15.04.2021

Nowy Napis Co Tydzień #096 / Iwan Groźny – ekranowe rozdwojenie cara

Postać Iwana IV Groźnego to chętnie używany emblemat rosyjskiego państwa i Rosji w ogóle. Rosji irracjonalnej, obcej, dzikiej, żywiołowej, żądnej dominacji, rządzącej się własnym porządkiem społecznym i duchowym. Z emblematu tego korzysta przede wszystkim zachodnia kultura popularna, budując na ogół mroczny obraz „trzeciego Rzymu”. Odwołują się do niego rozliczni historycy-biografiści, popularyzatorzy i tym podobne, chcąc dociec tajemnicy tego władcy i dzięki temu zbliżyć się do rozwiązania zagadki „rosyjskiej duszy”.

Trzeba przyznać, że sytuacja im sprzyja. W świetle wątłych i wyraźnie nieobiektywnych źródeł postać cara jawi się cokolwiek mgławicowo, co pozwala na kreowanie dość dowolnych koncepcji i obrazów, rozpiętych między wizją człowieka chorego psychicznie i duchowo a rozwijającym potęgę swego państwa rozważnym statystą, okrutnym nie mniej niż książę Alba w Niderlandach czy Walezjusze podczas nocy świętego Bartłomieja.

Wiktor Wasniecow, Public domain, Wikimedia Commons

Współczesnych panowaniu Rurykowicza źródeł historycznych pozostało niewiele. Są to relacje gości zagranicznych oraz obszerna historia panowania Iwana autorstwa księcia Andrieja Kurbskiego, bliskiego współpracownika cara. Rozprawa została napisana po ucieczce autora w granice Rzeczypospolitej i oddaniu się pod opiekę króla Zygmunta Augusta. Służyła zatem propagandowym celom polskiego protektora. Źródła rodzime zniknęły w pożodze Wielkiej Smuty, a te, które przetrwały, pochodzą w rzeczywistości z XVII wieku, gdy nowa dynastia Romanowów starała się zdyskredytować twórcę imperium, posługując się między innymi metodą preparowania dokumentów.

Podrabianie dokumentów albo ich niszczenie – jakże to „klasyczne” i zarazem skuteczne operacje na pamięci, zwłaszcza jeśli obliczone są na stulecia. A właśnie perspektywa kształtowania długotrwałej pamięci, i to wewnątrzrosyjskiej, nie zachodniej, będzie nas w tym tekście interesować. Pamięci i, rzecz jasna, idącej za nią tożsamości.

W recepcji wewnętrznej wizerunek panującego pół wieku władcy rozpada się na dwoje. Podział przypomina ten zaobserwowany we wspomnianych badaniach historyków, tyle że jest bardziej radykalny, a towarzyszy mu duże ciśnienie ideologiczne i światopoglądowe. Nie ma tu miejsca na próby cieniowania – zwycięża idealizacja (zdecydowanie częściej) lub demonizacja. Pokazują to krajowe badania historyczne. Zawsze pozostawały one czułe na aktualną koniunkturę polityczną, czego apogeum nastąpiło w latach 30.–50. XX wieku, gdy zadekretowany stalinizm bezwzględnie wymagał od historyków sowieckich reprodukowania z góry założonych tez i konkluzji – wyłącznie apologetycznych w odniesieniu do cara i jego działalności państwowotwórczej, a zarazem postępowej. Ujawnia to także pamięć eklezjalna, wykluczająca postulowaną przez niektóre środowiska kanonizację Iwana. Dowodzi tego wreszcie bardzo bogaty dorobek sztuki rosyjskiej, odnoszącej się do fenomenu osoby cara i jego czasów.

To rozdwojenie w sprawie postaci sprzed wieków i poczucie aktualności jej losów wiążą się z faktem, że dotykają one newralgicznych punktów rosyjskiej tożsamości, jej obecną sprzeczność.

Lotna propaganda

Owa sprzeczność jest doskonale widoczna, gdy spojrzy się na dwa filmy. Pierwszy to słynny, kanoniczny dla historii kina Iwan Groźny Siergieja Eisensteina. Dwie części planowanej trylogii zrealizowane zostały w latach 1944–46, trzecia nie powstała. Drugi utwór to nakręcony w 2009 roku Car Pawła Łungina. Nie polemizuje on bezpośrednio z wizją sprzed ponad sześciu dekad, ale świadomie kreuje odmienną, tworząc wraz z autorem Strajku nieunikniony dwugłos. Zestawienie tych właśnie obrazów gwarantuje możliwość odkrycia – przynajmniej do pewnego stopnia – i zobrazowania mechanizmu antynomiczności wizerunku postaci historycznej i stojących za nią idei.

Iwan Groźny to film o wielkich aspiracjach artystycznych, mający w historii kina światowego status arcydzieła, a przy tym jedyny utwór Eisensteina, w którym pojawia się wyłom w jego wierności sowieckiej ortodoksji ideologicznej. Stanowią go finałowe sekwencje filmu.

Pomimo tego odstępstwa, wprowadzającego pewną niejednorodność w portrecie głównego bohatera, zaświadczoną przez odmienne losy obu części filmu w fazie weryfikacji ideologicznej, dzieło stwarza koherentny wizerunek władcy. Dzięki tej podlegającej ewolucji koherencji można analizować je jako całość.

Najpierw zatem to, co na powierzchni – kreacja wizualna, obarczona wieloma znaczeniami, zanurzona w nieco wysłużonej, zdawałoby się, poetyce typażu. W wystudiowanych pozach, dynamicznym ruchu ciała zastygającego i nagle się ożywiającego, w wyrazistej gestykulacji i mimice, w tonie wypowiedzi operującej donośnym, niskim głosem ujawnia się nader istotna część przekazu. A pamiętając, że mamy do czynienia z medium filmu, trzeba sprecyzować, iż to właściwie jego fundament.

Car jawi się w filmie jako postać potężna, rozsadzająca ramy świata, w którym się porusza, nieomal dosłownie rozpięta między niebem a ziemią.

Sergei Kirillov, Wikimedia Commons

Symptomatyczne, pozwalające dobrze uchwycić tę właściwość, byłoby porównanie ujęć twarzy Iwana z trzech różnych fragmentów dzieła. W scenie zdobycia Kazania widzimy ją w monumentalnym ujęciu na tle zachmurzonego nieba, w scenie opuszczenia Słobody Aleksandrowskiej – na tle korzącego się, klęczącego ludu i wreszcie w scenie gry w szachy – na tle monstrualnie wyolbrzymionego cienia globusa. Dla podkreślenia nadzwyczajności owej perspektywy ciało bohatera przybiera często kształt lotny, ptasi. Ręce podniesione w górę, rozłożone i zawsze osłonięte ogromnymi, bufiastymi, przypominającymi skrzydła rękawami. Tułów pochylony do przodu. Głowa podniesiona w górę, ze spiczastą brodą, która staje się czymś na kształt dziobu, i orli wzrok penetrujący najodleglejsze horyzonty. Sylwetka ukazywana jest często w gwałtownych ruchach o wielkiej amplitudzie, jakby miała za chwilę poderwać się do lotu. Towarzyszą tej kreacji natchnione, patetyczne przemowy, rysujące dalekosiężne wizje, objawiające prawdę o stanie otaczającej rzeczywistości, przestrzegające przed niewidocznymi dla innych zagrożeniami, a przy tym odwołujące się do uczuć najbardziej wzniosłych. Wszystko to stwarza sugestię nieogarnialnego wymiaru wybitnej, rzeźbiącej historię jednostki, działającej ponad świadomością ludu, lecz w imię jego potrzeb.

W tym kontekście istotna staje się konfrontacja takiego wizerunku Iwana z innymi postaciami. Nie ma potrzeby zatrzymywać się na ciotce Jefrosinii, ucieleśnieniu zła, małości, partykularności, egoizmu, skłonności do krwiożerczych intryg. Twarz ta jest aż nadto czytelna. Kuzyn Władimir, ewentualny konkurent do tronu, to słaby głupiec, bynajmniej niepragnący władzy. Książę Kurbski – inteligentny, zdolny, ale wewnętrznie zżerany przez ambicję i dlatego ostatecznie zamknięty w swoim wnętrzu, skupiony na własnej osobie. Król Zygmunt August – goguś, pajac, bufon, próżny, zarozumiały, lekceważący Rosję i jej kulturę, skłonny do urządzania wypraw krzyżowych, oczywista karykatura władcy. Filip Kołyczew – dumny, gwałtowny, nierozumiejący nowych czasów, z krwi i kości oligarcha. Wreszcie Maluta Skuratow – zimny, przebiegły pochlebca o pospolitej twarzy, skwapliwy wykonawca brudnej roboty. Zapatrzony w dal Iwan nie słucha nawet wypowiadanych przez niego planów praktycznej realizacji carskich zamysłów. To Maluta bierze na siebie odpowiedzialność za konieczny terror, uwalniając od niej samego władcę. Nikt z owego korowodu nie może stać się rzeczywistym partnerem Iwana nie tyle ze względu na rolę, jaką ten odgrywa, ile na jego osobiste cechy. To one są źródłem jego szlachetnej i tragicznej samotności.

Postać nie jest w pełni jednorodna. Iwan, jakkolwiek zawsze monumentalny, po pierwsze ulega wahaniom i słabościom, a po drugie – szczególnie w drugiej części filmu – pogrąża się w stanie moralnego otępienia, wiążącego się z permanentnym nadużywaniem władzy absolutnej. Pierwsza z tych okoliczności dopełnia idealistyczny obraz cara. Sekwencja żalu po śmierci ukochanej żony Anastazji i zdradzie obdarzanego pełnym zaufaniem Andrieja Kurbskiego ukazuje głęboką emocjonalność cara, niezaspokojoną potrzebę bliskości innych osób, siłę pozwalającą przezwyciężyć wewnętrzny kryzys, czystość intencji i myśli, która powoduje, że nie podejrzewa nikogo o zamach na życie młodej carycy. Także i w innych momentach widać to swoiste przełamanie obrazu człowieka o niezłomnej woli. Gdy Maluta opowiada o szczegółach akcji przeciw Kołyczewom, władca woła: „Jakim prawem to robisz, carze Iwanie?”. I dalej: „Niechby mnie ominął ten kielich”. Jego osobista wrażliwość, również religijna, z pewnym trudem dostosowuje się do okrutnej dziejowej konieczności.

W zasadzie można się pokusić o cały katalog pozytywnych (z punktu widzenia potrzeb ideologicznych propagandy stalinowskiej, ale przecież nie wyłącznie stalinowskiej) cech bohatera, tworzących parenetyczny wzór politycznego przywódcy, wśród których nader często przewijałby się ów rys wrażliwości:

Car wie, co trzeba zrobić, by na wieki zapewnić państwu siłę i stabilność. Jest wizjonerem i zarazem konsekwentnym praktycznym wykonawcą konkretnego planu. Stąd nieustanna i krwawa walka z nierozumiejącymi niczego prócz własnych interesów bojarami.

Car nie pragnie wojny. Posłom chana kazańskiego mówi: „Bóg widzi, że nie chcieliśmy wojny”. Sprzeciwia się nadmiernemu okrucieństwu w walce, za które uznaje umieszczenie jeńców tatarskich na machinach oblężniczych. Wątek ten, nawet tylko w kontekście filmu, wydaje się cokolwiek nieautentyczny.

Car jest doskonałym, stosującym nowoczesne techniki walki wodzem. To on rozkazuje podłożyć proch pod mury broniącego się Kazania.

Car wierzy przyjaciołom i rodzinie. Ci jednakże, z wyjątkiem Anastazji, zdradzają i pozostawiają go w osamotnieniu.

Car odrzuca zabobony, ale wierzy w uzdrawiającą moc relikwii. Jest zatem autentyczny w swej religijności (w trakcie trwającej wojny Stalin potrzebował poparcia Cerkwi).

Car jest dobrym gospodarzem i politykiem. Nawiązuje stosunki handlowe z Anglią, omijając niedostępny dla siebie Bałtyk.

Jest jeszcze jednak drugi z wspomnianych wymiarów niejednorodności tej postaci, a mianowicie wewnętrzne rozpasanie wynikające z nadmiaru władzy. Dobrze je widać w scenie uczty, a właściwie swego rodzaju bachanaliów, w które się ona zamienia, oraz w scenie zabójstwa Władimira. Iwan z zimną krwią, już bez dawnej wrażliwości, wydobywa z świadomie upitego kuzyna wiadomość o planowanym zamachu na swoje życie, a potem wydaje go na śmierć. Delektuje się zemstą i własną siłą. Jego ludzkie cechy podlegają więc pewnej degeneracji.

Taka wolta spowodowała opłakane skutki zarówno dla filmu (jego drugiej części), jak i reżysera. Stalin po obejrzeniu Spisku bojarów miał wypowiedzieć tylko jedno słowo: „smyt” (pol. zmyć). Potem spotkał się z twórcami filmu, krytykując ich wizje Iwana jako nazbyt słabego, a opryczników jako oderwanych od ludu. Aż wreszcie podpisał artykuł, w którym wskazał wyłącznie pozytywną rolę XVI-wiecznego władcy. 4 września 1946 roku opublikowano uchwałę KC WKP(b) gloryfikującą pierwszego cara Rosji. Film Eisensteina określono w niej jako „dziwnie podobny do Ku-Klux-Klanu”A. Andrusiewicz, „Iwan Groźny”, Warszawa 2006, s. 229–230.[1]. Zabroniono dystrybucji drugiej jego części. Trzeciej reżyser nie zdążył już zrealizować przed rychłą śmiercią (1948). Wykreowany przez niego wyidealizowany portret władcy z realnymi ludzkimi dylematami oraz dyskretną sugestią przemiany w krwawego tyrana okazał się niemożliwy do jednoznacznej oceny historycznej w filmie. Zresztą z natury rzeczy dla wszystkich do dzisiaj rządzących Rosją pozostaje niewygodny.

Metropolita Filip i diabelski błazen

Czas, kiedy powstał Car Łungina, ma zupełnie inną charakterystykę. Pozycja władzy w Rosji nie była aż tak oczywista, a w konsekwencji jej presja na poprawność ideologiczną przekazu artystycznego nie mogła być tak silna. Nowy ekranowy wizerunek Iwana Groźnego stworzony więc został w warunkach względnej swobody. Zaś fakt, że we współczesnej Rosji nie wszystko może być powiedziane wprost, chyba sprzyjał reżyserowi, gdyż wymusił na nim posługiwanie się językiem i retoryką unikającymi jednoznaczności.

Dwudziestopierwszowieczny car wydaje się w swoim wyglądzie bardziej realistyczny. Nie posługuje się jak u Eisensteina repertuarem wykoncypowanych środków. Zresztą i utwór nie ma takich jak jego sławny antenat ambicji artystycznych, jego poetyka niczym szczególnym się nie wyróżnia. Powraca jednak w tej nowej kreacji osobowej podobna wyrazistość. Aktorstwo Piotra Mamonowa, pozbawione monumentalności, uwolnione od wpisania w ściśle wykrystalizowaną wizję plastyczną, pozostaje jednak pełne wewnętrznego żaru i ekspresji o wysokim stężeniu emocji – od śmiechu do płaczu, od władczego poczucia pełnej kontroli po wybuchy lęku i niepewności – i, co za tym idzie, posługuje się strategią kontrastu. To ożywia bardzo silną tradycję rosyjskiej sztuki aktorskiej, w którą Mamonow wpisuje się, nie będąc w najmniejszym stopniu zawodowcem.

Jeśli obraz postaci Iwana Groźnego w filmie wcześniejszym determinuje przekaz ideologiczny, to u Łungina na czoło wysuwają się treści duchowe.

Wikimedia Commons

Iwan wielokrotnie zwraca się wprost do Boga, widzi siebie jako pośrednika między Nim a ludźmi, wręcz jako uczestnika Jego władzy. Dlatego funkcję i osobę patriarchy traktuje jako swoje narzędzie. Potrafi prowadzić subtelne dysputy religijne, jak w ogrodzie metropolity Filipa, dotyczącą kwestii przebaczenia. Ale taka rozmowa jest wyrazem łaski pomazańca Bożego, a nie wynikiem wewnętrznej potrzeby, a tym bardziej konieczności. Nad projektami państwowotwórczymi w umyśle cara górują wizje apokaliptyczne w duchu rosyjskiego mesjanizmu. Stąd Nowe Jeruzalem – pałac zbudowany rękami dziewic.

Rozbudzona w Iwanie świadomość duchowego wyniesienia i niezwykłości rangi własnego powołania w czasach ostatecznych pozostaje w relacji z jego czynami. Uznaje on siebie za samodzierżawcę, pana życia i śmierci swoich poddanych, źródło woli Bożej. Jego władza ma absolutyzującą sankcję religijną. Jego terror i sadyzm także. Dotyczy to nawet erotomanii, której delikatna sugestia pojawia się w scenie chłostania dziewic. Prawem stanowionym przez człowieka staje się wola cara. Prawo Boże, o które upomina się Filip Kołyczew, w przekonaniu Iwana ma wobec niego samego relatywne zastosowanie.

W istocie jesteśmy jednak świadkami walki o duszę władcy. Z jednej strony staje dawny przyjaciel Filip, z drugiej pojawia się symboliczna postać błazna-diabła. Duchowa wrażliwość cara, a zapewne także wewnętrzne niezrównoważenie (raczej nie choroba) powodują jego podatność również na zafałszowany obraz Boga. Są rzadkie momenty, kiedy uzyskuje on inne widzenie rzeczy, zgodne z rzeczywistym przesłaniem chrześcijańskim. Ale dzieje się tak na ogół wtedy, gdy opanowuje go strach, który przecież pragnie co prędzej odrzucić od siebie. Car unika samotności, która na końcu go dopada. Teatralizuje przemoc. Potrzebuje jej współuczestników i widzów (scena z niedźwiedziem na arenie, sekwencja w przestrzeni wypełnionej maszynerią do torturowania – swoistym parku rozrywki). Drwi z ofiar (obiad z wojewodami, głowa bratanka podana metropolicie Filipowi). Ucieka się do karnawalizacji (posadzony na tronie Filip ma sądzić wojewodów).

Rysując figurę władcy pogrążonego w duchowo pojmowanym złu, Paweł Łungin wykreował przesłanie religijno-polityczne, odnoszące się do historii, ale także współczesności swojego kraju. Filmowy Iwan to przecież spadkobierca tradycji „najpobożniejszych”, „równych apostołom” cesarzy bizantyjskich i stworzonej przez nich (VI Novellae Justyniana) zasady symfonii współdziałających ze sobą władz świeckiej i duchownej. Tradycję tę władcy Rusi, a potem Rosji przyjmowali coraz bardziej świadomie i coraz bardziej po swojemu. Owa swoistość wyraziła się w tym, że metropolita moskiewski, przywódca rosyjskiego Kościoła prawosławnego, stał się w ręku Iwana już nawet nie narzędziem, a po prostu igraszką. Gdy car uznaje to za właściwe, nawet w trakcie sprawowania liturgii każe zerwać zeń insygnia (biały kłobuk) i szaty, a potem zawlec do więzienia, skazać na podstawie fałszywych zeznań i kazać zamordować mimo wyroku wygnania do klasztoru.

Zasada symfonii w swym założeniu polegała na zrównoważeniu mocy obu władz, zjednoczonych i współdziałających przede wszystkim dzięki tożsamości celu, jakim miało być doprowadzenie do zbawienia ludzi. Władcy Rosji, począwszy od Iwana, rozumieli ją nieco inaczej – każdy z nich stawał się w jej ramach „prawosławnym carem”, niejako ojcem-igumenem imperium. Państwo przeradzało się w wielki monastyr. Doszło więc do supremacji władcy jako pierwszego po Bogu opiekuna Kościoła. Posłuszeństwo i miłość względem cara stają się metafizycznie ugruntowaną powinnością, także powinnością biskupów. Do takiego widzenia rzeczy odwołuje się reżyser.

Cały filmowy dramat męczeństwa Filipa Kołyczewa wpisany zostaje w tę bardzo trwałą wizję i zarazem strukturę myślową oraz wyobrażeniową, której metropolita bynajmniej nie neguje. Nie ma tu mowy ani o buncie w imię zmiany porządku ustrojowego, ani o podjęciu walki o osobisty prymat. Kołyczew korzysta z przynależnego ludziom Kościoła, choć z czasem coraz rzadziej wykorzystywanego, prawa do upominania świeckiego władcy, doprowadzając je do ostateczności – wypowiedzenia posłuszeństwa carowi, który sprzeniewierzył się swemu powołaniu. Słysząc groźbę Iwana, odpowiada słowami: „Chrystus z nami. Kogo mamy się bać”. Odwołuje się zatem do argumentu ściśle duchowego.

Wspomniany wymiar polityczny filmu Łungina ma ostrze nie tylko antystalinowskie, na co gremialnie wskazują recenzenci, ale także antyputinowskie. Również współczesny przywódca państwa korzysta bowiem – w innych już oczywiście uwarunkowaniach – ze spuścizny po rosyjsku rozumianej bizantyjskiej symfonii, starając się symbolicznie sankcjonować swoją pozycję, a ponadto wykorzystywać Kościół do własnych pragmatycznych celów. Tymczasem reżyser, heroizując postawę świętego (rzeczywiście kanonizowanego w XVII wieku) męczennika, odrzuca całą tradycję cezaropapistyczną, demaskując jej przerażające skutki – podporządkowanie przesłania duchowego celom ściśle doczesnym.

Jan Matejko, Public domain, via Wikimedia Commons

Nie czyni tego z punktu widzenia zachodniego liberalnego demokraty. Sięga po świadomość obecną w rosyjskim prawosławiu od wieków, ale bardziej ukrytą, świadomość niemożności realizacji ideału chrześcijańskiego państwa w ramach historii. Ten swoisty krytycyzm wobec zasady symfonii, także jako wrogiej, naczelnej dla Rosjan idei soborowości, nasilił się pod koniec XIX i w XX wieku. Wtedy to w sposób bezpośredni sformułowana została zasada antynomiczności władzy świeckiej i duchownej, ich odmienności. Wskazano też na istnienie granic posłuszeństwa wobec władzy świeckiej. To jest właśnie źródło Łunginowskiego widzenia rzeczy. A widzenie to obejmuje właściwie pełne doświadczenie historyczne Rosji, szczególnie relacji państwo–Kościół. Jest w nim Iwan Groźny mordujący metropolitę Filipa, ale jest także Piotr I jako twórca formalnego cezaropapizmu, jest czas renesansu teologiczno-filozoficznego spod znaku Sołowiowa czy Bierdiajewa, jest palący cerkwie Stalin, a wreszcie chętnie przybierający pozę cara Putin. Widzenie to ma właśnie perspektywę religijno-polityczną.

Zestawienie tych dwóch filmowych portretów szesnastowiecznego władcy Rosji wpisuje się znakomicie w zasygnalizowane i naszkicowane na początku rozdwojenie.

Co ciekawe, to rozdwojenie obecne jest w całej pełni także w recepcji postaci Rurykowicza przez Kościół rosyjski. W odradzającej się ludowej tradycji prawosławnej car Iwan IV Wasiljewicz coraz częściej zajmuje miejsce w panteonie świętych. Jego ikony znajdują się w cerkwiach, są noszone podczas procesji i przez pielgrzymów. Wspomniane postulaty jego kanonizacji stały się na tyle głośne, że w tej sprawie wypowiedział się zmarły w 2008 roku moskiewski patriarcha Aleksiej II. Stwierdził on, przypominając osobę swego świętego poprzednika sprzed wieków Filipa Kołyczewa i zbrodnię na nim popełnioną, że nie można postawić na jednej płaszczyźnie ofiary i jej kata. W rezultacie zatem w rosyjskim dyskursie historycznym każdy ma swojego Iwana Groźnego. Mają go nacjonaliści, apologeci państwa jako takiego, liberałowie, demokraci, komuniści czy prawosławni o głębokim zaangażowaniu religijnym. Od tej instrumentalizacji pamięci i wyobraźni nie są wolni także artyści. Użyteczność dyskursywna tej postaci historycznej bierze górę nawet nad potężnym potencjałem jej demonicznej widowiskowości.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Andrzej Szpulak, Iwan Groźny – ekranowe rozdwojenie cara, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 96

Przypisy

  1. A. Andrusiewicz, „Iwan Groźny”, Warszawa 2006, s. 229–230.
  2. Jeżeli nie podano inaczej, wiersze A. Achmatowej przytoczono w tłumaczeniu A. Pomorskiego według wydania: A. Achmatowa, Drogą wszystkiej ziemi. Poezja, proza, dramat, wybr., tłum. i koment. A. Pomorski, Warszawa 2007, s. 796.
  3. И.Ф. Герасимова, Первая мировая война в зеркале русской лирики 1914–1915 годов: события вокруг Польши, „Вестник Ленинградского гос. университета им. А.С. Пушкина. Языкознание и литературоведение” 2011, t. 1, nr 2, s. 38–46.
  4. О.E. Рубинчик, „В объятой пожарами, скорбной Польше…”: Польша Анны Ахматовой, [w:] tegoż, Анна Ахматова и ее время: Избранные работы, Москва 2018, s. 85.
  5. Zgodnie z rękopisami Achmatowej w wydaniu naukowym Poematu bez Bohatera słowo „Bohatera” w tytule należy pisać wielką literą: „Я не такой тебя когда-то знала…”: Анна Ахматова. Поэма без Героя. Проза о Поэме. Наброски балетного либретто: Материалы к творческой истории, подготовила Н.И. Крайнева, Санкт-Петербург 2009, s. 1488.
  6. Р.Д. Тименчик, В.Н. Топоров, Т.В. Цивьян, Ахматова и Кузмин, „Russian Literature” 1978, vol. 6, nr 3, s. 297.
  7. В. Сасина, Языковой портрет Польши на основе анализа метапоэтики и художественных текстов акмеистов (Г.В. Иванов, Н.С. Гумилев, А.А. Ахматова, О.Э. Мандельштам), „Rocznik Instytutu Polsko-Rosyjskiego” 2013, nr 1 (4), s. 62.
  8. Человек и место. Юзеф Чапски. К 100-летию со дня рождения, сост. К. Захватович-Вайда, Kraków 1996, s. 22.
  9. Г. Козловская, Шахерезада. Тысяча и одно воспоминание, Редакция Елены Шубиной, Москва 2015, s. 10–11.
  10. J. Czapski, Wyrwane strony, Warszawa 2010, s. 58.
  11. Т. Венцлова, Неустойчивое равновесие: восемь русских поэтических текстов, [w:] tegoż, Собеседники на пиру: Литературоведческие работы, Москва 2012, s. 580–581. – tłum. J.P.
  12. Л.К. Чуковская, Записки об Анне Ахматовой, t. 1, 1938–1941, Москва 1997, s. 224. – tłum. J.P.
  13. A. Achmatowa, Mój Puszkin. Rozprawy i uwagi krytyczne, tłum. i koment. R. Przybylski, Warszawa 1976, s. 153, 156.
  14. П. Поберезкина, Польские мотивы в творчестве Анны Ахматовой (Заметки к теме), [w:] Stosunki kulturowo-literackie polsko-wschodniosłowiańskie, red. K. Prus, Rzeszów 1995, s. 198–200.
  15. Więcej o nim [w:]: Петербург Ахматовой: Владимир Георгиевич Гаршин, сост., статья, коммент. Т.С. Поздняковой, Санкт-Петербург 2002, s. 256; A. Peri, Leningrad. Dzienniki z oblężonego miasta, tłum. G. Siwek, Kraków 2019.
  16. Polskie wiersze wojenne, ułożył J. Czapski, podali do druku I. Biełow i P. Mitzner, Warszawa 2019, s. 308.
  17. Голоса поэтов: Стихи зарубежных поэтов в переводе Анны Ахматовой, Москва 1965, s. 15–45.
  18. О. Рубинчик, „Любой цветок прочтет канцону Зосе…” Польские поэты в переводах Анны Ахматовой, „Новая Польша”, 1.10.2020, online, https://www.novayapolsha.pl/article/lyuboi-cvetok-prochtet-kanconu-zose-polskie-poety-v-perevodakh-anny/ [dostęp: 16.10.2020].
  19. A. Achmatowa, Requiem, tłum. J. Łobodowski, „Kultura” 1964, nr 6 (200), s. 61–68; G. Herling-Grudziński, Suche oko, tamże, s. 57–60.
  20. В.А. Черных, О родственных связях семей Змунчилла и Горенко, „Анна Ахматова: эпоха, судьба, творчество: Крымский Ахматовский научный сборник” 2010, nr 8, s. 89.
  21. Zachowujemy porządek autorski wynikający z alfabetu rosyjskiego – przypomnienie redakcji.
  22. W oryginale pojawiają się frazy: „Ещё наговоримся добела„, „ещё наговоримся дочерна”, co oznacza, że w rozmowie zostanie wszystko omówione do końca, do czysta, do reszty. Przy czym zaznaczone są skrajności: przeciwieństwo bieli i czerni (przypomnienia tłumaczki).
  23. Zob. http://russ.ru/pole/Slova-sami-ne-naraduyutsya-rezul-tatu [dostęp: 12.04.2021].
  24. Zob. http://kultinfo.com/novosti/987/ [dostęp: 12.04.2021].
  25. Słowa Marii Chotimskiej (http://magazines.russ.ru/nlo/2009/95/po20.html [dostęp: 12.04.2021]).
  26. Zob. https://magazines.gorky.media/novyi_mi/2012/9/knizhnaya-polka-arkadiya-shtypelya-4.html [dostęp: 12.04.2021].
  27. W oryginale wiersz jest rymowany (przypomina redakcja).
  28. Zob. https://proza.ru/avtor/hoddion [dostęp: 12.04.2021].
  29. Zob. http://www.litkarta.ru/world/usa/persons/mesyats-v [dostęp: 12.04.2021].
  30. Zob. https://rubecoism.livejournal.com/22568.html [dostęp: 12.04.2021].
  31. Tamże.
  32. Tamże.
  33. „Norumbega – powiedział Miesiac w innym wywiadzie – moim zdaniem jest bardzo rosyjską książką. Po prostu jej rosyjskość nie ogranicza się do samego eurazjatyzmu, ale stara się opierać na całym kontekście indoeuropejskim. Stąd legendy celtyckie, sagi skandynawskie, indyjskie Wedy…”.
  34. Zob. https://magazines.gorky.media/zin/2011/12/vadim-mesyacz-nurumbega-golovy-predkov.html [dostęp: 12.04.2021].
  35. W oryginale wiersz jest rymowany (przypomina redakcja).
  36. Kanut’ w Letu – pogrążyć się w Letę, czyli popaść w zapomnienie. Popularny zwrot rosyjski.
  37. W języku starosłowiańskim, skąd do rosyjskiego przyszła, bliad’ miała dwa znaczenia, uzupełniające się wzajemnie: złudzenie i nierządnica. W jednym z kazań Awwakum grzmiał: „Ditia, ali nie razumiejesz, jako wsia sija wnieszniaja bliad’ niczto że sut’, no tokmo prieliest’, tlia i poguba?”. Co można tak przetłumaczyć: „Dziecię, zali nie rozumiesz, że wszystko to, co widzisz (cała zewnętrzna bladź), to nic innego, jeno pozłota, próchno i zguba”. Rzeczywistość, według protopopa Awwakuma, ojca duchowego ruskich starowierców, była jednocześnie i dziwką sprzedażną, i kłamstwem, w istocie rzeczy (sut’) świat zewnętrzny oczarowuje i oszukuje zarazem, wiodąc do zatracenia. Dzisiaj zapewne protopop Awwakum grzmiałby tak przeciwko „płynnej nowoczesności” zachwalanej przez Baumana.
  38. Słowo „wrzemię” chciałbym przywrócić dzisiejszej polszczyźnie. To czas w jego doczesnej, to znaczy – złudnej postaci. Pojawiło się w XIII-wiecznych Kazaniach świętokrzyskich w dwóch formach – rzeczownikowej w Kazaniu na Narodzenie Pańskie, gdzie mowa o tym „w kakije wrzemię zgrzeszył”, tudzież przymiotnikowej w Kazaniu na dzień świętej Katarzyny, gdzie mowa o „dobrze wrzemiennem”, w którym się grzesznik lubuje. Zwłaszcza forma przymiotnikowa podkreśla złudny aspekt czasu, gdyż „dobru wrzemiennemu” kaznodzieja z wigorem przeciwstawia „dobro będące”, czyli to, które istnieje naprawdę, jest w rzeczy samej. W następnym stuleciu „wrzemię” znika z polszczyzny, a w jego miejsce pojawia się „czas”, który stopniowo nabiera pozorów rzeczywistości i zaczyna się w niej szarogęsić, aż w końcu ją sobie kategorycznie podporządkowuje, narzucając swoje prawa również językowi.
  39. Kargopolłag – Kargopolski łagier, obóz pracy, rozrzucony na południu archangielskiego obwodu, zajmujący się wycinką i obróbką lasu. Siedziba główna Kargopolłagu znajdowała się początkowo w Kargopolu, średniowiecznym miasteczku północnej Rosji (według kronik starszym od Moskwy), w byłym żeńskim klasztorze Uśpieńskim. Potem przeniesione do Jercewa.
  40. Gostinica – hotel. Chociaż w przypadku gostinicy w Jercewie trudno przyjąć za hotel łagierny barak, tylko wewnątrz urządzony inaczej.
  41. Udostawierienije – plastikowa karta zaświadczająca, że byłem zagranicznym korespondentem, akredytowanym w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Federacji Rosyjskiej. Na prowincji rosyjskiej rzecz nieoglądana, za każdym razem, gdy ją pokazywałem, obserwowałem zabawne reakcje. Na przykład przewodniczący sioła Tajwenga, gdzie kupiłem swój pierwszy dom na Północy, był tak pijany, że czytał udostawierienije cały kwadrans, choć tekstu tam tyle, co na dowodzie osobistym.
  42. Zabor – wysoka na cztery i pół metra ściana z desek, zabezpieczona od góry kłębami drutu kolczastego. Czasem zabory pojawiały się w najmniej oczekiwanych miejscach, na przykład pośrodku posiołka Jercewo zobaczyłem dom obwiedziony ze wszystkich stron zaborem, na rogach „bociany”, czyli wieże strażnicze. Zapytałem Gusiewa, co to? – Remontują szkołę… W Mostowicy podobny obrazek, dom w środku wsi otoczony zaborem, tym razem była to izba wytrzeźwień.
  43. Braga – zacier do robienia bimbru. Na Północy robią go często z jagód i piją, nie destylując… Najlepszy, z jakim miałem do czynienia, był z moroszki, północnej jagody o kształcie maliny, tylko o ciemnozłotej, bursztynowej barwie. Puszkin przed śmiercią poprosił o nią pod szampana.
  44. Dzierg – w języku więziennym, tak zwanej grypserze, dzierganie – to tatuowanie, więc dzierg – tatuaż. Pochodzi od słowa „dziergać”, czyli wyszywać, na przykład dziergać koronki.
  45. Stakan – szklanka, zwykle z grubego szkła, w polszczyźnie popularnie zwana „musztardówką”. Już wyjaśniałem kiedyś, że pić stakanem albo wypić stakana, to nie znaczy wypić pełną musztardówkę, tylko mniej więcej na dwie grubości palca wskazującego.
  46. Sało – to słonina po ukraińsku. Sądziłem, że słowo już weszło do polszczyzny.
  47. Pieregar – woń nieprzetrawionego alkoholu, którą się nazajutrz wyziewa po przepiciu. Wymieszana z cuchem czosnku jest doprawdy obrzydliwa.
  48. Pochmielije – nasz popularny kociokwik, nie wiadomo czemu zwany z niemiecka kacem. W Rosji pochmielije bywa uciążliwe ze względu na wątpliwą jakość trunków, jakie się tam pija, zwłaszcza w głubince, czyli na prowincji, i dlatego miejscowi często ratują się przed pochmielijem – zapojem. To znaczy piją na okrągło, żeby katzenjammer nie miał do nich przystępu.
  49. Czyn – od rosyjskiego słowa „czynownik”. Tu chodzi o rangę, ponieważ w Rosji Piotra I obowiązywała hierarchia urzędników wedle Tabeli rang zarówno w wojsku, jak i w służbie cywilnej.
  50. Licznoje dieło – tekturowa teczka na sznurówkę z aktami osobowymi więźnia. W teczce Herlinga było wiele ciekawych danych, które potem sczezły, kiedy teczka znalazła się na stole Striełkowa… Dla przykładu – norma, za którą Herling miał prawo do „stachanowskiego” kotła, czyli porcji dla rekordzistów pracy.
  51. Razrieszienije – pozwolenie. Jeden z podstawowych papierków, bez których w Rosji nic nie wolno zrobić. Wedle przysłowia: „Bez bumażki ty kakaszka”, to znaczy „Bez papierka ty kupa”.
  52. – Nu, ty mołodiec, zdies… – No, jesteś zuchem, tutaj nawet żaden z rosyjskich dziennikarzy nie dotarł.
  53. Ministierstwo Wnutriennych Dieł – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. O ile się zorientowałem, do generała Striełkowa należała cała gałęź przemysłu drzewnego w systemie GUŁAGU-u.
  54. Zek, zeka – skrót od „zakliuczionnyj”, czyli więzień. Do 1941 roku nie odmieniało się, to znaczy mówiło się „ten zeka”, a nie „ten zek” – na co zwracał uwagę Szałamow, na marginesie Sołżenicyna. Pamiętam, jakie boje o tego zeka wiodłem z Nataszą Gorbaniewską, która próbowała przetłumaczyć Wilczy notes na rosyjski, ale nie mogliśmy się dogadać między innymi w sprawie właśnie „zeka”, Natasza próbowała naginać do swojej teorii nawet słowa słynnego hymnu katorżniczego Waninskij port, ,,że „od kaczki stradali zekowie” (więźniowie cierpieli na chorobę morską), a nie „od kaczki stradali zeka” – jak śpiewano w oryginale. Dlatego w powyż-szym przypadku na pewno babule obawiały się „zbiegłych zeków”, a nie „zbiegłych zeka”.
  55. Prorab – skrót od proizwoditiel rabot, ktoś w rodzaju brygadzisty, odpowiadający za dany odcinek robót. Przy tym warto zaznaczyć, że skrót drugiego członu skrótowca, czyli „rab” od „raboty” sprowadza w rusczyźnie rabotu (pracę) do rabstwa (niewolnictwa). Rab zatem to niewolnik, a prorab to jego wolny (wolnonajemny), bezpośredni zwierzchnik w pracy.
  56. – Priszlij dla mienia prigłaszenije… – Przyślij mi zaproszenie do Polski, a zrobię ci, co zechcesz.
  57. Organy wnutriennych dieł – czyli słynne „organy”, na których (bądź którymi…) państwo rosyjskie (sowieckie) rozgrywało batalię ze swoimi wewnętrznymi wrogami.
  58. Isprawitielno-trudowaja kolonia – kolonia pracy wychowawczej, czyli sowiecka forma zorganizowanego przez państwo niewolnictwa. Wszystkie wielkie budowy, a także cały przemysł wydobywczy, energetyczny i wszelkie inne w Związku Sowieckim były oparte na trudzie niewolniczym.
  59. – Szag w prawo, szag w liewo… – Krok w prawo, krok w lewo, konwój strzela bez uprzedzenia – słynny okrzyk konwojentów przed wyruszeniem kolumny więźniów na leśne roboty.
  60. B. Uspienski, Religia i semiotyka, tłum. B. Żyłko, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2001, s. 69–95.
  61. Tamże, s. 147.
  62. P. Rojek, Semiotyka Solidarności. Analiza dyskursów PZPR i NSZZ Solidarność w 1981 roku, Nomos, Kraków 2009.
  63. Zob. S. Kowalski, I. Krzemiński, M. Łuczewski, T. Szawiel, Sąd nad „Semiotyką Solidarności”. Warszawskie dyskusje wokół książki Pawła Rojka, „Pressje” 2011, nr 25, s. 236–243, zob. P. Rojek, W obronie „Semiotyki Solidarności”. Odpowiedź moim krytykom, „Pressje” 2011, nr 25, s. 244–250.
  64. K. Wołodźko, Sens i tożsamość Solidarności, „Obywatel” 2010, nr 3, s. 154–157; E. Ciżewska, recenzja książki P. Rojka Semiotyka Solidarności. Analiza dyskursów PZPR i NSZZ Solidarność 1981 roku, „Stan Rzeczy” 2011, nr 1, s. 292–295; M. Kaczmarczyk, Spór o dyskurs Solidarności, „Pressje” 2011, nr 25, s. 231–235; B. Kaliski, Tertium non datur? Czyli o ograniczeniach analizy dyskursu, „Kwartalnik Historyczny” 2011, nr 4, s. 767–772; F. Pigan, Nowa interpretacja Solidarności, „Kultura i Polityka” 2011, nr 9, s. 157–161; J. Motrenko, Dyskurs czasu przełomu, „Kultura i Społeczeństwo” 2012, nr 4, s. 179–182; G. Feindt, Polyphonic Concepts of Solidarity, „Contributions to the History of Concepts” 2015, nr 10/2, s. 111–116.
  65. M. Kaczmarczyk, Wielowymiarowa teoria Solidarności, „Studia Socjologiczne” 2010, nr 3, s. 263–288; M. Łuczewski, Solidarność: socjalizm z boską twarzą, [w:] Polska Solidarności. Kontrowersje, oblicza, interpretacje, red. J. Kloczkowski, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2011, s. 217–244.
  66. Zob. P. Rojek, recenzja książki Uwiodła mnie Solidarność. Między mitem a rzeczywistością, red. M. Kempski, G. Podżorny, „Pressje” 2011, nr 24, s. 258–262; tegoż, recenzja książki I. Krzemińskiego i innych Solidarność – doświadczenie i pamięć, „Pressje” 2011, nr 25, s. 273–276; tegoż, recenzja książki S. Rośka, Władza słowa, „Pressje” 2011, nr 25, s. 277–280.
  67. S. Kowalski, Krytyka solidarnościowego rozumu. Studium z socjologii myślenia potocznego, PEN, Warszawa 1990.
  68. Zob. V. Havel, Siła bezsilnych, tłum. P. Godlewski, [w:] Hrabal, Kundera, Havel... Antologia czeskiego eseju, red. J. Baluch, Universitas, Kraków 2001, s. 67–153.
  69. Zob. dwutomową monografię szkoły: B. Żyłko, Semiotyka kultury. Szkoła tartusko-moskiewska, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2009; tenże, Kultura i znaki. Semiotyka stosowana w szkole tartusko-moskiewskiej, Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk 2011; zob. także: P. Rojek, Jak była zrobiona tartusko-moskiewska szkoła semiotyczna?, „Stan Rzeczy” 2012, nr 2, s. 112–142.
  70. B. Uspienski, Kult św. Mikołaja na Rusi, RW KUL, Lublin 1985.
  71. J. Łotman, Struktura tekstu artystycznego, PIW, Warszawa 1984, s. 50–73.
  72. J. Łotman, B. Uspienski, O semiotycznym mechanizmie kultury, tłum. J. Faryno, [w:] Semiotyka kultury, red. E. Janus i M.R. Mayenowa, PIW, Warszawa 1977, s. 147–170.
  73. J. Łotman, Kultura i eksplozja, tłum. B. Żyłko, PIW, Warszawa 1999.
  74. P. Rojek, Postmodernizm, katolicyzm, Solidarność, „Pressje” 2010, nr 21, s. 6–15.
  75. Zob. W. Czabanowski, B. Skrzypulec, Postmodernistyczna Solidarność, „Pressje” 2010, nr 21, s. 18–25.
  76. K. Mazur, Aideologia Solidarności, „Pressje” 2010, nr 21, s. 26–35; L. Dorn, Solidarność jako ruch ideowy, [w:] tegoż, Niepodległość pracy, Ośrodek Badań Społecznych NSZZ Solidarność Region Mazowsze, Warszawa 1981.
  77. L. Dorn, Solidarność jako ruch ideowy, dz. cyt., s. 75, cyt. za: K. Mazur, Aideologia..., dz. cyt., s. 27.
  78. K. Brzechczyn, O ewolucji solidarnościowej myśli społeczno-politycznej w latach 1980–1981, Wydawnictwo Naukowe Wydziału Nauk Społecznych, Poznań 2013, s. 62–66; R. Minnerath, M. Novak, G. Weigel, Co wy z tą postmodernistyczną Solidarnością?! Rozmawia Karol Wilczyński, „Pressje” 2010, nr 21; B. Wildstein, Nieopisana Solidarność, „Rzeczpospolita” 22 listopada 2010; zob. także W. Czabanowski, B. Skrzypulec, Nieustająca świeżość przywiędłych nowinek. W odpowiedzi Bronisławowi Wildsteinowi, „Rzeczpospolita” 9 grudnia 2010; P. Rojek, Solidarność: ruch republikański, katolicki czy postmodernistyczny?, [w:], Polska Solidarności. Kontrowersje, oblicza, interpretacje, dz. cyt., s. 261–293.
  79. D. Ost, Solidarność a polityka antypolityki, Europejskie Centrum Solidarności, Gdańsk 2014.
  80. K. Mazur, Przekroczyć nowoczesność. Projekt polityczny ruchu społecznego Solidarność, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2017.
  81. Zob. np. Z. Krasnodębski, Demokracja peryferii, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2003; P. Śpiewak, Pamięć po komunizmie, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2005; D. Ost, Klęska Solidarności. Gniew i polityka w postkomunistycznej Europie, tłum. H. Jankowska, Muza, Warszawa 2007.
  82. Czego nas uczy Radio Maryja? Socjologia treści i recepcji rozgłośni, red. I. Krzemiński, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2009, zob. także P. Rojek, recenzja książki Czego nas uczy Radio Maryja?, „Pressje” 2010, nr 21, s. 234–237.
  83. R. Legutko, Triumf człowieka pospolitego, Zysk i S-ka, Poznań 2012.
  84. M. Zabdyr-Jamróz, Dlaczego prawica powinna kochać lewicę?, „Pressje” 2011, nr 25, s. 12–18.
  85. Forma polska, „Pressje” 2013, nr 34.
  86. A. Michnik, Kłopot, [w:] tegoż, Wściekłość i wstyd, Wydawnictwo „Zeszytów Literackich”, Warszawa 2005, s. 23–53.
  87. Zob. zwłaszcza J. Maciejewski, Forma polska, „Pressje” 2013, nr 34, s. 18-28; K. Suskiewicz, Polski hreczkosiej. Konserwatywne oblicze Gombrowicza, „Pressje” 2013, nr 34, s. 29-34; M. Suskiewicz, Gombrowicz, Wyszyński i Laski, „Pressje” 2013, nr 34, s. 89-105.
  88. P. Rojek, Awangardowy konserwatyzm. Idea polska w późnej nowoczesności, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2016.
  89. Zob. J. Woynarowski, Historia sztuki jako projekt ready-made, [w:] Materiał znaleziony w sztuce współczesnej, red. B. Burska, Akademia Sztuk Pięknych w Gdańsku, Gdańsk 2017, s. 113–148.
  90. Zob. P. Rojek, Naród, religia i sztuka współczesna. Od „Labiryntu” Janusza Boguckiego do „Epoki błękitu” Jakuba Woynarowskiego i Jakuba Skoczka, [w:] Przechwałki, pogróżki. Konflikt i jego mechanika w sztukach wizualnych w Polsce, red. Ł. Białkowski, P. Sikora, TRAFO Trafostacja Sztuki, Wydawnictwo Kolegium Sztuk Wizualnych Akademii Sztuki w Szczecinie, Szczecin 2019, s. 96–115.
  91. J. Woynarowski, recenzja książki P. Rojka Awanagradowy konserwatyzm, „Szum” 2017, nr 16, s. 207–210

Powiązane artykuły

15.04.2021

Nowy Napis Co Tydzień #096 / Polska Anny Achmatowej

Tłum. Józefina Inesa Piątkowska

Polska Anny Achmatowej istnieje nie tyle w przestrzeni, ile w czasie. Historii jest w niej znacznie więcej niż geografii, a zatem tradycyjne narzędzia literackiego krajoznawstwa będą tu nieprzydatne. I może właśnie dlatego, mimo stosunkowo dużej liczby publikacji (po polsku i po rosyjsku) na temat pojedynczych epizodów, całościowych opracowań pozostaje nadal niewiele. Fabuła tej historii nie jest linearna, lecz wielopoziomowa – jej wyczerpujący opis musi wykraczać poza ramy jednego artykułu. Mam jednak nadzieję, że uda mi się pokazać kierunki jej rozwoju i poetyckie mechanizmy wzajemnych oddziaływań między różnymi poziomami.

„Pamiętasz, byliśmy w Polsce?”

Achmatowa była w Polsce tylko przejazdem – na początku i pod koniec swojej literackiej drogi, gdy Warszawa odgrywała rolę bramy do Europy: w podróży poślubnej z Nikołajem Gumilowem do Paryża w maju 1910 roku, jeszcze przed ukazaniem się jej pierwszego tomiku wierszy, oraz w grudniu 1964 roku, gdy jechała do Włoch, by odebrać prestiżową nagrodę Etna Taormina.

Jednak po raz pierwszy Polska pojawiła się w twórczości Achmatowej nie w utworach mówiących o jej osobistych doświadczeniach, ale w wierszu o historycznej tragedii „prawdziwego dwudziestego wieku”: „W płonącej, pełnej bólu Polsce / Nie odnajdziesz jego mogiły” (Ukojenie, 1914 – tłum. J.P.). Motywy pożaru i bólu są charakterystyczne dla refleksji Achmatowej na temat pierwszej wojny światowej, szczególnie w cyklu Lipiec 1914:

Swąd pożaru. Czwartą niedzielę

Suchy torf na bagnach się żarzy.

[…]

Ponad mnogą boleścią biały

Matka Boża całun rozścieli.

[…]

Zapach słodki i jałowcowy

Od płonących lasów nadbiegaJeżeli nie podano inaczej, wiersze A. Achmatowej przytoczono w tłumaczeniu A. Pomorskiego według wydania: A. Achmatowa, Drogą wszystkiej ziemi. Poezja, proza, dramat, wybr., tłum. i koment. A. Pomorski, Warszawa 2007, s. 796.[1].

Podobne obrazy można odnaleźć w liryce innych rosyjskich poetów z początku wojnyИ.Ф. Герасимова, Первая мировая война в зеркале русской лирики 1914–1915 годов: события вокруг Польши, „Вестник Ленинградского гос. университета им. А.С. Пушкина. Языкознание и литературоведение” 2011, t. 1, nr 2, s. 38–46.[2]. Nawet poświęconą Polsce antologię planowano zatytułować Ból, a w wierszu Walerija Briusowa Do Polski, opublikowanym w sierpniu 1914 roku w gazecie „Russkije Wiedomosti”, pojawia się „purpurowa łuna wojny” i „naród bólu i wiary”. Jako epigraf do Ukojenia Achmatowa wybrała natomiast cytat z poematu Mik Nikołaja Gumilowa, który od listopada 1914 roku uczestniczył w bitwach na terenie Polski (por. jego Notatki kawalerzysty), a w sierpniu i wrześniu, gdy Achmatowa pisała swój wiersz – odbywał właśnie szkolenie wojskowe przed wyjazdem na front. Olga Rubinczyk przedstawia dowody na to, że Ukojenie było jednak adresowane nie do Gumilowa, ale do Michaiła Łozińskiego. Badaczka słusznie przy tym zauważa, że wiersz ten w ogóle „tworzy sytuację archetypiczną”О.E. Рубинчик, „В объятой пожарами, скорбной Польше…”: Польша Анны Ахматовой, [w:] tegoż, Анна Ахматова и ее время: Избранные работы, Москва 2018, s. 85.[3]. Dla poetyki Achmatowej charakterystyczna jest tak zwana „sumacja” (termin Władimira Toporowa) wydarzeń, bohaterów, adresatów. W ten sposób również Polska drugiej dekady XX wieku za jakiś czas odzwierciedli się w innej epoce jak w lustrze. Ważne tu jest, że w odróżnieniu od wielu ówczesnych poetów Achmatowa kieruje swoją uwagę nie na konflikt między wojskami i systemami, ale na ogólnoludzką tragedię wojny.

W 1940 roku, na przełomie epok („Gdy do grobu składają epokę, / Psalm nie rozbrzmiewa nad grobem”), Achmatowa zwróciła swoje poetyckie spojrzenie ku przeszłości i wówczas wspomnienie o dawnej podróży odezwało się echem w zupełnie nieidyllicznym kontekście wiersza o przedśmiertnym majaczeniu Tak odlatują ciemne dusze…: „Pamiętasz, byliśmy w Polsce? / Pierwszy poranek w Warszawie…” [tłum. – J.P.]. Druga wojna światowa ożywiła w jej pamięci wydarzenia z pierwszej, stąd w Poemacie bez BohateraZgodnie z rękopisami Achmatowej w wydaniu naukowym Poematu bez Bohatera słowo „Bohatera” w tytule należy pisać wielką literą: „Я не такой тебя когда-то знала…”: Анна Ахматова. Поэма без Героя. Проза о Поэме. Наброски балетного либретто: Материалы к творческой истории, подготовила Н.И. Крайнева, Санкт-Петербург 2009, s. 1488.[4] (począwszy od wersji z 1942 roku) znajduje się wers „Ani [później „Nie” – przyp. P.P.] w przeklętych mazurskich bagnach” – znak pamięci o wrześniowej bitwie w 1914 roku, w której wojska rosyjskie po­niosły duże straty. Dedykacja, napisana w grudniu 1940 roku do Poematu bez Bohatera, kończy się słowami „Marche funèbre… Szopen”. Ogólna semantyka marszu żałobnego komponuje się tu ze wspomnieniem, jak ten utwór rozbrzmiewał w dniu pogrzebu ofiar rewolucji lutowej w 1917 roku w Piotrogrodzie: „Pogrzeb – choina – Szopen” (ze szkiców libretta do baletu na podstawie Poematu bez Bohatera). Wiedza Achmatowej na temat polskiej muzyki nie ograniczała się oczywiście do znajomości utworów jednego i najsłynniejszego kompozytora – Chopina. W jej notatnikach na przykład znajduje się wpis z 31 sierpnia 1964 roku: „Słuchałam poloneza Wieniawskiego”. Jednakże w samej poezji Achmatowej pojawia się tylko Chopin, a wiersz Przy muzyce (1958) ma wiele punktów styczności z Poematem bez Bohatera.

                                Nie trać rozpaczy

                                                         N.P.

 

Znowu polonez Szopena się skrada.

O Boże mój! Jak wiele tu wachlarzy,

Spuszczonych powiek, delikatnych twarzy,

Lecz jakże bliska, jak szeleści zdrada.

Muzyka cień na ścianie kołysała,

Lecz księżycowej zieleni nie tknęła.

Ileż tu razy wilgoć mnie objęła

I straszna postać z okna mi kiwała.

 

I w oczach rzeźb beznosych widać grozę,

Nie walcz już o mnie lepiej, odejdź,

Nie błagaj o mnie modlitwą zgorzkniałą.

 

I z trzynastego roku głos jak woda

Płynie i woła: tu jestem, twój znowu…

Na nic mi teraz sława i swoboda,

Za wiele wiem…

Lecz milczy przyroda

I zapachniało wilgocią grobową.

 

Tłum. Gina Gieysztor

Głos z trzynastego roku bezpośrednio łączy Przy muzyce z poematem. Zdaniem badaczyР.Д. Тименчик, В.Н. Топоров, Т.В. Цивьян, Ахматова и Кузмин, „Russian Literature” 1978, vol. 6, nr 3, s. 297.[5] Achmatowa miała w wierszu na myśli polonez As-dur op. 53 – w Rosji znana była legenda o jego powstaniu (komponując ten utwór, Chopin ujrzał nagle damy i kawalerów z dawnych czasów). Poza tym w niedokończonej tragedii Enuma elisz, nad którą Achmatowa pracowała w latach 60., dialog cieni odbywa się przy akompaniamencie ballady As-dur op. 47 Chopina. Także w tym przypadku muzyka łączy się z tematem śmierci – jest tu mowa o „wdowim kawałku” i „bezimiennej mogile”.

Trudno zgodzić się z opinią, że „dla A. Achmatowej Polska jest krajem szczęścia i schronienia, tam mogła czuć się spokojna i kochana”В. Сасина, Языковой портрет Польши на основе анализа метапоэтики и художественных текстов акмеистов (Г.В. Иванов, Н.С. Гумилев, А.А. Ахматова, О.Э. Мандельштам), „Rocznik Instytutu Polsko-Rosyjskiego” 2013, nr 1 (4), s. 62.[6]. Polska Achmatowej jest tragiczna, przy czym ten tragizm nie jest jej cechą stałą, lecz wynikiem światowych kataklizmów XX wieku. W takim podejściu ujawnia się specyficzny historyzm Achmatowej jako poetki. Prawdopodobnie dlatego w wierszu z 1940 roku Tak odlatują ciemne dusze… wspomnienie o Warszawie zostało postawione w jednym rzędzie z wydarzeniami epickimi – upadkiem Troi i śmiercią Eabaniego (Enkidu, bohatera Eposu o Gilgameszu, który tłumaczyli Gumilow i Władimir Szylejko) – a także z imionami Homera i Dantego.

„Niejaki Cz. w Taszkencie…”

II wojna światowa spowodowała, że osobista znajomość Achmatowej z przedstawicielami świata polskiej kultury rozpoczęła się – jakkolwiek paradoksalnie to zabrzmi – w Azji Środkowej, po ewakuacji z Leningradu. Losy Józefa Czapskiego i Anny Achmatowej skrzyżowały się dwukrotnie – w maju 1942 roku w Taszkencie i w czerwcu 1965 roku w Paryżu. Świadectwa tych spotkań odnajdujemy w Na nieludzkiej ziemi oraz w Wyrwanych stronach Czapskiego; wiadomo również, że Czapski wykonał portret Achmatowej ołówkiem w 1965 rokuЧеловек и место. Юзеф Чапски. К 100-летию со дня рождения, сост. К. Захватович-Вайда, Kraków 1996, s. 22.[7].

Dla Achmatowej taszkenckie spotkanie na długo zostawiło ślad, lecz nie w biografii, tylko w twórczości. Mamy na to oczywisty dowód w prozie o Poemacie bez Bohatera z 1964 roku: „Niejaki Cz[apski] w Taszkencie ceremonialnie klęka na jedno kolano, całuje ręce i mówi: »Pani jest ostatnim poetą Europy« (1942)”. Ten epizod pod postacią negacji pojawia się w wierszu z 1963 roku Trzynaście wersów: „Nie tak jak tamci […] co na jedno kolano”. Achmatowa przemyca go w tym samym roku także w Enuma elisz: „Nie­znajomy przyklęka na jedno kolano i znika ze śmiertelnym krzykiem”. Najpełniej zobrazowany zostaje natomiast w wierszu z 1959 roku Z cyklu „Taszkenckie stroniczki”:

Tej nocy dla siebie straciliśmy głowę,

Świeciły nam tylko ciemności grobowe,

Szemrały w swej mowie aryki,

I Azją pachniały goździki.

 

I w miasta obcego wnikając martwotę,

W pieśń dymem pachnącą i w nocną spiekotę,

Samotni pod Smokiem na niebie,

Nie śmieliśmy spojrzeć na siebie.

 

A dziać się to mogło w Stambule, w Bagdadzie,

Lecz ach! nie w Warszawie i nie w Leningradzie.

I gorzka odmienność tej nocy

Dusiła jak oddech sierocy.

 

Tuż obok, zdawało się, wieki mijają,

Bębenki z ukrycia im rytm wybijają

I znaki tajemne w ich dźwięku

Przed nami wirują po ciemku.

 

Omackiem wśród nieodgadnionej pomroki

Na ziemi niczyjej stawialiśmy kroki,

Lśni łódź diamentowa miesiąca

Spotkaniu-rozstaniu świecąca.

 

Jeżeli powróci do ciebie po latach

W twym losie, a dla mnie jak gdyby w zaświatach,

Noc tamta, to wiedz, że jedynie

Ktoś wyśnił ją w świętej godzinie.

Wiersz ten wyróżnia nie tylko orientalny koloryt (początkowo utwór miał mieć tytuł Ze wschodniego zeszytu), ale także, jak pokazał Tomas Venclova, obecność biblijnych, dantejskich i mandelsztamowskich podtekstów. Jednocześnie jego fundamentem są wrażenia z Taszkentu, co zbliża go do lirycznych azjatyckich wspomnień innego poety, Władimira Ługowskoja, z jego wiersza Czymgan. Wzmianka o Stambule odsyła natomiast do popularnej wśród ewakuowanych pisarzy formuły: „w »Konstantynopolu dla ubogich« – Taszkencie” (Proza o Poemacie).

W różnych wydaniach dzieł Achmatowej można znaleźć komentarze o „podwójnym adresowaniu” omawianego wiersza i o dwóch spacerach, które rzeczywiście się odbyły i stały się podstawą lirycznej fabuły. Obrazy związane z muzyką (w finale miał być jeszcze „głos azjatyckiego fletu”) przemawiają na korzyść kompozytora Aleksieja Kozłowskiego jako adresata. Achmatowa przyjaźniła się z nim i często bywała w jego domu w latach ewakuacji z Leningradu. Według jego żony Galiny Gierus-Kozłowskiej kompozytor rozpoznał dawny epizod, kiedy przeczytał opublikowany tekstГ. Козловская, Шахерезада. Тысяча и одно воспоминание, Редакция Елены Шубиной, Москва 2015, s. 10–11.[8]. Z kolei na myśl o Czapskim jako adresacie wiersza naprowadza czytelnika przede wszystkim wzmianka o Warszawie. Czapski przeczytał ten utwór i usłyszał o dedykacji już po śmierci Achmatowej, ale on także rozpoznał w nim ich spotkanie: „Sam nie mam wątpliwości, że ten wiersz z 1959 roku to poetyckie wspomnienie po siedemnastu latach tej nocy, kiedy ją odprowadzałem od Aleksieja Tołstoja, po wieczorze, który opisałem w książce […]”J. Czapski, Wyrwane strony, Warszawa 2010, s. 58.[9]. Jak już było powiedziane wyżej: dla Achmatowskiej poetyki charakterystyczny był chwyt „sumacji”:

Polski oficer był dla niej pierwszym „przybyszem z innego świata”, pierwszym „gościem z innego wymiaru” – prawdopodobnie od czasów wojny domowej w Rosji. […] Sytuacja, która zarysowała się w kontakcie z Czapskim, niedługo się powtórzyła i pogłębiła w Leningradzie podczas spotkania z Isaiahem Berlinem: w ten sposób taszkencki epizod stał się praobrazem, „brudnopisem” innego epizodu, który w życiu i twórczości późnej Achmatowej najwyraźniej odegrał niezwykle ważną rolę. Co więcej, w bohaterze taszkenckich wierszy możemy dostrzec także innych Achmatowskich bohaterów. […] krótkie spotkanie dwojga ludzi na obcej ziemi staje się wariantem głównego mitu Achmatowej, głównego wydarzenia w jej świecie poetyckimТ. Венцлова, Неустойчивое равновесие: восемь русских поэтических текстов, [w:] tegoż, Собеседники на пиру: Литературоведческие работы, Москва 2012, s. 580–581. – tłum. J.P.[10].

Puszkin i Mickiewicz

Czapski stał się dla Achmatowej pierwszym „żywym głosem” polskiej kultury. Wcześniej polska historia i literatura były przez nią odbierane za pośrednictwem historii i literatury rosyjskiej. Na przykład wiadomo (z dziennika Pawła Łuknickiego), że pod koniec 1910 roku oglądała w Petersburgu inscenizację dramatu Stanisława Przybyszewskiego Gody życia. Natomiast w marcu 1940 roku poświęciła wiersz Marinie Cwietajewej (Sobowtórze, bliźniaku, znikomku…, który później dokończyła i nadała mu tytuł Spóźniona odpowiedź), zawierający wzmiankę o „baszcie Maryny”: latem 1936 roku Achmatowa zwiedziła basztę kremla w Kołomnie, gdzie według legendy była więziona Maryna Mniszchówna. Jednak najistotniejsze znaczenie ma w tym kontekście praca nad tematem Puszkin i Mickiewicz.

Achmatowa studiowała biografię i twórczość Aleksandra Puszkina w drugiej połowie lat 20. oraz w pierwszej połowie lat 30. Napisała wówczas artykuł Puszkin i Mickiewicz, którego ostateczny rękopis, według Achmatowej, „zaginął w czasie blokady” Leningradu. Z rozmowy z 13 listopada 1940 roku z Lidią Czukowską o Mickiewiczu wynika, że puszkinistyka Achmatowej była mocno związana ze współczesnym jej kontekstem historycznym:

– W tej sprawie sama jestem bardziej po stronie Polaków niż Puszkina – odpowiedziała Anna Andriejewna – ale ze swojego punktu widzenia Puszkin miał rację. […]

Zapytałam, dlaczego nie publikuje tego artykułu.

– Teraz nie jest odpowiedni czas, by obrażać Polaków. I wtedy, gdy pisałam ten artykuł, czas też nie był odpowiedniЛ.К. Чуковская, Записки об Анне Ахматовой, t. 1, 1938–1941, Москва 1997, s. 224. – tłum. J.P.[11].

W 1959 roku Achmatowa powróciła do brudnopisów zaginionego artykułu o Nocach egipskich Puszkina, Mickiewiczu i Karolinie Sobańskiej, ale zachowały się tylko szkice tej pracy, które zostały opublikowane już po jej śmierci:

Zająwszy się motywem improwizacji, Puszkin musiał więc przypomnieć sobie improwizacje Mickiewicza, które nim wstrząsnęły. Zresztą ostatecznym dowodem na to, że improwizator jest portretem Mickiewicza, jest fakt, iż w opowieści Noce egipskie znajduje się pewna arrière-pensée.

Historia stosunku Puszkina do Mickiewicza nie została jeszcze napisana. Biografowie Mickiewicza (Pogodin i Braiłowski) skłaniają się ku tezie, że stosunki te były skomplikowane i raczej trudno tu mówić o przyjaźni. […]

Uzyskane przeze mnie nowe dane dowodzą, że Puszkin nie tylko polemizował z Mickiewiczem (Jeździec miedziany, On między nami żył) i nie tylko go przekładał (Trzech budrysów, Konrad Wallenrod, Wojewoda), ale ile razy pojawiła się przed nim Karolina, do Mickiewicza wracałA. Achmatowa, Mój Puszkin. Rozprawy i uwagi krytyczne, tłum. i koment. R. Przybylski, Warszawa 1976, s. 153, 156.[12].

Dialog między Puszkinem i Mickiewiczem utrwalił się także w twórczości samej Achmatowej, w szczególności w wierszu z 1945 roku …A człowiek, który dla mnie… W utworze tym wyraźnie rozbrzmiewa echo wiersza On między nami żyłП. Поберезкина, Польские мотивы в творчестве Анны Ахматовой (Заметки к теме), [w:] Stosunki kulturowo-literackie polsko-wschodniosłowiańskie, red. K. Prus, Rzeszów 1995, s. 198–200.[13]. Obraz Mickiewicza odbierany przez Achmatową w związku z Puszkinem i przez pryzmat Puszkina zmieniał się według praw jej własnego świata poetyckiego i stał się lustrem, w którym odbił się los adresata jej wiersza – leningradzkiego naukowca, lekarza patologa Władimira GarszynaWięcej o nim [w:]: Петербург Ахматовой: Владимир Георгиевич Гаршин, сост., статья, коммент. Т.С. Поздняковой, Санкт-Петербург 2002, s. 256; A. Peri, Leningrad. Dzienniki z oblężonego miasta, tłum. G. Siwek, Kraków 2019.[14].

„Anna Andrejewna była tutaj…”

Znajomość z Józefem Czapskim okazała się dla Achmatowej bodźcem do pracy nad przekładami: w Taszkencie przetłumaczyła Kolędę warszawską Stanisława Balińskiego do antologii polskiej poezji wojennej, którą przy­gotowywał Czapski i która wydana została dopiero w naszych czasachPolskie wiersze wojenne, ułożył J. Czapski, podali do druku I. Biełow i P. Mitzner, Warszawa 2019, s. 308.[15] (tłumaczenie Achmatowej opublikowano w 1998 roku). Gdy w latach 50. i 60. Achmatowa zaczęła intensywnie zajmować się tłumaczeniami ze względów zarobkowych, przekładała wiersze Juliusza Słowackiego, Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Juliana Tuwima, Władysława Broniewskiego, Wisławy Szymborskiej (treść notatki sporządzonej 18 sierpnia 1965 roku w zeszycie z rękopisami sugeruje, że Achmatowa rozważała także pracę nad poezją Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego). W jej notatnikach są ślady różnych etapów pracy: brudnopisy tekstów, ustalenia z redaktorami, bibliografie publikacji, podsumowanie wersów i honorariów, a także plan stworzenia własnego tomiku z serii Mistrzowie przekładu poetyckiego, który otwiera rozdział Z poezji polskiejГолоса поэтов: Стихи зарубежных поэтов в переводе Анны Ахматовой, Москва 1965, s. 15–45.[16]. Na ten temat istnieją liczne opracowania i – z braku miejsca na ich szerokie podsumowanie – zwrócimy uwagę tylko na dwa aspekty. Po pierwsze, nie wszystkie tłumaczenia, które wydrukowano i podpisano nazwiskiem Achmatowej, zostały rzeczywiście wykonane przez niąО. Рубинчик, „Любой цветок прочтет канцону Зосе…” Польские поэты в переводах Анны Ахматовой, „Новая Польша”, 1.10.2020, online, https://www.novayapolsha.pl/article/lyuboi-cvetok-prochtet-kanconu-zose-polskie-poety-v-perevodakh-anny/ [dostęp: 16.10.2020].[17]. Po drugie, znający się na rzeczy polscy czytelnicy charakteryzowali je jako jej „oryginalne utwory” (Jarosław Iwaszkiewicz, Wisława Szymborska) albo „parafrazy czy raczej – wariacje na temat” (Andrzej Drawicz). Już w Kolędzie warszawskiej Balińskiego – bardzo zbliżonej pod względem motywów i obrazów do Requiem i do epilogu Poematu bez Bohatera (szczególnie do jego pierwszej, taszkenckiej wersji) – „pod szrapnelami” zostało przetłumaczone jako „z ołowiem w piersi”. Achmatowa zastosowała tu sformułowanie należące do tradycji rosyjskiej liryki, po które niejednokrotnie sięgała latach 1920–1930. (Pamięci Siergieja Jesienina, Przysięgali na Sierp i na Młot…, Za taką błazenadę…). Natomiast w tłumaczeniu Przekleństwa Słowackiego rym „godziny – gadziny” został wymieniony na „minuty – cykuty” – rzadki rym, występujący w niedokończonej Siódmej elegii z 1958 roku.

Achmatowa nie tylko przekładała na język rosyjski utwory polskich poetów, ale interesowała się także tym, jak jej poezja i proza były tłumaczone na język polski. Wiedziała (chociaż nie wiemy dokładnie od kiedy), że w Polsce ukazały się Paciorki (Wilno–Warszawa 1925) w tłumaczeniach Wandy Borudzkiej, Heleny Niemirowskiej i Józefa Kramsztyka. W swoich notatkach wielokrotnie wspominała (z adnotacją „30 tłumaczy”) o zbiorze Poezje (Warszawa 1964) pod redakcją Seweryna Pollaka: najpierw, gdy tom był w przygotowaniu, i później, kiedy już został wydany. Achmatowa była także świadoma wpływu polityki na działalność wydawnictw. W jej notatniku znajduje się między innymi lista zakazanych i zniszczonych książek oraz uwaga: „Po historii Pasternaka (1958) został zakazany planowany wybór wierszy w polskim tłumaczeniu”. Doszła do niej również informacja o publikacji Requiem po polsku w paryskiej „Kulturze”A. Achmatowa, Requiem, tłum. J. Łobodowski, „Kultura” 1964, nr 6 (200), s. 61–68; G. Herling-Grudziński, Suche oko, tamże, s. 57–60.[18], ale najwidoczniej otrzymała ją za pośrednictwem osób trzecich, gdyż jako tłumacza wymienia Lecha Sokoła zamiast Józefa Łobodowskiego, a w bibliografii odnotowała tylko włoski artykuł Gustawa Herlinga-Grudzińskiego.

Lata 60. to czas osobistych spotkań Achmatowej z polskimi pisarzami, tłumaczami i literaturoznawcami, przyjeżdżającymi do ZSRR. Odwiedzali ją między innymi Seweryn Pollak, Władysław Broniewski, Wisława Szymborska, Anatol Stern, Alicja Sternowa, Natalia Gałczyńska, Ryszard Przybylski, Artur Międzyrzecki, Stanisław Grochowiak, Jerzy Jaruzelski i Wojciech Siemion. Z niektórymi, na przykład z Pollakiem i Przybylskim, Achmatowa prowadziła bardziej intensywne, indywidualne rozmowy, z innymi obcowała w szerszym gronie znajomych (także w jej kręgach byli ludzie, często młodsi od niej, którym bliska była polonofilia radzieckiej inteligencji). Adam Pomorski najprawdopodobniej słusznie zakłada, że właśnie z opowieściami polskich rozmówców o zwiększeniu presji państwa na sferę kultury w połowie lat 60. mogło być związane pojawienie się w tragedii Enuma elisz postaci satyrycznej, którą jest „była pomoc domowa małżonków Venów, którzy wyjechali do Polski do pasierbów z pasierbicami, stamtąd zaś nadsyłali niedobre wiadomości”.

2 grudnia 1964 roku Achmatowa znów była przejazdem w Warszawie, tym razem w drodze do Rzymu. W dziennikach wspomina o spotkaniu na dworcu z Pollakiem, Wandą Grodzieńską i Sternową. Inni dodają, że byli tam także Jerzy Putrament, Zygmunt Braude, Ziemowit Fedecki i Alicja Wołodźko. Jarosław Iwaszkiewicz poetycką refleksję o tym epizodzie wyraził w wierszu Premio Taormina („Anna Andrejewna była tutaj…”), a Kazimierz Brandys, uczestniczący w ceremonii we Włoszech, rok później opublikował swoje wspomnienia w tygodniku „Polityka”, o czym Achmatowa dowiedziała się w styczniu 1966 roku.

Wiadomości o przyznaniu włoskiej nagrody, a następnie o nadaniu tytułu doktora honoris causa przez Uniwersytet w Oksfordzie spowodowały jeszcze jedno – nadeszły listy od mieszkających za granicą krewnych, z którymi kontakt został już dawno utracony. W czerwcu 1965 roku do Achmatowej napisał syn jej kuzynki z linii Zmączyłło, zamieszkały w Poznaniu Jerzy JaworskiВ.А. Черных, О родственных связях семей Змунчилла и Горенко, „Анна Ахматова: эпоха, судьба, творчество: Крымский Ахматовский научный сборник” 2010, nr 8, s. 89.[19]. List został wysłany na adres Leningradzkiego Oddziału Związku Pisarzy i niestety nie wiadomo, kiedy dotarł do Achmatowej i czy napisała odpowiedź.

Wszystko, o czym była mowa wyżej, pozwala poznać różne spojrzenia Anny Achmatowej na zagadnienia związane z Polską, a także zobaczyć, jak one ewaluowały i wpływały na siebie nawzajem. Na początku II wojny światowej Achmatowa wspominała swoją młodość i podróż poślubną przez Polskę – podobnie jak Puszkin, który obrazował siebie sprzed lat w Egipskich nocach. W 1959 roku, tłumacząc wiersze Słowackiego, wróciła do zagadnienia „Puszkin i Mickiewicz” i 1 grudnia zapisała w notatniku wiersz Z cyklu Taszkenckie stroniczki. W 1963 i na początku 1964 roku jej wspomnienia o Czapskim odzwierciedliły się we fragmentach różnych dzieł prozą i wierszem. W tym czasie Achmatowa dalej tłumaczyła polską poezję, spotykała się z polskimi pisarzami i literaturoznawcami, a do swojej bibliografii dopisywała coraz więcej polskich publikacji. W grudniu 1964 roku ponownie, po półwieczu, zobaczyła Europę i znów jej droga prowadziła przez Warszawę. W czerwcu 1965 roku spotkała się w Paryżu z Czapskim – i tym razem na obcej ziemi. W ten sposób spojrzenie na Polskę kształtowało się w twórczości Anny Achmatowej w wyniku oddziaływania i wzajemnego przenikania się różnych – biograficznych, kulturalnych, literackich i literaturoznawczych – impulsów.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Polina Poberezkina, Polska Anny Achmatowej, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 96

Przypisy

  1. A. Andrusiewicz, „Iwan Groźny”, Warszawa 2006, s. 229–230.
  2. Jeżeli nie podano inaczej, wiersze A. Achmatowej przytoczono w tłumaczeniu A. Pomorskiego według wydania: A. Achmatowa, Drogą wszystkiej ziemi. Poezja, proza, dramat, wybr., tłum. i koment. A. Pomorski, Warszawa 2007, s. 796.
  3. И.Ф. Герасимова, Первая мировая война в зеркале русской лирики 1914–1915 годов: события вокруг Польши, „Вестник Ленинградского гос. университета им. А.С. Пушкина. Языкознание и литературоведение” 2011, t. 1, nr 2, s. 38–46.
  4. О.E. Рубинчик, „В объятой пожарами, скорбной Польше…”: Польша Анны Ахматовой, [w:] tegoż, Анна Ахматова и ее время: Избранные работы, Москва 2018, s. 85.
  5. Zgodnie z rękopisami Achmatowej w wydaniu naukowym Poematu bez Bohatera słowo „Bohatera” w tytule należy pisać wielką literą: „Я не такой тебя когда-то знала…”: Анна Ахматова. Поэма без Героя. Проза о Поэме. Наброски балетного либретто: Материалы к творческой истории, подготовила Н.И. Крайнева, Санкт-Петербург 2009, s. 1488.
  6. Р.Д. Тименчик, В.Н. Топоров, Т.В. Цивьян, Ахматова и Кузмин, „Russian Literature” 1978, vol. 6, nr 3, s. 297.
  7. В. Сасина, Языковой портрет Польши на основе анализа метапоэтики и художественных текстов акмеистов (Г.В. Иванов, Н.С. Гумилев, А.А. Ахматова, О.Э. Мандельштам), „Rocznik Instytutu Polsko-Rosyjskiego” 2013, nr 1 (4), s. 62.
  8. Человек и место. Юзеф Чапски. К 100-летию со дня рождения, сост. К. Захватович-Вайда, Kraków 1996, s. 22.
  9. Г. Козловская, Шахерезада. Тысяча и одно воспоминание, Редакция Елены Шубиной, Москва 2015, s. 10–11.
  10. J. Czapski, Wyrwane strony, Warszawa 2010, s. 58.
  11. Т. Венцлова, Неустойчивое равновесие: восемь русских поэтических текстов, [w:] tegoż, Собеседники на пиру: Литературоведческие работы, Москва 2012, s. 580–581. – tłum. J.P.
  12. Л.К. Чуковская, Записки об Анне Ахматовой, t. 1, 1938–1941, Москва 1997, s. 224. – tłum. J.P.
  13. A. Achmatowa, Mój Puszkin. Rozprawy i uwagi krytyczne, tłum. i koment. R. Przybylski, Warszawa 1976, s. 153, 156.
  14. П. Поберезкина, Польские мотивы в творчестве Анны Ахматовой (Заметки к теме), [w:] Stosunki kulturowo-literackie polsko-wschodniosłowiańskie, red. K. Prus, Rzeszów 1995, s. 198–200.
  15. Więcej o nim [w:]: Петербург Ахматовой: Владимир Георгиевич Гаршин, сост., статья, коммент. Т.С. Поздняковой, Санкт-Петербург 2002, s. 256; A. Peri, Leningrad. Dzienniki z oblężonego miasta, tłum. G. Siwek, Kraków 2019.
  16. Polskie wiersze wojenne, ułożył J. Czapski, podali do druku I. Biełow i P. Mitzner, Warszawa 2019, s. 308.
  17. Голоса поэтов: Стихи зарубежных поэтов в переводе Анны Ахматовой, Москва 1965, s. 15–45.
  18. О. Рубинчик, „Любой цветок прочтет канцону Зосе…” Польские поэты в переводах Анны Ахматовой, „Новая Польша”, 1.10.2020, online, https://www.novayapolsha.pl/article/lyuboi-cvetok-prochtet-kanconu-zose-polskie-poety-v-perevodakh-anny/ [dostęp: 16.10.2020].
  19. A. Achmatowa, Requiem, tłum. J. Łobodowski, „Kultura” 1964, nr 6 (200), s. 61–68; G. Herling-Grudziński, Suche oko, tamże, s. 57–60.
  20. В.А. Черных, О родственных связях семей Змунчилла и Горенко, „Анна Ахматова: эпоха, судьба, творчество: Крымский Ахматовский научный сборник” 2010, nr 8, s. 89.
  21. Zachowujemy porządek autorski wynikający z alfabetu rosyjskiego – przypomnienie redakcji.
  22. W oryginale pojawiają się frazy: „Ещё наговоримся добела„, „ещё наговоримся дочерна”, co oznacza, że w rozmowie zostanie wszystko omówione do końca, do czysta, do reszty. Przy czym zaznaczone są skrajności: przeciwieństwo bieli i czerni (przypomnienia tłumaczki).
  23. Zob. http://russ.ru/pole/Slova-sami-ne-naraduyutsya-rezul-tatu [dostęp: 12.04.2021].
  24. Zob. http://kultinfo.com/novosti/987/ [dostęp: 12.04.2021].
  25. Słowa Marii Chotimskiej (http://magazines.russ.ru/nlo/2009/95/po20.html [dostęp: 12.04.2021]).
  26. Zob. https://magazines.gorky.media/novyi_mi/2012/9/knizhnaya-polka-arkadiya-shtypelya-4.html [dostęp: 12.04.2021].
  27. W oryginale wiersz jest rymowany (przypomina redakcja).
  28. Zob. https://proza.ru/avtor/hoddion [dostęp: 12.04.2021].
  29. Zob. http://www.litkarta.ru/world/usa/persons/mesyats-v [dostęp: 12.04.2021].
  30. Zob. https://rubecoism.livejournal.com/22568.html [dostęp: 12.04.2021].
  31. Tamże.
  32. Tamże.
  33. „Norumbega – powiedział Miesiac w innym wywiadzie – moim zdaniem jest bardzo rosyjską książką. Po prostu jej rosyjskość nie ogranicza się do samego eurazjatyzmu, ale stara się opierać na całym kontekście indoeuropejskim. Stąd legendy celtyckie, sagi skandynawskie, indyjskie Wedy…”.
  34. Zob. https://magazines.gorky.media/zin/2011/12/vadim-mesyacz-nurumbega-golovy-predkov.html [dostęp: 12.04.2021].
  35. W oryginale wiersz jest rymowany (przypomina redakcja).
  36. Kanut’ w Letu – pogrążyć się w Letę, czyli popaść w zapomnienie. Popularny zwrot rosyjski.
  37. W języku starosłowiańskim, skąd do rosyjskiego przyszła, bliad’ miała dwa znaczenia, uzupełniające się wzajemnie: złudzenie i nierządnica. W jednym z kazań Awwakum grzmiał: „Ditia, ali nie razumiejesz, jako wsia sija wnieszniaja bliad’ niczto że sut’, no tokmo prieliest’, tlia i poguba?”. Co można tak przetłumaczyć: „Dziecię, zali nie rozumiesz, że wszystko to, co widzisz (cała zewnętrzna bladź), to nic innego, jeno pozłota, próchno i zguba”. Rzeczywistość, według protopopa Awwakuma, ojca duchowego ruskich starowierców, była jednocześnie i dziwką sprzedażną, i kłamstwem, w istocie rzeczy (sut’) świat zewnętrzny oczarowuje i oszukuje zarazem, wiodąc do zatracenia. Dzisiaj zapewne protopop Awwakum grzmiałby tak przeciwko „płynnej nowoczesności” zachwalanej przez Baumana.
  38. Słowo „wrzemię” chciałbym przywrócić dzisiejszej polszczyźnie. To czas w jego doczesnej, to znaczy – złudnej postaci. Pojawiło się w XIII-wiecznych Kazaniach świętokrzyskich w dwóch formach – rzeczownikowej w Kazaniu na Narodzenie Pańskie, gdzie mowa o tym „w kakije wrzemię zgrzeszył”, tudzież przymiotnikowej w Kazaniu na dzień świętej Katarzyny, gdzie mowa o „dobrze wrzemiennem”, w którym się grzesznik lubuje. Zwłaszcza forma przymiotnikowa podkreśla złudny aspekt czasu, gdyż „dobru wrzemiennemu” kaznodzieja z wigorem przeciwstawia „dobro będące”, czyli to, które istnieje naprawdę, jest w rzeczy samej. W następnym stuleciu „wrzemię” znika z polszczyzny, a w jego miejsce pojawia się „czas”, który stopniowo nabiera pozorów rzeczywistości i zaczyna się w niej szarogęsić, aż w końcu ją sobie kategorycznie podporządkowuje, narzucając swoje prawa również językowi.
  39. Kargopolłag – Kargopolski łagier, obóz pracy, rozrzucony na południu archangielskiego obwodu, zajmujący się wycinką i obróbką lasu. Siedziba główna Kargopolłagu znajdowała się początkowo w Kargopolu, średniowiecznym miasteczku północnej Rosji (według kronik starszym od Moskwy), w byłym żeńskim klasztorze Uśpieńskim. Potem przeniesione do Jercewa.
  40. Gostinica – hotel. Chociaż w przypadku gostinicy w Jercewie trudno przyjąć za hotel łagierny barak, tylko wewnątrz urządzony inaczej.
  41. Udostawierienije – plastikowa karta zaświadczająca, że byłem zagranicznym korespondentem, akredytowanym w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Federacji Rosyjskiej. Na prowincji rosyjskiej rzecz nieoglądana, za każdym razem, gdy ją pokazywałem, obserwowałem zabawne reakcje. Na przykład przewodniczący sioła Tajwenga, gdzie kupiłem swój pierwszy dom na Północy, był tak pijany, że czytał udostawierienije cały kwadrans, choć tekstu tam tyle, co na dowodzie osobistym.
  42. Zabor – wysoka na cztery i pół metra ściana z desek, zabezpieczona od góry kłębami drutu kolczastego. Czasem zabory pojawiały się w najmniej oczekiwanych miejscach, na przykład pośrodku posiołka Jercewo zobaczyłem dom obwiedziony ze wszystkich stron zaborem, na rogach „bociany”, czyli wieże strażnicze. Zapytałem Gusiewa, co to? – Remontują szkołę… W Mostowicy podobny obrazek, dom w środku wsi otoczony zaborem, tym razem była to izba wytrzeźwień.
  43. Braga – zacier do robienia bimbru. Na Północy robią go często z jagód i piją, nie destylując… Najlepszy, z jakim miałem do czynienia, był z moroszki, północnej jagody o kształcie maliny, tylko o ciemnozłotej, bursztynowej barwie. Puszkin przed śmiercią poprosił o nią pod szampana.
  44. Dzierg – w języku więziennym, tak zwanej grypserze, dzierganie – to tatuowanie, więc dzierg – tatuaż. Pochodzi od słowa „dziergać”, czyli wyszywać, na przykład dziergać koronki.
  45. Stakan – szklanka, zwykle z grubego szkła, w polszczyźnie popularnie zwana „musztardówką”. Już wyjaśniałem kiedyś, że pić stakanem albo wypić stakana, to nie znaczy wypić pełną musztardówkę, tylko mniej więcej na dwie grubości palca wskazującego.
  46. Sało – to słonina po ukraińsku. Sądziłem, że słowo już weszło do polszczyzny.
  47. Pieregar – woń nieprzetrawionego alkoholu, którą się nazajutrz wyziewa po przepiciu. Wymieszana z cuchem czosnku jest doprawdy obrzydliwa.
  48. Pochmielije – nasz popularny kociokwik, nie wiadomo czemu zwany z niemiecka kacem. W Rosji pochmielije bywa uciążliwe ze względu na wątpliwą jakość trunków, jakie się tam pija, zwłaszcza w głubince, czyli na prowincji, i dlatego miejscowi często ratują się przed pochmielijem – zapojem. To znaczy piją na okrągło, żeby katzenjammer nie miał do nich przystępu.
  49. Czyn – od rosyjskiego słowa „czynownik”. Tu chodzi o rangę, ponieważ w Rosji Piotra I obowiązywała hierarchia urzędników wedle Tabeli rang zarówno w wojsku, jak i w służbie cywilnej.
  50. Licznoje dieło – tekturowa teczka na sznurówkę z aktami osobowymi więźnia. W teczce Herlinga było wiele ciekawych danych, które potem sczezły, kiedy teczka znalazła się na stole Striełkowa… Dla przykładu – norma, za którą Herling miał prawo do „stachanowskiego” kotła, czyli porcji dla rekordzistów pracy.
  51. Razrieszienije – pozwolenie. Jeden z podstawowych papierków, bez których w Rosji nic nie wolno zrobić. Wedle przysłowia: „Bez bumażki ty kakaszka”, to znaczy „Bez papierka ty kupa”.
  52. – Nu, ty mołodiec, zdies… – No, jesteś zuchem, tutaj nawet żaden z rosyjskich dziennikarzy nie dotarł.
  53. Ministierstwo Wnutriennych Dieł – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. O ile się zorientowałem, do generała Striełkowa należała cała gałęź przemysłu drzewnego w systemie GUŁAGU-u.
  54. Zek, zeka – skrót od „zakliuczionnyj”, czyli więzień. Do 1941 roku nie odmieniało się, to znaczy mówiło się „ten zeka”, a nie „ten zek” – na co zwracał uwagę Szałamow, na marginesie Sołżenicyna. Pamiętam, jakie boje o tego zeka wiodłem z Nataszą Gorbaniewską, która próbowała przetłumaczyć Wilczy notes na rosyjski, ale nie mogliśmy się dogadać między innymi w sprawie właśnie „zeka”, Natasza próbowała naginać do swojej teorii nawet słowa słynnego hymnu katorżniczego Waninskij port, ,,że „od kaczki stradali zekowie” (więźniowie cierpieli na chorobę morską), a nie „od kaczki stradali zeka” – jak śpiewano w oryginale. Dlatego w powyż-szym przypadku na pewno babule obawiały się „zbiegłych zeków”, a nie „zbiegłych zeka”.
  55. Prorab – skrót od proizwoditiel rabot, ktoś w rodzaju brygadzisty, odpowiadający za dany odcinek robót. Przy tym warto zaznaczyć, że skrót drugiego członu skrótowca, czyli „rab” od „raboty” sprowadza w rusczyźnie rabotu (pracę) do rabstwa (niewolnictwa). Rab zatem to niewolnik, a prorab to jego wolny (wolnonajemny), bezpośredni zwierzchnik w pracy.
  56. – Priszlij dla mienia prigłaszenije… – Przyślij mi zaproszenie do Polski, a zrobię ci, co zechcesz.
  57. Organy wnutriennych dieł – czyli słynne „organy”, na których (bądź którymi…) państwo rosyjskie (sowieckie) rozgrywało batalię ze swoimi wewnętrznymi wrogami.
  58. Isprawitielno-trudowaja kolonia – kolonia pracy wychowawczej, czyli sowiecka forma zorganizowanego przez państwo niewolnictwa. Wszystkie wielkie budowy, a także cały przemysł wydobywczy, energetyczny i wszelkie inne w Związku Sowieckim były oparte na trudzie niewolniczym.
  59. – Szag w prawo, szag w liewo… – Krok w prawo, krok w lewo, konwój strzela bez uprzedzenia – słynny okrzyk konwojentów przed wyruszeniem kolumny więźniów na leśne roboty.
  60. B. Uspienski, Religia i semiotyka, tłum. B. Żyłko, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2001, s. 69–95.
  61. Tamże, s. 147.
  62. P. Rojek, Semiotyka Solidarności. Analiza dyskursów PZPR i NSZZ Solidarność w 1981 roku, Nomos, Kraków 2009.
  63. Zob. S. Kowalski, I. Krzemiński, M. Łuczewski, T. Szawiel, Sąd nad „Semiotyką Solidarności”. Warszawskie dyskusje wokół książki Pawła Rojka, „Pressje” 2011, nr 25, s. 236–243, zob. P. Rojek, W obronie „Semiotyki Solidarności”. Odpowiedź moim krytykom, „Pressje” 2011, nr 25, s. 244–250.
  64. K. Wołodźko, Sens i tożsamość Solidarności, „Obywatel” 2010, nr 3, s. 154–157; E. Ciżewska, recenzja książki P. Rojka Semiotyka Solidarności. Analiza dyskursów PZPR i NSZZ Solidarność 1981 roku, „Stan Rzeczy” 2011, nr 1, s. 292–295; M. Kaczmarczyk, Spór o dyskurs Solidarności, „Pressje” 2011, nr 25, s. 231–235; B. Kaliski, Tertium non datur? Czyli o ograniczeniach analizy dyskursu, „Kwartalnik Historyczny” 2011, nr 4, s. 767–772; F. Pigan, Nowa interpretacja Solidarności, „Kultura i Polityka” 2011, nr 9, s. 157–161; J. Motrenko, Dyskurs czasu przełomu, „Kultura i Społeczeństwo” 2012, nr 4, s. 179–182; G. Feindt, Polyphonic Concepts of Solidarity, „Contributions to the History of Concepts” 2015, nr 10/2, s. 111–116.
  65. M. Kaczmarczyk, Wielowymiarowa teoria Solidarności, „Studia Socjologiczne” 2010, nr 3, s. 263–288; M. Łuczewski, Solidarność: socjalizm z boską twarzą, [w:] Polska Solidarności. Kontrowersje, oblicza, interpretacje, red. J. Kloczkowski, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2011, s. 217–244.
  66. Zob. P. Rojek, recenzja książki Uwiodła mnie Solidarność. Między mitem a rzeczywistością, red. M. Kempski, G. Podżorny, „Pressje” 2011, nr 24, s. 258–262; tegoż, recenzja książki I. Krzemińskiego i innych Solidarność – doświadczenie i pamięć, „Pressje” 2011, nr 25, s. 273–276; tegoż, recenzja książki S. Rośka, Władza słowa, „Pressje” 2011, nr 25, s. 277–280.
  67. S. Kowalski, Krytyka solidarnościowego rozumu. Studium z socjologii myślenia potocznego, PEN, Warszawa 1990.
  68. Zob. V. Havel, Siła bezsilnych, tłum. P. Godlewski, [w:] Hrabal, Kundera, Havel... Antologia czeskiego eseju, red. J. Baluch, Universitas, Kraków 2001, s. 67–153.
  69. Zob. dwutomową monografię szkoły: B. Żyłko, Semiotyka kultury. Szkoła tartusko-moskiewska, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2009; tenże, Kultura i znaki. Semiotyka stosowana w szkole tartusko-moskiewskiej, Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk 2011; zob. także: P. Rojek, Jak była zrobiona tartusko-moskiewska szkoła semiotyczna?, „Stan Rzeczy” 2012, nr 2, s. 112–142.
  70. B. Uspienski, Kult św. Mikołaja na Rusi, RW KUL, Lublin 1985.
  71. J. Łotman, Struktura tekstu artystycznego, PIW, Warszawa 1984, s. 50–73.
  72. J. Łotman, B. Uspienski, O semiotycznym mechanizmie kultury, tłum. J. Faryno, [w:] Semiotyka kultury, red. E. Janus i M.R. Mayenowa, PIW, Warszawa 1977, s. 147–170.
  73. J. Łotman, Kultura i eksplozja, tłum. B. Żyłko, PIW, Warszawa 1999.
  74. P. Rojek, Postmodernizm, katolicyzm, Solidarność, „Pressje” 2010, nr 21, s. 6–15.
  75. Zob. W. Czabanowski, B. Skrzypulec, Postmodernistyczna Solidarność, „Pressje” 2010, nr 21, s. 18–25.
  76. K. Mazur, Aideologia Solidarności, „Pressje” 2010, nr 21, s. 26–35; L. Dorn, Solidarność jako ruch ideowy, [w:] tegoż, Niepodległość pracy, Ośrodek Badań Społecznych NSZZ Solidarność Region Mazowsze, Warszawa 1981.
  77. L. Dorn, Solidarność jako ruch ideowy, dz. cyt., s. 75, cyt. za: K. Mazur, Aideologia..., dz. cyt., s. 27.
  78. K. Brzechczyn, O ewolucji solidarnościowej myśli społeczno-politycznej w latach 1980–1981, Wydawnictwo Naukowe Wydziału Nauk Społecznych, Poznań 2013, s. 62–66; R. Minnerath, M. Novak, G. Weigel, Co wy z tą postmodernistyczną Solidarnością?! Rozmawia Karol Wilczyński, „Pressje” 2010, nr 21; B. Wildstein, Nieopisana Solidarność, „Rzeczpospolita” 22 listopada 2010; zob. także W. Czabanowski, B. Skrzypulec, Nieustająca świeżość przywiędłych nowinek. W odpowiedzi Bronisławowi Wildsteinowi, „Rzeczpospolita” 9 grudnia 2010; P. Rojek, Solidarność: ruch republikański, katolicki czy postmodernistyczny?, [w:], Polska Solidarności. Kontrowersje, oblicza, interpretacje, dz. cyt., s. 261–293.
  79. D. Ost, Solidarność a polityka antypolityki, Europejskie Centrum Solidarności, Gdańsk 2014.
  80. K. Mazur, Przekroczyć nowoczesność. Projekt polityczny ruchu społecznego Solidarność, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2017.
  81. Zob. np. Z. Krasnodębski, Demokracja peryferii, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2003; P. Śpiewak, Pamięć po komunizmie, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2005; D. Ost, Klęska Solidarności. Gniew i polityka w postkomunistycznej Europie, tłum. H. Jankowska, Muza, Warszawa 2007.
  82. Czego nas uczy Radio Maryja? Socjologia treści i recepcji rozgłośni, red. I. Krzemiński, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2009, zob. także P. Rojek, recenzja książki Czego nas uczy Radio Maryja?, „Pressje” 2010, nr 21, s. 234–237.
  83. R. Legutko, Triumf człowieka pospolitego, Zysk i S-ka, Poznań 2012.
  84. M. Zabdyr-Jamróz, Dlaczego prawica powinna kochać lewicę?, „Pressje” 2011, nr 25, s. 12–18.
  85. Forma polska, „Pressje” 2013, nr 34.
  86. A. Michnik, Kłopot, [w:] tegoż, Wściekłość i wstyd, Wydawnictwo „Zeszytów Literackich”, Warszawa 2005, s. 23–53.
  87. Zob. zwłaszcza J. Maciejewski, Forma polska, „Pressje” 2013, nr 34, s. 18-28; K. Suskiewicz, Polski hreczkosiej. Konserwatywne oblicze Gombrowicza, „Pressje” 2013, nr 34, s. 29-34; M. Suskiewicz, Gombrowicz, Wyszyński i Laski, „Pressje” 2013, nr 34, s. 89-105.
  88. P. Rojek, Awangardowy konserwatyzm. Idea polska w późnej nowoczesności, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2016.
  89. Zob. J. Woynarowski, Historia sztuki jako projekt ready-made, [w:] Materiał znaleziony w sztuce współczesnej, red. B. Burska, Akademia Sztuk Pięknych w Gdańsku, Gdańsk 2017, s. 113–148.
  90. Zob. P. Rojek, Naród, religia i sztuka współczesna. Od „Labiryntu” Janusza Boguckiego do „Epoki błękitu” Jakuba Woynarowskiego i Jakuba Skoczka, [w:] Przechwałki, pogróżki. Konflikt i jego mechanika w sztukach wizualnych w Polsce, red. Ł. Białkowski, P. Sikora, TRAFO Trafostacja Sztuki, Wydawnictwo Kolegium Sztuk Wizualnych Akademii Sztuki w Szczecinie, Szczecin 2019, s. 96–115.
  91. J. Woynarowski, recenzja książki P. Rojka Awanagradowy konserwatyzm, „Szum” 2017, nr 16, s. 207–210

Powiązane artykuły

15.04.2021

Nowy Napis Co Tydzień #096 / Wznosi się jak natchniony szkic. Rosyjscy poeci lat 2010–2020

Artykuł przetłumaczyła Patrycja Spytek.

Marzenie o stworzeniu kompletnej i szczegółowej mapy kontynentu najnowszej poezji rosyjskiej czy nawet jej osobistej encyklopedii jest niemożliwe do spełnienia, ponieważ temat jest zbyt rozległy. Ratują nas jedynie osobiste preferencje, których plan – bez wątpienia również niekompletny – zawsze można nakreślić. Najprawdopodobniej w konsekwencji pojawi się trasa wytyczona na tym bezkresnym polu przez podróże czytelnicze autorki – z kilkoma przystankami. Niemniej owe przystanki, mimo całej swojej arbitralności, niewątpliwie dają pewne wyobrażenie o trendach.

Aby zrównoważyć nieuniknioną stronniczość spojrzenia, obierzmy najbardziej bezstronną kolejność – alfabetyczną. Przyznaję, że stosuję ją również dlatego, że wydaje mi się prawie niemożliwe postawienie któregoś z wymienionych poetów na pierwszym miejscu – są zbyt różni, aby ich porównać, a poza tym kocham poezję każdego z nich. Będę zatem mówić głównie o tym, jakie aspekty współczesnej rosyjskiej percepcji świata ujmuje i wypowiada każdy z wymienionych autorów. Co więcej, nie podjęłabym się próby hierarchizacji tendencji zawartych w ich twórczości ani ze względu na wagę podjętych tematów, ani z uwagi na wyrazistość przekazu – także tutaj mam własne upodobania, które czytelnik z łatwością zauważy nawet w tym niewielkim wyborze poetów przełomu dwóch dekad.

Jeżeli przyjmiemy zaproponowaną przeze mnie kolejność, pierwszy będzieZachowujemy porządek autorski wynikający z alfabetu rosyjskiego – przypomnienie redakcji.[1]

Bogdan Agris (1973)

Stał się odkryciem – chyba nie tylko moim – całkiem niedawno, bo w 2019 roku. Wyłonił się przed czytelnikami niemal zupełnie nieznany, ale od razu ukształtowany i gotowy, niczym Atena z głowy Zeusa, kiedy wydał swój pierwszy niewielki tom mocnych i dojrzałych wierszy Odległa stacja (Moskwa, 2019), wynik wielu lat samotnej pracy.

Agris jest z wykształcenia filozofem (ukończył Wydział Filozofii Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego), co miało wpływ na jego poetycką optykę. Innymi pozapoetyckimi źródłami jego obrazowości są nauki przyrodnicze i mitologie europejskie, głównie celtyckie.

Co najmniej jedna z linii jego poetyckiej genealogii przebiega przez Mandelsztama, Zabołockiego, Tiutczewa i sięga Dierżawina oraz Łomonosowa.

Inna gałąź wyraźnie pnie się w kierunku Chlebnikowa. Wśród współczesnych dostrzega pokrewieństwo z Olegiem Juriewem, którego poniekąd uznaje za swojego mentora. Agris należy do rzadko spotykanej rasy poetów-filozofów przyrody, którzy strukturę wszechświata, przebieg procesów i sił, które go przenikają, artykułują jako całość. Jego twórczość daje powody, by mówić o osobistej mitologii poety, filozofii przyrody, ontologii połączonej z bardzo mocnym (wydaje się, że coraz mocniejszym – tutaj widoczna jest ewolucja) pierwiastkiem muzycznym. Te cechy również rzadko występują razem. Ponadto jest spójny wewnętrznie: analizując którykolwiek jego wiersz, można w pewnym sensie poznać strukturę całej tkanki poetyckiej.

Niemal w każdym tekście Agris spowija wzrokiem cały wszechświat na różnych jego poziomach – „od zmarszczek rudy po ciernie gwiazdy”, rozwijając w sobie zdolność wnikliwego postrzegania, dzięki której może przeniknąć nawet mikroskopijną strukturę materii. Każdy jego utwór (przynajmniej w pierwszej papierowej książce) to traktat metafizyczny, przepełniony bardzo osobistymi doświadczeniami. Nie jest to jednak wyłącznie spojrzenie metafizyka i astronoma, ale też mineraloga, zoologa, botanika – przyrodnika o wielu obliczach. Jego badania przyrodnicze nie wykluczają, lecz przeciwnie, stanowią część i źródło ekscytującej, a przy tym konstruktywnej mitologiczności.

Kiriłł Ankudinow, autor jednego z krótkich wstępów do pierwszej książki Agrisa, napisał, że „nie ma w tych tekstach bohatera lirycznego”. Nie sposób się z tym zgodzić: wiersze Agrisa są dosłownie przepełnione bohaterami lirycznymi.

Są nimi czas, przestrzeń, woda i gleba, pory dnia i roku, zwierzęta i ciała niebieskie, ptaki i minerały, rośliny i konstelacje. Są prawdziwie liryczni, ponieważ w ich opisywaniu dla Agrisa jest możliwa i konieczna mowa wyłącznie osobista, pełna pasji, a zarazem mająca swojego adresata – i dialogiczna, która roznieca i spala. Już w pierwszym utworze poeta obiecuje: „Jeszcze nagadamy się do czysta”, „jeszcze nagadamy się do szczętu”W oryginale pojawiają się frazy: „Ещё наговоримся добела„, „ещё наговоримся дочерна”, co oznacza, że w rozmowie zostanie wszystko omówione do końca, do czysta, do reszty. Przy czym zaznaczone są skrajności: przeciwieństwo bieli i czerni (przypomnienia tłumaczki).[2]. A o czym ma być ta pogawędka? – „O plastrach czasu, o jeziorze bez ciężaru, / O wydrążonej trzcinie w gwiazdozbiorze Orła […] O tym, co czas nazbierał dla nas w plastrach miodu, / O tym, jak na wyżyny płynęły jeziora wody”. Wszystko to jest żywe, oddycha, pozostaje w ruchu, odczuwa, jest subiektywne i stronnicze – w całości i w każdym swoim punkcie. Poecie wolno „winić” światy – „sąsiednie światy w obwodzie stogu” mogą być podmiotami etyki; jesień „wzdycha wymijająco”; rzeczy „pochylają się, są śpiące i zwierzęce”; ściana, nie gorzej od rośliny, potrafi „więdnąć” i „rozkwitać”. Na tym świecie nie ma nic abstrakcyjnego, czysto spekulatywnego – jest to, co zmysłowe i namacalne: mowa „włóknista i gęsta”; czas „wznosi się”, „jak natchniony […] szkic”. Ponieważ żyje, jest też śmiertelne, odczuwa ból. Całość – w mniejszym lub większym stopniu – jest sakralna, dlatego są wszelkie powody ku temu, aby zwrócić się do nadlatującego ptaka: „Zmiłuj się nade mną, turkawko wędrowna”.

Ten świat wciąż się tworzy. Nie jest ukończony. Stwarza się poprzez każdy wypowiedziany tu ruch: jak się poruszysz, takim on będzie. Wznosi się jak natchniony szkic.

Człowiek nie ma tu żadnych przywilejów, ale okazuje się cząstką szczególnie wrażliwą na cały – i tak odczuwający – wszechświat. Wraz ze wszystkim, co zostało i nie zostało wymienione, tworzy jedną, dużą, głęboko odczuwającą całość, której wszystkie części są zbudowane według opartego na bliskim pokrewieństwie wzorze – nie tylko w sensie szczegółowego podobieństwa do istoty ludzkiej, powiedzmy, drzew: „Senne topole zdarły obcasy, / i jak mają wyjść na spotkanie wrzosom…”. To jest szersze i bardziej skomplikowane: wszak to, co się w tym systemie dzieje, staje się cielesnym doznaniem człowieka, odbija się w nim, „…gdy fala przejdzie przez lustro ręki”.

Obrazowe przeżycie tego wszystkiego jest bez wątpienia praktyką filozoficzną.

Oprócz człowieka w ogóle, człowieka jako gatunku, współuczestniczącego w świecie jako całości, istnieje niewątpliwie samowolny, rozpoznawalny, a nawet uporczywy głos obserwatora-kontemplatora, jego „ja” z własnym stanowiskiem, deklarowanym już na pierwszych stronicach: „Potrzebujecie psiego szczekania na lewą stronę, / Ja zaś – długiego domu w pobliżu mlecznego zbocza / Z drozdami i poświatą jarzębiny”, z refleksją: „Powinienem się na chwilę zatrzymać […] Ukryję się za więdnącą ścianą…”. Nie wspominając już o tym, że nie mniej uporczywie (spomiędzy wersetów) wyłania się „my”, do którego mówca siebie zalicza: „Gromadzimy imiona w leśnych schroniskach / A jeśli podtrzymujemy rozmowę, to jest ona włóknista i gęsta”.

Powiedzmy, że owe „ja” nie jest biograficzne (mimo że ewidentnie posiada temperament, usposobienie, selektywność, a przede wszystkim złożoną strukturę duchową: „Czyż nie jestem kruchy i rozszczepiony?” – pyta wpatrzony w lustro wszechświata podmiot liryczny). Nawiasem mówiąc, w twórczości Agrisa czas historyczny prawie wcale nie występuje: jego czas jest metafizyczny.

Agris niewątpliwie posiada – i znajduje to wydźwięk w jego tekstach – to, co można w dużym uogólnieniu nazwać makrobiografią: życie, które mierzy się w tysiącleciach i na kosmiczną skalę. „Już umierasz: w nową erę wkraczasz / I wyjdziesz żywy w nieznanych obszarach świata”.

Wasilij Borodin (1982)

Autor książek Promień. Żagiel. Pierwsza księga wierszy (Moskwa, 2008), P.S. Moskwa – Miasto-Żyrafa (b.m.w., 2011), Cyrk „Wiatr” (Moskwa, 2012), Deszcz-list (Petersburg, 2013), Łosiowa wyspa (Moskwa, 2015), My i oczy(Władywostok, 2016), Pies (Moskwa, 2017), Maszeńka (Ozolnieki, 2019), należy do tych twórców, którzy latami rozwijają w sobie osobliwe poetyckie spojrzenie, niezbędne podczas tworzenia nieprzeciętnej antologii poetyckiej.

Temu spojrzeniu odpowiada również własny język – swego rodzaju idiolekt – i to nie tylko w poezji jako takiej, ale także poza nią. Pod tym względem Borodin jest bardzo integralny: w jego poetyckiej, ale też okołopoetyckiej wypowiedzi obowiązują te same zasady łączenia słów oraz sposoby kreowania znaczeń, które roboczo można nazwać zasadami momentalnego pokrewieństwa, symbolicznego zwarcia:

[…] wierszyk jest urządzony jako ruch, jako ciąg jakichś przekształceń: „tAk” było najczęściej we wczesnych wierszach; teraz wychodzą raczej okna „dOmu” – coś przestrzennego, spozierającego na spokój; nowe wiersze raczej rosną z (plus-minus) wewnętrznej jasności, aniżeli dążą do niej, dając kopa samym sobieZob. http://russ.ru/pole/Slova-sami-ne-naraduyutsya-rezul-tatu [dostęp: 12.04.2021].[3].

– tak sam autor niegdyś opisywał swoją praktykę poetycką w wywiadzie dla czasopisma „Russkij Żurnał”. To, co ma na myśli, staje się w pełni zrozumiałe, gdy tylko się wejdzie w zaproponowany przez niego tryb widzenia – i cóż z tego, że „tak się nie mówi”? To szczególna jasność – jasność, wyprzedzająca konwencje kulturowe.

Borodin opowiada o świecie tak, jakby był pierwszym, który go opisuje. W tym celu stwarza nowy, adamiczny język. Nanosi zaczątkowe linie na mapie dopiero co odkrytego świata. Dlatego mowa jest roztapiana, tworząc wyczulone na nowe spojrzenie formy:

W ciemnej ziemskiej wielości zaniemóc
z powodu szczęśliwej ciągłości ty-śladów
rozniemóc o ich widzenie, o „dopomóc”
i pójść jako wiedziony

Taki światopogląd posiada wyraźnie identyfikowalną strukturę.

W twórczości Borodina „ja” oraz jednoznacznie określony i uprzywilejowany punkt widzenia prawie nigdy nie występują. Jego poezja pozbawiona jest woli autoafirmacji i niemal brak w niej autorskiego stanowiska. Tutaj łatwiej dostrzec raczej nie stanowisko twórcy, lecz „psa”, który pojawia się w tytule jednej z książek: węszenie w świecie, wnikanie w niego całym sobą, nabyta całym ciałem pamięć-wiedza o własnej małości i bezbronności. Drugą stroną tej bezbronności jest szczególna wszechwrażliwość („a ja potrafię wszystko odzwierciedlić”). Borodin potrzebuje widzenia w ogóle, przychodzącego znikąd i zewsząd, czatującego na rzeczy w ich pierwotnym kształcie. (Ten rodzaj postrzegania rzeczywistości, jeśli chcielibyśmy dopasować odpowiedni zaimek, bliższy jest zdecydowanie „my” niż „ja”).

Borodinowi udaje się łączyć skrajnie indywidualne spojrzenie na wszystko, czego można doświadczyć, z postawą naturalnej pokory. Szczególnym jej przejawem jest uważne posługiwanie się słowami, którym wolno tworzyć kapryśne i indywidualne kombinacje („szybka gorliwość czasu, północ wiatru”, „natura starzeje się w świetle wody”), ale to się dzieje w sposób naturalny, z dużą łatwością, jakby od zawsze. Borodin obdarza słowa zaufaniem, podąża za nimi.

Chciałoby się powiedzieć, że proponowana przez Borodina poezja jest „uboga” (jest to wysokie ubóstwo, które przywodzi na myśl na przykład Franciszka z Asyżu), dąży do umniejszenia siebie i maksymalnej przejrzystości, dzięki czemu wypełnia granice całego świata.

Jewgienija Wieżlian (1973)

Doktor filologii, krytyk literacki, teoretyk i socjolog literatury – swoją poezję przedstawiła dopiero pod koniec drugiej dekady XXI wieku, publikując niewielki wybór wierszy Anioł na Paweleckiej (Moskwa, 2019), w którym nie ujawniła swego poetyckiego zaplecza i ograniczyła się jedynie do przemyślnie wybranych tekstów napisanych w XXI wieku.

Ich analiza pozwala zdiagnozować dezorientację podmiotu lirycznego („Dokąd właściwie mam się udać? czego potrzebuję?”), brak wsparcia (a co za tym idzie, również niestabilność), otwartość (i wiążące się z nią narażenie na ciosy), a być może także nieadekwatność – bohaterka wiersza ma odwagę wyznać: „Staję się coraz bardziej głupia i dalekowzroczna / Potykam się, pokonuję niewidzialne przeszkody”.

Głównym modusem prezentowanej mowy poetyckiej jest umyślne nieprzygotowanie: może rozpoczynać się od środka, nazywa wszystko, co potrafi, pozostawiając poza nawiasem to, czego (na razie?) nie sposób sformułować. Mowa podmiotu wydostaje się z wnętrza fundamentalnej traumatyczności ludzkiej egzystencji i jego rozumienia świata: mowa ta „rani serce”. Siłą rzeczy podmiot staje się bezbronny, niezgrabny, bezdomny. To swoisty program. Wiersze wystawiają na widok publiczny proces narodzin sensu, szukania po omacku punktów, z których powstaje.

Nie należy nazywać tego ani wyznaniem, ani ekshibicjonizmem, ani poświęceniem, niczym, co mogłoby przyjść do głowy w związku z ideą „ujawnienia siebie” (wystarczy lepiej się przyjrzeć i naraz okazuje się, że żadnego „ujawniania samego siebie”, obnażania szczegółów życia prywatnego tutaj nie ma). Jest to postawa badawcza, w której autorka czyni przedmiotem samą siebie, swoją interakcję ze światem, swoją (a przez to ogólnoludzką) wyjątkowość i śmiertelność.

Głównymi bohaterami tych tekstów są życie i śmierć w ich wzajemnej walce i napiętym przyglądaniu się sobie oraz człowiek na skrzyżowaniu tych spojrzeń.

Wiersze te są szczególnym rodzajem filozofowania, mobilnym laboratorium sensu. Do realizacji zadań z natury filozoficznych wykorzystywane są tradycyjne środki poetyckie: rytm, rym, aliteracja… Są jak gdyby sytuacyjną, wymyśloną w locie formą klaryfikacji zarówno siebie, jak i świata. W kolejnym etapie następuje natychmiastowa dekonstrukcja, zastąpienie innymi formami – pułapkami zastawionymi na pochwycenie przez sens: „Jużeś przyłapany”. Rytm, rymy i pozornie przypadkowe (a w rzeczywistości posłuszne wewnętrznej grawitacji) akordy – wszystko działa w tym kierunku.

Wiersz to nie
piękne słowa w lepszej kolejności,
to splot dźwięków i okoliczności,
to taka jednoczesność wszystkich rzeczy,
w której dla ciebie
zabrakło już miejsca,
więc usiłujesz…
Ale za późno.
Jużeś przyłapany.
To jest wiersz – to
w ogóle nie są słowa,
lecz ty sam, kiedy życie wrasta w ciebie
jak paznokieć w dzikie mięso.

Te okrutnie szczere wersety są migawkami wspólnych narodzin mowy i sensu, jeszcze zanim zostały rozdzielone. Na pierwszy rzut oka lekkie, lecz w rzeczywistości przewalające surowe warstwy mowy, przypominające raczej Andrieja Płatonowa (ewidentnie widać jego szkołę: „zamknął się i umarł sam w siebie”), zdolne są uchwycić to, co najważniejsze. A gdy już złapią, nie puszczają.

Giennadij Kaniewski (1965)

Autor książek Prowincjonalna łacina (Symferopol, 2001), Świat według Braille’a (Petersburg, 2004), Jak gdyby(Petersburg, 2006), Niebo dla pilotów (Moskwa, 2008), Klęska Marsa (Nowy Jork, 2012), Flota podziemna (Nowy Jork, 2014), Seans (Moskwa, 2016), Do wszystkich jednostek (Moskwa, 2019), Nie próbujcie porzucić (Kijów, 2020). Poeta Nikołaj Zwiagincew powiedział o nim, że jego liryka „w całkowicie naturalny sposób rozkłada się na całą rosyjską poezję minionego stulecia”Zob. http://kultinfo.com/novosti/987/ [dostęp: 12.04.2021].[4]. Może i tak, ale tylko w bardzo konkretnym aspekcie: w żadnej książce Kaniewskiego (nawet w ostatniej, Do wszystkich jednostek, która jest podróżą w czasie z narracją z różnych lat, począwszy od 1915 roku) nie należy doszukiwać się ani encyklopedycznego spisu stylów tego stulecia, ani nawet sumy jego (stulecia) poetyckiego doświadczenia. Trzeba raczej mówić o sumie doświadczeń egzystencjalnych, o stanowiących spuściznę tego stulecia formułach egzystencji, o wypowiedzianej za pomocą tych formuł kondycji człowieka początku XXI wieku. Cała mnogość poetyckich twarzy autora (wszystkie są nieuchwytnie przezroczyste: czyż to nie maski?) zwrócona jest w stronę tego jednego jądra semantycznego. Pomimo całego ogromu twarzy i masek głos jest jeden, dający się łatwo rozpoznać. Jego główną intonacją jest dystans – tragiczny i zarazem powściągliwy.

(Smutne) zdystansowanie jest osobliwym „kaniewskim” sposobem „lirycznego zaangażowania w historię i współczesność”Słowa Marii Chotimskiej (http://magazines.russ.ru/nlo/2009/95/po20.html [dostęp: 12.04.2021]).[5], przydającym podmiotowi poetyckiej wypowiedzi szczególnej surowości osądu, graniczącej z bezwzględnością, niemal cynizmem („sprzedam swoją ojczyznę / za przeskok na trzeci poziom”; „tam, gdzie nadarzy się okazja – zdradzę cię”). Jest to zdystansowanie potencjalnej i nieuniknionej, więc tym lepiej wszystko widzącej ofiary. Co więcej, ma pełną świadomość własnej, niepodlegającej odkupieniu winy. Jest „zwiadowcą, który na zawsze pozostaje w przestrzeni, podlegającej represjom i zniszczeniu”Zob. https://magazines.gorky.media/novyi_mi/2012/9/knizhnaya-polka-arkadiya-shtypelya-4.html [dostęp: 12.04.2021].[6] (Arkadij Sztypel), akceptującym tę przestrzeń i dającym jej matematycznie klarowny opis.

Przy całej tej niemal obsesji Kaniewskiego na punkcie czasu i podróży w nim jego wiersze wcale nie są o historii. Czas w liryce poety jest raczej wszechczasem, w którym znaki różnych epok współistnieją ze sobą, są stopione do tego stopnia, że nie da się ich rozróżnić, tworzą jedną, wspólną całość. W tym czasie nie sposób uciec od czegokolwiek: wszystko, co raz się wydarzyło, na zawsze w nim pozostaje. Poeta opowiada raczej o istnieniu po historii, która jest tutaj kompletna dlatego, że już dobiegła końca:

krąg zawężał się coraz bardziej
i pozostały już tylko
dzwoneczki, karnawały
parę poniszczałych dachów.
i, narzekając na zapach dymu,
drzemie z nosem w śniegu


na skraju ziemskiego Rzymu
człowiek pierwotnyW oryginale wiersz jest rymowany (przypomina redakcja).[7].

Kaniewski to poeta obdarzony surowo-prozaiczną, inżynieryjno-racjonalną jasnością widzenia. Prowadzi działalność badawczą, która odbywa się w ryzykownych warunkach katastrofy samej egzystencji, wyznaczonych w niej punktów orientacyjnych (w sytuacji, kiedy – mówiąc jego słowami – „drogowskaz jest uszkodzony”). Do jego najważniejszych zadań należy poszukiwanie możliwości przyzwoitych (najlepiej konstruktywnych) zachowań w tej całej nieuniknionej zagładzie. Tę pozbawioną nadziei pracę wykonuje, zachowując wysoką wewnętrzną dyscyplinę.

Wiktor Kaczalin (1966)

Sam przedstawia się jako „artysta, filozof, poeta”Zob. https://proza.ru/avtor/hoddion [dostęp: 12.04.2021].[8], właśnie w takiej kolejności. Jest wizjonerem, mistykiem, kontemplatorem niewidzialnego, wsłuchującym się w niesłyszalne. Pisze dużo, głównie wiersze medytacyjne, kontemplacyjne, wiersze modlitwy oraz teksty bliskie dziennikowi. Ich głównym zadaniem jest fiksacja ulotnych ruchów wewnętrznych, odcisków chwil, z których każda staje się lupą do przyglądania się przedmiotom nieporównywalnie większym od niego samego.

W nocy, kiedy to piszę, zamieścił na przykład taki wiersz:

Oto konie jesieni –
rudogrzywe z zielenią
(z dzieciństwa – zapamiętane w złocie),
czarny koń z wagą,
w czerwonych graffiti tarczowe,
wejście na dziewiąte niebo, jeszcze piętro,
białe strzały wrześniowych południ,
wieczna ucieczka
nieziszczalnego dzisiaj –
niebieski ślimak ślizga się po liściach,
rozmawiając z Bogiem,
jednorożec machnął ogonem za progiem.

Każdy z tych tekstów, z ich regularnością i wyczuleniem na to, co ulotne, mógł być napisany w dowolnym momencie. Są wyjściem z przestrzeni XXI wieku w wieczny czas mitu, w coś, co poprzedza wszelki czas i stanowi jego podłoże. Ulotność i wieczność jednocześnie. Wszystko jest alegorią czegoś, co nie ma własnego imienia (i dlaczego wszystko jest imieniem), na co nie da się spojrzeć bezpośrednio (i co jest widoczne wszędzie, gdziekolwiek się spojrzy).

Kaczalin tworzy własną mitologię, która ma swoją organiczność i logikę, własną opowieść o pochodzeniu i strukturze świata. Można rzec, że jest to mitologia „osobista”, ale to niedokładne określenie – mimo całej swej odrębności paradoksalnie nie jest ściśle związana z osobą autora w jego empirycznych okolicznościach (chociaż zapożycza z nich niektóre szczegóły). Uniwersalność wyrasta tu z indywidualności autora, który uczestniczy w swoim demiurgicznym przedstawieniu nie tyle jako osoba o współrzędnych biograficznych, ile jako element światotwórczy, aktywnie współdziałający z żywiołami przyrody. Bodajże przede wszystkim bierze w tym udział własnym ciałem, z którego świat wyrasta i w które się zmienia, jego ciało i świat są nieodłączne od siebie, a wręcz nie do odróżnienia. Przynajmniej granica między nimi, gdy tylko się zarysowuje, zostaje błyskawicznie zatarta.

Z jego opublikowanych książek udało mi się znaleźć następujące: Medżnunowy miód (b.m.w., 2015); Jesienny bestiariusz(b.m.w., 2015); Ruchomy dom (b.m.w., 2015); List do Samarytanki (Władywostok, 2017); Współczesny fizjolog(Władywostok, 2019); Pożegnanie Aleksieja (b.m.w., 2019). Trzy pierwsze (wszystkie cieniutkie) stanowią jeżeli nie trylogię, to tryptyk, którego spoiwem są wspólne intonacje. Medżnunowy miód, podobnie jak Pieśń nad Pieśniami, jest liryką religijną, erosem niewidzialnego, którego nie sposób przeżyć inaczej niż poprzez obrazy zmysłowe – jest zmysłowością ponadzmysłową. W Ruchomym domu wzajemnie się uzupełniają, odbijają w sobie nawzajem tradycje „wschodnia” i „zachodnia” (czego? – zbliżania się do podstaw bytu!). W Jesiennym bestiariuszu do naszego świata ze zdumieniem zaglądają oczami dzikich zwierząt mieszkańcy raju: „jeleń / o błękitnych nogach / a między rogami / bystrooki orzech…”; „zając laurowy”).

Siergiej Krugłow (1966)

Autor książek Zdjęcie węża z krzyża (Moskwa, 2003), Lustereczko (Moskwa, 2007), Ofiarowanie (Abakan, 2008), Skryba(Moskwa, 2008), Pieśni ludowe (Moskwa, 2010), Natan. W duchu i prawdzie (wspólnie z Borysem Chersońskim, Nowy Jork, 2012), Ptasi dwór (Moskwa, 2013), Gazetka ścienna (Moskwa, 2014), Ruch w stronę nieba (wywiad, Moskwa, 2015), Caryca Sobota (Moskwa, 2016), Marana tha (Moskwa, 2018), O ojcu Filofilu (Moskwa, 2018), jest poetą i księdzem prawosławnym. Nie mieszając ze sobą tych dwóch zajęć, ale łącząc je w harmonijną całość, Krugłow mówi nietypowym dla osoby duchownej językiem o sprawach istotnych, wręcz ostatecznych: o życiu i śmierci, o korzeniach obu tych zjawisk, o człowieku wobec nich, o wierze jako żywym i trudnym doświadczeniu, o Kościele jako przedmiocie osobistej, przejętej i zranionej troski, o służeniu jako najważniejszej sprawie życia.

Ze względu na rangę tematu wszystko u Krugłowa jest wielkie, ogniste (można się sparzyć), kategoryczne, stanowi czasem prowokacyjne, raniące do żywego, a nawet szokujące wyzwanie, jest celowym, bezczelnym lekceważeniem granic między tym, co „wzniosłe”, a tym, co „niskie”, maksymalnym zbliżeniem tych pojęć przy jednoczesnym zachowaniu nieustannego poczucia różnicy ich potencjałów oraz wytworzonego przez tę różnicę i w ogóle przez wszelkie granice napięcia („wielkoduszność” to nic innego jak „krwawa walka w bramach świata: / Kastety świszczą, panagia lśni”). Świat w jego oczach wciąż jest przeniknięty prądami stworzenia. W tej liryce prawie wszystko dokonuje się poprzez skomplikowane zdyszane rytmy.

Krugłow ma bardzo nietypowe dla poetów religijnych (przynajmniej rosyjskich) intonacje oraz sposoby przeżywania tego, o czym mówi. Pod względem intensywności artykułowane przez niego wewnętrzne doświadczenie prawdopodobnie można porównywać z doświadczeniem nowo nawróconego, przeżywającego (po raz pierwszy, w całej pełni i mocy) naukę zarówno Starego, jak i Nowego Testamentu. Doświadczenie to szokuje, zdumiewa, a nawet dezorientuje, dlatego raz opowiada o nim żarliwie i namiętnie, innym zaś razem ze wściekłością biblijnego proroka.

Równie nietypowe, ale charakterystyczne dla jego poetyki jest głębokie przeżycie starotestamentowych, żydowskich korzeni chrześcijaństwa: paląca osobista wdzięczność Żydom za owe korzenie; osobista odpowiedzialność za tę spuściznę oraz przyjęcie jej jako własnej. Autor ma świadomość wzajemnego przenikania, współzależności, wzajemnej konieczności, nierozerwalności żydowskiego i chrześcijańskiego doświadczenia religijnego, żydowskich i chrześcijańskich korelacji z metafizycznymi fundamentami świata.

O tematach duchowych Krugłow mówi ze zmysłową pasją. Charakterystyczne dla jego poetyki obfite korzystanie ze starocerkiewnosłowiańskiej leksyki dodaje jego mowie nie archaiczności (a jeżeli nawet, to jako zakorzenienia w głębokich warstwach pamięci), ale namacalności, ważkości, materialności, niemal fizjologiczności… zresztą dlaczego nie? W jego tekstach wszystko, co materialne, odczuwa swoją duchową podstawę, jak gdyby było odarte ze skóry; całym sobą czuje z nią bezpośredni związek. I rzeczywiście materialność zostaje przez tę duchową podstawę sparzona.

Wadim Miesiac (1964)

Poeta, prozaik, tłumacz, autor ogromnej liczby książek, z których wymienię tylko te poetyckie: Kalendarz przypominacza(Moskwa, 1992), Dostęp do morza (Moskwa, 1996), Dzień przestępny (Peczora, 1996), Godzina lądowania ptaków(Moskwa, 2000), Nie przychodź na czas (Moskwa, 2006), Szalony rybak (Moskwa, 2008), Cygański chleb (Moskwa, 2009), Norumbega: głowy przodków (Moskwa, 2011), Romancero imperialne (Moskwa, 2012), Wiersze czternastego roku(Moskwa, 2015), Mity o Helvigu (Moskwa, 2016), Jałowe śniadanie (Moskwa, 2018), 500 sonetów do Leroy Merlin(Moskwa, 2019).

Człowiek o encyklopedycznej wiedzy (chociaż spokojne słowo „encyklopedyzm” niezbyt pasuje do tego twórcy) i eksperymentatorskim, żeby nie powiedzieć awanturniczym usposobieniu, dysponujący rzadko spotykanym, szerokim stylistycznym i tematycznym wachlarzem. Istnieje ryzyko, że za figlarną, ekscentryczną, czasem drwiącą jaskrawością tej różnorodności, za jej pozorną lekkością nie dostrzeże się nie tylko wewnętrznej jedności autora (co prawda uważni czytelnicy widzą ją – Igor Wiszniewiecki mówił kiedyś o „ekstatycznej »wszechjedności«”Zob. http://www.litkarta.ru/world/usa/persons/mesyats-v [dostęp: 12.04.2021].[9] wszystkiego, co robi Miesiac), ale też jego głębokich i solidnych fundamentów. Opowiadając w jednym z wywiadów o projekcie wydawniczym „Rosyjski Guliwer”, którego współzałożycielem był 15 lat temu, Miesiac wspomniał, że jest on „nie tyle wydawniczy, ile światopoglądowy”Zob. https://rubecoism.livejournal.com/22568.html [dostęp: 12.04.2021].[10]. Działalności wydawniczej towarzyszy także aktywność twórcza grupy artystycznej o tej samej nazwie, jednak projekt nie sprowadza się do jej tyleż zabawowych, co sakralnych happeningów. Miesiac wraz ze swoimi współtowarzyszami postawił sobie za cel „zmianę ustanowionych w Rosji paradygmatów kulturowych”, które ukształtowały się „w wyniku nieporozumienia”Tamże.[11]. W rzeczywistości jego zamiar jest jeszcze ambitniejszy: „Mówiąc krótko – wyznał w wywiadzie – »Guliwer« zajmuje się tworzeniem rytuałów, przywracaniem łączności między ziemią a niebem”Tamże.[12]. Swoją pozycję twórczą określa jako „globalne poczwiennictwo”: zakorzenienie w wielu – w ideale we wszystkich – światowych tradycjach, stanowiących część pewnej całości.

Według mnie najciekawszym w całym tym już stworzonym i nadal konstruowanym przez Miesiaca różnorodnym bogactwie jest jego opus magnum: osobisty (ze względu na rodzaj twórczości, z założenia zaś ponadosobowy) epos (jak go nazywa sam autor, „grunge-epos”) – skomplikowany, przeważnie poetycki, ale z obszernymi prozaicznymi komentarzami, wchłaniający całą kulturę światową„Norumbega – powiedział Miesiac w innym wywiadzie – moim zdaniem jest bardzo rosyjską książką. Po prostu jej rosyjskość nie ogranicza się do samego eurazjatyzmu, ale stara się opierać na całym kontekście indoeuropejskim. Stąd legendy celtyckie, sagi skandynawskie, indyjskie Wedy…”.[13] i – przy całej ryzykowności tego porównania – przywołujący na myśl Cantos Ezry Pounda. Epos i teoria jednocześnie ze wspólnym szkieletem sensu. Jak dotąd ukazały się tylko dwie jego części – Norumbega: głowy przodków Mity o Helvigu.

Wydaje się, że jest to najmniej poczytny utwór tego autora (wkrótce po wydaniu Norumbegi pewien bardzo przychylny autorowi recenzent wykrzyknął, że owszem, bardzo lubi wiersze Miesiaca, ale dlaczego autor „zamurował je w potwornie masywnej, niezręcznej, dusznej konstrukcji”Zob. https://magazines.gorky.media/zin/2011/12/vadim-mesyacz-nurumbega-golovy-predkov.html [dostęp: 12.04.2021].[14]?!). Jestem jednak przekonana, że tekst ten jest fundamentem, na którym trzyma się wszystko inne.

Lew Oborin (1987)

Autor książek Mauna Kea (b.m.w., 2010), Zielony grzebień (Nowy Jork, 2013), Tornado za lasem (Petersburg, 2017), Bądźcie pierwszymi, którzy to polubią. Księga oktostychów (Moskwa, 2018), Układ słoneczny: kosmiczne wiersze i komentarze naukowe (Moskwa, 2019), Część landszaftu (Moskwa, 2019), należy do rzadkiej rasy twórców i testerów delikatnych narzędzi myślenia poetyckiego niezbędnych do wychwytywania sensu za pomocą specjalistycznych poetyckich środków oraz do śledzenia procesów, które z trudem poddają się racjonalizacji. Zaabsorbowany przede wszystkim procesami kształtowania się sensu, jego wyłaniania z ruchów prekonceptualnych, Oborin interesuje samego siebie jako „część landszaftu”, który jest do opanowania. W przeciwieństwie do „ja” lirycznego, oborinowskie „ja” jest punktem obserwacji, szukania środków opisu i modelowania wszystkiego, co pojawia się w polu jego widzenia, punktem powstania pytań do wszystkiego, co istnieje. Ten punkt funkcjonuje raczej w trybie pytań aniżeli twierdzeń.

ze wszystkich rzemiosł wybrał
sztukę szkła artystycznego
wydmuchiwał szkło miedziował
błękit migotał i wciągał
między półkami i rodzinnymi fotelami
etażerkami i zasłonami
skarb
cicho brzmiał
lecz gęste powietrze przeważyłoW oryginale wiersz jest rymowany (przypomina redakcja).[15]

Daniła Dawydow napisał kiedyś, że w wierszach Oborina dochodzi do „przezwyciężenia bezwładności mowy”. Podejrzewam, że dzieje się tam coś ważniejszego, mianowicie przezwyciężenie inercji postrzegania świata, przeformatowanie nawet nie myślenia, lecz tego, co je poprzedza, co ustawia warunki postrzegania.

Szczególnie interesująca pod tym względem jest jego Księga oktostychów, w której rzeczy, zjawiska, wydarzenia – delikatnie, bez pogwałcenia ich istoty, bez niszczenia ich naturalnych właściwości i bez odarcia z tożsamości – są przez poetę wyrywane z rutynowych powiązań i umieszczane w tych tekstach, które – jak twierdzi sam autor – powstały niemal w trybie pisma automatycznego, można prześledzić leżącą u ich podstaw intuicję, stanowiącą jedną z głównych sił tworzących substancję poetycką. Właściwie można stwierdzić, że w oktostychach występuje ona w czystej postaci, nie jest obciążona innymi, pobocznymi zadaniami, sprawdza swoje możliwości i jest nimi zaskoczona. Uchwycono tu oraz wielokrotnie powielono na różnych materiałach i z różnych perspektyw ruch, który generując strukturę wiersza, jego rytm oraz tkankę dźwiękową, toruje drogę sensowi.

Wydaje się, że Oborin – co jest rzadko spotykane – nie dąży do stworzenia własnego (danego jeśli nie raz na zawsze, to przynajmniej na długi czas) języka poetyckiego z ustalonym systemem powiązań oraz utrwalonymi regułami, a także przekrojem obrazów, na których utrzymywałaby się cała jego struktura. Poeta jest skłonny raczej do rozczepiania wszelkich powiązań albo do tego, by zwracać szczególną uwagę na przypadki ich rozdzielania i nietrwałości. Każda jego wypowiedź ma zastosowanie tylko do jednej sytuacji. Stanowi złożoną konstrukcję, którą po zastosowaniu można i należy rozłożyć na osobne elementy, ale nawet one po utworzeniu nowego połączenia już nie będą takie same.

Ilja Rissenberg (1947–2020)

To autor książek Trzeci z dwóch (Charków, 2011), Inny świat. Rozciąganie (Moskwa, 2016), Zwrócenie się (Charków, 2018), ukraiński poeta o tożsamości żydowskiej, piszący głównie po rosyjsku. Dzięki łamaniu utrwalonych struktur, norm leksykalnych oraz składni udało mu się radykalnie rozszerzyć możliwości rosyjskiego języka poetyckiego. Rissenberg to poeta traumatyczny, wręcz katastroficzny. Stworzył własny język, sklejając go z resztek, gruzów, peryferii języka potocznego, który się zatarł z powodu swojej potoczności, ciągłego użycia.

Tworząc własne słowa i sensy, Rissenberg aktywnie wykorzystuje archaiczne zasoby mowy – nie tylko biblijne, ale również słownictwo staroruskie, od dawna nieużywane, odnotowane w słowniku Dala regionalizmy: „Szkarłatną catę surowo szwyrnął”; „Niepokoić – nie ma wyjścia – pod tęczą Noego / Skąpe skrupuły kałuż i śryżu”; „Dusza-materia moją trwogę wierszotworzy” („wierszotworzy” – czasownik wymyślony przez poetę). Przy czym autor nie stylizował swoich tekstów na archaiczne, aby otrzymać spójną całość: bez szwów, blizn i szczelin, utrzymaną w jednym, choć obcym kluczu stylistycznym. Archaizmy traktuje jako pełnoprawny materiał roboczy, bez ceremonii. Materiału tego ma dużo, zazwyczaj w każdym wersie archaizmy pojawiają się kilkakrotnie. Wcale do siebie nie pasują i nie troszczą się o to. Osobliwa interpunkcja – na przykład użycie ukośnika jako pełnoprawnego znaku interpunkcyjnego – jeszcze bardziej podkreśla luki:

Szklaną kropelką w ziemię, niech nie zaniknie, czyja
Płaczka o bramie, o ogrodniku,
 

Ubóstwo królestwa/codzienności/, łachmany, dwa srebrne kieliszeczki
 

I głuche echo/niebo/: rodzima, rodzima…!

Ale sama w sobie praca nad mową nie jest dla niego wartością. W wierszach Rissenberga nie napotykamy nonsensów, nawet wzniosłych, raczej obserwujemy proces stwarzania nowych sensów. Przebijający w nich mrok zbliża tę poetykę do Mandelsztama (również – tak jak on – człowieka początku nowego stulecia: innego, poprzedniego, które się nie odbyło, bo zostało zdeptane). Jego pisarska nowomowa sugeruje pokrewieństwo z Chlebnikowem i w ogóle z rosyjskimi futurystami (niektóre jego słowa wpisywałyby się organicznie w leksykon Chlebnikowa, na przykład „praczas”), ale bez ich wiary w przyszłość, bez zafascynowania przyszłością, bez utopijnego – czyli optymistycznego – komponentu. Przeczucie przyszłości, owszem, występuje, lecz pod inną niż u futurystów postacią. Owe przeczucie nadchodzących czasów budzi niepokój.

Rissenberg to poeta nie tyle językowych, ile historycznych i cywilizacyjnych pęknięć, z których wyrasta „nowe” – nieujarzmione, trudne w swej dzikości i nowości, nieprzewidywalne w swoim rozwoju, które nie zamierza podporządkować się przyzwyczajeniom i oczekiwaniom poprzednich form cywilizacyjnych i nie poddaje się starym, utemperowanym środkom językowym.

O tradycjonalizmie jako podstawowej wartości Rissenberga powiedziano wiele. Należy jednak dodać, że jest on tradycjonalistą w warunkach świata, który nie tylko nie zachowuje tradycji, lecz właściwie jej nie dostrzega. Tymczasem dla Rissenberga tradycja jest jedyna i pisana wielką literą.

Maria Stiepanowa (1972)

Autorka tomików poetyckich (jej prozę i eseje omawiam osobno w tekście poświęconym współczesnej prozie rosyjskiej) Pieśni północnych południowców (Moskwa–Twer, 2001), O bliźniętach (Moskwa, 2001), Tutaj światło (Petersburg, 2001), Szczęście (Moskwa, 2003), Fizjologia i mała historia (Moskwa, 2005), Proza Iwana Sidorowa (Moskwa, 2008), Liryka, głos (Moskwa, 2010), Wiersze i proza w jednym tomie (Moskwa, 2010), Kiriejewski (Petersburg, 2012), Spolia(Moskwa, 2015), Wbrew liryce (Moskwa, 2017), Stary świat. Naprawa życia (Moskwa, 2020), Za Stevie Smith (Moskwa, 2020), jest kolejną twórczynią nowego rosyjskiego języka poetyckiego oraz wizji poetyckiej. Metaforą, która dobrze wyjaśnia konstrukcje i znaczenie jej twórczości, jest tytuł jednego z jej tomików – Spolia (z łacińskiego: łupy): początkowo – broń odebrana wrogowi w bitwie, później – fragmenty dawnych budowli wykorzystane pod budowę nowych. Fragmenty pozbawione poprzedniego kontekstu, siłą umieszczone w nowym, obcym kontekście zyskują w ten sposób nowe życie. Maria Stiepanowa robi coś podobnego z przeszłością.

Zajmuje się przy tym nie osobistą przeszłością, lecz powszechną, historyczną, która jest skarbonką językowych i pozajęzykowych doświadczeń, między innymi całkiem niedawnych. Usuwając stare semantyczne i werbalne skrzepy ze związków i inercji, w których się zadomowiły, włączając je do współczesnego obiegu językowego nie jako chronione przez cudzysłów cytaty, lecz jako jego organiczne części, poetka bada włókna tkanki, z której zostały utkane wieki XX i XXI: obmyśla, do czego mogą się przydać, nie zatracając swojej istoty.

Kierunek ewolucji poetyckiej Stiepanowej to przejście od liryki w jej klasycznym rozumieniu – od wypowiedzi nierozerwalnie-cieleśnie-duchowego „ja”, jedynego, wzburzonego, zdumionego, zranionego przez świat, język i siebie samego – do przeciwieństwa tej liryki, swoistego folkloru, do wypowiedzi transpersonalnej, powszechnej, chociaż artykułowanej jednym, ostro indywidualnym głosem, do wyartykułowania struktur bytu – materialnych i zmysłowych.

Wbrew liryce, po tamtej stronie
płasko leżącej zatoki,
W ciemności jest niewidzialny brzeg,
Właśnie tam siedzę przyczajona

Liryka w swoim pierwotnym sensie nie zanika całkowicie, lecz w niezbyt paradoksalny sposób przenika do wnętrza innej, ponadosobowej postawy (z poprzedniej liryczności tutaj pozostaje bardzo zmysłowe, szczegółowe przeżywanie rzeczywistości w akcie mowy). W późniejszych książkach poetka dokonuje defragmentacji wcześniejszej kultury i jej ponownego scalenia już na innych zasadach, wskutek czego powstaje nowa liryka. Najnowszy tom wierszy – Stary świat. Naprawa życia – to magiczne działanie za pomocą środków poetyckich: zaklinanie, zamamrotanie nicości. Rozszerzając wypowiedź o obszary wcześniej prewerbalne i prepoetyckie (pośmiertne losy zwłok pod ziemią, procesy rozkładu), Stiepanowa dokonuje kolejnej rewizji możliwości poezji. Zarówno poezji, jak i jej odwiecznym adwersarzom oraz rywalom – życiu i śmierci – poetka aranżuje coś, co wcześniej było nie do pomyślenia: zaciera granice między nimi.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Olga Bałła, Wznosi się jak natchniony szkic. Rosyjscy poeci lat 2010–2020, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 96

Przypisy

  1. A. Andrusiewicz, „Iwan Groźny”, Warszawa 2006, s. 229–230.
  2. Jeżeli nie podano inaczej, wiersze A. Achmatowej przytoczono w tłumaczeniu A. Pomorskiego według wydania: A. Achmatowa, Drogą wszystkiej ziemi. Poezja, proza, dramat, wybr., tłum. i koment. A. Pomorski, Warszawa 2007, s. 796.
  3. И.Ф. Герасимова, Первая мировая война в зеркале русской лирики 1914–1915 годов: события вокруг Польши, „Вестник Ленинградского гос. университета им. А.С. Пушкина. Языкознание и литературоведение” 2011, t. 1, nr 2, s. 38–46.
  4. О.E. Рубинчик, „В объятой пожарами, скорбной Польше…”: Польша Анны Ахматовой, [w:] tegoż, Анна Ахматова и ее время: Избранные работы, Москва 2018, s. 85.
  5. Zgodnie z rękopisami Achmatowej w wydaniu naukowym Poematu bez Bohatera słowo „Bohatera” w tytule należy pisać wielką literą: „Я не такой тебя когда-то знала…”: Анна Ахматова. Поэма без Героя. Проза о Поэме. Наброски балетного либретто: Материалы к творческой истории, подготовила Н.И. Крайнева, Санкт-Петербург 2009, s. 1488.
  6. Р.Д. Тименчик, В.Н. Топоров, Т.В. Цивьян, Ахматова и Кузмин, „Russian Literature” 1978, vol. 6, nr 3, s. 297.
  7. В. Сасина, Языковой портрет Польши на основе анализа метапоэтики и художественных текстов акмеистов (Г.В. Иванов, Н.С. Гумилев, А.А. Ахматова, О.Э. Мандельштам), „Rocznik Instytutu Polsko-Rosyjskiego” 2013, nr 1 (4), s. 62.
  8. Человек и место. Юзеф Чапски. К 100-летию со дня рождения, сост. К. Захватович-Вайда, Kraków 1996, s. 22.
  9. Г. Козловская, Шахерезада. Тысяча и одно воспоминание, Редакция Елены Шубиной, Москва 2015, s. 10–11.
  10. J. Czapski, Wyrwane strony, Warszawa 2010, s. 58.
  11. Т. Венцлова, Неустойчивое равновесие: восемь русских поэтических текстов, [w:] tegoż, Собеседники на пиру: Литературоведческие работы, Москва 2012, s. 580–581. – tłum. J.P.
  12. Л.К. Чуковская, Записки об Анне Ахматовой, t. 1, 1938–1941, Москва 1997, s. 224. – tłum. J.P.
  13. A. Achmatowa, Mój Puszkin. Rozprawy i uwagi krytyczne, tłum. i koment. R. Przybylski, Warszawa 1976, s. 153, 156.
  14. П. Поберезкина, Польские мотивы в творчестве Анны Ахматовой (Заметки к теме), [w:] Stosunki kulturowo-literackie polsko-wschodniosłowiańskie, red. K. Prus, Rzeszów 1995, s. 198–200.
  15. Więcej o nim [w:]: Петербург Ахматовой: Владимир Георгиевич Гаршин, сост., статья, коммент. Т.С. Поздняковой, Санкт-Петербург 2002, s. 256; A. Peri, Leningrad. Dzienniki z oblężonego miasta, tłum. G. Siwek, Kraków 2019.
  16. Polskie wiersze wojenne, ułożył J. Czapski, podali do druku I. Biełow i P. Mitzner, Warszawa 2019, s. 308.
  17. Голоса поэтов: Стихи зарубежных поэтов в переводе Анны Ахматовой, Москва 1965, s. 15–45.
  18. О. Рубинчик, „Любой цветок прочтет канцону Зосе…” Польские поэты в переводах Анны Ахматовой, „Новая Польша”, 1.10.2020, online, https://www.novayapolsha.pl/article/lyuboi-cvetok-prochtet-kanconu-zose-polskie-poety-v-perevodakh-anny/ [dostęp: 16.10.2020].
  19. A. Achmatowa, Requiem, tłum. J. Łobodowski, „Kultura” 1964, nr 6 (200), s. 61–68; G. Herling-Grudziński, Suche oko, tamże, s. 57–60.
  20. В.А. Черных, О родственных связях семей Змунчилла и Горенко, „Анна Ахматова: эпоха, судьба, творчество: Крымский Ахматовский научный сборник” 2010, nr 8, s. 89.
  21. Zachowujemy porządek autorski wynikający z alfabetu rosyjskiego – przypomnienie redakcji.
  22. W oryginale pojawiają się frazy: „Ещё наговоримся добела„, „ещё наговоримся дочерна”, co oznacza, że w rozmowie zostanie wszystko omówione do końca, do czysta, do reszty. Przy czym zaznaczone są skrajności: przeciwieństwo bieli i czerni (przypomnienia tłumaczki).
  23. Zob. http://russ.ru/pole/Slova-sami-ne-naraduyutsya-rezul-tatu [dostęp: 12.04.2021].
  24. Zob. http://kultinfo.com/novosti/987/ [dostęp: 12.04.2021].
  25. Słowa Marii Chotimskiej (http://magazines.russ.ru/nlo/2009/95/po20.html [dostęp: 12.04.2021]).
  26. Zob. https://magazines.gorky.media/novyi_mi/2012/9/knizhnaya-polka-arkadiya-shtypelya-4.html [dostęp: 12.04.2021].
  27. W oryginale wiersz jest rymowany (przypomina redakcja).
  28. Zob. https://proza.ru/avtor/hoddion [dostęp: 12.04.2021].
  29. Zob. http://www.litkarta.ru/world/usa/persons/mesyats-v [dostęp: 12.04.2021].
  30. Zob. https://rubecoism.livejournal.com/22568.html [dostęp: 12.04.2021].
  31. Tamże.
  32. Tamże.
  33. „Norumbega – powiedział Miesiac w innym wywiadzie – moim zdaniem jest bardzo rosyjską książką. Po prostu jej rosyjskość nie ogranicza się do samego eurazjatyzmu, ale stara się opierać na całym kontekście indoeuropejskim. Stąd legendy celtyckie, sagi skandynawskie, indyjskie Wedy…”.
  34. Zob. https://magazines.gorky.media/zin/2011/12/vadim-mesyacz-nurumbega-golovy-predkov.html [dostęp: 12.04.2021].
  35. W oryginale wiersz jest rymowany (przypomina redakcja).
  36. Kanut’ w Letu – pogrążyć się w Letę, czyli popaść w zapomnienie. Popularny zwrot rosyjski.
  37. W języku starosłowiańskim, skąd do rosyjskiego przyszła, bliad’ miała dwa znaczenia, uzupełniające się wzajemnie: złudzenie i nierządnica. W jednym z kazań Awwakum grzmiał: „Ditia, ali nie razumiejesz, jako wsia sija wnieszniaja bliad’ niczto że sut’, no tokmo prieliest’, tlia i poguba?”. Co można tak przetłumaczyć: „Dziecię, zali nie rozumiesz, że wszystko to, co widzisz (cała zewnętrzna bladź), to nic innego, jeno pozłota, próchno i zguba”. Rzeczywistość, według protopopa Awwakuma, ojca duchowego ruskich starowierców, była jednocześnie i dziwką sprzedażną, i kłamstwem, w istocie rzeczy (sut’) świat zewnętrzny oczarowuje i oszukuje zarazem, wiodąc do zatracenia. Dzisiaj zapewne protopop Awwakum grzmiałby tak przeciwko „płynnej nowoczesności” zachwalanej przez Baumana.
  38. Słowo „wrzemię” chciałbym przywrócić dzisiejszej polszczyźnie. To czas w jego doczesnej, to znaczy – złudnej postaci. Pojawiło się w XIII-wiecznych Kazaniach świętokrzyskich w dwóch formach – rzeczownikowej w Kazaniu na Narodzenie Pańskie, gdzie mowa o tym „w kakije wrzemię zgrzeszył”, tudzież przymiotnikowej w Kazaniu na dzień świętej Katarzyny, gdzie mowa o „dobrze wrzemiennem”, w którym się grzesznik lubuje. Zwłaszcza forma przymiotnikowa podkreśla złudny aspekt czasu, gdyż „dobru wrzemiennemu” kaznodzieja z wigorem przeciwstawia „dobro będące”, czyli to, które istnieje naprawdę, jest w rzeczy samej. W następnym stuleciu „wrzemię” znika z polszczyzny, a w jego miejsce pojawia się „czas”, który stopniowo nabiera pozorów rzeczywistości i zaczyna się w niej szarogęsić, aż w końcu ją sobie kategorycznie podporządkowuje, narzucając swoje prawa również językowi.
  39. Kargopolłag – Kargopolski łagier, obóz pracy, rozrzucony na południu archangielskiego obwodu, zajmujący się wycinką i obróbką lasu. Siedziba główna Kargopolłagu znajdowała się początkowo w Kargopolu, średniowiecznym miasteczku północnej Rosji (według kronik starszym od Moskwy), w byłym żeńskim klasztorze Uśpieńskim. Potem przeniesione do Jercewa.
  40. Gostinica – hotel. Chociaż w przypadku gostinicy w Jercewie trudno przyjąć za hotel łagierny barak, tylko wewnątrz urządzony inaczej.
  41. Udostawierienije – plastikowa karta zaświadczająca, że byłem zagranicznym korespondentem, akredytowanym w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Federacji Rosyjskiej. Na prowincji rosyjskiej rzecz nieoglądana, za każdym razem, gdy ją pokazywałem, obserwowałem zabawne reakcje. Na przykład przewodniczący sioła Tajwenga, gdzie kupiłem swój pierwszy dom na Północy, był tak pijany, że czytał udostawierienije cały kwadrans, choć tekstu tam tyle, co na dowodzie osobistym.
  42. Zabor – wysoka na cztery i pół metra ściana z desek, zabezpieczona od góry kłębami drutu kolczastego. Czasem zabory pojawiały się w najmniej oczekiwanych miejscach, na przykład pośrodku posiołka Jercewo zobaczyłem dom obwiedziony ze wszystkich stron zaborem, na rogach „bociany”, czyli wieże strażnicze. Zapytałem Gusiewa, co to? – Remontują szkołę… W Mostowicy podobny obrazek, dom w środku wsi otoczony zaborem, tym razem była to izba wytrzeźwień.
  43. Braga – zacier do robienia bimbru. Na Północy robią go często z jagód i piją, nie destylując… Najlepszy, z jakim miałem do czynienia, był z moroszki, północnej jagody o kształcie maliny, tylko o ciemnozłotej, bursztynowej barwie. Puszkin przed śmiercią poprosił o nią pod szampana.
  44. Dzierg – w języku więziennym, tak zwanej grypserze, dzierganie – to tatuowanie, więc dzierg – tatuaż. Pochodzi od słowa „dziergać”, czyli wyszywać, na przykład dziergać koronki.
  45. Stakan – szklanka, zwykle z grubego szkła, w polszczyźnie popularnie zwana „musztardówką”. Już wyjaśniałem kiedyś, że pić stakanem albo wypić stakana, to nie znaczy wypić pełną musztardówkę, tylko mniej więcej na dwie grubości palca wskazującego.
  46. Sało – to słonina po ukraińsku. Sądziłem, że słowo już weszło do polszczyzny.
  47. Pieregar – woń nieprzetrawionego alkoholu, którą się nazajutrz wyziewa po przepiciu. Wymieszana z cuchem czosnku jest doprawdy obrzydliwa.
  48. Pochmielije – nasz popularny kociokwik, nie wiadomo czemu zwany z niemiecka kacem. W Rosji pochmielije bywa uciążliwe ze względu na wątpliwą jakość trunków, jakie się tam pija, zwłaszcza w głubince, czyli na prowincji, i dlatego miejscowi często ratują się przed pochmielijem – zapojem. To znaczy piją na okrągło, żeby katzenjammer nie miał do nich przystępu.
  49. Czyn – od rosyjskiego słowa „czynownik”. Tu chodzi o rangę, ponieważ w Rosji Piotra I obowiązywała hierarchia urzędników wedle Tabeli rang zarówno w wojsku, jak i w służbie cywilnej.
  50. Licznoje dieło – tekturowa teczka na sznurówkę z aktami osobowymi więźnia. W teczce Herlinga było wiele ciekawych danych, które potem sczezły, kiedy teczka znalazła się na stole Striełkowa… Dla przykładu – norma, za którą Herling miał prawo do „stachanowskiego” kotła, czyli porcji dla rekordzistów pracy.
  51. Razrieszienije – pozwolenie. Jeden z podstawowych papierków, bez których w Rosji nic nie wolno zrobić. Wedle przysłowia: „Bez bumażki ty kakaszka”, to znaczy „Bez papierka ty kupa”.
  52. – Nu, ty mołodiec, zdies… – No, jesteś zuchem, tutaj nawet żaden z rosyjskich dziennikarzy nie dotarł.
  53. Ministierstwo Wnutriennych Dieł – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. O ile się zorientowałem, do generała Striełkowa należała cała gałęź przemysłu drzewnego w systemie GUŁAGU-u.
  54. Zek, zeka – skrót od „zakliuczionnyj”, czyli więzień. Do 1941 roku nie odmieniało się, to znaczy mówiło się „ten zeka”, a nie „ten zek” – na co zwracał uwagę Szałamow, na marginesie Sołżenicyna. Pamiętam, jakie boje o tego zeka wiodłem z Nataszą Gorbaniewską, która próbowała przetłumaczyć Wilczy notes na rosyjski, ale nie mogliśmy się dogadać między innymi w sprawie właśnie „zeka”, Natasza próbowała naginać do swojej teorii nawet słowa słynnego hymnu katorżniczego Waninskij port, ,,że „od kaczki stradali zekowie” (więźniowie cierpieli na chorobę morską), a nie „od kaczki stradali zeka” – jak śpiewano w oryginale. Dlatego w powyż-szym przypadku na pewno babule obawiały się „zbiegłych zeków”, a nie „zbiegłych zeka”.
  55. Prorab – skrót od proizwoditiel rabot, ktoś w rodzaju brygadzisty, odpowiadający za dany odcinek robót. Przy tym warto zaznaczyć, że skrót drugiego członu skrótowca, czyli „rab” od „raboty” sprowadza w rusczyźnie rabotu (pracę) do rabstwa (niewolnictwa). Rab zatem to niewolnik, a prorab to jego wolny (wolnonajemny), bezpośredni zwierzchnik w pracy.
  56. – Priszlij dla mienia prigłaszenije… – Przyślij mi zaproszenie do Polski, a zrobię ci, co zechcesz.
  57. Organy wnutriennych dieł – czyli słynne „organy”, na których (bądź którymi…) państwo rosyjskie (sowieckie) rozgrywało batalię ze swoimi wewnętrznymi wrogami.
  58. Isprawitielno-trudowaja kolonia – kolonia pracy wychowawczej, czyli sowiecka forma zorganizowanego przez państwo niewolnictwa. Wszystkie wielkie budowy, a także cały przemysł wydobywczy, energetyczny i wszelkie inne w Związku Sowieckim były oparte na trudzie niewolniczym.
  59. – Szag w prawo, szag w liewo… – Krok w prawo, krok w lewo, konwój strzela bez uprzedzenia – słynny okrzyk konwojentów przed wyruszeniem kolumny więźniów na leśne roboty.
  60. B. Uspienski, Religia i semiotyka, tłum. B. Żyłko, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2001, s. 69–95.
  61. Tamże, s. 147.
  62. P. Rojek, Semiotyka Solidarności. Analiza dyskursów PZPR i NSZZ Solidarność w 1981 roku, Nomos, Kraków 2009.
  63. Zob. S. Kowalski, I. Krzemiński, M. Łuczewski, T. Szawiel, Sąd nad „Semiotyką Solidarności”. Warszawskie dyskusje wokół książki Pawła Rojka, „Pressje” 2011, nr 25, s. 236–243, zob. P. Rojek, W obronie „Semiotyki Solidarności”. Odpowiedź moim krytykom, „Pressje” 2011, nr 25, s. 244–250.
  64. K. Wołodźko, Sens i tożsamość Solidarności, „Obywatel” 2010, nr 3, s. 154–157; E. Ciżewska, recenzja książki P. Rojka Semiotyka Solidarności. Analiza dyskursów PZPR i NSZZ Solidarność 1981 roku, „Stan Rzeczy” 2011, nr 1, s. 292–295; M. Kaczmarczyk, Spór o dyskurs Solidarności, „Pressje” 2011, nr 25, s. 231–235; B. Kaliski, Tertium non datur? Czyli o ograniczeniach analizy dyskursu, „Kwartalnik Historyczny” 2011, nr 4, s. 767–772; F. Pigan, Nowa interpretacja Solidarności, „Kultura i Polityka” 2011, nr 9, s. 157–161; J. Motrenko, Dyskurs czasu przełomu, „Kultura i Społeczeństwo” 2012, nr 4, s. 179–182; G. Feindt, Polyphonic Concepts of Solidarity, „Contributions to the History of Concepts” 2015, nr 10/2, s. 111–116.
  65. M. Kaczmarczyk, Wielowymiarowa teoria Solidarności, „Studia Socjologiczne” 2010, nr 3, s. 263–288; M. Łuczewski, Solidarność: socjalizm z boską twarzą, [w:] Polska Solidarności. Kontrowersje, oblicza, interpretacje, red. J. Kloczkowski, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2011, s. 217–244.
  66. Zob. P. Rojek, recenzja książki Uwiodła mnie Solidarność. Między mitem a rzeczywistością, red. M. Kempski, G. Podżorny, „Pressje” 2011, nr 24, s. 258–262; tegoż, recenzja książki I. Krzemińskiego i innych Solidarność – doświadczenie i pamięć, „Pressje” 2011, nr 25, s. 273–276; tegoż, recenzja książki S. Rośka, Władza słowa, „Pressje” 2011, nr 25, s. 277–280.
  67. S. Kowalski, Krytyka solidarnościowego rozumu. Studium z socjologii myślenia potocznego, PEN, Warszawa 1990.
  68. Zob. V. Havel, Siła bezsilnych, tłum. P. Godlewski, [w:] Hrabal, Kundera, Havel... Antologia czeskiego eseju, red. J. Baluch, Universitas, Kraków 2001, s. 67–153.
  69. Zob. dwutomową monografię szkoły: B. Żyłko, Semiotyka kultury. Szkoła tartusko-moskiewska, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2009; tenże, Kultura i znaki. Semiotyka stosowana w szkole tartusko-moskiewskiej, Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk 2011; zob. także: P. Rojek, Jak była zrobiona tartusko-moskiewska szkoła semiotyczna?, „Stan Rzeczy” 2012, nr 2, s. 112–142.
  70. B. Uspienski, Kult św. Mikołaja na Rusi, RW KUL, Lublin 1985.
  71. J. Łotman, Struktura tekstu artystycznego, PIW, Warszawa 1984, s. 50–73.
  72. J. Łotman, B. Uspienski, O semiotycznym mechanizmie kultury, tłum. J. Faryno, [w:] Semiotyka kultury, red. E. Janus i M.R. Mayenowa, PIW, Warszawa 1977, s. 147–170.
  73. J. Łotman, Kultura i eksplozja, tłum. B. Żyłko, PIW, Warszawa 1999.
  74. P. Rojek, Postmodernizm, katolicyzm, Solidarność, „Pressje” 2010, nr 21, s. 6–15.
  75. Zob. W. Czabanowski, B. Skrzypulec, Postmodernistyczna Solidarność, „Pressje” 2010, nr 21, s. 18–25.
  76. K. Mazur, Aideologia Solidarności, „Pressje” 2010, nr 21, s. 26–35; L. Dorn, Solidarność jako ruch ideowy, [w:] tegoż, Niepodległość pracy, Ośrodek Badań Społecznych NSZZ Solidarność Region Mazowsze, Warszawa 1981.
  77. L. Dorn, Solidarność jako ruch ideowy, dz. cyt., s. 75, cyt. za: K. Mazur, Aideologia..., dz. cyt., s. 27.
  78. K. Brzechczyn, O ewolucji solidarnościowej myśli społeczno-politycznej w latach 1980–1981, Wydawnictwo Naukowe Wydziału Nauk Społecznych, Poznań 2013, s. 62–66; R. Minnerath, M. Novak, G. Weigel, Co wy z tą postmodernistyczną Solidarnością?! Rozmawia Karol Wilczyński, „Pressje” 2010, nr 21; B. Wildstein, Nieopisana Solidarność, „Rzeczpospolita” 22 listopada 2010; zob. także W. Czabanowski, B. Skrzypulec, Nieustająca świeżość przywiędłych nowinek. W odpowiedzi Bronisławowi Wildsteinowi, „Rzeczpospolita” 9 grudnia 2010; P. Rojek, Solidarność: ruch republikański, katolicki czy postmodernistyczny?, [w:], Polska Solidarności. Kontrowersje, oblicza, interpretacje, dz. cyt., s. 261–293.
  79. D. Ost, Solidarność a polityka antypolityki, Europejskie Centrum Solidarności, Gdańsk 2014.
  80. K. Mazur, Przekroczyć nowoczesność. Projekt polityczny ruchu społecznego Solidarność, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2017.
  81. Zob. np. Z. Krasnodębski, Demokracja peryferii, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2003; P. Śpiewak, Pamięć po komunizmie, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2005; D. Ost, Klęska Solidarności. Gniew i polityka w postkomunistycznej Europie, tłum. H. Jankowska, Muza, Warszawa 2007.
  82. Czego nas uczy Radio Maryja? Socjologia treści i recepcji rozgłośni, red. I. Krzemiński, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2009, zob. także P. Rojek, recenzja książki Czego nas uczy Radio Maryja?, „Pressje” 2010, nr 21, s. 234–237.
  83. R. Legutko, Triumf człowieka pospolitego, Zysk i S-ka, Poznań 2012.
  84. M. Zabdyr-Jamróz, Dlaczego prawica powinna kochać lewicę?, „Pressje” 2011, nr 25, s. 12–18.
  85. Forma polska, „Pressje” 2013, nr 34.
  86. A. Michnik, Kłopot, [w:] tegoż, Wściekłość i wstyd, Wydawnictwo „Zeszytów Literackich”, Warszawa 2005, s. 23–53.
  87. Zob. zwłaszcza J. Maciejewski, Forma polska, „Pressje” 2013, nr 34, s. 18-28; K. Suskiewicz, Polski hreczkosiej. Konserwatywne oblicze Gombrowicza, „Pressje” 2013, nr 34, s. 29-34; M. Suskiewicz, Gombrowicz, Wyszyński i Laski, „Pressje” 2013, nr 34, s. 89-105.
  88. P. Rojek, Awangardowy konserwatyzm. Idea polska w późnej nowoczesności, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2016.
  89. Zob. J. Woynarowski, Historia sztuki jako projekt ready-made, [w:] Materiał znaleziony w sztuce współczesnej, red. B. Burska, Akademia Sztuk Pięknych w Gdańsku, Gdańsk 2017, s. 113–148.
  90. Zob. P. Rojek, Naród, religia i sztuka współczesna. Od „Labiryntu” Janusza Boguckiego do „Epoki błękitu” Jakuba Woynarowskiego i Jakuba Skoczka, [w:] Przechwałki, pogróżki. Konflikt i jego mechanika w sztukach wizualnych w Polsce, red. Ł. Białkowski, P. Sikora, TRAFO Trafostacja Sztuki, Wydawnictwo Kolegium Sztuk Wizualnych Akademii Sztuki w Szczecinie, Szczecin 2019, s. 96–115.
  91. J. Woynarowski, recenzja książki P. Rojka Awanagradowy konserwatyzm, „Szum” 2017, nr 16, s. 207–210

Powiązane artykuły

15.04.2021

Nowy Napis Co Tydzień #096 / Gry z pamięcią (1). Wokół „Pamięci pamięci” Marii Stiepanowej

Wiele już lat temu Kinga Dunin, próbując wysnuć z ówczesnej naszej literatury obraz społeczeństwa polskiego, postulowała, aby każde przedsięwzięcie interpretacyjne poprzedzone był przedstawieniem „miejsca, z którego się czyta”. Jakkolwiek ryzykowne, a dla czytelników nieznośne, mogłoby być każdorazowe określanie, gdzie i w jakim stanie umysłowym znajdował się krytyk, gdy książkę pochłaniał – a więc preambuły w rodzaju: „Konwickiego czytałem na starym tapczanie, myśląc o majowej łące” albo „Ignacy Karpowicz przyprawiał mnie o ból zębów w poczekalni u dentysty” – to przecież lekturowy kontekst może mieć niekiedy faktyczny wpływ na sposób odczytania, może podawać interpretacyjne klucze, a w skrajnej postaci świadczyć może nawet o pewnej nieprzypadkowości zbieżnych ze sobą zdarzeń, o zjawisku „rymowania się rzeczy”. Tak jest, jak sądzę, właśnie w tym wypadku. Wyznaję zatem, że obie powieści, o których zamierzam tutaj napisać – Pamięci pamięci Marii Stiepanowej i Pod słońcem Julii Fiedorczuk – czytałem na wakacjach spędzanych w szerokim rodzinnym gronie. A więc w czasie odświętnym, na tle pozbawionego bezpośrednich spotkań pandemicznego roku 2020, zupełnie wyjątkowym. A więc w przestrzeni bycia razem, w przestrzeni zabawy, w której wspomina się rodzinne anegdoty, śmieje się z po raz setny powtarzanych dowcipów. A więc w świecie, którego porządek ustanawiają kobiety – wiodące prym zarówno w organizowaniu przeżywanego czasu, jak i w snuciu wspomnieniowych opowieści. Tak, były to lektury zanurzone – co do czytelniczego kontekstu – w swoistym, żywym laboratorium rodzinnej wspólnoty i wspólnej pamięci.

Wziąwszy to pod uwagę, może nie powinno mnie dziwić, że obie wspomniane wyżej książki, traktujące na swój całkiem odmienny sposób o fenomenie pamięci – napisane zostały przez kobiety. Podobnie jak większość innych ważnych książek, które z tymi dwiema pozostają w dialogicznej zależności. Wszystkie one orbitują wokół wielkich tematów: historii, pamięci, tożsamości indywidualnej i zbiorowej. Doprawdy nie da się dziś myśleć o tych sprawach bez uwzględnienia optyki, którą podarowały nam autorki ostatniego półwiecza. Wiele minęło lat od prekursorskich prac Hanny Arendt, które poza wszystkimi innymi wymiarami przyniosły także kobiece spojrzenie na historię i jej problemy moralne; więcej jeszcze od śmierci Simone Weil – autorki Zakorzenienia – ale również niemało dzieli nas czasu od kanonicznych w XXI wieku publikacji Joan Kelly (autorki Did Women Have a Renaissance?, która zapoczątkowała w historiografii nurt tak zwanej „herstorii”) czy Simony Cerutti (koordynującej w latach 80. serię wydawniczą poświęconą „mikrohistoriom”). Nie budzi dzisiaj wątpliwości, jak wiele – dzięki kobietom – napisano o historiach prywatnych i lokalnych, a także o rozmaitych, nieporuszanych wcześniej, wątkach wielkiej historii, na czele z historią Zagłady.

Dokonania te, multiplikujące się w zawrotnym tempie – czego dowodem są także interesujące mnie tu powieści, wydane odpowiednio w 2017 roku (Pamięci pamięci; polskie tłumaczenie w 2019) oraz w 2020 roku (Pod słońcem) – tworzą dziś coś na kształt ogromnej struktury dla indywidualnej i społecznej wyobraźni, która ustawia nasze myślenie o przeszłości w każdym jej wymiarze. Choć może słowo „struktura” nie najlepiej tu pasuje, bo jest to zjawisko w swej istocie niestrukturalistyczne, a ponowoczesne, rodzaj postmodernistycznego kolażu lub, by użyć modnego, wieloznacznego terminu – patchworku. Jakiejś niezmierzonej patchworkowej materii, która otula nas z każdej strony. Składa się ona z niezliczonych zdjęć, wspomnień, z milionów przywoływanych biografii, wyciąganych z zapomnienia punktów na mapie – podawanych w rozmaitej formie i stylistyce, w mnogości perspektyw, za pośrednictwem filtrów zrobionych z różnorodnych autorskich wrażliwości. Celem tego ogromnego zjawiska złożonego z pojedynczych, indywidualnych aktywności – jakkolwiek trudno mówić o celu czegoś, co jest w dużej mierze wynikiem działań nieświadomych, nienastawionych na żaden konkretny efekt – byłaby jakaś wielka synteza historycznej pamięci wszystkich współczesnych.

*

Jedną z najzdolniejszych uczennic Historii i Pamięci, przynajmniej na wschód od Łaby, jest bez wątpienia Maria Stiepanowa. A jej powieść sama w sobie stanowi niemały zbiór tego wszystkiego, co służyć ma przywracaniu przeszłości.

Punkt wyjścia jest raczej niepozorny. Pamięci pamięci zaczyna się bowiem tak: umiera ciotka, a narratorka, jej bratanica, zostaje spadkobierczynią pozostałej po niej „masy przedmiotów i przedmiocików, którymi było zastawione jej małe mieszkanie”. Spadek ów staje się przepustką do rodzinnej historii.

Znamy dobrze ten modny w dzisiejszej literaturze schemat. Rzeczy należące do kogoś bliskiego, dawne zdjęcie, stary dom lub zegarek dziadka – wywołują utrzymywaną w mrokach zapomnienia kaskadę przeszłych zdarzeń. A one z kolei, istniejąc – za sprawą opowiadającego tę historię – w nierozerwalnym uścisku z teraźniejszością, wpływają na zrozumienie spraw, które rozgrywają się tu i teraz. Jako mimo względnej nowości kanoniczny już, rodzimy przykład tego rodzaju literatury, przywołać możemy głośne i nagradzane Rzeczy, których nie wyrzuciłem Marcina Wichy. Ale podobnie dzieje się także w Fałszerzach pieprzu Moniki Sznajderman, w Domu z dwiema wieżami Macieja Zaremby Bielawskiego, w szeregu mniej znanych książek wspomnieniowych pisanych jak Polska długa i szeroka.

Mniej więcej przed ćwierćwieczem – pisze Ryszard Nycz w numerze „Tekstów Drugich” poświęconych polskiej pamięci – rozpoczął się memory boom (na Zachodzie parę lat wcześniej, w Polsce parę lat później), który dalej trwa w najlepsze, choć na horyzoncie pojawiać się już zaczęły pierwsze oznaki pamięciowego „znużenia”.

U nas tego znużenia chyba jednak jeszcze nie widać, co jest zrozumiałe, gdy uwzględnić wskazywane przez Nycza przesunięcie czasowe. Modę na wspominanie, na opowiadanie dziejów życia swojego i swojej rodziny obserwujemy nie tylko w polskiej literaturze najnowszej, ale także w kinematografii (na przykład film Niegdyś moja matka Sophii Turkiewicz), w fotografii (bogaty dorobek Mikołaja Grynberga, poprzedzający niejako jego działalność literacką z kilku ostatnich lat), w sztukach plastycznych (vide wystawa Pamięć. Rejestry i terytoria w Międzynarodowym Centrum Kultury w Krakowie), w archiwach historii mówionej. Podglebiem tej mody są prowadzone na masową, niespotykaną chyba dotąd skalę, prywatne poszukiwania rodzinnych korzeni, tworzenie drzew genealogicznych, wędrowanie po śladach starych metryk i zdjęć.

Ta sama siła napędowa wprawia w ruch książkę Stiepanowej. Autorka powiada nam wprost: „Od zawsze wiedziałam, że kiedyś napiszę książkę o rodzinie, przez pewien czas wydawało mi się to celem życia”. Także ten odruch rozumiemy bardzo dobrze, bo i nam serce mocniej bije, gdy poznajemy nieznane dzieje naszych przodków lub trafiamy na niewidziane nigdy zdjęcia pradziadków. Tak, jest w nas jakaś potrzeba, by poznawać swoje korzenie. Potrzeba naturalna być może, lecz możliwe także, że podsycana nastrojami epoki, w której żyjemy.

Powietrzem postpamięci – mówi Stiepanowa, odwołując się do popularnego od kilku dekad terminu oznaczającego pamięć przenoszoną na kolejne pokolenia – oddycha dziś cały współczesny świat z jego konserwatywnymi projektami i rekonstrukcjami: próbuje odzyskać great again, przywrócić stary porządek.

Lecz przywołaniem tego fragmentu wybiegamy być może zanadto wprzód. Pamięci pamięci zaczyna się przecież od rodziny, nie od przywracania starego porządku. Jeśli już coś chce autorka przywracać, to głos swoim przodkom, ponieważ, jak zauważa:

[…] to, że wszyscy ci ludzie, żywi i martwi, nie zostali zobaczeni, że życie nie dało im ani jednej szansy pozostania, zapisania się w pamięci, pobycia w świetle, że ich zwyczajność doprowadziła do braku zwykłego ludzkiego zainteresowania, wydało mi się niesprawiedliwe.

O swoich „niezobaczonych” protoplastach Stiepanowa zamierza opowiedzieć, nie zważając na ich nikłą rolę w dziejach świata, a może nawet wbrew wektorom zainteresowań oficjalnej historii.

Nie było wśród nich, rzecz jasna, ludzi sławnych […]. Byli lekarze, wielu lekarzy i inżynierów, byli architekci, […] byli księgowi i bibliotekarze. Pędzili bardzo spokojne życie, najpewniej na uboczu machiny historii.

Jakkolwiek umniejsza może nieco w tym miejscu autorka status społeczny swoich przodków – wszak architekt to jednak nie chłop pańszczyźniany – to faktem pozostaje, że sławni nie byli. Lecz okoliczność ta potęguje jedynie potrzebę przywołania ich życia. Sławni i wielcy zostali przecież zobaczeni, niektórych z nich oglądamy wręcz na co dzień, z natarczywą częstotliwością. Może więc, w imię zachowania równowagi, należy ukazać właśnie tych, którzy pozostawali w cieniu.

*

Gniazdo „żeńskiej” linii rodziny, której Stiepanowa poświęca znacznie więcej miejsca niż rodzinie ojca – ta proporcja ma dla jej opowieści istotne znaczenie – znajdowało się w centralnej Rosji. Było to: „zabite deskami miasteczko w powiecie arzamskim, dwieście z długim ogonem kilometrów od Niżnego Nowogrodu”. Poczinki – miasteczko o nic nie mówiącej nam nazwie, jakich w środkowej i wschodniej Europie tysiące, miasteczko bez szczególnych zasług, bez odznaczeń na kartach wielkiej historii, bez wielkich nazwisk sławnych ludzi, którymi można by się poszczycić.

Poczinki były miejscem, skąd wszyscy wyszli i dokąd nikt nie chciał wracać przez siedemdziesiąt czy ile tam lat. […] Rodzina, zdaje się, mieszkała tam wielka; niewyraźnie pamiętałam opowieści o braciach i siostrach, których było ponad dziesięcioro, fotografie powozów zaprzężonych w konie i drewniane zabudowy, a wszystko to przysłaniały późniejsze opowieści o niewiarygodnych przygodach urodzonej w Poczinkach mojej prababci Sarry Ginzburg.

Stiepanowa też chciałaby uciec z tego „zabitego deskami miasteczka”, ciągnie ją do opowieści o (mieszkającej już niebawem gdzie indziej) prababci Sarze – wszak jest to bodaj najważniejsza bohaterka tej książki – lecz my pozostańmy jeszcze przez chwilę w Poczinkach. W swej przeciętności mają one bowiem coś emblematycznego:

Na starej fotografii poczinkowski plac jest pusty, sunie wóz, zaprzężony w dwa konie, robotnik stoi przy wejściu do sklepiku, w tym samym miejscu grzebią rozzuchwalone kury. To było, zdaje się, bardzo spokojne miejsce na jednym z dalszych krańców świata; jarmark koński, na którym zbierała się cała gubernia, uważany był za główne wydarzenie i rozrywkę. Drewniane miasto zanurzone w ogrodach. Wszystko było nieduże, ale liczyło na uwagę, i obłe pagórki, które z szacunkiem nazywano wzgórzami, i rzeczka Rudnia, gdzie tak szczęśliwie znaleziono kieł przedpotopowego zwierzęcia o długości około dwóch arszynów i sobory w dobrym guście, i rozrastająca się obecność biurokracji – zbieranie podatków, nabór rekrutów, szynk, notariusz, towarzystwo oszczędnościowe. Abram Osipowicz Ginzburg powiększał swoją niemałą rodzinę właśnie tu, z dala od wielkiego świata: na uboczu.

Czy nie jest to świat znajomy? Czy nie jest to ta stara, dobra Rosja, którą znamy z Tołstoja, z Turgieniewa, z Bunina? Snujące się smętnie życie, niekończące się leśne drogi, osady ludzkie rozrzucone po tych niezmierzonych obszarach, przypominające jakieś koczownicze osiedla, gdzie wieś łączy się z elementami miasteczka, błotniste place i drogi, wyjęte jakby z innego świata sobory, udomowione elementy krajobrazu, w końcu także zdobycze cywilizacji: notariusz, bank, szynk oraz jedyny w swoim rodzaju świat urzędniczy, który onegdaj portretował Gogol. Jest w tym obrazku jakaś wyjątkowo nostalgiczna, przyjazna magia – gdy się odczytuje go w początkach XXI wieku. Atrakcyjność świata sprzed czasów szaleństwa, kapitalistycznego pośpiechu, rozbuchanych ambicji. Nad Poczinkami unosi się aura dziewiętnastowieczności w jej najlepszym wydaniu. I być może są one jednym z niewielu miejsc, które na kartach tej potężnej książki rosyjskiej autorki tak naprawdę ewokuje Rosję. Chyba że owa prawdziwa Rosja: chłopskie wozy, pociągi, samowary – to tylko konstrukt intelektualny, nasz ideał albo fantazmat, który z odległości półtora wieku tworzymy, niezasłużenie gloryfikując ubogą przeszłość. Dla równowagi pamiętajmy, że to przecież na niesprawiedliwościach tamtej epoki (na potwornym ucisku najniższych warstw choćby) wykiełkowała niewiele później rewolucja październikowa. A że – jak naucza Księga Przysłów – „pycha chodzi przed upadkiem” – nie dziwmy się zbytnio, że ukoronowaniem owego, pięknego rzekomo wieku, było poczucie wszechwiedzy i władzy, poczucie wyższości tego, co cywilizowane nad tym, co można poddać przemocowej opresji w imię postępu. Nie jest przypadkiem, że Jądro ciemności czy W pustyni i w puszczy powstały właśnie w okolicy przełomu wieków.

Epoka uważała się […] za oświeconą – czytamy w Pamięci pamięci – za górkę, na której zebrała się na koniec ludzkość, żeby z przyjemnością przyjrzeć się drodze, którą przeszła. […] Wystawy światowe i ich liczne kolony prezentowały widzom osiągnięcia ludzkości; ale publikę interesowały również jej ciemne strony.

Także Stiepanową bardziej zdają się interesować ciemne strony, czy może lepiej powiedzieć, mocniej powikłane ścieżki egzystencji, których w późniejszej, dwudziestowiecznej historii Rosji z pewnością nie brakowało. A jednak i u niej odzywa się gdzieniegdzie ta tęsknota za wiekiem XIX, za dawną, prostą Rosją, za pustym pocznikowskim placem. Mówi o tym z niejakim wstydem. Pozostaje nieufna wobec tego rodzaju sentymentów. Lecz wciąż, świadomie lub nie, nie jest w stanie porzucić owego tradycyjnego punktu odniesienia, mitu pięknego (choć może nudnego nieco) początku.

Stiepanowa nie ufa sentymentom – pisze Renata Lis w recenzji powieści – jednak i ona pochyla się nad dobytkiem martwych ludzi: „broszka z monogramem prababki, tałes prapradziadka, fotele, które cudem przeżyły właścicieli”, to rzeczy, od których „bije niezawodne ciepło ciągłości”.

Ciekawe i warte odnotowania wydaje się, że istnienie takiego punktu odniesienia, potrzeba owego „ciepła ciągłości”, może być istotna nawet dla ponowoczesnej, dwudziestowiecznej tożsamości, jaką reprezentuje Stiepanowa. Więcej nawet – tożsamość taka, którą zwykliśmy postrzegać jako kosmopolityczną i nietradycyjną – buduje dzisiaj swoje własne etymologie, stając się w istocie konserwatyzmem par excellence. Ale o tym później.

Na razie skonstatujmy jedynie, że tradycyjna – mówiąc umownie: dziewiętnastowieczna – Rosja jest jednym ze składników tożsamości Stiepanowej. Przyjmijmy także, że tożsamość można rozumieć nie jako rzecz daną, wynikającą z otoczenia historycznego i społecznego konkretnego człowieka i w gruncie rzeczy tylko nieznacznie zależną od niego, lecz jako efekt dekonstrukcji i rekonstrukcji, za sprawą których dochodzi do świadomego wyboru pewnych elementów owego otoczenia i budowy na ich podstawie własnej formy intelektualnej egzystencji. Jest to teza nieoczywista i wymagająca szeregu równoległych założeń, ale takie właśnie postrzeganie tożsamości zdaje się najbliższe autorce. Do tego również przyjdzie nam jeszcze powrócić.

*

Drugim składnikiem rodzinnej pamięci, który rekonstruuje Stiepanowa, są jej żydowskie korzenie.

Żydowska pamięć – powiada autorka– okazuje się więc wolna od konieczności zapamiętywania wszystkiego, co wydarzyło się w toku historii, wolna od wyboru tego, co znaczące i tego, co niekonieczne – wolna także od odsiewania tego, co nieistotne. Jej ograniczenia polegają na czymś innym; wymóg, by nie zapomnieć, łączy się z obowiązkiem, by się nie oderwać – w tym również od własnej historii […].

Ale wymóg by się nie oderwać, w XX wieku nakazywał Żydom, by pamiętać, pamiętać więcej, niż ludzka pamięć jest w stanie unieść. Bo jedynie w tej pamięci trwa zakorzenienie, jakakolwiek łączność z przodkami, którzy zostali eksterminowani. Na gruncie tej konieczności ukształtowały się kolejne pokolenia ocalałych z Zagłady, których Marianne Hirsch nazwała pokoleniami postpamięci.

Postpamięć – pisze amerykańska profesor urodzona w Rumunii – to relacja łącząca pokolenie biorące udział w doświadczeniu kulturowej lub kolektywnej traumy z kolejnym, które „pamięta” je wyłącznie dzięki opowieściom, obrazom i zachowaniom, wśród których dorastali. To doświadczenie zostało im przekazane w tak emocjonalny sposób, że wydaje się fundamentem ich własnej pamięci.

Zjawisko Zagłady zdaje się unieważniać różnice geograficzne. Po prostu nie ma na świecie żydowskich rodzin, które nie byłyby dotknięte, przynajmniej pośrednio, doświadczeniem Holocaustu. Za sprawą swojego totalnego, nieludzkiego charakteru doświadczenie to jest też w jakimś sensie uniwersalne. Gwasze tworzone w Nicei przez Charlotte Salomon, o której obszernie pisze Stiepanowa, mają w sobie tę samą grozę, opresję, zniewolenie, które da się wyczytać z powieści Imre Kertésza albo ze świadectw zachowanych w Archiwum Ringelbluma. Być może czyste zło jest proste, pozbawione odcieni, takie samo dla wszystkich – a oprócz banalności, którą dostrzegała w nim Hanna Arendt, cechuje je także schematyczność i uniwersalność. Byłby to także pośredni argument za bezsensownością tego, co stało się podstawą eksterminacyjnej polityki drugiej wojny światowej – rasowym różnicowaniem. Bo czy może być lepsze potwierdzenie równości ludzi niż fakt, że tak samo reagujemy na skrajne wartości moralne: na zło, na pozbawienie wolności, a z drugiej strony na władzę i na całkowite upodmiotowienie drugiego człowieka? Przykładem zrównania na płaszczyźnie tych ostatnich mogą być żydowskie, polskie albo ukraińskie oddziały, stworzone przez wojska Rzeszy, które niejednokrotnie prześcigały Niemców w ludobójczej gorliwości. Apologeci i krytycy odpowiedzą zaraz, że żydowskie i ukraińskie – to może, ale polskie na pewno nie, albo przeciwnie, że Ukraińcy – szlachetni, a Polacy i Żydzi – wiadomo. Ale przecież nie o narodowość tutaj chodzi. Chodzi o – jak to pokazywał w kilku mikroportretach oprawców w Życiu i losie Wasilij Grossman – zawieszenie właściwego człowiekowi osądu moralnego, o trywialne atawistyczne okrucieństwo. Jak długo jeszcze będziemy w dyskurs o Zagładzie (i innych zagładach ludzkości) wplatać racje narodowe, bajdurzyć o narodowych charakterach, o winach i zasługach? Jak długo rasowe (albo inne) stereotypy będą przesłaniać nam przerażający fakt, że każdy każdemu mógł zrobić to, co Niemcy zrobili Żydom? Czy jednak uniwersalność Holocaustu przybliża nas do jego zrozumienia? Innymi słowy – czy zwykliśmy rozumieć to, co pozbawione jest konkretnych, jednostkowych konturów?

Wbrew temu, co powiedzieliśmy, istniały przecież jakieś geograficzne uwarunkowania żydowskiego losu. Mając świadomość siły stereotypu, tego, jak „wyglądają Żydzi z dowcipów i brudnych ulotek” – pokazuje nam Stiepanowa ów konkretny, rosyjski kontekst, w którym przyszło żyć jej żydowskim przodkom. Owszem, odnajdujemy w nim te wszystkie elementy, które tak dobrze znamy z całej przedwojennej Europy: pogromy, dyskryminacyjną politykę, stopniowe budowanie aury antysemityzmu. Stiepanowa wspomina, że „wieści o pogromach rozchodziły się po południu Rosji jak zaraźliwa choroba”. Prawdą jest jednak i to, że prawie wszyscy przodkowie autorki przetrwali drugą wojnę światową, a jeśli nawet wtedy umierali, to nie w Auschwitz albo na Majdanku. A było to możliwe dlatego, że – przynajmniej w czasie wojny i w jej okolicach – Żydzi żyć mogli w Rosji we względnym spokoju (pisze o tym na przykład Timothy Snyder, choć od Grossmana wiemy, jak kruchy był to spokój i ile podskórnego antysemityzmu kryło się w myśleniu politycznym otoczenia Stalina; po wojnie ujawnił się on podczas sfingowanej sprawy „lekarzy-morderców” oraz w projekcie wielkiej zsyłki Żydów na Syberię, którego realizację przerwała śmierć wodza).

Takie już są paradoksy wielkiej historii: jedno z najbardziej zbrodniczych państw XX wieku, które zagłodziło na śmierć połowę Ukrainy, a później urządziło czystki na swoich towarzyszach – było w latach 1939–1945 najbezpieczniejszym w Europie miejscem dla potomków Abrahama. Nawet jeśli nie było w tym działaniu żadnych szlachetnych motywacji, to sowiecka Rosja mogła zapewnić Żydom coś, czego my, znalazłszy się pod okupacją, zapewnić im nie mogliśmy. Czy nie należałoby wobec tego – nie umniejszając oczywiście wagi innych grzechów Sowietów – poczytać im to za szlachetną zasługę? I czy my sami nie powinniśmy wypomnieć sobie słabości, która sprawiła, że w chwili próby nie byliśmy w stanie obronić własnych obywateli przed unicestwieniem? Jeżeli rację ma Andrzej Leder, pisząc o powojennym budowaniu Polski na wyparciu żydowskiej krzywdy, to czy podstaw tego wyparcia nie należałoby szukać właśnie w tej bezsilnej słabości czasów wojny i poczucia winy za nią?

Jakkolwiek nienajgorsza była wojenna kondycja rosyjskich Żydów, to jednak w szerszym planie czasowym dotyczyły ich te same procesy, które sterowały losami narodu wybranego w całej Europie początków dwudziestego stulecia.

Trzy oczywiste wyjścia-wybory – konkluduje Stiepanowa – stojące przed dziećmi przełomu wieków nie różniły się bardzo między sobą. Rewolucja, asymilacja, syjonizm, oto one, jak trzy figury alegoryczne, stojące na frontonie opustoszałego budynku.

W każdym z tych wyborów mieli swój udział przodkowie autorki. Najmniejszy w syjonizmie, i być może należałoby również tu upatrywać pewnej specyfiki geograficznej. Asymilacja była im niejako dana w pakiecie z sukcesem finansowym: przemysłowcy, bogate mieszczaństwo zbierało się w osobną klasę dużo wcześniej niż na przełomie wieków. I jako ta klasa – którą niebawem szczególnie upodobał sobie Marks – stawało się ofiarą kolejnych odsłon rewolucji; fabrykę należącą do prapradziadka autorki Izraela Guriewicza znacjonalizowano w 1918 roku.

*

Ale najbardziej żywą i – jak się zdaje – najbardziej inspirującą dla autorki tradycją, była obrana przez kilku przedstawicieli jej rodziny ścieżka rewolucyjna. Ucieleśnieniem tej ścieżki staje się życiorys prababki Sarry Guriewicz. Córka bogatego kupca, osoba ambitna i w jakimś sensie wyzwolona, zostaje wciągnięta w intelektualny wir epoki. Uczestniczy w niekończących się spotkaniach młodzieży, na których z zapałem wygłaszane manifesty, krążące w powietrzu idee, mieszają się z papierosowym dymem i słowami rewolucyjnych pieśni, takich jak „Wyrzekam się starego świata…!”, którą – przywołując echa tamtego czasu – wspominała Marina Cwietajewa. Za sprawą tych spotkań, a pewnie nie tylko z tego powodu, Sarra trafia prawdopodobnie do Twierdzy Pietropawłowskiej; prawdopodobnie, gdyż autorce nie udaje się bezsprzecznie potwierdzić wielu faktów z życia prababki, które zajęły poczesne miejsce w rodzinnej mitologii. Staraniem rodziny – znów należałoby dodać: prawdopodobnie – zostaje uwolniona i wysłana na emigrację. Studiuje medycynę na Sorbonie, we Francji spędza siedem lat, skąd wraca do Rosji, by wieść trudne życie „bezpartyjnej bolszewiczki” w coraz bardziej partyjnym kraju, nie zniechęcając się jednak i nawet na starość patrząc na świat z „ostrą, owadzią wytrwałością”. Ale jest to już część dalszej historii, przynależnej do innej epoki.

Tymczasem trzeba nam jeszcze pochylić się nad owymi latami rewolucyjnymi i studenckimi. Wtedy bowiem wykuwa się to wszystko, co ukształtuje prababkę i uczyni życiorys jej tak atrakcyjnym dla prawnuczki. Warto od razu dodać, że i dla Stiepanowej doświadczenia Sarry Guriewicz mają charakter formacyjny, nieledwie osobisty. Skłonni bylibyśmy wręcz stwierdzić, że doświadczenie to stoi w centralnym punkcie tożsamościowego konstruktu autorki i łatwo wytyczyć wiele wspólnych im linii powinowactw. Tak jakby Stiepanowa chciała powiedzieć: zobaczcie, oto, skąd się wzięłam.

Czy rzeczywiście – w sensie intelektualnym – Maria zrodziła się z Sarry, czy też jest to tylko dopisana ex post atrakcyjna etymologia podpierająca własne poglądy autorki? Nie ma to może aż tak dużego znaczenia, bo w istocie Sarra staje się symbolem pewnej uniwersalnej drogi, którą może przejść nowoczesna kobieta; drogi od tradycji do kosmopolityzmu, od społecznych norm do społecznej i indywidualnej wolności, od patriarchatu do feministycznego wyzwolenia. Jest to droga, którą warto prześledzić, bo mówi ona tyleż o pewnych, dawno minionych zjawiskach historycznych, co pozwala lepiej zrozumieć sprawy całkiem współczesne. Nie mając dostępu do intelektualnych peregrynacji swej prababki, obudowuje je Stiepanowa biografiami w jakiś sposób podobnymi: życiorysem i wspomnieniami Mandelsztama, Achmatowej czy przywołanej już Cwietajewej. Robi to zresztą z pełną świadomością i, jeśli można się tak wyrazić, premedytacją:

Gdzieś tu trzeba by powiedzieć, że tak, zdaję sobie sprawę, co teraz robię – i dlaczego smaruję gruby rodzinny suchar kosztownym masłem ubitym przez innych. O żadnym z tych ludzi nie ma choćby słowa w korespondencji moich domowników i ile by się nie podlewało jej cudzymi historiami, opowieść się nie rozrośnie. […] przyozdabiam moją Sarrę w zapożyczone barwy, wzięte od tych, którzy jak w przysłowiu nawet koło niej nie stali, i próbuję zrobić z niej sąsiadkę ludzi, o których wiem sto razy więcej niż o niej.

Jednak ta kontekstowa, kulturowa metoda nie odbiera wartości historyczno-intelektualnym poszukiwaniom Stiepanowej. Przeciwnie, dodatkowo je uniwersalizuje, zachowując pożądaną proporcję pomiędzy tym, co jednostkowe i konkretne a tym, co współdzielone i pokoleniowe. Nie pozwala osunąć się w mętne wody pojedynczych biografii – których nieopacznie dotykając, autorka czuje się, jakby „pływała po tafli czarnego nieprzejrzystego jeziora w jakiejś lichej łupinie, pochylając się nad samą wodą, i bezbarwne pagórki głów podnosiły się z dna” – lecz unika także mielizn nadmiernych uogólnień i historycznych klisz.

*

Metafora drogi, która narzuciła się nam niejednokrotnie przy opisie dziejów prababki Sarry i jej współczesnych, ma swoje głębsze uzasadnienie i nie jest tylko pustą, stylistyczną figurą. Wystarczy przypomnieć sobie biografie Mandelsztama, Cwietajewej czy Borisa Pasternaka. Podróże, najczęściej wieloletnie, po zachodniej Europie stają się dla nich swoistym doświadczeniem pokoleniowym, istotnym elementem intelektualnego coupage. Jedna z bohaterek powieści Wasilija Grossmana wspomina:

Sofia Osipowna Lewinton myślała czasem o tym, co było kiedyś – o pięciu latach na uniwersytecie w Zurychu, o letniej podróży do Paryża i Włoch, o koncertach w konserwatorium […].

Każda epoka i każda społeczność ma swoją wersję Grand Tour – intelektualistom rosyjskim urodzonym w końcówce XIX stulecia przypadła w udziale podróż o wyjątkowo bogatym programie. Marszruta jej jest powszechnie znana: Niemcy, Francja, Włochy. Zawartość filozoficzna i artystyczna onieśmiela swoją rozległością; czego tam nie było – socjalizm, modernizm i awangarda, Nietzsche, ekspresjonizm, Hegel i Freud – skondensowana w pigułce znaczna część naszej dzisiejszej, ponowoczesnej intelektualnej tradycji. Nie powinno więc dziwić, że ludzie ukształtowani w takich warunkach rozbłyskali później na firmamencie rozmaitych sztuk. Była to Europa – jak pisze Stiepanowa – „którą [Mandelsztam] będzie wspominać przez całe życie, dopóki jego pamięć nie skompresuje się w wielkich wierszach lat trzydziestych”.

Nie sposób zaprzeczyć, że i nasza epoka ma swoją Grand Tour. Niestety jednak, zdaje się, nieco uboższą i mniej wartościową – choć epatującą pozornym rozmachem, wielością możliwości, miejsc do odwiedzenia, sposobów na uprawianie turystyki. Ogrom ten zawiera w sobie, w przeciwieństwie do przywoływanych wcześniej wojaży i ich nomen omen entourage’u, pewną wtórność. Chce tak bardzo być wszystkim, że staje się niczym. Jedyne, co może, to wciąż i wciąż rozpamiętywać minione. Bo nie chodzi już o podróż w celu poznania prądów współczesności. Celem peregrynacji staje się powrót do przeszłości.

[…] stary świat wystąpił z brzegów – czytamy w Pamięci pamięci – i zatopił codzienność; poszukiwanie straconego czasu stało się głównym zajęciem – i ludzie wokół mnie zapamiętale oddali się czytaniu, pisaniu i wyjaśnianiu stosunków z dniem wczorajszym […] „Pojechać i zobaczyć”: tym byli zajęci wszyscy, jakby niczego innego nie można było wymyślić, jakby chodziło o nowy rodzaj grand tour, wielkiej podróży po Europie, obowiązkowej dla człowieka z wykształceniem i środkami.

Stiepanowa jest tego świadoma, a jednak sama ulega współczesnej modzie na podróżowanie. „Zaczęłam podróżować, gdy tylko pojawiła się taka możliwość, i do dziś nie mogę się zatrzymać” – mówi. Tak, jakby wpływ ducha epoki był silniejszy, jakby – żyjąc w początkach XXI wieku – nie dało się uniknąć presji pozostawania w ciągłym ruchu, podobnie jak nie da się uniknąć manii utrwalania wszystkiego na niezliczonych zdjęciach, selfie i nie-selfie.

To nowa wersja społeczeństwa spektaklu – powiada Wojciech Burszta w artykule Upamiętnianie jako forma praktyki kulturowej – której ideałem zdaje się być konieczność i pragnienie przekazywania wszystkich wytworów kulturowych za pośrednictwem ekranu. […] W tej formie kulturowej partycypacji wszyscy – w pewnym sensie – nieustannie się „upamiętniają”.

Ta aporyczna potrzeba natrętnego ruchu i równie natrętnego znieruchomienia poprzez zatrzymywanie na fotografii wszystkiego – od rozmaitych min po talerze kolejnych posiłków – będzie być może opisywana kiedyś jako dziwna równowaga naszej epoki. Jakkolwiek mowa tu o aktywnościach przeciwstawnych – gonitwie i bezruchu, przeskakiwaniu czasu i jego zamrożeniu – obie one świadczą w tym przypadku o potrzebie ucieczki: od otaczającej nas rzeczywistości w przeszłość. Są więc ucieleśnieniem zmienności, lecz nie takiej, która odkrywa nieznane nam jeszcze obszary przyszłości. Zmienność podróżowania i selfie staje się peregrynacją po zamkniętym kole, dążeniem w tył.

Potrzeba zapisu – czytamy w Pamięci pamięci – stojąca za selfie (tym ostatecznym uosobieniem wiary w zmienność), jest przekonana, że oblicza dzisiejszego i jutrzejszego dnia są nieskończenie różne – i że rozwój sprowadza się do ścieżki filmowej, wyłożonej tysiącami chwilowych śladów.

Paradoksem manii fotografowania (i zapisywania zdjęć) jest właśnie iluzja rozwoju i ruchu, która uniemożliwia dostrzeżenie, że ruch ten jest w rzeczywistości zjadaniem własnego ogona. Parafrazując znaną frazę Marii Janion: tracimy życie, żyjąc tym, co umarłe. Bo fotografia jest dla Stiepanowej, tak jak dla Susan Sontag, namacalnym dowodem przemijania.

Robiąc zdjęcie – pisała Sontag w O fotografii – stykamy się ze śmiertelnością, kruchością, przemijalnością innej osoby lub rzeczy. Właśnie dlatego, że wybieramy jakąś chwilę, wykrywamy ją i zamrażamy, wszystkie zdjęcia stanowią świadectwo nieubłagalnego przemijania.

Ale podobnie – prowadząc dalej rozważania Stiepanowej – moglibyśmy ocenić inne, niekoniecznie związane ze zjawiskiem selfie, aktywności naszych współczesnych. Bo czy przesuwanie coraz większych partii swojego życia ze sfery realnej do wirtualnej nie oznacza rezygnacji z doświadczenia na rzecz utrwalania gestów? Gesty te – w postaci rozmaitych komentarzy i innych działań w przestrzeni Internetu – już w momencie ich wykonania stają się martwe, a dalsze reakcje nań – czyli gesty kolejnych użytkowników (żeby wykorzystać określenie z tego pozbawionego polotu slangu) – nie są przecież trwaniem we wspólnym przeżyciu, a jedynie kontemplacją minionego. Także działalność aktywistyczna (czy polityczna) – tak szeroko rozgrywane w owej wirtualnej przestrzeni – stają się w dużej mierze wielokrotnym mieleniem tych samych gestów, zamiast konkretnym, realizowanym w materialnej rzeczywistości, działaniem. Zacytujmy raz jeszcze Wojciecha Bursztę:

[…] digitalne mega-archiwum […] Jego zbiory mają jednak paradoksalną naturę – im więcej multimedialnych danych jest potencjalnie dostępnych, tym większe niebezpieczeństwo kulturowej amnezji. Dzieje się tak z tego prostego powodu: informacja i wiedza, zgromadzona i zawsze dostępna dla potencjalnych użytkowników, jest ledwie wiedzą „martwą”, gdyż jest w stanie „ożyć” tylko w momencie, kiedy może posłużyć jako funkcja pamięci, a to wymaga wcześniejszej decyzji – co warto właściwie pamiętać, co wybrać z oceanu możliwości, jak przefiltrować rzeczy o walorze fundacyjnym od tzw. „bieżączki” informacyjnej. Jest bowiem faktem, że kultura globalnych mediów, nazywana metakulturą nowości, odgrywa najistotniejszą rolę, zarówno jako ekspresja, jak i siła napędowa dzisiejszego „boomu pamięciowego”.

Jest to, jak się zdaje, zupełne przeciwieństwo nastawienia leżącego u podstaw ruchów awangardowych i rewolucyjnych, w których cała energia była skierowana na wytworzenie nowych wartości: artystycznych, filozoficznych, społecznych. Ducha tego nastawienia dobrze chyba oddaje taki oto fragment ze Zgiełku czasu Osipa Mandelsztama (skądinąd także traktatu poświęconego pamięci):

Pamięć moja jest wrogo nastawiona do spraw osobistych. Gdyby to ode mnie zależało, wspominając przeszłość, krzywiłbym własną twarz. Nigdy nie mogłem zrozumieć Tołstojów, Aksakowów, wnuków Bagrowa, zakochanych w rodzinnych archiwach, przechowujących epickie wspomnienia o własnym domu. Powtarzam – nie mam przychylnej pamięci. Moja pamięć jest wrażebna i nie pracuje nad odtworzeniem, lecz nad odsunięciem przeszłości.

Tak, pamięć pokoleń urodzonych na przełomie XIX i XX wieku miała odmienną naturę niż pamięć ich ojców i dziadów (tudzież matek i babek) – zamiast powtarzać rytuał, miała być twórcza, nieograniczona i nieszablonowa, wrażebna (czyli wrażliwa), ale nie sentymentalna. W tym być może należałoby szukać wytłumaczenia, dlaczego losy prababki Sarry odtwarzać musi Stiepanowa z kontekstów, zestawień, świadectw cudzych. Niechęć do rozpamiętywania własnej biografii czy w ogóle przeszłości była cechą właściwą jej i pokoleniu, do którego należała. Sentymentalizm to zaprzeczenie działania. Nostalgia to porzucenie marzeń o budowaniu lepszej przyszłości. Innymi słowy, wielka protoplastka autorki nigdy nie byłaby ową charyzmatyczną Sarrą, która z córki poczinkowskiego kupca stała się paryską lekarką i „bezpartyjną bolszewiczką”, gdyby życie spędziła na rozpamiętywaniu minionego i zostawiła po sobie obszerne pamiętniki.

*

Mówiąc o intelektualnych korzeniach Stiepanowej, nie sposób pominąć jeszcze jednej tradycji. Jakkolwiek wspominaliśmy o tym w powyższych rozważaniach, powiedzmy to jeszcze raz, wprost – chodzi o XX-wieczny feminizm i o emancypację.

Było jeszcze coś innego, to, co otrzymałam w spadku i co miało związek z samą konstrukcją tej historii, z tym jak i przez kogo była opowiadana. To kobiece wyobrażenie naszego rodu jako szeregu silnych, stojących osobno (kamieniami milowymi na trakcie stulecia) kobiet: ich losy przedstawione były ze szczególną powagą, to one, trzymając się jedna drugiej i jedna w drugą przechodząc, tworzyły wspólny plan wspólnej wielogłowej fotografii.

Ten krótki fragment zawiera w sobie kilka elementów niezmiernie ważnych dla Pamięci pamięci. Po pierwsze, wynika z niego – co już skądinąd wiemy – że kręgosłupem rodziny autorki były kobiety. Po drugie, co także nie jest tajemnicą, że wiele z tych kobiet odznaczało się nietuzinkową osobowością. Mówiono więc o nich z powagą, w przeciwieństwie do tego, jak wspominano mężczyzn, którzy stanowili nieledwie plan tej „wspólnej wielogłowej fotografii”. Po trzecie zaś – ów genealogiczny matriarchat ma znaczenie również dla „konstrukcji tej historii”, sposobu prowadzenia narracji, co wiąże się oczywiście także z osobami narratorek. Powiedzieć moglibyśmy – i zgadzałoby się to częściowo z moimi amatorskimi rozważaniami na kanwie rodzinnych wakacji – że jest to historia prywatna opowiadana przez kobiety, opowiadana kobietom, za główne bohaterki mająca także kobiety.

Można by na to spojrzeć – gdybyśmy założyli tak modne w naszej epoce ideologiczne okulary – jako na przejmowanie narracji. Zwycięstwo w niby odwiecznej walce pomiędzy płciami. Oto historia, będąca zawsze domeną mężczyzn, przez nich robiona i opowiadana – zostaje odbita przez kobiety, które dotąd były jedynie jej statystkami lub wręcz niewolnicami. Role społeczne zostają przekroczone, a ponieważ narracja steruje nie tylko naszą teraźniejszością, ale również przeszłością i przyszłością – zawłaszczanie idzie w obu tych kierunkach: kreśli wizję nowego wspaniałego świata z równymi płacami i rzeczownikami rodzaju żeńskiego, jednocześnie reformując przeszłość, wypaczoną przez antagonistów. Moglibyśmy również uzupełnić opis tej genderowej rekonkwisty o konteksty historyczne i społeczne: pierwiosnki emancypacji, które przyniosła rewolucja październikowa („Rewolucja październikowa – pisał Trocki – rzeczywiście spełniła swój obowiązek wobec kobiet”) i następujące po niej lata; wyciszenie w czasach wojny wielkoojczyźnianej, jednej z odsłon odwiecznej zabawy niedojrzałych chłopców; trudne lata Rosji radzieckiej, i niewiele łatwiejszy okres po pierestrojce, okres siermiężnego Jelcyna i jego maczystowskiego następcy, który za sprawą ogólnoświatowych ruchów emancypacyjnych przynosi jednak (nie ów następca, ale okres jego rządów) – nawet w Rosji – uwolnienie kumulowanej przez dziesięciolecia feministycznej energii. Patrząc na to w ten sposób – gotowi bylibyśmy przypisać Stiepanową do tej samej ligi, w której grają Pussy Riot czy – powiedzmy – Julia Cwietkowa.

Na szczęście jednak Pamięcipamięci nie daje wiele powodów do takiego zaszeregowania. Jest to bowiem rzecz pozbawiona, na swym najgłębszym poziomie, jakiegokolwiek nastawienia antagonistycznego. I to nie tylko w omawianym tutaj wymiarze. Tak samo jest, gdy mowa o sowieckich nacjonalizacjach, pogromach w Odessie, nawet o Holocauście. Niezależnie od tematu i emocjonalnego ładunku, który jest mu przypisany, autorka próbuje utrzymać się na spokojnych, choć podmywanych od zewnątrz, wodach humanistyki rozumiejącej; nie wyzbywając się wrażliwości, próbuje unikać moralizatorstwa. Co więcej, w swoich historyczno-społeczno-literacko-artystycznych poszukiwaniach na równych prawach traktuje Cwietajewę i Mandelsztama, Sontag i Sebalda, Charlotte Salomon i Rafeala Goldinga – a męskie świadectwa potrafi wykorzystywać nie tylko wtedy, gdy są one potwierdzeniem patriarchalnych uprzedzeń. W końcu – choć jednym z ulubionych zdjęć Stiepanowej pozostaje fotografia, na której „kobiety rodziny Ginzburg, od najstarszej do najmłodszej, stoją jedna za drugą, gęsiego, patrzą w obiektyw z półobrotu” – to przecież i swoich męskich przodków potrafi traktować z czułością lub przynajmniej z pobłażliwością, niektórym z nich – jak na przykład młodemu Lodikowi, który, zginąwszy pod Leningradem, stał się emblematem ofiar Wojny – poświęcając w książce niemało miejsca. Równolegle, gdy mówi o kobietach, nie podkreśla jedynie ich silnych osobowości; gotowa jest przyznać, że jej babcia Lola była „sercem domu […] przez wszystkich kochana, wszystkich kochająca, piecząca ciasto za ciastem, wyszywająca obrus za obrusem, znająca wszystkich, pamiętająca wszystko, trzymająca całą ogromną rodzinę z jej dalszymi i bliższymi rozgałęzieniami na odległość objęcia: blisko serca”. Nawet prababka Sarra – ów symboliczny, emancypacyjny spiritus movens – miewa w tej opowieści iście matczyne odruchy:

W tym czasie w Jałutorowsku Sarra zbierała rodzinę pod swoje skrzydła. Nie było w tym ani wyrachowania, ani szczególnej szlachetności – raczej zwykły instynkt roju, który potrzebuje pewności, że wszyscy swoi są bezpieczni, blisko, w cieple.

Być może właśnie dzięki temu, że narracja Stiepanowej nie przytłacza nas wielkością kulturowych olśnień i genderowych iluminacji – my, męscy jej czytelnicy – zamiast czuć się wdeptanymi w wojenną glebę i wykasowanymi z porządku dziejów, potrafimy docenić perspektywę, jaką przynosi ta proza. Tym bardziej, że jest to perspektywa, do której nie mieliśmy dostępu dopóty, dopóki kobiety nie zaczęły opowiadać nam przeszłości. Nie przekreśla ona, jak sądzimy, tej dobrze nam znanej historii bitew i bohaterskich czynów, ale uzupełnia jej niepełny przecież obraz. Czy nie jest wręcz tak – chcielibyśmy spytać, podnosząc nieśmiało rękę – że historia rodzinna, historia osobista albo wielka historia w jej detalicznych wymiarach – tylko przez kobiety może zostać z taką wyrazistością dostrzeżona i opisana? Swietłana Alesiejewicz, Oksana Zabudżko, a teraz Maria Stiepanowa – żeby pozostać przy omawianych tutaj szerokościach geograficznych – są na to wspaniałym dowodem.

*

Rosja, żydowskie pochodzenie, rewolucja i feminizm – byłyby to zatem podstawowe składniki rodzinnej pamięci Stiepanowej. Ale jednocześnie są one – obok poszczególnych fragmentów biografii jej przodków – jedynie punktem wyjścia do bardziej fundamentalnych i ogólnych rozważań. Bo, jak sama pisze, „książka o rodzinie wyszła zupełnie nie o rodzinie, o czymś innym. Najwidoczniej o mechanizmie pamięci i o tym, czego ona ode mnie chce”. Nie każdej metatekstowej, odautorskiej deklaracji tego rodzaju musimy z miejsca wierzyć, ale tutaj Stiepanowa trafia w punkt.

Oryginalnych interpretacji dzieł – pisze Renata Lis – artefaktów i zdarzeń jest u Stiepanowej nieskończona ilość i to one są główną treścią książki – wydobywają temat pamięci w taki sposób, jak fasety odkrywają kamień.

Bez wątpienia książka ta to wielkie studium poświęcone pamięci, pewna summa dokonań epoki spod znaku memory boomu, a jednocześnie rozrachunek z tymi dokonaniami i próba wyciągnięcia z nich konsekwencji. Że są to konsekwencje zgoła odmienne od sentymentalnych pocieszeń wyczytanych z historii przodków – przyjdzie nam przekonać się bardzo niedługo.

Dla zrozumienia rozważań Stiepanowej o pamięci kluczowy wydaje się fakt, jak definiuje ona przeszłość i jak postrzega jej relacje ze współczesnością. Przypomnijmy przywoływane już cytaty: „powietrzem postpamięci oddycha dziś cały współczesny świat”, „stary świat wystąpił z brzegów i zatopił codzienność”. Przeszłość – zdaje się mówić autorka – jest jak ciężka gradowa chmura wisząca nad współczesnością albo jak bezkresne ciemne morze, po którym współczesność dryfuje.

Przeszłości jest nadmiar, i to powszechnie wiadomo; jej obfitość (którą porównuje się czy to do smyczy, czy to do potopu) przytłacza, jej napór zalewa każdą ilość poznawanego, i niemożliwa staje się wówczas ani kontrola, ani całościowe opisanie. Dlatego trzeba ją przywoływać do porządku, upraszczać i prostować, zapędzając żywą materię koryta narracji. Ilość i sprzeczność źródeł, tryskających strumykami z lewa i z prawa, wywołuje okropne mdłości, podobne temu zakłopotaniu, które ogarnia mieszczucha, podczas konfrontacji z naturą, taką, jaka jest, bez kaftana bezpieczeństwa.

A więc – przeszłość przytłacza, czyha na nas, współczesnych, jakby chciała nas pożreć. Ale jednocześnie jest ona bezwolna, nie ma własnego głosu, pozostaje zależna od nas, ba, może wydana zostaje na naszą pastwę. Stiepanowa porównuje ją do dzikiego lądu, który, owszem, można podbić i skolonizować, lecz nie sprawi to, że stanie się on bardziej oswojony, mniej groźny (przywołuje tym samym echo popularnej frazy zaproponowanej w 1985 roku, w tytule książki Davida Loventhala, Przeszłość to obcy kraj).

Przeszłość rozpościera się przed nami pod postacią ogromnego świata, zdatnego do kolonizacji: szybkiej grabieży i powolnej przebudowy. […] Teraźniejszość jest przekonana, że panuje nad przeszłością, jak kiedyś nad Indiami, wiedząc o niej tylko tyle, ile kiedyś wiedziano o Indiach, i pewnie nie zauważa pojawiających się tu i ówdzie widm, które ignorują granice państwowe.

Jeśli nie przeraża nas to w odniesieniu do mechanizmów pamięci zbiorowej – ale czy na pewno nie przeraża? – to przecież musi budzić zaniepokojenie, gdy pomyślimy, że to samo gotowi jesteśmy robić z „naszymi” zmarłymi. I – co więcej – że jest to rzecz społecznie dozwolona i powszechnie usankcjonowana, tak, jak kiedyś usankcjonowane były kolonizacyjne ciągoty najbardziej rozwiniętych państw świata. Marcin Wicha, recenzując Pamięci pamięci, stępia nieco ostrze tego zagadnienia. Gotowy jest widzieć władzę nad zmarłymi jako rodzaj literackiego chwytu:

Ale pomyślmy o władzy, po którą sięga autorka. Teraz może ukształtować tych, którzy ją kształtowali. Stworzyć tych, którzy ją stworzyli. Zredagować ich losy. Wyretuszować charaktery. Ulepić postaci, które pod znajomymi imionami rozpoczną życie bohaterów literackich. Tam, gdzie kiedyś byli żywi ludzie, teraz pojawią się ucharakteryzowani aktorzy, w silikonowych maskach i mistrzowsko odtworzonych fryzurach. Wkrótce zastąpią pierwowzory. Zalęgną się we wspomnieniach. Trzeba będzie z nimi żyć.

Dla Wichy liczy się przede wszystkim nasza perspektywa, skutki owego przekonwertowania przeszłości, które dotkną nas, „trzeba będzie z nimi żyć”. Ale przecież Stiepanowa patrzy w pierwszej kolejności na zmarłych i – jakkolwiek to zabrzmi – konsekwencje, które będą dotyczyć ich. I widzi tę sprawę dość dramatycznie:

A martwi nie mają żadnych praw; ich mieniem i losem może rozporządzać każdy, kto chce i jak chce. Podczas pierwszych miesięcy i lat przedsiębiorcza ludzkość próbuje zachowywać się przyzwoicie – zainteresowanie jeszcze ciepłymi detalami trzyma w ryzach, choćby ze względu na szacunek wobec żywych, rodziny i przyjaciół. Z biegiem lat zasady przyzwoitości, wspólnoty, copyrightu poddają się, jak wały pod naporem wody, i dziś odbywa się to szybciej niż kiedyś. […] Na początku nowego wieku martwi, ta niewidzialna i nieopisana większość okazała się nową mniejszością, głęboko zranioną, poniżoną, pozbawioną praw. […] To, co łączy przedstawicieli wszystkich mniejszości […] cudze przekonanie o tym, że ich podmiotowość jest niepełna.

Jest coś mrocznego w tym, że „martwi zgadzają się na wszystko, co z nimi robimy” i że fakt ten „prowokuje żywych, by posuwać się coraz dalej”. Postkolonializm uczy nas, że każde „posuwanie się dalej” ma swoje granice, a zło, które narasta z każdym kolejnym krokiem nigdy nie wyparowuje, pozostaje jedynie bombą z opóźnionym zapłonem. Zagadnienie to urasta do jednego z najważniejszych idei tej książki. Renata Lis – w recenzji Pamięci pamięci zatytułowanej A może umarli są dyskryminowani i czas walczyć o ich godność tak jak o prawa kobiet czy LGBT? – stwierdza: „Stiepanowa widzi martwych jako dyskryminowaną grupę mniejszościową i żąda ich wyzwolenia: upomina się o ich prawo do zapomnienia, wzywa do dekolonizacji przeszłości”. Oczywiście dostrzegamy różne mielizny tego efektownego wezwania i mamy świadomość pewnej karkołomności porównania zmarłych do Indian (choć tragiczna ironia sankcjonuje to porównanie na innej płaszczyźnie). Bo jak niby ocenić, czy zmarli cierpią, ponieważ zostali „pozbawieni praw”? Jakie to ma w ogóle dla nich znaczenie – gdziekolwiek po śmierci się znajdują – że tutaj, na ziemi ktoś rozporządza „ich mieniem i losem” tak jak chce? Może nadmierna antropomorfizacja nie służy tu obiektom opresji, które przecież nie funkcjonują w narzuconych im, ludzkich kategoriach – a służy jedynie nam, odpowiedzialnym za tę opresję, dla uświadomienia własnej małoduszności i braku wrażliwości (podobny mechanizm, choć w mniejszym stopniu, można znaleźć na przykład w animal studies czy ekokrytyce).

O ile jednak trudno sobie wyobrazić upomnienie się zmarłych o swoje prawa, jakieś ich nagłe upodmiotowienie się i zaistnienie w przestrzeni żywych – o tyle rosnący wpływ narastającej i przytłaczającej przeszłości na tę przestrzeń wydaje się wcale prawdopodobny. Zgodzilibyśmy się zapewne, że „kolonizowanie” przeszłości uczy nas mechanizmów opresji, zachęca do niegodziwości i nadużyć, do wykorzystania słabszego, nawet jeśli istnieje on jedynie w symbolicznej przestrzeni pamięci zbiorowej. Więcej nawet – mamy przykłady, jak manipulowanie ową pamięcią zbiorową prowadzi do kształtowania całkiem konkretnych zachowań konkretnych ludzi i – co wydaje się jeszcze groźniejsze – do modelowania życia na poziomie wspólnoty: państwa, narodu, czy mniejszych społeczności.

Tymczasem tyranie XX wieku zrozumiały – pisze Tzvetan Todorov w Nadużyciach pamięci, gdzie podaje także szereg egzemplifikacji historycznych – że do podboju ziem i ludzi potrzebne jest panowanie nad informacją i komunikacją, podeszły więc do zawłaszczania pamięci w sposób usystematyzowany i postanowiły przejąć kontrolę nad nią w najbardziej nawet ukrytych zakamarkach. Część takich projektów spełzła na niczym, lecz bez wątpienia wiele (a z istoty rzeczy nie możemy wiedzieć których) śladów przeszłości zostało skutecznie zatartych.

*

Zdaniem niemieckiego historyka Jana Assmanna pamięć podzielić można na dwa rodzaje: komunikatywną i społeczną. Jak pisze Wojciech Burszta:

Pamięć komunikatywna ma charakter biograficzny, przyrasta (i znika) w sposób naturalny, nie jest czymś, co się „tworzy”, jest ową historią faktyczną, subiektywną, ale o walorze pozwalającym jej funkcjonować jako ważny społecznie sposób pamiętania. Pamięć kulturowa z kolei jest zorientowana na utrwalone punkty w przeszłości i choć – podobnie jak pamięć komunikatywna – nie potrafi przechować przeszłości jako takiej, przemienia ją w symboliczne figury warte pamiętania.

Polski socjolog zwraca uwagę na to, że współczesna pamięć coraz rzadziej jest pamięcią wspólną. Podlega ona „prywatyzacji i indywidualizacji”. Każdy posiada swoją własną pamięć, na której wykonuje rozmaite zabiegi: przypomina, wypiera, deformuje, unieważnia. Lecz jednocześnie każdą z tych poszczególnych pamięci „znakujemy bezustannie pod postacią upamiętnień indywidualnych, które możliwe są dzięki multimediom”.

Zdawałoby się, że to dobrze. Lepsza bowiem jest pamięć rozdrobniona, nawet obarczona indywidualnymi perturbacjami aniżeli pamięć stadna, która łatwiej ulega centralnemu sterowaniu. Okazuje się jednak, że na bazie owych rozdrobnionych pamięci, które stają się przedmiotem fejsbukowych komemoracji, nadbudowują się wtórne struktury pamięci kulturowej. Tylko z pozoru są one sumą czy wypadkową pamięci indywidualnych, w rzeczywistości podlegają rozmaitym wpływom i mogą być modelowane – fakt, że dzieje się to w sposób bardziej wyrafinowany i pod płaszczykiem niezależności i wolności, czyni to zjawisko znacznie groźniejszym od topornych, agitacyjnych polityk kulturalnych. Nie ulega wątpliwości, że na bazie owych wtórnych wspólnotowych baniek pamięciowych buduje się dziś rozmaite narracje: począwszy od grup rekonstrukcyjnych, przez teorie spiskowe, po retorykę polityczną. Wszystkie te narracje zasadzają się na odpowiednio ustawionym rozumieniu faktów historycznych (czy może raczej ich narracyjnych przedstawień), tego, co pamiętamy i jak pamiętamy.

Dzieje się tak – pisze Ryszard Nycz – jakby zbiorowa pamięć „wymuszała” nieustanną hierarchię, selekcję, ustrukturyzowanie (a zatem też marginalizacje, ekskluzje, wypchnięcie w nieopowiadalną miazgę zdarzeniową) narracji pamięciowych, które – bo na to wychodzi – ulokować się muszą w dokładnie nieznanych, ale zamkniętych, ograniczonych ilościowo „miejscach” pamięciowych.

Przez odniesienie do przeszłości – dodaje Jan Assmann – ustanowiona zostaje tożsamość wspominającej grupy. Wspominając swoją historię i przywołując figury pamięci, grupy społeczne upewniają się co do swojej tożsamości. Nie jest ona powszednia. Tożsamości zbiorowe mają w sobie coś odświętnego i niepowszedniego.

Można więc powiedzieć, że przywracanie przeszłości jest w jakimś wspólnotowym wymiarze potrzebą naturalną. Potwierdzanie tożsamości grupowej wymaga wspominania i upamiętniania. Obie te aktywności należą do sfery rytuałów i nie bez przyczyny Assmann podkreśla ich odświętny charakter. Manifestacje patriotyczne, stawianie pomników, ustanawianie rocznic – są częścią wspólnotowego DNA, którego podtrzymywanie wymaga cyklicznych przypomnień, powiązanych ze świętem, zabawą, radością z bycia częścią wspólnoty (zapamiętajmy tę kategorię zabawy, gdyż może być ona warunkiem sine qua non wspólnotowego bycia nie tylko na tym poziomie). Jest to zjawisko stare i również dzisiaj dobrze znane. Jednak nie sposób zaprzeczyć, że w owym procesie „przywoływania figur pamięci” da się zaobserwować w ostatnich dziesięcioleciach istotne przeobrażenia i odchylenia.

Do rekonstrukcji przeszłości – tłumaczy Stiepanowa – przekształcenia jej w park tematyczny, po którego łączkach może spacerować gość z przyszłości, przyczyniło się dziedzictwo stulecia z jego kręgiem przemian, dysproporcji i wszelkiego rodzaju przemocy nad rzeczywistością. To, co zaczęło się od Prousta, było kontynuowane w Pamięci, przemów Nabokova, a skończyło się na prozie Sebalda, napisanej na przekór osobistej pamięci, ku chwale wszystkiego, co zostało zatarte lub zapomniane.

Szukając źródeł memory boomu, prowadzi nas autorka w kierunku zmian społecznych i – cokolwiek miałoby to znaczyć – „przemocy nad rzeczywistością” – które rozgrywały się na przestrzeni XX wieku. A więc – jeśli dobrze to rozumiemy – próba wyrugowania – pod pretekstem rasowym, majątkowym czy innym – części ludzi ze współczesności i odebrania im historii spotkała się z działaniem odwrotnym: przywracaniem przeszłości za wszelką cenę, czasami, jak u Sebalda, idąc na przekór własnym wspomnieniom. Motywacja Stiepanowej do odkopania i opowiedzenia rodzinnej historii ma, według Renaty Lis, podobne korzenie:

[…] napędza ją nie strata bliskiej osoby, tylko uogólniona trauma XX wieku i jej skutek: postpamięć. Wyznaje, że słynny artykuł Marianne Hirsch Pokoleniepostpamięci czytała „jak przewodnik po własnej głowie”, jednak sama rozumie to pojęcie szerzej. U Hirsch postpamięć dotyczy Żydów ocalałych z Zagłady oraz ich dzieci i wnuków, u Stiepanowej – wszystkich ocaleńców XX wieku, również nieżydowskich.

Wydaje się jednak, że tak zakreślone motywacje nie wyczerpują katalogu powodów, które stoją za modą na przywracanie przeszłości. Być może zjawisko to jest także odpowiedzią na pewną metafizyczną pustkę, która stała się syndromem współczesnej tożsamości, ukształtowanej pod wpływem owych „przemian, dysproporcji” XX wieku, jeśli pod tymi dość ogólnymi hasłami rozumieć powojenne systemy ekonomiczne, materialistyczne i konsumpcyjne imperatywy, globalną, masową kulturę czy skrajną indywidualizację.

Dominacja elektronicznie zapośredniczonej pamięci kulturowej – pisze Wojciech Burszta – połączona z metonimicznie pojmowanymi „miejscami pamięci”, mozolnie tworzonymi przez oficjalne dyskursy państwowo-narodowe, nie dokonuje się w społecznej próżni, ale w sytuacji powszechnie orzekanego kryzysu tożsamości, tradycji i linearnej narracji o przeszłości.

Jest to oczywiście temat na osobny, obszerny esej, ale główne rozpoznanie nie potrzebuje chyba dowodów – na przełomie XX i XXI wieku obserwuje się powszechny kryzys tożsamościowy wynikający z zanegowania szeregu wartości, które leżały u jego podstaw. W powstałą w ten sposób pustkę kult przeszłości wpasował się znakomicie, zyskując wymiar nieledwie religijny.

Przez wieki tę funkcję spełniała obietnica zbawienia – czytamy w Pamięci pamięci – przy czym zarazem nie-wybiórczego i indywidualnego, powszechnego zmartwychwstania, o którym mówi doktryna chrześcijańska. Używając zewnętrznych, cudzych słów, można powiedzieć, że zbawienie jest możliwe pod jednym warunkiem: że gdzieś, obok nas i poza nami, powinna istnieć inna, mądra pamięć, zdolna utrzymać w garści wszystko i wszystkich, byłych i jeszcze nie-byłych. Sens nabożeństwa za spokój duszy i nadzieja tych, którzy w nim uczestniczyli, sprowadzały się do formuły „i uczyń mu wieczną pamięć” – w której „zbaw” i „zachowaj” znaczą jedno i to samo. Społeczeństwo świeckie wycina z równania ideę zbawienia – i konstrukcja z miejsca traci równowagę. Bez instancji zbawienia za-chowanie traci przedrostek i okazuje się czymś w rodzaju godnego magazynu: muzeum, biblioteką […]. W dawnych czasach pamięć o człowieku oddawano w ręce Boga – a dodatkowe wysiłki, aby ją zachować, były w pewnym sensie niepotrzebne, a nawet zbędne.

Stiepanowa, która zasadniczo unika uzasadnień metafizycznych i rozważań duchowych, w tym przypadku nazywa rzecz po imieniu:

Tzvetan Todorov mówi gdzieś o tym, jak pamięć staje się dziś nowym kultem, wytworem masowego pokolenia. A mi coraz bardziej się wydaje, że opętanie pamięcią to jedynie osnowa, warunek konieczny dla innego kultu: religii przeszłości, rozumianej zgodnie ze starym wzorcem – czyli jako pozostałość po złotym wieku, dowód na to, że kiedyś było lepiej.

Przeszłość jako ucieleśnienie „złotego wieku” – ten każdoczesny fetysz konserwatystów – i przekonanie o degrengoladzie naszych czasów stały się w końcówce XX wieku nową religią powszechną. Swoistość pamięci – która jest nadrzędnym narzędziem przetwarzania przeszłości – powoduje, że jest to religia bez kanonu, daleko elastyczna, którą łatwo można kształtować na własny obraz i podobieństwo, tudzież wedle zachcianek i zapotrzebowań.

Plastelinowa plastyczność pamięci – pisze Stiepanowa – sprawia, że łatwo można zamienić wiarę – nadzieją, zwróconą wstecz. Jej subiektywność i selektywność dają możliwość wybrania dowolnego historycznego wycinka, który od dawna nie ma już nic wspólnego z historią.

Owa subiektywizacja, selektywność, a może także deformacja odbywa się przy tym zarówno na poziomie pamięci jednostkowych, jak i w organizmie pamięci wspólnej, zbiorowej. Paul Ricoeur gotów byłby zapewne tłumaczyć te zniekształcenia pamięci samym istnieniem splotu złożonego z poszukiwania tożsamości i aktów przywoływania przeszłości.

Manipulacje dokonywane na pamięci […] – pisze filozof w Pamięci, historii, zapomnieniu – zawdzięczamy działaniu niepokojącego i przyjmującego wielorakie formy czynnika krzewiącego się między domaganiem się tożsamości a publicznymi formami wyrażania pamięci.

Zabiegi, którym – przy udziale „plastycznej pamięci” – poddajemy przeszłość są dość różnorodne. Niekoniecznie wynikają one ze złej woli. Ot, choćby pomijanie określonych wycinków historii albo kondensacja biografii w taki sposób, aby dała się zmieścić we wspomnieniowej narracji. Nie trzeba dodawać, że takie arbitralne operowanie na faktach z przeszłości – jakkolwiek niezbędne przy jej aktualizacji – tworzy obraz, który nie jest prostym odtworzeniem swego pierwotnego odpowiednika, a w skrajnych przypadkach może być wręcz jego wypaczeniem.

Umiejętność pomijania sporych wycinków czasu – podpowiada Stiepanowa – wygodna w powieści, zaczyna przerażać, gdy zauważasz to w sobie i że dotyczy to żywych. To znaczy martwych, oczywiście […].

Z owego wybiórczego podejścia do przeszłości, ale bardziej jeszcze może z naturalnej skłonności do idealizacji lat dziecinnych – bierze się kolejny zabieg dokonywany w obrębie pamięci:

Czasami zdaje się, że wszystko minione […] odbierane jest jako dziecięce – z czułością i pobłażliwością tych, którzy niewątpliwie już z tego wyrośli. Przyjęło się wyolbrzymiać prostoduszność i naiwność starych czasów, i ciągnie się to z wieku na wiek.

*

Innym, być może najważniejszym walorem przeszłości jako „nowej religii” jest jej zdolność do tłumaczenia sensu naszych losów. Nauczyciele, zwłaszcza historycy, powtarzali nam przecież: historia magistra vitae. I jakkolwiek od wczesnej nowoczesności próbowano sens tej Cycerońskiej sentencji podważyć (przypomnijmy Marksa: „Historia powtarza się pierwszy raz jako tragedia, a drugi jako farsa”), to przecież pozostaje on istotnym składnikiem naszego myślenia nie tylko o przeszłości, ale także o teraźniejszości. Stiepanowa powtarza kilkukrotnie słowa wiedeńczyka Karla Krausa (Immer passt alles zu allem) i Cwietajewej („wszystko się rymuje”) – dostrzegając w tym sposobie powszechną metodę postrzegania i porządkowania faktów. Czyż nie ma racji? Czy nie używamy jej w niezliczonych codziennych sytuacjach? Czy nie stała się ona jednym z ważnych chwytów współczesnej literatury? Na niej zbudowana jest przecież w dużej mierze proza W.G. Sebalda („Sebald, a ja za nim – mówi Stiepanowa – najbardziej lubił zbieżność dat, gdy z kartki lub płyty nagrobnej wylatuje nagle, jak ptaszek z obiektywu aparatu, data, która dotyczy bezpośrednio nas samych.”). Na niej – świadomie lub nie – bazuje szereg innych tekstów literackich i okołoliterackich, nie wyłączając tego tu eseju (niech będzie pomniejszemu autorowi dane ogrzać się odrobinę w cieple sławnego nazwiska). Kiedy świat zewnętrzny albo zdarzenia historyczne rymują nam się z naszym prywatnym życiem – czujemy się pewniej, zyskujemy chybotliwie być może, ale jednak chwilowe poczucie sensu. W braku innych źródeł sensowności, gotowi jesteśmy doszukiwać się owych koincydencji niemal na siłę.

Gdy elementy naszej codzienności wędrują – zauważa Stiepanowa – wykluczając wszelką próbę systemowej interpretacji, zaczynasz szukać oparcia i cieszyć się z każdego przejawu struktury. Więcej – zaczynasz widzieć strukturę w każdej prawidłowości, doceniać przypadki i ufać zbiegom okoliczności jako oznakom wewnętrznego pokrewieństwa.

Odrzucając teologiczną wizję świata, nie możemy się bez niej obejść i na przekór wpajanemu sobie racjonalizmowi wierzymy, że jednak istnieją jakieś metafizyczne więzy trzymające ten świat w kupie, jakaś odwrotna strona dywanu, jak powiedziałby Słowacki, jakiś ukryty mechanizm trybików i śrubek, jak powiedziałby Niemcewicz. Autorka Pamięci pamięci, która raz po raz daje wyraz tej racjonalistycznej i pozbawionej złudzeń postawie, niejednokrotnie zapuszcza się jednak, ramię w ramię z Sebaldem, w pociągający świat powinowactw. Gdy po raz pierwszy w życiu odwiedza dom, który należał do jej pradziadka, czuje jego tajemnicze, materialne, genetyczne wręcz powiązanie z własną osobą:

Wszystko tam było jak trzeba, a nawet więcej. Nigdy przeze mnie niewidziane, przez nikogo mi nieopisywane podwórze mojego pradziadka dało się rozpoznać jako właśnie to, nie było żadnych różnic: i niski płotek z krzewami złotych kul, i krzywe ściany, ich drewno i cegły, i jakieś, zdaje się, krzesło z połamanym oparciem, stojące pod płotem bez żadnego powodu, były swoje, od razu stały się mi bliskie.

Ta urokliwa scena zawiera jednak chłodną puentę. Kilka dni po wizycie w Saratowie Stiepanowa dowiaduje się od przyjaciela, który podał jej adres, że co prawda ulica się zgadza, ale dom, w którym mieszkał jej pradziadek, Michaił Fridman, znajdował się pod innym numerem. Okazuje się więc, że powinowactwa, które narzucają się z niecierpiącą odmowy intensywnością są jedynie złudzeniem, nie zaś śrubkami i trybikami, które pasują do siebie i wspólnie tworzą coś większego, bardziej trwałego. Dla autorki staje się oczywiste, że „każdy nowy element miejskiej amfilady”, który „nadawał się na metaforę i po swojemu objaśniał [jej] moją historię” – nic tak naprawdę nie znaczy. Lepszym, a jeśli nie lepszym, to z pewnością bardziej prawdziwym, symbolem odkrywania rodzinnej przeszłości wydaje się więc jej – skądinąd zakupiona jakimś zbiegiem okoliczności, siłą jakiegoś trafu albo powinowactwa: „nieduża, wysoka na trzy centymetry figurka z białej porcelany – bardzo umownie uformowany goły kędzierzawy chłopiec”.

Owa figurka, uwidoczniona na okładce Pamięci pamięci, metaforycznie pokazuje optykę, która jest wynikiem poszukiwań i rozważań Stiepanowej. Optykę, która karze jej w ten, a nie inny sposób patrzeć na przodków, jak również na przeszłość w ogóle.

Historia rodziny, którą zapamiętałam w formie postępowego tempa linearnej narracji, rozpadła się w mojej świadomości na kwadraciki fragmentów, na adnotacje do brakującego tekstu, na hipotezy, których nie ma z kim sprawdzić. […] Moja rodzinna historia składa się z anegdot, prawie nieprzywiązanych do twarzy i imion, fotografii, rozpoznawalnych ledwie w jednej czwartej, pytań, których nie uda się sformułować, ponieważ brakuje im punktu wyjścia, i których tak czy inaczej nie byłoby komu zadać. Tym niemniej ta książka jest niezbędna.

Przywracanie historii – zdaje się mówić autorka – wymaga zaakceptowania, że zawsze mamy do czynienia ze strzępami, fragmentami, których nie da się ułożyć w żadną sensowną całość. Inne podejście do śladów przeszłości – będzie jedynie samooszukiwaniem siebie, sentymentalnym pocieszeniem.

Przeszłość jako taka – pisał Jerzy Szacki – nie dostarcza żadnych wzorów jednoznacznych i tak samo godnych naśladowania dla każdego, ktokolwiek wzorów szuka. Jako tradycja […] zostaje dopiero „wymyślona” w rezultacie skomplikowanych procesów zapamiętywania i zapominania, wybierania i odrzucania, afirmowania i negowania, a nawet po prostu zmyślania i ponawianych raz po raz prób ustanawiania.

Sensy byłyby więc tym, co nadpisujemy nad przeszłością, która sama w sobie może być dla potomnych jedynie nieuporządkowanym zbiorem rzeczy. Tym należałoby tłumaczyć niechęć autorki do wielkich projektów narracyjnych, które kolonizują przeszłość. Stąd pochodzi jej obawa przed „wykorzystaniem” zmarłych oraz niechęć wobec kłusowniczych zapędów tych, którzy o wielkich zmarłych piszą (obrazową ilustracją jest uwaga na temat współczesnej biografistyki: „Zanurzają się w wodach historii, jakby tam szukali złotego piasku. Zaczyna się gorączka poszukiwania skarbów, trofeów i bezwstydnych rarytasów. Pisanie biografii staje się gatunkiem kryminalnym: w oszukiwaniu Safony, w pogoni za Salingerem, śladami Balenciagi”). Tu także bierze swój początek jej przerażenie wobec nawarstwiających się w nieznanym wcześniej tempie śladów naszego współczesnego życia, a przede wszystkim wobec tego, jak te miliony milionów bajtów zdjęć, zapisów i tak dalej mogą zostać kiedyś przetworzone.

Zdawałoby się – twierdzi Stiepanowa – że aby stać się warstwą kulturową (i podnieść poziom powszechnego Rzymu jeszcze choćby o metr), przedmioty i praktyki naszego życia powinny obumrzeć, rozciągnąć się, poddać się rozkładowi, jak wszystko, co pochodzi od człowieka.

Tak się jednak nie dzieje. Teraźniejszość nie chce się poddać rozkładowi, przemijaniu, a przyszłe konsekwencje tego faktu pozostają nieznane, choć mogą budzić słuszną obawę, gdy dostrzeżemy, co z przeszłością robimy dziś – mają do dyspozycji niepomiernie mniej jej pozostałości. Tymczasem wielość fotografii (i innych śladów po przodkach) daje jedynie złudzenie, że osoba, którą na ich podstawie zrekonstruujemy będzie choćby podobna do jej pierwowzoru:

Dokładnie to samo dzieje się z każdym z nas, w miarę jak każde selfie, zdjęcie grupowe, fotografia do paszportu układają nasze życie w łańcuszek – w historię niemającą nic wspólnego z tym, co sami o sobie opowiadamy, ani też z tym, co chcielibyśmy przekazać bliskim, w liniowe było-zostało, w dzieła zebrane nie przez nas wybranych chwil i póz, otwartych przed następnym zdaniem ust i zamazanych podbródków.

Dlatego Stiepanowa obiera – przynajmniej deklaratywnie – inną drogę przywracania przeszłości. Próbuje oddać jej sprawiedliwość, co oznacza pozostawienie historycznych śladów w formie nieobrobionej, chaotycznej, bez wplatania ich w narracyjny i interpretacyjny porządek. Jakby chciała stworzyć dla nich oddzielną przestrzeń przypominającą pudełeczka amerykańskiego artysty Josepha Cornella, zawierające różne drobne przedmioty (klucz, kamień, zasuszony owoc, fragment pięciolinii) i mające zachować owe przedmioty przed upływem czasu. „Cornell – pisze Stiepanowa w Pamięci pamięci – wprost mówi o tym, że buduje miasto, Garden City – miasto ogród; każde dzieło to budynek, miejsce dla przyszłego mieszkańca, coś w rodzaju kołyski Calineczki, zrobionej z połówki orzecha i płatka maku”. I to samo niemalże powtarza autorka, komentując swoją książkę w wywiadzie udzielonym gazecie-portalowi Afisza Daily:

Chodziło mi o to, żeby zbudować coś w rodzaju systemu przechowywania, struktury, wewnątrz której można by umieścić wiele rzeczy, które są dla mnie cenne, żeby im było dobrze i przestronnie w tej wspólnej przestrzeni.

Z tego powodu fragmenty listów swoich przodków Stiepanowa umieszcza w książce jako osobne rozdziały (nazywając je zresztą „nie-rozdziałami”) i pozostawia bez autorskiego komentarza. Część dokumentów celowo pomija, gdy – po konfrontacji wymowy dokumentu z realnym człowiekiem – dostrzega, że istnieje między nimi niedająca się usunąć sprzeczność. Gdy konstatuje – „byłam prawie gotowa sprzedać żywego tatę dla martwego dokumentu, któremu uwierzyłam bardziej” – cofa się ze strachem, z szacunku dla „żywego taty”.

Wie jednak, że większości bohaterów swojej książki nie jest w stanie poddać takiej konfrontacji, a w związku z tym po prostu fałszuje ich obraz, nawet wtedy, gdy jedynie cytuje ich własne słowa – bo istotny jest przecież kontekst, osoba czytelnika, jego wiedza, której pierwotni nadawcy i adresaci dokumentu nie posiadali. Aż chciałoby się powiedzieć za Stanleyem Fishem – wszystko jest interpretacją. Pamiętajmy też, że mimo najszczerszych deklaracji autorki, ślady przeszłości mają swą anektującą moc, która mimowolnie prowadzi do emocjonalnych związków opowiadającego z opowiadanym, co z kolei rzutuje na sposób prowadzenia narracji. Może więc – mimo najszczerszych chęci – nie da się obronić przeszłości przed brzemieniem autorskiego ja. Może rodzina opowiedziana przez jednego ze swoich przedstawicieli będzie zawsze jedynie jego własną wizją rodziny?

Bohater – czytamy w Pamięci pamięci – myśli o sobie jako o produkcie rodu, jego rezultacie – w rzeczywistości jest panem sytuacji. Jego rodzina została skazana na litość narratora, będzie tak, jak on powie, oni są jego zakładnikami. […] Bohater próbuje prowadzić podwójną grę: zachowywać się tak, jak zawsze zachowywała się jego rodzina, czyli skryć się w cieniu. Ale autor nie może kryć się w cieniu; choćby nie wiadomo jak się starał, to książka o nim.

*

Tak, Pamięci pamięci to także rzecz o Marii Stiepanowej, o jej autorskiej próbie rekonstrukcji rodzinnej historii w kontekście zmian cywilizacyjnych dokonujących się na przestrzeni XIX i XX wieku, a także – a może przede wszystkim – o zmaganiach z własną tożsamością. Albowiem wszystkie inne zagadnienia tej książki koncentrują się właśnie wokół tego tematu. Wróćmy więc na chwilę do poświęconej mu teoretycznej dygresji.

Tożsamość jednostkową w ujęciu historycznym gotowi bylibyśmy postrzegać jako wynikową indywidualnych cech danej osoby, relacji społecznych, w których bierze ona udział oraz kulturowego ukształtowania, które przypadło jej „w spadku”. Tak rozumiana tożsamość podlegała kształtowaniu, jednak tylko w ograniczonym stopniu, wiele bowiem zostało zdeterminowane przez czynniki od jednostki niezależne. Tożsamości jednostkowe można było zwykle przypisać czy zaklasyfikować do szerszych grup, które nazywa się tożsamościami zbiorowymi. Podzbiorem tożsamości zbiorowych byłyby w tym ujęciu tożsamości kulturowe – czyli takie, w których istotnym spoiwem jest wspólne lub współdzielone dziedzictwo historyczne, kulturowe, cywilizacyjne. Dziś mówi się powszechnie – i w tym tekście również już to powiedzieliśmy – że mamy współcześnie do czynienia z rozległym kryzysem tożsamości. Ci, co tak mówią (a więc i my), mają zwykle na myśli kryzys tożsamości indywidulanych oraz tożsamości zbiorowych w ich dawnym kształcie. Jednocześnie jednak, po dekonstrukcji, przebiega proces nieustannej rekonstrukcji tożsamościowej. Zacytujmy jeszcze raz Wojciecha Bursztę:

[…] tożsamość jest problemem z tego powodu, że słabną tzw. tożsamości przenikające, a w ich miejsce tożsamość „nasyca” się elementami dowolnie składanymi w pewien zbiór kolektywny, którego struktura […] jest wprawdzie ustalona, ale można w jej ramach „podmieniać” jego składniki, jako że mają one charakter przechodni.

W efekcie obserwuje się powstawanie bardzo silnych, choć niekoniecznie trwałych, tożsamości zbiorowych, głównie kulturowych. Chodzi o państwowo sterowane polityki historyczne i polityki pamięciowe, ale także o podobne im zjawiska inicjowane oddolnie (albo pozornie oddolnie). Jest to właśnie ten ruch, który pragnie przeszłość (a może należałoby powiedzieć szerzej – całą sferę informacyjną) skolonizować, przekształcić i wykorzystać do swoich lub cudzych politycznych celów.

Stiepanowa chce pozostać jak najdalej od takiego wykorzystywania pamięci. Ale przecież i ona – jako dziecię swoich czasów – dotknięta jest charakterystycznym dla nich kryzysem tożsamości. I coś z tym faktem próbuje zrobić. Nie mogąc utożsamić się z żadną tożsamością zbiorową, wybiera drogę indywidualną, której hasłami przewodnimi mogłyby być – by zacytować Szackiego – „mój własny stosunek do przeszłości” oraz – parafrazując ten cytat – „mój własny stosunek do kultury”. Dodajmy, własny, czyli czyniony na swój, jednostkowy użytek, nienastawiony na żadne inne cele poza tym jednym – rekonstrukcją własnej tożsamości.

Nie powinno nas zatem dziwić, że wynikiem tego działania jest pewien kulturowy i światopoglądowy amalgamat. W Pamięci, pamięci obecne są te wydarzenia historyczne, które autorkę szczególnie interesują; te dzieła sztuki, które lubi oglądać; te teksty, po które sięga najchętniej; biografie tych ludzi, z którymi czuje jakiegoś rodzaju pokrewieństwo. Wszystko inne, wszystko, co leży poza spektrum zainteresowań Stiepanowej – choćby zdawać się mogło nieusuwalnym punktem odniesienia dla rosyjskiej autorki piszącej o fenomenie pamięci – po prostu się w tej książce nie pojawia.

Bardzo zauważalnym i z początku niezrozumiałym brakiem jest wielka rosyjska tradycja literacka. Powiedzieliśmy, że pojawiają się w tej prozie echa XIX-wiecznej Rosji, tej Buninowskiej, a może nawet Gogolowskiej, krainy sentymentalnej. Lecz w Pamięci pamięci nie uświadczymy nawet wzmianki o pisarzach, którzy byli częścią tamtej epoki, ba, którzy w historii literatury postrzegani są jako jej kamienie milowe – o Tołstoju, Dostojewskim czy Turgieniewie. Nie przypuszczamy oczywiście, że autorka nie czytała nigdy Anny Kareniny, że w młodości nie ulegała ciemnemu urokowi Zbrodni i kary, że za studenckich lat nie prowadziła takich intelektualnych dysput, jak bohaterowie W przededniu. A jednak nic z tej klasyki nie ostało się w tożsamości o kilkadziesiąt, kilkanaście lat starszej Stiepanowej.

Tak jak brakuje w niej – z późniejszych autorów – na przykład Czechowa albo Brodskiego. Może po prostu nie mają oni nic do powiedzenia w obrębie poruszanych przez autorkę zagadnień; może nic nie wnieśliby do dyskusji o pamięci, przeszłości, rodzinnym dziedzictwie? Nie, idzie tu o coś innego. Wybierając Mandelsztama, Cwietajewę czy Nabokova – Stiepanowa składa jasną deklarację: taka jest moja Rosja, czy może lepiej powiedzieć: taka jestem ja. Jestem żydowsko-rosyjska, ale obce mi są carsko-arystokratyczne światy Tołstoja. Jestem obciążona post-pamięcią, nie zaś wielkimi metafizycznymi pytaniami Dostojewskiego i Szestowa. Jestem wielkomiejska, więc nie robi na mnie wrażenia (i nic dla mnie nie znaczy) zawołanie z Trzech sióstr: „Do Moskwy, do Moskwy…”. Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli przez rosyjskość rozumiemy zanurzenie w kanonicznej literaturze tego kraju, to pierwsza lepsza książka polskiego XX-wiecznego autora jest bardziej rosyjska aniżeli Pamięci pamięci.

Stiepanowa jest raczej produktem – jeśli można się tak brzydko wyrazić – rewolucyjnej emancypacji i zachodniej nowoczesności, kosmopolityczną inteligentką pasującą bardziej do amerykańskiej uczelni niż do moskiewskiej restauracji albo niżnonowogrodzkiej knajpy, o soborze nawet nie wspominając. Gdybyśmy chcieli szukać jej duchowego gniazda w XX-wiecznej Rosji, to najprędzej znaleźlibyśmy je w miejscach takich jak dawna Odessa, o której przymiotach – przyznajmy, że nieco dyskusyjnych – pisze z niekłamaną fascynacją:

Głęboka obojętność wobec wszystkiego, co oficjalne, była tu [w Odessie] międzynarodowa, podobnie jak cała reszta: cerkwie, jak i synagogi, świeciły pustkami częściej niż gdziekolwiek indziej, a ponad jedna trzecia par żyła bez ślubu. Opera była świetna […] Lokalne mechanizmy, nadzwyczaj cierpliwe wobec różnorodności, wymagały od mieszkańców nie tyle gotowości do asymilacji, ile łatwości przechodzenia z języka na język i z sensu na sens.

Także Stiepanowa zdaje się posiadać tę odesską „łatwość przechodzenia z języka na język i z sensu na sens”. Naturalne dla niej punkty odniesienia to dzieła amerykańskich artystów awangardowych (wspominane już boxes Cornella albo fotografie Franceski Woodman), książki Sebalda, prace Charlotte Salomon i innych twórców „poholacustowych” (jak pochodzący z rodziny polskich Żydów, urodzony w Chile, Rafael Goldchain), popularne prace postmodernistycznych akademików (również z przewagą tych zajmujących się Zagładą). Sprawne poruszanie się w różnych kulturach, w kilku językach to – jak się rzekło – jej wrodzona (a może raczej odziedziczona?) cecha.

Dodajmy jeszcze, że również z zachodnioeuropejskiej tradycji – podobnie jak to miało miejsce w przypadku rosyjskiego dziedzictwa – kręgi zainteresowań wybiera autorka dość arbitralnie. Owszem, trudno oczekiwać, by – nawet pisząc wielki traktat o pamięci – odwołać się do wszystkich istotnych poprzedników, którzy się tym zagadnieniem zajmowali; by rekapitulować poglądy Platona, Arystotelesa, Husserla, Nietzschego czy Freuda. Wydaje się jednak dość karkołomne, aby o XX-wiecznej pamięci pisać, nie wspominając ni razu Paula Ricoeura, jednego z najważniejszych filozofów tego czasu, który tej i pokrewnej tematyce (historii, ideologii) poświęcił kilka ważnych książek. Zaledwie przyczynkowo pojawia się u Stiepanowej Tzvetan Todorov, autor popularnego artykułu Nadużycia pamięci. Bodaj wcale nie pojawiają się przedstawiciele francuskiej Szkoły Annales – Pierre Nora i Jacques Le Goff. Może wynika to z obawy przed wpadnięciem w zbytnią naukowość czy akademickość rozważań? Może z niechęci do obiektywizacji tematu, umniejszenia jego perspektywy emocjonalnej (nie zapominajmy, że wciąż rozmawiamy o książce poświęconej rodzinie)? A może w geście tym – zapewne świadomym – widzieć należy pomijanie niekoniecznie bliskich autorce nurtów filozoficznych, takich jak fenomenologia czy hermeneutyka? Jest to przewaga Stiepanowej, ale również jej słabość.

*

W intelektualnym dziedzictwie autorki – liberalnym i postmodernistycznym, kosmopolitycznym i uformowanym przez narracje Holocaustowe – szukać można także źródeł formy, w jakiej napisana została Pamięci pamięci. Jest to bowiem książka nieciągła, fragmentaryczna, niekiedy wręcz chaotyczna. Stanowi mieszaninę tradycyjnych gatunków literackich; najbliżej jej do eseju, ale zawiera również elementy dokumentalne, reportażowe, fragmenty właściwe prozie pamiętnikarskiej czy autobiograficznej, w końcu cytaty z humanistycznej literatury naukowej. Nazwać moglibyśmy ją – za Edytą Żyrek-Horodyską – reportażową sagą rodzinną, która, jak pisze badaczka mediów, jest strukturą:

[…] formalnie niezdyscyplinowaną, łączącą w sobie elementy powieści rodzinnej, autobiografii, eseju oraz reportażu. Jej cechą charakterystyczną jest dokonywana przez piszącego eksploracja widmowej przeszłości, do której dostęp zapośredniczony został poprzez dziennikarskie (dokumenty, archiwa, korespondencja) i pozadziennikarskie (pamięć, pogłoski, wyobraźnia) źródła informacji.

Nieobce Stiepanowej są elementy dialogiczne – rozumiane po Bachtinowsku, jako wielogłos – a co za tym idzie pewna doza kontradykcyjności. Powiedzielibyśmy, że więcej tu puent poetyckich, niż tych opartych na wyważeniu argumentów. Niewątpliwie estetyczna i poetycka warstwa stanowi ważny wymiar tej prozy, co również silnie osadza ją w nurcie pisarstwa postmodernistycznego.

*

Owo filozoficzne i światopoglądowe zakorzenienie ma jednak również swój rewers. Poszukającą tożsamości Stiepanową prowadzi ono w rejony skrajnie indywidualistyczne i antywspólnotowe. Konsekwencją pokawałkowania przeszłości, rezygnacji z prób jej interpretacji i syntezy, odejścia od nostalgii, od sentymentalnej łagodności, konsekwencją porzucenia wiary w metafizykę świata (choćby w tak niedoskonałych odsłonach jak nieprzypadkowe „rymowanie się rzeczy”) jest powstanie tożsamości bardzo specyficznej natury. Z pewnością nie zbiorowej. Zapewne mało podatnej na ideologię i głosy konformistycznych mas. Bez wątpienia intelektualnie pociągającej. A jednak całkowicie osobnej, takiej, której z nikim nie sposób współdzielić.

Czy naprawdę o to autorce chodziło? Czy po to zaczęła opowiadać dzieje rodziny, po to odkrywała losy poszczególnych jej przedstawicieli, po to wysupływała nici łączące ją z nimi – aby skończyć na zupełnej samotności? Czy w tym celu położyła nam przed oczy najrozmaitsze, fascynujące nieraz dzieła sztuki – by skwitować je stwierdzeniem, że każdy jest artystą tylko sam dla siebie i każdy buduje jedynie na własny użytek „coś w rodzaju kołyski Calineczki”. Czy dlatego wkłada palce w niezabliźnioną ciągle ranę XX wieku i śledzi losy ocalonych z Zagłady (więcej nawet – wszystkich współczesnych gotowa jest postrzegać jako ocalonych z dwudziestowiecznej traumy) – żeby powiedzieć nam, że w ogniu krematoriów wypaliliśmy naszą umiejętność do bycia z drugim człowiekiem, możliwość istnienia w ramach jakiejkolwiek wspólnoty, prawdziwej i bezinteresownej?

Jeśli Stiepanowa ma rację, jeśli tak właśnie jest, że tożsamość współczesnego człowieka – gdy porzucić fałszywe wspólnoty konsumpcji i trybalistycznych atawizmów – może być jedynie nomadycznym byciem pozbawionym znaczenia – to przecież traci sens również przeszłość, ta atrakcyjna i pociągająca przestrzeń, z której tak dużo mieliśmy nadzieję wyczytać:

Wydarzenia ostatnich stu lat nie sprawiły, że ludzkość stała się bardziej odporna – zmusiły ją za to do traktowania wczorajszego dnia jako czegoś w rodzaju walizki uchodźcy, do której troskliwie spakowano wszystko, co najdroższe. Jej rzeczywista wartość od dawna już nic nie znaczy: została zwielokrotniona świadomością, że to wszystko, co nam zostało.

Ale po co nam ta walizka? Żeby leżała obok nas, gdy będziemy siedzieć samotnie w wynajętym pokoju, w którym na ścianie – to wspomnienie Stiepanowej o hotelu w jednym z europejskich miast – wyświetlać się będzie hologram kominkowego ognia, odradzający się w nieskończoność? A podmoskiewski las (albo każdy inny, bliski nam las), po którym spacerowaliśmy z naszymi rodzicami, sprowadzony zostanie do „eksponatu lasu” o niezwykle realistycznie mokrym mchu, który wystawiany jest w Muzeum Historii Naturalnej.

Byłby to także świat pozbawiony kategorii „wspólnego przeżywania”. Świat bez rodzinnych wakacji, bez anegdot, bez ponadindywidualnej trwałości. Takiego świata, jak sądzę, nie jesteśmy nawet w stanie sobie wyobrazić. Więcej – takiego świata, na szczęście, nie chcemy do naszej wyobraźni dopuścić.

okładka książki

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Kamil Suskiewicz, Gry z pamięcią (1). Wokół „Pamięci pamięci” Marii Stiepanowej, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 96

Przypisy

  1. A. Andrusiewicz, „Iwan Groźny”, Warszawa 2006, s. 229–230.
  2. Jeżeli nie podano inaczej, wiersze A. Achmatowej przytoczono w tłumaczeniu A. Pomorskiego według wydania: A. Achmatowa, Drogą wszystkiej ziemi. Poezja, proza, dramat, wybr., tłum. i koment. A. Pomorski, Warszawa 2007, s. 796.
  3. И.Ф. Герасимова, Первая мировая война в зеркале русской лирики 1914–1915 годов: события вокруг Польши, „Вестник Ленинградского гос. университета им. А.С. Пушкина. Языкознание и литературоведение” 2011, t. 1, nr 2, s. 38–46.
  4. О.E. Рубинчик, „В объятой пожарами, скорбной Польше…”: Польша Анны Ахматовой, [w:] tegoż, Анна Ахматова и ее время: Избранные работы, Москва 2018, s. 85.
  5. Zgodnie z rękopisami Achmatowej w wydaniu naukowym Poematu bez Bohatera słowo „Bohatera” w tytule należy pisać wielką literą: „Я не такой тебя когда-то знала…”: Анна Ахматова. Поэма без Героя. Проза о Поэме. Наброски балетного либретто: Материалы к творческой истории, подготовила Н.И. Крайнева, Санкт-Петербург 2009, s. 1488.
  6. Р.Д. Тименчик, В.Н. Топоров, Т.В. Цивьян, Ахматова и Кузмин, „Russian Literature” 1978, vol. 6, nr 3, s. 297.
  7. В. Сасина, Языковой портрет Польши на основе анализа метапоэтики и художественных текстов акмеистов (Г.В. Иванов, Н.С. Гумилев, А.А. Ахматова, О.Э. Мандельштам), „Rocznik Instytutu Polsko-Rosyjskiego” 2013, nr 1 (4), s. 62.
  8. Человек и место. Юзеф Чапски. К 100-летию со дня рождения, сост. К. Захватович-Вайда, Kraków 1996, s. 22.
  9. Г. Козловская, Шахерезада. Тысяча и одно воспоминание, Редакция Елены Шубиной, Москва 2015, s. 10–11.
  10. J. Czapski, Wyrwane strony, Warszawa 2010, s. 58.
  11. Т. Венцлова, Неустойчивое равновесие: восемь русских поэтических текстов, [w:] tegoż, Собеседники на пиру: Литературоведческие работы, Москва 2012, s. 580–581. – tłum. J.P.
  12. Л.К. Чуковская, Записки об Анне Ахматовой, t. 1, 1938–1941, Москва 1997, s. 224. – tłum. J.P.
  13. A. Achmatowa, Mój Puszkin. Rozprawy i uwagi krytyczne, tłum. i koment. R. Przybylski, Warszawa 1976, s. 153, 156.
  14. П. Поберезкина, Польские мотивы в творчестве Анны Ахматовой (Заметки к теме), [w:] Stosunki kulturowo-literackie polsko-wschodniosłowiańskie, red. K. Prus, Rzeszów 1995, s. 198–200.
  15. Więcej o nim [w:]: Петербург Ахматовой: Владимир Георгиевич Гаршин, сост., статья, коммент. Т.С. Поздняковой, Санкт-Петербург 2002, s. 256; A. Peri, Leningrad. Dzienniki z oblężonego miasta, tłum. G. Siwek, Kraków 2019.
  16. Polskie wiersze wojenne, ułożył J. Czapski, podali do druku I. Biełow i P. Mitzner, Warszawa 2019, s. 308.
  17. Голоса поэтов: Стихи зарубежных поэтов в переводе Анны Ахматовой, Москва 1965, s. 15–45.
  18. О. Рубинчик, „Любой цветок прочтет канцону Зосе…” Польские поэты в переводах Анны Ахматовой, „Новая Польша”, 1.10.2020, online, https://www.novayapolsha.pl/article/lyuboi-cvetok-prochtet-kanconu-zose-polskie-poety-v-perevodakh-anny/ [dostęp: 16.10.2020].
  19. A. Achmatowa, Requiem, tłum. J. Łobodowski, „Kultura” 1964, nr 6 (200), s. 61–68; G. Herling-Grudziński, Suche oko, tamże, s. 57–60.
  20. В.А. Черных, О родственных связях семей Змунчилла и Горенко, „Анна Ахматова: эпоха, судьба, творчество: Крымский Ахматовский научный сборник” 2010, nr 8, s. 89.
  21. Zachowujemy porządek autorski wynikający z alfabetu rosyjskiego – przypomnienie redakcji.
  22. W oryginale pojawiają się frazy: „Ещё наговоримся добела„, „ещё наговоримся дочерна”, co oznacza, że w rozmowie zostanie wszystko omówione do końca, do czysta, do reszty. Przy czym zaznaczone są skrajności: przeciwieństwo bieli i czerni (przypomnienia tłumaczki).
  23. Zob. http://russ.ru/pole/Slova-sami-ne-naraduyutsya-rezul-tatu [dostęp: 12.04.2021].
  24. Zob. http://kultinfo.com/novosti/987/ [dostęp: 12.04.2021].
  25. Słowa Marii Chotimskiej (http://magazines.russ.ru/nlo/2009/95/po20.html [dostęp: 12.04.2021]).
  26. Zob. https://magazines.gorky.media/novyi_mi/2012/9/knizhnaya-polka-arkadiya-shtypelya-4.html [dostęp: 12.04.2021].
  27. W oryginale wiersz jest rymowany (przypomina redakcja).
  28. Zob. https://proza.ru/avtor/hoddion [dostęp: 12.04.2021].
  29. Zob. http://www.litkarta.ru/world/usa/persons/mesyats-v [dostęp: 12.04.2021].
  30. Zob. https://rubecoism.livejournal.com/22568.html [dostęp: 12.04.2021].
  31. Tamże.
  32. Tamże.
  33. „Norumbega – powiedział Miesiac w innym wywiadzie – moim zdaniem jest bardzo rosyjską książką. Po prostu jej rosyjskość nie ogranicza się do samego eurazjatyzmu, ale stara się opierać na całym kontekście indoeuropejskim. Stąd legendy celtyckie, sagi skandynawskie, indyjskie Wedy…”.
  34. Zob. https://magazines.gorky.media/zin/2011/12/vadim-mesyacz-nurumbega-golovy-predkov.html [dostęp: 12.04.2021].
  35. W oryginale wiersz jest rymowany (przypomina redakcja).
  36. Kanut’ w Letu – pogrążyć się w Letę, czyli popaść w zapomnienie. Popularny zwrot rosyjski.
  37. W języku starosłowiańskim, skąd do rosyjskiego przyszła, bliad’ miała dwa znaczenia, uzupełniające się wzajemnie: złudzenie i nierządnica. W jednym z kazań Awwakum grzmiał: „Ditia, ali nie razumiejesz, jako wsia sija wnieszniaja bliad’ niczto że sut’, no tokmo prieliest’, tlia i poguba?”. Co można tak przetłumaczyć: „Dziecię, zali nie rozumiesz, że wszystko to, co widzisz (cała zewnętrzna bladź), to nic innego, jeno pozłota, próchno i zguba”. Rzeczywistość, według protopopa Awwakuma, ojca duchowego ruskich starowierców, była jednocześnie i dziwką sprzedażną, i kłamstwem, w istocie rzeczy (sut’) świat zewnętrzny oczarowuje i oszukuje zarazem, wiodąc do zatracenia. Dzisiaj zapewne protopop Awwakum grzmiałby tak przeciwko „płynnej nowoczesności” zachwalanej przez Baumana.
  38. Słowo „wrzemię” chciałbym przywrócić dzisiejszej polszczyźnie. To czas w jego doczesnej, to znaczy – złudnej postaci. Pojawiło się w XIII-wiecznych Kazaniach świętokrzyskich w dwóch formach – rzeczownikowej w Kazaniu na Narodzenie Pańskie, gdzie mowa o tym „w kakije wrzemię zgrzeszył”, tudzież przymiotnikowej w Kazaniu na dzień świętej Katarzyny, gdzie mowa o „dobrze wrzemiennem”, w którym się grzesznik lubuje. Zwłaszcza forma przymiotnikowa podkreśla złudny aspekt czasu, gdyż „dobru wrzemiennemu” kaznodzieja z wigorem przeciwstawia „dobro będące”, czyli to, które istnieje naprawdę, jest w rzeczy samej. W następnym stuleciu „wrzemię” znika z polszczyzny, a w jego miejsce pojawia się „czas”, który stopniowo nabiera pozorów rzeczywistości i zaczyna się w niej szarogęsić, aż w końcu ją sobie kategorycznie podporządkowuje, narzucając swoje prawa również językowi.
  39. Kargopolłag – Kargopolski łagier, obóz pracy, rozrzucony na południu archangielskiego obwodu, zajmujący się wycinką i obróbką lasu. Siedziba główna Kargopolłagu znajdowała się początkowo w Kargopolu, średniowiecznym miasteczku północnej Rosji (według kronik starszym od Moskwy), w byłym żeńskim klasztorze Uśpieńskim. Potem przeniesione do Jercewa.
  40. Gostinica – hotel. Chociaż w przypadku gostinicy w Jercewie trudno przyjąć za hotel łagierny barak, tylko wewnątrz urządzony inaczej.
  41. Udostawierienije – plastikowa karta zaświadczająca, że byłem zagranicznym korespondentem, akredytowanym w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Federacji Rosyjskiej. Na prowincji rosyjskiej rzecz nieoglądana, za każdym razem, gdy ją pokazywałem, obserwowałem zabawne reakcje. Na przykład przewodniczący sioła Tajwenga, gdzie kupiłem swój pierwszy dom na Północy, był tak pijany, że czytał udostawierienije cały kwadrans, choć tekstu tam tyle, co na dowodzie osobistym.
  42. Zabor – wysoka na cztery i pół metra ściana z desek, zabezpieczona od góry kłębami drutu kolczastego. Czasem zabory pojawiały się w najmniej oczekiwanych miejscach, na przykład pośrodku posiołka Jercewo zobaczyłem dom obwiedziony ze wszystkich stron zaborem, na rogach „bociany”, czyli wieże strażnicze. Zapytałem Gusiewa, co to? – Remontują szkołę… W Mostowicy podobny obrazek, dom w środku wsi otoczony zaborem, tym razem była to izba wytrzeźwień.
  43. Braga – zacier do robienia bimbru. Na Północy robią go często z jagód i piją, nie destylując… Najlepszy, z jakim miałem do czynienia, był z moroszki, północnej jagody o kształcie maliny, tylko o ciemnozłotej, bursztynowej barwie. Puszkin przed śmiercią poprosił o nią pod szampana.
  44. Dzierg – w języku więziennym, tak zwanej grypserze, dzierganie – to tatuowanie, więc dzierg – tatuaż. Pochodzi od słowa „dziergać”, czyli wyszywać, na przykład dziergać koronki.
  45. Stakan – szklanka, zwykle z grubego szkła, w polszczyźnie popularnie zwana „musztardówką”. Już wyjaśniałem kiedyś, że pić stakanem albo wypić stakana, to nie znaczy wypić pełną musztardówkę, tylko mniej więcej na dwie grubości palca wskazującego.
  46. Sało – to słonina po ukraińsku. Sądziłem, że słowo już weszło do polszczyzny.
  47. Pieregar – woń nieprzetrawionego alkoholu, którą się nazajutrz wyziewa po przepiciu. Wymieszana z cuchem czosnku jest doprawdy obrzydliwa.
  48. Pochmielije – nasz popularny kociokwik, nie wiadomo czemu zwany z niemiecka kacem. W Rosji pochmielije bywa uciążliwe ze względu na wątpliwą jakość trunków, jakie się tam pija, zwłaszcza w głubince, czyli na prowincji, i dlatego miejscowi często ratują się przed pochmielijem – zapojem. To znaczy piją na okrągło, żeby katzenjammer nie miał do nich przystępu.
  49. Czyn – od rosyjskiego słowa „czynownik”. Tu chodzi o rangę, ponieważ w Rosji Piotra I obowiązywała hierarchia urzędników wedle Tabeli rang zarówno w wojsku, jak i w służbie cywilnej.
  50. Licznoje dieło – tekturowa teczka na sznurówkę z aktami osobowymi więźnia. W teczce Herlinga było wiele ciekawych danych, które potem sczezły, kiedy teczka znalazła się na stole Striełkowa… Dla przykładu – norma, za którą Herling miał prawo do „stachanowskiego” kotła, czyli porcji dla rekordzistów pracy.
  51. Razrieszienije – pozwolenie. Jeden z podstawowych papierków, bez których w Rosji nic nie wolno zrobić. Wedle przysłowia: „Bez bumażki ty kakaszka”, to znaczy „Bez papierka ty kupa”.
  52. – Nu, ty mołodiec, zdies… – No, jesteś zuchem, tutaj nawet żaden z rosyjskich dziennikarzy nie dotarł.
  53. Ministierstwo Wnutriennych Dieł – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. O ile się zorientowałem, do generała Striełkowa należała cała gałęź przemysłu drzewnego w systemie GUŁAGU-u.
  54. Zek, zeka – skrót od „zakliuczionnyj”, czyli więzień. Do 1941 roku nie odmieniało się, to znaczy mówiło się „ten zeka”, a nie „ten zek” – na co zwracał uwagę Szałamow, na marginesie Sołżenicyna. Pamiętam, jakie boje o tego zeka wiodłem z Nataszą Gorbaniewską, która próbowała przetłumaczyć Wilczy notes na rosyjski, ale nie mogliśmy się dogadać między innymi w sprawie właśnie „zeka”, Natasza próbowała naginać do swojej teorii nawet słowa słynnego hymnu katorżniczego Waninskij port, ,,że „od kaczki stradali zekowie” (więźniowie cierpieli na chorobę morską), a nie „od kaczki stradali zeka” – jak śpiewano w oryginale. Dlatego w powyż-szym przypadku na pewno babule obawiały się „zbiegłych zeków”, a nie „zbiegłych zeka”.
  55. Prorab – skrót od proizwoditiel rabot, ktoś w rodzaju brygadzisty, odpowiadający za dany odcinek robót. Przy tym warto zaznaczyć, że skrót drugiego członu skrótowca, czyli „rab” od „raboty” sprowadza w rusczyźnie rabotu (pracę) do rabstwa (niewolnictwa). Rab zatem to niewolnik, a prorab to jego wolny (wolnonajemny), bezpośredni zwierzchnik w pracy.
  56. – Priszlij dla mienia prigłaszenije… – Przyślij mi zaproszenie do Polski, a zrobię ci, co zechcesz.
  57. Organy wnutriennych dieł – czyli słynne „organy”, na których (bądź którymi…) państwo rosyjskie (sowieckie) rozgrywało batalię ze swoimi wewnętrznymi wrogami.
  58. Isprawitielno-trudowaja kolonia – kolonia pracy wychowawczej, czyli sowiecka forma zorganizowanego przez państwo niewolnictwa. Wszystkie wielkie budowy, a także cały przemysł wydobywczy, energetyczny i wszelkie inne w Związku Sowieckim były oparte na trudzie niewolniczym.
  59. – Szag w prawo, szag w liewo… – Krok w prawo, krok w lewo, konwój strzela bez uprzedzenia – słynny okrzyk konwojentów przed wyruszeniem kolumny więźniów na leśne roboty.
  60. B. Uspienski, Religia i semiotyka, tłum. B. Żyłko, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2001, s. 69–95.
  61. Tamże, s. 147.
  62. P. Rojek, Semiotyka Solidarności. Analiza dyskursów PZPR i NSZZ Solidarność w 1981 roku, Nomos, Kraków 2009.
  63. Zob. S. Kowalski, I. Krzemiński, M. Łuczewski, T. Szawiel, Sąd nad „Semiotyką Solidarności”. Warszawskie dyskusje wokół książki Pawła Rojka, „Pressje” 2011, nr 25, s. 236–243, zob. P. Rojek, W obronie „Semiotyki Solidarności”. Odpowiedź moim krytykom, „Pressje” 2011, nr 25, s. 244–250.
  64. K. Wołodźko, Sens i tożsamość Solidarności, „Obywatel” 2010, nr 3, s. 154–157; E. Ciżewska, recenzja książki P. Rojka Semiotyka Solidarności. Analiza dyskursów PZPR i NSZZ Solidarność 1981 roku, „Stan Rzeczy” 2011, nr 1, s. 292–295; M. Kaczmarczyk, Spór o dyskurs Solidarności, „Pressje” 2011, nr 25, s. 231–235; B. Kaliski, Tertium non datur? Czyli o ograniczeniach analizy dyskursu, „Kwartalnik Historyczny” 2011, nr 4, s. 767–772; F. Pigan, Nowa interpretacja Solidarności, „Kultura i Polityka” 2011, nr 9, s. 157–161; J. Motrenko, Dyskurs czasu przełomu, „Kultura i Społeczeństwo” 2012, nr 4, s. 179–182; G. Feindt, Polyphonic Concepts of Solidarity, „Contributions to the History of Concepts” 2015, nr 10/2, s. 111–116.
  65. M. Kaczmarczyk, Wielowymiarowa teoria Solidarności, „Studia Socjologiczne” 2010, nr 3, s. 263–288; M. Łuczewski, Solidarność: socjalizm z boską twarzą, [w:] Polska Solidarności. Kontrowersje, oblicza, interpretacje, red. J. Kloczkowski, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2011, s. 217–244.
  66. Zob. P. Rojek, recenzja książki Uwiodła mnie Solidarność. Między mitem a rzeczywistością, red. M. Kempski, G. Podżorny, „Pressje” 2011, nr 24, s. 258–262; tegoż, recenzja książki I. Krzemińskiego i innych Solidarność – doświadczenie i pamięć, „Pressje” 2011, nr 25, s. 273–276; tegoż, recenzja książki S. Rośka, Władza słowa, „Pressje” 2011, nr 25, s. 277–280.
  67. S. Kowalski, Krytyka solidarnościowego rozumu. Studium z socjologii myślenia potocznego, PEN, Warszawa 1990.
  68. Zob. V. Havel, Siła bezsilnych, tłum. P. Godlewski, [w:] Hrabal, Kundera, Havel... Antologia czeskiego eseju, red. J. Baluch, Universitas, Kraków 2001, s. 67–153.
  69. Zob. dwutomową monografię szkoły: B. Żyłko, Semiotyka kultury. Szkoła tartusko-moskiewska, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2009; tenże, Kultura i znaki. Semiotyka stosowana w szkole tartusko-moskiewskiej, Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk 2011; zob. także: P. Rojek, Jak była zrobiona tartusko-moskiewska szkoła semiotyczna?, „Stan Rzeczy” 2012, nr 2, s. 112–142.
  70. B. Uspienski, Kult św. Mikołaja na Rusi, RW KUL, Lublin 1985.
  71. J. Łotman, Struktura tekstu artystycznego, PIW, Warszawa 1984, s. 50–73.
  72. J. Łotman, B. Uspienski, O semiotycznym mechanizmie kultury, tłum. J. Faryno, [w:] Semiotyka kultury, red. E. Janus i M.R. Mayenowa, PIW, Warszawa 1977, s. 147–170.
  73. J. Łotman, Kultura i eksplozja, tłum. B. Żyłko, PIW, Warszawa 1999.
  74. P. Rojek, Postmodernizm, katolicyzm, Solidarność, „Pressje” 2010, nr 21, s. 6–15.
  75. Zob. W. Czabanowski, B. Skrzypulec, Postmodernistyczna Solidarność, „Pressje” 2010, nr 21, s. 18–25.
  76. K. Mazur, Aideologia Solidarności, „Pressje” 2010, nr 21, s. 26–35; L. Dorn, Solidarność jako ruch ideowy, [w:] tegoż, Niepodległość pracy, Ośrodek Badań Społecznych NSZZ Solidarność Region Mazowsze, Warszawa 1981.
  77. L. Dorn, Solidarność jako ruch ideowy, dz. cyt., s. 75, cyt. za: K. Mazur, Aideologia..., dz. cyt., s. 27.
  78. K. Brzechczyn, O ewolucji solidarnościowej myśli społeczno-politycznej w latach 1980–1981, Wydawnictwo Naukowe Wydziału Nauk Społecznych, Poznań 2013, s. 62–66; R. Minnerath, M. Novak, G. Weigel, Co wy z tą postmodernistyczną Solidarnością?! Rozmawia Karol Wilczyński, „Pressje” 2010, nr 21; B. Wildstein, Nieopisana Solidarność, „Rzeczpospolita” 22 listopada 2010; zob. także W. Czabanowski, B. Skrzypulec, Nieustająca świeżość przywiędłych nowinek. W odpowiedzi Bronisławowi Wildsteinowi, „Rzeczpospolita” 9 grudnia 2010; P. Rojek, Solidarność: ruch republikański, katolicki czy postmodernistyczny?, [w:], Polska Solidarności. Kontrowersje, oblicza, interpretacje, dz. cyt., s. 261–293.
  79. D. Ost, Solidarność a polityka antypolityki, Europejskie Centrum Solidarności, Gdańsk 2014.
  80. K. Mazur, Przekroczyć nowoczesność. Projekt polityczny ruchu społecznego Solidarność, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2017.
  81. Zob. np. Z. Krasnodębski, Demokracja peryferii, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2003; P. Śpiewak, Pamięć po komunizmie, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2005; D. Ost, Klęska Solidarności. Gniew i polityka w postkomunistycznej Europie, tłum. H. Jankowska, Muza, Warszawa 2007.
  82. Czego nas uczy Radio Maryja? Socjologia treści i recepcji rozgłośni, red. I. Krzemiński, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2009, zob. także P. Rojek, recenzja książki Czego nas uczy Radio Maryja?, „Pressje” 2010, nr 21, s. 234–237.
  83. R. Legutko, Triumf człowieka pospolitego, Zysk i S-ka, Poznań 2012.
  84. M. Zabdyr-Jamróz, Dlaczego prawica powinna kochać lewicę?, „Pressje” 2011, nr 25, s. 12–18.
  85. Forma polska, „Pressje” 2013, nr 34.
  86. A. Michnik, Kłopot, [w:] tegoż, Wściekłość i wstyd, Wydawnictwo „Zeszytów Literackich”, Warszawa 2005, s. 23–53.
  87. Zob. zwłaszcza J. Maciejewski, Forma polska, „Pressje” 2013, nr 34, s. 18-28; K. Suskiewicz, Polski hreczkosiej. Konserwatywne oblicze Gombrowicza, „Pressje” 2013, nr 34, s. 29-34; M. Suskiewicz, Gombrowicz, Wyszyński i Laski, „Pressje” 2013, nr 34, s. 89-105.
  88. P. Rojek, Awangardowy konserwatyzm. Idea polska w późnej nowoczesności, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2016.
  89. Zob. J. Woynarowski, Historia sztuki jako projekt ready-made, [w:] Materiał znaleziony w sztuce współczesnej, red. B. Burska, Akademia Sztuk Pięknych w Gdańsku, Gdańsk 2017, s. 113–148.
  90. Zob. P. Rojek, Naród, religia i sztuka współczesna. Od „Labiryntu” Janusza Boguckiego do „Epoki błękitu” Jakuba Woynarowskiego i Jakuba Skoczka, [w:] Przechwałki, pogróżki. Konflikt i jego mechanika w sztukach wizualnych w Polsce, red. Ł. Białkowski, P. Sikora, TRAFO Trafostacja Sztuki, Wydawnictwo Kolegium Sztuk Wizualnych Akademii Sztuki w Szczecinie, Szczecin 2019, s. 96–115.
  91. J. Woynarowski, recenzja książki P. Rojka Awanagradowy konserwatyzm, „Szum” 2017, nr 16, s. 207–210

Powiązane artykuły

31.03.2021

Szesnastu. Poemat dygresyjny (osiem pierwszych pieśni)

I.

Wieś Szczęśliwice, pustki na peronie,

Mężczyźni w płaszczach czekają na pociąg.

Po chwili miejsca zajmują w wagonie.

Dzień już się dawno porachował z nocą,

Jest ósma rano, świat za oknem tonie

W promieniach słońca, kałuże się pocą.

Ten opis może za bardzo się dłuży,

Lecz muszę tutaj mieć motyw podróży.

 

Droga na szafot. Mężczyźni nie wiedzą,

Co będzie, chcieliby wrócić do dzieci,

Mieć zwykłe życie, dlatego wciąż siedzą

W pociągu, pociąg do Pruszkowa leci.

Nazwiska pewnie nic wam nie powiedzą:

Jankowski, Pajdak, Pużak – ten był trzeci.

Bazyli, Traugutt, Doktor to ich pseudonimy.

Niech sobie jadą. Tak ich zostawimy.

 

II.

Jest w domu Ojca mieszkań wiele, zadba

Batiuszka dobry o każdego. Wierzę,

Że kurs historii orientację dał wam

I wiecie, kto zacz. O tym bohaterze

Śpiewało wielu. Dziś znacznie opadła

Fala zachwytów – ktoś inny przy sterze,

Inne pozory, inne procedury.

Batiuszka wysłał generała, który

 

Miał wziąć pod skrzydła wędrowców z pociągu

I wielu innych z różnych części kraju

Pieścić i głaskać (tu myślę o drągu),

Więc doń gremialnie wszyscy przybywają

I w sieni dworu jego drżą w przeciągu.

Generał czuły zowie się Iwanow

Lub Sierow. Z drewna dwór, podmurowany,

Uszy w nim własne wszystkie mają ściany.

 

III.

W progu Gospodarz wita ich i wiedzie

W komnaty dalsze, szczęśliwcy więc krzesła

W krąg zasiadają (za chwilę czaj wjedzie).

Gadają długo, godzina niewczesna,

Chcą wstawać, iść już, lecz Gospodarz wie, gdzie

Dziś być powinni – gdzie przestrzeń bezkresna

Nieb. Woła: „Druzja, tu potrzeba czynu,

Otóż samolot, lećmyż do Londynu!”.

 

Przystają. Sierow lata zachwycony.

Na zawilgłego przestwór nieboskłonu

Wpływają. W dole pola, drogi, domy,

Wędrówka ludów. Fale Acheronu

Lśnią krwawo. „To Bug – rzekł Bień – niech Bóg broni!

Zdrada!” Lecz Sierow do głosu nikomu

Więcej dojść nie dał, a Iwanow dzielny

Śmiał się. Dodajmy: śmiech to był piekielny.

 

IV.

Płaskim, nie leda skrzydłem opatrzony

Samolot zniżył lot swój i podchodził

Do lądowania od zachodniej strony,

Potem jak żuraw w kopnym śniegu brodził,

Wył silnik, pilot, mocno już zdrożony,

Pot otarł z czoła niczym sternik łodzi,

Gdy się sztormowej wymknie zawierusze

I szepnie: „Żywot ocaliłem”. Muszę

 

Powieści akcję pchnąć na nowe tory,

Bo mnie narracja taka bardzo męczy.

Pędźmy w Maskwu, już czynią tam honory

Gościom iz Polszy. Car nad mapą ślęczy,

Ołówkiem nowe zajętych kontury

Państw kreśli. Łuna odeń na kształt tęczy

Bije. (Jak twierdzi świadków grupa liczna,

Postać to była wielce bajroniczna.)

 

V.

Przybyszom cele sposobią strażnicy,

Wnoszą chleb, wodę, lampą świecą w oczy,

Spać im nie dają, budzą po próżnicy,

Bywa: pokrzyczą. Ktoś się z pryczy stoczy.

Tego, owego wtrącą do ciemnicy,

Ten i ów łzami (mówię: łzami!) broczy.

Cóż, gdy w ruiny wali się świat stary,

By wykuć nowy – potrzeba ofiary.

 

Po dniach czterdziestu mają ich zeznania:

Na naszych tyłach urządzali jatki,

Z Germańcem knuli, proces wyzwalania

Chcieli powstrzymać, Zeitgeistu pariadki

Kwestionowali. Śledczy więźniów skłania

Do podpisania, protokół z odsiadki

Pod nos podtyka – Generallissimus

Ugodę ceni wyżej niźli przymus.

 

VI.

Był w Moskwie krasnej pałac, co się zowie.

Miejscowi wdzięcznym mianem go Łubianka

Ochrzcili. W nim to siedzieli więźniowie,

Strażnicy liczni tkwili wciąż na blankach,

Wieżycach, w bramach kwitli dozorcowie

W czerwonych, reprezentacyjnych wdziankach.

Zresztą, nie pałac był to, lecz gotycki

Zamek, budynek zgoła azjatycki.

 

Stamtąd to właśnie wiozą ich karocą

Albo… kibitką? Pamięć figle płata!

W ławach sadzają. W sali lampy kopcą

Naftowe. Sędzia skinął wnet na kata.

Zaraz! A wyrok?! Mówią: ciemną nocą

Zapadł był. Brawa. Wzywają sołdata.

Wuj Sam w fotelu ruszył się i jęknął,

Zakwilił, westchnął, prychnął, machnął ręką

 

VII.

Umytą. Dalszy ciąg? Powracających

Znany przyjął hotel. Gazety grzmiały.

Podpisano układ. Faktów jątrzących

Nie było. Stygło. Liście opadały

Z drzew. Raz Opolski, niedomagający,

We drzwi wszedł cały i nie wrócił cały.

Kurz grubą warstwą epokowe czyny

Przykrył. U kraty puchły pajęczyny.

 

Świat się odmienił, dążyły pochody,

Z chorągwią, śpiewem, na świetlane szlaki,

Zmieniał się język, upływały wody.

Poeta pisał wierszyk lada jaki:

O świecie, że się zmienia, że pochody,

Że z werwą, z śpiewem, że na nowe szlaki.

Skamieniał język. Ty do drzwi kamienia

Zastukaj. Słyszysz co? Nic prócz milczenia.

 

VIII.

Wigilia, śnieży, w drzwiach celi Niedźwiadka

Klucz zgrzyta. Ściana zatrzymuje głosy.

Szamotanina, coś jak płaczu ślad. Tka

Sieć siwą pająk – to anielskie włosy.

Od krzyku cała drży drewniana klatka,

Wigilia. Śnieży. Zorza. Płoną stosy.

Głuchymi ciosy dudni martwa ściana

(Z dębowych desek, lecz podmurowana).

 

Jest gdzieś, za mglistą linią rozumienia,

Miasto przedziwne, miejsce czaszki, stary

Matecznik krzyku, jęku, snu, cierpienia.

I oni idą tam, w głąb puszczy, w jary.

Nikt ich nie woła, nikną w strefie cienia,

Wsysają ich mokradła, mdłe obszary.

Kiedyś odemknie się ta przestrzeń niema.

Bo jest gdzieś kraj. Jest lub go nie ma.

 

31.03–04.04.2012

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Przemysław Dakowicz, Szesnastu. Poemat dygresyjny (osiem pierwszych pieśni), Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

  1. A. Andrusiewicz, „Iwan Groźny”, Warszawa 2006, s. 229–230.
  2. Jeżeli nie podano inaczej, wiersze A. Achmatowej przytoczono w tłumaczeniu A. Pomorskiego według wydania: A. Achmatowa, Drogą wszystkiej ziemi. Poezja, proza, dramat, wybr., tłum. i koment. A. Pomorski, Warszawa 2007, s. 796.
  3. И.Ф. Герасимова, Первая мировая война в зеркале русской лирики 1914–1915 годов: события вокруг Польши, „Вестник Ленинградского гос. университета им. А.С. Пушкина. Языкознание и литературоведение” 2011, t. 1, nr 2, s. 38–46.
  4. О.E. Рубинчик, „В объятой пожарами, скорбной Польше…”: Польша Анны Ахматовой, [w:] tegoż, Анна Ахматова и ее время: Избранные работы, Москва 2018, s. 85.
  5. Zgodnie z rękopisami Achmatowej w wydaniu naukowym Poematu bez Bohatera słowo „Bohatera” w tytule należy pisać wielką literą: „Я не такой тебя когда-то знала…”: Анна Ахматова. Поэма без Героя. Проза о Поэме. Наброски балетного либретто: Материалы к творческой истории, подготовила Н.И. Крайнева, Санкт-Петербург 2009, s. 1488.
  6. Р.Д. Тименчик, В.Н. Топоров, Т.В. Цивьян, Ахматова и Кузмин, „Russian Literature” 1978, vol. 6, nr 3, s. 297.
  7. В. Сасина, Языковой портрет Польши на основе анализа метапоэтики и художественных текстов акмеистов (Г.В. Иванов, Н.С. Гумилев, А.А. Ахматова, О.Э. Мандельштам), „Rocznik Instytutu Polsko-Rosyjskiego” 2013, nr 1 (4), s. 62.
  8. Человек и место. Юзеф Чапски. К 100-летию со дня рождения, сост. К. Захватович-Вайда, Kraków 1996, s. 22.
  9. Г. Козловская, Шахерезада. Тысяча и одно воспоминание, Редакция Елены Шубиной, Москва 2015, s. 10–11.
  10. J. Czapski, Wyrwane strony, Warszawa 2010, s. 58.
  11. Т. Венцлова, Неустойчивое равновесие: восемь русских поэтических текстов, [w:] tegoż, Собеседники на пиру: Литературоведческие работы, Москва 2012, s. 580–581. – tłum. J.P.
  12. Л.К. Чуковская, Записки об Анне Ахматовой, t. 1, 1938–1941, Москва 1997, s. 224. – tłum. J.P.
  13. A. Achmatowa, Mój Puszkin. Rozprawy i uwagi krytyczne, tłum. i koment. R. Przybylski, Warszawa 1976, s. 153, 156.
  14. П. Поберезкина, Польские мотивы в творчестве Анны Ахматовой (Заметки к теме), [w:] Stosunki kulturowo-literackie polsko-wschodniosłowiańskie, red. K. Prus, Rzeszów 1995, s. 198–200.
  15. Więcej o nim [w:]: Петербург Ахматовой: Владимир Георгиевич Гаршин, сост., статья, коммент. Т.С. Поздняковой, Санкт-Петербург 2002, s. 256; A. Peri, Leningrad. Dzienniki z oblężonego miasta, tłum. G. Siwek, Kraków 2019.
  16. Polskie wiersze wojenne, ułożył J. Czapski, podali do druku I. Biełow i P. Mitzner, Warszawa 2019, s. 308.
  17. Голоса поэтов: Стихи зарубежных поэтов в переводе Анны Ахматовой, Москва 1965, s. 15–45.
  18. О. Рубинчик, „Любой цветок прочтет канцону Зосе…” Польские поэты в переводах Анны Ахматовой, „Новая Польша”, 1.10.2020, online, https://www.novayapolsha.pl/article/lyuboi-cvetok-prochtet-kanconu-zose-polskie-poety-v-perevodakh-anny/ [dostęp: 16.10.2020].
  19. A. Achmatowa, Requiem, tłum. J. Łobodowski, „Kultura” 1964, nr 6 (200), s. 61–68; G. Herling-Grudziński, Suche oko, tamże, s. 57–60.
  20. В.А. Черных, О родственных связях семей Змунчилла и Горенко, „Анна Ахматова: эпоха, судьба, творчество: Крымский Ахматовский научный сборник” 2010, nr 8, s. 89.
  21. Zachowujemy porządek autorski wynikający z alfabetu rosyjskiego – przypomnienie redakcji.
  22. W oryginale pojawiają się frazy: „Ещё наговоримся добела„, „ещё наговоримся дочерна”, co oznacza, że w rozmowie zostanie wszystko omówione do końca, do czysta, do reszty. Przy czym zaznaczone są skrajności: przeciwieństwo bieli i czerni (przypomnienia tłumaczki).
  23. Zob. http://russ.ru/pole/Slova-sami-ne-naraduyutsya-rezul-tatu [dostęp: 12.04.2021].
  24. Zob. http://kultinfo.com/novosti/987/ [dostęp: 12.04.2021].
  25. Słowa Marii Chotimskiej (http://magazines.russ.ru/nlo/2009/95/po20.html [dostęp: 12.04.2021]).
  26. Zob. https://magazines.gorky.media/novyi_mi/2012/9/knizhnaya-polka-arkadiya-shtypelya-4.html [dostęp: 12.04.2021].
  27. W oryginale wiersz jest rymowany (przypomina redakcja).
  28. Zob. https://proza.ru/avtor/hoddion [dostęp: 12.04.2021].
  29. Zob. http://www.litkarta.ru/world/usa/persons/mesyats-v [dostęp: 12.04.2021].
  30. Zob. https://rubecoism.livejournal.com/22568.html [dostęp: 12.04.2021].
  31. Tamże.
  32. Tamże.
  33. „Norumbega – powiedział Miesiac w innym wywiadzie – moim zdaniem jest bardzo rosyjską książką. Po prostu jej rosyjskość nie ogranicza się do samego eurazjatyzmu, ale stara się opierać na całym kontekście indoeuropejskim. Stąd legendy celtyckie, sagi skandynawskie, indyjskie Wedy…”.
  34. Zob. https://magazines.gorky.media/zin/2011/12/vadim-mesyacz-nurumbega-golovy-predkov.html [dostęp: 12.04.2021].
  35. W oryginale wiersz jest rymowany (przypomina redakcja).
  36. Kanut’ w Letu – pogrążyć się w Letę, czyli popaść w zapomnienie. Popularny zwrot rosyjski.
  37. W języku starosłowiańskim, skąd do rosyjskiego przyszła, bliad’ miała dwa znaczenia, uzupełniające się wzajemnie: złudzenie i nierządnica. W jednym z kazań Awwakum grzmiał: „Ditia, ali nie razumiejesz, jako wsia sija wnieszniaja bliad’ niczto że sut’, no tokmo prieliest’, tlia i poguba?”. Co można tak przetłumaczyć: „Dziecię, zali nie rozumiesz, że wszystko to, co widzisz (cała zewnętrzna bladź), to nic innego, jeno pozłota, próchno i zguba”. Rzeczywistość, według protopopa Awwakuma, ojca duchowego ruskich starowierców, była jednocześnie i dziwką sprzedażną, i kłamstwem, w istocie rzeczy (sut’) świat zewnętrzny oczarowuje i oszukuje zarazem, wiodąc do zatracenia. Dzisiaj zapewne protopop Awwakum grzmiałby tak przeciwko „płynnej nowoczesności” zachwalanej przez Baumana.
  38. Słowo „wrzemię” chciałbym przywrócić dzisiejszej polszczyźnie. To czas w jego doczesnej, to znaczy – złudnej postaci. Pojawiło się w XIII-wiecznych Kazaniach świętokrzyskich w dwóch formach – rzeczownikowej w Kazaniu na Narodzenie Pańskie, gdzie mowa o tym „w kakije wrzemię zgrzeszył”, tudzież przymiotnikowej w Kazaniu na dzień świętej Katarzyny, gdzie mowa o „dobrze wrzemiennem”, w którym się grzesznik lubuje. Zwłaszcza forma przymiotnikowa podkreśla złudny aspekt czasu, gdyż „dobru wrzemiennemu” kaznodzieja z wigorem przeciwstawia „dobro będące”, czyli to, które istnieje naprawdę, jest w rzeczy samej. W następnym stuleciu „wrzemię” znika z polszczyzny, a w jego miejsce pojawia się „czas”, który stopniowo nabiera pozorów rzeczywistości i zaczyna się w niej szarogęsić, aż w końcu ją sobie kategorycznie podporządkowuje, narzucając swoje prawa również językowi.
  39. Kargopolłag – Kargopolski łagier, obóz pracy, rozrzucony na południu archangielskiego obwodu, zajmujący się wycinką i obróbką lasu. Siedziba główna Kargopolłagu znajdowała się początkowo w Kargopolu, średniowiecznym miasteczku północnej Rosji (według kronik starszym od Moskwy), w byłym żeńskim klasztorze Uśpieńskim. Potem przeniesione do Jercewa.
  40. Gostinica – hotel. Chociaż w przypadku gostinicy w Jercewie trudno przyjąć za hotel łagierny barak, tylko wewnątrz urządzony inaczej.
  41. Udostawierienije – plastikowa karta zaświadczająca, że byłem zagranicznym korespondentem, akredytowanym w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Federacji Rosyjskiej. Na prowincji rosyjskiej rzecz nieoglądana, za każdym razem, gdy ją pokazywałem, obserwowałem zabawne reakcje. Na przykład przewodniczący sioła Tajwenga, gdzie kupiłem swój pierwszy dom na Północy, był tak pijany, że czytał udostawierienije cały kwadrans, choć tekstu tam tyle, co na dowodzie osobistym.
  42. Zabor – wysoka na cztery i pół metra ściana z desek, zabezpieczona od góry kłębami drutu kolczastego. Czasem zabory pojawiały się w najmniej oczekiwanych miejscach, na przykład pośrodku posiołka Jercewo zobaczyłem dom obwiedziony ze wszystkich stron zaborem, na rogach „bociany”, czyli wieże strażnicze. Zapytałem Gusiewa, co to? – Remontują szkołę… W Mostowicy podobny obrazek, dom w środku wsi otoczony zaborem, tym razem była to izba wytrzeźwień.
  43. Braga – zacier do robienia bimbru. Na Północy robią go często z jagód i piją, nie destylując… Najlepszy, z jakim miałem do czynienia, był z moroszki, północnej jagody o kształcie maliny, tylko o ciemnozłotej, bursztynowej barwie. Puszkin przed śmiercią poprosił o nią pod szampana.
  44. Dzierg – w języku więziennym, tak zwanej grypserze, dzierganie – to tatuowanie, więc dzierg – tatuaż. Pochodzi od słowa „dziergać”, czyli wyszywać, na przykład dziergać koronki.
  45. Stakan – szklanka, zwykle z grubego szkła, w polszczyźnie popularnie zwana „musztardówką”. Już wyjaśniałem kiedyś, że pić stakanem albo wypić stakana, to nie znaczy wypić pełną musztardówkę, tylko mniej więcej na dwie grubości palca wskazującego.
  46. Sało – to słonina po ukraińsku. Sądziłem, że słowo już weszło do polszczyzny.
  47. Pieregar – woń nieprzetrawionego alkoholu, którą się nazajutrz wyziewa po przepiciu. Wymieszana z cuchem czosnku jest doprawdy obrzydliwa.
  48. Pochmielije – nasz popularny kociokwik, nie wiadomo czemu zwany z niemiecka kacem. W Rosji pochmielije bywa uciążliwe ze względu na wątpliwą jakość trunków, jakie się tam pija, zwłaszcza w głubince, czyli na prowincji, i dlatego miejscowi często ratują się przed pochmielijem – zapojem. To znaczy piją na okrągło, żeby katzenjammer nie miał do nich przystępu.
  49. Czyn – od rosyjskiego słowa „czynownik”. Tu chodzi o rangę, ponieważ w Rosji Piotra I obowiązywała hierarchia urzędników wedle Tabeli rang zarówno w wojsku, jak i w służbie cywilnej.
  50. Licznoje dieło – tekturowa teczka na sznurówkę z aktami osobowymi więźnia. W teczce Herlinga było wiele ciekawych danych, które potem sczezły, kiedy teczka znalazła się na stole Striełkowa… Dla przykładu – norma, za którą Herling miał prawo do „stachanowskiego” kotła, czyli porcji dla rekordzistów pracy.
  51. Razrieszienije – pozwolenie. Jeden z podstawowych papierków, bez których w Rosji nic nie wolno zrobić. Wedle przysłowia: „Bez bumażki ty kakaszka”, to znaczy „Bez papierka ty kupa”.
  52. – Nu, ty mołodiec, zdies… – No, jesteś zuchem, tutaj nawet żaden z rosyjskich dziennikarzy nie dotarł.
  53. Ministierstwo Wnutriennych Dieł – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. O ile się zorientowałem, do generała Striełkowa należała cała gałęź przemysłu drzewnego w systemie GUŁAGU-u.
  54. Zek, zeka – skrót od „zakliuczionnyj”, czyli więzień. Do 1941 roku nie odmieniało się, to znaczy mówiło się „ten zeka”, a nie „ten zek” – na co zwracał uwagę Szałamow, na marginesie Sołżenicyna. Pamiętam, jakie boje o tego zeka wiodłem z Nataszą Gorbaniewską, która próbowała przetłumaczyć Wilczy notes na rosyjski, ale nie mogliśmy się dogadać między innymi w sprawie właśnie „zeka”, Natasza próbowała naginać do swojej teorii nawet słowa słynnego hymnu katorżniczego Waninskij port, ,,że „od kaczki stradali zekowie” (więźniowie cierpieli na chorobę morską), a nie „od kaczki stradali zeka” – jak śpiewano w oryginale. Dlatego w powyż-szym przypadku na pewno babule obawiały się „zbiegłych zeków”, a nie „zbiegłych zeka”.
  55. Prorab – skrót od proizwoditiel rabot, ktoś w rodzaju brygadzisty, odpowiadający za dany odcinek robót. Przy tym warto zaznaczyć, że skrót drugiego członu skrótowca, czyli „rab” od „raboty” sprowadza w rusczyźnie rabotu (pracę) do rabstwa (niewolnictwa). Rab zatem to niewolnik, a prorab to jego wolny (wolnonajemny), bezpośredni zwierzchnik w pracy.
  56. – Priszlij dla mienia prigłaszenije… – Przyślij mi zaproszenie do Polski, a zrobię ci, co zechcesz.
  57. Organy wnutriennych dieł – czyli słynne „organy”, na których (bądź którymi…) państwo rosyjskie (sowieckie) rozgrywało batalię ze swoimi wewnętrznymi wrogami.
  58. Isprawitielno-trudowaja kolonia – kolonia pracy wychowawczej, czyli sowiecka forma zorganizowanego przez państwo niewolnictwa. Wszystkie wielkie budowy, a także cały przemysł wydobywczy, energetyczny i wszelkie inne w Związku Sowieckim były oparte na trudzie niewolniczym.
  59. – Szag w prawo, szag w liewo… – Krok w prawo, krok w lewo, konwój strzela bez uprzedzenia – słynny okrzyk konwojentów przed wyruszeniem kolumny więźniów na leśne roboty.
  60. B. Uspienski, Religia i semiotyka, tłum. B. Żyłko, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2001, s. 69–95.
  61. Tamże, s. 147.
  62. P. Rojek, Semiotyka Solidarności. Analiza dyskursów PZPR i NSZZ Solidarność w 1981 roku, Nomos, Kraków 2009.
  63. Zob. S. Kowalski, I. Krzemiński, M. Łuczewski, T. Szawiel, Sąd nad „Semiotyką Solidarności”. Warszawskie dyskusje wokół książki Pawła Rojka, „Pressje” 2011, nr 25, s. 236–243, zob. P. Rojek, W obronie „Semiotyki Solidarności”. Odpowiedź moim krytykom, „Pressje” 2011, nr 25, s. 244–250.
  64. K. Wołodźko, Sens i tożsamość Solidarności, „Obywatel” 2010, nr 3, s. 154–157; E. Ciżewska, recenzja książki P. Rojka Semiotyka Solidarności. Analiza dyskursów PZPR i NSZZ Solidarność 1981 roku, „Stan Rzeczy” 2011, nr 1, s. 292–295; M. Kaczmarczyk, Spór o dyskurs Solidarności, „Pressje” 2011, nr 25, s. 231–235; B. Kaliski, Tertium non datur? Czyli o ograniczeniach analizy dyskursu, „Kwartalnik Historyczny” 2011, nr 4, s. 767–772; F. Pigan, Nowa interpretacja Solidarności, „Kultura i Polityka” 2011, nr 9, s. 157–161; J. Motrenko, Dyskurs czasu przełomu, „Kultura i Społeczeństwo” 2012, nr 4, s. 179–182; G. Feindt, Polyphonic Concepts of Solidarity, „Contributions to the History of Concepts” 2015, nr 10/2, s. 111–116.
  65. M. Kaczmarczyk, Wielowymiarowa teoria Solidarności, „Studia Socjologiczne” 2010, nr 3, s. 263–288; M. Łuczewski, Solidarność: socjalizm z boską twarzą, [w:] Polska Solidarności. Kontrowersje, oblicza, interpretacje, red. J. Kloczkowski, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2011, s. 217–244.
  66. Zob. P. Rojek, recenzja książki Uwiodła mnie Solidarność. Między mitem a rzeczywistością, red. M. Kempski, G. Podżorny, „Pressje” 2011, nr 24, s. 258–262; tegoż, recenzja książki I. Krzemińskiego i innych Solidarność – doświadczenie i pamięć, „Pressje” 2011, nr 25, s. 273–276; tegoż, recenzja książki S. Rośka, Władza słowa, „Pressje” 2011, nr 25, s. 277–280.
  67. S. Kowalski, Krytyka solidarnościowego rozumu. Studium z socjologii myślenia potocznego, PEN, Warszawa 1990.
  68. Zob. V. Havel, Siła bezsilnych, tłum. P. Godlewski, [w:] Hrabal, Kundera, Havel... Antologia czeskiego eseju, red. J. Baluch, Universitas, Kraków 2001, s. 67–153.
  69. Zob. dwutomową monografię szkoły: B. Żyłko, Semiotyka kultury. Szkoła tartusko-moskiewska, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2009; tenże, Kultura i znaki. Semiotyka stosowana w szkole tartusko-moskiewskiej, Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk 2011; zob. także: P. Rojek, Jak była zrobiona tartusko-moskiewska szkoła semiotyczna?, „Stan Rzeczy” 2012, nr 2, s. 112–142.
  70. B. Uspienski, Kult św. Mikołaja na Rusi, RW KUL, Lublin 1985.
  71. J. Łotman, Struktura tekstu artystycznego, PIW, Warszawa 1984, s. 50–73.
  72. J. Łotman, B. Uspienski, O semiotycznym mechanizmie kultury, tłum. J. Faryno, [w:] Semiotyka kultury, red. E. Janus i M.R. Mayenowa, PIW, Warszawa 1977, s. 147–170.
  73. J. Łotman, Kultura i eksplozja, tłum. B. Żyłko, PIW, Warszawa 1999.
  74. P. Rojek, Postmodernizm, katolicyzm, Solidarność, „Pressje” 2010, nr 21, s. 6–15.
  75. Zob. W. Czabanowski, B. Skrzypulec, Postmodernistyczna Solidarność, „Pressje” 2010, nr 21, s. 18–25.
  76. K. Mazur, Aideologia Solidarności, „Pressje” 2010, nr 21, s. 26–35; L. Dorn, Solidarność jako ruch ideowy, [w:] tegoż, Niepodległość pracy, Ośrodek Badań Społecznych NSZZ Solidarność Region Mazowsze, Warszawa 1981.
  77. L. Dorn, Solidarność jako ruch ideowy, dz. cyt., s. 75, cyt. za: K. Mazur, Aideologia..., dz. cyt., s. 27.
  78. K. Brzechczyn, O ewolucji solidarnościowej myśli społeczno-politycznej w latach 1980–1981, Wydawnictwo Naukowe Wydziału Nauk Społecznych, Poznań 2013, s. 62–66; R. Minnerath, M. Novak, G. Weigel, Co wy z tą postmodernistyczną Solidarnością?! Rozmawia Karol Wilczyński, „Pressje” 2010, nr 21; B. Wildstein, Nieopisana Solidarność, „Rzeczpospolita” 22 listopada 2010; zob. także W. Czabanowski, B. Skrzypulec, Nieustająca świeżość przywiędłych nowinek. W odpowiedzi Bronisławowi Wildsteinowi, „Rzeczpospolita” 9 grudnia 2010; P. Rojek, Solidarność: ruch republikański, katolicki czy postmodernistyczny?, [w:], Polska Solidarności. Kontrowersje, oblicza, interpretacje, dz. cyt., s. 261–293.
  79. D. Ost, Solidarność a polityka antypolityki, Europejskie Centrum Solidarności, Gdańsk 2014.
  80. K. Mazur, Przekroczyć nowoczesność. Projekt polityczny ruchu społecznego Solidarność, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2017.
  81. Zob. np. Z. Krasnodębski, Demokracja peryferii, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2003; P. Śpiewak, Pamięć po komunizmie, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2005; D. Ost, Klęska Solidarności. Gniew i polityka w postkomunistycznej Europie, tłum. H. Jankowska, Muza, Warszawa 2007.
  82. Czego nas uczy Radio Maryja? Socjologia treści i recepcji rozgłośni, red. I. Krzemiński, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2009, zob. także P. Rojek, recenzja książki Czego nas uczy Radio Maryja?, „Pressje” 2010, nr 21, s. 234–237.
  83. R. Legutko, Triumf człowieka pospolitego, Zysk i S-ka, Poznań 2012.
  84. M. Zabdyr-Jamróz, Dlaczego prawica powinna kochać lewicę?, „Pressje” 2011, nr 25, s. 12–18.
  85. Forma polska, „Pressje” 2013, nr 34.
  86. A. Michnik, Kłopot, [w:] tegoż, Wściekłość i wstyd, Wydawnictwo „Zeszytów Literackich”, Warszawa 2005, s. 23–53.
  87. Zob. zwłaszcza J. Maciejewski, Forma polska, „Pressje” 2013, nr 34, s. 18-28; K. Suskiewicz, Polski hreczkosiej. Konserwatywne oblicze Gombrowicza, „Pressje” 2013, nr 34, s. 29-34; M. Suskiewicz, Gombrowicz, Wyszyński i Laski, „Pressje” 2013, nr 34, s. 89-105.
  88. P. Rojek, Awangardowy konserwatyzm. Idea polska w późnej nowoczesności, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2016.
  89. Zob. J. Woynarowski, Historia sztuki jako projekt ready-made, [w:] Materiał znaleziony w sztuce współczesnej, red. B. Burska, Akademia Sztuk Pięknych w Gdańsku, Gdańsk 2017, s. 113–148.
  90. Zob. P. Rojek, Naród, religia i sztuka współczesna. Od „Labiryntu” Janusza Boguckiego do „Epoki błękitu” Jakuba Woynarowskiego i Jakuba Skoczka, [w:] Przechwałki, pogróżki. Konflikt i jego mechanika w sztukach wizualnych w Polsce, red. Ł. Białkowski, P. Sikora, TRAFO Trafostacja Sztuki, Wydawnictwo Kolegium Sztuk Wizualnych Akademii Sztuki w Szczecinie, Szczecin 2019, s. 96–115.
  91. J. Woynarowski, recenzja książki P. Rojka Awanagradowy konserwatyzm, „Szum” 2017, nr 16, s. 207–210

Powiązane artykuły

01.04.2021

Nowy Napis Co Tydzień #094 / Przechadzki z cieniem (4): Bulwar Herlinga

Krajobrazy mają nie tylko swój język, lecz i własną kadencję,
jak w dobrej prozie opartej na indywidualnym i niepowtarzalnym oddechu słów.

Gustaw Herling-Grudziński

 

Po błądzeniu w ciasnych zaułkach Neapolu, gdzie wzrok utyka w ślepych wnękach, ślizga się po zliszajonych ścianach albo grzęźnie w mrocznych przełazach, pora wyjść na otwartą przestrzeń nadmorskiego bulwaru, dać oczom oddech i światło morskiego przestworu. Nawiązując do Herlinga: najwyższy czas zmienić rytm i kadencję pejzażu.

Od lat praktykuję długie poranne przechadzki nie tyle dla podtrzymania fizycznej kondycji, ile dla wejścia w odpowiednią intonację, aż wydepczę pierwszą frazę, od której rozpoczynam dzień za piśmiennym stołem… Zwykle chodzę nad wodą, czy to będzie rzeka, wzdłuż której idąc, czuję, że to się już nie wróci (ani ten chłopiec znad Odry, pochłonięty przez wir czasu, ani to imperium sowieckie, co na moich oczach „kanuło w Letu”Kanut’ w Letu – pogrążyć się w Letę, czyli popaść w zapomnienie. Popularny zwrot rosyjski.[1] nad rzeką Moskwa), czy jezioro odzwierciedlające świat, pochylony nad nim, jak ja niegdyś nad swoim Domem nad Oniego, czy też morze, którego synkopowany szum, towarzyszący mi podczas porannych spacerów po plaży słyszę potem w ciągu dnia, jak gdybym siedział we wnętrzu muszli. Mając pod bokiem Zatokę Neapolitańską – grecki rytm jej linii brzegowej ktoś porównał do pulsowania heksametru – często przechadzam się bulwarem nadmorskim, wydeptując własne metrum.

Chodziłem więc tym samym bulwarem, na którym Herling co dzień odrabiał pensum „spaceru zdrowotnego” przepisane mu przez lekarzy po dwóch zawałach serca, przebytych w 1989 roku. Lekarze postawili jeden warunek, trasa miała być płaska, żadnych wspinaczek, dlatego pisarz wybrał marszrutę brzegiem morza, dzięki czemu przekonał się o słuszności słów Camusa, że krajobraz posiada właściwości lecznicze. Natomiast „pamięć wody” sprzyjała jego wędrówkom w czas przeszły, nie przypadkiem nadmorskie spacery stały się zapłonem Gorącego oddechu pustyni, opowieści o utracie pamięci, która oznaczała dla pisarza agonię duszy. I nie bez kozery w ostatniej dekadzie życia coraz częściej powracał w opowiadaniach do wątków ze swej przeszłości. Słowem – wysnuwał je z siebie co rano, snując się nadmorskim bulwarem. Herling i przedtem często tamtędy spacerował, zwłaszcza w pogodne dni, ale dopiero choroba zaostrzyła mu wrażliwość na krajobraz. 4 lutego 1990 roku, niedługo po wyjściu ze szpitala, zanotował: 

A jednak teraz oglądam trochę inaczej morze o zmienionych wciąż odcieniach, których nie uchwyci żaden pędzel malarza, las masztów w porcie, rybaków obok swych łodzi, sieci suszące się na skałach, platformę skalną pokrytą mewami jak lep na muchy, kaplicę świętego patrona rybaków, śliczny kościółek rybacki, pary całujące się wśród nadmorskich głazów. […] Melancholijne piękno świata, który miał się już dla mnie zamknąć i naraz odsłonił się jeszcze przemyty, nasycony światłem porannym, jak bywa w krótkim, lecz znaczącym śnie przed przebudzeniem.

Widać w tym fragmencie i radość z odzyskanego świata, i smutek w przeczuciu rychłego przebudzenia, wszak sen był dla pisarza przedsionkiem śmierci. Na szczęście Los dał mu jeszcze dziesięć lat i w ciągu tej dekady Herling regularnie o jedenastej schodził stromym zaułkiem nad morze i maszerował ponad godzinę od narożnika ogrodu miejskiego do portu rybackiego Mergellina, przystając w ulubionych miejscach dla złapania oddechu, po czym wracał autobusem pod górę do domu.

Dokładny przebieg trasy „spaceru zdrowotnego” Herlinga pokazał mi neapolitański pisarz Silvio Perrella. Poznała mnie z nim Marta Herling. Ów Sycylijczyk z pochodzenia na początku lat dziewięćdziesiątych należał do kręgu młodych twórców, którzy „odkryli” polskiego pisarza i traktowali go jako swojego mistrza. Marta się śmiała, bo z maminych opowieści pamiętała obrazek, na którym ojciec siedział rozpostarty w fotelu niczym guru, a ci młodzi kłębili się na podłodze wokół niego. Wciągnęli go do komitetu redakcyjnego „Dove sta Zaza” („Gdzie jest Zaza”), pisma łączącego kulturę wysoką z popularną, stąd tytuł nawiązujący do wesołej piosenki. To właśnie Silvio dowiedział się o istnieniu Gustavo Herlinga w Neapolu i zrobił z nim wywiad dla „Linea d’ombra”, którą redagował Goffredo Fofi, później bliski przyjaciel Polaka. Herling cenił Silvia i niekiedy zabierał go na swoje przechadzki nadmorskim bulwarem.

– To trasa dosyć monotonna – zaznaczył Silvio po wyjściu z Palazzo Ruffo, gdzie spotkaliśmy się u Marty – jednak bardzo interesująca wizualnie, jeśli od czasu do czasu popatrzysz w górę… Neapol w pionie jest podobny do rozkrojonego tortu z mnóstwem bakalii w każdej warstwie, jak choćby ten rodzynek w stylu utopico, pałac zaprojektowany przez Lamonta Younga, znienacka wychynający ze zbocza Vomero, kiedy po wyjściu z metra na stacji Piazza Amadeo uniesiesz wzrok ku niebu.

Z takich epifanii Silvio zbudował Doppio scatto (podwójne migawki, to znaczy krótki tekst i zdjęcie), swoją nową książkę o Neapolu, o której mi opowiadał po drodze, wskazując niektóre jej kadry, aż doszliśmy do Piazza Vittoria, miejsca ich spotkań z Herlingiem (narrator Gorącego oddechu pustyni tam właśnie spotykał się z sędzią Ludovicem…), naprzeciwko narożnika Villi Comunale, czyli ogrodu miejskiego. Pewnego razu Perrella się spóźnił, czym tak rozeźlił Gustavo, nienawidzącego włoskiego nieposzanowania czasu, że musiał gonić go taksówką, bo pisarz ruszył bez niego, a potem jeszcze udobruchać… Ze wszystkich ich spacerów tamten zapamiętał najlepiej.

Od tego miejsca czytelnikowi należy się wyjaśnienie, bo w dalszej rozmowie z Silvio słowo curva padało częściej, niż słyszy się je na polskich ulicach… Aliści w tym przypadku włoska curva była jak najbardziej uzasadniona. Curva to „krzywa”, przy tym Perrella używał jej nader wszechstronnie, mówiąc na przykład o perspektywie, w której obydwie curvy obracają się względem siebie podczas spaceru nadmorskim bulwarem. Jedną tworzy tam krzywizna Zatoki Neapolitańskiej od Punta Campanella do cypla Posillipo, drugą łuk widnokręgu z wyspami Capri, Ischii i Procidy. Curvą nazywał także czas u Giambattisty Vico w odróżnieniu od czasu linearnego u Kartezjusza. Neapolitańczyk Vico twierdził bowiem, że otaczająca nas natura ma wpływ na nasz sposób pojmowania świata, a mając dookoła same curvy, bo i Wezuwiusz jest taką krzywizną, jeśli się dobrze przyjrzeć, zaczynamy też czas postrzegać jako curvę, to znaczy spiralę, po której nie powracamy do punktu wyjścia, jak chcieli zwolennicy czasu kolistego, ale i nie bieżymy bez przerwy przed siebie, jak głosili stronnicy Kartezjusza (Vico był jego przeciwnikiem), jeno krążymy na wielu poziomach czasowych… Może więc w curvie tkwi tajemnica odwieczności Neapolu i zarazem jego odstałości od postępowych miast kartezjańskiej Europy?

Słuchając wywodów Silvia, pomyślałem, że włoska curva jest bliska znaczeniowo ruskiej bladzi, jeśli rozumieć ją tak, jak używał jej protopop Awwakum, czyli jako „złudę”W języku starosłowiańskim, skąd do rosyjskiego przyszła, bliad’ miała dwa znaczenia, uzupełniające się wzajemnie: złudzenie i nierządnica. W jednym z kazań Awwakum grzmiał: „Ditia, ali nie razumiejesz, jako wsia sija wnieszniaja bliad’ niczto że sut’, no tokmo prieliest’, tlia i poguba?”. Co można tak przetłumaczyć: „Dziecię, zali nie rozumiesz, że wszystko to, co widzisz (cała zewnętrzna bladź), to nic innego, jeno pozłota, próchno i zguba”. Rzeczywistość, według protopopa Awwakuma, ojca duchowego ruskich starowierców, była jednocześnie i dziwką sprzedażną, i kłamstwem, w istocie rzeczy (sut’) świat zewnętrzny oczarowuje i oszukuje zarazem, wiodąc do zatracenia. Dzisiaj zapewne protopop Awwakum grzmiałby tak przeciwko „płynnej nowoczesności” zachwalanej przez Baumana.[2]. Bo przecież perspektywa, którą miałem po obydwu stronach, była złudna, co parę kroków się zmieniała, przed minutą Wezuwiusza nie było widać, a już wynurzył się w pełnej krasie, zamek dell’Ovo jeszcze przed chwilą dumnie sterczał z morza, teraz zaś się schował, cypel Posillipo skracał się w miarę przybliżania, Capri przesuwała do tyłu. To samo działo się z miastem, spiętrzonym ponad nami po prawej, z każdym niemalże krokiem przybierało inny wygląd, jedne budowle znikały, choć tylko co górowały w pejzażu, inne, niewidoczne dotąd, nagle się wyłaniały, jeszcze inne to się jawiły, to niknęły, by po chwili znowu się pojawić, jakby na jakiejś monstrualnej scenie obrotowej krążyły plany, proporcje i kształty. To samo z czasem, jeśli się głębiej wdumać, przecież curva czasu to nic innego jeno „bladź wrzemienna”Słowo „wrzemię” chciałbym przywrócić dzisiejszej polszczyźnie. To czas w jego doczesnej, to znaczy – złudnej postaci. Pojawiło się w XIII-wiecznych Kazaniach świętokrzyskich w dwóch formach – rzeczownikowej w Kazaniu na Narodzenie Pańskie, gdzie mowa o tym „w kakije wrzemię zgrzeszył”, tudzież przymiotnikowej w Kazaniu na dzień świętej Katarzyny, gdzie mowa o „dobrze wrzemiennem”, w którym się grzesznik lubuje. Zwłaszcza forma przymiotnikowa podkreśla złudny aspekt czasu, gdyż „dobru wrzemiennemu” kaznodzieja z wigorem przeciwstawia „dobro będące”, czyli to, które istnieje naprawdę, jest w rzeczy samej. W następnym stuleciu „wrzemię” znika z polszczyzny, a w jego miejsce pojawia się „czas”, który stopniowo nabiera pozorów rzeczywistości i zaczyna się w niej szarogęsić, aż w końcu ją sobie kategorycznie podporządkowuje, narzucając swoje prawa również językowi.[3]. Jedynie Kartuzja, zdaniem Silvio, nawisająca szarą bryłą ponad miastem, stanowi trwały punkt w tej dookolnej curvie.

– Pomyślisz zapewne, że mam fioła – zażartował w pizzerii na Piazza Sannazaro, gdzie przysiedliśmy na pożegnanie – lecz sam popatrz, nawet słynna neapolitańska margherita to curva, ze wszech stron zaokrąglona.

Ta krzywa czasoprzestrzeni nie dawała mi spokoju, ilekroć potem szedłem nadmorskim bulwarem. Ciekawe, jak wpłynęła na późną twórczość Herlinga? Bo, że jakoś musiała, nie ulegało wątpliwości. Przemienne perspektywy mamią, każda z nich jest równoprawna, nie ma jedynej, obowiązującej; na odwrót, tylko ta się liczy, z której właśnie spoglądasz, więc i jeden pogląd nie istnieje dla wszystkich, wyłącznie ten własny możesz opisać. Tak i ze spiralą czasu, który krąży, zakolami płynie i kręgami się nakłada niczym w studni (na dnie której zawsze dojrzysz swoją twarz), dlatego patrząc wspak, widzisz wydarzenia stojące bok w bok, choć w porządku linearnym rozdziela je nierzadko kupa lat. Aż mnie oświeciło, wspomniałem formułę Dala: „czas – to przestrzeń w bycie” i przystanąłem jak wryty naprzeciwko przybrzeżnej wysepki oblepionej mewami. Woda w tym miejscu zmatowiała niby lustro poczerniałe ze starości, w głębi którego widać cienie niegdyś nad nim pochylone. Wydeptując bulwarem Herlinga własną tropę, pojąłem nareszcie, czemu w jego opowiadaniach z ostatniej dekady życia jest tyle autobiograficznych wtrętów (wcześniej ich unikał) i jaki na to wpływ miała neapolitańska curva.

Portrecie weneckim w takiejże ciemnej wodzie kanału pisarz spoglądał w „lustro, które zachowało to, co przeminęło, odbity upływ czasu”, aż sam się zdziwił, że podczas szlifowania tekstu, wyłonił się z niego autobiograficzny wątek, jakby się obudził i zobaczył znienacka to, co mu się przyśniło. W Snach w pięknym Morodi przypomniał o zawale sprzed siedmiu lat i o tym, że w ramach rekonwalescencji zalecono mu „zdrowotne spacery” nadmorskim bulwarem, po czym wysnuł parę wątków z własnej przeszłości w serii onirycznych przywidzeń, łamiącej porządek czasoprzestrzeni. Jercewo sąsiaduje z Monte Cassino, Kielecczyzna z Grodnem, bo sen pokonuje prawa czasu – utwierdzał – i ociera się o dno, choć nie wiadomo czego dno? Jeśli przywołamy metaforę snu jako przedsionka śmierci, oczywistym stanie się kolejny krok na nadmorskim bulwarze, czyli wyjście na tamtą stronę. W Zimie w zaświatach czas zakrzywia się, bo choć jej intrygę Herling umieścił w nieodległej przyszłości, wywoływał tam ducha czasu minionego. W rozmowie z Włodzimierzem Boleckim zauważył, że wprowadzając futurystyczny rok dwutysięczny, ustalił górną granicę własnego życia i podkreślał z naciskiem, że dzięki temu to, o czym opowiada, będzie trwało aż do jego śmierci. Czyli dla niego – zawsze! Zali trzeba bardziej dobitnego przykładu na złudność czasu?

Silvio powiedział, że Herling lubił przechadzać się skrajem bulwaru blisko morza, wypatrując rybaków, może odzywała się w nim żyłka suchedniowskiego wędkarza. Pewnie tak, jednakże skoro mowa o snach, mniemam, że samo morze miało wpływ na podświadomość pisarza. Przenikliwa woń rozkładu z jodową nutą, połączenie zapachów śmierci z bukietem życia, białe ciała wzdętych ryb kołysanych przybrzeżną falą, galarety meduz na plaży i ów rytm odejścia i powrotu musiały odzywać się na dnie jego duszy pogłosem wiecznego przyboju… Monotonia morza jest pozaczasowa. Dlatego rozumiem, wydaje mi się, słówko „zawsze”, rzucone mimochodem w rozmowie z Boleckim.

Ilekroć bowiem przechadzam się bulwarem nadmorskim, zawsze czuję obecność Herlinga, jakbym patrzył na piękny neapolitański pejzaż jego oczyma. Sam pisarz zresztą twierdził, że „umarli niematerialnie ożywają, gdy trwa bez ruchu obraz, w którym niegdyś utonął na długo ich wzrok”. A przecież nic się nie zmieniło, ta sama linia brzegowa zatoki i te same wyspy na horyzoncie, ten sam wyniosły profil Posillipo przede mną i ten sam miejski ogród po prawej stronie, ten sam skotłowany tłum na plaży (choć sami ludzie zapewne już inni, to przecież ludzki harmider jest niezmienny i wciąż tak samo męczący. A przede wszystkim to samo odwieczne morze, rozbłyskujące w słońcu bryzgami światła. Morze, którego brzegiem powoli spacerując, uświadamiasz sobie, że wolno odchodzisz… A zarazem jakbyś powracał do domu, z którego wyszło wszelkie życie.

Dzisiaj uświadomiłem sobie, że mija właśnie dziesięć lat od mojego pierwszego „spaceru zdrowotnego” po zawale. Dziesięć lat tym samym dokładnie szlakiem, ślizgając się wzrokiem po tych samych wyrwach w skalnym brzegu morskim, po tych samych fasadach na przeciwnej stronie bulwaru. Jak mogło mi się to nie znudzić? Jakim na odwrót cudem z każdym dniem bardziej przywiązywałem się do mojego itinerarium? Różne mi przychodziły wytłumaczenia do głowy, ale jedynym sensownym jest proces starzenia się z towarzyszącymi mu nawykami. […] Starość uczy codziennie, jak się najlepiej, bezboleśnie (aż do ostatnich kilku minut) odchodzi w rejony mroku.

Swoje spacery nadmorskim bulwarem zwykle kończę pod parasolem jednej z wielu kafejek w porcie Mergelliny. Być może pod tym samym parasolem siadał Herling, przysłuchując się w milczeniu rozmowie polskich prostytutek, które zwierzały się z intymnych przygód, nie zdając sobie sprawy, że ów starszy pan rozumie ich język. Nie potrafię powiedzieć, skąd o tym wiem, bo nigdy nie znalazłem tego epizodu ani w jego listach, ani w dzienniku. A może mi się to przyśniło…

NOTY

Jercewo

Druga stacja kolejowa za Wołogdą w drodze z Moskwy do Archangielska. Duży posiołek przy głównej zonie KargopolłaguKargopolłag – Kargopolski łagier, obóz pracy, rozrzucony na południu archangielskiego obwodu, zajmujący się wycinką i obróbką lasu. Siedziba główna Kargopolłagu znajdowała się początkowo w Kargopolu, średniowiecznym miasteczku północnej Rosji (według kronik starszym od Moskwy), w byłym żeńskim klasztorze Uśpieńskim. Potem przeniesione do Jercewa.[4], w którym ongiś siedział Gustaw Herling-Grudziński. Do Morza Białego stamtąd jest ponad 600 kilometrów, czyli opowiadanie o łagrze nad Białym Morzem można uznać w przypadku pisarza za licencję poetycką, natomiast krytycy powtarzający za nim te banialuki, zasługują – moim zdaniem – na baty.

Po raz pierwszy do Jercewa trafiłem 19 stycznia 1992 roku – dokładnie 50 lat od wyjazdu stamtąd Herlinga, który wyszedł z łagru 19 stycznia 1942 roku na mocy układu Sikorski–Majski. Tak opisał to w Innym Świecie:

Z pagórka w pobliżu stacji widać było obóz jak na dłoni. Z baraków unosiły się w górę pionowe słupy dymów, w oknach paliły się już światła i gdyby nie cztery sylwetki „bocianów”, siekące noc nożami reflektorów, Jercewo mogłoby uchodzić za cichą osadę tartaczną.

„W tym miejscu przepada granica między Innym Światem a rzeczywistością pół wieku później” – napisałem z Sołowek do Herlinga. To znaczy po 50 latach wkroczyłem do Innego Świata jak gdyby nigdy nic…

Te same „bociany” cięły noc długimi nożami reflektorów, nad barakami unosiły się w górę pionowe słupy dymów, było poniżej minus trzydziestu, mogliśmy więc z Weroniką opatulić twarze szalikami tak, żeby nikt w posiołku nie rozpoznał w nas obcych. Posiołek był „zamknięty”, dowiedzieliśmy się o tym w Wołogdzie od kobiety z Muzeum Szałamowa, której mama siedziała w Jercewie. Poradziła nam, jak dojść do gostinicyGostinica – hotel. Chociaż w przypadku gostinicy w Jercewie trudno przyjąć za hotel łagierny barak, tylko wewnątrz urządzony inaczej.[5] dla przyjeżdżających na widzenia, aby nie zwracać na siebie uwagi. Na spotkaniu w Muzeum Szałamowa mówiłem o postrealiźmie Warłama Tichonowcza, w Jercewie zaś znienacka ocknąłem się pośrodku postrealistycznego świata. Przyjmując, że Inny Świat jest prozą realistyczną.

Gostinica dla konwojentów wyglądała niczym schronisko w Tatrach z początku lat 60. W korytarzu rosły mężczyzna z gołym torsem smażył sobie na blasze pieca jaja na mielonce. W piecach paliło się drwami od zewnątrz, to znaczy paleniska pieców kaflowych w pokojach wychodziły na korytarz. Widać babulka w okienku portierni nie rozejrzała nas dobrze (byliśmy opatuleni), a może, nie potrafiąc przeczytać udostawierienijaUdostawierienije – plastikowa karta zaświadczająca, że byłem zagranicznym korespondentem, akredytowanym w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Federacji Rosyjskiej. Na prowincji rosyjskiej rzecz nieoglądana, za każdym razem, gdy ją pokazywałem, obserwowałem zabawne reakcje. Na przykład przewodniczący sioła Tajwenga, gdzie kupiłem swój pierwszy dom na Północy, był tak pijany, że czytał udostawierienije cały kwadrans, choć tekstu tam tyle, co na dowodzie osobistym.[6], nie pojęła mojej płci, koniec końców wpisała nas do meldunku jako… dwie korespondentki z Moskwy? Przeczuwając poranne turbulencje, postanowiliśmy wieczorem obejrzeć zonę.

Baaa, tylko gdzie tutaj zona, a gdzie nie-zona? W pewnym momencie znaleźliśmy się w wąskim przejściu między dwoma zaboramiZabor – wysoka na cztery i pół metra ściana z desek, zabezpieczona od góry kłębami drutu kolczastego. Czasem zabory pojawiały się w najmniej oczekiwanych miejscach, na przykład pośrodku posiołka Jercewo zobaczyłem dom obwiedziony ze wszystkich stron zaborem, na rogach „bociany”, czyli wieże strażnicze. Zapytałem Gusiewa, co to? – Remontują szkołę… W Mostowicy podobny obrazek, dom w środku wsi otoczony zaborem, tym razem była to izba wytrzeźwień.[7] z kłębami drutu kolczastego na górze. Bez przerwy omiatały nas reflektory „bocianów”, a z naprzeciwka znienacka wynurzył się patrol z psem… I wtedy przypomniałem sobie, że mam dzisiaj urodziny i żal byłoby ich nie uczcić, zwłaszcza w takim miejscu. Patrol minął nas bez słowa, skrzypiąc butami, a pies nawet nie warknął.

W drodze powrotnej wyszliśmy na barak z dala pachnący samogonem. W środku było ciemno od oparu bragiBraga – zacier do robienia bimbru. Na Północy robią go często z jagód i piją, nie destylując… Najlepszy, z jakim miałem do czynienia, był z moroszki, północnej jagody o kształcie maliny, tylko o ciemnozłotej, bursztynowej barwie. Puszkin przed śmiercią poprosił o nią pod szampana.[8], z początku nic nie widziałem. Po chwili z oparu wysunęła się do mnie ręka w dziergachDzierg – w języku więziennym, tak zwanej grypserze, dzierganie – to tatuowanie, więc dzierg – tatuaż. Pochodzi od słowa „dziergać”, czyli wyszywać, na przykład dziergać koronki.[9] ze stakanemStakan – szklanka, zwykle z grubego szkła, w polszczyźnie popularnie zwana „musztardówką”. Już wyjaśniałem kiedyś, że pić stakanem albo wypić stakana, to nie znaczy wypić pełną musztardówkę, tylko mniej więcej na dwie grubości palca wskazującego.[10] oleistego płynu. Przełknąłem – ogień. Kupiłem flaszkę.

W komnacie hotelu zrobiliśmy sobie ucztę. Bimber i sałoSało – to słonina po ukraińsku. Sądziłem, że słowo już weszło do polszczyzny.[11] z czosnkiem od Jesipowa z Wołogdy (niedawno wydał biografię Szałamowa w serii „Żyzń zamieczatielnych ludiej”), nie dziw, że kiedy rano otworzyłem drzwi, z pokoju buchnęło pieriegaremPieregar – woń nieprzetrawionego alkoholu, którą się nazajutrz wyziewa po przepiciu. Wymieszana z cuchem czosnku jest doprawdy obrzydliwa.[12]. Stojąca za drzwiami baba w mundurze rozwarła usta do krzyku i tak pozostała, rozwarta bezgłośnie. Dopiero na moje pytanie, o co chodzi, odzyskała mowę: Jakim prawem i kto ja jestem? Miały być dwie korespondentki z Moskwy, a przed nią mużyk w gaciach i z pochmielijaPochmielije – nasz popularny kociokwik, nie wiadomo czemu zwany z niemiecka kacem. W Rosji pochmielije bywa uciążliwe ze względu na wątpliwą jakość trunków, jakie się tam pija, zwłaszcza w głubince, czyli na prowincji, i dlatego miejscowi często ratują się przed pochmielijem – zapojem. To znaczy piją na okrągło, żeby katzenjammer nie miał do nich przystępu.[13]? Pokazałem udostawierienije. Ona w krzyk, abym bezzwłocznie stawił się u naczalnika, inaczej zamkną mnie za bezprawne przebywanie.

Do sekretariatu Uprawlienija ledwie się przedarłem przez barczystego ochroniarza, który nie zdążył mnie złapać, a potem pokorniutko wymaszerował za drzwi, spiorunowany wzrokiem dziewczyny w pagonach (duże zielone oczy). Uważnie obejrzała udostawierienije i każąc mi czekać, zaniosła je do pokoju obok. Po chwili zaczęły się tam schodzić wyższe czynyCzyn – od rosyjskiego słowa „czynownik”. Tu chodzi o rangę, ponieważ w Rosji Piotra I obowiązywała hierarchia urzędników wedle Tabeli rang zarówno w wojsku, jak i w służbie cywilnej.[14] łagru. Nie znam się na szarżach, pomnę jedynie, że naczelnikiem był pułkownik Kuzienkow, a jego prawą ręką, przyklejoną do mnie, major Gusiew. Zasiedli za długim stołem w kształcie rosyjskiej bukwy П, pułkownik Kuzienkow pośrodku górnej pałeczki, nad nim wisiał portret Dzierżyńskiego, wzdłuż obydwu długich nóżek П z zewnętrznej strony siedziały czyny, ja zaś na zydlu bez oparcia między nogami tegoż П. Poczułem się jak Józef K.

Moim atutem było zaskoczenie oraz ukaz Jelcyna, którym rosyjski prezydent otwierał dostęp do archiwów łagrowych po upływie pięćdziesięciu lat od wyjścia więźnia. Toteż zażądałem licznogo diełaLicznoje dieło – tekturowa teczka na sznurówkę z aktami osobowymi więźnia. W teczce Herlinga było wiele ciekawych danych, które potem sczezły, kiedy teczka znalazła się na stole Striełkowa… Dla przykładu – norma, za którą Herling miał prawo do „stachanowskiego” kotła, czyli porcji dla rekordzistów pracy.[15] Gerlinga i poprosiłem o auto z przewodnikiem, bym mógł odwiedzić łagpunkty opisane przez polskiego pisarza w książce Innoj mir, wydanej miesiąc temu w Moskwie. Kilka egzemplarzy wyłożyłem na stół.

– Nomier dieła? – warknął Kuzienkow.

– 1872.

I nastąpił cud… Po niecałym kwadransie trzymałem teczkę Herlinga w rękach. Ależ mają porządek w archiwach, zdążyłem pomyśleć, i rozbestwiony powodzeniem straciłem na moment instynkt myśliwego. Omamiony łatwym dostępem do teczki, zamiast spisywać ręcznie, poprosiłem, aby ją sfotografowali. Obiecali, że bez problemu, po czym major Gusiew zabrał mnie na przejażdżkę po zonach (opisałem ją w liście do Herlinga), po obiedzie miałem zabrać fotokopie teczki.

Aliści po obiedzie musiałem w trybie natychmiastowym opuścić Jercewo, bo kiedy jeździliśmy z Gusiewem, Kuzienkow dzwonił do generała Striełkowa do Moskwy i dowiedział się, że bez razrieszenijaRazrieszienije – pozwolenie. Jeden z podstawowych papierków, bez których w Rosji nic nie wolno zrobić. Wedle przysłowia: „Bez bumażki ty kakaszka”, to znaczy „Bez papierka ty kupa”.[16] generała nie miałem prawa wysiąść z pociągu w Jercewie. Kuzienkow samodzielnie odwiózł nas na dworzec i poczekał, aż wsiądziemy do wagonu. Na pożegnanie rzucił:

– Nu, ty mołodiec, zdies nikogda daże ruskich żurnalistow nie bywało– Nu, ty mołodiec, zdies… – No, jesteś zuchem, tutaj nawet żaden z rosyjskich dziennikarzy nie dotarł.[17].

Pół roku zajęła mi droga do gabinetu generała Striełkowa. Na polecenie Stefana Mellera, ambasadora Polski w Moskwie w tym czasie, w dostępie do generała Striełkowa pomagał mi polski attaché wojskowy. W końcu się udało, w maju znalazłem się w gabinecie u generała w Ministierstwie Wnutriennych DiełMinistierstwo Wnutriennych Dieł – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. O ile się zorientowałem, do generała Striełkowa należała cała gałęź przemysłu drzewnego w systemie GUŁAGU-u.[18] i ku swojemu zdumieniu na generalskim biurku ujrzałem licznoje dieło Gerlinga („wypatroszone”, zdaniem pisarza), a dla puenty dopowiem tylko, że sfotografował je dla mnie wnuk Pasternaka, o którym Herling pisał niejeden raz.

Generał Striełkow zaanonsował mnie także przez telefon, kiedy drugi raz wybierałem się do Jercewa. Tym razem legalnie, z honorami. Na stacji czekał na mnie służbowy jeep. Pułkownik Kuzienkow prosił, abym czuł się jego gościem i zaprosił mnie na kolację. Po drodze nazbieraliśmy młodych smardzów. Majowe słońce stało na niebie jeszcze grubo po północy, gdy zmęczony opowieściami Kuzienkowa ległem spać. Następne dni do dziś jawią mi się długim snem. Powiem tylko, że podczas powtórnej wizyty w Kargopolłagu kupiłem swój pierwszy dom na Północy w siole Tajwenga, w kołchozie „Północ”. Terytorium kołchozu graniczyło z terenem jercewskich zon, wiejskie babule bały się zbiegłych zekówZek, zeka – skrót od „zakliuczionnyj”, czyli więzień. Do 1941 roku nie odmieniało się, to znaczy mówiło się „ten zeka”, a nie „ten zek” – na co zwracał uwagę Szałamow, na marginesie Sołżenicyna. Pamiętam, jakie boje o tego zeka wiodłem z Nataszą Gorbaniewską, która próbowała przetłumaczyć Wilczy notes na rosyjski, ale nie mogliśmy się dogadać między innymi w sprawie właśnie „zeka”, Natasza próbowała naginać do swojej teorii nawet słowa słynnego hymnu katorżniczego Waninskij port, ,,że „od kaczki stradali zekowie” (więźniowie cierpieli na chorobę morską), a nie „od kaczki stradali zeka” – jak śpiewano w oryginale. Dlatego w powyż-szym przypadku na pewno babule obawiały się „zbiegłych zeków”, a nie „zbiegłych zeka”.[19]. Dom w Tajwendze porzuciłem, gdy Saszka w pijanym obłędzie odciął Jurce rękę przy ramieniu elektryczną piłą. Mieli jeszcze tylko dach przełożyć.

Potem pojechałem do Jercewa z reżyserem Titkowem. W szczyt białych nocy… Wtedy poznałem Franka, inny wariant losów autora Innego Świata. Franek walczył na Wileńszczyźnie w lasach jako „Żbik”. Pojmali ich w stodole, gdzie spali po akcji. Do Jercewa przywieźli w czterdziestym trzecim. Odbębnił 10 lat, a potem został, nie miał dokąd wrócić. 30 lat przepracował w tejże samej zonie, w której siedział jako polski dywersant. Przepracował jako prorabProrab – skrót od proizwoditiel rabot, ktoś w rodzaju brygadzisty, odpowiadający za dany odcinek robót. Przy tym warto zaznaczyć, że skrót drugiego członu skrótowca, czyli „rab” od „raboty” sprowadza w rusczyźnie rabotu (pracę) do rabstwa (niewolnictwa). Rab zatem to niewolnik, a prorab to jego wolny (wolnonajemny), bezpośredni zwierzchnik w pracy.[20]. Franek słabo pamiętał po polsku, żył z rosyjską złodziejką, która wyszła na wolność w tym samym czasie co on. Postawili mały domek pod drewnianym zaborem zony i żyli w jego cieniu jak u Pana Boga za pazuchą. Franek się rozkrochmalił, kiedy usłyszał rodzimą mowę, zwołał sąsiadów, żona z córką zakrzątnęły się wokoło stołu, polały samogon pod solone ogórki ze swej działki, Franek kaleczył po polsku, zlizując z wąsów łzy, a ja nie zapomnę bardzo gorącego szeptu Maszy, córki Franka, w swoim uchu.

– Priszlij dla mienia prigłaszenije w Polszu, a ja zdiełaju dla tiebia, szto choczesz– Priszlij dla mienia prigłaszenije… – Przyślij mi zaproszenie do Polski, a zrobię ci, co zechcesz.[21].

(Zwracałem wtedy uwagę Titkowowi na północne światło, napierając, aby film o Herlingu w Jercewie robić na szesnastce, a nie na betacamie, bo nie uzyskamy efektu przeźroczystości nocy polarnej, ale Titkow nas wydymał, zarówno mnie, jak i Dziuma, producenta, robiąc film dla TV na betacamie).

Więcej do Jercewa nie jeździłem, nikt mnie nie zapraszał. Ani na odsłonięcie pamiątkowego kamienia poświęconego Herlingowi w 2009 roku, ani w ogóle.

Dopiero dwa lata temu miałem okazję zobaczyć i kamień, i znowu Jercewo. Z panią Ewą Ziółkowską z Instytutu Polskiego urządziliśmy w Petersburgu dużą konferencję z okazji 100-lecia urodzin Herlinga. Na wycieczkę do Jercewa (gwóźdź programu) nie wszyscy pojechali. Dla mnie ważne, że Oleńka z „Kultury” dotarła, mogliśmy razem złożyć kwiaty od Maisons-Laffitte. Był Mietkowski, z którym nie widzieliśmy się szmat czasu, ostatnio w Moskwie na balkonie Białego Domu podczas moskiewskiego puczu (Andrzej pracował wówczas bodaj dla Wolnej Europy). No i Ruszar… Miałem wrażenie, że znienacka powróciły dawne, przedsierpniowe czasy. Jak to bywa na wycieczkach.

A co do samej wycieczki, hm! Najbardziej zafrapował mnie Naumienko, Gennadij Anatoliewicz. Towarzysz „jak z Mrożka”, jeśliby Mrożek wpadł na podobny typ. Nieomal mój rówieśnik, urodził się w 1958 roku, a w latach 1980–1983, które kojarzą mi się z „Solidarnością”, ze stanem wojennym i więzieniem, on był kursantem specszkoły MWD, aby potem przejść całą służbową drogę w jercewskim OWDOrgany wnutriennych dieł – czyli słynne „organy”, na których (bądź którymi…) państwo rosyjskie (sowieckie) rozgrywało batalię ze swoimi wewnętrznymi wrogami.[22] – od szefa działu do naczelnika ITKIsprawitielno-trudowaja kolonia – kolonia pracy wychowawczej, czyli sowiecka forma zorganizowanego przez państwo niewolnictwa. Wszystkie wielkie budowy, a także cały przemysł wydobywczy, energetyczny i wszelkie inne w Związku Sowieckim były oparte na trudzie niewolniczym.[23]. Na powitanie zgromadził nas jak na sali zebrań, wygłosił mowę powitalną tonem wychowawcy z kolonii, a do kamienia poprowadził nas pieszo. Posiołek w błocie, deszcz, psa na ulicę nie wygnać… Atoli Gennadij Anatoliewicz się uparł, że piechotą wypada iść.

– Szag w prawo, szag w liewo, konwoj budiet strielat’ biez prieduprieżdienija– Szag w prawo, szag w liewo… – Krok w prawo, krok w lewo, konwój strzela bez uprzedzenia – słynny okrzyk konwojentów przed wyruszeniem kolumny więźniów na leśne roboty.[24] – mruknął Andrzej.

Zapytałem Naumienkę o Kuzienkowa i Gusiewa? Zrazu się zjeżył, skąd ich znam, u licha? Obaj już nie żyją.

Im bliżej kamienia, tym głośniej muzyka… Okazało się, że dobry Gennadij Anatoliewicz, uznawszy o konsularnej wizycie, ogłosił sobotę 29 czerwca Dniem Jercewa! Ura!

Opodal pamiątkowego kamienia naciągnięto brezent, pod którym dwie nastolatki się gibały, wykrzykując jakiś ruski hit „pod fanierę”, a w błocku przed estradą przytupywał do taktu posiołkowy przygłup… Zdawało mi się, że oglądam się w filmie Kusturicy, lecz mimo farsy, którą ustroił Naumienko, poczułem skurcz w gardle, gdy z Oleńką kładliśmy na kamieniu białe róże od „Kultury”.

Następnie zwiedziliśmy Izbę Pamięci Represjonowanych w posiołkowej bibliotece i zjedliśmy obiad ze świtą Gennadija Anatoliewicza w stołówce. Na początku koniak Trofiejnyj (bo produkowany w Kaliningradzie…), po zupie drugi, do drugiego trzeci, po trzecim czwarty, Naumienko z każdym toastem się rozkręcał, wypił za Polskę i za swoją nową żonę, wyznał, że lubi grać na dętych na paradzie, że kocha piłkę nożną i tłumaczył, na czym polega „sześciobój oficerski”, w którym zdobywał mistrza Uprawlienija i zapraszał jesienią na wywiad.

W drodze powrotnej w autobusie Wielka Elegia dla Johna Donne’a Brodskiego w wykonaniu Jeleny Czyżowej: 

Уснуло все. Лежат в своих гробах

все мертвецы. Спокойно спят. В кроватях

живые спят в морях своих рубах.

По одиночке. Крепко. Спят в объятьях.

Уснуло все. Спят реки, горы, лес.

Спят звери, птицы, мертвый мир, живое.

Лишь белый снег летит с ночных небес.

Но спят и там, у всех над головою.

Спят ангелы. Тревожный мир забыт

во сне святыми — к их стыду святому.

Геенна спит и Рай прекрасный спит.

Никто не выйдет в этот час из дому.

Господь уснул. Земля сейчас чужда.

Глаза не видят, слух не внемлет боле.

И дьявол спит. И вместе с ним вражда

заснула на снегу…

Przymknąłem oczy… Ależ zatoczyłem krąg.

Śpi cały świat. Przykryci ziemią swą

umarli w trumnach cicho śpią. W kołyskach,

w swych łożach żywi w morzach koszul śpią.

Śpią mocno. Śpią samotnie. Śpią w uściskach.

Świat martwy, żywy. Nic go nie obudzi.

Jedynie z nieba sypie biały śnieg.

Lecz śpią i tam, ponad głowami ludzi.

Śpią aniołowie, niespokojny kraj

i świat nie w głowie świętym: śpią o wstydzie!

Śpią. Śpią w czeluści piekieł i śpi raj.

O tej godzinie nikt za próg nie wyjdzie.

Śpi nawet Bóg, ostatni ziemi stróż.

Nie słyszą uszy i nie widzą oczy.

Zasnął i diabeł. I nienawiść już

w śniegu zasnęła z nim…

(przeł. W. Wirpsza)

Villa Comunale (dawniej Villa Reale, potem Villa Nazionale)

To jeden z najpiękniejszych parków nadmorskich świata, powstały w latach 1778–1780 z kaprysu Ferdynanda IV Bourbona, a według projektu Carla Venvittellego. Później wielokrotnie poszerzany i ukraszany. Nadaje się zarówno do nieśpiesznych przechadzek alejami wśród palm i eukaliptusów, wodotrysków i posągów wybitnych postaci historycznych (między innymi Giambattisty Vico), jak i na przytulny nocleg bezdomnych pod kuszczem hibiskusa lub w zaroślu oleandra. Mają tu pole do popisu amatorzy płatnego seksu, a i dzieci znajdą frajdę, bo jest plac zabaw i karuzela. Moja córka Martusza właśnie tutaj nauczyła się jeździć na rolkach!

W centrum parku znajduje się secesyjny pałac, w którym niemiecki przyrodnik Anton Dohrn założył stację zoologiczną z akwarium, dzisiaj najstarszym w Europie. W stacji prowadzone są badania z zakresu biochemii i oceanografii, a w trzydziestu pojemnikach akwarium zgromadzono ponad dwieście okazów fauny i flory morskiej, głównie z rejonu Zatoki Neapolitańskiej. W 1923 roku zadomowił się w niej Ernst Jünger w charakterze dottore pescatore, prowadząc badania nad małą kałamarnicą, zwaną loligo media, zaś dla pogłębienia swojej wiedzy kazał ją sobie podać upieczoną i serwowaną w białym capri. „Pojawiło się zamienione w półmisek kręgów delikatnie zbrązowionych w maśle, obok leżała dziesięcioramienna głowa jak zamknięty pęk grzybienia albo jak fragment mitologicznej figurki”. Morze Śródziemne było dla niemieckiego pisarza źródłem nieustającej fascynacji, opisywał jego barwy, zapachy i smaki, podkreślając, że śmierć jest w nim źródłem życia, a jego zapach łączy w jedno rozkład i płodność.

W ogrodzie miejskim odbyło się scippio (rabunek uliczny), pierwszy raz w literaturze światowej opisany przez Conrada w opowieści żałosnej Il Conde. Herling przez długi czas uważał to za typowo conradowskie opowiadanie o zranionej godności i dopiero Zygmunt Mycielski wyprowadził go z błędu, twierdząc, że hrabia Szembek, niewymieniony z nazwiska bohater tego tekstu, był gejem i w ogrodzie miejskim szukał przygody, natomiast Magda Heydel, tłumaczka Il Conde, podpowiada, że bohaterem mógł być pisarz Norman Douglas, z którym Conrad się przyjaźnił i u którego pobywał na Capri, zanim przyjechał do Neapolu. Herling kończy wpis w dzienniku na temat Conrada uwagą, że Neapol z dwiema wyspami, Capri i Ischią, był rajem dla bogatych angielskich pederastów, w Anglii bowiem ścigano ich ze szczególną surowością.

Marta Herling na początku naszej znajomości uprzedzała mnie, że ojciec miał pod koniec życia prawdziwą obsesję na punkcie ulicznych rabunków, dlatego każdego swojego gościa przestrzegał przed rabusiami (w liście do Jerzego Giedroycia pisał, że na via Crispi, nieomal pod jego domem, „jakiś rycerz na motocyklu wyrwał żonie Stanisława Stommy torebkę z czterdziestoma tysiącami lirów i dokumentami”). Chodząc po ulicach Neapolu, warto trzymać ręce w kieszeni, aby portfel czuć dłonią.

Wybraliśmy się z Martuszą do ogrodu miejskiego na lody i w jakiejś dziwnej pomroce umysłu, zamiast wziąć paręnaście euro, co wystarczyłoby w zupełności, wsadziłem do kieszeni portfel z całą naszą kasą, kartami bankowymi, dowodem osobistym i prawem jazdy, lekceważąc Neapol z jego złodziejską sławą. A przecież mnie ostrzegano! Już za pierwszym razem, kiedy tu jechałem, Jarek Mikołajewski, tylko co w Rzymie ograbiony, przestrzegał, że Neapol jest niebezpieczniejszy. I Hercenowi zrabowali tu sakiewkę, ale mu ją zwrócili, gdy szef camorry się dowiedział, że chodzi o sławnego rosyjskiego pisarza. Moje dziecko się łudziło, że może i nam zwrócą, wszak jej papa jest także pisarzem. Akcja rozegrała się przy wejściu do ogrodu. Widać już wcześniej prowadzili mnie wzrokiem, może przyuważyli portfel w kieszeni, może w ciemno sięgnęli ręką, w każdym razie znienacka się zatłoczyło, jakaś kobieta krzyczała, ja pilnowałem Martuszy, nie zwracając uwagi na ten dziwaczny tłum, i dopiero w lodziarni zorientowałem się, że w kieszeni pusto. Zakląłem ze złości na własną głupotę i zarazem z podziwu dla kunsztu złodziejskiego. To był majstersztyk scippo, mogłem więc tylko się radować, że miałem do czynienia ze specjalistami.

Ogród miejski jeszcze kilkakrotnie pojawia się na kartach dziennika Herlinga, najczęściej w Ferragosto, szczytowy dzień lata, kiedy za gorąco na jakąś dalszą trasę, pisarz lubił spacery po opustoszałym od żaru parku. I prawie zawsze spotykał tam prostytutki. W zapisie z 15 sierpnia 1997 roku pojawił się zapis szczególnie mi bliski.

Mam słabość do prostytutek, wydaje mi się, że obrazują ludzki los. Obdzierane codziennie z osobowości jak ze skóry, tracą stopniowo poczucie własnej tożsamości. Jako student w Warszawie przyjaźniłem się z miłą panną Władzią, prostytutką zamieszkałą na Złotej, a pracującą na Chmielnej, obok obskurnego hoteliku, w którym wynajmowano pokoiki na godziny. „Nie wiem już nawet, jak mam na imię – powiedziała mi raz. – Każdy facet wykrzykuje w kulminacyjnym momencie inne imię swojej ukochanej”. 

O Villi Comunale można pisać bez końca jak o każdym innym historycznym miejscu Neapolu, obrośniętym literackimi opisami, obrazami słynnych malarzy i anegdotami o znanych ludziach niczym skorupa starego żółwia różnymi muszelkami w stacji zoologicznej Antona Dohrna, lecz przecież kiedyś trzeba przerwać… Na koniec zatem mój ukochany Odyniec, on także polubił ten ogród:

Tak serce nęci, tak ucho łechce,
Tak szepce coś poufale,
Że już mi dłużej pisać się nie chce,
Idę do willi Reale.

Tekst jest rozdziałem z książki Przechadzki z cieniem, którą autor przygotowuje dla wydawnictwa Noir sur Blanc.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Mariusz Wilk, Przechadzki z cieniem (4): Bulwar Herlinga, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 94

Przypisy

  1. A. Andrusiewicz, „Iwan Groźny”, Warszawa 2006, s. 229–230.
  2. Jeżeli nie podano inaczej, wiersze A. Achmatowej przytoczono w tłumaczeniu A. Pomorskiego według wydania: A. Achmatowa, Drogą wszystkiej ziemi. Poezja, proza, dramat, wybr., tłum. i koment. A. Pomorski, Warszawa 2007, s. 796.
  3. И.Ф. Герасимова, Первая мировая война в зеркале русской лирики 1914–1915 годов: события вокруг Польши, „Вестник Ленинградского гос. университета им. А.С. Пушкина. Языкознание и литературоведение” 2011, t. 1, nr 2, s. 38–46.
  4. О.E. Рубинчик, „В объятой пожарами, скорбной Польше…”: Польша Анны Ахматовой, [w:] tegoż, Анна Ахматова и ее время: Избранные работы, Москва 2018, s. 85.
  5. Zgodnie z rękopisami Achmatowej w wydaniu naukowym Poematu bez Bohatera słowo „Bohatera” w tytule należy pisać wielką literą: „Я не такой тебя когда-то знала…”: Анна Ахматова. Поэма без Героя. Проза о Поэме. Наброски балетного либретто: Материалы к творческой истории, подготовила Н.И. Крайнева, Санкт-Петербург 2009, s. 1488.
  6. Р.Д. Тименчик, В.Н. Топоров, Т.В. Цивьян, Ахматова и Кузмин, „Russian Literature” 1978, vol. 6, nr 3, s. 297.
  7. В. Сасина, Языковой портрет Польши на основе анализа метапоэтики и художественных текстов акмеистов (Г.В. Иванов, Н.С. Гумилев, А.А. Ахматова, О.Э. Мандельштам), „Rocznik Instytutu Polsko-Rosyjskiego” 2013, nr 1 (4), s. 62.
  8. Человек и место. Юзеф Чапски. К 100-летию со дня рождения, сост. К. Захватович-Вайда, Kraków 1996, s. 22.
  9. Г. Козловская, Шахерезада. Тысяча и одно воспоминание, Редакция Елены Шубиной, Москва 2015, s. 10–11.
  10. J. Czapski, Wyrwane strony, Warszawa 2010, s. 58.
  11. Т. Венцлова, Неустойчивое равновесие: восемь русских поэтических текстов, [w:] tegoż, Собеседники на пиру: Литературоведческие работы, Москва 2012, s. 580–581. – tłum. J.P.
  12. Л.К. Чуковская, Записки об Анне Ахматовой, t. 1, 1938–1941, Москва 1997, s. 224. – tłum. J.P.
  13. A. Achmatowa, Mój Puszkin. Rozprawy i uwagi krytyczne, tłum. i koment. R. Przybylski, Warszawa 1976, s. 153, 156.
  14. П. Поберезкина, Польские мотивы в творчестве Анны Ахматовой (Заметки к теме), [w:] Stosunki kulturowo-literackie polsko-wschodniosłowiańskie, red. K. Prus, Rzeszów 1995, s. 198–200.
  15. Więcej o nim [w:]: Петербург Ахматовой: Владимир Георгиевич Гаршин, сост., статья, коммент. Т.С. Поздняковой, Санкт-Петербург 2002, s. 256; A. Peri, Leningrad. Dzienniki z oblężonego miasta, tłum. G. Siwek, Kraków 2019.
  16. Polskie wiersze wojenne, ułożył J. Czapski, podali do druku I. Biełow i P. Mitzner, Warszawa 2019, s. 308.
  17. Голоса поэтов: Стихи зарубежных поэтов в переводе Анны Ахматовой, Москва 1965, s. 15–45.
  18. О. Рубинчик, „Любой цветок прочтет канцону Зосе…” Польские поэты в переводах Анны Ахматовой, „Новая Польша”, 1.10.2020, online, https://www.novayapolsha.pl/article/lyuboi-cvetok-prochtet-kanconu-zose-polskie-poety-v-perevodakh-anny/ [dostęp: 16.10.2020].
  19. A. Achmatowa, Requiem, tłum. J. Łobodowski, „Kultura” 1964, nr 6 (200), s. 61–68; G. Herling-Grudziński, Suche oko, tamże, s. 57–60.
  20. В.А. Черных, О родственных связях семей Змунчилла и Горенко, „Анна Ахматова: эпоха, судьба, творчество: Крымский Ахматовский научный сборник” 2010, nr 8, s. 89.
  21. Zachowujemy porządek autorski wynikający z alfabetu rosyjskiego – przypomnienie redakcji.
  22. W oryginale pojawiają się frazy: „Ещё наговоримся добела„, „ещё наговоримся дочерна”, co oznacza, że w rozmowie zostanie wszystko omówione do końca, do czysta, do reszty. Przy czym zaznaczone są skrajności: przeciwieństwo bieli i czerni (przypomnienia tłumaczki).
  23. Zob. http://russ.ru/pole/Slova-sami-ne-naraduyutsya-rezul-tatu [dostęp: 12.04.2021].
  24. Zob. http://kultinfo.com/novosti/987/ [dostęp: 12.04.2021].
  25. Słowa Marii Chotimskiej (http://magazines.russ.ru/nlo/2009/95/po20.html [dostęp: 12.04.2021]).
  26. Zob. https://magazines.gorky.media/novyi_mi/2012/9/knizhnaya-polka-arkadiya-shtypelya-4.html [dostęp: 12.04.2021].
  27. W oryginale wiersz jest rymowany (przypomina redakcja).
  28. Zob. https://proza.ru/avtor/hoddion [dostęp: 12.04.2021].
  29. Zob. http://www.litkarta.ru/world/usa/persons/mesyats-v [dostęp: 12.04.2021].
  30. Zob. https://rubecoism.livejournal.com/22568.html [dostęp: 12.04.2021].
  31. Tamże.
  32. Tamże.
  33. „Norumbega – powiedział Miesiac w innym wywiadzie – moim zdaniem jest bardzo rosyjską książką. Po prostu jej rosyjskość nie ogranicza się do samego eurazjatyzmu, ale stara się opierać na całym kontekście indoeuropejskim. Stąd legendy celtyckie, sagi skandynawskie, indyjskie Wedy…”.
  34. Zob. https://magazines.gorky.media/zin/2011/12/vadim-mesyacz-nurumbega-golovy-predkov.html [dostęp: 12.04.2021].
  35. W oryginale wiersz jest rymowany (przypomina redakcja).
  36. Kanut’ w Letu – pogrążyć się w Letę, czyli popaść w zapomnienie. Popularny zwrot rosyjski.
  37. W języku starosłowiańskim, skąd do rosyjskiego przyszła, bliad’ miała dwa znaczenia, uzupełniające się wzajemnie: złudzenie i nierządnica. W jednym z kazań Awwakum grzmiał: „Ditia, ali nie razumiejesz, jako wsia sija wnieszniaja bliad’ niczto że sut’, no tokmo prieliest’, tlia i poguba?”. Co można tak przetłumaczyć: „Dziecię, zali nie rozumiesz, że wszystko to, co widzisz (cała zewnętrzna bladź), to nic innego, jeno pozłota, próchno i zguba”. Rzeczywistość, według protopopa Awwakuma, ojca duchowego ruskich starowierców, była jednocześnie i dziwką sprzedażną, i kłamstwem, w istocie rzeczy (sut’) świat zewnętrzny oczarowuje i oszukuje zarazem, wiodąc do zatracenia. Dzisiaj zapewne protopop Awwakum grzmiałby tak przeciwko „płynnej nowoczesności” zachwalanej przez Baumana.
  38. Słowo „wrzemię” chciałbym przywrócić dzisiejszej polszczyźnie. To czas w jego doczesnej, to znaczy – złudnej postaci. Pojawiło się w XIII-wiecznych Kazaniach świętokrzyskich w dwóch formach – rzeczownikowej w Kazaniu na Narodzenie Pańskie, gdzie mowa o tym „w kakije wrzemię zgrzeszył”, tudzież przymiotnikowej w Kazaniu na dzień świętej Katarzyny, gdzie mowa o „dobrze wrzemiennem”, w którym się grzesznik lubuje. Zwłaszcza forma przymiotnikowa podkreśla złudny aspekt czasu, gdyż „dobru wrzemiennemu” kaznodzieja z wigorem przeciwstawia „dobro będące”, czyli to, które istnieje naprawdę, jest w rzeczy samej. W następnym stuleciu „wrzemię” znika z polszczyzny, a w jego miejsce pojawia się „czas”, który stopniowo nabiera pozorów rzeczywistości i zaczyna się w niej szarogęsić, aż w końcu ją sobie kategorycznie podporządkowuje, narzucając swoje prawa również językowi.
  39. Kargopolłag – Kargopolski łagier, obóz pracy, rozrzucony na południu archangielskiego obwodu, zajmujący się wycinką i obróbką lasu. Siedziba główna Kargopolłagu znajdowała się początkowo w Kargopolu, średniowiecznym miasteczku północnej Rosji (według kronik starszym od Moskwy), w byłym żeńskim klasztorze Uśpieńskim. Potem przeniesione do Jercewa.
  40. Gostinica – hotel. Chociaż w przypadku gostinicy w Jercewie trudno przyjąć za hotel łagierny barak, tylko wewnątrz urządzony inaczej.
  41. Udostawierienije – plastikowa karta zaświadczająca, że byłem zagranicznym korespondentem, akredytowanym w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Federacji Rosyjskiej. Na prowincji rosyjskiej rzecz nieoglądana, za każdym razem, gdy ją pokazywałem, obserwowałem zabawne reakcje. Na przykład przewodniczący sioła Tajwenga, gdzie kupiłem swój pierwszy dom na Północy, był tak pijany, że czytał udostawierienije cały kwadrans, choć tekstu tam tyle, co na dowodzie osobistym.
  42. Zabor – wysoka na cztery i pół metra ściana z desek, zabezpieczona od góry kłębami drutu kolczastego. Czasem zabory pojawiały się w najmniej oczekiwanych miejscach, na przykład pośrodku posiołka Jercewo zobaczyłem dom obwiedziony ze wszystkich stron zaborem, na rogach „bociany”, czyli wieże strażnicze. Zapytałem Gusiewa, co to? – Remontują szkołę… W Mostowicy podobny obrazek, dom w środku wsi otoczony zaborem, tym razem była to izba wytrzeźwień.
  43. Braga – zacier do robienia bimbru. Na Północy robią go często z jagód i piją, nie destylując… Najlepszy, z jakim miałem do czynienia, był z moroszki, północnej jagody o kształcie maliny, tylko o ciemnozłotej, bursztynowej barwie. Puszkin przed śmiercią poprosił o nią pod szampana.
  44. Dzierg – w języku więziennym, tak zwanej grypserze, dzierganie – to tatuowanie, więc dzierg – tatuaż. Pochodzi od słowa „dziergać”, czyli wyszywać, na przykład dziergać koronki.
  45. Stakan – szklanka, zwykle z grubego szkła, w polszczyźnie popularnie zwana „musztardówką”. Już wyjaśniałem kiedyś, że pić stakanem albo wypić stakana, to nie znaczy wypić pełną musztardówkę, tylko mniej więcej na dwie grubości palca wskazującego.
  46. Sało – to słonina po ukraińsku. Sądziłem, że słowo już weszło do polszczyzny.
  47. Pieregar – woń nieprzetrawionego alkoholu, którą się nazajutrz wyziewa po przepiciu. Wymieszana z cuchem czosnku jest doprawdy obrzydliwa.
  48. Pochmielije – nasz popularny kociokwik, nie wiadomo czemu zwany z niemiecka kacem. W Rosji pochmielije bywa uciążliwe ze względu na wątpliwą jakość trunków, jakie się tam pija, zwłaszcza w głubince, czyli na prowincji, i dlatego miejscowi często ratują się przed pochmielijem – zapojem. To znaczy piją na okrągło, żeby katzenjammer nie miał do nich przystępu.
  49. Czyn – od rosyjskiego słowa „czynownik”. Tu chodzi o rangę, ponieważ w Rosji Piotra I obowiązywała hierarchia urzędników wedle Tabeli rang zarówno w wojsku, jak i w służbie cywilnej.
  50. Licznoje dieło – tekturowa teczka na sznurówkę z aktami osobowymi więźnia. W teczce Herlinga było wiele ciekawych danych, które potem sczezły, kiedy teczka znalazła się na stole Striełkowa… Dla przykładu – norma, za którą Herling miał prawo do „stachanowskiego” kotła, czyli porcji dla rekordzistów pracy.
  51. Razrieszienije – pozwolenie. Jeden z podstawowych papierków, bez których w Rosji nic nie wolno zrobić. Wedle przysłowia: „Bez bumażki ty kakaszka”, to znaczy „Bez papierka ty kupa”.
  52. – Nu, ty mołodiec, zdies… – No, jesteś zuchem, tutaj nawet żaden z rosyjskich dziennikarzy nie dotarł.
  53. Ministierstwo Wnutriennych Dieł – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. O ile się zorientowałem, do generała Striełkowa należała cała gałęź przemysłu drzewnego w systemie GUŁAGU-u.
  54. Zek, zeka – skrót od „zakliuczionnyj”, czyli więzień. Do 1941 roku nie odmieniało się, to znaczy mówiło się „ten zeka”, a nie „ten zek” – na co zwracał uwagę Szałamow, na marginesie Sołżenicyna. Pamiętam, jakie boje o tego zeka wiodłem z Nataszą Gorbaniewską, która próbowała przetłumaczyć Wilczy notes na rosyjski, ale nie mogliśmy się dogadać między innymi w sprawie właśnie „zeka”, Natasza próbowała naginać do swojej teorii nawet słowa słynnego hymnu katorżniczego Waninskij port, ,,że „od kaczki stradali zekowie” (więźniowie cierpieli na chorobę morską), a nie „od kaczki stradali zeka” – jak śpiewano w oryginale. Dlatego w powyż-szym przypadku na pewno babule obawiały się „zbiegłych zeków”, a nie „zbiegłych zeka”.
  55. Prorab – skrót od proizwoditiel rabot, ktoś w rodzaju brygadzisty, odpowiadający za dany odcinek robót. Przy tym warto zaznaczyć, że skrót drugiego członu skrótowca, czyli „rab” od „raboty” sprowadza w rusczyźnie rabotu (pracę) do rabstwa (niewolnictwa). Rab zatem to niewolnik, a prorab to jego wolny (wolnonajemny), bezpośredni zwierzchnik w pracy.
  56. – Priszlij dla mienia prigłaszenije… – Przyślij mi zaproszenie do Polski, a zrobię ci, co zechcesz.
  57. Organy wnutriennych dieł – czyli słynne „organy”, na których (bądź którymi…) państwo rosyjskie (sowieckie) rozgrywało batalię ze swoimi wewnętrznymi wrogami.
  58. Isprawitielno-trudowaja kolonia – kolonia pracy wychowawczej, czyli sowiecka forma zorganizowanego przez państwo niewolnictwa. Wszystkie wielkie budowy, a także cały przemysł wydobywczy, energetyczny i wszelkie inne w Związku Sowieckim były oparte na trudzie niewolniczym.
  59. – Szag w prawo, szag w liewo… – Krok w prawo, krok w lewo, konwój strzela bez uprzedzenia – słynny okrzyk konwojentów przed wyruszeniem kolumny więźniów na leśne roboty.
  60. B. Uspienski, Religia i semiotyka, tłum. B. Żyłko, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2001, s. 69–95.
  61. Tamże, s. 147.
  62. P. Rojek, Semiotyka Solidarności. Analiza dyskursów PZPR i NSZZ Solidarność w 1981 roku, Nomos, Kraków 2009.
  63. Zob. S. Kowalski, I. Krzemiński, M. Łuczewski, T. Szawiel, Sąd nad „Semiotyką Solidarności”. Warszawskie dyskusje wokół książki Pawła Rojka, „Pressje” 2011, nr 25, s. 236–243, zob. P. Rojek, W obronie „Semiotyki Solidarności”. Odpowiedź moim krytykom, „Pressje” 2011, nr 25, s. 244–250.
  64. K. Wołodźko, Sens i tożsamość Solidarności, „Obywatel” 2010, nr 3, s. 154–157; E. Ciżewska, recenzja książki P. Rojka Semiotyka Solidarności. Analiza dyskursów PZPR i NSZZ Solidarność 1981 roku, „Stan Rzeczy” 2011, nr 1, s. 292–295; M. Kaczmarczyk, Spór o dyskurs Solidarności, „Pressje” 2011, nr 25, s. 231–235; B. Kaliski, Tertium non datur? Czyli o ograniczeniach analizy dyskursu, „Kwartalnik Historyczny” 2011, nr 4, s. 767–772; F. Pigan, Nowa interpretacja Solidarności, „Kultura i Polityka” 2011, nr 9, s. 157–161; J. Motrenko, Dyskurs czasu przełomu, „Kultura i Społeczeństwo” 2012, nr 4, s. 179–182; G. Feindt, Polyphonic Concepts of Solidarity, „Contributions to the History of Concepts” 2015, nr 10/2, s. 111–116.
  65. M. Kaczmarczyk, Wielowymiarowa teoria Solidarności, „Studia Socjologiczne” 2010, nr 3, s. 263–288; M. Łuczewski, Solidarność: socjalizm z boską twarzą, [w:] Polska Solidarności. Kontrowersje, oblicza, interpretacje, red. J. Kloczkowski, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2011, s. 217–244.
  66. Zob. P. Rojek, recenzja książki Uwiodła mnie Solidarność. Między mitem a rzeczywistością, red. M. Kempski, G. Podżorny, „Pressje” 2011, nr 24, s. 258–262; tegoż, recenzja książki I. Krzemińskiego i innych Solidarność – doświadczenie i pamięć, „Pressje” 2011, nr 25, s. 273–276; tegoż, recenzja książki S. Rośka, Władza słowa, „Pressje” 2011, nr 25, s. 277–280.
  67. S. Kowalski, Krytyka solidarnościowego rozumu. Studium z socjologii myślenia potocznego, PEN, Warszawa 1990.
  68. Zob. V. Havel, Siła bezsilnych, tłum. P. Godlewski, [w:] Hrabal, Kundera, Havel... Antologia czeskiego eseju, red. J. Baluch, Universitas, Kraków 2001, s. 67–153.
  69. Zob. dwutomową monografię szkoły: B. Żyłko, Semiotyka kultury. Szkoła tartusko-moskiewska, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2009; tenże, Kultura i znaki. Semiotyka stosowana w szkole tartusko-moskiewskiej, Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk 2011; zob. także: P. Rojek, Jak była zrobiona tartusko-moskiewska szkoła semiotyczna?, „Stan Rzeczy” 2012, nr 2, s. 112–142.
  70. B. Uspienski, Kult św. Mikołaja na Rusi, RW KUL, Lublin 1985.
  71. J. Łotman, Struktura tekstu artystycznego, PIW, Warszawa 1984, s. 50–73.
  72. J. Łotman, B. Uspienski, O semiotycznym mechanizmie kultury, tłum. J. Faryno, [w:] Semiotyka kultury, red. E. Janus i M.R. Mayenowa, PIW, Warszawa 1977, s. 147–170.
  73. J. Łotman, Kultura i eksplozja, tłum. B. Żyłko, PIW, Warszawa 1999.
  74. P. Rojek, Postmodernizm, katolicyzm, Solidarność, „Pressje” 2010, nr 21, s. 6–15.
  75. Zob. W. Czabanowski, B. Skrzypulec, Postmodernistyczna Solidarność, „Pressje” 2010, nr 21, s. 18–25.
  76. K. Mazur, Aideologia Solidarności, „Pressje” 2010, nr 21, s. 26–35; L. Dorn, Solidarność jako ruch ideowy, [w:] tegoż, Niepodległość pracy, Ośrodek Badań Społecznych NSZZ Solidarność Region Mazowsze, Warszawa 1981.
  77. L. Dorn, Solidarność jako ruch ideowy, dz. cyt., s. 75, cyt. za: K. Mazur, Aideologia..., dz. cyt., s. 27.
  78. K. Brzechczyn, O ewolucji solidarnościowej myśli społeczno-politycznej w latach 1980–1981, Wydawnictwo Naukowe Wydziału Nauk Społecznych, Poznań 2013, s. 62–66; R. Minnerath, M. Novak, G. Weigel, Co wy z tą postmodernistyczną Solidarnością?! Rozmawia Karol Wilczyński, „Pressje” 2010, nr 21; B. Wildstein, Nieopisana Solidarność, „Rzeczpospolita” 22 listopada 2010; zob. także W. Czabanowski, B. Skrzypulec, Nieustająca świeżość przywiędłych nowinek. W odpowiedzi Bronisławowi Wildsteinowi, „Rzeczpospolita” 9 grudnia 2010; P. Rojek, Solidarność: ruch republikański, katolicki czy postmodernistyczny?, [w:], Polska Solidarności. Kontrowersje, oblicza, interpretacje, dz. cyt., s. 261–293.
  79. D. Ost, Solidarność a polityka antypolityki, Europejskie Centrum Solidarności, Gdańsk 2014.
  80. K. Mazur, Przekroczyć nowoczesność. Projekt polityczny ruchu społecznego Solidarność, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2017.
  81. Zob. np. Z. Krasnodębski, Demokracja peryferii, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2003; P. Śpiewak, Pamięć po komunizmie, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2005; D. Ost, Klęska Solidarności. Gniew i polityka w postkomunistycznej Europie, tłum. H. Jankowska, Muza, Warszawa 2007.
  82. Czego nas uczy Radio Maryja? Socjologia treści i recepcji rozgłośni, red. I. Krzemiński, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2009, zob. także P. Rojek, recenzja książki Czego nas uczy Radio Maryja?, „Pressje” 2010, nr 21, s. 234–237.
  83. R. Legutko, Triumf człowieka pospolitego, Zysk i S-ka, Poznań 2012.
  84. M. Zabdyr-Jamróz, Dlaczego prawica powinna kochać lewicę?, „Pressje” 2011, nr 25, s. 12–18.
  85. Forma polska, „Pressje” 2013, nr 34.
  86. A. Michnik, Kłopot, [w:] tegoż, Wściekłość i wstyd, Wydawnictwo „Zeszytów Literackich”, Warszawa 2005, s. 23–53.
  87. Zob. zwłaszcza J. Maciejewski, Forma polska, „Pressje” 2013, nr 34, s. 18-28; K. Suskiewicz, Polski hreczkosiej. Konserwatywne oblicze Gombrowicza, „Pressje” 2013, nr 34, s. 29-34; M. Suskiewicz, Gombrowicz, Wyszyński i Laski, „Pressje” 2013, nr 34, s. 89-105.
  88. P. Rojek, Awangardowy konserwatyzm. Idea polska w późnej nowoczesności, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2016.
  89. Zob. J. Woynarowski, Historia sztuki jako projekt ready-made, [w:] Materiał znaleziony w sztuce współczesnej, red. B. Burska, Akademia Sztuk Pięknych w Gdańsku, Gdańsk 2017, s. 113–148.
  90. Zob. P. Rojek, Naród, religia i sztuka współczesna. Od „Labiryntu” Janusza Boguckiego do „Epoki błękitu” Jakuba Woynarowskiego i Jakuba Skoczka, [w:] Przechwałki, pogróżki. Konflikt i jego mechanika w sztukach wizualnych w Polsce, red. Ł. Białkowski, P. Sikora, TRAFO Trafostacja Sztuki, Wydawnictwo Kolegium Sztuk Wizualnych Akademii Sztuki w Szczecinie, Szczecin 2019, s. 96–115.
  91. J. Woynarowski, recenzja książki P. Rojka Awanagradowy konserwatyzm, „Szum” 2017, nr 16, s. 207–210

Powiązane artykuły

19.03.2021

Zegarki zdarte z rąk – o wierszu Przemysława Dakowicza

Razem z numerem 1–2 dwumiesięcznika „Topos” ukazał się w 2013 roku tom Przemysława Dakowicza Teoria wiersza polskiego. Wcześniej autor opublikował zbiory wierszy Süßmayr, śmierć i miłość (2002), AlboAlbo (2006), Place zabaw ostatecznych (2011). Utwory w tej książce dotykają bardzo bolesnych i trudnych spraw.

Na początku jednak muszę pozwolić sobie na sentymentalną i historyczną dygresję, chociaż związaną tematem z jednym z utworów. Zanim jednak ją uczynię, zacytuję pierwszą strofę wiersza Wersyfikacja polskaTeorii wiersza polskiego:

Taka ładna metafora: pociąg czasu.
Zaaresztowali czas (wrota, żeliwne zasuwy)
i pędzą na złamanie karku.
Pociąg tyka, zegarowy niewybuch.
A jak to? A tak to.

Trzeba wyjaśnić, co znaczy „zaaresztowali czas” i kto „pędzi na złamanie karku”. Zwrotka kończy się zapytaniem i odpowiedzią z dziecięcej zabawy zgaduj-zgadula, sugerującymi, że odpowiedź na nie może być oczywista, niemal intuicyjna: „A jak to? A tak to”. „Zegarowy niewybuch” kojarzy się z bombą zegarową, która nie wybuchła dotychczas, ale może w każdej chwili eksplodować. Jest jak śmiercionośny niewypał. W kolejnych strofach wiersza mowa jest o suchym stepie, Kozaku, Tadżykistanie i katakumbach Azerbejdżanu – możemy się domyślić, że chodzi o ZSRR. Wymienione miasta przed wojną należały do Polski, a po wojnie zostały utracone: Nowogródek, Lwów, Tarnopol, Krzemieniec, Drohobycz. Możemy określić czas, do którego wiersz się odnosi, jego początek to 17 września 1939 roku, dzień agresji sowieckiej na Polskę.

Jeden z moich dziadków, ojciec Mamy, Stefan Brożyna, był w Raciborzu zegarmistrzem i cukiernikiem. Zegarmistrzem na tyle znanym, że przysyłano mu do naprawy zegary i zegarki z całej Polski. Wojenne losy rzuciły rodzinę mojej Mamy najpierw do Myślenic. Po wojnie wrócili do Raciborza, jednak musieli uciekać przed UB. Dziadka nie poznałem, bo zmarł na serce w 1953 roku. Warsztat zegarmistrzowski dziadka odziedziczył jeden z synów. Nie będę wymieniał jego imienia, bo życie mu się nie udało, a nie chcę mitologizować. Jednak od dzieciństwa bywałem w jego warsztacie, miejscu, gdzie naprawiało się nie tylko zegary i zegarki, ale naprawiało się czas.

Dlatego nie sądziłem, że na początku XXI wieku trzeba się będzie udać do muzeum, by zobaczyć prawdziwy zegarek. Bo chociaż współcześnie otaczają nas zegary, są obecne wszędzie: na rękach, w telefonach komórkowych, we wszelkiego rodzaju wyświetlaczach, to jednak są to zegary elektroniczne, kwarcowe, a nie mechaniczne, te prawdziwe. Prawdziwy zegarek, który dostawało się na komunię świętą jako cenny prezent, posiada mechanizm sprężynowy. Prawdziwy to taki, który trzeba było raz na dobę nakręcać, który tykał, zamknięty w metalowej, stalowej albo srebrnej, albo złotej kopercie. Po otwarciu koperty można było zobaczyć wirujące maleńkie kółka zębate i pulsującą, zwiniętą sprężynę. Zanim pojawiły się zegarki na rękę, zapinane na pasku, noszono je na łańcuszkach i chowano w kieszonce marynarki lub surduta. Na otwieranym wieczku, zasłaniającym cyferblat, grawerowano sentencje, dedykacje lub wyklejano zdjęcia ukochanej osoby. Jeszcze długie lata po wojnie był to przedmiot luksusowy i drogi. Zegarki się dziedziczyło – przechodziły z ojca na syna, przekazywano je jako rodzinne pamiątki. Traktowane były jako cenny prezent wręczany z okazji ważnych okazji albo jako zabezpieczenie na gorsze czasy. Traktowano je jak walutę – dolary albo złoto. W czasach PRL przyjął się zwyczaj obdarowywania zasłużonych pracowników, towarzyszy przy okazji świąt partyjnych albo państwowych. Były to oczywiście zegarki wyprodukowane w Związku Sowieckim lub w NRD.

Zegarek został wynaleziony przez norymberskiego konstruktora Petera Henleina w 1504 roku, zatem jego historia trwa około 500 lat. Wraz z mechanicznymi zegarkami odszedł w przeszłość zawód zegarmistrza. Jak prestiżowy i wymagający był to zawód świadczy to, że nie było w nim pośredniego stopnia czeladnika. Obecnie zegarki nie tykają.

Wstęp o zegarkach jest potrzebny, by zrozumieć wiersz Przemysława Dakowicza Wersyfikacja polska, bowiem jest w nim mowa o zegarkach i zegarach, a poeta odwołuje się do naszej dziecięcej świadomości. Możemy teraz zrozumieć, jak cenna i poszukiwana to była rzecz – zegarek – w porewolucyjnej Rosji, w której w wichrzycielskim szale nie tylko zniszczono i rozszabrowano manufaktury produkujące zegarki, ale i niebezpiecznie było być zegarmistrzem; przed rewolucją – członkiem bogatszej części mieszczaństwa. Niebezpiecznie było nawet posiadać zegarek, który był oznaką zamożności lub „niewłaściwego” pochodzenia. Ogół społeczeństwa skazany był na publiczne zegary lub informacje o czasie ogłaszane z wież kościołów, cerkwi za pomocą dzwonów lub dzięki hejnałom miejskim. Trzeba pamiętać, że Armia Czerwona w olbrzymiej większości składała się z analfabetów i półanalfabetów. A analfabeci nie umieli się posługiwać zegarkami. Zamknięcie cerkwi po rewolucji pozbawiało lud rosyjski również informacji o czasie, bowiem dzwony zamilkły.

Jak cennym przedmiotem był zegarek jeszcze w przedrewolucyjnej Rosji może świadczyć to, że Rodion Raskolnikow zastawił u Alony Iwanowny pierścionek siostry i zegarek, jaki miał po ojcu. Chociaż lichwiarka dała Raskolnikowowi tylko rubla i piętnaście kopiejek, to z powieści Dostojewskiego dowiadujemy się, że była lichwiarką najgorzej płacącą w okolicy. A i tak za rubla można było przeżyć dziesięć dni, a nawet dwa tygodnie.

Kiedy skończyła się rewolucyjna, zegarki i zegary okazały się oczywiście niezbędne do rozwoju, do przeprowadzenia rewolucji przemysłowej, jaką zadekretował Włodzimierz Lenin. Mimo upływu lat, zegarek był przedmiotem deficytowym i rzadkim, aż do uruchomienia masowej produkcji po II wojnie światowej. Zrozumiałe są więc słowa anonimowego, prześmiewczego wiersza, ułożonego w czasie wojny przez polskich żołnierzy:

[…]

Czy wy wiecie chrobre bojcy
Wy gieroje i mołojcy
I Kirgizy i Tatary,
Że Niemcy mają zegary?

 

I budziki, zegary, zegarki
I to najprzedniejszej marki
Ze złota, srebra i tombaku
A jest tego niby maku.

 

Trzeba Niemca sukinsyna
Prędzej pognać do Berlina.
A tam kak by uż nie było
Po diesiat czasow na ryło!

 

Bojców chętka więc napadła
I szukają wkrąg „cykadła”.
Słychać wycie aż w Berlinie
Oddaj czasy sukinsynie!

Prosty, „żołnierski” wiersz pokazuje, jak wielka była przepaść między żołnierzami Armii Czerwonej po rewolucji i stalinowskich czystkach a żołnierzami polskimi.

Zatem metafora „zaaresztowali czas” odnosić się może do fali masowych aresztowań w Związku Sowieckim w latach trzydziestych, do cywilizacyjnej zapaści, w jaką popadła Rosja po rewolucji, jak i politycznej, a także fizycznej likwidacji warstw średnich i inteligencji rosyjskiej. Aresztowany czas, to czas wyjęty spod prawa, zamknięty za wrotami i żeliwnymi zasuwami. To czas, który inaczej płynie w więzieniach i łagrach. Rzecz ciekawa, w całym Innym świecie Gustawa Herlinga-Grudzińskiego występują tylko trzy zegarki. Właścicielką jednego z nich była już stara i zubożała arystokratka Krugłowa. Właścicielem drugiego – opasły obozowy strażnik Blumen, który obnosił się „z olbrzymim złotym zegarkiem na przegubie prawej ręki i niezliczoną ilością pierścieni na palcach obu rąk”, trzeciego – sowiecki żołnierz, który fotografował się z rodziną na dworcu w Swierdłowsku: „nie pozwolił fotografowi nacisnąć gumowej gruszki dopóty, dopóki nie wydobył na wierzch spod rękawa szynelu ogromnego zegarka ręcznego”. Te przykłady dowodzą, jak rzadkim i trudno dostępnym przedmiotem był zegarek w Sowieckiej Rosji jeszcze w latach czterdziestych. Dodam, że w relacji I powraca wiatr Władimira Bukowskiego, który był więziony w latach 60. i 70. XX wieku, znajdziemy postać zegarmistrza Fiedorkowa z Chabarowska i jeden zegarek, należący do sędziny odbierającej podpisy od skazanych na wyrokach. Jeszcze w czasach Bukowskiego zegarek był oznaką przynależności do elity społecznej.

Jeżeli czas został „zaaresztowany”, to pociągi nie mogą „przyjeżdżać na czas”, ale mogą „wozić” czas lub gnać „na złamanie karku”. Bo kiedy czas został „zaaresztowany”, to „nie ma już czasu”. „Na nic trzeba gnać”, jak w żołnierskim wierszu. Słychać tu echa Rozkładu jazdy Tymoteusza Karpowicza – skoro „zaaresztowano czas”, to „jazda się rozłożyła” i nie ma sensu. To też aluzja do marksistowskiej tezy głoszącej tak zwaną konieczność dziejową w dążeniu do ustanowienia komunizmu, który miał być ostatecznym ustrojem w społecznym rozwoju człowieka. Dakowicz bawi się z czytelnikiem w pozornie niewinny sposób – wciągając w dziecięce gry i zabawy językowe, w zgaduj-zgadulę, wydobywa z naszej postpamięci to, co wcześniej wyparliśmy. W rozmowie z Maciejem Robertem, zamieszczonej w 5 numerze Toposu (2013), poeta wyjaśnia znaczenie terminu postpamięć:

By precyzyjnie przedstawić moje stanowisko, muszę odwołać się do terminu Marianne Hirsch, terminu stosowanego przede wszystkim w dyskusjach na temat Holokaustu. Termin ten to „postpamięć”. Postpamięć jest elementem doświadczenia potomków ofiar historii. Młody człowiek wzrasta w cieniu traumy swoich rodziców lub dziadków; budując własną dojrzałość, wciąż musi wysłuchiwać narracji z przeszłości. Opowieści rodziców czy dziadków odbiera jako doświadczenie nieprzepracowane, tzn. takie, które pozostawiło głębokie rany, ale zostało zepchnięte do podświadomości. I młody człowiek dochodzi do wniosku, że musi tę historię, tę traumę opowiedzieć do końca. Jego własna przeszłość, jego własne wspomnienia zostają wyparte przez przeszłość i wspomnienia przodków.

Traumę przodków trzeba przepracować, by uwolnić się od niej i móc samemu rozwijać. W wyświetleniu treści zawartych w postpamięci pomóc może dziecięca zabawa, która naprowadza nas na niewyjaśnioną „ciemną materię”. Dlatego zegarki „tykają”. Dlatego „pociąg tyka, zegarowy niewybuch.”

Poznajemy miejsca, skąd te zegarki przybywają. By czas odzyskać, nie zapaść się w jego otchłani, potrzeba go czymś mierzyć. A jeśli nie znamy się na zegarkach, nie potrafimy odczytać czasu, to przypominają one piękne, carskie medale. A jeśli nie carskie, to przynajmniej rewolucyjne. Błyszczą się, wykonane ze srebra, złota. Można je poprzypinać do brudnego munduru i pięknie wyglądać – jak carski generał albo ludowy komisarz: „Zegarki Lwowa, zegarki Nowogródka, /
zegarki Wilna, zegarki Tarnopola, / tykają, tykają, tykają”.

W strofie piątej wiersza znajdziemy taki obraz:

[…] Święci zstępują
z ikon, przypinają sobie zegarki, po trzy
na lewym przedramieniu, po cztery
na prawym.

Przypomina się obsypany złotem strażnik z Innego świata Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Być może są to święci z bogato inkrustowanych złotem i drogimi kamieniami ikon z cerkwi w Moskwie i Kijowie, a może „nowi święci”, obdarowani medalami przez Lenina i Stalina. Być może nie żyją, stając się ofiarami kolejnej czystki, a ich portrety wiszą, bo nie miał kto przekazać wiadomości, że zostali już strąceni – kulą w tył głowy. Przestali być świętymi, zdradziwszy rewolucję.

Tu można przywołać wiersz Inny czas Wystana Hugh Audena, który z uwagą obserwował, co się dzieje w Europie:

Dla nas, tak jak dla innych Zbiegów, o czym nie wiemy,
Dla nas niezliczonych kwiatów, które liczby nie znają,
Dla zwierząt, które nie muszą pamiętać, a więc nie pamiętają,
Jest tylko jedno Dzisiaj, dzień, w którym żyjemy.

[…]

Nie dziw więc, że tak wielu z żalu w mrok śmierci się kryje,
I nie dziw, że są tak samotni w chwili konania;
Nikt nie lubi, nie wierzy kłamstwu, przed którym się wzbrania:
Że inny Czas ma inne życie, które żyje.

[Tłum. Jerzy S. Sito]

Ale wróćmy do trzeciej strofy Dakowicza, na razie pominiętej w lekturze: „Pociąg mknie przez suchy step, / dokąd pędzisz Kozacze? / Na stypę, na bankiet, na kondukt, na raut.” Można dalej badać, cytując Malczewskiego z Marii: „dziki, mężny, wśrzód dzikiej natury / […] czegóż tak ponury?”.Gertrudę Komorowską, którą Malczewski upamiętnił jako Marię, zabić mieli Kozacy przebrani za Rosjan, będący na usługach Franciszka Potockiego.

Zwracają uwagę w ostatnim wersie krótkiej strofy Przemysława Dakowicza cztery równoważniki zdań. Każdy zbudowany z trzech sylab, złożonych z zaimka „na” i rzeczownika. Daje to wrażenie przyspieszenia, wzmocnienia „tykania” zegarów, stukotu pędzącego pociągu albo kołatania serca. Przeciwstawione są tu bankiet i raut – które symbolizują pełnię, obfitość życia, konduktowi i stypie – a więc zatraceniu, śmierci, szaleństwu, symbolizowanemu przez pociąg. Kiedyś Kozacy wspólnie z Polakami odpierali najazdy Tatarów, a teraz służący zatraceniu Polski i własnemu w szeregach Armii Czerwonej. W pędzie nie ma spokoju i równowagi. Można uzupełnić pytanie słowami Juliana Tuwima: „A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost. / Po torze, po torze, po torze. Przez most…/ Tak to to, tak to to, tak to to, tak to to!”.

Wyjaśnienia są niepotrzebne, zbędne. Tak musi być. I koniec. Można też odpowiedzieć pierwszym zdaniem Manifestu komunistycznego Karola Marksa i Fryderyka Engelsa: „Widmo krąży po Europie – widmo komunizmu”.

Pisze o podróży tym, a może innym pociągiem Blaise Cendrars. Rewolucja Październikowa bowiem wcale się nie skończyła. Ona trwa, gdyż istotą rewolucji jest walka. Walka klas, ale także walka o zapanowanie komunizmu na świecie. Obojętnie, czy mamy wrzesień 1939 w Polsce, we Lwowie, czy maj 1945 w Berlinie, rewolucja trwa, gdyż tak chciał, życzył sobie Józef Lenin. Zresztą rewolucja miała zacząć się w Niemczech, jak sądzili Karol Marks i Fryderyk Engels, lub miała tam dotrzeć razem z Armią Czerwoną. I dotarła. Tak to widział francuski poeta:

Byłem w Moskwie i chciałem się karmić ogniem
I nie dość mi było wież i dworców obwieszonych moimi spojrzeniami
Na Syberii działa huczały była to wojna
Mróz głód zaraz cholera
Muliste wody Amuru toczyły tysiące rozkładających się trupów
Na wszystkich dworcach widziałem ostatnie odjazdy pociągów
Nikt już nie mógł odjechać bo nie sprzedawano biletów


[Proza transsyberyjskiej kolei i małej Żanny z Francji, tłum. Adam Ważyk]

Pociąg wiezie zrabowane dobra, tak potrzebne Rewolucji. Wróćmy do utworu Przemysława Dakowicza:

Zegary z kukułką, zegary z pozytywką,
zegary wygrywające mazurki dąbrowskich,
sygnaturki, dzwonnice, wieże, bramy, stiuki.
Na stypę, na kondukt…

Mamy obraz Polski, w której „czas idzie” do przodu, słychać go – dlatego zegarki „tykają”. Polski,której zasobność można zobaczyć i usłyszeć, liczoną ilością zegarków, przeciwstawiony komunistycznej otchłani wyjętej spod upływu czasu. Oznaki bogactwa błyszczą i kuszą bolszewików zarażonych ideą postępu. Można by powiedzieć, że rabując zegary, jakby chcieli nadrobić stracony czas; pociągi są tak przeładowane. Przywołajmy jeszcze raz Lokomotywę Tuwima:

Wagony do niej podoczepiali
Wielkie i ciężkie, z żelaza, stali,
I pełno ludzi w każdym wagonie,
A w jednym krowy, a w drugim konie,
A w trzecim siedzą same grubasy,
Siedzą i jedzą tłuste kiełbasy.
A czwarty wagon pełen bananów,
A w piątym stoi sześć fortepianów,
W szóstym armata, o! jaka wielka!
Pod każdym kołem żelazna belka!
W siódmym dębowe stoły i szafy,
W ósmym słoń, niedźwiedź i dwie żyrafy,
W dziewiątym - same tuczone świnie,
W dziesiątym - kufry, paki i skrzynie,
A tych wagonów jest ze czterdzieści,
Sam nie wiem, co się w nich jeszcze mieści.

Wiersz jest adresowany do dzieci. Przytoczona strofa to wyliczanka, zapisana dziewięciozgłoskowcem, z męskimi rymami. Dzięki temu łatwo się ją czyta, szybko i wydaje się, że ma żartobliwy charakter. Jednak, jeśli się dobrze przyjrzeć opisowi i zastanowić, to czy przypadkiem nie znajdziemy tu wspomnień Juliana Tuwima z Łodzi lub Warszawy, kiedy wycofywali się Rosjanie? Czy nie są to opisy wojennego lub rewolucyjnego szabrownictwa? Widok załadowanego łupami wojennymi pociągu? Ponury kiedyś widok grabieży, po latach mógł się wydawać groteskowy, a nawet zabawny – bo przypominał młodość. Jak to możliwe, że przeoczyła to cenzura w PRL? Do wyliczanki Juliana Tuwima dodajmy spis Przemysława Dakowicza, który dokumentuje to, co wydarzyło się zaledwie trzy lata po opublikowaniu („Wiadomości Literackie” 1936, nr 16) wiersza Tuwima:

Zegarki Lwowa jadą do lwowskich dzieci
śpiących w ziemi. Zegarki Krzemieńca
witane są przez krzemienieckie wdowy
w katakumbach Azerbejdżanu. Pani Salomea
macha zgniłą ręką. List pisze do syna.

Jest to bilans strat nie tylko materialnych strat, ale i też ludzkich. Tom Teoria wiersza polskiego otwiera krótki utwór Słowacki. Słowo i czyn. Zatem pani Salomea, to przecież Salomea z Januszewskich, później Bécu, matka Juliusza, aresztowana w 1838 roku przez carską Ochranę i uwięziona w Żytomierzu. Do listy strat w ludziach Przemysław Dakowicz dopisuje:

Pierwszy Bruno z przestrzeloną głową
przygarnia bezdomne kukułki Drohobycza.
Drugi Bruno, w Tadżykistanie, robi miejsce
dla kukułek wygłaszających samokrytykę.
A jak to? A tak to.

Nietrudno skojarzyć Brunona z Drohobycza – to przecież Bruno Schulz, który po 24 września 1939 roku, kiedy Armia Czerwona wkroczyła do Drohobycza, najpierw jako nauczyciel zasiadał w radzieckiej komisji wyborczej, następnie z własnej inicjatywy próbował nawiązać współpracę z komunistyczną redakcją czasopisma „Nowe Widnokręgi”, którą kierowała Wanda Wasilewska, po wojnie wieloletnia członkini Rady Najwyższej Związku Sowieckiego. Zlekceważony przez Sowietów Schulz nie ewakuował się w głąb Związku Sowieckiego po wkroczeniu w lipcu 1941 roku wojsk hitlerowskich. Trafił do getta, a później pracował dla gestapowca Felixa Landaua – zbrodniarza wojennego, odpowiedzialnego między innymi za współudział w mordzie profesorów lwowskich, skazanego w 1963 roku na dożywocie. Nie pomogła mu Wanda Wasilewska ani nie uratował Landau – Schulz zginął zastrzelony w odwecie przez innego gestapowca.

„Drugi Bruno” to oczywiście Bruno Jasieński, który po skandalach z powieścią Palę Paryż wyemigrował w 1929 roku do Związku Sowieckiego. Tam zerwał stosunki ze środowiskami polonijnymi i wstąpił do Związku Pisarzy Radzieckich, działał aktywnie jako radziecki komisarz w Tadżykistanie. Aresztowany w maju 1937 roku w czasie tak zwanej „wielkiej czystki” został skazany przez sąd wojskowy 17 listopada 1938 i w tym samym dniu rozstrzelany. Słowa wiersza Przemysława Dakowicza, odnoszące się do Bruno Jasieńskiego: „robi miejsce / dla kukułek wygłaszających samokrytykę” – to właściwie stwierdzenie pewnego faktu, bowiem praca w sowieckim aparacie propagandy w „pionie politycznym” wiązała się z bliską współpracą z NKWD, z udziałem w całym mechanizmie opresji i denuncjacji.

Zwrotka znowu kończy się retorycznym pytaniem i taką samą, wymijającą odpowiedzią: „A jak to? A tak to”. To jakby siła wyższa, dziejowa konieczność, o której pisał Miłosz. Wiersz kończą trzy wersy: „Zegarki zdarte z rąk / Zegary uwolnione od ścian / Tykają”.

Każdy z tych zegarków ma swoją historię, inaczej mierzy czas, uruchamia inne skojarzenia i procesy. Przytoczmy słowa z pierwszej strofy, są: „jak zegarowe niewybuchy”. Nie da ich się zignorować, uwolnić od nich, jak tylko cierpliwie pochylić się nad nimi i bezpiecznie je rozbroić – daje nam do zrozumienia poeta Przemysław Dakowicz. Postświadomość i podświadomość nie dadzą nam spokoju, wrócą do nas, obudzą w środku nocy swoim tykaniem. Taki zamiar przyświecał poecie, kiedy pisał wiersz Wersyfikacja polska czy Szesnastu. Poemat dygresyjny. Dlaczego więc Wersyfikacja polskaTeoria wiersza polskiego?

Utwór Wersyfikacja polska jest wierszem nieregularnym. Strofy mają różną długość i różną liczbę wersów. Właściwie nie ma w nim rymów. Wiersz jest jakby bilansem strat polskich w relacjach ze Związkiem Sowieckim, a wcześniej z imperialną Rosją carską. Jest wierszowanym esejem o splątanych losach polskich, dziejach literatury, a właściwie poezji polskiej, nowym Traktatem moralnym napisanym przez poetę, który – w odróżnieniu od Miłosza – z komunizmem nigdy nie miał nic wspólnego. Urodził się w PRL, w roku 1977, przeżył w tym państwie zaledwie trzynaście lat, nie należał do żadnej partii ani struktur, dojrzewał już w innej, przebudzonej Polsce. Jako poeta nie musiał liczyć się z oficjalną cenzurą. Może będzie musiał liczyć się z nią w jakiejś formie. Oby nie. W wierszu Kompozycja zamknięta pojawia się dwóch panów. Jeden z zachodnim akcentem zachęca do przejścia na drugą stronę mostu, gdzie kwartet smyczkowy gra Beethovena. W połowie mostu bohater liryczny wiersza zauważa kogoś „po lewicy, w czapie z czerwonym otokiem”, znoszonego przez fale rzeki, który: „[…] prosi, błaga: / wracajcie, źródła, pamięć o źródłach”.

Droga przez most, łączący, a może dzielący, kończy się decyzją: „Zawracamy. I tak w kółko”. To opis rozdarcia. Pokus, którymi jesteśmy targani, braku poczucia wspólnoty. Przemysław Dakowicz odwołuje się do różnych poetów i pisarzy tworzących w języku polskim. Nie tylko pisarzy. Jakby nie było scalających rymów, męskich lub żeńskich. Jeśli Maria Janion głosiła koniec paradygmatu romantycznego, to Przemysław Dakowicz kieruje naszą uwagę właśnie ku romantyzmowi i podkreśla wartość romantycznych postaw i wyborów jako scalających. Nawet jeśli były one tragiczne dla jednostek. Bo jednostki poświęcały się dla dobra wspólnego – i to był ich wybór, ich prawo. Natomiast wspólnota nie ma prawa poświęcać jednostek lub decydować za nie, bo rozpadnie się jako wspólnota. Raczej trzeba szukać harmonii – między tym, co wspólne i tym, co jednostkowe. Dlatego Przemysław Dakowicz odwołuje się do Cypriana Kamila Norwida i Juliusza Słowackiego.

Rym, rytm, wers są miarami czasu w wierszu – tykająjak zegary w życiu. Bez tych miar, bez zegarów, które pokazują czas, stracimy możliwość wglądu w historię, możliwość jej uporządkowania i zrozumienia. Stanie się ona niezrozumiała, nielogiczna, straci sens. Wiersz Wersyfikacja polska, jak i cały zbiór Teoria wiersza polskiego, zdaje się być przestrogą przed tym, abyśmy nie stracili miary, wezwaniem, abyśmy mogli wrócić i wracali do źródeł. Bo wtedy będzie możliwa wspólnota. Nie wolno w historii pomijać miejsc trudnych, nawet naznaczonych zdradą lub hańbą – jak losy Wandy Wasilewskiej czy Brunona Jasieńskiego, który za zdradę i współpracę z siłami zła zapłacił najwyższą cenę. W pewnym sensie Wasilewska zrobiła to, co dziś nazwalibyśmy podwójnym obywatelstwem – wybrała lojalność wobec drugiego państwa, działając przeciwko wspólnocie, z której wyszła. Stała się „internacjonałem”, odrzucając polskość, sama siebie określała mianem „była Polka”. W jej postawie „internacjonalistycznej komunistki” można się dopatrywać podobieństw do propagowanego ostatnio modelu europejskości. Ale czy chodzi nam o europejskość wywiedzioną z Manifestu komunistycznego i dekretów Włodzimierza Lenina? Wyzbytą przynależności narodowej i tradycji? Przywoływany wcześniej Władimir Bukowski przestrzega przed totalitaryzmem europejskim. Wanda Wasilewska akceptowała jednak ludobójstwo Józefa Stalina i Włodzimierza Lenina, popierała swoją postawą zbrodnię katyńską. Takie wybory stają się obecnie również naszym udziałem. Musimy mieć świadomość, że będziemy ponosili odpowiedzialność za nie. Ich wyborom musimy przeciwstawić wybory i odwagę Szesnastu, o których nie wolno zapomnieć. Wersyfikacja polska jest próbą upomnienia się o naszą, własną miarę czasu, wiersza, która pozwoli ocenić, scalić. No, właśnie, co ocenić? Co scalić?

Zbigniew Herbert w Raporcie z oblężonego miasta pisał, odwołując się do tragicznych grudniów i tragicznych wrześniów w historii Polski: „mam być dokładny lecz nie wiem kiedy zaczął się najazd / przed dwustu laty w grudniu wrześniu może wczoraj o świcie / wszyscy chorują tutaj na zanik poczucia czasu…”.

Każdy czytelnik podpowie mi, że chodzi o grudzień 1981 roku, kiedy dawny partyjny towarzysz Wandy Wasilewskiej wprowadził stan wojenny. A wrzesień, to wrzesień 1939 roku – najazd Adolfa Hitlera i Związku Sowieckiego na Polskę.

Ale czy na pewno? 18 września 1772 roku Rosja, Prusy i Austria przedłożyły królowi i Senatowi polskiemu traktaty rozbiorowe, które zostały ratyfikowane 30 września 1773 roku przez Sejm Rozbiorowy. Tragicznych grudni mieliśmy kilka w historii… Zresztą 13 grudnia 1981 roku nie był pierwszym tragicznym grudniem z udziałem partyjnego kolegi Wandy Wasilewskiej.

Przemysław Dakowicz o tym pamięta, wie, że jeżeli o tym zapomnimy, kolejny najazd może zacząć się o świcie.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Sławomir Matusz, Zegarki zdarte z rąk – o wierszu Przemysława Dakowicza, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

  1. A. Andrusiewicz, „Iwan Groźny”, Warszawa 2006, s. 229–230.
  2. Jeżeli nie podano inaczej, wiersze A. Achmatowej przytoczono w tłumaczeniu A. Pomorskiego według wydania: A. Achmatowa, Drogą wszystkiej ziemi. Poezja, proza, dramat, wybr., tłum. i koment. A. Pomorski, Warszawa 2007, s. 796.
  3. И.Ф. Герасимова, Первая мировая война в зеркале русской лирики 1914–1915 годов: события вокруг Польши, „Вестник Ленинградского гос. университета им. А.С. Пушкина. Языкознание и литературоведение” 2011, t. 1, nr 2, s. 38–46.
  4. О.E. Рубинчик, „В объятой пожарами, скорбной Польше…”: Польша Анны Ахматовой, [w:] tegoż, Анна Ахматова и ее время: Избранные работы, Москва 2018, s. 85.
  5. Zgodnie z rękopisami Achmatowej w wydaniu naukowym Poematu bez Bohatera słowo „Bohatera” w tytule należy pisać wielką literą: „Я не такой тебя когда-то знала…”: Анна Ахматова. Поэма без Героя. Проза о Поэме. Наброски балетного либретто: Материалы к творческой истории, подготовила Н.И. Крайнева, Санкт-Петербург 2009, s. 1488.
  6. Р.Д. Тименчик, В.Н. Топоров, Т.В. Цивьян, Ахматова и Кузмин, „Russian Literature” 1978, vol. 6, nr 3, s. 297.
  7. В. Сасина, Языковой портрет Польши на основе анализа метапоэтики и художественных текстов акмеистов (Г.В. Иванов, Н.С. Гумилев, А.А. Ахматова, О.Э. Мандельштам), „Rocznik Instytutu Polsko-Rosyjskiego” 2013, nr 1 (4), s. 62.
  8. Человек и место. Юзеф Чапски. К 100-летию со дня рождения, сост. К. Захватович-Вайда, Kraków 1996, s. 22.
  9. Г. Козловская, Шахерезада. Тысяча и одно воспоминание, Редакция Елены Шубиной, Москва 2015, s. 10–11.
  10. J. Czapski, Wyrwane strony, Warszawa 2010, s. 58.
  11. Т. Венцлова, Неустойчивое равновесие: восемь русских поэтических текстов, [w:] tegoż, Собеседники на пиру: Литературоведческие работы, Москва 2012, s. 580–581. – tłum. J.P.
  12. Л.К. Чуковская, Записки об Анне Ахматовой, t. 1, 1938–1941, Москва 1997, s. 224. – tłum. J.P.
  13. A. Achmatowa, Mój Puszkin. Rozprawy i uwagi krytyczne, tłum. i koment. R. Przybylski, Warszawa 1976, s. 153, 156.
  14. П. Поберезкина, Польские мотивы в творчестве Анны Ахматовой (Заметки к теме), [w:] Stosunki kulturowo-literackie polsko-wschodniosłowiańskie, red. K. Prus, Rzeszów 1995, s. 198–200.
  15. Więcej o nim [w:]: Петербург Ахматовой: Владимир Георгиевич Гаршин, сост., статья, коммент. Т.С. Поздняковой, Санкт-Петербург 2002, s. 256; A. Peri, Leningrad. Dzienniki z oblężonego miasta, tłum. G. Siwek, Kraków 2019.
  16. Polskie wiersze wojenne, ułożył J. Czapski, podali do druku I. Biełow i P. Mitzner, Warszawa 2019, s. 308.
  17. Голоса поэтов: Стихи зарубежных поэтов в переводе Анны Ахматовой, Москва 1965, s. 15–45.
  18. О. Рубинчик, „Любой цветок прочтет канцону Зосе…” Польские поэты в переводах Анны Ахматовой, „Новая Польша”, 1.10.2020, online, https://www.novayapolsha.pl/article/lyuboi-cvetok-prochtet-kanconu-zose-polskie-poety-v-perevodakh-anny/ [dostęp: 16.10.2020].
  19. A. Achmatowa, Requiem, tłum. J. Łobodowski, „Kultura” 1964, nr 6 (200), s. 61–68; G. Herling-Grudziński, Suche oko, tamże, s. 57–60.
  20. В.А. Черных, О родственных связях семей Змунчилла и Горенко, „Анна Ахматова: эпоха, судьба, творчество: Крымский Ахматовский научный сборник” 2010, nr 8, s. 89.
  21. Zachowujemy porządek autorski wynikający z alfabetu rosyjskiego – przypomnienie redakcji.
  22. W oryginale pojawiają się frazy: „Ещё наговоримся добела„, „ещё наговоримся дочерна”, co oznacza, że w rozmowie zostanie wszystko omówione do końca, do czysta, do reszty. Przy czym zaznaczone są skrajności: przeciwieństwo bieli i czerni (przypomnienia tłumaczki).
  23. Zob. http://russ.ru/pole/Slova-sami-ne-naraduyutsya-rezul-tatu [dostęp: 12.04.2021].
  24. Zob. http://kultinfo.com/novosti/987/ [dostęp: 12.04.2021].
  25. Słowa Marii Chotimskiej (http://magazines.russ.ru/nlo/2009/95/po20.html [dostęp: 12.04.2021]).
  26. Zob. https://magazines.gorky.media/novyi_mi/2012/9/knizhnaya-polka-arkadiya-shtypelya-4.html [dostęp: 12.04.2021].
  27. W oryginale wiersz jest rymowany (przypomina redakcja).
  28. Zob. https://proza.ru/avtor/hoddion [dostęp: 12.04.2021].
  29. Zob. http://www.litkarta.ru/world/usa/persons/mesyats-v [dostęp: 12.04.2021].
  30. Zob. https://rubecoism.livejournal.com/22568.html [dostęp: 12.04.2021].
  31. Tamże.
  32. Tamże.
  33. „Norumbega – powiedział Miesiac w innym wywiadzie – moim zdaniem jest bardzo rosyjską książką. Po prostu jej rosyjskość nie ogranicza się do samego eurazjatyzmu, ale stara się opierać na całym kontekście indoeuropejskim. Stąd legendy celtyckie, sagi skandynawskie, indyjskie Wedy…”.
  34. Zob. https://magazines.gorky.media/zin/2011/12/vadim-mesyacz-nurumbega-golovy-predkov.html [dostęp: 12.04.2021].
  35. W oryginale wiersz jest rymowany (przypomina redakcja).
  36. Kanut’ w Letu – pogrążyć się w Letę, czyli popaść w zapomnienie. Popularny zwrot rosyjski.
  37. W języku starosłowiańskim, skąd do rosyjskiego przyszła, bliad’ miała dwa znaczenia, uzupełniające się wzajemnie: złudzenie i nierządnica. W jednym z kazań Awwakum grzmiał: „Ditia, ali nie razumiejesz, jako wsia sija wnieszniaja bliad’ niczto że sut’, no tokmo prieliest’, tlia i poguba?”. Co można tak przetłumaczyć: „Dziecię, zali nie rozumiesz, że wszystko to, co widzisz (cała zewnętrzna bladź), to nic innego, jeno pozłota, próchno i zguba”. Rzeczywistość, według protopopa Awwakuma, ojca duchowego ruskich starowierców, była jednocześnie i dziwką sprzedażną, i kłamstwem, w istocie rzeczy (sut’) świat zewnętrzny oczarowuje i oszukuje zarazem, wiodąc do zatracenia. Dzisiaj zapewne protopop Awwakum grzmiałby tak przeciwko „płynnej nowoczesności” zachwalanej przez Baumana.
  38. Słowo „wrzemię” chciałbym przywrócić dzisiejszej polszczyźnie. To czas w jego doczesnej, to znaczy – złudnej postaci. Pojawiło się w XIII-wiecznych Kazaniach świętokrzyskich w dwóch formach – rzeczownikowej w Kazaniu na Narodzenie Pańskie, gdzie mowa o tym „w kakije wrzemię zgrzeszył”, tudzież przymiotnikowej w Kazaniu na dzień świętej Katarzyny, gdzie mowa o „dobrze wrzemiennem”, w którym się grzesznik lubuje. Zwłaszcza forma przymiotnikowa podkreśla złudny aspekt czasu, gdyż „dobru wrzemiennemu” kaznodzieja z wigorem przeciwstawia „dobro będące”, czyli to, które istnieje naprawdę, jest w rzeczy samej. W następnym stuleciu „wrzemię” znika z polszczyzny, a w jego miejsce pojawia się „czas”, który stopniowo nabiera pozorów rzeczywistości i zaczyna się w niej szarogęsić, aż w końcu ją sobie kategorycznie podporządkowuje, narzucając swoje prawa również językowi.
  39. Kargopolłag – Kargopolski łagier, obóz pracy, rozrzucony na południu archangielskiego obwodu, zajmujący się wycinką i obróbką lasu. Siedziba główna Kargopolłagu znajdowała się początkowo w Kargopolu, średniowiecznym miasteczku północnej Rosji (według kronik starszym od Moskwy), w byłym żeńskim klasztorze Uśpieńskim. Potem przeniesione do Jercewa.
  40. Gostinica – hotel. Chociaż w przypadku gostinicy w Jercewie trudno przyjąć za hotel łagierny barak, tylko wewnątrz urządzony inaczej.
  41. Udostawierienije – plastikowa karta zaświadczająca, że byłem zagranicznym korespondentem, akredytowanym w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Federacji Rosyjskiej. Na prowincji rosyjskiej rzecz nieoglądana, za każdym razem, gdy ją pokazywałem, obserwowałem zabawne reakcje. Na przykład przewodniczący sioła Tajwenga, gdzie kupiłem swój pierwszy dom na Północy, był tak pijany, że czytał udostawierienije cały kwadrans, choć tekstu tam tyle, co na dowodzie osobistym.
  42. Zabor – wysoka na cztery i pół metra ściana z desek, zabezpieczona od góry kłębami drutu kolczastego. Czasem zabory pojawiały się w najmniej oczekiwanych miejscach, na przykład pośrodku posiołka Jercewo zobaczyłem dom obwiedziony ze wszystkich stron zaborem, na rogach „bociany”, czyli wieże strażnicze. Zapytałem Gusiewa, co to? – Remontują szkołę… W Mostowicy podobny obrazek, dom w środku wsi otoczony zaborem, tym razem była to izba wytrzeźwień.
  43. Braga – zacier do robienia bimbru. Na Północy robią go często z jagód i piją, nie destylując… Najlepszy, z jakim miałem do czynienia, był z moroszki, północnej jagody o kształcie maliny, tylko o ciemnozłotej, bursztynowej barwie. Puszkin przed śmiercią poprosił o nią pod szampana.
  44. Dzierg – w języku więziennym, tak zwanej grypserze, dzierganie – to tatuowanie, więc dzierg – tatuaż. Pochodzi od słowa „dziergać”, czyli wyszywać, na przykład dziergać koronki.
  45. Stakan – szklanka, zwykle z grubego szkła, w polszczyźnie popularnie zwana „musztardówką”. Już wyjaśniałem kiedyś, że pić stakanem albo wypić stakana, to nie znaczy wypić pełną musztardówkę, tylko mniej więcej na dwie grubości palca wskazującego.
  46. Sało – to słonina po ukraińsku. Sądziłem, że słowo już weszło do polszczyzny.
  47. Pieregar – woń nieprzetrawionego alkoholu, którą się nazajutrz wyziewa po przepiciu. Wymieszana z cuchem czosnku jest doprawdy obrzydliwa.
  48. Pochmielije – nasz popularny kociokwik, nie wiadomo czemu zwany z niemiecka kacem. W Rosji pochmielije bywa uciążliwe ze względu na wątpliwą jakość trunków, jakie się tam pija, zwłaszcza w głubince, czyli na prowincji, i dlatego miejscowi często ratują się przed pochmielijem – zapojem. To znaczy piją na okrągło, żeby katzenjammer nie miał do nich przystępu.
  49. Czyn – od rosyjskiego słowa „czynownik”. Tu chodzi o rangę, ponieważ w Rosji Piotra I obowiązywała hierarchia urzędników wedle Tabeli rang zarówno w wojsku, jak i w służbie cywilnej.
  50. Licznoje dieło – tekturowa teczka na sznurówkę z aktami osobowymi więźnia. W teczce Herlinga było wiele ciekawych danych, które potem sczezły, kiedy teczka znalazła się na stole Striełkowa… Dla przykładu – norma, za którą Herling miał prawo do „stachanowskiego” kotła, czyli porcji dla rekordzistów pracy.
  51. Razrieszienije – pozwolenie. Jeden z podstawowych papierków, bez których w Rosji nic nie wolno zrobić. Wedle przysłowia: „Bez bumażki ty kakaszka”, to znaczy „Bez papierka ty kupa”.
  52. – Nu, ty mołodiec, zdies… – No, jesteś zuchem, tutaj nawet żaden z rosyjskich dziennikarzy nie dotarł.
  53. Ministierstwo Wnutriennych Dieł – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. O ile się zorientowałem, do generała Striełkowa należała cała gałęź przemysłu drzewnego w systemie GUŁAGU-u.
  54. Zek, zeka – skrót od „zakliuczionnyj”, czyli więzień. Do 1941 roku nie odmieniało się, to znaczy mówiło się „ten zeka”, a nie „ten zek” – na co zwracał uwagę Szałamow, na marginesie Sołżenicyna. Pamiętam, jakie boje o tego zeka wiodłem z Nataszą Gorbaniewską, która próbowała przetłumaczyć Wilczy notes na rosyjski, ale nie mogliśmy się dogadać między innymi w sprawie właśnie „zeka”, Natasza próbowała naginać do swojej teorii nawet słowa słynnego hymnu katorżniczego Waninskij port, ,,że „od kaczki stradali zekowie” (więźniowie cierpieli na chorobę morską), a nie „od kaczki stradali zeka” – jak śpiewano w oryginale. Dlatego w powyż-szym przypadku na pewno babule obawiały się „zbiegłych zeków”, a nie „zbiegłych zeka”.
  55. Prorab – skrót od proizwoditiel rabot, ktoś w rodzaju brygadzisty, odpowiadający za dany odcinek robót. Przy tym warto zaznaczyć, że skrót drugiego członu skrótowca, czyli „rab” od „raboty” sprowadza w rusczyźnie rabotu (pracę) do rabstwa (niewolnictwa). Rab zatem to niewolnik, a prorab to jego wolny (wolnonajemny), bezpośredni zwierzchnik w pracy.
  56. – Priszlij dla mienia prigłaszenije… – Przyślij mi zaproszenie do Polski, a zrobię ci, co zechcesz.
  57. Organy wnutriennych dieł – czyli słynne „organy”, na których (bądź którymi…) państwo rosyjskie (sowieckie) rozgrywało batalię ze swoimi wewnętrznymi wrogami.
  58. Isprawitielno-trudowaja kolonia – kolonia pracy wychowawczej, czyli sowiecka forma zorganizowanego przez państwo niewolnictwa. Wszystkie wielkie budowy, a także cały przemysł wydobywczy, energetyczny i wszelkie inne w Związku Sowieckim były oparte na trudzie niewolniczym.
  59. – Szag w prawo, szag w liewo… – Krok w prawo, krok w lewo, konwój strzela bez uprzedzenia – słynny okrzyk konwojentów przed wyruszeniem kolumny więźniów na leśne roboty.
  60. B. Uspienski, Religia i semiotyka, tłum. B. Żyłko, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2001, s. 69–95.
  61. Tamże, s. 147.
  62. P. Rojek, Semiotyka Solidarności. Analiza dyskursów PZPR i NSZZ Solidarność w 1981 roku, Nomos, Kraków 2009.
  63. Zob. S. Kowalski, I. Krzemiński, M. Łuczewski, T. Szawiel, Sąd nad „Semiotyką Solidarności”. Warszawskie dyskusje wokół książki Pawła Rojka, „Pressje” 2011, nr 25, s. 236–243, zob. P. Rojek, W obronie „Semiotyki Solidarności”. Odpowiedź moim krytykom, „Pressje” 2011, nr 25, s. 244–250.
  64. K. Wołodźko, Sens i tożsamość Solidarności, „Obywatel” 2010, nr 3, s. 154–157; E. Ciżewska, recenzja książki P. Rojka Semiotyka Solidarności. Analiza dyskursów PZPR i NSZZ Solidarność 1981 roku, „Stan Rzeczy” 2011, nr 1, s. 292–295; M. Kaczmarczyk, Spór o dyskurs Solidarności, „Pressje” 2011, nr 25, s. 231–235; B. Kaliski, Tertium non datur? Czyli o ograniczeniach analizy dyskursu, „Kwartalnik Historyczny” 2011, nr 4, s. 767–772; F. Pigan, Nowa interpretacja Solidarności, „Kultura i Polityka” 2011, nr 9, s. 157–161; J. Motrenko, Dyskurs czasu przełomu, „Kultura i Społeczeństwo” 2012, nr 4, s. 179–182; G. Feindt, Polyphonic Concepts of Solidarity, „Contributions to the History of Concepts” 2015, nr 10/2, s. 111–116.
  65. M. Kaczmarczyk, Wielowymiarowa teoria Solidarności, „Studia Socjologiczne” 2010, nr 3, s. 263–288; M. Łuczewski, Solidarność: socjalizm z boską twarzą, [w:] Polska Solidarności. Kontrowersje, oblicza, interpretacje, red. J. Kloczkowski, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2011, s. 217–244.
  66. Zob. P. Rojek, recenzja książki Uwiodła mnie Solidarność. Między mitem a rzeczywistością, red. M. Kempski, G. Podżorny, „Pressje” 2011, nr 24, s. 258–262; tegoż, recenzja książki I. Krzemińskiego i innych Solidarność – doświadczenie i pamięć, „Pressje” 2011, nr 25, s. 273–276; tegoż, recenzja książki S. Rośka, Władza słowa, „Pressje” 2011, nr 25, s. 277–280.
  67. S. Kowalski, Krytyka solidarnościowego rozumu. Studium z socjologii myślenia potocznego, PEN, Warszawa 1990.
  68. Zob. V. Havel, Siła bezsilnych, tłum. P. Godlewski, [w:] Hrabal, Kundera, Havel... Antologia czeskiego eseju, red. J. Baluch, Universitas, Kraków 2001, s. 67–153.
  69. Zob. dwutomową monografię szkoły: B. Żyłko, Semiotyka kultury. Szkoła tartusko-moskiewska, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2009; tenże, Kultura i znaki. Semiotyka stosowana w szkole tartusko-moskiewskiej, Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk 2011; zob. także: P. Rojek, Jak była zrobiona tartusko-moskiewska szkoła semiotyczna?, „Stan Rzeczy” 2012, nr 2, s. 112–142.
  70. B. Uspienski, Kult św. Mikołaja na Rusi, RW KUL, Lublin 1985.
  71. J. Łotman, Struktura tekstu artystycznego, PIW, Warszawa 1984, s. 50–73.
  72. J. Łotman, B. Uspienski, O semiotycznym mechanizmie kultury, tłum. J. Faryno, [w:] Semiotyka kultury, red. E. Janus i M.R. Mayenowa, PIW, Warszawa 1977, s. 147–170.
  73. J. Łotman, Kultura i eksplozja, tłum. B. Żyłko, PIW, Warszawa 1999.
  74. P. Rojek, Postmodernizm, katolicyzm, Solidarność, „Pressje” 2010, nr 21, s. 6–15.
  75. Zob. W. Czabanowski, B. Skrzypulec, Postmodernistyczna Solidarność, „Pressje” 2010, nr 21, s. 18–25.
  76. K. Mazur, Aideologia Solidarności, „Pressje” 2010, nr 21, s. 26–35; L. Dorn, Solidarność jako ruch ideowy, [w:] tegoż, Niepodległość pracy, Ośrodek Badań Społecznych NSZZ Solidarność Region Mazowsze, Warszawa 1981.
  77. L. Dorn, Solidarność jako ruch ideowy, dz. cyt., s. 75, cyt. za: K. Mazur, Aideologia..., dz. cyt., s. 27.
  78. K. Brzechczyn, O ewolucji solidarnościowej myśli społeczno-politycznej w latach 1980–1981, Wydawnictwo Naukowe Wydziału Nauk Społecznych, Poznań 2013, s. 62–66; R. Minnerath, M. Novak, G. Weigel, Co wy z tą postmodernistyczną Solidarnością?! Rozmawia Karol Wilczyński, „Pressje” 2010, nr 21; B. Wildstein, Nieopisana Solidarność, „Rzeczpospolita” 22 listopada 2010; zob. także W. Czabanowski, B. Skrzypulec, Nieustająca świeżość przywiędłych nowinek. W odpowiedzi Bronisławowi Wildsteinowi, „Rzeczpospolita” 9 grudnia 2010; P. Rojek, Solidarność: ruch republikański, katolicki czy postmodernistyczny?, [w:], Polska Solidarności. Kontrowersje, oblicza, interpretacje, dz. cyt., s. 261–293.
  79. D. Ost, Solidarność a polityka antypolityki, Europejskie Centrum Solidarności, Gdańsk 2014.
  80. K. Mazur, Przekroczyć nowoczesność. Projekt polityczny ruchu społecznego Solidarność, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2017.
  81. Zob. np. Z. Krasnodębski, Demokracja peryferii, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2003; P. Śpiewak, Pamięć po komunizmie, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2005; D. Ost, Klęska Solidarności. Gniew i polityka w postkomunistycznej Europie, tłum. H. Jankowska, Muza, Warszawa 2007.
  82. Czego nas uczy Radio Maryja? Socjologia treści i recepcji rozgłośni, red. I. Krzemiński, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2009, zob. także P. Rojek, recenzja książki Czego nas uczy Radio Maryja?, „Pressje” 2010, nr 21, s. 234–237.
  83. R. Legutko, Triumf człowieka pospolitego, Zysk i S-ka, Poznań 2012.
  84. M. Zabdyr-Jamróz, Dlaczego prawica powinna kochać lewicę?, „Pressje” 2011, nr 25, s. 12–18.
  85. Forma polska, „Pressje” 2013, nr 34.
  86. A. Michnik, Kłopot, [w:] tegoż, Wściekłość i wstyd, Wydawnictwo „Zeszytów Literackich”, Warszawa 2005, s. 23–53.
  87. Zob. zwłaszcza J. Maciejewski, Forma polska, „Pressje” 2013, nr 34, s. 18-28; K. Suskiewicz, Polski hreczkosiej. Konserwatywne oblicze Gombrowicza, „Pressje” 2013, nr 34, s. 29-34; M. Suskiewicz, Gombrowicz, Wyszyński i Laski, „Pressje” 2013, nr 34, s. 89-105.
  88. P. Rojek, Awangardowy konserwatyzm. Idea polska w późnej nowoczesności, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2016.
  89. Zob. J. Woynarowski, Historia sztuki jako projekt ready-made, [w:] Materiał znaleziony w sztuce współczesnej, red. B. Burska, Akademia Sztuk Pięknych w Gdańsku, Gdańsk 2017, s. 113–148.
  90. Zob. P. Rojek, Naród, religia i sztuka współczesna. Od „Labiryntu” Janusza Boguckiego do „Epoki błękitu” Jakuba Woynarowskiego i Jakuba Skoczka, [w:] Przechwałki, pogróżki. Konflikt i jego mechanika w sztukach wizualnych w Polsce, red. Ł. Białkowski, P. Sikora, TRAFO Trafostacja Sztuki, Wydawnictwo Kolegium Sztuk Wizualnych Akademii Sztuki w Szczecinie, Szczecin 2019, s. 96–115.
  91. J. Woynarowski, recenzja książki P. Rojka Awanagradowy konserwatyzm, „Szum” 2017, nr 16, s. 207–210

Powiązane artykuły

12.11.2020

Nowy Napis Co Tydzień #075 / Nowiczok znaczy debiutant

Siergiej Lebiediew, tegoroczny finalista Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus za książkę Dzieci Kronosa, otrzymał za nią nagrodę publiczności im. Natalii Gorbaniewskiej. Przyłączając się do serdecznych gratulacji dla autora, na pewno warto zatrzymać się przy jego nowej, zeszłorocznej powieści Debiutant, niedawno wydanej także w Polsce. Dla porządku należy dodać, że równo rok temu Lebiediew również znalazł się na krótkiej liście Angelusa za sprawą Granicy zapomnienia, swej pierwszej powieści, co jest swoistym fenomenem do tej pory w edycjach tej nagrody nie znanym.

Debiutant – co to za powieść? Sam pisarz w niedawno przeprowadzonym z nim wywiadzie przyznał:

Dziś, kiedy widzimy, że takie środki jak nowiczok są znowu w użyciu, uświadamiamy sobie jednak, że owo zło ma swoją genealogię. I w Debiutancie właśnie się nią zająłem. Ale ostatecznie momentem, w którym zrozumiałem, że tę powieść należało napisać, był zamach na Siergieja Skripala. Uważnie śledziłem ówczesne wydarzenia. I spośród zalewu newsów wyłowiłem pewną nazwę, która większości odbiorców nic nie mówiła. Dowiedziałem się, że nowiczok został opracowany w zamkniętym mieście Szychany. Panu nic to nie powie, mnie też mogłoby nic nie mówić. Ot jakieś małe zamknięte miasto w głębi Rosji. Rzecz w tym, że wcześniej pisałem powieść o Rosji i Niemczech, o koszmarnych stosunkach między nimi na przestrzeni dwóch stuleci.

Książka, o której pod koniec wspomina pisarz, to oczywiście Dzieci Kronosa, a najnowsza proza Rosjanina dotyczy właśnie trucia, trucizn i totalitarnego charakteru państwa, które prowadziło badania nad zaawansowaną bronią chemiczną. Po Skripalu był Aleksiej Nawalny, kolejna ofiara nowiczoka, ale wtedy książka Lebiediewa była już napisana. Niektórzy krytycy nazwali ją „metafizycznym thrillerem”, ale czegokolwiek by o niej nie powiedzieć, trzeba przyznać, że Lebiediew znakomicie wyczuł moment historii, w którym się znajdujemy i postarał się sięgnąć za zasłonę, czyli opowiedzieć nam o tym, o czym nie wiemy, czytając czy słysząc o kolejnych ofiarach rosyjskich tajnych służb poddanych działaniu zaawansowanych trucizn. Nie wiemy, a może boimy się zadać odpowiednie pytania?

W zamkniętym mieście od czasów stalinowskich prowadzi się badania nad bronią chemiczną. Co ciekawe, teren ten był używany już przed wojną, podczas wojskowej, tajnej współpracy sowiecko-niemieckiej. Niemcy, pragnąc obejść zakazy zbrojenia się nałożone na nich przez traktat wersalski, nawiązali wtedy kontakty z Rosją sowiecką, a ta zezwoliła im na testowanie różnych broni, między innym chemicznej, na rosyjskich poligonach i w tajnych ośrodkach. Lebiediew nawiązuje do tej historii, wprowadzając postać Niemca, który przed wojną pracował w tajnym mieście, a po II wojnie trafił tam jako „łup wojenny”. Jest zdyscyplinowanym pracownikiem, pokazuje bohaterowi o nazwisku Kalitin, genialnemu chemikowi zatrudnionemu przy produkcji trucizn, jak to było tutaj przed wojną. A Kalitin? Kim jest? Studium tego osobnika jest kluczowe dla zrozumienia genealogii zła, o której wspomniał Siergiej Lebiediew. Jeszcze raz oddajmy mu głos:

[…] to jest powieść o tym, jak są tworzone współczesne potwory, chimery, hybrydy. W mitologii greckiej były one płodzone w związkach bogów z ziemskimi istotami. Sądzę, że te współczesne technologiczne potwory są płodami państwa z ludźmi nauki, obdarzonymi wiedzą, której nie powinni w ten sposób wykorzystywać. Już w samym takim związku tkwi sprzeczność i amoralność.

Kalitin jest głęboko amoralnym, sowieckim naukowcem, dla którego jedynym celem jest produkcja śmiercionośnej trucizny. Skutki jej użycia wykraczają poza jego rozumienie dobra i zła, bo zostało ono zredukowane do wierności sowieckiemu państwu i ofiarnej pracy dla niego. Nawet śmierć żony w laboratorium podczas testowania trucizn, nie jest w stanie wytrącić bohatera z tej swoiście rozumianej powinności, którą za wszelką cenę chce doprowadzić do końca. Cel? Wyprodukowanie doskonałej, bezwonnej, rozkładającej się natychmiast po zadaniu śmierci „obiektowi” trucizny. Tych „obiektów doświadczalnych” testuje Kalitin sporo – najczęściej są to małpy oraz ludzie, więźniowie, którym w ramach kary śmierci wstrzykuje się bądź podaje produkty naukowca.

A jednak totalitarne państwo wali się, ustaje finansowanie, byli koledzy, generałowie i pułkownicy, bezpieczniacy z wielkim stażem odchodzą w przeszłość. Laboratorium przestaje funkcjonować. Wtedy Kalitin przechodzi na drugą stronę, ucieka do wolnego świata, by dożyć swych chwil na spokojnej wsi, gdzieś w Austrii, Niemczech czy Szwajcarii. Głęboko jednak nie godzi się z nowym porządkiem, a flakon z „Debiutantem”, który udaje mu się przemycić z postsowieckiej ojczyzny, jest dla niego rękojmią powrotu „dawnych, dobrych czasów”. Taka zdrada jest jednak nie do przyjęcia w prowadzącej swą imperialną politykę Rosji. Za Kalitinem rusza pościg, bo Kreml nie potrzebuje renegatów, a za zdradę odpłaca śmiercią zadawaną wyprodukowanym przez Kalitina środkiem:

Debiutant był słaby właśnie przez swoją moc. Był bezśladowy i zabójczy, lecz zbyt niestabilny właśnie jako preparat chemiczny, absolut dwóch przymiotów ze szkodą dla pozostałych. Zbyt śmiercionośny i dlatego niezdolny do życia – jak chimera.

Dlatego poznajemy kolejnego bohatera, Szerszniewa, zbrodniarza wojennego z Czeczenii, który ma wykonać wyrok śmieci na naukowcu. Jego historia jest niemniej przerażająca, a czytelnicy Drugiej wojny czeczeńskiej Anny Politkowskiej (autorki, którą również próbowano otruć) także u Lebiediewa znajdą skondensowane okrucieństwo wynikające wprost z panującego w Rosji systemu władzy.

Tak, to jest thriller, ale nie pisany dla płytkiej rozrywki, pieniędzy czy na zamówienie wydawców. Lebiediew sięga do mechanizmów historii, opisuje przeszłość sowiecką, która ma bezpośredni wpływ nie tylko na współczesną Rosję, ale także na cały świat. Gdzie ukryli się ci wszyscy, którzy za to odpowiadają? Nadal pociągają za sznurki. To jest główny temat tej i tak naprawdę wszystkich innych książek Siergieja Lebiediewa:

Mamy dziwną sytuację – są zbrodnie, lecz nie ma kar. Państwo sowieckie uznało miliony ludzi zabitych czy zesłanych. Natomiast nie ma prawnie zdefiniowanej zbrodni, którą wobec nich popełniono. Nie istnieje wyobrażenie o przestępczym charakterze państwa sowieckiego. Dlatego, że stalinowskie zbrodnie opisuje się jako masę pomyłek sądowych. To tak jakby powiedzieć, że i Holokaust był masą incydentów, które coś tam łączy, ale nie traktuje się je jako całość. I najważniejsze – nigdy, w żadnych okolicznościach, nie było mowy o odpowiedzialności konkretnych osób za zbrodnie – ani odpowiedzialności moralnej, ani prawnej. W rosyjskiej kulturze brak obrazu kata. Jeśli mówimy o rosyjskiej tragedii XX wieku, to nie ma na scenie bardzo ważnej postaci – złoczyńcy. On się schował. Przebrał się w cywilny strój i przestał być tym, kim był.

Pamiętamy złowrogą postać Drugiego Dziadka z Granicy zapomnienia? W Debiutancie ta figura jest wciąż obecna. Raz wciela się w dobrotliwego, pamiętanego z dzieciństwa wujka Igora, chemika w mundurze, który pokierował losami małego Kalitina, innym razem widzimy jego cień w na pozór niezgułowatym zachowaniu majora Griebieniuka, przysłowiowego „swego chłopa”, w istocie – bezlitosnego zabójcy w służbie postsowieckiego państwa.

Aby nieco zrównoważyć pandemonium dziejącego się zła, wprowadza Lebiediew postać pastora Trawniczka, byłego dysydenta w NRD, człowieka o okrutnie oszpeconej twarzy, swego czasu otrutego przez STASI. Opis łuszczącej się skorupy od razu przywodzi na myśl zmiany, jakie zaszły w wyglądzie Wiktora Juszczenki, w którego organizmie swego czasu wykryto zabójcze dioksyny. Jest Trawniczek osobą starającą się zrozumieć nawet kogoś takiego jak Kalitin, współodpowiedzialnego za jego cierpienie. Nie mamy przecież wątpliwości, kto dostarczył odpowiednich substancji towarzyszom z „bratniej NRD”. Może więc wiara w Boga jest odpowiedzią na zło, a bezinteresowna pomoc, której pastor Trawniczek chce udzielić Kalitinowi, realizacją hasła „zło dobrem zwyciężaj”, wypełnionego przez błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszkę? Zresztą ksiądz Popiełuszko był inspiracją dla rosyjskiego pisarza, o czym przyznał w rozmowie, z której przytoczono tu fragmenty, nazwisko zaś polskiego męczennika pada również w książce.

Zatrzymajmy się na koniec na tytule powieści. Po rosyjsku słowo „debiutant” brzmi tak jak po polsku i jest nazwą książkowej trucizny. Jednak w wariancie rosyjskim mamy tu grę słów. „Nowiczok” to po rosyjsku „nowicjusz” albo kolokwialnie – „prawiczek”. A więc właściwie to samo co „debiutant”.

S. Lebiediew, Debiutant, tłum. G. Szymczak, Warszawa: Claroscuro, 2020.

Okładka książki "Debiutant"

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Wojciech Chmielewski, Nowiczok znaczy debiutant, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 75

Przypisy

  1. A. Andrusiewicz, „Iwan Groźny”, Warszawa 2006, s. 229–230.
  2. Jeżeli nie podano inaczej, wiersze A. Achmatowej przytoczono w tłumaczeniu A. Pomorskiego według wydania: A. Achmatowa, Drogą wszystkiej ziemi. Poezja, proza, dramat, wybr., tłum. i koment. A. Pomorski, Warszawa 2007, s. 796.
  3. И.Ф. Герасимова, Первая мировая война в зеркале русской лирики 1914–1915 годов: события вокруг Польши, „Вестник Ленинградского гос. университета им. А.С. Пушкина. Языкознание и литературоведение” 2011, t. 1, nr 2, s. 38–46.
  4. О.E. Рубинчик, „В объятой пожарами, скорбной Польше…”: Польша Анны Ахматовой, [w:] tegoż, Анна Ахматова и ее время: Избранные работы, Москва 2018, s. 85.
  5. Zgodnie z rękopisami Achmatowej w wydaniu naukowym Poematu bez Bohatera słowo „Bohatera” w tytule należy pisać wielką literą: „Я не такой тебя когда-то знала…”: Анна Ахматова. Поэма без Героя. Проза о Поэме. Наброски балетного либретто: Материалы к творческой истории, подготовила Н.И. Крайнева, Санкт-Петербург 2009, s. 1488.
  6. Р.Д. Тименчик, В.Н. Топоров, Т.В. Цивьян, Ахматова и Кузмин, „Russian Literature” 1978, vol. 6, nr 3, s. 297.
  7. В. Сасина, Языковой портрет Польши на основе анализа метапоэтики и художественных текстов акмеистов (Г.В. Иванов, Н.С. Гумилев, А.А. Ахматова, О.Э. Мандельштам), „Rocznik Instytutu Polsko-Rosyjskiego” 2013, nr 1 (4), s. 62.
  8. Человек и место. Юзеф Чапски. К 100-летию со дня рождения, сост. К. Захватович-Вайда, Kraków 1996, s. 22.
  9. Г. Козловская, Шахерезада. Тысяча и одно воспоминание, Редакция Елены Шубиной, Москва 2015, s. 10–11.
  10. J. Czapski, Wyrwane strony, Warszawa 2010, s. 58.
  11. Т. Венцлова, Неустойчивое равновесие: восемь русских поэтических текстов, [w:] tegoż, Собеседники на пиру: Литературоведческие работы, Москва 2012, s. 580–581. – tłum. J.P.
  12. Л.К. Чуковская, Записки об Анне Ахматовой, t. 1, 1938–1941, Москва 1997, s. 224. – tłum. J.P.
  13. A. Achmatowa, Mój Puszkin. Rozprawy i uwagi krytyczne, tłum. i koment. R. Przybylski, Warszawa 1976, s. 153, 156.
  14. П. Поберезкина, Польские мотивы в творчестве Анны Ахматовой (Заметки к теме), [w:] Stosunki kulturowo-literackie polsko-wschodniosłowiańskie, red. K. Prus, Rzeszów 1995, s. 198–200.
  15. Więcej o nim [w:]: Петербург Ахматовой: Владимир Георгиевич Гаршин, сост., статья, коммент. Т.С. Поздняковой, Санкт-Петербург 2002, s. 256; A. Peri, Leningrad. Dzienniki z oblężonego miasta, tłum. G. Siwek, Kraków 2019.
  16. Polskie wiersze wojenne, ułożył J. Czapski, podali do druku I. Biełow i P. Mitzner, Warszawa 2019, s. 308.
  17. Голоса поэтов: Стихи зарубежных поэтов в переводе Анны Ахматовой, Москва 1965, s. 15–45.
  18. О. Рубинчик, „Любой цветок прочтет канцону Зосе…” Польские поэты в переводах Анны Ахматовой, „Новая Польша”, 1.10.2020, online, https://www.novayapolsha.pl/article/lyuboi-cvetok-prochtet-kanconu-zose-polskie-poety-v-perevodakh-anny/ [dostęp: 16.10.2020].
  19. A. Achmatowa, Requiem, tłum. J. Łobodowski, „Kultura” 1964, nr 6 (200), s. 61–68; G. Herling-Grudziński, Suche oko, tamże, s. 57–60.
  20. В.А. Черных, О родственных связях семей Змунчилла и Горенко, „Анна Ахматова: эпоха, судьба, творчество: Крымский Ахматовский научный сборник” 2010, nr 8, s. 89.
  21. Zachowujemy porządek autorski wynikający z alfabetu rosyjskiego – przypomnienie redakcji.
  22. W oryginale pojawiają się frazy: „Ещё наговоримся добела„, „ещё наговоримся дочерна”, co oznacza, że w rozmowie zostanie wszystko omówione do końca, do czysta, do reszty. Przy czym zaznaczone są skrajności: przeciwieństwo bieli i czerni (przypomnienia tłumaczki).
  23. Zob. http://russ.ru/pole/Slova-sami-ne-naraduyutsya-rezul-tatu [dostęp: 12.04.2021].
  24. Zob. http://kultinfo.com/novosti/987/ [dostęp: 12.04.2021].
  25. Słowa Marii Chotimskiej (http://magazines.russ.ru/nlo/2009/95/po20.html [dostęp: 12.04.2021]).
  26. Zob. https://magazines.gorky.media/novyi_mi/2012/9/knizhnaya-polka-arkadiya-shtypelya-4.html [dostęp: 12.04.2021].
  27. W oryginale wiersz jest rymowany (przypomina redakcja).
  28. Zob. https://proza.ru/avtor/hoddion [dostęp: 12.04.2021].
  29. Zob. http://www.litkarta.ru/world/usa/persons/mesyats-v [dostęp: 12.04.2021].
  30. Zob. https://rubecoism.livejournal.com/22568.html [dostęp: 12.04.2021].
  31. Tamże.
  32. Tamże.
  33. „Norumbega – powiedział Miesiac w innym wywiadzie – moim zdaniem jest bardzo rosyjską książką. Po prostu jej rosyjskość nie ogranicza się do samego eurazjatyzmu, ale stara się opierać na całym kontekście indoeuropejskim. Stąd legendy celtyckie, sagi skandynawskie, indyjskie Wedy…”.
  34. Zob. https://magazines.gorky.media/zin/2011/12/vadim-mesyacz-nurumbega-golovy-predkov.html [dostęp: 12.04.2021].
  35. W oryginale wiersz jest rymowany (przypomina redakcja).
  36. Kanut’ w Letu – pogrążyć się w Letę, czyli popaść w zapomnienie. Popularny zwrot rosyjski.
  37. W języku starosłowiańskim, skąd do rosyjskiego przyszła, bliad’ miała dwa znaczenia, uzupełniające się wzajemnie: złudzenie i nierządnica. W jednym z kazań Awwakum grzmiał: „Ditia, ali nie razumiejesz, jako wsia sija wnieszniaja bliad’ niczto że sut’, no tokmo prieliest’, tlia i poguba?”. Co można tak przetłumaczyć: „Dziecię, zali nie rozumiesz, że wszystko to, co widzisz (cała zewnętrzna bladź), to nic innego, jeno pozłota, próchno i zguba”. Rzeczywistość, według protopopa Awwakuma, ojca duchowego ruskich starowierców, była jednocześnie i dziwką sprzedażną, i kłamstwem, w istocie rzeczy (sut’) świat zewnętrzny oczarowuje i oszukuje zarazem, wiodąc do zatracenia. Dzisiaj zapewne protopop Awwakum grzmiałby tak przeciwko „płynnej nowoczesności” zachwalanej przez Baumana.
  38. Słowo „wrzemię” chciałbym przywrócić dzisiejszej polszczyźnie. To czas w jego doczesnej, to znaczy – złudnej postaci. Pojawiło się w XIII-wiecznych Kazaniach świętokrzyskich w dwóch formach – rzeczownikowej w Kazaniu na Narodzenie Pańskie, gdzie mowa o tym „w kakije wrzemię zgrzeszył”, tudzież przymiotnikowej w Kazaniu na dzień świętej Katarzyny, gdzie mowa o „dobrze wrzemiennem”, w którym się grzesznik lubuje. Zwłaszcza forma przymiotnikowa podkreśla złudny aspekt czasu, gdyż „dobru wrzemiennemu” kaznodzieja z wigorem przeciwstawia „dobro będące”, czyli to, które istnieje naprawdę, jest w rzeczy samej. W następnym stuleciu „wrzemię” znika z polszczyzny, a w jego miejsce pojawia się „czas”, który stopniowo nabiera pozorów rzeczywistości i zaczyna się w niej szarogęsić, aż w końcu ją sobie kategorycznie podporządkowuje, narzucając swoje prawa również językowi.
  39. Kargopolłag – Kargopolski łagier, obóz pracy, rozrzucony na południu archangielskiego obwodu, zajmujący się wycinką i obróbką lasu. Siedziba główna Kargopolłagu znajdowała się początkowo w Kargopolu, średniowiecznym miasteczku północnej Rosji (według kronik starszym od Moskwy), w byłym żeńskim klasztorze Uśpieńskim. Potem przeniesione do Jercewa.
  40. Gostinica – hotel. Chociaż w przypadku gostinicy w Jercewie trudno przyjąć za hotel łagierny barak, tylko wewnątrz urządzony inaczej.
  41. Udostawierienije – plastikowa karta zaświadczająca, że byłem zagranicznym korespondentem, akredytowanym w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Federacji Rosyjskiej. Na prowincji rosyjskiej rzecz nieoglądana, za każdym razem, gdy ją pokazywałem, obserwowałem zabawne reakcje. Na przykład przewodniczący sioła Tajwenga, gdzie kupiłem swój pierwszy dom na Północy, był tak pijany, że czytał udostawierienije cały kwadrans, choć tekstu tam tyle, co na dowodzie osobistym.
  42. Zabor – wysoka na cztery i pół metra ściana z desek, zabezpieczona od góry kłębami drutu kolczastego. Czasem zabory pojawiały się w najmniej oczekiwanych miejscach, na przykład pośrodku posiołka Jercewo zobaczyłem dom obwiedziony ze wszystkich stron zaborem, na rogach „bociany”, czyli wieże strażnicze. Zapytałem Gusiewa, co to? – Remontują szkołę… W Mostowicy podobny obrazek, dom w środku wsi otoczony zaborem, tym razem była to izba wytrzeźwień.
  43. Braga – zacier do robienia bimbru. Na Północy robią go często z jagód i piją, nie destylując… Najlepszy, z jakim miałem do czynienia, był z moroszki, północnej jagody o kształcie maliny, tylko o ciemnozłotej, bursztynowej barwie. Puszkin przed śmiercią poprosił o nią pod szampana.
  44. Dzierg – w języku więziennym, tak zwanej grypserze, dzierganie – to tatuowanie, więc dzierg – tatuaż. Pochodzi od słowa „dziergać”, czyli wyszywać, na przykład dziergać koronki.
  45. Stakan – szklanka, zwykle z grubego szkła, w polszczyźnie popularnie zwana „musztardówką”. Już wyjaśniałem kiedyś, że pić stakanem albo wypić stakana, to nie znaczy wypić pełną musztardówkę, tylko mniej więcej na dwie grubości palca wskazującego.
  46. Sało – to słonina po ukraińsku. Sądziłem, że słowo już weszło do polszczyzny.
  47. Pieregar – woń nieprzetrawionego alkoholu, którą się nazajutrz wyziewa po przepiciu. Wymieszana z cuchem czosnku jest doprawdy obrzydliwa.
  48. Pochmielije – nasz popularny kociokwik, nie wiadomo czemu zwany z niemiecka kacem. W Rosji pochmielije bywa uciążliwe ze względu na wątpliwą jakość trunków, jakie się tam pija, zwłaszcza w głubince, czyli na prowincji, i dlatego miejscowi często ratują się przed pochmielijem – zapojem. To znaczy piją na okrągło, żeby katzenjammer nie miał do nich przystępu.
  49. Czyn – od rosyjskiego słowa „czynownik”. Tu chodzi o rangę, ponieważ w Rosji Piotra I obowiązywała hierarchia urzędników wedle Tabeli rang zarówno w wojsku, jak i w służbie cywilnej.
  50. Licznoje dieło – tekturowa teczka na sznurówkę z aktami osobowymi więźnia. W teczce Herlinga było wiele ciekawych danych, które potem sczezły, kiedy teczka znalazła się na stole Striełkowa… Dla przykładu – norma, za którą Herling miał prawo do „stachanowskiego” kotła, czyli porcji dla rekordzistów pracy.
  51. Razrieszienije – pozwolenie. Jeden z podstawowych papierków, bez których w Rosji nic nie wolno zrobić. Wedle przysłowia: „Bez bumażki ty kakaszka”, to znaczy „Bez papierka ty kupa”.
  52. – Nu, ty mołodiec, zdies… – No, jesteś zuchem, tutaj nawet żaden z rosyjskich dziennikarzy nie dotarł.
  53. Ministierstwo Wnutriennych Dieł – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. O ile się zorientowałem, do generała Striełkowa należała cała gałęź przemysłu drzewnego w systemie GUŁAGU-u.
  54. Zek, zeka – skrót od „zakliuczionnyj”, czyli więzień. Do 1941 roku nie odmieniało się, to znaczy mówiło się „ten zeka”, a nie „ten zek” – na co zwracał uwagę Szałamow, na marginesie Sołżenicyna. Pamiętam, jakie boje o tego zeka wiodłem z Nataszą Gorbaniewską, która próbowała przetłumaczyć Wilczy notes na rosyjski, ale nie mogliśmy się dogadać między innymi w sprawie właśnie „zeka”, Natasza próbowała naginać do swojej teorii nawet słowa słynnego hymnu katorżniczego Waninskij port, ,,że „od kaczki stradali zekowie” (więźniowie cierpieli na chorobę morską), a nie „od kaczki stradali zeka” – jak śpiewano w oryginale. Dlatego w powyż-szym przypadku na pewno babule obawiały się „zbiegłych zeków”, a nie „zbiegłych zeka”.
  55. Prorab – skrót od proizwoditiel rabot, ktoś w rodzaju brygadzisty, odpowiadający za dany odcinek robót. Przy tym warto zaznaczyć, że skrót drugiego członu skrótowca, czyli „rab” od „raboty” sprowadza w rusczyźnie rabotu (pracę) do rabstwa (niewolnictwa). Rab zatem to niewolnik, a prorab to jego wolny (wolnonajemny), bezpośredni zwierzchnik w pracy.
  56. – Priszlij dla mienia prigłaszenije… – Przyślij mi zaproszenie do Polski, a zrobię ci, co zechcesz.
  57. Organy wnutriennych dieł – czyli słynne „organy”, na których (bądź którymi…) państwo rosyjskie (sowieckie) rozgrywało batalię ze swoimi wewnętrznymi wrogami.
  58. Isprawitielno-trudowaja kolonia – kolonia pracy wychowawczej, czyli sowiecka forma zorganizowanego przez państwo niewolnictwa. Wszystkie wielkie budowy, a także cały przemysł wydobywczy, energetyczny i wszelkie inne w Związku Sowieckim były oparte na trudzie niewolniczym.
  59. – Szag w prawo, szag w liewo… – Krok w prawo, krok w lewo, konwój strzela bez uprzedzenia – słynny okrzyk konwojentów przed wyruszeniem kolumny więźniów na leśne roboty.
  60. B. Uspienski, Religia i semiotyka, tłum. B. Żyłko, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2001, s. 69–95.
  61. Tamże, s. 147.
  62. P. Rojek, Semiotyka Solidarności. Analiza dyskursów PZPR i NSZZ Solidarność w 1981 roku, Nomos, Kraków 2009.
  63. Zob. S. Kowalski, I. Krzemiński, M. Łuczewski, T. Szawiel, Sąd nad „Semiotyką Solidarności”. Warszawskie dyskusje wokół książki Pawła Rojka, „Pressje” 2011, nr 25, s. 236–243, zob. P. Rojek, W obronie „Semiotyki Solidarności”. Odpowiedź moim krytykom, „Pressje” 2011, nr 25, s. 244–250.
  64. K. Wołodźko, Sens i tożsamość Solidarności, „Obywatel” 2010, nr 3, s. 154–157; E. Ciżewska, recenzja książki P. Rojka Semiotyka Solidarności. Analiza dyskursów PZPR i NSZZ Solidarność 1981 roku, „Stan Rzeczy” 2011, nr 1, s. 292–295; M. Kaczmarczyk, Spór o dyskurs Solidarności, „Pressje” 2011, nr 25, s. 231–235; B. Kaliski, Tertium non datur? Czyli o ograniczeniach analizy dyskursu, „Kwartalnik Historyczny” 2011, nr 4, s. 767–772; F. Pigan, Nowa interpretacja Solidarności, „Kultura i Polityka” 2011, nr 9, s. 157–161; J. Motrenko, Dyskurs czasu przełomu, „Kultura i Społeczeństwo” 2012, nr 4, s. 179–182; G. Feindt, Polyphonic Concepts of Solidarity, „Contributions to the History of Concepts” 2015, nr 10/2, s. 111–116.
  65. M. Kaczmarczyk, Wielowymiarowa teoria Solidarności, „Studia Socjologiczne” 2010, nr 3, s. 263–288; M. Łuczewski, Solidarność: socjalizm z boską twarzą, [w:] Polska Solidarności. Kontrowersje, oblicza, interpretacje, red. J. Kloczkowski, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2011, s. 217–244.
  66. Zob. P. Rojek, recenzja książki Uwiodła mnie Solidarność. Między mitem a rzeczywistością, red. M. Kempski, G. Podżorny, „Pressje” 2011, nr 24, s. 258–262; tegoż, recenzja książki I. Krzemińskiego i innych Solidarność – doświadczenie i pamięć, „Pressje” 2011, nr 25, s. 273–276; tegoż, recenzja książki S. Rośka, Władza słowa, „Pressje” 2011, nr 25, s. 277–280.
  67. S. Kowalski, Krytyka solidarnościowego rozumu. Studium z socjologii myślenia potocznego, PEN, Warszawa 1990.
  68. Zob. V. Havel, Siła bezsilnych, tłum. P. Godlewski, [w:] Hrabal, Kundera, Havel... Antologia czeskiego eseju, red. J. Baluch, Universitas, Kraków 2001, s. 67–153.
  69. Zob. dwutomową monografię szkoły: B. Żyłko, Semiotyka kultury. Szkoła tartusko-moskiewska, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2009; tenże, Kultura i znaki. Semiotyka stosowana w szkole tartusko-moskiewskiej, Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk 2011; zob. także: P. Rojek, Jak była zrobiona tartusko-moskiewska szkoła semiotyczna?, „Stan Rzeczy” 2012, nr 2, s. 112–142.
  70. B. Uspienski, Kult św. Mikołaja na Rusi, RW KUL, Lublin 1985.
  71. J. Łotman, Struktura tekstu artystycznego, PIW, Warszawa 1984, s. 50–73.
  72. J. Łotman, B. Uspienski, O semiotycznym mechanizmie kultury, tłum. J. Faryno, [w:] Semiotyka kultury, red. E. Janus i M.R. Mayenowa, PIW, Warszawa 1977, s. 147–170.
  73. J. Łotman, Kultura i eksplozja, tłum. B. Żyłko, PIW, Warszawa 1999.
  74. P. Rojek, Postmodernizm, katolicyzm, Solidarność, „Pressje” 2010, nr 21, s. 6–15.
  75. Zob. W. Czabanowski, B. Skrzypulec, Postmodernistyczna Solidarność, „Pressje” 2010, nr 21, s. 18–25.
  76. K. Mazur, Aideologia Solidarności, „Pressje” 2010, nr 21, s. 26–35; L. Dorn, Solidarność jako ruch ideowy, [w:] tegoż, Niepodległość pracy, Ośrodek Badań Społecznych NSZZ Solidarność Region Mazowsze, Warszawa 1981.
  77. L. Dorn, Solidarność jako ruch ideowy, dz. cyt., s. 75, cyt. za: K. Mazur, Aideologia..., dz. cyt., s. 27.
  78. K. Brzechczyn, O ewolucji solidarnościowej myśli społeczno-politycznej w latach 1980–1981, Wydawnictwo Naukowe Wydziału Nauk Społecznych, Poznań 2013, s. 62–66; R. Minnerath, M. Novak, G. Weigel, Co wy z tą postmodernistyczną Solidarnością?! Rozmawia Karol Wilczyński, „Pressje” 2010, nr 21; B. Wildstein, Nieopisana Solidarność, „Rzeczpospolita” 22 listopada 2010; zob. także W. Czabanowski, B. Skrzypulec, Nieustająca świeżość przywiędłych nowinek. W odpowiedzi Bronisławowi Wildsteinowi, „Rzeczpospolita” 9 grudnia 2010; P. Rojek, Solidarność: ruch republikański, katolicki czy postmodernistyczny?, [w:], Polska Solidarności. Kontrowersje, oblicza, interpretacje, dz. cyt., s. 261–293.
  79. D. Ost, Solidarność a polityka antypolityki, Europejskie Centrum Solidarności, Gdańsk 2014.
  80. K. Mazur, Przekroczyć nowoczesność. Projekt polityczny ruchu społecznego Solidarność, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2017.
  81. Zob. np. Z. Krasnodębski, Demokracja peryferii, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2003; P. Śpiewak, Pamięć po komunizmie, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2005; D. Ost, Klęska Solidarności. Gniew i polityka w postkomunistycznej Europie, tłum. H. Jankowska, Muza, Warszawa 2007.
  82. Czego nas uczy Radio Maryja? Socjologia treści i recepcji rozgłośni, red. I. Krzemiński, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2009, zob. także P. Rojek, recenzja książki Czego nas uczy Radio Maryja?, „Pressje” 2010, nr 21, s. 234–237.
  83. R. Legutko, Triumf człowieka pospolitego, Zysk i S-ka, Poznań 2012.
  84. M. Zabdyr-Jamróz, Dlaczego prawica powinna kochać lewicę?, „Pressje” 2011, nr 25, s. 12–18.
  85. Forma polska, „Pressje” 2013, nr 34.
  86. A. Michnik, Kłopot, [w:] tegoż, Wściekłość i wstyd, Wydawnictwo „Zeszytów Literackich”, Warszawa 2005, s. 23–53.
  87. Zob. zwłaszcza J. Maciejewski, Forma polska, „Pressje” 2013, nr 34, s. 18-28; K. Suskiewicz, Polski hreczkosiej. Konserwatywne oblicze Gombrowicza, „Pressje” 2013, nr 34, s. 29-34; M. Suskiewicz, Gombrowicz, Wyszyński i Laski, „Pressje” 2013, nr 34, s. 89-105.
  88. P. Rojek, Awangardowy konserwatyzm. Idea polska w późnej nowoczesności, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2016.
  89. Zob. J. Woynarowski, Historia sztuki jako projekt ready-made, [w:] Materiał znaleziony w sztuce współczesnej, red. B. Burska, Akademia Sztuk Pięknych w Gdańsku, Gdańsk 2017, s. 113–148.
  90. Zob. P. Rojek, Naród, religia i sztuka współczesna. Od „Labiryntu” Janusza Boguckiego do „Epoki błękitu” Jakuba Woynarowskiego i Jakuba Skoczka, [w:] Przechwałki, pogróżki. Konflikt i jego mechanika w sztukach wizualnych w Polsce, red. Ł. Białkowski, P. Sikora, TRAFO Trafostacja Sztuki, Wydawnictwo Kolegium Sztuk Wizualnych Akademii Sztuki w Szczecinie, Szczecin 2019, s. 96–115.
  91. J. Woynarowski, recenzja książki P. Rojka Awanagradowy konserwatyzm, „Szum” 2017, nr 16, s. 207–210

Powiązane artykuły

01.10.2020

Nowy Napis Co Tydzień #069 / Wojna nie zna się na żartach (fragment książki „Diabelska maszyna do szycia”)

– Pierwszy raz umarłem przez przypadek. Ta śmierć była niezawiniona. W telewizji podano listę poległych na Majdanie. Serhij Szapował. Padło moje imię i nazwisko. Zginął 18 lutego 2014 roku na ulicy Gruszeckiego, ugodzony dwoma pociskami. Jeden z nich trafił prosto w serce. Zdążyłem zadzwonić do żony, zanim odebrała pierwszy telefon z kondolencjami. Przez kilka dni od rana do wieczora – wyrazy szczerego, wyrazy nieszczerego współczucia. Już ze zwykłej ciekawości próbowałem się czegoś dowiedzieć o moim imienniku. Gdzie zginął, w jakich okolicznościach. Bez rezultatów.

Drugim razem sprowokowałem śmierć, chciałem sobie z niej zażartować. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Najpierw obmyśliłem rolę dla siebie, później przeistoczyłem się w człowieka stamtąd, naciągając na grzbiet wilczą skórę, a kiedy już po wszystkim siedziałem zamknięty, wbijając wzrok w brudną ścianę, to mogłem tylko robić jedno: zastanawiać się, jak będę umierał.

Poniosła mnie wyobraźnia. Postanowiłem zaciągnąć się na ochotnika do „donieckich separów”. Uważam się za człowieka przebiegłego. Miałem dobre referencje: urodziłem się we właściwym miejscu, znałem zwyczaje i topografię terenu, żargon, który zastępował oficjalny język wyssałem z mlekiem matki.

– Kiedy mówi, traci nad sobą kontrolę: gestykuluje, porusza dłońmi trochę zbyt nerwowo, nie wiem, czy to sprawa ostatnich przeżyć, czy jego wrodzonych skłonności, usposobienia, jakie ma z natury. Z jego słów wynika, że urodził się w Dnieprodzierżyńsku (przemianowane w 1936 roku na cześć Feliksa Dzierżyńskiego miasto do swojej nazwy Kamienskie wróciło w 2016 roku – przyp. Autora), mieście równie nieciekawym jak Kielce, Białystok czy Radom. Strach przed życiem pozbawionym szans, trwaniem w prowincjonalnej próżni zmusił go do ucieczki: studia na Wydziale Systemów i Środków Masowej Komunikacji w oddalonym o 50 kilometrów Dniepropietrowsku (od 2016 roku nazwanym Dnieprem – przyp. Autora) miały być przepustką do lepszego świata. Wybrał dziennikarstwo, chciał uniknąć egzaminu z angielskiego. W przeciwnym razie byłby teraz absolwentem historii, bo jest jej pasjonatem, fanatycznym wyznawcą. Historia pozwala mu widzieć szerzej, przewidywać następstwa. Dzięki temu jest zawsze „do przodu”. Jako dziennikarz śledczy miał swoją specjalność: kryminalne subkultury, ruchy radykalne. – Mam szczególne zdolności do zmiany skóry, wcielania się w różne postacie z marginesu: kiboli, narkomanów, oszustów… Gotowość do udziału w grze, szukania trudnych odpowiedzi, odzierania prawdy z pozorów jest we mnie od zawsze, tkwi w mojej psychice. Mogłem zdobyć genialny materiał, napisać TAKI reportaż!!!

Kpina z rozumu – rozważania o piekle (czwartek, 24 kwietnia 2014)

Reportaż ze Słowiańska Kryminalne piekło Serhija Szapowała opublikował portal Wołyń Post. Jego bohaterem jest Danyło – bojownik samozwańczej „Republiki Donieckiej”, zmuszony do ucieczki ze Słowiańska, który dwa dni wędrował pieszo, by wydostać się z Donbasu. Serhij poznał go w holu hotelu Hloria w Charkowie.

Danyło – pochodzi z mieszanej ukraińsko-greckiej rodziny. Nigdy nie zastanawiał się nad własną narodowością, uważa się za antyfaszystę w europejskim rozumieniu tego słowa. Uczy się na wydziale historycznym jednego z uniwersytetów, czuje się anarchistą-indywidualistą i jest urzeczony radykalnymi socjalnymi teoriami. Nosi koszulkę z Che Guevarą, szarą, pozbawioną oznaczeń wojskową kurtkę i bródkę à la Trocki. To zauroczenie ideami antyfaszyzmu i anarchii przyprowadziły 11 kwietnia młodego mieszkańca Słowiańska pod miejski oddział UMWS [MSW Ukrainy]. – Tam wygłaszali hasła i dawali automaty! – z błyskiem obłędu w oczach opowiadał Danyło. – Wszyscy czuliśmy się jak powstańcy Nestora Machna! Rozumiesz, ludzie, którzy przywykli, że nikt z nimi się nie liczy, nareszcie otrzymali szansę, by oznajmić o sobie! Zgodnie z jego słowami milicję i prokuraturę w Słowiańsku zajęli ludzie, którzy rozmawiali z wyraźnym rosyjskim akcentem. Wszyscy chcieli dostrzegać w nich braci Rosjan, ktoś powiedział, że to krymski „Berkut”. Ale bardzo szybko te „zielone ludziki” straciły swoją władzę nad uzbrojoną tłuszczą. W mieście równie nagle pojawił się na wpół kryminalny element z sąsiednich miast i obwodów. Również z obwodów rostowskiego i biełgorodzkiego przyjechali rosyjscy „dobrowolcy”, a w istocie element zdeklasowany: alkoholicy i narkomani. Skrzynka wódki na potrzeby „Donieckiej Republiki”! – Na ulicach miasta raptem zjawiły się dziesiątki ludzi: z automatami w kominiarkach i tanich sportowych dresach, którzy wchodzili do restauracji i konfiskowali wódkę. – Dopiero wtedy zrozumiałem, jaką „Doniecką Republikę” budujemy z uzbrojonymi małolatami, którzy chodzą i wymuszają od przedsiębiorców podatek – po 70 dolarów – opowiadał Danyło. Mieszkańcom zaczęli „rekwirować” samochody na potrzeby „Donieckiej Republiki”. Mój współrozmówca wyznał, że w mieście odbywały się zbiorowe gwałty na miejscowych kobietach. Nie ma możliwości obrony mieszkańców, ponieważ milicja przeszła na stronę separatystów. Ci obrońcy prawa, którzy nie chcieli ubabrać się we współpracy z kryminalistami, po prostu uciekli z miasta. Mimo że tak zwany „ludowy mer” Słowiańska Wiaczesław Ponomariow nazywa uzbrojoną hołotę niegdysiejszymi „afgańcami”, oni, jak przekonuje Danyło, nie potrafią obchodzić się z bronią. […] „Ludowa gwardia” zupełnie nie boi się ukraińskiej milicji ani wojska. Na odwrót, bandyci czekają na przejście ukraińskich mundurowych, żeby ich rozbroić albo uzupełnić swój arsenał. W rzeczywistości obawiają się „czarnych ludzików” – nieokreślonych ukraińskich nacjonalistów, którzy polują na separatystów. Ale prawdziwy strach wywołuje postać Kołomojskiego, który obiecał za każdego rosyjskiego dywersanta 10 000 dolarów. Po raz pierwszy ci bandyci poczuli się zwierzyną łowną. Rosyjscy „turyści” teraz boją się odwracać plecami do swoich donbaskich wspólników – boją się, że ci dadzą im po głowie i wydadzą Kołomojskiemu. Miejscowa ludność zmęczyła się tym zamętem. Ludzie już nie marzą o federalizacji i innej władzy, a po prostu chcą, żeby z ulicy zniknęli uzbrojeni bandyci (http://www.volynpost.com/articles/379-kryminalne-peklo).

Był człowiek, nie ma człowieka (dwa dni później, sobota, Łuck)

Po godzinie 15:00 przestał odbierać telefony, o 21:00 komórka została wyłączona. Dwa dni po publikacji tekstu, w sobotę 26 kwietnia, urywa się łączność z Serhijem Szapowałem. Milicja i prokuratura podejrzewają, że jego zniknięcie miało związek z tą publikacją i wszczyna postępowanie z artykułu 115. ustęp 1. Kodeksu karnego Ukrainy o „umyślne spowodowanie śmierci”. Inaczej mówiąc – podejrzewa morderstwo.

Katerina Szapował (siostra, sobota 26 kwietnia, Kijów)

„Chcę napisać kilka szczegółów o Serhiju. Jest rzeczywiście w Słowiańsku. Przez telefon powiedział, że z nim wszystko w porządku i jest tam z dobrej woli. Nie wierzę. Dlaczego? Zaproponowałam, żeby szybko wracał. Powiedział, że musi poradzić się gdzieś kogoś, po tym telefon został wyłączony”. – Te słowa zamieszczone na Facebooku dotyczyły rozmowy, która miała miejsce w przeddzień, 25 kwietnia wieczorem. Według relacji portalu Telekrytyka, Serhij Szapował zatelefonował do siostry z nieznanego numeru, wyjaśniając, że jego telefon uległ uszkodzeniu i leży rozbity gdzieś w rowie.

Powiedział, że znajduje się w Słowiańsku. Gdzie dokładnie – nie sprecyzował. Pytałam, powiedział, że dali mu możliwość zadzwonienia, wywieźli za miasto, gdzie złapali sygnał. Ale słyszałam, że rozmawia z pomieszczenia. Powiedziałam mu, że nie mówi z samochodu, a z pomieszczenia, na co on odpowiedział, że tu są różne miejsca. Nie powiedział, że jest przetrzymywany. Powiedział, że nie może tak zwyczajnie wyjechać, bo jest na terytorium działań wojskowych i musi otrzymać dokument od komendanta. Jaki dokument – niezrozumiałe – miała powiedzieć dziennikarzowi jego siostra.

– Kazali mi, tak na wszelki wypadek, dla zatarcia śladów mówić, że telefonuję ze Słowiańska. – Później w trakcie spotkania z Serhijem dowiedziałem się, że wszystkie rozmowy zostały przeprowadzone z jego prowizorycznej celi w budynku administracji obwodowej w Doniecku.

„Sława Rosji – Donbasowi sława!” (nie wszystko, ale od początku, Serhij)

– Było trzech laureatów: Jewhen Hapycz, Jurij Leliawskij i ja. I prawie zaraz, w ciągu tygodnia pojawiły się dwa nowe nazwiska na liście zaginionych w Słowiańsku i jedno na liście donieckiej. Wszystko zaczęło się od dziennikarskiego konkursu na serię artykułów o wydarzeniach na wschodzie Ukrainy ogłoszonego przez portal internetowy Telekrytyka. Pomyślałem o Charkowie, pierwszej, jeszcze z okresu międzywojennego, stolicy Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki. Wystarczyło kilka dni. Wrażenie przygnębiające, jakieś burdy, niezborne, nietrzymające się kupy akcje separatystów, starcia z miejscowymi „ultrasami”: kibolami Metalista, nacjonalistami z organizacji „Patriot Ukrainy”. Słowiańsk też odpadał, bo tam miał akurat miejsce początek operacji antyterrorystycznej – i został Donieck, w którym właśnie „milicja ludowa” ogłosiła powszechną mobilizację. Dziennikarska intuicja, węch podpowiadał, żeby iść tym tropem. W Doniecku spokój z tych, co przed burzą, procesje wędrujące ulicami miasta pod wodzą samozwańczego batiuszki, modlitwy w intencji zwycięstwa „prawdziwego prawosławia”. W centrum miasta Majdan odtworzony nieporadnie, wręcz groteskowo: otoczony zasiekami z drutu kolczastego i barykadami budynek obwodowej administracji. Siedziba separatystów. Świat od środka i świat na zewnątrz to dwa różne światy. Jestem zainteresowany tamtą stroną. Nocuję w hotelu, rano zgłaszam się do punktu mobilizacyjnego. Poszło łatwo, nie zastanawiam się, czemu poszło tak łatwo. Wnętrze zdewastowane, sejfy rozprute, wszystko, co dało się ukraść – ukradzione. Dostaję materac, miejsce do spania na podłodze. Na oko – kryminaliści. Muszę ukryć notebooka, którego mam w plecaku. Z dawnych czasów mam w Doniecku znajomą, dzwonię. Zgadza się, żebym zostawił u niej na kilka dni komputer. Dostaję przepustkę na miasto, udaje mi się wyjść. Szczęście mi dopisuje. Ostrożność każe mi zostawić u niej nie tylko komputer, ale większość rzeczy, nawet plecak. Nigdy bym nie pomyślał, że wpadnę przez ten nadmiar ostrożności. Wracam na odprawę. Bojowe okrzyki, „Sława Rosji…”, na miasto ruszają kolejne patrole. Mnie zapraszają na rozmowę w gronie „przyjaciół”. „Bіеsіеdа” – swoiste poczucie humoru, którego nie potrafię docenić. Biesiada oznaczała przesłuchanie i to była standardowa procedura wobec osób spoza Doniecka. Wybiegnę do przodu, bo to jaskrawy absurd tej sytuacji: wszystkich, którzy zbyt emocjonalnie deklarowali swoje sympatie do Noworosji, podejrzewano o szpiegostwo, przesłuchiwano, poddawano torturom. Tych, którzy pod wpływem tortur się przyznali do szpiegostwa na rzecz Prawego Sektora albo Zachodu, zabijali. Kaleczyli, łamali ręce i nogi, wyrywali stawy, potem zabijali. Przesłuchanie w ich żargonie to „interwiew”, pokój przesłuchań – „gabinet dla prasy”, „słonik” – duszenie w masce gazowej pozbawionej dostępu powietrza, „jaskółka” – katowanie osoby zawieszonej za nogi przymocowane do drewnianego drąga głową w dół… Warto przypomnieć, że kiedy tam siedziałem, to dopiero zaczynały się starcia w Słowiańsku, była dopiero połowa kwietnia 2014 roku. Rozmawiał ze mną mężczyzna na oko sześćdziesięcioletni, raz przyjaźnie częstował papierosem i kawą, innym razem groził, waląc pięścią w stół. Później zmiana i kolejny. Cztery godziny bez przerwy. Na niczym mnie nie złapali. Odebrali mi telefon. A mnie zamknęli w pokoiku dwa na trzy metry na ósmym piętrze, zablokowali drzwi rozbitymi szafami pancernymi. Do wyjaśnienia. Nie mogłem spokojnie spać. Czekałem.

Wołyń Post (portal internetowy, 29 kwietnia, 15:58 Łuck)

Do redakcji Wołyń Post zatelefonował dziennikarz wydania Serhij Szapował. Zawiadomił, że przebywa w mieście Słowiańsk w obwodzie donieckim, przy czym z niewiadomych przyczyn nie może stamtąd wyjechać. Prócz tego Szapował powiadomił, że przygotował reportaż o sytuacji w Słowiańsku i jest gotów przekazać go redakcji w celu publikacji. Przy czym redakcja na razie nie otrzymała materiału. Telefoniczna rozmowa była krótka: łączność się urwała. Zanim do tego doszło, dziennikarz wyjaśnił, że w Słowiańsku prawie nie ma łączności komórkowej z tego powodu, że stacje przekaźnikowe zostały uszkodzone. Przy czym, jak informują krewni Serhija, zdążył zatelefonować do siostry i żony.

„Kroniki Słowiańska albo o co walczy ludowa milicja Donbasu” (30 kwietnia, wtorek)

Dla statystycznego Ukraińca, który widzi wydarzenia na donbaskim teatrze działań wojennych przez pryzmat ogólnokrajowych kanałów telewizyjnych, obraz wygląda dość jasno. Telewidzowie oglądają przedstawicieli oficjalnej władzy, która z pomocą aktywistów Majdanu prowadzi operację antyterrorystyczną przeciwko rosyjskiemu specnazowi i ogłupionym przez rosyjskie służby mieszkańcom obwodu donieckiego. Właśnie z podobnymi wyobrażeniami o tych wydarzeniach wyruszyłem do Donbasu z zamiarem napisania cyklu materiałów o rozbieżnościach światopoglądów między mieszkańcami różnych regionów. Ale znajomość z przedstawicielami donieckiego ruchu oporu częściowo zmieniła moje wyobrażenia o motywach, które skłoniły wschodnioukraińską młodzież do wzięcia do rąk automatów

– tymi słowami zaczynał się kolejny reportaż zamieszczony na stronie portalu Wołyń Post, opublikowany czwartego dnia po zaginięciu Serhija Szapowała. „Czy może opisywać wszystko, co widzi? Czy wpływają i jak wpływają na jego pracę nowi «gospodarze» Słowiańska? Pytania te na razie pozostawiamy bez odpowiedzi”. – Redakcja poprzedziła tekst krótkim wstępem, w którym informowała, że jest przetrzymywany przez prorosyjskich separatystów i pozbawiony możliwości powrotu. Oto jak według oficjalnej wersji miał wyglądać moment spotkania:

Szpiegomania i Prawy Sektor. Idę do namiotów werbunkowych. Jest ich kilka rodzajów. Czerwone – komuniści, zielone – Narodowej Milicji Donbasu. Są też namioty bez „wyróżniających oznaczeń”. W donieckiej Milicji Donbasu powitano mnie dość przychylnie. Dowódca o pseudonimie „Niedźwiedź” długo prowadził ze mną rozmowę, być może podejrzewał we mnie operacyjnego współpracownika SBU [Służba Bezpieczeństwa Ukrainy]. Nie przekonała go nawet moja legitymacja dziennikarska. Tu warto zauważyć, że zwolennicy federalizacji dość sceptycznie odnoszą się do pracy przedstawicieli ukraińskich mediów, podejrzewając ich o brak obiektywizmu. Tolerują jedynie rosyjskie media. Ostatecznie „Niedźwiedzia” o prawdziwości moich słów przekonały teksty ściągnięte ze stron Wołyń Postu. „Ciekawie piszesz. Ale nie zawsze prawdę” – powiedział. Po niezbyt długiej dyskusji o obiektywizmie dziennikarskiej pracy, o prawie dziennikarza do ocen i własnych sądów oraz przebiegu informacyjnej wojny „Niedźwiedź” zaproponował mi napisanie cyklu materiałów o życiu „ludowej milicji” DNR [Doniecka Republika Ludowa].

Plecak, czyli życie albo śmierć (to, czego dowiedziałem się podczas przesłuchań, Serhij)

– Przypomnieli sobie, że przyszedłem z bagażem, zaczęli poszukiwania plecaka. Mnie nie naciskali. Sprawdzili wychodzące połączenia komórkowe, zagrali psychologicznie. Zadzwonili, powiedzieli, że wyjechałem do Słowiańska, jestem poza zasięgiem, kolega jutro zgłosi się po moje rzeczy. Następnego dnia specjalista od skasowanych plików odzyskał część danych z twardego dysku. Mimo wszystko miałem szczęście, kilka tygodni wcześniej wymieniłem w komputerze dysk. Gdyby znaleźli zdjęcia z Majdanu, byłbym martwy. Za to wpadła im w ręce moja legitymacja dziennikarska. Wtedy jeszcze o niczym nie wiedziałem, siedziałem zamknięty w tym pokoiku na ósmym piętrze i czekałem. Pozostało mi grać swoją rolę do końca, czekałem, nie wiedząc, czy decyduje się moje życie, czy śmierć – powie mi podczas rozmowy w Łucku.

Godzina 12:00 następnego dnia (niedziela, 27 kwietnia, Serhij)

– Drzwi nagle się otwierają, wpada grupa pięciu uzbrojonych ludzi w kominiarkach. Pokazują mi moją legitymację. Są wściekli. Zaczynają mnie bić, krzycząc, że jestem szpiegiem Prawego Sektora, zarzucają na głowę worek, a później wloką korytarzem do pokoju przesłuchań, który mieści się na tym samym piętrze, w redakcji miejskiej gazety „Życie”. Tam znęcają się fizycznie, torturują, używając noża, paralizatora, stawiają pod ścianą, krzyczą, że zabiją, wymachują pistoletem. Przyznaj się, uderzenie, wymień wspólników, uderzenie, nazwisko prowadzącego, uderzenie, kto jest twoim „kuratorem”, uderzenie. Bicie sprawia im widoczną przyjemność. Nie wiem, jak długo mnie biją, tracę rachubę. Wszystko jedno, żeby tylko nie bolało, żegnam się z życiem. (Później, już po kilku dniach, spytałem, czy rzeczywiście zamierzali mnie zabić. A dlaczego nie? – Byli zdziwieni moim pytaniem, przy okazji dowiedziałem się od separatysty o pseudonimie „Patriot”, że ciała z rozprutymi brzuchami wrzucali nocą do rzeki, żeby nie wypłynęły).

Strzeż się pychy niepotrzebnej (tego samego dnia, Serhij)

– Któryś z separatystów postanowił zatelefonować do dziennikarzy z STB [ukraiński prywatny kanał telewizyjny] i pochwalić się tym, że w budynku Obwodowej Donieckiej Administracji torturują schwytanego dziennikarza. Może się mylę, może to było współczucie, a nie pycha, duma z sukcesu. Nie wiem. W każdym razie informacja bardzo szybko pojawiła się w wiadomościach telewizyjnych. Separatyści przestraszyli się, że mam wśród nich wspólnika. Bili mnie, żądając jego nazwiska, adresu, telefonu. Mniej więcej w tym samym czasie, być może z tych samych pobudek, ze sceny na placu przed budynkiem podano informację, że „ludowa milicja” schwytała ukraińskiego faszystę, dywersanta i szpiega, który podaje się za dziennikarza. I że właśnie nad nim „pracują”. To wywołało szaloną radość tłumu wokół administracji. Szybkość, z jaką zaczęła się rozprzestrzeniać informacja o przetrzymywanym dziennikarzu, wywołała jeszcze większy strach i niepewność. Po pierwsze: obawiano się, że udało mi się zebrać i przekazać dalej przez internet albo wspólnika jakieś istotne informacje, zdjęcia, pozwalające na identyfikację oprawców. Po drugie: ukrycie faktu przetrzymywania i torturowania dziennikarza stawało się trudniejsze. Trzeba było zatrzeć ślady. W powietrzu pojawił się smród, dlatego postanowiono zmienić strategię. Wraz z informacją w mediach pojawił się trzeci, nowy element: uświadomili sobie, że dziennikarz jest cenną zdobyczą, a do tego można go wykorzystać w wojnie propagandowej. W ostateczności jest towarem, którym można się wymienić albo sprzedać. Poprosili rosyjskich dziennikarzy z „ANNA-News” (Abhaska Agencja Informacyjna), którzy mieli swoją siedzibę w sąsiednim pomieszczeniu. Z pomocą flagi powieszonej na ścianie, kamizelki kuloodpornej, hełmu moi „koledzy” wyprodukowali fałszywy filmik ze Słowiańska. Kazali mi przeczytać oświadczenie, że jestem tu z własnej woli. Jak gdyby zaledwie kilka chwil wcześniej nie widzieli mnie pobitego, pokrwawionego, rozebranego do pasa. Później ten filmik umieścili w internecie.

Na swojej stronie dziennikarze Wołyń Post pisali:

Serhija zmusili, żeby powiedział o tym, że u niego wszystko dobrze i znajduje się w Słowiańsku. Później wideo pokazali na YouTubie. Razem nagrali cztery filmiki, na których Szapował wygłaszał tekst napisany przez separatystów i rosyjskich dziennikarzy. Rozesłali także artykuły podpisane imieniem Serhija, w których separatystyczny ruch starano się pokazywać w pozytywnym świetle.

„Nam nie trzeba zachodnich padaczek” (kilka rad dla jeńców, Serhij)

– Rzecz na tyle stała się publiczna, że nie mogli puścić sprawy „na żywioł”. „Niedźwiedź” zawiadomił mnie, że jestem zakładnikiem Donieckiej Republiki Ludowej do czasu przeprowadzenia referendum, a po 11 maja zapadną szczegółowe decyzje co do moich dalszych losów. Że zostanę zwolniony albo wymieniony. Musiałem przygotować się na dłuższy pobyt, przestawić moją psychikę. W pokoju miałem stół, biurową szafę na dokumenty, krzesło, stary materac i wiadro zamiast toalety. Z okna mogłem obserwować wejście do budynku, scenę, wokół której odbywały się mityngi, billboard, na którym wyświetlano wiadomości podawane przez rosyjskie media. „Wstawaj, kraju ogromny, wstawaj na śmiertelny bój…” – od siódmej rano do jedenastej w nocy przez potężne głośniki leciała Święta wojna albo Smuglianka Mołdawianka na zmianę z hymnem tak zwanej Noworosji. Od czasu do czasu ktoś wychodził na scenę, czytał komunikaty, petycje z żądaniami do Baracka Obamy i przywódców Europy albo wygłaszał płomienne przemówienia: „Ręce precz od Ukrainy, niech żyje Rosja…”. Wszystko, cokolwiek się działo, było zbrodnią Prawego Sektora albo zachodnioeuropejskich faszystów. Konferansjerów było dwóch: starsza kobieta, której „krwawa kijowska junta” chciała odebrać ojczysty rosyjski język i starszy mężczyzna, górnik patriota, zagorzały stronnik wielkiego wodza Stalina. Ona zawsze kończyła swoje wystąpienia dwuwierszem: „Nam nie trzeba zachodnich padaczek, Donbas – Moskal, Donbas – nie skacze”. On deklaracją, że z radością przegryzie gardło posła Ołeha Laszki. Przez okno mogłem też obserwować tłum emerytów atakujący konwojowanych jeńców. Czasami słyszałem za drzwiami okrzyki „korytarz!”, które oznaczały, że z sąsiednich pomieszczeń wyprowadzani są jeńcy na przesłuchania. Źródłem informacji o sytuacji wewnątrz budynku i innych więźniach byli tak zwani „dyżurni milicjanci” roznoszący jedzenie. Trzy rady dla ludzi, którzy trafią w ręce separatystów: nie rezygnować z jedzenia, nawet jeśli wywołuje mdłości, podkreślać swoje możliwości i dodawać sobie znaczenia, bo to zwiększa szanse na wymianę, i starać się zaprzyjaźnić ze strażnikami i „dyżurnymi”, bo to od ich decyzji i humorów zależy życie więźnia.

Nie zdechniesz (Serhij, ciąg dalszy)

– Przez trzy tygodnie siedziałem w zamknięciu. Od 25 kwietnia do 18 maja. Mogę powiedzieć, że mi się poszczęściło: zaprzyjaźniłem się z „dyżurnymi”, którzy mnie pilnowali, dzięki temu dość regularnie otrzymywałem jedzenie. W najgorszym wypadku raz na dobę, wyjątkowo raz na dwa dni. W pierwszym zaciągu do „ludowej milicji” zgłosił się ten lepszy element społeczny poszukujący przygód, wierzący w dobro i zło, o romantycznym usposobieniu. Wiek od dwudziestu pięciu do trzydziestu trzech lat. Wśród pilnujących był taki młody chłopak o pseudonimie „Reporter”. W rzeczywistości zwykły robotnik z budowy, za to gadatliwy. Interesowały go różne sprawy, dużo czasu spędzaliśmy, rozmawiając o broni, rodzajach kamizelek kuloodpornych, technikach walki wręcz. Czuł się za mnie odpowiedzialny, przynosił mi książki, cukierki, chleb. Większość z nich uciekła, zdezerterowała, kiedy górę zaczął brać element kryminalny, bandyci. „Reporter” też. Przez ścianę miałem sypialnię „ludowych milicjantów”, którzy nocami patrolowali miasto, słyszałem ich rozmowy: ile telefonów odebrali, ile wódki skonfiskowali, jakie samochody zarekwirowali z salonów albo zabrali właścicielom, jakie sklepy obrabowali. Chciało mi się śmiać, bo na domiar tego jeszcze okradali się wzajemnie. Ale były też straszne momenty. Opowiadali mi strażnicy, że ktoś przez kilka dni wrzucał granaty łzawiące do systemu wentylacyjnego. W końcu złapali chłopaka, złamali mu ręce i nogi i wrzucili do piwnicy, nie udzieliwszy pomocy. Po 2 maja, po wypadkach odeskich, kiedy w Domu Związków Zawodowych proukraińscy kibole spalili żywcem ponad trzydzieści osób, poszła fala ochotników. Do milicji zaciągali się masowo górnicy z donieckich kopalń, przychodzili w zorganizowanych grupach ze swoimi brygadzistami. Wiek od czterdziestki do emerytury. Na naszym piętrze stacjonowało ich wtedy ponad stu. Upijali się na umór na okrągło. Referendum to był szok. Paraliż. Nie mieli pomysłu, co robić. Rosja nie przygarnęła Donieckiej Republiki Ludowej, jak to zrobiła z Krymem, oficjalnie nie uznała nawet jej niepodległego bytu. Rozwiały się ich marzenia o rosyjskim dobrobycie. Rozpełzli się, poznikali bez śladu. Ich miejsce zajęli gówniarze, których podniecała broń, niezrównoważeni psychicznie desperaci, kobiety z marginesu z tak zwanego żeńskiego batalionu. Jeśliby nie było tam rosyjskiego uzbrojenia, rosyjskich żołnierzy, w tym stanie zakończyłoby się wszystko po miesiącu. „Nie zdechniesz” – odpowiedział mi taki małolat, kiedy waliłem do drzwi, krzycząc, że od dwóch dni jestem bez jedzenia i wody, że żuję z głodu papier toaletowy.

Drugie dno (lotnisko w Doniecku, 18 maja 2014)

– Obietnicy nie dotrzymano. Po 11 maja plac wokół sceny się wyludnił, zrobiło się cicho. 17 maja ktoś zajrzał do mojego pokoju przez uchylone drzwi, spytał o imię, nazwisko. Dalej nic. Następnego dnia o 15:00 „dyżurny” przyniósł jedzenie, kazał się umyć, ogolić, ubrać i czekać na konwojentów. Okazało się, że skradziono mój komputer, dyktafon, komórkę, plecak z ubraniem, zostały mi spodenki i tenisówki. Dostałem koszulkę z napisami „Narodowa Milicja Donbasu”. Około 19:20 nieznany mi człowiek cywilnym samochodem zawiózł mnie na teren lotniska w Doniecku. Wysadził na drodze i kazał iść w kierunku bramy. Tam czekała grupa ludzi. Kiedy podszedłem, rozpoznałem wśród nich Wiktora Medwedczuka i posła Hestora Szufrycza. Pogratulowali mi zwolnienia z niewoli. Byłem zdziwiony. Zaprowadzili do prywatnego samolotu. Już w samolocie spytałem: dlaczego ja? Odpowiedzieli mi, że zajmują się wymianą jeńców, byłem pierwszy na liście uwięzionych, którą pokazano im w Doniecku. Rzeczy zwykle mają drugie dno. Później miałem się dopiero dowiedzieć, że przypadkiem dziennikarze „Donieckych Nowostej” sfotografowali ich w restauracji Puszkin w Doniecku z przedstawicielami tak zwanej Donieckiej Republiki Ludowej podczas nieoficjalnych rozmów i trzeba było naprędce znaleźć jakieś uzasadnienie dla ich obecności w tym miejscu. Po godzinie byłem na lotnisku w Kijowie.

Wskrzeszenie (w małej, prowincjonalnej skali)

Mimo że wróciłem, byłem fizycznie, oficjalnie wciąż mnie nie było. Po wszczęciu postępowania z artykułu 115. o umyślne zabójstwo zostałem uznany za osobę zaginioną. Trzeba było zmienić mój status z „zaginiony” na „żywy”, dokonać oficjalnego wskrzeszenia. Czekała mnie jeszcze długa biurokratyczna procedura.

Powrót do życia. Bo wskrzeszanie, które kiedyś było wyłącznym prawem Boga, dzisiaj jest w rękach urzędników, sędziów i milicji.

 

Książkę można kupić na stronie wydawnictwa Wysoki Zamek.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Wojciech Pestka, Wojna nie zna się na żartach (fragment książki „Diabelska maszyna do szycia”), „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 69

Przypisy

  1. A. Andrusiewicz, „Iwan Groźny”, Warszawa 2006, s. 229–230.
  2. Jeżeli nie podano inaczej, wiersze A. Achmatowej przytoczono w tłumaczeniu A. Pomorskiego według wydania: A. Achmatowa, Drogą wszystkiej ziemi. Poezja, proza, dramat, wybr., tłum. i koment. A. Pomorski, Warszawa 2007, s. 796.
  3. И.Ф. Герасимова, Первая мировая война в зеркале русской лирики 1914–1915 годов: события вокруг Польши, „Вестник Ленинградского гос. университета им. А.С. Пушкина. Языкознание и литературоведение” 2011, t. 1, nr 2, s. 38–46.
  4. О.E. Рубинчик, „В объятой пожарами, скорбной Польше…”: Польша Анны Ахматовой, [w:] tegoż, Анна Ахматова и ее время: Избранные работы, Москва 2018, s. 85.
  5. Zgodnie z rękopisami Achmatowej w wydaniu naukowym Poematu bez Bohatera słowo „Bohatera” w tytule należy pisać wielką literą: „Я не такой тебя когда-то знала…”: Анна Ахматова. Поэма без Героя. Проза о Поэме. Наброски балетного либретто: Материалы к творческой истории, подготовила Н.И. Крайнева, Санкт-Петербург 2009, s. 1488.
  6. Р.Д. Тименчик, В.Н. Топоров, Т.В. Цивьян, Ахматова и Кузмин, „Russian Literature” 1978, vol. 6, nr 3, s. 297.
  7. В. Сасина, Языковой портрет Польши на основе анализа метапоэтики и художественных текстов акмеистов (Г.В. Иванов, Н.С. Гумилев, А.А. Ахматова, О.Э. Мандельштам), „Rocznik Instytutu Polsko-Rosyjskiego” 2013, nr 1 (4), s. 62.
  8. Человек и место. Юзеф Чапски. К 100-летию со дня рождения, сост. К. Захватович-Вайда, Kraków 1996, s. 22.
  9. Г. Козловская, Шахерезада. Тысяча и одно воспоминание, Редакция Елены Шубиной, Москва 2015, s. 10–11.
  10. J. Czapski, Wyrwane strony, Warszawa 2010, s. 58.
  11. Т. Венцлова, Неустойчивое равновесие: восемь русских поэтических текстов, [w:] tegoż, Собеседники на пиру: Литературоведческие работы, Москва 2012, s. 580–581. – tłum. J.P.
  12. Л.К. Чуковская, Записки об Анне Ахматовой, t. 1, 1938–1941, Москва 1997, s. 224. – tłum. J.P.
  13. A. Achmatowa, Mój Puszkin. Rozprawy i uwagi krytyczne, tłum. i koment. R. Przybylski, Warszawa 1976, s. 153, 156.
  14. П. Поберезкина, Польские мотивы в творчестве Анны Ахматовой (Заметки к теме), [w:] Stosunki kulturowo-literackie polsko-wschodniosłowiańskie, red. K. Prus, Rzeszów 1995, s. 198–200.
  15. Więcej o nim [w:]: Петербург Ахматовой: Владимир Георгиевич Гаршин, сост., статья, коммент. Т.С. Поздняковой, Санкт-Петербург 2002, s. 256; A. Peri, Leningrad. Dzienniki z oblężonego miasta, tłum. G. Siwek, Kraków 2019.
  16. Polskie wiersze wojenne, ułożył J. Czapski, podali do druku I. Biełow i P. Mitzner, Warszawa 2019, s. 308.
  17. Голоса поэтов: Стихи зарубежных поэтов в переводе Анны Ахматовой, Москва 1965, s. 15–45.
  18. О. Рубинчик, „Любой цветок прочтет канцону Зосе…” Польские поэты в переводах Анны Ахматовой, „Новая Польша”, 1.10.2020, online, https://www.novayapolsha.pl/article/lyuboi-cvetok-prochtet-kanconu-zose-polskie-poety-v-perevodakh-anny/ [dostęp: 16.10.2020].
  19. A. Achmatowa, Requiem, tłum. J. Łobodowski, „Kultura” 1964, nr 6 (200), s. 61–68; G. Herling-Grudziński, Suche oko, tamże, s. 57–60.
  20. В.А. Черных, О родственных связях семей Змунчилла и Горенко, „Анна Ахматова: эпоха, судьба, творчество: Крымский Ахматовский научный сборник” 2010, nr 8, s. 89.
  21. Zachowujemy porządek autorski wynikający z alfabetu rosyjskiego – przypomnienie redakcji.
  22. W oryginale pojawiają się frazy: „Ещё наговоримся добела„, „ещё наговоримся дочерна”, co oznacza, że w rozmowie zostanie wszystko omówione do końca, do czysta, do reszty. Przy czym zaznaczone są skrajności: przeciwieństwo bieli i czerni (przypomnienia tłumaczki).
  23. Zob. http://russ.ru/pole/Slova-sami-ne-naraduyutsya-rezul-tatu [dostęp: 12.04.2021].
  24. Zob. http://kultinfo.com/novosti/987/ [dostęp: 12.04.2021].
  25. Słowa Marii Chotimskiej (http://magazines.russ.ru/nlo/2009/95/po20.html [dostęp: 12.04.2021]).
  26. Zob. https://magazines.gorky.media/novyi_mi/2012/9/knizhnaya-polka-arkadiya-shtypelya-4.html [dostęp: 12.04.2021].
  27. W oryginale wiersz jest rymowany (przypomina redakcja).
  28. Zob. https://proza.ru/avtor/hoddion [dostęp: 12.04.2021].
  29. Zob. http://www.litkarta.ru/world/usa/persons/mesyats-v [dostęp: 12.04.2021].
  30. Zob. https://rubecoism.livejournal.com/22568.html [dostęp: 12.04.2021].
  31. Tamże.
  32. Tamże.
  33. „Norumbega – powiedział Miesiac w innym wywiadzie – moim zdaniem jest bardzo rosyjską książką. Po prostu jej rosyjskość nie ogranicza się do samego eurazjatyzmu, ale stara się opierać na całym kontekście indoeuropejskim. Stąd legendy celtyckie, sagi skandynawskie, indyjskie Wedy…”.
  34. Zob. https://magazines.gorky.media/zin/2011/12/vadim-mesyacz-nurumbega-golovy-predkov.html [dostęp: 12.04.2021].
  35. W oryginale wiersz jest rymowany (przypomina redakcja).
  36. Kanut’ w Letu – pogrążyć się w Letę, czyli popaść w zapomnienie. Popularny zwrot rosyjski.
  37. W języku starosłowiańskim, skąd do rosyjskiego przyszła, bliad’ miała dwa znaczenia, uzupełniające się wzajemnie: złudzenie i nierządnica. W jednym z kazań Awwakum grzmiał: „Ditia, ali nie razumiejesz, jako wsia sija wnieszniaja bliad’ niczto że sut’, no tokmo prieliest’, tlia i poguba?”. Co można tak przetłumaczyć: „Dziecię, zali nie rozumiesz, że wszystko to, co widzisz (cała zewnętrzna bladź), to nic innego, jeno pozłota, próchno i zguba”. Rzeczywistość, według protopopa Awwakuma, ojca duchowego ruskich starowierców, była jednocześnie i dziwką sprzedażną, i kłamstwem, w istocie rzeczy (sut’) świat zewnętrzny oczarowuje i oszukuje zarazem, wiodąc do zatracenia. Dzisiaj zapewne protopop Awwakum grzmiałby tak przeciwko „płynnej nowoczesności” zachwalanej przez Baumana.
  38. Słowo „wrzemię” chciałbym przywrócić dzisiejszej polszczyźnie. To czas w jego doczesnej, to znaczy – złudnej postaci. Pojawiło się w XIII-wiecznych Kazaniach świętokrzyskich w dwóch formach – rzeczownikowej w Kazaniu na Narodzenie Pańskie, gdzie mowa o tym „w kakije wrzemię zgrzeszył”, tudzież przymiotnikowej w Kazaniu na dzień świętej Katarzyny, gdzie mowa o „dobrze wrzemiennem”, w którym się grzesznik lubuje. Zwłaszcza forma przymiotnikowa podkreśla złudny aspekt czasu, gdyż „dobru wrzemiennemu” kaznodzieja z wigorem przeciwstawia „dobro będące”, czyli to, które istnieje naprawdę, jest w rzeczy samej. W następnym stuleciu „wrzemię” znika z polszczyzny, a w jego miejsce pojawia się „czas”, który stopniowo nabiera pozorów rzeczywistości i zaczyna się w niej szarogęsić, aż w końcu ją sobie kategorycznie podporządkowuje, narzucając swoje prawa również językowi.
  39. Kargopolłag – Kargopolski łagier, obóz pracy, rozrzucony na południu archangielskiego obwodu, zajmujący się wycinką i obróbką lasu. Siedziba główna Kargopolłagu znajdowała się początkowo w Kargopolu, średniowiecznym miasteczku północnej Rosji (według kronik starszym od Moskwy), w byłym żeńskim klasztorze Uśpieńskim. Potem przeniesione do Jercewa.
  40. Gostinica – hotel. Chociaż w przypadku gostinicy w Jercewie trudno przyjąć za hotel łagierny barak, tylko wewnątrz urządzony inaczej.
  41. Udostawierienije – plastikowa karta zaświadczająca, że byłem zagranicznym korespondentem, akredytowanym w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Federacji Rosyjskiej. Na prowincji rosyjskiej rzecz nieoglądana, za każdym razem, gdy ją pokazywałem, obserwowałem zabawne reakcje. Na przykład przewodniczący sioła Tajwenga, gdzie kupiłem swój pierwszy dom na Północy, był tak pijany, że czytał udostawierienije cały kwadrans, choć tekstu tam tyle, co na dowodzie osobistym.
  42. Zabor – wysoka na cztery i pół metra ściana z desek, zabezpieczona od góry kłębami drutu kolczastego. Czasem zabory pojawiały się w najmniej oczekiwanych miejscach, na przykład pośrodku posiołka Jercewo zobaczyłem dom obwiedziony ze wszystkich stron zaborem, na rogach „bociany”, czyli wieże strażnicze. Zapytałem Gusiewa, co to? – Remontują szkołę… W Mostowicy podobny obrazek, dom w środku wsi otoczony zaborem, tym razem była to izba wytrzeźwień.
  43. Braga – zacier do robienia bimbru. Na Północy robią go często z jagód i piją, nie destylując… Najlepszy, z jakim miałem do czynienia, był z moroszki, północnej jagody o kształcie maliny, tylko o ciemnozłotej, bursztynowej barwie. Puszkin przed śmiercią poprosił o nią pod szampana.
  44. Dzierg – w języku więziennym, tak zwanej grypserze, dzierganie – to tatuowanie, więc dzierg – tatuaż. Pochodzi od słowa „dziergać”, czyli wyszywać, na przykład dziergać koronki.
  45. Stakan – szklanka, zwykle z grubego szkła, w polszczyźnie popularnie zwana „musztardówką”. Już wyjaśniałem kiedyś, że pić stakanem albo wypić stakana, to nie znaczy wypić pełną musztardówkę, tylko mniej więcej na dwie grubości palca wskazującego.
  46. Sało – to słonina po ukraińsku. Sądziłem, że słowo już weszło do polszczyzny.
  47. Pieregar – woń nieprzetrawionego alkoholu, którą się nazajutrz wyziewa po przepiciu. Wymieszana z cuchem czosnku jest doprawdy obrzydliwa.
  48. Pochmielije – nasz popularny kociokwik, nie wiadomo czemu zwany z niemiecka kacem. W Rosji pochmielije bywa uciążliwe ze względu na wątpliwą jakość trunków, jakie się tam pija, zwłaszcza w głubince, czyli na prowincji, i dlatego miejscowi często ratują się przed pochmielijem – zapojem. To znaczy piją na okrągło, żeby katzenjammer nie miał do nich przystępu.
  49. Czyn – od rosyjskiego słowa „czynownik”. Tu chodzi o rangę, ponieważ w Rosji Piotra I obowiązywała hierarchia urzędników wedle Tabeli rang zarówno w wojsku, jak i w służbie cywilnej.
  50. Licznoje dieło – tekturowa teczka na sznurówkę z aktami osobowymi więźnia. W teczce Herlinga było wiele ciekawych danych, które potem sczezły, kiedy teczka znalazła się na stole Striełkowa… Dla przykładu – norma, za którą Herling miał prawo do „stachanowskiego” kotła, czyli porcji dla rekordzistów pracy.
  51. Razrieszienije – pozwolenie. Jeden z podstawowych papierków, bez których w Rosji nic nie wolno zrobić. Wedle przysłowia: „Bez bumażki ty kakaszka”, to znaczy „Bez papierka ty kupa”.
  52. – Nu, ty mołodiec, zdies… – No, jesteś zuchem, tutaj nawet żaden z rosyjskich dziennikarzy nie dotarł.
  53. Ministierstwo Wnutriennych Dieł – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. O ile się zorientowałem, do generała Striełkowa należała cała gałęź przemysłu drzewnego w systemie GUŁAGU-u.
  54. Zek, zeka – skrót od „zakliuczionnyj”, czyli więzień. Do 1941 roku nie odmieniało się, to znaczy mówiło się „ten zeka”, a nie „ten zek” – na co zwracał uwagę Szałamow, na marginesie Sołżenicyna. Pamiętam, jakie boje o tego zeka wiodłem z Nataszą Gorbaniewską, która próbowała przetłumaczyć Wilczy notes na rosyjski, ale nie mogliśmy się dogadać między innymi w sprawie właśnie „zeka”, Natasza próbowała naginać do swojej teorii nawet słowa słynnego hymnu katorżniczego Waninskij port, ,,że „od kaczki stradali zekowie” (więźniowie cierpieli na chorobę morską), a nie „od kaczki stradali zeka” – jak śpiewano w oryginale. Dlatego w powyż-szym przypadku na pewno babule obawiały się „zbiegłych zeków”, a nie „zbiegłych zeka”.
  55. Prorab – skrót od proizwoditiel rabot, ktoś w rodzaju brygadzisty, odpowiadający za dany odcinek robót. Przy tym warto zaznaczyć, że skrót drugiego członu skrótowca, czyli „rab” od „raboty” sprowadza w rusczyźnie rabotu (pracę) do rabstwa (niewolnictwa). Rab zatem to niewolnik, a prorab to jego wolny (wolnonajemny), bezpośredni zwierzchnik w pracy.
  56. – Priszlij dla mienia prigłaszenije… – Przyślij mi zaproszenie do Polski, a zrobię ci, co zechcesz.
  57. Organy wnutriennych dieł – czyli słynne „organy”, na których (bądź którymi…) państwo rosyjskie (sowieckie) rozgrywało batalię ze swoimi wewnętrznymi wrogami.
  58. Isprawitielno-trudowaja kolonia – kolonia pracy wychowawczej, czyli sowiecka forma zorganizowanego przez państwo niewolnictwa. Wszystkie wielkie budowy, a także cały przemysł wydobywczy, energetyczny i wszelkie inne w Związku Sowieckim były oparte na trudzie niewolniczym.
  59. – Szag w prawo, szag w liewo… – Krok w prawo, krok w lewo, konwój strzela bez uprzedzenia – słynny okrzyk konwojentów przed wyruszeniem kolumny więźniów na leśne roboty.
  60. B. Uspienski, Religia i semiotyka, tłum. B. Żyłko, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2001, s. 69–95.
  61. Tamże, s. 147.
  62. P. Rojek, Semiotyka Solidarności. Analiza dyskursów PZPR i NSZZ Solidarność w 1981 roku, Nomos, Kraków 2009.
  63. Zob. S. Kowalski, I. Krzemiński, M. Łuczewski, T. Szawiel, Sąd nad „Semiotyką Solidarności”. Warszawskie dyskusje wokół książki Pawła Rojka, „Pressje” 2011, nr 25, s. 236–243, zob. P. Rojek, W obronie „Semiotyki Solidarności”. Odpowiedź moim krytykom, „Pressje” 2011, nr 25, s. 244–250.
  64. K. Wołodźko, Sens i tożsamość Solidarności, „Obywatel” 2010, nr 3, s. 154–157; E. Ciżewska, recenzja książki P. Rojka Semiotyka Solidarności. Analiza dyskursów PZPR i NSZZ Solidarność 1981 roku, „Stan Rzeczy” 2011, nr 1, s. 292–295; M. Kaczmarczyk, Spór o dyskurs Solidarności, „Pressje” 2011, nr 25, s. 231–235; B. Kaliski, Tertium non datur? Czyli o ograniczeniach analizy dyskursu, „Kwartalnik Historyczny” 2011, nr 4, s. 767–772; F. Pigan, Nowa interpretacja Solidarności, „Kultura i Polityka” 2011, nr 9, s. 157–161; J. Motrenko, Dyskurs czasu przełomu, „Kultura i Społeczeństwo” 2012, nr 4, s. 179–182; G. Feindt, Polyphonic Concepts of Solidarity, „Contributions to the History of Concepts” 2015, nr 10/2, s. 111–116.
  65. M. Kaczmarczyk, Wielowymiarowa teoria Solidarności, „Studia Socjologiczne” 2010, nr 3, s. 263–288; M. Łuczewski, Solidarność: socjalizm z boską twarzą, [w:] Polska Solidarności. Kontrowersje, oblicza, interpretacje, red. J. Kloczkowski, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2011, s. 217–244.
  66. Zob. P. Rojek, recenzja książki Uwiodła mnie Solidarność. Między mitem a rzeczywistością, red. M. Kempski, G. Podżorny, „Pressje” 2011, nr 24, s. 258–262; tegoż, recenzja książki I. Krzemińskiego i innych Solidarność – doświadczenie i pamięć, „Pressje” 2011, nr 25, s. 273–276; tegoż, recenzja książki S. Rośka, Władza słowa, „Pressje” 2011, nr 25, s. 277–280.
  67. S. Kowalski, Krytyka solidarnościowego rozumu. Studium z socjologii myślenia potocznego, PEN, Warszawa 1990.
  68. Zob. V. Havel, Siła bezsilnych, tłum. P. Godlewski, [w:] Hrabal, Kundera, Havel... Antologia czeskiego eseju, red. J. Baluch, Universitas, Kraków 2001, s. 67–153.
  69. Zob. dwutomową monografię szkoły: B. Żyłko, Semiotyka kultury. Szkoła tartusko-moskiewska, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2009; tenże, Kultura i znaki. Semiotyka stosowana w szkole tartusko-moskiewskiej, Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk 2011; zob. także: P. Rojek, Jak była zrobiona tartusko-moskiewska szkoła semiotyczna?, „Stan Rzeczy” 2012, nr 2, s. 112–142.
  70. B. Uspienski, Kult św. Mikołaja na Rusi, RW KUL, Lublin 1985.
  71. J. Łotman, Struktura tekstu artystycznego, PIW, Warszawa 1984, s. 50–73.
  72. J. Łotman, B. Uspienski, O semiotycznym mechanizmie kultury, tłum. J. Faryno, [w:] Semiotyka kultury, red. E. Janus i M.R. Mayenowa, PIW, Warszawa 1977, s. 147–170.
  73. J. Łotman, Kultura i eksplozja, tłum. B. Żyłko, PIW, Warszawa 1999.
  74. P. Rojek, Postmodernizm, katolicyzm, Solidarność, „Pressje” 2010, nr 21, s. 6–15.
  75. Zob. W. Czabanowski, B. Skrzypulec, Postmodernistyczna Solidarność, „Pressje” 2010, nr 21, s. 18–25.
  76. K. Mazur, Aideologia Solidarności, „Pressje” 2010, nr 21, s. 26–35; L. Dorn, Solidarność jako ruch ideowy, [w:] tegoż, Niepodległość pracy, Ośrodek Badań Społecznych NSZZ Solidarność Region Mazowsze, Warszawa 1981.
  77. L. Dorn, Solidarność jako ruch ideowy, dz. cyt., s. 75, cyt. za: K. Mazur, Aideologia..., dz. cyt., s. 27.
  78. K. Brzechczyn, O ewolucji solidarnościowej myśli społeczno-politycznej w latach 1980–1981, Wydawnictwo Naukowe Wydziału Nauk Społecznych, Poznań 2013, s. 62–66; R. Minnerath, M. Novak, G. Weigel, Co wy z tą postmodernistyczną Solidarnością?! Rozmawia Karol Wilczyński, „Pressje” 2010, nr 21; B. Wildstein, Nieopisana Solidarność, „Rzeczpospolita” 22 listopada 2010; zob. także W. Czabanowski, B. Skrzypulec, Nieustająca świeżość przywiędłych nowinek. W odpowiedzi Bronisławowi Wildsteinowi, „Rzeczpospolita” 9 grudnia 2010; P. Rojek, Solidarność: ruch republikański, katolicki czy postmodernistyczny?, [w:], Polska Solidarności. Kontrowersje, oblicza, interpretacje, dz. cyt., s. 261–293.
  79. D. Ost, Solidarność a polityka antypolityki, Europejskie Centrum Solidarności, Gdańsk 2014.
  80. K. Mazur, Przekroczyć nowoczesność. Projekt polityczny ruchu społecznego Solidarność, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2017.
  81. Zob. np. Z. Krasnodębski, Demokracja peryferii, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2003; P. Śpiewak, Pamięć po komunizmie, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2005; D. Ost, Klęska Solidarności. Gniew i polityka w postkomunistycznej Europie, tłum. H. Jankowska, Muza, Warszawa 2007.
  82. Czego nas uczy Radio Maryja? Socjologia treści i recepcji rozgłośni, red. I. Krzemiński, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2009, zob. także P. Rojek, recenzja książki Czego nas uczy Radio Maryja?, „Pressje” 2010, nr 21, s. 234–237.
  83. R. Legutko, Triumf człowieka pospolitego, Zysk i S-ka, Poznań 2012.
  84. M. Zabdyr-Jamróz, Dlaczego prawica powinna kochać lewicę?, „Pressje” 2011, nr 25, s. 12–18.
  85. Forma polska, „Pressje” 2013, nr 34.
  86. A. Michnik, Kłopot, [w:] tegoż, Wściekłość i wstyd, Wydawnictwo „Zeszytów Literackich”, Warszawa 2005, s. 23–53.
  87. Zob. zwłaszcza J. Maciejewski, Forma polska, „Pressje” 2013, nr 34, s. 18-28; K. Suskiewicz, Polski hreczkosiej. Konserwatywne oblicze Gombrowicza, „Pressje” 2013, nr 34, s. 29-34; M. Suskiewicz, Gombrowicz, Wyszyński i Laski, „Pressje” 2013, nr 34, s. 89-105.
  88. P. Rojek, Awangardowy konserwatyzm. Idea polska w późnej nowoczesności, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2016.
  89. Zob. J. Woynarowski, Historia sztuki jako projekt ready-made, [w:] Materiał znaleziony w sztuce współczesnej, red. B. Burska, Akademia Sztuk Pięknych w Gdańsku, Gdańsk 2017, s. 113–148.
  90. Zob. P. Rojek, Naród, religia i sztuka współczesna. Od „Labiryntu” Janusza Boguckiego do „Epoki błękitu” Jakuba Woynarowskiego i Jakuba Skoczka, [w:] Przechwałki, pogróżki. Konflikt i jego mechanika w sztukach wizualnych w Polsce, red. Ł. Białkowski, P. Sikora, TRAFO Trafostacja Sztuki, Wydawnictwo Kolegium Sztuk Wizualnych Akademii Sztuki w Szczecinie, Szczecin 2019, s. 96–115.
  91. J. Woynarowski, recenzja książki P. Rojka Awanagradowy konserwatyzm, „Szum” 2017, nr 16, s. 207–210

Powiązane artykuły

10.09.2020

Nowy Napis Co Tydzień #066 / Język Solidarności. Semiotyka, postmodernizm i epoka błękitu

W 1653 roku patriarcha moskiewski i całej Rusi Nikon zarządził zmianę sposobu wykonywania znaku krzyża. Dotąd w Rosji wykonywano go dwoma palcami, odtąd zalecano wykonywać go – tak jak w Grecji – trzema. Zmiana dotyczyła nie tyle treści tego znaku, ile raczej samego sposobu ich wyrażenia. Wcześniej dwa wyprostowane palce miały oznaczać podwójną naturę Chrystusa, a trzy zagięte – trzy osoby Trójcy Świętej, teraz zaś odwrotnie: trzy połączone palce miały wyrażać współistotność osób, a dwa zagięte – unię hipostatyczną. Mimo to reforma Nikona wywołała gwałtowny sprzeciw wśród wiernych. Wielu z nich wypowiedziało posłuszeństwo patriarsze, uznając go za Antychrysta. W odpowiedzi władze kościelne i państwowe rozpoczęły okrutne prześladowania.

Boris Uspienski, jeden z twórców szkoły tartusko-moskiewskiej, wskazywał, że konflikt ten miał zasadniczo naturę semiotycznąB. Uspienski, Religia i semiotyka, tłum. B. Żyłko, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2001, s. 69–95.[1]. Staroobrzędowcy i reformatorzy inaczej rozumieli naturę znaku. Tradycyjna kultura ruska nastawiona była na wyrażenie i uznawała konieczny związek między znaczącym a znaczonym. Stąd zmiana sposobu wyrażenia prowadziła do zmiany treści, a dokładniej – do powstania znaku o przeciwnej treści. Dlatego właśnie reforma Nikona uznawana była za bluźnierstwo. Z kolei sami reformatorzy nastawieni byli bardziej na treść i wyraźnie przyjmowali konwencjonalny charakter znaków. Ta sama treść mogła być ich zdaniem wyrażana na różne sposoby. Patriarcha Joachim, jeden ze zwolenników reform, twierdził, że „żegnać się można, jak kto chce − dwoma palcami lub trzema, albo i całą ręką, wszystko jedno, ważne jest tylko, żeby przedstawić znak krzyża”Tamże, s. 147.[2]. Dopiero w reakcji na bunt starowierców władze cerkiewne zakazały żegnania się dwoma palcami. Głęboką podstawą raskołu były więc strukturalne różnice systemów semiotycznych.

W swojej książce Semiotyka Solidarności z 2009 roku starałem się w podobny sposób zinterpretować konflikt polityczny w latach 80. w PolsceP. Rojek, Semiotyka Solidarności. Analiza dyskursów PZPR i NSZZ Solidarność w 1981 roku, Nomos, Kraków 2009.[3]. Argumentowałem, że spór między władzą a opozycją był pod pewnymi istotnymi względami podobny do sporu między patriarchą Nikonem a staroobrzędowcami. Przyznaję, że porównanie to było dość prowokacyjne. Na okładce książki wykorzystana została stara rycina przedstawiająca różne sposoby wykonywania znaku krzyża, przy czym jedna z dłoni układała się w znajomy znak „V”. Wydaje mi się jednak, że to zestawienie ma naprawdę głębokie podstawy. W obu wypadkach mieliśmy bowiem tak naprawdę do czynienia z dwoma systemami znakowymi, które opierały się na odmiennym rozumieniu natury języka. W terminach teorii rozwijanej przez Michaiła Łotmana i Borisa Uspienskiego można uznać, że dyskurs władzy komunistycznej, podobnie jak staroobrzędowców, miał charakter binarny, natomiast dyskurs opozycji, tak samo jak reformatorów, miał – przynajmniej na początku – charakter ternarny.

Celem mojej pracy nie było jednak tylko efektowne zastosowanie trochę już zapomnianych narzędzi radzieckiej semiotyki kultury. Pokazując, że dyskurs „Solidarności” miał ternarny, a nie binarny charakter, chciałem tak naprawdę podważyć bardzo wpływową w polskiej socjologii tezę, wedle której ideologia „Solidarności” była tylko odzwierciedleniem ideologii komunistycznej i wobec tego nie ma już żadnej wartości dla współczesnych społeczeństw. Spór o naturę dyskursu „Solidarności” jest więc w istocie sporem o jej aktualność. Sądzę, wbrew krytykom, że idee i wartości „Solidarności” mogą być potężnym źródłem inspiracji nie tylko dla nas, ale i dla całego świata.

Bardzo się cieszę, że moja książka wywołała pewne dyskusje. Przedstawiałem jej tezy na wielu różnych spotkaniach i miałem okazję dyskutować o niej z najwybitniejszymi badaczami „Solidarności”Zob. S. Kowalski, I. Krzemiński, M. Łuczewski, T. Szawiel, Sąd nad „Semiotyką Solidarności”. Warszawskie dyskusje wokół książki Pawła Rojka, „Pressje” 2011, nr 25, s. 236–243, zob. P. Rojek, W obronie „Semiotyki Solidarności”. Odpowiedź moim krytykom, „Pressje” 2011, nr 25, s. 244–250.[4]. Książka miała też wiele ciekawych recenzji nie tylko w pismach naukowych, lecz także społeczno-kulturalnych, na czym mi szczególnie zależałoK. Wołodźko, Sens i tożsamość Solidarności, „Obywatel” 2010, nr 3, s. 154–157; E. Ciżewska, recenzja książki P. Rojka Semiotyka Solidarności. Analiza dyskursów PZPR i NSZZ Solidarność 1981 roku, „Stan Rzeczy” 2011, nr 1, s. 292–295; M. Kaczmarczyk, Spór o dyskurs Solidarności, „Pressje” 2011, nr 25, s. 231–235; B. Kaliski, Tertium non datur? Czyli o ograniczeniach analizy dyskursu, „Kwartalnik Historyczny” 2011, nr 4, s. 767–772; F. Pigan, Nowa interpretacja Solidarności, „Kultura i Polityka” 2011, nr 9, s. 157–161; J. Motrenko, Dyskurs czasu przełomu, „Kultura i Społeczeństwo” 2012, nr 4, s. 179–182; G. Feindt, Polyphonic Concepts of Solidarity, „Contributions to the History of Concepts” 2015, nr 10/2, s. 111–116.[5]. Wreszcie moje tezy były na różne sposoby wykorzystywane przez innych badaczy rozwijających własne teorieM. Kaczmarczyk, Wielowymiarowa teoria Solidarności, „Studia Socjologiczne” 2010, nr 3, s. 263–288; M. Łuczewski, Solidarność: socjalizm z boską twarzą, [w:] Polska Solidarności. Kontrowersje, oblicza, interpretacje, red. J. Kloczkowski, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2011, s. 217–244.[6]. Choć sam wkrótce przestałem zajmować się „Solidarnością”, starałem się interpretować pojawiające się nowe prace w zaproponowanych przez siebie kategoriachZob. P. Rojek, recenzja książki Uwiodła mnie Solidarność. Między mitem a rzeczywistością, red. M. Kempski, G. Podżorny, „Pressje” 2011, nr 24, s. 258–262; tegoż, recenzja książki I. Krzemińskiego i innych Solidarność – doświadczenie i pamięć, „Pressje” 2011, nr 25, s. 273–276; tegoż, recenzja książki S. Rośka, Władza słowa, „Pressje” 2011, nr 25, s. 277–280.[7]. Chciałbym teraz, po przeszło dziesięciu latach, przypomnieć zaproponowaną przeze mnie interpretację „Solidarności”, a następnie prześledzić jej dalszy, czasami dość nieoczekiwany rozwój.

Semiotyka „Solidarności”

W czasie gdy studiowałem socjologię na Uniwersytecie Jagiellońskim, obowiązkową lekturą na zajęciach ze współczesnych teorii socjologicznych były obszerne fragmenty sławnej książki Sergiusza Kowalskiego Krytyka solidarnościowego rozumuS. Kowalski, Krytyka solidarnościowego rozumu. Studium z socjologii myślenia potocznego, PEN, Warszawa 1990.[8]. Choć praca ta była pisana przez związanego z opozycją eksperta, i to dzięki przyznanemu przez Związek stypendium, jest w istocie jedną z najbardziej druzgocących krytyk „Solidarności”. Kowalski argumentował, że wizja świata i sposób myślenia działaczy „Solidarności” nie różniły się zasadniczo od wizji i myślenia aktywistów partyjnych. Obie strony kierowały się utopijną wizją społeczeństwa, polityki i gospodarki. Co więcej, ani w „Solidarności”, ani w PZPR nie było w istocie miejsca na niezależność i swobodną dyskusję. Wszyscy byli w tym samym stopniu przekonani o własnej nieomylności i moralnej słuszności, co uniemożliwiało jakąkolwiek konstruktywną debatę. Różnica między zwalczającymi się stronami polegała tylko na przyjmowanych symbolach. Z liberalnego punktu widzenia „Solidarność” nie była więc rzeczywistą alternatywą dla socjalizmu.

Podczas lektury książki Kowalskiego uderzył mnie ogromny rozdźwięk między jego diagnozą a potocznym obrazem „Solidarności”. „Solidarność” zapamiętana została przecież jako wielkie święto wolności i demokracji. Gdyby Kowalski miał rację, całe to masowe doświadczenie okazałoby się jakimś groteskowym złudzeniem. Zastanawiający był też brak konsensu w tej kwestii wśród badaczy. O ile Sergiusz Kowalski, Jadwiga Staniszkis czy Andrzej Walicki rzeczywiście uważali, że „Solidarność” odzwierciedlała ideologię komunistyczną, o tyle Ireneusz Krzemiński, Alain Touraine czy Zdzisław Krasnodębski zdecydowanie głosili, że Związek uwalniał się od niej. Najbardziej niepokoiła mnie jednak ideologiczna funkcja tezy o odzwierciedleniu. Tego rodzaju krytyka „Solidarności” była bowiem doskonałym uzasadnieniem faktycznego zerwania z jej dziedzictwem, które stało się kamieniem węgielnym nowego porządku. Skoro bowiem idee „Solidarności” były tylko odzwierciedleniem ideologii komunistycznej, nie mogą stanowić podstawy współczesnej wspólnoty politycznej. W ten sposób teza o odzwierciedleniu legitymizowała w istocie ideowy porządek Trzeciej Rzeczypospolitej.

Postanowiłem po prostu sprawdzić, czy zwolennicy tezy o odzwierciedleniu mają rację. Odpowiedź na to pytanie wymagała systematycznego porównania dyskursu „Solidarności” i dyskursu partii. Chciałem przyjrzeć się najbardziej reprezentatywnym oficjalnym dokumentom obu formacji. Wybrałem materiały I Krajowego Zjazdu Delegatów „Solidarności” i IX Nadzwyczajnego Zjazdu PZPR. Zająłem się tylko oficjalnymi wypowiedziami, ponieważ uznaję zasadniczą rolę publicznie formułowanych idei. Niezależnie od prywatnych przekonań to właśnie publiczny dyskurs wyznacza ramy wspólnych działań. Tak było w szczególności w państwach komunistycznych, w których – jak wskazywał Václav Havel – nawet martwa ideologia, dostarczająca jednak pewnego alibi dla posłuszeństwa, do końca stanowiła legitymizację władzyZob. V. Havel, Siła bezsilnych, tłum. P. Godlewski, [w:] Hrabal, Kundera, Havel... Antologia czeskiego eseju, red. J. Baluch, Universitas, Kraków 2001, s. 67–153.[9].

Pozostawała jeszcze kwestia wyboru ram teoretycznych. Najbardziej odpowiednim narzędziem wydały mi się koncepcje tartusko-moskiewskiej szkoły semiotycznejZob. dwutomową monografię szkoły: B. Żyłko, Semiotyka kultury. Szkoła tartusko-moskiewska, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2009; tenże, Kultura i znaki. Semiotyka stosowana w szkole tartusko-moskiewskiej, Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk 2011; zob. także: P. Rojek, Jak była zrobiona tartusko-moskiewska szkoła semiotyczna?, „Stan Rzeczy” 2012, nr 2, s. 112–142.[10]. Jurij Łotman i Boris Uspienski z wielkimi sukcesami opisywali przemiany kultury rosyjskiej, która zachowywała jedność głębokich struktur mimo zmienności powierzchownych treści. Jedną z moich ulubionych lektur w młodości był kupiony przypadkowo w antykwariacie Kult świętego Mikołaja na Rusi Uspienskiego, w którym z niezrównaną precyzją pokazana została ciągłość struktury pogańskiej wierzeń mimo przyjęcia chrześcijańskich elementówB. Uspienski, Kult św. Mikołaja na Rusi, RW KUL, Lublin 1985.[11]. Narzędzia pojęciowe radzieckich semiotyków świetnie nadawały się więc do wykrycia ewentualnej zbieżności strukturalnej dyskursu władzy i opozycji.

Łotman i Uspienski zaproponowali kilka ujęć zasadniczego podziału systemów semiotycznych. Najpierw Łotman w klasycznej pracy Struktura tekstu artystycznegoJ. Łotman, Struktura tekstu artystycznego, PIW, Warszawa 1984, s. 50–73.[12] sformułował prostą typologię systemów w zależności od dominującego sposobu tworzenia znaczenia. Jedne nastawione są bardziej na modelowanie zewnętrznej rzeczywistości, inne raczej na zachowywanie wewnętrznej spójności. Na przykład realizm w literaturze – zdaniem Łotmana – nastawiony jest na odzwierciedlenie świata, a romantyzm tworzy jego obraz na podstawie przyjętych wcześniej założeń. Następnie Łotman z Uspienskim w znanej rozprawie O semiotycznym mechanizmie kulturyJ. Łotman, B. Uspienski, O semiotycznym mechanizmie kultury, tłum. J. Faryno, [w:] Semiotyka kultury, red. E. Janus i M.R. Mayenowa, PIW, Warszawa 1977, s. 147–170.[13] zaproponowali analogiczny podział systemów znakowych na te, które kładą nacisk na treść, oraz te, które kładą nacisk na wyrażenie. Wreszcie sam Uspienski w Poetyce kompozycji odróżniał systemy dopuszczające wiele punktów widzenia i przyjmujące tylko jeden z nich. Korzystając z terminologii Łotmana z Kultury i eksplozji, systemy z przekodowaniem zewnętrznym, zorientowane na wyrażenie oraz przyjmujące wielość perspektyw można nazwać systemami ternarnymi, natomiast systemy z przekodowaniem wewnętrznym, nastawione na wyrażenie i przyjmujące tylko jeden punkt widzenia – systemami binarnymiJ. Łotman, Kultura i eksplozja, tłum. B. Żyłko, PIW, Warszawa 1999.[14].

Nie ulega wątpliwości, że ideologia komunistyczna miała charakter wybitnie binarny. Komuniści opierali swoją wizję świata na pewnych niewzruszonych aksjomatach, które określały to, co prawdziwe i słuszne. Opis rzeczywistości musiał zgadzać się z tymi właśnie aksjomatami. Co więcej, formułowana przez ideologię wizja świata była uważana za jedyną prawdziwą i słuszną. Każda inna perspektywa z góry uznawana była za fałszywą lub niewłaściwą. Wszystkie te cechy komunizmu zostały świetnie opisane przez zachodnich sowietologów, w szczególności przez Alaina Besançona i Józefa M. Bocheńskiego. Znakomicie widać je w dokumentach IX Zjazdu PZPR. Partia w obliczu kryzysu nawoływała oficjalnie do powrotu do leninowskich wzorców. Żadne fakty nie mogły jednak zakwestionować zasadniczych elementów ideologii, to znaczy kierowniczej roli partii, państwowej własności środków produkcji i sojuszu ze światową ojczyzną proletariatu. Świetnie widać w dokumentach, jak wielką trudność sprawiało komunistom zgodne z ideologią opisanie tego, co działo się na Wybrzeżu. Ostatecznie musieli uznać, że jest to słuszny protest klasy robotniczej, wykorzystywany jednak przez wrogie wobec socjalizmu siły.

Zupełnie inaczej było na I Zjeździe „Solidarności”. „Solidarność” bardzo świadomie określała się proceduralnie, a nie substancjalnie. Cały swój dyskurs opierała na pewnych elementarnych wartościach, mających umożliwiać artykulację wielu rozmaitych stanowisk. Stąd na przykład biorą się bardzo eklektyczne deklaracje ideowe, pozostawiające miejsce wszystkim tradycjom, o ile nie naruszają pewnych warunków brzegowych, określanych przez podstawowe wartości. Inkluzywność „Solidarności” prowadziła czasem do zupełnie zadziwiających konsekwencji. Zjazd sformułował na przykład kilka konkurencyjnych propozycji reform ekonomicznych, pozostawiając decyzję wyboru którejś z nich do społecznych konsultacji. Trudno o lepszy przykład programowej akceptacji wielu perspektyw. Moim zdaniem nie ulega wątpliwości, że dyskurs „Solidarności” był zbudowany zupełnie inaczej niż dyskurs partii. Związek po prostu nie opierał się na żadnej ideologii, nie rościł sobie prawa do wyłącznej racji i słuszności oraz dopuszczał wiele punktów widzenia. Z tych względów był doskonałym przykładem dyskursu ternarnego.

Postmodernistyczna „Solidarność”

Niedługo po opublikowaniu Semiotyki Solidarności zacząłem prowadzić kwartalnik „Pressje” wydawany przez Klub Jagielloński w Krakowie. Było to – i nadal jest – barwne środowisko młodych naukowców, działaczy i publicystów przyznających się do szeroko rozumianych idei konserwatywnych. Krzysztof Mazur, ówczesny prezes Klubu i członek redakcji „Pressji”, właśnie przygotowywał u prof. Bogdana Szlachty doktorat o myśli politycznej „Solidarności”. Wspólnie przygotowaliśmy więc na trzydziestą rocznicę Sierpnia numer „Pressji”, w którym zaproponowaliśmy nową interpretację dziedzictwa „Solidarności”.

Punktem wyjścia był dla nas doskonale znany z wielu opisów wygląd sali BHP w Stoczni Gdańskiej, gdzie odbywały się negocjacje między strajkującymi a władząP. Rojek, Postmodernizm, katolicyzm, Solidarność, „Pressje” 2010, nr 21, s. 6–15.[15]. Przypomnę, że znajdowało się tam, obok modelu szkunera, narodowej flagi, krzyża, miniaturki pomnika zabitych stoczniowców i drewnianej figurki robotnika, także dostojne popiersie Lenina. Zaskakujący jest ostentacyjny, wręcz symboliczny nieporządek w tym kluczowym miejscu. Jak argumentowałem w Semiotyce Solidarności, eklektyzm ten wynikał wprost z ternarnej struktury dyskursu opozycji. Można jednak dostrzec w nim także coś więcej. Jak wskazywali Wojciech Czabanowski i Błażej Skrzypulec, gest strajkujących można odczytać jako próbę subwersji systemu komunistycznego. Nie chcieli oni konstruować nowego projektu, lecz dekonstruować stary. W tym sensie można zasadnie powiedzieć, że „Solidarność” była ruchem postmodernistycznymZob. W. Czabanowski, B. Skrzypulec, Postmodernistyczna Solidarność, „Pressje” 2010, nr 21, s. 18–25.[16]. Dyskurs „Solidarności” byłby więc małą narracją, rezygnującą z roszczeń do uzasadniania innych narracji i wyjaśniania całej rzeczywistości, dzięki czemu mógł łączyć najrozmaitsze środowiska, idee i symbole.

Krzysztof Mazur przypomniał inspirującą koncepcję „aideologii” sformułowaną przez Ludwika Dorna w czasach, gdy był jeszcze socjologiem doradzającym „Solidarności” (nota bene pracował wówczas razem z Sergiuszem Kowalskim)K. Mazur, Aideologia Solidarności, „Pressje” 2010, nr 21, s. 26–35; L. Dorn, Solidarność jako ruch ideowy, [w:] tegoż, Niepodległość pracy, Ośrodek Badań Społecznych NSZZ Solidarność Region Mazowsze, Warszawa 1981.[17]. Dorn zwracał uwagę, że w „Solidarności” „powszechnemu uznaniu dla idei określających generalnie kształt życia publicznego (tzw. fundamentals) towarzyszy aideologiczny pragmatyzm polityczny”L. Dorn, Solidarność jako ruch ideowy, dz. cyt., s. 75, cyt. za: K. Mazur, Aideologia..., dz. cyt., s. 27.[18]. Tymi podstawowymi ideami, łączącymi członków ruchu, miały być elementarne symbole tożsamościowe i pewne bardzo ogólne przekonania dotyczące życia społecznego, wywiedzione z doświadczenia. Owe podstawowe zasady dopuszczały szerokie zróżnicowanie we wszystkich innych kwestiach.

Nie będę tu referował ciekawej dyskusji, jaka wywiązała się wokół propozycji „Pressji”. Brali w niej udział między innymi Krzysztof Brzechczyn, Michael Novak, George Weigel i Bronisław WildsteinK. Brzechczyn, O ewolucji solidarnościowej myśli społeczno-politycznej w latach 1980–1981, Wydawnictwo Naukowe Wydziału Nauk Społecznych, Poznań 2013, s. 62–66; R. Minnerath, M. Novak, G. Weigel, Co wy z tą postmodernistyczną Solidarnością?! Rozmawia Karol Wilczyński, „Pressje” 2010, nr 21; B. Wildstein, Nieopisana Solidarność, „Rzeczpospolita” 22 listopada 2010; zob. także W. Czabanowski, B. Skrzypulec, Nieustająca świeżość przywiędłych nowinek. W odpowiedzi Bronisławowi Wildsteinowi, „Rzeczpospolita” 9 grudnia 2010; P. Rojek, Solidarność: ruch republikański, katolicki czy postmodernistyczny?, [w:], Polska Solidarności. Kontrowersje, oblicza, interpretacje, dz. cyt., s. 261–293.[19]. Chciałbym tylko powiedzieć, że po latach odkryłem, iż wcale nie byliśmy pierwsi. Jak się okazało, już David Ost w swojej książce Solidarność a polityka antypolityki opublikowanej po angielsku w 1990 roku zauważał, że praktyka polityczna „Solidarności” miała postmodernistyczny charakterD. Ost, Solidarność a polityka antypolityki, Europejskie Centrum Solidarności, Gdańsk 2014.[20].

Krzysztof Mazur we wspomnianym już tekście z „Pressji” zwracał uwagę na kontrast między myśleniem „Solidarności” a ideami oświeceniowymi. Pokazywał, jak różniły się one ze względu na model racjonalności, wizję antropologiczną, zasady moralności, miejsce religii, stosunek do idei postępu i inżynierii społecznej. Wkrótce Mazur rozwinął szeroko tę koncepcję w swoim doktoracie o projekcie politycznym „Solidarności”, który w końcu przerodził się w imponującą rozprawę Przekroczyć nowoczesnośćK. Mazur, Przekroczyć nowoczesność. Projekt polityczny ruchu społecznego Solidarność, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2017.[21]. Jest to, jak sądzę, najpoważniejszy rezultat naszej prowokacyjnej postmodernistycznej interpretacji „Solidarności”.

Awangardowy konserwatyzm

Przyjęte przeze mnie semiotyczne narzędzia analizy dyskursu pozwalają na coś więcej niż tylko historyczną analizę natury „Solidarności”. Od początku wydawało mi się, że rozróżnienie na systemy binarne i ternarne mogłoby pomóc w zrozumieniu stanu współczesnej debaty publicznej. Współczesny dyskurs polityczny w Polsce, i nie tylko, wydaje się przecież niepokojąco bliski standardom wyznaczanym przez siedemnastowiecznych staroobrzędowców i dwudziestowiecznych działaczy partyjnych.

W zakończeniu Semiotyki Solidarności postawiłem hipotezę, że dyskurs „polskiego liberalizmu”, dominujący w polskiej sferze publicznej po 1989 roku, miał właśnie binarny charakter. Gdyby tak było, to okazałoby się, że to właśnie inteligenckie elity, tak chętnie doszukujące się wśród ludu syndromu homo sovieticus, same nieświadomie przyjmowały komunistyczny model myślenia. W dominującej wizji „polskiego liberalizmu”, związanej z środowiskiem dawnej Unii Wolności i „Gazety Wyborczej”, nie było bowiem – jak dostrzegało wielu krytyków – miejsca na żadną istotną debatęZob. np. Z. Krasnodębski, Demokracja peryferii, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2003; P. Śpiewak, Pamięć po komunizmie, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2005; D. Ost, Klęska Solidarności. Gniew i polityka w postkomunistycznej Europie, tłum. H. Jankowska, Muza, Warszawa 2007.[22]. Oświecona elita przyznawała sobie monopol na prawdę i wartość moralną, wszelki sprzeciw uznając za wynik błędu poznawczego, złej woli lub obu tych rzeczy na raz. Jak przypuszczałem, to właśnie ten wykluczający dyskurs doprowadził do skrajnej polaryzacji, która ostatecznie okazała się korzystna dla obu stron sporu w Polsce. Wynikiem jej jest niezwykle głęboki symboliczny, kulturowy i polityczny podział niszczący współczesną Polskę. Jak sądzę, da się go opisać właśnie jako rywalizację dwóch sprzężonych ze sobą dyskursów binarnych. Świadectwem tego jest to, że każda próba wyjścia poza rygorystyczną polaryzację jest przez obie strony piętnowana jako szkodliwy „symetryzm”. Ofiarą binarnego dyskursu postkomunistycznego stała się także ternarna kultura „Solidarności”. W ten sposób można chyba wytłumaczyć popularność tezy o odzwierciedleniu.

Niestety, wbrew deklaracjom składanym w zakończeniu mojej książki nie zająłem się tym tematem i pewnie już się nie zajmę. Chętnie jednak przeczytałbym kiedyś analizę dyskursu Trzeciej Rzeczypospolitej w terminach radzieckiej semiotyki kultury. W jakim kierunku mogłaby iść, pokazuje na przykład zredagowana przez Ireneusza Krzemińskiego książka Czego nas uczy Radio Maryja?Czego nas uczy Radio Maryja? Socjologia treści i recepcji rozgłośni, red. I. Krzemiński, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2009, zob. także P. Rojek, recenzja książki Czego nas uczy Radio Maryja?, „Pressje” 2010, nr 21, s. 234–237.[23]. Krzemiński wraz z kilkuosobowym zespołem młodych współpracowników prowadził systematyczne badania treści nadawanych przez Radio Maryja oraz obrazu rozgłośni w „Gazecie Wyborczej”. Wynik był dość zaskakujący dla samych autorów, którzy swe hipotezy robocze sformułowali na podstawie branej za dobrą monetę publicystyki „Gazety”. Wspólną cechą obu mediów okazała się czarno-biała wizja świata, będąca oczywiście markerem dyskursu binarnego.

Jeszcze ciekawsze byłoby rozszerzenie takich analiz na dyskurs europejski. Ryszard Legutko w Triumfie człowieka pospolitego argumentował za strukturalnym podobieństwem współczesnej myśli liberalnej i dawnej ideologii komunistycznejR. Legutko, Triumf człowieka pospolitego, Zysk i S-ka, Poznań 2012.[24]. Jak sądzę, teza ta mogłaby zostać zgrabnie zoperacjonalizowana właśnie za pomocą pojęć semiotyki kultury.

Nie zająłem się analizą dyskursu Trzeciej Rzeczypospolitej, bo sam w jakiejś mierze próbowałem na niego wpłynąć. Podstawowa misja „Pressji” polegała przecież – i nadal zresztą polega – na dekonstrukcji dominujących podziałów w polskiej kulturze. Michał Zabdyr-Jamróz zgrabnie określił kiedyś tę strategię „hererointelektualizmem”M. Zabdyr-Jamróz, Dlaczego prawica powinna kochać lewicę?, „Pressje” 2011, nr 25, s. 12–18.[25]. W każdej niemal tece próbowaliśmy zająć jakieś trzecie miejsce. Stąd brały się właśnie pomysły na nowe interpretacje dziedzictwa sarmatyzmu, romantyzmu, „Solidarności” czy myśli Tischnera. Z tego punktu widzenia programowy wydaje mi się numer zestawiający wizje Wyszyńskiego i Gombrowicza z 2013 rokuForma polska, „Pressje” 2013, nr 34.[26]. Była to spóźniona odpowiedź Adamowi Michnikowi, który w głośnym Kłopocie z 1987 roku sugestywnie przedstawił fundamentalny jego zdaniem dylemat między tradycyjną wizją Polski Wyszyńskiego a krytyczną wizją GombrowiczaA. Michnik, Kłopot, [w:] tegoż, Wściekłość i wstyd, Wydawnictwo „Zeszytów Literackich”, Warszawa 2005, s. 23–53.[27]. Podział ten miał zastąpić wypalający się już wówczas spór między opozycją a władzą. Jak sądzę, właśnie w tym tekście należy szukać źródeł pożerającego nasz kraj dualizmu. Kto wie, może także sprzyjał on sformułowaniu przez niektórych autorów tezy o odzwierciedleniu. W każdym razie naszym celem w „Pressjach” było podważenie tego podziału. Staraliśmy się zamazać opozycję między tymi dwiema wizjami, wskazując zaskakujące podobieństwa między nimiZob. zwłaszcza J. Maciejewski, Forma polska, „Pressje” 2013, nr 34, s. 18-28; K. Suskiewicz, Polski hreczkosiej. Konserwatywne oblicze Gombrowicza, „Pressje” 2013, nr 34, s. 29-34; M. Suskiewicz, Gombrowicz, Wyszyński i Laski, „Pressje” 2013, nr 34, s. 89-105.[28].

Ta samo zasadnicze dążenie stało u podstaw mojej książki Awangardowy konserwatyzm z 2016 roku, którą zresztą otwierał właśnie mój wstępny tekst o Gombrowiczu i Wyszyńskim z „Pressji”P. Rojek, Awangardowy konserwatyzm. Idea polska w późnej nowoczesności, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2016.[29]. Tytułowa idea awangardowego konserwatyzmu jest właśnie przykładem dekonstrukcji nakładających się opozycji. Zwykle przecież uważa się, że awangarda i konserwatyzm wzajemnie się wykluczają. W swojej książce starałem poluzować szereg opozycji, począwszy od Gombrowicza i Wyszyńskiego przez religię i sztukę współczesną aż po postsekularną filozofię i ludowe wyobrażenia religijne. W sumie, jak zrozumiałem zresztą dzięki jednej z recenzji mojej książki, wszystko to było w istocie nieświadomą realizacją programu naszkicowanego w Semiotyce Solidarności.

Ostatnim i – jak dotąd – najbardziej chyba spektakularnym punktem rozwoju idei z Semiotyki Solidarności był zaskakujący projekt artystyczny Jakuba Woynarowskiego i Jakuba Skoczka przygotowany na wystawę Późna polskość. Formy narodowej tożsamości po 1989 roku w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w 2017 roku. Już wcześniej obaj artyści podejmowali wątek łączenia przeciwieństw i wykraczania poza zastane opozycje. W szczególności kwestionowali fundamentalny podział na sztukę dawną i współczesną, pokazując niezwykłe związki między zjawiskami z różnych epok. Efektem ich współpracy była między innymi wystawa Fiat Lux w Bunkrze Sztuki, przygotowana wraz z Mateuszem Okońskim w 2015 rokuZob. J. Woynarowski, Historia sztuki jako projekt ready-made, [w:] Materiał znaleziony w sztuce współczesnej, red. B. Burska, Akademia Sztuk Pięknych w Gdańsku, Gdańsk 2017, s. 113–148.[30]. Woynarowski i Skoczek zainteresowali się użyciem przeze mnie idei awangardowego konserwatyzmu, która pochodzi przecież ze świata sztuki, od wybitnego performera Zbigniewa Warpechowskiego. Artyści spróbowali skomentować wizualnie projekt przekroczenia dzielących polską kulturę opozycji. Efektem ich pracy była złożona instalacja Epoka błękitu, pokazywana na wystawie w CSWZob. P. Rojek, Naród, religia i sztuka współczesna. Od „Labiryntu” Janusza Boguckiego do „Epoki błękitu” Jakuba Woynarowskiego i Jakuba Skoczka, [w:] Przechwałki, pogróżki. Konflikt i jego mechanika w sztukach wizualnych w Polsce, red. Ł. Białkowski, P. Sikora, TRAFO Trafostacja Sztuki, Wydawnictwo Kolegium Sztuk Wizualnych Akademii Sztuki w Szczecinie, Szczecin 2019, s. 96–115.[31]. Jak wyjaśniali artyści, instalacja miała odnosić się do „utopijnej idei wyciszenia oraz pogodzenia dwóch pozornych sprzeczności: tradycjonalistycznego i progresywistycznego dyskursu o polskości”. W niewielkim pomieszczeniu zalanym błękitnym światłem wisiała intrygująca organiczna rzeźba składająca się z dwóch zrastających się półkul, na ścianie wyświetlany był film przedstawiający w zwolnionym tempie tradycyjny kaszubski taniec feretronów, a z sufitu sączyły się dźwięki odczytywanego przez kobiecy głos monologu złożonego z harmonijnie połączonych wypowiedzi Stefana Wyszyńskiego i Witolda Gombrowicza. Mój wkład w to dzieło polegał właśnie na przygotowaniu tego tekstu.

Jak sądzę, nie odeszliśmy tu wcale zbyt daleko od idei „Solidarności”. To właśnie Jakub Woynarowski zwracał uwagę w swojej recenzji z „Szumu” na związek Awangardowego konserwatyzmu z Semiotyką SolidarnościJ. Woynarowski, recenzja książki P. Rojka Awanagradowy konserwatyzm, „Szum” 2017, nr 16, s. 207–210[32]. Jak wskazywałem w Semiotyce Solidarności, podstawową ideą ruchu było właśnie polifoniczne zestawienie ze sobą wielu idei. W szczególności sukces „Solidarności” był możliwy dzięki połączeniu tradycyjnego polskiego katolicyzmu z liberalnym etosem inteligencji. Dyskursywne przeciwstawienie Wyszyńskiego i Gombrowicza było końcem tej inkluzywnej wspólnoty. Woynarowski i Skoczek próbowali po swojemu zbadać możliwość powrotu do tej jedności. W ten sposób abstrakcyjne badania semiotyczne nad dyskursem „Solidarności” w niepojęty sposób doprowadziły do artystycznej wizji uniwersalnego pojednania. Pozostaje otwarte pytanie, czy ich wizja ma jeszcze charakter politycznego projektu czy już raczej tylko eschatologicznej nadziei.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Paweł Rojek, Język Solidarności. Semiotyka, postmodernizm i epoka błękitu, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 66

Przypisy

  1. A. Andrusiewicz, „Iwan Groźny”, Warszawa 2006, s. 229–230.
  2. Jeżeli nie podano inaczej, wiersze A. Achmatowej przytoczono w tłumaczeniu A. Pomorskiego według wydania: A. Achmatowa, Drogą wszystkiej ziemi. Poezja, proza, dramat, wybr., tłum. i koment. A. Pomorski, Warszawa 2007, s. 796.
  3. И.Ф. Герасимова, Первая мировая война в зеркале русской лирики 1914–1915 годов: события вокруг Польши, „Вестник Ленинградского гос. университета им. А.С. Пушкина. Языкознание и литературоведение” 2011, t. 1, nr 2, s. 38–46.
  4. О.E. Рубинчик, „В объятой пожарами, скорбной Польше…”: Польша Анны Ахматовой, [w:] tegoż, Анна Ахматова и ее время: Избранные работы, Москва 2018, s. 85.
  5. Zgodnie z rękopisami Achmatowej w wydaniu naukowym Poematu bez Bohatera słowo „Bohatera” w tytule należy pisać wielką literą: „Я не такой тебя когда-то знала…”: Анна Ахматова. Поэма без Героя. Проза о Поэме. Наброски балетного либретто: Материалы к творческой истории, подготовила Н.И. Крайнева, Санкт-Петербург 2009, s. 1488.
  6. Р.Д. Тименчик, В.Н. Топоров, Т.В. Цивьян, Ахматова и Кузмин, „Russian Literature” 1978, vol. 6, nr 3, s. 297.
  7. В. Сасина, Языковой портрет Польши на основе анализа метапоэтики и художественных текстов акмеистов (Г.В. Иванов, Н.С. Гумилев, А.А. Ахматова, О.Э. Мандельштам), „Rocznik Instytutu Polsko-Rosyjskiego” 2013, nr 1 (4), s. 62.
  8. Человек и место. Юзеф Чапски. К 100-летию со дня рождения, сост. К. Захватович-Вайда, Kraków 1996, s. 22.
  9. Г. Козловская, Шахерезада. Тысяча и одно воспоминание, Редакция Елены Шубиной, Москва 2015, s. 10–11.
  10. J. Czapski, Wyrwane strony, Warszawa 2010, s. 58.
  11. Т. Венцлова, Неустойчивое равновесие: восемь русских поэтических текстов, [w:] tegoż, Собеседники на пиру: Литературоведческие работы, Москва 2012, s. 580–581. – tłum. J.P.
  12. Л.К. Чуковская, Записки об Анне Ахматовой, t. 1, 1938–1941, Москва 1997, s. 224. – tłum. J.P.
  13. A. Achmatowa, Mój Puszkin. Rozprawy i uwagi krytyczne, tłum. i koment. R. Przybylski, Warszawa 1976, s. 153, 156.
  14. П. Поберезкина, Польские мотивы в творчестве Анны Ахматовой (Заметки к теме), [w:] Stosunki kulturowo-literackie polsko-wschodniosłowiańskie, red. K. Prus, Rzeszów 1995, s. 198–200.
  15. Więcej o nim [w:]: Петербург Ахматовой: Владимир Георгиевич Гаршин, сост., статья, коммент. Т.С. Поздняковой, Санкт-Петербург 2002, s. 256; A. Peri, Leningrad. Dzienniki z oblężonego miasta, tłum. G. Siwek, Kraków 2019.
  16. Polskie wiersze wojenne, ułożył J. Czapski, podali do druku I. Biełow i P. Mitzner, Warszawa 2019, s. 308.
  17. Голоса поэтов: Стихи зарубежных поэтов в переводе Анны Ахматовой, Москва 1965, s. 15–45.
  18. О. Рубинчик, „Любой цветок прочтет канцону Зосе…” Польские поэты в переводах Анны Ахматовой, „Новая Польша”, 1.10.2020, online, https://www.novayapolsha.pl/article/lyuboi-cvetok-prochtet-kanconu-zose-polskie-poety-v-perevodakh-anny/ [dostęp: 16.10.2020].
  19. A. Achmatowa, Requiem, tłum. J. Łobodowski, „Kultura” 1964, nr 6 (200), s. 61–68; G. Herling-Grudziński, Suche oko, tamże, s. 57–60.
  20. В.А. Черных, О родственных связях семей Змунчилла и Горенко, „Анна Ахматова: эпоха, судьба, творчество: Крымский Ахматовский научный сборник” 2010, nr 8, s. 89.
  21. Zachowujemy porządek autorski wynikający z alfabetu rosyjskiego – przypomnienie redakcji.
  22. W oryginale pojawiają się frazy: „Ещё наговоримся добела„, „ещё наговоримся дочерна”, co oznacza, że w rozmowie zostanie wszystko omówione do końca, do czysta, do reszty. Przy czym zaznaczone są skrajności: przeciwieństwo bieli i czerni (przypomnienia tłumaczki).
  23. Zob. http://russ.ru/pole/Slova-sami-ne-naraduyutsya-rezul-tatu [dostęp: 12.04.2021].
  24. Zob. http://kultinfo.com/novosti/987/ [dostęp: 12.04.2021].
  25. Słowa Marii Chotimskiej (http://magazines.russ.ru/nlo/2009/95/po20.html [dostęp: 12.04.2021]).
  26. Zob. https://magazines.gorky.media/novyi_mi/2012/9/knizhnaya-polka-arkadiya-shtypelya-4.html [dostęp: 12.04.2021].
  27. W oryginale wiersz jest rymowany (przypomina redakcja).
  28. Zob. https://proza.ru/avtor/hoddion [dostęp: 12.04.2021].
  29. Zob. http://www.litkarta.ru/world/usa/persons/mesyats-v [dostęp: 12.04.2021].
  30. Zob. https://rubecoism.livejournal.com/22568.html [dostęp: 12.04.2021].
  31. Tamże.
  32. Tamże.
  33. „Norumbega – powiedział Miesiac w innym wywiadzie – moim zdaniem jest bardzo rosyjską książką. Po prostu jej rosyjskość nie ogranicza się do samego eurazjatyzmu, ale stara się opierać na całym kontekście indoeuropejskim. Stąd legendy celtyckie, sagi skandynawskie, indyjskie Wedy…”.
  34. Zob. https://magazines.gorky.media/zin/2011/12/vadim-mesyacz-nurumbega-golovy-predkov.html [dostęp: 12.04.2021].
  35. W oryginale wiersz jest rymowany (przypomina redakcja).
  36. Kanut’ w Letu – pogrążyć się w Letę, czyli popaść w zapomnienie. Popularny zwrot rosyjski.
  37. W języku starosłowiańskim, skąd do rosyjskiego przyszła, bliad’ miała dwa znaczenia, uzupełniające się wzajemnie: złudzenie i nierządnica. W jednym z kazań Awwakum grzmiał: „Ditia, ali nie razumiejesz, jako wsia sija wnieszniaja bliad’ niczto że sut’, no tokmo prieliest’, tlia i poguba?”. Co można tak przetłumaczyć: „Dziecię, zali nie rozumiesz, że wszystko to, co widzisz (cała zewnętrzna bladź), to nic innego, jeno pozłota, próchno i zguba”. Rzeczywistość, według protopopa Awwakuma, ojca duchowego ruskich starowierców, była jednocześnie i dziwką sprzedażną, i kłamstwem, w istocie rzeczy (sut’) świat zewnętrzny oczarowuje i oszukuje zarazem, wiodąc do zatracenia. Dzisiaj zapewne protopop Awwakum grzmiałby tak przeciwko „płynnej nowoczesności” zachwalanej przez Baumana.
  38. Słowo „wrzemię” chciałbym przywrócić dzisiejszej polszczyźnie. To czas w jego doczesnej, to znaczy – złudnej postaci. Pojawiło się w XIII-wiecznych Kazaniach świętokrzyskich w dwóch formach – rzeczownikowej w Kazaniu na Narodzenie Pańskie, gdzie mowa o tym „w kakije wrzemię zgrzeszył”, tudzież przymiotnikowej w Kazaniu na dzień świętej Katarzyny, gdzie mowa o „dobrze wrzemiennem”, w którym się grzesznik lubuje. Zwłaszcza forma przymiotnikowa podkreśla złudny aspekt czasu, gdyż „dobru wrzemiennemu” kaznodzieja z wigorem przeciwstawia „dobro będące”, czyli to, które istnieje naprawdę, jest w rzeczy samej. W następnym stuleciu „wrzemię” znika z polszczyzny, a w jego miejsce pojawia się „czas”, który stopniowo nabiera pozorów rzeczywistości i zaczyna się w niej szarogęsić, aż w końcu ją sobie kategorycznie podporządkowuje, narzucając swoje prawa również językowi.
  39. Kargopolłag – Kargopolski łagier, obóz pracy, rozrzucony na południu archangielskiego obwodu, zajmujący się wycinką i obróbką lasu. Siedziba główna Kargopolłagu znajdowała się początkowo w Kargopolu, średniowiecznym miasteczku północnej Rosji (według kronik starszym od Moskwy), w byłym żeńskim klasztorze Uśpieńskim. Potem przeniesione do Jercewa.
  40. Gostinica – hotel. Chociaż w przypadku gostinicy w Jercewie trudno przyjąć za hotel łagierny barak, tylko wewnątrz urządzony inaczej.
  41. Udostawierienije – plastikowa karta zaświadczająca, że byłem zagranicznym korespondentem, akredytowanym w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Federacji Rosyjskiej. Na prowincji rosyjskiej rzecz nieoglądana, za każdym razem, gdy ją pokazywałem, obserwowałem zabawne reakcje. Na przykład przewodniczący sioła Tajwenga, gdzie kupiłem swój pierwszy dom na Północy, był tak pijany, że czytał udostawierienije cały kwadrans, choć tekstu tam tyle, co na dowodzie osobistym.
  42. Zabor – wysoka na cztery i pół metra ściana z desek, zabezpieczona od góry kłębami drutu kolczastego. Czasem zabory pojawiały się w najmniej oczekiwanych miejscach, na przykład pośrodku posiołka Jercewo zobaczyłem dom obwiedziony ze wszystkich stron zaborem, na rogach „bociany”, czyli wieże strażnicze. Zapytałem Gusiewa, co to? – Remontują szkołę… W Mostowicy podobny obrazek, dom w środku wsi otoczony zaborem, tym razem była to izba wytrzeźwień.
  43. Braga – zacier do robienia bimbru. Na Północy robią go często z jagód i piją, nie destylując… Najlepszy, z jakim miałem do czynienia, był z moroszki, północnej jagody o kształcie maliny, tylko o ciemnozłotej, bursztynowej barwie. Puszkin przed śmiercią poprosił o nią pod szampana.
  44. Dzierg – w języku więziennym, tak zwanej grypserze, dzierganie – to tatuowanie, więc dzierg – tatuaż. Pochodzi od słowa „dziergać”, czyli wyszywać, na przykład dziergać koronki.
  45. Stakan – szklanka, zwykle z grubego szkła, w polszczyźnie popularnie zwana „musztardówką”. Już wyjaśniałem kiedyś, że pić stakanem albo wypić stakana, to nie znaczy wypić pełną musztardówkę, tylko mniej więcej na dwie grubości palca wskazującego.
  46. Sało – to słonina po ukraińsku. Sądziłem, że słowo już weszło do polszczyzny.
  47. Pieregar – woń nieprzetrawionego alkoholu, którą się nazajutrz wyziewa po przepiciu. Wymieszana z cuchem czosnku jest doprawdy obrzydliwa.
  48. Pochmielije – nasz popularny kociokwik, nie wiadomo czemu zwany z niemiecka kacem. W Rosji pochmielije bywa uciążliwe ze względu na wątpliwą jakość trunków, jakie się tam pija, zwłaszcza w głubince, czyli na prowincji, i dlatego miejscowi często ratują się przed pochmielijem – zapojem. To znaczy piją na okrągło, żeby katzenjammer nie miał do nich przystępu.
  49. Czyn – od rosyjskiego słowa „czynownik”. Tu chodzi o rangę, ponieważ w Rosji Piotra I obowiązywała hierarchia urzędników wedle Tabeli rang zarówno w wojsku, jak i w służbie cywilnej.
  50. Licznoje dieło – tekturowa teczka na sznurówkę z aktami osobowymi więźnia. W teczce Herlinga było wiele ciekawych danych, które potem sczezły, kiedy teczka znalazła się na stole Striełkowa… Dla przykładu – norma, za którą Herling miał prawo do „stachanowskiego” kotła, czyli porcji dla rekordzistów pracy.
  51. Razrieszienije – pozwolenie. Jeden z podstawowych papierków, bez których w Rosji nic nie wolno zrobić. Wedle przysłowia: „Bez bumażki ty kakaszka”, to znaczy „Bez papierka ty kupa”.
  52. – Nu, ty mołodiec, zdies… – No, jesteś zuchem, tutaj nawet żaden z rosyjskich dziennikarzy nie dotarł.
  53. Ministierstwo Wnutriennych Dieł – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. O ile się zorientowałem, do generała Striełkowa należała cała gałęź przemysłu drzewnego w systemie GUŁAGU-u.
  54. Zek, zeka – skrót od „zakliuczionnyj”, czyli więzień. Do 1941 roku nie odmieniało się, to znaczy mówiło się „ten zeka”, a nie „ten zek” – na co zwracał uwagę Szałamow, na marginesie Sołżenicyna. Pamiętam, jakie boje o tego zeka wiodłem z Nataszą Gorbaniewską, która próbowała przetłumaczyć Wilczy notes na rosyjski, ale nie mogliśmy się dogadać między innymi w sprawie właśnie „zeka”, Natasza próbowała naginać do swojej teorii nawet słowa słynnego hymnu katorżniczego Waninskij port, ,,że „od kaczki stradali zekowie” (więźniowie cierpieli na chorobę morską), a nie „od kaczki stradali zeka” – jak śpiewano w oryginale. Dlatego w powyż-szym przypadku na pewno babule obawiały się „zbiegłych zeków”, a nie „zbiegłych zeka”.
  55. Prorab – skrót od proizwoditiel rabot, ktoś w rodzaju brygadzisty, odpowiadający za dany odcinek robót. Przy tym warto zaznaczyć, że skrót drugiego członu skrótowca, czyli „rab” od „raboty” sprowadza w rusczyźnie rabotu (pracę) do rabstwa (niewolnictwa). Rab zatem to niewolnik, a prorab to jego wolny (wolnonajemny), bezpośredni zwierzchnik w pracy.
  56. – Priszlij dla mienia prigłaszenije… – Przyślij mi zaproszenie do Polski, a zrobię ci, co zechcesz.
  57. Organy wnutriennych dieł – czyli słynne „organy”, na których (bądź którymi…) państwo rosyjskie (sowieckie) rozgrywało batalię ze swoimi wewnętrznymi wrogami.
  58. Isprawitielno-trudowaja kolonia – kolonia pracy wychowawczej, czyli sowiecka forma zorganizowanego przez państwo niewolnictwa. Wszystkie wielkie budowy, a także cały przemysł wydobywczy, energetyczny i wszelkie inne w Związku Sowieckim były oparte na trudzie niewolniczym.
  59. – Szag w prawo, szag w liewo… – Krok w prawo, krok w lewo, konwój strzela bez uprzedzenia – słynny okrzyk konwojentów przed wyruszeniem kolumny więźniów na leśne roboty.
  60. B. Uspienski, Religia i semiotyka, tłum. B. Żyłko, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2001, s. 69–95.
  61. Tamże, s. 147.
  62. P. Rojek, Semiotyka Solidarności. Analiza dyskursów PZPR i NSZZ Solidarność w 1981 roku, Nomos, Kraków 2009.
  63. Zob. S. Kowalski, I. Krzemiński, M. Łuczewski, T. Szawiel, Sąd nad „Semiotyką Solidarności”. Warszawskie dyskusje wokół książki Pawła Rojka, „Pressje” 2011, nr 25, s. 236–243, zob. P. Rojek, W obronie „Semiotyki Solidarności”. Odpowiedź moim krytykom, „Pressje” 2011, nr 25, s. 244–250.
  64. K. Wołodźko, Sens i tożsamość Solidarności, „Obywatel” 2010, nr 3, s. 154–157; E. Ciżewska, recenzja książki P. Rojka Semiotyka Solidarności. Analiza dyskursów PZPR i NSZZ Solidarność 1981 roku, „Stan Rzeczy” 2011, nr 1, s. 292–295; M. Kaczmarczyk, Spór o dyskurs Solidarności, „Pressje” 2011, nr 25, s. 231–235; B. Kaliski, Tertium non datur? Czyli o ograniczeniach analizy dyskursu, „Kwartalnik Historyczny” 2011, nr 4, s. 767–772; F. Pigan, Nowa interpretacja Solidarności, „Kultura i Polityka” 2011, nr 9, s. 157–161; J. Motrenko, Dyskurs czasu przełomu, „Kultura i Społeczeństwo” 2012, nr 4, s. 179–182; G. Feindt, Polyphonic Concepts of Solidarity, „Contributions to the History of Concepts” 2015, nr 10/2, s. 111–116.
  65. M. Kaczmarczyk, Wielowymiarowa teoria Solidarności, „Studia Socjologiczne” 2010, nr 3, s. 263–288; M. Łuczewski, Solidarność: socjalizm z boską twarzą, [w:] Polska Solidarności. Kontrowersje, oblicza, interpretacje, red. J. Kloczkowski, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2011, s. 217–244.
  66. Zob. P. Rojek, recenzja książki Uwiodła mnie Solidarność. Między mitem a rzeczywistością, red. M. Kempski, G. Podżorny, „Pressje” 2011, nr 24, s. 258–262; tegoż, recenzja książki I. Krzemińskiego i innych Solidarność – doświadczenie i pamięć, „Pressje” 2011, nr 25, s. 273–276; tegoż, recenzja książki S. Rośka, Władza słowa, „Pressje” 2011, nr 25, s. 277–280.
  67. S. Kowalski, Krytyka solidarnościowego rozumu. Studium z socjologii myślenia potocznego, PEN, Warszawa 1990.
  68. Zob. V. Havel, Siła bezsilnych, tłum. P. Godlewski, [w:] Hrabal, Kundera, Havel... Antologia czeskiego eseju, red. J. Baluch, Universitas, Kraków 2001, s. 67–153.
  69. Zob. dwutomową monografię szkoły: B. Żyłko, Semiotyka kultury. Szkoła tartusko-moskiewska, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2009; tenże, Kultura i znaki. Semiotyka stosowana w szkole tartusko-moskiewskiej, Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk 2011; zob. także: P. Rojek, Jak była zrobiona tartusko-moskiewska szkoła semiotyczna?, „Stan Rzeczy” 2012, nr 2, s. 112–142.
  70. B. Uspienski, Kult św. Mikołaja na Rusi, RW KUL, Lublin 1985.
  71. J. Łotman, Struktura tekstu artystycznego, PIW, Warszawa 1984, s. 50–73.
  72. J. Łotman, B. Uspienski, O semiotycznym mechanizmie kultury, tłum. J. Faryno, [w:] Semiotyka kultury, red. E. Janus i M.R. Mayenowa, PIW, Warszawa 1977, s. 147–170.
  73. J. Łotman, Kultura i eksplozja, tłum. B. Żyłko, PIW, Warszawa 1999.
  74. P. Rojek, Postmodernizm, katolicyzm, Solidarność, „Pressje” 2010, nr 21, s. 6–15.
  75. Zob. W. Czabanowski, B. Skrzypulec, Postmodernistyczna Solidarność, „Pressje” 2010, nr 21, s. 18–25.
  76. K. Mazur, Aideologia Solidarności, „Pressje” 2010, nr 21, s. 26–35; L. Dorn, Solidarność jako ruch ideowy, [w:] tegoż, Niepodległość pracy, Ośrodek Badań Społecznych NSZZ Solidarność Region Mazowsze, Warszawa 1981.
  77. L. Dorn, Solidarność jako ruch ideowy, dz. cyt., s. 75, cyt. za: K. Mazur, Aideologia..., dz. cyt., s. 27.
  78. K. Brzechczyn, O ewolucji solidarnościowej myśli społeczno-politycznej w latach 1980–1981, Wydawnictwo Naukowe Wydziału Nauk Społecznych, Poznań 2013, s. 62–66; R. Minnerath, M. Novak, G. Weigel, Co wy z tą postmodernistyczną Solidarnością?! Rozmawia Karol Wilczyński, „Pressje” 2010, nr 21; B. Wildstein, Nieopisana Solidarność, „Rzeczpospolita” 22 listopada 2010; zob. także W. Czabanowski, B. Skrzypulec, Nieustająca świeżość przywiędłych nowinek. W odpowiedzi Bronisławowi Wildsteinowi, „Rzeczpospolita” 9 grudnia 2010; P. Rojek, Solidarność: ruch republikański, katolicki czy postmodernistyczny?, [w:], Polska Solidarności. Kontrowersje, oblicza, interpretacje, dz. cyt., s. 261–293.
  79. D. Ost, Solidarność a polityka antypolityki, Europejskie Centrum Solidarności, Gdańsk 2014.
  80. K. Mazur, Przekroczyć nowoczesność. Projekt polityczny ruchu społecznego Solidarność, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2017.
  81. Zob. np. Z. Krasnodębski, Demokracja peryferii, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2003; P. Śpiewak, Pamięć po komunizmie, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2005; D. Ost, Klęska Solidarności. Gniew i polityka w postkomunistycznej Europie, tłum. H. Jankowska, Muza, Warszawa 2007.
  82. Czego nas uczy Radio Maryja? Socjologia treści i recepcji rozgłośni, red. I. Krzemiński, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2009, zob. także P. Rojek, recenzja książki Czego nas uczy Radio Maryja?, „Pressje” 2010, nr 21, s. 234–237.
  83. R. Legutko, Triumf człowieka pospolitego, Zysk i S-ka, Poznań 2012.
  84. M. Zabdyr-Jamróz, Dlaczego prawica powinna kochać lewicę?, „Pressje” 2011, nr 25, s. 12–18.
  85. Forma polska, „Pressje” 2013, nr 34.
  86. A. Michnik, Kłopot, [w:] tegoż, Wściekłość i wstyd, Wydawnictwo „Zeszytów Literackich”, Warszawa 2005, s. 23–53.
  87. Zob. zwłaszcza J. Maciejewski, Forma polska, „Pressje” 2013, nr 34, s. 18-28; K. Suskiewicz, Polski hreczkosiej. Konserwatywne oblicze Gombrowicza, „Pressje” 2013, nr 34, s. 29-34; M. Suskiewicz, Gombrowicz, Wyszyński i Laski, „Pressje” 2013, nr 34, s. 89-105.
  88. P. Rojek, Awangardowy konserwatyzm. Idea polska w późnej nowoczesności, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2016.
  89. Zob. J. Woynarowski, Historia sztuki jako projekt ready-made, [w:] Materiał znaleziony w sztuce współczesnej, red. B. Burska, Akademia Sztuk Pięknych w Gdańsku, Gdańsk 2017, s. 113–148.
  90. Zob. P. Rojek, Naród, religia i sztuka współczesna. Od „Labiryntu” Janusza Boguckiego do „Epoki błękitu” Jakuba Woynarowskiego i Jakuba Skoczka, [w:] Przechwałki, pogróżki. Konflikt i jego mechanika w sztukach wizualnych w Polsce, red. Ł. Białkowski, P. Sikora, TRAFO Trafostacja Sztuki, Wydawnictwo Kolegium Sztuk Wizualnych Akademii Sztuki w Szczecinie, Szczecin 2019, s. 96–115.
  91. J. Woynarowski, recenzja książki P. Rojka Awanagradowy konserwatyzm, „Szum” 2017, nr 16, s. 207–210

Powiązane artykuły

Loading...