21.03.2024

Nowy Napis Co Tydzień #246 / Kochanka rewolucji – Wanda Wasilewska

Wasilewska. Czarno-biała to kolejna pozycja z serii Reportaż Wydawnictwa Czarne, na którego stronie znajdziemy następującą charakterystykę cyklu:

Jedna z najbardziej rozpoznawalnych serii non-fiction na rynku. To dzięki niej zapanowała w Polsce moda na reportaż literackiCytat za opisem serii na stronie: https://czarne.com.pl/katalog/serie/reportaz [dostęp: 13.01.2024].[1].

W tym, wydawałoby się, nieskromnym opisie nie ma nieszczerości czy autopromocyjnego bubla – jeśli Czarne nie zapoczątkowało swoistej mody na literaturę faktu oraz renesans i rozkwit reportażu literackiego w Polsce, to z całą pewnością się do niego przyczyniło.

Już na wstępie trzeba zaznaczyć, że przedsięwzięcie Piotra Lipińskiego, polegające na zrekonstruowaniu postaci Wandy Wasilewskiej, jawi się jako dość karkołomne. Pisanie reportażu o zmarłej przed prawie sześćdziesięcioma laty komunistce to nie tylko wejście na grząski grunt, lecz także trud polegający na braku żywych świadków, którzy mogliby wspomóc pisarza w jego poszukiwaniach. Można więc zadać pytanie o status genologiczny powstałego dzieła: czy to biografia, czy też reportaż historyczny? To pierwszy problem. Drugim jest sam przedmiot zainteresowania autora, Wasilewska, która jest uważana za istotę polakożerczą, służalczą wobec Stalina i stała się w społecznym odbiorze kimś w rodzaju komunistycznego demona. Mało kto wie, że była także poetką oraz doktorką polonistyki.

Kim naprawdę była? Na początku ograniczmy się do faktów. Wanda Wasilewska – urodzona w 1905 roku, zmarła w 1964. Komunistka. Przez pewien czas bez dwóch zdań była najważniejszą Polką, a z jej zdaniem musieli się liczyć wszyscy ‒ wynikało to między innymi z bliskich kontaktów z radzieckim dyktatorem. Piotr Lipiński próbuje więc zrekonstruować tę postać, która – niezależnie od oceny jej działań i motywacji – może fascynować, była przecież jedną z nielicznych kobiet, które świetnie radziły sobie w męskim świecie, nie tylko nie pozwalając zepchnąć się do drugiego szeregu, lecz także wybijając się. Zauważa to Lipiński, konstatując:

Gdy pisze się o Bierucie, Cyrankiewiczu czy Gomułce, nie przychodzi do głowy zdanie: był mężczyzną. W płci nie szuka się klucza do osoby. Ale w epoce Wasilewskiej bycie kobietą oznaczało, co także wydaje się banalną, choć nieodzowną uwagą, coś innego niż dzisiaj. […] [Polki – D.Ż.] w polityce nadal były wyjątkiemP. Lipiński, Wasilewska. Czarno-biała, Wołowiec 2023, s. 8. Dalsza paginacja z tego wydania oznaczana będzie w tekście ciągłym numerem strony w nawiasie okrągłym.[2].

Spojrzenie na Wasilewską kodyfikuje już tytuł, który w pełni oddaje sens rozważań autora. Jak widać z dostępnych przekazów, Wasilewską postrzega się przez pryzmat stereotypów, tym silniejszych, że – zdaje się – nie możemy jej wybaczyć tego, że była kobietą. Gdyby była mężczyzną i oskarżalibyśmy ją o zbrodnie komunistyczne, łatwiej byłoby nam to przełknąć, zracjonalizować, wytłumaczyć. Ale kobieta-komunistka, w dodatku oskarżana o ubeckie metody, to coś, czego nie jesteśmy w stanie zrozumieć. Zauważa to reportażysta i właśnie dlatego, co istotne, Lipiński nie przystępuje do pisania o bohaterce swojego reportażu z określoną tezą, nie lansuje idei, nie stara się niczego udowodnić na siłę – raczej rekonstruuje ją, odkrywa to, co ją ukształtowało. Zależy mu na osobie, a nie na stereotypie. Niuansuje fakty i narracje. Jak przekonuje:

Jej dwa życiorysy od pewnego momentu – od września 1939 roku – biegną równolegle, nie przecinają się w żadnym punkcie. Dla jednych to bohaterka, dla drugich renegatka. Żadne argumenty nie zmieniają niczyjego punktu widzenia, bo oceny Wasilewskiej wynikają mniej z tego, kim była, a bardziej z tego, kim są oceniający. Ci nigdy się ze sobą nie porozumieją (s. 312).

Książka Lipińskiego nie wszystkim się spodoba, niektórzy odrzucą ją od razu, przecież autorowi nie brak zrozumienia dla bohaterki swojego reportażu. Być może w dzisiejszej Polsce nadal nie da się o Wasilewskiej pisać bez politycznego określenia, bez wyraźnego opowiedzenia się zawczasu po jednej ze stron. Ale jeśli tak, to nie warto o niej pisać, inaczej będzie to jedynie powtórzeniem szeregu klisz. Myślę, że z tego powodu autor wybiera raczej strategię reportażysty niż biografa, choć recenzowana pozycja – w moim odczuciu – broni się także jako pełnoprawna biografia. Lipiński próbuje pisać bez opowiadania się po jednej ze stron. Choć nie brak mu dla Wasilewskiej zrozumienia, na końcu wyzna przecież:

Bohaterką była dla setek tysięcy Polaków, którzy uważali, że wyprowadziła ich z domu niewoli. Nigdy nie kochali Stalina jak ona, bo to przez niego trafili na zesłanie. Ale Wasilewską pokochali, bo wyrwała ich z przeklętej ziemi. Zmieniła ich życie na lepsze. To bez znaczenia, że postępowała w zgodzie z radziecką polityką międzynarodową. Jednak tych ludzi jest coraz mniej, więc na obrazie coraz bardziej dominuje czerń.

Czy kiedyś poznamy jedną Wandę Wasilewską?

Nie wiadomo, przeszłość jest nieprzewidywalna (s. 313).

To wyznanie stanowi zabezpieczenie dla autora, sprawia, że Lipiński może ukryć się za nim i powiedzieć, że nigdy nie uzurpował sobie prawa do mówienia jedynej prawdy o bohaterce książki. Zarazem jeszcze silniej umacnia wrażenie, że obcujemy z reportażem, a nie biografią. Od dawna wiemy, że granice reportażu jako gatunku – podobnie jak eseju czy recenzji – są niewyraźne, przenikają się i nie wiadomo, czy przynależą do świata literatury. Marcin Kula stwierdza natomiast, że „reportaż historyczny przywraca historii ludzki wymiar”M. Kula, Reportaż historyczny jako rodzaj współczesnej historiografii [w:] Historia w kulturze współczesnej. Niekonwencjonalne podejścia do przeszłości, red. P. Witek, M. Mazur, E. Solska, Lubin–Tczew 2011, s. 307.[3] – i z Wasilewską z pewnością tak jest, co pozwala nam dość jednoznacznie sklasyfikować ją genologicznie.

Lipiński próbuje zrozumieć wybory Wasilewskiej, wybory, które jako Polacy możemy oceniać przecież jednoznacznie źle. Zdradę w 1939 roku i przejście na stronę Sowietów trudno rozgrzeszyć. Lipiński przygląda się jednak także (i poświęca temu wiele uwagi) przedwojennym losom komunistki, zarazem dementując legendę o szykanach ze strony aparatu władzy, z którymi rzekomo musiała się mierzyć. Pokazuje jej drogę – od córki antysowieckiego PPS-owca do zagorzałej fanatyczki rewolucji, od szeregowej komunistki po najważniejszą Polkę, od najważniejszej Polki po upadłą gwiazdę. Towarzyszymy jej w drodze na szczyt i razem z nią z niego spadamy. Dowiadujemy się wielu istotnych faktów. Poznajemy także ciekawostki, jak na przykład to, że Wasilewska pracowała w prowadzonym przez zakon gimnazjum, gdzie walczyła o prawa uczennic. Okazuje się, że „[z]akonnice wytrzymały z nauczycielką socjalistką dwa lata” (s. 58).

Pora na kilka słów na temat narracji oraz stylu. Lipiński nieomal niesie nas przez prezentowane przez siebie fakty, jego zdania – lekkie, niepozbawione polotu – sprawiają, że z łatwością czyta się niełatwe przecież dzieło. Czyta się to jak rasową literaturę, czasem lepszą od prawdziwej beletrystyki, na pewno bardziej autentyczną. Reportażysta kreśli portret człowieka, kobiety – ani na moment nie zapomina jednak, że pisze reportaż. W efekcie powstaje przekonująca i spójna narracja, która potrafi wciągnąć czytelnika w skomplikowany świat wewnętrzny i zewnętrzny. Gdzieniegdzie pojawiają się brawurowe, ale i niezwykle odkrywcze zdania, jak choćby cytowane już: „przeszłość jest nieprzewidywalna” (s. 313). Mimo że publikacja dostarcza bogatej wiedzy i imponuje rozmachem, to nie towarzyszy temu ciężar naukowej opowieści dociążanej setkami przypisów. Nie bez satysfakcji pozwoliłem Lipińskiemu prowadzić się przez meandry życia Wandy Wasilewskiej. Wyznam wreszcie – nie jestem tą podróżą zmęczony, ba, dostarczyła mi ona pełnej lekturowej satysfakcji.

Konkludując, Wasilewska. Czarno-biała to doskonały reportaż historyczny, który z czystym sercem mogę polecić licznym zwolennikom tego gatunku w Polsce. Bo i temat sam narzucał się jako wart opisania, choć niepozbawiony licznych kontrowersji. Jednak polska historia, trudne losy naszych rodaków, którzy musieli dokonywać wyborów, wręcz domaga się opisania bez zbędnego oceniania, a może nawet ze szczyptą zrozumienia – tak, by odczarowywać utarte schematy. I do tego trzeba ludzi, takich jak Lipiński.

P. Lipiński, Wasilewska. Czarno-biała, Czarne, Wołowiec 2023.

okładka

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Dariusz Żółtowski, Kochanka rewolucji – Wanda Wasilewska, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2024, nr 246

Przypisy

  1. Cytat za opisem serii na stronie: https://czarne.com.pl/katalog/serie/reportaz [dostęp: 13.01.2024].
  2. P. Lipiński, Wasilewska. Czarno-biała, Wołowiec 2023, s. 8. Dalsza paginacja z tego wydania oznaczana będzie w tekście ciągłym numerem strony w nawiasie okrągłym.
  3. M. Kula, Reportaż historyczny jako rodzaj współczesnej historiografii [w:] Historia w kulturze współczesnej. Niekonwencjonalne podejścia do przeszłości, red. P. Witek, M. Mazur, E. Solska, Lubin–Tczew 2011, s. 307.
  4. J. Czechowicz, Monotonia zła, http://krytycznymokiem.blogspot.com/2017/11/exodus-ukasz-orbitowski.html [dostęp: 07.07.2023].
  5. S. Twardoch, Chołod, Kraków 2022, s. 217–218.
  6. Tamże, s. 33.
  7. Tamże, s. 167.
  8. Tamże, s. 59.
  9. Tamże, s. 265.
  10. Tamże, s. 195
  11. Imię Lilith oznacza „lubieżność”, z kolei Ljubow to „miłość”.
  12. S. Twardoch, Chołod…, s. 449–450.
  13. Can Xue, Ulica Żółtego Błota, tłum. K. Sarek, Warszawa 2023, s. 5.
  14. Tamże, s. 15, 17.
  15. Tamże, s. 21.
  16. Tamże, s. 203.
  17. Tamże, s. 7.
  18. Lu Sün, Opowiadania, Warszawa 1951, s. 7.
  19. W. Gombrowicz, Dziennik 1953–1956 [w:] tenże, Dzieła, t. 7, Kraków–Wrocław 1986, s. 124–125.
  20. Can Xue, Ulica Żółtego Błota…, s. 28.

Powiązane artykuły

26.10.2023

Nowy Napis Co Tydzień #226 / Pamięć, mit, grzech – o „Chołodzie” Szczepana Twardocha

Twórczość Szczepana Twardocha obfituje w wiele interesujących wątków, ale jeden pozostaje rdzeniem, wokół którego budowane są światy kolejnych bestsellerowych powieści – jest nim podszyty strachem szacunek dla sterującego historią Zeitgeistu. Ów szacunek, a także świadomość kary, jaką Duch Dziejów wymierza krnąbrnym jednostkom, są wyczuwalne w Chołodzie – najnowszym dziele pilchowickiego prozaika.

Karę, jak wiemy, poprzedza grzech, a jego istotę pisarz rozważa w trzech historiach składających się na fabułę powieści. Jej początek może zdumieć czytelników, bowiem bohaterem, a zarazem narratorem pierwszych kilkunastu stron, jest Twardoch we własnej osobie. Pchnięty potrzebą ucieczki od codziennych problemów i obowiązków wyrusza po raz kolejny na Spitsbergen, by w lodowej pustce odnaleźć spokój i harmonię umożliwiającą mu funkcjonowanie. Budzi to nieuchronne skojarzenia z powieścią Exodus jego przyjaciela Łukasza Orbitowskiego. Jarosław Czechowicz pisał na temat głównego bohatera tej powieści, że

[…] jest w dużej mierze egocentrykiem. Wygodniej mu mierzyć się z życiowymi traumami w pojedynkę, bo to wygląda na zacne i potrzebne. Rozsypały się kartki jego notesu marzeń. Tymczasem zło, które go wewnętrznie niszczy, nie podlega żadnej formie oczyszczeniaJ. Czechowicz, Monotonia zła, http://krytycznymokiem.blogspot.com/2017/11/exodus-ukasz-orbitowski.html [dostęp: 07.07.2023].[1].

Ta charakterystyka idealnie oddaje powieściowego Twardocha i rymuje się z nią samokrytyka, jaką wygłosił w jednym z trzech rozdziałów, w których się pojawia:

Czułem się jak najgorszy człowiek świata i sądzę dziś, że słusznie. Nie wierzę w Boga, od dawna nie jest mi po drodze z Kościołem katolickim, wierzę jednak w grzech i to, co zrobiłem, znikając na tak długo, było grzechem, wielkim grzechem, a grzechów nie można odkupić. Nie ma odkupienia, jest za to kara. Nie wiem, w jakiej formie ta kara mnie spotka, ale spotkać mnie musiS. Twardoch, Chołod, Kraków 2022, s. 217–218.[2].

Pisarz przyznaje, że odcinając się na wiele tygodni od świata, rani swoich bliskich, lecz wyrzuty sumienia i strach przed słowem „przepraszam” powstrzymują go przed powrotem, mało tego, skłaniają do dalszej ucieczki. Jest w tym niewielkim, poprzedzającym właściwą opowieść prologu wartościowa refleksja nad absurdem toksycznej, maczystowskiej męskości z jej gruboskórnością i dziecinnym strachem przed okazywaniem zwykłych, ludzkich uczuć. Cenna tym bardziej, że wypowiada ją Twardoch, pisarz, który na takim modelu męskości budował w ostatnich latach swój wizerunek, podtrzymując i rozpowszechniając tę szkodliwą blagę jedynie dla celów marketingowych. Grzech pierwszy – egoizm.

W Pyramiden spotyka Borghild, staruszkę, która zaprasza go w rejs na daleką północ. Na pokładzie jej statku otrzymuje dwa notesy Konrada Widucha, głównego bohatera powieści. W nich, wyczekując śmierci na uwięzionym w lodzie statku, opisał Widuch swoje niezwykłe życie. Z pochodzenia Ślązak, będący w istocie amalgamatem kultury śląskiej, niemieckiej, polskiej i rosyjskiej, zyskał głęboki wgląd w każdą z nich, co pozwoliło mu wyrobić fenomenalny słuch językowy, uprawniający go do wygłaszania radykalnych sądów na temat zastosowania i brzmienia polszczyzny, którą zdecydował się posługiwać, prowadząc swój dziennik. Należy tu docenić wprost niebywały warsztat stylistyczny autora.

Piszę ja po polsku. Po tem wszystkiem nigdy ja pisania cyrylicą nie polubił, a po polsku, chociaż wiem przecie, że niepoprawnie, to jakoś i tak ja polubił właśnie […] ten polski to całkiem podobny do tej naszej godki, chociaż bardziej taki nadęty, trochę jakby taki śmieszny hrabia jakiś mówił, i mnie się zdaje, że przez to nadęcie bardziej do pisania zdatny, chociaż mówić po polsku strasznie głupio i mnie zawsze mówić po polsku było wstyd, bo jak czełowiek po polsku mówi, z tymi wszystkimi panami i paniami, ą i ę, to brzmi od razu, jakby się nadął niczym jakiś polski szlachcic i jakby paluszek przy piciu herbaty odchylał niczym skrzydełko ptaszyny delikatnej, no groteskowo czełowiek brzmi, jak po polsku mówi, jak pajac zawsze, a po naszemu to jak trzeba, normalnie, bez nadymania się, jak swój czełowiek, normalnie. I po rosyjsku też normalnie, bez nadęcia, bez panów i pań, i ą, i ę, jak chłop albo baba, normalni, a nie jakieś tam państwo chuj ich tam wie coTamże, s. 33.[3].

Prowadząc swoje zapiski, bohater wielokrotnie deklaruje, że robi to dla „nieistniejącej czytelniczki”, co wydaje się ukłonem Twardocha w stronę Rymkiewiczowego Wieszania, gdzie zastosowano podobny zabieg (wszak autorowi lżej na duszy, gdy pomyśli, że jakaś kobieta, do tego atrakcyjna, zechce pochylić się nad jego książką…). Ponadto jest przekonany, że nikt nigdy jego świadectwa nie pozna, dlatego wybór języka polskiego, jako tego, w którym zostanie spisane, jest wyborem czysto estetycznym, uprawianą w ekstremalnych warunkach sztuką dla sztuki. Pomimo to Widuchowi zdarza się wplatać w swój dziennik rozmaite wyrażenia z innych znanych mu języków – co istotne, nie w formie ornamentu, lecz dla zachowania precyzji znaczeń, rzadziej z racji niedoskonałej znajomości polszczyzny – choćby wtedy, gdy Widuchowi brakuje słowa „myśliwy”:

Na razie jednak miał ja co jeść, z dwóch kłód przygotował ja nocne ognisko, nodię, czego nauczył mnie na wyrębie pewien stary Sybirak, ochotnik z okolic Irkucka, którego wsadzili, jak twierdził, za to, że miał zawsze głupi wyraz twarzy.

Ochotnik? Tak się po polsku chyba nie pisze. Ochotnik to po polsku der Freiwilliger, prawda? Nie pamiętam, jak się po polsku mówi na kogoś, kto poluje. Po niemiecku der Jӓger. Polownik? Polowacz? Niech tam już będzie ochotnik więcTamże, s. 167.[4].

Jako że pamięć ciągnie go w rozmaite strony, a wspomnienia wywołują coraz to nowe dygresje, historię Widucha czytelnicy poznają w sposób nielinearny, co z kolei może budzić skojarzenia z prozą Wiesława Myśliwskiego, notabene uznawanego przez Twardocha, co przyznał w Hejt Parku, za największego żyjącego pisarza polskiego. Taka jest jednak natura naszej pamięci, co bohater Chołodu dostrzega i skrzętnie odnotowuje:

Dlaczego ciągle wpadam ja w te dygresje?

Dygresje! Proszę, jakich słów prosty towarzysz Konrad Wilgelmowicz używają!

Miał ja pisać o tem, jak ja znalazł łódeczkę Dużego i Małego, a opowiadam o tem, jak ja z domu uciekł, albo o polowaniu na miszkę, no, ale czyż życie właśnie nie takie, czyż nie taki los czełowieka, bo taka natura naszej pamięci, dygresyjna, a w pamięci i byciu się ten los nasz ziszcza i dokonuje?Tamże, s. 59.[5]

Pierwszy notes zawiera wartko płynącą, przygodową historyjkę o rewolucji pożerającej własne dzieci – bohater w wieku czternastu lat ucieka z rodzinnego domu w Pilchowicach. Kilka lat później zaciąga się do niemieckiego Kriegsmarine, a jeszcze później trafia do rewolucyjnej Rosji, gdzie zostaje oficerem politycznym przy Armii Konnej, aby walczyć przeciwko bijącej się wówczas o niepodległość Polsce. Tam poznaje Sofie, swoją przyszłą żonę. Jej imię, po grecku oznaczające „mądrość”, jest znaczące – Widuch wielokrotnie przyznaje, że to jej zawdzięcza swoją edukację, a przez siedemnaście wspólnych lat:

Czytaliśmy […] książki, razem, a ona cierpliwie objaśniała i porządkowała mój światTamże, s. 265.[6].

Wpływ Sofie zaowocował też zmianą w podejściu Widucha do kobiet w ogóle:

[…] jedyną kobietą, jaką ja w życiu rozumiał, była Sofie. Nie dlatego, żeby inne stanowiły dla mnie nieprzeniknioną zagadkę, nie. Wcześniej żyliśmy w osobnych światach, kobiety i ja, czy to w Pilchowitz, czy potem, kiedy ja się wyniósł robić na Luizie i zamieszkał na Zaborzu i tak dalej, a Sofie jako pierwsza była dla mnie nie tylko kobietą, ale i przyjacielemTamże, s. 195[7].

Kobiety w świadomości bohatera zyskały wymiar podmiotowy, nie wypełniały już osobnego świata, który mężczyzna winien był sobie podporządkować, ustanawiając wokół siebie uświęcony tradycją patriarchalny ład – za sprawą Sofie odkrył nowy wymiar relacji z nimi, taki, w którym kobieta może być nie tylko równorzędnym partnerem, ale i postacią dominującą, przewodnikiem mężczyzny w dynamicznie zmieniającym się świecie.

Po skończonej wojnie oboje próbowali ułożyć sobie życie, korzystając ze względnej swobody NEP, lecz niestety, tryby historii są nieubłagane: represje Wielkiej Czystki dosięgają Widuchów, a Konrad po brutalnych przesłuchaniach trafia do łagru. Horror tego obozu pracy opisuje w sposób, który – gdyby nie był jedynie fikcją literacką – mógłby być stawiany w jednym rzędzie ze świadectwami Herlinga-Grudzińskiego, Szałamowa i Sołżenicyna jako przykład tego, do jakich okrucieństw jest w stanie posunąć się człowiek w miejscu, gdzie nie istnieją żadne zasady moralne, ale też jak wielkiej siły ducha potrzeba, aby zdołać tam przetrwać. Grzech drugi – przemoc.

Moment wydostania się Widucha z „miejsca, którego nie chce nawet nazwać”, inicjuje kolejną, być może najbardziej interesującą opowieść, jaką Twardoch zawarł w tej książce, a to dlatego, że stanowi próbę zbudowania mitu o pierwszych ludziach, a przy okazji triumfalny powrót autora Wiecznego Grunwaldu do wysokoartystycznej fantastyki. Towarzyszyć Widuchowi w wędrówce przez Syberię nie będzie jednak Ewa, lecz raczej Lilith, której uosobieniem jest – to zabawna trawestacjaImię Lilith oznacza „lubieżność”, z kolei Ljubow to „miłość”.[8] – Ljubow, wulgarna, pokryta tatuażami, wyuzdana i porywcza błatna, a zarazem druga obok Sofie ważna postać kobieca, będąca równocześnie całkowitym jej przeciwieństwem. Wspólnie trafiają do Chołodu, miejsca u progu czasu, pierwotnej wioski zamieszkałej przez nieznany lud posługujący się językiem „pokrewnym prabałtosłowiańskiemu” (w którego odtworzeniu na potrzeby powieści pomógł Twardochowi profesor Marek Majer z Uniwersytetu Łódzkiego). Chołodcy nie znają cywilizacji, nic nie wiedzą o jej zdobyczach ani o trwającej tysiące kilometrów dalej wojennej zawierusze.

Twardoch poświęcił wiele miejsca na etnograficzne opisy zwyczajów mieszkańców Chołodu – czytelnicy poznają ich religię, sposób, w jaki dobierają się w pary, kuchnię, ubiór, a przede wszystkim mentalność, jakże inną od tej, jaką prezentowali Widuch i Ljubow. Szczegółów nagromadzono tak wiele, że gdyby autor obrał znaną już z historii literatury strategię „odnalezionego rękopisu”, który zdecydował się opublikować, opatrzywszy go własnym komentarzem, niewątpliwie znalazłoby się wielu ludzi przekonanych o jego autentyczności – tak doskonałą mistyfikacją jest Chołod.

Sielanka kończy się, gdy do wioski przylatują samolotem dwaj piloci Armii Czerwonej. Przerażeni perspektywą odkrycia ich łagrowej przeszłości i przybycia większej liczby krasnoarmiejców, co poskutkowałoby również zagładą wioski, bohaterowie decydują się na morderstwo. W zwyczaju Chołodców leżało pokojowe przyjmowanie obcych, traktowanie ich jak najlepiej i udzielanie wszelkiej pomocy, dlatego zabicie ich traktowano jako najwyższe możliwe wykroczenie. Skutkiem tego Widuch, Ljubow i ci Chołodcy, którzy przyprowadzili ich do wioski, zostali wygnani.

Fundamentem prozy Twardocha jest przekonanie, że świat opiera się na przemocy, dlatego założywszy, że bohaterowie po ucieczce z łagru przenieśli się w czasie i przestrzeni do pierwszej osady ludzkiej, staje się oczywiste, że w autorskiej wizji mitu o wygnaniu z raju, to właśnie tak potworny akt przemocy, jak morderstwo musiał spełnić rolę grzechu pierworodnego. Idąc tym tropem, staje się jasny związek łączący powieściowego Twardocha z Konradem Widuchem (rzekomo również pochodzącym z Pilchowic): obu mężczyzn łączą te same błędy i lęki, a cierpienie wynikające z egoizmu i przemocy stało się piętnem przekazywanym z pokolenia na pokolenie. Ostateczną winą, grzechem fundamentalnym, wydaje się więc być natura ludzka, sama w sobie zatruta i skłonna do zła. Podróż w czasie i przestrzeni do początków świata, skutkująca tak wielką katastrofą moralną, przywodzi nieuchronnie na myśl Sen śmiesznego człowieka Dostojewskiego, tyle tylko, że bohater tego opowiadania, zyskawszy świadomość winy, jaka na nim ciąży, stał się apostołem miłości bliźniego, wzywającym ludzkość do opamiętania. Widuch zaś nie zdobywa się na żaden akt altruizmu, wie, że konsekwencje jego czynów są nieodwracalne.

Jest w tej powieści wiele niedopowiedzeń i smaczków, a przyjemność z ich odkrywania należy pozostawić czytelnikowi. Dzieło Twardocha jest listem miłosnym do niczym nieskrępowanej, misternie konstruowanej fikcji, a zarazem – z racji swojej formy – radosnym szyderstwem z polskiej szkoły reportażu, ponieważ:

[…] polega ona na zmyślaniu, ja jednak jestem tylko powieściopisarzem i prawda bywa dla mnie ważniejsza od dobrej historiiS. Twardoch, Chołod…, s. 449–450.[9].

Warto dać mu się zbałamucić i samemu odkryć, gdzie leży prawda.

 

Szczepan Twardoch, Chołod, Wydawnictwo Literackie, Warszawa 2023

Okładka przedstawiająca na ciemnym tle jakby trupią rękę: widać ścięgna oraz sieć przerysowanych żył

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Piotr Wojtaszek, Pamięć, mit, grzech – o „Chołodzie” Szczepana Twardocha, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 226

Przypisy

  1. Cytat za opisem serii na stronie: https://czarne.com.pl/katalog/serie/reportaz [dostęp: 13.01.2024].
  2. P. Lipiński, Wasilewska. Czarno-biała, Wołowiec 2023, s. 8. Dalsza paginacja z tego wydania oznaczana będzie w tekście ciągłym numerem strony w nawiasie okrągłym.
  3. M. Kula, Reportaż historyczny jako rodzaj współczesnej historiografii [w:] Historia w kulturze współczesnej. Niekonwencjonalne podejścia do przeszłości, red. P. Witek, M. Mazur, E. Solska, Lubin–Tczew 2011, s. 307.
  4. J. Czechowicz, Monotonia zła, http://krytycznymokiem.blogspot.com/2017/11/exodus-ukasz-orbitowski.html [dostęp: 07.07.2023].
  5. S. Twardoch, Chołod, Kraków 2022, s. 217–218.
  6. Tamże, s. 33.
  7. Tamże, s. 167.
  8. Tamże, s. 59.
  9. Tamże, s. 265.
  10. Tamże, s. 195
  11. Imię Lilith oznacza „lubieżność”, z kolei Ljubow to „miłość”.
  12. S. Twardoch, Chołod…, s. 449–450.
  13. Can Xue, Ulica Żółtego Błota, tłum. K. Sarek, Warszawa 2023, s. 5.
  14. Tamże, s. 15, 17.
  15. Tamże, s. 21.
  16. Tamże, s. 203.
  17. Tamże, s. 7.
  18. Lu Sün, Opowiadania, Warszawa 1951, s. 7.
  19. W. Gombrowicz, Dziennik 1953–1956 [w:] tenże, Dzieła, t. 7, Kraków–Wrocław 1986, s. 124–125.
  20. Can Xue, Ulica Żółtego Błota…, s. 28.

Powiązane artykuły

29.06.2023

Nowy Napis Co Tydzień #209 / Słońce, błoto i przekorny Wiosenny Śnieg z Państwa Środka

Ulica Żółtego Błota Can Xue to oniryczna podróż w świat odległej, chińskiej prowincji, gdzie czas stanął w miejscu. Opowieść ta nie przypomina jednak Sklepów cynamonowych czy Ulicy krokodyli. Na ulicy Żółtego Błota królują bowiem groteska, zepsucie, śmierć i rozkład – słowem, jest to miejsce, w którym pod żadnym pozorem nie chcielibyście się znaleźć, oraz ten rodzaj literackiej halucynacji, o jakiej dla własnego dobra lepiej nie czytać, by jej echa nie nawiedzały was potem w złych snach.

Brzmi niezbyt zachęcająco? Dla tych, którzy jeszcze się nie rozmyślili, załączam fragment przedmowy napisanej przez tłumaczkę powieści dr Katarzynę Sarek:

Drogi czytelniku, sięgasz po tę książkę na własną odpowiedzialność – bądź gotów na zanurzenie się w świecie niekończącego się koszmaru sennego, w którym kolejne sceny i obrazy cię zniesmaczą, przerażą i odrzucą, bowiem Can Xue pisze jak medium, przez które przemawia mroczna podświadomość, zarówno jej własna, jak i zbiorowa. Bądź gotów na paranoicznych bohaterów popychanych do działania destrukcyjnymi impulsami i wypartymi pragnieniami. Przygotuj się na świat pełen nieprzewidywalnych niebezpieczeństw, w którym nie obowiązuje logika, a przemoc potrafi nadejść z rąk obcych i bliskich. A jeśli nie nadążysz za kalejdoskopem szalonych scen i absurdalnych dialogów, wspomnij praktyczną, ale i bezlitosną radę pisarki: „Nie martw się o to, czego nie rozumiesz, po prostu czekaj i wszystko samo się wyjaśni. A jeśli nie, to najwidoczniej z tobą jest coś nie takCan Xue, Ulica Żółtego Błota, tłum. K. Sarek, Warszawa 2023, s. 5.[1].

A zatem porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie!

No ale skoro już weszliście…

Na ulicy Żółtego Błota

Już na wstępie wypada odnotować, że słowo „ulica” nie najlepiej oddaje naturę miejsca, do którego zabiera czytelnika Can Xue. Wyłaniająca się z wycinkowego opisu pierwszoosobowego narratora ulica Żółtego Błota to zagubiona w labiryncie czasu i przestrzeni gnijąca chimera, na której truchle próbują ułożyć sobie życie podobni do pasożytów, pozbawieni nadziei i poczucia sensu lokatorzy:

Doszedłem na ulicę ze zrujnowanymi domami, gdzie na poboczach leżeli żebracy. […] Ulica Żółtego Błota lepiła się od brudu, ponieważ z nieba nieustannie spadał smoliście czarny popiół. Nie wiadomo, skąd się brał, zdawał się padać cały czas, przez cały rok, nawet deszcz padał czarnymi kroplami. Domki wyglądały, jakby wyrosły spod ziemi, i od góry do dołu były tak pokryte błotem i popiołem, że z trudem dało się zauważyć okna. Przechodnie stale chowali się przed lecącym z nieba popiołem, przez który mieszkańcy ulicy Żółtego Błota mieli zaczerwienione oczy i utrzymujący się przez cały rok kaszelTamże, s. 15, 17.[2].

Oprócz problemów, które można by określić „środowiskowymi”, prawdziwym powodem upadku ulicy Żółtego Błota są jej mieszkańcy i ich kondycja duchowa ‒ żyją oni w stanie permanentnego znudzenia i otępienia. Dla zabicia czasu znęcają się nad zwierzętami, knują, donoszą, a także dokonują morderstw i okaleczeń – nawet wobec swoich bliskich. Są okrutni i pozbawieni wyrzutów sumienia. Nic ich nigdy nie brzydzi i rzadko cokolwiek oburza (zwykle zresztą nie to, co powinno).

Narkotykiem, który skutecznie znieczula ich na wszystkie potworności otaczającej ich rzeczywistości, jest sen:

Mieszkańcy ulicy Żółtego Błota ciągle spali, nie wiadomo, ile lat przespali. Otwierali drzwi, dopiero kiedy słońce wisiało wysoko na niebie, tarli zaspane, wpółprzymknięte oczy, przerażająco szeroko otwierali usta i ziewali na cały głos: „Aaa…”. Jeśli przechodził ktoś znajomy, pozdrawiali go, mamrocząc: „Ale wcześnie… dzień… dobry…! Dobranoc…” – jakby mówili przez sen. Drzemali przy śniadaniu z rytmicznie opadającą głową. Czytali stare książki o zszywanych grzbietach, ale oczy same im się zamykały, książki wypadały z rąk, więc dawali sobie spokój z czytaniem, siedzieli i chrapali. Drzemali również w ubikacji, kupa zrobiona i koniec spaniaTamże, s. 21.[3].

Can Xue puszcza swoje pacynki w ruch, ale ich słowa, interakcje oraz działania są całkowicie pozorne i pozbawione jakiegokolwiek sensu – to zwykli lunatycy, „statyści jałowości i zapomnienia, przebrani za żywe istoty”, by posłużyć się egzystencjalną parafrazą słów Fernanda Pessoi.

Zamknięci w świecie ciągle odwracanych związków przyczynowo-skutkowych i powszechnego absurdu mieszkańcy ulicy Żółtego Błota biernie oczekują nienadchodzącego wybawcy Wang Ziguang oraz ratunku ze strony władz. Ratunek się jednak nie pojawia, a bohaterowie pogrążają się stopniowo w skrajnym odrętwieniu. Jak powtarzają: „nie ma nadziei dla ulicy Żółtego Błota”. I rzeczywiście, dla ulicy zaludnionej przez takie jednostki nie ma żadnej nadziei.

Ostatecznie nawet narrator zapada się w bagnie ulicy Żółtego Błota. Zatracając poczucie czasu i przestrzeni, stwierdza:

Kiedyś poszedłem szukać ulicy Żółtego Błota, szukałem tak długo, może przez kilka wieków. Okruchy snu spadały mi do stóp, snu, który umarł dawno, dawno temuTamże, s. 203.[4].

Kilka słów o Wiosennym Śniegu

Ulica Żółtego Błota została wyśniona przez Can Xue. Pseudonimem tym posługuje się Deng Xiaohua. Urodzona w roku 1953 roku, Deng jest artystką niezwykłą. Można próbować różnych klasyfikacji jej twórczości, ale wszelkie próby jej zaszufladkowania skończą się raczej rozsadzeniem nieszczęsnej szuflady niż zamknięciem w jej trzewiach odważnej i niczym nieskrępowanej prozy Can Xue.

Dla lepszego zrozumienia tej prozy, warto pochylić nad pseudonimem pisarki. Jak wskazała w swojej przedmowie Katarzyna Sarek,

Can Xue oznacza brudny, wiosenny śnieg, który nie chce się stopić, albo śnieg zalegający na samym szczycie góryTamże, s. 7.[5].

Can Xue lubi puszczać wodze fantazji, dlatego nie widzę przeciwwskazań do tego, żebyśmy i my zrobili to samo, interpretując jej pseudonim. Ciągle obecny, zeszłoroczny śnieg to śnieg-weteran. Śnieg, który się nie dał. Nie stopił się i nie zlał się w jedną rzekę z resztą – kiedyś przecież tak zimnego – śniegu. Ów wiosenny śnieg musiał widocznie być twardszy i zimniejszy od reszty śniegu. Zeszłoroczny śnieg jest jednak gościem nieproszonym. Jest wyrzutem. Wyzwaniem rzuconym słońcu i wszechobecnie rozgłaszanemu latu. Jest dowodem na to, że słońce nie jest tak wszechmocne, za jakie się podaje. Zeszłoroczny śnieg udowadnia swojemu otoczeniu, że ze słońcem da się wygrać.

W prozie Can Xue słońce jest wszakże siłą hipnotyczną i złowrogą. Wystawieni na jego działanie bohaterowie przejawiają zmęczenie, zniechęcenie i senność. Gorąco i zaduch wywołują w nich poczucie odrealnienia i obłęd. W promieniach tego słońca mieszkańcy ulicy Żółtego Błota ciągle chrapią i wiodą żywot podobny do snu na jawie.

Nakłuwając swoim ostrym piórem chore i bolące miejsca, Can Xue próbuje wyrwać swoich rodaków z długiego i złego snu – tak jak wcześniej robił to ojciec chińskiej literatury nowoczesnej Lu Xun (1881–1936). On także w ten sposób wyjaśniał swoją metodę twórczą:

Nie ma znaczenia, czy mój krzyk wyraża odwagę, czy smutek, czy budzi odrazę, czy śmiech; ale jako krzyk musi być donośny i dlatego nie cofam się przed stosowaniem różnych chwytówLu Sün, Opowiadania, Warszawa 1951, s. 7.[6].

Can Xue i europejscy wirtuozi literackich snów

Często zwraca się uwagę na podobieństwa prozy Can Xue do twórczości Franza Kafki. Czytając Ulicę Żółtego Błota, rzeczywiście można miejscami wyczuć odległe echa Zamku, a nawet Procesu. Echa te, rzecz jasna, nie odejmują chińskiej powieści jej oryginalności.

Abstrahując od Kafki, warto także, moim zdaniem, zwrócić uwagę na pewnego rodzaju duchowe pokrewieństwo istniejące pomiędzy Can Xue a naszym rodzimym mistrzem sennych absurdów ‒ czyli Witoldem Gombrowiczem. Otóż analizując niezwykle oniryczny i bardzo sugestywny styl Can Xue, można odnieść wrażenie, że mieszkająca za Wielkim Murem pisarka była sumienną uczennicą Witolda Gombrowicza i z wypiekami na twarzy zaczytywała się ustępami jego Dziennika (chociaż najprawdopodobniej w tamtym czasie Can Xue nie mogła mieć dostępu do tej książki). Gombrowicz zalecał bądź co bądź:

Osobom interesującym się moją techniką pisarską przekazuję następującą receptę. Wejdź w sferę snu. […] i pisz, nie licząc się z rzeczywistością, dążąc tylko do zaspokojenia potrzeb twojej wyobraźni. […] Tak postępując, ani się spostrzeżesz, kiedy wytworzy ci się szereg scen kluczowych, metafor, symboli (jak w Trans-Atlantyku „chodzenie”, „pusty pistolet”, „ogier” lub w Ferdydurke „części ciała”) i uzyskasz szyfr właściwy. I wszystko zacznie ci się pod palcami zaokrąglać mocą własnej swojej logiki, sceny, postacie, pojęcia, obrazy zażądają swego dopełnienia i to, co już stworzyłeś, podyktuje ci resztęW. Gombrowicz, Dziennik 1953–1956 [w:] tenże, Dzieła, t. 7, Kraków–Wrocław 1986, s. 124–125.[7].

Uważny czytelnik Ulicy Żółtego Błota z pewnością dostrzeże w tej książce podobne do gombrowiczowskich słów-kluczy i silnie oddziałujące na podświadomość kotwice. Są nimi „słońce”, „popiół”, „rak”, „larwa”, „kupa”, „wrzód” czy „chore oko”. Wraz z innymi metaforami i symbolami tworzą one szyfr, dzięki któremu kreowana przez narratora rzeczywistość, pomimo swej brzydoty i groteski, nie wywołuje w czytelniku tylko odrazy, ale zdaje się wykraczać poza idee piękna i brzydoty, stawiając na pierwszym miejscu pozarozumową prawdę. Prawda to wszak

często blada gwiazdka owinięta w grube warstwy chmur i mgieł, której nie potrafią dostrzec zwykli ludzie. Jedynie osoby doświadczone i wyrafinowane, ale równocześnie proste i czyste potrafią ją „odkryć” w drodze objawieniaCan Xue, Ulica Żółtego Błota…, s. 28.[8].

Od Can Xue do Wiosennego Śniegu

Katarzyna Sarek jest tłumaczką precyzyjną i sumienną. Jej przekład wydanej pierwotnie w roku 1987 powieści Can Xue cechuje się plastycznością i umiarkowaniem. Nie ma w nim prób „wygładzania” miejscami nieznośnie ostrego przekazu Can Xue ani jego „podkręcania”. Tłumaczka wykazała się jednocześnie ogromną wyobraźnią literacką i kreatywnością, bez której przekład tak niezwykłego dzieła w ogóle nie mógłby dojść do skutku. To właśnie dzięki jej wielkiemu talentowi oraz szacunkowi do chińskiego oryginału polski czytelnik może obcować zarówno z całym pięknem, jak i całą brzydotą zawartą na kartach Ulicy Żółtego Błota.

Wydany przez PIW przekład opatrzony został długą i bardzo pomocną w odbiorze powieści przedmową tłumaczki. Literatura chińska jest nad Wisłą wciąż mało znana (co na szczęście szybko się zmienia), dlatego przedstawienie życiorysu Can Xue, jej dorobku artystycznego oraz pozycji na chińskiej scenie literackiej wydaje się jak najbardziej uzasadnione. Poza tym to właśnie przekorna, ostrzegająca czytelnika przed lekturą przedmowa zadziałała na mnie skuteczniej niż syreni śpiew… i tak, pomimo przestróg tłumaczki, dałem się zaciągnąć na zapomnianą przez Boga i ludzi ulicę Żółtego Błota.

Can Xue, Ulica Żółtego Błota, tłum. Katarzyna Sarek, PIW, Warszawa 2023.

okłaka

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Adrian Skoczyński, Słońce, błoto i przekorny Wiosenny Śnieg z Państwa Środka, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 209

Przypisy

  1. Cytat za opisem serii na stronie: https://czarne.com.pl/katalog/serie/reportaz [dostęp: 13.01.2024].
  2. P. Lipiński, Wasilewska. Czarno-biała, Wołowiec 2023, s. 8. Dalsza paginacja z tego wydania oznaczana będzie w tekście ciągłym numerem strony w nawiasie okrągłym.
  3. M. Kula, Reportaż historyczny jako rodzaj współczesnej historiografii [w:] Historia w kulturze współczesnej. Niekonwencjonalne podejścia do przeszłości, red. P. Witek, M. Mazur, E. Solska, Lubin–Tczew 2011, s. 307.
  4. J. Czechowicz, Monotonia zła, http://krytycznymokiem.blogspot.com/2017/11/exodus-ukasz-orbitowski.html [dostęp: 07.07.2023].
  5. S. Twardoch, Chołod, Kraków 2022, s. 217–218.
  6. Tamże, s. 33.
  7. Tamże, s. 167.
  8. Tamże, s. 59.
  9. Tamże, s. 265.
  10. Tamże, s. 195
  11. Imię Lilith oznacza „lubieżność”, z kolei Ljubow to „miłość”.
  12. S. Twardoch, Chołod…, s. 449–450.
  13. Can Xue, Ulica Żółtego Błota, tłum. K. Sarek, Warszawa 2023, s. 5.
  14. Tamże, s. 15, 17.
  15. Tamże, s. 21.
  16. Tamże, s. 203.
  17. Tamże, s. 7.
  18. Lu Sün, Opowiadania, Warszawa 1951, s. 7.
  19. W. Gombrowicz, Dziennik 1953–1956 [w:] tenże, Dzieła, t. 7, Kraków–Wrocław 1986, s. 124–125.
  20. Can Xue, Ulica Żółtego Błota…, s. 28.

Powiązane artykuły

27.04.2023

Nowy Napis Co Tydzień #200 / Jan Polkowski. Moje miejsce na Ziemi. Nowa Huta

Przejdź do filmu

Z ogromną przyjemnością prezentujemy Państwu film Jan Polkowski. Moje miejsce na Ziemi. Nowa Huta, w reżyserii Iwony Meus i Marka Gajczaka. 

 

Premiera filmu w piątek 28 kwietnia o godzinie 18:00. Zapraszamy!

O Nowej to Hucie piosenka

 

Tobie nieznanemu? Zapomnianemu ostygłemu ciału?

Tobie którego imię i nazwisko ktoś może jeszcze pamięta

(nieistniejącemu) od dawna budowano pomnik.

30 lat temu jeśli nie wcześniej uchwałą Biura Politycznego

KC w Moskwie Warszawie uchwałą rządu tamże i ostatecznie

Sejmu PRL spadkobiercy europejskiej demokracji rozpoczęto budowę

pomnika Bogdana Włosika  (1961—1982).

Budowali go wszyscy: tow. Bierut Beria Berman Borejsza

MBP NKWD dystyngowani poeci mitu śródziemnomorskiego

prawdziwi katoliccy marksiści nie golący się jeszcze filozofowie

dźwigający na sercu swój pierwszy pistolet faszyści z onr specjaliści

radzieccy niepiśmienny chłopi Tadeusz Borowski (piśmienny)

otępiały od wódki i pochlebstw Władysław Broniewski.

W takt obozowej orkiestry na trzeźwo po pijanemu na czczo

we śnie w strachu w strachu nienawiści budowali mistrzowie

murarscy i kapusie nauczyciele doliniarze Luis Aragon

oraz autor niedoścignionych Cien poemos de amor

kurwy stróże psy ministrowie i cała postępowa ludzkość.

Ktoś rzekł po męsku: nikakoj Polszi nikogda nie budiet

ale jest drzewo (Twoja twarz) dom (Twój brzuch) sklep (ręka).

Stoi to miasto jak niewidzialna zasłona łzawiącego gazu.

Twoja komora Twój czas Twój grób Twój pomnik.

Teraz wszyscy gdziekolwiek jesteście na świecie (po operacjach

plastycznych zmianach życiorysu) a zwłaszcza jeśli zostaliście w Polsce

bowiem jesteście przywiązani do idei wolności niepodległości

tolerancji więc teraz kiedy to zdziwione chłopięce ciało

wyprężyło się na chodniku rozprute ołowiem

każdy z was może powiedzieć: exegi monumentum

to zostanie po nas.

 

 

 

pomysł cyklu: dr hab. Józef Maria Ruszar
scenariusz: Iwona Meus
reżyseria: Iwona Meus i Marek Gajczak
zdjęcia i montaż: Marek Gajczak
producent: Aneta Zagórska
produkcja: Instytut Literaury & Kraków Film Klaster
czyta: Krzysztof Zawadzki

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Iwona Meus, Marek Gajczak, Jan Polkowski. Moje miejsce na Ziemi. Nowa Huta, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 200

Przypisy

  1. Cytat za opisem serii na stronie: https://czarne.com.pl/katalog/serie/reportaz [dostęp: 13.01.2024].
  2. P. Lipiński, Wasilewska. Czarno-biała, Wołowiec 2023, s. 8. Dalsza paginacja z tego wydania oznaczana będzie w tekście ciągłym numerem strony w nawiasie okrągłym.
  3. M. Kula, Reportaż historyczny jako rodzaj współczesnej historiografii [w:] Historia w kulturze współczesnej. Niekonwencjonalne podejścia do przeszłości, red. P. Witek, M. Mazur, E. Solska, Lubin–Tczew 2011, s. 307.
  4. J. Czechowicz, Monotonia zła, http://krytycznymokiem.blogspot.com/2017/11/exodus-ukasz-orbitowski.html [dostęp: 07.07.2023].
  5. S. Twardoch, Chołod, Kraków 2022, s. 217–218.
  6. Tamże, s. 33.
  7. Tamże, s. 167.
  8. Tamże, s. 59.
  9. Tamże, s. 265.
  10. Tamże, s. 195
  11. Imię Lilith oznacza „lubieżność”, z kolei Ljubow to „miłość”.
  12. S. Twardoch, Chołod…, s. 449–450.
  13. Can Xue, Ulica Żółtego Błota, tłum. K. Sarek, Warszawa 2023, s. 5.
  14. Tamże, s. 15, 17.
  15. Tamże, s. 21.
  16. Tamże, s. 203.
  17. Tamże, s. 7.
  18. Lu Sün, Opowiadania, Warszawa 1951, s. 7.
  19. W. Gombrowicz, Dziennik 1953–1956 [w:] tenże, Dzieła, t. 7, Kraków–Wrocław 1986, s. 124–125.
  20. Can Xue, Ulica Żółtego Błota…, s. 28.

Powiązane artykuły

13.04.2023

Nowy Napis Co Tydzień #198 / Józef Mackiewicz. W poszukiwaniu prawdy

Oglądaj

W filmie Józef Mackiewicz. W poszukiwaniu prawdy, wyprodukowanym przez Muzeum Historii Polski, twórcy starają się odpowiedzieć na pytania: na czym polegał fenomen Mackiewicza – pisarza, który zdaniem jednego z ekspertów „nadal pisze”? Dlaczego jego twórczość do dziś wzbudza gorące spory? Film pokazuje pisarza, wokół, którego przez lata narosło wiele tajemnic i przekłamań. Pisarza, który z powodu swojej niezłomnej postawy dosłownie ryzykował życiem.  

Produkcja: Muzeum Historii Polski, 2022 r.,

Scenariusz i reżyseria: Jarosław Mańka

Zdjęcia: Dominik Piątek, Grzegorz Liwiński, Łukasz Szymański, Rafał Pogoda, Wojciech Jachymiak

Montaż: Łukasz Szymański

Muzyka: Artlist.io

Źródło: MHP

Logotyp

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Józef Mackiewicz, Józef Mackiewicz. W poszukiwaniu prawdy, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 198

Przypisy

  1. Cytat za opisem serii na stronie: https://czarne.com.pl/katalog/serie/reportaz [dostęp: 13.01.2024].
  2. P. Lipiński, Wasilewska. Czarno-biała, Wołowiec 2023, s. 8. Dalsza paginacja z tego wydania oznaczana będzie w tekście ciągłym numerem strony w nawiasie okrągłym.
  3. M. Kula, Reportaż historyczny jako rodzaj współczesnej historiografii [w:] Historia w kulturze współczesnej. Niekonwencjonalne podejścia do przeszłości, red. P. Witek, M. Mazur, E. Solska, Lubin–Tczew 2011, s. 307.
  4. J. Czechowicz, Monotonia zła, http://krytycznymokiem.blogspot.com/2017/11/exodus-ukasz-orbitowski.html [dostęp: 07.07.2023].
  5. S. Twardoch, Chołod, Kraków 2022, s. 217–218.
  6. Tamże, s. 33.
  7. Tamże, s. 167.
  8. Tamże, s. 59.
  9. Tamże, s. 265.
  10. Tamże, s. 195
  11. Imię Lilith oznacza „lubieżność”, z kolei Ljubow to „miłość”.
  12. S. Twardoch, Chołod…, s. 449–450.
  13. Can Xue, Ulica Żółtego Błota, tłum. K. Sarek, Warszawa 2023, s. 5.
  14. Tamże, s. 15, 17.
  15. Tamże, s. 21.
  16. Tamże, s. 203.
  17. Tamże, s. 7.
  18. Lu Sün, Opowiadania, Warszawa 1951, s. 7.
  19. W. Gombrowicz, Dziennik 1953–1956 [w:] tenże, Dzieła, t. 7, Kraków–Wrocław 1986, s. 124–125.
  20. Can Xue, Ulica Żółtego Błota…, s. 28.
14.01.2023

Europa 1956

Partia jest nieśmiertelna… Ludzkość to jest partia. Wszystko poza nią jest bez znaczenia. (George Orwell)

wiem jak depcze się człowieka
          gdzie należy naciskać
          by mózg lekko wypłynął na zewnątrz

wiem jak zagląda się w oczy
          by wszystko wyczytać
          z podświetlonych zmarszczek twarzy

wiem jak zapomina się życiorys
          zjada niepostrzeżenie legitymację
          płaci karę za trzymanie rąk pod kocem

znam cenę szeptu i ulicznego śpiewu
          dotyk ludowego pejcza
          i smak palonej nocą żarówki

wiem jak boli Europa
          i ile kosztuje rzut kamieniem
          podniesionym z jej serca

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Robert Rudiak, Europa 1956, Czytelnia, nowynapis.eu, 2023

Przypisy

  1. Cytat za opisem serii na stronie: https://czarne.com.pl/katalog/serie/reportaz [dostęp: 13.01.2024].
  2. P. Lipiński, Wasilewska. Czarno-biała, Wołowiec 2023, s. 8. Dalsza paginacja z tego wydania oznaczana będzie w tekście ciągłym numerem strony w nawiasie okrągłym.
  3. M. Kula, Reportaż historyczny jako rodzaj współczesnej historiografii [w:] Historia w kulturze współczesnej. Niekonwencjonalne podejścia do przeszłości, red. P. Witek, M. Mazur, E. Solska, Lubin–Tczew 2011, s. 307.
  4. J. Czechowicz, Monotonia zła, http://krytycznymokiem.blogspot.com/2017/11/exodus-ukasz-orbitowski.html [dostęp: 07.07.2023].
  5. S. Twardoch, Chołod, Kraków 2022, s. 217–218.
  6. Tamże, s. 33.
  7. Tamże, s. 167.
  8. Tamże, s. 59.
  9. Tamże, s. 265.
  10. Tamże, s. 195
  11. Imię Lilith oznacza „lubieżność”, z kolei Ljubow to „miłość”.
  12. S. Twardoch, Chołod…, s. 449–450.
  13. Can Xue, Ulica Żółtego Błota, tłum. K. Sarek, Warszawa 2023, s. 5.
  14. Tamże, s. 15, 17.
  15. Tamże, s. 21.
  16. Tamże, s. 203.
  17. Tamże, s. 7.
  18. Lu Sün, Opowiadania, Warszawa 1951, s. 7.
  19. W. Gombrowicz, Dziennik 1953–1956 [w:] tenże, Dzieła, t. 7, Kraków–Wrocław 1986, s. 124–125.
  20. Can Xue, Ulica Żółtego Błota…, s. 28.

Powiązane artykuły

22.09.2022

Nowy Napis Co Tydzień #170 / Teczka personalna Norberta N.

Początek tej opowieści sięga 12 grudnia 1992 roku, gdy na łamach „Rzeczpospolitej” ukazuje się opowiadanie Piotra Kokocińskiego Miś Kolabo. Tekst został dobrze przyjęty, ale dopiero jego dramaturgiczna wersja wydrukowana w czwartym numerze „Dialogu” z 2001 roku i listopadowa premiera Teatru Telewizji ze Sławomirem Orzechowskim w roli Jana i Arturem Żmijewskim jako Porucznikiem pozwoliła krytykom docenić warsztat wrocławskiego pisarza. Sceniczny Miś Kolabo zapewnił swojemu autorowi nominację do Paszportu „Polityki” i wyróżnienie na Festiwalu „Dwa Teatry” w Sopocie. Nieprzypadkowo reżyserem telewizyjnej adaptacji stał się jeden z najważniejszych w polskim kinie eksploratorów sytuacji granicznych, demaskator tych okoliczności, które pozwalają ukazać systemowe łamania ludzkich sumień, czyli Ryszard Bugajski.

Na marginesie Misia Kolabo warto przypomnieć zresztą wcześniejszy tekst Kokocińskiego – wydrukowaną w „Dialogu” (1992) Samowolkę, która stała się kanwą dla głośnego filmu o wojskowej fali w reżyserii Feliksa Falka. To pokazuje, że pisarza (podobnie jak Bugajskiego we wcześniejszym Przesłuchaniu oraz późniejszym Układzie zamkniętymZaćmie oraz w znacznym stopniu Falka jako scenarzysty Wodzireja, Wielkiego biegu, czy nawet Komornika) interesuje ten zestaw okoliczności – czasem pozornie banalnych – które pozwalają „zawiesić” na bliżej nieokreślony czas zasady etyczne, pokazać jak w zamkniętych społecznościach (grupach zawodowych, miejscach odosobnienia) rodzi się zło. Jako autor MisiaSamowolki Kokociński stał się tym samym jednym z ciekawszych autorów nurtu moralnego rozrachunku w polskim teatrze lat dziewięćdziesiątych, który reprezentowali także tacy jak autorzy jak Wojciech Tomczyk czy Marek Próchniewski.

Zarówno Kokociński, jak i realizatorzy jego tekstów – Bugajski i Falk – wchodzili w świat, nad którym unosił się duch kontrowersyjnych badań autora „eksperymentu więziennego” Philipa Zimbardo. Stawiali pytania, które tak naprawdę w kulturze europejskiej istniały już w prozie Fiodora Dostojewskiego: gdzie są granice zła? czy posłuszeństwo w stosunku do autorytetu zwalnia nas z wszelkiej odpowiedzialności? czy jeśli nie ma boga/etyki/zasad/kontroli, to wszystko jest dozwolone? Problem zamkniętej, klaustrofobicznej społeczności w tekstach Kokocińskiego to jedno, ale systemowe wywieranie wpływu na ludzi i kwestia odkupienia to drugi, znacznie bardziej złożony problem proponowanego przezeń dyskursu, nieomal egzystencjalnych rozważań, do których prowokuje historia Norberta Niechciała.

W najnowszym tomie PIW otrzymujemy (obok najwcześniejszej wersji Misia Kolabo – opowiadania drukowanego w „Rzeczpospolitej”) powieść nie-powieść: tekst prozatorski, ale i nie-prozatorski, opowiadający znaną widzom Teatru Telewizji historię za pomocą nowych środków formalnych. Autor prezentuje bowiem opowieść, którą nazwać możemy utworem „z dokumentów utkanym”, dokumentalnym reportażem, który choć przynosi historię fikcyjną, to jak najbardziej prawdopodobną. Kokociński przygotował narrację złożoną z siedemdziesięciu dziewięciu rozdziałów, które przybrały kształt raportów, notatek służbowych, zapisów rozmów i podsłuchów (opatrzonych nawet dopiskami, które dzięki typografii symulują autentyczne uwagi i polecenia pod urzędowym dokumentem) – systematyczny, powolny, lecz konsekwentny proces, dzięki któremu pozornie zwyczajny i na swój sposób nawet przyzwoity człowiek, Norbert Niechciał, staje się współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Ten proces – nazwałbym go „prasowaniem” ludzkiej istoty – oraz doskonały zmysł odtwarzania struktury i języka oficjalnych dokumentów zbliża nowe wydanie Misia Kolabo do twórczych eksperymentów Janusza Głowackiego: nie tylko stylizowanego na urzędowy zapis Raportu Piłata, lecz przede wszystkim powieści w listach stalinowskiego aktywisty Coraz trudniej kochać, wreszcie spowiedzi mimowolnego, naiwnego konfidenta z okresu strajków w Gdańsku Moc truchleje. Bohaterem utworu Kokocińskiego jest bowiem w olbrzymim stopniu język. Przeczytajmy ten fragment:

Tw. „Jawora” [to pseudonim nadany Niechciałowi przez prowadzącego, porucznika Grzegorza Koprowskiego – przyp. PCH] odwiedziła m.in. jego szwagierka, aktywistka Solidarności nauczycielskiej (SOR krypt. „Belfer”), współpracująca blisko z czołówką ekstremistycznych działaczy MKZ-etu, figurantami SOR krypt. „Fedrunek”. Zwierzyła się tw. „Jawor”, iż zaproponowano jej zatrudnienie w MKZ-ecie. Figurantka przyjęła tę propozycję i od 1 lipca br. rezygnuje z pracy i przechodzi do MKZ-etu. Ku zdziwieniu Tw. „Jawor” w szpitalu (gdzie Niechciał znalazł się po pierwszym zawale serca) odwiedził go również Jerzy Talik z redakcji „Niezależnego Związkowca” i namawiał do spisania i dostarczenia redakcji materiałów o historii KWK „Gottwald” i wspomnień z pracy na budowie Nowej Huty.

Ten specyficzny, hermetyczny w znacznym stopniu idiolekt doskonale odtwarza język nie tylko oficjalnych pism urzędowych, ale i propagandy. Gdyby nie dość szczegółowy słownik (w formie przypisów), tekst stałby się dla nas, czytelników, nieczytelny. Przypatrzmy się nagromadzeniu enigmatycznych skrótowców: „Tw.” – tajny współpracownik; „SOR” – Sprawa operacyjnego rozpracowania (jak podaje autor w aktach zawsze opatrzona kryptonimem); „MKZ” – Międzyzakładowy Komitet Założycielski; „KWK” – Kopalnia Węgla Kamiennego. Obok wszędobylskich skrótów eksploatuje Kokociński i wychwytuje powszechny „dzień dzisiejszy” czy zbitki słowotwórcze, na przykład „komprmateriały” (co już przypomina literaturę radziecką lub antyutopię George’a Orwella). Wskazuje wreszcie na niezwykle ekspansywną nowomowę występującą nawet w sytuacjach paradoksalnych, na przykład: gdy Norbert Niechciał z rozkazu oficera SB publikuje „list otwarty” do władz w sprawie „nazw ulic i zakładów” – antysystemowe wystąpienie zostaje skonstruowane w zgodzie z oficjalną leksyką wiecową i telewizyjną:

Dużo teraz się mówi i pisze o odnowie i likwidacji białych plam w naszej historii. Myślę, że nie przesadzę, jeśli powiem, że pora przestać gadać – pora na czyny.

Miś Kolabo nieomal mimochodem ukazuje powolną atrofię języka, eksplozję skrótowców, zdań kalekich, języka sformalizowanego, retoryki nieomal wojskowej (i co nie dziwi w kontekście tego utworu – obsesyjnie szpiegowskiej). System niszczy nie tylko ludzi, system miażdży język, pozbawiając – stopniowo i nieomal niedostrzegalnie – bohaterów zdolności komunikacyjnej na poziomie abstrakcyjnym, czy mówiąc górnolotnie – uczuć wyższych. Czytając „zrekonstruowane” stenogramy podsłuchów rozmów, które Niechciał toczy z Barbarą (żoną, nazywającą go w nader rzadkich chwilach czułości „Misiem”), uświadamiamy sobie, jak zniszczony został międzyludzki przekaz. Tak oto Piotr Kokociński za pomocą dokumentalnej rekonstrukcji ukazuje, jak system niszczy relacje na poziomie uczuć i języka.

Miś Kolabo to punkt po punkcie, krok za krokiem opis systemowego mechanizmu łamania woli, sumienia, pozbawiania etycznych hamulców człowieka, jaki ma miejsce w autorytarnym systemie. Jest on w książce ponadto pozbawiony elementu katharsis znanego nam z telewizyjnej realizacji. W miejsce finałowego scenicznego buntu w książce mamy pełną rezygnacji ucieczkę. Zamiast demonicznej kreacji Artura Żmijewskiego (który dzięki tekstowi i jego adaptacji wydobył się z aktorsko-serialowego niebytu) śledzimy mniej ekspansywną figurę porucznika Koprowskiego – niespieszną, lecz nie mniej niebezpieczną. Dokumentalny zapis wydarzeń, z adnotacjami „tajne” i „ściśle tajne”, ukazuje niedostrzegalną, lecz nieuchronną konsekwencję działania systemu. Powolny mechanizm wydaje się przez to jeszcze bardziej bezduszny i brutalny. Funkcjonariusze systemu przypominają rybaków zanurzających sak w gliniance pełnej ryb jadalnych – „figurantów”. Po ich wyłowieniu dokonują selekcji i ponownie wrzucają „zaobrączkowane” ryby do sadzawki, by chwilę później rzucić konkretnej z nich przynętę – łapówkę, szantaż, pochlebstwo – czyniąc z niej tajnego współpracownika. W przypadku naszego bohatera decydujące jest zatajenie akt wypadku samochodowego sprzed kilkunastu lat. Następny krok to „nawlekanie” nieszczęsnej rybki na haczyk i ponowne wypuszczanie do stawu. Na trzecim etapie owa rybka (zwana już tajnym współpracownikiem lub operacyjnym źródłem informacji), znęcona wizją uwolnienia się z haczyka, pisze nam donosy, sieje dezinformację, staje się trybikiem w specjalnych operacjach:

FUNKCJONARIUSZ: Zawrzemy umowę: pan wraz z kolegami tworzy tu u nas przyczółek dla „SW”, pomaga im w tworzeniu struktury, rozbudowie bazy poligraficznej. Z moją dyskretną pomocą, oczywiście. Ale muszę dzięki panu zyskać kontakt z „Naszą Solidarnością” i wrocławską Solidarnością Walczącą. Jeśli to się panu uda, za jakiś czas zrezygnujemy ze współpracy z panem.)

Ta rybacka metafora, którą posłużyłem się dla opisu systemowego mechanizmu ukazanego w utworze Piotra Kokocińskiego, jest niczym innym jak przeniesieniem nieubłaganych, groźnych i po trosze nieznanych praw natury na płaszczyznę realnego życia peerelowskiego everymana. Być może troszkę bardziej uprzywilejowanego, mającego swoje małe grzeszki i usiłującego odnaleźć się w systemie, bezpiecznie (bohater nasz powiedziałby nawet: „godnie”) przeżyć swój czas. Miś Kolabo precyzyjnie pokazuje nam – niestety – że przed tak skonstruowanym mechanizmem trudno uciec.

Piotr Kokociński, Miś Kolabo, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2022.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Paweł Chmielewski, Teczka personalna Norberta N., „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 170

Przypisy

  1. Cytat za opisem serii na stronie: https://czarne.com.pl/katalog/serie/reportaz [dostęp: 13.01.2024].
  2. P. Lipiński, Wasilewska. Czarno-biała, Wołowiec 2023, s. 8. Dalsza paginacja z tego wydania oznaczana będzie w tekście ciągłym numerem strony w nawiasie okrągłym.
  3. M. Kula, Reportaż historyczny jako rodzaj współczesnej historiografii [w:] Historia w kulturze współczesnej. Niekonwencjonalne podejścia do przeszłości, red. P. Witek, M. Mazur, E. Solska, Lubin–Tczew 2011, s. 307.
  4. J. Czechowicz, Monotonia zła, http://krytycznymokiem.blogspot.com/2017/11/exodus-ukasz-orbitowski.html [dostęp: 07.07.2023].
  5. S. Twardoch, Chołod, Kraków 2022, s. 217–218.
  6. Tamże, s. 33.
  7. Tamże, s. 167.
  8. Tamże, s. 59.
  9. Tamże, s. 265.
  10. Tamże, s. 195
  11. Imię Lilith oznacza „lubieżność”, z kolei Ljubow to „miłość”.
  12. S. Twardoch, Chołod…, s. 449–450.
  13. Can Xue, Ulica Żółtego Błota, tłum. K. Sarek, Warszawa 2023, s. 5.
  14. Tamże, s. 15, 17.
  15. Tamże, s. 21.
  16. Tamże, s. 203.
  17. Tamże, s. 7.
  18. Lu Sün, Opowiadania, Warszawa 1951, s. 7.
  19. W. Gombrowicz, Dziennik 1953–1956 [w:] tenże, Dzieła, t. 7, Kraków–Wrocław 1986, s. 124–125.
  20. Can Xue, Ulica Żółtego Błota…, s. 28.

Powiązane artykuły

04.08.2022

Nowy Napis Co Tydzień #163 / Nieosądzone zbrodnie, Psi Car i czeczeńska cezura

Powieść Siergieja Lebiediewa Ludzie sierpnia to w sposób szczególny wybrzmiewający głos w debacie nad współczesną kondycją moralną Rosjan. W tytule książki zwarta jest nadzieja, bo nieudany moskiewski pucz z 19–21 sierpnia 1991 roku dał ją całemu pokoleniu ludzi wtedy właśnie wchodzących w dorosłe życie, był zwycięstwem dobra nad złem, dlatego spodziewano się, że po przegranej Janajewa i zwycięstwie Jelcyna Rosja pójdzie drogą, która doprowadzi ją do grona demokratycznych, normalnie funkcjonujących państw Europy:

Cóż to były za miesiące! W sierpniu na placu Łubiańskim, gdzie Żelazny Feliks uderzył głucho w asfalt, powszechne było wrażenie, że tu i teraz rodzi się nowy kraj. Już w nim jesteśmy. Potrzeba jednego wysiłku, może dwóch, aby rozprawić się ze smutnym i mrocznym dziedzictwem. Potrzebna jest prawda o przeszłości – i nie powtórzymy błędów, historia ruszy innym torem.

Dziś wiemy, że nic takiego się nie stało, a książka Lebiediewa, pisarza od lat starającego się dociec prawdy o najnowszej historii Rosji i Rosjan, jest także próbą odpowiedzi na to pytanie.

Podobnie jak w Granicy zapomnienia czy Dzieciach Kronosa Lebiediew po raz kolejny zaczyna narrację od historii rodzinnej. W ręce bohatera książki, młodego mieszkańca Moskwy, w którego historii i przypadkach dopatrzyć się możemy doświadczeń samego autora, babcia Tania przekazuje spisane wspomnienia. Staruszka mieszka w jednym mieszkaniu z rodziną bohatera, jest emerytowaną redaktorką moskiewskiego wydawnictwa, więc nie dziwi, że przekazuje rękopis kochanemu wnukowi. Tekst wspomnień napisany jest w typowo sowieckim stylu – to palimpsest mający uniemożliwić ewentualne problemy ze trony KGB, gdyby zeszyt dostał się w ręce władzy. Bohater stara się więc odcyfrować zakodowane dzieje swojej rodziny, a pomocą staje się nieoczekiwane znalezisko, którego dokonuje już po śmieci babci – w jej bibliotece, wśród licznych dzieł klasyki rosyjskiej i sowieckiej, w okładce z napisem „Konstantin Simonow” (radziecki poeta, a więc zero skojarzeń z czymkolwiek nielegalnym) – odnajduje dziennik, który był podstawą do napisania wspomnień. Staruszka przed śmiercią, tknięta strachem o najbliższych, starała się odnaleźć i zniszczyć rękopis, nie dała już rady… W dzienniku jest o wiele więcej informacji niż w „oficjalnych wspomnieniach”, bohater zaczyna więc poszukiwania prawdy o losach swego dziadka Michaiła, tajemniczego osobnika, o którym pamięć w rodzinie była przez dziesięciolecia trwania ZSRR mocno sfalsyfikowana. Taka jest pierwsza odsłona najnowszej książki Siergieja Lebiediewa.

Druga zaczyna się następująco:

Na początku lata tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego roku musiałem odbyć podróż pociągiem przez Lwów do Polski – wynajęto mnie, bym sprawdził trasę. Wiozłem urnę z prochami, opieczętowaną jak należy, ze wszystkimi wymaganymi dokumentami. Z papierów wynikało, ze przewożę prochy swojej dalekiej cioteczki do jej historycznej ojczyzny – do Rzeszowa. […] Domyśliłem się, że moi zleceniodawcy chcieli wypróbować rezerwowy kanał przerzutu drogocennych kamieni – najprawdopodobniej jakuckich diamentów. Co znaczniejsi podziemni handlarze kamieni, rzecz jasna, mieli na granicy swoje okna. A ci mniejsi, którzy są poza obiegiem zarówno dla władz, jak i dla tuzów świata kontrabandy, musieli kombinować i wymyślać swoje sposoby.

Splot wypadków zapoczątkowanych tym zdarzeniem prowadzi bohatera aż na stepy Kazachstanu, gdzie na życzenie klienta odpłatnie poszukuje zaginionego przed dziesięcioleciami zeka. Zyskuje tam doświadczenia poszukiwacza, co niespodziewanie przydaje mu się w życiu. Okazuje się, że w ogromnym państwie zaistniał popyt na poszukiwanie zaginionych bez wieści, a ponieważ były ich miliony, bohater zyskał popłatne, choć niebezpieczne zajęcie, a wraz z nim ksywę „Poszukiwacz”:

Dla wielu ludzi stałem się kimś w rodzaju historycznego psychoterapeuty. I spostrzegłem, że ludzie, sami przed sobą się do tego nie przyznając, boją się swoich dziadków i babć – zmarłych i żywych. […] W zasadzie często zwracali się do mnie, żeby po pogańsku ukoić zmarłych, odnaleźć niespokojną duszę, tak jakby zmarli nie chcieli odzyskać spokoju, domagali się, by karmić ich świeżym mięsem uczuć ociekającym krwią.

Wybucha pierwsza wojna w Czeczenii. Lebiediew diagnozuje, że stała się ona decydującą cezurą w dziejach Rosji po upadku ZSRR:

I wtedy, trzeciego stycznia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku, było już jasne, co wydarzyło się w Groznym, w co przeistoczył się szturm, ilu żołnierzy zginęło. Zrozumiałem, że nie weszliśmy w nowy rok, lecz w nową erę. Już znaleźliśmy się w przyszłości, która okazała się zupełnie inna od tej, na jaką liczyliśmy.

Lebiediew, podobnie jak w Granicy zapomnienia, tutaj również sięga do metafory Rosji połagrowej, z nierozliczonymi winowajcami, „katami i ludojadami, którzy się nie pokajali”, czego zwieńczeniem staje się opis wyprawy do Karelii. Tam, w głębokich lasach pamiętających niezliczone obozy Archipelagu GUŁAG, odbywa się krwawe pandemonium, które przypomina pradawne pogańskie rytuały połączone z sowiecką siermiężnością, a pan tego miejsca – Psi Car – jest zarazem wytworem komunizmu i następującego po nim niewiadomego, dzikiego splotu prawa i bezprawia, które w Polsce zyskało miano postkomunizmu. A w Rosji? Karelska eskapada to najbardziej przerażające i najgłębiej zapadające w pamięć strony najnowszej powieści rosyjskiego prozaika. Opisując zło, przestrzega przed nim, wściekle broni się, nie godzi się na nie. Wielka szkoda, że ten tłumaczony na ponad dwadzieścia języków pisarz w swojej ojczyźnie wciąż nie jest czytany tak, jak być powinien.

Kolejna odsłona Ludzi sierpnia to historia miłosna. Na drodze bohatera staje Anna, mieszkanka Czeczenii z mieszanej, rosyjsko-czeczeńskiej rodziny. Szuka ojca, który przepadł w czasie wojny. W tęhistorię angażują się już jednak służby starego-nowego państwa, czego symbolem jest sowiecki wygląd mieszkania, w którym przesłuchiwany jest bohater, takiego z kremowymi lamperiami, rozklekotanymi meblami i sfatygowaną klepką na podłodze. Tak oto stare przepoczwarza się w nowe, jednak odmiennie niż wąż podczas wylinki, nie rezygnując wcale ze starej skóry. Nasz Poszukiwacz staje się tajnym informatorem bezpieki, ale czyni to, by ochronić Annę. Razem planują ucieczkę z Rosji. Jak się to skończy?

Ludzie sierpnia to powieść wielowątkowa, polifoniczna, trzymająca w napięciu i świetnie napisana, do czego Siergiej Lebiediew zresztą nas przyzwyczaił, bo to już czwarta książka tego pisarza znakomicie przełożona na język polski przez Grzegorza Szymczaka. Podczas promującego ją kwietniowego spotkania w Warszawie, a więc już trwającej wojny w Ukrainie, nie mogło zabraknąć refleksji o tym, w jaki sposób świat płaci za nierozliczenie komunistycznych zbrodni, za niewskazanie winnych i nieosądzenie ich. Jak naiwnie liczono – „historia miała sama to zrobić”, czego skutki widzimy dziś w Buczy i Mariupolu. Przeciętny, współczesny Rosjanin – mówił wtedy Lebiediew – nade wszystko ceni sobie bezpieczeństwo rozumiane jako pełne zaufanie do zwierzchniej władzy. Jeśli ono istnieje, dla Rosjanina przestają liczyć się fakty. Ta sama władza może mordować, gwałcić, palić, łupić i poniewierać. I co z tego? Śmiercią dzieci ukraińskich dzisiejszy świat płaci za nieosądzenie komunizmu i komunistów. Czy ta rzeź może być powtrzymana, a winni stanąć przed niezawisłym sądem?

Siergiej Lebiediew, Ludzie sierpnia, przeł. Grzegorz Szymczak, Wydawnictwo Claroscuro, Warszawa 2021.

okładka

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Wojciech Chmielewski, Nieosądzone zbrodnie, Psi Car i czeczeńska cezura, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 163

Przypisy

  1. Cytat za opisem serii na stronie: https://czarne.com.pl/katalog/serie/reportaz [dostęp: 13.01.2024].
  2. P. Lipiński, Wasilewska. Czarno-biała, Wołowiec 2023, s. 8. Dalsza paginacja z tego wydania oznaczana będzie w tekście ciągłym numerem strony w nawiasie okrągłym.
  3. M. Kula, Reportaż historyczny jako rodzaj współczesnej historiografii [w:] Historia w kulturze współczesnej. Niekonwencjonalne podejścia do przeszłości, red. P. Witek, M. Mazur, E. Solska, Lubin–Tczew 2011, s. 307.
  4. J. Czechowicz, Monotonia zła, http://krytycznymokiem.blogspot.com/2017/11/exodus-ukasz-orbitowski.html [dostęp: 07.07.2023].
  5. S. Twardoch, Chołod, Kraków 2022, s. 217–218.
  6. Tamże, s. 33.
  7. Tamże, s. 167.
  8. Tamże, s. 59.
  9. Tamże, s. 265.
  10. Tamże, s. 195
  11. Imię Lilith oznacza „lubieżność”, z kolei Ljubow to „miłość”.
  12. S. Twardoch, Chołod…, s. 449–450.
  13. Can Xue, Ulica Żółtego Błota, tłum. K. Sarek, Warszawa 2023, s. 5.
  14. Tamże, s. 15, 17.
  15. Tamże, s. 21.
  16. Tamże, s. 203.
  17. Tamże, s. 7.
  18. Lu Sün, Opowiadania, Warszawa 1951, s. 7.
  19. W. Gombrowicz, Dziennik 1953–1956 [w:] tenże, Dzieła, t. 7, Kraków–Wrocław 1986, s. 124–125.
  20. Can Xue, Ulica Żółtego Błota…, s. 28.

Powiązane artykuły

07.07.2022

Nowy Napis Co Tydzień #159 / W nocy pod Radzyminem. Słuchowisko

OSOBY:
 

MATEUSZ HERTZ – trzydziestopięcioletni intelektualista, spolonizowany Żyd, dziennikarz, dawny legionista.

EDWARD BORATYŃSKI – trzydziestotrzyletni porucznik WP, ziemianin (hrabia), kawalerzysta.

WALENTY WĄSIK – trzydziestoletni sierżant WP, pochodzący z majątku Boratyńskiego.

MARCIN ZAWADA – czterdziestoletni chorąży WP, artylerzysta, działacz PPS z Warszawy.

ALEKSY GUBANOW – czterdziestopięcioletni Rosjanin, bolszewik, komisarz Czeka. Przed 1914 rokiem pracował jako prystaw w Kongresówce, mówi trochę po polsku, z silnym rosyjskim akcentem.

MAKSYM ŚWIERCZEWSKI – dwudziestoletni chłopak, Polak, urodzony w Warszawie i na początku I wojny światowej wywieziony do Rosji. Obecnie żołnierz Armii Czerwonej przydzielony do Czeka.

SZURKA – dwudziestodwuletnia Białorusinka, sanitariuszka, kochanka Gubanowa.
 

MIEJSCE AKCJI:

Szopa/drewutnia zamieniona na tymczasowy areszt dla więźniów Czeka, wieś niedaleko Radzymina.

 

Scena I

W tle słychać odgłosy frontu pod Radzyminem – huk armat, stukot serii z karabinów maszynowych, grzechot salw i pojedyncze strzały, słabnące i nasilające się. Pchnięte energicznie drewniane drzwi otwierają się z hukiem i ktoś nie tyle wchodzi, ile zostaje wrzucony do szopy. Upada z jękiem na ziemię. To Boratyński, skatowany podczas przesłuchania przez funkcjonariuszy Czeka.
 

BORATYŃSKI

dyszy ciężko
Jest tu kto? Źle widzę… ty, tam w kącie, ktoś jest? Polak?

Słychać śmiech Zawady.

ZAWADA
W tej drewutni innych nacji nie trzymają, szanowny panie. To pensjonat dla „polskich panów”. Marcin Zawada jestem, chorąży, bolszewicy ogar[1]nęli moją baterię pod Wyszkowem, artylerzystów gdzieś odprowadzili, a mnie dali czerezwyczajce pod opiekę… siedzę tu już drugi dzień. Może na coś jestem Moskalom potrzebny…
Podchodzi do Boratyńskiego.
Ha, nieźle pana stłukli, aż dziw, że nie zatłukli. Czekaj pan, mam trochę wody, choć twarz obmyjesz.
plusk wody
A pan kto, bo jak się domyślam, raczej nie handlarz starzyzną… Wybacz pan, ale rangi nie poznaję, do bielizny pagonów nie szyją.

BORATYŃSKI
oddycha głośno, z irytacją
Z munduru obdarli mnie zaraz, jak mnie złapali. Porucznik Edward Boratyński, szwadron rozpoznawczy pierwszej dywizji.
Słychać gwałtowne poruszenie, odgłos sypiącego się drewna.
Kto tu jeszcze?

ZAWADA
Spokojnie, taki tam brodaty piechociarz, sierżant Wąsik. Mało co mówi,  siedzi pod ścianą na kupie szczap, sam jak ten pniak. Pewnie pana szarża go ruszyła, choć mnie honorów nie oddał. Gdzie pana wzięli?

BORATYŃSKI
przez chwilę pije wodę
Odprawiałem rekonesans i wpadłem w zasadzkę bolszewickich kulomiotów. Cały szwadron mi wycięli, nie wiem, czy choć jedna dusza uszła… padłem na początku, pod konia, który w pierś dostał. Wyciągnęli mnie bolszewicy. Myślałem, że jako oficer dostanę od razu kulkę, ale nadjechał jakiś komendant i kazał sołdatom wziąć mnie w plen.

ZAWADA
śmiejąc się szyderczo
Czerezwyczajka też lubi się zabawić, tak rozstrzeliwać i rozstrzeliwać to nudno. Dla odmiany i obijemy, rzecz oczywista dla dobra światowej rewolucji. Jak widzę, niezgorzej sobie z panem czekiści poczynali.

BORATYŃSKI
Ten, co bił, mówił, że to tylko igruszka, bo z właściwą obróbką czekają na jakiegoś oberczekistę, Gubanowa czy jakoś tak…

ZAWADA
Działa tu taki, przesłuchiwał mnie, choć bez bicia. Wiedział, że jestem z PPS-u,  pewnie od naszego cerbera. Towarzysz Gubanow chciał mnie przekabać na bolszewizm, agitował i mamił, gadał o historycznej słuszności rewolucji i że po ich stronie spotkam wielu dawnych kolegów, niby Dzierżyńskiego, Marchlewskiego, Kohna. Tfu, Lenina i Trockiego oni koledzy, a nie moi!

Ale przepraszam, kiepski ze mnie gospodarz. W tej drewutni nie ma wielu wygód, ale jako pobitemu i obolałemu odstąpię panu ten skopek siana w kącie. Gospodarz trzymał tu sobie owieczkę, ale sołdaci musieli bydlątko zjeść, jak tylko się rozgościli. Ale sianko zostało.

Boratyński kładzie się ze stęknięciem. Przez chwilę panuje cisza – słychać serię głośniejszych wystrzałów armatnich.


ZAWADA
To nasze siedemdziesiątki piątki… niedaleko, musi być w Radzymin biją. Miasto padło wczoraj, słyszałem, jak się sołdaci cieszyli, że stamtąd idą prosto na Warszawę, a tam Europa i bogactwo, jak im komandarm Tuchaczewski obiecywał. Każdy chłopski wóz rekwirują na łupy. Ale ta artyleria świadczy, że jeszcze nie przeszli. Mimo oddania Radzymina Haller trzyma linię.

Scena II

Drzwi drewutni otwierają się ze skrzypnięciem – wchodzi dwóch mężczyzn, Hertz i Świerczewski.
 

ŚWIERCZEWSKI
raźnym głosem
Tak i nowego kompana panom przyprowadziłem.

ZAWADA
kpiąco
To i karty jeszcze jakieś załatw, skoro już mamy czterech do wista. Panie nowy, grasz pan w karty?

HERTZ
W co pan chcesz, karciarz ze mnie zawołany. Poker, mariasz, wist. Panowie pozwolą, że się przedstawię. Mateusz Hertz, korespondent wojenny. Nie zdążyłem wycofać się z Radzymina, nasi odskoczyli zbyt szybko. Schowałem się u znajomej rodziny, ale bolszewicy mnie znaleźli. Przyszli jak po sznurku, prosto do szafy, gdzie siedziałem. Pewnie ktoś doniósł.

BORATYŃSKI
szyderczo
Jak to kto? Współplemieńcy pana korespondenta, starozakonni.

HERTZ
gwałtownie
A mnie się zdaje, że to był katolik. Bo co, katolicy bolszewikom się nie wysługują?

ZAWADA
Pax! Pax! Po co ta wojna między panami? Mało wam bolszewików?
Chwila milczenia.
Powiedz lepiej, Świerczewski, czy dostaniemy jakąś kolację? Bo obiadu, sucze syny, pożałowaliście, o suchym pysku od rana siedzimy.

ŚWIERCZEWSKI
Szurka wam coś zaraz przyniesie.
Idzie do drzwi, otwiera je ze skrzypieniem.

ZAWADA
woła za nim
Skombinuj jakieś karty!
po chwili
Jak nas do tej pory nie rozwalili, to już nie rozwalą, przynajmniej dzisiaj. Bolszewik wieczorem odpoczywa po znoju rewolucyjnym, do rana nic nam nie zrobią. Trzeba by jakoś przepędzić ten czas. Partyjka by nam nie zaszkodziła…

HERTZ
Kim jest ten młody bolszewik? Mówi po polsku…

ZAWADA
przerywając
… jak rodowity warszawiak. Bo, imaginuj pan sobie, jest nim. Znam się z jego rodziną, dlatego mam u niego pewne względy. Starszy brat Maksyma, Karol, robił w Gerlachu, ja tam zakładałem naszą komórkę partyjną i wtedy go poznałem, już wówczas wąchał się mocno z SDKPiL-em. W piętnastym roku ustępujący z Królestwa Moskale zabrali całą rodzinę ze sobą, gdzieś w głąb Rosji. A tam najpierw zmoskwicieli, a potem się zbolszewizowali.

HERTZ
Jak i ten cały SDKPiL. Czytałem obwieszczenia tego ich Polrewkomu, co się w Białymstoku objawił, prawdziwa czerwona Targowica, kto by pomyślał, Dzierżyński, Marchlewski, takie dobre polskie nazwiska…

BORATYŃSKI
I kopa Żydków na dodatek. Dobrane towarzystwo, chałaciarze z zaprzańcami.

HERTZ
A pan ciągle do mnie pije! A powiem panu, że z lepszymi od pana i w lepszych szopach siedziałem. W pierwszej brygadzie, na froncie w Galicji. Z Sosnkowskim, Beliną-Prażmowskim, raz nawet z Piłsudskim!

BORATYŃSKI
lekceważąco
Jeszcze jeden z bożej łaski legionista, też mi wielkie osoby! My u Dowbora lepiej dobieraliśmy towarzystwo.

ZAWADA
ostro
Pax, powiadam, pax, bo mi tu naprawdę wojnę domową wywołacie…

BORATYŃSKI
zjadliwie
Wy socjaliści zawsze za Żydami, tyleście warci co i ta bolszewia.

ZAWADA
A pan to niby kto? Najlepszy gatunek Polaka, bo oficerski? To przez takich jak pan bolszewicka propaganda w kółko trąbi o „polskich panach”. I wielu na to łapią, czemu się nie dziwię, kiedy pana słucham.
 

Scena III

Znowu otwierają się drzwi i wchodzi Szurka, szczękając blaszanymi naczyniami.

ZAWADA
No, wreszcie. Panowie, niech pełna micha pogodzi zwaśnionych. A co ty, Szurka, tak się gapisz na pana porucznika? Faceta w kalesonach nigdy nie widziałaś? Jakoś nie wierzę… Dawaj tę kankę!
pociąga nosem
Grzybową dziś serwujecie w tym bolszewickim Bristolu?

SZURKA
dopadając do Boratyńskiego
O, moj milenkij, jasny pan! Ja tak dołga t’iebia iskała, ty lubow maja…, żyzń i smiert’. Płakała i taskawała pa t’iebia, jasny pan.

ZAWADA
je zupę, stukając łyżką o blaszaną miskę
A cóż to za teatr? Szurka, blekotu się objadłaś?

BORATYŃSKI
odpycha Szurkę od siebie, przez zęby
Paszła won, suka jedna! Przyczepiła się i odczepić nie może, jak rzep psiego ogona. Won, mówię!

ZAWADA
do Hertza
Bierz się pan za michę, panie korespondent, nie wiadomo, kiedy następna będzie. Co to za historia z naszą Szurką? Pan porucznik ją zna?

BORATYŃSKI
Niestety. Z czasów u Dowbora poszliśmy raz z patrolem i popas przypadał w jednej białoruskiej wiosce. I trafiła się ta Szurka…

SZURKA
Moj jasny pan. Był kak angieł, kagda na kanie wjezżał w dieriewniu… Srazu jewo palubiła…

ZAWADA
Nie przeczę, ładna bestyjka. I mówi, że się w panu zakochała…

SZURKA
do Boratyńskiego
Ja k balszewikam prisajed’ieniłas, patamu szta t’iebia hat’ieła w Polsze atiskat’... Niet mnie żyzni biez t’iebia, bieżym atsiuda wmiest’ie!

ZAWADA
A to historia... ale one takie są, te ruskie kobiety. Lubowl i lubowl. Za ukochanym do piekła pójdą.

BORATYŃSKI
wściekle
Czepiła się chamska dziewka! Na jedną noc byłaś, sobako! Takie jak ty dla takich jak ja są na jedną noc! Panimała! Precz, durna!
Szurka wybucha płaczem i wybiega z drewutni.

HERTZ
Też się zastanawiałem, dlaczego bolszewicy wciąż i tak skutecznie wbijają ludziom do głów nienawiść do „pańskiej Polski”. No i się dowiedziałem.

ZAWADA
Nie wiem, czy Szurka nadaje się na Julię, ale pan porucznik z pewnością jest organicznie niezdatny na Romea. Cóż, jak to mawiał mistrz Fredro, bo w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz. Biedna Szurka…


Scena IV

Wchodzi Świerczewski, z lampą naftową.

ŚWIERCZEWSKI
bulgocząc lampą i zapalając ją
Mam lampę, nafty do rana starczy. Karty podwędziłem wojenkomowi Rybałce, spił się spirytem, co to go w Radzyminie aptekarzowi zarekwirowano, do rana będzie z nim spokój.

HERTZ
A coś ty, bracie, taki dla nas dobry? Masz w tym jakiś interes?

ŚWIERCZEWSKI
Może i mam… na czym będziemy grać?

ZAWADA
O, ten pniaczek tutaj wydaje się całkiem zdatny na stolik.
przesuwa pniak
To co, rozdajemy?

BORATYŃSKI
Ja z tym bolszewikiem grać nie będę! Sami z nim grajcie!

ZAWADA
Łaski nam pan nie robisz.
tasuje karty
Ej, Wąsik, rusz się wreszcie z tego kąta. Grasz w wista?

WĄSIK
gramoli się z kupy drewna
A co mam nie grać, gram. W okopach rżnęliśmy w karty na okrągło.

ZAWADA
No to grasz ze Świerczewskim, ja z panem korespondentem.

ŚWIERCZEWSKI
Ale ja rozdaję. Wam, burżujskim sługusom, w niczym wierzyć nie można.
rozdaje karty

ZAWADA
Całkiem u tych bolszewików zdurniałeś, Maksym. Ja sługą burżujów? A może i burżujem samym? Bo mój ojciec miał zakład kamieniarski i dwóch terminatorów? O tak, był burżuj większy od Rotszylda! Jak z twoim bratem próbowałem urządzić strajk u Gerlacha, o zwiększenie dniówek, to mnie od burżujów nie wyzywał… jakie mamy atu? Pik, pięknie, to mój szczęśliwy kolor, wykładamy. No właśnie, co u Karola? Też w Czerwonej Armii?

ŚWIERCZEWSKI
z zadowoleniem
Lewa moja… a braciszek daje sobie radę, wielki z niego bolszewik i żołnierz, dzielnie stawał przeciw Kransowowi i Denikinowi, zrobili go komendantem batalionu. Walczył na froncie zachodnim, aż go psiekrwie białopolacy w lipcu dwa razy postrzelili. Kuruje się w szpitalu.

BORATYŃSKI
przez zęby
Że też chłopaków oko zawiodło…

ŚWIERCZEWSKI
Ale za to naszym striełkom cela nie braknie, jak przyjdzie kolej jego wielmożności. Lewa moja!

ZAWADA
Dobrze pogrywasz… Ale czy po słusznej stronie? Powiedz mi, co właściwie robisz u bolszewików? Świerczewscy to przecież była dobra polska rodzina, matkę mieliście pobożną, do kościoła ganiała, kiedy mogła…

ŚWIERCZEWSKI
Ogłupiałą raczej, do cna oczadziałą od kościelnych kadzideł. Religia to opium dla ludu, żeby go trzymać w nieświadomości i posłuszeństwie względem księży i burżujów. W dzieciństwie sam jeszcze do mszy służyłem i księży słuchałem, ale potem w Moskwie mnie towarzysze oświecili.

HERTZ
I kazali ci przestać być Polakiem? Hola, tę lewę to ja zgarniam!

ŚWIERCZEWSKI
W nowym świecie narody się nie liczą. Ludzie dzielą się na uciśnionych i wyzyskiwanych tudzież ich prześladowców, dlatego ludzie pracy wszystkich krajów są braćmi. Czym są podziały narodowe naprzeciw podziałów klasowych? Głód i poniżenie robotnika polskiego są takie same jak niemieckiego czy węgierskiego.

BORATYŃSKI
szyderczo
Dobrze wytresowany, szczeka lepiej od niejednego komisarza.

ŚWIERCZEWSKI
z mocą
To tacy jak ty są psami łańcuchowymi światowej burżuazji i dla niej szczekają i kąsają. Ale niedługo waszego panoszenia się, jutro weźmiemy Warszawę, a pojutrze Berlin. Jak słusznie zauważył komandarm Tuchaczewski, po trupie Polski dojdziemy do światowej rewolucji. Bo wasza pańska biała Polska to już trup. Czas na Polskę nową, czerwoną. W Białymstoku towarzysze z Polrewkomu już ją budują.

BORATYŃSKI
zduszonym głosem
Jak psa zatłukę gołymi rękoma…
Rzuca się na Świerczewskiego, hurkot przewróconego pnia, słychać szamotanie się, dyszenie, charczenie walczących. Interweniują Zawada i Wąsik, odciągając Boratyńskiego.

ZAWADA
Wykręć mu, Wąsik, ręce i posadź tam pod ścianą. Podzielam pana oburzenie, ale nasz zbolszewizowany Maksym ma na podwórzu z dwustu kolegów, którzy rozgnietliby nas na miazgę, gdyby mu się coś stało… lepiej trzymać nerwy na wodzy… no i tyle pan zwojował, że wywalił nasz pniaczy stolik i partię szlag trafił. Panie Hertz, pan pozbiera karty i potasuje.

BORATYŃSKI
ciężko dysząc
Zawsze wiedziałem, że socjaliści i bolszewicy to jedna swołocz.


Scena V

ŚWIERCZEWSKI
Panie Zawada, co taki człowiek jak pan robi w jednej armii z tym obrońcą burżuazji? Polrewkom tworzy Polską Armię Czerwoną, niedługo mam być tam przeniesiony. To jest wojna o nową Polskę, Polskę bez takich jak ten jaśnie wielmożny pan oficer. Komandarm Tuchaczewski napisał w rozkazie, że „na ostrzach bagnetów zaniesiemy szczęście i pokój pracującej ludzkości”. A co chodzi w socjalizmie, jeśli nie o szczęście?

ZAWADA
Pan rozdaje, panie korespondencie. I w tym się właśnie różnimy, towarzyszu Świerczewski… o, znowu pik na atu... Otóż my uważamy, że na ostrzach bagnetów to można zanieść jedynie mord i terror, a nie żadne szczęście ludzkości czy komukolwiek. Co mi właściwie proponujesz? Zamiast cara samodzierżawcy bolszewicką trójcę z Lenina, Trockiego i Kamieniewa? Zamiast ochrany czerezwyczajkę? Zamiast carskich prystawów bolszewickich komisarzy? Czerwony imperializm moskiewski zamiast białego imperializmu carskiego? Prawdę mówiąc, wolę carat, nawet w setnej części nie był w porównaniu z wami tak chciwy krwi. Zaraz, kto bierze tę lewę?

HERTZ
Ja, moja dama pik. Ja nawet widziałem, jak to bolszewickie szczęście pracujących wygląda. Wiosną towarzyszyłem pułkom Śmigłego idącego na Żytomierz. Weszliśmy do jednej ukraińskiej wioski i ledwo zdążyliśmy się rozejrzeć, a już miejscowi pytają, czy mamy sól i naftę. Bo od miesięcy nie widzieli ani jednego, ani drugiego. Bolszewicy wyczyścili ich do cna, zabierali wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, a czego chłopi nie zdołali ukryć. Tak mi się zdaje, że szczęście ludzkości z bolszewickiej propagandy ma najwyraźniej polegać na odebraniu ludziom wszelkiej własności.

ŚWIERCZEWSKI
kładąc kartę
O, a ta jest moja. Własność to bzdura, nic, jest niepotrzebna, wszystko będzie wspólne i za darmo: wyżywienie, szpitale, szkoły, fabryki, ziemia. Nie będzie panów ani niewolników. Po to jest rewolucja, żeby była równość.

ZAWADA
Pewnie, po co wam panowie, wystarczą komisarze, już oni wam urządzą czerwony raj. Uważaj, Wąsik, graj, a nie gap się na porucznika. Chyba nasz bojowy bohater przysnął…
Chwila ciszy – odgłosy frontu wyraźnie zamierają.
Słyszycie, na froncie ucichło… Poszli dalej, na Warszawę?

HERTZ
Nie przypuszczam. Jakby się przebili, toby urządzili święto, bal, że hej, a na zewnątrz cicho. Jak pan myśli, panie Świerczewski?

ŚWIERCZEWSKI
młócąc kartą
Dziś czy jutro, Warszawa i tak nasza. A wam radzę się przyłączyć. Co macie wspólnego z tym tam białopolakiem? Panie Zawada, przecież pan zawsze bronił robotników! A pan, panie korespondencie? U nas jest równość, dla wszystkich, dla Żydów też. To my, bolszewicy, zaprowadzamy sprawiedliwość, a nie Piłsudski. No i proszę, wygrana nasza, wzięliśmy prawie wszystkie lewy. Armia Czerwona zawsze zwycięska. Pobiliśmy Kołczaka, Denikina, Wrangla, pobijemy i Piłsudskiego. Co tam gadać, on już pobity. Tylko jeszcze wierzgać nie przestał.

HERTZ
Żebyś się nie przeliczył. Bo Komendant potrafi wierzgnąć tak, że zębów nie pozbieracie. Byłem pod Kostiuchnówką i widziałem, jak się tam porachował z Moskalami, wielu sołdatów na polu zostało. Nie pójdzie wam tak łatwo jak z Kołczakiem.

ŚWIERCZEWSKI
Mówili w sztabie, że Piłsudski z Warszawy uciekł. Generał Haller broni miasta, ale to już niedługo. Lada godzina przełamiemy jego linie.

ZAWADA
Ja Komendanta znam jeszcze z naszej pepesowskiej konspiracji. I zaręczam ci, że jeśli nie ma go w Warszawie, to znaczy, że się niedługo twoim komisarzom objawi, i to tam, gdzie się go najmniej spodziewają.

HERTZ
Też mi się zdaje, że Piłsudski nie wyłożył wszystkich kart. To co, jeszcze jedno kółeczko? Chyba już dobrze po północy, ale jakoś spać się nie chce.
Tasują i rozkładają karty.

ŚWIERCZEWSKI
Niby uczeni, kształceni ludzie, a niczego nie rozumieją. Mnie to wytłumaczył jeden towarzysz, Żyd po moskiewskim uniwersytecie. Powiedział mi, że są dwa światy – wasz, stary, i nasz, nowy. I że też nowy świat wypowiedział wojnę staremu światu, ta wojna, raz rozniecona, będzie trwać w nieskończoność. Nowy świat objawił się w Rosji i dlatego Rosja rzuciła wyzwanie.  Musimy ruszyć w głąb Europy, aby zdobyć stary świat i przemienić w nowy na drodze rewolucji. Zrozumcie, Armia Czerwona to narzędzie rewolucji! I wygramy, bo stary świat musi zostać obalony. Lewa moja.

HERTZ
No proszę, wyłożył nam, jak wygląda rewolucyjny ewolucjonizm. Jakaś logika w tym jest…

ZAWADA
Lepiej pilnuj kart, bo znowu weźmie lewę. Też uważam, że świat się zmienia. PPS chce odmiany Polski na lepsze, już sporo zmieniliśmy. Nie widzę jednak powodu, żebyśmy mieli to robić pod kuratelą i na komendę bolszewickich komisarzy, którzy obracają nam kraj w perzynę, paląc, mordując i gwałcąc, obiecując zarazem budowę nowego, lepszego. Pierwsze widzę, w drugie nie wierzę. Dla mnie Moskale to urodzeni oszuści.
 

Scena VI

Otwierają się drzwi i do drewutni wchodzi Szurka.

SZURKA
do Świerczewskiego
Komiendant t’iebia prizywajet.

ŚWIERCZEWSKI
rzucając karty
Psi los adiutanta, ciekawe, czego ten stary dureń chce ode mnie. Że też musiał otrzeźwieć
Wychodzi, trzaskając drzwiami.

ZAWADA
Coś ty, Szurka, dziwnie wyglądasz, jakbyś zaciążyła czy co? Coś tak pogrubiała?

SZURKA
Chuda s wami, kamisar prijechał!
Dopada do śpiącego Boratyńskiego i zaczyna go szarpać.
Ty wstawaj, jasny pan!

BORATYŃSKI
budzi się
Czego chcesz, dziewko? Paszła won, po rusku nie rozumiesz?

SZURKA
gorączkowo
Biegi, lubimyj! Wot mundir, scirat’ mnie ich dali, dla t’iebia adin ukrała... Adiewaj i bieżym! Ja ich otwleku.
Wyjmuje spod ubrania mundur.

ZAWADA
z podziwem
No popatrzcie, nawet buty pod spódnicą przemyciła. Kompletny mundur czerwonoarmiejca, panie poruczniku, grzech nie skorzystać z takiej okazji. A nuż się uda!

BORATYŃSKI
odpycha od siebie Szurkę
Precz, mówię! I zabieraj te zawszone bolszewickie łachy. Nigdzie z tobą nie pójdę! Ty dla mnie sama wesz, panimajesz?

SZURKA
znowu do niego przypadając
Lubimyj, ja wierna t’iebie budu kak pios, tolka biegi!

BORATYŃSKI
wściekle
A ja na ciebie jak na psa pluję!
Pluje ostentacyjnie, Szurka wybucha płaczem.

ZAWADA
ostro
Chybaś się pan zagalopował, i to daleko, w Polsce tak nie traktujemy kobiet.

BORATYŃSKI
To nie kobieta, a szmata, ściera bolszewicka.

ZAWADA
ciężko wzdychając
Coś mi się zdaje, dziewczyno, że źle ulokowałaś swoje uczucia.

SZURKA
wciąż łkając
Oni tam dla was uże magiłu wykapali!
Wybiega z szopy, trzaskając drzwiami.

HERTZ
Typowy przedstawiciel herbowych, równie głupi, jak chamski. I oczywiście uważający się za człowieka honoru.

BORATYŃSKI
Jako Żyd jesteś pan pozbawiony tak zdolności honorowej, jak możności oceny mojego postępowania.

HERTZ
Wiecie, panowie, dlaczego tylu Żydów przystało do bolszewików? Właśnie dlatego. Bo zbyt wielu Polaków szarga godność osobistą Żydów, odmawiając im praw jednostki ludzkiej. Nic dziwnego, że dają posłuch komisarzom.

Scena VII

BORATYŃSKI
Ty, jak ci tam… Wąsik, czemu się tak na mnie gapisz? Też ci szkoda tej wywłoki?

WĄSIK
Pan hrabia mnie nie poznaje?

BORATYŃSKI
Nie… a dlaczego miałbym cię poznawać? Służyłeś w moim pułku?

WĄSIK
Służyłem, ale nie w pułku… we dworze pana hrabiego. Jestem z tych folwarcznych Wąsików z pana majątku, mój ojciec miał na imię Antoni i był u pańskiego ojca za fornala, jestem jego syn, Walenty.

BORATYŃSKI
lekko zakłopotany
A, ten Walek… teraz poznaję, ta broda mnie zmyliła… dziwne spotkanie.

WĄSIK
Pewnie, że dziwne. Pan hrabia to raczej się nie spodziewał, że jeszcze mnie kiedykolwiek zobaczy.

BORATYŃSKI
Na bezczelności nigdy ci nie zbywało, rabie… Myślałeś, że jak skończysz gimnazjum, to będziesz mi równy? Ty, z gnoju zrodzony jak i cały ród twój!

ZAWADA
Przepraszam, że przerywam tę fascynującą dysputę, ale nic nie pojmuję. Tyle, że mieliście ze sobą towarzyską nieprzyjemność.

BORATYŃSKI
To przez moją matkę, za przeproszeniem, pozytywistkę. Czytała Prusa, Orzeszkową i tego, no, Żeromskiego, i tak się przejęła ideą oświecania ludu, że co cztery lata wysyłała jednego z folwarcznych bachorów do gimnazjum w miasteczku. Głosiła, że to praca u podstaw, a ja mówię, że to psucie chamstwa i wbijanie mu do głowy przekonania, że jest nam równe! I Wąsik nabrał takiego przekonania, jak wrócił po maturze. Tak się, psiakrew, za moje pieniądze wyedukował!

HERTZ
Szkoda, że nie ma tu Świerczewskiego, miałby przykład pięknego konfliktu klasowego: obszarnik kontra włościanin.

ZAWADA
Gorzej, folwarczny wyrobnik kontra pan dziedzic. Poszło wam o coś konkretnego czy tylko o stosunki feudalne?

WĄSIK
Myślicie, że tylko Szurkę tak pan hrabia traktuje?

BORATYŃSKI
wściekle
Nic ci do tego, jak je traktuję, teraz i wtedy.

HERTZ
Coś mi się zdaje, że to jakaś romansowa historia, chętnie posłuchamy. Opowiedzcie, sierżancie.

WĄSIK
po chwili milczenia
Hela była córką dworskiego ekonoma. Lubiliśmy się od dzieciństwa, często się razem bawiliśmy, może już wtedy się pokochaliśmy. Kiedy pani hrabina, prawdziwie święta kobieta, wysłała mnie na nauki, wiedziałem, że po ich ukończeniu wrócę i oświadczę się Heli. Zdałem maturę i miałem już obiecaną posadę na kolei, wyjechalibyśmy stamtąd i zapomnieli o dworze i folwarku. Ale młody pan hrabia miał inne plany.

BORATYŃSKI
arogancko
A pewnie, że miałem swoje widoki na tę dziewkę. Co we dworze i na folwarku, to pana, a nie chama.

WĄSIK
Dla pana hrabiego nie było różnicy między bydłem w oborze i ludźmi w czworakach. Uważał, że jedno i drugie do niego należy. Musiało go kłuć w oczy, jakeśmy sobie z Helą spacerowali, już po zrękowinach, bo ładna była ta moja panna, najładniejsza w całym majątku.

HERTZ
I co, odbił ci dziewczynę? Rzuciła biedniaka dla hrabiowskich splendorów?

WĄSIK
z coraz większym trudem
Nie, nie tak było… kochaliśmy się z Helą, prawdziwie. Za nic miała jego splendory. Jak jeszcze edukowałem się w gimnazjum, to już ją kusił, lokajów z dworu przysyłał z błyskotkami, w podarunku. Nic nie wzięła, a fagasom kazała iść precz. To się paniczowi nie spodobało, hrabiemu Boratyńskiemu się nie odmawia. A potem diabeł mu chyba podsunął, co może nam zrobić…

BORATYŃSKI
zduszonym głosem
Milcz… milcz, na litość boską… każę… proszę…

ZAWADA
Pan hrabia prosi? Niesłychane. Opowiadaj, Wąsik, bom coraz bardziej ciekaw tej historii.

WĄSIK
Szliśmy polną drogą na spacer, piękna wiosna była, tak pamiętam ten dzień. Często tak sobie chodziliśmy, kawałek za czworaki, do brzozowego zagajnika, był obok niego staw i łąka… Hrabia zaczaił się z dwoma zaufańcami, czekali na nas… mnie kazał pochwycić swoim fagasom, wielkim stajennym, trzymali mnie jak w imadle… a on zawlókł Helę między drzewa. Nic nie widziałem, ale wszystko słyszałem… wszystko, nie dali mi zatkać uszu… Potem przyszedł i powiedział, że tylko skorzystał z ius primae noctis…

HERTZ
Prawo pierwszej nocy, dobre sobie. Panu hrabiemu się epoki pomieszały. Co było potem? Złożyłeś skargę?

WĄSIK
z goryczą
A komu? Czerniajewowi, prystawowi z miejscowego cyrkułu, który był przekupiony i wciągnięty w spisek? Ten łajdak czekał za zagajnikiem, stajenni mnie tam zawlekli i oddali żandarmom. Zaś jego wieliczestwo prystaw mi oświadczył, że jestem dekretem natychmiastowym wciągnięty na listę poborową. Żandarmi zawlekli mnie do cyrkułu, a stamtąd etapem, razem z aresztantami, wyjechałem w głąb Rosji. Służyć miałem na Syberii, w pułku stacjonującym w Irkucku. Tam przebyłem wojnę i rewolucję. Tyle mojego, że i Czerniajewa zaraz potem na Sybir posłali, za łapówki, brał od kogo się dało. Pewnie się z naczalstwem zapomniał podzielić.

ZAWADA
A niech go kule biją! Tak sobie wymyślił, paniczyk jeden, prywatny Sybir. Nie próbowałeś wrócić?

HERTZ
No i co z dziewczyną?

WĄSIK
Heli już nigdy nie widziałem… Napisali mi potem z domu, że stara hrabina wysłała dziewczynę do swojej rodziny, daleko, gdzieś do Wielkopolski, na służbę. Tak myślę, że jakimś sposobem dowiedziała się o wszystkim, pewnie od tych stajennych.

HERTZ
Nie pisała?

WĄSIK
po chwili milczenia
Nie. Ja też nie… Nie chciałem… nie mogłem… I już nie napiszę. Mam wiadomość, że zimą osiemnastego roku na hiszpankę umarła.

ZAWADA
Osobliwa to historia, produkt feudalizmu i żądzy zwieńczony zbrukaną miłością… Jakoś tym razem pan porucznik nie prawi nam o zdolności honorowej. Dobrze, że bolszewicy zdarli z pana mundur. Nie ma pan prawa go nosić.

BORATYŃSKI
do Wąsika
Po coś wrócił?

WĄSIK
Jak to po co? Policzyć się z panem hrabią. Nasze rachunki niezamknięte.

ZAWADA
Czekaj, Wąsik, teraz kojarzę… czy ty aby nie jesteś z brygady syberyjskiej? Niedawno przybiliście do Gdańska i od razu dali was na front, bo gwałtem trzeba w armii fachowych ludzi. Tak co tu robisz, przecież brygada bije się dalej na północy, pod Modlinem? Skąd się wziąłeś u Żeligowskiego?

WĄSIK
Bardzo się po przyjeździe o pana hrabiego wypytywałem, aż się dowie[1]działem, gdzie służy… i tak się złożyło, że szukali ludzi do karabinów maszynowych dla dywizji białoruskiej, a ja się nieźle u Moskali kulomiotu wyuczyłem, też i nastrzelałem podczas walk na Syberii… Dostałem przy[1]dział, ale zanim się spotkałem z panem hrabią, moją kompanię rozbili bolszewicy. Ale co się odwlecze, to nie uciecze.


Scena VIII

W tle rozlega się gwałtowna strzelanina – palba karabinowa oraz długie serie z cekaemów.

ZAWADA
z nadzieją
Jakoś niedaleko biją… dziwne, w środku nocy... Ale to by znaczyło, że nasi bardzo daleko od Radzymina nie odstąpili. To wkraczanie z rewolucją do Europy niezbyt Tuchaczewskiemu wychodzi.

HERTZ
do Wąsika
Co mu chcesz zrobić?

WĄSIK
Teraz? Nic. Przedtem i owszem, myślałem o kulce zza węgła, mamy przecież wojnę, ciągle strzelają. Ale teraz już nie muszę. Bolszewicy mnie wyręczą. Widziałem na Syberii, co robią z hrabiami i oficerami. Raz, kiedy nasza syberyjska dywizja przebijała się do Władywostoku, wyrzuciliśmy z wioski bolszewicki oddział. Miejscowi powiedzieli nam, że ukrywał się wśród nich major od Kołczaka. Bolszewicy go znaleźli w stodole, odprowadzili za wieś… najpierw poigrali z nim po swojemu… wieśniacy pokazali nam to miejsce, na zoranym polu. Jak tam podchodziliśmy, to zrazu myślałem, że na bruździe wyrósł jakiś dziwaczny grzyb, biały i postrzępiony… dopiero jak podeszliśmy bliżej, poznałem, że z ziemi sterczy ręka, rozczapierzona, jakby ten z dołu coś rozpaczliwie usiłował pochwycić… ziemia wokół kiści była poruszona, on żył, kiedy go zakopywali, i jeszcze potem, bo się z grobu próbować na świat wydrzeć. Tak mordują bolszewicy.

HERTZ
przełykając ślinę
Krew w żyłach stygnie, jak się tego słucha…

ZAWADA
Patrzcie na naszego hrabiego. Gdzie ta butna mina? Coś jakby pan porucznik spotniał, a i ręce trochę dygoczą.

WĄSIK
Tegom chciał. Zobaczyć, jak to dobrze urodzone bydlę zwija się ze strachu. Jak glista pod butem… tak właśnie, na miazgę cię czerwoni rozgniotą. I ślad nie zostanie jak po tym od Kołczaka. Bo jak odeszliśmy, to na pole przyleciały wioskowe psy i z ręki nawet ogryziony kikut nie został.

BORATYŃSKI
wściekle
Tego się nie doczekasz, folwarczny pomiocie! A wiesz, dlaczego? Bolszewicka zaraza przeminie, przyjdą nasi i mnie wykopią, i pochowają z honorami jak bohatera, męczennika! W szkołach o mnie uczyć będą, pieśni układać!

ZAWADA
Niestety, może mieć rację, taki już ten świat jest, że niejeden łajdak do panteonu trafił…
Skrzypią drzwi, wchodzi Świerczewski, kanonada w tle staje się głośniejsza.

ŚWIERCZEWSKI
Komisarz Gubanow z wami będzie rozmawiał, ważny czekista, z nim nie ma żartów. Coś się szykuje, w sztabie niepokój, na różnych odcinkach wybuchają walki. Białopolacy nie odstępują.

ZAWADA
drwiąco
Nie odstępują, mówisz… a wszak mieliście być już w Warszawie? I co, jak tam spacer po Marszałkowskiej?

ŚWIERCZEWSKI
Będziemy spacerować, tylko trzeba nam zabić jeszcze trochę białopolaków. Ej, ty, tam w kącie, oficer, możesz zacząć odmawiać pacierz. Z tobą komisarz gadać nie będzie.

HERTZ
A z nami?

ŚWIERCZEWSKI
ściszonym, napiętym głosem
Chcecie żyć? Jedna tylko droga ocalenia, przez szeregi Polskiej Armii Czerwonej. Wstąpicie i złożycie przysięgę na wierność Polrewkomowi. Inaczej razem z tym hrabią pod ścianę. Nasza rewolucja nie patyczkuje się z wrogami.

HERTZ
Widziałem w Winnicy. Ci, co wydobywali ciała z dołów, mówili, że czerezwyczajka rozstrzelała trzy tysiące członków PeOWu. Nie ostał się ani jeden polski nauczyciel czy lekarz. Całą inteligencję, głowę narodu, odcięli, jakby sierpem żyto rżnął.

ŚWIERCZEWSKI
Po co narodowi burżuazyjna inteligencka głowa? Tylko go mami i zniewala. Odciąć, to zostanie zdrowy lud, głów czy innych członków nie potrzeba.

To jak będzie? Panie Zawada, pan jesteś rozumny człowiek, co pana łączy z tym hrabią? On już mierzwa, trup, pan powinien żyć, działać dla nowego świata.

ZAWADA
Coś mi się nie wydaje, bym chciał w nim żyć. A tym bardziej dla niego działać.

ŚWIERCZEWSKI
zdziwiony
A to dlaczego?

ZAWADA
Wiosną mój pułk walczył pod Koziatyniem, w natarciu rozbiliśmy bolszewicki batalion. Potem czyściliśmy teren z niedobitków. Wpadło nam w ręce pięciu sołdatów, chowali się w młodym zbożu tak niezdarnie, jakby chcieli być złapani. Bo może i chcieli.

ŚWIERCZEWSKI
Dezerterów u nas nie brakuje. Nie każdy czuje ducha rewolucji.

ZAWADA
Ci pochwyceni przez nas byli jacyś dziwni i chyba, jak mówisz, duch rewolucji słabo był u nich osadzony. Używaliśmy ich do najgorszych robót, kopali latryny, w kuchni zmywali statki, szorowali kwatery. Rwali się do najgorszych zajęć i prosili o jedno: żeby ich nie wydawać Armii Czerwonej. Nie byli pilnowani, chodzili wolno po obozie, żaden nie uciekł. Kiedyś zagadnąłem jednego, dlaczego nie chce wracać do swoich. Nic nie powiedział, tylko się przeżegnał, a potem splunął. Tak i tym sposobem wystawił cenzurkę twojemu nowemu wspaniałemu światu.

ŚWIERCZEWSKI
Durak przez popów ogłupiony. Wielka to szkoda, że taki człowiek jak pan opowiada się za porządkiem burżuazyjnym.

ZAWADA
Opowiadam się za porządkiem polskim. Zrozum, Świerczewski, że ja przez całe życie szedłem do wolnej Polski, a nie do światowej bolszewickiej Moskowii, którą buduje Lenin z towarzyszami. To nowy czerwony car, gorszy od tego, któregoście ubili. Nie po drodze mi ani z jednym, ani z drugim.

ŚWIERCZEWSKI
Szkoda, wielka szkoda… A ty, Wąsik? Też podoba ci się Polska, w której hrabiowie gwałcą ludziom narzeczone? Do takiej ojczyzny chciałeś wrócić?

ZAWADA
Podsłuchiwałeś!

ŚWIERCZEWSKI
Za cicho to nie mówiliście. Co ty, Wąsik, syn ciemiężonego ludu, masz wspólnego z tym polskim panem? Tacy jak on żyją z krzywdy ludu, jego potu i krwi. My, rewolucjoniści, jesteśmy po to, żeby wziąć pomstę za wieki wyzysku. Wstąp do Polskiej Czerwonej Armii, to sobie jeszcze do hrabiów postrzelasz. Zemścisz się nie tylko za siebie i dziewczynę, ale i za cały udręczony lud polski!

WĄSIK
Dobrze agitujesz, bolszewiku. I może nawet jest jakaś słuszność w tym, co mówisz, ale ja muszę z nim. Wreszcie go znalazłem i nie opuszczę.

ŚWIERCZEWSKI
z niedowierzaniem
Pod ścianę z tym białopolakiem? Rozum ci odjęło?

WĄSIK
Może i odjęło. Ale ja muszę z nim być do końca, muszę dopilnować, aby diabli zawlekli do piekła jego hrabiowską duszę. Jak pójdę z wami, to on wygra.

ŚWIERCZEWSKI
Człowieku, w gorączce bredzisz? Co on wygra, on będzie gnił w dole!

WĄSIK
Myślisz już po rusku. Oni zrobią z niego bohatera, męczennika, a ze mnie, jak z wami pójdę, zdrajcę, zaprzańca, moskiewskiego sługusa. Okryję hańbą siebie, rodzinę i… Helę. A jego do ołtarza na sztandarze poniosą. Jeszcze raz ze mną wygra. Nie, panie Świerczewski, jeśli już poniosą, to dwóch, jego i mnie. Pana i chama, polskich bohaterów.

ŚWIERCZEWSKI
zmieszany
To obłęd jakiś, polskie wariactwo…

HERTZ
A to, co wy robicie, obracając świat w perzynę, to nie obłęd?

Scena IX
Otwierają się z trzaskiem drzwi i do drewutni wchodzi Gubanow.

GUBANOW
Eta nie biezumije, eta rewoliucija!

ŚWIERCZEWSKI
Towarzyszu Gubanow, melduję, że jeńcy odmawiają wstąpienia do Polskiej Armii Czerwonej.

ZAWADA
Już świta… zaraz, jaki to będzie dzień?

HERTZ
15 sierpnia.

GUBANOW
Wasz kataliczieskij prazdnik… tak my s’ebie i odprazdnujem w Warszawie, potancujem z burżujami i księdzami.

BORATYŃSKI
Dziś będzie wilia naszego zwycięstwa, zapamiętaj to, bolszewiku!

GUBANOW
szyderczo
Da ty w ziemle budziesz, kagda ja budu kaniak pić z polskimi damami.

ZAWADA
W Polsce mówimy: nie dziel skóry na niedźwiedziu, kiedy niedźwiedź w boru. Jeszcze wam ryknie, i to nie raz!

GUBANOW
zaśmiewając się
Nastrajenije, wiżu, priekrasnaje. Tagda prigłaszaju na bal. Arkiestru nie cierpitsa wam sigrać. Szlachta wpieriod. Gaspadin aficer, zapraszam!

BORATYŃSKI
I tak przegracie.

GUBANOW
Paszooooł! Bystriej!

BORATYŃSKI
do Świerczewskiego
Nie popychaj mnie, zdrajco. Sam pójdę.

ŚWIERCZEWSKI
Zapraszamy. Dla pana hrabiego znajdzie się miejsce na samym przedzie. Ty, Wąsik, z nim?

WĄSIK
Ja z nim. Do końca i na zawsze.

Boratyński i Wąsik wychodzą, przez drzwi wpada Szurka i rzuca się do nóg Gubanowa

SZURKA
Nie ubiwaj jewo! Sukaj twajej budu, tolko nie ubiwaj!

GUBANOW
bije ją na odlew
Ty uże maja suka. Zabieri jejo, Świerczewskij, a to ubju!

Świerczewski wyprowadza szlochającą Szurkę.

GUBANOW
Panowie, zapraszam.

ZAWADA
do Hertza
Tak i czas zakończyć znajomość. Szkoda, umówiłbym się z panem na wódkę na Nowym Świecie i powymieniał poglądami, ale cóż, wojna…
wzdycha i wychodzi

GUBANOW
Ej, ty, stoj! Ty Jewriej?

HERTZ
Nie, szanowny panie. Nie jestem Żydem, tylko Polakiem wyznania mojżeszowego.

GUBANOW
Polaczok? Nie Żyd?

HERTZ
Da, Paliacziszka. Polak jestem.

GUBANOW
No tak, jesli Polak, tak idzi s nimi.
Hertz wychodzi. Wchodzi Świerczewski.

ŚWIERCZEWSKI
Wszystko gotowe. Chcecie popatrzeć?

GUBANOW
A za cziem? U maich sałdat głas metkij.
Słychać nieskładną salwę, wysoki krzyk „Jezus Maria!” i dodatkowy pojedynczy strzał.

GUBANOW
Zaria pachwalił, paru nowych jest’, nie nawykli jeszczio.
po polsku, z silnym rosyjskim akcentem
Nigdy Paliaków nie pojme, a służył ja wiele lat w Priwislanskim Kraju, ja był pristawem. Jeden drugiego jak psa nienawidzi, a razem pod sciankę idut…

ŚWIERCZEWSKI
po chwili, z namysłem
Gubanow to nie wasze prawdziwe nazwisko?

GUBANOW
Nie… partyjny pseudonim. Z tiurmy, gdzie za pomaganie partii ja siedział.

ŚWIERCZEWSKI
A, za pomaganie partii…
Słychać serię głośnych strzałów artyleryjskich.

GUBANOW
Ubirajemsia atsiuda, Poliaki sztota gatowiat…

ŚWIERCZEWSKI
Kontrofensywa?

GUBANOW
Na siewierie uże naczali. I pad Radzyminem.

ŚWIERCZEWSKI
A jakby im się udało… to co będzie?

GUBANOW
spokojnie
A nicziewo. Nie budiet, Świerczewskij, balszoj patieri. Jesli tiepier atstupim, potom i tak wierniomsia. I dakończim dieła. Czieriez dień, god, dziesiat’ let, dwaccat’... My skolka nada padażdiom. No wierniomsia!

ŚWIERCZEWSKI
Tak jest, towarzyszu komisarzu, wrócimy!

Seria wystrzałów zmienia się w huraganowy ostrzał armatni.

KONIEC

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Jacek Inglot, W nocy pod Radzyminem. Słuchowisko, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 159

Przypisy

  1. Cytat za opisem serii na stronie: https://czarne.com.pl/katalog/serie/reportaz [dostęp: 13.01.2024].
  2. P. Lipiński, Wasilewska. Czarno-biała, Wołowiec 2023, s. 8. Dalsza paginacja z tego wydania oznaczana będzie w tekście ciągłym numerem strony w nawiasie okrągłym.
  3. M. Kula, Reportaż historyczny jako rodzaj współczesnej historiografii [w:] Historia w kulturze współczesnej. Niekonwencjonalne podejścia do przeszłości, red. P. Witek, M. Mazur, E. Solska, Lubin–Tczew 2011, s. 307.
  4. J. Czechowicz, Monotonia zła, http://krytycznymokiem.blogspot.com/2017/11/exodus-ukasz-orbitowski.html [dostęp: 07.07.2023].
  5. S. Twardoch, Chołod, Kraków 2022, s. 217–218.
  6. Tamże, s. 33.
  7. Tamże, s. 167.
  8. Tamże, s. 59.
  9. Tamże, s. 265.
  10. Tamże, s. 195
  11. Imię Lilith oznacza „lubieżność”, z kolei Ljubow to „miłość”.
  12. S. Twardoch, Chołod…, s. 449–450.
  13. Can Xue, Ulica Żółtego Błota, tłum. K. Sarek, Warszawa 2023, s. 5.
  14. Tamże, s. 15, 17.
  15. Tamże, s. 21.
  16. Tamże, s. 203.
  17. Tamże, s. 7.
  18. Lu Sün, Opowiadania, Warszawa 1951, s. 7.
  19. W. Gombrowicz, Dziennik 1953–1956 [w:] tenże, Dzieła, t. 7, Kraków–Wrocław 1986, s. 124–125.
  20. Can Xue, Ulica Żółtego Błota…, s. 28.

Powiązane artykuły

11.05.2022

Puste miejsca

Publikacja z 15 marca, „Rzeczpospolita. Plus Minus” 1997.

Przez wiele lat PRL wpajano nam przekonanie, iż była jedna Wielka Rewolucja Październikowa, dla której czymś zaledwie w rodzaju chaotycznej uwertury była (tak zwana i pisana małą literą) rewolucja lutowa. Niedawno minęła niemal bez echa siedemdziesiąta dziewiąta rocznica (dziś już chyba tak zwana) Wielkiego Października, w tym tygodniu natomiast (13 marca) minęła okrągła, osiemdziesiąta rocznica nigdy niefetowanej rewolucji lutowej. Mimo że z łatwością możemy dziś sięgnąć po lektury, dotyczące roku 1917 w Rosji, które w inny sposób przedstawiają te wydarzenia, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że obraz wciąż jeszcze jest niepełny. Szczególnie jeśli chodzi o relacje naocznych świadków. Całkiem niedawno, w ubiegłym roku (1996) polscy czytelnicy z ostali zaskoczeni wydaniem przez londyński „Puls” nieznanej książki Jana Parandowskiego. Opublikowany po raz pierwszy w 1919 roku przez młodego, dwudziestoczteroletniego wówczas autora, a dziś cudem niemal wydobyty z archiwów, Bolszewizm i bolszewicy w Rosji stał się swego rodzaju sensacją. O książce Parandowskiego jeszcze przed jej współczesnym wydaniem pisał na łamach „Rzeczpospolitej” Gustaw Herling-Grudziński, a także Krzysztof Dybciak, za którym warto przypomnieć także takie zapomniane pozycje, dotyczące wydarzeń w Rosji, jak Carat i rewolucja Brunona Rappaporta i Przez płonący Wschód Ferdynanda Goetla (którego wybitną postać przypomniał ostatnio „Plus Minus”, nr 6/97).

Zaniedbanie dotyczące wczesnej książki Parandowskiego wydaje się nieco dziwne, zważywszy późniejszą sławę autora MitologiiAlchemii słowa.

Zamazane plamy historii

Zarazem jednak nie jest to aż tak zaskakujące. Książka Parandowskiego dzieliła los wielu innych publikacji – wspomnień, analiz, powieści dotyczących tego samego tematu. Z książek o Rosji roku 1917 i lat późniejszych, pisanych przez świadków czy komentatorów owych wydarzeń, a przywróconych po roku 1989 polskiej kulturze, warto wymienić Lenina Ferdynanda A. Ossendowskiego i Pożogę Zofii Kossak-Szczuckiej, których pierwsze wydania ukazały się przed wojną (Pożoga jeszcze w latach 20.). Także wielokrotnie wówczas wznawiane, autobiograficzne opowiadania Eugeniusza Małaczewskiego Koń na wzgórzu po wojnie wydano dopiero w 1991 roku. Strzępy epopei Melchiora Wańkowicza, o I Korpusie Wschodnim generała Dowbór-Muśnickiego, wznowiono w 1993 roku. Wiele innych zapewne nie doczeka się wznowień, czy choćby opracowań. Dzielą ich los liczne pamiętniki dowborczyków, w tym także wspomnienia samego generała, jak i wspomniane już książki Rappaporta i Goetla. Wyjątkowym nazwać można fakt wydania w 1970 roku autobiografii hallerczyka i działacza niepodległościowego Edwarda Ligockiego Dialog z przeszłością, opatrzonej odpowiednio ostrożnym komentarzem wydawcy.

Literatura ta niekoniecznie musiała być jednobrzmiąca. Czym innym było pisarstwo związanego z białymi kontrrewolucjonistami Ossendowskiego i Zofii Kossak, piszącej o zniszczeniu przez rewolucję polskiej kultury ziemiańskiej na kresach, a czym innym wspomnienia Rappaporta o organizowaniu się na emigracji w Rosji polskiego szkolnictwa i życia kulturalnego. Relacja Goetla była analizą przemian zachodzących w gospodarce, na przykładzie rolnictwa w Tadżykistanie (w 1915 roku zaborca rosyjski ewakuował część ludności, instytucji i fabryk z ziem polskich w głąb Rosji przed natarciem Niemców). I choć niektóre z tych książek (w tym także szkice Parandowskiego) dotknięte są skazą antysemityzmu, mają wartość gorącego zapisu wydarzeń.

Pomimo wznowień kilku pozycji wspomniany okres pozostaje białą plamą, a może nie tyle białą, co zamazaną brzydką mazią fałszu. Istnieją bowiem wypełniające tę plamę dzieła, jak książka Krystyny Sierockiej, pod obiecującym tytułem Polonia radziecka 1917–1939, wydana w 1968 roku (PIW) czy już z początku lat 70. szkic Stefana Żółkiewskiego Rewolucja a przemiany kultury literackiej 1918–1939 w antologii Literatura polska wobec rewolucji (PIW), w którym ziarno od plew tak trudno oddzielić, że trzeba by nie lada cierpliwego Kopciuszka. Opracowania te i tym podobne badają stopień nasycenia literatury polskiej ideą bolszewizmu. Sierocka autorów takich jak Goetel zbywa krótko zarzutem „niezrozumienia istoty rzeczy”; podobnie Kossak-Szczucką, Ligockiego i Małaczewskiego, o których pisze, że „cechuje ich postawa nienawiści”. Epitety zastępują analizę. O istnieniu książki Parandowskiego Sierocka zapewne nie wiedziała, ale także nazwiska Ossendowskiego i Wańkowicza nie padają w ogóle, choć ten ostatni był przecież również autorem napisanej w latach trzydziestych Opierzonej rewolucji, w zasadzie przychylnej Związkowi Sowieckiemu.

Nie ulega wątpliwości, że po roku 1915 na terenie Rosji znaleźli się Polacy o różnych zapatrywaniach. Często tak młodzi, że ich dojrzałość kształtowała się równolegle z zachodzącymi wówczas wydarzeniami. Jan Parandowski był jednym z nich.

Powrócę do jego młodzieńczego, a wznowionego niedawno dzieła. Warta uwagi jest próba przedstawienia rozpadu aparatu państwowego i gospodarki w wyniku „reformatorskich” działań bolszewików (nieco podobna do analizy Goetla). Książka Parandowskiego jest uporządkowanym zbiorem szkiców teoretycznych i jako taka stanowi niewątpliwą wartość. Przynosi obraz nastrojów społecznych, ocenę kilku miesięcy władzy Rządu Tymczasowego, potem władzy bolszewików, która nie dość, że rozkłada państwo, to „nie cofnie się przed zarzutem despotyzmu i krwiożerczości, bo nie zna sentymentów, jak ich nie znał Iwan Groźny”.

Spojrzenie z dołu

Nie ujmując niczego wspomnianym autorom, wciąż najciekawsze wydają się dwie książki napisane przez ludzi, którzy do bolszewizmu przystali, by potem od niego odejść. Obie powstały po latach. Myślę tu o autobiograficznej powieści Igora Newerlego Zostało z uczty bogów. Napisana przez autora pod koniec lat 60., przeleżała w „Czytelniku” do roku 1980, gdzie znalazł ją Andrzej Mencwel i zdążył w krótkim okresie liberalizacji cenzury w Polsce opublikować prawie w całości, w redagowanym przez siebie miesięczniku „Meritum”. Potem, w latach stanu wojennego, całość ukazała się w 1986 roku w paryskiej „Kulturze” i podziemnie w „Nowej”, a w 1988 w „Czytelniku” z zaznaczonymi ingerencjami cenzury, by dopiero niedawno, w 1996 roku normalną drogą i w całości trafić do polskich księgarń. Drugą książką, o której myślę, są Moje wspomnienia emigracyjnego pisarza Wacława Solskiego, wydane w 1995 roku przez londyński „Aneks” (po raz pierwszy opublikowała je paryska „Kultura” w 1977 roku).

Po przeczytaniu w „Meritum” skróconej wersji powieści Newerlego, Adam Michnik, w pisanym w więzieniu eseju Ginąć odświętnie z 1983 roku, podkreślał jej wartość: „Polscy komuniści nie zostawili uczciwych pamiętników, zaś Polacy piszący o rewolucji bolszewickiej postrzegali ją zwykle tylko jako terror. W tym stanie rzeczy książka Newerlego – poza swymi walorami literackimi – stanowi również cenne źródło dla historyka”.

Jeśli nawet wspomnienia Solskiego również nie są całkiem szczere, nie ulega dla mnie wątpliwości, że ich wyjątkowość jest porównywalna z autobiograficzną powieścią Newerlego. Obie te książki to rodzaj spowiedzi, to próba znalezienia uzasadnienia dla własnej fascynacji, uczestnictwa i przyczyn odejścia, a właściwie w obu przypadkach – ucieczki od bolszewizmu. Rzecz jasna, są różnice. Pierwsza i wcale niebagatelna wynika z wieku.

Igor Newerly w lutym 1917 roku miał czternaście lat; był dzieckiem, które dorastało w tyglu wydarzeń i dorastając, zmieniało się, jak zmieniało się oblicze rewolucyjnej Rosji. Wiosną 1917 roku polityczne wybory były jeszcze przed nim. Jego zachłyśnięcie się rewolucją było więc zapożyczone, wspólne dla wszystkich otaczających go ludzi. „Na początku w dniach marcowych wszystkie głosy były zgodne i brzmiały odświętnie” – pisze. Potem zaczęła się rywalizacja o rząd dusz. Bolszewicy umieli zaskarbić sobie sympatię młodego chłopca drobiazgami. Nie bez znaczenia było, że objęcie przez nich władzy wybawiło go od sprawy sądowej, grożącej za ustrzelenie kaczek sąsiada. Podobnie wprowadzenie koedukacyjnego nauczania w gimnazjum i przydziały machorki dla uczniów. Nowa władza pasowała gimnazjalistów na dorosłych i mówiła do nich: „obywatele uczniowie”. O pierwszym roku władzy bolszewików pisał Newerly: „wpojono nam poczucie pewnej godności własnej i znaczenia”.

Socjaldemokraci zaś wypadali niekorzystnie, bo obraz przyszłości, jaki rysowali, co prawda „tchnął spokojnym optymizmem ludzi znających się na rzeczy, ale był bez polotu”. Ponadto:

[…] nie zdołali w sposób kategoryczny i powszechny udokumentować swej postawy obrońców demokracji i zdobyczy rewolucji, przekonać, że naprawdę tylko ich zwycięstwo ocali swobody obywatelskie, reformę rolną i wszystkie inne zapoczątkowane reformy ze szkolną włącznie, i byli bezbronni, nie posiadając własnej siły zbrojnej.

Na placu boju pozostali biali i czerwoni. Zwycięstwo białych oznaczałoby powrót starego porządku:

Tu Czeka, tam Oswag, czerwony terror, terror białych… Nie mieli przewagi moralnej i nic z objawienia, żadnej nowej wiary, ani perspektywy, bodaj gestu w stylu wielkiej gry, nawet pieśni nowej nie mieli, chyba tylko „Ach szabran moj, amierikanka”, coś z szantanu, a bolszewicy śpiewali „Wstawaj, proklatjem zaklejmionnyj” i to wtedy, w osiemnastym roku robiło wrażenie, brzmiało czystym gniewem, ogromnie prostą, wzniosłą nutą…

Ważna okazała się pieśń i jakiś splot przypadków działających na emocje. A także to, że pojedynczy ludzie, bolszewicy, z którymi zetknął się młody Newerly, byli ludźmi sympatycznymi. Nawet czekista okazał się w sprawie kryminalnej, w którą Newerly był bezwiednie wplątany, sprawiedliwy. To wszystko sprawiło, że „w puste miejsce sączyła się sympatia dla bolszewików”. Te puste miejsca w ludzkich sercach pozostawiła po sobie krótkotrwała demokratyczna władza.

Emocje zaprowadziły Newerlego do bolszewizmu, kazały wstąpić do komsomołu, wziąć w ręce Elementarz komunizmu Bucharina i agitować. Emocje go też od bolszewizmu odwiodły. Nowa władza okazała się demoralizująca (jest w tej powieści niesamowita scena orgii w pociągu) i nieznosząca krytyki. Wkrótce wystąpił z komsomołu, przestał odczuwać wspólnotę, starał się być niezaangażowanym świadkiem (pracował jako stenograf), uważnym obserwatorem, słuchał słów krytyki, zastanawiał się, dlaczego, jako komsomolec, nie znał ani jednego chłopa czy robotnika. Wątpił. Strach stał się teraz jego udziałem. Z Rosji wyjechał, a właściwie uciekł jako przekonany mieńszewik, jako stronnik przegranej sprawy.

Spojrzenie z góry

Wacław Solski był starszy od Igora Newerlego o sześć lat w momencie, kiedy to jest różnica kolosalna, między czternastym a dwudziestym rokiem życia. Solski znalazł się w Rosji nie z własnej woli, ewakuowany z całą rodziną i gimnazjum, ale był już człowiekiem o sprecyzowanych poglądach, członkiem koła młodzieżowego SDKPiL (w odróżnieniu od starszego brata, członka PPS). W Rosji w 1917 roku z rocznym opóźnieniem ukończył gimnazjum i wstąpił do SDKPiL. Od razu też został „zawodowym rewolucjonistą”, to znaczy pracował wyłącznie politycznie, „nie biorąc żadnej pobocznej pracy zarobkowej”.

Moje wspomnienia – to relacja człowieka „robiącego rewolucję na wysokim szczeblu”. Solski był członkiem Sowietu, znał lub przynajmniej stykał się z wszystkimi czołowymi komunistami: Leninem, Dzierżyńskim, Marchlewskim, Cziczerinem, potem także ze Stalinem. Przeciwnie niż u Newerlego, w jego autobiografii mniej emocji, więcej rachunków. Czasem jest to rachowanie zabawne, jak to w okresie tak zwanej dwuwładzy, kiedy po liczbie samochodów stojących przed siedzibą Sowietu lub Rządu Tymczasowego można było się zorientować, kto w danej chwili istotnie sprawuje władzę.

Solski, raz wstąpiwszy do partii, utożsamił się z jej programem, podlegał dyscyplinie partyjnej. Często pisze po prostu: zrobiliśmy to, zrobiliśmy tamto. Nie pisze, co myślał. Jego książka ma wartość historyczną, Solski podaje wiele liczb, czego nie pamięta, doszukuje się w archiwach i skrupulatnie uzupełnia tymi informacjami swoje wspomnienia. Porównując jego wspomnienia z książką Newerlego, można dojść do przekonania, że wielkie sprawy przejmowały ludzi w dolnych sferach rewolucyjnych hierarchii; agitatorzy z Elementarzem Bucharina w rękach kierowali się uczuciami i ideami. Na szczeblu wyższym toczyła się po prostu gra. Na początku 1917 roku Solski brał udział, z ramienia bolszewików, w pracach komisji przygotowującej wybory do Konstytuanty. W tej komisji jako przedstawiciel bolszewików, popierał spekulacyjny strajk piekarzy, który, choć niesłuszny ideologicznie, w danej sytuacji był na rękę bolszewikom.

Tak jak wiele opowiadań Solskiego i jego wspomnienia traktują o wartości wiary i o utracie wiary (mowa o wierze w ideologię), o trudności podjęcia decyzji i o zerwaniu. Lektura Moich wspomnień potwierdza tezę wybitnego katolickiego publicysty, socjologa i etyka Mariana Zdziechowskiego, który interpretował ideologię bolszewicką jako religię i w tym upatrywał jej siłę i dar przyciągania. Na kartach swoich wspomnień Solski podkreśla to wielokrotnie.

Może książka Newerlego nie ocieka krwią, ale mimo wszystko autor Zostało z uczty bogów otarł się o głód, niedostatek, zagrożenie, widział śmierć, poczuł strach, gdy w ulicznej strzelaninie kule przeleciały koło niego. U Solskiego tego wszystkiego nie ma i paradoksalnie, dzięki temu jego wspomnienia pozostawiają niesamowite wrażenie. Solski bywał delegatem, przedstawicielem różnych ciał, mówcą na wiecach, korespondentem prasowym w Berlinie, dyplomatą sowieckim w Paryżu, człowiekiem zatwierdzającym scenariusze filmów produkowanych przez Sowkino. Nie miewał kłopotów materialnych, mieszkaniowych. Śmierć pojawia się na kartach jego wspomnień w zasadzie jako widmo przyszłych czystek, mających nastąpić w latach 30. W przypisach, oznaczonych gwiazdkami, znajdują się nazwiska przyszłych ofiar Stalina.

Sporo czasu zajęło Solskiemu i wiele perypetii mu się przydarzyło, zanim uświadomił sobie, jak dalece rzeczywistość nie przystaje do ideałów, w które wierzy:

Pewnego dnia pomyślałem sobie, że żyję w Moskwie jakby na marginesie, że od czasu przyjazdu z Paryża stykam się wyłącznie z pisarzami i ludźmi, którzy należą do rządzących albo w każdym razie „wyższych sfer” i którym dobrze się dzieje, że nie mam żadnego kontaktu z robotnikami i nie wiem, co myślą.

By to sprawdzić, musiał zamówić sobie prelekcję w fabryce. Pytania robotników dotyczyły tylko jednego: dobrobytu, w jakim żyje prelegent. Rewolucja zatoczyła koło. Rosyjscy robotnicy masowo biegali na spotkania z polskimi komunistami, którzy przyjeżdżali do Związku Sowieckiego z Polski w związku z wymianą więźniów. Przychodzili tam, żeby zobaczyć „prawdziwych komunistów”, to znaczy takich, co za przekonania siedzą w więzieniu, a nie opływają w dostatki.

W 1928 roku Solski, za zgodą partii, wyjechał do Niemiec leczyć astmę. Rok później zerwał z komunizmem i pozostał na emigracji. W wywiadzie dla „Aneksu” z roku 1987 w rozmowie z Renatą Gorczyńską, Janem Kottem i Czesławem Miłoszem o swoich wczesnych przekonaniach mówił:

Gdyby nam ktoś wtedy powiedział, że w państwie idealnym, po rewolucji, równości nie będzie, bo zawsze jest ktoś, jeśli nie bogatszy, to mądrzejszy, energiczniejszy albo silniejszy od innych, zareagowałbym na to śmiechem i odpowiedział, że to jest niemożliwe.

Z komunizmem zerwał, z kapitalizmem się nie pogodził, na długo odsunął się od polityki. Pod koniec Wspomnień pisze lakonicznie: „później zostałem socjalistą”.

Krótki oddech rewolucji

Wraz z upadkiem Związku Sowieckiego odzyskaliśmy perspektywę, dzięki której nieco inaczej układają się wydarzenia 1917 roku. Podkreślam: odzyskaliśmy, nie uzyskaliśmy. Uważny czytelnik książek, powstałych w okresie międzywojennym i opisujących te wydarzenia, zauważy, że autorzy najczęściej piszą o dwóch rewolucjach roku 1917 (w tym o rewolucji lutowej zazwyczaj z aprobatą, a nawet z entuzjazmem). Podkreślają demokratyczny charakter Rządu Tymczasowego, nawet jeśli, jak Goetel czy Rappaport, widzą słabość charakteru premiera Kiereńskiego. Parandowski, także jego słabości dostrzegając, popada nawet w pewną egzaltację, widząc w nim męża opatrznościowego, który nie wykorzystał sytuacji. We wspomnianych książkach niemal nigdy wydarzenia lutego i października nie zlewają się w jedność; skrupulatnie oddziela się te daty, najczęściej mówiąc o rewolucji lutowej i przewrocie październikowym. Takie rozróżnienie robi w swoich wspomnieniach i esejach także Józef Czapski, również świadek wydarzeń 1917 roku w Rosji.

„Cała Rosja uwierzyła, że nastał moment wolności, prawdziwej demokracji, więcej jeszcze, braterstwa wszystkich ludzi […] Widziano w tym rezultat, owoc cierpień i heroizmu niezliczonych rewolucjonistów i niepodległościowców pokoleń poprzednich” – pisze w eseju Człowiek w Rosji Sowieckiej o rewolucji lutowej. W przewrocie bolszewickim widział koniec tej krótkiej epoki. Podobnie w wydanej w 1918 roku książce pisał Rappaport. Widział między uciskiem caratu do marca 1917 a uciskiem „pod zmienioną etykietą” krótki „okres wytchnienia”, mimo iż zarzucał rządowi Kiereńskiego małą wrażliwość na sprawę polskich dążeń niepodległościowych.

Rozróżnienie na rewolucję lutową i przewrót październikowy robią także Newerly i Solski. Newerly, w wywiadzie udzielonym na krótko przed śmiercią Jerzemu Jastrzębowskiemu dla „Tygodnika Powszechnego”, specjalnie dobitnie to podkreśla. Przyznaje to wyraźnie także Solski we wspomnianym wywiadzie w „Aneksie”. Pozostaje tylko kwestia czy Lenin rewolucję stłumił, wykradł rząd dusz, czy też, jak uważał Solski, schylił się tylko po władzę, która leżała na ulicy. Porównując oba wydarzenia, pisze on: „Podczas rewolucji lutowej tłum wykazywał nadzwyczajną sprawność […] panował wówczas braterski i podniosły nastrój. Teraz atmosfera była zupełnie inna. Wszyscy nienawidzili wszystkich…”.

W noc, poprzedzającą przejęcie władzy przez Lenina, rozmawiał z zaprzyjaźnionym dentystą, zwykłym człowiekiem. Przytacza jego słowa: „Rewolucja – mówił – wypędziła cara. Bardzo dobrze zrobiła. Ale rewolucjonistom zachciało się zbyt wiele, zaczęli sięgać po gwiazdy na niebie, więc to się musi źle skończyć…”.

Wkrótce potem Solski rozmawiał z samym Leninem. Nie miał wątpliwości, że za głównych wrogów Lenin uważa „panów mieńszewików” i „panów eserów” i że to, co zaczyna się rodzić w Rosji, to jakiś „socjalizm bez demokracji”. Co ciekawe, również Zdziechowski, patrząc z zupełnie innych przecież pozycji, w swoich szkicach (zbiór Widmo przyszłości i szkic Czerwony terror) podkreślał, że eserów właśnie i mieńszewików bolszewicy mieli za największych wrogów, choć jednocześnie z tych pozycji patrząc, uważał, że ich ideologię dzieli jedynie „wąski strumyk”.

Według Paula Johnsona, autora Historii świata XX wieku (od roku 1917) przewrót bolszewicki (podobnie widzieli to wspomniani polscy autorzy) zmiótł zdobycze rewolucji lutowej, zgniótł młodą rosyjską republikę, która liczyła zaledwie kilka miesięcy, a przywrócił stary ustrój, w spotęgowanym stopniu i ze zmienioną obsadą.

Być może takie spojrzenie, takie dzielenie rewolucji, jak włosa na czworo, jest tylko jedną z możliwych perspektyw. Inną wybiera rosyjski politolog Aleksander Pastuchow (jego pogląd przytaczam za szkicem Christopha Neidharta Prawdziwy koniec czasów carskich, „Literatura” nr 6/96). Uważa on, że dopiero rozpad Związku Sowieckiego zakończył przebudowę Rosji, która rozpoczęła się w XVII wieku za czasów Piotra Wielkiego. Tę przebudowę „należy rozumieć  pisze Pastuchow  jako trzy wieki trwającą rewolucję burżuazyjną”.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Ewa Nawój, Puste miejsca, Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

  1. Cytat za opisem serii na stronie: https://czarne.com.pl/katalog/serie/reportaz [dostęp: 13.01.2024].
  2. P. Lipiński, Wasilewska. Czarno-biała, Wołowiec 2023, s. 8. Dalsza paginacja z tego wydania oznaczana będzie w tekście ciągłym numerem strony w nawiasie okrągłym.
  3. M. Kula, Reportaż historyczny jako rodzaj współczesnej historiografii [w:] Historia w kulturze współczesnej. Niekonwencjonalne podejścia do przeszłości, red. P. Witek, M. Mazur, E. Solska, Lubin–Tczew 2011, s. 307.
  4. J. Czechowicz, Monotonia zła, http://krytycznymokiem.blogspot.com/2017/11/exodus-ukasz-orbitowski.html [dostęp: 07.07.2023].
  5. S. Twardoch, Chołod, Kraków 2022, s. 217–218.
  6. Tamże, s. 33.
  7. Tamże, s. 167.
  8. Tamże, s. 59.
  9. Tamże, s. 265.
  10. Tamże, s. 195
  11. Imię Lilith oznacza „lubieżność”, z kolei Ljubow to „miłość”.
  12. S. Twardoch, Chołod…, s. 449–450.
  13. Can Xue, Ulica Żółtego Błota, tłum. K. Sarek, Warszawa 2023, s. 5.
  14. Tamże, s. 15, 17.
  15. Tamże, s. 21.
  16. Tamże, s. 203.
  17. Tamże, s. 7.
  18. Lu Sün, Opowiadania, Warszawa 1951, s. 7.
  19. W. Gombrowicz, Dziennik 1953–1956 [w:] tenże, Dzieła, t. 7, Kraków–Wrocław 1986, s. 124–125.
  20. Can Xue, Ulica Żółtego Błota…, s. 28.

Powiązane artykuły

Loading...