 7. Dalsze cytaty z tego wydania utworu umieszczam w nawiasach zwykłych z oznaczeniem NOW.[3].

Reporterka przeprowadziła wiwisekcję nie tylko samej sprawy, przyjrzała się również systemowi, który pozwalał na to, co się działo. Policja, prokuratura, instytucje pomocy społecznej stosowały spychologię i biurokrację. Bardzo sugestywne są opisy przesłuchania najmłodszej córki Ewy i Mariusza, w których organizacji oraz przeprowadzeniu uderza całkowita ignorancja dorosłych: „Mówi, że nie boi się nikogo oprócz taty Mariusza. Bo tata Mariusz ją wiązał i kleił jej buzię taśmą. Ani sędzia, ani przysłuchujący się gdański prokurator nic z tą informacją nie robią” (NOW, s. 89). Jednoznacznie zostały wyrażone intencje autorki, wyjaśnienie, dlaczego zdecydowała się poświęcić klika lat życia na stworzenie reporterskiej opowieści o przestępstwach Mariusza S., który w książce występuje pod nazwiskiem Sapała:

Zaczęło się od maila. Informator napisał: „W sądzie toczy się sprawa, o której musi Pani napisać. Inaczej nikt za to nie odpowie”. Jest luty 2017 roku, […] jako korespondentka sądowa – koncentruję się na różnych formach przemocy. Próbuję zrozumieć, co powoduje, że człowiek decyduje się na zło (NOW, s. 133).

Jest to reportaż problemowy, autorka chce skłonić odbiorcę do refleksji, uświadomić konieczność działania. Zło dzieje się zawsze wtedy, gdy dobrzy ludzie nie reagują. Zarazem czytelnik dostaje reportaż śledczy. Włodkowska dotarła do Ewy, żony Mariusza, świadków, przedstawicieli instytucji prowadzących sprawę, wykonała olbrzymią pracę dziennikarską, ale również naukową (załączona bibliografia, filmografia i netografia pokazują rozeznanie autorki i przygotowanie do pracy reporterskiej). Na oczach wszystkich realizuje również cechę reportażu interwencyjnego, pisarka nagłaśniając, czy też przypominając sprawę Mariusza Sapały stara się zadośćuczynić ofiarom, by większe grono odbiorców dowiedziało się o zdarzeniach, które zazwyczaj znikają z pamięci, gdy media przestają się nimi interesowaćW czerwcu 2017 roku gdański sąd wymierzył Mariuszowi S. karę 25 lat pozbawienia wolności.[4].

Jest tutaj sporo refleksji psychologicznej, socjologicznej, historycznej, dzięki czemu czytelnik otrzymuje pełny kontekst opisanej sprawy, nie zaś wyłącznie sprawozdawczość, ograniczenie do faktografii. Ten sposób ujęcia sprawy Sapały przypomina (oczywiście mając świadomość proporcji) metodę gęstego opisuClifforda Geertza, którą słynny antropolog stosował do opisu uczestnictwa jednostki w kulturze oraz reguł funkcjonowania w społeczeństwie poprzez ukazanie szerokiego kontekstu„Kultura jest kontekstem, czymś, w czego ramach wszystkie te rzeczy można w sposób zrozumiały – to jest – posługując się opisem gęstym – opisać”, C. Geertz, Interpretacja kultur. Wybrane eseje, tłum. M. Piechaczek-Borkowska, Kraków 2005, s. 29.[5]. Bardzo mocne ujęcie psychologiczne zastosowane przez Włodkowską pozwala uwypuklić na przykład „silny związek między stosowaniem przemocy wobec zwierząt a tendencją do stosowania jej wobec ludzi” (NOW, s. 140), który pojawił się u Sapały.

Reportażystka sięgnęła do korzeni. Przedstawiła losy dziadków i rodziców głównych bohaterów dramatu, Ewy i Mariusza. Włodkowska zaprezentowała kontekst społeczny lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych – szarość oraz beznadzieję schyłkowego PRL i niesprawiedliwość oraz wykluczenie rodzącego się kapitalizmu. Nie zapomniała o skomplikowanym kulturowo oraz etnicznie terytorium, na którym rozgrywała się tragedia domowej przemocy. Tak oto rodzice Witolda Sapały, pradziadka Mariusza, „urodzeni i wychowani pod zaborem pruskim, w domu rozmawiają po kaszubsku. W kościele modlą się po polsku, w szkole i urzędach jeszcze niedawno używali niemieckiego”(NOW, s. 102). Zajmująco, chociaż skrótowo, co zrozumiałe, przedstawione przez Włodkowską dzieje Kaszub przypomina znakomity film Kamerdyner Filipa BajonaKamerdyner, reż. F. Bajon, Polska 2018. Ta wizualna, epicka opowieść o skomplikowanych losach Pomorza Środkowego prezentuje słowa pojawiające się w książce: „Bękart na Kaszubach jest jak ostatni snop zboża, którego nikt nie chce wiązać” (NOW, s. 108).[6]. Rys historyczny i omówienie dziejów genealogicznych stanowią nie tylko interesujące uzupełnienie biografii bohaterów reportażu, ale tworzą holistyczny obraz historii opisywanej w książce. Nie brakuje również psychologicznego i socjologicznego spojrzenia na hermetyczną społeczność Kaszubów. Ta mniejszość etniczna zawsze w historii płaciła wysoką cenę za swoje przywiązanie do polskiej ziemi (zabory, okupacja, PRL) i przy okazji nie chciała rezygnować ze swojej wyjątkowej odmienności językowej, kulturowej oraz społecznej. Günter Grass pisał w słynnym Blaszanym bębenku (1959): „my za mało polscy jesteśmy i za mało niemieccy, bo jak ktoś jest Kaszubą, nie wystarcza to ani Niemcom, ani Polakom. Ci zawsze dokładnie chcą wiedzieć, co jest co!”G. Grass, Blaszany bębenek, tłum. S. Błaut, Gdańsk 2013, s. 482–483.[7].

Włodkowska przygląda się tej społeczności, odrzucając stereotypy, ale również idealizujące mity, opisuje przecież przestępstwa, które dokonały się w kaszubskiej rodzinie. Reporterka wskazuje na zamknięty krąg rodzin kaszubskich, niedopuszczaniu obcych, liczne przypadki małżeństw zawieranych między kuzynostwem, powołując się na badania antropologiczne profesor Anny Kwaśniewskiej. Zarazem podkreślona zostaje opresyjność stosowana względem Kaszubów, o zgrozo, w XXI wieku, gdy na początku XXI wieku choroba genetyczna LCHAD szerzy się głównie na Pomorzu Środkowym: „w mediach szybko upowszechnia się potoczne wyrażenie «gen kaszubski». A to – według profesor Kwiatkowskiej – element przemocy symbolicznej. Traktowanie choroby jako klątwy to próba wyłączenia grupy ludzi ze wspólnoty” (NOW, s. 188)Również zob. A. Kwaśniewska, Choroba jako klątwa. Analiza i kontekst dyskursu medialnego dotyczącego tzw. genu kaszubskiego, „Lud” 2017, t. 101, s. 231–251.[8]. Na marginesie warto dodać, że Kaszubi zawsze byli wykluczani ze wspólnoty tak niemieckiej, jak polskiej, bo nie chcieli się germanizować, podpisywać volkslisty, ani polonizować, przyswajać polskiego języka i tradycji. Oczywiście tak szeroko nakreślone przez Włodkowską konteksty mogą stanowić mankament dla czytelnika skonkretyzowanego tylko na kwestię przestępstw Mariusza Sapały, wymiaru sprawiedliwości, losu ofiar i tak dalej. Jednakże dzięki pełnemu obrazowi okoliczności, uwarunkowań, zrekonstruowanych dziejów rodzinnych na tle wielkiej historii i znaczenia lokalności kaszubskiej, udało się Włodkowskiej stworzyć opowieść reporterską dość rzadko spotykaną w polskiej literaturze faktu dotyczącej spraw kryminalnych.

Uderzająca jest nie tylko bierność świadków, rodziny, instytucji odpowiedzialnych za ochronę obywatelki, szczególnie za bezpieczeństwo dzieci, ale także dojmujące poczucie obcości Ewy, ofiary Mariusza. Jak sama mówi: „Nigdy nie byłam swoja”(NOW, s. 147). Alienacja, nieustanne doświadczenie przemocy, pozbawianie godności na wielu płaszczyznach, obojętność otoczenia – wszystkie te elementy złożyły się na głęboką traumę bohaterki książki Włodkowskiej. Ważne i cenne jest to, że reporterka nie epatuje wstrząsającymi faktami sprawy dla przyciągnięcia czytelnika, nie wpisuje się w estetykę szoku. Drobiazgowe dziennikarskie śledztwo oraz dogłębne analizy służą ukazaniu tego, co dzieje się wokół nas, o czym nie chcemy słyszeć za ścianą, od czego uciekamy wzrokiem, przed czym nie protestujemy na głos. Tak, ta książka jest oskarżeniem społeczeństwa; w wywiadzie udzielonym Paulinie Reiter pisarka powiedziała: „to opowieść o nas wszystkich, o naszym przyzwoleniu na przemoc. Bo jak to możliwe, że w małej miejscowości, gdzie wszyscy się znają, wszystko o sobie wiedzą, może dojść do tak niewyobrażalnego dramatu, po którym nikt nie czuje się winny?”K. Włodkowska, Uraz, rozm. P. Reiter, „Wysokie Obcasy” 2022, nr 50, s. 26.[9].

Na oczach wszystkich należałoby postawić obok znakomitych tomów dziennikarki śledczej Justyny Kopińskiej zatytułowanych Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie? J. Kopińska, Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?, Warszawa 2015.[10] oraz Polska odwraca oczyJ. Kopińska, Polska odwraca oczy, Warszawa 2016[11], w których czytelnicza uwaga została zwrócona na makabry, patologie, nieszczęścia ludzi rozgrywające się w europejskim państwie w XXI wieku przy milczącej zgodzie otoczenia – na oczach wszystkich. Kopińska również przyglądała się ułomnościom systemu, szczególnie w książce poświęconej szokującej sprawie znęcania się nad nieletnimi w Specjalnym Ośrodku Wychowawczym Zgromadzenia Sióstr Boromeuszek w Zabrzu. Książki pisarek, chociaż zbliżone tematycznie i realizujące funkcję reportażu interwencyjnego, różnią się poetyką. Włodkowska pisze gniewnie, nie stroni od komentarza odautorskiego, kontekstualizacji, dygresji, natomiast Kopińska jest lapidarna, skrótowa, skupiona na faktografii, jej analizy dotyczą ściśle spraw, które porusza, nie przywołuje kontekstów. Z kolei tożsamym i chyba najbardziej przerażającym, zarówno w reportażu Włodkowskiej, jak w książkach Kopińskiej, jest zaniechanie oraz bierność ludzi, począwszy od sąsiadów, skończywszy na sądach. Zawsze, w każdej sytuacji, wobec każdego zdarzenia granicznego warto pamiętać o słowach Karla Jaspersa: „Jestem winien zła, jakie dzieje się w świecie, jeśli nie próbowałem mu zapobiec, czyniąc wszystko, co w mojej mocy”K. Jaspers, O tragiczności, tłum. A. Wołkowicz [w:] tegoż, Filozofia egzystencji. Wybór pism, wyb. S. Tyrowicz, tłum. D. Lachowska, A. Wołkowicz, Warszawa 1990, s. 339–340.[12].Na oczach wszystkich to książka ważna, potrzebna, precyzyjna i przemyślana. Dawno tak mocnego reportażu w Polsce nie było.

K. Włodkowska, Na oczach wszystkich. Historia przypadku polskiego Fritzla, Warszawa 2023

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Jakub Rawski, Reporterska wnikliwość przeciwko obojętności. O „Na oczach wszystkich” Katarzyny Włodkowskiej, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 195

Przypisy

  1. UNHCR – skrót nazwy: United Nations High Commissioner for Refugees (Wysoki komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców) (przyp. red.).
  2. GCŚ – skrót nazwy: Gdańskie Centrum Świadczeń (przyp. red.).
  3. B. Prus, Kronika tygodniowa, „Kurier Codzienny” 1888, nr 208, s. 2.
  4. Zob. tenże, Lalka, t. 1, Warszawa 1982, s. 347.
  5. M.A. Zawadzki, Przewodnik zakochanych, czyli jak zdobyć szczęście w miłości i powodzenie u kobiet, Warszawa 1903, s. 11.
  6. Pierwszy opublikowano na łamach „Kuriera Warszawskiego” już w roku 1834.
  7. „Wiadomości Matrymonialne” 1926, nr 6, s. 4.
  8. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium. O małżeństwie nieromantycznym, Wołowiec 2022, s. 35–36.
  9. „Wiadomości Matrymonialne” 1926, nr 1, s. 6.
  10. B. Prus, Kronika tygodniowa, „Kurier Codzienny” 1889, nr 351, s. 2.
  11. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium…, s. 87.
  12. Zob. tamże, s. 81–82.
  13. Zob. L. Tołstoj, Sonata Kreutzerowska, tłum. M. Leśniewska [w:] tegoż, Opowiadania o miłości, Kraków 1978, s. 198–200.
  14. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium…, s. 270.
  15. A. Wojtaszek, Fjaka. Sezon na Chorwację, Wołowiec 2023, s. 57. Kolejne cytaty z tego wydania przytaczam w tekście głównym wraz z numerem strony.
  16. Stworzona przez Johna Langshawa Austina, a kontynuowana i rozwinięta przez Johna R. Searle’a teoria aktów mowy (the theory of speech-acts) odrzuca opozycję: mówić–robić. Zdaniem brytyjskiego filozofa i amerykańskiego lingwisty istnieje grupa wypowiedzi performatywnych, których wymówienie nieodzownie związane być musi ze spełnieniem ich treści. Performatywy są więc zarówno słowem, jak i czynem, ich realizacja to nie tylko mówienie, lecz również działanie. Zob. J.L. Austin, Teoria illokucji [w] M. Hempoliński, Brytyjska filozofia analityczna, Warszawa 1974, s. 120–124.
  17. Cytat na podstawie Biblii Tysiąclecia w przekładzie benedyktynów tynieckich.
  18. P. Śpiewak, Księga nad księgami. Midrasze, Kraków 2022, s. 67.
  19. W tym kontekście można przywołać sławny gest niemieckiego filozofa i kompozytora Theodora Adorno, który zawiesił po wojnie swoją twórczość muzyczną, twierdząc, że „pisanie poezji po Auschwitz jest barbarzyństwem”.
  20. Zob. wywiad z autorką na portalu „Głosu Szczecińskiego”, https://gs24.pl/wydaje-plyty-pracuje-nad-filmami-teraz-pisze-tez-ksiazki-kim-jest-szczecinianka-beata-zuzanna-borawska/ar/c11-17105695 [dostęp: 22.04.2023].
  21. B.Z. Borawska, Sama siebie nie pamiętam, Szczecin 2021, s. 7.
  22. Tamże, s. 45.
  23. Tamże, s. 12.
  24. Tamże, s. 18.
  25. Tamże, s. 32, 42.
  26. Tamże, s. 9.
  27. Tamże, s. 17.
  28. Tamże, s. 40.
  29. Określenie zaumnyj jazyk spopularyzował rosyjski pisarz i literaturoznawca Wiktor Szkłowski.
  30. Zob. W. Szkłowski, Wskrzeszenie słowa, tłum. F. Siedlecki [w:] Rosyjska szkoła stylistyki, red. M.R. Mayenowa, Z. Saloni, Warszawa 1970.
  31. Zob. W. Szkłowski, Sztuka jako chwyt, tłum. R. Łużny [w:] Teorie literatury XX wieku. Antologia, red. A. Burzyńska, M.P. Markowski, Kraków 2006.
  32. Sformułowanie Elizy Kąckiej z opisu wydawniczego książki, https://wydawnictwo-granda.pl/debiut-beaty-zuzanny-borawskiej [dostęp: 22.04.2023].
  33. W bunkrze tym pod koniec powstania w getcie warszawskim ponieśli śmierć bojownicy Żydowskiej Organizacji Bojowej oraz chroniący się wraz z nimi cywile.
  34. R. Hetman, Las zbliża się powoli, Warszawa 2022, s. 97.
  35. Tamże, s. 65.
  36. Tamże, s. 99.
  37. Wielki strach, reż. P. Carlucci Sforza, Polska 2020. Film dokumentalny został poświęcony tym samym wydarzeniom co reportaż Hetmana.
  38. R. Hetman, Las…, s. 12–13.
  39. Tamże, s. 261.
  40. Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” – w skrócie GS, to nazwa spółdzielni, które właściwie miały państwowy monopol na handel na wsi w PRL.
  41. Hetman, Las…, s. 122.
  42. Tamże, s. 139.
  43. H. Birenbaum, Nadzieja umiera ostatnia, Oświęcim 2017, s. 5.
  44. I. Bartosik, A. Wilda, Ja z krematorium Auschwitz. Rozmowa z Henrykiem Mandelbaumem, byłym więźniem Sonderkommando w KL Auschwitz, Oświęcim 2017, s. 53.
  45. Josef Fritzl przez 24 lata więził i gwałcił swoją córkę Elisabeth Fritzl. Sprawa wyszła na jaw w 2008 roku. Szerzej na ten temat zob. S. Marsh, B. Pancevski, Zbrodnie Josefa Fritzla. Analiza faktów, tłum. J. Bogunia, D. Juraszek, Warszawa 2010. Historia stała się kanwą powieści Pokój (2010), zob. E. Donoghue, Pokój, tłum. E. Borówka, Katowice 2011.
  46. Personalia bohaterów zostały zmienione przez autorkę.
  47. K. Włodkowska, Na oczach wszystkich. Historia przypadku polskiego Fritzla, Warszawa 2022, s. 7. Dalsze cytaty z tego wydania utworu umieszczam w nawiasach zwykłych z oznaczeniem NOW.
  48. W czerwcu 2017 roku gdański sąd wymierzył Mariuszowi S. karę 25 lat pozbawienia wolności.
  49. „Kultura jest kontekstem, czymś, w czego ramach wszystkie te rzeczy można w sposób zrozumiały – to jest – posługując się opisem gęstym – opisać”, C. Geertz, Interpretacja kultur. Wybrane eseje, tłum. M. Piechaczek-Borkowska, Kraków 2005, s. 29.
  50. Kamerdyner, reż. F. Bajon, Polska 2018. Ta wizualna, epicka opowieść o skomplikowanych losach Pomorza Środkowego prezentuje słowa pojawiające się w książce: „Bękart na Kaszubach jest jak ostatni snop zboża, którego nikt nie chce wiązać” (NOW, s. 108).
  51. G. Grass, Blaszany bębenek, tłum. S. Błaut, Gdańsk 2013, s. 482–483.
  52. Również zob. A. Kwaśniewska, Choroba jako klątwa. Analiza i kontekst dyskursu medialnego dotyczącego tzw. genu kaszubskiego, „Lud” 2017, t. 101, s. 231–251.
  53. K. Włodkowska, Uraz, rozm. P. Reiter, „Wysokie Obcasy” 2022, nr 50, s. 26.
  54. J. Kopińska, Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?, Warszawa 2015.
  55. J. Kopińska, Polska odwraca oczy, Warszawa 2016
  56. K. Jaspers, O tragiczności, tłum. A. Wołkowicz [w:] tegoż, Filozofia egzystencji. Wybór pism, wyb. S. Tyrowicz, tłum. D. Lachowska, A. Wołkowicz, Warszawa 1990, s. 339–340.

Powiązane artykuły

09.02.2023

Nowy Napis Co Tydzień #189 / Oskarżyciel bestii

Każdy ocalały z obozów zagłady ma własną opowieść związaną z przybyciem do obozu i podjętą walką o przeżycie. Opowieść Julesa Schelvisa stała się nie tylko świadectwem osobistym i prywatnym, ale również państwowym. Jako jeden z nielicznych ocalałych spośród holenderskich Żydów wysłanych do Sobiboru, uparcie powtarzał w swojej ojczyźnie tę nieco egzotyczną nazwę położonej w lasach miejscowości. Jego książka Obóz zagłady w Sobiborze ukazała się w Holandii po raz pierwszy w 1993 roku i do tamtego czasu miała tam już dwanaście wydań. Tłumaczenie opus magnum Julesa Schelvisa właśnie ukazało się w języku polskim. Ale nazwać Obóz zagłady w Sobiborze jedynie monografią miejsca ludobójczej kaźni – to zdecydowanie za mało.

Milczenie i świadectwo

Aby w pełni zrozumieć znaczenie książki Julesa Schelvisa należy wnikliwie przeczytać jego biografię. Schelvis został schwytany 26 maja 1943 roku przez nazistów w Holandii okupowanej przez III Rzeszę. Podczas łapanki pojmano także jego żonę Rachelę i jej rodzinę. Na zaledwie kilka dni osadzono ich w Westerbork. Stamtąd już 1 czerwca załadowano Żydów do pociągu. Był to czternasty transport holenderskich Żydów. Ten akurat liczył trzy tysiące osób. W bydlęcym wagonie, w którym przebywał Jules Schelvis, mieściły się jeszcze sześćdziesiąt trzy osoby. Podróż trwała trzy doby. W jej trakcie deportowani nie otrzymywali pożywienia ani wody. Nie otwierano także drzwi. Potrzeby fizjologiczne załatwiano do drewnianej beczki stojącej w rogu wagonu. Gdy wreszcie otworzono drzwi i świeże powietrze nieco ocuciło deportowanych, okazało się, że znajdują się w Sobiborze. Był 4 czerwca 1943 roku, gdy dotychczasowe życie Schelvisa skończyło się. Jego od razu skierowano do obozu pracy przymusowej w Dorohuczy, Rachelę wraz z jej rodziną poprowadzono do komór gazowych. Z transportu liczącego trzy tysiące osób przeżył tylko Jules Schelvis. Był także jednym z nielicznych spośród 34 313 Żydów holenderskich deportowanych do Sobiboru, który ocalał. Z siedmiuset Żydów skierowanych z Sobiboru do Dorohuczy przeżyło tylko dwóch – i on był jednym z nich. Jeśli do tych koszmarnych wyliczeń dodamy jeszcze to, że w wyniku powstania w Sobiborze uciekło z obozu zagłady trzysta osób, z których sześćdziesiąt jeden lub sześćdziesiąt dwie przeżyły wojnę, to zasadnym jest pytanie: jak mógł o tym wszystkim milczeć?

Nie potrafił, czego dowodem jest właśnie niniejsza książka. Sobibór wyłonił się nagle w życiu Julesa Schelvisa niczym legendarny Lewiatan, aby pochłonąć wszystko, co znał. W jednej chwili zabrano mu całe dotychczasowe życie. Wyzwolenia doczekał w innym obozie, w Vaihingen an der Enz pod Stuttgartem, podobozie KL Natzweiler-Struthof. Założył nową rodzinę. Nie mówił o tym, czego doświadczył w czasie wojny. Zachód nie był zainteresowany historiami ocalonych, którzy mówili przerażające historie o obozach leżących gdzieś tam za żelazną kurtyną. W ojczystej Holandii wciąż niewiele osób wiedziało o Sobiborze. Pokolenie powojenne chciało żyć dniem bieżącym, martwiło się, jak przeżyć w atmosferze zimnej wojny, a nie rozliczać się z przeszłością.

Schelvis zaczął pisać o Sobiborze dopiero w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, gdy rozpoczął się proces apelacyjny Karla Frenzla, jednego ze zbrodniarzy sobiborskich. Wydarzenie to skłoniło emerytowanego drukarza do rozpoczęcia monografii potwora, który zabrał mu najbliższych, a Holandii swoich obywateli. Obóz zagłady w Sobiborze to książka, której – powtórzmy to – nie da się w pełni zrozumieć bez powyższego rysu biograficznego. Monografia Schelvisa zaskakuje chłodnym, analitycznym opisem. Autor skutecznie ukrył swoje „ja”, którego osobista tragedia nie przebija się na karty książki. W powściągliwym opisie nie znajdziemy śladów prywatnego kadyszu. A jednocześnie poprzez zgromadzony materiał świadectw, wspomnień, zeznań, listów, kart pocztowych, dokumentów, zdjęć, planów i map książka jest barwnym wielogłosem, który nie pozostawia czytelnika obojętnym. Autor dotarł do bardzo wielu ocalonych, którzy po wojnie zamieszkali po zachodniej stronie żelaznej kurtyny. Przeistoczył się w prawdziwego historyka, który studiował różne źródła (na przykład listy transportowe) tylko po to, aby lepiej zrozumieć sobiborskiego potwora. Jeździł na procesy zbrodniarzy, czytał akta; czasem występował jako świadek. Przynajmniej kilkakrotnie był w Polsce i wciąż szukał świadków. Obóz zagłady w Sobiborze stał się dziełem jego życia. Każde kolejne wydanie było uzupełniane o najnowszy stan wiedzy. To wreszcie dzięki jego postawie, której ducha odnajdujemy w książce, 11 marca 2002 roku w Holandii odsłonięty został pierwszy monument poświęcony zamordowanym w Sobiborze.

Zrozumieć machinę

Nie jest łatwo pisać o tej książce. Dokładność, z jaką Jules Schelvis odtwarza funkcjonowanie obozu zagłady w Sobiborze, zostawia w czytelniku wyraźny ślad. Wskażę zatem jedynie kilka wyznaczników, ciekawych punktów, na które warto zwrócić uwagę w trakcie lektury.

Pierwszym jest niewątpliwie umiejętność pisania, które nie wkracza w nadmierny ekshibicjonizm (a przypomnijmy, że Schlevis miałby pełne prawo otworzyć się przed czytelnikiem ze swoja historią). Autor stara się zrozumieć, przejrzeć sposób myślenia i działania sprawców, ale nie ulega fascynacji złem. Wolny jest także od wszelkich „infernalnych” zwrotów, jak na przykład „piekło na ziemi” i tym podobne. Styl pisania Schelvisa jest bardzo czytelny, niemalże klarowny jak wykład, a przy tym niezwykle humanistyczny. Dobrze oddaje to ten fragment:

To nie przypadek, że prawie wszyscy „urzędnicy śmierci”, którzy trafili do obozu w Sobiborze oraz do innych obozów zagłady, zostali sprowadzeni z zakładów eutanazji, takich jak: Bernburg, Brandenburg, Grafeneck, Hadamar, Hartheim i Sonnenstein. Byli tam zobowiązani do zachowania ścisłej tajemnicy, a więc z oczywistych względów mogli zostać zaangażowani do jeszcze większej, tajnej operacji, podczas której masowe mordowanie ludzi nie obciążyłoby bardziej ich sumień, jeśli je w ogóle posiadali. […] Minimalna liczebność personelu i niewielkie koszty miały przynieść maksymalne efekty. Dysponowano zatem wystarczającą liczbą pracowników do trzech nowych obozów [Bełżec, Sobibór, Treblinka – MC]. Każdy z nich był kółkiem w mechanizmie napędzającym machinę zagłady. Brak lub niewłaściwe funkcjonowanie jednego kółka mogłoby zniweczyć całość. Jednak wszystkie kółka znajdowały się we właściwym miejscu i dokładnie się zazębiały.

Ciekawą rzeczą jest przytoczone przez autora oświadczenie, które musieli podpisać zbrodniarze tworzący załogę Sobiboru. Dotyczyło ono zachowania w tajemnicy wykonywanych czynności w obozie zagłady, w tym „ścisły zakaz fotografowania w obozach Akcji Reinhardt”. Gdy spojrzymy jednak na zawartość Obozu zagłady w Sobiborze, zobaczymy, jak wiele zdjęć wykonanych przez esesmanów udało się Schelvisowi zlokalizować. Sferą domysłów dla czytelnika pozostaje, dlaczego załogi łamały zakaz. Historycy i psychologowie mają tu swoje wyjaśnienia (na przykład pamiątka, brak poczucia winy wobec „odczłowieczonych” ofiar, zwykła niefrasobliwość słabo dobranego zespołu strażników – i wiele, wiele innych), które tworzą osobną bibliotekę.

Gdy poznajemy historię obozów zagłady, zauważamy, iż każdy z nich – pomimo powtarzalnej mechanizacji – ma jakiś wyróżnik, coś paradoksalnego, co nie pozwala o nim zapomnieć. W Treblince jest to obecność małego zoo. W Sobiborze będzie to z kolei drewniana kaplica wybudowana pierwotnie w 1926 roku. Budując obóz zagłady, nie rozebrano jej. Nie sposób tego określić i Schlevis też tego nie rozstrzyga, jednak trudno uwierzyć, aby ktokolwiek z załogi strażników korzystał z niej w tym celu, w którym powstała.

Trzy uwagi, które poczyniłem wyżej, w żaden sposób nie wyczerpują bogactwa książki Julesa Schelvisa. Warto zwrócić uwagę na Obóz zagłady w Sobiborze, ponieważ poza pracami Marka Bema nie mamy na rodzimym rynku zbyt wielu dobrych, pod względem merytorycznym i pisarskim, książek na temat tego obozu. Życiowe opus magnum Schelvisa zostało wydane przez Państwowe Muzeum w Majdanku, zatem istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że książka nie wejdzie do szerokiego kręgu odbiorców. Mimo wszystko warto pamiętać i zerkać na nową inicjatywę wydawniczą Muzeum. Schlevis został wydany w tej samej szacie graficznej, co kapitalna (i niestety mocno niezauważona) książka Dariusza Libionki Zagłada Żydów w Generalnym Gubernatorstwie. Miejmy nadzieję, że obie książki są początkiem nowej, ambitnej serii.

Jules Schelvis, Obóz zagłady w Sobiborze, tłum. Krzysztof Stachowski i Agencja Vertaalbureau Perfect, Państwowe Muzeum na Majdanku, Lublin 2021

Obóz zagłady w Sobiborze - Jules Schelvis - Księgarnia Państwowego Muzeum  na Majdanku

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Cielecki, Oskarżyciel bestii, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 189

Przypisy

  1. UNHCR – skrót nazwy: United Nations High Commissioner for Refugees (Wysoki komisarz Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców) (przyp. red.).
  2. GCŚ – skrót nazwy: Gdańskie Centrum Świadczeń (przyp. red.).
  3. B. Prus, Kronika tygodniowa, „Kurier Codzienny” 1888, nr 208, s. 2.
  4. Zob. tenże, Lalka, t. 1, Warszawa 1982, s. 347.
  5. M.A. Zawadzki, Przewodnik zakochanych, czyli jak zdobyć szczęście w miłości i powodzenie u kobiet, Warszawa 1903, s. 11.
  6. Pierwszy opublikowano na łamach „Kuriera Warszawskiego” już w roku 1834.
  7. „Wiadomości Matrymonialne” 1926, nr 6, s. 4.
  8. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium. O małżeństwie nieromantycznym, Wołowiec 2022, s. 35–36.
  9. „Wiadomości Matrymonialne” 1926, nr 1, s. 6.
  10. B. Prus, Kronika tygodniowa, „Kurier Codzienny” 1889, nr 351, s. 2.
  11. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium…, s. 87.
  12. Zob. tamże, s. 81–82.
  13. Zob. L. Tołstoj, Sonata Kreutzerowska, tłum. M. Leśniewska [w:] tegoż, Opowiadania o miłości, Kraków 1978, s. 198–200.
  14. Zob. A. Urbanik-Kopeć, Matrymonium…, s. 270.
  15. A. Wojtaszek, Fjaka. Sezon na Chorwację, Wołowiec 2023, s. 57. Kolejne cytaty z tego wydania przytaczam w tekście głównym wraz z numerem strony.
  16. Stworzona przez Johna Langshawa Austina, a kontynuowana i rozwinięta przez Johna R. Searle’a teoria aktów mowy (the theory of speech-acts) odrzuca opozycję: mówić–robić. Zdaniem brytyjskiego filozofa i amerykańskiego lingwisty istnieje grupa wypowiedzi performatywnych, których wymówienie nieodzownie związane być musi ze spełnieniem ich treści. Performatywy są więc zarówno słowem, jak i czynem, ich realizacja to nie tylko mówienie, lecz również działanie. Zob. J.L. Austin, Teoria illokucji [w] M. Hempoliński, Brytyjska filozofia analityczna, Warszawa 1974, s. 120–124.
  17. Cytat na podstawie Biblii Tysiąclecia w przekładzie benedyktynów tynieckich.
  18. P. Śpiewak, Księga nad księgami. Midrasze, Kraków 2022, s. 67.
  19. W tym kontekście można przywołać sławny gest niemieckiego filozofa i kompozytora Theodora Adorno, który zawiesił po wojnie swoją twórczość muzyczną, twierdząc, że „pisanie poezji po Auschwitz jest barbarzyństwem”.
  20. Zob. wywiad z autorką na portalu „Głosu Szczecińskiego”, https://gs24.pl/wydaje-plyty-pracuje-nad-filmami-teraz-pisze-tez-ksiazki-kim-jest-szczecinianka-beata-zuzanna-borawska/ar/c11-17105695 [dostęp: 22.04.2023].
  21. B.Z. Borawska, Sama siebie nie pamiętam, Szczecin 2021, s. 7.
  22. Tamże, s. 45.
  23. Tamże, s. 12.
  24. Tamże, s. 18.
  25. Tamże, s. 32, 42.
  26. Tamże, s. 9.
  27. Tamże, s. 17.
  28. Tamże, s. 40.
  29. Określenie zaumnyj jazyk spopularyzował rosyjski pisarz i literaturoznawca Wiktor Szkłowski.
  30. Zob. W. Szkłowski, Wskrzeszenie słowa, tłum. F. Siedlecki [w:] Rosyjska szkoła stylistyki, red. M.R. Mayenowa, Z. Saloni, Warszawa 1970.
  31. Zob. W. Szkłowski, Sztuka jako chwyt, tłum. R. Łużny [w:] Teorie literatury XX wieku. Antologia, red. A. Burzyńska, M.P. Markowski, Kraków 2006.
  32. Sformułowanie Elizy Kąckiej z opisu wydawniczego książki, https://wydawnictwo-granda.pl/debiut-beaty-zuzanny-borawskiej [dostęp: 22.04.2023].
  33. W bunkrze tym pod koniec powstania w getcie warszawskim ponieśli śmierć bojownicy Żydowskiej Organizacji Bojowej oraz chroniący się wraz z nimi cywile.
  34. R. Hetman, Las zbliża się powoli, Warszawa 2022, s. 97.
  35. Tamże, s. 65.
  36. Tamże, s. 99.
  37. Wielki strach, reż. P. Carlucci Sforza, Polska 2020. Film dokumentalny został poświęcony tym samym wydarzeniom co reportaż Hetmana.
  38. R. Hetman, Las…, s. 12–13.
  39. Tamże, s. 261.
  40. Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” – w skrócie GS, to nazwa spółdzielni, które właściwie miały państwowy monopol na handel na wsi w PRL.
  41. Hetman, Las…, s. 122.
  42. Tamże, s. 139.
  43. H. Birenbaum, Nadzieja umiera ostatnia, Oświęcim 2017, s. 5.
  44. I. Bartosik, A. Wilda, Ja z krematorium Auschwitz. Rozmowa z Henrykiem Mandelbaumem, byłym więźniem Sonderkommando w KL Auschwitz, Oświęcim 2017, s. 53.
  45. Josef Fritzl przez 24 lata więził i gwałcił swoją córkę Elisabeth Fritzl. Sprawa wyszła na jaw w 2008 roku. Szerzej na ten temat zob. S. Marsh, B. Pancevski, Zbrodnie Josefa Fritzla. Analiza faktów, tłum. J. Bogunia, D. Juraszek, Warszawa 2010. Historia stała się kanwą powieści Pokój (2010), zob. E. Donoghue, Pokój, tłum. E. Borówka, Katowice 2011.
  46. Personalia bohaterów zostały zmienione przez autorkę.
  47. K. Włodkowska, Na oczach wszystkich. Historia przypadku polskiego Fritzla, Warszawa 2022, s. 7. Dalsze cytaty z tego wydania utworu umieszczam w nawiasach zwykłych z oznaczeniem NOW.
  48. W czerwcu 2017 roku gdański sąd wymierzył Mariuszowi S. karę 25 lat pozbawienia wolności.
  49. „Kultura jest kontekstem, czymś, w czego ramach wszystkie te rzeczy można w sposób zrozumiały – to jest – posługując się opisem gęstym – opisać”, C. Geertz, Interpretacja kultur. Wybrane eseje, tłum. M. Piechaczek-Borkowska, Kraków 2005, s. 29.
  50. Kamerdyner, reż. F. Bajon, Polska 2018. Ta wizualna, epicka opowieść o skomplikowanych losach Pomorza Środkowego prezentuje słowa pojawiające się w książce: „Bękart na Kaszubach jest jak ostatni snop zboża, którego nikt nie chce wiązać” (NOW, s. 108).
  51. G. Grass, Blaszany bębenek, tłum. S. Błaut, Gdańsk 2013, s. 482–483.
  52. Również zob. A. Kwaśniewska, Choroba jako klątwa. Analiza i kontekst dyskursu medialnego dotyczącego tzw. genu kaszubskiego, „Lud” 2017, t. 101, s. 231–251.
  53. K. Włodkowska, Uraz, rozm. P. Reiter, „Wysokie Obcasy” 2022, nr 50, s. 26.
  54. J. Kopińska, Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?, Warszawa 2015.
  55. J. Kopińska, Polska odwraca oczy, Warszawa 2016
  56. K. Jaspers, O tragiczności, tłum. A. Wołkowicz [w:] tegoż, Filozofia egzystencji. Wybór pism, wyb. S. Tyrowicz, tłum. D. Lachowska, A. Wołkowicz, Warszawa 1990, s. 339–340.

Powiązane artykuły

Loading...