26.05.2021

Aria

Tylko jeden ruch ręki
palca przez ciemność
I światło lampy
- w grudniową ćmę

Na drucie oswojona róża
(papier, folia i kurz) zatknięta
pomiędzy grzbiety książek

Ona tak niewiarygodna
Ona niewierna
Podnosi głowę Rozpala się
rozchyla wargi w mrok
Wysoko w ciemność znów śpiewa

Malinowa XI 017

 Tekst został zakupiony w ramach programu Tarcza dla Literatów.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Jerzy Grupiński, Aria, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

  1. W tym kontekście ciekawa wydaje się dziecięca fascynacja Bellmera cross-dressingiem. Jako chłopiec lubił nosić kobiece ubrania, za co był surowo karany przez ojca. Skrzypek nie wprowadza tego wątku do dramatu, jednak zdecydowałam się go krótko zasygnalizować, bo ciekawie komplikuje problematyzowany w nim problem reprodukcji przemocy na tle płci. Por. https://www.theartstory.org/artist/bellmer-hans/life-and-legacy/[dostęp: 9.05.2020].
  2. L. Mulvey, Przyjemność wzrokowa a kino narracyjne [w:] Panorama współczesnej myśli filmowej, red. A. Helman, Kraków 1992, s. 39.
  3. Użyty w tytule „okojom” – to słowo podsunął mi profesor Georges Nivat, wykładowca literatury rosyjskiej na uniwersytecie w Genewie, będąc u nas z wizytą w Kondzie. Wszedłszy ze mną na dzwonnicę naszej wiejskiej czasowni, aż jęknął z zachwytu: ależ tu masz okojom! Potem wyjaśnił, że znajomość tego słówka zawdzięcza Sołżenicynowi, który nie rozstawał się z „Tołkowym słowar´om żywogo wielikorusskogo jazyka” Władimira Iwanowicza Dala nawet w łagrze i w nim właśnie znalazł to pradawne słowiańskie słowo: okojom, pochodne od okajmliat’, czyli obrysować, obnieść kreską, obrębić. Dosłownie „okojom” to szkic, obrys, rysunek, ale Georges twierdził, że to również widnokrąg, czyli to, co okiem możesz okajmlit’, obrysować, okrążyć, ogarnąć, wyodrębnić. Oko w ruskim „okojomie” jest podmiotem horyzontu, a horyzont – szkicem oka.
  4. Wieduńska – od słowa „wiedun”, czyli ten, który wie! Zna się na siłach i ziołach, nieznanych innym… Jednym z największych zaonieżskich wiedunów był poeta „srebrnego wieku” Nikołaj Klujew z Zaonieża. Niedawno doszła do mnie smutna wieść, że umarł profesor Konstantin Loginow z Uniwersytetu Pietrozawodskiego, szef katedry antropologii, wybitny specjalista od wiedunów zaonieżskich, autor kilku książek o tym zjawisku. Kostia bywał w Domu nad Oniego i niejedną noc przegadaliśmy o wiedunach i oborotniach, zwanych u nas „wilkołakami”. Poznał mnie także z zaonieżską wiedunią, córką oborotnia spod Kuzorandy, pracującą dla pietrozawodskiego FSB w randze „eksperta” od odnajdywania ludzi. Tuszę, że Konstantin Kuzmicz, wykorzystując swoją wieduńską wiedzę, „obrócił się” i dzisiaj wilkiem biega po zaonieżskich lasach…
  5. Fuori del limbo non v’e eliso – to ostatni wers Dedykacji otwierającej powieść Elsy Morante „Wyspa Artura”, który Barbara Sieroszewska przełożyła jako: „Poza czyśćcem nie ma raju”. Kot Jeleński, wielbiciel powieści Morante, tej ostatniej frazy nie przekładał, cytując ją we włoskim oryginale, i przy okazji podkreślał bliską Gombrowiczowi myśl o niemożności życia poza „limbami” dzieciństwa. Konsultowałem sprawę z polonistą italiańskim Andreą de Carlo, według którego Sieroszewska niepotrzebnie poszła w dantejskie zaświaty, bo limbo – to stan zawieszenia czasu, na przykład okres przechodzenia z dzieciństwa do świata dorosłego albo ze starości do śmierci, samo przejście, bar-do. (Nawiasem mówiąc, podobnie bar-do definiuje Ireneusz Kania w przedmowie do przetłumaczonej przez siebie „Tybetańskiej księgi śmierci”: „Bar-do znaczy to, co jest pomiędzy, dosłownie: między-byt”). Takie podejście do czasu sprawia, że historia opowiedziana przez Morante nie dotyczy konkretnego chłopca Arturo Gerace, lecz Wyspy Dzieciństwa w ogóle. „Kiedy bohater opuści wyspę – zauważa Hanna Serkowska, badaczka twórczości włoskiej pisarki – pozostanie na niej jakieś inne dziecko i cała ta historia będzie mogła powtórzyć się jeszcze raz, i jeszcze raz… Bez końca!”.
  6. Pisać – przykład słowa, które po polsku i rosyjsku znaczy to samo i nie to samo, w zależności od padania akcentu. Jeśli akcentujemy po polsku na przedostatnią sylabę, to po rosyjsku znaczy „sikać”, jeśli na ostatnią, to po rosyjsku znaczy albo „pisać”, albo „malować”. Ikonę się pisze – tłumaczył mi kiedyś ojciec German, monach sołowieckiego monastyru – bo pisząc, wychodzisz z siebie, a pisząc ikonę, kierujesz się ku Bogu. Malować – to można płot.
  7. Zacytowany urywek zdania pochodzi z książki Mario Praza Wspaniałości Rzymu, gdzie rola północnych malarzy w odkrywaniu włoskiego krajobrazu jest omówiona z różnych stron. Według Praza artyści z Północy zauważają nie tylko ruiny, które oko Włocha ignoruje, oglądając je codziennie, ale i niezwykłe światło, jakiego z tamtej strony Alp nie widzieli. Zdaniem znawców odkrywcą południowego światła w malarstwie był Claude Lorrain, ale profesor Praz zauważa, że już wcześniej niemiecki artysta Adam Elsheimer spostrzegł, iż najbardziej niezwykła w Kampanii była „nie tyle scena ziemska, ile żywa i krystaliczna przestrzeń ponad nią”.
  8. W czasie podróży po Polach Flegrejskich dziwiło mnie zabetonowanie przez tuziemców wszystkiego, co tylko można było zabetonować, jakby chcieli przykryć swoją „ognistą ziemię” betonowym sarkofagiem, niczym reaktor atomowy po awarii, by nie gotowała się pod nogami. Dopiero Gabriela, z którą podróżowaliśmy, powiedziała mi, że już starożytni Rzymianie w okolicach Puteoli (dziś Pozzuoli), leżącej w centrum Pól Flegrejskich, odkryli bogate złoża pozzollany, którą wykorzystywali w charakterze spoiwa betonu do budowy słynnych dróg. Dzisiaj to jedne z największych zakładów produkcji cementu na świecie. Nie dziw, że go leją…
  9. Dla porównania: Rodos ma 1 400 kilometrów kwadratowych i mieszka na nim 120 000 ludzi, czyli 93 osoby na jeden kilometr kwadratowy, natomiast Bolszoj Sołowieckij miał 46 kilometrów kwadratowych i niespełna tysiąc autochtonów, co dawało dwudziestu tubylców na sto hektarów!
  10. Lei sta bene? – Czy dobrze pan się czuje?
  11. „Там є зала зі скляною підлогою…” – „Tam jest pokój ze szklaną podłogą tak zmyślnie wzniesiony nad morzem, że gdy gospodarz siedzi „w lotosie” (padmasana), to fala pod dupą pianę mu ubija”.
  12. Czuwak – tutaj znowu zwracam się do Pani Redaktor z prośbą o wyrozumiałość, już raz zakwestionowała Pani słówko „zajebisty”, zarzucając, że oddaje „warszawką”, ale właśnie na przykładzie czuwaka, najlepiej widać, że nie tylko w Warszawie lubią to słówko. Otóż pisząc Lotem gęsi, napomknąłem o moim pietrozawodskim druhu Miszy Dankowie, znawcy poczynań Piotra Wielkiego na Północy. Pisząc o Miszy, użyłem słowa „czuwak”, którym on określał Piotra Aleksiejewicza, a potem zwróciłem się do młodziutkiej krakowskiej rusycystki z pytaniem, jakby „czuwaka” przełożyła na polski. Po dłuższym zastanowieniu dziewczyna odpowiedziała – ku mojemu językowemu zgorszeniu – że najlepiej pasuje „zajebisty gość”.
  13. Czas głęboki (deep time) – termin, którego autorstwo przypisuje się Johnowi McPhee. Robert Macfarlane pisze: „Głęboki czas to oszałamiające przestwory historii Ziemi, które zbiegają się tu i teraz. Głęboki czas liczony jest jednostkami wzbudzającymi pokorę jako kontrast z chwilowością człowieka: epokami i eonami, a nie minutami i latami. Jakież znaczenie mają nasze wyczyny, skoro Homo sapiens i tak zniknie z powierzchni Ziemi w mgnieniu geologicznego oka? Czym jest wymarcie gatunku albo ekosystemu w kontekście kolejnych cykli erozji i odbudowy zachodzących w skali całej planety?”
  14. Zbigniew Herbert, Urwanie głowy [w:] tegoż, Epilog burzy [w:] Zbigniew Herbert. Wiersze zebrane, opracowanie R. Krynicki, Kraków 2008, s. 694.
  15. Z. Herbert, J. Turowicz, Korespondencja, Kraków 2005, s. 7.
  16. Tamże, s. 122.
  17. Tamże, s. 147.
  18. Tamże, s. 189.
  19. P. Majewski, Barbarzyńca w ogrodzie sztuki współczesnej. O pobycie Zbigniewa Herberta w Paryżu w latach 1958–1960 i kilku tego konsekwencjach [w:] Kłusownik i myśliwi. Prywatna historia sztuki Zbigniewa Herberta, Kraków 2020, s. 85.
  20. Z. Herbert, Apollo i Marsjasz [w:] tegoż, Studium przedmiotu [w:] Zbigniew Herbert. Wiersze zebrane, s. 247.
  21. P. Juszkiewicz, „Krytyk musi wykazać, że ma oko”. Herbert i polska krytyka artystyczna czasu odwilży [w:] Kłusownik i myśliwi…, s. 68.
  22. Ł. Kiepuszewski, „Cień jak wskazówka zegara”. Herbert i Potworowski w Sienie [w:] Kłusownik i myśliwi…, s. 134–135.

Powiązane artykuły

26.05.2021

Rembrandt

Adasiowi – wnukowi

Światło – i tylko
po tamtej stronie okna
Nie rozgarnie
pęczniejącego mroku
Nigdy nie dotrze do środka

Ale jest Księga
Ciężka jeszcze i czarna
Przyjdzie czas –
godzina wybije
Zawołana Słowem
jak Imieniem
uniesie się nagle
bijąc kartami powietrze
I człowiek
odprowadzi ją krzykiem

Reszta milczeniem jest
i ciemnością

Tekst został zakupiony w ramach programu Tarcza dla Literatów.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Jerzy Grupiński, Rembrandt, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

  1. W tym kontekście ciekawa wydaje się dziecięca fascynacja Bellmera cross-dressingiem. Jako chłopiec lubił nosić kobiece ubrania, za co był surowo karany przez ojca. Skrzypek nie wprowadza tego wątku do dramatu, jednak zdecydowałam się go krótko zasygnalizować, bo ciekawie komplikuje problematyzowany w nim problem reprodukcji przemocy na tle płci. Por. https://www.theartstory.org/artist/bellmer-hans/life-and-legacy/[dostęp: 9.05.2020].
  2. L. Mulvey, Przyjemność wzrokowa a kino narracyjne [w:] Panorama współczesnej myśli filmowej, red. A. Helman, Kraków 1992, s. 39.
  3. Użyty w tytule „okojom” – to słowo podsunął mi profesor Georges Nivat, wykładowca literatury rosyjskiej na uniwersytecie w Genewie, będąc u nas z wizytą w Kondzie. Wszedłszy ze mną na dzwonnicę naszej wiejskiej czasowni, aż jęknął z zachwytu: ależ tu masz okojom! Potem wyjaśnił, że znajomość tego słówka zawdzięcza Sołżenicynowi, który nie rozstawał się z „Tołkowym słowar´om żywogo wielikorusskogo jazyka” Władimira Iwanowicza Dala nawet w łagrze i w nim właśnie znalazł to pradawne słowiańskie słowo: okojom, pochodne od okajmliat’, czyli obrysować, obnieść kreską, obrębić. Dosłownie „okojom” to szkic, obrys, rysunek, ale Georges twierdził, że to również widnokrąg, czyli to, co okiem możesz okajmlit’, obrysować, okrążyć, ogarnąć, wyodrębnić. Oko w ruskim „okojomie” jest podmiotem horyzontu, a horyzont – szkicem oka.
  4. Wieduńska – od słowa „wiedun”, czyli ten, który wie! Zna się na siłach i ziołach, nieznanych innym… Jednym z największych zaonieżskich wiedunów był poeta „srebrnego wieku” Nikołaj Klujew z Zaonieża. Niedawno doszła do mnie smutna wieść, że umarł profesor Konstantin Loginow z Uniwersytetu Pietrozawodskiego, szef katedry antropologii, wybitny specjalista od wiedunów zaonieżskich, autor kilku książek o tym zjawisku. Kostia bywał w Domu nad Oniego i niejedną noc przegadaliśmy o wiedunach i oborotniach, zwanych u nas „wilkołakami”. Poznał mnie także z zaonieżską wiedunią, córką oborotnia spod Kuzorandy, pracującą dla pietrozawodskiego FSB w randze „eksperta” od odnajdywania ludzi. Tuszę, że Konstantin Kuzmicz, wykorzystując swoją wieduńską wiedzę, „obrócił się” i dzisiaj wilkiem biega po zaonieżskich lasach…
  5. Fuori del limbo non v’e eliso – to ostatni wers Dedykacji otwierającej powieść Elsy Morante „Wyspa Artura”, który Barbara Sieroszewska przełożyła jako: „Poza czyśćcem nie ma raju”. Kot Jeleński, wielbiciel powieści Morante, tej ostatniej frazy nie przekładał, cytując ją we włoskim oryginale, i przy okazji podkreślał bliską Gombrowiczowi myśl o niemożności życia poza „limbami” dzieciństwa. Konsultowałem sprawę z polonistą italiańskim Andreą de Carlo, według którego Sieroszewska niepotrzebnie poszła w dantejskie zaświaty, bo limbo – to stan zawieszenia czasu, na przykład okres przechodzenia z dzieciństwa do świata dorosłego albo ze starości do śmierci, samo przejście, bar-do. (Nawiasem mówiąc, podobnie bar-do definiuje Ireneusz Kania w przedmowie do przetłumaczonej przez siebie „Tybetańskiej księgi śmierci”: „Bar-do znaczy to, co jest pomiędzy, dosłownie: między-byt”). Takie podejście do czasu sprawia, że historia opowiedziana przez Morante nie dotyczy konkretnego chłopca Arturo Gerace, lecz Wyspy Dzieciństwa w ogóle. „Kiedy bohater opuści wyspę – zauważa Hanna Serkowska, badaczka twórczości włoskiej pisarki – pozostanie na niej jakieś inne dziecko i cała ta historia będzie mogła powtórzyć się jeszcze raz, i jeszcze raz… Bez końca!”.
  6. Pisać – przykład słowa, które po polsku i rosyjsku znaczy to samo i nie to samo, w zależności od padania akcentu. Jeśli akcentujemy po polsku na przedostatnią sylabę, to po rosyjsku znaczy „sikać”, jeśli na ostatnią, to po rosyjsku znaczy albo „pisać”, albo „malować”. Ikonę się pisze – tłumaczył mi kiedyś ojciec German, monach sołowieckiego monastyru – bo pisząc, wychodzisz z siebie, a pisząc ikonę, kierujesz się ku Bogu. Malować – to można płot.
  7. Zacytowany urywek zdania pochodzi z książki Mario Praza Wspaniałości Rzymu, gdzie rola północnych malarzy w odkrywaniu włoskiego krajobrazu jest omówiona z różnych stron. Według Praza artyści z Północy zauważają nie tylko ruiny, które oko Włocha ignoruje, oglądając je codziennie, ale i niezwykłe światło, jakiego z tamtej strony Alp nie widzieli. Zdaniem znawców odkrywcą południowego światła w malarstwie był Claude Lorrain, ale profesor Praz zauważa, że już wcześniej niemiecki artysta Adam Elsheimer spostrzegł, iż najbardziej niezwykła w Kampanii była „nie tyle scena ziemska, ile żywa i krystaliczna przestrzeń ponad nią”.
  8. W czasie podróży po Polach Flegrejskich dziwiło mnie zabetonowanie przez tuziemców wszystkiego, co tylko można było zabetonować, jakby chcieli przykryć swoją „ognistą ziemię” betonowym sarkofagiem, niczym reaktor atomowy po awarii, by nie gotowała się pod nogami. Dopiero Gabriela, z którą podróżowaliśmy, powiedziała mi, że już starożytni Rzymianie w okolicach Puteoli (dziś Pozzuoli), leżącej w centrum Pól Flegrejskich, odkryli bogate złoża pozzollany, którą wykorzystywali w charakterze spoiwa betonu do budowy słynnych dróg. Dzisiaj to jedne z największych zakładów produkcji cementu na świecie. Nie dziw, że go leją…
  9. Dla porównania: Rodos ma 1 400 kilometrów kwadratowych i mieszka na nim 120 000 ludzi, czyli 93 osoby na jeden kilometr kwadratowy, natomiast Bolszoj Sołowieckij miał 46 kilometrów kwadratowych i niespełna tysiąc autochtonów, co dawało dwudziestu tubylców na sto hektarów!
  10. Lei sta bene? – Czy dobrze pan się czuje?
  11. „Там є зала зі скляною підлогою…” – „Tam jest pokój ze szklaną podłogą tak zmyślnie wzniesiony nad morzem, że gdy gospodarz siedzi „w lotosie” (padmasana), to fala pod dupą pianę mu ubija”.
  12. Czuwak – tutaj znowu zwracam się do Pani Redaktor z prośbą o wyrozumiałość, już raz zakwestionowała Pani słówko „zajebisty”, zarzucając, że oddaje „warszawką”, ale właśnie na przykładzie czuwaka, najlepiej widać, że nie tylko w Warszawie lubią to słówko. Otóż pisząc Lotem gęsi, napomknąłem o moim pietrozawodskim druhu Miszy Dankowie, znawcy poczynań Piotra Wielkiego na Północy. Pisząc o Miszy, użyłem słowa „czuwak”, którym on określał Piotra Aleksiejewicza, a potem zwróciłem się do młodziutkiej krakowskiej rusycystki z pytaniem, jakby „czuwaka” przełożyła na polski. Po dłuższym zastanowieniu dziewczyna odpowiedziała – ku mojemu językowemu zgorszeniu – że najlepiej pasuje „zajebisty gość”.
  13. Czas głęboki (deep time) – termin, którego autorstwo przypisuje się Johnowi McPhee. Robert Macfarlane pisze: „Głęboki czas to oszałamiające przestwory historii Ziemi, które zbiegają się tu i teraz. Głęboki czas liczony jest jednostkami wzbudzającymi pokorę jako kontrast z chwilowością człowieka: epokami i eonami, a nie minutami i latami. Jakież znaczenie mają nasze wyczyny, skoro Homo sapiens i tak zniknie z powierzchni Ziemi w mgnieniu geologicznego oka? Czym jest wymarcie gatunku albo ekosystemu w kontekście kolejnych cykli erozji i odbudowy zachodzących w skali całej planety?”
  14. Zbigniew Herbert, Urwanie głowy [w:] tegoż, Epilog burzy [w:] Zbigniew Herbert. Wiersze zebrane, opracowanie R. Krynicki, Kraków 2008, s. 694.
  15. Z. Herbert, J. Turowicz, Korespondencja, Kraków 2005, s. 7.
  16. Tamże, s. 122.
  17. Tamże, s. 147.
  18. Tamże, s. 189.
  19. P. Majewski, Barbarzyńca w ogrodzie sztuki współczesnej. O pobycie Zbigniewa Herberta w Paryżu w latach 1958–1960 i kilku tego konsekwencjach [w:] Kłusownik i myśliwi. Prywatna historia sztuki Zbigniewa Herberta, Kraków 2020, s. 85.
  20. Z. Herbert, Apollo i Marsjasz [w:] tegoż, Studium przedmiotu [w:] Zbigniew Herbert. Wiersze zebrane, s. 247.
  21. P. Juszkiewicz, „Krytyk musi wykazać, że ma oko”. Herbert i polska krytyka artystyczna czasu odwilży [w:] Kłusownik i myśliwi…, s. 68.
  22. Ł. Kiepuszewski, „Cień jak wskazówka zegara”. Herbert i Potworowski w Sienie [w:] Kłusownik i myśliwi…, s. 134–135.

Powiązane artykuły

27.05.2021

Nowy Napis Co Tydzień #102 / Kamień Dawida

W galerii Uffizi, mężczyzna uszkodził
młotkiem posąg Dawida

Właśnie jest ten czas
że trzeba znów uderzyć
Choćby na centymetr
odrąbać kawałek palca
By trysnął światłem
zadrą w oczy milionów
ostry kamienny odprysk

Na drugi cios
na więcej nie pozwolą
bo ręce strażników
i rozhisteryzowanych turystek
oplotą
I w ten sposób wszyscy
na pewno będziemy wiedzieć
– oni i ja z młotkiem w dłoni –
że jest ten marmur
że źródło żyje
abyśmy znów mogli umyć
usta i oczy

Tekst został zakupiony w ramach programu Tarcza dla Literatów.  

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Jerzy Grupiński, Kamień Dawida, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 102

Przypisy

  1. W tym kontekście ciekawa wydaje się dziecięca fascynacja Bellmera cross-dressingiem. Jako chłopiec lubił nosić kobiece ubrania, za co był surowo karany przez ojca. Skrzypek nie wprowadza tego wątku do dramatu, jednak zdecydowałam się go krótko zasygnalizować, bo ciekawie komplikuje problematyzowany w nim problem reprodukcji przemocy na tle płci. Por. https://www.theartstory.org/artist/bellmer-hans/life-and-legacy/[dostęp: 9.05.2020].
  2. L. Mulvey, Przyjemność wzrokowa a kino narracyjne [w:] Panorama współczesnej myśli filmowej, red. A. Helman, Kraków 1992, s. 39.
  3. Użyty w tytule „okojom” – to słowo podsunął mi profesor Georges Nivat, wykładowca literatury rosyjskiej na uniwersytecie w Genewie, będąc u nas z wizytą w Kondzie. Wszedłszy ze mną na dzwonnicę naszej wiejskiej czasowni, aż jęknął z zachwytu: ależ tu masz okojom! Potem wyjaśnił, że znajomość tego słówka zawdzięcza Sołżenicynowi, który nie rozstawał się z „Tołkowym słowar´om żywogo wielikorusskogo jazyka” Władimira Iwanowicza Dala nawet w łagrze i w nim właśnie znalazł to pradawne słowiańskie słowo: okojom, pochodne od okajmliat’, czyli obrysować, obnieść kreską, obrębić. Dosłownie „okojom” to szkic, obrys, rysunek, ale Georges twierdził, że to również widnokrąg, czyli to, co okiem możesz okajmlit’, obrysować, okrążyć, ogarnąć, wyodrębnić. Oko w ruskim „okojomie” jest podmiotem horyzontu, a horyzont – szkicem oka.
  4. Wieduńska – od słowa „wiedun”, czyli ten, który wie! Zna się na siłach i ziołach, nieznanych innym… Jednym z największych zaonieżskich wiedunów był poeta „srebrnego wieku” Nikołaj Klujew z Zaonieża. Niedawno doszła do mnie smutna wieść, że umarł profesor Konstantin Loginow z Uniwersytetu Pietrozawodskiego, szef katedry antropologii, wybitny specjalista od wiedunów zaonieżskich, autor kilku książek o tym zjawisku. Kostia bywał w Domu nad Oniego i niejedną noc przegadaliśmy o wiedunach i oborotniach, zwanych u nas „wilkołakami”. Poznał mnie także z zaonieżską wiedunią, córką oborotnia spod Kuzorandy, pracującą dla pietrozawodskiego FSB w randze „eksperta” od odnajdywania ludzi. Tuszę, że Konstantin Kuzmicz, wykorzystując swoją wieduńską wiedzę, „obrócił się” i dzisiaj wilkiem biega po zaonieżskich lasach…
  5. Fuori del limbo non v’e eliso – to ostatni wers Dedykacji otwierającej powieść Elsy Morante „Wyspa Artura”, który Barbara Sieroszewska przełożyła jako: „Poza czyśćcem nie ma raju”. Kot Jeleński, wielbiciel powieści Morante, tej ostatniej frazy nie przekładał, cytując ją we włoskim oryginale, i przy okazji podkreślał bliską Gombrowiczowi myśl o niemożności życia poza „limbami” dzieciństwa. Konsultowałem sprawę z polonistą italiańskim Andreą de Carlo, według którego Sieroszewska niepotrzebnie poszła w dantejskie zaświaty, bo limbo – to stan zawieszenia czasu, na przykład okres przechodzenia z dzieciństwa do świata dorosłego albo ze starości do śmierci, samo przejście, bar-do. (Nawiasem mówiąc, podobnie bar-do definiuje Ireneusz Kania w przedmowie do przetłumaczonej przez siebie „Tybetańskiej księgi śmierci”: „Bar-do znaczy to, co jest pomiędzy, dosłownie: między-byt”). Takie podejście do czasu sprawia, że historia opowiedziana przez Morante nie dotyczy konkretnego chłopca Arturo Gerace, lecz Wyspy Dzieciństwa w ogóle. „Kiedy bohater opuści wyspę – zauważa Hanna Serkowska, badaczka twórczości włoskiej pisarki – pozostanie na niej jakieś inne dziecko i cała ta historia będzie mogła powtórzyć się jeszcze raz, i jeszcze raz… Bez końca!”.
  6. Pisać – przykład słowa, które po polsku i rosyjsku znaczy to samo i nie to samo, w zależności od padania akcentu. Jeśli akcentujemy po polsku na przedostatnią sylabę, to po rosyjsku znaczy „sikać”, jeśli na ostatnią, to po rosyjsku znaczy albo „pisać”, albo „malować”. Ikonę się pisze – tłumaczył mi kiedyś ojciec German, monach sołowieckiego monastyru – bo pisząc, wychodzisz z siebie, a pisząc ikonę, kierujesz się ku Bogu. Malować – to można płot.
  7. Zacytowany urywek zdania pochodzi z książki Mario Praza Wspaniałości Rzymu, gdzie rola północnych malarzy w odkrywaniu włoskiego krajobrazu jest omówiona z różnych stron. Według Praza artyści z Północy zauważają nie tylko ruiny, które oko Włocha ignoruje, oglądając je codziennie, ale i niezwykłe światło, jakiego z tamtej strony Alp nie widzieli. Zdaniem znawców odkrywcą południowego światła w malarstwie był Claude Lorrain, ale profesor Praz zauważa, że już wcześniej niemiecki artysta Adam Elsheimer spostrzegł, iż najbardziej niezwykła w Kampanii była „nie tyle scena ziemska, ile żywa i krystaliczna przestrzeń ponad nią”.
  8. W czasie podróży po Polach Flegrejskich dziwiło mnie zabetonowanie przez tuziemców wszystkiego, co tylko można było zabetonować, jakby chcieli przykryć swoją „ognistą ziemię” betonowym sarkofagiem, niczym reaktor atomowy po awarii, by nie gotowała się pod nogami. Dopiero Gabriela, z którą podróżowaliśmy, powiedziała mi, że już starożytni Rzymianie w okolicach Puteoli (dziś Pozzuoli), leżącej w centrum Pól Flegrejskich, odkryli bogate złoża pozzollany, którą wykorzystywali w charakterze spoiwa betonu do budowy słynnych dróg. Dzisiaj to jedne z największych zakładów produkcji cementu na świecie. Nie dziw, że go leją…
  9. Dla porównania: Rodos ma 1 400 kilometrów kwadratowych i mieszka na nim 120 000 ludzi, czyli 93 osoby na jeden kilometr kwadratowy, natomiast Bolszoj Sołowieckij miał 46 kilometrów kwadratowych i niespełna tysiąc autochtonów, co dawało dwudziestu tubylców na sto hektarów!
  10. Lei sta bene? – Czy dobrze pan się czuje?
  11. „Там є зала зі скляною підлогою…” – „Tam jest pokój ze szklaną podłogą tak zmyślnie wzniesiony nad morzem, że gdy gospodarz siedzi „w lotosie” (padmasana), to fala pod dupą pianę mu ubija”.
  12. Czuwak – tutaj znowu zwracam się do Pani Redaktor z prośbą o wyrozumiałość, już raz zakwestionowała Pani słówko „zajebisty”, zarzucając, że oddaje „warszawką”, ale właśnie na przykładzie czuwaka, najlepiej widać, że nie tylko w Warszawie lubią to słówko. Otóż pisząc Lotem gęsi, napomknąłem o moim pietrozawodskim druhu Miszy Dankowie, znawcy poczynań Piotra Wielkiego na Północy. Pisząc o Miszy, użyłem słowa „czuwak”, którym on określał Piotra Aleksiejewicza, a potem zwróciłem się do młodziutkiej krakowskiej rusycystki z pytaniem, jakby „czuwaka” przełożyła na polski. Po dłuższym zastanowieniu dziewczyna odpowiedziała – ku mojemu językowemu zgorszeniu – że najlepiej pasuje „zajebisty gość”.
  13. Czas głęboki (deep time) – termin, którego autorstwo przypisuje się Johnowi McPhee. Robert Macfarlane pisze: „Głęboki czas to oszałamiające przestwory historii Ziemi, które zbiegają się tu i teraz. Głęboki czas liczony jest jednostkami wzbudzającymi pokorę jako kontrast z chwilowością człowieka: epokami i eonami, a nie minutami i latami. Jakież znaczenie mają nasze wyczyny, skoro Homo sapiens i tak zniknie z powierzchni Ziemi w mgnieniu geologicznego oka? Czym jest wymarcie gatunku albo ekosystemu w kontekście kolejnych cykli erozji i odbudowy zachodzących w skali całej planety?”
  14. Zbigniew Herbert, Urwanie głowy [w:] tegoż, Epilog burzy [w:] Zbigniew Herbert. Wiersze zebrane, opracowanie R. Krynicki, Kraków 2008, s. 694.
  15. Z. Herbert, J. Turowicz, Korespondencja, Kraków 2005, s. 7.
  16. Tamże, s. 122.
  17. Tamże, s. 147.
  18. Tamże, s. 189.
  19. P. Majewski, Barbarzyńca w ogrodzie sztuki współczesnej. O pobycie Zbigniewa Herberta w Paryżu w latach 1958–1960 i kilku tego konsekwencjach [w:] Kłusownik i myśliwi. Prywatna historia sztuki Zbigniewa Herberta, Kraków 2020, s. 85.
  20. Z. Herbert, Apollo i Marsjasz [w:] tegoż, Studium przedmiotu [w:] Zbigniew Herbert. Wiersze zebrane, s. 247.
  21. P. Juszkiewicz, „Krytyk musi wykazać, że ma oko”. Herbert i polska krytyka artystyczna czasu odwilży [w:] Kłusownik i myśliwi…, s. 68.
  22. Ł. Kiepuszewski, „Cień jak wskazówka zegara”. Herbert i Potworowski w Sienie [w:] Kłusownik i myśliwi…, s. 134–135.

Powiązane artykuły

20.05.2021

Nowy Napis Co Tydzień #101 / #100: Przegląd cykli

Na naszym portalu możecie Państwo zapoznać się z wieloma cyklami tekstów lub filmów. Przypominamy wybrane z nich.

1. Ars Poetica

W cyklu Ars poetica oddajemy głos poetom, prozaikom i dramatopisarzom, aby mieli okazję opowiedzieć o swojej twórczości i zdradzić tajniki warsztatu. Możecie tu Państwo odnaleźć zarówno nagrania, na których artyści opowiadają o swojej pracy twórczej, jak i dyskusje z ich udziałem.

2. Polecajki

W cyklu polecajek publikujemy nagrania, na których ludzie ze świata nauki i sztuki polecają wybrane książki.

3. Recytacje autorskie

W cyklu recytacji autorskich odnajdziecie Państwo nagrania, na których poeci odczytują swoje wiersze.

4. Sztuka

W cyklu sztuka znalazły się między innymi szkice oraz recenzje poświęcone sztukom plastycznym i nie tylko.

5. Teatr

W cyklu teatr publikujemy zarówno dramaty, nagrania spektakli i czytań performatywnych, jak i recenzje oraz szkice poświęcone tematyce teatralnej. Znajdziecie tutaj Państwo również wywiady z artystami.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Redakcja NNCT, #100: Przegląd cykli, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 101

Przypisy

  1. W tym kontekście ciekawa wydaje się dziecięca fascynacja Bellmera cross-dressingiem. Jako chłopiec lubił nosić kobiece ubrania, za co był surowo karany przez ojca. Skrzypek nie wprowadza tego wątku do dramatu, jednak zdecydowałam się go krótko zasygnalizować, bo ciekawie komplikuje problematyzowany w nim problem reprodukcji przemocy na tle płci. Por. https://www.theartstory.org/artist/bellmer-hans/life-and-legacy/[dostęp: 9.05.2020].
  2. L. Mulvey, Przyjemność wzrokowa a kino narracyjne [w:] Panorama współczesnej myśli filmowej, red. A. Helman, Kraków 1992, s. 39.
  3. Użyty w tytule „okojom” – to słowo podsunął mi profesor Georges Nivat, wykładowca literatury rosyjskiej na uniwersytecie w Genewie, będąc u nas z wizytą w Kondzie. Wszedłszy ze mną na dzwonnicę naszej wiejskiej czasowni, aż jęknął z zachwytu: ależ tu masz okojom! Potem wyjaśnił, że znajomość tego słówka zawdzięcza Sołżenicynowi, który nie rozstawał się z „Tołkowym słowar´om żywogo wielikorusskogo jazyka” Władimira Iwanowicza Dala nawet w łagrze i w nim właśnie znalazł to pradawne słowiańskie słowo: okojom, pochodne od okajmliat’, czyli obrysować, obnieść kreską, obrębić. Dosłownie „okojom” to szkic, obrys, rysunek, ale Georges twierdził, że to również widnokrąg, czyli to, co okiem możesz okajmlit’, obrysować, okrążyć, ogarnąć, wyodrębnić. Oko w ruskim „okojomie” jest podmiotem horyzontu, a horyzont – szkicem oka.
  4. Wieduńska – od słowa „wiedun”, czyli ten, który wie! Zna się na siłach i ziołach, nieznanych innym… Jednym z największych zaonieżskich wiedunów był poeta „srebrnego wieku” Nikołaj Klujew z Zaonieża. Niedawno doszła do mnie smutna wieść, że umarł profesor Konstantin Loginow z Uniwersytetu Pietrozawodskiego, szef katedry antropologii, wybitny specjalista od wiedunów zaonieżskich, autor kilku książek o tym zjawisku. Kostia bywał w Domu nad Oniego i niejedną noc przegadaliśmy o wiedunach i oborotniach, zwanych u nas „wilkołakami”. Poznał mnie także z zaonieżską wiedunią, córką oborotnia spod Kuzorandy, pracującą dla pietrozawodskiego FSB w randze „eksperta” od odnajdywania ludzi. Tuszę, że Konstantin Kuzmicz, wykorzystując swoją wieduńską wiedzę, „obrócił się” i dzisiaj wilkiem biega po zaonieżskich lasach…
  5. Fuori del limbo non v’e eliso – to ostatni wers Dedykacji otwierającej powieść Elsy Morante „Wyspa Artura”, który Barbara Sieroszewska przełożyła jako: „Poza czyśćcem nie ma raju”. Kot Jeleński, wielbiciel powieści Morante, tej ostatniej frazy nie przekładał, cytując ją we włoskim oryginale, i przy okazji podkreślał bliską Gombrowiczowi myśl o niemożności życia poza „limbami” dzieciństwa. Konsultowałem sprawę z polonistą italiańskim Andreą de Carlo, według którego Sieroszewska niepotrzebnie poszła w dantejskie zaświaty, bo limbo – to stan zawieszenia czasu, na przykład okres przechodzenia z dzieciństwa do świata dorosłego albo ze starości do śmierci, samo przejście, bar-do. (Nawiasem mówiąc, podobnie bar-do definiuje Ireneusz Kania w przedmowie do przetłumaczonej przez siebie „Tybetańskiej księgi śmierci”: „Bar-do znaczy to, co jest pomiędzy, dosłownie: między-byt”). Takie podejście do czasu sprawia, że historia opowiedziana przez Morante nie dotyczy konkretnego chłopca Arturo Gerace, lecz Wyspy Dzieciństwa w ogóle. „Kiedy bohater opuści wyspę – zauważa Hanna Serkowska, badaczka twórczości włoskiej pisarki – pozostanie na niej jakieś inne dziecko i cała ta historia będzie mogła powtórzyć się jeszcze raz, i jeszcze raz… Bez końca!”.
  6. Pisać – przykład słowa, które po polsku i rosyjsku znaczy to samo i nie to samo, w zależności od padania akcentu. Jeśli akcentujemy po polsku na przedostatnią sylabę, to po rosyjsku znaczy „sikać”, jeśli na ostatnią, to po rosyjsku znaczy albo „pisać”, albo „malować”. Ikonę się pisze – tłumaczył mi kiedyś ojciec German, monach sołowieckiego monastyru – bo pisząc, wychodzisz z siebie, a pisząc ikonę, kierujesz się ku Bogu. Malować – to można płot.
  7. Zacytowany urywek zdania pochodzi z książki Mario Praza Wspaniałości Rzymu, gdzie rola północnych malarzy w odkrywaniu włoskiego krajobrazu jest omówiona z różnych stron. Według Praza artyści z Północy zauważają nie tylko ruiny, które oko Włocha ignoruje, oglądając je codziennie, ale i niezwykłe światło, jakiego z tamtej strony Alp nie widzieli. Zdaniem znawców odkrywcą południowego światła w malarstwie był Claude Lorrain, ale profesor Praz zauważa, że już wcześniej niemiecki artysta Adam Elsheimer spostrzegł, iż najbardziej niezwykła w Kampanii była „nie tyle scena ziemska, ile żywa i krystaliczna przestrzeń ponad nią”.
  8. W czasie podróży po Polach Flegrejskich dziwiło mnie zabetonowanie przez tuziemców wszystkiego, co tylko można było zabetonować, jakby chcieli przykryć swoją „ognistą ziemię” betonowym sarkofagiem, niczym reaktor atomowy po awarii, by nie gotowała się pod nogami. Dopiero Gabriela, z którą podróżowaliśmy, powiedziała mi, że już starożytni Rzymianie w okolicach Puteoli (dziś Pozzuoli), leżącej w centrum Pól Flegrejskich, odkryli bogate złoża pozzollany, którą wykorzystywali w charakterze spoiwa betonu do budowy słynnych dróg. Dzisiaj to jedne z największych zakładów produkcji cementu na świecie. Nie dziw, że go leją…
  9. Dla porównania: Rodos ma 1 400 kilometrów kwadratowych i mieszka na nim 120 000 ludzi, czyli 93 osoby na jeden kilometr kwadratowy, natomiast Bolszoj Sołowieckij miał 46 kilometrów kwadratowych i niespełna tysiąc autochtonów, co dawało dwudziestu tubylców na sto hektarów!
  10. Lei sta bene? – Czy dobrze pan się czuje?
  11. „Там є зала зі скляною підлогою…” – „Tam jest pokój ze szklaną podłogą tak zmyślnie wzniesiony nad morzem, że gdy gospodarz siedzi „w lotosie” (padmasana), to fala pod dupą pianę mu ubija”.
  12. Czuwak – tutaj znowu zwracam się do Pani Redaktor z prośbą o wyrozumiałość, już raz zakwestionowała Pani słówko „zajebisty”, zarzucając, że oddaje „warszawką”, ale właśnie na przykładzie czuwaka, najlepiej widać, że nie tylko w Warszawie lubią to słówko. Otóż pisząc Lotem gęsi, napomknąłem o moim pietrozawodskim druhu Miszy Dankowie, znawcy poczynań Piotra Wielkiego na Północy. Pisząc o Miszy, użyłem słowa „czuwak”, którym on określał Piotra Aleksiejewicza, a potem zwróciłem się do młodziutkiej krakowskiej rusycystki z pytaniem, jakby „czuwaka” przełożyła na polski. Po dłuższym zastanowieniu dziewczyna odpowiedziała – ku mojemu językowemu zgorszeniu – że najlepiej pasuje „zajebisty gość”.
  13. Czas głęboki (deep time) – termin, którego autorstwo przypisuje się Johnowi McPhee. Robert Macfarlane pisze: „Głęboki czas to oszałamiające przestwory historii Ziemi, które zbiegają się tu i teraz. Głęboki czas liczony jest jednostkami wzbudzającymi pokorę jako kontrast z chwilowością człowieka: epokami i eonami, a nie minutami i latami. Jakież znaczenie mają nasze wyczyny, skoro Homo sapiens i tak zniknie z powierzchni Ziemi w mgnieniu geologicznego oka? Czym jest wymarcie gatunku albo ekosystemu w kontekście kolejnych cykli erozji i odbudowy zachodzących w skali całej planety?”
  14. Zbigniew Herbert, Urwanie głowy [w:] tegoż, Epilog burzy [w:] Zbigniew Herbert. Wiersze zebrane, opracowanie R. Krynicki, Kraków 2008, s. 694.
  15. Z. Herbert, J. Turowicz, Korespondencja, Kraków 2005, s. 7.
  16. Tamże, s. 122.
  17. Tamże, s. 147.
  18. Tamże, s. 189.
  19. P. Majewski, Barbarzyńca w ogrodzie sztuki współczesnej. O pobycie Zbigniewa Herberta w Paryżu w latach 1958–1960 i kilku tego konsekwencjach [w:] Kłusownik i myśliwi. Prywatna historia sztuki Zbigniewa Herberta, Kraków 2020, s. 85.
  20. Z. Herbert, Apollo i Marsjasz [w:] tegoż, Studium przedmiotu [w:] Zbigniew Herbert. Wiersze zebrane, s. 247.
  21. P. Juszkiewicz, „Krytyk musi wykazać, że ma oko”. Herbert i polska krytyka artystyczna czasu odwilży [w:] Kłusownik i myśliwi…, s. 68.
  22. Ł. Kiepuszewski, „Cień jak wskazówka zegara”. Herbert i Potworowski w Sienie [w:] Kłusownik i myśliwi…, s. 134–135.

Powiązane artykuły

20.05.2021

Nowy Napis Co Tydzień #101 / #100: Galeria Sztuki NNCT

W tym tygodniu chcielibyśmy polecić Państwa uwadze nasz cykl Galeria, w którym publikujemy reprodukcje obrazów, szkiców, fotografii, plakatów, kolaży oraz innych dzieł, które gościły na ścianach galerii sztuki. 

1. Zdzisław Beksiński

Przygodę z tym działem proponujemy zacząć od obrazów Zdzisława Beksińskiego – jednego z najwybitniejszych współczesnych polskich artystów. Biografię tej niezwykłej persony przybliża naszym czytelników Wiesław Banach w swoim cyklu felietonów.

2. Jacek Sroka

Pozostając w obszarze malarstwa polecamy Państwa uwadze obrazy Jacka Sroki, który przedstawił swoją wizję sztuki w szkicu Stoję po stronie wyobraźni. Twórczość artysty skomentowała dla nas Marta Smolińska w tekście Jacka Sroki obrazowe refleksje o budowie świata.

3. Polska szkoła plakatu

W dalszej kolejności zachęcamy Państwa do zapoznania się z imponującą kolekcją plakatów teatralnych Krzysztofa Dydo. Ewolucję swoich zbiorów przedstawił w artykule Krótka historia mojej kolekcji

4. Elżbieta Wittlin-Lipton

Poruszając się dalej w obszarze teatru, rekomendujemy Państwu prace plastyczne Elżbiety Wittlin-Lipton, które publikowaliśmy w związku z wystawą artystki w Centrum Kultury Żydowskiej Judaica w Krakowie w 2019 roku. Zachęcamy do obejrzenia relacji z wernisażu wystawy Mój teatr oraz zapoznania się ze szkicem o twórczości artystki pióra Joanny Budzik.

5. Solidarność

Na koniec zapraszamy Państwa do obejrzenia galerii poświęconej Solidarności, w której znaleźć można nie tylko fotografie z czasów strajków, lecz także prace artystów-plastyków z tego okresu. Nie sposób polecić tutaj jeden artykuł, więc zainteresowanych tematem odsyłamy do cyklu poświęconego w całości Solidarności.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Redakcja NNCT, #100: Galeria Sztuki NNCT, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 101

Przypisy

  1. W tym kontekście ciekawa wydaje się dziecięca fascynacja Bellmera cross-dressingiem. Jako chłopiec lubił nosić kobiece ubrania, za co był surowo karany przez ojca. Skrzypek nie wprowadza tego wątku do dramatu, jednak zdecydowałam się go krótko zasygnalizować, bo ciekawie komplikuje problematyzowany w nim problem reprodukcji przemocy na tle płci. Por. https://www.theartstory.org/artist/bellmer-hans/life-and-legacy/[dostęp: 9.05.2020].
  2. L. Mulvey, Przyjemność wzrokowa a kino narracyjne [w:] Panorama współczesnej myśli filmowej, red. A. Helman, Kraków 1992, s. 39.
  3. Użyty w tytule „okojom” – to słowo podsunął mi profesor Georges Nivat, wykładowca literatury rosyjskiej na uniwersytecie w Genewie, będąc u nas z wizytą w Kondzie. Wszedłszy ze mną na dzwonnicę naszej wiejskiej czasowni, aż jęknął z zachwytu: ależ tu masz okojom! Potem wyjaśnił, że znajomość tego słówka zawdzięcza Sołżenicynowi, który nie rozstawał się z „Tołkowym słowar´om żywogo wielikorusskogo jazyka” Władimira Iwanowicza Dala nawet w łagrze i w nim właśnie znalazł to pradawne słowiańskie słowo: okojom, pochodne od okajmliat’, czyli obrysować, obnieść kreską, obrębić. Dosłownie „okojom” to szkic, obrys, rysunek, ale Georges twierdził, że to również widnokrąg, czyli to, co okiem możesz okajmlit’, obrysować, okrążyć, ogarnąć, wyodrębnić. Oko w ruskim „okojomie” jest podmiotem horyzontu, a horyzont – szkicem oka.
  4. Wieduńska – od słowa „wiedun”, czyli ten, który wie! Zna się na siłach i ziołach, nieznanych innym… Jednym z największych zaonieżskich wiedunów był poeta „srebrnego wieku” Nikołaj Klujew z Zaonieża. Niedawno doszła do mnie smutna wieść, że umarł profesor Konstantin Loginow z Uniwersytetu Pietrozawodskiego, szef katedry antropologii, wybitny specjalista od wiedunów zaonieżskich, autor kilku książek o tym zjawisku. Kostia bywał w Domu nad Oniego i niejedną noc przegadaliśmy o wiedunach i oborotniach, zwanych u nas „wilkołakami”. Poznał mnie także z zaonieżską wiedunią, córką oborotnia spod Kuzorandy, pracującą dla pietrozawodskiego FSB w randze „eksperta” od odnajdywania ludzi. Tuszę, że Konstantin Kuzmicz, wykorzystując swoją wieduńską wiedzę, „obrócił się” i dzisiaj wilkiem biega po zaonieżskich lasach…
  5. Fuori del limbo non v’e eliso – to ostatni wers Dedykacji otwierającej powieść Elsy Morante „Wyspa Artura”, który Barbara Sieroszewska przełożyła jako: „Poza czyśćcem nie ma raju”. Kot Jeleński, wielbiciel powieści Morante, tej ostatniej frazy nie przekładał, cytując ją we włoskim oryginale, i przy okazji podkreślał bliską Gombrowiczowi myśl o niemożności życia poza „limbami” dzieciństwa. Konsultowałem sprawę z polonistą italiańskim Andreą de Carlo, według którego Sieroszewska niepotrzebnie poszła w dantejskie zaświaty, bo limbo – to stan zawieszenia czasu, na przykład okres przechodzenia z dzieciństwa do świata dorosłego albo ze starości do śmierci, samo przejście, bar-do. (Nawiasem mówiąc, podobnie bar-do definiuje Ireneusz Kania w przedmowie do przetłumaczonej przez siebie „Tybetańskiej księgi śmierci”: „Bar-do znaczy to, co jest pomiędzy, dosłownie: między-byt”). Takie podejście do czasu sprawia, że historia opowiedziana przez Morante nie dotyczy konkretnego chłopca Arturo Gerace, lecz Wyspy Dzieciństwa w ogóle. „Kiedy bohater opuści wyspę – zauważa Hanna Serkowska, badaczka twórczości włoskiej pisarki – pozostanie na niej jakieś inne dziecko i cała ta historia będzie mogła powtórzyć się jeszcze raz, i jeszcze raz… Bez końca!”.
  6. Pisać – przykład słowa, które po polsku i rosyjsku znaczy to samo i nie to samo, w zależności od padania akcentu. Jeśli akcentujemy po polsku na przedostatnią sylabę, to po rosyjsku znaczy „sikać”, jeśli na ostatnią, to po rosyjsku znaczy albo „pisać”, albo „malować”. Ikonę się pisze – tłumaczył mi kiedyś ojciec German, monach sołowieckiego monastyru – bo pisząc, wychodzisz z siebie, a pisząc ikonę, kierujesz się ku Bogu. Malować – to można płot.
  7. Zacytowany urywek zdania pochodzi z książki Mario Praza Wspaniałości Rzymu, gdzie rola północnych malarzy w odkrywaniu włoskiego krajobrazu jest omówiona z różnych stron. Według Praza artyści z Północy zauważają nie tylko ruiny, które oko Włocha ignoruje, oglądając je codziennie, ale i niezwykłe światło, jakiego z tamtej strony Alp nie widzieli. Zdaniem znawców odkrywcą południowego światła w malarstwie był Claude Lorrain, ale profesor Praz zauważa, że już wcześniej niemiecki artysta Adam Elsheimer spostrzegł, iż najbardziej niezwykła w Kampanii była „nie tyle scena ziemska, ile żywa i krystaliczna przestrzeń ponad nią”.
  8. W czasie podróży po Polach Flegrejskich dziwiło mnie zabetonowanie przez tuziemców wszystkiego, co tylko można było zabetonować, jakby chcieli przykryć swoją „ognistą ziemię” betonowym sarkofagiem, niczym reaktor atomowy po awarii, by nie gotowała się pod nogami. Dopiero Gabriela, z którą podróżowaliśmy, powiedziała mi, że już starożytni Rzymianie w okolicach Puteoli (dziś Pozzuoli), leżącej w centrum Pól Flegrejskich, odkryli bogate złoża pozzollany, którą wykorzystywali w charakterze spoiwa betonu do budowy słynnych dróg. Dzisiaj to jedne z największych zakładów produkcji cementu na świecie. Nie dziw, że go leją…
  9. Dla porównania: Rodos ma 1 400 kilometrów kwadratowych i mieszka na nim 120 000 ludzi, czyli 93 osoby na jeden kilometr kwadratowy, natomiast Bolszoj Sołowieckij miał 46 kilometrów kwadratowych i niespełna tysiąc autochtonów, co dawało dwudziestu tubylców na sto hektarów!
  10. Lei sta bene? – Czy dobrze pan się czuje?
  11. „Там є зала зі скляною підлогою…” – „Tam jest pokój ze szklaną podłogą tak zmyślnie wzniesiony nad morzem, że gdy gospodarz siedzi „w lotosie” (padmasana), to fala pod dupą pianę mu ubija”.
  12. Czuwak – tutaj znowu zwracam się do Pani Redaktor z prośbą o wyrozumiałość, już raz zakwestionowała Pani słówko „zajebisty”, zarzucając, że oddaje „warszawką”, ale właśnie na przykładzie czuwaka, najlepiej widać, że nie tylko w Warszawie lubią to słówko. Otóż pisząc Lotem gęsi, napomknąłem o moim pietrozawodskim druhu Miszy Dankowie, znawcy poczynań Piotra Wielkiego na Północy. Pisząc o Miszy, użyłem słowa „czuwak”, którym on określał Piotra Aleksiejewicza, a potem zwróciłem się do młodziutkiej krakowskiej rusycystki z pytaniem, jakby „czuwaka” przełożyła na polski. Po dłuższym zastanowieniu dziewczyna odpowiedziała – ku mojemu językowemu zgorszeniu – że najlepiej pasuje „zajebisty gość”.
  13. Czas głęboki (deep time) – termin, którego autorstwo przypisuje się Johnowi McPhee. Robert Macfarlane pisze: „Głęboki czas to oszałamiające przestwory historii Ziemi, które zbiegają się tu i teraz. Głęboki czas liczony jest jednostkami wzbudzającymi pokorę jako kontrast z chwilowością człowieka: epokami i eonami, a nie minutami i latami. Jakież znaczenie mają nasze wyczyny, skoro Homo sapiens i tak zniknie z powierzchni Ziemi w mgnieniu geologicznego oka? Czym jest wymarcie gatunku albo ekosystemu w kontekście kolejnych cykli erozji i odbudowy zachodzących w skali całej planety?”
  14. Zbigniew Herbert, Urwanie głowy [w:] tegoż, Epilog burzy [w:] Zbigniew Herbert. Wiersze zebrane, opracowanie R. Krynicki, Kraków 2008, s. 694.
  15. Z. Herbert, J. Turowicz, Korespondencja, Kraków 2005, s. 7.
  16. Tamże, s. 122.
  17. Tamże, s. 147.
  18. Tamże, s. 189.
  19. P. Majewski, Barbarzyńca w ogrodzie sztuki współczesnej. O pobycie Zbigniewa Herberta w Paryżu w latach 1958–1960 i kilku tego konsekwencjach [w:] Kłusownik i myśliwi. Prywatna historia sztuki Zbigniewa Herberta, Kraków 2020, s. 85.
  20. Z. Herbert, Apollo i Marsjasz [w:] tegoż, Studium przedmiotu [w:] Zbigniew Herbert. Wiersze zebrane, s. 247.
  21. P. Juszkiewicz, „Krytyk musi wykazać, że ma oko”. Herbert i polska krytyka artystyczna czasu odwilży [w:] Kłusownik i myśliwi…, s. 68.
  22. Ł. Kiepuszewski, „Cień jak wskazówka zegara”. Herbert i Potworowski w Sienie [w:] Kłusownik i myśliwi…, s. 134–135.

Powiązane artykuły

13.05.2021

Nowy Napis Co Tydzień #100 / Czym rozmontować dom ojca

„Narzędzia pana nigdy nie rozmontują pańskiego domu” – w 1979 roku ostrzegała Audre Lorde na nowojorskiej konferencji Druga płeć, podczas której była jedyną czarną i nieheteronormatywną panelistką. Skrytykowała w ten sposób wykluczającą politykę organizatorek wydarzenia, pokazując, jak często feminizm posługuje się sposobami myślenia i działania ukształtowanymi w patriarchacie, które wzmacniają związaną z nim przemoc. Echa jej refleksji można usłyszeć w dramacie Agaty M. Skrzypek Narzędzia ojca. O ile dla Lorde narzędzia pana oznaczały rasizm i homofobię, które są głęboko zakorzenione w systemie opartym na nierówności płci, o tyle w tekście Skrzypek tytułowe narzędzia ojca wiążą się przede wszystkim z męskim spojrzeniem, zawłaszczającym i fetyszyzującym ciało kobiety, a w konsekwencji odbierającym jej podmiotowość. Dramaturżka stawia pytanie o to, czy feminizm może i powinien odrzucić narzędzia ojca, a także o to, jakie alternatywne sposoby myślenia i działania możemy wytwarzać w procesie emancypacji. 

Rzecz dzieje się w domu Hansa Bellmera i Uniki Zürn (postaci inspirowanych biografiami dwojga niemieckich surrealistów), ale właściwy dramat zaczął się znacznie wcześniej – od pudełka z narzędziami, które Hansowi przekazał jego ojciec. W dramacie symbolizują one praktyki i sposoby myślenia ugruntowane w systemie opartym na dominacji białego mężczyzny. Gest przekazania narzędzi wyznacza moment, kiedy patriarchalna władza reprodukuje się i wzmacnia. Dzieje się to pomimo prób jej podważenia, jakie podejmował młody Bellmer, wyjeżdżając z Trzeciej Rzeszy do Paryża w sprzeciwie wobec mieszczańskiego światopoglądu ojca, jego autorytarnego zachowania i poparcia dla partii nazistowskiej. 

We Francji Hans tworzy lalki, które w jego intencji mają wyrażać niezgodę na faszystowską przemoc i hierarchię. Tworząc zniekształcone kobiece korpusy pozbawione kończyn i głów, chce krytycznie odnieść się do skutków dehumanizacji związanej z nazistowskim reżimem. Wprawdzie do budowy lalek używa narzędzi ojca, jednak zamierza je subwersywnie przechwycić i rozmontować za ich sprawą męską, rasistowską dominację, które w jego oczach reprezentuje stary Bellmer. Choć bohater stara się zerwać z ideologią opartą na przekonaniu o wyższości białego mężczyzny, to zaczyna powielać związane z nią schematy działania w swojej pracy artystycznej, umacniając patriarchalną przemoc, jakiej sam doświadczył jako dzieckoW tym kontekście ciekawa wydaje się dziecięca fascynacja Bellmera cross-dressingiem. Jako chłopiec lubił nosić kobiece ubrania, za co był surowo karany przez ojca. Skrzypek nie wprowadza tego wątku do dramatu, jednak zdecydowałam się go krótko zasygnalizować, bo ciekawie komplikuje problematyzowany w nim problem reprodukcji przemocy na tle płci. Por. https://www.theartstory.org/artist/bellmer-hans/life-and-legacy/[dostęp: 9.05.2020].[1]. 

W procesie twórczym Hans patrzy na kobietę w sposób, który jednocześnie czyni z niej fascynujący przedmiot pożądania i skłania do sadyzmu wobec jej ciała. Inspiracją do tworzenia lalek staje się dla niego Unika, która pozuje mu związana sznurkiem – jak mięso do wędzenia. Artysta postrzega ją jako materiał rzeźbiarski, który może swobodnie kształtować na podobieństwo swoich fantazji i lęków. W procesie twórczym wymazuje twarz modelki, tworzy zdeformowane korpusy bez głów z napęczniałymi piersiami i brzuchami, spotworniałe fetysze wygięte w erotycznych, uległych pozach, mające budzić niepokój i pożądanie, agresję i chęć posiadania. Interesująca jest dla niego nie tyle Unika, ile jej obraz, który on wytwarza. Kłopot w tym, że żywe, ruchliwe ciało Uniki w każdej chwili może wymknąć się z ram, w jakich umieszcza je erotyczna wyobraźnia Hansa. Dlatego przyjemność patrzenia na modelkę upozowaną wedle jego życzenia osiąga szczyt dopiero w procesie tworzenia lalek przeznaczonych na wyłączność dla męskiego oka – obiektów, które można w pełni kontrolować.

W świecie opartym na nierówności płci mężczyzna jest tym, kto patrzy, podczas gdy kobieta zostaje obsadzana w roli biernego przedmiotu, na który pada jego wzrok – pisała Laura MulveyL. Mulvey, Przyjemność wzrokowa a kino narracyjne [w:] Panorama współczesnej myśli filmowej, red. A. Helman, Kraków 1992, s. 39.[2]. Tymczasem w Narzędziach ojca tymi, które patrzą, są kobiece postaci. To one aktywnie kształtują wizerunek Hansa i perspektywę, z jakiej postrzegają go czytelnicy dramatu i mogliby patrzeć potencjalni widzowie opartego na nim przedstawienia. W performatywnym czytaniu dramatu wyreżyserowanym przez Olgę Grzelak, które było pokazywane w maju 2019 roku podczas organizowanego przez Uniwersytet Jagielloński w Krakowie „Weekendu z Performatyką”, o życiu Bellmera, jego relacji z Uniką i przemocy, jaka wiąże się z uprzedmiotawiającą praktyką twórczą, opowiadają stworzone przez niego lalki (Weronika Krystek i Aleksandra Samelczak) – to one kierują spojrzeniem widzów. Pozycja, w której się znajdują, ogranicza jednak możliwość działania. Trudno im sprzeciwić się Hansowi, bo są uwikłane w poczucie zależności od niego. Nazywają go nawet ojcem i, mówiąc dziecinnymi głosami, w karykaturalny sposób rekonstruują jego opowieści o swojej sztuce. W performatywnym czytaniu wydają się nieskończenie naiwne i infantylne. Skoro nawet język, jakim się posługują, naśladuje język ich twórcy, to jego narzędzia mogłyby stać się ich narzędziami – jak sugeruje sceniczna interpretacja dramatu. A jednak w tekście Skrzypek z tej trudnej pozycji, którą zajmują lalki, można wiele dostrzec. Spojrzenie na Hansa z perspektywy jego rzeźb pozwala na krytyczne rozpoznanie mechanizmów związanych z reprodukcją przemocy na tle płci. 

W pojedynkę żadna z lalek nie może wykonać ruchu – jedna z nich nie ma głowy, druga nie ma kończyn (w czytaniu performatywnym tę bierność i statyczność oddają gesty aktorek przyjmujących nieruchome pozy i wykonujących powolne, mechaniczne ruchy). Lalki latami leżą więc w pracowni Hansa, który ogląda je i fotografuje. Tanie, nietrwałe materiały, z których zostały wykonane, powoli ulegają degradacji. Dopiero gdy zaczynają aktywnie przyglądać się Hansowi, przestają być oglądanymi przez niego obiektami i zyskują sprawczość. Dzieło, które świadomie patrzy na swojego twórcę, wymyka się spod jego kontroli. W finale spektaklu lalki zawierają sojusz i zaczynają działać wspólnie. Rozkręcają stabilizujące je śruby i rozkładają swoje ciała na części w geście sprzeciwu wobec tego, jak Hans je ukształtował i uwarunkował sposób patrzenia na nie. Przestają być córkami demiurgicznego artysty i stają się siostrami – pomagając sobie nawzajem zniekształconymi kończynami, używają narzędzi Bellmera, żeby rozmontować jego dzieło. To działanie można odczytać jako próbę dekonstrukcji uprzedmiotawiających sposobów obrazowania kobiet, które służą jednocześnie zaspokajaniu i wytwarzaniu męskich fantazji. 

Kiedy lalki kończą demontaż, do pokoju wchodzi Unika, która podnosi rozrzucone kończyny i rozkręcone korpusy, układając z nich jedną postać. Łączy niepasujące do siebie elementy, starając się stworzyć „harmonijną całość” – jak mówi. Budując nową lalkę z rozmontowanych elementów, Unika chce stworzyć własny, niezależny od strategii Hansa język twórczy i sposób obrazowania kobiecego ciała. Pracuje wprawdzie na materiale wytworzonym przez rzeźbiarza, ale z rozmysłem nie używa jego narzędzi. Jej marzenia o stworzeniu spójnego wizerunku kobiety ze szczątków porozrzucanych, ukształtowanych rękami Bellmera rzeźb brzmią jednak niepokojąco. Istnieje ryzyko, że podejmując próbę uratowania, scalenia ciał zdeformowanych przez artystę, Unika będzie ujednolicać i uniwersalizować to, co w swojej nieprzystawalności i wielości nie powinno być sprowadzane do jednego mianownika. Zapowiedzią takiego rozwoju wydarzeń jest scena, w której artystka, zbyt pochłonięta tworzeniem nowej kobiecej postaci, nie zauważa, jak głowa drugiej lalki toczy się po scenie w niemym krzyku. Obraz ten sugeruje, że próba tworzenia „harmonijnej całości” w praktyce oznacza wykluczenie tego, co nie mieści się w wyznaczonych ramach, i nałożenie kolejnej dyscypliny na kobiece ciało. W wyniku pracy Uniki nie powstaje jednak spójny i jednolity wizerunek, ale hybryda składająca się z różnorodnych części. Hybrydyczność ta oznacza współistnienie elementów pochodzących z różnych porządków – ich wielość i różnice między nimi są widoczne i niemożliwe do ujednolicenia. W tej jawnej niespójności dzieła Uniki można dostrzec niezwykły potencjał emancypacyjnych sposobów mierzenia się z seksistowskim wymiarem dawnej twórczości artystycznej. Szukając języka twórczego, który byłby niezależny wobec strategii wykorzystywanych przez Hansa, artystka mówi własnym głosem, uważnie odnosząc się do różnorodności i niejednoznaczności jego kłopotliwego dziedzictwa.

Demontażowe prace lalek i stworzenie rzeźby przez Unikę można traktować jako uzupełniające się praktyki, które wspierają się w dążeniu do wspólnego celu, wykorzystując różnorodne narzędzia. Najciekawszym i najbardziej niejednoznacznym aspektem buntu lalek jest to, że w przeciwieństwie do Uniki używają one narzędzi z pudełka, które należało do ojca Bellmera. Analizując relację pomiędzy dwoma przedstawionymi w dramacie feministycznymi praktykami, można dojść do wniosku, że niektóre działania polegające na przechwyceniu zasobów, z jakich korzysta patriarchalny, neoliberalny kapitalizm – takich jak technologia – przygotowują grunt dla nowych strategii tworzenia obrazów kobiecego ciała i budowania alternatywnych polityk patrzenia i pożądania. Potrzebujemy sojuszu różnorodnych feministycznych strategii – zarówno tych, które wymagają sprytu i zręczności potrzebnych do przechwycenia narzędzi ojca, jak i tych, które polegają na poszerzaniu wyobraźni politycznej i tworzeniu nowych języków emancypacji.

 

Narzędzia ojca, reż. Zdenka Pszczołowska.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Anna Majewska, Czym rozmontować dom ojca, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 100

Przypisy

  1. W tym kontekście ciekawa wydaje się dziecięca fascynacja Bellmera cross-dressingiem. Jako chłopiec lubił nosić kobiece ubrania, za co był surowo karany przez ojca. Skrzypek nie wprowadza tego wątku do dramatu, jednak zdecydowałam się go krótko zasygnalizować, bo ciekawie komplikuje problematyzowany w nim problem reprodukcji przemocy na tle płci. Por. https://www.theartstory.org/artist/bellmer-hans/life-and-legacy/[dostęp: 9.05.2020].
  2. L. Mulvey, Przyjemność wzrokowa a kino narracyjne [w:] Panorama współczesnej myśli filmowej, red. A. Helman, Kraków 1992, s. 39.
  3. Użyty w tytule „okojom” – to słowo podsunął mi profesor Georges Nivat, wykładowca literatury rosyjskiej na uniwersytecie w Genewie, będąc u nas z wizytą w Kondzie. Wszedłszy ze mną na dzwonnicę naszej wiejskiej czasowni, aż jęknął z zachwytu: ależ tu masz okojom! Potem wyjaśnił, że znajomość tego słówka zawdzięcza Sołżenicynowi, który nie rozstawał się z „Tołkowym słowar´om żywogo wielikorusskogo jazyka” Władimira Iwanowicza Dala nawet w łagrze i w nim właśnie znalazł to pradawne słowiańskie słowo: okojom, pochodne od okajmliat’, czyli obrysować, obnieść kreską, obrębić. Dosłownie „okojom” to szkic, obrys, rysunek, ale Georges twierdził, że to również widnokrąg, czyli to, co okiem możesz okajmlit’, obrysować, okrążyć, ogarnąć, wyodrębnić. Oko w ruskim „okojomie” jest podmiotem horyzontu, a horyzont – szkicem oka.
  4. Wieduńska – od słowa „wiedun”, czyli ten, który wie! Zna się na siłach i ziołach, nieznanych innym… Jednym z największych zaonieżskich wiedunów był poeta „srebrnego wieku” Nikołaj Klujew z Zaonieża. Niedawno doszła do mnie smutna wieść, że umarł profesor Konstantin Loginow z Uniwersytetu Pietrozawodskiego, szef katedry antropologii, wybitny specjalista od wiedunów zaonieżskich, autor kilku książek o tym zjawisku. Kostia bywał w Domu nad Oniego i niejedną noc przegadaliśmy o wiedunach i oborotniach, zwanych u nas „wilkołakami”. Poznał mnie także z zaonieżską wiedunią, córką oborotnia spod Kuzorandy, pracującą dla pietrozawodskiego FSB w randze „eksperta” od odnajdywania ludzi. Tuszę, że Konstantin Kuzmicz, wykorzystując swoją wieduńską wiedzę, „obrócił się” i dzisiaj wilkiem biega po zaonieżskich lasach…
  5. Fuori del limbo non v’e eliso – to ostatni wers Dedykacji otwierającej powieść Elsy Morante „Wyspa Artura”, który Barbara Sieroszewska przełożyła jako: „Poza czyśćcem nie ma raju”. Kot Jeleński, wielbiciel powieści Morante, tej ostatniej frazy nie przekładał, cytując ją we włoskim oryginale, i przy okazji podkreślał bliską Gombrowiczowi myśl o niemożności życia poza „limbami” dzieciństwa. Konsultowałem sprawę z polonistą italiańskim Andreą de Carlo, według którego Sieroszewska niepotrzebnie poszła w dantejskie zaświaty, bo limbo – to stan zawieszenia czasu, na przykład okres przechodzenia z dzieciństwa do świata dorosłego albo ze starości do śmierci, samo przejście, bar-do. (Nawiasem mówiąc, podobnie bar-do definiuje Ireneusz Kania w przedmowie do przetłumaczonej przez siebie „Tybetańskiej księgi śmierci”: „Bar-do znaczy to, co jest pomiędzy, dosłownie: między-byt”). Takie podejście do czasu sprawia, że historia opowiedziana przez Morante nie dotyczy konkretnego chłopca Arturo Gerace, lecz Wyspy Dzieciństwa w ogóle. „Kiedy bohater opuści wyspę – zauważa Hanna Serkowska, badaczka twórczości włoskiej pisarki – pozostanie na niej jakieś inne dziecko i cała ta historia będzie mogła powtórzyć się jeszcze raz, i jeszcze raz… Bez końca!”.
  6. Pisać – przykład słowa, które po polsku i rosyjsku znaczy to samo i nie to samo, w zależności od padania akcentu. Jeśli akcentujemy po polsku na przedostatnią sylabę, to po rosyjsku znaczy „sikać”, jeśli na ostatnią, to po rosyjsku znaczy albo „pisać”, albo „malować”. Ikonę się pisze – tłumaczył mi kiedyś ojciec German, monach sołowieckiego monastyru – bo pisząc, wychodzisz z siebie, a pisząc ikonę, kierujesz się ku Bogu. Malować – to można płot.
  7. Zacytowany urywek zdania pochodzi z książki Mario Praza Wspaniałości Rzymu, gdzie rola północnych malarzy w odkrywaniu włoskiego krajobrazu jest omówiona z różnych stron. Według Praza artyści z Północy zauważają nie tylko ruiny, które oko Włocha ignoruje, oglądając je codziennie, ale i niezwykłe światło, jakiego z tamtej strony Alp nie widzieli. Zdaniem znawców odkrywcą południowego światła w malarstwie był Claude Lorrain, ale profesor Praz zauważa, że już wcześniej niemiecki artysta Adam Elsheimer spostrzegł, iż najbardziej niezwykła w Kampanii była „nie tyle scena ziemska, ile żywa i krystaliczna przestrzeń ponad nią”.
  8. W czasie podróży po Polach Flegrejskich dziwiło mnie zabetonowanie przez tuziemców wszystkiego, co tylko można było zabetonować, jakby chcieli przykryć swoją „ognistą ziemię” betonowym sarkofagiem, niczym reaktor atomowy po awarii, by nie gotowała się pod nogami. Dopiero Gabriela, z którą podróżowaliśmy, powiedziała mi, że już starożytni Rzymianie w okolicach Puteoli (dziś Pozzuoli), leżącej w centrum Pól Flegrejskich, odkryli bogate złoża pozzollany, którą wykorzystywali w charakterze spoiwa betonu do budowy słynnych dróg. Dzisiaj to jedne z największych zakładów produkcji cementu na świecie. Nie dziw, że go leją…
  9. Dla porównania: Rodos ma 1 400 kilometrów kwadratowych i mieszka na nim 120 000 ludzi, czyli 93 osoby na jeden kilometr kwadratowy, natomiast Bolszoj Sołowieckij miał 46 kilometrów kwadratowych i niespełna tysiąc autochtonów, co dawało dwudziestu tubylców na sto hektarów!
  10. Lei sta bene? – Czy dobrze pan się czuje?
  11. „Там є зала зі скляною підлогою…” – „Tam jest pokój ze szklaną podłogą tak zmyślnie wzniesiony nad morzem, że gdy gospodarz siedzi „w lotosie” (padmasana), to fala pod dupą pianę mu ubija”.
  12. Czuwak – tutaj znowu zwracam się do Pani Redaktor z prośbą o wyrozumiałość, już raz zakwestionowała Pani słówko „zajebisty”, zarzucając, że oddaje „warszawką”, ale właśnie na przykładzie czuwaka, najlepiej widać, że nie tylko w Warszawie lubią to słówko. Otóż pisząc Lotem gęsi, napomknąłem o moim pietrozawodskim druhu Miszy Dankowie, znawcy poczynań Piotra Wielkiego na Północy. Pisząc o Miszy, użyłem słowa „czuwak”, którym on określał Piotra Aleksiejewicza, a potem zwróciłem się do młodziutkiej krakowskiej rusycystki z pytaniem, jakby „czuwaka” przełożyła na polski. Po dłuższym zastanowieniu dziewczyna odpowiedziała – ku mojemu językowemu zgorszeniu – że najlepiej pasuje „zajebisty gość”.
  13. Czas głęboki (deep time) – termin, którego autorstwo przypisuje się Johnowi McPhee. Robert Macfarlane pisze: „Głęboki czas to oszałamiające przestwory historii Ziemi, które zbiegają się tu i teraz. Głęboki czas liczony jest jednostkami wzbudzającymi pokorę jako kontrast z chwilowością człowieka: epokami i eonami, a nie minutami i latami. Jakież znaczenie mają nasze wyczyny, skoro Homo sapiens i tak zniknie z powierzchni Ziemi w mgnieniu geologicznego oka? Czym jest wymarcie gatunku albo ekosystemu w kontekście kolejnych cykli erozji i odbudowy zachodzących w skali całej planety?”
  14. Zbigniew Herbert, Urwanie głowy [w:] tegoż, Epilog burzy [w:] Zbigniew Herbert. Wiersze zebrane, opracowanie R. Krynicki, Kraków 2008, s. 694.
  15. Z. Herbert, J. Turowicz, Korespondencja, Kraków 2005, s. 7.
  16. Tamże, s. 122.
  17. Tamże, s. 147.
  18. Tamże, s. 189.
  19. P. Majewski, Barbarzyńca w ogrodzie sztuki współczesnej. O pobycie Zbigniewa Herberta w Paryżu w latach 1958–1960 i kilku tego konsekwencjach [w:] Kłusownik i myśliwi. Prywatna historia sztuki Zbigniewa Herberta, Kraków 2020, s. 85.
  20. Z. Herbert, Apollo i Marsjasz [w:] tegoż, Studium przedmiotu [w:] Zbigniew Herbert. Wiersze zebrane, s. 247.
  21. P. Juszkiewicz, „Krytyk musi wykazać, że ma oko”. Herbert i polska krytyka artystyczna czasu odwilży [w:] Kłusownik i myśliwi…, s. 68.
  22. Ł. Kiepuszewski, „Cień jak wskazówka zegara”. Herbert i Potworowski w Sienie [w:] Kłusownik i myśliwi…, s. 134–135.

Powiązane artykuły

13.05.2021

Nowy Napis Co Tydzień #100 / 100. numer tygodnika

Szanowni Państwo,

Z przyjemnością prezentujemy setny numer tygodnika „Nowy Napis Co Tydzień”. Niemal od dwóch lat, w każdy czwartek, publikujemy szkice, filmy, recenzje, utwory poetyckie, dramatyczne i prozatorskie. Oznacza to, że w naszej Czytelni znajdziecie Państwo prawie trzy tysiące pięćset tytułów oraz ponad tysiąc dwieście biogramów! Nie będziemy ukrywać, że cieszy nas rozwój portalu oraz zwiększająca się liczba odwiedzających go czytelników.

W numerze jubileuszowym prezentujemy wywiad z Romanem Graczykiem, autorem książki Demiurg, biografia Adama Michnika, którą poprowadzili Józef Maria Ruszar i Adam Leszkiewicz. Ponad to Patryk Kosenda spotkał się w Salonie Literackim Instytutu Literatury w Krakowie z Marcinem Podlaskim by porozmawiać o debiutanckim tomie trzysta cytryn do trzeciej potęgi tygrysa. W numerze można również posłuchać utworów z tej książki poetyckiej w wykonaniu autora.

Nie zabraknie również innych dziedzin sztuki. Już w piątek o godzinie 18:00 na portalu NowyNapis.eu swoją premierę w Internecie będzie miał spektakl (czytanie performatywne) w reżyserii Olgi Grzelak, na podstawie dramatu Agaty M. Skrzypek Narzędzia ojca. Towarzyszyć będą mu teksty dotyczące artysty, Hansa Bellmera.

Zaprezentujemy również koncert zespołu Miód oraz recital Zuzy Wiśniewskiej, w której repertuarze znajdą się utwory Jana Brzechwy, Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego czy Tadeusza Micińskiego w jej autorskich aranżacjach.

W numerze znajdą się także recenzje książek Hallo Sztokholm Charlesa S. Kraszewskiego, Demiurg Romana Graczyka, Saga rodu Czartoryskich Zofii Wojtkowskiej, trzysta cytryn do trzeciej potęgi tygrysa Marcina Podlaskiego, Próba ognia. Błędna kartografia Europy Tomasza Różyckiego, Na przedprożach baśni Zygmunta Ficka, Słowa i liczby(poemat podróżny) Bogdana Jaremina.

Każdy tygodnik to także obcowanie z poezją współczesną. W tym tygodniu zaprezentujemy Państwu wiersze Charlesa S. Kraszewskiego, wspomnianego już Marcina Podlaskiego, Klaudii Pieszczoch, Zygmunta Ficka i Bogdana Jaremina.

To nadal nie wszystko. Setny numer tygodnika to doskonała okazja do przypomnienia interesujących tekstów i filmów, które ukazywały się na portalu od jego premiery. Nie sposób wspomnieć je wszystkie, ale zachęcamy do zapoznania się z cyklem Ars poetica, w którym twórcy podjęli się trudnego zadania obnażenia przed widzami i czytelnikami procesu twórczego. Zwracamy również uwagę na filmy pełnometrażowe o Tadeuszu Różewiczu, Józefie Czapskim, Zdzisławie Beksińskim, Gustawie Herlingu-Grudzińskim czy Januszu Szpotańskim. Polecamy Państwu także debaty i dyskusje prowadzone na łamach „Kwartalnika Nowy Napis” oraz w tygodniku „Nowy Napis Co Tydzień”, autorskie prezentacje wierszy, cykl poezji śpiewanej, a także zbiór tekstów wyjątkowo lubianych przez młodzież uczącą się.

Różnorodność materiałów prezentowanych Państwu na portalu NowyNapis.eu skłoniła nas również do wprowadzenia nowego działu „Polecane”. Oznacza to, że pod każdym tygodnikiem znajdą się teksty, nagrania, reportaże, które korespondują z zawartością tygodnika.

Życzymy przyjemnej lektury oraz cotygodniowych spotkań z czasopismem przez kolejne 100 numerów.

Redakcja NNCT

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Redakcja NNCT, 100. numer tygodnika, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 100

Przypisy

  1. W tym kontekście ciekawa wydaje się dziecięca fascynacja Bellmera cross-dressingiem. Jako chłopiec lubił nosić kobiece ubrania, za co był surowo karany przez ojca. Skrzypek nie wprowadza tego wątku do dramatu, jednak zdecydowałam się go krótko zasygnalizować, bo ciekawie komplikuje problematyzowany w nim problem reprodukcji przemocy na tle płci. Por. https://www.theartstory.org/artist/bellmer-hans/life-and-legacy/[dostęp: 9.05.2020].
  2. L. Mulvey, Przyjemność wzrokowa a kino narracyjne [w:] Panorama współczesnej myśli filmowej, red. A. Helman, Kraków 1992, s. 39.
  3. Użyty w tytule „okojom” – to słowo podsunął mi profesor Georges Nivat, wykładowca literatury rosyjskiej na uniwersytecie w Genewie, będąc u nas z wizytą w Kondzie. Wszedłszy ze mną na dzwonnicę naszej wiejskiej czasowni, aż jęknął z zachwytu: ależ tu masz okojom! Potem wyjaśnił, że znajomość tego słówka zawdzięcza Sołżenicynowi, który nie rozstawał się z „Tołkowym słowar´om żywogo wielikorusskogo jazyka” Władimira Iwanowicza Dala nawet w łagrze i w nim właśnie znalazł to pradawne słowiańskie słowo: okojom, pochodne od okajmliat’, czyli obrysować, obnieść kreską, obrębić. Dosłownie „okojom” to szkic, obrys, rysunek, ale Georges twierdził, że to również widnokrąg, czyli to, co okiem możesz okajmlit’, obrysować, okrążyć, ogarnąć, wyodrębnić. Oko w ruskim „okojomie” jest podmiotem horyzontu, a horyzont – szkicem oka.
  4. Wieduńska – od słowa „wiedun”, czyli ten, który wie! Zna się na siłach i ziołach, nieznanych innym… Jednym z największych zaonieżskich wiedunów był poeta „srebrnego wieku” Nikołaj Klujew z Zaonieża. Niedawno doszła do mnie smutna wieść, że umarł profesor Konstantin Loginow z Uniwersytetu Pietrozawodskiego, szef katedry antropologii, wybitny specjalista od wiedunów zaonieżskich, autor kilku książek o tym zjawisku. Kostia bywał w Domu nad Oniego i niejedną noc przegadaliśmy o wiedunach i oborotniach, zwanych u nas „wilkołakami”. Poznał mnie także z zaonieżską wiedunią, córką oborotnia spod Kuzorandy, pracującą dla pietrozawodskiego FSB w randze „eksperta” od odnajdywania ludzi. Tuszę, że Konstantin Kuzmicz, wykorzystując swoją wieduńską wiedzę, „obrócił się” i dzisiaj wilkiem biega po zaonieżskich lasach…
  5. Fuori del limbo non v’e eliso – to ostatni wers Dedykacji otwierającej powieść Elsy Morante „Wyspa Artura”, który Barbara Sieroszewska przełożyła jako: „Poza czyśćcem nie ma raju”. Kot Jeleński, wielbiciel powieści Morante, tej ostatniej frazy nie przekładał, cytując ją we włoskim oryginale, i przy okazji podkreślał bliską Gombrowiczowi myśl o niemożności życia poza „limbami” dzieciństwa. Konsultowałem sprawę z polonistą italiańskim Andreą de Carlo, według którego Sieroszewska niepotrzebnie poszła w dantejskie zaświaty, bo limbo – to stan zawieszenia czasu, na przykład okres przechodzenia z dzieciństwa do świata dorosłego albo ze starości do śmierci, samo przejście, bar-do. (Nawiasem mówiąc, podobnie bar-do definiuje Ireneusz Kania w przedmowie do przetłumaczonej przez siebie „Tybetańskiej księgi śmierci”: „Bar-do znaczy to, co jest pomiędzy, dosłownie: między-byt”). Takie podejście do czasu sprawia, że historia opowiedziana przez Morante nie dotyczy konkretnego chłopca Arturo Gerace, lecz Wyspy Dzieciństwa w ogóle. „Kiedy bohater opuści wyspę – zauważa Hanna Serkowska, badaczka twórczości włoskiej pisarki – pozostanie na niej jakieś inne dziecko i cała ta historia będzie mogła powtórzyć się jeszcze raz, i jeszcze raz… Bez końca!”.
  6. Pisać – przykład słowa, które po polsku i rosyjsku znaczy to samo i nie to samo, w zależności od padania akcentu. Jeśli akcentujemy po polsku na przedostatnią sylabę, to po rosyjsku znaczy „sikać”, jeśli na ostatnią, to po rosyjsku znaczy albo „pisać”, albo „malować”. Ikonę się pisze – tłumaczył mi kiedyś ojciec German, monach sołowieckiego monastyru – bo pisząc, wychodzisz z siebie, a pisząc ikonę, kierujesz się ku Bogu. Malować – to można płot.
  7. Zacytowany urywek zdania pochodzi z książki Mario Praza Wspaniałości Rzymu, gdzie rola północnych malarzy w odkrywaniu włoskiego krajobrazu jest omówiona z różnych stron. Według Praza artyści z Północy zauważają nie tylko ruiny, które oko Włocha ignoruje, oglądając je codziennie, ale i niezwykłe światło, jakiego z tamtej strony Alp nie widzieli. Zdaniem znawców odkrywcą południowego światła w malarstwie był Claude Lorrain, ale profesor Praz zauważa, że już wcześniej niemiecki artysta Adam Elsheimer spostrzegł, iż najbardziej niezwykła w Kampanii była „nie tyle scena ziemska, ile żywa i krystaliczna przestrzeń ponad nią”.
  8. W czasie podróży po Polach Flegrejskich dziwiło mnie zabetonowanie przez tuziemców wszystkiego, co tylko można było zabetonować, jakby chcieli przykryć swoją „ognistą ziemię” betonowym sarkofagiem, niczym reaktor atomowy po awarii, by nie gotowała się pod nogami. Dopiero Gabriela, z którą podróżowaliśmy, powiedziała mi, że już starożytni Rzymianie w okolicach Puteoli (dziś Pozzuoli), leżącej w centrum Pól Flegrejskich, odkryli bogate złoża pozzollany, którą wykorzystywali w charakterze spoiwa betonu do budowy słynnych dróg. Dzisiaj to jedne z największych zakładów produkcji cementu na świecie. Nie dziw, że go leją…
  9. Dla porównania: Rodos ma 1 400 kilometrów kwadratowych i mieszka na nim 120 000 ludzi, czyli 93 osoby na jeden kilometr kwadratowy, natomiast Bolszoj Sołowieckij miał 46 kilometrów kwadratowych i niespełna tysiąc autochtonów, co dawało dwudziestu tubylców na sto hektarów!
  10. Lei sta bene? – Czy dobrze pan się czuje?
  11. „Там є зала зі скляною підлогою…” – „Tam jest pokój ze szklaną podłogą tak zmyślnie wzniesiony nad morzem, że gdy gospodarz siedzi „w lotosie” (padmasana), to fala pod dupą pianę mu ubija”.
  12. Czuwak – tutaj znowu zwracam się do Pani Redaktor z prośbą o wyrozumiałość, już raz zakwestionowała Pani słówko „zajebisty”, zarzucając, że oddaje „warszawką”, ale właśnie na przykładzie czuwaka, najlepiej widać, że nie tylko w Warszawie lubią to słówko. Otóż pisząc Lotem gęsi, napomknąłem o moim pietrozawodskim druhu Miszy Dankowie, znawcy poczynań Piotra Wielkiego na Północy. Pisząc o Miszy, użyłem słowa „czuwak”, którym on określał Piotra Aleksiejewicza, a potem zwróciłem się do młodziutkiej krakowskiej rusycystki z pytaniem, jakby „czuwaka” przełożyła na polski. Po dłuższym zastanowieniu dziewczyna odpowiedziała – ku mojemu językowemu zgorszeniu – że najlepiej pasuje „zajebisty gość”.
  13. Czas głęboki (deep time) – termin, którego autorstwo przypisuje się Johnowi McPhee. Robert Macfarlane pisze: „Głęboki czas to oszałamiające przestwory historii Ziemi, które zbiegają się tu i teraz. Głęboki czas liczony jest jednostkami wzbudzającymi pokorę jako kontrast z chwilowością człowieka: epokami i eonami, a nie minutami i latami. Jakież znaczenie mają nasze wyczyny, skoro Homo sapiens i tak zniknie z powierzchni Ziemi w mgnieniu geologicznego oka? Czym jest wymarcie gatunku albo ekosystemu w kontekście kolejnych cykli erozji i odbudowy zachodzących w skali całej planety?”
  14. Zbigniew Herbert, Urwanie głowy [w:] tegoż, Epilog burzy [w:] Zbigniew Herbert. Wiersze zebrane, opracowanie R. Krynicki, Kraków 2008, s. 694.
  15. Z. Herbert, J. Turowicz, Korespondencja, Kraków 2005, s. 7.
  16. Tamże, s. 122.
  17. Tamże, s. 147.
  18. Tamże, s. 189.
  19. P. Majewski, Barbarzyńca w ogrodzie sztuki współczesnej. O pobycie Zbigniewa Herberta w Paryżu w latach 1958–1960 i kilku tego konsekwencjach [w:] Kłusownik i myśliwi. Prywatna historia sztuki Zbigniewa Herberta, Kraków 2020, s. 85.
  20. Z. Herbert, Apollo i Marsjasz [w:] tegoż, Studium przedmiotu [w:] Zbigniew Herbert. Wiersze zebrane, s. 247.
  21. P. Juszkiewicz, „Krytyk musi wykazać, że ma oko”. Herbert i polska krytyka artystyczna czasu odwilży [w:] Kłusownik i myśliwi…, s. 68.
  22. Ł. Kiepuszewski, „Cień jak wskazówka zegara”. Herbert i Potworowski w Sienie [w:] Kłusownik i myśliwi…, s. 134–135.
27.04.2021

„Ukrzyżowanie” Pietra Lorenzettiego w szkicowniku Z. Herberta

A oto dramat Zbawienia napisany

czarną przerywaną kreską na białym

(niewinnym) tle kartki. Jak bicie w żyłach

krwi, jak wodospadu myśli żar –

skupienie, tak nade wszystko skupienie

nad zarysami ciał, nad nieopisanym

powietrzem gęstym jak mgła. Trzy

 

postaci rozpostarte, dwa koniki

i główki, okrągłe światy wypełnione

wiekuistym żalem. Są jeszcze ostre

pociągnięcia, bo śpieszy się poeta

zapamiętać chwilę podarowaną mu

przez Ukrzyżowanego na najjaśniejszym

z jasnych tle.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Mirosław Dzień, „Ukrzyżowanie” Pietra Lorenzettiego w szkicowniku Z. Herberta, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

  1. W tym kontekście ciekawa wydaje się dziecięca fascynacja Bellmera cross-dressingiem. Jako chłopiec lubił nosić kobiece ubrania, za co był surowo karany przez ojca. Skrzypek nie wprowadza tego wątku do dramatu, jednak zdecydowałam się go krótko zasygnalizować, bo ciekawie komplikuje problematyzowany w nim problem reprodukcji przemocy na tle płci. Por. https://www.theartstory.org/artist/bellmer-hans/life-and-legacy/[dostęp: 9.05.2020].
  2. L. Mulvey, Przyjemność wzrokowa a kino narracyjne [w:] Panorama współczesnej myśli filmowej, red. A. Helman, Kraków 1992, s. 39.
  3. Użyty w tytule „okojom” – to słowo podsunął mi profesor Georges Nivat, wykładowca literatury rosyjskiej na uniwersytecie w Genewie, będąc u nas z wizytą w Kondzie. Wszedłszy ze mną na dzwonnicę naszej wiejskiej czasowni, aż jęknął z zachwytu: ależ tu masz okojom! Potem wyjaśnił, że znajomość tego słówka zawdzięcza Sołżenicynowi, który nie rozstawał się z „Tołkowym słowar´om żywogo wielikorusskogo jazyka” Władimira Iwanowicza Dala nawet w łagrze i w nim właśnie znalazł to pradawne słowiańskie słowo: okojom, pochodne od okajmliat’, czyli obrysować, obnieść kreską, obrębić. Dosłownie „okojom” to szkic, obrys, rysunek, ale Georges twierdził, że to również widnokrąg, czyli to, co okiem możesz okajmlit’, obrysować, okrążyć, ogarnąć, wyodrębnić. Oko w ruskim „okojomie” jest podmiotem horyzontu, a horyzont – szkicem oka.
  4. Wieduńska – od słowa „wiedun”, czyli ten, który wie! Zna się na siłach i ziołach, nieznanych innym… Jednym z największych zaonieżskich wiedunów był poeta „srebrnego wieku” Nikołaj Klujew z Zaonieża. Niedawno doszła do mnie smutna wieść, że umarł profesor Konstantin Loginow z Uniwersytetu Pietrozawodskiego, szef katedry antropologii, wybitny specjalista od wiedunów zaonieżskich, autor kilku książek o tym zjawisku. Kostia bywał w Domu nad Oniego i niejedną noc przegadaliśmy o wiedunach i oborotniach, zwanych u nas „wilkołakami”. Poznał mnie także z zaonieżską wiedunią, córką oborotnia spod Kuzorandy, pracującą dla pietrozawodskiego FSB w randze „eksperta” od odnajdywania ludzi. Tuszę, że Konstantin Kuzmicz, wykorzystując swoją wieduńską wiedzę, „obrócił się” i dzisiaj wilkiem biega po zaonieżskich lasach…
  5. Fuori del limbo non v’e eliso – to ostatni wers Dedykacji otwierającej powieść Elsy Morante „Wyspa Artura”, który Barbara Sieroszewska przełożyła jako: „Poza czyśćcem nie ma raju”. Kot Jeleński, wielbiciel powieści Morante, tej ostatniej frazy nie przekładał, cytując ją we włoskim oryginale, i przy okazji podkreślał bliską Gombrowiczowi myśl o niemożności życia poza „limbami” dzieciństwa. Konsultowałem sprawę z polonistą italiańskim Andreą de Carlo, według którego Sieroszewska niepotrzebnie poszła w dantejskie zaświaty, bo limbo – to stan zawieszenia czasu, na przykład okres przechodzenia z dzieciństwa do świata dorosłego albo ze starości do śmierci, samo przejście, bar-do. (Nawiasem mówiąc, podobnie bar-do definiuje Ireneusz Kania w przedmowie do przetłumaczonej przez siebie „Tybetańskiej księgi śmierci”: „Bar-do znaczy to, co jest pomiędzy, dosłownie: między-byt”). Takie podejście do czasu sprawia, że historia opowiedziana przez Morante nie dotyczy konkretnego chłopca Arturo Gerace, lecz Wyspy Dzieciństwa w ogóle. „Kiedy bohater opuści wyspę – zauważa Hanna Serkowska, badaczka twórczości włoskiej pisarki – pozostanie na niej jakieś inne dziecko i cała ta historia będzie mogła powtórzyć się jeszcze raz, i jeszcze raz… Bez końca!”.
  6. Pisać – przykład słowa, które po polsku i rosyjsku znaczy to samo i nie to samo, w zależności od padania akcentu. Jeśli akcentujemy po polsku na przedostatnią sylabę, to po rosyjsku znaczy „sikać”, jeśli na ostatnią, to po rosyjsku znaczy albo „pisać”, albo „malować”. Ikonę się pisze – tłumaczył mi kiedyś ojciec German, monach sołowieckiego monastyru – bo pisząc, wychodzisz z siebie, a pisząc ikonę, kierujesz się ku Bogu. Malować – to można płot.
  7. Zacytowany urywek zdania pochodzi z książki Mario Praza Wspaniałości Rzymu, gdzie rola północnych malarzy w odkrywaniu włoskiego krajobrazu jest omówiona z różnych stron. Według Praza artyści z Północy zauważają nie tylko ruiny, które oko Włocha ignoruje, oglądając je codziennie, ale i niezwykłe światło, jakiego z tamtej strony Alp nie widzieli. Zdaniem znawców odkrywcą południowego światła w malarstwie był Claude Lorrain, ale profesor Praz zauważa, że już wcześniej niemiecki artysta Adam Elsheimer spostrzegł, iż najbardziej niezwykła w Kampanii była „nie tyle scena ziemska, ile żywa i krystaliczna przestrzeń ponad nią”.
  8. W czasie podróży po Polach Flegrejskich dziwiło mnie zabetonowanie przez tuziemców wszystkiego, co tylko można było zabetonować, jakby chcieli przykryć swoją „ognistą ziemię” betonowym sarkofagiem, niczym reaktor atomowy po awarii, by nie gotowała się pod nogami. Dopiero Gabriela, z którą podróżowaliśmy, powiedziała mi, że już starożytni Rzymianie w okolicach Puteoli (dziś Pozzuoli), leżącej w centrum Pól Flegrejskich, odkryli bogate złoża pozzollany, którą wykorzystywali w charakterze spoiwa betonu do budowy słynnych dróg. Dzisiaj to jedne z największych zakładów produkcji cementu na świecie. Nie dziw, że go leją…
  9. Dla porównania: Rodos ma 1 400 kilometrów kwadratowych i mieszka na nim 120 000 ludzi, czyli 93 osoby na jeden kilometr kwadratowy, natomiast Bolszoj Sołowieckij miał 46 kilometrów kwadratowych i niespełna tysiąc autochtonów, co dawało dwudziestu tubylców na sto hektarów!
  10. Lei sta bene? – Czy dobrze pan się czuje?
  11. „Там є зала зі скляною підлогою…” – „Tam jest pokój ze szklaną podłogą tak zmyślnie wzniesiony nad morzem, że gdy gospodarz siedzi „w lotosie” (padmasana), to fala pod dupą pianę mu ubija”.
  12. Czuwak – tutaj znowu zwracam się do Pani Redaktor z prośbą o wyrozumiałość, już raz zakwestionowała Pani słówko „zajebisty”, zarzucając, że oddaje „warszawką”, ale właśnie na przykładzie czuwaka, najlepiej widać, że nie tylko w Warszawie lubią to słówko. Otóż pisząc Lotem gęsi, napomknąłem o moim pietrozawodskim druhu Miszy Dankowie, znawcy poczynań Piotra Wielkiego na Północy. Pisząc o Miszy, użyłem słowa „czuwak”, którym on określał Piotra Aleksiejewicza, a potem zwróciłem się do młodziutkiej krakowskiej rusycystki z pytaniem, jakby „czuwaka” przełożyła na polski. Po dłuższym zastanowieniu dziewczyna odpowiedziała – ku mojemu językowemu zgorszeniu – że najlepiej pasuje „zajebisty gość”.
  13. Czas głęboki (deep time) – termin, którego autorstwo przypisuje się Johnowi McPhee. Robert Macfarlane pisze: „Głęboki czas to oszałamiające przestwory historii Ziemi, które zbiegają się tu i teraz. Głęboki czas liczony jest jednostkami wzbudzającymi pokorę jako kontrast z chwilowością człowieka: epokami i eonami, a nie minutami i latami. Jakież znaczenie mają nasze wyczyny, skoro Homo sapiens i tak zniknie z powierzchni Ziemi w mgnieniu geologicznego oka? Czym jest wymarcie gatunku albo ekosystemu w kontekście kolejnych cykli erozji i odbudowy zachodzących w skali całej planety?”
  14. Zbigniew Herbert, Urwanie głowy [w:] tegoż, Epilog burzy [w:] Zbigniew Herbert. Wiersze zebrane, opracowanie R. Krynicki, Kraków 2008, s. 694.
  15. Z. Herbert, J. Turowicz, Korespondencja, Kraków 2005, s. 7.
  16. Tamże, s. 122.
  17. Tamże, s. 147.
  18. Tamże, s. 189.
  19. P. Majewski, Barbarzyńca w ogrodzie sztuki współczesnej. O pobycie Zbigniewa Herberta w Paryżu w latach 1958–1960 i kilku tego konsekwencjach [w:] Kłusownik i myśliwi. Prywatna historia sztuki Zbigniewa Herberta, Kraków 2020, s. 85.
  20. Z. Herbert, Apollo i Marsjasz [w:] tegoż, Studium przedmiotu [w:] Zbigniew Herbert. Wiersze zebrane, s. 247.
  21. P. Juszkiewicz, „Krytyk musi wykazać, że ma oko”. Herbert i polska krytyka artystyczna czasu odwilży [w:] Kłusownik i myśliwi…, s. 68.
  22. Ł. Kiepuszewski, „Cień jak wskazówka zegara”. Herbert i Potworowski w Sienie [w:] Kłusownik i myśliwi…, s. 134–135.

Powiązane artykuły

15.04.2021

Nowy Napis Co Tydzień #096 / Listy z Procidy (10): Procidański okojom

„W książkach porównuje się często stare feudalne miasta – skupione i rozrzucone po stokach wzgórz i dolinach, gdzie wszystkie domy widoczne są z górującego nad nimi zamku – do stada owiec cisnących się wokół pasterza. Tak właśnie na Procidzie domy – i te gęsto skupione w dole, przy porcie, i te rzadziej rozrzucone na wzgórzach, i wreszcie odosobnione sadyby pośród pól – wydają się z daleka podobne do stada rozproszonego u stóp zamku”. Elsa Morante

Cześć MałgosiuUżyty w tytule „okojom” – to słowo podsunął mi profesor Georges Nivat, wykładowca literatury rosyjskiej na uniwersytecie w Genewie, będąc u nas z wizytą w Kondzie. Wszedłszy ze mną na dzwonnicę naszej wiejskiej czasowni, aż jęknął z zachwytu: ależ tu masz okojom! Potem wyjaśnił, że znajomość tego słówka zawdzięcza Sołżenicynowi, który nie rozstawał się z „Tołkowym słowar´om żywogo wielikorusskogo jazyka” Władimira Iwanowicza Dala nawet w łagrze i w nim właśnie znalazł to pradawne słowiańskie słowo: okojom, pochodne od okajmliat’, czyli obrysować, obnieść kreską, obrębić. Dosłownie „okojom” to szkic, obrys, rysunek, ale Georges twierdził, że to również widnokrąg, czyli to, co okiem możesz okajmlit’, obrysować, okrążyć, ogarnąć, wyodrębnić. Oko w ruskim „okojomie” jest podmiotem horyzontu, a horyzont – szkicem oka.[1],

rośnieli u was na Rodosie żółty szczawik – oksalis strikte? U nas go nawałem! Nikt z tuziemców Procidy nie wiedział, jak się nazywa. Zbywali mnie campanellą, choć do dzwoneczka mu daleko… Od dawna urzekają mnie jego łany na południowych zboczach Procidy w zimie. Złotawe światło odbija się w zieleni liściastej, rozrzedzając ją do przezroczystego seledynu, i połacie skarpy wibrują w bladozielonej mgiełce z ledwie wyczuwalną nutą żółcieni chromowej. A teraz się dowiaduję, że posiada też wartości odżywcze i zalety szamańskie – przeczyszcza krew i złe duchy przepędza. Zaiste wieduńskaWieduńska – od słowa „wiedun”, czyli ten, który wie! Zna się na siłach i ziołach, nieznanych innym… Jednym z największych zaonieżskich wiedunów był poeta „srebrnego wieku” Nikołaj Klujew z Zaonieża. Niedawno doszła do mnie smutna wieść, że umarł profesor Konstantin Loginow z Uniwersytetu Pietrozawodskiego, szef katedry antropologii, wybitny specjalista od wiedunów zaonieżskich, autor kilku książek o tym zjawisku. Kostia bywał w Domu nad Oniego i niejedną noc przegadaliśmy o wiedunach i oborotniach, zwanych u nas „wilkołakami”. Poznał mnie także z zaonieżską wiedunią, córką oborotnia spod Kuzorandy, pracującą dla pietrozawodskiego FSB w randze „eksperta” od odnajdywania ludzi. Tuszę, że Konstantin Kuzmicz, wykorzystując swoją wieduńską wiedzę, „obrócił się” i dzisiaj wilkiem biega po zaonieżskich lasach… [2] roślina – jak zaonieżskaja snyć (podagrycznik), którą święty Serafim Sarowski przez trzy lata karmił się zamiast chleba, popijając wodą – można ją do sałaty wkrajać albo jak szpinak gotować; zapobiega podagrze. Półtora miesiąca temu Martusza zrobiła z kwiatków szczawika wianek, po zabawie porzuciła go na tarasie i – o dziwo dziwne! – wianek co dzień, gdy go słońce muśnie, otwiera żółte kwiatki, jakby nie zauważył, że od ponad dwóch miesięcy jest pozbawiony gleby i wody, zatem chyba nie żyje? Niekiedy podczas tej pandemii i ja miewam wrażenie, że nie żyję, jeno oddycham… Przypomina mi się wtenczas zagadkowa fraza Elsy Morante: fuori del limbo non v’e elisoFuori del limbo non v’e eliso – to ostatni wers Dedykacji otwierającej powieść Elsy Morante „Wyspa Artura”, który Barbara Sieroszewska przełożyła jako: „Poza czyśćcem nie ma raju”. Kot Jeleński, wielbiciel powieści Morante, tej ostatniej frazy nie przekładał, cytując ją we włoskim oryginale, i przy okazji podkreślał bliską Gombrowiczowi myśl o niemożności życia poza „limbami” dzieciństwa. Konsultowałem sprawę z polonistą italiańskim Andreą de Carlo, według którego Sieroszewska niepotrzebnie poszła w dantejskie zaświaty, bo limbo – to stan zawieszenia czasu, na przykład okres przechodzenia z dzieciństwa do świata dorosłego albo ze starości do śmierci, samo przejście, bar-do. (Nawiasem mówiąc, podobnie bar-do definiuje Ireneusz Kania w przedmowie do przetłumaczonej przez siebie „Tybetańskiej księgi śmierci”: „Bar-do znaczy to, co jest pomiędzy, dosłownie: między-byt”). Takie podejście do czasu sprawia, że historia opowiedziana przez Morante nie dotyczy konkretnego chłopca Arturo Gerace, lecz Wyspy Dzieciństwa w ogóle. „Kiedy bohater opuści wyspę – zauważa Hanna Serkowska, badaczka twórczości włoskiej pisarki – pozostanie na niej jakieś inne dziecko i cała ta historia będzie mogła powtórzyć się jeszcze raz, i jeszcze raz… Bez końca!”. [3].

Świat znieruchomiał, a ja razem z nim… Albo siedzę wśród książek – jak w celi, albo krążę po wyspie – jak na spacerniaku. Nie mogę pojechać do Polski, chociaż wzywają dzieła (niepokój o ojca i kupno domu w Kotlinie…), bo odwołano loty! Pracę nad Herlingiem  przerwałem, gdyż łazić po Dragonei i okolicach w maseczce i bez noclegu w dragonejskiej trattorii (zamkniętej z powodu wirusa) nie ma sensu. Pozostaje jedynie wyplatać esy floresy drogami i ścieżkami wyspy, polując na światło, które o każdej porze dnia z różnego kąta pada i co innego wyświetla. Południowe światło zawsze fascynowało przybyszy z Północy, chyba najwyraźniej widać to u Szczedrina, rosyjskiego malarza z Petersburga, który rozświetlał tutejsze pejzaże, jakby pisałPisać – przykład słowa, które po polsku i rosyjsku znaczy to samo i nie to samo, w zależności od padania akcentu. Jeśli akcentujemy po polsku na przedostatnią sylabę, to po rosyjsku znaczy „sikać”, jeśli na ostatnią, to po rosyjsku znaczy albo „pisać”, albo „malować”. Ikonę się pisze – tłumaczył mi kiedyś ojciec German, monach sołowieckiego monastyru – bo pisząc, wychodzisz z siebie, a pisząc ikonę, kierujesz się ku Bogu. Malować – to można płot. [4] ikonę pozłotą. Albo u Anglika Turnera, ten „malował wyłącznie złote światło, w którym przepadały formy”Zacytowany urywek zdania pochodzi z książki Mario Praza Wspaniałości Rzymu, gdzie rola północnych malarzy w odkrywaniu włoskiego krajobrazu jest omówiona z różnych stron. Według Praza artyści z Północy zauważają nie tylko ruiny, które oko Włocha ignoruje, oglądając je codziennie, ale i niezwykłe światło, jakiego z tamtej strony Alp nie widzieli. Zdaniem znawców odkrywcą południowego światła w malarstwie był Claude Lorrain, ale profesor Praz zauważa, że już wcześniej niemiecki artysta Adam Elsheimer spostrzegł, iż najbardziej niezwykła w Kampanii była „nie tyle scena ziemska, ile żywa i krystaliczna przestrzeń ponad nią”.[5]. Mnie także, kiedy przyjechałem na Południe po dwudziestu pięciu latach życia na Dalekiej Północy, poraziła nie tyle ziemska powłoka Kampanii, w wielu miejscach ubita betonemW czasie podróży po Polach Flegrejskich dziwiło mnie zabetonowanie przez tuziemców wszystkiego, co tylko można było zabetonować, jakby chcieli przykryć swoją „ognistą ziemię” betonowym sarkofagiem, niczym reaktor atomowy po awarii, by nie gotowała się pod nogami. Dopiero Gabriela, z którą podróżowaliśmy, powiedziała mi, że już starożytni Rzymianie w okolicach Puteoli (dziś Pozzuoli), leżącej w centrum Pól Flegrejskich, odkryli bogate złoża pozzollany, którą wykorzystywali w charakterze spoiwa betonu do budowy słynnych dróg. Dzisiaj to jedne z największych zakładów produkcji cementu na świecie. Nie dziw, że go leją…[6], ile przestrzeń ponad nią – jak kryształ, wewnątrz którego promień słoneczny przełamuje się, mieni, drży… Dzisiejszy ranek po nocnej burzy z piorunami iskrzy się w powietrzu i rozbłyskuje w rosie miriadami blasków, jakbym oglądał świat poprzez łzy.

mapa

Widziałaś Panoramę Racławicką we Wrocławiu? To ponad stumetrowe płótno Kossaka i Styki – Bitwa pod Racławicami – przeniesione ze Lwowa i wystawione na terenie wrocławskiego Parku Juliusza Słowackiego w specjalnie na ten cel zbudowanej Rotundzie. Robi wrażenie, że znajdujesz się w centrum zmagań, i obchodząc Rotundę wokoło, oglądasz różne fazy boju, epizody i bohaterów, a obraz dopełnia scenografia w realu – działo w krzakach, dziurawy hełm, suche drzewo – jakbyś przechadzała się po polu bitwy, obejmując wzrokiem horyzont wydarzenia. Podobne wrażenie będziesz miała, okrążając Procidę piechotą, tyle że horyzont nie opowiada o jednym epizodzie historii, lecz pokazuje panoramiczne płótno, na którym – idąc spacerkiem – oglądasz genezę Europy (i to na paru planach jednocześnie…), poczynając od bitwy tytanów z bogami, jej pozostałości sterczą z morza ostrowami zastygłej magmy, po cypel czarownej Kirke w bladoliliowej mgle Zatoki Gaetańskiej, skąd Odys wyruszył w zaświaty. Droga wkoło wyspy meandruje, obwodząc przylądki i cyple, jakbyś zmieniała soczewkę z wypukłej na wklęsłą. Jedną i tę samą Capri możesz oglądać z różnych stron. To wyciągniętą jak ślimak winniczek po deszczu z muszlą Anacapri na grzbiecie i długą szyją zwieńczoną Monte Tiberio, to w skrócie jak kapkę z nosa Minerwy (cypla Półwyspu Sorrentyńskiego); o poranku i pod słońce jakby ją wyrżnięto w połyskującej cynfolii morza, po zmierzchu migoce w oddali jak choinkowe girlandy. Jeden z tych widoków wywiozę stąd na pewno: widok Capri z huśtawki w parku, gdzie zbieramy dziko rosnące szparagi (pisałem o nich w ostatnim liście do Ciebie) i niekiedy huśtamy się z Martuszą, a urwisko Salte di Tiberio – skąd cesarz, zwany „Panem i Bogiem”, zrzucał pierwszych chrześcijan w otchłań morską, chcąc sprawdzić, czy zmartwychwstaną – to znika za agawą, to się pojawia przy wzlocie… Flaubert zauważył w jednym z listów, że był to szczególny moment w dziejach świata, bo bogów już nie było, a kult Chrystusa jeszcze się nie zaczął.

zdjęcie widoku Capri

Ba, wystarczy krótki spacer po naszej plaży Ciracciello, aby ogarnąć wzrokiem ostatni skok Greków do Italii… Idąc w jedną stronę, masz przed oczami Ischię – dawne Pithekusai, pierwszą kolonię grecką na Morzu Tyrreńskim, pośredniczącą w handlu między Etruskami i wyspami Morza Egejskiego. Znaleziono tam słynny Puchar Nestora (pochodzący z Rodosu!) z najdawniejszą w Europie inskrypcją: „Kto się ze mnie napije, tego natychmiast zmoże siła Afrodyty o ponętnych kształtach”, a z powrotem na horyzoncie pojawia się Monte di Cuma, gdzie koloniści z Ischii założyli Kyme w latach około 750–725 p.n.e., najstarsze greckie miasto w Italii, a w 474 roku p.n.e. Kymejczycy wspomagani przez Syrakuzy rozgromili flotę Etrusków w bitwie morskiej pod Kyme, kładąc kres etruskiej „talassokracji” na Morzu Tyrreńskim i tym samym zmieniając wektor rozwoju cywilizacji europejskiej. Na szczycie Monte di Cuma bieleją ruiny chramu Apollina, gdzie Dedal złożył bogu w ofierze skrzydła, na których przyleciał z Krety, a Eneasz dowiedział się od kymejskiej Sybilli, jak dotrzeć do domostwa Plutona przez jezioro Averno, położone u ujścia Acherontu pośród Wzgórz Flegrejskich.

Możesz także zasiąść z kawą na tarasie widokowym Terra Muraty jak na teatralnej „jaskółce” i jednym rzutem oka objąć scenę od sterminatora Vesevo (dziś z modną tonsurą świeżego śniegu wokół rozgrzanego wierzchołka), grabarza Herkulanum i Pompei do Cape Miseno, macierzystego portu rzymskiej floty wojennej, założonego przez Oktawiana Augusta i dzierżącego w karbach cały zachodni basen Morza Śródziemnego. Zjawisko nazywane przez Herlinga „bradisejsmizmem” (naprzemienne unoszenie się i opadanie skorupy ziemskiej), sprawiło, że ślady rzymskiego szaleństwa, rozkładu i upadku znalazły się w Bajach pod wodą, aliści przy odrobinie wyobraźni oraz odpowiednim świetle, można zobaczyć ów zatopiony w przeszłości świat. Igor Mitoraj marzył, żeby jego kalekie posągi wystawiono na dnie morskim. Wyobrażasz sobie Ikara ze strzaskanymi skrzydłami pośród bezgłowych kolumn i ułomków kapiteli w zielonkawej toni pełnej ryb, ośmiornic, meduz i morskich jeży?

Z panoramą kojarzą się także charakterystyczne budowle – zamki obronne i wieżyce obserwacyjne przeciw Saracenom, ruiny klasztorów, resztki term, rozwaliny pałaców – rozrzucone po okolicznych wzgórzach jak „realia” scenografii wrocławskiej Rotundy. Tylko bilety sprzedawać.

Aż trudno uwierzyć, że na procidiańskim zwalisku magmy (Morante dopatrzyła się w nim sylwetki delfina, mojej córce przypomina Minotaura, który wyrywa się z labiryntu na swobodę), liczącym nieco ponad cztery kilometry kwadratowe, zamieszkuje niemal jedenaście tysięcy ludzi! To najwyższe zagęszczenie w Europie – dwa tysiące sześćset pięćdziesiąt osiem i ileś tam dziesiątych człowieka na kilometr kwadratowyDla porównania: Rodos ma 1 400 kilometrów kwadratowych i mieszka na nim 120 000 ludzi, czyli 93 osoby na jeden kilometr kwadratowy, natomiast Bolszoj Sołowieckij miał 46 kilometrów kwadratowych i niespełna tysiąc autochtonów, co dawało dwudziestu tubylców na sto hektarów![7]. Nie bez kozery procidianie odgradzają się jedni od drugich i chowają za wysokimi murami w głębi ogrodu lub odwracają zadnią ścianą do ulicy, zasłaniają okiennice i zamykają się na głucho… „A jeśli kiedy przypadkiem ktoś obcy wyląduje na Procidzie – napisała Morante w połowie ubiegłego wieku, pracując tu nad Wyspą Artura – dziwi się, nie znajdując wesołego zgiełku, z którego słyną okolice Neapolu. Mieszkańcy Procidy są ponurzy i milczący. Wszystkie drzwi są pozamykane, rzadko kto pokazuje się w oknie, każda rodzina żyje we własnych czterech ścianach, nie mieszając się do życia innych rodzin. A kiedy obcy o coś ich zapyta, odpowiadają mu niechętnie; ludzie na mojej wyspie nie lubią, aby szpiegowano ich sekrety”. Od czasów Morante niewiele pod tym względem się zmieniło. Uliczki wiodą wzdłuż wysokich i mrocznych połaci, na dole sklepiki „głębokie i ciemne niczym jaskinie zbójców”, powyżej „okienka wąskie jak strzelnice” zaślepione żaluzjami, tu i ówdzie na parapecie „kępa goździków w blaszanej puszce”, czasem pierzeja przechodzi w ślepy mur z bramką wąziutką jak klasztorna furta i tablicą informującą, że to zabytkowe palazzo z któregoś tam wieku. „Tu o byle dwudziestoizbowym domu – śmiała się autorka Wyspy Artura – który w Neapolu wydawałby się ciasny, mówi się „palazzo”, a nieliczne procidańskie palazzi wszystkie, i bez wyjątku, były klasztorami bądź kościołami albo więzieniami bądź fortecami”. Cela a’la palazzo, chciałabyś?

Te pałace to moja obsesja… Gdy tylko zauważę uchyloną furtkę w murze, natychmiast zaglądam, nie zważając, że teren prywatny! Nieraz wchodzę w głąb… Nikt do tej pory nie zwrócił mi uwagi, zwykle żywego ducha nie widno. Raz tylko starucha, podobna do mumii przywróconej na mgnienie do życia ostrym makijażem, wyjrzała z balkonu, ale zanim zdążyłem się ukłonić, rozpłynęła się w powietrzu jak powidok. Opowiadał mi Adam Wodnicki, że goszcząc tutaj pod koniec minionego stulecia na zaproszenie Collegio dei Traduttori a Procida, miał przedziwną przygodę. Po przyjęciu w Villi Eldorado, gdzie kiedyś mieszkała Elsa Morante i potem urządzono Ogrody Literackie jej imienia, wyszedł na via Vittorio Emmanuele (zwaną „wąwozem”, bo jak dnem głębokiego jaru idzie się pomiędzy wysokimi pierzejami domów przez centralną część ostrowa), zrobił parę kroków w kierunku Piazza Olmo i raptem źle się poczuł. Najpierw sucho w ustach, a zaraz potem mocne pieczenie pod lewą łopatką, aż się zatoczył na pustej uliczce i żeby nie upaść, oparł o furtę w sąsiedniej bramie. Była niedomknięta i Adam mógł przysiąść na majolikowej ławce w niewielkim wewnętrznym krużganku za bramą. Po chwili, czując, że ucisk nie przechodzi, postanowił, skoro już wdarł się na teren prywatny, prosić o szklankę wody, musiał zapić tabletkę. W żółtawej poświacie lampy wiszącej we wnęce mauretańskiej arki dostrzegł sklepioną sień, przez którą wyszedł na dziedziniec, minął strome, kamienne schody, chyba na balkon i… trafił do westybulu z barokowym zwierciadłem na ścianie, zrobił parę kroków w jego stronę, aby się przejrzeć, czy nie wystraszy obcych ludzi swoim wyglądem, lecz nie zobaczył się, bo go oślepił odblask z lustra, jakby ktoś puścił „zajączka”, a nad nim pochylał się carabiniero, świecąc latarką po oczach: Lei sta beneLei sta bene? – Czy dobrze pan się czuje?[8]? Przez chwilę nie wiedział, co zaszło? Siedział na kamiennym schodku przed bramą Palazzo Menzo z 1685 roku, a furtka za jego plecami była na głucho zamknięta… Po latach echo tego zdarzenia znalazłem w jego ostatnim tekście Tezeusz K. Niedawno zaś, przechodząc mimo Palazzo Menzo, udało mi się wypatrzeć przez szparę uchylonej furty majolikową ławę w krużganku za bramą.

Największej przemianie od czasów Wyspy Artura uległa południowa część ostrowa, gdzie pośród cytrusowych sadów i rzędów winorośli stały odosobnione wiejskie sadyby, osłonięte od słońca palmą, figowcem… Przyczynił się do tego budowlany boom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, gdy Procidanie wracali z baksami z USA i budowali się na wyspie, rozdzielając rodzime pola oliwek, sady cytrusów i winorośli, na małe działki budowlane między liczne rodzeństwo. Dzisiaj cały ten teren to Terra Casata, Ziemia Zadomowiona. Dom tutaj stoi na domu i domem się podpiera – jak nasz! Nie pamiętam, pisałem Ci, że pod koniec maja po zluzowaniu lockdownu zmieniliśmy chatę i zamieszkaliśmy w jednej z wiejskich sadyb, o których wspomina Morante? Mówiąc dokładniej: na strychu starej polnej kuchni, stojącej ongiś na ziemiach Vincenzo Lubrano Lavadery, dziadka seniory Enzy, naszej nowej gospodyni. Cały ten teren do plaży Coricella należał do niego, rosły tu pomarańcze i procidańskie limony, morele, brzoskwinie, winogrona. Seniora Enza pamięta różowy sort winogradu, którego nie jadało się na surowo, lecz zalewało alkoholem – jak wiśnie. A na podwórzu ocieniał dom wielki figowiec, figi suszyli na kuchennym stryszku, gdzie teraz śpi Martusza i tam stawiano pomidory na sok. Pewnie nasza córeczka miewa figowo-keczupne sny… Ze stryszkiem wiąże się najdawniejsze wspomnienie Enzy. Raz do roku przed Paschą sąsiadki zbierały się u nich w kuchni do wypieku casatiello w starym kamiennym piecu na drwa, które zbierało się na plaży. Casatiello to słony paschalny przysmak z drożdżowego ciasta z zapieczonymi wewnątrz wędlinami i całymi jajkami zdobnymi kokardką w krzyżyk. O zmierzchu kobiety stawiały ciasto pod wełniakami, i czekając, aż się podniesie, nierzadko przysypiały. A dla dzieciaków to gratka, rozrabiały ile wlezie. Enza pamięta, jakby to było wczoraj, miała może trzy, cztery latka i polazła na stryszek po figi. Wdrapać, to się wdrapała po drabinie, ale zejść sama nie umiała. Całą noc przesiedziała jak myszka pod miotłą ze strachu przed mamą, dopiero nad ranem zasnęła i we śnie jasna dziewczynka, podobna nieco do Martuci, powiedziała jej, by się nie bała, że to tylko sen i zaraz przejdzie. Kiedy dorosła, dostała stryszek w posagu na ślub z Domenico i młody żonkoś od razu prosił rodziców o pozwolenie na rozbudowę. Później podolepiało się rodzeństwo Enzy (miała ich siedmioro) i dzisiaj ten budowlany maszkaron rozkracza się na rogu via Chiara i via Giovanni di Procida.

(Załączam foty, porównaj… Pierwsza to zdjęcie ze starego procidiańskiego kalendarza, dziewczę w czerwonej sukience na ulicy to nasza Enza, na tarasie kuchni jej mama z babcią, a chałupa na zadnim planie to dawna plebania kościoła świętego Józefa, stojącego kilkaset metrów poniżej miejsca, skąd zdjęcie zostało zrobione. Drzewo między domami to ów płodonośny figowiec, z którego owoce służyły zimą rodzinie Lavadera jako źródło kalorii, były sytne, zjadłaś dwie, trzy i spokój. Na drugiej fotografii po figowcu ni śladu, tam gdzie widniał, wytyczyli via Chiarę, a zamiast konia, smrodzą autem. Zauważ, jak zmieniła się bryła plebanii – na starej fotce jawiła się w krasie dawnej budowli procidiańskiej, a na współczesnym zdjęciu od przodu deformuje ją różowa przybudowa, a od tyłu, czego na fotografii nie widać, zalepiono ją na amen. Polna kuchnia Lavaderów też zmieniła się nie do poznaki. Porozrastała się od dołu i na boki mieszkaniami, zaś stryszek, który Enza wniosła w małżeństwo, wyciągnął się na południowy zachód wygodną kwaterą i dużym tarasem, skąd rozpościera się mój okojom).

To on był główną przyczyną, dla której zmieniliśmy chatę na Procidzie. Wcześniej przez cztery lata mieszkaliśmy w domu seniory Marii, też położonym w południowej części wyspy, lecz na jej wschodnim stoku, w rejonie willi pochowanych w głębi olbrzymich ogrodów za wysokimi murami, zza których czasem glicynia się wyłania i spełza po białej ścianie burzą fioletowych kwiatków, a czasem jedynie zapach zza muru doleci, albo brzęk szpadla o kamień. Za jednym z takich murów spędziliśmy cztery lata w cytrusowym ogrodzie, w którym utykałem wzrokiem za każdym razem, gdy podnosiłem oczy znad laptopa. Po okresie spędzonym nad Morzem Białym i Jeziorem Onieżskim było to dosyć duszące, wzrok nie miał czym oddychać. Natomiast tutaj, gdzie piszę te słowa, wystarczy głowę odwrócić od ekranu, aby oczy odetchnęły tak głęboko, że czujesz je w lędźwiach.

Budzi mnie Epomeo, wulkan z Ischii, który zagląda co rano do naszej sypialni, ledwie słońce zaświeci. Później, kiedy słońce wzejdzie wyżej, ocyka się Vivara i przeciąga w jego cieple swój zimopłowy grzbiet, a przy porannej ceremonii (zielona bancha z miodem z kasztanów kalabryjskich) na tarasie towarzyszy mi Santa Margherita, wzgórze ze starą wieżycą przeciwko piratom saraceńskim, sąsiadujące z nami w zasięgu oka. Niekiedy mam wrażenie, że ktoś obserwuje mnie z tej wieżycy, i vice versa. To długa historia, sięgająca korzeniami X wieku, kiedy na wzgórzu Santa Margherita osiedli zakonnicy obrządku bazyliańskiego i postawili tam monaster-twierdzę. Oglądałem fotografie ruin z lat 50., robią wrażenie: cele wykute w skale i na poły zarośnięte paprociami i dzikim winem, w jednej z nich mozaika z rybą nad kamiennym schodkiem, przypominającym klęcznik… czyżby się modlili przed wizerunkiem ryby? Z obawy przed represjami po schizmie wschodniej bazylianie opuścili wzgórze, a ich klasztor przejęli benedyktyni, później dominikanie, aliści katoliccy mnisi nie wytrzymali najazdów saraceńskich piratów (Khayr ad-Din, słynny Barbarossa złupił Procidę dwa razy, w 1534 i 1544 roku, a krwiożerczy Turgut aż czterokrotnie…) i przenieśli się na Terra Muratę, bliżej zamku, zostawiając wzgórze Santa Margherita do użytku miejscowej ludności. Do niedawna wypasano tam kozy i zbierano chrust, a dzieciarnia lubiła się kąpać w kamiennych wannach wykutych w nadmorskich skałach przez monachów. Najmłodszy braciszek Enzy Tonino tam utonął… Z biegiem lat zabytkowe ruiny popadały w coraz większe zapuszczenie, a gmina nie wiedziała, co z nimi zrobić? Aż pojawił się „polski Mesjasz”, jak go ochrzciła miejscowa prasa, Riccardo Kulczycki z żoną, mediolańską baronową i w 2016 roku wykupili teren monasteru od gminy za śmieszną sumę 250 milionów starych lirów, czyli około 125 tysięcy euro. Nie obyło się bez skandalu i zarzutów pod adresem władz gminy o korupcję i powiązania z mafią. Rozgłosu skandal nabrał po ogłoszeniu przez polskiego „guru”, że chce przerobić kościół na dojo, specjalną salę do jogi i medytacji, aikido i świętych tańców Gurdżijewa… Po jakimś czasie ucichło i jedynie mąż Enzy, Domenico Schiano di Costa, sprzeciwiał się do samego końca oddaniu Santa Margherity w ręce polskiego hochsztaplera… Po śmierci ojca bój z Polakiem podjęła Simone, młodsza córka Enzy. Ta zbuntowana kobitka, na oko czterdziestka z małym hakiem, marząca o zamieszkaniu w Katmandu i nienosząca maseczki antywirusowej, poznawszy z Wikipedii moją solidarnościową zaprzeszłość, postanowiła od razu wciągnąć mnie do walki z „polskim Mesjaszem”, o którym już wcześniej zbierałem plotki. Ukrainka Lubka, która sprząta u Polaka, opowiadała mi z przejęciem:

Там є зала зі скляною підлогою, хитро побудована над морем, що коли господар сидить в лотосі, то хвиля йому під дупою піну збиває„Там є зала зі скляною підлогою…” – „Tam jest pokój ze szklaną podłogą tak zmyślnie wzniesiony nad morzem, że gdy gospodarz siedzi „w lotosie” (padmasana), to fala pod dupą pianę mu ubija”.[9].

Mark Landon - trębacz

Sama widzisz, że mam kogo obserwować… A skoro zaszło na Polaków, na zakończenie tego przydługiego listu Mazurek Dąbrowskiego! Polski hymn codziennie rozbrzmiewa na Ponte di Vivara, ilekroć rano wchodzę na most. Wydmuchuje go dla mnie na trąbce – na „dzień dobry” – Mark Landon, mój angielski znajomy, niezły czuwakCzuwak – tutaj znowu zwracam się do Pani Redaktor z prośbą o wyrozumiałość, już raz zakwestionowała Pani słówko „zajebisty”, zarzucając, że oddaje „warszawką”, ale właśnie na przykładzie czuwaka, najlepiej widać, że nie tylko w Warszawie lubią to słówko. Otóż pisząc Lotem gęsi, napomknąłem o moim pietrozawodskim druhu Miszy Dankowie, znawcy poczynań Piotra Wielkiego na Północy. Pisząc o Miszy, użyłem słowa „czuwak”, którym on określał Piotra Aleksiejewicza, a potem zwróciłem się do młodziutkiej krakowskiej rusycystki z pytaniem, jakby „czuwaka” przełożyła na polski. Po dłuższym zastanowieniu dziewczyna odpowiedziała – ku mojemu językowemu zgorszeniu – że najlepiej pasuje „zajebisty gość”. [10]. Mark przybył na Procidę z Bedford, gdzie w latach pięćdziesiątych zbudowali cegielnię, ale nie było rąk do pracy, podczas gdy we włoskim Benevento bezrobocie obejmowało 98 procent mieszkańców… Rządy obu państw dogadały się, aby beneventyńczycy żyli i pracowali w Bedford. Po latach potomkowie włoskich emigrantów wspomnieli o italiańskich korzeniach i włoski rząd musiał wysłać do Bedford nauczycielki włoskiego języka. Mark jedną z nich poznał na tańcach… Mając dwanaście lat, nauczył się grać na skrzypcach i przez kolejne piętnaście lat przygrywał do tańców ludowych, bezpłatnie, za jedzenie i… dziewczyny. Wszystkie swoje kobiety poznawał na tańcach. Z nauczycielką włoskiego przyjechał na Procidę, tutaj zakochał się w nurkowaniu, a ktoś podpowiedział mu, że bezdech (chodzi o zatrzymywanie oddechu przy pełnym wdechu, czyli kumbhakę w jodze) najlepiej się wydłuża, grając na jakimś instrumencie dętym – stąd się wzięła trąbka o świcie i Mazurek Dąbrowskiego na powitanie. Mark bez końca może opowiadać o urokach zanurzeń, tam, w absolutnej ciszy się wycisza do dna, do zatrzymania myśli. Mózg zużywa najwięcej tlenu, więc gdy go wyłączasz, oszczędzasz powietrze, którym zapełniłeś płuca i możesz dłużej przebywać w pustce własnego umysłu i w absolutnej ciszy… Tylko ryby potrafią odbierać w wodzie dźwięki. Landon poluje na dorady, tuńczyki, czasem też ośmiornicę wyciągnie, sam je smaży rodzinie, gdyż dorobił się na Procidzie córeczki, na opał zbiera drwa na plaży, żyje wolny, wedle własnego widzimisię, dorabiając lekcjami angielskiego.

Przy dźwiękach jego Mazurka wchodzę na most. Swojego czasu, bodaj w 2001 roku, zaniesiony w Księgę Guinnessa jako najdłuższy tybetański most na świecie! Most łączy przylądek Santa Margherita z wysepką Vivara, biegnąc skrajem gardzieli podwodnego wulkanu, jakby odtwarzał część krateru, widać to wyraźnie na sputnikowej mapie… Idąc po jego wąskiej kładce na betonowych wsporach, mam pod nogami morską kipiel, jest to najwęższy przesmyk między dwoma ostrowami i wiatry tam wieją z usiloną mocą, przenosząc fale nad mostem i oblewając nieostrożnego flaneura od stóp do głów. Zaglądając z Ponte di Vivara w głąb podwodnego wulkanu, próbuję myślą opuścić się na dno czasu głębokiegoCzas głęboki (deep time) – termin, którego autorstwo przypisuje się Johnowi McPhee. Robert Macfarlane pisze: „Głęboki czas to oszałamiające przestwory historii Ziemi, które zbiegają się tu i teraz. Głęboki czas liczony jest jednostkami wzbudzającymi pokorę jako kontrast z chwilowością człowieka: epokami i eonami, a nie minutami i latami. Jakież znaczenie mają nasze wyczyny, skoro Homo sapiens i tak zniknie z powierzchni Ziemi w mgnieniu geologicznego oka? Czym jest wymarcie gatunku albo ekosystemu w kontekście kolejnych cykli erozji i odbudowy zachodzących w skali całej planety?”[11]. Skąd pozdrawiam bezgłośnie.

 wizerunek Diego Maradony

Post scriptum

Kult Maradony na Procidzie nabiera rumieńców. Załączam zdjęcie ikony świętego Diego na fasadzie kościoła Santa Maria della Pieta w porcie. Zwróć uwagę na nimb! Kiedyś zapytałem ojca Iosifa, Namiestnika sołowieckiego monasteru, czym odróżnia się święta ikona od portretu.

– Nimbem – odrzekł.

Procida, 16 lutego

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Mariusz Wilk, Listy z Procidy (10): Procidański okojom, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 96

Przypisy

  1. W tym kontekście ciekawa wydaje się dziecięca fascynacja Bellmera cross-dressingiem. Jako chłopiec lubił nosić kobiece ubrania, za co był surowo karany przez ojca. Skrzypek nie wprowadza tego wątku do dramatu, jednak zdecydowałam się go krótko zasygnalizować, bo ciekawie komplikuje problematyzowany w nim problem reprodukcji przemocy na tle płci. Por. https://www.theartstory.org/artist/bellmer-hans/life-and-legacy/[dostęp: 9.05.2020].
  2. L. Mulvey, Przyjemność wzrokowa a kino narracyjne [w:] Panorama współczesnej myśli filmowej, red. A. Helman, Kraków 1992, s. 39.
  3. Użyty w tytule „okojom” – to słowo podsunął mi profesor Georges Nivat, wykładowca literatury rosyjskiej na uniwersytecie w Genewie, będąc u nas z wizytą w Kondzie. Wszedłszy ze mną na dzwonnicę naszej wiejskiej czasowni, aż jęknął z zachwytu: ależ tu masz okojom! Potem wyjaśnił, że znajomość tego słówka zawdzięcza Sołżenicynowi, który nie rozstawał się z „Tołkowym słowar´om żywogo wielikorusskogo jazyka” Władimira Iwanowicza Dala nawet w łagrze i w nim właśnie znalazł to pradawne słowiańskie słowo: okojom, pochodne od okajmliat’, czyli obrysować, obnieść kreską, obrębić. Dosłownie „okojom” to szkic, obrys, rysunek, ale Georges twierdził, że to również widnokrąg, czyli to, co okiem możesz okajmlit’, obrysować, okrążyć, ogarnąć, wyodrębnić. Oko w ruskim „okojomie” jest podmiotem horyzontu, a horyzont – szkicem oka.
  4. Wieduńska – od słowa „wiedun”, czyli ten, który wie! Zna się na siłach i ziołach, nieznanych innym… Jednym z największych zaonieżskich wiedunów był poeta „srebrnego wieku” Nikołaj Klujew z Zaonieża. Niedawno doszła do mnie smutna wieść, że umarł profesor Konstantin Loginow z Uniwersytetu Pietrozawodskiego, szef katedry antropologii, wybitny specjalista od wiedunów zaonieżskich, autor kilku książek o tym zjawisku. Kostia bywał w Domu nad Oniego i niejedną noc przegadaliśmy o wiedunach i oborotniach, zwanych u nas „wilkołakami”. Poznał mnie także z zaonieżską wiedunią, córką oborotnia spod Kuzorandy, pracującą dla pietrozawodskiego FSB w randze „eksperta” od odnajdywania ludzi. Tuszę, że Konstantin Kuzmicz, wykorzystując swoją wieduńską wiedzę, „obrócił się” i dzisiaj wilkiem biega po zaonieżskich lasach…
  5. Fuori del limbo non v’e eliso – to ostatni wers Dedykacji otwierającej powieść Elsy Morante „Wyspa Artura”, który Barbara Sieroszewska przełożyła jako: „Poza czyśćcem nie ma raju”. Kot Jeleński, wielbiciel powieści Morante, tej ostatniej frazy nie przekładał, cytując ją we włoskim oryginale, i przy okazji podkreślał bliską Gombrowiczowi myśl o niemożności życia poza „limbami” dzieciństwa. Konsultowałem sprawę z polonistą italiańskim Andreą de Carlo, według którego Sieroszewska niepotrzebnie poszła w dantejskie zaświaty, bo limbo – to stan zawieszenia czasu, na przykład okres przechodzenia z dzieciństwa do świata dorosłego albo ze starości do śmierci, samo przejście, bar-do. (Nawiasem mówiąc, podobnie bar-do definiuje Ireneusz Kania w przedmowie do przetłumaczonej przez siebie „Tybetańskiej księgi śmierci”: „Bar-do znaczy to, co jest pomiędzy, dosłownie: między-byt”). Takie podejście do czasu sprawia, że historia opowiedziana przez Morante nie dotyczy konkretnego chłopca Arturo Gerace, lecz Wyspy Dzieciństwa w ogóle. „Kiedy bohater opuści wyspę – zauważa Hanna Serkowska, badaczka twórczości włoskiej pisarki – pozostanie na niej jakieś inne dziecko i cała ta historia będzie mogła powtórzyć się jeszcze raz, i jeszcze raz… Bez końca!”.
  6. Pisać – przykład słowa, które po polsku i rosyjsku znaczy to samo i nie to samo, w zależności od padania akcentu. Jeśli akcentujemy po polsku na przedostatnią sylabę, to po rosyjsku znaczy „sikać”, jeśli na ostatnią, to po rosyjsku znaczy albo „pisać”, albo „malować”. Ikonę się pisze – tłumaczył mi kiedyś ojciec German, monach sołowieckiego monastyru – bo pisząc, wychodzisz z siebie, a pisząc ikonę, kierujesz się ku Bogu. Malować – to można płot.
  7. Zacytowany urywek zdania pochodzi z książki Mario Praza Wspaniałości Rzymu, gdzie rola północnych malarzy w odkrywaniu włoskiego krajobrazu jest omówiona z różnych stron. Według Praza artyści z Północy zauważają nie tylko ruiny, które oko Włocha ignoruje, oglądając je codziennie, ale i niezwykłe światło, jakiego z tamtej strony Alp nie widzieli. Zdaniem znawców odkrywcą południowego światła w malarstwie był Claude Lorrain, ale profesor Praz zauważa, że już wcześniej niemiecki artysta Adam Elsheimer spostrzegł, iż najbardziej niezwykła w Kampanii była „nie tyle scena ziemska, ile żywa i krystaliczna przestrzeń ponad nią”.
  8. W czasie podróży po Polach Flegrejskich dziwiło mnie zabetonowanie przez tuziemców wszystkiego, co tylko można było zabetonować, jakby chcieli przykryć swoją „ognistą ziemię” betonowym sarkofagiem, niczym reaktor atomowy po awarii, by nie gotowała się pod nogami. Dopiero Gabriela, z którą podróżowaliśmy, powiedziała mi, że już starożytni Rzymianie w okolicach Puteoli (dziś Pozzuoli), leżącej w centrum Pól Flegrejskich, odkryli bogate złoża pozzollany, którą wykorzystywali w charakterze spoiwa betonu do budowy słynnych dróg. Dzisiaj to jedne z największych zakładów produkcji cementu na świecie. Nie dziw, że go leją…
  9. Dla porównania: Rodos ma 1 400 kilometrów kwadratowych i mieszka na nim 120 000 ludzi, czyli 93 osoby na jeden kilometr kwadratowy, natomiast Bolszoj Sołowieckij miał 46 kilometrów kwadratowych i niespełna tysiąc autochtonów, co dawało dwudziestu tubylców na sto hektarów!
  10. Lei sta bene? – Czy dobrze pan się czuje?
  11. „Там є зала зі скляною підлогою…” – „Tam jest pokój ze szklaną podłogą tak zmyślnie wzniesiony nad morzem, że gdy gospodarz siedzi „w lotosie” (padmasana), to fala pod dupą pianę mu ubija”.
  12. Czuwak – tutaj znowu zwracam się do Pani Redaktor z prośbą o wyrozumiałość, już raz zakwestionowała Pani słówko „zajebisty”, zarzucając, że oddaje „warszawką”, ale właśnie na przykładzie czuwaka, najlepiej widać, że nie tylko w Warszawie lubią to słówko. Otóż pisząc Lotem gęsi, napomknąłem o moim pietrozawodskim druhu Miszy Dankowie, znawcy poczynań Piotra Wielkiego na Północy. Pisząc o Miszy, użyłem słowa „czuwak”, którym on określał Piotra Aleksiejewicza, a potem zwróciłem się do młodziutkiej krakowskiej rusycystki z pytaniem, jakby „czuwaka” przełożyła na polski. Po dłuższym zastanowieniu dziewczyna odpowiedziała – ku mojemu językowemu zgorszeniu – że najlepiej pasuje „zajebisty gość”.
  13. Czas głęboki (deep time) – termin, którego autorstwo przypisuje się Johnowi McPhee. Robert Macfarlane pisze: „Głęboki czas to oszałamiające przestwory historii Ziemi, które zbiegają się tu i teraz. Głęboki czas liczony jest jednostkami wzbudzającymi pokorę jako kontrast z chwilowością człowieka: epokami i eonami, a nie minutami i latami. Jakież znaczenie mają nasze wyczyny, skoro Homo sapiens i tak zniknie z powierzchni Ziemi w mgnieniu geologicznego oka? Czym jest wymarcie gatunku albo ekosystemu w kontekście kolejnych cykli erozji i odbudowy zachodzących w skali całej planety?”
  14. Zbigniew Herbert, Urwanie głowy [w:] tegoż, Epilog burzy [w:] Zbigniew Herbert. Wiersze zebrane, opracowanie R. Krynicki, Kraków 2008, s. 694.
  15. Z. Herbert, J. Turowicz, Korespondencja, Kraków 2005, s. 7.
  16. Tamże, s. 122.
  17. Tamże, s. 147.
  18. Tamże, s. 189.
  19. P. Majewski, Barbarzyńca w ogrodzie sztuki współczesnej. O pobycie Zbigniewa Herberta w Paryżu w latach 1958–1960 i kilku tego konsekwencjach [w:] Kłusownik i myśliwi. Prywatna historia sztuki Zbigniewa Herberta, Kraków 2020, s. 85.
  20. Z. Herbert, Apollo i Marsjasz [w:] tegoż, Studium przedmiotu [w:] Zbigniew Herbert. Wiersze zebrane, s. 247.
  21. P. Juszkiewicz, „Krytyk musi wykazać, że ma oko”. Herbert i polska krytyka artystyczna czasu odwilży [w:] Kłusownik i myśliwi…, s. 68.
  22. Ł. Kiepuszewski, „Cień jak wskazówka zegara”. Herbert i Potworowski w Sienie [w:] Kłusownik i myśliwi…, s. 134–135.

Powiązane artykuły

11.03.2021

Nowy Napis Co Tydzień #091 / Artystyczne niespełnienia Zbigniewa Herberta

Epitety, które opisywałyby Zbigniewa Herberta jako twórcę, można mnożyć. Nietuzinkowy, oryginalny, elokwentny, skrupulatny, oczytany, precyzyjny… Pod każdym z tych określeń mogłabym się bez wahania podpisać, ponieważ każde uznaję za prawdziwe. Jednakowoż, według mnie, Herbert był przede wszystkim poetą ciekawym świata. Odnoszę również wrażenie, że w tej ciekawości pozostawał nienasycony i niespełniony, co z kolei determinowało jego odkrycia, refleksje i nieustanne podróże – zarówno realne, jak i duchowe. Herbert był poszukiwaczem. Herbert ciągle się dziwił. I nawet śmierć, której przecież się spodziewał i która jakoś bardzo go nie onieśmielała, zastała go w pewnym sensie w drodze, w stanie rozkojarzenia i twórczego dochodzenia do kolejnych wniosków. Świadczyć może o tym choćby fragment wiersza Urwanie głowy, który pochodzi z ostatniego tomu poety Epilog burzy:

Przed odjazdem

bałagan


papier przedmioty w locie
jakby przeczuwały


że stracą prawo grawitacji

z odlotem


Pana CogitoZbigniew Herbert, Urwanie głowy [w:] tegoż, Epilog burzy [w:] Zbigniew Herbert. Wiersze zebrane, opracowanie R. Krynicki, Kraków 2008, s. 694.[1]

O Herbercie pisało się i nadal pisze całkiem sporo. Mimo to temat w dalszym ciągu nie jest przegadany ani wyczerpany. Książka, która stała się przyczynkiem do moich rozważań, jest więc i równocześnie nie jest odkrywcza. Teoretycy literatury i badacze twórczości Herberta, najczęściej pracownicy naukowi polskich i zagranicznych uczelni, zdają się upodabniać do postaci, która tak bardzo ich fascynuje. Dlatego poszukują, dziwią się i odkrywają. Okazuje się bowiem, że Herberta można opowiadać ciągle na nowo, ciągle z innej perspektywy i nieustająco z pozostawieniem pola dla elementu zaskoczenia. Zbiór esejów zatytułowany Kłusownik i myśliwi dotyczy historii sztuki. Historii sztuki, jak wskazuje podtytuł, prywatnej, a co za tym idzie – mocno zsubiektywizowanej. Herbert, poza działalnością poetycką, był również felietonistą i recenzentem. W tym obszarze swoją uwagę skupiał głównie na malarstwie, gdyż właśnie ta droga twórczej ekspresji była mu mentalnie najbliższa. Herbert chciał być malarzem, a fakt, że nigdy się nim nie stał, przysporzył mu prawdopodobnie sporo cierpienia. Żył więc w cieniu sztuk plastycznych, w ogromnym kompleksie mistrzów pędzla. I ta swoista rana musiała znaleźć odzwierciedlenie w jego twórczości literackiej. Zbiór esejów zatytułowany Węzeł gordyjski i inne pisma rozproszone 1948–1998 zawiera między innymi spory zasób recenzenckiej działalności Herberta, ale o jego umiłowaniu sztuki świadczą również ekfrazy i niezwykle liczne poetyckie nawiązania do ekspresji malarskich. Był więc poeta nie tylko melomanem i wiernym czcicielem przekazów plastycznych, ale brał także czynny udział w życiu współczesnego sobie artystycznego świata i w bardzo wrażliwy sposób reagował na wszelkie jego drżenia i zmienności.

Fascynacja sztuką i zacięcie redaktorskie widoczne były u Herberta już w bardzo wczesnych etapach kariery poetyckiej. W pierwszych listach do Jerzego Turowicza, kiedy to jeszcze zwracał się do niego per Szanowny Panie Redaktorze, pisze:

Dyskusja o upadku sztuk plastycznych w Polsce trwa. Wszyscy są na ogół zgodni, co do dwu faktów:

1. przeżywamy okres upadku i chaosu plastyki;

2. społeczeństwo nasze wykazuje obojętność na tę dziedzinę twórczości artystycznej.

Poruszone wyżej sprawy przetłumaczone na język polityki, zbiegają się w pytaniu: jak temu przeciwdziałać?Z. Herbert, J. Turowicz, Korespondencja, Kraków 2005, s. 7.[2]

Z biegiem czasu dzielenie się wątpliwościami i spostrzeżeniami na płaszczyźnie recenzenckiej stanie się w tej osobliwej korespondencji dosyć powszechne. Herbert będzie relacjonował przyjacielowi swoje poczynania i prosił go o wyrażenie opinii: „Kochany Jerzy, to ma być recenzja. Piszę o Taranczewskim”Tamże, s. 122.[3]. Będzie się skarżył na niemoc twórczą: „Reportaż ze Sieny robi się, ale idzie jak po grudzie, mam nadzieję skończyć najdalej za 2 tygodnie”Tamże, s. 147.[4]. A od czasu do czasu prześle również próbkę własnych możliwości: „Kochany Jerzy, przesyłam Ci dwa felietony. Może przydadzą się. A także rysunki, które machałem w Kazimierzu”Tamże, s. 189.[5].

Pogłębiając wiedzę na temat życiorysu tego niewątpliwie genialnego poety, zdobywając coraz to nowe informacje dotyczące jego twórczości, zastanawiam się nieustannie, jakim byłby malarzem. Nie jestem jednak do końca przekonana, czy w tej profesji osiągnąłby taki sam albo chociaż porównywalnie dobry efekt, jak w malowaniu słowem. Nie można jednak przejść obojętnie obok refleksji, że to niespełnienie poety odbiło się na poezji piętnem, które w ostateczny sposób uformowało coś, co dzisiaj możemy roboczo nazwać herbertowską wizją świata.

Historia genialnych twórców obarczonych jarzmem niespełnienia lub odrzucenia lubi się więc powtarzać. Gdyby Mickiewicz nie kochał tragiczną miłością, prawdopodobnie nigdy nie mielibyśmy okazji kontemplować poetyckiego kunsztu Dziadów cz. IV . Gdyby Herbert nie był niespełnionym malarzem-artystą, najpewniej nie doświadczylibyśmy pełnych mądrości rozważań Pana Cogito o sztuce.

Kompleks malarza poświadcza w twórczości Herberta bardzo wiele elementów. Najdobitniej wyraża go jednak tytuł jednego ze zbiorów esejów – Barbarzyńca w ogrodzie. Oczywiście symbolika jest tutaj bardzo klarowna, a zarazem niezwykle wymowna. Barbarzyńca to człowiek nieokrzesany, niecywilizowany, niebezpieczny, bo w swoich działaniach posługujący się przecież bezmyślną przemocą. Ogród natomiast przedstawia łagodność, piękno różnorodności, dostojność i spokój. Nietrudno się domyślić, iż barbarzyńca najprawdopodobniej ogród zbezcześci, zniszczy, znieważy swoją trywialną ignorancją. Można być niemalże pewnym, że po jego wizycie nic w ogrodzie nie będzie już takie samo. Rozszyfrowując łamigłówkę tytułu, dochodzi się za Piotrem Majewskim (Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej)P. Majewski, Barbarzyńca w ogrodzie sztuki współczesnej. O pobycie Zbigniewa Herberta w Paryżu w latach 1958–1960 i kilku tego konsekwencjach [w:] Kłusownik i myśliwi. Prywatna historia sztuki Zbigniewa Herberta, Kraków 2020, s. 85.[6] do wniosku, że ogrodem jest szeroko pojęty świat sztuki, a barbarzyńcą sam autor. Spróbujmy sobie więc wyobrazić, jak bardzo mocno odczuwał Herbert swoje niespełnienie, skoro nazywał siebie w tak deprymujący sposób. Jednocześnie potrzeba nieustannego wyrażania podziwu dla sztuk plastycznych jest u niego tak ogromna, że znajduje odzwierciedlenie w każdym praktycznie przejawie ekspresji poetyckiej. Herbert odbiera świat z perspektywy sztuki, a jego projekcja rzeczywistości ściśle wiąże się odniesieniami do malarstwa, rzeźby, architektury i rysunku. Jest więc w pewnym sensie więźniem swojego niespełnienia, co znajduje zresztą odzwierciedlenie w wierszach i w tekstach niepoetyckich. Ale ta swoista niewola skutkuje czymś jeszcze. Dorobek Herberta jest na stałe połączony z historią sztuki, nie tylko poezja, ale i eseje czy teksty krytyczne.

Wiersz Apollo i Marsjasz jest jednym z najbardziej popularnych liryków Herberta (najprawdopodobniej za sprawą podstawy programowej z języka polskiego). Pojedynek mitycznego boga sztuki ze śmiertelnikiem zdaje się być również swoistą proklamacją światopoglądową samego autora. Oto bowiem z potwornego i przerażającego krzyku pokonanego człowieka powstaje nowy odłam sztuki. I choć w tym przypadku jest to muzyka, to przecież nikt nie ma chyba wątpliwości, że kwestie awangardy czy artystycznego undergroundu bardzo łatwo można przenicować również na grunt plastyczny. Pod koniec wiersza na pierwszy plan bardzo wyraźnie wysuwa się motyw cierpienia i odrzucenia artysty, który odważył się zaprezentować coś odmiennego od klasycznej wizji sztuki (przypominam, że Apollo uosabia postać tożsamą właśnie z wartościami klasycznymi), który sprowokował mistrza:

żwirową aleją
wysadzaną bukszpanem
odchodzi zwycięzca
zastanawiając się
czy z wycia Marsjasza nie powstanie z czasem
nowa gałąź
sztuki – powiedzmy – konkretnejZ. Herbert, Apollo i Marsjasz [w:] tegoż, Studium przedmiotu [w:] Zbigniew Herbert. Wiersze zebrane, s. 247.[7]

Nieposkromiona złość boga może z kolei oznaczać trudności, które napotka twórca odważny. I choć nowoczesność należy zawsze traktować w kategoriach względnych i ulotnych (wszak każde pokolenie posiada swoją), to oczywiście i tutaj Herbert znajduje pole do wyrażenia swojej opinii. Piotr Juszkiewicz podsumowuje ją następująco:

Dostrzegał on wśród nowoczesnych postępujący proces kształtowania się międzynarodowego, ujednoliconego języka sztuki dojrzewającego pod presją przyspieszonego technicznym rozwojem reprodukowania obiegu obrazów, zacierającego swoistość narodową artystycznych manifestacjiP. Juszkiewicz, „Krytyk musi wykazać, że ma oko”. Herbert i polska krytyka artystyczna czasu odwilży [w:] Kłusownik i myśliwi…, s. 68.[8].

Po której stronie sporu stoi więc autor? Za kim finalnie się opowie? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, gdyż także i w tej kwestii poeta zdaje się tkwić w pełnym sprzeczności rozdźwięku – z jednej strony umiłowanie wszelkich przekazów klasycznych, z drugiej – tęsknota za formą nowatorską. Możemy więc chyba uznać, iż ten specyficzny konflikt wewnętrzny wyrasta na gruncie kolejnego niespełnienia poety, który związany jest z niemożnością odpowiedzi na fundamentalne przecież dla niego pytanie.  

Mimo wszystko jednak Herbert przez całe życie darzy artystów ogromnym podziwem i pisze o nich nad wyraz chętnie. Tematyka natomiast zachwyca swoją rozpiętością. Od Etrusków do współczesnej poecie awangardy. Od starożytnej Grecji do Van Gogha. Po drodze natomiast Krzyształowski, Taranczewski, Ernst, Paryż i Galeria Lambert, socrealizm, taszyzm, Potworowski… W przypadku tego ostatniego szczególnie wzruszające zdaje się być ich jedynie mentalne spotkanie w Sienie:

Niemniej obaj twórcy nigdy nie mogli spotkać się w Sienie – gdy Potworowski na fali odwilży w 1958 roku przyjechał do Polski po osiemnastu latach nieobecności, na tej samej fali Herbert po raz pierwszy kilkanaście miesięcy wcześniej wyjechał na Zachód, między innymi do Francji i Włoch. […] To rozminięcie się można uznać za cechę charakterystyczną potencjalnych relacji między twórcamiŁ. Kiepuszewski, „Cień jak wskazówka zegara”. Herbert i Potworowski w Sienie [w:] Kłusownik i myśliwi…, s. 134–135.[9].

Natomiast śladów tego typu rozminięć, niespełnień i rozczarowań znajdziemy w twórczości Herberta o wiele więcej.

Kłusownik i myśliwi zawiera analityczne teksty naukowe. W gąszczu fachowych terminów nietrudno jednak zauważyć, że i te podróże badawcze noszą znamiona pewnego niespełnienia. Z całą pewnością nie jest łatwo pisać o poecie takim jak Herbert. Potęga, moc i energia myśli Herberta zdają się porażać swoim ogromem, ale również dostarczają ogrom materiału badawczego. Pogłębianie wiedzy na temat tego niezwykle utalentowanego poety i pięknego człowieka może być potraktowane w kategoriach pracy nad własnymi twórczymi niespełnieniami. Publikacja dotycząca Prywatnej historii sztuki Zbigniewa Herberta doskonale będzie wspierać ten proces.

Książkę można kupić w e-sklepie Instytutu Literatury.

Kłusownik i myśliwi. Prywatna historia sztuki Zbigniewa Herberta, Instytut Literatury, Kraków 2020.

Okładka książki

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Katarzyna Aksamit, Artystyczne niespełnienia Zbigniewa Herberta, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 91

Przypisy

  1. W tym kontekście ciekawa wydaje się dziecięca fascynacja Bellmera cross-dressingiem. Jako chłopiec lubił nosić kobiece ubrania, za co był surowo karany przez ojca. Skrzypek nie wprowadza tego wątku do dramatu, jednak zdecydowałam się go krótko zasygnalizować, bo ciekawie komplikuje problematyzowany w nim problem reprodukcji przemocy na tle płci. Por. https://www.theartstory.org/artist/bellmer-hans/life-and-legacy/[dostęp: 9.05.2020].
  2. L. Mulvey, Przyjemność wzrokowa a kino narracyjne [w:] Panorama współczesnej myśli filmowej, red. A. Helman, Kraków 1992, s. 39.
  3. Użyty w tytule „okojom” – to słowo podsunął mi profesor Georges Nivat, wykładowca literatury rosyjskiej na uniwersytecie w Genewie, będąc u nas z wizytą w Kondzie. Wszedłszy ze mną na dzwonnicę naszej wiejskiej czasowni, aż jęknął z zachwytu: ależ tu masz okojom! Potem wyjaśnił, że znajomość tego słówka zawdzięcza Sołżenicynowi, który nie rozstawał się z „Tołkowym słowar´om żywogo wielikorusskogo jazyka” Władimira Iwanowicza Dala nawet w łagrze i w nim właśnie znalazł to pradawne słowiańskie słowo: okojom, pochodne od okajmliat’, czyli obrysować, obnieść kreską, obrębić. Dosłownie „okojom” to szkic, obrys, rysunek, ale Georges twierdził, że to również widnokrąg, czyli to, co okiem możesz okajmlit’, obrysować, okrążyć, ogarnąć, wyodrębnić. Oko w ruskim „okojomie” jest podmiotem horyzontu, a horyzont – szkicem oka.
  4. Wieduńska – od słowa „wiedun”, czyli ten, który wie! Zna się na siłach i ziołach, nieznanych innym… Jednym z największych zaonieżskich wiedunów był poeta „srebrnego wieku” Nikołaj Klujew z Zaonieża. Niedawno doszła do mnie smutna wieść, że umarł profesor Konstantin Loginow z Uniwersytetu Pietrozawodskiego, szef katedry antropologii, wybitny specjalista od wiedunów zaonieżskich, autor kilku książek o tym zjawisku. Kostia bywał w Domu nad Oniego i niejedną noc przegadaliśmy o wiedunach i oborotniach, zwanych u nas „wilkołakami”. Poznał mnie także z zaonieżską wiedunią, córką oborotnia spod Kuzorandy, pracującą dla pietrozawodskiego FSB w randze „eksperta” od odnajdywania ludzi. Tuszę, że Konstantin Kuzmicz, wykorzystując swoją wieduńską wiedzę, „obrócił się” i dzisiaj wilkiem biega po zaonieżskich lasach…
  5. Fuori del limbo non v’e eliso – to ostatni wers Dedykacji otwierającej powieść Elsy Morante „Wyspa Artura”, który Barbara Sieroszewska przełożyła jako: „Poza czyśćcem nie ma raju”. Kot Jeleński, wielbiciel powieści Morante, tej ostatniej frazy nie przekładał, cytując ją we włoskim oryginale, i przy okazji podkreślał bliską Gombrowiczowi myśl o niemożności życia poza „limbami” dzieciństwa. Konsultowałem sprawę z polonistą italiańskim Andreą de Carlo, według którego Sieroszewska niepotrzebnie poszła w dantejskie zaświaty, bo limbo – to stan zawieszenia czasu, na przykład okres przechodzenia z dzieciństwa do świata dorosłego albo ze starości do śmierci, samo przejście, bar-do. (Nawiasem mówiąc, podobnie bar-do definiuje Ireneusz Kania w przedmowie do przetłumaczonej przez siebie „Tybetańskiej księgi śmierci”: „Bar-do znaczy to, co jest pomiędzy, dosłownie: między-byt”). Takie podejście do czasu sprawia, że historia opowiedziana przez Morante nie dotyczy konkretnego chłopca Arturo Gerace, lecz Wyspy Dzieciństwa w ogóle. „Kiedy bohater opuści wyspę – zauważa Hanna Serkowska, badaczka twórczości włoskiej pisarki – pozostanie na niej jakieś inne dziecko i cała ta historia będzie mogła powtórzyć się jeszcze raz, i jeszcze raz… Bez końca!”.
  6. Pisać – przykład słowa, które po polsku i rosyjsku znaczy to samo i nie to samo, w zależności od padania akcentu. Jeśli akcentujemy po polsku na przedostatnią sylabę, to po rosyjsku znaczy „sikać”, jeśli na ostatnią, to po rosyjsku znaczy albo „pisać”, albo „malować”. Ikonę się pisze – tłumaczył mi kiedyś ojciec German, monach sołowieckiego monastyru – bo pisząc, wychodzisz z siebie, a pisząc ikonę, kierujesz się ku Bogu. Malować – to można płot.
  7. Zacytowany urywek zdania pochodzi z książki Mario Praza Wspaniałości Rzymu, gdzie rola północnych malarzy w odkrywaniu włoskiego krajobrazu jest omówiona z różnych stron. Według Praza artyści z Północy zauważają nie tylko ruiny, które oko Włocha ignoruje, oglądając je codziennie, ale i niezwykłe światło, jakiego z tamtej strony Alp nie widzieli. Zdaniem znawców odkrywcą południowego światła w malarstwie był Claude Lorrain, ale profesor Praz zauważa, że już wcześniej niemiecki artysta Adam Elsheimer spostrzegł, iż najbardziej niezwykła w Kampanii była „nie tyle scena ziemska, ile żywa i krystaliczna przestrzeń ponad nią”.
  8. W czasie podróży po Polach Flegrejskich dziwiło mnie zabetonowanie przez tuziemców wszystkiego, co tylko można było zabetonować, jakby chcieli przykryć swoją „ognistą ziemię” betonowym sarkofagiem, niczym reaktor atomowy po awarii, by nie gotowała się pod nogami. Dopiero Gabriela, z którą podróżowaliśmy, powiedziała mi, że już starożytni Rzymianie w okolicach Puteoli (dziś Pozzuoli), leżącej w centrum Pól Flegrejskich, odkryli bogate złoża pozzollany, którą wykorzystywali w charakterze spoiwa betonu do budowy słynnych dróg. Dzisiaj to jedne z największych zakładów produkcji cementu na świecie. Nie dziw, że go leją…
  9. Dla porównania: Rodos ma 1 400 kilometrów kwadratowych i mieszka na nim 120 000 ludzi, czyli 93 osoby na jeden kilometr kwadratowy, natomiast Bolszoj Sołowieckij miał 46 kilometrów kwadratowych i niespełna tysiąc autochtonów, co dawało dwudziestu tubylców na sto hektarów!
  10. Lei sta bene? – Czy dobrze pan się czuje?
  11. „Там є зала зі скляною підлогою…” – „Tam jest pokój ze szklaną podłogą tak zmyślnie wzniesiony nad morzem, że gdy gospodarz siedzi „w lotosie” (padmasana), to fala pod dupą pianę mu ubija”.
  12. Czuwak – tutaj znowu zwracam się do Pani Redaktor z prośbą o wyrozumiałość, już raz zakwestionowała Pani słówko „zajebisty”, zarzucając, że oddaje „warszawką”, ale właśnie na przykładzie czuwaka, najlepiej widać, że nie tylko w Warszawie lubią to słówko. Otóż pisząc Lotem gęsi, napomknąłem o moim pietrozawodskim druhu Miszy Dankowie, znawcy poczynań Piotra Wielkiego na Północy. Pisząc o Miszy, użyłem słowa „czuwak”, którym on określał Piotra Aleksiejewicza, a potem zwróciłem się do młodziutkiej krakowskiej rusycystki z pytaniem, jakby „czuwaka” przełożyła na polski. Po dłuższym zastanowieniu dziewczyna odpowiedziała – ku mojemu językowemu zgorszeniu – że najlepiej pasuje „zajebisty gość”.
  13. Czas głęboki (deep time) – termin, którego autorstwo przypisuje się Johnowi McPhee. Robert Macfarlane pisze: „Głęboki czas to oszałamiające przestwory historii Ziemi, które zbiegają się tu i teraz. Głęboki czas liczony jest jednostkami wzbudzającymi pokorę jako kontrast z chwilowością człowieka: epokami i eonami, a nie minutami i latami. Jakież znaczenie mają nasze wyczyny, skoro Homo sapiens i tak zniknie z powierzchni Ziemi w mgnieniu geologicznego oka? Czym jest wymarcie gatunku albo ekosystemu w kontekście kolejnych cykli erozji i odbudowy zachodzących w skali całej planety?”
  14. Zbigniew Herbert, Urwanie głowy [w:] tegoż, Epilog burzy [w:] Zbigniew Herbert. Wiersze zebrane, opracowanie R. Krynicki, Kraków 2008, s. 694.
  15. Z. Herbert, J. Turowicz, Korespondencja, Kraków 2005, s. 7.
  16. Tamże, s. 122.
  17. Tamże, s. 147.
  18. Tamże, s. 189.
  19. P. Majewski, Barbarzyńca w ogrodzie sztuki współczesnej. O pobycie Zbigniewa Herberta w Paryżu w latach 1958–1960 i kilku tego konsekwencjach [w:] Kłusownik i myśliwi. Prywatna historia sztuki Zbigniewa Herberta, Kraków 2020, s. 85.
  20. Z. Herbert, Apollo i Marsjasz [w:] tegoż, Studium przedmiotu [w:] Zbigniew Herbert. Wiersze zebrane, s. 247.
  21. P. Juszkiewicz, „Krytyk musi wykazać, że ma oko”. Herbert i polska krytyka artystyczna czasu odwilży [w:] Kłusownik i myśliwi…, s. 68.
  22. Ł. Kiepuszewski, „Cień jak wskazówka zegara”. Herbert i Potworowski w Sienie [w:] Kłusownik i myśliwi…, s. 134–135.

Powiązane artykuły

Loading...