30.03.2023

Nowy Napis Co Tydzień #196 / „Krzywe zwierciadła, w których nie chcemy się przeglądać”. Rozmowa z Petrą Hůlovą

 

Błażej Szymankiewicz: Jonáš Zbořil, krytyk literacki i poeta, w tekście Czescy pisarze są leniwi napisał, że pisarze stracili wyobraźnię, a czescy literaci piszą o sprawach, o których nie mają pojęcia. Co Pani o tym sądzi? Czy współcześnie beletrystyka przegrywa bój o zainteresowanie czytelników z literaturą non-fiction?

Petra Hůlová: Cóż, nie wiem, czy druga część pańskiego pytania wynika z pierwszej. Jonáš Zbořil napisał, że czescy pisarze mieszają się do spraw, których nie rozumieją, a Pan pyta o to, czy rzeczywistość jest ciekawsza od fikcji. Mogę się odnieść do tego, co napisał w swoim artykule Jonáš Zbořil. Zaczęło się od tego, że Czeskie Radio poprosiło kilkoro pisarzy i pisarek, aby napisali krótkie teksty, które będą dotyczyć sytuacji na Ukrainie. To działo się jakoś w kwietniu, wojna była wtedy świeżą sprawą. Znalazłam się wśród tych autorów, powstały różne teksty, a ja napisałam coś, co na swój sposób wyróżniało się na tle pozostałych utworów. Były to eseje/komentarze, które analizowały aktualną sytuację albo, jeśli były to teksty z gatunku fikcji, to akcja większości z nich rozgrywała się na Ukrainie: opisywały one niejako medialne obrazy, które docierały do nas z Ukrainy, reportaże czy fotografie. Napisałam tekst, który był nieco inny: akcja działa się w Czechach, w ośrodku dla uchodźców, był to dialog mężczyzny i kobiety, którzy przyjechali z Ukrainy, z pracownicą tego ośrodka. Chodziło więc o zupełnie inną sytuację niż tę „ikoniczną”, którą większość ludzi kojarzyła wówczas z wojną. Mężczyzna z tego tekstu był pijany, pozostawał dla czytelnika dość ambiwalentną postacią, a cała sytuacja, to, co działo się między bohaterami, nie podlegało jednoznacznej interpretacji. Myślę, że moje opowiadanie zainteresowało niektóre osoby, ponieważ nie kopiowało obrazu wojny znanego z mediów, ale byli też tacy, których ten tekst zirytował, ponieważ pokazał sytuację, która wymykała się utartemu schematowi dobro-zło. W przeciwieństwie do innych zamówionych tekstów, w których wszystko było czarno-białe i jasne, mój utwór prezentował troje ludzi, którzy mieli z sobą bardzo skomplikowaną relację, nie był napisany według jakichś wytycznych. Chyba właśnie to zirytowało Jonáša Zbořila, może uznał moje opowiadanie za bezczelne, nie wiem. Mam nadzieję, że odpowiedziałam na Pańskie pytanie, czy chodziło Panu o artykuł Zbořila, w których odniósł się bezpośrednio do mnie?

Szczerze mówiąc chodziło mi o inny tekst, ale o tę sprawę tekstów o Ukrainie dla Czeskiego Radia chciałem zapytać później, więc odpowiedziała już Pani w ten sposób na inne pytanie.

Nie byłam pewna, o który tekst konkretnie Pan pytał. To może proszę spróbować zadać to pytanie inaczej, chciałabym Panu na nie odpowiedzieć.

W porządku, zatem jeśli dobrze rozumiem tekst Zbořila, to twierdzi on, że współcześnie, od czasu zamachu na World Trace Center, który symbolicznie zakończył krótki „koniec historii”, pisarze stracili wyobraźnię, co sprawia, że coraz bardziej interesują się literaturą faktu oraz prawdziwymi wydarzeniami i starają się pisać wnikliwie o aktualnej rzeczywistości, ale i tak im to nie wychodzi.

Rozumiem. Przychodzi mi teraz na myśl pewna świeża sprawa – niedawno ukazał się zbiór opowiadań Jana Němca, nosi tytuł Liliputin. To opowiadania inspirowane wojną rosyjsko-ukraińską, z całkowicie zmyśloną fabułą, Němec nawet nigdy tam nie był. Nie wiem, czy jest to argument przemawiający za niedostatkiem fantazji u pisarzy czy może wręcz przeciwnie: to dowód niesamowitej zdolności zmyślenia czegoś, co nie dotyczy mnie bezpośrednio, z czym człowiek się nie zetknął. Jan Němec nazwał to „eksperymentem” lub próbą ukazania wszystkiego, co potrafi literatura – tak przynajmniej zapamiętałam jego odautorski komentarz. To ciekawy przypadek literatury, która bierze swój początek w prawdziwych wydarzeniach, ale równocześnie ma odwagę, by dokonać absolutnego konfabulowania rzeczywistości. Moim zdaniem pisarzom i pisarkom nie brakuje wyobraźni, ale być może niektórzy autorzy mają poczucie, że prawdziwy świat wokół nas przewyższa jakiekolwiek zmyślenie i fantazje, że rzeczywistość w swojej „hiperboliczności”, z rozmachem spraw i wydarzeń, takich jak na przykład wojny, epidemie i kryzys klimatyczny, jest czymś, za czym fantazja i literatura po prostu nie nadążają, nie są w stanie ich dobrze uchwycić. Można by o tym mówić długo i na rożne sposoby. Myślę, że pytanie nie powinno dotyczyć braku wyobraźni, ale raczej poczucia, że na tę wyobraźnię nie ma obecnie miejsca i czasu, że wszystko dzieje się za szybko, że współczesność wymaga jakiejś „aktualnej” reakcji i że w takich czasach fantazjowanie jest czymś niestosownym. Uważam jednak, że takie podejście jest głupotą. Ta książka Němca jest bardzo ciekawym przedsięwzięciem, kontrowersyjnym, odważnym, może nawet bezczelnym czy szalonym. Według mnie w Polsce chyba nie doszłoby do powstania takiej książki, myślę, że nikt nie odważyłby się u was czegoś takiego napisać, ponieważ ta wojna rozgrywa się zaraz za waszymi granicami, odczuwacie jej skutki bezpośrednio. Ponadto sądzę, że polska mentalność jest bardziej poważna i idealistyczna niż nasza, czeska.

Niedawno natrafiłem w serwisie YouTube na materiał, który został prowokacyjnie zatytułowany Czy biały, heteroseksualny mężczyzna może być ofiarą? Pojawiły się pod nim wpisy oburzonych kobiet, ich komentarze były pełne goryczy, resentymentu. Od razu przypomniałem sobie o Pani książce Krótka historia ruchu, w której pogrywa sobie Pani z kwestią radykalnego feminizmu. Czy dzisiejsze podziały społeczne i genderowe są nie do przeskoczenia? Czy kobiety i mężczyźni mogą znaleźć współcześnie wspólny język, na przykład przy pomocy literatury?

Wciąż żyjemy obok siebie i jakoś funkcjonujemy, to nasze wspólne życie nadal trwa, więc zadawanie pytania o to, czy takie współżycie jest możliwe wydaje mi się nieco bezzasadne. Prawda i rzeczywistość są takie, że mężczyźni i kobiety nadal wspólnie z sobą żyją i możemy oczywiście na ten temat teoretyzować, ale to i tak się dzieje. Mam czasami wrażenie, że to refleksje na temat kobiet i mężczyzn wzięte z mediów lub serwisów społecznościowych tworzą między nami podziały. Albo inaczej – istnieje przepaść między prawdziwym, codziennym życiem, a rzeczywistością kreowaną przez media społecznościowe: ta rzeczywistość jest szalenie spolaryzowana i przesadna. Pyta Pan o to, czy mężczyźni i kobiety mogą znaleźć wspólny język – samo zadanie takiego pytania otwiera możliwość nieznalezienia tego języka. To pytanie typowe dla rzeczywistości wirtualnej, internetowej. Nie istnieje inna możliwość dla koegzystencji kobiet i mężczyzn niż nieustanne, codzienne odnawianie wspólnego języka. Co innego nam pozostaje? Samo życie ma na celu zasypywanie podziałów, które występują w mediach i w Internecie.

Chciałbym nawiązać do felietonów, publikowanych przez Panią na portalu iLiteratura.cz – bardzo lubię je czytać, ponieważ są niepoprawne politycznie i niezwykle błyskotliwe. W pewnym felietonie jako jedna z niewielu postaci czeskiego życia literackiego wsparła Pani pisarza Davida Zábranskiego, krytykowanego za rzekomy faszyzm, który miał prezentować w swojej powieści Za Alpami. Myśli Pani, że kwestia autocenzury i politycznej kontroli może być jakąś przeszkodą dla twórców w Czechach?

Nie wiem, czy jest sens rozmawiania na ten temat w taki sposób. Uważam bowiem, że jeśli powiem, że uznaję autocenzurę za realne niebezpieczeństwo, to część osób powie: „Tak właśnie jest, świetnie, że taka pisarka mówi o tym głośno”, a z kolei inni stwierdzą: „Totalnie odleciała, to jakaś głupota, o której ciągle słyszymy, a która nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości”. Mam wrażenie, że taki sposób debaty sprawia, że rozmowa na te tematy staje się niemal niemożliwa. Gdy wyrażę swoją opinię, to spowoduje to, że moje myśli będą rezonować wśród grupy ludzi, którzy mają takie same poglądy, a równocześnie przeciwnicy takich przekonań poczują się urażeni lub zirytowani. Właśnie dlatego nie widzę sensu w roztrząsaniu tego tematu. To ważna kwestia, bez wątpienia, ale trzeba o niej rozmawiać w innym kontekście i w inny sposób, ponieważ deklarowanie niebezpieczeństwa autocenzury i cenzury (czy też przeciwnie, bagatelizowanie tego problemu) nie ma sensu. Mam swój pogląd na ten temat i wyraziłam go w artykule na temat recepcji twórczości Davida, ale na potrzeby tego wywiadu chciałabym się powstrzymać od konkretnej deklaracji.

Ten temat również poruszyła Pani w swoich felietonach, ale i tak interesowałaby mnie Pani perspektywa na temat zaangażowania w literaturze. Istnieje w ogóle potrzeba takiego zaangażowania czy może jest to pobożne życzenie krytyków?

Myślę, że kwestia zaangażowania straciła na znaczeniu, jest wydmuszką. To trochę tak, jakby spytał Pan, co myślę na temat feminizmu. To jest tak oklepana sprawa... Proszę spróbować zapytać o coś konkretniejszego, co Pana konkretnie w tym zaangażowaniu interesuje?

Mogę się podeprzeć polskim przykładem. Przez ostatnie dekady polska krytyka literacka podkreślała polityczność literatury i tak też bardzo często o niej pisała, z perspektywy socjologicznej, politycznej czy ideologicznej. Istniał (i chyba istnieje nadal) swego rodzaju popyt na literaturę politycznie zaangażowaną, przynajmniej wśród krytyków i literaturoznawców, nie wiem, czy dotyczyło to też czytelników. Mogę mówić tylko za siebie, ale odnoszę wrażenie, że są w Polsce czytelnicy, którzy są już zmęczeni polityką i wojnami światopoglądowymi w poezji czy w powieściach. Jest to ponadto bardzo często zaangażowanie konkretnego typu, najczęściej zabarwione lewicowo czy liberalnie. To trochę paradoksalne, ponieważ polskie społeczeństwo jest w większości raczej konserwatywne, ale pisanie z perspektywy wyłącznie prawicowej czy religijnej byłoby poniekąd taplaniem się we własnym sosie. Jestem więc ciekaw, jak z Pani perspektywy ta sytuacja wygląda w Czechach?

Rozumiem. Cóż, sytuacja w Polsce jest inna niż u nas, tam kwestie światopoglądowe przybierają postać prawdziwej walki. Tutaj ta polaryzacja nie jest aż tak silna, ale nacisk na lewicowe zaangażowanie w literaturze wygląda podobnie. Czasami mam wrażenie, że tak zwane zaangażowanie – w sensie literackim – prowadzi do spłaszczenia pewnych pojęć. Istnieją u nas „zaangażowani” krytycy, a ich rozumienie literatury ogranicza się do sprowadzenia jej do roli maszynki tłoczącej idee: kiedy tłoczy ich dużo, to wszystko jest dobrze, a kiedy wypluwa ich mało, to znaczy, że mamy do czynienia ze złą literaturą. Uważam, że literatura służy do czegoś innego. Jej zaangażowanie powinno polegać na dostrzeganiu spraw, których nie da się zredukować do wtłaczania jakichś schematycznych ideologii. Dotyczy to zwłaszcza języka, który jest przebogatym narzędziem literatury, w przeciwieństwie do nauk społecznych, gdzie pisanie w ideologicznym kluczu jest już bardziej na miejscu, na przykład w socjologii lub filozofii. Wydaje mi się, że w Czechach kładzie się szczególny nacisk na to, aby literatura stała się właśnie nową filozofią i socjologią czy też jakimś rodzajem historycznego rewizjonizmu. Jednak literatura nigdy nie powinna odcinać się od języka, od podkreślania sposobu wypowiedzi i od ambiwalencji. W chwili, gdy literatura jest jednoznaczna i czytelna, co często grozi jej właśnie wtedy, kiedy staje się tą zaangażowaną maszynką, to bywa przewidywalna i po prostu uboga. A logicznie rzecz biorąc, rzeczy przewidywalne są równocześnie nudne. Jeśli taka maszyna wypluwa ideę, która jest piękna i z którą się zgadzam lub wręcz przeciwnie – ideę brzydką i głupią, to i tak nie będzie ona interesować czytelnika, ponieważ tekst napisany w ten sposób jest po prostu źle napisanym tekstem.

W zupełności się zgadzam, również uważam, że literatura powinna być swego rodzaju językowym laboratorium możliwości, podczas gdy niektórzy krytycy chcieliby, żeby stała się ona jakąś „fabryką absolutu” czy też fabryką gotowych odpowiedzi.

Gotowych odpowiedzi i konkretnego sposobu myślenia, określonego światopoglądu. Jeśli literatura faktycznie stanie się czymś takim, to będzie nudna i nieciekawa, bez względu na to, jak przyjemne i wzniosłe idee będzie propagować. Problem polega na tym, że część krytyków chyba nie docenia wagi zmyślenia obecnego w literaturze. Gdy tylko człowiek zacznie mówić o języku, to spada na niego krytyka w stylu: przecież język jako osobny byt jest czymś nieciekawym, to tylko coś na wzór dekoracji, ornamentyki, która jest przestarzałym kłamstwem, metafory i piękne słowa to nudna przeszłość. Według mnie to wielkie niezrozumienie całej sprawy, ponieważ samo to, w jaki sposób napisano daną wypowiedź, niesie w sobie konkretny pogląd, którego nie trzeba dodatkowo definiować przy pomocy jakichś idei. Sam sposób opisania jakiejś rzeczy, na przykład balansowanie w tekście na granicy powagi i ironii albo sentymentalizmu i równocześnie zimnego dystansu – to wszystko da się oddać za pomocą języka, już to przemawia do czytelnika, rzucając jakieś światło na rzeczywistość wokół nas za pomocą jej literackiego postrzegania. Literatura nie musi być deklaratywna, nie musi zawierać jedynego słusznego poglądu w stylu „w tej kwestii ma być tak, a w tej tak”. Szkoda, że istnieją takie tendencje, ponieważ im bardziej literatura będzie opierać się na jakichś ideach, tym szybciej straci grunt pod nogami, swój fundament, to, w czym jest najsilniejsza. Do wyrażania idei lepsza jest filozofia. Musimy więc sobie jasno powiedzieć, jakimi narzędziami dysponuje literatura, a których nie posiada filozofia czy socjologia. I musimy te narzędzia pielęgnować, ponieważ w przeciwnym razie literatura podetnie gałąź, na której siedzi.

Chciałbym wrócić jeszcze do kwestii (nie)równości płci – Kateřina Tučková otrzymała w tym roku czeską nagrodę państwową za twórczość literacką. Przy okazji wręczenia nagrody podkreślano, że jest dopiero trzecią czeską pisarką, która otrzymała takie wyróżnienie. Sprawa pozycji kobiet w czeskiej literaturze wraca często w różnych dyskusjach i debatach: wydaje się, że nie jest ona tak silna, jak życzyliby sobie tego ludzie. W porównaniu z Polską mam wrażenie, że – wbrew stereotypom – pozycja kobiet w życiu zawodowym (chociażby w kontekście gender pay gap) i artystycznym jest w Czechach nieco gorsza, na przykład powieści feministyczne zaczęły się pojawiać w Polsce już na początku lat dziewięćdziesiątych, u was dużo później. Z kolei polski bohemista Aleksander Kaczorowski napisał w swojej najnowszej książce, że „współczesna literatura czeska jest kobietą”. Jak ta dzisiejsza sytuacja czeskich pisarek wygląda z Pani perspektywy, czy coś się zmieniło?

Z pewnością mamy obecnie w Czechach więcej uznanych pisarek niż kiedyś. Myślę, że to dobrze, chociażby z tego powodu, że żeńskie doświadczenie życiowe jest inne od męskiego, a dzięki większej obecności kobiet w kulturze do literatury przeniknęły tematy, których tam wcześniej nie było. Dostrzegam jednak nierówność w postrzeganiu literatury pisanej przez kobiety i literatury pisanej przez mężczyzn. Chodzi mianowicie o tendencję do mówienia o twórczości pisarek jako o pewnej całości, jak gdyby sam fakt bycia kobietą sprawiał, że wszystkie autorki są do siebie bardziej podobne niż piszący mężczyźni. Mamy więc do czynienia z „literaturą kobiecą”, ale autorów-mężczyzn traktuje się indywidualnie, podobnie jak ich twórczość. Mało kiedy mówi się o „literaturze męskiej”, nie wiadomo do końca, co to za kategoria i co męscy pisarze mają z sobą wspólnego, ale dużo mówi się właśnie o literaturze kobiecej. Według mnie jest to pozostałość jakiegoś nierównego postrzegania tej kwestii płci. Czyli patrzę na to raczej z perspektywy strukturalnej, zamiast powiedzieć na przykład, że powieści pisane przez kobiety mają gorsze recenzje albo że piszące kobiety mają trudniej – nie odważę się, żeby coś takiego stwierdzić. Ale fakt, że płeć determinuje pisarki jako kolektyw, a u mężczyzn takie zjawisko nie zachodzi, wydaje mi się warty uwagi.

Wiem, że mówi Pani po polsku i interesuje się naszą kulturą. W czeskim kontekście jest to coś niecodziennego, zainteresowanie Polską przejawia się u was dość rzadko, nawet w kręgach intelektualnych. Skąd się wzięła ta fascynacja? Ma Pani ulubionych polskich autorów i autorki?

Ta fascynacja pojawiła się u mnie w czasach licealnych, kiedy razem z przyjaciółką wyruszyłyśmy w wakacyjną podróż autostopem po Polsce. Nawiasem mówiąc, przyjaciółka wyszła później za Polaka, mieszka dzisiaj w Warszawie. W Polsce czuję się bardzo dobrze. Sam fakt, że polska kultura jest bardzo bogata i rozmaita sprawia, że jej rozmach i zasięg jest większy niż w Czechach, gdzie oczywiście też dzieją się ciekawe rzeczy, ale jest to mimo wszystko niewielka przestrzeń. Polacy nie boją się – przynajmniej ja tak to widzę – brać pewnych rzeczy na poważnie i walczyć o nie na serio. Czesi mają tendencję do chowania się za swoim humorem, co umożliwia niezajmowanie jasnego stanowiska w pewnych sprawach. Ponadto Czechom, w większości niewierzącym, brakuje pewnej płaszczyzny metafizycznej, którą dostrzegam w Polsce, głównie dzięki polskiemu katolicyzmowi: można go oczywiście krytykować, ale nadaje on polskiej debacie publicznej metafizycznego wymiaru, którego czeski dyskurs kulturowy nie posiada. Co do polskiej literatury, to lubię „klasyczną” polską prozę i poezję, na przykład podczas jazdy autem słucham audiobooka z wierszami Tadeusza Różewicza, czytanymi przez samego autora – są wspaniałe. Sam język polski jest według mnie piękny, a zarazem trochę śmieszny, tak samo jak czeszczyzna dla Polaków. Z ostatnich polskich książek, które wpadły mi w ręce, spodobały mi się reportaże Małgorzaty Rejmer – cała polska szkoła reportażu to coś, czego w Czechach brakuje. Kupiłam też najnowszą książkę Sylwii Chutnik, z którą znam się osobiście, urodziła się tego samego dnia co ja, zabawny zbieg okoliczności. Wstępem do polskiej literatury była dla mnie przed laty twórczość Andrzeja Stasiuka. Mogłabym wymienić kolejne nazwiska, jest to po prostu o wiele bogatsza literatura niż nasza i, dzięki Bogu, w Czechach ukazuje się sporo przekładów polskich książek.

Zatrzymam się jeszcze na chwilę przy Polsce i spytam o pewne zjawisko, o którym zapewne Pani słyszała, chodzi mi mianowicie o polską czechofilię. Często jest to wręcz bezkrytyczne spojrzenie na czeską kulturę, historię i codziennie życie w Czechach, to perspektywa, która – przynajmniej według mnie – jedynie wzmacnia stereotypy. Czy takie podejście jest w stanie poprawić wzajemne polsko-czeskie stosunki, chociażby na płaszczyźnie kultury, czy jest to raczej coś, co może tym stosunkom zaszkodzić?

Nie ośmielę się skrytykować polskiej czechofilii. Długo nie mogłam zrozumieć, dlaczego po czeskiej stronie nie ma takiego zjawiska jak polonofilia, dlaczego działa to tylko w jedną stronę. Myślę, że ma to związek z rozmiarem naszych krajów. Polacy mogą patrzeć na Czechów z pewną łaskawością, jak na mały, sympatyczny i zabawny naród, który lubi pić piwo, podczas gdy ta polska narodowa pewność siebie i kulturowy rozmach uniemożliwiają wzajemne przyjęcie takiej perspektywy. Traktuję tę kwestię szerzej – jako problem całej Europy Środkowej. Nie wiem, jak to wygląda w Polsce, ale w Czechach z jednej strony spogląda się na Niemcy i na Europę Zachodnią z pewnym podziwem i z pragnieniem imitowania tamtejszych rozwiązań, a z drugiej strony mamy Rosję, której się boimy albo którą niektórzy podziwiają, ale pozostały obszar, gdzie jesteśmy my, Słowacja, Polska i Węgry, mało kto uważa za nasz wspólny kulturowo rejon, który nas historycznie określa i łączy. A przecież Europę Środkową warto znać, warto się nią interesować, a przede wszystkim trzeba to zainteresowanie kultywować. Strasznie mi tego w Czechach brakuje, myślę, że miał w tym swój udział upadek komunizmu i początek kapitalizmu oraz globalizacji, który zmienił nasze środkowoeuropejskie postrzeganie siebie nawzajem. Nasza perspektywa stała się prozachodnia, ale w strasznie ograniczony sposób, ciągle się siebie wstydzimy i nie traktujemy sąsiednich krajów jako sojuszników, ale raczej jak krzywe zwierciadła, w których nie chcemy się przeglądać.

Jesteśmy sąsiadami, mamy podobne doświadczenia historyczne, ale wiemy o sobie naprawdę bardzo mało...

I nie chcemy tego zmienić, co jest strasznie smutne. Jestem stąd, z Czech, ale traktuję Warszawę jak stolicę, najważniejsze miasto całego regionu, z którym jestem bardzo blisko związana kulturowo. Brakuje nam tej świadomości wspólnego losu, historii i kultury.

Klasyczne pytanie na koniec – co ma Pani w najbliższych pisarskich planach i czy wybiera się Pani znowu do Polski?

W najbliższym czasie nie, ale chciałabym na wiosnę odwiedzić w Warszawie moją najlepszą przyjaciółkę i może uda się to połączyć z jakimś spotkaniem autorskim, bardzo by mnie to uradowało. Jeśli chodzi o plany: wiosną ukaże się moja kolejna książka, będę pracować nad jej redakcją. Jest to, powiedzmy, rozliczeniowa proza autofikcyjna (powieść Nejvyšší karta ukazała się w wydawnictwie Argo w marcu 2023 – przyp. B. Sz.). Ponadto powinnam wziąć udział w pisaniu scenariusza adaptacji książki Daňy Horákovej, zatytułowanej O Pavlovi (pol. O Pawle), która opowiada o jej związku z Pavlem Juráčkiem, znanym czeskim reżyserem i scenarzystą Czechosłowackiej Nowej Fali – jego opasłe dzienniki ukazały się w Czechach, jest bożkiem intelektualistów, a książka Horákovej w pewien sposób burzy ten wizerunek. Poza tym od jakiegoś czasu lubię współpracować z ludźmi, którzy nie zajmują się literaturą, ponieważ bycie pisarką jest jednak bardzo samotniczą aktywnością. Mamy w planach przedstawienie: mówię swój tekst na scenie, a eksperymentalny muzyk Petr Vrba robi do tego ścieżkę dźwiękową, natomiast Jirka Havlíček tworzy wizualizacje. To swego rodzaju trójgatunkowy performance – daje nam to sporą satysfakcję i myślimy już nad kolejnym projektem. Zatem to są trzy rzeczy, którymi się obecnie zajmuje.

To wszystko brzmi bardzo ciekawie, trzymam kciuki za te projekty. Bardzo dziękuję za Pani czas i za interesującą rozmowę.

Również bardzo dziękuję.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Błażej Szymankiewicz, Petra Hůlová, „Krzywe zwierciadła, w których nie chcemy się przeglądać”. Rozmowa z Petrą Hůlovą, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 196

Przypisy

  1. A. Mickiewicz, Dziady, cz. IV, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/dziady-dziady-poema-dziady-czesc-iv.html, wersy 161–162, dostęp: 16.11.2022.
  2. M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie, Kraków 2011, s. 2.
  3. Podaję za Indeksem omawianych dzieł, w: M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie, wyd. II poprawione i uzupełnione, Kraków 2021, s. 348.
  4. Zob. tamże, s. 221.
  5. Tamże, s. 150–151.
  6. Tamże, s. 348.
  7. Tamże, s. 164.
  8. Tamże, s. 323–324.
  9. Tamże, s. 119.
  10. Por. np. Lottę i Wertera podczas lektury Pieśni Osjana. Tamże, s. 117–118.
  11. J. Kotkin, Powszechna historia miasta, tłum. A. Kunicka, Warszawa 2018, s. 24.

Powiązane artykuły

23.03.2023

Nowy Napis Co Tydzień #195 / Książki zbójeckie

Każdy świadomy czytelnik spotyka się w swoim życiu z książkami, które mają na niego wielki wpływ – może on być pozytywny, stymulujący do zmian lub negatywny, wywracający światopogląd albo i całe życie. Książki mogą uczynić człowieka szczęśliwym albo mogą go szczęścia pozbawić. Od kilku lat zauważam, że im więcej czytam, a co za tym idzie, im mądrzejszy się staje, tym trudniej mi być szczęśliwym. W polskiej literaturze jako pierwszy wyraził to Mickiewicz w Dziadach, gdy Gustaw wyrzucał Księdzu, że to książki zwichnęły jego życie. To przykład drastyczny, książki pchną bowiem Pustelnika do dążeń autodestrukcyjnych z samobójczym finałem (to oczywiście skrót myślowy). „Wszakże lubisz książki świeckie?… / Ach, te to, książki zbójeckie!”A. Mickiewicz, Dziady, cz. IV, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/dziady-dziady-poema-dziady-czesc-iv.html, wersy 161–162, dostęp: 16.11.2022.[1] – mówi, dokonując autodiagnozy. To właśnie te słowa stają się punktem wyjścia dla refleksji Marii Cieśli-Korytowskiej. Uważam, że stanowi to niezwykle interesujący trop do badań literaturoznawczych, ponieważ pozwala odkryć znany, lecz niewymieniany zbyt często skutek czytania książek.

Pierwotnie Te książki zbójeckie… ukazały się w serii Komparatystyka polska – tradycja i współczesność, do której należą „zarówno pozycje odwołujące się do tradycji polskiej komparatystyki (wznowienia książek dawnych autorów, zbiory artykułów), jak i książki współczesnych badaczy, zbiorowe oraz indywidualne”M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie, Kraków 2011, s. 2. [2]. Z pewnością uzupełnione wznowienie pozycji autorstwa Cieśli-Korytowskiej wpisuje się w tę serię, jest ona bowiem bez dwóch zdań popisem współczesnej komparatystyki. Gatunkowo należałoby określić recenzowane dzieło jako obszerny esej literaturoznawczy, łączący w sobie literacki rozmach oraz naukową dyscyplinę. Dzięki tertium comparationis autorka udowadnia, że funkcjonowanie książek zbójeckich w literaturach narodowych Europy, to zjawisko powszechne, znane w literaturze od dawna. W książce omówiono następujące dzieła, które pozwalam sobie wymienić: Dziady, Don Juana, listy Abelarda i Heloizy, Tristana i Izoldę (średniowieczne), Boską komedię, Julię czyli Nową Heloizę, Cierpienia młodego Wertera, Zbójców, Don Juana, Dziennik uwodziciela, Niebezpieczne związki, Czerwone i czarne, Panią Bovary, Annę Kareninę, Dzieje Tristana i IzoldyPodaję za Indeksem omawianych dzieł, w: M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie, wyd. II poprawione i uzupełnione, Kraków 2021, s. 348. [3]. Już samo to zestawienie daje ogląd intelektualnego rozmachu, jaki jest udziałem tego dyskursu. Dostrzegane analogie oraz różnice są więcej niż przekonujące, są także często subtelne i zniuansowane, a ich dostrzeżenie to wielka zasługa naukowczyni, która z pietyzmem je tropi. Dla przykładu zauważa, że Leon z Pani Bovary, tak jak Abelard, jest klerkiemZob. tamże, s. 221.[4]. Dodatkowo nierzadko Cieśla-Korytowska czerpie z języków oryginałów, cytując zarówno dzieło w pierwotnej wersji, jak i jego przekład. W efekcie osoby posługujące się dla przykładu językiem włoskim, mogą zweryfikować, czy intuicje autorki są zgodne z wyjściowymi słowami Dantego.

Sposób narracji zasługuje na dużą pochwałę, książka jest erudycyjna, rozwija wiele wątków, otwiera przed czytelnikiem szeroki horyzont myślowy, a przy tym daje się ją szybko czytać, co sprawia, że podczas lektury nie następuje znużenie. Chociaż czasami ma się wrażenie, że aparat bibliograficzny został nadmiernie rozbudowany. Sądzę jednak, że to książka dla dwóch rodzajów odbiorców: profesjonalnych literaturoznawców oraz amatorskich miłośników literatury. Ci drudzy, poza małymi wyjątkami, mogą pominąć przypisy, dzięki czemu lektura będzie satysfakcjonująca oraz przebiegnie sprawnie. W gąszczu przypisów dyskursywnych i dygresyjnych przydałoby się natomiast wprowadzenie adresów bibliograficznych do literatury przedmiotu, gdy autorka jej nie przytacza – dzięki temu łatwiej obcowałoby się z materiałem. Sam styl jest wartki, żywy, a jednocześnie ozdobny, czego próbkę niech stanowi następujący fragment:

Estetyka Burzy i Naporu, dziś już odczuwana jako przebrzmiała, bez wątpienia wpłynęła na rozwiązania fabularne i kompozycyjne dramatu Schillera – nas jednak interesować będzie coś innego. Autor ten oto pisze tragedię, której katharsis stanowić ma skrucha głównego bohatera, zyskującego świadomość zła, jakie czynił, kajającego się wobec Boga i ludzi orazgotowego ponieść ostateczną karę za swoje zbrodnie. Wzniosłość tej ostatniej sceny (jak również budowania pozytywnego portretu Karola wcześniej) nie jest jednak w żadnym stopniu kontrapunktowana opisem jego zbrodni. Pozostali zbójcy ukazani są jako zwykli zbrodniarze i zwyrodnialcy, on – jako człowiek po prostu nieszczęśliwy i przez to popełniający błąd; człowiek, który wkroczył na złą drogąTamże, s. 150–151.[5].

W książce zabrakło mi natomiast bardziej klarownego podziału – można by na przykład wprowadzić rozdziały i podrozdziały, co uczyniłoby nawigowanie po książce prostszym, pewnym ułatwieniem jest, umieszczony na końcu, Indeks omawianych dziełTamże, s. 348.[6]. Rozumiem, że forma eseju stanowi trudniejszy materiał do ujęcia w sztywne ramy, aczkolwiek brak podziału utrudnia obcowanie z Tymi książkami zbójeckimi… Wydaje się, że jasny, przejrzysty wywód, który tworzy Cieśla-Korytowska stwarza przestrzeń do segmentowania argumentacji. Dzięki temu w przyszłości byłoby łatwiej wracać do wyimków z tej pozycji.

Teraz rzecz najważniejsza: lektura recenzowanej pozycji rozwija czytelnika, bez wątpienia dostarcza mu szerokiej wiedzy, poszerza horyzonty, co przecież jawi się jako nadrzędny cel spotkania z literaturą fachową. Dlatego pozwolę sobie przytoczyć dwa interesujące wątki, które szczególnie zwróciły moją uwagę. Po pierwsze, nieco przewrotnie, passus, który mówi o powodach, dla których Dziennik uwodziciela nie stał się książką zbójecką:

Jest jednak także pewna, zasadnicza, różnica, i to ona właśnie stanowi o tym, że Dziennik uwodziciela nie mógłby stać się „książką zbójecką” podobnie jak – z nieco innych powodów – nie stał się nią Don Juan. W tekście tym brak napięcia między tym, co moralne, a tym, co emocjonalne, przynajmniej w odniesieniu do bohatera. Nie chodzi tylko o to, że Johannes jest cyniczny, egoistyczny, ani też o to, że czytelnik z trudem zapewne mógłby się z nim identyfikować. Raczej o to, że opowieść Kierkegaarda nie pozwala mu przeżyć (wraz z bohaterem) wewnętrznego rozdarcia między tym, co słuszne, a tym, co upragnione; konfliktu pragnienia i osądu moralnego. Don Juana i Johannesa trudno (?) nie tylko naśladować, ale i – empatycznie przeżyć; są zbyt jednowymiarowi. Tam, gdzie nie ma walki wewnętrznej, tam uwiedzenie (czytelnika) jest niemożliwe inaczej niż estetycznie. Tę konieczność zmagania się wolności (dokonywania wyborów) i konieczności (przeżywania uczuć) jako podstawy rozbudzenia emocjonalnego zrozumiał i wykorzystał Johannes w stosunku do Kordelii, lecz nie stało się to już podstawą manipulacji czytelnikiem przez Kierkegaarda. Przeciwnie, zostało niejako skompromitowane przez ujawnienie jej mechanizmu. Z Johannesem nie sposób się identyfikować, bo jego uczucia nas nie poruszają, zaś Kordelia jest zbyt uprzedmiotowiona, by budzić w nas empatię. I to dzieło odbierać można jedynie w sposób „estetyczny” (lub, jeśli ktoś woli, filozoficzny) – nie inaczejTamże, s. 164.[7].

To paradoksalnie dzieła, które nie stały się książkami zbójeckimi, najlepiej obrazują, jakie warunki trzeba spełnić, by dzieło za zbójeckie uznać. To, że kryterium autentyczności stanowi realny konflikt wartości, przeżywany przez bohatera, dowodzi, że ludzie w literaturze poszukiwali (i poszukują) zapisu własnych doświadczeń. Bez tego żadna książka nie tylko nie uwiedzie czytelnika, lecz także nie wywrze na niego odpowiednio mocnego wpływu. Dlatego też to właśnie książki zbójeckie wyznaczają naszą lekturową drogę. To one wskazują, kim jesteśmy, czego oczekujemy od życia. Nierzadko mają na nas zgubny wpływ.

Po drugie:

Czy więc, gdyby istotnie zadeklarował swą identyczność z Emmą Bovary, Flaubert potraktowałby ironicznie i siebie samego jako reprezentanta tej samej, dalekiej od doskonałości, rasy ludzkiej? Jako swoistego „Fantazego realizmu”? Czy może raczej usytuowałby się w kontekście (toutes proportions gardées) faustycznego poszukiwania, nieuwieńczonego sukcesem? Położył nacisk na niemożność osiągnięcia celu, zaspokojenia, spełnienia? Określił samego siebie jako skazanego na bowaryzm – postać, której należy współczuć? Czy może, przeciwnie, byłoby to wyznanie win? Braku uczuć, „czczości”, jak to miał później nazwać Sartre?Tamże, s. 323–324.[8]

To szereg pytań, na które właściwie należy szukać odpowiedzi samodzielnie. Ale to wielki walor omawianej pozycji! Autorka nie narzuca czytelnikowi rozwiązań, stymuluje go raczej do stawiania pytań, hipotez, pokazuje odbiorcy przestrzeń dookreślenia, w której trzeba samemu dokonać pewnych rozstrzygnięć. Rozstrzygnięć, które będą zobowiązujące także, a nawet przede wszystkim, dla czytelnika. Odpowiedzi na te pytania mają bowiem charakter deklaracji światopoglądowej, sytuują odbiorcę w określonym sposobie widzenia rzeczywistości, wreszcie człowieczeństwa.

Niestety, świat zapomniał o wielkiej sile literatury, która potrafiła z mocą oddziaływać na czytelnika. Owszem, zdarzało się, że miała ona tragiczny wpływ na nieukształtowane jednostki, jak Cierpienia młodego Wertera, co dobitnie sygnalizuje Cieśla-Korytowska:

Fala samobójstw, jaka przeszła przez Europę, jest powszechnie znanym skutkiem jej lektury. Wydaje się jednak, że ważniejszym, i o wiele bardziej dalekosiężnym skutkiem było wpojenie czytelnikom, którzy pokochali Wertera, że człowiek nie ponosi odpowiedzialności za to, co czyni pod wpływem uczuć, zwłaszcza namiętnych, i że jest to naturalne i oczywisteTamże, s. 119.[9].

Nowe media odebrały literaturze jej siłę wpływania na ludzi, prymat książki stał się pieśnią przeszłości. Lektura Tych książek zbójeckich… pozwala na nowo uwierzyć w wielką potęgę literatury, a jednocześnie daje możliwość odnotowania jej destrukcyjnego wymiaru. To także dzieje recepcji książek zbójeckich – oto bohaterowie jednej książki zbójeckiej pod wpływem lektury innej dokonują transgresji, wykraczają poza przyjęte granicePor. np. Lottę i Wertera podczas lektury Pieśni Osjana. Tamże, s. 117–118.[10]. W efekcie ujawnia się metaliteracki wymiar tej grupy dzieł.

Podsumowując, ze względu na liczne walory recenzowanej pozycji rekomenduję ją wszystkim czytelnikom spragnionym dobrej literatury naukowej, a także tym, którzy chcą po prostu poszerzyć swoją znajomość książek zbójeckich. Cieśla-Korytowska stworzyła naprawdę ciekawy esej.

M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie…, Wydawnictwo Avalon, Kraków 2021, wydanie II poprawione i uzupełnione.

okładka

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Dariusz Żółtowski, Książki zbójeckie, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 195

Przypisy

  1. A. Mickiewicz, Dziady, cz. IV, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/dziady-dziady-poema-dziady-czesc-iv.html, wersy 161–162, dostęp: 16.11.2022.
  2. M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie, Kraków 2011, s. 2.
  3. Podaję za Indeksem omawianych dzieł, w: M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie, wyd. II poprawione i uzupełnione, Kraków 2021, s. 348.
  4. Zob. tamże, s. 221.
  5. Tamże, s. 150–151.
  6. Tamże, s. 348.
  7. Tamże, s. 164.
  8. Tamże, s. 323–324.
  9. Tamże, s. 119.
  10. Por. np. Lottę i Wertera podczas lektury Pieśni Osjana. Tamże, s. 117–118.
  11. J. Kotkin, Powszechna historia miasta, tłum. A. Kunicka, Warszawa 2018, s. 24.

Powiązane artykuły

16.03.2023

Nowy Napis Co Tydzień #194 / Nagroda „Nowych Książek”

Dyrektor Instytutu Książki i zespół miesięcznika „Nowe Książki” serdecznie zapraszają na uroczystość wręczenia Nagrody „Nowych Książek” za 2022 rok Marcinowi Pilisowi, autorowi książki Mnogość rzeczy (wydawnictwo Lira). Spotkanie odbędzie się 22 marca 2023 roku o godzinie 17:00 w Sali Spotkań imienia Pawła Hertza Państwowego Instytutu Wydawniczego przy ul. Foksal 17 w Warszawie.

Laudację wygłosi Wacław Holewińśki. Fragmenty nagrodzonej książki przeczyta Andrzej Ferenc. Fundatorem nagrody jest Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Wysokość nagrody to 10 tys. zł.

Nagroda miesięcznika „Nowe Książki” przyznawana jest książkom reprezentującym wybitne wartości humanistyczne. Jej dotychczasowymi laureatami byli m.in. Tadeusz Różewicz, Jerzy Jedlicki, Ryszard Kapuściński, Barbara Skarga, Urszula Kozioł, Kazimierz Orłoś, Maria Poprzęcka, Jan Tomkowski.

***

W ubiegłym roku laur „Nowych Książek” trafił do Urszuli Zajączkowskiej.

Wydawcą miesięcznika „Nowe Książki” jest Instytut Książki.

Źródło: instytutksiazki.pl

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Redakcja NNCT, Nagroda „Nowych Książek”, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 194

Przypisy

  1. A. Mickiewicz, Dziady, cz. IV, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/dziady-dziady-poema-dziady-czesc-iv.html, wersy 161–162, dostęp: 16.11.2022.
  2. M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie, Kraków 2011, s. 2.
  3. Podaję za Indeksem omawianych dzieł, w: M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie, wyd. II poprawione i uzupełnione, Kraków 2021, s. 348.
  4. Zob. tamże, s. 221.
  5. Tamże, s. 150–151.
  6. Tamże, s. 348.
  7. Tamże, s. 164.
  8. Tamże, s. 323–324.
  9. Tamże, s. 119.
  10. Por. np. Lottę i Wertera podczas lektury Pieśni Osjana. Tamże, s. 117–118.
  11. J. Kotkin, Powszechna historia miasta, tłum. A. Kunicka, Warszawa 2018, s. 24.
02.03.2023

Nowy Napis Co Tydzień #192 / Nowy Gramofon #35 – „Straszno mi Boże!”

Wpływ wieszczów, wampiryczne metafory oraz patriotyczne frazy. W tym okolicznościowym odcinku dr Jakub Rawski oraz Natalia Charysz - kierownik redakcji portalu- rozmawiają o literaturze Powstania Styczniowego w 160. rocznicę wybuchu tego zrywu niepodległościowego. Rozmówcy przybliżają twórczość m.in. Mieczysława Romanowskiego, Leona Kaplińskiego czy Konstantego Gaszyńskiego, wskazując na różnorodność literatury tego okresu.

 

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Jakub Rawski, Natalia Charysz, Nowy Gramofon #35 – „Straszno mi Boże!”, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 192

Przypisy

  1. A. Mickiewicz, Dziady, cz. IV, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/dziady-dziady-poema-dziady-czesc-iv.html, wersy 161–162, dostęp: 16.11.2022.
  2. M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie, Kraków 2011, s. 2.
  3. Podaję za Indeksem omawianych dzieł, w: M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie, wyd. II poprawione i uzupełnione, Kraków 2021, s. 348.
  4. Zob. tamże, s. 221.
  5. Tamże, s. 150–151.
  6. Tamże, s. 348.
  7. Tamże, s. 164.
  8. Tamże, s. 323–324.
  9. Tamże, s. 119.
  10. Por. np. Lottę i Wertera podczas lektury Pieśni Osjana. Tamże, s. 117–118.
  11. J. Kotkin, Powszechna historia miasta, tłum. A. Kunicka, Warszawa 2018, s. 24.

Powiązane artykuły

23.02.2023

Nowy Napis Co Tydzień #191 / Solidarni z Ukrainą

Szanowni Czytelnicy!

Prezentujemy Państwu nasz tygodnik w odsłonie rocznicowej. Ukazuje się on bowiem niemalże w dniu pierwszej rocznicy najazdu Rosji na Ukrainę. Nie będzie zatem zaskoczeniem, że znaczną część numeru poświęciliśmy właśnie naszym wschodnim sąsiadom, bo literatura nie pozostaje obojętna.

Mamy przyjemność zaprosić do obejrzenia prezentacji wywiadu rzeki Krzysztofa Tomasika z arcybiskupem większym kijowsko-halickim Światosławem Szewczukiem, zwierzchnikiem Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, pod tytułem Bóg nie opuścił Ukrainy. Prezentacja rozpocznie się 23 lutego o godzinie 14:00, ale można ją obejrzeć w późniejszym czasie na kanale YouTube.

Pragniemy przedstawić Państwu również Ilarię Szewczuk-Sznajder. Artystka gra od piątego roku życia, uczy się w klasie fortepianu prowadzonej przez wybitną nauczycielkę, Galinę Iwanownę Osadczą. Jest laureatką wielu prestiżowych konkursów i festiwali. W numerze prezentujemy film Marii Gąseckiej, w którym Ilaria opowiada o swoich przeżyciach związanych z wybuchem wojny, a także fragment koncertu, który artystka dała podczas wydarzenia „Ukraińcy i Polacy wobec wojny”. Z imprezy tej udostępniamy również krótki reportaż.

Wojna bardzo mocno odcisnęła swoje piętno na literaturze ostatniego roku. W „Nowym Napisie Co Tydzień” publikujemy wiersze Henryka Liszkiewicza oraz opowiadania Jacka Inglota Jeden dzień Władimira Władimirowicza oraz Jewhena Położija Życie i śmierć Serhija Dzika.

Nie zapominamy również, że 1 marca obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Z tej okazji polecamy Państwa uwadze tekst Mariusza Soleckiego Wiersze o żołnierzach wyklętych. Przegląd twórczości z lat 1946-2018.

Nie zabraknie również recenzji książek. Wacław Holewiński pisze o Iluminacji czyli opowiadaniach Grzegorza Filipa, Tomasz Chlewiński bierze na tapet Życie bez karnawału Jerzego Sikory, Wojciech Chmielewski omawia książkę Grzegorza Kucharczyka III Rzesza. Nowoczesność i nienawiść, Maciej Milach skupia się na Ostatnich latach polskiego Wilna, Dariusz Żółtowski recenzuje tom Don Kichot a wojna Krzysztofa Sawickiego, a Zbigniew Chojnowski w wideo-rekomendacji poleca lekturę Wszystkich dzieci Maharadży Joanny Puchalskiej.

W ankiecie dotyczącej Kanonu Polskiego głos zabrał Tomasz Kłusek, natomiast naszą portalową Czytelnię wzbogaciły wiersze Bolesława Sawickiego.

Z najlepszymi życzeniami na najbliższy tydzień

Redakcja NNCT

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Redakcja NNCT, Solidarni z Ukrainą, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 191

Przypisy

  1. A. Mickiewicz, Dziady, cz. IV, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/dziady-dziady-poema-dziady-czesc-iv.html, wersy 161–162, dostęp: 16.11.2022.
  2. M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie, Kraków 2011, s. 2.
  3. Podaję za Indeksem omawianych dzieł, w: M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie, wyd. II poprawione i uzupełnione, Kraków 2021, s. 348.
  4. Zob. tamże, s. 221.
  5. Tamże, s. 150–151.
  6. Tamże, s. 348.
  7. Tamże, s. 164.
  8. Tamże, s. 323–324.
  9. Tamże, s. 119.
  10. Por. np. Lottę i Wertera podczas lektury Pieśni Osjana. Tamże, s. 117–118.
  11. J. Kotkin, Powszechna historia miasta, tłum. A. Kunicka, Warszawa 2018, s. 24.

Powiązane artykuły

16.02.2023

Nowy Napis Co Tydzień #190 / Zamieszkać w bibliotece

Jednym z moich największych marzeń pisarsko-czytelniczych jest znalezienie się w bibliotece zazdrośnie strzeżonej przed większością oczu. Biblioteka klasztoru klauzurowego albo więzienna lub zasoby książek przechowywane na okręcie podwodnym – nieistotna jest liczba książek, istotna jest tajemnica. Każda biblioteka, pomimo częściowo znajomych grzbietów woluminów, zdaje się być nową i nieznaną konstelacją, swoistym archipelagiem do odkrycia. W sekretnym otoczeniu słów biblioman, ludzki mól książkowy jest postawiony w sytuacji, jakby był w ogrodzie z rajskiej przypowieści. Oto ma nadmiar słów, które może próbować w ciszy. Nazywać, rozkosznie nazywać rzeczywistość swojego życia: miłość i pożądanie, ból i samotność.

Skądże to pragnienie znalezienia się w bibliotece ukrytej, jakby nie wystarczyły biblioteki szeroko otwarte? Zapewne wyjaśnienie tkwi w tych słowach Alberto Manguela:

Istnieją ludzie nieskłonni do udzielania pożyczek: ja rzadko pożyczam książki. Jeśli zależy mi, by ktoś przeczytał jakąś pozycję, kupuję mu egzemplarz i daję mu go w prezencie. Twierdzę bowiem, że pożyczanie książek jest równoznaczne z nakłanianiem do kradzieży.

 Czynności życiowe mola książkowego

Aby pomieścić swoją liczącą trzydzieści pięć tysięcy książek bibliotekę, Alberto Manguel wynajął dom ze stodołą. To w niej umieścił swój bogaty zbiór. Pakowanie księgozbioru, wyjmowanie książek z pudeł i wreszcie układanie ich w pozornie tylko te same schematy jest szkieletem, na którym oparł swój esej Pożegnanie z biblioteką. Elegia z dziesięciorgiem napomknień. Aby dać przedsmak ciężaru tematu, o którym pisze Manguel, należy powyżej wymienione czynności odpowiednio zrozumieć. Pakowanie księgozbioru przypomina pisanie testamentu, wypakowanie książek to niejednoznaczne spotkanie się ze sobą samym z przeszłości. Trzymanie w ręku książki nagle odnalezionej albo takiej, do której długo się nie zaglądało, zaskakuje lawiną wspomnień. Przypominają się okoliczności czytania, wrażenia, refleksje. Przed oczami staję ja – ten sam, ale inny przecież, bo doświadczony o kolejne lektury, a być może także (jak w przypadku Alberto Manguela) o kolejne napisane książki. Rozpakowanie książek z pudeł staje się zatem swoistym rachunkiem sumienia, ćwiczeniem, duchowym autoportretem z upływającym czasem w tle. Czymże zatem byłoby układanie biblioteki w nowym miejscu? Odnajdywaniem siebie samego, nazywaniem i potwierdzaniem. Książki są tu pretekstem, aby mówić o sobie – to oczywiste. Alberto Manguel płynnie przechodzi od układania księgozbioru do opowiedzenia swojej drogi pisarskiej i choć tematy naszkicowane powyżej mają swój ciężar egzystencjalny, to Pożegnanie z biblioteką czyta się niezwykle lekko. Przestrzegam jednak przed przeczytaniem eseju w jeden wieczór. Zdecydowanie zbyt wiele się dzieje na jego stronicach, tu raczej lekturę należy dawkować. Refleksje Manguela dostarczają materiału do ciągnących się niemal w nieskończoność własnych rozmyślań. W ich centrum królować będzie ona, biblioteka.

Pod władzą książek

Petrarka wyznawał, że znajduje się pod władzą książek. Pisał: „Dręczy mnie nienasycona pasja, której do tej pory ani nie udało mi się, ani nie chciałem poskromić. Czuję, że nigdy nie mam dość książek”.

Książki również pożądają nas, nałogowych czytelników. Domagają się uwagi, ale przede wszystkim żądają dla siebie coraz więcej miejsca. W domowych biblioteczkach zajmują półki upchnięte w podwójne rzędy (lub ich wielokrotność), zalegają na parapetach, tworzą dziwne kolumny nigdy nieukończonych budowli, prowokują ruchy tektoniczne na biurku. Jakie jest uzasadnienie posiadania własnej biblioteki dumnie opierającej się minimalizmowi, pokusom bycia fit, zero waste?

Moja biblioteka, czy to składowana na regałach, czy zmagazynowana w pudłach, nigdy nie była jednorodnym organizmem, ale hybrydycznym, fantastycznym stworem złożonym w wielu bibliotek, które gromadziłem i następnie porzucałem, wciąż od nowa, przez całe życie. Nie pamiętam takiego momentu, kiedy nie posiadałbym żadnej biblioteki. Każdy z moich księgozbiorów jest rodzajem wielowarstwowej autobiografii, a dany tom zakotwiczony jest w czasie, kiedy czytałem go po raz pierwszy. Zapiski na marginesach, incydentalna data na wyklejce, wypłowiały bilet autobusowy użyty w funkcji zakładki z niejasnych już dzisiaj powodów – wszystko to usiłuje przypomnieć mi o tym, kim wówczas byłem. Zazwyczaj zresztą bezskutecznie. Moja pamięć jest w mniejszym stopniu zainteresowana mną samym niż moimi książkami, tak że łatwiej przypominam sobie poznawane kiedyś, dawno temu, historie niż tego młodego człowieka, który był ich czytelnikiem.

Powyższy fragment można czytać raz po raz, każdorazowo dostrzegając kolejne warstwy, następne stronice tej samej opowieści. Spróbujmy wykraść kilka z księgozbioru Alberto Manguela.

Jedną z najpiękniejszych refleksji autora Pożegnania z biblioteką jest spojrzenie na nią poprzez pryzmat swoistej geografii duchowej. Książki zestawione w księgozbiór ułożone są wedle kodów i drogowskazów, które są zrozumiałe tylko dla ich właściciela. Logika tu zawodzi. Oczywiście, pewien kościec w tym organizmie jest stały. Dla Manguela będą to tematy związane z historią książki, komentarzami biblijnymi, mitem faustowskim, studiami gejowskimi czy średniowiecznymi bestiariuszami. Będąc we własnej bibliotece, jej właściciel w rzeczywistości staje się nie tylko architektem przestrzeni, ale także dokonuje „małego dzieła stworzenia”. Być w bibliotece to gromadzić zasób słów, podczas gdy czytanie jest ich wypróbowywaniem, sprawdzaniem brzmienia, ale i sprawczości. Oto rzeczy, które podskórnie były jedynie odczuwalne, które tańczyły niewyrażalne na języku, nagle stają się. We własnej bibliotece jest się swoim własnym bogiem – na miarę posiadanych książek. Pewni autorzy nie mają tu wstępu, pewne książki nie istnieją. Istnienie i nieistnienie we własnej bibliotece zależy jedynie od ich (s)twórcy. Oznacza to też, że niektórzy autorzy są bardziej uprzywilejowani na regałach, czyli bibliomańskiej drabinie stworzenia. Znajdują się na wyciągnięcie ręki, na miłe oku spojrzenie, w lepszym miejscu, gdzie więcej światła i wentylacja. W tak ułożonej, wedle własnych sieci skojarzeń, obsesji, studiów, ktoś obcy się zgubi. Jedynie właściciel biblioteki jest w stanie odnaleźć się w niej bez katalogów i alfabetycznych rozdzielaczy. Księgozbiór prywatny przypomina bardziej mapę myśli z własną geografią. Tu prawa czasu i przestrzeni istnieją na innych zasadach, skoro pospołu stoją obok siebie dzieła twórców oddalonych od siebie o stulecia i kontynenty, a przecież tworzących zadziwiająca wspólnotę, jakby byli odwiecznymi i zażyłymi sąsiadami. Każdy księgozbiór jest unikalny.

Miasto wewnętrzne

Jeśli rozmyślam tutaj o bibliotece klasztornej czy bibliotekach innych pisarzy, to uświadamiam sobie, że to książki dają poczucie zakotwiczenia. To książki stają się swoistym adresem zamieszkania, nawet jeśli jest to tylko miasto wewnętrzne. Tę myśl rozważa Albert Manguel, na swój sposób wspominając wyprawy hiszpańskich konkwistadorów do Nowego Świata. Wyruszali na koniec ówcześnie znanego świata i zabierali ze sobą spisane dzieje Grecji i Rzymu, podsycali swój zapał romansami rycerskimi. To dlatego jedną z rzek w nieznanej im jeszcze krainie nazwali Amazonką. Jako wytrawni czytelnicy Herodota w napotkanym plemieniu tubylców rozpoznali legendarne plemię wojowniczek. Książki opisują nie tylko nas samych, zauważa autor Pożegnania z biblioteką, ale również świat, którego jeszcze nie widzieliśmy, ale się go spodziewamy. To dlatego stwierdza: „Zapewne wszystkie miasta zakłada się, mając w pamięci bibliotekę”. Ciekawie koresponduje to z definicją miasta Joela Kotkina, który pisał, że jest to miejsce święte, bezpieczne i rojneJ. Kotkin, Powszechna historia miasta, tłum. A. Kunicka, Warszawa 2018, s. 24.[1]. Cechy podane przez Kotkina idealnie pasują do biblioteki. To właśnie tam uciekamy, aby schować się przed światem albo też odnaleźć siebie samego. I nigdzie indziej nie jesteśmy mniej samotni niż w bibliotece. W istocie, dotykając grzbietów woluminów, podsycamy nasze zainteresowanie, podejmujemy niekończącą się dyskusję podczas tylu innych głosów.

Kto zajmie się moją biblioteką?

O takich esejach pisze się najczęściej: błyskotliwy. Z pewnością można to powtórzyć także w przypadku Pożegnania z biblioteką, choć w istocie niewiele to znaczy. Można mnożyć określenia i dorzucić jeszcze „prowokujący”, „zmuszający do refleksji”, „niepozostawiający obojętnym” czy „jest napisany z intelektualną swadą”, ale w istocie niewiele to w przypadku tej książki znaczy. Nawet ta recenzja jest bardziej odpryskiem właściwej recenzji, bardziej towarzyszeniem w trakcie lektury, nie zaś skrupulatną analizą i wartościowaniem dzieła. Temat to zbyt ważny, a jednocześnie całkiem daleki od wyczerpania. Książka nie dla wszystkich, choć napisana lekko i z ciepłą nostalgią, co pięknie uchwycił w tłumaczeniu Michała Tabaczyńskiego. Zatem dla kogo jest ta niewielka książka traktująca o wielkich sprawach? Dla bibliomanów, tych, co nigdy nie mają dość czytania, którzy chcą przeczytać świat.

Niech nas nie zmyli jednak lekkość stylu i szeroki horyzont rozważań. Powróćmy jeszcze do tytułu, a zwłaszcza do jego drugiego zdania. Elegia – ale dla kogo? Dla książek niepotrzebna, wszak rękopisy nie płoną. Zatem co tu opłakiwać? Swój wzrok słabnący, czas niedościgły, że więcej już przeczytać, choćby się chciało, nie sposób. I o tym też jest Pożegnanie z biblioteką.

 

Alberto Manguel, Pożegnanie z biblioteką. Elegia z dziesięciorgiem napomknień, przełożył Michał Tabaczyński, Wydawnictwo Drzazgi, Okoniny 2022.

Pożegnanie z biblioteką

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Marcin Cielecki, Zamieszkać w bibliotece, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 190

Przypisy

  1. A. Mickiewicz, Dziady, cz. IV, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/dziady-dziady-poema-dziady-czesc-iv.html, wersy 161–162, dostęp: 16.11.2022.
  2. M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie, Kraków 2011, s. 2.
  3. Podaję za Indeksem omawianych dzieł, w: M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie, wyd. II poprawione i uzupełnione, Kraków 2021, s. 348.
  4. Zob. tamże, s. 221.
  5. Tamże, s. 150–151.
  6. Tamże, s. 348.
  7. Tamże, s. 164.
  8. Tamże, s. 323–324.
  9. Tamże, s. 119.
  10. Por. np. Lottę i Wertera podczas lektury Pieśni Osjana. Tamże, s. 117–118.
  11. J. Kotkin, Powszechna historia miasta, tłum. A. Kunicka, Warszawa 2018, s. 24.

Powiązane artykuły

02.02.2023

Nowy Napis Co Tydzień #188 / Gadające głowy

Serdecznie polecamy Państwu do obejrzenia wywiadu, którego Ireneusz Staroń udzielił Katarzynie Wójcik w programie „Gadające głowy”. Sekretarz redakcji kwartalnika „Nowy Napis. Liryka, epika, dramat” przybliża filozofię czasopisma oraz zdradza, kim jest afirmator bliskiego czytania.

Program można zobaczyć na stronie TVP3 Bydgoszcz. 

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Katarzyna Wójcik, Ireneusz Staroń, Gadające głowy, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 188

Przypisy

  1. A. Mickiewicz, Dziady, cz. IV, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/dziady-dziady-poema-dziady-czesc-iv.html, wersy 161–162, dostęp: 16.11.2022.
  2. M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie, Kraków 2011, s. 2.
  3. Podaję za Indeksem omawianych dzieł, w: M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie, wyd. II poprawione i uzupełnione, Kraków 2021, s. 348.
  4. Zob. tamże, s. 221.
  5. Tamże, s. 150–151.
  6. Tamże, s. 348.
  7. Tamże, s. 164.
  8. Tamże, s. 323–324.
  9. Tamże, s. 119.
  10. Por. np. Lottę i Wertera podczas lektury Pieśni Osjana. Tamże, s. 117–118.
  11. J. Kotkin, Powszechna historia miasta, tłum. A. Kunicka, Warszawa 2018, s. 24.
26.01.2023

Nowy Napis Co Tydzień #187 / #187 Przegląd noworoczny

Drodzy Czytelnicy i Czytelniczki!

Przegląd noworoczny rozpoczynamy rozmową o sztuce ze Zbigniewem Makarewiczem – rzeźbiarzem, performerem, krytykiem sztuki i poetą. Punktem wyjścia dla Anny Krukowskiej i Marii Marszałek są obchody minionego Roku Romantyzmu Polskiego. Następnie przenosimy się na deski teatralne, gdzie Adam Karol Drozdowski pisze o teatrze offowym, a Alicja Müller w tekście 21.37 i inne duchy podsumowuje 15. edycję Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego „Boska Komedia”.

Lirykę reprezentuje przede wszystkim Damian Kowal, który w tekście Trzeba było zostać piłkarzem prezentuje swoją ars poetica. Zachęcamy do obejrzenia nagrania debaty o jego twórczości, recytacji wierszy oraz sięgnięcia po tomik poety – Pieśni – za który otrzymał nagrodę główną w II Ogólnopolskim Konkursie na Książkę Literacką „Nowy Dokument Tekstowy” w kategorii liryka. W tym numerze prezentujemy także wiersze Wojciecha Pestki, które zasiliły czytelnię portalu w ramach programu „Tarczy dla literatów”.

W dziale epika prezentujemy opowiadanie Wiktora Orłowskiego Dzień szósty, Faludża 15. numeru kwartalnika „Nowy Napis. Liryka, epika, dramat”. Ponadto publikujemy fragment powieści, za którą autorka otrzymała II miejsce w konkursie Pokolenie Solidarności. Utwór pod tytułem Przeszłość nie jest już tym, czym była odczytuje autorka – Agnieszka Sadowska. 

Paweł Chmielewski recenzuje książkę Kolorowe zeszyty. „Podziemny front”, „Pilot śmigłowca” i inne serie komiksowe PRL. Natomiast Dariusz Żółtowski przygląda się publikacji naukowej Fragmenty dyskursu żałobnego. Małgorzata Juda-Mieloch, która zawodowo zajmuje się między innymi szkoleniami dla nauczycieli rekomenduje Czytanie językami. Praktyki interpretacyjne dla uczniów i studentów. Zaś głos w sprawie kanonu lektur zabiera Marek Misiak.

Ufamy, że tygodnik spełni Państwa oczekiwania oraz rozbudzi apetyt czytelniczy!

Redakcja NNCT!

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Redakcja NNCT, #187 Przegląd noworoczny, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 187

Przypisy

  1. A. Mickiewicz, Dziady, cz. IV, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/dziady-dziady-poema-dziady-czesc-iv.html, wersy 161–162, dostęp: 16.11.2022.
  2. M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie, Kraków 2011, s. 2.
  3. Podaję za Indeksem omawianych dzieł, w: M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie, wyd. II poprawione i uzupełnione, Kraków 2021, s. 348.
  4. Zob. tamże, s. 221.
  5. Tamże, s. 150–151.
  6. Tamże, s. 348.
  7. Tamże, s. 164.
  8. Tamże, s. 323–324.
  9. Tamże, s. 119.
  10. Por. np. Lottę i Wertera podczas lektury Pieśni Osjana. Tamże, s. 117–118.
  11. J. Kotkin, Powszechna historia miasta, tłum. A. Kunicka, Warszawa 2018, s. 24.

Powiązane artykuły

12.01.2023

Nowy Napis Co Tydzień #185 / Przegapione szanse, powielane schematy

Poniżej prezentujemy kolejną odpowiedź na ankietę krytycznoliteracką dotyczącą Kanonu Polskiego – tutaj znajdziesz pytania, na które odpowiada autor.

Przystępuję do wypełniania ankiety dotyczącej kanonu z mocną świadomością, że wokół mnie, w rodzimym polu literackim, odbywa się kolosalna, rozciągnięta na szereg pism i instytucji praca nad przywracaniem zapomnianych albo pomijanych postaci, które mogą wywierać dziś znaczący wpływ na polską literaturę. Co więcej, na mnie, tuż przed wydaniem mojej pierwszej książki, wyławiani z mroków autorzy oddziaływali w sposób nie do przecenienia. Jako czytelnik i autor dorastałem w ostatnich latach równolegle z książką Marcina Kościelniaka o Helmucie Kajzarze (Prawie ludzkie, prawie moje. Teatr Helmuta Kajzara, wydawnictwo Korporacja Ha!art, 2011), poświęconym Leo Lipskiemu numerem Małego Formatu, wznowieniami prozy Stanisława Czycza czy kilka miesięcy temu wydanymi przez Convivo wierszami Jarosława Markiewicza. Ferment, jaki tworzą próby poszerzenia albo zaproponowania nowego kanonu uważam za coś ważnego i z całą pewnością wartego kontynuowania, a selektywność i całą resztę problemów rozrastających się wokół pojęcia kanonu – za przeszkodę nie aż tak wielką. W końcu żaden kanon nie jest ostateczny i dzisiaj, w rozpędzonym wieku dwudziestym pierwszym, chyba wszyscy mamy tego świadomość. Natomiast posługując się kategoriami docenienia i niedocenienia, mam potrzebę uściślenia/uczynienia tych definicji swoimi. Tak więc, daleki od logiki rynku książki, niedocenienie traktuję jako przeoczenie szans na współczesną lekturę, a przecenienie jako nic niewnoszące powielanie schematów interpretacyjnych i formułek beatyfikujących danego autora.

NIEDOCENIANI

Jerzy Andrzejewski 

Andrzejewski na pewno nie jest pisarzem zapomnianym. Dużo się napisało i wie o jego działalności w czasach PRL, a Popiół i diament figuruje na liście lektur szkolnych. Przywołuję go na pierwszym miejscu w swoim zestawieniu „niedocenianych” ze względu na niedostatki w recepcji. Pierwszy raz usłyszałem o nim w kontekście filmowej adaptacji Popiołu i diamentu jako o autorze średniej książki, z której Andrzej Wajda zrobił wybitny i kultowy film. Podczas pierwszej lektury zauważyłem, że adaptacja Wajdy polegała na wyrugowaniu krytycznego potencjału na rzecz romantyzowania Armii Krajowej, ale dalej w Andrzejewskim już nie grzebałem, bo uwierzyłem na słowo w jego przeciętność. Moim zdaniem niedocenienie Andrzejewskiego polega właśnie na uporczywym wciskaniu go w historyczny kontekst XX wieku, z pominięciem tego, co jego literatura może nam dać dzisiaj. Andrzejewskiego, o którego upominam się w tym momencie, poznałem przy okazji Bram raju – książki niezwykle nowoczesnej, działającej jak maszyna afektywna, zapierającej dech swoim tempem, rytmem, rozmachem. Opowieść o krucjacie dziecięcej stanowi tam okazję do narracyjnego eksperymentu, w którym jedno długie, kłączaste i rozrastające się w nieoczekiwanych kierunkach zdanie oddaje ekspresję pochodu dzieci, które postanowiły udać się do Jerozolimy w imię świętości. Bramy raju nie są jednak odosobnionym przypadkiem spektakularnego wykraczania poza swoje czasy w dorobku pisarza. Oto w Idzie skacząc po górach, książce zapośredniczonej w cytat ze Starego Testamentu, natrafiam na konstrukcyjnie rwane pasaże, które poprzez opisy komunikatów z radia i gazet, w środku XX wieku, oddają moje doświadczenia nowych mediów kilkadziesiąt lat później. Wtedy zobaczyłem Jerzego Andrzejewskiego, który uśmiecha się z przyszłości do naszego pola literackiego. I choć jesteśmy świadkami wznowień dzieł wszystkich w Państwowym Instytucie Wydawniczym, czuję potrzebę upominania się o autora Miazgi, o próby nowych interpretacji, odświeżenie kontekstów, czynienie go jednym z patronów literatury afektu.

Leo Lipski 

Niech o niedocenieniu Lipskiego świadczy fakt, że umierał biedny i nieczytany, na emigracji, do której został zmuszony kilkadziesiąt lat wcześniej, podczas wojennej zawieruchy. Pokazał mi go redaktor Wizji, mój rówieśnik, Antoni Zając. Myślę, że nasze pokolenie będzie konsekwentnie cementowało jego pozycję w kanonie, brało jako swojego, jako autora niegdyś zapomnianego, a od niedawna fetowanego jako pisarza wypracowującego nowe metody w opisywaniu, przetwarzaniu i tworzeniu cielesności w literaturze. Walka o Lipskiego trwa w najlepsze, a ja się do niej dołączam. No bo przecież Piotruś, jego króciutka powieść, daje wgląd w ociekający wszelkimi możliwymi wydzielinami raport z tworzenia nowej podmiotowości. Tytułowy bohater zaczyna jako kaleki nędzarz w Jerozolimie, a Lipski daje mu oręż ocieractwa i wyobraźni. Tak powstaje polskie Tetsuo, opowieść o transformacji i ucieczce z ciała.

Robert Rybicki

„Rybicki jest poetą tak pozasystemowym, że włączenie go w obręb systemu niejako automatycznie ten system unicestwia, a przynajmniej unicestwia grzybnię wartościowań, jaką ten system zdołał wyhodować w trakcie swojego trwania i na której się opiera. Ergo: lepiej autora nie włączać, tylko z bezpiecznego oddalenia życzliwie obserwować”, pisze dla Biura Literackiego Rafał Wawrzyńczyk. A ja myślę tak: włączajmy Rybickiego i niech unicestwia.

PRZECENIENI

Witold Gombrowicz

Wszedł do polszczyzny, pozmieniał ją i wychował kilka pokoleń, ale w XXI wieku znaleźliśmy się w gombrowiczowskiej pułapce. Jego rozliczenia z polskością przestały być w jakikolwiek sposób adekwatne, a my nie wymyśliliśmy nowego trybu lektury. A że można Gombrowicza czytać inaczej, pokazał mi ostatnio César Aira (autor wydanych przez Ossolineum Trzech opowieści), w którego twórczości argentyńskie lektury Polaka uruchamiają niesamowity witalizm. Zanim tam dojdziemy, postuluję kilkadziesiąt lat przerwy od Gombra.

Olga Tokarczuk

Jest naszą Noblistką i z całą pewnością należy docenić skalę jej projektu, warsztatowy rozmach czy upowszechnianie pewnych dyskursów. Mój problem dotyczy przecenienia. Liberalne środowiska mają swój „numer jeden” polskiej literatury na dziesięciolecia, a ja trwożę się o utwardzanie definicji. Tokarczuk postuluje między innymi czułość i weird, ale zawsze wraca na bezpieczne pozycje pisarki-przewodniczki i humanistki. Nie chciałbym kanonu, który rozrasta się wokół noblistki cementującej liberalny status-quo, gdzie dziwność jest łatwo ujarzmialna, a czułość osobowa.

Jerzy Pilch

Jeden z najbardziej fetowanych autorów początku XXI wieku, który wszedł do łask jako pisarz przenikliwy, melancholijny, metafizyczny, celebrujący swoją biografię. Kunszt literacki pozwolił mu zmiksować Biblię, Schulza, Gombrowicza i mądrości Śląska Cieszyńskiego. Poza tym jego literatura pełna jest seksizmu, wyższościowej ironii, nostalgicznych klisz i nieznośnego narcyzmu zasadzającego się na wizerunku pisarza z papierosem w kąciku ust, który przegląda się w kunsztownie napisanej autotematycznej prozie.

 

Dzieła zbyt nisko oceniane: Bramy raju, Idzie skacząc po górach, Dar meneli.

Dzieła zbyt wysoko oceniane: Pod mocnym aniołem, Opowiadania bizarne, Trans-Atlantyk.


 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Mateusz Górniak, Przegapione szanse, powielane schematy, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 185

Przypisy

  1. A. Mickiewicz, Dziady, cz. IV, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/dziady-dziady-poema-dziady-czesc-iv.html, wersy 161–162, dostęp: 16.11.2022.
  2. M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie, Kraków 2011, s. 2.
  3. Podaję za Indeksem omawianych dzieł, w: M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie, wyd. II poprawione i uzupełnione, Kraków 2021, s. 348.
  4. Zob. tamże, s. 221.
  5. Tamże, s. 150–151.
  6. Tamże, s. 348.
  7. Tamże, s. 164.
  8. Tamże, s. 323–324.
  9. Tamże, s. 119.
  10. Por. np. Lottę i Wertera podczas lektury Pieśni Osjana. Tamże, s. 117–118.
  11. J. Kotkin, Powszechna historia miasta, tłum. A. Kunicka, Warszawa 2018, s. 24.

Powiązane artykuły

12.01.2023

Nowy Napis Co Tydzień #185 / Gumę „Donald” daj mi luby!

Żyjemy w bardzo ciekawych czasach – miał podobno powiedzieć tuż przed egzekucją jeden z przeciwników pierwszego cesarza Chin Qin Shi Huanga, nieznany z imienia konfucjański filozof. Ten bon mot, przekształcony później w przysłowie i klątwę, wszedł do języka potocznego, doskonale opisując chociażby technologiczny postęp ostatniego półwiecza.

Wyobraźmy sobie, że urodzony w połowie lat sześćdziesiątych księgowy mógł zaczynać swoją zawodową karierę, posługując się liczydłami lub w najlepszym wypadku elektroniczną maszynką podpinaną do sieci elektrycznej, a dziś skomplikowane raporty miesięczne wystukuje paroma kliknięciami na niewielkim tablecie, zaś kilometrowe archiwa przechowuje w cyfrowej chmurze. Jego młodsza o kilkanaście lat siostrzyczka, nienawidzącą cyferek, zostanie muzyczną recenzentką – jako przedszkolak poznała nowości z czarnych winyli odtwarzanych na wysłużonym adapterze, później przejdzie na kasetowy magnetofon „Kasprzak”, walkman Sony, aż wreszcie odkryje płyty CD, discmany, iphone’y i setki tysięcy utworów w formacie mp3. I tutaj nagle wyłania się wąż Uroboros: recenzentka kupuje najnowszy model patefonu (oczywiście z wielką mosiężną tubą) i zaczyna kolekcjonować reedycje płyt długogrających. Wyobrażajmy sobie dalej – oboje, brat i siostra, mieszkają w średniej wielkości mieście wojewódzkim, co kilka tygodni odwiedzają w instytucie wzornictwa wystawy złożone ze starych szyldów, a ostatnio nawet kupili sobie dwie zabawne bluzy zaprojektowane przez kolektyw artystyczny „Pan tu nie stał”, specjalizujący się w wykorzystaniu motywów graficznych z późnego PRL. Księgowy i recenzentka należą również do fundacji, która prowadzi zbiórkę na odtworzenie neonu „Kot w butach”, zlikwidowanego w 1982 roku z powodu oszczędności energii elektrycznej. Niedawno z przyjaciółmi oglądali na wieczornym seansie Człowieka z magicznym pudełkiem, podczas którego najbardziej spodobała im się ścieżka dźwiękowa z energetycznym głosem Kory i zespołu Maanam. Oboje wraz z przyjaciółmi (nie mylmy tychże z cokolwiek koszmarnym sitcomem amerykańskim, który jest również elementem zjawiska) przerzucają się cytatami z filmów Stanisława Barei, wyciągają z piwnic – coraz cenniejsze – kasety VHS i zbierają opakowania po czekoladkach z wizerunkiem Wawelu i polskich legend ludowych, a na YouTubie oglądają zremasterowane odcinki Krecika. Stają się konsumentami i częścią olbrzymiego ruchu retromanii. To o części tego zjawiska opowiada książka literaturoznawcy z Uniwersytetu w Białymstoku Dariusza Piechoty.

Opracowanie Na fali nostalgii. Lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte w najnowszej kulturze i literaturze popularnej można by zaliczyć do potężnego już nurtu, na który składają się tematyczne numery czasopism kulturoznawczych pod hasłem „retro” oraz wiele interesujących i niezwykle ciekawych opracowań na temat sztuki masowej PRL (wzornictwa, seriali, komiksów), do których należą, żeby wymienić tylko najgłośniejsze: Ilustratorki, ilustratorzy. Motylki z okładki i smoki bez wąsów Barbary Gawryluk, Opakowania, czyli perfumowanie śledzia. O grafice, reklamie i handlu w PRL-u Katarzyny Jasiołek, Produkcje sensacyjno-kryminalne Telewizji Polskiej 1965–1989 Roberta Dudzińskiego, Piękne widoki, panowie, stąd macie. O kinie polskiego sockonsumpcjonizmu Justyny Jaworskiej czy Kolory PRL-u. Plakat, komiks, animacja Ewy Jałochowskiej. Można też wspomnieć – ale Dariuszowi Piechocie na tym nie zależało (lub zależało tylko częściowo) – o fenomenie retrospektywnych powtórek telewizyjnego teatru sensacji z cyklu „Kobra”, teleturniejów wiedzy o Stawce większej niż życie czy wystaw ukazujących przebieg i socjologię urlopów w ośrodkach wczasów pracowniczych.

W książce Na fali nostalgii chodzi o recykling kulturowego entourage’u sprzed trzydziestu i czterdziestu lat w najnowszej kulturze popularnej – o zjawisko, którego autor tak nie nazywa, zaś artyści pewnie obraziliby się na mnie za to określenie, a które przypomina chociażby neoklasycyzm lub ideowe podwaliny epoki neoromantyzmu. O zjawisko, które sam Piechota tak definiuje we wstępie:

Współczesną kulturę popularną ogarnęła obsesja retromanii przejawiająca się bliżej nieokreśloną tęsknotą za tym, co minione. Powroty do nieodległej przeszłości w najnowszej popkulturze wiążą się ze zjawiskiem kulturowego remiksu, charakterystycznego dla utworów postmodernistycznych. Liczne remaki, sequele, prequele, crossowery, covery, revivale świadczą o nieustannie dokonującym się recyclingu. Reaktywacje te przyjmują formę intertekstualnych gier, dostarczających materiału do kolaży, powtórzeń typowych dla konstrukcji patchworkowej. Często budzą skojarzenia z mashupem, miksującym utwory z różnych obiegów kultury.

Autor nie stara się – rzecz oczywista – „ogarnąć” całości kulturowego remiksu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku w sztuce najnowszej. Koncentruje się na kulturze popularnej – przede wszystkim literaturze, serialach i mniejszym stopniu muzyce. Nie dotyka zjawiska teatru, filmu fabularnego i – poza niewielkim wyjątkiem – komiksu. To stwierdzenie nie nosi jednak charakteru zarzutu. Cechą charakterystyczną opracowań o najnowszej kulturze – wynikającą z jej rozległości i ogromu – jest zawsze wybór. Delikatnie uzupełnię tylko wątek opowieści obrazkowych zawartych w książce. Dariusz Piechota kreśli genezę i najważniejsze przejawy tak zwanego komiksu superbohaterskiego w Stanach Zjednoczonych oraz jego recepcję w Cwaniarach Sylwii Chutnik. Wskazuje, że polska autorka inspirowała się twórczością Quentina Tarantino, komiksem heroicznym oraz serialem Gotowe na wszystko, które pozwoliły jej wykreować postaci Polek walczących ze zdegenerowanym systemem prawnym i społecznym (degradującym przestrzeń miejską, zieleń, rolę kobiet) w typowym schemacie powieści „pulpowej”. Dodam od siebie, że retroopowieści komiksowe stały się ostatnio dość popularne w środowisku polskich twórców. Obok kilkunastu książek historyczno-teoretycznych, porządkujących wiedzę o komiksie PRL, można wymienić wydany we Francji cykl komiksów o Marzi (scenariusz Marzeny Sowy), rudowłosej dziewczynce dorastającej w latach osiemdziesiątych na wielkomiejskim blokowisku, serię „Wydział 7” (tworzoną przez kilku, a w założeniach nawet pewnie kilkunastu artystów) o sekcji Milicji Obywatelskiej zajmującej się zjawiskami paranormalnymi, czyli takie w uproszczeniu peerelowskie Archiwum X, czy Kapitan Gżebyk na tropie, Niedokończony raport Jerzego Ozgi i Zekego – parodia Kapitana Żbika o lądowaniu kosmitów pod Kielcami. Sama zaś powieść Chutnik – to należy dodać dla słabiej zorientowanych w popkulturowym rynku – nie tylko eksploruje bardzo charakterystyczną dla komiksu (ale i literatury gotyckiej) matrycę bohaterów/bohaterek, którzy w dzień są przykładnymi obywatelami, a nocą korzystają z supermocy (w Cwaniarach wyłącznie fizycznych). Pisarka odwołuje się też do popularności zeszytów TM-Semic, które, jak twierdzi większość rysowników i niektórzy publicyści, od połowy lat dziewięćdziesiątych spowodowały zapaść na rynku rodzimych opowieści z dymkiem.

Tematykę i w pewnym stopniu ideę opracowania Piechoty ujawnia okładka. Na zdjęciu widzimy rozrzucone w nieładzie (niczym w kalejdoskopie lub na płótnie kolażu wzajemnie zakrywające się): banknot z Waryńskim, kartkę na mięso, kasety HVS z Simpsonami, Beverly Hils 90210Bodyguardem (wersja z Kevinem Costnerem), kasety Michaela oraz Janet Jackson, Roxette i Aerosmith, okładka polskiej mutacji tygodnika „Bravo”. To symboliczny palimpsest, bo czym innym jest retromoda schyłku PRL w drugiej dekadzie naszego stulecia? Wraz z autorem odnajdujemy źródła owej mody retro – to wciąż trudne próby zapisu codzienności w epoce wirtualnej, tęsknota za tym, co przemijające, rozczarowanie współczesnością (w tym technologiczną rewolucją), strach przed zmianami (przede wszystkim klimatycznymi), poczucie jednorazowości otaczających nas rzeczy, tęsknota za młodością (zjawisko, które charakteryzowało dotychczas prozę nestorów literatury – chociażby Wiesława Myśliwskiego).

Fenomen analizowanej prozy w znacznym stopniu eksploruje przestrzeń wielkomiejskiego blokowiska, a narracja prowadzona jest z punktu widzenia tak zwanego Retronarratora – dziecka relacjonującego transformację ustroju (na przykład w Baobabie Michała Witkowskiego) – i jest pozbawiona perspektywy ideo-politycznej. W przestrzeni blokowiska istotną rolę w takich książkach odgrywa enklawa magiczna lub jakieś miejsce szczególne – może nim być na przykład sklep osiedlowy oferujący towary będące ekwiwalentem kultury zachodniej. Taką rolę pełnią minidelikatesy w Znakach szczególnych Pauliny Wilk. Trochę inną – miejsca spotkań i trybuny wymiany poglądów w nieopisanym Warzywniaku Krzysztofa Jaworskiego. Znaczącą rolę w tej przestrzeni odgrywają również rytuały – wymiana kaset, wspólne kupowanie paczki chipsów i nieustannie dochodzące do nas polifoniczne głosy osiedla. Funkcję szczególną pełni w świecie przedstawionym muzyka – to teledyski stacji MTV w latach osiemdziesiątych i początki polskiego rapu dekadę później.

Osobne rozdziały książki poświęca Piechota fenomenom muzycznym – na przykład Madonnie, która konsekwentnie podejmując tematy tabu (inicjacji i tożsamości seksualnej, aborcji, stosunku do religii), stała się ikoną kultury nostalgii. Inną bohaterką opracowania Piechoty jest Taylor Swift, reaktywująca w latach pandemii tradycyjną, amerykańską muzykę folkową z jej społeczną tematyką i zacięciem. Kolejnym przedstawionym fenomenem jest zespół Nirvana – choć wyjątkowo nie za sprawą samobójstwa Kurta Cobaina, ale jako symbol „brudnego”, garażowego sprzeciwu wobec konsumpcjonizmu epoki Reagana, zaś w Polsce gwałtownej merkantylizacji wczesnego kapitalizmu po 1989 roku. Bohaterowie retroprozy nie tylko zbierają plakaty jako rodzaj artefaktów, ale – choćby w powieści Jakuba Żulczyka Radio Armaggedon – odtwarzają figury swych idoli. Tytułowy zespół, jak Nirvana, jest antysystemowy, zdobywa sławę i staje się symbolicznym producentem gadżetów konsumpcyjnych. Jeszcze jeden z przejawów transformacji wczesnych lat dziewięćdziesiątych znajduje swe odbicie w nostalgicznej literaturze naszej epoki. To fascynacja wróżbiarstwem, parapsychologią, znakami i przedmiotami magicznymi, której ikoną stał się telewizyjny jasnowidz Kaszpirowski. To zabawne, ale i groźne szaleństwo dotknęło także ojca w Zimowli Dominiki Słowik.

Przy okazji nakieruję czytelników na bardzo znamienny brak w opracowaniu Dariusza Piechoty – nie znalazł się w nim rozdział o współczesnych polskich autorach fantastyki (również operujących w rewirach retromanii). Dlaczego? Otóż – moim zdaniem – autor Na fali nostalgii przeprowadza również zabieg wartościujący. Pomimo pozornych zbieżności z nurtem retro, proza chociażby Andrzeja Pilipiuka, ze względu na bombastyczny melanż antykonsumpcjonizmu, ultraliberalizmu i idei skrajnie narodowej (oraz pewne powracające i z utworu na utwór coraz mniej zabawne obsesje), nie wytrzymuje porównań jakościowych z głównym nurtem literatury popularnej.

Trzecim, bardzo istotnym w kulturze nostalgicznej obszarem – obok literatury i muzyki – który analizuje autor, są seriale. Zaczynamy od wspomnień, czyli telewizyjnego hitu, emitowanego w 1985 roku brazylijskiego serialu Niewolnica Isaura, „patriarchalnej opery mydlanej” – a potem przyglądamy się Dynastii oraz polskiemu tasiemcowi W labiryncie. Ich fenomenalna dziwaczność staje się przyczynkiem do refleksji w Taśmach rodzinnych Marcina Marcisza i Jak przejąć kontrolę nad światem Doroty Masłowskiej. To równocześnie – dzięki anegdotom, przywołaniom z prasy i wyimkom reportażowym – najbardziej komiczny rozdział całej rozprawy. Bardzo szczegółowej analizie poddane zostają także współczesne serialowe hity – na przykład seria Stranger Things braci Dufferów, która na poziomie recyclingu (naśladowania motywów, odwołań do bohaterów, miejsc i sytuacji z filmografii lat osiemdziesiątych, kostiumów, konkretnych motywów muzycznych) staje się nieomal idealną grą z dzieciństwem widza, z radością odkrywającego aluzje do Twin Peaks, Terminatora, Pogromców duchów czy Obcego, a także balansuje – bardzo sprawnie – na pograniczu horroru i filmu dla nastolatków. Stranger Things jest zatem międzygatunkową mieszanką, tak charakterystyczną dla współczesnej kultury popularnej. Polskie produkcje w książce Piechoty reprezentuje Rojst (reżyseria: Jan Holoubek), retro-kryminał prowincjonalny. Odwołania do modelu skandynawskiego i stałych wyznaczników gatunku – niewielkie miasteczko, mroczna atmosfera, zabójstwo, przybysz z zewnątrz, obecność mentora, skrywane tajemnice z przeszłości – stanowią osnowę fabularną, ale nas interesuje przede wszystkim element scenograficzny. Na poziomie lokalizacji, ale również reakcji i charakterów postaci, autorom udało się bardzo dobrze odtworzyć szarą i pełną beznadziei atmosferę roku 1984. Także na poziomie obrazowym to jedna z najlepszych realizacji rekonstruujących nie tylko wygląd, ale i ducha epoki w filmografii powstającej w drugiej dekadzie naszego stulecia. Rojst stał się tym samym – w moim przekonaniu – antynomią wielu przedsięwzięć, które – być może mimowolnie – usiłując odtworzyć realia PRL, otarły się o poetykę kampu.

Napisana barwnym językiem książka Piechoty jest miejscami ironiczna – ale najlepiej czyta się fragmenty o utworach, które autor traktuje z dystansem i chyba niezbyt ceni (patrz: Dynastia). Bardzo dobrze porządkuje i wyjaśnia fenomen literackiego, serialowego, a nawet kulinarnego renesansu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych we współczesnej kulturze popularnej. Piechota wskazuje również na kilka powieści i produkcji serwisów streamingowych wyznaczających kanon współczesnej retromanii. Nie przejmujmy się, że „jakby” niektóre już przeczytaliśmy czy obejrzeliśmy. Jak napisał jeden z twórców refleksji postmodernistycznej – wszystko już było.

 

Dariusz Piechota, Na fali nostalgii. Lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte w najnowszej kulturze i literaturze popularnej, Wydawnictwo Universitas, Kraków 2022.

Okładka ksiazki

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Paweł Chmielewski, Gumę „Donald” daj mi luby!, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2023, nr 185

Przypisy

  1. A. Mickiewicz, Dziady, cz. IV, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/dziady-dziady-poema-dziady-czesc-iv.html, wersy 161–162, dostęp: 16.11.2022.
  2. M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie, Kraków 2011, s. 2.
  3. Podaję za Indeksem omawianych dzieł, w: M. Cieśla-Korytowska, Te książki zbójeckie, wyd. II poprawione i uzupełnione, Kraków 2021, s. 348.
  4. Zob. tamże, s. 221.
  5. Tamże, s. 150–151.
  6. Tamże, s. 348.
  7. Tamże, s. 164.
  8. Tamże, s. 323–324.
  9. Tamże, s. 119.
  10. Por. np. Lottę i Wertera podczas lektury Pieśni Osjana. Tamże, s. 117–118.
  11. J. Kotkin, Powszechna historia miasta, tłum. A. Kunicka, Warszawa 2018, s. 24.

Powiązane artykuły

Loading...