07.01.2021

Nowy Napis Co Tydzień #082 / Pułapka intertekstualności i remiksu

Zapraszamy do obejrzenia nagrania

– To jest trochę pułapka intertekstualności i remiksu. Uważam, że żyjemy w kulturze remiksu i właśnie to deja dit, które na końcu się pojawiło jest francuskim określeniem już powiedziane. […] Mam wrażenie, że rzeczywiście wszystko już na przestrzeni wieków było mówione. Należy o tym mówić, owszem jeszcze raz, ale innym, nowym językiem. Spróbować dotrzeć do innego odbiorcy – tłumaczy Maciej Taranek.

Więcej w nagraniu.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Maciej Taranek, Pułapka intertekstualności i remiksu, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 82

Przypisy

  1. Tłumaczenie filologiczne pochodzące od redakcji.
  2. „But even if Glück would never deny the significance of the autobiographical background, she is not to be regarded as a confessional poet” – zob. https://www.nobelprize.org/prizes/literature/2020/bio-bibliography/ [dostęp: 2.12.2020].

Powiązane artykuły

23.12.2020

Nowy Napis Co Tydzień #081 / Pytania o byt doczesny i podniebny. Recenzja „Anielskich potyczek wyobraźni” Jacka Pechmana

Najnowszy tomik poetycki Jacka Pechmana to zbiór, który trudno zaszufladkować. Jeżeli stwierdzilibyśmy, że to poezja religijna, to na pewno nie szablonowa, lecz oferująca głębię osobistego doświadczenia. Jeżeli uznalibyśmy go za kalejdoskop filozoficznych refleksji o ludzkiej egzystencji i kondycji, byłaby to filozofia tyleż niosąca nadzieję, co wyzuta z naiwnego optymizmu. A przy tym szczera, obserwująca samą siebie, świadoma własnych ograniczeń.

Opozycja, poezja, Bóg

Kim jest Jacek Pechman? Odpowiedź na to pytanie może przybrać różne kształty. Na początek zbudujmy ją z najistotniejszych faktów biograficznych. Urodził się w 1966 roku w Pyrzycach, od młodzieńczych lat związany z Kołobrzegiem, gdzie ukończył liceum. Następnie studiował filozofię. W latach osiemdziesiątych był aktywnym działaczem opozycji antykomunistycznej w PRL. W latach 1982–1985 razem z Józefem Paciorkowskim, Katarzyną Paciorkowską i Zbigniewą Busztą był organizatorem tak zwanych wieczorów patriotycznych. Współtworzył Niezależny Samorząd Uczniowski w Zespole Szkół Mechanicznych. Brał także udział w przewożeniu i kolportażu podziemnej prasy i książek z Gdańska i Szczecina. Organizował wiele akcji opozycyjnych. Za współorganizację akcji ulotkowej nawołującej do udziału w organizowanej manifestacji solidarnościowej został zatrzymany w listopadzie 1983 roku przez Służbę Bezpieczeństwa.

W tamtym okresie Pechman wchodził też w świat literatury i kultury, między innymi dając się poznać w młodzieńczych latach jako autor scenariusza sztuki opartej na dramacie Na pełnym morzu Sławomira Mrożka. Do wystawienia owej sztuki ostatecznie nie doszło z powodów politycznych. Literatura zagościła jednak w jego życiu na stałe. Obecnie Pechman jest między innymi dyrektorem artystycznym Festiwalu Piosenki Poetyckiej im. Jacka Kaczmarskiego „Nadzieja”, który prowadzi wraz z żoną Katarzyną. Festiwal odbywa się w Kołobrzegu od 2004 roku. Również z małżonką był współtwórcą „Herbertiady” – ogólnopolskiego przeglądu twórczości poety. W 2019 roku został zaś twórcą i dyrektorem artystycznym I Ogólnopolskiego Przeglądu Twórczości Przemysława Gintrowskiego, organizowanego również w Kołobrzegu.

Dawniej oddany opozycyjnej działalności, obecnie nie tylko literat, ale także człowiek, w którego życiu istotną rolę odgrywa wiara. Jego teksty, dotyczące nie tylko tematów literackich, można znaleźć między innymi na portalu KołobrzegWiary.pl. Jest także członkiem zarządu stowarzyszenia Katolicka Inicjatywa Kulturalna. Wiara ewidentnie odegrała także rolę w tworzeniu jego najnowszego tomiku. A nie sposób nie dostrzec w nim również natchnienia płynącego od Herberta.

Poeci wśród aniołów

Kim jest Jacek Pechman? Nie, nie, z pewnością nie naśladowcą, ani nie uzurpatorem. Herbertowskie natchnienie dostrzegalne w Anielskich potyczkach wyobraźni nie oznacza imitacji, lecz podobieństwo ducha poezji Pechmana i tej, którą niegdyś tworzył autor Struny światła. Na czym owo podobieństwo polega? Na humanistycznej refleksji nad ludzkim bytem, kondycją człowieka i jego miejscem w świecie. Refleksji filozoficznej toczonej przy wykorzystaniu poetyckich narzędzi na czele z oszczędnością formy, prostotą słowa i wykorzystaniem plastycznej i pojemnej alegorii pozwalającej zaprezentować czytelnikowi rozmaite idee dotyczące etyki, transcendencji i aksjologii. U Herberta był to Pan Cogito przyglądający się samemu sobie. U Pechmana funkcję te przejmuje tytułowy Anioł przyglądający się… chwilami również sobie, ale także ludziom. Odkrywający nasz gatunek, rozważający jego cienie i blaski, a ostatecznie toczący egzystencjalną rozmowę z poetą.

Za sprawą wykorzystania anielskiego motywu dołącza Pechman do szeregu polskich twórców, którzy w swoich wierszach zapuszczali się w podniebne rejony. Czynił to ksiądz Jan Twardowski w tomie Aniele mój, gdzie prosił anioły o ich opiekę nad życiem doczesnym czy oddawał się refleksji nad istotą obcowania z Bogiem w sensie dosłownym. O tajemniczości aniołów pisał Bolesław Leśmian w swoim cyklu AniołowieSadu rozstajnego, notując choćby, że „to oni właśnie najtrwalej, najdzielniej / mogliby kochać – od nocy do świtu – / Podobni mewom w zatokach błękitu”. Aniołowie w różnych kontekstach pojawiali się także u Białoszewskiego, Baczyńskiego czy Szymborskiej.

Nad unikalnością tych bytów pochylił się swego czasu i Herbert w wierszu Siódmy anioł z tomu Hermes, pies i gwiazda. W tym jednym z najwcześniejszych utworów poety, w których zarysowywał się jego system poetycki, Herbert przedstawiał postaci aniołów, kilku znanych (jak Rafael czy Gabriel), kilku mniej znanych, na czele z ukonstytuowanym przezeń Szemkelem, tytułowym siódmym aniołem, „wielokrotnie karanym za przemyt grzeszników między otchłanią i niebem”. Uprawiał więc Herbert w tym utworze swoistą trawestację klasycznych chrześcijańskich podań o aniołach, a przedstawiając Szemkela jako anioła „zarażonego ludzką niedoskonałością” (jak to ujmował Stanisław Barańczak w swoim Uciekinierze z Utopii), wykorzystywał ową figurę do ukazywania ułomności ludzkiej egzystencji. Również Pechman w swoim tomie poetyckim przywołuje Anioła w podobnym celu – by z jego pomocą mówić o nas samych.

Anioły i ludzie

Zjawiamy się, tak jak Anioły, w swoich nieskończonościach niezasłużenie. Trwamy w nich, przeczuwając swoje ograniczenia i nie mamy w płucach tyle miejsca, aby odetchnąć pełnią. Wstajemy rano, idziemy z powinności w powinność, pytając od czasu do czasu, ile można w tym krążeniu ustalonym torem lotu uchwycić błogosławionych chwil. Jedną? Wiele?

– zapytuje poeta z okładki swego najnowszego tomu. To pytanie o tajemniczy metafizyczny balans między nieskończonością ludzkiej duszy a temporalnością istnienia będzie powracać w kolejnych wierszach jego zbioru.

Powracać, a zarazem narastać, nabudowując się na kolejnych stawianych pytaniach. Anielskie potyczki wyobraźni mają bowiem nietypową strukturę. Na zbiór ten składa się dwadzieścia dziewięć wierszy przedzielonych sześcioma listami. Każdy z listów ma określony temat, a następujące po nim wiersze są mniej lub bardziej podporządkowane owemu tematowi. Nim jednak odczytamy pierwszy z listów i poznamy jego adresata, ujrzymy wiersz pod tytułem Tyle spraw…, który uznać można za prolog tomu i swego rodzaju wiersz „programowy”. W tym oto utworze obserwujemy ludzi kroczących po mieście dzień w dzień, zajmujących się swymi sprawami. Zaś nad nimi kroczą… anioły. Ich anioły, stróże ludzkich dusz przyglądający się ich doczesnym chwilom. Już na wstępie swojej książki mówi więc poeta – oto jest coś więcej, coś nad nami.

I to właśnie owo „coś więcej” stanie się z jednej strony bohaterem kolejnych wierszy, a z drugiej – adresatem listów, które poeta kieruje do Anioła – tym razem pisanego wielką literą (jak i w kolejnych wierszach), bo nie jest to już anioł „jakiś”, jest to anioł bardzo konkretny, osobisty. Listów jest sześć, dotyczą kolejnych spraw, nad którymi pochyla się ich nadawca, o które pyta Anioła, albo… które stara się Aniołowi objaśnić (czasem jedno nie wyklucza drugiego). O przebaczaniu, O pojmowaniu piękna, O zmianach, O przemijaniu, O dobru, O chwilach i tęsknocie – to tytuły kolejnych listów. W nich to człowiek pochyla się nad istotą rzeczywistości i sobą samym w owej rzeczywistości. Zadaje pytania, szuka odpowiedzi. Pisząc do Anioła o przebaczeniu, dochodzi do wniosku, że jest ono drogą do oczyszczenia własnej pamięci przechowującej ból i upokorzenia. Pisząc o pięknie, zauważa, że uwidacznia się ono w konkretnych kształtach i barwach, zarazem w relacjach międzyludzkich. Refleksje nad zmianą przynoszą konkluzję, że jest ona czymś nieodzownym do życia, czymś, co nie pozwala nam się w nim gubić.

Myśli te to rodzaj medytacji na papierze, jak też próby „objaśnienia świata” Aniołowi, adresatowi listów. Przemknie w nich Tomasz à Kempis i jego O naśladowaniu Chrystusa, pojawi się cytat z Wisławy Szymborskiej, w ich akapity zawita i herbertowski Pan Cogito wspomniany pewnym razem kontekstowo. Jest to dialog poety samego z sobą, z jego wewnętrznym duchowym światem, z kulturą, a ostatecznie z Aniołem – personifikacją transcendencji i bohaterem wierszy Pechmana.

Ten bohater – jako podmiot liryczny dwudziestu dziewięciu utworów ze zbioru – raz będzie „wchodził w człowiecze buty” w Wędrówkach Anioła, maszerując po górach i dostrzegając spokój kryjący się w ich ciszy i bezkresie, innym razem w Albumie malarskich fascynacji Anioła przyjrzy się „klasycznej formie portretów van Dycka”, odkrywając w nich istotę piękna, by potem w Spowiedzi dźwięków nasłuchiwać chopinowskich nokturnów, mazurków i walców, by poczuć, jak muzyka koi jego samotność, a „delikatny e-moll zawładnął jego duszą”. Jest więc chwilami odbiciem człowieka – wygnańca z ogrodu kultury – który próbuje ponownie weń wkroczyć.

Innym razem Anioł nie tyle smakuje świat, co przygląda się innym ludziom. W Anielskim buncie stwierdza, że „nie cierpi frustratów”, mówiąc o ludziach, którzy pogrążeni w sztuczności świata zapomnieli o własnym szczęściu. W Na froncie słów, oglądając telewizję, stwierdzi, że „Słowa więdną pozbawione znaczeń, sensu”, czyniąc tym samym gorzką uwagę wobec popkultury. W Marnotrawnym powrocie przyjrzy się scenie z biblijnej przypowieści i odkryje sens i wagę przebaczenia. Nie jest więc Anioł obserwatorem chłodnym i bezstronnym, lecz uważnym i czującym, a jego poszukiwania przenikają się z rozterkami poety.

Innym bowiem razem w wierszach Pechmana posłyszymy słowa, których nadawcą nie musi być li tylko Anioł, które mogłyby być udziałem każdego człowieka. Jak w wierszu Nie pytaj zawierającym pytanie o istotę ziemskiego bytowania:

Nie pytaj
co u mnie słychać

bo słychać
tylko ciszę

filozofowie milczą
leniwie
nie chcą
odpowiedzieć na kilka pytań

widocznie są przekonani
że sobie poradzę

w końcu to jedynie
życie
do którego zostałem powołany
nieskrępowaną myślą
o miłości

filozofowie są okrutni?

Apostrofa. Do kogo? Do Anioła? Do Boga? Do drugiego człowieka? Słyszana tu cisza to wyraz egzystencjalnego niepokoju, który kończy się retorycznym pytaniem o okrucieństwo (milczenie) filozofów. Pechman w swoich wierszach, pisząc o przemijaniu, zmianie, czy pięknie odpowiedzi tej poszukuje jednak, szukając inspiracji w dialogach z Aniołem i sięgając ku transcendencji.

To sięgniecie jest zarówno zmaganiem się z wiarą, która jest niełatwa i wymagająca, jak i wyrazem nadziei w ład, który może z niej wypłynąć. Jak w wierszu Podaruj mi Panie, w którym słychać prośby o dostrzeżenie piękna świata, zrozumienie go i pomoc w czynieniu dobra. Ostatecznie są bowiem wiersze Pechmana rodzajem modlitwy, lecz w żadnym wypadku nie rozumianej jako bezrefleksyjne powtarzanie tych samych fraz. Medytacji nad światem, nad bytem, nad dobrem i złem, nad ludzkimi reakcjami na otaczającą człowieka rzeczywistość.

Kim jest Jacek Pechman? Zdaje się pytać w swoim tomiku sam poeta. A pytanie to – antropologicznie i ontologicznie podniosłe – jest zarazem ciche, zanurzone w skromności formy wierszy, nigdy nieprzeładowanych słowem, za to zawierających potężny ładunek duchowości i świeżej, oryginalnej myśli.

Jacek Pechman, Anielskie potyczki wyobraźni, Wydawnictwo Kamera, Kołobrzeg 2020.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Maciej D. Woźniak, Pytania o byt doczesny i podniebny. Recenzja „Anielskich potyczek wyobraźni” Jacka Pechmana, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 81

Przypisy

  1. Tłumaczenie filologiczne pochodzące od redakcji.
  2. „But even if Glück would never deny the significance of the autobiographical background, she is not to be regarded as a confessional poet” – zob. https://www.nobelprize.org/prizes/literature/2020/bio-bibliography/ [dostęp: 2.12.2020].

Powiązane artykuły

17.12.2020

Nowy Napis Co Tydzień #080 / Świadectwo walki z frazą

– Po Hejt i inne bangery, wydanym przez Korporację Ha!art, bardzo szybko mamy przyjemność czytać kolejny tomik Justyny Kulikowskiej, która moim zdaniem wyrasta na bardzo osobny, radykalny i dla mnie ważny głos poetki z lat dziewięćdziesiątych – mówi Mateusz Górniak, polecając nową książkę Kulikowskiej. – Przy okazji Tab_s mam wrażenie, że jej język jeszcze bardziej się wyostrzył.

Więcej w nagraniu.

Justyna Kulikowska, Tab_s, Wydawnictwo WBPiCAK, Poznań 2020.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Mateusz Górniak, Świadectwo walki z frazą, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 80

Przypisy

  1. Tłumaczenie filologiczne pochodzące od redakcji.
  2. „But even if Glück would never deny the significance of the autobiographical background, she is not to be regarded as a confessional poet” – zob. https://www.nobelprize.org/prizes/literature/2020/bio-bibliography/ [dostęp: 2.12.2020].

Powiązane artykuły

10.12.2020

Nowy Napis Co Tydzień #079 / Książka efektowna, ale nie efekciarska

– Książką, którą chciałbym dzisiaj Państwu zarekomendować, jest debiut poetycki Patrycji Sikory Instrukcja dla ludzi nie stąd – mówi Patryk Kosenda. – W sposób przewrotny wskazuje nam konkretne miejsce, które niejednokrotnie pada z nazwy w wierszach, czyli współczesną Polskę. Polskę napompowaną nierównościami, systemową opresją czy homofobią. Nie znajdziemy jednak w wierszach Patrycji Sikory taniego moralizatorstwa, wręcz przeciwnie.

Więcej w nagraniu.

Patrycja Sikora, Instrukcja dla ludzi nie stąd, Wydawnictwo WBPiCAK, Poznań 2020.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Patryk Kosenda, Książka efektowna, ale nie efekciarska, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 79

Przypisy

  1. Tłumaczenie filologiczne pochodzące od redakcji.
  2. „But even if Glück would never deny the significance of the autobiographical background, she is not to be regarded as a confessional poet” – zob. https://www.nobelprize.org/prizes/literature/2020/bio-bibliography/ [dostęp: 2.12.2020].

Powiązane artykuły

10.12.2020

Nowy Napis Co Tydzień #079 / Louise Glück. Pisanie nie jest dekantacją

„Co jest wymówione, wzmacnia się. Co nie jest wymówione, zmierza do nieistnienia” (Czesław Miłosz)

Wydaje się, że już 23 listopada 2014 roku sprawa była przesądzona i tylko kwestią czasu było, kiedy Louise Glück otrzyma najbardziej prestiżowy na świecie laur literacki. Tymczasem gdy przedstawiciele Akademii ogłosili swój werdykt, wszyscy zdawali się być zaskoczeni i zadziwieni. „Kim jest ta cholerna Glück?” – wykrzyknął w duchu niejeden żurnalista.

Co wydarzyło się we wspomniany na początku wieczór? Otóż na scenę wznoszącą się przed audytorium w nowojorskim Cipriani wkroczyła wtedy po kilku schodkach drobna, elegancka dama, ubrana w szykowną, czarną suknię. Po odebraniu brązowej statuetki, stanąwszy przy mównicy, założyła okulary, a następnie podziękowała jurorom „za miłosierdzie”. National Book Award otrzymała za tom poezji zatytułowany Faithful and Virtuous Night.

Amerykańska nagroda przyznawana jest od dziesiątek lat, nie dziwota zatem, że National Book Foundation wypracowała już swoją tradycję i rytuały. Jednym z nich jest obyczaj czytania przez finalistów fragmentów nagrodzonych prac. W grudniu 2014 roku podczas wspomnianego czytania Louise Glück zaprezentowała słuchaczom tylko jeden (ale jak zaznaczyła, w sześciu częściach) wiersz – Przygoda.

 

 

PrzygodaTłumaczenie filologiczne pochodzące od redakcji.[1]

 

1.
Którejś nocy, gdy zapadałam w sen, zjawiła się myśl
że już skończyłam z tymi wszystkimi miłosnymi przygodami,
których przez długi czas byłam niewolnicą. Koniec z miłością?
mruczało moje serce. Odparłam, że wciąż czeka nas wiele wspaniałych odkryć
i jednocześnie miałam nadzieję, że nie będę musiała
ich wymieniać. Bo nie umiałabym ich nazwać. Jednak przekonanie, że istnieją –
było przecież coś warte?

2.
Następna noc przyniosła tę samą myśl,
tym razem dotyczącą poezji, a podczas kolejnych nocy
wiele innych uczuć i doznań zostało anulowanych już na zawsze,
jak poprzednie, i każdej nocy moje serce
protestowało przeciw własnej przyszłości, jak małe dziecko, któremu odbiera się ulubioną zabawkę.
Ale te pożegnania, powiedziałam sobie, to zwykła kolej rzeczy.
I raz jeszcze zwróciłam się ku wielkiej przestrzeni
otwierającej się przed nami wraz z każdym pożegnaniem. I dzięki tej frazie stałam się wspaniałym rycerzem
jadącym w glorii ku zachodzącemu słońcu, a moje serce
było moim rumakiem.

3.
Wkraczałam więc, jak widzicie, do królestwa śmierci,
choć nie umiałabym powiedzieć, czemu ten krajobraz
był tak konwencjonalny. Także i tutaj dni były bardzo długie
a lata bardzo krótkie. Słońce zapadło się za odległą górę.
Gwiazdy świeciły, księżyca przybywało i ubywało. Wkrótce
zjawiły się przede mną twarze z przeszłości:
moja matka i ojciec, moja siostra, jeszcze dziecko; wyglądało,
że nie powiedzieli jeszcze tego, co chcieli, ale teraz
słyszałam ich, bo moje serce było spokojne.

4.

I wtedy to stanęłam nad otchłanią,
by spostrzec, że szlak po drugiej stronie nie wiódł w dół;
lecz układał się płasko na poprzedniej wysokości
jak okiem sięgnąć, choć góra, którą biegł
stopniowo zanikała, by wreszcie zupełnie się rozwiać
tak że znalazłam się w przestworzach, płynąc wskroś nich –
Zewsząd machali do mnie zmarli, lecz radość z ich odnalezienia
bladła, bo trzeba było im odpowiadać –

5.
Jak kiedyś wszyscy razem byliśmy ciałem,
tak teraz staliśmy się mgłą.
Jak wcześniej byliśmy rzeczami rzucającymi cienie,
tak teraz staliśmy się substancją bez formy, niczym zwietrzałe chemikalia.
Nie, nie, zarżało moje serce
czy może jakoś podobnie – nie wiadomo.

6.

Na tym wizja się urwała. Leżałam w łóżku, poranne słońce
radośnie wstawało, puchowa kołdra
piętrzyła się białymi zaspami nad dolną częścią mojego ciała.
Byłeś ze mną –
wgłębienie na powłoczce obok.
Umknęliśmy śmierci –
czy może to był widok znad otchłani?

Przygoda jest wierszem urzekającym, ponieważ łączy realistyczny, a zarazem lapidarny opis sennej rzeczywistości ze zdolnością prezentowania najbardziej intymnych doznań. Owe krótkie i jednocześnie niesłychanie sugestywne opisy w Faithful and Virtuous Night, ostatnim zbiorze noblistki, osiągnęły niemalże perfekcję. Dzięki nim cytowany wyżej wiersz zyskuje kilka wymiarów.

Pierwszym jest powierzchowny czy raczej powierzchniowy opis marzeń sennych – nie chodzi tu o ich treść, lecz o samo zjawisko. Glück na przestrzeni kilku wersów ukazuje gonitwę myśli, jaka poprzedza zapadnięcie w sen. Następnie niemal niezauważalnie następuje przejście do sennych marzeń, aż wreszcie – w szóstej części wiersza – otrzymujemy opis sypialni widzianej rano wciąż nie do końca rozbudzonymi oczyma. Samo wybudzanie zostało doskonale opisane jako dematerializacja otaczającego poetkę wyśnionego świata. Podmiot liryczny zawisa w powietrzu, wszystko, co we śnie zdawało się realne, nagle zanika, rozwiewa się, sublimuje… Pozostaje niepokojące uczucie straty.

Niektórzy z piszących o tym wierszu (i szerzej – o twórczości noblistki) uznawali, że pojawiające się w Przygodzie rżące serce (w oryginale wydaje ono wyraźne rżenie: neigh, neigh) jest rodzajem żartu. Wolno się jednak zawahać przy akceptacji takiego wyjaśnienia – być może „rżenie” to opis smutku i strachu, jaki czasami towarzyszy chwilom wybudzania się z głębokiego snu. I choć może się wydawać dziwne, że szukamy realizmu w wierszu ukazującym nocne marzenia, to właśnie ów realizm jest najlepszym kluczem do tego, aby w pełni zrozumieć ten wiersz i całą twórczość Louise Glück. Dokładność i jednoznaczność opisów są tu ważnymi środkami wyrazu, służą do ukazywania nie tylko uczuć poetki, lecz także pewnych idei.

Drugim poziomem wiersza jest opis sennej mary, czyli wędrówka po dolinie śmierci, gdzie spotykamy się ze zmarłymi. Nie jest to wątek dziwny, jeśli zastanowimy się nad działaniem ludzkiej psychiki. Jednak siłę wizji Glück nadaje w tym wierszu materialność, namacalność zmarłych i solidne podłoże szlaku, po którym przemierzamy zaświaty. W Przygodzie, jak w wielu innych lirykach, dochodzi do głosu paradoksalność myślenia tegorocznej noblistki – ową realność i materialność najlepiej poznajemy w procesie dematerializacji.

Na trzecim, najgłębszym poziomie Przygoda okazuje się wierszem konfesyjnym. Konfesyjność tej poezji jest wciąż przedmiotem sporów, w których literaturoznawcy i krytycy mają zwykle jedną z dwóch przeciwstawnych opinii. Podczas krótkiej noblowskiej laudacji Anders Olsson z Akademii Szwedzkiej pozwolił sobie na przykład na jednoznaczne twierdzenie, że chociaż wiersze Glück są bardzo osobiste i zawierają wątki autobiograficzne, to jednak nie jest to poezja konfesyjna„But even if Glück would never deny the significance of the autobiographical background, she is not to be regarded as a confessional poet” – zob. https://www.nobelprize.org/prizes/literature/2020/bio-bibliography/ [dostęp: 2.12.2020].[2]. Opinii tej przeciwstawiają się jednak liczne głosy zaliczające Glück właśnie do nurtu amerykańskiej poezji konfesyjnej, opisujące ją jako następczynię i kontynuatorkę Roberta Lowella, Sylvii Plath, Anne Sexton… I na pewno jest to jeden z możliwych kluczy interpretacyjnych do twórczości noblistki.

Z całą pewnością „odkrycie” Louise Glück w Polsce zaowocuje również podjęciem tej tematyki, na obecnym etapie chciałbym jednak ograniczyć się do dwóch uwag. Po pierwsze, wydaje się, że właśnie „konfesyjne” odczytanie tej twórczości jest przyczyną słabej – a właściwie żadnej – recepcji tej poezji w Polsce. Ci, którzy mieli decydujący wpływ na wybór, kogo tłumaczyć i wydawać w Polsce (a miejmy w świadomości, że jesteśmy naprawdę niewielkim rynkiem), byli ukształtowani w szkole myślenia, która miała negatywny stosunek do twórczości konfesyjnej. I bynajmniej nie chodzi tu o myślenie stricte religijne – wszak Glück takowego nie prezentuje – lecz o emocjonalną stronę poezji. W tym miejscu warto przypomnieć chociażby niejednoznaczny stosunek Czesława Miłosza do liryki tego rodzaju. Wydaje się, że to on właśnie miał ogromny wpływ na wytworzenie się negatywnej oceny poezji czerpiącej z osobistych emocji i wspomnień. Miłosz proponował poezję idącą w kierunku teologiczno-filozoficznych rozważań, poeci konfesyjni byli dla niego solipsystami.  

Moja druga uwaga dotyczy istoty „konfesyjności” wierszy Glück. Warto zwrócić uwagę na tropy, jakie podrzuca nam sama noblistka. Ogromna emocjonalność jej poezji nie oznacza, że jest to poezja konfesyjna w sensie „zwierzenia” czy „wyznania”. W szkicu Edukacja Poety poetka zauważała, że „pisanie nie jest dekantacją osobowości”. Zlewanie sklarowanego wina znad osadu opadłego na dno butelki lub beczki jest istotnym zabiegiem, jeżeli chcemy uzyskać doskonały smak trunku. Ale nie tylko o sam osad tutaj chodzi. Wino musi „pooddychać”, wyrównać ciśnienie oraz pozwolić ulotnić się tym aromatom, które nie są pożądane. Skoro jednak pisanie poezji NIE jest dekantacją, oznacza to, że mamy do czynienia nie tyle z nabieraniem smaku i wyzbywaniem się tego, co uznajemy za niepotrzebne, ile z kreowaniem świata, do czego konieczna jest nie tylko adekwatna dawka emocji, lecz także dystans. Emocjonalność i uczuciowość w poezji Glück, chociaż nie są w najmniejszym stopniu udawane, nie są jednak spontaniczne. Mamy zatem do czynienia nie tyle z konfesją, co konstrukcją.

Warto zresztą w tym miejscu zwrócić uwagę na jeszcze inne istotne aspekty tomu Faithful and Virtuous Night. Istotnym elementem twórczości Louise Glück jest jej mądrościowy charakter. Co prawda w tomie z 2014 roku nie pojawiają się już, jak w poprzednich, antyczne mity, tak wspaniale ujęte w słowa i współczesne obrazy – warto tu wspomnieć choćby o wierszach z tomów The Triumph of Achilles (1985), The Wild Iris (1992) i Meadowlands (1997) – ale i w swoim ostatnim tomie autorka prezentuje nam przypowieści. Tym razem pochodzą one bardziej „z Jerozolimy” niż „Aten” i bliższe są ewangelicznym przypowieściom czy midraszom niż poezji Owidiusza. Część jest też odniesieniem do idiomu kultury amerykańskiej, znajdujemy w nich wreszcie myśli wywodzące się wprost z koncepcji psychoanalizy, jak w wierszu-przypowieści The Horse and Rider. Niewątpliwie jednym z kluczy do odczytania bogatego dorobku noblistki jest jego mitopoetyczny charakter.

Twórczość ta jest tak rozległa i poliwalentna, że dla jej zrozumienia potrzeba większej ilości tropów niż zasygnalizowane w tym krótkim szkicu. Warto jednak podkreślić, że walka z własną przeszłością przyjęła w tej poezji charakter czegoś o wiele więcej niźli tylko rozliczeń czy opisów. Budowane jest przez tegoroczną noblistkę frapujące uniwersum, złożone z fotografii, wizji i wspomnień. To nie tylko prywatny mikroświat poetki – zgodnie ze słowami werdyktu Akademii Szwedzkiej, mamy u Louise Glück do czynienia z przetwarzaniem osobistego doświadczenia w doświadczenie uniwersalne i ogólnodostępne.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Juliusz Gałkowski, Louise Glück. Pisanie nie jest dekantacją, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 79

Przypisy

  1. Tłumaczenie filologiczne pochodzące od redakcji.
  2. „But even if Glück would never deny the significance of the autobiographical background, she is not to be regarded as a confessional poet” – zob. https://www.nobelprize.org/prizes/literature/2020/bio-bibliography/ [dostęp: 2.12.2020].

Powiązane artykuły

10.12.2020

Nowy Napis Co Tydzień #079 / Marzenia o nieprzystosowaniu. Wokół poezji Piotra Grzymałowskiego

Sądzę, że można wskazać na wspólny rys pisarzy tak różnych, jak św. Augustyn, Søren Kierkegaard, Friedrich Nietzsche, Arthur Rimbaud, Hermann Hesse czy Jan Kasprowicz. Jest nim doświadczenie swoistego niezaspokojenia, które czyni z nich postaci w pewien sposób nieprzystosowane do tego świata, jakby należące do „drugiego brzegu”. Charles Bukowski pisał wprawdzie o „pięknych ludziach”, którzy „umierają w płomieniach”, lecz tę grupę autorów da się być może określić mniej fatalistycznymi słowami. Nie tyle bowiem cechowała ich zbytnia intensywność odczucia, życia i myśli, ile raczej niepokój, który naznaczył wszystko, o czym kiedykolwiek mówili czy pisali. Warto byłoby dodać: niepokój związany z potrzebą poszukiwania życia jawiącego się jako coś bezkresnego i oceanicznego. Byli to twórcy, których uwierały ograniczenia związane z przygodną egzystencją. Stąd nie chcieli zagłębiać się w to doświadczenie, które los wyznaczył im w ramach obecnego (może jedynego, a może nie) życia, lecz stale kierowali swoją uwagę do tego, co przed nimi, raz za razem opuszczając swoje dotychczasowe miejsca zamieszkania.

Tak właśnie widzę Piotra Grzymałowskiego, młodego poetę z Ostrołęki, autora dwóch znakomitych tomików oraz założyciela alternatywnego projektu rockowego o wymownej nazwie The Myszkins. „Ja” mówiące przez jego wiersze to ktoś rozpięty pomiędzy dwoma biegunami. Ktoś – mówiąc znaną frazą Mikołaja Sępa Szarzyńskiego – „wątły, niebaczny, rozdwojony w sobie”, tyle że mowa tutaj o rozbiciu harmonii przez chimeryczność popkulturowych rajów. Z jednej strony roztacza się przed nim chaotyczny, pstrokaty, wiele obiecujący świat muzyki rockowej, który krzyczy i wiruje, zapraszając do chocholego tańca. Choć bowiem dostarcza ona pewnych wartości, z wartością samej ekspresji tego, co w Harrym Hallerze, „wilku stepowym”, jest tą nieusuwalnie „wilczą” częścią, to – podobnie jak to zostało ukazane w Powiększeniu Antonioniego – ostatecznie nie daje nasycenia, odsłaniając pustkę skrytą za kolorowym mirażem. Z drugiej strony mamy daleką, a zarazem zaskakująco bliską, wypełniającą wszystko, choć upragnioną rzeczywistość wieczną. Wywołuje ona niepokój, choć przyciąga zapowiedzią spełnienia. Do niej ciągnie poetyckie „ja” wierszy Grzymałowskiego niczym do swojego źródła. Pod tym względem niejednokrotnie przypominając mi nienasyconego bohatera Wyznań św. Augustyna. Stąd też Karol Samsel słusznie skojarzył twórczość ostrołęckiego poety z pojęciem „poezji metafizycznej”. Rzeczywiście, chodzi w niej przede wszystkim o dotarcie do „pierwotnego” (czyli niezapośredniczonego w „znajomości Boga tylko ze słyszenia”), najczystszego i najbardziej autentycznego doświadczenia duchowego. Chodzi o czerpanie ze studni Pełni.

A zatem sięgając po wiersze Grzymałowskiego, tak naprawdę dotykamy tego, co w naszej współczesnej kulturze dionizyjskie, jak i tego, co wkracza w ciszę medytacji. Z tego też powodu podmiot tych utworów pozostaje nomadą. To człowiek nieodnajdujący się w popkulturowej nowoczesności, z której została jednakowoż utkana jego świadomość, jak zresztą cały świat istotnych wartości. Zbawienia nie daje ani proteuszowa zmienność Davida Bowiego, ani krzyk z głębi otchłani serca Jima Morrisona, ani kunsztowna, meandryczna kreacja Lou Reeda. A przecież o zbawienie, czyli „ostateczne ocalenie”, chodzi w poezji Grzymałowskiego przede wszystkim. To twórczość metafizyczna niejednokrotnie wręcz śmiało i bezkompromisowo sięgająca po tematykę religijną. Pamiętam, że kiedy spotkałem się z Piotrem po raz pierwszy, nawiązując tyleż głęboką, co prowokującą korespondencję wokół projektu „teologii poetów”, który prowadziłem w ramach pisma „Christianitas” oraz strony „Mnich stepowy”, pierwszymi przywołanymi przez poetę postaciami byli Billy Corgan z zespołu The Smashing Pumpkins oraz św. Jan Paweł II. Szybko okazało się, że kontakt ten, zainicjowany zresztą przez samego Piotra, wynikał z jego własnych poszukiwań tych treści, które mogłyby – zachowując łączność z katolicką ortodoksją – odpowiedzieć na nurtujące go pytanie o miejsce rockowego „zakochania w smutku” w logice Ewangelii. Ten niespodziewany list pozwolił mi zrozumieć wewnętrzny konflikt pomiędzy „człowiekiem religijnym” i „człowiekiem popkulturowym”, jaki kryje się w głębi wierszy Grzymałowskiego. Tym bardziej, że główny wątek tej korespondencji dotyczył pytań, jak katolicyzm mógłby odpowiedzieć na człowieka wołającego przez zbuntowaną kontrkulturę, ale również – jak katolicyzm mógłby wyzwolić nas od pułapek tejże kontrkultury.

Podmiot poezji autora Powidołków jest zatem nomadą, kimś wydziedziczonym i pozbawionym ziemi, wędrującym i poszukującym, lecz nigdzie nieznajdującym dla siebie stałego ani odpowiedniego miejsca. Tożsamość takiej osoby może być opisywana prawie wyłącznie za pomocą negatywnych sformułowań. Podmiot wierszy Grzymałowskiego jest jednocześnie kimś w rodzaju nowoczesnego ascety. Chodzi tutaj o głębszy, prawdziwie duchowy sens tego sformułowania, a nie ten spłycany przez język potoczny – a więc o coś, co przychodzi na myśl, kiedy czytamy u Tomasza à Kempis, że „kto porzucił wszystko, ten posiadł wszystko”. W związku z tym poezję Grzymałowskiego uważam za zjawisko osobne, z całą pewnością wyróżniające się na tle młodej poezji polskiej specyficznym tonem oraz problematyką. Pod względem „metafizycznej” wrażliwości przypomina ona wiersze Romana Honeta, ma z nimi pewne punkty styczne, choć przecież nie odznacza się tą samą co u autora serca enigmatycznością przekazu, celując raczej w poetykę „wyznania” czy „solilokwium”. Innym autorem, którego mógłbym postawić obok Grzymałowskiego, jest wciąż zbyt mało znany w Polsce słowacki poeta Michal Habaj. Obu łączy potrzeba dokonania religijnych rozeznań na gruncie nietrwałych i chimerycznych wytworów nowoczesnej kultury. Powidołki Zabawy z urwisami to tomiki metafizyczne także w tym sensie, że duchowość rodzi się w niej na gruncie wewnętrznego napięcia, a w tym przypadku jest to napięcie (lecz nie sprzeczność) pomiędzy ocaleniem poprzez „odnalezienie siebie” a ocaleniem przez zbawienie.

To, co starałem się uwypuklić jako zasadniczy filozoficzny (a może nawet teologiczny) problem tomików Powidołki oraz Zabawy z urwisem, zamyka się zwłaszcza w dwóch utworach, które można uznać za swoiste odsłonięcie poety przed czytelnikiem. Z jednej strony chodzi tutaj o niewielką, lecz treściwą prozę poetycką [modlitwa na pożegnanie/modlitwa na przywitanie], a z drugiej – wiersz [niech wstawia się za nami]. Nietrudno dostrzec w obu utworach wyrazisty rys religijny. Zostały one wręcz wpisane w poetykę modlitwy. Bohaterami tych wierszy są jednocześnie postaci złamane, popkulturowi histerycy i kokainiści, wrzeszczący z bólu Kurt Cobain i Patti Smith, dekadenckie Marylin Monroe i Norma Desmond, nazywana tutaj świętą i upraszana o skuteczne wstawiennictwo, a wreszcie kpiący sobie z klasycznej triady (dobra, piękna i prawdy) Andy Warhol oraz będący jego wychowankiem libertyn Lou Reed. Cała ta plejada postaci koniec końców uosabia niezrealizowane obietnice. Niespokojne jest jednak serce ludzkie, owe Augustynowe inquietum cor nostrum, o którym mówią wszakże ikony współczesnej kultury niepokornej, od Jamesa Deana po piosenkę Hurt Nine Inch Nails. Wszystko to składa się na tworzywo wierszy Grzymałowskiego, częstokroć puentowanych pytaniami zgłodniałego i bezdomnego „człowieka nowoczesnego” albo uciekiniera od starej „wolności” do nowej, jak się okazuje równie zawodnej. Doskonale obrazuje to końcowa partia wiersza Wieczór nostalgii na Starym Kontynencie:

Nasze dzikie serca chciały podpalić świat.
Nasi romantyczni poeci ginęli na wojnach.
Szarpaliśmy się z wolnością, bo trzeba ją było przemyśleć,
a kiedy myśleli ją szaleńcy, zamieniała się w zbrodnię.
Więc czemu jestem tutaj?
Ze strachu przed lataniem? Czy z ciążenia ku ziemi?

 Na podstawie tego typu fragmentów można zbyt pośpiesznie posądzić Grzymałowskiego o anachronizm. Nawiązania do charakterystycznej dla pokolenia beat generation dykcji poetyckiej, zwłaszcza spod znaku Kerouaca czy Ginsberga, ale także Keseya czy Dylana, są tutaj wszakże wyraźne. Stanowią jednak one świadomą i konsekwentną strategię twórczą autora, który w ten sposób staje się nie tylko rzecznikiem nowego pojęcia wolności kultywowanego przez „stracone pokolenie” w dżinsach i wielkich okularach przeciwsłonecznych, jakby dwudziestopierwszowiecznym spadkobiercą i tłumaczem tego, co stanowiło o rewolucji takich wartości, jak „miłość” czy „autonomia”, ale także pogrobowcem ruchu kontestatorskiego. Ideolodzy, muzycy i aktorzy, którzy nadawali dynamikę temu, o czym Bob Dylan śpiewał w The Times They Are a-Changin’, stali się już częścią historii, klasyką i „złotą legendą”. Minęło sporo czasu. Rzeczywistość uległa zmianie, choć oczywiście w wielu swoich przejawach poszła torem indywidualizmu jako najwyższej idei. Toteż wiersze ostrołęckiego poety znamionują subkulturę i kontrkulturę przemyślaną, przetrawioną i przeżytą, która nie okazała się jednak Ziemią Obiecaną ani nawet krajem finalnego odpoczynku czy zapomnienia, choć bez wątpienia do tego aspirowała.

Wreszcie należałoby zauważyć, że elementem, którym poezja Grzymałowskiego może zaskakiwać, jest zmysł eschatologiczny, jakże dziś rzadki, choć może nie tyle rzadki, ile po prostu nieuświadamiany i niewyrażany. Nie będzie przesadą z mojej strony (ba, sam autor zapewne zgodziłby się ze mną), kiedy bezceremonialnie stwierdzę, że puentą większości utworów Grzymałowskiego jest wołanie Maranatha, które rozlega się z wyłomu w barwnym, a zarazem chaotycznym świecie popkultury. Plakaty, płyty, popartowe zdjęcia, miejskie legendy niezależnej sztuki – one wszystkie mają swoich półbogów i świętych, takich, którzy mieli dawać świadectwo samostanowienia i samowystarczalności, lecz spoza wykrzyczanej przez nie apoteozy indywidualizmu i spoza próby odkupienia samego siebie przez nieskrępowaną ekspresję „ja” wyłania się potrzeba prawdziwej świętości. Jak już się rzekło, ta potrzeba powoduje nieustanny stan wątpienia i poszukiwania. U Thomasa Stearnsa Eliota człowiek nowoczesny to ktoś „wydrążony”, u José Saramago jest on „nomadą”, kimś dumnym z powodu swojego „wydziedziczenia”, natomiast Grzymałowski, poszukując elementów własnej tożsamości w złotej legendzie popkultury, mówi o paradoksalnym „marzeniu o społecznie nieprzystosowanych”. Jednocześnie zadaje pytania, jak to marzenie mogłoby się ostać w spotkaniu z Ostatecznym. I to jest z pewnością najbardziej oryginalny rys tej poezji.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Michał Gołębiowski, Marzenia o nieprzystosowaniu. Wokół poezji Piotra Grzymałowskiego, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 79

Przypisy

  1. Tłumaczenie filologiczne pochodzące od redakcji.
  2. „But even if Glück would never deny the significance of the autobiographical background, she is not to be regarded as a confessional poet” – zob. https://www.nobelprize.org/prizes/literature/2020/bio-bibliography/ [dostęp: 2.12.2020].

Powiązane artykuły

03.12.2020

Nowy Napis Co Tydzień #078 / Wiersze

Zachęcamy do zapoznania się z wierszami Przemysława Suchaneckiego, które są dostępne w naszej Czytelni:

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Przemysław Suchanecki, Wiersze, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 78

Przypisy

  1. Tłumaczenie filologiczne pochodzące od redakcji.
  2. „But even if Glück would never deny the significance of the autobiographical background, she is not to be regarded as a confessional poet” – zob. https://www.nobelprize.org/prizes/literature/2020/bio-bibliography/ [dostęp: 2.12.2020].

Powiązane artykuły

03.12.2020

Nowy Napis Co Tydzień #078 / Książka bardzo krakowska, a przy tym bardzo osobna

Przemysław Suchanecki, Wtracenie i inne wiersze – podtytuł jest bardzo istotny, ponieważ nie jest to taka książka poetycka, do jakiej obecnie jesteśmy przyzwyczajeni przez debiutujących poetów i debiutujące poetki. Jest to książka spójna, ale dalej zbiór wierszy. Suchanecki nie ukrywa, że były to wiersze pisane wcześniej i później – mówi Paweł Kusiak. – W zasadzie to, co jest najciekawsze, to sama formuła „wtracania”.

Więcej w nagraniu.

Przemysław Suchanecki, Wtracenie i inne wiersze, Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2019.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Paweł Kusiak, Książka bardzo krakowska, a przy tym bardzo osobna, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 78

Przypisy

  1. Tłumaczenie filologiczne pochodzące od redakcji.
  2. „But even if Glück would never deny the significance of the autobiographical background, she is not to be regarded as a confessional poet” – zob. https://www.nobelprize.org/prizes/literature/2020/bio-bibliography/ [dostęp: 2.12.2020].

Powiązane artykuły

03.12.2020

Nowy Napis Co Tydzień #078 / Stoję przy mikrofonie, niech mnie który przegoni (Damian Kowal, „Pieśni”)

Damian Kowal debiutował w 2016 roku tomem Najmniejsze przeboje z Tristan da Cunha. Jego książka doczekała się nominacji do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej „Silesius”, a pochodzący z niej wiersz Andrzej Bursa podbijał listy z notowaniami najnowszych wierszy-hitów  w całym poetyckim Facebooku. „Ptasiarz, mikol i zbieracz kamieni” – jak sam przedstawia się czytelnikom – po czterech latach powraca tomem Pieśni, dzięki zdobyciu nagrody głównej w II Ogólnopolskim Konkursie na Książkę Literacką „Nowy Dokument Tekstowy”.

Rzut oka wystarczy, by powiązać Pieśni  z wydanym kilka lat temu debiutem. Tytuł odsyła nie tylko do bogatej w literaturze polskiej tradycji gatunku, ale też wskazuje po prostu na muzyczność tomu, niezwykle istotną dla Najmniejszych przebojów…, co dodatkowo podkreśla widoczny na froncie mikrofon. Kabel prowadzi nas na tył okładki, a tam z kolei – głośnik, do złudzenia przypominający ten na okładce książkowego debiutu. Wcześniej – czerń z elementami bieli, teraz – biel z elementami czerni; elegancka klamra estetyczna i kompozycyjna. Szczegóły, ale bardzo przemyślane i wysmakowane. Tak się buduje zaufanie odbiorcy – z całą pewnością wszyscy zaangażowani w projekt dobrze wiedzieli, co robią, dlaczego i po co. Dla czytelnika nie może być lepszego pierwszego wrażenia i ważniejszej informacji przed lekturą.

Uzbrojeni w pakiet podstawowych danych możemy zatem do tej lektury przystąpić, upewnieni dodatkowo fragmentem laudacji jury ze skrzydełka okładki, że „Kowal gra przemyślane akordy, a do polifonicznych chórków zaprasza ulubionych artystów, ale także i ptaki […]”.

Artyści i ptaki – muzyka i nie tylko muzyka 

Skoro już wiemy, że w chórkach występują artyści i ptaki, zacznijmy od obu tych wątków. Kowal nie kryje swoich muzycznych inspiracji – przywołuje je w tytułach wierszy i mówi o nich przy okazji spotkań autorskich. John Cage, Jason Molina, Robbie Basho – to tylko niektórzy przedstawiciele muzycznego świata, którzy doczekali się w Pieśniach dedykowanych im utworów (dla Cage’a jest to gazel, dla Basho raga). Wiersze poświęcone tym osobowościom – piosenkarzom, kompozytorom – zostały w książce wydzielone w całość zatytułowaną Dziękczynienia. Nie znaczy to, że muzyczne inspiracje zamykają się tylko w tym cyklu, jednak tu niewątpliwie są wyrażone najbardziej wprost. Należy też jednak powiedzieć o muzyce w wierszach legnickiego poety nie tylko w kontekście treści, ale również formy.

Rytm, rym, melodyka języka i frazy oraz nośność tekstu są niezwykle ważne w tej twórczości. Pozwalając sobie na dużą swobodę wypowiedzi lirycznej, autor równocześnie zaprzęga język do pracy w określonych brzmieniach lub określonym metrum. Z powodzeniem – wiersze Kowala po prostu są chwytliwe. To o tyle ważne, że poruszane w nich wątki w znacznej mierze odnoszą się do rzeczywistości nienapawającej optymizmem, zostawiają z pytaniami, wzbudzają niepokój. Fraza wpada w ucho, zanim czytelnik zdąży się spostrzec, że nie będzie tak lekko, jak myślał. Fraza wpada i zostaje na długo – a w tym czasie wiersz działa, robi swoją robotę. W ostatnim czasie można zresztą, jak się zdaje, obserwować renesans rytmu i rymu w poezji polskiej. Być może jednym z powodów powrotu muzyczności wiersza do łask jest potrzeba mówienia o ważnych sprawach tak, żeby dawały się zapamiętać, trafiały do większego grona odbiorców, łatwiej się przyswajały. Chyba właśnie tego potrzebuje poezja zaangażowana. A Pieśni na pewno angażują się w rzeczywistość. Powrócę do tego tematu jeszcze później.

Było o artystach, a więc czas na ptaki. Te występowały już w Najmniejszych przebojach… – jury konkursu „Nowy Dokument Tekstowy” napisało wręcz w laudacji, że ptaki były „nadobecne w debiucie”. O nadobecności ptaków możemy mówić ponownie, ale czemu tu się dziwić, skoro autor jest ptasiarzem, a Pieśni rozpoczyna następującym mottem:

Mogliśmy się dowiedzieć od ptaków,
że wolności nie ma,
ale gonimy wiatr,
gonimy wiatr

(Pentti Saarikoski)

Co zwiastują ptaki w wierszach Kowala? Z laudacji jury – ponownie: ich obecność rozumiana jest jako „uosobienie wysokich lotów i przestrzenności tej wartkiej dykcji”. To ładne stwierdzenie, lecz dodałabym do tego kilka innych funkcji. Po pierwsze, ptaki to element świata natury, a przyroda jako jedna z nielicznych daje podmiotowi ukojenie i potrafi jeszcze wzbudzić zachwyt – „jeszcze” ponieważ nieustannie niszczona i zawłaszczana niknie na naszych oczach. Po drugie, ptaki to również muzyczność, chociaż nie w sensie dosłownym – to nie Lekcja poezji (Śpiew czeskich ptaków)Roberta Rybickiego. Można to zresztą ująć szerzej – wciąż najdoskonalszym twórcą jest natura. Ani nasze wiersze, ani nasza muzyka nie prześcigną tego, co możemy usłyszeć od ptaka czy psa, co pięknie ujął Kowal w wierszu pieśń o szczekaniu psów. Czytam ten tekst bardzo dosłownie.

pies szczeka. nie śpi, warczy z transformatorem.
to jego złota płyta nagrana przy starym kasztanie
z kotami, lelkami i śmieciarzami.
[…]
nie wiem, co wykrzykuje księżycowi i ptakom,
wiem tylko, że trzem tysiącom poetów epoki tang
nie starczyłoby sylab, by zawrzeć to w wierszu.

Po trzecie wreszcie, zdarza się i tak, że poprzez naturę – a zwłaszcza świat ptaków – Kowal wyraża jakąś myśl dotyczącą świata ludzi i rządzących nim prawideł. Społeczne problemy i postawy znajdują swoje odzwierciedlenie w przyrodzie (na przykład czeczotki). O ile zatem artyści rzeczywiście odsyłają głównie do muzyki, o tyle ptaki obecne w Pieśniachprzylatują w różnych celach: by coś nam zaśpiewać, opowiedzieć, pokazać. Na marginesie warto wspomnieć, że w podobnym czasie, co Pieśni, ukazała się nowa książka Marcina Niewirowicza – Wszystkie ptaszki, które miałem w garści. Tu również możemy mówić o nadobecności ptaków, chociaż są one nośnikiem zupełnie innych sensów i kontekstów. Powróćmy jednak do wzmiankowanego wcześniej zaangażowana Kowala.

Angażujący smutek 

Najmniejszych przebojach… podmiot stykał się ze światem zewnętrznym, funkcjonował w rzeczywistości takiej samej jak nasza, ze wszystkimi jej dobrodziejstwami i dysfunkcjami. Było to jednak zawsze spotkanie indywidualne, a przestrzenią tych spotkań stawały się korporacje, bary szybkiej obsługi, ulica. Choć wspomniane przestrzenie i tematy są obecne także w nowych wierszach Kowala, Pieśni to spotkanie ze światem również na innych płaszczyznach. Poeta nie zaczął się wypowiadać w imieniu zbiorowości, lecz jego diagnozy często całych zbiorowości dotyczą. Dużo więcej jest tu problematyki społecznej, gospodarczej, światopoglądowej. Pieśni są zapisem wielopłaszczyznowego kryzysu, lecz ostatnim cyklem pomieszczonym w tomie są Nadzieje, przez co lektura napawa optymizmem. Świadomość klęski nie oznacza więc rezygnacji. Bo świadomość, spodziewanie się i oczekiwanie to mimo wszystko wciąż nie to samo, co pewność. 

obronisz to piękne królestwo ale
pamiętaj i tak te kurwy hipstery
przyćmią cię ale wiesz
nie poddawaj się

(mp3

Chociaż absolutnie nie można powiedzieć, żeby podmiot Najmniejszych przebojów… był oderwany od rzeczywistości, podmiot Pieśni w tę samą rzeczywistość dużo mocniej się angażuje. Chociaż – czy w tę samą? Może to właśnie zmiana wywołała zaangażowanie. Choć mogło być również odwrotnie – zaangażowanie pokazało więcej, wyczuliło na szczegóły. Trudno tu o rozstrzygnięcie, ale też nie jest ono niezbędne. Pytanie może wisieć w powietrzu. Pytanie może mieć szerszy kontekst.

W debiucie Kowal przemycił sporo wątków – mówiąc bardzo ogólnie – dalekowschodnich. W drugiej książce jest ich już mniej, ale wciąż są obecne i co jakiś czas przebłyskują w tekstach. Ostatni wiersz Pieśni nosi tytuł mono no aware, odsyłając tym samym do Japonii. Jest to kategoria estetyczna, którą w dużym skrócie i uproszczeniu można opisać jako pewną wrażliwość na piękno z równoczesną świadomością jego przemijalności i przemijalności w ogóle. Towarzyszące temu uczucia to melancholia, tęsknota, smutek. Nośnikiem tego typu wartości w japońskiej twórczości były albo elementy natury, albo przedmioty. W mono no aware Kowala mowa oczywiście o tym pierwszym: „patrzymy w niebo – leniwie płyną chmury, / zbłąkana wrona sunie gdzieś na wschód”. Wydaje mi się jednak, że można tę kategorię adaptować do nowych warunków i nieco ją poszerzyć, zwłaszcza w kontekście tej publikacji. Mono no aware odnosiłoby się tu do świata jako takiego, w jego wszelkich przejawach – do cywilizacji, wartości, relacji, Ziemi, wpisując się tym samym w kontekst apokaliptyczny. Dotyczyłoby także społeczeństw, toczonych wojen, nierówności, niesprawiedliwości, pośrednio prowadząc właśnie do zaangażowania w rzeczywistość. Smutek motywujący do działania, zmuszający do mówienia, do zajmowania stanowiska. I znów możemy się tego uczyć od ptaków – „mewy krzyczą, bo wiedzą, / że cisza do niczego nie prowadzi” (nagranie terenowe. wiosna).

Muzyka raz jeszcze

Pieśni Damiana Kowala zdają się domykać pewne wątki poruszone w debiutanckich Najmniejszych przebojach z Tristan da Cunha. Są twórczym rozwinięciem pierwszej książki – tak pod względem formy, jak i poruszanych tematów.

Kowal zdaje się mieć coraz czulsze ucho – nie tylko na muzykę rozpisaną na gitary i perkusję, nie tylko na muzykę ptaków i psów, ale też i na tą, która wybrzmiewa w chórze skandujących głosów, w świście kul, w burczących brzuchach. Może i Kowal nie śpiewa, ale jego Pieśni z muzyki wzięły to, co najlepsze i zrobiły z tego bardzo dobrą poezję. To nie jest chyba czas, w którym muzyka łagodzi obyczaje. Damian Kowal tą książką zorganizował sobie open mike i przy mikrofonie powiedział kilka ważnych rzeczy w taki sposób, że publiczność chciała tego słuchać. Może być też tak, że przy mikrofonie była ośmiornica i to wszystko jej zasługa. Kowal czy głowonóg, efekt jest ten sam – świetna, angażująca czytelnika książka.

 

D. Kowal, Pieśni, Kraków 2020.

Recenzowany tomik można kupić w e-sklepie Instytutu Literatury.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Anna Mochalska, Stoję przy mikrofonie, niech mnie który przegoni (Damian Kowal, „Pieśni”), „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 78

Przypisy

  1. Tłumaczenie filologiczne pochodzące od redakcji.
  2. „But even if Glück would never deny the significance of the autobiographical background, she is not to be regarded as a confessional poet” – zob. https://www.nobelprize.org/prizes/literature/2020/bio-bibliography/ [dostęp: 2.12.2020].

Powiązane artykuły

26.11.2020

Nowy Napis Co Tydzień #077 / Moja bardzo wielka wina…

W tym tygodniu polecamy Państwa uwadze książkę Juany Inés de la Cruz Moja bardzo wielka wina…, wydaną przez Wydawnictwo Biblioteka Iberyjska.

Wiersze przetłumaczyła Agata Joanna Kornacka, która zachęca do lektury tymi słowami:

Mam nadzieję, że mój przekład pozwoli przybliżyć polskim czytelnikom postać wybitnej meksykańskiej poetki, która dla mnie zawsze będzie przede wszystkim Juaną Inés. Zresztą uparcie wierzę, że kiedy odchodziła z tego świata, właśnie tak, z imienia tylko, witała się z Panem Bogiem. Tak właśnie ją sobie wyobrażam jako kobietę mimo wszystko. Dzisiaj, kiedy zmienił się kanon, a literackie upodobania wielu z nas powędrowały w stronę dużo bardziej lekkostrawnych treści, próżno szukać podobnej poezji. Dlatego myślę, że najlepszy pomnik, jaki możemy jej postawić, to chwila zadumy i refleksji. Ledwo dostrzegalny uśmiech, jedna po cichu uroniona łza, bezszelestny krzyk. A potem już tylko codzienność, niewzruszona, ale jakby trochę lepsza. Juana Inés, ta prawdziwa, wciąż czeka na to, by ją poznać.

Książkę można zakupić na stronie wydawcy.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Juana Inés de la Cruz, Moja bardzo wielka wina…, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2020, nr 77

Przypisy

  1. Tłumaczenie filologiczne pochodzące od redakcji.
  2. „But even if Glück would never deny the significance of the autobiographical background, she is not to be regarded as a confessional poet” – zob. https://www.nobelprize.org/prizes/literature/2020/bio-bibliography/ [dostęp: 2.12.2020].

Powiązane artykuły

Loading...