25.11.2021

Nowy Napis Co Tydzień #128 / Nowe historie literatury po roku 1989

Wydana w krakowskim Universitasie monografia Nowe historie literatury stanowi podsumowanie badawczych poszukiwań wrocławskiej literaturoznawczyni Joanny Maj. Jest to książka ważna, która dotyczy jednego z kluczowych działów literaturoznawstwa. Autorka ukazuje jego przemiany, przekonując, że po 1989 roku niepodważalne dotąd miejsce syntezy historycznoliterackiej zajęły różnorakie formy nowe.

Kryzys syntezy badaczka tłumaczy przemianami metodologii literaturoznawstwa, nową perspektywą badań kulturowych, a także impasem, jaki zapanował jej zdaniem na gruncie badań historycznych. W tym ostatnim kontekście Maj powołuje się na ustalenia Haydena White’a głoszącego niemożność pisania obiektywnej historii i podważającego wiarygodność narracji historycznej, która ,,nie mówi wszystkiego”. Wpływ White’a na teorię historii jest oczywiście niepodważalny, istnieją jednak frapujące prace, również polskojęzyczne, które wskazują, że jego koncepcje nie znalazły rzeczywistego przełożenia na praktykę dziejopisarskąD.A. Sikorski, Dlaczego Hayden White nie zrewolucjonizował historiografii? [w:] Hayden White w Polsce. Fakty, krytyka, recepcja, red. Ewa Domańska, Edward Skibiński, Paweł Stróżyk, Kraków 2019, s. 183–202; J. Pomorski, Hayden White a polska metodologia historii i teoria historiografii [w:] tamże.[1]. Autorka monografii jest w tym względzie nieco większą optymistką, gdyż zakłada, że teoriopoznawczy kryzys nauk historycznych jest faktem, jego skutkiem zaś – dyskredytacja w praktyce literaturoznawczej ,,intelektualnych konstrukcji, które obejmowałyby rozległy horyzont dziejów”. Oryginalność omawianej książki polega na wyodrębnieniu form piśmienniczych i zjawisk niekojarzonych dotychczas z historią literatury oraz ukazaniu ich historycznoliterackiego potencjału. Wyodrębnione zjawiska i projekty – choć nie zawsze tworzone z intencją uprawiania historii literatury – w zdecydowanej większości faktycznie dadzą się tak czytać lub intepretować. W ich omówieniu Maj posłużyła się kulturową definicją gatunku, w której termin ten lokowany jest na przecięciu zjawisk językowych, literackich i społecznych (w tym ideologicznych, instytucjonalnych czy płciowych)R. Sendyka, W stronę kulturowej teorii gatunku [w:] Kulturowa teoria literatury, red. Michał Paweł Markowski, Ryszard Nycz, Kraków 2010, s. 277.[2]. W zaproponowanym ujęciu gatunek oznacza pewien społecznie nacechowany subkod kultury, mający swą ideologię, siłę oddziaływania, a nawet zakres władzy. Monografia przedstawia cztery klasy takich gatunków: enumeracyjne (encyklopedia, leksykon, słownik, alfabet, antologia, lista), podmiotowe (esej, dziennik, rozmowa), performatywne (turystyczny przewodnik literacki, muzeum multimedialne) oraz inne (między innymi kalendarium, przewodnik, spacer, historia wizualna).

Wymienione gatunki Maj umieściła w opozycji względem syntezy historycznoliterackiej, którą mają ,,etycznie przewyższać”. W monografii nie pojawia się jednak żaden przykład negatywny. Spory autorki z syntezą przypominają z tego powodu po trosze zmagania z cieniem lub urojonym przeciwnikiem. Przedstawiona krytyka nie jest zresztą konsekwentna, o czym przekonuje komentarz do Historii literatury polskiej Anny Nasiłowskiej, w którym można przeczytać, że ,,chronologiczna, syntetyzująca opowieść jest wciąż potrzebna”. Podobny antagonizm Maj projektuje w dyskusji na temat literackiego kanonu, utrzymując, że kanon tradycyjny jest zamknięty, zaś wyodrębnione przez nią kanony alternatywne – otwarte. Tutaj również zabrakło konkretnego przykładu. Można przypuszczać, że autorce chodzi głównie o kanon pojęty jako zbiór arcydzieł lub dzieł wybitnych lub o kanon szkolny, narzucany niejako „z góry” jako gotowa lista utworów zalecanych do lektury. Obydwa jednak trudno uznać za w pełni zamknięte; w przypadku pierwszego przemawia za tym kanonizacja coraz to nowych autorów w kolejnych epokach; w przypadku drugiego – zmiany w listach lektur po reformach systemu edukacji. Ciekawsze i ważniejsze dla omawianego problemu wydaje się pytanie o to, jak dochodzi do literackich kanonizacji: czy rzeczywiście decydują o tym wyłącznie kryteria estetyczne, czy może także inne – pozaliterackie – jak rasa czy płeć?

Autorka sformułowała ten problem odmiennie, co pozwoliło jej sprowadzić całą dyskusję do utwierdzania opozycji zamknięte-otwarte. Podobne pytania od dekad towarzyszą jednak dyskusji o kanonie w Stanach Zjednoczonych czy krajach Europy Zachodniej. W Polsce spory te rozpoczęły się z wyraźnym opóźnieniem, między innymi z powodu złych doświadczeń, jakie wynikły z politycznych prób narzucenia nowego, ,,postępowego” kanonu na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych XX wiekuPróbowano wówczas – aplikując zwulgaryzowaną wersję marksizmu do badań historycznoliterackich – narzucić nowy kanon, w którym preferowano literaturę tworzoną przez tak zwane ,,klasy uciskane”. P. Wilczek, Kanon jako problem kultury współczesnej, ,,Postscriptum” 2004–2005, nr 2–1(48–49), s. 80–81.[3]. Wspomniane wydarzenia do dziś rzutują na polską debatę, w której nierzadko służą za ,,nauczkę z przeszłości”Pomysł badaczki, aby wyodrębnić kanon, którego wyznacznikiem byłyby czynniki ekonomiczne (na przykład kanon otwarty robotnic i robotników miasta Łodzi), zakrawa w tym kontekście z lekka o prowokację.[4]. Cenną stroną wywodu Maj jest pokazanie, że można dziś z powodzeniem wyobrazić sobie funkcjonowanie różnych quasi-kanonów – bezkolizyjnie istniejących obok kanonu pojętego jako zbiór arcydzieł czy dzieł wybitnych – które byłyby ważne dla tożsamości wybranych wspólnot, na przykład regionalnych. Regionalne historie i kanony literatury okazują się mieć wyraźną przewagę nad klasyczną syntezą historycznoliteracką:

To, co w globalnym ujęciu może nie być warte odnotowania, w alfabetycznym zestawieniu, w regionalnej skali może okazywać się kluczowe czy chociaż żywotne, oddziałujące, kształtujące obszar. Staje się próbą pokazania tego, co wielkiej historii literatury umyka jako drugorzędne, dalszoplanowe. Badania nad większym obszarem wymagają uwzględniania dużej liczby czynników i zmiennych, jednak konkretna wspólnota rozmywa się w obliczu badań na szerszą skalę.

Maj trafnie identyfikuje główne walory nowych form historii literatury, nie zawsze jednak zdaje sprawę z ich ograniczeń czy ułomności. Dotyczy to choćby niskiego potencjału dydaktycznego gatunków enumeracyjnych, słowników czy encyklopedii, które raczej trudno wyobrazić sobie jako czytaną od deski do deski lekturę obowiązkowąDużą pomocą dydaktyczną z kolei mogą być – i są – omawiane przez badaczkę formy podmiotowe, takie jak rozmowa (w zapisie audiowizualnym) czy inne, na przykład spacer.[5], albo mankamentów form, w których ,,wartość artystyczna nie zawsze stanowi podstawową formę kwalifikacji”. Badaczka dodaje z obawą, że ,,takie podejście daje przyzwolenie na stawianie w jednym szeregu twórców ocierających się o tak zwaną grafomanię, a powiązanych kulturowo z danym obszarem”. Komentarz ten kończy wątek, choć prowadzi on do pytań zasadniczych: czy historia literatury ma być antykwaryzmem, czy też przeszłością literatury sensu stricto? Czy reprezentowanie ,,zmarginalizowanych grup społecznych” poprzez twórczość ocierającą się o grafomanię nie przeradza się w reprezentację opaczną lub fałszywą? Na te pytania brakuje w książce odpowiedzi.

Podobne zastrzeżenia nasuwają się w przypadku innych gatunków. W eseju historycznoliterackim forma, jak pisze Maj, ,,obliguje czytelnika do podążania za autorskim, subiektywnym, asocjacyjnym, jednak linearnym wywodem, do wnikliwej lektury”. Można zapytać z niechętnie dopuszczanym w owym dyskursie obiektywizmem, czy tak budowany tekst nie mówi w rezultacie więcej o samym badaczu i jego literackich czy intelektualnych horyzontach? Skrupulatność syntezy zdawałaby się dawać jej w tym wypadku wręcz przewagę nad asocjacyjnie konstruowanym wywodem. Analogiczny zarzut można sformułować w kontekście dzienników, które gromadzą rozmaite ,,świadectwa lektury”, ale czy miarodajne? Wydane w tym roku Wypiski ostatnie Henryka Berezy podpowiadałyby raczej, że nieOdsłaniają one labilność i krańcowość sądów, a nawet pośpieszność w ferowaniu ocen. Widać to zwłaszcza w przypadkach rewizji przez krytyka tak zwanych ,,orientacyjnych lektur”, czyli pierwszego czytania całości lub większego fragmentu.[6]. Jaką prawdę o historii literatury odsłaniałyby zatem świadectwa, które historii dogłębnie nie rozpoznały? Powyższe wątpliwości każą wrócić do projektowanego w monografii antagonizmu. Warto zastanowić się, czy nie jest aby idealistycznym urojeniem domaganie się ,,całej prawdy” i abstrahowanie od ograniczeń formy wyłącznie w przypadku syntezy? W ten sposób można przecież podważyć wartość jakiegokolwiek dokumentu próbującego utrwalić jakąkolwiek rzeczywistość, niekoniecznie zresztą historyczną.

Poszukiwaniom narracji odmiennych od dotychczasowych w historii literatury powinna towarzyszyć wespół z nadziejami i entuzjazmem pewna doza krytycyzmu. Monografia Joanny Maj przedstawia nowe w opozycji do starego z wyraźnym wskazaniem i warto o tym pamiętać, zasiadając do lektury. Odważę się stwierdzić, że jest to książka arcyważna, zapoczątkowująca dyskusję o przemianach nauki o literaturze, które jeszcze niedawno były obiektem spekulacji bądź rozważań czysto teoretycznych. To dysputa o tym, czym jest lub powinien być kanon literacki, czy możliwe są inne niż syntetyczne próby reprezentacji wiedzy o historii literatury, a pośrednio także o przeobrażeniach współczesnego świata, wobec których polskie literaturoznawstwo nie pozostaje obojętne.

J. Maj, Nowe historie literatury, Universitas, Kraków 2021

Nowe Historie Literatury

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Piotr Prachnio, Nowe historie literatury po roku 1989, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 128

Przypisy

  1. D.A. Sikorski, Dlaczego Hayden White nie zrewolucjonizował historiografii? [w:] Hayden White w Polsce. Fakty, krytyka, recepcja, red. Ewa Domańska, Edward Skibiński, Paweł Stróżyk, Kraków 2019, s. 183–202; J. Pomorski, Hayden White a polska metodologia historii i teoria historiografii [w:] tamże.
  2. R. Sendyka, W stronę kulturowej teorii gatunku [w:] Kulturowa teoria literatury, red. Michał Paweł Markowski, Ryszard Nycz, Kraków 2010, s. 277.
  3. Próbowano wówczas – aplikując zwulgaryzowaną wersję marksizmu do badań historycznoliterackich – narzucić nowy kanon, w którym preferowano literaturę tworzoną przez tak zwane ,,klasy uciskane”. P. Wilczek, Kanon jako problem kultury współczesnej, ,,Postscriptum” 2004–2005, nr 2–1(48–49), s. 80–81.
  4. Pomysł badaczki, aby wyodrębnić kanon, którego wyznacznikiem byłyby czynniki ekonomiczne (na przykład kanon otwarty robotnic i robotników miasta Łodzi), zakrawa w tym kontekście z lekka o prowokację.
  5. Dużą pomocą dydaktyczną z kolei mogą być – i są – omawiane przez badaczkę formy podmiotowe, takie jak rozmowa (w zapisie audiowizualnym) czy inne, na przykład spacer.
  6. Odsłaniają one labilność i krańcowość sądów, a nawet pośpieszność w ferowaniu ocen. Widać to zwłaszcza w przypadkach rewizji przez krytyka tak zwanych ,,orientacyjnych lektur”, czyli pierwszego czytania całości lub większego fragmentu.
  7. Bruno Schulz w oczach współczesnych. Antologia tekstów krytycznych i publicystycznych z lat 1920–1939, redakcja i wstęp: P. Sitkiewicz, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2021, s. 509.
  8. Tamże, s. 507.
  9. Tamże, s. 508.
  10. Tamże, s. 505.
  11. Tamże, s. 492.
  12. Tamże, s. 17.
  13. Tamże.
  14. Tamże, s. 125 i 127.
  15. Cz. Miłosz, Ziemia Ulro, Paryż 1977, s. 25.
  16. Tamże, s. 43.
  17. Tamże.
  18. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1972, s. 82–83.
  19. Tenże, Ziemia Ulro, s. 125.
  20. Tamże, s. 126.
  21. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 94.
  22. C. Miłosz, Ziemia Ulro, s. 30–31
  23. Tamże, s. 40.
  24. Tamże, s. 19.
  25. Tamże, s. 21.
  26. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 8.
  27. Tenże, Ziemia Ulro, s. 54–55.
  28. Tamże, s. 90–91.
  29. Tamże, s. 93.
  30. Tamże, s. 120–121.
  31. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 12.
  32. Tamże, s. 82–83.
  33. Tamże, s. 87
  34. Tamże, s. 83.
  35. Tamże, s. 133.
  36. Tamże, s. 100–101.
  37. K.Wyka, List do Jana Bugaja [w:] „Kartografowie dziwnych podroży”. Wypisy z polskiej krytyki literackiej XX wieku, red. i wstęp M.Wyka, oprac. K.Biedrzycki i in., Kraków 2004, s. 473.
  38. Wiersze z tomu Ocalenie (jak też z okresu przedwojennego) pomijam w rozdziale trzecim niniejszej książki, zawierającym analizy. Czytelnik jednak bez trudu znajdzie klasyczne już teksty poświęcone pojedynczym utworom Miłosza z tego okresu. Zainteresowanym polecam między innymi: M. Głowiński, „Przedmieście” Czesława Miłosza. Próba interpretacji [w:] tegoż, Intertekstualność, groteska, parabola. Szkice ogólne i interpretacje, Kraków 2000; Z. Lisowski, Czesław Miłosz, „Piosenka o końcu świata” [w:] tegoż, Poznawanie poezji. Interpretacje, Lublin 2008; M. Stala, Stróże świata, obłoki, „Apokryf” 1996, nr 9 (dodatek do „Tygodnika Powszechnego”); osobne miejsce Ocaleniu poświęcił też Stanisław Stabro w studium Poezja i historia. Od Żagarów do Nowej Fali, Kraków 2001, rozdział W poszukiwaniu Harmonii. „Ocalenie” Czesława Miłosza.
  39. W. Bolecki, Proza Miłosza, „Pamiętnik Literacki” 1984, z. 2, s. 133–164.
  40. A. Zagajewski, Obrona żarliwości, Kraków 2002, s. 117
  41. C. Miłosz, Ziemia Ulro…, s. 246.
  42. Tenże, Przeciw poezji niezrozumiałej [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 94.
  43. M. Zaleski, Powrót Miłosza [w] tegoż: Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 13.
  44. A. Fiut, Pułapki mimesis [w:] tegoż, Moment wieczny. Poezja Czesława Miłosza, Kraków 2011, s. 10.
  45. W. Kass, Pieczęć ignorancji, [w:] tegoż, Wiry i sny, Sopot 2008, s. 39.
  46. P. Dakowicz, Lunatyk światła, „Topos” 2008, nr 6, s. 147–148.
  47. W. Kass, Gra w marynarza [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 10.
  48. W. Kass, Pocałuj w usta światło [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 15.
  49. W. Kass, Przechodniu spójrz na koła [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 16.
  50. W. Kass, Tak się schowałeś, że nie potrafisz siebie znaleźć [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 19.
  51. W. Kass, Stopniowanie zawiasu [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 29.
  52. Zob. P. Dakowicz, Lunatyk światła, „Topos” 2008, nr 6, s. 148.
  53. Cz. Miłosz, Sprawozdanie [w:] tegoż, Nad brzegiem rzeki, Kraków 1994.
  54. Cz. Miłosz, To jedno [w:] tegoż, Kroniki, Kraków 1988.
  55. Cz. Miłosz, Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky na lotnisku, dajmy na to w Minneapolis [w:] tegoż, To, Kraków 2000.
  56. Por. E. Kuźma, Język – stwórca rzeczy [w:] Człowiek i rzecz. O problemach reifikacji w literaturze, filozofii i sztuce, red. S. Wysłouch i B. Kaniewska, Poznań 1999, s. 19.
  57. Cz. Miłosz, Nad strumieniem [w:] tegoż, To, s. 27.
  58. Por. J. Błoński, Epifanie Miłosza [w:] Poznawanie Miłosza. Studia i szkice o twórczości poety, red. J. Kwiatkowski, Kraków 1985, t. I, s. 81.
  59. Cz. Miłosz, Kto? [w:] tegoż, Nad brzegiem rzeki, s. 19.
  60. W. Kass, Modlitwa o łagodność rosiczki [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 22.
  61. A. Ginsberg, Williams w świecie przedmiotów, przeł. K. Dąbrowska, „Literatura na Świecie” 2009, nr 1–2, s. 77.
  62. T. Różewicz, Przypomnienie [w:] tegoż, Słowo po słowie. Nowy wybór wierszy, Wrocław 1994, s. 238–239.
  63. T. Różewicz, *** chciałem opisać… [w:] tegoż, Niepokój. Wybór wierszy z lat 1944–1994, Warszawa 1995, s. 574–575.
  64. T. Różewicz, *** (Próbowałem sobie przypomnieć) [w:] tegoż, Na powierzchni poematu i w środku, Warszawa 1998, s. 205.
  65. T. Różewicz, Teraz [w:] tegoż, Niepokój…, s. 585.
  66. H. Buczyńska-Garewicz, Milczenie i mowa filozofii, Warszawa 2003, s. 33.
  67. L.A. Moczulski, Lśnienie [w:] tegoż, Jej nigdy za późno, Kraków 2003, s. 7–8. Wielkiej gorliwości i skrupulatności Zbigniewa Fałtynowicza zawdzięczam rys genealogiczny i historyczny tego utworu, niechaj pozna go i czytelnik tej książki: „Książkowy pierwodruk wiersza ukazał się w tomie Powitania (1983). Następnie autor przedrukował go w książkach: Odwitania z Suwalszczyzną (1989) i 70 widoków w drodze do Wenecji (1991); dalej – pod tytułem Lśnienie – w tomie […] Jej nigdy za późno (2003). Tutaj też po raz pierwszy pojawiła się data (1980) pod wierszem. W tej samej wersji (z tytułem i datą) wiersz jest publikowany w tomie Krótko biją serca: wiersze z lat 1959–2006 (2007) oraz wyborze (antologii) wydanym w tym roku przez Wydawnictwo Hachette. Do publikacji w tomie Jej nigdy za późno wers ósmy od góry brzmiał: «Z niej chleb i to, co miałem do życia»; w tym tomie i następnych: «Z niej chleb i to, co miałem». Jeszcze tylko taka informacja: ojciec Leszka A. Moczulskiego, Franciszek Moczulski żył w latach 1905–1979, był – oczywiście – krawcem” (Z listu Zbigniewa Fałtynowicza do autora niniejszego szkicu).
  68. M. Zaleski, Echa idylli w literaturze polskiej doby nowoczesności i późnej nowoczesności, Kraków 2007, s. 312–313.
  69. Zob. tamże, s. 313 (zdanie Lacana podaję za Zaleskim).
  70. Zob. E. Levinas, Całość i nieskończoność. Esej o zewnętrzności, tłum. M. Kowalska, wstępem poprzedziła B. Skarga, Warszawa 1998, s. 122–123.
  71. Tamże.
  72. Tamże, s. 121.
  73. T. Różewicz, Może to nie był dom [w:] tegoż, Poemat otwarty, Warszawa 1956, s. 65.
  74. „To dopiero rzeczy – konkluduje po lekturze wczesnych pism Heideggera Hanna Buczyńska-Garewicz – zaczynają wyznaczać przez swój charakter jakiejś miejsca. […] Używać można czegoś, co łatwo się znajduje, czego nie trzeba szukać, czyli czegoś, co właśnie jest pod ręką. Dlatego świat rzeczy w dyspozycji nie może być tylko chaotyczną wielością. Być pod ręką [Zuhanden] to znaczy mieć miejsce” (H. Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony, okolice. Przyczynek do fenomenologii przestrzeni, Kraków 2006, s. 97).
  75. M. Heidegger, Wyzwolenie, tłum. J. Mizera, Kraków 2001, s. 16–17.
  76. T. Różewicz, W świetle lamp filujących [w:] tegoż, Zawsze fragment. Recycling, Wrocław 1998, s. 29–30.
  77. Por. J. Kornhauser, Uśmiech Sfinksa. Szkice o poezji Zbigniewa Herberta, Kraków 1998, s. 118.
  78. W.N. Toporow, Przestrzeń i rzecz, tłum B. Żyłko, Kraków 2003, s. 133.
  79. Zob. Tamże, s. 134.
  80. H. Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony…, s. 99–100. Ale chyba nie do końca mogę zgodzić się z autorką w kwestii owej „zażyłości”. Heidegger w Byciu i czasie pisze właściwie o poleganiu na narzędziu, zatroskaniu o jej użyteczność, w czym nie można widzieć pragnienia uczynienia z rzeczy czegoś innego, niż ona sama jest w swej po(d)ręczności. Zatroskanie (Sorge) zresztą jest przez Heideggera niewłaściwym modi ludzkiego bycia w świecie (jakkolwiek oczywiście Heidegger odżegnuje się od wartościowania, używając zwrotu zrazu i zwykle na określenie relacji łączących jestestwo z rzeczą), celem zaś ludzkiego istnienia ma być porzucanie owego zatroskanego bycia, którego przekroczenie dokonywa się w doświadczeniu trwogi objawiającej nicość rzeczy, ich znikliwość (zob. M. Rebes, Heidegger – Levinas. Spór o transcendencję prawdy, Kraków 2005, s. 102; B. Baran, Heidegger i powszechna demobilizacja, Kraków 2004, s. 58–59). Nawet w późnych pismach, kiedy rzecz – traktowana jako epifania bycia – obdarowująca człowieka doświadczeniem Bycia nie ma mowy o upodmiotowieniu rzeczy, jest wdzięczność, chronienie, ale nie ma możliwości, o której pisał na przykład Martin Buber.
  81. A. Jurewicz, Kołysanka dla maszyny do szycia „Singer” [w:] tegoż, Życie i liryka, Gdańsk 1998, s. 116. (Na utwór ów zawrócił moją uwagę Zbigniew Fałtynowicz, któremu chcę w tym miejscu podziękować za jego pamięć i erudycyjną podpowiedź).
  82. Zob. tamże, s. 115.
  83. Zob. Tamże.
  84. Zob. M. P. Markowski, Pragnienie obecności. Filozofie reprezentacji od Platona do Kartezjusza, Gdańsk 1999, s. 7–14.
  85. Zob. M. Buber, O Ja i Ty. Wybór pism filozoficznych, tłum. J. Doktór, Warszawa 1992, s. 103.
  86. W.N. Toporow, Przestrzeń i rzecz…, s. 132.
  87. T. Różewicz, Nożyk profesora,  Wrocław 2001, s. 31.
  88. Tamże.
  89. Tamże, s. 17–18.
  90. Tamże.
  91. „Gazeta Wyborcza”, 3 X 2002, s. 15.
  92. T. Różewicz, Nożyk…, s. 20.
  93. Tamże, s. 25.
  94. Tamże.
  95. Tamże, s. 27.
  96. Tamże, s. 35.
  97. Tamże.
  98. Tamże, s .36.
  99. J. Kornhauser, Moja kochana mama [w:] tegoż, Było minęło, Warszawa 2002, s. 11.

Powiązane artykuły

04.11.2021

Nowy Napis Co Tydzień #125 / Konstelacje i korekty

Konstelacje krytyczne to niezwykle intrygujący projekt badawczy – z jednej strony możemy spojrzeć na niego jako na klasyczne badanie historii recepcji czy też historii krytyki literackiej. Zachodzi tutaj jednak pewna korekta, pewne przesunięcie. […]To pojęcie konstelacji nieco zaburza nam albo właśnie koryguje przedmiot badań […], uwaga zostaje przekierowana z samego dzieła literackiego na krytykę jako taką. I w tym sensie w Konstelacjach krytycznych mamy do czynienia ze ściśle metakrytyczną refleksją.

 opowiada o książce Zuzanna Sala.

Więcej w nagraniu.

 

Konstelacje krytyczne. Tom I: Teorie i praktyki. Tom II: Antologie, red. Dorota Kozicka, Katarzyna Trzeciak, Monika Świerkosz, Universitas, Kraków 2021.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Zuzanna Sala, Konstelacje i korekty, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 125

Przypisy

  1. D.A. Sikorski, Dlaczego Hayden White nie zrewolucjonizował historiografii? [w:] Hayden White w Polsce. Fakty, krytyka, recepcja, red. Ewa Domańska, Edward Skibiński, Paweł Stróżyk, Kraków 2019, s. 183–202; J. Pomorski, Hayden White a polska metodologia historii i teoria historiografii [w:] tamże.
  2. R. Sendyka, W stronę kulturowej teorii gatunku [w:] Kulturowa teoria literatury, red. Michał Paweł Markowski, Ryszard Nycz, Kraków 2010, s. 277.
  3. Próbowano wówczas – aplikując zwulgaryzowaną wersję marksizmu do badań historycznoliterackich – narzucić nowy kanon, w którym preferowano literaturę tworzoną przez tak zwane ,,klasy uciskane”. P. Wilczek, Kanon jako problem kultury współczesnej, ,,Postscriptum” 2004–2005, nr 2–1(48–49), s. 80–81.
  4. Pomysł badaczki, aby wyodrębnić kanon, którego wyznacznikiem byłyby czynniki ekonomiczne (na przykład kanon otwarty robotnic i robotników miasta Łodzi), zakrawa w tym kontekście z lekka o prowokację.
  5. Dużą pomocą dydaktyczną z kolei mogą być – i są – omawiane przez badaczkę formy podmiotowe, takie jak rozmowa (w zapisie audiowizualnym) czy inne, na przykład spacer.
  6. Odsłaniają one labilność i krańcowość sądów, a nawet pośpieszność w ferowaniu ocen. Widać to zwłaszcza w przypadkach rewizji przez krytyka tak zwanych ,,orientacyjnych lektur”, czyli pierwszego czytania całości lub większego fragmentu.
  7. Bruno Schulz w oczach współczesnych. Antologia tekstów krytycznych i publicystycznych z lat 1920–1939, redakcja i wstęp: P. Sitkiewicz, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2021, s. 509.
  8. Tamże, s. 507.
  9. Tamże, s. 508.
  10. Tamże, s. 505.
  11. Tamże, s. 492.
  12. Tamże, s. 17.
  13. Tamże.
  14. Tamże, s. 125 i 127.
  15. Cz. Miłosz, Ziemia Ulro, Paryż 1977, s. 25.
  16. Tamże, s. 43.
  17. Tamże.
  18. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1972, s. 82–83.
  19. Tenże, Ziemia Ulro, s. 125.
  20. Tamże, s. 126.
  21. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 94.
  22. C. Miłosz, Ziemia Ulro, s. 30–31
  23. Tamże, s. 40.
  24. Tamże, s. 19.
  25. Tamże, s. 21.
  26. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 8.
  27. Tenże, Ziemia Ulro, s. 54–55.
  28. Tamże, s. 90–91.
  29. Tamże, s. 93.
  30. Tamże, s. 120–121.
  31. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 12.
  32. Tamże, s. 82–83.
  33. Tamże, s. 87
  34. Tamże, s. 83.
  35. Tamże, s. 133.
  36. Tamże, s. 100–101.
  37. K.Wyka, List do Jana Bugaja [w:] „Kartografowie dziwnych podroży”. Wypisy z polskiej krytyki literackiej XX wieku, red. i wstęp M.Wyka, oprac. K.Biedrzycki i in., Kraków 2004, s. 473.
  38. Wiersze z tomu Ocalenie (jak też z okresu przedwojennego) pomijam w rozdziale trzecim niniejszej książki, zawierającym analizy. Czytelnik jednak bez trudu znajdzie klasyczne już teksty poświęcone pojedynczym utworom Miłosza z tego okresu. Zainteresowanym polecam między innymi: M. Głowiński, „Przedmieście” Czesława Miłosza. Próba interpretacji [w:] tegoż, Intertekstualność, groteska, parabola. Szkice ogólne i interpretacje, Kraków 2000; Z. Lisowski, Czesław Miłosz, „Piosenka o końcu świata” [w:] tegoż, Poznawanie poezji. Interpretacje, Lublin 2008; M. Stala, Stróże świata, obłoki, „Apokryf” 1996, nr 9 (dodatek do „Tygodnika Powszechnego”); osobne miejsce Ocaleniu poświęcił też Stanisław Stabro w studium Poezja i historia. Od Żagarów do Nowej Fali, Kraków 2001, rozdział W poszukiwaniu Harmonii. „Ocalenie” Czesława Miłosza.
  39. W. Bolecki, Proza Miłosza, „Pamiętnik Literacki” 1984, z. 2, s. 133–164.
  40. A. Zagajewski, Obrona żarliwości, Kraków 2002, s. 117
  41. C. Miłosz, Ziemia Ulro…, s. 246.
  42. Tenże, Przeciw poezji niezrozumiałej [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 94.
  43. M. Zaleski, Powrót Miłosza [w] tegoż: Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 13.
  44. A. Fiut, Pułapki mimesis [w:] tegoż, Moment wieczny. Poezja Czesława Miłosza, Kraków 2011, s. 10.
  45. W. Kass, Pieczęć ignorancji, [w:] tegoż, Wiry i sny, Sopot 2008, s. 39.
  46. P. Dakowicz, Lunatyk światła, „Topos” 2008, nr 6, s. 147–148.
  47. W. Kass, Gra w marynarza [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 10.
  48. W. Kass, Pocałuj w usta światło [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 15.
  49. W. Kass, Przechodniu spójrz na koła [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 16.
  50. W. Kass, Tak się schowałeś, że nie potrafisz siebie znaleźć [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 19.
  51. W. Kass, Stopniowanie zawiasu [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 29.
  52. Zob. P. Dakowicz, Lunatyk światła, „Topos” 2008, nr 6, s. 148.
  53. Cz. Miłosz, Sprawozdanie [w:] tegoż, Nad brzegiem rzeki, Kraków 1994.
  54. Cz. Miłosz, To jedno [w:] tegoż, Kroniki, Kraków 1988.
  55. Cz. Miłosz, Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky na lotnisku, dajmy na to w Minneapolis [w:] tegoż, To, Kraków 2000.
  56. Por. E. Kuźma, Język – stwórca rzeczy [w:] Człowiek i rzecz. O problemach reifikacji w literaturze, filozofii i sztuce, red. S. Wysłouch i B. Kaniewska, Poznań 1999, s. 19.
  57. Cz. Miłosz, Nad strumieniem [w:] tegoż, To, s. 27.
  58. Por. J. Błoński, Epifanie Miłosza [w:] Poznawanie Miłosza. Studia i szkice o twórczości poety, red. J. Kwiatkowski, Kraków 1985, t. I, s. 81.
  59. Cz. Miłosz, Kto? [w:] tegoż, Nad brzegiem rzeki, s. 19.
  60. W. Kass, Modlitwa o łagodność rosiczki [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 22.
  61. A. Ginsberg, Williams w świecie przedmiotów, przeł. K. Dąbrowska, „Literatura na Świecie” 2009, nr 1–2, s. 77.
  62. T. Różewicz, Przypomnienie [w:] tegoż, Słowo po słowie. Nowy wybór wierszy, Wrocław 1994, s. 238–239.
  63. T. Różewicz, *** chciałem opisać… [w:] tegoż, Niepokój. Wybór wierszy z lat 1944–1994, Warszawa 1995, s. 574–575.
  64. T. Różewicz, *** (Próbowałem sobie przypomnieć) [w:] tegoż, Na powierzchni poematu i w środku, Warszawa 1998, s. 205.
  65. T. Różewicz, Teraz [w:] tegoż, Niepokój…, s. 585.
  66. H. Buczyńska-Garewicz, Milczenie i mowa filozofii, Warszawa 2003, s. 33.
  67. L.A. Moczulski, Lśnienie [w:] tegoż, Jej nigdy za późno, Kraków 2003, s. 7–8. Wielkiej gorliwości i skrupulatności Zbigniewa Fałtynowicza zawdzięczam rys genealogiczny i historyczny tego utworu, niechaj pozna go i czytelnik tej książki: „Książkowy pierwodruk wiersza ukazał się w tomie Powitania (1983). Następnie autor przedrukował go w książkach: Odwitania z Suwalszczyzną (1989) i 70 widoków w drodze do Wenecji (1991); dalej – pod tytułem Lśnienie – w tomie […] Jej nigdy za późno (2003). Tutaj też po raz pierwszy pojawiła się data (1980) pod wierszem. W tej samej wersji (z tytułem i datą) wiersz jest publikowany w tomie Krótko biją serca: wiersze z lat 1959–2006 (2007) oraz wyborze (antologii) wydanym w tym roku przez Wydawnictwo Hachette. Do publikacji w tomie Jej nigdy za późno wers ósmy od góry brzmiał: «Z niej chleb i to, co miałem do życia»; w tym tomie i następnych: «Z niej chleb i to, co miałem». Jeszcze tylko taka informacja: ojciec Leszka A. Moczulskiego, Franciszek Moczulski żył w latach 1905–1979, był – oczywiście – krawcem” (Z listu Zbigniewa Fałtynowicza do autora niniejszego szkicu).
  68. M. Zaleski, Echa idylli w literaturze polskiej doby nowoczesności i późnej nowoczesności, Kraków 2007, s. 312–313.
  69. Zob. tamże, s. 313 (zdanie Lacana podaję za Zaleskim).
  70. Zob. E. Levinas, Całość i nieskończoność. Esej o zewnętrzności, tłum. M. Kowalska, wstępem poprzedziła B. Skarga, Warszawa 1998, s. 122–123.
  71. Tamże.
  72. Tamże, s. 121.
  73. T. Różewicz, Może to nie był dom [w:] tegoż, Poemat otwarty, Warszawa 1956, s. 65.
  74. „To dopiero rzeczy – konkluduje po lekturze wczesnych pism Heideggera Hanna Buczyńska-Garewicz – zaczynają wyznaczać przez swój charakter jakiejś miejsca. […] Używać można czegoś, co łatwo się znajduje, czego nie trzeba szukać, czyli czegoś, co właśnie jest pod ręką. Dlatego świat rzeczy w dyspozycji nie może być tylko chaotyczną wielością. Być pod ręką [Zuhanden] to znaczy mieć miejsce” (H. Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony, okolice. Przyczynek do fenomenologii przestrzeni, Kraków 2006, s. 97).
  75. M. Heidegger, Wyzwolenie, tłum. J. Mizera, Kraków 2001, s. 16–17.
  76. T. Różewicz, W świetle lamp filujących [w:] tegoż, Zawsze fragment. Recycling, Wrocław 1998, s. 29–30.
  77. Por. J. Kornhauser, Uśmiech Sfinksa. Szkice o poezji Zbigniewa Herberta, Kraków 1998, s. 118.
  78. W.N. Toporow, Przestrzeń i rzecz, tłum B. Żyłko, Kraków 2003, s. 133.
  79. Zob. Tamże, s. 134.
  80. H. Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony…, s. 99–100. Ale chyba nie do końca mogę zgodzić się z autorką w kwestii owej „zażyłości”. Heidegger w Byciu i czasie pisze właściwie o poleganiu na narzędziu, zatroskaniu o jej użyteczność, w czym nie można widzieć pragnienia uczynienia z rzeczy czegoś innego, niż ona sama jest w swej po(d)ręczności. Zatroskanie (Sorge) zresztą jest przez Heideggera niewłaściwym modi ludzkiego bycia w świecie (jakkolwiek oczywiście Heidegger odżegnuje się od wartościowania, używając zwrotu zrazu i zwykle na określenie relacji łączących jestestwo z rzeczą), celem zaś ludzkiego istnienia ma być porzucanie owego zatroskanego bycia, którego przekroczenie dokonywa się w doświadczeniu trwogi objawiającej nicość rzeczy, ich znikliwość (zob. M. Rebes, Heidegger – Levinas. Spór o transcendencję prawdy, Kraków 2005, s. 102; B. Baran, Heidegger i powszechna demobilizacja, Kraków 2004, s. 58–59). Nawet w późnych pismach, kiedy rzecz – traktowana jako epifania bycia – obdarowująca człowieka doświadczeniem Bycia nie ma mowy o upodmiotowieniu rzeczy, jest wdzięczność, chronienie, ale nie ma możliwości, o której pisał na przykład Martin Buber.
  81. A. Jurewicz, Kołysanka dla maszyny do szycia „Singer” [w:] tegoż, Życie i liryka, Gdańsk 1998, s. 116. (Na utwór ów zawrócił moją uwagę Zbigniew Fałtynowicz, któremu chcę w tym miejscu podziękować za jego pamięć i erudycyjną podpowiedź).
  82. Zob. tamże, s. 115.
  83. Zob. Tamże.
  84. Zob. M. P. Markowski, Pragnienie obecności. Filozofie reprezentacji od Platona do Kartezjusza, Gdańsk 1999, s. 7–14.
  85. Zob. M. Buber, O Ja i Ty. Wybór pism filozoficznych, tłum. J. Doktór, Warszawa 1992, s. 103.
  86. W.N. Toporow, Przestrzeń i rzecz…, s. 132.
  87. T. Różewicz, Nożyk profesora,  Wrocław 2001, s. 31.
  88. Tamże.
  89. Tamże, s. 17–18.
  90. Tamże.
  91. „Gazeta Wyborcza”, 3 X 2002, s. 15.
  92. T. Różewicz, Nożyk…, s. 20.
  93. Tamże, s. 25.
  94. Tamże.
  95. Tamże, s. 27.
  96. Tamże, s. 35.
  97. Tamże.
  98. Tamże, s .36.
  99. J. Kornhauser, Moja kochana mama [w:] tegoż, Było minęło, Warszawa 2002, s. 11.

Powiązane artykuły

08.07.2021

Nowy Napis Co Tydzień #108 / (Nie)zupełnie prywatnie. Rozmowa o literaturze

Zapraszamy do obejrzenia rozmowy z Adrianem Gleniem, literaturoznawcą, poetą, autorem wydanej przez Instytut Literatury książki (Nie)zupełnie prywatnie. Studia i szkice o literaturze. Spotkanie prowadzi Bartosz Suwiński.

Premiera w sobotę, 10 lipca 2021, o 18:00.

 

Z recenzji wydawniczej dr. hab. Pawła Panasa:

[…] mamy do czynienia z przemyślaną koncepcją, za którą stoi także określona wizja tego, czym jest krytyka literacka i jakie są jej fundamentalne powinności.

Tak, autor książki ma świadomość swojego fachu, a jednocześnie zdecydowanym gestem odrzuca pokusę powierzchownego utylitaryzmu i unika ściśle pragmatycznego podejścia, stawiając sobie za cel – co szczególnie cenne – poszukiwanie istoty opisywanych przez siebie zjawisk. Warto jednocześnie podkreślić, że nie jest w swoich tekstach krytykiem dogmatycznym. Charakteryzuje go postawa, której istotą jest raczej stawianie pytań i inspirowanie dalszej lektury niż udzielanie gotowych, podręcznikowych w swej naturze odpowiedzi. Nie oznacza to jednak, że autor unika jednocześnie formułowania wyrazistych opinii i ocen. Przeciwnie, zgodnie z najlepszą tradycją krytycznoliteracką horyzont aksjologiczny czyni on istotnym punktem odniesienia dla swojego myślenia o literaturze.

Kolejne części książki składają się z serii szkiców poświęconych Andrzejowi Zawadzie, Łukaszowi Musiałowi, Marcinowi Pliszce, pisarstwu Juliana Kornhausera, Wojciecha Kassa, Stanisława Barańczaka, Feliksa Netza, Heleny Raszki, Bogusława Kierca, Ewy Lipskiej i Adama Zagajewskiego.

Książkę można kupić w naszym sklepie.

Adrian Gleń, (Nie)zupełnie prywatnie. Studia i szkice o literaturze, Instytut Literatury, Kraków 2021

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Redakcja NNCT, (Nie)zupełnie prywatnie. Rozmowa o literaturze, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 108

Przypisy

  1. D.A. Sikorski, Dlaczego Hayden White nie zrewolucjonizował historiografii? [w:] Hayden White w Polsce. Fakty, krytyka, recepcja, red. Ewa Domańska, Edward Skibiński, Paweł Stróżyk, Kraków 2019, s. 183–202; J. Pomorski, Hayden White a polska metodologia historii i teoria historiografii [w:] tamże.
  2. R. Sendyka, W stronę kulturowej teorii gatunku [w:] Kulturowa teoria literatury, red. Michał Paweł Markowski, Ryszard Nycz, Kraków 2010, s. 277.
  3. Próbowano wówczas – aplikując zwulgaryzowaną wersję marksizmu do badań historycznoliterackich – narzucić nowy kanon, w którym preferowano literaturę tworzoną przez tak zwane ,,klasy uciskane”. P. Wilczek, Kanon jako problem kultury współczesnej, ,,Postscriptum” 2004–2005, nr 2–1(48–49), s. 80–81.
  4. Pomysł badaczki, aby wyodrębnić kanon, którego wyznacznikiem byłyby czynniki ekonomiczne (na przykład kanon otwarty robotnic i robotników miasta Łodzi), zakrawa w tym kontekście z lekka o prowokację.
  5. Dużą pomocą dydaktyczną z kolei mogą być – i są – omawiane przez badaczkę formy podmiotowe, takie jak rozmowa (w zapisie audiowizualnym) czy inne, na przykład spacer.
  6. Odsłaniają one labilność i krańcowość sądów, a nawet pośpieszność w ferowaniu ocen. Widać to zwłaszcza w przypadkach rewizji przez krytyka tak zwanych ,,orientacyjnych lektur”, czyli pierwszego czytania całości lub większego fragmentu.
  7. Bruno Schulz w oczach współczesnych. Antologia tekstów krytycznych i publicystycznych z lat 1920–1939, redakcja i wstęp: P. Sitkiewicz, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2021, s. 509.
  8. Tamże, s. 507.
  9. Tamże, s. 508.
  10. Tamże, s. 505.
  11. Tamże, s. 492.
  12. Tamże, s. 17.
  13. Tamże.
  14. Tamże, s. 125 i 127.
  15. Cz. Miłosz, Ziemia Ulro, Paryż 1977, s. 25.
  16. Tamże, s. 43.
  17. Tamże.
  18. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1972, s. 82–83.
  19. Tenże, Ziemia Ulro, s. 125.
  20. Tamże, s. 126.
  21. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 94.
  22. C. Miłosz, Ziemia Ulro, s. 30–31
  23. Tamże, s. 40.
  24. Tamże, s. 19.
  25. Tamże, s. 21.
  26. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 8.
  27. Tenże, Ziemia Ulro, s. 54–55.
  28. Tamże, s. 90–91.
  29. Tamże, s. 93.
  30. Tamże, s. 120–121.
  31. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 12.
  32. Tamże, s. 82–83.
  33. Tamże, s. 87
  34. Tamże, s. 83.
  35. Tamże, s. 133.
  36. Tamże, s. 100–101.
  37. K.Wyka, List do Jana Bugaja [w:] „Kartografowie dziwnych podroży”. Wypisy z polskiej krytyki literackiej XX wieku, red. i wstęp M.Wyka, oprac. K.Biedrzycki i in., Kraków 2004, s. 473.
  38. Wiersze z tomu Ocalenie (jak też z okresu przedwojennego) pomijam w rozdziale trzecim niniejszej książki, zawierającym analizy. Czytelnik jednak bez trudu znajdzie klasyczne już teksty poświęcone pojedynczym utworom Miłosza z tego okresu. Zainteresowanym polecam między innymi: M. Głowiński, „Przedmieście” Czesława Miłosza. Próba interpretacji [w:] tegoż, Intertekstualność, groteska, parabola. Szkice ogólne i interpretacje, Kraków 2000; Z. Lisowski, Czesław Miłosz, „Piosenka o końcu świata” [w:] tegoż, Poznawanie poezji. Interpretacje, Lublin 2008; M. Stala, Stróże świata, obłoki, „Apokryf” 1996, nr 9 (dodatek do „Tygodnika Powszechnego”); osobne miejsce Ocaleniu poświęcił też Stanisław Stabro w studium Poezja i historia. Od Żagarów do Nowej Fali, Kraków 2001, rozdział W poszukiwaniu Harmonii. „Ocalenie” Czesława Miłosza.
  39. W. Bolecki, Proza Miłosza, „Pamiętnik Literacki” 1984, z. 2, s. 133–164.
  40. A. Zagajewski, Obrona żarliwości, Kraków 2002, s. 117
  41. C. Miłosz, Ziemia Ulro…, s. 246.
  42. Tenże, Przeciw poezji niezrozumiałej [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 94.
  43. M. Zaleski, Powrót Miłosza [w] tegoż: Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 13.
  44. A. Fiut, Pułapki mimesis [w:] tegoż, Moment wieczny. Poezja Czesława Miłosza, Kraków 2011, s. 10.
  45. W. Kass, Pieczęć ignorancji, [w:] tegoż, Wiry i sny, Sopot 2008, s. 39.
  46. P. Dakowicz, Lunatyk światła, „Topos” 2008, nr 6, s. 147–148.
  47. W. Kass, Gra w marynarza [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 10.
  48. W. Kass, Pocałuj w usta światło [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 15.
  49. W. Kass, Przechodniu spójrz na koła [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 16.
  50. W. Kass, Tak się schowałeś, że nie potrafisz siebie znaleźć [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 19.
  51. W. Kass, Stopniowanie zawiasu [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 29.
  52. Zob. P. Dakowicz, Lunatyk światła, „Topos” 2008, nr 6, s. 148.
  53. Cz. Miłosz, Sprawozdanie [w:] tegoż, Nad brzegiem rzeki, Kraków 1994.
  54. Cz. Miłosz, To jedno [w:] tegoż, Kroniki, Kraków 1988.
  55. Cz. Miłosz, Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky na lotnisku, dajmy na to w Minneapolis [w:] tegoż, To, Kraków 2000.
  56. Por. E. Kuźma, Język – stwórca rzeczy [w:] Człowiek i rzecz. O problemach reifikacji w literaturze, filozofii i sztuce, red. S. Wysłouch i B. Kaniewska, Poznań 1999, s. 19.
  57. Cz. Miłosz, Nad strumieniem [w:] tegoż, To, s. 27.
  58. Por. J. Błoński, Epifanie Miłosza [w:] Poznawanie Miłosza. Studia i szkice o twórczości poety, red. J. Kwiatkowski, Kraków 1985, t. I, s. 81.
  59. Cz. Miłosz, Kto? [w:] tegoż, Nad brzegiem rzeki, s. 19.
  60. W. Kass, Modlitwa o łagodność rosiczki [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 22.
  61. A. Ginsberg, Williams w świecie przedmiotów, przeł. K. Dąbrowska, „Literatura na Świecie” 2009, nr 1–2, s. 77.
  62. T. Różewicz, Przypomnienie [w:] tegoż, Słowo po słowie. Nowy wybór wierszy, Wrocław 1994, s. 238–239.
  63. T. Różewicz, *** chciałem opisać… [w:] tegoż, Niepokój. Wybór wierszy z lat 1944–1994, Warszawa 1995, s. 574–575.
  64. T. Różewicz, *** (Próbowałem sobie przypomnieć) [w:] tegoż, Na powierzchni poematu i w środku, Warszawa 1998, s. 205.
  65. T. Różewicz, Teraz [w:] tegoż, Niepokój…, s. 585.
  66. H. Buczyńska-Garewicz, Milczenie i mowa filozofii, Warszawa 2003, s. 33.
  67. L.A. Moczulski, Lśnienie [w:] tegoż, Jej nigdy za późno, Kraków 2003, s. 7–8. Wielkiej gorliwości i skrupulatności Zbigniewa Fałtynowicza zawdzięczam rys genealogiczny i historyczny tego utworu, niechaj pozna go i czytelnik tej książki: „Książkowy pierwodruk wiersza ukazał się w tomie Powitania (1983). Następnie autor przedrukował go w książkach: Odwitania z Suwalszczyzną (1989) i 70 widoków w drodze do Wenecji (1991); dalej – pod tytułem Lśnienie – w tomie […] Jej nigdy za późno (2003). Tutaj też po raz pierwszy pojawiła się data (1980) pod wierszem. W tej samej wersji (z tytułem i datą) wiersz jest publikowany w tomie Krótko biją serca: wiersze z lat 1959–2006 (2007) oraz wyborze (antologii) wydanym w tym roku przez Wydawnictwo Hachette. Do publikacji w tomie Jej nigdy za późno wers ósmy od góry brzmiał: «Z niej chleb i to, co miałem do życia»; w tym tomie i następnych: «Z niej chleb i to, co miałem». Jeszcze tylko taka informacja: ojciec Leszka A. Moczulskiego, Franciszek Moczulski żył w latach 1905–1979, był – oczywiście – krawcem” (Z listu Zbigniewa Fałtynowicza do autora niniejszego szkicu).
  68. M. Zaleski, Echa idylli w literaturze polskiej doby nowoczesności i późnej nowoczesności, Kraków 2007, s. 312–313.
  69. Zob. tamże, s. 313 (zdanie Lacana podaję za Zaleskim).
  70. Zob. E. Levinas, Całość i nieskończoność. Esej o zewnętrzności, tłum. M. Kowalska, wstępem poprzedziła B. Skarga, Warszawa 1998, s. 122–123.
  71. Tamże.
  72. Tamże, s. 121.
  73. T. Różewicz, Może to nie był dom [w:] tegoż, Poemat otwarty, Warszawa 1956, s. 65.
  74. „To dopiero rzeczy – konkluduje po lekturze wczesnych pism Heideggera Hanna Buczyńska-Garewicz – zaczynają wyznaczać przez swój charakter jakiejś miejsca. […] Używać można czegoś, co łatwo się znajduje, czego nie trzeba szukać, czyli czegoś, co właśnie jest pod ręką. Dlatego świat rzeczy w dyspozycji nie może być tylko chaotyczną wielością. Być pod ręką [Zuhanden] to znaczy mieć miejsce” (H. Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony, okolice. Przyczynek do fenomenologii przestrzeni, Kraków 2006, s. 97).
  75. M. Heidegger, Wyzwolenie, tłum. J. Mizera, Kraków 2001, s. 16–17.
  76. T. Różewicz, W świetle lamp filujących [w:] tegoż, Zawsze fragment. Recycling, Wrocław 1998, s. 29–30.
  77. Por. J. Kornhauser, Uśmiech Sfinksa. Szkice o poezji Zbigniewa Herberta, Kraków 1998, s. 118.
  78. W.N. Toporow, Przestrzeń i rzecz, tłum B. Żyłko, Kraków 2003, s. 133.
  79. Zob. Tamże, s. 134.
  80. H. Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony…, s. 99–100. Ale chyba nie do końca mogę zgodzić się z autorką w kwestii owej „zażyłości”. Heidegger w Byciu i czasie pisze właściwie o poleganiu na narzędziu, zatroskaniu o jej użyteczność, w czym nie można widzieć pragnienia uczynienia z rzeczy czegoś innego, niż ona sama jest w swej po(d)ręczności. Zatroskanie (Sorge) zresztą jest przez Heideggera niewłaściwym modi ludzkiego bycia w świecie (jakkolwiek oczywiście Heidegger odżegnuje się od wartościowania, używając zwrotu zrazu i zwykle na określenie relacji łączących jestestwo z rzeczą), celem zaś ludzkiego istnienia ma być porzucanie owego zatroskanego bycia, którego przekroczenie dokonywa się w doświadczeniu trwogi objawiającej nicość rzeczy, ich znikliwość (zob. M. Rebes, Heidegger – Levinas. Spór o transcendencję prawdy, Kraków 2005, s. 102; B. Baran, Heidegger i powszechna demobilizacja, Kraków 2004, s. 58–59). Nawet w późnych pismach, kiedy rzecz – traktowana jako epifania bycia – obdarowująca człowieka doświadczeniem Bycia nie ma mowy o upodmiotowieniu rzeczy, jest wdzięczność, chronienie, ale nie ma możliwości, o której pisał na przykład Martin Buber.
  81. A. Jurewicz, Kołysanka dla maszyny do szycia „Singer” [w:] tegoż, Życie i liryka, Gdańsk 1998, s. 116. (Na utwór ów zawrócił moją uwagę Zbigniew Fałtynowicz, któremu chcę w tym miejscu podziękować za jego pamięć i erudycyjną podpowiedź).
  82. Zob. tamże, s. 115.
  83. Zob. Tamże.
  84. Zob. M. P. Markowski, Pragnienie obecności. Filozofie reprezentacji od Platona do Kartezjusza, Gdańsk 1999, s. 7–14.
  85. Zob. M. Buber, O Ja i Ty. Wybór pism filozoficznych, tłum. J. Doktór, Warszawa 1992, s. 103.
  86. W.N. Toporow, Przestrzeń i rzecz…, s. 132.
  87. T. Różewicz, Nożyk profesora,  Wrocław 2001, s. 31.
  88. Tamże.
  89. Tamże, s. 17–18.
  90. Tamże.
  91. „Gazeta Wyborcza”, 3 X 2002, s. 15.
  92. T. Różewicz, Nożyk…, s. 20.
  93. Tamże, s. 25.
  94. Tamże.
  95. Tamże, s. 27.
  96. Tamże, s. 35.
  97. Tamże.
  98. Tamże, s .36.
  99. J. Kornhauser, Moja kochana mama [w:] tegoż, Było minęło, Warszawa 2002, s. 11.

Powiązane artykuły

01.07.2021

Nowy Napis Co Tydzień #107 / Recepcja Schulza w międzywojniu

Bruno Schulz w oczach współczesnych. Antologia tekstów krytycznych i publicystycznych z lat 1920–1939 to pierwsza pozycja, która otwiera serię Archiwum Schulzowskie wydawnictwa słowo/obraz terytoria. Przywołałem pełny tytuł (wraz z podtytułem), ponieważ nadrzędne sformułowanie może być mylące dla odbiorcy. Nie wynika z niego wprost, że chodzi o krytyków współczesnych Schulzowi, a nie o krytyków piszących obecnie. To niedopatrzenie dałoby się łatwo naprawić, dodając w tytule zaimek.

Na początek dość oczywiste stwierdzenie, które jest niezwykle istotne przy okazji tego typu publikacji. Recenzowana książka nie jest pozycją dla każdego. Jeśli ktoś nie jest zainteresowany pierwotną recepcją twórczości Schulza czy artystyczną atmosferą międzywojnia, powinien z tej lektury zrezygnować. Właściwy adres tej książki stanowią przede wszystkim schulzolodzy, literaturoznawcy, poloniści i studenci polonistyki, o czym świadczy również fakt, że antologia jest pokłosiem projektu finansowanego w ramach Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki. Książka zaczyna się naukowym i gęstym wstępem Piotra Sitkiewicza, potem następuje część właściwa, w której umieszczono dwieście cztery pozycje omawiające twórczość bądź biografię Schulza, a kończy ją rozbudowany aparat naukowy, na który składają się: Bibliografia, Nota edytorska, Indeks osób, Indeks dzieł Brunona Schulza oraz Wykaz czasopism. Już na tym poziomie widać, że nie jest to łatwa lektura. Tym bardziej że Piotr Sitkiewicz otwarcie przyznaje w Nocie edytorskiej: 

Zrezygnowałem z opatrywania tekstów przypisami i innymi objaśnieniami, wychodząc z założenia, że głównym, a może i jedynym obowiązkiem tekstologa jest ustalenie właściwej postaci tekstu (a w tym przypadku nawet korpusu tekstów), a nie obarczanie go interpretacjami, które mają być efektem pracy filologa-interpretatoraBruno Schulz w oczach współczesnych. Antologia tekstów krytycznych i publicystycznych z lat 1920–1939, redakcja i wstęp: P. Sitkiewicz, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2021, s. 509.[1]. 

Tę decyzję zdaje się potwierdzać jeszcze jeden wybór edytora, który konsekwentnie przedrukowuje w antologii teksty pierwodruków, nawet jeśli autor w przyszłości poprawił swój tekst. Sitkiewicz tak tłumaczy swoją decyzję: 

Po prostu – recepcja odbywa się tu i teraz, w kontekście bieżących dyskusji, mód, sporów, na gorąco, bez dystansu i literaturoznawczego namysłu. Dlatego podawanie świadectw recepcji w formie zredagowanej czy ocenzurowanej po latach przez autora, który być może dystansuje się od swoich dawnych wypowiedzi, jest moim zdaniem pogwałceniem fundamentalnej zasady wydawania tego typu dokumentówTamże, s. 507.[2]. 

Przyznam, że tego typu postawa edytorska jest mi bliska. Badając pierwotny odbiór jakiegoś dzieła, należy bazować na wersji tekstu, która wówczas funkcjonowała. Dzięki temu można zbadać realną recepcję twórczości, a nie tylko wybrane tezy. Liczą się także interpretacje sfalsyfikowane, ponieważ to one dają najprawdziwszy wgląd w to jak byli czytani pisarze, w którą stronę szli krytycy. Ponadto pozwalają sprawdzić, jak zmienił się stosunek autora do własnego tekstu. Lektura książki nie należy jednak do najłatwiejszych – brak objaśnień nawet mało znanych nazwisk, kontekstów czy wątków znacząco ją utrudnia i może zniechęcać potencjalnie zainteresowanych tą tematyką odbiorców. 

Również na poziomie ingerowania w teksty Sitkiewicz pozostaje bardzo ostrożny, dokonuje jedynie koniecznych zmian (należy pamiętać, że część utworów pochodzi sprzed reformy ortografii, co w połączeniu z przedrukiem oryginałów mogłoby stanowić niemały kłopot dla współczesnego czytelnika). W Nocie edytorskiej czytamy:

Z tego też powodu milcząco poprawiłem wszystkie ewidentne pomyłki dotyczące ortografii czy pisowni, nie ingerowałem jednak w składnię, gramatykę, podział na akapity i długość zdań. […] Dzięki temu publikowane teksty zachowują własną specyfikę, pozbywając się jednocześnie utrudniających lekturę zniekształceń i osobliwości, niewpływających jednak na interpretacjęTamże, s. 508.[3].

Pora na omówienie właściwej zawartości antologii, czyli zebranych tekstów. Jest to zbiór potężny, a zarazem – jak przyznaje sam Sitkiewicz – w dużej mierze otwarty, ponieważ wciąż pojawiają się nowe znaleziska schulzologów. Obszerność antologii wynika w dużej mierze z przyjętego przez redaktora kryterium wyboru. Aby tekst znalazł się w tym korpusie, wystarczyło, by padło w nim nazwisko Schulza „w jakimkolwiek kontekście”Tamże, s. 505.[4]. Dzieło Sitkiewicza stanowi więc rodzaj summy schulzologii, opiera się bowiem na kilku dostępnych bibliografiach czy pracach poświęconych pisarzowi. Zawiera zarówno literaturoznawcze, obszerne studia Artura Sandauera, jak i teksty mniej znane, nieodkryte, prawie niefunkcjonujące w naukowym dyskursie. Z drugiej strony nie brakuje także zwięzłych notatek prasowych, z pozoru mało istotnych, a z pewnością trudnych do odkopania. Ta publikacja oprócz źródła wiedzy o Schulzu stanowi również obszerną syntezę polskiego międzywojnia – pełno tu przecież tekstów, gdzie o autorze Sklepów cynamonowychwspomina się jedynie w drugim, a często i nawet piątym szeregu (jak na przykład w szkicu Leca). 

Recenzowana pozycja to książka, która jest raczej kopalnią kontekstów, przestrzenią do odkrywania tego, co w danym momencie nas interesuje, czasem kierująca nas w stronę, której zupełnie się nie spodziewaliśmy. Należy do niej po prostu wracać w razie (raczej naukowej) potrzeby. Dlatego pozwolę sobie omówić tylko dwa momenty lektury, które wywarły na mnie największe wrażenie. Resztę warto odkryć samemu.

Zacznę od wrażenia najmocniejszego, chodzi mianowicie o to, co zostało zapisane w ostatniej pozycji zbioru, czyli w nekrologu Schulza opublikowanym na łamach „Sztuki i Narodu”. „POZWOLILIŚMY ZGINĄĆ CZŁOWIEKOWI”Tamże, s. 492.[5] – czytamy wstrząsające słowa, ogłoszone w nacjonalistycznym i imperialnym czasopiśmie (w którego teksach programowych pojawiały się nawet wątki antysemickie). Ten nekrolog pozwala dostrzec w Schulzu nie tylko Żyda czy Polaka, malarza albo artystę, ale przede wszystkim ofiarę wojny. Prostota opisu, ale zarazem wzięcie odpowiedzialności cywilnej za śmierć swojego człowieka, wywarła na mnie wielkie wrażenie. W połączeniu ze Wstępem – gdzie Sitkiewicz arcytrafnie stwierdza, że zarówno prawica, jak i lewica oczekiwała od Schulza literatury zaangażowanej, walczącej o „lepsze jutro”Tamże, s. 17.[6] – pokazuje, że już wówczas autor Sanatorium pod Klepsydrą był pisarzem narodowym. Tymczasem drohobycki prozaik nie dał zwieść się żadnej ideologii: „Ostatecznie więc okazało się, że odniósł zwycięstwo – obroniła go jego uniwersalna sztuka, wolna od wszelkich pozaartystycznych, zwłaszcza ideologicznych naleciałości”Tamże.[7] – przyznaje autor antologii. Schulz stał się moralnym zwycięzcą, poległ, ale zachował własną tożsamość, własną „republikę marzeń”.

Drugim istotnym dla mnie tekstem – ze zgoła innych powodów – jest Jedna dziwna książka zupełnie zapomnianej już Kornelii Grafowej. Ten krótki szkic, opublikowany na łamach lwowskiej „Chwili”, ukazuje Schulza jako twórcę syntezy dwóch kultur: polskości i żydowskości, ich cudownego spotkania, wymieszania w tyglu. Sygnalizuje to już samo miejsce publikacji, któremu warto poświęcić chwilę uwagi. „Chwila” była to międzywojenna gazeta o profilu syjonistycznym, a więc – mówiąc metaforycznie – tekst z drugiej strony barykady, o zupełnie odmiennych korzeniach ideologicznych od tych, które dały podwalinę „Sztuce i Narodowi”. Dodatkowo atutem szkicu Grafowej jest jego wsobność, omawianie tego, co osobiste, intymne i szczere. Uniwersalne treści zostają przeczytane przez pryzmat ludzkiego doświadczenia. Autorka powiązuje również literaturę Schulza z jego dziełami plastycznymi, wskazując na paralelizm sztuk. Oto skromny wybór z tej recenzji:

Spotkałam się dziś, wśród zimowej zawieruchy, z książką wykwitłą z nadmiaru wydarzeń sierpniowych, z przeżyć tego miesiąca, który nie jest już latem, a nie dosięgnął jeszcze jesieni, z okresu, w którym przyroda buntuje się przeciw grożącej jej zewsząd śmierci i manifestuje w bujnych, okazałych formach swą dojrzałość. […] Sprawy i rzeczy obyte, otarte z wszelkiego uroku świeżości, pęcznieją sokami nowej treści. Dźwięk dobrze znanego wyrazu nabrzmiewa nowym znaczeniem. Nie należy szukać treści w tej przedziwnej książceTamże, s. 125 i 127.[8]. 

Choćby dla odszukania takich fragmentów – stworzonych przez niestety zapomniane nazwiska – warto sięgnąć po tę pozycję. Mnie po prostu takie uprawianie krytyki bardzo się podoba.

Zupełnie na uboczu chciałbym poruszyć jeszcze jedną, może mniej istotną kwestię. Książka jest bardzo nieporęczna, praca z nią jest dosyć trudna. Twarda oprawa w połączeniu z ponad pięciuset stronnicami nie ułatwia lektury. Warto, aby wydawnictwo przemyślało tę kwestię przy wydawaniu kolejnych pozycji Archiwum Schulzowskiego. Może warto zmniejszyć format książki albo zrezygnować z twardej oprawy?

Kończąc, należy pochwalić i docenić ogromną pracę wykonaną przez Piotra Sitkiewicza w ramach tego karkołomnego projektu. Redaktor, który oprócz potężnej, edytorskiej roboty, napisał również niezwykle istotny wstęp do tomu zatytułowany: Dyskursywizowanie Brunona Schulza. Tekst ten stanowi rodzaj mapy zawierającej przegląd omówionych pokrótce, najważniejszych kontekstów, w jakich można umieścić międzywojenną recepcję twórczości Schulza. To duża wartość dodana, skromny rozmiar tej rozprawki oraz jej słuszna skrótowość w żaden sposób nie ograniczają jednak lektury, nie narzucają własnej wizji twórczości geniusza z Drohobycza. 

 

Bruno Schulz w oczach współczesnych. Antologia tekstów krytycznych i publicystycznych z lat 1920–1939, redakcja i wstęp: P. Sitkiewicz, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2021.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Dariusz Żółtowski, Recepcja Schulza w międzywojniu, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 107

Przypisy

  1. D.A. Sikorski, Dlaczego Hayden White nie zrewolucjonizował historiografii? [w:] Hayden White w Polsce. Fakty, krytyka, recepcja, red. Ewa Domańska, Edward Skibiński, Paweł Stróżyk, Kraków 2019, s. 183–202; J. Pomorski, Hayden White a polska metodologia historii i teoria historiografii [w:] tamże.
  2. R. Sendyka, W stronę kulturowej teorii gatunku [w:] Kulturowa teoria literatury, red. Michał Paweł Markowski, Ryszard Nycz, Kraków 2010, s. 277.
  3. Próbowano wówczas – aplikując zwulgaryzowaną wersję marksizmu do badań historycznoliterackich – narzucić nowy kanon, w którym preferowano literaturę tworzoną przez tak zwane ,,klasy uciskane”. P. Wilczek, Kanon jako problem kultury współczesnej, ,,Postscriptum” 2004–2005, nr 2–1(48–49), s. 80–81.
  4. Pomysł badaczki, aby wyodrębnić kanon, którego wyznacznikiem byłyby czynniki ekonomiczne (na przykład kanon otwarty robotnic i robotników miasta Łodzi), zakrawa w tym kontekście z lekka o prowokację.
  5. Dużą pomocą dydaktyczną z kolei mogą być – i są – omawiane przez badaczkę formy podmiotowe, takie jak rozmowa (w zapisie audiowizualnym) czy inne, na przykład spacer.
  6. Odsłaniają one labilność i krańcowość sądów, a nawet pośpieszność w ferowaniu ocen. Widać to zwłaszcza w przypadkach rewizji przez krytyka tak zwanych ,,orientacyjnych lektur”, czyli pierwszego czytania całości lub większego fragmentu.
  7. Bruno Schulz w oczach współczesnych. Antologia tekstów krytycznych i publicystycznych z lat 1920–1939, redakcja i wstęp: P. Sitkiewicz, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2021, s. 509.
  8. Tamże, s. 507.
  9. Tamże, s. 508.
  10. Tamże, s. 505.
  11. Tamże, s. 492.
  12. Tamże, s. 17.
  13. Tamże.
  14. Tamże, s. 125 i 127.
  15. Cz. Miłosz, Ziemia Ulro, Paryż 1977, s. 25.
  16. Tamże, s. 43.
  17. Tamże.
  18. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1972, s. 82–83.
  19. Tenże, Ziemia Ulro, s. 125.
  20. Tamże, s. 126.
  21. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 94.
  22. C. Miłosz, Ziemia Ulro, s. 30–31
  23. Tamże, s. 40.
  24. Tamże, s. 19.
  25. Tamże, s. 21.
  26. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 8.
  27. Tenże, Ziemia Ulro, s. 54–55.
  28. Tamże, s. 90–91.
  29. Tamże, s. 93.
  30. Tamże, s. 120–121.
  31. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 12.
  32. Tamże, s. 82–83.
  33. Tamże, s. 87
  34. Tamże, s. 83.
  35. Tamże, s. 133.
  36. Tamże, s. 100–101.
  37. K.Wyka, List do Jana Bugaja [w:] „Kartografowie dziwnych podroży”. Wypisy z polskiej krytyki literackiej XX wieku, red. i wstęp M.Wyka, oprac. K.Biedrzycki i in., Kraków 2004, s. 473.
  38. Wiersze z tomu Ocalenie (jak też z okresu przedwojennego) pomijam w rozdziale trzecim niniejszej książki, zawierającym analizy. Czytelnik jednak bez trudu znajdzie klasyczne już teksty poświęcone pojedynczym utworom Miłosza z tego okresu. Zainteresowanym polecam między innymi: M. Głowiński, „Przedmieście” Czesława Miłosza. Próba interpretacji [w:] tegoż, Intertekstualność, groteska, parabola. Szkice ogólne i interpretacje, Kraków 2000; Z. Lisowski, Czesław Miłosz, „Piosenka o końcu świata” [w:] tegoż, Poznawanie poezji. Interpretacje, Lublin 2008; M. Stala, Stróże świata, obłoki, „Apokryf” 1996, nr 9 (dodatek do „Tygodnika Powszechnego”); osobne miejsce Ocaleniu poświęcił też Stanisław Stabro w studium Poezja i historia. Od Żagarów do Nowej Fali, Kraków 2001, rozdział W poszukiwaniu Harmonii. „Ocalenie” Czesława Miłosza.
  39. W. Bolecki, Proza Miłosza, „Pamiętnik Literacki” 1984, z. 2, s. 133–164.
  40. A. Zagajewski, Obrona żarliwości, Kraków 2002, s. 117
  41. C. Miłosz, Ziemia Ulro…, s. 246.
  42. Tenże, Przeciw poezji niezrozumiałej [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 94.
  43. M. Zaleski, Powrót Miłosza [w] tegoż: Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 13.
  44. A. Fiut, Pułapki mimesis [w:] tegoż, Moment wieczny. Poezja Czesława Miłosza, Kraków 2011, s. 10.
  45. W. Kass, Pieczęć ignorancji, [w:] tegoż, Wiry i sny, Sopot 2008, s. 39.
  46. P. Dakowicz, Lunatyk światła, „Topos” 2008, nr 6, s. 147–148.
  47. W. Kass, Gra w marynarza [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 10.
  48. W. Kass, Pocałuj w usta światło [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 15.
  49. W. Kass, Przechodniu spójrz na koła [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 16.
  50. W. Kass, Tak się schowałeś, że nie potrafisz siebie znaleźć [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 19.
  51. W. Kass, Stopniowanie zawiasu [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 29.
  52. Zob. P. Dakowicz, Lunatyk światła, „Topos” 2008, nr 6, s. 148.
  53. Cz. Miłosz, Sprawozdanie [w:] tegoż, Nad brzegiem rzeki, Kraków 1994.
  54. Cz. Miłosz, To jedno [w:] tegoż, Kroniki, Kraków 1988.
  55. Cz. Miłosz, Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky na lotnisku, dajmy na to w Minneapolis [w:] tegoż, To, Kraków 2000.
  56. Por. E. Kuźma, Język – stwórca rzeczy [w:] Człowiek i rzecz. O problemach reifikacji w literaturze, filozofii i sztuce, red. S. Wysłouch i B. Kaniewska, Poznań 1999, s. 19.
  57. Cz. Miłosz, Nad strumieniem [w:] tegoż, To, s. 27.
  58. Por. J. Błoński, Epifanie Miłosza [w:] Poznawanie Miłosza. Studia i szkice o twórczości poety, red. J. Kwiatkowski, Kraków 1985, t. I, s. 81.
  59. Cz. Miłosz, Kto? [w:] tegoż, Nad brzegiem rzeki, s. 19.
  60. W. Kass, Modlitwa o łagodność rosiczki [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 22.
  61. A. Ginsberg, Williams w świecie przedmiotów, przeł. K. Dąbrowska, „Literatura na Świecie” 2009, nr 1–2, s. 77.
  62. T. Różewicz, Przypomnienie [w:] tegoż, Słowo po słowie. Nowy wybór wierszy, Wrocław 1994, s. 238–239.
  63. T. Różewicz, *** chciałem opisać… [w:] tegoż, Niepokój. Wybór wierszy z lat 1944–1994, Warszawa 1995, s. 574–575.
  64. T. Różewicz, *** (Próbowałem sobie przypomnieć) [w:] tegoż, Na powierzchni poematu i w środku, Warszawa 1998, s. 205.
  65. T. Różewicz, Teraz [w:] tegoż, Niepokój…, s. 585.
  66. H. Buczyńska-Garewicz, Milczenie i mowa filozofii, Warszawa 2003, s. 33.
  67. L.A. Moczulski, Lśnienie [w:] tegoż, Jej nigdy za późno, Kraków 2003, s. 7–8. Wielkiej gorliwości i skrupulatności Zbigniewa Fałtynowicza zawdzięczam rys genealogiczny i historyczny tego utworu, niechaj pozna go i czytelnik tej książki: „Książkowy pierwodruk wiersza ukazał się w tomie Powitania (1983). Następnie autor przedrukował go w książkach: Odwitania z Suwalszczyzną (1989) i 70 widoków w drodze do Wenecji (1991); dalej – pod tytułem Lśnienie – w tomie […] Jej nigdy za późno (2003). Tutaj też po raz pierwszy pojawiła się data (1980) pod wierszem. W tej samej wersji (z tytułem i datą) wiersz jest publikowany w tomie Krótko biją serca: wiersze z lat 1959–2006 (2007) oraz wyborze (antologii) wydanym w tym roku przez Wydawnictwo Hachette. Do publikacji w tomie Jej nigdy za późno wers ósmy od góry brzmiał: «Z niej chleb i to, co miałem do życia»; w tym tomie i następnych: «Z niej chleb i to, co miałem». Jeszcze tylko taka informacja: ojciec Leszka A. Moczulskiego, Franciszek Moczulski żył w latach 1905–1979, był – oczywiście – krawcem” (Z listu Zbigniewa Fałtynowicza do autora niniejszego szkicu).
  68. M. Zaleski, Echa idylli w literaturze polskiej doby nowoczesności i późnej nowoczesności, Kraków 2007, s. 312–313.
  69. Zob. tamże, s. 313 (zdanie Lacana podaję za Zaleskim).
  70. Zob. E. Levinas, Całość i nieskończoność. Esej o zewnętrzności, tłum. M. Kowalska, wstępem poprzedziła B. Skarga, Warszawa 1998, s. 122–123.
  71. Tamże.
  72. Tamże, s. 121.
  73. T. Różewicz, Może to nie był dom [w:] tegoż, Poemat otwarty, Warszawa 1956, s. 65.
  74. „To dopiero rzeczy – konkluduje po lekturze wczesnych pism Heideggera Hanna Buczyńska-Garewicz – zaczynają wyznaczać przez swój charakter jakiejś miejsca. […] Używać można czegoś, co łatwo się znajduje, czego nie trzeba szukać, czyli czegoś, co właśnie jest pod ręką. Dlatego świat rzeczy w dyspozycji nie może być tylko chaotyczną wielością. Być pod ręką [Zuhanden] to znaczy mieć miejsce” (H. Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony, okolice. Przyczynek do fenomenologii przestrzeni, Kraków 2006, s. 97).
  75. M. Heidegger, Wyzwolenie, tłum. J. Mizera, Kraków 2001, s. 16–17.
  76. T. Różewicz, W świetle lamp filujących [w:] tegoż, Zawsze fragment. Recycling, Wrocław 1998, s. 29–30.
  77. Por. J. Kornhauser, Uśmiech Sfinksa. Szkice o poezji Zbigniewa Herberta, Kraków 1998, s. 118.
  78. W.N. Toporow, Przestrzeń i rzecz, tłum B. Żyłko, Kraków 2003, s. 133.
  79. Zob. Tamże, s. 134.
  80. H. Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony…, s. 99–100. Ale chyba nie do końca mogę zgodzić się z autorką w kwestii owej „zażyłości”. Heidegger w Byciu i czasie pisze właściwie o poleganiu na narzędziu, zatroskaniu o jej użyteczność, w czym nie można widzieć pragnienia uczynienia z rzeczy czegoś innego, niż ona sama jest w swej po(d)ręczności. Zatroskanie (Sorge) zresztą jest przez Heideggera niewłaściwym modi ludzkiego bycia w świecie (jakkolwiek oczywiście Heidegger odżegnuje się od wartościowania, używając zwrotu zrazu i zwykle na określenie relacji łączących jestestwo z rzeczą), celem zaś ludzkiego istnienia ma być porzucanie owego zatroskanego bycia, którego przekroczenie dokonywa się w doświadczeniu trwogi objawiającej nicość rzeczy, ich znikliwość (zob. M. Rebes, Heidegger – Levinas. Spór o transcendencję prawdy, Kraków 2005, s. 102; B. Baran, Heidegger i powszechna demobilizacja, Kraków 2004, s. 58–59). Nawet w późnych pismach, kiedy rzecz – traktowana jako epifania bycia – obdarowująca człowieka doświadczeniem Bycia nie ma mowy o upodmiotowieniu rzeczy, jest wdzięczność, chronienie, ale nie ma możliwości, o której pisał na przykład Martin Buber.
  81. A. Jurewicz, Kołysanka dla maszyny do szycia „Singer” [w:] tegoż, Życie i liryka, Gdańsk 1998, s. 116. (Na utwór ów zawrócił moją uwagę Zbigniew Fałtynowicz, któremu chcę w tym miejscu podziękować za jego pamięć i erudycyjną podpowiedź).
  82. Zob. tamże, s. 115.
  83. Zob. Tamże.
  84. Zob. M. P. Markowski, Pragnienie obecności. Filozofie reprezentacji od Platona do Kartezjusza, Gdańsk 1999, s. 7–14.
  85. Zob. M. Buber, O Ja i Ty. Wybór pism filozoficznych, tłum. J. Doktór, Warszawa 1992, s. 103.
  86. W.N. Toporow, Przestrzeń i rzecz…, s. 132.
  87. T. Różewicz, Nożyk profesora,  Wrocław 2001, s. 31.
  88. Tamże.
  89. Tamże, s. 17–18.
  90. Tamże.
  91. „Gazeta Wyborcza”, 3 X 2002, s. 15.
  92. T. Różewicz, Nożyk…, s. 20.
  93. Tamże, s. 25.
  94. Tamże.
  95. Tamże, s. 27.
  96. Tamże, s. 35.
  97. Tamże.
  98. Tamże, s .36.
  99. J. Kornhauser, Moja kochana mama [w:] tegoż, Było minęło, Warszawa 2002, s. 11.

Powiązane artykuły

24.06.2021

Nowy Napis Co Tydzień #106 / Tematy Miłosza

Kim byłem… kim jestem…

„Ja” rzeczywiste – „ja” zapamiętane.
Świat rzeczywisty, świat zapamiętany.
W istocie jest to opozycja dwóch rodzajów pamięci: dobrej i złej, czarnej i białej, pamięci potępieńczej i pamięci zbawczej.
Pierwsza to pamięć uwięziona w szczególe, w bólu, w śmierci, dokuczliwa

nieszczęsna mucha z półdziecinną twarzą
zazdrosna, że z nas jedno nie zostało
u zapomnianej dawno barykady…

pamięć „wierna i uczciwa wobec szczegółu […] do tego stopnia pokiereszowana, że z lęku przed odnowieniem się bólów całe lata i okresy zmienia w pustkę, w nic”Cz. Miłosz, Ziemia Ulro, Paryż 1977, s. 25.[1].

Druga to pamięć wyzwolona, „bardziej życiodajna, w jedno zrośnięta z Wyobraźnią”, „matka Muz”.

Poeta ucieka przed pamięcią złą, która go wabi („wiem co znaczy życie oszukać kolorem pamiątek”) i oddaje się w opiekę pamięci nowej, tworzy w sobie tę pamięć nową, która jest odbiciem pamięci powszechnej, odbiciem pamięci Bożej, stwórczej, w której żyją wiecznie wszystkie Formy, która jest Świętych Obcowaniem i jednością osoby. W niej byt i istota tworzą jedno – bodaj na okamgnienie. Z niej rodzi się poezja: skupienie miejsca i czasu w obrazowym i słownym olśnieniu.

Tym dwom formom pamięci odpowiadają dwa bieguny poetyckiego nastroju: „Zupełny pesymizm i razem zachwyt, hymn ekstatyczny…”Tamże, s. 43.[2] . Motywem pesymizmu są przede wszystkim „dzieje”, które biegną od zbrodni do zbrodni i zapadają w niepamięć, tzn. pożera je pamięć zła, pamięć uwięziona, pamięć potępieńcza, kłamliwa. Wszystko, co wiemy o przeszłości, jest kłamstwem, to znaczy wszystko, co człowiek wie o sobie, jest kłamstwem, ponieważ nie pamięta, co zrobił i jaki był. Katolik nie wie, że wyrżnął Konstantynopol, albigensów i Niderlandy, Polak nie wie o społecznych, gospodarczych i kulturalnych idiotyzmach, jakich dopuścił się na ziemiach poddanych jego władzy, współczesny Niemiec nie wie o swych zbrodniach wojennych, Anglik i Amerykanin nie znają źródeł własnego bogactwa ani liczby głodnych patrzących na każdy kawał mięsa, jaki bogacz zżera na lunch. Ludzkość bez poczucia zbiorowej odpowiedzialności, czyli bez pamięci moralnej, jest stadem złych małp nie umiejących nawet porozumieć się między sobą. Ale ten zupełny pesymizm jest zarazem źródłem podziwu dla małpy, która zapomina, czego chce, i pamięta co chce i tak jak chce, i używając do sztuki kłamania wszystkich potęg swej wyobraźni, wznosi się w nadziemskie światy analogiczne. W ucieczce przed samą sobą małpie rosną anielskie skrzydła. „Mój pesymistyczny pogląd na porządek rzeczy był niemal gotów […], kiedy miałem lat piętnaście […] wtajemniczałem się w bezwzględność i obojętność przyrody […] coś znaczy moje wczesne zajęcie się herezją manichejską”Tamże.[3].

Pewnie wszystko w człowieku zaczyna się od pierwotnego poglądu na przyrodę. Ja sam (jeśli wolno wtrącić), mając lat piętnaście lub mniej, odmawiałem w ogóle poznania wszelkich „tajników” przyrody, bałem się owadów, psów, koni, krów, burzy z piorunami, ślubując sobie jednocześnie nadludzką odwagę na przyszłość wobec armat, bagnetów i wszelkich ludzkich potęg. Podzieliłem świat na ludzki, czyli zrozumiały i nieludzki, czyli niezrozumiały. Miłosz w tym wieku uznał część tej całej robaczywej natury za małpę, a człowieczeństwo przeniósł poza świat. I to mu zostało: „jestem zwolennikiem poza-świata”C. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1972, s. 82–83.[4].

Bo każdemu zostaje coś z dziecinnego poglądu na świat.

Jako pesymista Miłosz nie wyróżniałby się niczym od swoich współczesnych, bo któż pesymistą nie jest. Ale – pisze – „mój wewnętrzny rozwój mierzę stopniowym wzrostem nieufności do sztuki mego stulecia”Tenże, Ziemia Ulro, s. 125.[5]. Miłosz chce przez to powiedzieć, że jest też pesymistą, ale z zupełnie innych powodów.

Sztuka współczesna to nieustający od prawie stu lat popis sarkazmu, gniewu, złości, melancholii, strachu, niewiary i nieprzyzwoitości. Czegoś takiego nie było jeszcze nigdy. Każda forma pesymizmu była zarazem wyborem jakiegoś punktu odniesienia. Pesymizm średniowieczny wybrał jako ten punkt Boga i chwalił go z tym większą miłością i siłą, im większym wstrętem napełniał ówczesnego człowieka świat, w którym żył. Oświecenie pesymistycznie zapatrywało się na perspektywy wiecznego zbawienia, za to wychwalało Rozum i Postęp. Właściwie dzieje ludzkiego ducha składają się z tych dwóch wymiennych nurtów, których dziwaczną komplikacją był romantyzm: i nabożny, i postępowy, i mistyczny, i racjonalistyczny. Od stu lat huczą po świecie jego bełkotliwe echa. Miłosz należy do kilku pisarzy naszego wieku usiłujących naprawdę mówić. Mówić, to znaczy wierzyć, że słucha tego ktoś rozumny – człowiek rozumny lub Bóg rozumny.

Dodajmy, że ów pesymizm (Miłosz nazywa go też ze staroświecka „nihilizmem”) współczesnej poezji przejęły jej podrzędne i popularne rodzaje, że wielki, odwieczny płacz poetów (ce sanglot éternel…) zmienił się w zbiorowy bek, że sarkazm jest grymasem obowiązującym, że lamentacja stała się stylem powszechnym jak kiedyś madrygał, że rozpacz, smutek, okrucieństwo przyrody, zbrodnie historii i milczenie Boga opłakują również gitarzyści.

Brak punktu odniesienia to również niechęć do wszystkiego, co nie jest sztuką. „Kultura wyłącznie artystyczna jest rodzajem klatki, w której odbywa się pogoń za własnym ogonem”Tamże, s. 126.[6]. Poecie XX wieku została zaszczepiona nieufność do cudzej myśli, w każdym razie do filozofii, w każdym razie do metafizyki systematycznej. Pewnie, że warto by filozofię przepytać z tego jak przez ostatnie sto lat służyła kulturze. Jak może służyć, jak może przyciągać uwagę, skoro wpadła w hermetyczne szkolarstwo, w specjalizację, a przestała się wypowiadać uniwersalnym językiem. Jeżeli matka nauk i sztuk przestaje żywić i odziewać swe dzieci, cóż dziwnego, że szukają sobie one pożywienia i odzienia byle gdzie? Nb. miejsce filozofii zajęła, zdaje się, socjologia rozszerzona o psychologię i etnologię, czyli modna „antropologia”, która o człowieku mówi jak o czymś, co ukształtowało się poza nim, o kulturze jak o czymś, co „urosło” niby kopiec mrówek. I poetę z antropologiczną świadomością samego siebie, takiego, jaki jest, z całym ciężarem swego doświadczenia, umieszcza w długim szeregu budowniczych kopca.

W świecie, w którym wszelkie kryteria osądu poza estetycznymi są znijaczone, Muzy nie mają co robićC. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 94.[7].

Wszystko sprowadza się do jednej alternatywy: albo literatura jest służką jakiejś większej rzeczy, albo zmienia się w handel słowem czy w grę towarzyską, jednym słowem w commerce, co oznacza jedno i drugie. Albo jest po to, aby człowiek wzniósł się ponad samego siebie, albo jest w ogóle niepotrzebna. Albo jest częścią religii, jej świeckim skrzydłem, albo jest w ogóle bez znaczenia. Doświadczenie religijne jest akordem pesymizmu i ekstazy; jest to doświadczenie lęku i nadziei, wstrętu i zachwytu, rozpaczy i wiary, które rozgrywa się między człowiekiem a Bogiem; poezja przenosi je na życie narodowe, rodzinne, na dzieje serca, i wypowiada językiem psychologii i polityki. Poezja jest pośrednikiem między sacré a profane, a więc do żadnej z dwóch stref nie należy w zupełności. Do sakralnego rytuału, jakim jest spisywanie i głoszenie Słowa, wprowadza rubaszne i brutalne elementy życia: seks, wojnę, pieniądz, humor i strach. Religia i poezja to dwa akty tego samego obrzędu: Bóg przemawia przez rytuał, potem słucha, co mówi człowiek.

Kto jest prawdziwym antagonistą Miłosza na terenie literatury? Marksizm? Wydawałoby się, że tak – por. Traktat moralny i Traktat poetycki, a przede wszystkim Zniewolony umysł. Jednakże polemika z marksizmem dotyczy nie tyle literatury, co historii i polityki. Miłosz opowiada o tym, jak z Heglowskiej metafory robi się socjotechniczny trick, a z determinizmu dziejowego środek na odurzenie mas oraz intelektualistów. Natomiast w traktowaniu literatury, w swej teorii kultury Miłosz jest nawet dość bliski marksizmu, bo zawsze widzi społeczne korzenie i wie, że nic za darmo. Co prawda, jest to nie tyle Marks czy Lukács, co Brzozowski. Poprzez Brzozowskiego ocenia Miłosz „modernę” oraz jej progeniturę, czyli wszystkie awangardy dwudziestolecia oraz ich powojenne fantomy: „Moralne prawo uciekło im we względność coraz to zmieniających się układów społecznych,została im więc tylko Sztuka”C. Miłosz, Ziemia Ulro, s. 30–31[8]. Zabawne, że te słowa Miłosza odnoszą się nie do moderny wprost, lecz do Witkacego, Przybosia i Gombrowicza, którzy ją grzebali. Ale Miłosz powiada, że to oni właśnie, przeciw modernie zbuntowani, zrealizowali ją dopiero w pełni: „Prawdziwy kryzys Moderny, tj. dogłębne przeżycie pozytywizmu i biologicznego ewolucjonizmu […] początkowo nie mógł się ostatecznie ujawnić z powodu myślowego albo językowego niedowarzenia i znajduje pełniejszy wyraz dopiero u autorów, którzy «oficjalnie» do Moderny nie są zaliczani…”Tamże, s. 40.[9].

Tak, to prawda: Nietzsche wyciąga moralne wnioski z Darwina, w tym sensie więc „moderna” rzeczywiście jest „dogłębnym przeżyciem ewolucjonizmu”; wywraca jednakowoż zwarty i optymistyczny światopogląd pozytywistyczny – taką nowoczesną wersję Oświecenia – podszewką do góry i doprowadza do absurdu w takim stopniu, że można ową „modernę” uważać za drugie, tym razem rzeczywiście destrukcyjne, uderzenie fali romantycznej. Prawda również, że to neoromantyczne uderzenie zostało w Polsce – tak jak pierwsze – zamącone przez czynnik polityczno-narodowy, który najwybitniejszych pisarzy – Żeromskiego, Wyspiańskiego, Micińskiego – skierował w łożysko twórczości patriotycznej, okolicznościowej. Dlatego zapewne owe destrukcyjne, modernistyczne tematy znalazły wyraz dopiero po wojnie (pierwszej) u autorów przez Miłosza wymienionych (a zaliczenie do nich Gombrowicza to pomysł rzeczywiście śmiały), do których dodać można jeszcze wielu – cały Skamander i Leśmiana – a nawet debiuty ostatnich lat przedwojennych. Wszak w Zazdrości i medycynie Choromańskiego, w Ładzie serca Andrzejewskiego i w Niekochanej Rudnickiego więcej przybyszewszczyzny niż w samym Przybyszewskim, i to jest dopiero ta prawdziwie „modern” literatura, którą z upodobaniem czytałaby Rachela z Bronowic. A Schulz? A Buczkowski? Dziwactwo literatury dwudziestolecia i jej przedłużeń polega na tym, że udawała późniejszą niż była w istocie; udawała, że należy do XX wieku i że choruje na jego wielkie choroby, podczas gdy przechodziła nadal dziecięce choróbki wieku poprzedniego: zamroczenie uczuciowe i etyczne, nietzscheańskie przewartościowania, odkrycie Smierdiakowa, że „wszystko wolno” i – w stosunku do rodzimej kultury – podważenie całego polsko-chrześcijańskiego kompleksu. I słusznie pisze Miłosz o Gombrowiczu, Witkacym i Przybosiu, że te „trzy umysłowości wyłączające się z chrześcijaństwa, jakby w Polsce nigdy nie padła kropla święconej wody, tańczą ze sobą kontredansa, zbliżając się do siebie i oddalając parami”.

Tak, to prawda: oni dopiero zrobili z polskością i chrześcijaństwem to, co powinni byli zrobić uczniowie Przybyszewskiego, gdyby… Gdyby nie stanęło przed nimi widmo Rycerza. I to w maciejówce na głowie.

W każdym razie to „moderna” ze swą awangardową dziatwą jest tą rodziną duchową, przeciw której Miłosz kieruje swe furie. Oczywiście, sam do niej należał. „Ponieważ jednak gdzieś musiałem należeć, dostosowywałem się do nich, nieraz fałszując siebie […]. Etykietka «młodego poety awangardy» była nieporozumieniem, bo grupki awangardy mało troszczyły się o to, co mnie (w ukryciu) obchodziło”Tamże, s. 19.[10]

Co mianowicie? Budowanie swej świadomości, poezja jako praca nad świadomością siebie i świata: „Trudno, trzymając pióro, schodzić poniżej poziomu swej świadomości, bo w tym przynajmniej chce się zachować dla siebie szacunek”Tamże, s. 21.[11].

Właśnie pisząc, schodzi się z reguły poniżej poziomu swej świadomości, bo myślenie i wypowiadanie myśli jest szukaniem tożsamości z kimś innym myślącym, czyli zakłóceniem stanu tożsamości wewnętrznej osiągalnego jedynie w czystym akcie wyobraźni, w „zachwyceniu”. Myślenie i opowiadanie uporządkowane wprowadza w obszar świadomości język, który jest tworem obcym, który jest redukcją – „myśl z duszy leci bystro nim się w słowach złamie”. Toteż owo „porządkowanie rzeczywistości” i „tłumaczenie jej na język” jest rodzajem czynności przymusowej, której ulegają ci wszyscy, których „rzeczywistość zanadto rani”. Miłosz – w odróżnieniu od swej generacji – przypisuje poezji znaczenie aktu moralnego o najwyższym natężeniu, o analogiach religijnych. Poezja, według niego, „w ostatecznym rachunku sprowadza się do prób nazwania wspólnej nam doli w paskalowskiej piwnicy”, jest mową sakralną, której najświętsze słowa pozostają niewypowiedziane („niektóre wypowiedzi wydają mi się karalne, czyli gotowe ściągnąć pomstę jakichś wyższych, bynajmniej nie państwowych instancji”C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 8.[12]), mową sakramentalną, czyli stwarzającą rzeczywistość, a więc mocą, która budzi lęk.

Ten „lęk” Miłosz przypisuje romantycznemu dziedzictwu; jest to jednakże dziedzictwo szersze, tzn. głębiej skryte, dziedzictwo idealistycznego realizmu, dziedzictwo Platona i Tomasza z Akwinu, podstawa katolickiej dogmatyki i liturgii, których tajemnice stanowią prawdziwą próbę języka: „Wcielenie się Boga w człowieka można wyrazić jedynie w języku symbolów i mitów. Kiedy przyzwyczajono się używać języka, który apeluje rzekomo do oczywistości, Inkarnacja stała się najzupełniej niezrozumiała”Tenże, Ziemia Ulro, s. 54–55.[13].

Niejasne, co to znaczy „język apelujący rzekomo do oczywistości”. Zdaje się, że „dawniej” (kiedy było „dawniej”?) hasła języka były właśnie bardziej oczywiste, niż są dzisiaj; że gdy mówiono np. „ciało”, myślano „to, co żyje”, podczas gdy dziś mówiąc „ciało”, pytamy: jakie? fizyczne? mistyczne? społeczne? symboliczne? Gdy mówiono „krew”, myślano „życie”, bo wiedziano, że życie uchodzi wraz z krwią. Dziś myślimy albo o krwi fizjologicznej, albo o retorycznej (którą „przelewa się za sprawę”) i która od fizjologicznej jest różna. „Ciało”, czyli „to, co żyje”, i „krew”, czyli „życie” znaczyły razem tyle co życie i jego forma, życie w jego substancji i esencji, czyli w ontologicznej pełni. Dziś nie zmysł oczywistości przeszkadza rozumieć istotę Przeistoczenia i Wcielenia, lecz brak tego zmysłu i rozkojarzenie językowe na wiele możliwych sposobów myślenia. To język wiary był językiem oczywistości, bo przyjmował za oczywistość swój przedmiot, Boga wcielonego. „Bóg stał się człowiekiem” znaczyło pewnie tyle, co „przestał być duchem”, czyli przyjął na siebie ciało i krew, bo cała rzeczywistość dzieliła się na istoty żywe z ciała i krwi oraz na duchy – dobre i złe. Powiedziałbym więc raczej, że Inkarnacja przestała być zrozumiała, gdy język przestał apelować do oczywistości, gdy rzeczywistość rozpadła się na językową i od języka różną. Ale jak w takim razie możliwa jest poezja, która odwołuje się do językowej jedności bytu?

Zdaje się, że Miłosz stawia sobie pytanie podobne, i że to jest właśnie to, o co mu chodzi, to, czego szuka. Poezja należy do rytmu porządkującego, jak niegdyś „recytacja godzinek oraz litanii, śpiew gregoriański, codzienna lektura brewiarza i żywotów świętych”. Należała – powiedzmy – do rytmu porządkującego; dziś, gdy rytm życia wyznacza nie modlitwa, lecz produkcja, organizacja życia, komunikacja i informacja, gdy czasu nie odmierza się jak dawniej godzinami kanonicznymi, lecz syreną fabryczną, gwizdem pociągu, sygnałem telewizyjnego dziennika, gdy więc rytm życia jest w całym tego słowa znaczeniu profane, poeta ma do wyboru albo w ten rytm właśnie wpisać swą poezję i razem z jego sygnałami odmawiać godzinki naszej epoki (taką drogę wybrała Awangarda Krakowska, a z jej ducha wyrośli potem piewcy sześciolatki), albo – przeciwnie – rytm ten zakłócać, co w gruncie rzeczy wychodzi na jedno. Czytając poezje Stanisława Barańczaka, Ryszarda Krynickiego i poetów im podobnych, mam wrażenie, że są to persyflaże wierszy Przybosia z lat trzydziestych i Woroszylskiego z lat pięćdziesiątych: wszystko to samo, tylko na odwrót i gdzie u tamtych był znak plus, u tych jest minus. Tam była fascynacja cywilizacją, tu obrzydzenie. Tam była radość obcowania z masą, tu lęk przed nią. Ale cywilizacja i masa pozostały tematem i tworzywem wiersza.

W stwórczej, „sakramentalnej”, zbawczej funkcji języka Miłosz szuka wymiaru słowa wyższego od poezji, profetycznego. Poddanie się pewnym rytmom (błąkający się od wielu lat heksametr ustępuje ostatnio psalmodii), rytmom sakralnym, oznacza otwarcie się na głos nieswój; a tych rytmów i głosów jest wiele, i otwarcie się na nie podobne jest do zachwycenia świętych, w którym trwać zwykli bouche-béante, czyli niemi. I dlatego Miłosza fascynuje zamilknięcie, jako najwyższy akt poetycki.

Na przykład zamilknięcie Mickiewicza: „Zamilknięcie uzyskuje nową wymowę, po pierwsze dlatego, że liryki lozańskie oraz «Zdania i uwagi» wzięte łącznie są najwyższym osiągnięciem Mickiewicza jako poety religijnego aż po wyrzeczenie się wszelkiego ornamentu, tak że język jest sprowadzony do słów elementarnych, aż po uwolnienie się również od troski o jakąkolwiek autorską własność czyli oryginalność”Tamże, s. 90–91.[14].

Chodzi o to, że w tym „otwieraniu się” poeta może dojść do atonii, w której zabrzmi słowo najczystsze, słowo, co nie szuka upodobania, jakby nie należące do poety, słowo skryte poza wierszem, gdy ten traci zewnętrzną urodę i brzmi jak szept śniącego:

Niepełny był zawsze mój głos, inne złożyć chciałbym dziękczynienie.
A szczodrze i bez ironii – tej chluby niewolnych.
Za siedmiu granicami, pod gwiazdą zaranną,
W mowie ognia i wody i wszelkich żywiołów.
(Nie tak)

Albo:

Tak mało powiedziałem
Krótkie dni.
Krótkie dni
Krótkie noce
Krótkie lata.
Tak mało powiedziałem,
Nie zdążyłem…
(Tak mało)

„…albo każdy człowiek żyje, bo żyje, ale żadnej konieczności, żeby się urodził, ani żeby się urodził taki, a nie inny, nie było. Albo też każde indywidualne stworzenie jest konieczne, bo przewidziane było w Boskim planie przed wiekami”Tamże, s. 93.[15]. Oczywiście, zgodnie z dobrze Miłoszowi znanymi systemami mistycznymi Swedenborga i Blake’a oraz nauką Kościoła, każda stwora, owca też, ma swą drogę wytyczoną przez wieczność jako forma, a jej pojawienie się w ciele jest jednym z użytków, jakie Pan robi z form, które wszystkie są w Nim i oczywiście „człowiek zbawia się, jeżeli uzna, że sam z siebie nie jest zdolny do miłości i prawdy”Tamże, s. 120–121.[16], „albowiem cóż mam czego bym nie otrzymał” (św. Paweł).

Zobaczyć siebie w szeregu form, to znaczy zobaczyć siebie także w historycznej kolejce do zbawienia, w danym miejscu ewolucji i ludzkich dziejów, w danej cywilizacji, w danym miejscu ziemi. Odnajdywanie siebie w niezmierzonym tłumie i głosu swego w nieogarnionym zgiełku – oto wielki temat Miłosza, wokół którego powstają jego antynomie: czasowość i bezczasowość, ogólność i poszczególność, osobowość i bezosobowość, maluczkość i wielkość, „ja” powszechne i „ja” jedyne, a także – konkretyzacja tych antynomii w postaci konfliktu poety ze społecznością, która go wydała i która go odbiera. Inaczej: konflikt poety z Polską.

Niedobre były moje stosunki z polskością typową […] Co powinno było mnie wzruszać i porywać, nie wzruszało i nie porywało, co powinno było mnie ranić, nie raniło, i na odwrót […]C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 12.[17].
Przyznaję, że na „polskość” jestem alergiczny […] Nie jest wykluczone, że tak ujawniający się konflikt stanowi tylko przerzut jakiegoś zasadniczego konfliktu z istnieniem, że jestem zwolennikiem poza-świataTamże, s. 82–83.[18]. Kto pisze po polsku, musi sobie powiedzieć trzeźwo, że polscy czytelnicy tylko udają, że interesują ich jakiekolwiek ludzkie problemy. Naprawdę interesuje ich tylko jedno: „bycie Polakiem”. Natomiast „bycie Polakiem” jest to: 1) siedzenie na sobie i pilne baczenie czy się kto nie wychyli. 2) Rozglądanie się, czy ktoś nie nadaje się do spożycia, tj. czy może rozsławić polskie imię na świecieTamże, s. 87[19].

Owszem, to prawda. Tak mniej więcej wygląda umysł polskiego kołtuna i tak przebiega jego życie duchowe. Kołtun jest to człowiek niezdolny do zbudowania sobie własnego poglądu na świat, a więc nie zainteresowany również cudzymi na ten świat poglądami. Kołtun żyje wyłącznie stereotypami, widzi świat wedle stereotypów, czuje i wyraża się wedle stereotypów. Każda kultura wytwarza takie stereotypy i każda stanowi schron dla kołtuna. Jest ich tyle wersji narodowych, ile narodów na ziemi. Naturalnie, własny kołtun denerwuje bardziej niż cudzy, podobnie jak bardziej denerwuje własne dziecko od wszystkich innych, które także drą się, mówią głupstwa i robią w majtki. Uczulenia Miłosza, niezależnie od tego jak dawne, powiększyły się zapewne przez lata przebywania w świecie, gdzie Polacy występują przeważnie w emigracyjnych gromadach bardzo podobnych do tej, która w Trans-Atlantyku Gombrowicza sczepiła się ostrogami. Obraz tego „siedzenia na sobie” jest zresztą bardzo Gombrowiczowski… Pozostaje pytanie o rolę, jaką kołtun odgrywa w życiu publicznym, i czy kultura narodowa ma coś poza stereotypem dla kołtuna. Rzeczywiście, warunki życia polskiego zarówno w kraju, jak na emigracji, sprzyjają wyjątkowo stereotypizacji form kultury i zachowania, a zarazem wybijaniu się kołtuna. Jest to właściwość wszystkich narodów, których teraźniejszość rani ich pamięć historyczną i pochodzące z niej aspiracje. W takiej sytuacji są Irlandczycy, Chorwaci, Ukraińcy, Litwini i – od czasu do czasu – Niemcy, od których ruchu na rzecz jedności, tożsamości i rewindykacji historycznych zaczął się romantyczny nacjonalizm – młody Goethe był wielbicielem Fryderyka II.

To jedno. A drugie: polski czytelnik Montaigne’a i Tomasza Manna, Pascala i Augustyna nie ufa wręcz polskiemu pisarzowi, gdy ten zabiera się do ogólnoludzkiej problematyki, gdyż woli czerpać ją u źródeł, tj. w dziełach niepolskich. Czytelnik polski zakłada bowiem, że literatura narodowa służy do spraw bliższych, czyli niższych, a do spraw wyższych, do spraw człowieczeństwa, są ludzie prawdziwie wolni, którzy nie mają na głowie zmartwień tak pospolitych jak nasze. Dlatego pisarz polski mierzący za wysoko nie znajdzie tu posłuchu, jak nie znaleźli go Norwid i Brzozowski, albo zostanie wyszydzony i ściągnięty na ziemię. Ale dzieje się tak może dlatego, że polscy pisarze nie umieli na ogół tzw. ludzkiej problematyki związać z polską w sposób naturalny, tak aby wynikało z ich dzieł w sposób oczywisty, a nie pretensjonalny, iż sprawy polskie są równie ludzkie jak sprawy Francuzów czy Greków. To przecież literatura wprowadziła w polskie życie rytuał wyrzeczeń a to czystej nauki, a to czystej myśli na rzecz przyziemnych spraw ojczyzny. Te polskie kompleksy zaczęły się chyba od Oświecenia (Skarga, ani Kochanowski, ani Morsztyn takich problemów nie mieli), bo od Oświecenia zaczęło się wszelkie zło w kulturze. Przepiłowano mianowicie wtedy całą kulturę europejską na dwie połówki – lepszą i gorszą – na lepszą elit oświeconych i na gorszą kulturę ludu (nie znano dawniej takich podziałów), i zaczęła się dyskusja, co należy do jednej, co do drugiej i która z nich wyższa: ta ciemna czy ta jasna. Przeklęte masony.

W stosunku do literatury polskiej Miłosz ulega takiej samej huśtawce nastrojów, jak w stosunku do całości bytu i jak w stosunku do siebie: od poniżeń do apoteozy, od skromności do pychy, od obrzydzenia do zachwytów. Raz jej radzi, aby zachowywała się skromnie jak jedna z wielu literatur, i Polakom też radzi, aby zachowywali się skromnie jak jeden z wielu małych narodów, których mnóstwo widzi ze szczytu swej czarodziejskiej góry nad Pacyfikiem, drugi raz przypomina jej misję zleconą przez Opatrzność i podjętą przez jej największych. Ma jakieś niejasne przekonanie, że Polska ma do spełnienia rolę wielką, wyjątkową (czyż nie pisał o niej, że jest „niewysłuchaną Kassandrą”?), rolę zbawczą i woła o to, aby „było w niej trochę wielkich książek mądrych a względnie prostych”.

Ba!

Pewnie, że z tego wszystkiego literatura polska jest piekielnie pretensjonalna, i że Polacy w ogóle są pretensjonalni…
Ale do czego mają być podobne owe proste, mądre książki, których już nikt chyba na świecie nie pisze? Pewnie do Biblii. Zdaje się, że wokół biblijnej prostoty krąży wyobraźnia Miłosza tak, jak krążyła kiedyś wyobraźnia Mickiewicza próbującego pisać polską biblię. Wszyscy wiemy, że jest to książka niemożliwa do ponownego napisania, ale powołujemy się na nią jako na punkt odniesienia, tkwi ten punkt w nas wszystkich po pierwsze dlatego, żeśmy się do kulturalnego, świadomego bytu narodzili w chrześcijańskim łożysku, a po drugie dlatego, że w romantyzmie i w Mickiewiczu uformowały się nasze paradygmaty. I dlatego – pisze Miłosz – wszystkie nasze spory o poezję sprowadzają się do „mniej lub bardziej inteligentnych odmian romantycznego poglądu, według którego poeta jest to człowiek wezwany do, zobowiązany wobec, pracujący dla”Tamże, s. 83.[20]

Czy to tylko „romantyczny pogląd”, czy to nie archaiczne, głęboko w świadomości ugruntowane przeświadczenie o magicznej sile słowa uporządkowanego? Czy nie jest to przeświadczenie całej ludzkości, które przetrwało w świadomości narodów niedocywilizowanych lub nostalgicznych czy tragicznych, które wraz z Polakami produkują literaturę przypominającą „kaftan z jednym rękawem dla karzełka, z drugim dla olbrzyma”? Może my z buszu wiemy lepiej, do czego służy język, i co ma robić ten, kto posiadł jego dar.

Te dwa „rękawy” Miłosz określa gdzie indziej jako podział na „kawiarnię” i „parafialny bush”, a jeszcze w innym miejscu powiada wręcz „albo powstanie literatura dla dorosłych równie ceniona przez «elitę» i zwyczajnych ludzi, albo i wybredni intelektualiści, i chodzące do kościoła tłumy ulegną niepostrzeżenie dla siebie skarleniu i znijaczeniu”Tamże, s. 133.[21]. Ale naprawdę nie ma dziś w Polsce ani „kawiarni”, ani„bushu”, są tylko przemysły produkujące kulturę o poziomach ruchomych: produkcja prototypowa, „elitarna” zmienia się natychmiast w masowy standard, gdy tylko spełni warunek opłacalności lub przydatności propagandowej czy tylko prestiżowej. Sytuacja w Polsce jest może bardziej skomplikowana pod tym względem niż na Zachodzie. Tam, jak się zdaje, rytm zdarzeń kulturalnych jest taki, jak rytm mody, a więc zależny od rynku; u nas jest w części tylko zależny od rynku, który też jest przeważnie manipulowany, w części zaś od względów bądź to politycznych, bądź personalnych, związanych z aktualnym układem władzy. Gdzie tu „kawiarnia”, gdzie „bush”? Przepaść między literaturą, którą czytają „wybredni nihiliści”, a tą, którą wolą „tłumy”, istnieje wszędzie, z tym że nie kościół jest miejscem spotkania owych tłumów, lecz telewizor, przed którym tłumy owe siedzą rozproszone na miliony domowych kanap. Nie sądzę też, aby istniała tak wielka różnica filozoficzna między „elitą” a „tłumem”, bo „nihilizm”, tzn. pogarda dla wartości i brak nadziei, upowszechnił się tak jak pornografia, a masowy alkoholizm jest zjawiskiem równie dekadenckim jak palenie haszyszu. Nie ma rzeczy nie upowszechnionych.

Brak temu wszystkiemu myśli przewodniej, brak centrum. I tu już nie o literaturę chodzi. Miłosz, dopominając się o „literaturę dla dorosłych”, o „wielkie, względnie proste książki”, widzi społeczność poddaną jednemu celowi, a nie przymuszoną; zjednoczoną, a nie podbitą; posłuszną przez nawrócenie; zgodną w miłości; mówiącą wieloma językami, a rozumiejącą jeden; ludzkość uświęconą; ludzkość jako Kościół. Wie, jak wszyscy wiemy, że to niemożliwe, lecz taką tylko ludzkość kocha, jak wszyscy zdolni do takiej miłości, bo tylko taka ludzkość, ludzkość nie z tego świata, na miłość zasługuje. Tylko wiara w ludzkość wybawioną od siebie samej, ukrytą pod pokładami kultur wielkich i małych, wyższych i niższych, jasnych i ciemnych, partykularnych i uniwersalnych, daje im życie. I dlatego wzrusza nas niespodzianie głupia piosenka usłyszana w obrzydliwym barze, albo naiwny film przybyły z dalekiego kraju, albo też dlatego właśnie poeta piszący w egzotycznym języku nagle staje się powszechną własnością.

Kiedy usiądzie na progu
I spod łopianu jak sosny
[……………………………………………………]
Spojrzy na zamieszkałe
Niebo klasyczne.
(Rodzina)

Dochodzenie małych narodów do uczestnictwa w dobrodziejstwach „nieba klasycznego”, czyli w dobrodziejstwach powszechnej kultury – oto historia w swym biegu „właściwym”, zbawczym; jej przeciwieństwem jest historia mordów popełnionych na małych narodach, historia okrutna, potępieńcza, często przez Miłosza przyrównywana do zdarzeń z życia morderczej, bezmyślnej przyrody:

Mrówka zdeptana – a nad nią obłoki.
[…………………….]
Miasto zburzone a nad nim obłoki.
[…………………….]
Mysz polna martwa i żuki grabarze
[…………………….]
Plemię pobite, pancerni grabarze
(Odbicia)

„Niebo klasyczne”, czyli kultura powszechna nie jest zbawieniem, lecz obrazem, figurą, odbiciem zbawienia, którego głosicielem jest poeta niosący „aurea aetas od serca do serca” (Dwaj w Rzymie).

Ale jaka ta kultura ma być? Jasna? Ciemna? Składna? Zwichrzona? Uniwersalna? Lokalna? Taka jak gdzie indziej, czy zupełnie różna w każdej wiosce świata? Co do tego Miłosz znajduje się w kompletnej i permanentnej konfuzji. Powiada np. o literaturze polskiej, że rozwijała się „spazmatycznie”, bo po „renesansowym rozkwicie” miała wprawdzie barok z jego manieryzmem i grandilokwencją, ale nie miała jednocześnie klasycyzmu, który wystąpił w tym samym wieku, ani scjentyzmu, który wtedy się zaczął. To tak jakby zarzucał polskiej literaturze, że nie rozwijała się wedle hiszpańskiego i francuskiego wzorca jednocześnie. Słusznie dalej pisze, że niebyło u nas wieku XVIII, tzn. Oświecenia we właściwym czasie (jak miało być u nas Oświecenie w pierwszej połowie tego wieku, skoro była wtedy Wojna Północna i wojna domowa, a zaraz potem Konfederacja Barska?) i że dlatego początek wieku XIX był oświeceniowo-romantyczną „zbitką”. Prawda, i co z tego: romantyzm nie rozwinął się również we Francji, a to na skutek rewolucji i wojen, wobec czego Chateaubriand, Constant, Stendhal i De Maistre to też „zbitki” oświeceniowo-klasyczno-romantyczne, a prawdziwy romantyzm zaczyna się dopiero od „Jeune France”, czyli po roku 1830! A na dobrą sprawę cały ten XIX-wieczny romantyzm jest dziwaczną hybrydą: niby potwór z masą skrzydeł, płetw i ogonów, ale z malutką głową niemieckiego profesora w peruce. Może te wszystkie „wieki”, prądy, przełomy – to fikcje podręcznikowe i liczą się naprawdę tylko wielcy pisarze, i może tylko nad ich żywotami, nad ich myślą warto się zastanawiać, a tzw. historię literatury rozpatrywać wraz z historią społeczną, jako część jej ruchów? Wszystko znalazłoby się wtedy na swoim miejscu: Mickiewicz na swoim a Goszczyński na swoim, pisarstwo usługowe w jednej księdze, a poezja w innej. I okazałoby się, że literatura polska nie jest wcale bardziej od innych polityczna, tylko jej historycy pakują do jednego worka zjawiska wyjątkowe wraz z masowymi i twórczość poetycką traktują na równi z okolicznościową, regionalną, amatorską. Stąd rzeczywiście obraz nadzwyczaj pokrętny, stąd ów „kaftan z dwoma rękawami”. I stąd najdziwniejsze kompleksy: „[…] przychodzę stamtąd, gdzie trwanie historyczne jest samą nienormalnością, samą niemożliwością i najwyższym, ekwilibrystycznym pokręceniem. Co daje pogląd na dolę człowieczą wręcz odwrotną od tego, do jakiego zmuszają podstępnie wysuwające wszędzie swoje macki nauki przyrodnicze. Ten stwór musi być właśnie powiatowy… Albowiem” – czytamy dalej – „homo z rzędu ssaków jest nic”Tamże, s. 100–101.[22].

Czyli: nie ma człowieka uniwersalnego. Nic to, że te słowa są jakoś sprzeczne z utyskiwaniem na spazmatyczność rozwoju, na polskie siedzenie na sobie i na cały polski „czerep rubaszny”. Nic to, bo jesteśmy dzięki tej właśnie konfuzji w centrum antynomii: lokalne–uniwersalne, wioska–świat, i jesteśmy w trakcie szukania wielkiej analogii: do czego – pytamy – do jakiej literatury, do jakiego narodu, do jakiej historii jesteśmy, czy możemy, czy powinniśmy być podobni?

Lokalne–uniwersalne, wioska i świat; jesteśmy w samym centrum historii zbawczej, historii Słowa. Chrystus obszedł ze swoimi kazaniami kilka żydowskich wiosek. I to było objawienie? Tak, bo to, co Chrystus wtedy mówił, było już znane całej ludzkości. Bo Zakon nie był religią kilku wiosek, lecz syntezą religijną całego starożytnego świata, po którym Żydzi wędrowali znosząc do swej świątyni i do swych wiosek wszystko co najcenniejsze z Egiptu, z Persji i Babilonu, z Grecji i Indii. Objawienie polegało tedy nie na uogólnieniu, lecz na konkretyzacji, nie na rozprzestrzenieniu, lecz na lokalizacji, nie na ogłoszeniu samej idei zbawienia, lecz na jej wcieleniu w postać człowieka, który się z nią utożsamił i dał się za nią zabić. Ta myśl dopiero, gdy się krwią oblała, nabrała życia. Objawienie to uprzystępnienie tego, co znane. Pan Bóg to nie Sandauer, który stawia tylko na awangardę, lecz Synkretyk, który dokonuje swych objawień przez długą pracę dziejów, aż w momencie właściwym („kairos”, „in illo tempore”) unaocznia je w jednym miejscu, w jednym zdarzeniu, w jednym człowieku, który sam jest Słowem. Objawienie dokonuje się więc w skali powiatu albo nie dokonuje się wcale. Od chwili naznaczenia w miejscu i w czasie nowina o Bogu wcielonym przestała wędrować po świecie wraz z wtajemniczonymi mędrcami, magami, rabinami i handlarzami wszelkich nowin, lecz zamieszkała, osiadła tu i tam, w Nazaret, we frankońskiej wiosce i oszmiańskim powiecie.

I z literaturą jest podobnie, ponieważ jest ona częścią Objawienia: chodzi w niej nie o parę myśli i form ogólnie znanych, ani o to, aby dopełniły się prawa jej rozwoju, ani o to, aby przetoczyły się prawidłowo jej prądy spiętrzając się we właściwych momentach w przełomy, lecz „o to wszystko, co zawsze nieprawdopodobne stworzenia czuły i myślały na jakimś tym czy innym skrawku Europy” (Prywatne obowiązki).

Miłosz to świadomość wybrania; to poczucie rangi poezji; to oznaczenie miejsca narodu w planie historii i w planie zbawienia; to zbliżenie do siebie płaszczyzny historycznej i płaszczyzny zbawczej; to dążenie do centralnego punktu ludzkiej świadomości; to świadomość jego nieoznaczenia i niewyrażalności; to metaliteratura, tzn. słowo, które nie komunikuje, lecz oczyszcza.

styczeń 1981

Pierwodruk: „Twórczość” 1981, nr 6, s. 33–44.

Tekst ukazał się również w wydanym przez Instytut Literatury tomie:
Andrzej Kijowski, Dzieje literatury pozbawionej sankcji, wybór i opracowanie: Andrzej Tadeusz Kijowski, omówienie: Marta Kwaśnicka, vol.2, Instytut Literatury, Kraków 2020. 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Andrzej Kijowski, Tematy Miłosza, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 106

Przypisy

  1. D.A. Sikorski, Dlaczego Hayden White nie zrewolucjonizował historiografii? [w:] Hayden White w Polsce. Fakty, krytyka, recepcja, red. Ewa Domańska, Edward Skibiński, Paweł Stróżyk, Kraków 2019, s. 183–202; J. Pomorski, Hayden White a polska metodologia historii i teoria historiografii [w:] tamże.
  2. R. Sendyka, W stronę kulturowej teorii gatunku [w:] Kulturowa teoria literatury, red. Michał Paweł Markowski, Ryszard Nycz, Kraków 2010, s. 277.
  3. Próbowano wówczas – aplikując zwulgaryzowaną wersję marksizmu do badań historycznoliterackich – narzucić nowy kanon, w którym preferowano literaturę tworzoną przez tak zwane ,,klasy uciskane”. P. Wilczek, Kanon jako problem kultury współczesnej, ,,Postscriptum” 2004–2005, nr 2–1(48–49), s. 80–81.
  4. Pomysł badaczki, aby wyodrębnić kanon, którego wyznacznikiem byłyby czynniki ekonomiczne (na przykład kanon otwarty robotnic i robotników miasta Łodzi), zakrawa w tym kontekście z lekka o prowokację.
  5. Dużą pomocą dydaktyczną z kolei mogą być – i są – omawiane przez badaczkę formy podmiotowe, takie jak rozmowa (w zapisie audiowizualnym) czy inne, na przykład spacer.
  6. Odsłaniają one labilność i krańcowość sądów, a nawet pośpieszność w ferowaniu ocen. Widać to zwłaszcza w przypadkach rewizji przez krytyka tak zwanych ,,orientacyjnych lektur”, czyli pierwszego czytania całości lub większego fragmentu.
  7. Bruno Schulz w oczach współczesnych. Antologia tekstów krytycznych i publicystycznych z lat 1920–1939, redakcja i wstęp: P. Sitkiewicz, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2021, s. 509.
  8. Tamże, s. 507.
  9. Tamże, s. 508.
  10. Tamże, s. 505.
  11. Tamże, s. 492.
  12. Tamże, s. 17.
  13. Tamże.
  14. Tamże, s. 125 i 127.
  15. Cz. Miłosz, Ziemia Ulro, Paryż 1977, s. 25.
  16. Tamże, s. 43.
  17. Tamże.
  18. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1972, s. 82–83.
  19. Tenże, Ziemia Ulro, s. 125.
  20. Tamże, s. 126.
  21. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 94.
  22. C. Miłosz, Ziemia Ulro, s. 30–31
  23. Tamże, s. 40.
  24. Tamże, s. 19.
  25. Tamże, s. 21.
  26. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 8.
  27. Tenże, Ziemia Ulro, s. 54–55.
  28. Tamże, s. 90–91.
  29. Tamże, s. 93.
  30. Tamże, s. 120–121.
  31. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 12.
  32. Tamże, s. 82–83.
  33. Tamże, s. 87
  34. Tamże, s. 83.
  35. Tamże, s. 133.
  36. Tamże, s. 100–101.
  37. K.Wyka, List do Jana Bugaja [w:] „Kartografowie dziwnych podroży”. Wypisy z polskiej krytyki literackiej XX wieku, red. i wstęp M.Wyka, oprac. K.Biedrzycki i in., Kraków 2004, s. 473.
  38. Wiersze z tomu Ocalenie (jak też z okresu przedwojennego) pomijam w rozdziale trzecim niniejszej książki, zawierającym analizy. Czytelnik jednak bez trudu znajdzie klasyczne już teksty poświęcone pojedynczym utworom Miłosza z tego okresu. Zainteresowanym polecam między innymi: M. Głowiński, „Przedmieście” Czesława Miłosza. Próba interpretacji [w:] tegoż, Intertekstualność, groteska, parabola. Szkice ogólne i interpretacje, Kraków 2000; Z. Lisowski, Czesław Miłosz, „Piosenka o końcu świata” [w:] tegoż, Poznawanie poezji. Interpretacje, Lublin 2008; M. Stala, Stróże świata, obłoki, „Apokryf” 1996, nr 9 (dodatek do „Tygodnika Powszechnego”); osobne miejsce Ocaleniu poświęcił też Stanisław Stabro w studium Poezja i historia. Od Żagarów do Nowej Fali, Kraków 2001, rozdział W poszukiwaniu Harmonii. „Ocalenie” Czesława Miłosza.
  39. W. Bolecki, Proza Miłosza, „Pamiętnik Literacki” 1984, z. 2, s. 133–164.
  40. A. Zagajewski, Obrona żarliwości, Kraków 2002, s. 117
  41. C. Miłosz, Ziemia Ulro…, s. 246.
  42. Tenże, Przeciw poezji niezrozumiałej [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 94.
  43. M. Zaleski, Powrót Miłosza [w] tegoż: Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 13.
  44. A. Fiut, Pułapki mimesis [w:] tegoż, Moment wieczny. Poezja Czesława Miłosza, Kraków 2011, s. 10.
  45. W. Kass, Pieczęć ignorancji, [w:] tegoż, Wiry i sny, Sopot 2008, s. 39.
  46. P. Dakowicz, Lunatyk światła, „Topos” 2008, nr 6, s. 147–148.
  47. W. Kass, Gra w marynarza [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 10.
  48. W. Kass, Pocałuj w usta światło [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 15.
  49. W. Kass, Przechodniu spójrz na koła [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 16.
  50. W. Kass, Tak się schowałeś, że nie potrafisz siebie znaleźć [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 19.
  51. W. Kass, Stopniowanie zawiasu [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 29.
  52. Zob. P. Dakowicz, Lunatyk światła, „Topos” 2008, nr 6, s. 148.
  53. Cz. Miłosz, Sprawozdanie [w:] tegoż, Nad brzegiem rzeki, Kraków 1994.
  54. Cz. Miłosz, To jedno [w:] tegoż, Kroniki, Kraków 1988.
  55. Cz. Miłosz, Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky na lotnisku, dajmy na to w Minneapolis [w:] tegoż, To, Kraków 2000.
  56. Por. E. Kuźma, Język – stwórca rzeczy [w:] Człowiek i rzecz. O problemach reifikacji w literaturze, filozofii i sztuce, red. S. Wysłouch i B. Kaniewska, Poznań 1999, s. 19.
  57. Cz. Miłosz, Nad strumieniem [w:] tegoż, To, s. 27.
  58. Por. J. Błoński, Epifanie Miłosza [w:] Poznawanie Miłosza. Studia i szkice o twórczości poety, red. J. Kwiatkowski, Kraków 1985, t. I, s. 81.
  59. Cz. Miłosz, Kto? [w:] tegoż, Nad brzegiem rzeki, s. 19.
  60. W. Kass, Modlitwa o łagodność rosiczki [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 22.
  61. A. Ginsberg, Williams w świecie przedmiotów, przeł. K. Dąbrowska, „Literatura na Świecie” 2009, nr 1–2, s. 77.
  62. T. Różewicz, Przypomnienie [w:] tegoż, Słowo po słowie. Nowy wybór wierszy, Wrocław 1994, s. 238–239.
  63. T. Różewicz, *** chciałem opisać… [w:] tegoż, Niepokój. Wybór wierszy z lat 1944–1994, Warszawa 1995, s. 574–575.
  64. T. Różewicz, *** (Próbowałem sobie przypomnieć) [w:] tegoż, Na powierzchni poematu i w środku, Warszawa 1998, s. 205.
  65. T. Różewicz, Teraz [w:] tegoż, Niepokój…, s. 585.
  66. H. Buczyńska-Garewicz, Milczenie i mowa filozofii, Warszawa 2003, s. 33.
  67. L.A. Moczulski, Lśnienie [w:] tegoż, Jej nigdy za późno, Kraków 2003, s. 7–8. Wielkiej gorliwości i skrupulatności Zbigniewa Fałtynowicza zawdzięczam rys genealogiczny i historyczny tego utworu, niechaj pozna go i czytelnik tej książki: „Książkowy pierwodruk wiersza ukazał się w tomie Powitania (1983). Następnie autor przedrukował go w książkach: Odwitania z Suwalszczyzną (1989) i 70 widoków w drodze do Wenecji (1991); dalej – pod tytułem Lśnienie – w tomie […] Jej nigdy za późno (2003). Tutaj też po raz pierwszy pojawiła się data (1980) pod wierszem. W tej samej wersji (z tytułem i datą) wiersz jest publikowany w tomie Krótko biją serca: wiersze z lat 1959–2006 (2007) oraz wyborze (antologii) wydanym w tym roku przez Wydawnictwo Hachette. Do publikacji w tomie Jej nigdy za późno wers ósmy od góry brzmiał: «Z niej chleb i to, co miałem do życia»; w tym tomie i następnych: «Z niej chleb i to, co miałem». Jeszcze tylko taka informacja: ojciec Leszka A. Moczulskiego, Franciszek Moczulski żył w latach 1905–1979, był – oczywiście – krawcem” (Z listu Zbigniewa Fałtynowicza do autora niniejszego szkicu).
  68. M. Zaleski, Echa idylli w literaturze polskiej doby nowoczesności i późnej nowoczesności, Kraków 2007, s. 312–313.
  69. Zob. tamże, s. 313 (zdanie Lacana podaję za Zaleskim).
  70. Zob. E. Levinas, Całość i nieskończoność. Esej o zewnętrzności, tłum. M. Kowalska, wstępem poprzedziła B. Skarga, Warszawa 1998, s. 122–123.
  71. Tamże.
  72. Tamże, s. 121.
  73. T. Różewicz, Może to nie był dom [w:] tegoż, Poemat otwarty, Warszawa 1956, s. 65.
  74. „To dopiero rzeczy – konkluduje po lekturze wczesnych pism Heideggera Hanna Buczyńska-Garewicz – zaczynają wyznaczać przez swój charakter jakiejś miejsca. […] Używać można czegoś, co łatwo się znajduje, czego nie trzeba szukać, czyli czegoś, co właśnie jest pod ręką. Dlatego świat rzeczy w dyspozycji nie może być tylko chaotyczną wielością. Być pod ręką [Zuhanden] to znaczy mieć miejsce” (H. Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony, okolice. Przyczynek do fenomenologii przestrzeni, Kraków 2006, s. 97).
  75. M. Heidegger, Wyzwolenie, tłum. J. Mizera, Kraków 2001, s. 16–17.
  76. T. Różewicz, W świetle lamp filujących [w:] tegoż, Zawsze fragment. Recycling, Wrocław 1998, s. 29–30.
  77. Por. J. Kornhauser, Uśmiech Sfinksa. Szkice o poezji Zbigniewa Herberta, Kraków 1998, s. 118.
  78. W.N. Toporow, Przestrzeń i rzecz, tłum B. Żyłko, Kraków 2003, s. 133.
  79. Zob. Tamże, s. 134.
  80. H. Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony…, s. 99–100. Ale chyba nie do końca mogę zgodzić się z autorką w kwestii owej „zażyłości”. Heidegger w Byciu i czasie pisze właściwie o poleganiu na narzędziu, zatroskaniu o jej użyteczność, w czym nie można widzieć pragnienia uczynienia z rzeczy czegoś innego, niż ona sama jest w swej po(d)ręczności. Zatroskanie (Sorge) zresztą jest przez Heideggera niewłaściwym modi ludzkiego bycia w świecie (jakkolwiek oczywiście Heidegger odżegnuje się od wartościowania, używając zwrotu zrazu i zwykle na określenie relacji łączących jestestwo z rzeczą), celem zaś ludzkiego istnienia ma być porzucanie owego zatroskanego bycia, którego przekroczenie dokonywa się w doświadczeniu trwogi objawiającej nicość rzeczy, ich znikliwość (zob. M. Rebes, Heidegger – Levinas. Spór o transcendencję prawdy, Kraków 2005, s. 102; B. Baran, Heidegger i powszechna demobilizacja, Kraków 2004, s. 58–59). Nawet w późnych pismach, kiedy rzecz – traktowana jako epifania bycia – obdarowująca człowieka doświadczeniem Bycia nie ma mowy o upodmiotowieniu rzeczy, jest wdzięczność, chronienie, ale nie ma możliwości, o której pisał na przykład Martin Buber.
  81. A. Jurewicz, Kołysanka dla maszyny do szycia „Singer” [w:] tegoż, Życie i liryka, Gdańsk 1998, s. 116. (Na utwór ów zawrócił moją uwagę Zbigniew Fałtynowicz, któremu chcę w tym miejscu podziękować za jego pamięć i erudycyjną podpowiedź).
  82. Zob. tamże, s. 115.
  83. Zob. Tamże.
  84. Zob. M. P. Markowski, Pragnienie obecności. Filozofie reprezentacji od Platona do Kartezjusza, Gdańsk 1999, s. 7–14.
  85. Zob. M. Buber, O Ja i Ty. Wybór pism filozoficznych, tłum. J. Doktór, Warszawa 1992, s. 103.
  86. W.N. Toporow, Przestrzeń i rzecz…, s. 132.
  87. T. Różewicz, Nożyk profesora,  Wrocław 2001, s. 31.
  88. Tamże.
  89. Tamże, s. 17–18.
  90. Tamże.
  91. „Gazeta Wyborcza”, 3 X 2002, s. 15.
  92. T. Różewicz, Nożyk…, s. 20.
  93. Tamże, s. 25.
  94. Tamże.
  95. Tamże, s. 27.
  96. Tamże, s. 35.
  97. Tamże.
  98. Tamże, s .36.
  99. J. Kornhauser, Moja kochana mama [w:] tegoż, Było minęło, Warszawa 2002, s. 11.

Powiązane artykuły

24.06.2021

Nowy Napis Co Tydzień #106 / Poezja jako „dykcja ocalająca” i odpowiedź na „erozję wyobraźni religijnej”. Twórczość poetycka Czesława Miłosza

Problem z opowieścią o Miłoszu polega między innymi na tym, że każde zdanie, w którym próbujemy zamknąć jego twórczość, zostaje od razu podminowane jakimś „tak, ale…”, jakimś „chociaż z drugiej strony…”. Miłosz jest zbyt monumentalny, by zamknąć go w kilku prostych formułkach. Spróbujmy: Miłosz jest poetą religijnym. Tak, ale jest to poezja pytań i poszukiwań religijnych, nie zaś dogmatycznych deklaracji, a sam poeta zżymał się na tego rodzaju etykietkę, którą próbowano mu narzucić. Miłosz jest klasycystą. Owszem, jego twórczość to poezja „odświętnego słowa”, umiaru i dialogu z tradycją, chociaż z drugiej strony pamiętajmy, że zawsze szukał „formy bardziej pojemnej”, a klasycyzm rozumiany jako grę formami i „poezję czystą” – odrzucał. Miłosz jest poetą europejskim. Owszem, ale jednym z centralnych problemów jego pisarstwa jest „zakorzenienie”, również w sensie jak najbardziej lokalnym, narodowym. Miejsce pochodzenia było dla niego zawsze istotnym elementem tożsamości.

Miłosz jest nie tylko poetą. By uchwycić sens jego twórczości, należy dostrzec w nim równocześnie eseistę, prozaika, publicystę, tłumacza. Miłosz – co zgodnie podkreślają egzegeci jego twórczości – w pewnym momencie stał się instytucją, nieodzownym punktem odniesienia dla kolejnych pokoleń twórców. W Liście do Jana Bugaja Kazimierz Wyka pisze do Krzysztofa Kamila Baczyńskiego: „Przed laty dziesięciu mniej więcej, nieco później, nieco wcześniej, odezwała się poezja, która i duchowo, i artystycznie jest mi najbliższa. Mam na myśli więcej nazwisk, lecz oznaczmy ją symbolicznie tym jednym imieniem – Miłosz. Od tej pory dopiero Pan. Wśród rówieśników Pana jakoś dotąd nikogo nie usłyszałem”K.Wyka, List do Jana Bugaja [w:] „Kartografowie dziwnych podroży”. Wypisy z polskiej krytyki literackiej XX wieku, red. i wstęp M.Wyka, oprac. K.Biedrzycki i in., Kraków 2004, s. 473.[1]. Tekst datowany jest na 5 maja 1943 roku, rok później biografia Baczyńskiego zostaje tragicznie domknięta, w 1945 światło dzienne ujrzał poetycki tomik Miłosza OcalenieWiersze z tomu Ocalenie (jak też z okresu przedwojennego) pomijam w rozdziale trzecim niniejszej książki, zawierającym analizy. Czytelnik jednak bez trudu znajdzie klasyczne już teksty poświęcone pojedynczym utworom Miłosza z tego okresu. Zainteresowanym polecam między innymi: M. Głowiński, „Przedmieście” Czesława Miłosza. Próba interpretacji [w:] tegoż, Intertekstualność, groteska, parabola. Szkice ogólne i interpretacje, Kraków 2000; Z. Lisowski, Czesław Miłosz, „Piosenka o końcu świata” [w:] tegoż, Poznawanie poezji. Interpretacje, Lublin 2008; M. Stala, Stróże świata, obłoki, „Apokryf” 1996, nr 9 (dodatek do „Tygodnika Powszechnego”); osobne miejsce Ocaleniu poświęcił też Stanisław Stabro w studium Poezja i historia. Od Żagarów do Nowej Fali, Kraków 2001, rozdział W poszukiwaniu Harmonii. „Ocalenie” Czesława Miłosza.[2].

Pisząc o Miłoszu, należy pamiętać, że w swym zasadniczym zrębie, w swych głównych poetyckich założeniach, poezja jego zachowuje zadziwiającą spójność i konsekwencję – przynajmniej od przełomowego Ocalenia aż po wiersze ostatnie. Po wtóre, należy jednak dostrzec jego ewolucję poetycką i wyraźne etapy twórczości. Wreszcie – nie wolno nam tracić z horyzontu poznawczego pozostałych dokonań literackich Miłosza. Są one pełnoprawną częścią jego dzieła, a często również autokomentarzem i ważnym kontekstem interpretacyjnym dla samej poezji. Żadne z trzech powyższych stwierdzeń nie ma w sobie odkrywczej mocy, zawdzięczamy je kolejnym pokoleniom miłoszologów – są jednak na tyle uniwersalne, że właśnie wokół nich chciałbym obudować niniejszy esej, który ze względu na charakter publikacji musi być przybliżeniem i uszeregowaniem głosów już skądinąd znanych. Dążąc do kondensacji wypowiedzi, zdecydowałem się na krok ryzykowny: pominąłem dorobek eseistyczny, prozatorski, krytycznoliteracki, a także translatorski i publicystyczny Noblisty – nie znaczy to wszakże, bym uznawał go za mniej istotny. Wręcz przeciwnie: teksty tej miary co Zniewolony umysł czy Dolina Issy decydują o randze i pozycji Miłosza w nie mniejszym stopniu niż jego kolejne tomy poetyckie. Wymagają jednak odmiennego języka opisu, poniekąd odrębnego w stosunku do dokonań poetyckich, co podkreślał już Włodzimierz Bolecki w ważnym artykule Proza MiłoszaW. Bolecki, Proza Miłosza, „Pamiętnik Literacki” 1984, z. 2, s. 133–164.[3].

Punkt wyjścia

Wypada zacząć od tego, że Miłosz rzuca poezję na szalę w walce o Rzeczywistość. Poezja jest dla niego orężem w boju o dotarcie do Realnego. Utraciliśmy bowiem niezachwianą wiarę w istnienie tego, czego na co dzień doświadczamy zmysłami. W jednym ze swoich najbardziej rozpoznawalnych tekstów, w Nadziei z cyklu Świat. Poema naiwne stwierdza:

Niektórzy mówią, że nas oko łudzi
I że nic nie ma, tylko się wydaje,
Ale ci właśnie nie mają nadziei.
Myślą, że kiedy człowiek się odwróci,
Cały świat za nim zaraz być przestaje,
Jakby porwały go ręce złodziei.

(Nadzieja, OC)
[wykaz skrótów tomów poetyckich Miłosza znajduje się na końcu artykułu – red.]

Dostrzeżmy wpierw, że poeta przywołuje głos cudzy i że równocześnie oddaje jego ukryty, naddany sens. „Niektórzy” to ci podążający za kartezjańskim pytaniem: „A co, jeśli mami nas demon?”. Możemy sobie wyobrazić przecież, że nic nie ma, a nasz umysł staje się zabawką jakiegoś demona. Wszystko, co do tej pory wiedzieliśmy o świecie, może się wydawać działaniem „ducha złośliwego”, mamy więc prawo wątpić w nieomylność zmysłów i za najwyższą instancję poznawczą uznać intelekt. Od czasów Kartezjusza krytyczne zwątpienie stało się metodologiczną podstawą naukowego myślenia, jednak równocześnie doprowadziło do zakwestionowania wiary w widzialny, dany bezpośrednio świat prostych doznań i jasnych wartości.

Ale Miłosz dostrzega też coś więcej: ten tok rozumowania jest w istocie głosem niewiary. Problem ontologiczny („Co istnieje naprawdę?” czy też: „Jakie istnienie możemy uznać za pewnik, niewymagający potwierdzenia?”) okazuje się równocześnie wyzwaniem moralnym. Dać zgodę na nieistnienie świata to oddać pole nihilizmowi. Poezja Miłosza jest buntem i sprzeciwem – wobec pokusy podminowania naszego podstawowego doświadczenia, doświadczenia bycia w świecie – bycia, a więc zanurzenia wszystkimi zmysłami, doznawania go na każdym, nawet najbardziej elementarnym poziomie. Językiem metafor wyraził to Adam Zagajewski, wierny uczeń Miłosza:

Mniejsze talenty rozwijają często skłonności typowe dla ślimaka: schronić się w skorupce, w niedużym domku, unikać przeciwnych wiatrów,przeciwnych idei, tworzyć miniaturę. Miłosz natomiast, i jako poeta, i jako myśliciel, wyrusza odważnie w pole, aby zmierzyć się z wrogami. Tak jakby powiedział sobie: „przetrwam tę epokę tylko wtedy, jeśli ją wchłonę”A. Zagajewski, Obrona żarliwości, Kraków 2002, s. 117[4].

Zrozumieć Miłosza znaczy także: zrozumieć jego antagonistów. Jego twórczość jest dialogiczna, również w tym podstawowym sensie, że przywołuje głosy cudze, by wejść z nimi w polemikę. Przeciwko czemu, komu konkretnie się kieruje? Wśród wymienionych (czy wręcz wymienianych, nieraz wielokrotnie) z imienia i nazwiska są na przykład Philip Larkin, angielski poeta i krytyk, Samuel Beckett, któremu polski poeta zarzucił, że opisuje jedynie stan ducha naszej cywilizacji po „śmierci Boga” i na tym poprzestaje, ale też Stéphane Mallarmé, XIX-wieczny francuski symbolista, piewca „poezji czystej”. Staje się on dla polskiego poety uosobieniem ucieczki poezji od podmiotowego doświadczenia, wcieleniem poezji hermetycznej, dla której obiektywnie istniejący świat staje się jedynie przedmiotem igraszki poetyckiego umysłu.

Autokomentarzem są często eseje Miłosza (a także wywiady rzeki). Za klucz do Miłoszowego universum uznaje się Ziemię Ulro z 1977 roku – esej, w którym pisarz dał wyraz sytuacji człowieka w XX wieku, wskazując na „wydziedziczenie” jako stan permanentnej klęski, pozbawienia religijnego fundamentu w wyniku ingerencji nauk ścisłych w obszar szeroko pojętej „wyobraźni religijnej”: „Sukcesy «szkiełka i oka» pogrążyły człowieka w Ulro itrzeba to uznać za fakt, ale dowodem końcowym obezwładniających właściwości Ulro (cywilizacja przeciwko sobie) jest bierność postaci (niegdyś «bohaterów») w literaturze, jarzyno-zwierząt czy też bladych elizejskich cieni”C. Miłosz, Ziemia Ulro…, s. 246.[5]. Tytuł, jak już wspominałem, pochodzi z poematu Williama Blake’a, warto jednak dostrzec głębokie paralele z katastroficznymi wizjami Witkacego, którego Miłosz otwarcie przywoływał. Witkacy zapowiadał nadejście „człowieka bez właściwości”, wolnego od metafizycznego niepokoju, spełniającego się w sposób doskonale szczęśliwy na poziomie fizjologicznych zachcianek.

Przywołajmy jednak nieco bardziej zwięzłą wypowiedź poety, dotyczącą źródeł jego myśli i poetyckich poszukiwań:

Po długim życiu oddanym rozmyślaniu i pisaniu, zastanawiam się, co jest dla mnie samym sednem mojej myśli. I dochodzę do wniosku, że jest to to samo, co wtedy, kiedy miałem piętnaście lat i, wychowany w religii rzymskokatolickiej, spotkałem się z tzw. światopoglądem naukowym na lekcjach biologii. Co prawda słyszy się dzisiaj, że nauczyliśmy się rozdzielać dwie dziedziny i że prawda religii nie ma nic wspólnego z prawdą nauki. Jednak wyobraźnia religijna w cywilizacji naukowo-technicznej stale ulega erozji. Ci, którzy biorą udział w obrzędach, jakiekolwiek jest ich wyznanie, mają duże trudności wierzenia, czy przyznają się do tego, czy nie. A którzy otrzymali łaskę wiary, wierzą inaczej niż ich przodkowieTenże, Przeciw poezji niezrozumiałej [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 94.[6].

„Wyobraźnia religijna […] ulega erozji”… Erozja jest pojęciem stricte geologicznym, dotyczącym procesów powolnego niszczenia gruntu. Miłosz mówi więc o zjawiskach niezauważalnych, podskórnych. „Wyobraźnia religijna” jest czymś więcej niż wąsko rozumiana religijność, sprowadzona do dogmatów, rytuałów czy norm moralnych. Ten „grunt”, który jest fundamentem naszej kultury, opiera się na wiedzy o świecie danej człowiekowi bezpośrednio, intuicyjnie, poza jakąkolwiek koniecznością dowodzenia. Światopogląd naukowy, który zadecydował o procesach modernizacyjnych i doprowadził do rozwoju świata, jaki znamy, zbudowany jest na wizji prawdy, która jest dowodliwa, mierzalna, weryfikowalna. Pojawia się więc rozziew między tym, co wiemy, bo zawsze byliśmy o tym przekonani, a tym, co wiemy, bo „nauka to udowodniła”.

Metodologiczne zwątpienie, które jest podstawą poznania naukowego, powinno mieć swoje granice. Inaczej może doprowadzić do zwątpienia absolutnego, do zachwiania naszej wiary w obiektywnie istniejącą Rzeczywistość:

Jednym z ważniejszych pryncypiów światopoglądu Miłosza pozostawało zawsze przekonanie, że należy odrzucić sofistyczne pytanie: „Co to jest rzeczywistość?”. Bo oto świat istnieje i obowiązuje w nim kilka prostych prawd Dekalogu, na przekór spekulacjom filozofów czy ideologów, którzy porządek ten chcieliby nieustannie podawać w wątpliwość, zmieniać go i ulepszać, wcielając w życie swoje projekty, najczęściej jako ponure antyutopie. Poecie przystoi raczej być w zgodzie ze światem aniżeli atakować go z pozycji nienawistnika czy bluźniercy. Miłosz chętnie podkreśla, że zadaniem poezji jest utrwalanie tradycyjnych więzi civitas – związków,które między ludźmi istnieją organicznie, niejako same z siebie, a podtrzymywane przez rodzinę, religię, przyjaciół, sąsiedztwo, wspólne dziedzictwo stanowią o zakorzenieniu człowiekaM. Zaleski, Powrót Miłosza [w] tegoż: Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 13.[7].

„Świat istnieje […] na przekór…” – wokół tych słów tkana jest poezja Miłosza. Istność świata pozostaje niezależna od ludzkich dywagacji, wątpliwości – na jej straży stoją „proste prawdy”. Marek Zaleski przerzuca pomost między poglądami filozoficznymi poety a jego obywatelską postawą i przekonaniem, że poezja ma także społeczne obowiązki. Jej funkcją jest też spajanie i podtrzymywanie relacji międzyludzkich.

Tak rozumiana twórczość Miłosza idzie pod prąd nie tylko współczesnych nurtów filozoficznych, ale również współczesnej poezji, co słusznie zauważył Aleksander Fiut: „W tym miejscu, sądzę, droga Miłosza rozmija się zasadniczo z głównymi szlakami powojennej poezji polskiej. Można je najprościej określić jako szlak kultury i intelektu, szlak podświadomości, mitu i archetypu, szlak języka”A. Fiut, Pułapki mimesis [w:] tegoż, Moment wieczny. Poezja Czesława Miłosza, Kraków 2011, s. 10.[8]. Miłosz wraca do tradycji mimesis, ale słowo „wraca” nie oznacza odtworzenia realistycznej konwencji niezmienionej, w jej pierwotnym kształcie – dąży on do oddania w języku zmysłowego świata z pełną świadomością, że „świat” nieustannie wymyka się naszemu pragnieniu nazywania. Najważniejsze jest poza językiem, poezja jest tym „na chwilę”, gdy w szczelinach języka otwiera się okno na świat. Tak jak w cytowanym wyżej wierszu Nadzieja: „A wszystkie rzeczy, które tutaj znałem,/ Są niby ogród, kiedy stoisz w bramie”. Rzeczy są – są jak ogród, ale dzieli nas od nich przegroda, w której na moment pojawia się prześwit… Potrzeba wewnętrznej dyspozycji, gotowości, by ten moment wykorzystać i zajrzeć do środka.

Miłosz sam siebie nazywa „podglądaczem wędrownym na ziemi” i jest w tym sformułowaniu pewna dwuznaczność. Nieprzypadkowo też wiersz, z którego pochodzi ta fraza, zatytułowany jest Voyeur. Voyeuryzm jest dewiacją polegającą na osiąganiu satysfakcji seksualnej przez podglądanie, Miłosz mówi jednak o swoim podglądactwie autoironicznie (nawet jeśli ten sam wiersz zawiera czytelne aluzjeseksualne). Chodzi raczej o uważne podglądanie świata, nieustanne przyłapywanie go na istnieniu. U poety jest to często spojrzenie naruszające przestrzeń intymną, wdzierające się w sferę prywatności, po to jednakże, by odsłonić bogactwo istnienia, przebić się niejako przez powłokę materii. Jego patrzenie często ukształtowane jest antytetycznie „dane bezpośrednio” – „zakryte przed wzrokiem”:

Wełtawa szumiąc za mostów spiętrzeniem
pod wapieniami prycha biało-sina
i czułem w ustach leciutkie wzruszenie
ja, amalgamat Żyda i Litwina.
(Moja podróż po Czechach, WROZ 30–36)

Ponad obłokiem przejrzyste iglice,
a nisko fortów czarne ostrokoły.
Wiatr przelatuje po swoje zdobycze.

Tu stada wron za sobą wlecze
i leży w grobach zwęglony na poły
człowiek, co boskiej wyrwał się opiece.
(Wiersze 1937 roku, WROZ 37–44)

Opowiem albo pokażę. Oto widzicie, jak błyszczą
Hangary tego lotniska. Oto gaje palm,
Za którymi mleczną pianą roztrąca się morze.
Oto szerokie drogi z asfaltu, a po nich
Toczą się ciężkie maszyny schodzące z pięknego błękitu.
(Trzy chóry z nienapisanego dramatu „Hiroszima”, ŚD)

U Miłosza spojrzenie jest często formą kolażu, w którym świat przyrody łączy się harmonijnie z tym, co niosą cywilizacja i postęp techniczny: „wapienie”, „iglice”, „wrony”, „palmy” i „morze” z jednej strony, „mosty”, „hangary” i„asfalt” – z drugiej. Miłosz tworzy swoisty poetycki diariusz rzeczy wypatrzonych, inwentaryzuje rzeczywistość. Praktykuje patrzenie wystudiowane, pozbawione przypadkowości; dostrzega to, co umyka zwykłemu śmiertelnikowi. W wierszach z Gucia zaczarowanego mamy do czynienia ze swoistą metodologią patrzenia rozpisaną na głosy – i nie jest to patrzenie obojętne, lecz wysiłek wpatrywania się w istotę wszechrzeczy: „I wytężałem oczy,/ i odsłaniałem dziwy z głębi moich oczu” (Awanturnik, TZ)

Tak jak Miłosz narusza tabu podglądania, tak też odważnie i w sposób pozbawiony nieraz wstydu pisze o cielesności. W jegoutworach często obecna jest nieskrępowana radość istnienia przez bycie w ciele i doświadczanie własnego ciała, niezależnie zresztą od wieku: „Myślicielowi ciemno. Biegł po wielkich bieżniach świata./ Słońce na czarnych wodach nad jego nagim karkiem wstawało” (Ląd, POCZ), „Nasz dom pachnie ciałem, młodym ciałem brązowego połysku / Świeci kroplami potu i łuną świateł rozgrzanych” (Dom młodzieńców, POCZ) – te i inne cytaty z Poematu o czasie zastygłym są czytelnym zapisem ekstatycznego doświadczania własnej siły i prężności, które jest przywilejem ludzi młodych. Choć i ten etap jest u Miłosza skażony świadomością przemijania:

Gromnice palą się mdło. Ktoś z książki modlitwy czyta
A my chrapiemy, rzęzimy, długo i ciężko konamy.

Gdy obraz taki przychodzi młodzieńcom, których wysmukłe
Ciała są pełne pogoni i pocałunków pachnących
Patrzą na ręce swoje, dziś crawlem po wodach prące
Na nogi – skrzydła biegaczy. To wszystko stanie się próchnem.
(Na śmierć młodego mężczyzny, POCZ)

Świadomość przemijania nie przeszkadza poecie definiować się w swych utworach przez ruch, aktywność fizyczną, tężyznę, a w późnych wierszach – przez ich brak i tęsknotę za nimi. Cielesność u Miłosza obejmuje także inne doświadczenia: zmęczenie pracą, przyjemność jedzenia i picia. W jego utworach „wino w ciężkich przelewa się dzbanach” (Pieśń niedobrych synów, WROZ 37–44), „Tysiąc półmisków jedzie na obfite stoły,/ tryskają chłodnym sokiem rozcięte owoce,/ Rumianymi chlebami spiętrzają się kosze” (Podróż, OC). Opisy tego rodzaju zwracają uwagę nadmiarem, przesytem, poczuciem pewnej nadwyżki, która wprowadza błogostan. Ciało jest też tajemnicą i pytaniem prowadzącym do tajemnic życia:

W twoich ciemnych tunelach co dzieje się, nie wiem.
Nie wiem, kiedy odmówisz i obalisz mnie,
kiedy zastygnie i runie twój kosmos.
(Oskarżyciel, GWSIKZ)

Somatyczność tych wierszy nie wyczerpuje się w opisie własnej cielesności – to także bliski i czuły kontakt z innym człowiekiem, bywa, że o wyraźnych konotacjach erotycznych: „Moje ręce chcąplecy twe pieścić,/ Moje nogi chcą ciebie oplatać” (Wiersze dla opętanych, WROZ 30–36), „Gładzą senne pośladki i czasem językiem / Po wargach zapieczonych niespokojnie lizną” (Wam, WROZ 30–36), „kochania się nasze / Słodkie i nieprzystojne, jak przy zabawie w chowane” (Ogród ziemskich rozkoszy, NZ), „Lubiłem twoją aksamitną yoni, Annalena, długie podróże w delcie twoich nóg” (Annalena, NZ). Osobny wątek stanowią te wiersze, w których bohater widziany z boku odkrywa i poznaje własne ciało: „Potem ogląda brązowe ramiona,/ I pierś różową chwilę w dłoni trzyma” (Na plaży, WROZ 37–44). Poprzez ciało poeta także czyta świat, nadaje mu rangę czułego sejsmometru. Jeszcze przed wojną deklaruje:

Dojrzałem, moje ciało jest czułą kołyską
dla mocy, w których płaczu zawiera się wszystko,
leżą w pięknym posłaniu i miłość i głód.
Wiatr swobodnych poranków we włosach powiewa
i jabłko, ciężkie jabłko, sen rajskiego drzewa
toczy się, potrącane końcem lekkich stóp.
(Do księdza Ch., TZ)

Metafora kołyski każe myśleć o ciele jako o czymś, co jest zarazem pierwotne, czułe i bezpieczne. To, co niepoznane, kryje się poza nią, ona jest przestrzenią komfortu. Cielesność zostaje więc opatrzona dodatkowymi sensami, kryją się w niej zalążki wiedzy o tym, co niesie z sobą życie („miłość i głód”). Przejmująco w tym kontekście brzmią senilne wiersze odchodzącego poety, który godzi się z własną niemocą: „Aż sam przekonałem się, co znaczy odchodzić,/ «Drogą wszelkiego ciała». I na nic protest” (Też lubiłem, PPD).

Wykaz skrótów tomów poetyckich:

POCZ – Poemat o czasie zastygłym, Wilno 1933.
TZ – Trzy zimy, Warszawa 1936.
OC – Ocalenie, Warszawa 1945.
ŚD – Światło dzienne, Paryż 1953.
TP – Traktat poetycki, Paryż 1957.
KPIIW – Król Popiel i inne wiersze, Paryż 1962.
GZ – Gucio zaczarowany, Paryż 1968.
GWSIKZ – Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada, Paryż 1974.
HOP – Hymn o perle, Paryż 1982.
KRO – Kroniki, Paryż 1987.
DOK – Dalsze okolice, Kraków 1991.
PPD – Piesek przydrożny, Kraków 1997.
TO – To, Kraków 2000.
OIE – Orfeusz i Eurydyka, Kraków 2002.
DPRZ – Druga przestrzeń, Kraków 2002.
WROZ 30–36 – Wiersze rozproszone (1930–1936) [w:] Wiersze wszystkie, Kraków 2011.
WROZ 37–44 – Wiersze rozproszone (1937–1944) [w:] Tamże.
WROZ 48–54 – Wiersze rozproszone (1948–1954) [w:] Tamże.
WROZ 57–61 – Wiersze rozproszone (1957–1961) [w:] Tamże.

L. Giemza, „»Rzeka, która cierpi«. O poezji Czesława Miłosza”, Instytut Literatury, Kraków 2021

Książka jest dostępna w e-sklepie Instytutu Literatury.

okładka

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Lech Giemza, Poezja jako „dykcja ocalająca” i odpowiedź na „erozję wyobraźni religijnej”. Twórczość poetycka Czesława Miłosza, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2021, nr 106

Przypisy

  1. D.A. Sikorski, Dlaczego Hayden White nie zrewolucjonizował historiografii? [w:] Hayden White w Polsce. Fakty, krytyka, recepcja, red. Ewa Domańska, Edward Skibiński, Paweł Stróżyk, Kraków 2019, s. 183–202; J. Pomorski, Hayden White a polska metodologia historii i teoria historiografii [w:] tamże.
  2. R. Sendyka, W stronę kulturowej teorii gatunku [w:] Kulturowa teoria literatury, red. Michał Paweł Markowski, Ryszard Nycz, Kraków 2010, s. 277.
  3. Próbowano wówczas – aplikując zwulgaryzowaną wersję marksizmu do badań historycznoliterackich – narzucić nowy kanon, w którym preferowano literaturę tworzoną przez tak zwane ,,klasy uciskane”. P. Wilczek, Kanon jako problem kultury współczesnej, ,,Postscriptum” 2004–2005, nr 2–1(48–49), s. 80–81.
  4. Pomysł badaczki, aby wyodrębnić kanon, którego wyznacznikiem byłyby czynniki ekonomiczne (na przykład kanon otwarty robotnic i robotników miasta Łodzi), zakrawa w tym kontekście z lekka o prowokację.
  5. Dużą pomocą dydaktyczną z kolei mogą być – i są – omawiane przez badaczkę formy podmiotowe, takie jak rozmowa (w zapisie audiowizualnym) czy inne, na przykład spacer.
  6. Odsłaniają one labilność i krańcowość sądów, a nawet pośpieszność w ferowaniu ocen. Widać to zwłaszcza w przypadkach rewizji przez krytyka tak zwanych ,,orientacyjnych lektur”, czyli pierwszego czytania całości lub większego fragmentu.
  7. Bruno Schulz w oczach współczesnych. Antologia tekstów krytycznych i publicystycznych z lat 1920–1939, redakcja i wstęp: P. Sitkiewicz, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2021, s. 509.
  8. Tamże, s. 507.
  9. Tamże, s. 508.
  10. Tamże, s. 505.
  11. Tamże, s. 492.
  12. Tamże, s. 17.
  13. Tamże.
  14. Tamże, s. 125 i 127.
  15. Cz. Miłosz, Ziemia Ulro, Paryż 1977, s. 25.
  16. Tamże, s. 43.
  17. Tamże.
  18. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1972, s. 82–83.
  19. Tenże, Ziemia Ulro, s. 125.
  20. Tamże, s. 126.
  21. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 94.
  22. C. Miłosz, Ziemia Ulro, s. 30–31
  23. Tamże, s. 40.
  24. Tamże, s. 19.
  25. Tamże, s. 21.
  26. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 8.
  27. Tenże, Ziemia Ulro, s. 54–55.
  28. Tamże, s. 90–91.
  29. Tamże, s. 93.
  30. Tamże, s. 120–121.
  31. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 12.
  32. Tamże, s. 82–83.
  33. Tamże, s. 87
  34. Tamże, s. 83.
  35. Tamże, s. 133.
  36. Tamże, s. 100–101.
  37. K.Wyka, List do Jana Bugaja [w:] „Kartografowie dziwnych podroży”. Wypisy z polskiej krytyki literackiej XX wieku, red. i wstęp M.Wyka, oprac. K.Biedrzycki i in., Kraków 2004, s. 473.
  38. Wiersze z tomu Ocalenie (jak też z okresu przedwojennego) pomijam w rozdziale trzecim niniejszej książki, zawierającym analizy. Czytelnik jednak bez trudu znajdzie klasyczne już teksty poświęcone pojedynczym utworom Miłosza z tego okresu. Zainteresowanym polecam między innymi: M. Głowiński, „Przedmieście” Czesława Miłosza. Próba interpretacji [w:] tegoż, Intertekstualność, groteska, parabola. Szkice ogólne i interpretacje, Kraków 2000; Z. Lisowski, Czesław Miłosz, „Piosenka o końcu świata” [w:] tegoż, Poznawanie poezji. Interpretacje, Lublin 2008; M. Stala, Stróże świata, obłoki, „Apokryf” 1996, nr 9 (dodatek do „Tygodnika Powszechnego”); osobne miejsce Ocaleniu poświęcił też Stanisław Stabro w studium Poezja i historia. Od Żagarów do Nowej Fali, Kraków 2001, rozdział W poszukiwaniu Harmonii. „Ocalenie” Czesława Miłosza.
  39. W. Bolecki, Proza Miłosza, „Pamiętnik Literacki” 1984, z. 2, s. 133–164.
  40. A. Zagajewski, Obrona żarliwości, Kraków 2002, s. 117
  41. C. Miłosz, Ziemia Ulro…, s. 246.
  42. Tenże, Przeciw poezji niezrozumiałej [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 94.
  43. M. Zaleski, Powrót Miłosza [w] tegoż: Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 13.
  44. A. Fiut, Pułapki mimesis [w:] tegoż, Moment wieczny. Poezja Czesława Miłosza, Kraków 2011, s. 10.
  45. W. Kass, Pieczęć ignorancji, [w:] tegoż, Wiry i sny, Sopot 2008, s. 39.
  46. P. Dakowicz, Lunatyk światła, „Topos” 2008, nr 6, s. 147–148.
  47. W. Kass, Gra w marynarza [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 10.
  48. W. Kass, Pocałuj w usta światło [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 15.
  49. W. Kass, Przechodniu spójrz na koła [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 16.
  50. W. Kass, Tak się schowałeś, że nie potrafisz siebie znaleźć [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 19.
  51. W. Kass, Stopniowanie zawiasu [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 29.
  52. Zob. P. Dakowicz, Lunatyk światła, „Topos” 2008, nr 6, s. 148.
  53. Cz. Miłosz, Sprawozdanie [w:] tegoż, Nad brzegiem rzeki, Kraków 1994.
  54. Cz. Miłosz, To jedno [w:] tegoż, Kroniki, Kraków 1988.
  55. Cz. Miłosz, Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky na lotnisku, dajmy na to w Minneapolis [w:] tegoż, To, Kraków 2000.
  56. Por. E. Kuźma, Język – stwórca rzeczy [w:] Człowiek i rzecz. O problemach reifikacji w literaturze, filozofii i sztuce, red. S. Wysłouch i B. Kaniewska, Poznań 1999, s. 19.
  57. Cz. Miłosz, Nad strumieniem [w:] tegoż, To, s. 27.
  58. Por. J. Błoński, Epifanie Miłosza [w:] Poznawanie Miłosza. Studia i szkice o twórczości poety, red. J. Kwiatkowski, Kraków 1985, t. I, s. 81.
  59. Cz. Miłosz, Kto? [w:] tegoż, Nad brzegiem rzeki, s. 19.
  60. W. Kass, Modlitwa o łagodność rosiczki [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 22.
  61. A. Ginsberg, Williams w świecie przedmiotów, przeł. K. Dąbrowska, „Literatura na Świecie” 2009, nr 1–2, s. 77.
  62. T. Różewicz, Przypomnienie [w:] tegoż, Słowo po słowie. Nowy wybór wierszy, Wrocław 1994, s. 238–239.
  63. T. Różewicz, *** chciałem opisać… [w:] tegoż, Niepokój. Wybór wierszy z lat 1944–1994, Warszawa 1995, s. 574–575.
  64. T. Różewicz, *** (Próbowałem sobie przypomnieć) [w:] tegoż, Na powierzchni poematu i w środku, Warszawa 1998, s. 205.
  65. T. Różewicz, Teraz [w:] tegoż, Niepokój…, s. 585.
  66. H. Buczyńska-Garewicz, Milczenie i mowa filozofii, Warszawa 2003, s. 33.
  67. L.A. Moczulski, Lśnienie [w:] tegoż, Jej nigdy za późno, Kraków 2003, s. 7–8. Wielkiej gorliwości i skrupulatności Zbigniewa Fałtynowicza zawdzięczam rys genealogiczny i historyczny tego utworu, niechaj pozna go i czytelnik tej książki: „Książkowy pierwodruk wiersza ukazał się w tomie Powitania (1983). Następnie autor przedrukował go w książkach: Odwitania z Suwalszczyzną (1989) i 70 widoków w drodze do Wenecji (1991); dalej – pod tytułem Lśnienie – w tomie […] Jej nigdy za późno (2003). Tutaj też po raz pierwszy pojawiła się data (1980) pod wierszem. W tej samej wersji (z tytułem i datą) wiersz jest publikowany w tomie Krótko biją serca: wiersze z lat 1959–2006 (2007) oraz wyborze (antologii) wydanym w tym roku przez Wydawnictwo Hachette. Do publikacji w tomie Jej nigdy za późno wers ósmy od góry brzmiał: «Z niej chleb i to, co miałem do życia»; w tym tomie i następnych: «Z niej chleb i to, co miałem». Jeszcze tylko taka informacja: ojciec Leszka A. Moczulskiego, Franciszek Moczulski żył w latach 1905–1979, był – oczywiście – krawcem” (Z listu Zbigniewa Fałtynowicza do autora niniejszego szkicu).
  68. M. Zaleski, Echa idylli w literaturze polskiej doby nowoczesności i późnej nowoczesności, Kraków 2007, s. 312–313.
  69. Zob. tamże, s. 313 (zdanie Lacana podaję za Zaleskim).
  70. Zob. E. Levinas, Całość i nieskończoność. Esej o zewnętrzności, tłum. M. Kowalska, wstępem poprzedziła B. Skarga, Warszawa 1998, s. 122–123.
  71. Tamże.
  72. Tamże, s. 121.
  73. T. Różewicz, Może to nie był dom [w:] tegoż, Poemat otwarty, Warszawa 1956, s. 65.
  74. „To dopiero rzeczy – konkluduje po lekturze wczesnych pism Heideggera Hanna Buczyńska-Garewicz – zaczynają wyznaczać przez swój charakter jakiejś miejsca. […] Używać można czegoś, co łatwo się znajduje, czego nie trzeba szukać, czyli czegoś, co właśnie jest pod ręką. Dlatego świat rzeczy w dyspozycji nie może być tylko chaotyczną wielością. Być pod ręką [Zuhanden] to znaczy mieć miejsce” (H. Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony, okolice. Przyczynek do fenomenologii przestrzeni, Kraków 2006, s. 97).
  75. M. Heidegger, Wyzwolenie, tłum. J. Mizera, Kraków 2001, s. 16–17.
  76. T. Różewicz, W świetle lamp filujących [w:] tegoż, Zawsze fragment. Recycling, Wrocław 1998, s. 29–30.
  77. Por. J. Kornhauser, Uśmiech Sfinksa. Szkice o poezji Zbigniewa Herberta, Kraków 1998, s. 118.
  78. W.N. Toporow, Przestrzeń i rzecz, tłum B. Żyłko, Kraków 2003, s. 133.
  79. Zob. Tamże, s. 134.
  80. H. Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony…, s. 99–100. Ale chyba nie do końca mogę zgodzić się z autorką w kwestii owej „zażyłości”. Heidegger w Byciu i czasie pisze właściwie o poleganiu na narzędziu, zatroskaniu o jej użyteczność, w czym nie można widzieć pragnienia uczynienia z rzeczy czegoś innego, niż ona sama jest w swej po(d)ręczności. Zatroskanie (Sorge) zresztą jest przez Heideggera niewłaściwym modi ludzkiego bycia w świecie (jakkolwiek oczywiście Heidegger odżegnuje się od wartościowania, używając zwrotu zrazu i zwykle na określenie relacji łączących jestestwo z rzeczą), celem zaś ludzkiego istnienia ma być porzucanie owego zatroskanego bycia, którego przekroczenie dokonywa się w doświadczeniu trwogi objawiającej nicość rzeczy, ich znikliwość (zob. M. Rebes, Heidegger – Levinas. Spór o transcendencję prawdy, Kraków 2005, s. 102; B. Baran, Heidegger i powszechna demobilizacja, Kraków 2004, s. 58–59). Nawet w późnych pismach, kiedy rzecz – traktowana jako epifania bycia – obdarowująca człowieka doświadczeniem Bycia nie ma mowy o upodmiotowieniu rzeczy, jest wdzięczność, chronienie, ale nie ma możliwości, o której pisał na przykład Martin Buber.
  81. A. Jurewicz, Kołysanka dla maszyny do szycia „Singer” [w:] tegoż, Życie i liryka, Gdańsk 1998, s. 116. (Na utwór ów zawrócił moją uwagę Zbigniew Fałtynowicz, któremu chcę w tym miejscu podziękować za jego pamięć i erudycyjną podpowiedź).
  82. Zob. tamże, s. 115.
  83. Zob. Tamże.
  84. Zob. M. P. Markowski, Pragnienie obecności. Filozofie reprezentacji od Platona do Kartezjusza, Gdańsk 1999, s. 7–14.
  85. Zob. M. Buber, O Ja i Ty. Wybór pism filozoficznych, tłum. J. Doktór, Warszawa 1992, s. 103.
  86. W.N. Toporow, Przestrzeń i rzecz…, s. 132.
  87. T. Różewicz, Nożyk profesora,  Wrocław 2001, s. 31.
  88. Tamże.
  89. Tamże, s. 17–18.
  90. Tamże.
  91. „Gazeta Wyborcza”, 3 X 2002, s. 15.
  92. T. Różewicz, Nożyk…, s. 20.
  93. Tamże, s. 25.
  94. Tamże.
  95. Tamże, s. 27.
  96. Tamże, s. 35.
  97. Tamże.
  98. Tamże, s .36.
  99. J. Kornhauser, Moja kochana mama [w:] tegoż, Było minęło, Warszawa 2002, s. 11.

Powiązane artykuły

21.06.2021

Lekcja (z) milczenia. Notatki na marginesie Pieczęci ignoranta Wojciecha Kassa [z dodatkiem uwag o poezji Czesława Miłosza i Tadeusza Różewicza]

0.

W najnowszym tomie poetyckim Wojciecha Kassa odnajduję taki oto „zapisek”:

Wiersz ten był za słaby, aby przeżyć
abym chciał go zapisać
przeczytać na głos, wiele razy przeczytać
i wykreślać słowa nieme, głuche
podpórki na fasolę, jak mawiam do bliskich mi duszW. Kass, Pieczęć ignorancji, [w:] tegoż, Wiry i sny, Sopot 2008, s. 39.[1].

Napisałem: „zapisek”. Bo tekst ten, przynajmniej w pierwszej chwili, musi zapewne zdumieć czytelnika prańskiego poety. Jakże to? Czy to w ogóle możliwe, że wiersz ów wyszedł spod ręki jednego z najbardziej utwierdzonych w wybranym przez siebie języku poetów, afirmującego niepodważalne wartości i czułość dla świata? Twórcy, dla którego:

Poezja – jak pięknie pisał po lekturze Wirów i snów Przemysław Dakowicz – wydaje się koniecznym elementem […] życia, jawi się jako doświadczenie jednocześnie tak intymne, konieczne i oczywiste, jak oddychanie. […] [Wojciech Kass] mówi krótko: ja jestem, świat jest. Poezja to prosta konsekwencja tych dwóch stwierdzeń. Bo język zamieszkuje w rzeczywistości, znajduje się w jej centrum, nie na zewnątrz?P. Dakowicz, Lunatyk światła, „Topos” 2008, nr 6, s. 147–148.[2]

Na tle przepełnionej światłem (oślepiająca faktura) i miłością (jedyna zasada) rzeczywistości tekstów autora Gwiazdy głóg wiersz zatytułowany Pieczęć ignoranta jawi się niczym smuga cienia, oścień wbity w  przejrzystą pewność. Ulotna kartka z notatnika poety, której czytelnikowi – nawet jeśli ta dostała się w jego ręce – jakby nie wypada podnosić. Szkic czyniony w intymnym zaciszu, może ślad naporu „okien nocnych”…

1.

A zatem zdumienie! Lecz wywołane jakże odmiennymi – od tych, do których Wojciech Kass nas przyzwyczaił – wrażeniami. Czymże bowiem jest pisanie, czym jest wiersz dla autora Do światła? Oto garść fraz, wypisanych podczas lektury Wirów i snów, okalających jakby zagadkowy zapis:

Poezja czyni miejsca większymi niż sąW. Kass, Gra w marynarza [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 10.[3]

Poeta ustanawia zawiasy dla słów
aby otwierały
zamknięte światło,
aby zamykały
otwartą ciemnośćW. Kass, Pocałuj w usta światło [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 15.[4]

Cała jesteś z epiki moja spokojna narracjoW. Kass, Przechodniu spójrz na koła [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 16.[5]

Gdy zmęczy cię dekonstrukcja wracaj do puszczy,
a odnajdziesz swój głosW. Kass, Tak się schowałeś, że nie potrafisz siebie znaleźć [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 19.[6]

Oddech ma zostać w wierszu, poetoW. Kass, Stopniowanie zawiasu [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 29.[7]

2.

Niewątpliwie ma rację Przemysław Dakowicz, pisząc, iż Czesław Miłosz jest poetą bliskim autorowi Wirów i snówZob. P. Dakowicz, Lunatyk światła, „Topos” 2008, nr 6, s. 148.[8].Chciałbym jednak zwrócić w tym miejscu uwagę czytelnika na pewne rozbieżności w kwestii podejścia obu poetów do zastanego języka i tego, co nazywam na własny użytek „modusem poetyckiego milczenia”.

W twórczości, zwłaszcza tej z lat 90., Miłosz bardzo często rezygnuje z potrzeby nazywania. Zachwyt rodzi „oniemienie”, zamilknięcie wobec fenomenu nagiego istnienia, pragnienie, aby ograniczyć obiektywistyczne dążenia i stać się „samym patrzeniem”. To zdaje się wielce znamienne, gdyż powraca w późnym pisarstwie autora Pieska przydrożnego niemal obsesyjnie:

Ponieważ istnieć na ziemi to już za dużo na jakiekolwiek nazwanieCz. Miłosz, Sprawozdanie [w:] tegoż, Nad brzegiem rzeki, Kraków 1994.[9]

Chcę jednej tylko, drogocennej rzeczy:
Być samym czystym patrzeniem bez nazwyCz. Miłosz, To jedno [w:] tegoż, Kroniki, Kraków 1988.[10]

Zmieniony w samo patrzenie, będę dalej pochłaniał proporcje ludzkiego ciała, kolor irysów, paryską ulicę w czerwcu o świcie, całą niepojętą, niepojętą mnogość widzialnych rzeczyCz. Miłosz, Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky na lotnisku, dajmy na to w Minneapolis [w:] tegoż, To, Kraków 2000.[11]

Dlaczego język miałby być domostwem bycia? Nie dajmy się zwieść – mówi Miłosz – upartemu przeświadczeniu o językowym charakterze bycia. Bycie wyraża byt. Język wyraża bycie. Ale bycie w języku się nie wyczerpuje. Odejmując nazwę od rzeczy, dochodzimy do nagiego istnienia nie obciążonego wyjawianiem. Patrzenie nie musi być wstępem do nazywania. Patrzenie jest początkiem i końcem, źródłem naszej szczęśliwości. Do czego to prowadzi? Nie prowadzi do niczegoPor. E. Kuźma, Język – stwórca rzeczy [w:] Człowiek i rzecz. O problemach reifikacji w literaturze, filozofii i sztuce, red. S. Wysłouch i B. Kaniewska, Poznań 1999, s. 19.[12]. Dlaczego ma prowadzić? Jest po prostu śladem nie dającej się zaspokoić orfickiej tęsknoty człowieka. Poszukiwanie nazwy, „obdarowującej – jak pisał Martin Heidegger – rzecz istnieniem”, wielokrotnie zostaje u Miłosza przedstawione i jednocześnie zniesione jako niewystarczające lub niepotrzebne:

Jaśnieją w słońcu paprocie na brzegu,
piętrzy się nieogarniona forma liści
lancetowatych, mieczykowatych,
sercowatych, łopatowatych,
[…] – i kto to wypowieCz. Miłosz, Nad strumieniem [w:] tegoż, To, s. 27.[13]

Co zrobić z nieusuwalną aporią? Mówię, że nie muszę mówić. „Ekstatyczna pochwała istnienia” rozpoczyna się w pełnym milczenia zachwyceniu i, po konstatacji niewyrażalności, na powrót w niej się skrywa. Mógłbym nic nie powiedzieć, ale nie wiedzielibyście, że sądzę, iż tak można. Projektuję odrzucenie projektowania. Poetyckie słowo otwiera przed czytelnikiem możliwość bez-słownego zwrócenia się ku olśniewającemu…, nie jest „transferem treści”, lecz samym doznaniem. Czegoś pozytywnego na tym wznieść nie sposób. Stąd – milczenie. Z racji dojścia do granicy potrzeby wyrażalności.

Wysiłek poety poprzedzający epifanię, zauważmy, jest bez znaczeniaPor. J. Błoński, Epifanie Miłosza [w:] Poznawanie Miłosza. Studia i szkice o twórczości poety, red. J. Kwiatkowski, Kraków 1985, t. I, s. 81.[14]. Z tego też powodu pojawia się w twórczości autora Drugiej przestrzeni drugie (obok niewyrażalności) źródło zamilknięcia: z przeczucia, że podmiotowa, ludzka perspektywa wypacza istotę rzeczy:

[…]
Bądźcie sobą, rzeczy tej ziemi, bądźcie sobą.
Nie polegajcie na nas, na naszym oddechu,
Na fantazjach zdradliwego i chciwego oka.
Tęsknimy do was, do waszej istoty,
Abyście trwały takie, jakie w sobie jesteście,
Czyste i nie oglądane przez nikogo.Cz. Miłosz, Kto? [w:] tegoż, Nad brzegiem rzeki, s. 19.[15]

Nie wydaje mi się, aby pod tymi słowami mógł podpisać się Wojciech Kass. Nie-wysłowione zmierza u niego po prostu do nieistnienia. Choćby dlatego, że poza słowem nie ma świata wartości, gubi się nasza w świecie orientacja. A cóż innego precyzyjniej zwiąże nas z rzeczą, ustanowi miejsca wspólne, otworzy dialog, wreszcie pozwoli wejść w relację. Szkoda czasu na jałowe etiudy fenomenologów, wyobrażanie bez-ludzkiego świata, kiedy nasze nazwy do rzeczy przyłożone pozwalają na ich wskazywanie. Żonie, synowi. Tym, którzy słuchają –

Przylaszczki, fiołki, groszki wiosenne, zawilce, szczawiki
Zajęcze, rogownice, mniszki lekarskie, pięciorniki gęsie,
Złocienie, gajowniki, starzec jakubek i bluszczyk kurdybanek –
tyle tego podczas krótkiej wyprawy w lasW. Kass, Modlitwa o łagodność rosiczki [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 22.[16]

Nawet cień ociąga się „jakby szukał zamieszkania w drzewie”…

Zapamiętajmy ten urzekający (sic!) prostotą fragment. Widoczna w nim jest implicite przemożna akceptacja zastanego języka. Cóż nam po pokusie obiektywnej reprezentacji, języka idealnie (geo-metrycznie) przylegającego (logos, legein) do rzeczy? Nazwy są, bo są. Wystarczają. Smutni poeci ciemni, którzy w milczeniu oddali się „ekstrakcji słów” – zmierzając do esencji, „wytrawiając język ku czystości” (Karpowicz) lub wierząc, iż przestrzeń pisma postawi światu „drugi opór” (Wirpsza).

Miłosza fascynuje to, co niewysłowione w rzeczywistości, niewyrażalne. Kass pozwala czytelnikowi uwierzyć, że niewyrażalne jest po prostu nie wyrażonym. Bo gra toczy się o piękno i wartości. To trzeba wymawiać. Poezja ta pozwala zatem ufać, że dekonstrukcjonistyczne ćwiczenia stylów nie zatarły w nas poczucia języka, który wszystkim do dyspozycji oddany został. W którym wzrośliśmy.

Przypominam sobie, jak – wykładając zasady poetyzowania Williama Carlosa Williamsa, wpośród których najważniejsze są „rozpoczynanie od rzeczy samych”, „porzucenie wszelkich pojęć” oraz wyjście od tego, co jawi się w poznaniu naocznym – Allen Ginsberg pisał, że powstanie dobrego poematu zależy od tego, na ile

zręcznie potrafimy opisać coś, co widzimy, [tak] żeby [stało się] wspólnym gruntem, gdzie wszyscy są w tym samym miejscu, tak że można go użyć jako punktu odniesienia. […] musimy zaczynać tam, gdzie jesteśmyA. Ginsberg, Williams w świecie przedmiotów, przeł. K. Dąbrowska, „Literatura na Świecie” 2009, nr 1–2, s. 77. [17]

Choć szkoły poetyckie to całkiem odmienne, jakże trafna wydaje się ta charakterystyka zastosowana do poezji prańskiego twórcy! Na czym polega u-obecniająca moc językowej reprezentacji stosowanej przez Kassa? Najkrócej można powiedzieć – na sensualności obrazowania. Autor Wirów i snów widzi rzeczy w sposób przejrzysty (natura zdaje się przeglądać w tym języku), dostrzega w nich to, co lśni, co jest specyficzne dla tego przedmiotu, i co można zapisać słowami – widzi przedmiot bez żadnych asocjacji, oczyszcza go z nalotów współczesnej gadaniny. Koncentruje się na obrazie i nazywaniu. To zaiste bardzo dużo, wszystko, co należy uczynić.

3.

Wstępna intuicja: wiersz Kassa jest niechybnie notatką (nota – z łaciny „znamię”, „blizna”) świadczącą o tym, że odkryta przez poetę – poruszającego się z lekkością w tablicach nazw – ciemna materia języka nie pozwala ułożyć się w porządek poezji.

Oto stempel nicości, piętno odkryte we wnętrzu własnego doświadczenia, nieusuwalna skaza mowy. Obnażone z nagła w wyznaniu nie-wiary: język poetycki, którym władam, niesie w sobie także formy kalekie, słowa nieme. Ten przedziwny wiersz jawi mi się przeto jako traktat o pisaniu, z którego trzeba czasem rezygnować. By stanąć w obliczu milczenia, które przylega do mowy i bez którego nie byłoby możliwe odczucie odpowiedniości słów i wskazywanych przez nie rzeczy.

Zdumiewające: zapis odkrytej rysy – w samym pisaniu? języku? w sobie? – pozwala ujawnić („wyszeptać bliskim”) własną poetykę.

A to wszystko w pięciu zaledwie wersowych linijkach!

4.

Wyznanie – często czynione jakby przez nieuwagę – wiąże się zawsze z rozsuwaniem zasłon, opadających z nagła. Wyznanie obnaża. Odkrywa. Oto jestem inaczej. Przydarza mi się niemota. „To jest we mnie”.

O jakiej ignorancji myśli Kass, podpowiadając nam taki tytuł dla całego zapisu o wierszu, który nie mógł zaistnieć i jednocześnie pozwolił zaistnieć temu, bardzo bezpośredniemu, poetyckiemu wyznaniu?

To, co nazwane jest tutaj ignorancją, przypomina mi motyw skazy, rysy tkwiącej w poecie, paradoksalnie – umożliwiającej poetyckie widzenie i uniemożliwiającej pełne tegoż widzenia wysłowienie.

5.

Motyw to stale obecny w pisarstwie Tadeusza Różewicza.

Często zadawałem sobie pytania: dlaczego i w jakim celu autor Płaskorzeźby mnoży opisy aktów twórczej niemocy, niewiary w nazewniczą moc słowa, wreszcie tak często wykorzystuje swoistą, by tak rzec, poetycko-retoryczną praeteritio (piszę o poniechaniu pisania, piszę, że nie chcę/ nie mogę/ nie potrafię pisać, ale przecież to właśnie robię; wreszcie piszę, że pisanie nie jest w procesie poznania potrzebne)?

Przyjrzyjmy się, na prawach paraleli, kilku Różewiczowskim tekstom.

[…]
przecież „teraz”
dotykasz palcami tajemnicy
właśnie pod twoją ręką
powstaje wiersz

„teraz” mija przeminęło
a teraz patrzę
widzę (w oknie) płomyki nasturcji
wśród zielonych listków
gasną w listopadzie

[…]

może teraz zachodzi ta przemiana
staję się poetą
kiedy skreślam słowa

[…]

staję się poetą
kiedy odkładam pióro
patrzę w okno
zamykam oczy

są tam czarne drzewa
deszczowe chmury
żółknące liście
przeleciał ptak
odszedł poeta
a ja zostałem
i dopisuję te słowaT. Różewicz, Przypomnienie [w:] tegoż, Słowo po słowie. Nowy wybór wierszy, Wrocław 1994, s. 238–239.[18]

Owo „teraz”, podszeptywane przez jakieś „ty” (kogo? – chyba nie sposób tego jednoznacznie stwierdzić), jako czas s-pisywania, sporządzania wiersza „mija przeminęło”, poeta chce stworzyć wrażenie (a może jedynie jego iluzję?), iż sama czynność pisania nie jest naprawdę „dotknięciem tajemnicy”, że to, co istotne, odbyło się wcześniej i odbędzie się później. Teraz (to teraz, które użyte jest w wierszu bez cudzysłowu) „zachodzi ta przemiana/ […]/ kiedy skreślam słowa/ […]/ kiedy odkładam pióro” – następuje rejestracja rzeczy, najprostsze desygnowanie („czarne drzewa/ deszczowe chmury/ żółknące liście”).

Poeta – podmiot utworu wyraźnie wysyła do nas sygnał, iż pragnie przekroczyć literaturę, pismo, ku temu, co nieuchwytne, co poza językiem. Musi użyć języka, aby zakomunikować nam owo pragnienie tej swoistej transcendencji, wyjścia poza słowo. Jest wprawdzie skazany na to, aby „pozostać” (stąd także bierze się, być może, elegijny ton „przypomnienia”, wszak nie jest możliwe jednocześnie pełne do- i świadczenie), ale tym, co prawdziwie pożądane, staje się właśnie owa występna deklaracja: można być poza językiem, teraz już wiecie.

chciałem opisać
opadanie liści
w parku południowym

[…]

liść dotknął ziemi

zrozumiałem
płaczące obrazy
milczenie muzyki
tajemnicę okaleczonej poezji

po powrocie do domu
moja ręka zaczęła pisać
wiersz
głuchoniemy
chciał zaistnieć
ujrzeć światło
ale ja nie chcę go pisać
słyszę jak powoli
przestaje oddychaćT. Różewicz, *** chciałem opisać… [w:] tegoż, Niepokój. Wybór wierszy z lat 1944–1994, Warszawa 1995, s. 574–575.[19]

Znów czasowe rozcięcie i nakładający się nań dysonans poznawczy: „w parku” [wtedy, kiedy chciałem, byłem blisko rzeczy, a zatem byłem najbardziej predestynowany ku poznaniu] – „po powrocie” [ex post, gdy „moja ręka zaczęła pisać”]. Obraz ten jest chyba przyznaniem się do istnienia w trakcie procesu twórczego swoistego automatyzmu i indolencji, w każdym razie obecności „czegoś niechcianego” w postawie samego poety (wszak ów ostatecznie decyduje się przerwać, „zdusić” pisanie). Nie będzie epifanii post factum, kiedy nie można jej skorelować z rozumieniem, doznaniem in statu nascendi. Ów wiersz jawi się tedy raczej jako zapis niemożności zapisania olśnienia, iluminacji, aniżeli „tekstowa epifania niedokończona”.

W innej znów sytuacji, poeta próbuje „sobie przypomnieć/ ten piękny/ nie napisany/ wiersz/ ukształtowany w nocy/ prawie dojrzały”, który

zanurzał się
roztapiał w świetle dnia
nie istniał

wiersz był prawdopodobnie
wierszem o sobie samym
jak perła
jest opisem perły
[…]

ten gasnący
w świetle dziennym wiersz
ukrył się w sobie
tylko czasem zalśniT. Różewicz, *** (Próbowałem sobie przypomnieć) [w:] tegoż, Na powierzchni poematu i w środku, Warszawa 1998, s. 205.[20]

Piękny, nie napisany, ukształtowany w nocy… Zauważmy, wiersz jest tutaj całkowicie przeciwstawiony rzeczywistości, powstaje w nocy, w świetle dziennym zaś się roztapia, gaśnie. Nie jest „rewersem bytu”, pojawić się może dopiero wówczas, gdy percepcja zaburzona zostaje brakiem światła. Wiersz sam może natomiast zalśnić, jest piękny bowiem zmienia się w coś istniejącego, byt, jednocześnie nie będąc nim do końca („prawie dojrzały”). Ów wiersz jest zaledwie przeczuciem, lśnieniem ukazującym się, z nagła i przez chwilę, człowiekowi. Jest jak perła, która jest jednocześnie najdoskonalszym opisem perły; zajęty przeto być musi własnym istnieniem, jak rzecz, która daje się poznać jedynie poprzez własne przejawianie się, tylko poprzez tautologię, która nie znosi obcego, innego wobec niej języka. Wiersz będzie piękny wówczas, gdy będzie traktował o sobie samym.

Różewicz mówi nam o niekonieczności zapisywania, sporządzania wiersza. Samo pisanie jest jedynie pochodną procesu głębszego, który wprawdzie jednoznacznie nie może być określony, ale jest niewątpliwie zjawiskiem spoza innego układu doświadczenia – doznawania poezji.

[…]
teraz
pozwalam wierszom
uciekać ode mnie
marnieć zapominać
zamierać

żadnego ruchu
w stronę realizacjiT. Różewicz, Teraz [w:] tegoż, Niepokój…, s. 585.[21]

6.

Niewyrażalność w języku filozofa jest zawsze aktem kapitulacji, przyznaniem, że granice języka nie dają się rozszerzać poza aktualny zakres doświadczenia. Zapadająca wtedy cisza jawi się najczęściej jako „substancja” porażki, filozof „nie może – jak pisała Hanna Buczyńska-Garewicz – konsekwentnie bronić […] niewyrażalności”, jego prymarnym doświadczeniem musi być „łamanie barier milczenia, znajdowanie sposobu mówienia o dotychczas niewyrażalnym” H. Buczyńska-Garewicz, Milczenie i mowa filozofii, Warszawa 2003, s. 33.[22].

Cisza jako znak rezygnacji z objęcia rzeczywistości, ujawniająca się poprzez gest niewiary w możliwość deskrypcji, narzuca się w postaci swoistego wykluczenia, wyjścia poza język i myślenie… Poeta świadomie podważający własną ekspresję, dezawuujący poznawczą moc poetyckiego wyrazu wzbudza zrazu w czytelniku niepokój, tego rodzaju pisanie staje się bowiem skandalem godzącym w najbardziej elementarne oczekiwania: potrzebę ładu, sensu, piękna.

Poeta przyznający się do nietrafności własnego nazywania wskazuje jednak granice wyrażalności. Wojciech Kass czyni coś jeszcze. Mówiąc o nie-istniejącym wierszu (czy ściślej: takim, który nie mógł zaistnieć), buduje – per negatio – autorski traktat o trafności poetyckiego wy-słowienia. O tym, czym być musi wiersz, aby został s-pisany, ujrzał światło.

Autor Wirów i snów zdaje się zatem zaprzeczać przeświadczeniom Różewicza o tym, że poezja wydarza się poza (przed i po) językiem.

7.

Zatem traktat. Swoisty. Operujący figurą odwrócenia. Pozornie tylko będący „pieczęcią ignoranta”. Autoironia w wierszach Kassa bardzo mnie ujmuje. Świadczy bowiem o meta-świadomości twórcy. O tym, że pisarz zdaje sobie sprawę, iż poetyckie słowo ocala, lecz nie zbawia. Buduje wartości, ale ich nie narzuca. Wiersz jest, owszem, rękojmią widzenia i wrażliwości, nie może jednak bezwarunkowo obowiązywać. Tak, stanowi pieczęć, autorską sygnaturę. Potwierdza tożsamość artysty budowaną przed czytelnikiem.

Wojciech Kass stawia ściśle określone warunki swojemu poetyckiemu doświadczeniu. Tamten wiersz, czytamy, był:

1) „za słaby, aby przeżyć”.

Pisanie jako akt porządkowania i nazywania świata wiąże się koniecznie z pewnością, jaka winna bezwzględnie wynikać z tekstu, który staje się świadectwem niepowtarzalnego widzenia rzeczywistości. Poetycki zapis musi zatem legitymować się „mocą” – zdolnością niezmąconego niczym wyrażania.

2) „abym chciał go zapisać”.

Tekst poetycki nigdy nie będzie zapisem widzenia czystego, medium dla oka kamery. Za tekstem stoi, i z tekstu wynika, silnie zarysowana postać poetyckiego JA. Przekonanego o tym, gdzie usytuowane są granice jego świata. Oddzielającego światło od ciemności. Dla którego podmiotowe pragnienie pisania jest najważniejszym źródłem poezji.

3) „przeczytać na głos, wiele razy przeczytać”.

Wiersz musi wybrzmieć. Powstaje w ciszy. I ciszę przerywa. Żywi się powtórzeniem. Z niego to bierze się jego nazewnicza moc. Wiersz gruntuje byt. Wielokrotnie odczytany zaczyna współ-istnieć z oglądanym, nazwanym w ten sposób, światem. Powtarzany – wyrzeka, ożywia, utrwala. To, co nieme. To, co bez niego – bez słowa – nie wzeszłoby. Powtarzany na głos – pozwala utwierdzić raz ustanowioną wartość, wyznacza ton, w którym świat wschodzi dla naszego dialogu – „Tak mawiam do bliskich mi dusz”. Jesteśmy dopuszczeni do swoistej communio. Intymnej rozmowy, podczas której zdejmujemy zasłony, wyciągamy dłoń. Uczymy się słuchać. Szeptu pisma.

4) „wykreślać [z niego] słowa nieme, głuche/ podpórki na fasolę”.

Sztuka pisania to sztuka skreślania. Zachwyt jest niemy. Słowo nigdy. Ono nie może jedynie wspierać rzeczy, „być podpórką”. Musi wy-stawiać rzecz. U-obecniać. Umożliwiać podniesienie jej do ust. Podczas spaceru. I po powrocie do domu.

Tekst został zakupiony w ramach programu Tarcza dla Literatów.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Adrian Gleń, Lekcja (z) milczenia. Notatki na marginesie Pieczęci ignoranta Wojciecha Kassa [z dodatkiem uwag o poezji Czesława Miłosza i Tadeusza Różewicza], Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

  1. D.A. Sikorski, Dlaczego Hayden White nie zrewolucjonizował historiografii? [w:] Hayden White w Polsce. Fakty, krytyka, recepcja, red. Ewa Domańska, Edward Skibiński, Paweł Stróżyk, Kraków 2019, s. 183–202; J. Pomorski, Hayden White a polska metodologia historii i teoria historiografii [w:] tamże.
  2. R. Sendyka, W stronę kulturowej teorii gatunku [w:] Kulturowa teoria literatury, red. Michał Paweł Markowski, Ryszard Nycz, Kraków 2010, s. 277.
  3. Próbowano wówczas – aplikując zwulgaryzowaną wersję marksizmu do badań historycznoliterackich – narzucić nowy kanon, w którym preferowano literaturę tworzoną przez tak zwane ,,klasy uciskane”. P. Wilczek, Kanon jako problem kultury współczesnej, ,,Postscriptum” 2004–2005, nr 2–1(48–49), s. 80–81.
  4. Pomysł badaczki, aby wyodrębnić kanon, którego wyznacznikiem byłyby czynniki ekonomiczne (na przykład kanon otwarty robotnic i robotników miasta Łodzi), zakrawa w tym kontekście z lekka o prowokację.
  5. Dużą pomocą dydaktyczną z kolei mogą być – i są – omawiane przez badaczkę formy podmiotowe, takie jak rozmowa (w zapisie audiowizualnym) czy inne, na przykład spacer.
  6. Odsłaniają one labilność i krańcowość sądów, a nawet pośpieszność w ferowaniu ocen. Widać to zwłaszcza w przypadkach rewizji przez krytyka tak zwanych ,,orientacyjnych lektur”, czyli pierwszego czytania całości lub większego fragmentu.
  7. Bruno Schulz w oczach współczesnych. Antologia tekstów krytycznych i publicystycznych z lat 1920–1939, redakcja i wstęp: P. Sitkiewicz, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2021, s. 509.
  8. Tamże, s. 507.
  9. Tamże, s. 508.
  10. Tamże, s. 505.
  11. Tamże, s. 492.
  12. Tamże, s. 17.
  13. Tamże.
  14. Tamże, s. 125 i 127.
  15. Cz. Miłosz, Ziemia Ulro, Paryż 1977, s. 25.
  16. Tamże, s. 43.
  17. Tamże.
  18. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1972, s. 82–83.
  19. Tenże, Ziemia Ulro, s. 125.
  20. Tamże, s. 126.
  21. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 94.
  22. C. Miłosz, Ziemia Ulro, s. 30–31
  23. Tamże, s. 40.
  24. Tamże, s. 19.
  25. Tamże, s. 21.
  26. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 8.
  27. Tenże, Ziemia Ulro, s. 54–55.
  28. Tamże, s. 90–91.
  29. Tamże, s. 93.
  30. Tamże, s. 120–121.
  31. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 12.
  32. Tamże, s. 82–83.
  33. Tamże, s. 87
  34. Tamże, s. 83.
  35. Tamże, s. 133.
  36. Tamże, s. 100–101.
  37. K.Wyka, List do Jana Bugaja [w:] „Kartografowie dziwnych podroży”. Wypisy z polskiej krytyki literackiej XX wieku, red. i wstęp M.Wyka, oprac. K.Biedrzycki i in., Kraków 2004, s. 473.
  38. Wiersze z tomu Ocalenie (jak też z okresu przedwojennego) pomijam w rozdziale trzecim niniejszej książki, zawierającym analizy. Czytelnik jednak bez trudu znajdzie klasyczne już teksty poświęcone pojedynczym utworom Miłosza z tego okresu. Zainteresowanym polecam między innymi: M. Głowiński, „Przedmieście” Czesława Miłosza. Próba interpretacji [w:] tegoż, Intertekstualność, groteska, parabola. Szkice ogólne i interpretacje, Kraków 2000; Z. Lisowski, Czesław Miłosz, „Piosenka o końcu świata” [w:] tegoż, Poznawanie poezji. Interpretacje, Lublin 2008; M. Stala, Stróże świata, obłoki, „Apokryf” 1996, nr 9 (dodatek do „Tygodnika Powszechnego”); osobne miejsce Ocaleniu poświęcił też Stanisław Stabro w studium Poezja i historia. Od Żagarów do Nowej Fali, Kraków 2001, rozdział W poszukiwaniu Harmonii. „Ocalenie” Czesława Miłosza.
  39. W. Bolecki, Proza Miłosza, „Pamiętnik Literacki” 1984, z. 2, s. 133–164.
  40. A. Zagajewski, Obrona żarliwości, Kraków 2002, s. 117
  41. C. Miłosz, Ziemia Ulro…, s. 246.
  42. Tenże, Przeciw poezji niezrozumiałej [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 94.
  43. M. Zaleski, Powrót Miłosza [w] tegoż: Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 13.
  44. A. Fiut, Pułapki mimesis [w:] tegoż, Moment wieczny. Poezja Czesława Miłosza, Kraków 2011, s. 10.
  45. W. Kass, Pieczęć ignorancji, [w:] tegoż, Wiry i sny, Sopot 2008, s. 39.
  46. P. Dakowicz, Lunatyk światła, „Topos” 2008, nr 6, s. 147–148.
  47. W. Kass, Gra w marynarza [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 10.
  48. W. Kass, Pocałuj w usta światło [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 15.
  49. W. Kass, Przechodniu spójrz na koła [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 16.
  50. W. Kass, Tak się schowałeś, że nie potrafisz siebie znaleźć [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 19.
  51. W. Kass, Stopniowanie zawiasu [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 29.
  52. Zob. P. Dakowicz, Lunatyk światła, „Topos” 2008, nr 6, s. 148.
  53. Cz. Miłosz, Sprawozdanie [w:] tegoż, Nad brzegiem rzeki, Kraków 1994.
  54. Cz. Miłosz, To jedno [w:] tegoż, Kroniki, Kraków 1988.
  55. Cz. Miłosz, Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky na lotnisku, dajmy na to w Minneapolis [w:] tegoż, To, Kraków 2000.
  56. Por. E. Kuźma, Język – stwórca rzeczy [w:] Człowiek i rzecz. O problemach reifikacji w literaturze, filozofii i sztuce, red. S. Wysłouch i B. Kaniewska, Poznań 1999, s. 19.
  57. Cz. Miłosz, Nad strumieniem [w:] tegoż, To, s. 27.
  58. Por. J. Błoński, Epifanie Miłosza [w:] Poznawanie Miłosza. Studia i szkice o twórczości poety, red. J. Kwiatkowski, Kraków 1985, t. I, s. 81.
  59. Cz. Miłosz, Kto? [w:] tegoż, Nad brzegiem rzeki, s. 19.
  60. W. Kass, Modlitwa o łagodność rosiczki [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 22.
  61. A. Ginsberg, Williams w świecie przedmiotów, przeł. K. Dąbrowska, „Literatura na Świecie” 2009, nr 1–2, s. 77.
  62. T. Różewicz, Przypomnienie [w:] tegoż, Słowo po słowie. Nowy wybór wierszy, Wrocław 1994, s. 238–239.
  63. T. Różewicz, *** chciałem opisać… [w:] tegoż, Niepokój. Wybór wierszy z lat 1944–1994, Warszawa 1995, s. 574–575.
  64. T. Różewicz, *** (Próbowałem sobie przypomnieć) [w:] tegoż, Na powierzchni poematu i w środku, Warszawa 1998, s. 205.
  65. T. Różewicz, Teraz [w:] tegoż, Niepokój…, s. 585.
  66. H. Buczyńska-Garewicz, Milczenie i mowa filozofii, Warszawa 2003, s. 33.
  67. L.A. Moczulski, Lśnienie [w:] tegoż, Jej nigdy za późno, Kraków 2003, s. 7–8. Wielkiej gorliwości i skrupulatności Zbigniewa Fałtynowicza zawdzięczam rys genealogiczny i historyczny tego utworu, niechaj pozna go i czytelnik tej książki: „Książkowy pierwodruk wiersza ukazał się w tomie Powitania (1983). Następnie autor przedrukował go w książkach: Odwitania z Suwalszczyzną (1989) i 70 widoków w drodze do Wenecji (1991); dalej – pod tytułem Lśnienie – w tomie […] Jej nigdy za późno (2003). Tutaj też po raz pierwszy pojawiła się data (1980) pod wierszem. W tej samej wersji (z tytułem i datą) wiersz jest publikowany w tomie Krótko biją serca: wiersze z lat 1959–2006 (2007) oraz wyborze (antologii) wydanym w tym roku przez Wydawnictwo Hachette. Do publikacji w tomie Jej nigdy za późno wers ósmy od góry brzmiał: «Z niej chleb i to, co miałem do życia»; w tym tomie i następnych: «Z niej chleb i to, co miałem». Jeszcze tylko taka informacja: ojciec Leszka A. Moczulskiego, Franciszek Moczulski żył w latach 1905–1979, był – oczywiście – krawcem” (Z listu Zbigniewa Fałtynowicza do autora niniejszego szkicu).
  68. M. Zaleski, Echa idylli w literaturze polskiej doby nowoczesności i późnej nowoczesności, Kraków 2007, s. 312–313.
  69. Zob. tamże, s. 313 (zdanie Lacana podaję za Zaleskim).
  70. Zob. E. Levinas, Całość i nieskończoność. Esej o zewnętrzności, tłum. M. Kowalska, wstępem poprzedziła B. Skarga, Warszawa 1998, s. 122–123.
  71. Tamże.
  72. Tamże, s. 121.
  73. T. Różewicz, Może to nie był dom [w:] tegoż, Poemat otwarty, Warszawa 1956, s. 65.
  74. „To dopiero rzeczy – konkluduje po lekturze wczesnych pism Heideggera Hanna Buczyńska-Garewicz – zaczynają wyznaczać przez swój charakter jakiejś miejsca. […] Używać można czegoś, co łatwo się znajduje, czego nie trzeba szukać, czyli czegoś, co właśnie jest pod ręką. Dlatego świat rzeczy w dyspozycji nie może być tylko chaotyczną wielością. Być pod ręką [Zuhanden] to znaczy mieć miejsce” (H. Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony, okolice. Przyczynek do fenomenologii przestrzeni, Kraków 2006, s. 97).
  75. M. Heidegger, Wyzwolenie, tłum. J. Mizera, Kraków 2001, s. 16–17.
  76. T. Różewicz, W świetle lamp filujących [w:] tegoż, Zawsze fragment. Recycling, Wrocław 1998, s. 29–30.
  77. Por. J. Kornhauser, Uśmiech Sfinksa. Szkice o poezji Zbigniewa Herberta, Kraków 1998, s. 118.
  78. W.N. Toporow, Przestrzeń i rzecz, tłum B. Żyłko, Kraków 2003, s. 133.
  79. Zob. Tamże, s. 134.
  80. H. Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony…, s. 99–100. Ale chyba nie do końca mogę zgodzić się z autorką w kwestii owej „zażyłości”. Heidegger w Byciu i czasie pisze właściwie o poleganiu na narzędziu, zatroskaniu o jej użyteczność, w czym nie można widzieć pragnienia uczynienia z rzeczy czegoś innego, niż ona sama jest w swej po(d)ręczności. Zatroskanie (Sorge) zresztą jest przez Heideggera niewłaściwym modi ludzkiego bycia w świecie (jakkolwiek oczywiście Heidegger odżegnuje się od wartościowania, używając zwrotu zrazu i zwykle na określenie relacji łączących jestestwo z rzeczą), celem zaś ludzkiego istnienia ma być porzucanie owego zatroskanego bycia, którego przekroczenie dokonywa się w doświadczeniu trwogi objawiającej nicość rzeczy, ich znikliwość (zob. M. Rebes, Heidegger – Levinas. Spór o transcendencję prawdy, Kraków 2005, s. 102; B. Baran, Heidegger i powszechna demobilizacja, Kraków 2004, s. 58–59). Nawet w późnych pismach, kiedy rzecz – traktowana jako epifania bycia – obdarowująca człowieka doświadczeniem Bycia nie ma mowy o upodmiotowieniu rzeczy, jest wdzięczność, chronienie, ale nie ma możliwości, o której pisał na przykład Martin Buber.
  81. A. Jurewicz, Kołysanka dla maszyny do szycia „Singer” [w:] tegoż, Życie i liryka, Gdańsk 1998, s. 116. (Na utwór ów zawrócił moją uwagę Zbigniew Fałtynowicz, któremu chcę w tym miejscu podziękować za jego pamięć i erudycyjną podpowiedź).
  82. Zob. tamże, s. 115.
  83. Zob. Tamże.
  84. Zob. M. P. Markowski, Pragnienie obecności. Filozofie reprezentacji od Platona do Kartezjusza, Gdańsk 1999, s. 7–14.
  85. Zob. M. Buber, O Ja i Ty. Wybór pism filozoficznych, tłum. J. Doktór, Warszawa 1992, s. 103.
  86. W.N. Toporow, Przestrzeń i rzecz…, s. 132.
  87. T. Różewicz, Nożyk profesora,  Wrocław 2001, s. 31.
  88. Tamże.
  89. Tamże, s. 17–18.
  90. Tamże.
  91. „Gazeta Wyborcza”, 3 X 2002, s. 15.
  92. T. Różewicz, Nożyk…, s. 20.
  93. Tamże, s. 25.
  94. Tamże.
  95. Tamże, s. 27.
  96. Tamże, s. 35.
  97. Tamże.
  98. Tamże, s .36.
  99. J. Kornhauser, Moja kochana mama [w:] tegoż, Było minęło, Warszawa 2002, s. 11.

Powiązane artykuły

21.06.2021

Smak rzeczy. Notatki do wiersza „Lśnienie” Leszka A. Moczulskiego

Mojej Mamie

 

Komentarz płodzi komentarz: nie zaś nowe wiersze.

George Steiner

 

0.

Jedno z pierwszych moich wspomnień. Mam dwa, trzy lata. Gierkowski blok na częstochowskim Błesznie, małe mieszkanie, siódme piętro, końcówka lat siedemdziesiątych. Słabe światło jarzeniówki, szczupła, drobna postać mojej matki zatopionej w pracy. Maszyna stała w przepierzeniu między drzwiami wejściowymi a łazienką. Pamiętam jej stukot (tak jak i zdjęcia wycięte z niemieckiego katalogu „Burda”, z którego matka czerpała inspiracje; po latach mama upiera się, że nie mam prawa tego pamiętać, ale jednak…). To była, zdaje się, już „Łuczniczka”, „Singerka” (jak je pieszczotliwie mama nazywała) na kilka lat ustąpiła miejsca szczytowi polskiej techniki. Maszyna firmy „Łucznik” była elektryczna, dawała możliwość szycia drobniejszym ściegiem, wyparła więc przedwojenną jeszcze konstrukcję modelu stworzonego przez mistrza Isaaca Merritta Singera. Nie na długo, wkrótce poznać miałem miarowy stukot ukochanej przez matkę, niezawodnej „Singerki”, gdy defekt zrywania nici przez bębenek „Łuczniczki” wyczerpał cierpliwość krawcowej…

 

1.

Ten wiersz stanowi doskonale przejrzystą reprezentację wspomnienia pewnej rzeczy, dzięki której egzystowała udanie cała rodzina. Ten wiersz stara się – niczym poemat nożyk profesora Tadeusza Różewicza – w rzecz przemienić. Moje milczenie po jego każdorazowej lekturze utwierdza mnie jedynie w przekonaniu, że (przynajmniej wewnątrz mojej językowej wyobraźni) marzenie to się ziszcza. Właściwie zatem nie wypadałoby o nim rozprawiać, do tego wiersza bowiem trudno cokolwiek dodać, niczego również ująć mu niepodobna. Chciałoby się z lubością pójść za pokusą tautologii, przepisując go po prostu. A ponieważ formuła książki uprawomocnia to pragnienie, tedy nie odmawiam sobie i czytelnikowi tych rozważań bezpośredniej przyjemności:

Maszynę do szycia „Singer” wychwalam.
Z niej chleb i przenoszenie z niej rąk ojca
na moją głowę w niedzielę przed południem.
W niej jak w morzu czterdzieści lat ojca zatopionych,
czterdzieści lat upartych
dochodzącego człowieka
do soli i prawdy życia.
Z niej chleb i to, co miałem
w świąteczne uniesienie.
Z nią ojciec niejedną noc
przegadał i prześpiewał.
Z niej prawda ostateczna wynika
jak nieustająca muzyka
ludzi dających przedmioty
zaprzeczających grozie.
Ona rzuciła wyzwanie
pogardzie nocy człowieka.
Zalśniła i minęła,
jak zalśnił i minął człowiek,
który na niej pracował
nad stawaniem się świata
w jednej z tysiąca pracowni.
Zalśniła i minęła.
Jest echem. Ziarnem. Pamięcią.
Nie zapłacona radość.
Chyba porankiem nad wodą.
Maszynę do szycia „Singer” wychwalam –
Jej igła, jej czółenko, jej kółko, jej rzemyk – ostateczneL.A. Moczulski, Lśnienie [w:] tegoż, Jej nigdy za późno, Kraków 2003, s. 7–8. Wielkiej gorliwości i skrupulatności Zbigniewa Fałtynowicza zawdzięczam rys genealogiczny i historyczny tego utworu, niechaj pozna go i czytelnik tej książki: „Książkowy pierwodruk wiersza ukazał się w tomie Powitania (1983). Następnie autor przedrukował go w książkach: Odwitania z Suwalszczyzną (1989) i 70 widoków w drodze do Wenecji (1991); dalej – pod tytułem Lśnienie – w tomie […] Jej nigdy za późno (2003). Tutaj też po raz pierwszy pojawiła się data (1980) pod wierszem. W tej samej wersji (z tytułem i datą) wiersz jest publikowany w tomie Krótko biją serca: wiersze z lat 1959–2006 (2007) oraz wyborze (antologii) wydanym w tym roku przez Wydawnictwo Hachette. Do publikacji w tomie Jej nigdy za późno wers ósmy od góry brzmiał: «Z niej chleb i to, co miałem do życia»; w tym tomie i następnych: «Z niej chleb i to, co miałem». Jeszcze tylko taka informacja: ojciec Leszka A. Moczulskiego, Franciszek Moczulski żył w latach 1905–1979, był – oczywiście – krawcem” (Z listu Zbigniewa Fałtynowicza do autora niniejszego szkicu).[1].

1980

Chciałbym, oddalając się wprzódy od tego wiersza (aby tym wyraźniej dostrzec, jak lśni…), zakreślić kilka kręgów, w jakich można by umieścić ów utwór autora Oddechu.

 

2.

Przypominając Lacanowską egzegezę i komentarz do tłumaczeń Ewangelii Janowej, Marek Zaleski pisze:

Tropy poetyckie przyszywają nas do świata. […] Są fetyszami porządku, które pomagają ocalić nasz świat, w walce z napierającymi nań siłami erozji i nie-sensu. […] wreszcie za ich sprawą możemy osiągnąć „przyjemność” tekstu. I więcej. Wyjść poza przyjemność: osiągnąć rozkosz, jouissanceM. Zaleski, Echa idylli w literaturze polskiej doby nowoczesności i późnej nowoczesności, Kraków 2007, s. 312–313.[2].

W Lacanowskiej wersji tego doświadczenia: „jouissance jest zakazana temu, kto mówi, kto używa języka po prostu”, co podnosząc, Zaleski notuje:

Jouissance pojawia się wtedy, kiedy nie używamy języka w „prosty sposób”: rozkosz jest efektem mowy „odchylonej”, figuralnej, więc mowy literackiej, która całkowicie lokuje się „poza”, ma swoje źródło w tym, co jest brakiem [posiadania rzeczywistości]”Zob. tamże, s. 313 (zdanie Lacana podaję za Zaleskim).[3].

Pojęcie to, w którym skupia się pytanie o możliwość osiągnięcia źródłowego stanu szczęśliwości, można jednak wywodzić ze zgoła odmiennej tradycji filozoficznej, z myśli podkopującej fundamenty zachodnioeuropejskiego racjonalizmu – z dzieła Całość i nieskończoność Emmanuela Lévinasa. W jego polemice z Heideggerowskim rozumieniem natury przedstawiania i myślenia jako projektu czytamy, że prawdziwe odkrycie i napotkanie własnej podmiotowości nie bierze swojego początku od „czystego istnienia”, które zawsze jest ataraktyczne i wiąże się z „koniecznością spełnienia” pożądania i rozumienia bycia, lecz źródło jego bije „w niezależności i suwerenności rozkoszowania się”Zob. E. Levinas, Całość i nieskończoność. Esej o zewnętrzności, tłum. M. Kowalska, wstępem poprzedziła B. Skarga, Warszawa 1998, s. 122–123.[4]. W myśli Heideggera, mówiąc inaczej, poczucie szczęśliwości zawisa od zrealizowania „najbardziej własnej możliwości bycia” (rozpoczętej od prze-życia śmierci, od którego nasz byt staje się wychylonym-ku-śmierci), której celem jest, per saldo, podążanie za wieścią języka nazywającego dopiero bycie bytu. Radość myśli Levinasa, uwalniająca człowieka od „ontologicznej powinności”, wytryskuje daleko wcześniej, przed świadomością istnienia, śmierć nie ma w niej decydującego głosu, lecz szczęście, którego „zaznajemy już po prostu dlatego, że żyjemy, znajdując się zawsze ponad byciem”Tamże.[5]. Życie, które wypływa z ćwiczenia ontologicznego i stawia przedwstępne warunki, sprowadzone zostaje „do czystej i nagiej egzystencji […], rozwiewa się jak cień”Tamże, s. 121.[6].

 

3.

Myślenie Heideggera, który pisze o naszym rozumieniu świata rzeczy, często – wydaje mi się – wiedzie do czegoś przeciwnego aniżeli potrzeba wyzbycia się, jak mówi filozof, „myślenia rachującego”, tyranii ekonomicznych metafor określających nasz byt. Bo czymże jest właściwie zamykanie rozumienia przedmiotów, które przedstawia autor Przyczynków do filozofii (na przykład w Byciu i czasie, Źródle dzieła sztuki czy choćby eseju o rzeczach – znanych polskiemu czytelnikowi z wydania książkowego Ku rzeczy myślenia), w obrębie pojęcia „poręczności” i „niezawodności”? Być może to dyskretnemu urokowi niemieckiej mentalności mieszczańskiej zawdzięcza Heidegger prymat metafory warsztatu… Myślenie jako „rękodzieło” to piękna figura, jednakże rodzaj funkcjonalnego uporządkowania, które projektuje (właśnie!) autor W drodze do języka, nie daje mi spokoju. W precyzyjnej machinie myśli filozofa gubi się wymiar bycia, o który upomina się Levinas: przecie nie „rozumiem” jabłka wprzódy, zanim go nie spróbuję. A soczystość owocu właściwie zastępuje mi skomplikowane sylogizmy, które mógłbym ułożyć, próbując dyskursywizować moje doświadczenie.

Refleksja Heideggera jest zimna, rani czułość, jaką nieraz zdarza się nam (zbyt rzadko dzisiaj) obdarzać rzeczy, które starają się wszak wiernie nam służyć (choć dziś, produkowane taśmowo, coraz częściej odmawiają swojego posłuszeństwa). Jasne, czym innym są masowe wytwory współczesności, w których funkcjonalność („do-czego” rzeczy) dominuje nad możliwością postawienia pytania – pojawiającego się w chwili nie-używania rzeczy – skąd rzecz się wzięła („z-czego” rzeczy), zatem przedmioty typowe, produkowane seryjnie, niezależne i niewchodzące w ściślejsze, poza przydatnością, relacje z ich użytkownikiem, czym innym zaś „rzeczy sentymentalne”, na rozmaite sposoby uruchamiające historię, pamięć, będące siedliskiem wartości. Ale czy nie jest tak, że wraz z „odtrącaniem” przedmiotów czy – mówiąc precyzyjniej – „wtrącaniem” ich w sferę heideggerowskiej poręczności nie znajdujemy się w obsesyjnie zamkniętym świecie jako warsztacie, w którym wszystko jest „nadmiernie zorganizowane” i wyczerpuje się w swojej funkcjonalności? Racja, w dzisiejszej rzeczywistości nie istnieje poczucie przynależności, napotykamy „sprzęty/ […]/ których mogą używać inni” – pisał Tadeusz Różewicz w wierszu Może to nie był domT. Różewicz, Może to nie był dom [w:] tegoż, Poemat otwarty, Warszawa 1956, s. 65.[7]. Jesteśmy tylko właścicielami rzeczy, możemy pozbyć się ich bez szkody i żalu, nie łączy nas z nimi – sprzętami właśnie, a nie rzeczami – żadna bliższa zażyłość, naszą z nimi relację określa język ekonomii. Ów brak wierności, przywiązania do rzeczy, traktowanie jej jedynie jako nośnika określonej funkcji rzutuje prawdopodobnie na chaotyczność przestrzeni„To dopiero rzeczy – konkluduje po lekturze wczesnych pism Heideggera Hanna Buczyńska-Garewicz – zaczynają wyznaczać przez swój charakter jakiejś miejsca. […] Używać można czegoś, co łatwo się znajduje, czego nie trzeba szukać, czyli czegoś, co właśnie jest pod ręką. Dlatego świat rzeczy w dyspozycji nie może być tylko chaotyczną wielością. Być pod ręką [Zuhanden] to znaczy mieć miejsce” (H. Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony, okolice. Przyczynek do fenomenologii przestrzeni, Kraków 2006, s. 97).[8]. O takie rzeczy nie sposób się troszczyć, odnajdujemy je w miejscach odległych, niewłaściwych.

Uporządkowanie zabezpiecza nasze poczucie zadomowienia, bycia u siebie, daje ciągłość i trwałość, to bardzo dużo, prawda? Czym bowiem bylibyśmy w próżni bycia, nie posiadając oparcia w posłusznym przedmiocie? Jednocześnie jednak z takim u-stanawianiem i rozumieniem istnienia rzeczy pojawia się nasze poczucie bycia zakładnikami rzeczy. I, w konsekwencji, potrzeba refleksji nad możliwościami – jak to określał filozof – pozostawiania przedmiotów techniki na zewnątrz (drauβenlassen), tak aby nie stały się czymś absolutnym, lecz zależały od nas.

Możemy […] – pisał Heidegger – korzystać z przedmiotów techniki, a jednocześnie przy całym właściwym ich użytkowaniu wyzwolić się od nich w taki sposób, że nieustannie będziemy z nich rezygnować. Możemy używać przedmiotów techniki, w jaki ich trzeba używać. Ale możemy także zostawić je same sobie jako przedmioty, które nas nie obchodzą […]. Możemy powiedzieć tak nieuniknionemu korzystaniu z przedmiotów techniki i możemy zarazem powiedzieć nie ich pretensji do wyłączności, a tym samym do zniekształcania, gmatwania i w końcu do pustoszenia naszej istotyM. Heidegger, Wyzwolenie, tłum. J. Mizera, Kraków 2001, s. 16–17.[9].

Owszem, znów, mutacje przestrzeni powstające w naszym wyobrażeniu i odczuciu na skutek przemiesz(cz)ania rzeczy powodują poczucie oddalenia, obcości. Izolowane, wyjęte z rozmaitych porządków przedmioty absorbują zatroskanego ich funkcjonowaniem człowieka w takim stopniu, iż nie można już częstokroć rozróżnić, jasno określić, kto komu służy. Z wolna człowiek staje się ofiarą własnej kalkulacji, machinacji, myślenia technicznego i nie sposób właściwie, o czym pisał Heidegger, wyzwolić się spod ich władzy. Z przedmiotem produkowanym masowo, służącym jedynie przedłużaniu naszych zmysłów i ciała, nie można właściwie nic począć, jest on szczelnie zamknięty na wszelką relację.

Może to wszystko i prawda, może – jak chciał Baudelaire, amerykańscy transcendentaliści, a jeszcze wcześniej przecież Rousseau – technika jest koszmarnym wcieleniem żądzy opanowania świata, wykorzystania go (wszak nawet rzekę – utyskiwał Heidegger – można nastawić, aby produkowała z siebie dla nas energię), a rzeczy będące wytworem technicznego myślenia niepostrzeżenie zawładnęły naszą wyobraźnią, wyznaczając nam horyzont naszych oczekiwań i pragnień. Ale czy w ten sposób nie fetyszyzujemy techniki, czy naprawdę nie ma innej drogi myślenia, jak tylko potępianie w czambuł demona racjonalizmu i pragmatyzmu, którego sami wyhodowaliśmy? Czy dualizm podmiotu i przedmiotu to rzeczywiście wcielenie horrendalnego przed-stawiania, któremu oddajemy się od czasów sokratejskich, karmiąc się truciznami kartezjańskimi? Czy o technice nie można mówić inaczej?
 

4.

Z lekcji, jaką odbieraliśmy od „Starych Mistrzów” (Miłosza, Herberta, Różewicza, Białoszewskiego, Szymborskiej), wyłania się wizja straconego świata, który odszedł wraz z kilkoma przedmiotami, gotowymi obdarować nas nie tylko „efektem”, „nadwyżką”, „zyskiem” i „towarem”, ale również doznaniami metafizycznymi. Do tego stopnia, że nie wypada ich wręcz nazywać jedynie narzędziami. Czy to seryjność, identyczność, zredukowanie do po(d)ręczności jest powodem, dla którego człowiekowi współczesnemu trudno wejść w „zażyłość”, wykroczyć z rzeczą poza życiową pragmatykę?

w świetle lamp filujących
świat wyglądał inaczej

[…]

w świetle lamp kopcących
człowiek był zadomowiony
mocniej w radości
głębiej w trosce
[…]
słowa były cieplejsze
cichsze
dom się kołysał
odpływał z trumną i kołyską

w świetle lamp filujących
nieskończoność była skończona
czas był uchwytny
przestrzeń zamknięta
w czterech ścianach
[…]T. Różewicz, W świetle lamp filujących [w:] tegoż, Zawsze fragment. Recycling, Wrocław 1998, s. 29–30.[10]

Właściwości tych rzeczy, które już – za sprawą czegóż by innego jak nie rozwoju myślenia technicznego? – odchodzą, sprawiały, że świat wyglądał inaczej. Wykonywana przy udziale owej rzeczy czynność nie nastawiała natury na służenie ekspansywności człowieka. Nie, rzecz taka jak owa lampa kopcąca wywoływała zmiany w samej jakości egzystencji. Światło, które lampa darowała, pozwalało wydobywać ludzkie doświadczenia z większą intensywnością; tym samym rzecz owa zyskiwała sobie jak gdyby, całkowicie zasłużoną, wdzięczność jej posiadaczaPor. J. Kornhauser, Uśmiech Sfinksa. Szkice o poezji Zbigniewa Herberta, Kraków 1998, s. 118.[11].

To zrozumiałe – pisał Władmir N. Toporow – że „korzyści” są bardziej widoczne, ale też bardziej natrętnie, powierzchownie, pragmatycznie wiążą człowieka z rzeczą […]. Nastawienie na właściwości rzeczy zakłada głębsze, intymniejsze i bezinteresowne związki. Właściwości nie tylko oddają głębinową warstwę rzeczy i odnoszą ją do „fizykochemicznego” składu świata i jego geometrii: poprzez nie ustanawia się (poza „korzyściami” i „interesami”) formująca więź człowieka z rzecząW.N. Toporow, Przestrzeń i rzecz, tłum B. Żyłko, Kraków 2003, s. 133.[12].

Lampa owa właściwie użyczała człowiekowi idei zamieszkiwania (Heideggerowski trop sugeruje w wierszu Różewicza dyskretne napomknienie o domu, który „odpływał z trumną i kołyską”), schronienia przed żywiołami, pozwalała je oswoić, okiełznać.

Rodzi się tym samym to, co Toporow nazywa „sentymentalnym stosunkiem do rzeczy”, właściwości rzeczy zostają interioryzowane (i dalej – przechowane w pamięci), łącząc się z jakościowo wyróżnionymi momentami w przebiegu egzystencji. Różewicz, ukazując różnicę między przedmiotem technicznym a tym, który – w tym złożeniu – jawi się jako archaiczny, przedstawia postępowanie procesu uprzedmiotowienia rzeczy, ich despirytualizacjiZob. Tamże, s. 134.[13].

A może ów stosunek do rzeczy nie zawisa koniecznie od – transcendentnie motywowanego – „geniusza rzeczy”? Czy rzecz techniki nie może stać się taką właśnie „rzeczą sentymentalną”, o jakiej pisze Toporow? Czy tylko przedmiot, który „przemawia” do nas spoza (sponad) swojej użyteczności, może dostąpić miana „rzeczy z duszą”, może zasłużyć na naszą wzajemność, z nim zażyłość, wejście w relację?

Czytajmy jeszcze raz pean na cześć maszyny „Singer”!

 

5.

Rzekło się słowo: „pean”. Ale wyniknęło ono mimochodem, samo z siebie. Pochwała bowiem niezawodnego narzędzia w wierszu Moczulskiego nie jest wyśpiewana, nie utrzymana została w sztywnym gorsecie określonego metrum, a podana jest bez słownej ornamentyki, która winna uruchomić niezbędny, jak by się zdawało, kwant wzniosłości. Czytelnika Lśnienia zastanowić musi wprzódy ów dysonans między inicjalną zapowiedzią („wychwalam”) a formą wiersza wolnego i swoistą prostotą tego laudatio.

Ale czy wypada uderzać w górne tony, dobywać klasyczne frazy, kiedy mowa o rzeczy, która była najbliżej, która była organiczną częścią człowieka osadzonego w codzienności? Może należy właśnie w celu uwznioślenia jej „żywota” użyć języka równie codziennego, najbliższego, który pozostawałby z tą rzeczą w zażyłej, intymnej relacji, który odpowiadałby jej kształtowi, działaniu, istocie?… Tak, tak właśnie rozumiem gest poety, który omija rafy konwencjonalnej literackości i artyzmu, próbując stworzyć symbiotyczny obraz wspomnienia i rzeczy oraz języka, którym ową symetrię należałoby wyrazić.

 

6.

Maszyna „Singer”. Czy jest tylko narzędziem, o którym pisał filozof? Czy tak jedynie należy o niej mówić, tak ją ujmować? Jakże zdaje się nie przystawać do tego wiersza dostojny, acz lodowato-precyzyjny język autora Bycia i czasu.

Wszystko niby się zgadza… Z pracy narzędzia wynika i trud człowieka (owe czterdzieści lat…), i to, że praca wykonana za sprawą tejże rzeczy była źródłem utrzymania. Z niej wikt i opierunek. „I to, co w świąteczne uniesienie”. W jej, powie filozof, niezawodności skupiał się i odeń zawisał byt całej rodziny. Ale, zauważmy, do opisu maszyny w tym swoistym dla niej dziękczynieniu nie użyto języka ekonomii. Mowa jest o codziennym chlebie i święcie, które dzięki maszynie mogło zostać właściwie uświęcone… I to zatem, co każdodzienne, i to, co działo się w dzień świąteczny – zależne było od narzędzia, z którym zrósł się żywot ojca lirycznego bohatera.

Uczynienie rzeczy bliską, przełamanie jej obcości, odnalezienie jej w okolicy (Gegend) człowieka, wreszcie wejście w relację pewnej zażyłości odbywa się w procesie „zatroskanego – pisze Hanna Buczyńska-Garewicz – czyli rozważnego obcowania ze światem. Dopiero poprzez używanie, poznawanie i różnorakie wciąganie w krąg aktywności człowieka rzeczy stają się nieobce […] i pozostają w bliskich stosunkach z jestestwemH. Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony…, s. 99–100. Ale chyba nie do końca mogę zgodzić się z autorką w kwestii owej „zażyłości”. Heidegger w Byciu i czasie pisze właściwie o poleganiu na narzędziu, zatroskaniu o jej użyteczność, w czym nie można widzieć pragnienia uczynienia z rzeczy czegoś innego, niż ona sama jest w swej po(d)ręczności. Zatroskanie (Sorge) zresztą jest przez Heideggera niewłaściwym modi ludzkiego bycia w świecie (jakkolwiek oczywiście Heidegger odżegnuje się od wartościowania, używając zwrotu zrazu i zwykle na określenie relacji łączących jestestwo z rzeczą), celem zaś ludzkiego istnienia ma być porzucanie owego zatroskanego bycia, którego przekroczenie dokonywa się w doświadczeniu trwogi objawiającej nicość rzeczy, ich znikliwość (zob. M. Rebes, Heidegger – Levinas. Spór o transcendencję prawdy, Kraków 2005, s. 102; B. Baran, Heidegger i powszechna demobilizacja, Kraków 2004, s. 58–59). Nawet w późnych pismach, kiedy rzecz – traktowana jako epifania bycia – obdarowująca człowieka doświadczeniem Bycia nie ma mowy o upodmiotowieniu rzeczy, jest wdzięczność, chronienie, ale nie ma możliwości, o której pisał na przykład Martin Buber.[14].

Ale czy powiedzieć tyle – co filozof – to powiedzieć choć odrobinę więcej, aniżeli wynika to z naszego doświadczenia? Czy ten język cokolwiek do rzeczy dodaje? I czy właściwie oddaje naszą wdzięczność, bez której wszelkie obcowanie z maszyną sprawia, że wyzbywamy się ludzkiego spojrzenia, czułości? (A bez nich przecie rzeczy stają się tylko tym, czym są… narzędziami).

Nauczone naszą cierpliwością i uważnością stają się przedmioty przechowalnią naszej historii, rezerwuarem intymnych dziejów (pięknie zaświadczają o tym notabene liczne fragmenty powieści Stefana Chwina Hanemann). Ich nieme świadectwa – wchodząc w mariaż z wysiłkiem naszej „woli pamięci” – chronią, jak w poemacie Różewicza, dzieje ludzkiego bycia. A nawet jeśli odmawiają nam swojej „rzeczowej pamięci”, zawsze liczą na to, że sprowokują nas do trudu od-pominania.

Z takim właśnie ujęciem spotkamy się w krótkim obrazku Aleksandra Jurewicza, który pisze o czułej pielęgnacji i żegnaniu się z maszyną Singera:

Wchodziłem w ornamenty, krzywizny i załamania, metal […] odwzajemniał mój dotyk zimnem, jakbym głaskał cień kobiety, która odeszłaA. Jurewicz, Kołysanka dla maszyny do szycia „Singer” [w:] tegoż, Życie i liryka, Gdańsk 1998, s. 116. (Na utwór ów zawrócił moją uwagę Zbigniew Fałtynowicz, któremu chcę w tym miejscu podziękować za jego pamięć i erudycyjną podpowiedź).[15].

Dlaczego rzecz „odmawia się” tu człowiekowi i nie staje „miejscem” uruchomienia opowieści, jej zaczynem i katalizatorem? Ha, otóż dowiadujemy się, że bohater szykuje maszynę do szycia w jej ostatnią podróż…Zob. tamże, s. 115.[16]. Zdrada? Nie, raczej nie, życiowa konieczność. Wieczność i tak jest po stronie rzeczy. Bez zazdrości, z metafizyczną empatią narrator tej małej prozy żałuje, że nie pozna dalszego ciągu „biografii” maszynyZob. Tamże.[17].

Nostalgiczne wspomnienie narratora szkicu Jurewicza, dokonujące się niemal w momencie, w którym przychodzi bohaterowi ostatecznie oddać maszynę, toczy się pod dyktando „języka nieobecności”. W wierszu Moczulskiego sytuacja jest jakby odwrotna: maszyna jest już nieobecna w chwili, w której podmiot stara się mocą własnej pamięci i pragnienia (wdzięczności) przywrócić ją do za-istnienia. Była, minęła. Teraz jest „echem, ziarnem”. Podobnie jak człowiek ją użytkujący, który „zalśnił i minął”. (Zauważmy, bycie rzeczy i człowieka w perspektywie przemijania i śmierci zostaje w ujęciu mówiącego zrównane poprzez użycie tych samych określeń dla nazwania odejścia ich obojga). Wiersz autora Powitań jest tedy, poprzez swoją laudacyjność, aktem ponownego powołania rzeczy do istnienia, w istocie więc realizuje linię Proustowskiego marzenia o języku u-obecniającym, zdolnym wskrzesić rzeczywistość zapadłą na dno przeszłości, niebyciaZob. M. P. Markowski, Pragnienie obecności. Filozofie reprezentacji od Platona do Kartezjusza, Gdańsk 1999, s. 7–14.[18].

 

7.

Jedno zdanie, jedno drobne, acz nieustające wspomnienie zmienia według mnie wszystko…

Z nią ojciec niejedną noc
przegadał i prześpiewał.

Wyróżniam ten dwuwers, ma on bowiem kluczowe znaczenie. Wyobrażam sobie i słyszę tę „rozmowę”. Ale właściwie dlaczego biorę to słowo w cudzysłów? Nie, to była z pewnością rozmowa! Literaturoznawcy powiedzą, zgodnie z duchem myślenia strukturalnego, iż ojciec wierszowego bohatera w obliczu rzeczy odbywał „zredukowany dialog”, czyli monologował.

Sięgnijmy po inny język opisu, w którym rzecz przedzierzga się na skutek zmiany języka i wyrażania człowieka – mówiąc za Martinem Buberem – z „Ono” w „Ty”Zob. M. Buber, O Ja i Ty. Wybór pism filozoficznych, tłum. J. Doktór, Warszawa 1992, s. 103.[19]. Jakże nie ulec poetyckiemu rozmarzeniu, że nasza głęboka wdzięczność – na przykład w postaci czułej z rzeczą rozmowy – pozostawia ślad w samej rzeczy, przemienia i rzecz, i jej użytkownika:

Człowiek może przejawiać nie tylko konsumpcyjny i ekonomiczny, własnościowy „interes” wobec rzeczy, ale może też otaczać rzecz bezinteresowną uwagą, która świadczy o pokonaniu ciążenia sfery „rzeczowości”, o wejściu na inną drogę […], do sfery ducha […]. Na tej granicy najwyższy dług, najwyższa bezinteresowność, najwyższe wyrzeczenie polega na tym, żeby w chwili, kiedy ani sama rzecz, ani ktokolwiek inny nie oczekuje zwrotu zaciągniętego długu, mimo wszystko rzucić spojrzenie dłużnika na teraz już pozbawioną neutralności, lecz duchowo bliską, „miłą” rzecz. Właściwie, sama możliwość takiego spojrzenia, a tym bardziej intymnej rozmowy z rzeczą […], stanowi właśnie istotę tej spłaty długu; to akt, który wiele zmienia i w samym człowieku, i – odtąd – nawet w świecie rzeczy, czujących jak gdyby skierowaną ku sobie uwagę, życzliwość, […] ze strony tego, komu dotychczas potrafiły tylko z oddaniem służyć, nie licząc na jego odzew i nie wiedząc, jak one same mają mu wysłać swój przekazW.N. Toporow, Przestrzeń i rzecz…, s. 132.[20].

Niema, pokorna służba rzeczy i głęboka wdzięczność człowieka, który na niej budował własne oparcie w świecie, swoje usytuowanie w byciu. Czy nie o takiej zażyłości zaświadcza wiersz poety?

Rzecz jest tutaj czymś więcej aniżeli chlebodawczynią człowieka, jest cichą (no, może nie taką cichą, pamiętam monotonny terkot „Singerki” aż nadto dobrze, wypełniał szczelnie przestrzeń mojego domostwa i czas dzieciństwa…) powierniczką. Ojciec obdarowuje ją ufnym słowem, pieśnią, które przemieniają rzecz w personę dialogu, ona zaś w swym upartym rytmie pracy przeciwstawia się całej „pogardzie nocy człowieka”, stanowi ostoję i azyl przed – jak możemy się domyślać – kryzysem wszelkich wiar i wartości, który nastał w połowie ubiegłego wieku.

Widzę ich wyraźnie. W ciemnej nocy świata, w czasie marnym oboje „rzucają wyzwanie” światu, który utracił wszelką podstawę, który obsuwa się w nihilistyczną próżnię. Związani tajnym przymierzem przeciwstawiają się ontologicznemu złu – wytwarzają, dają kolejne przedmioty, przedłużają życie.

Tę lekcję odbiera syn, który czuje nieprzerwany strumień bycia. I oddaje go w postaci świadectwa. Jego lśnienie podchwytuje dalekie echo tej pieśni, która biegnie z przeszłości, podsycając pierwotne pragnienie życia i obecności – człowieka i maszyny razem.

Zawierzam się czułej opiece synowskiego spojrzenia w Lśnieniu, temu światłu pamięci, które wydobywa z niebytu „igłę, czółenko, kółko, rzemyk”. Widzę je dzięki temu wierszowi wyraźniej niż kiedykolwiek, a jakże często rozpaczałem z powodu ich utraty.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Adrian Gleń, Smak rzeczy. Notatki do wiersza „Lśnienie” Leszka A. Moczulskiego, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

  1. D.A. Sikorski, Dlaczego Hayden White nie zrewolucjonizował historiografii? [w:] Hayden White w Polsce. Fakty, krytyka, recepcja, red. Ewa Domańska, Edward Skibiński, Paweł Stróżyk, Kraków 2019, s. 183–202; J. Pomorski, Hayden White a polska metodologia historii i teoria historiografii [w:] tamże.
  2. R. Sendyka, W stronę kulturowej teorii gatunku [w:] Kulturowa teoria literatury, red. Michał Paweł Markowski, Ryszard Nycz, Kraków 2010, s. 277.
  3. Próbowano wówczas – aplikując zwulgaryzowaną wersję marksizmu do badań historycznoliterackich – narzucić nowy kanon, w którym preferowano literaturę tworzoną przez tak zwane ,,klasy uciskane”. P. Wilczek, Kanon jako problem kultury współczesnej, ,,Postscriptum” 2004–2005, nr 2–1(48–49), s. 80–81.
  4. Pomysł badaczki, aby wyodrębnić kanon, którego wyznacznikiem byłyby czynniki ekonomiczne (na przykład kanon otwarty robotnic i robotników miasta Łodzi), zakrawa w tym kontekście z lekka o prowokację.
  5. Dużą pomocą dydaktyczną z kolei mogą być – i są – omawiane przez badaczkę formy podmiotowe, takie jak rozmowa (w zapisie audiowizualnym) czy inne, na przykład spacer.
  6. Odsłaniają one labilność i krańcowość sądów, a nawet pośpieszność w ferowaniu ocen. Widać to zwłaszcza w przypadkach rewizji przez krytyka tak zwanych ,,orientacyjnych lektur”, czyli pierwszego czytania całości lub większego fragmentu.
  7. Bruno Schulz w oczach współczesnych. Antologia tekstów krytycznych i publicystycznych z lat 1920–1939, redakcja i wstęp: P. Sitkiewicz, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2021, s. 509.
  8. Tamże, s. 507.
  9. Tamże, s. 508.
  10. Tamże, s. 505.
  11. Tamże, s. 492.
  12. Tamże, s. 17.
  13. Tamże.
  14. Tamże, s. 125 i 127.
  15. Cz. Miłosz, Ziemia Ulro, Paryż 1977, s. 25.
  16. Tamże, s. 43.
  17. Tamże.
  18. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1972, s. 82–83.
  19. Tenże, Ziemia Ulro, s. 125.
  20. Tamże, s. 126.
  21. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 94.
  22. C. Miłosz, Ziemia Ulro, s. 30–31
  23. Tamże, s. 40.
  24. Tamże, s. 19.
  25. Tamże, s. 21.
  26. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 8.
  27. Tenże, Ziemia Ulro, s. 54–55.
  28. Tamże, s. 90–91.
  29. Tamże, s. 93.
  30. Tamże, s. 120–121.
  31. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 12.
  32. Tamże, s. 82–83.
  33. Tamże, s. 87
  34. Tamże, s. 83.
  35. Tamże, s. 133.
  36. Tamże, s. 100–101.
  37. K.Wyka, List do Jana Bugaja [w:] „Kartografowie dziwnych podroży”. Wypisy z polskiej krytyki literackiej XX wieku, red. i wstęp M.Wyka, oprac. K.Biedrzycki i in., Kraków 2004, s. 473.
  38. Wiersze z tomu Ocalenie (jak też z okresu przedwojennego) pomijam w rozdziale trzecim niniejszej książki, zawierającym analizy. Czytelnik jednak bez trudu znajdzie klasyczne już teksty poświęcone pojedynczym utworom Miłosza z tego okresu. Zainteresowanym polecam między innymi: M. Głowiński, „Przedmieście” Czesława Miłosza. Próba interpretacji [w:] tegoż, Intertekstualność, groteska, parabola. Szkice ogólne i interpretacje, Kraków 2000; Z. Lisowski, Czesław Miłosz, „Piosenka o końcu świata” [w:] tegoż, Poznawanie poezji. Interpretacje, Lublin 2008; M. Stala, Stróże świata, obłoki, „Apokryf” 1996, nr 9 (dodatek do „Tygodnika Powszechnego”); osobne miejsce Ocaleniu poświęcił też Stanisław Stabro w studium Poezja i historia. Od Żagarów do Nowej Fali, Kraków 2001, rozdział W poszukiwaniu Harmonii. „Ocalenie” Czesława Miłosza.
  39. W. Bolecki, Proza Miłosza, „Pamiętnik Literacki” 1984, z. 2, s. 133–164.
  40. A. Zagajewski, Obrona żarliwości, Kraków 2002, s. 117
  41. C. Miłosz, Ziemia Ulro…, s. 246.
  42. Tenże, Przeciw poezji niezrozumiałej [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 94.
  43. M. Zaleski, Powrót Miłosza [w] tegoż: Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 13.
  44. A. Fiut, Pułapki mimesis [w:] tegoż, Moment wieczny. Poezja Czesława Miłosza, Kraków 2011, s. 10.
  45. W. Kass, Pieczęć ignorancji, [w:] tegoż, Wiry i sny, Sopot 2008, s. 39.
  46. P. Dakowicz, Lunatyk światła, „Topos” 2008, nr 6, s. 147–148.
  47. W. Kass, Gra w marynarza [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 10.
  48. W. Kass, Pocałuj w usta światło [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 15.
  49. W. Kass, Przechodniu spójrz na koła [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 16.
  50. W. Kass, Tak się schowałeś, że nie potrafisz siebie znaleźć [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 19.
  51. W. Kass, Stopniowanie zawiasu [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 29.
  52. Zob. P. Dakowicz, Lunatyk światła, „Topos” 2008, nr 6, s. 148.
  53. Cz. Miłosz, Sprawozdanie [w:] tegoż, Nad brzegiem rzeki, Kraków 1994.
  54. Cz. Miłosz, To jedno [w:] tegoż, Kroniki, Kraków 1988.
  55. Cz. Miłosz, Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky na lotnisku, dajmy na to w Minneapolis [w:] tegoż, To, Kraków 2000.
  56. Por. E. Kuźma, Język – stwórca rzeczy [w:] Człowiek i rzecz. O problemach reifikacji w literaturze, filozofii i sztuce, red. S. Wysłouch i B. Kaniewska, Poznań 1999, s. 19.
  57. Cz. Miłosz, Nad strumieniem [w:] tegoż, To, s. 27.
  58. Por. J. Błoński, Epifanie Miłosza [w:] Poznawanie Miłosza. Studia i szkice o twórczości poety, red. J. Kwiatkowski, Kraków 1985, t. I, s. 81.
  59. Cz. Miłosz, Kto? [w:] tegoż, Nad brzegiem rzeki, s. 19.
  60. W. Kass, Modlitwa o łagodność rosiczki [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 22.
  61. A. Ginsberg, Williams w świecie przedmiotów, przeł. K. Dąbrowska, „Literatura na Świecie” 2009, nr 1–2, s. 77.
  62. T. Różewicz, Przypomnienie [w:] tegoż, Słowo po słowie. Nowy wybór wierszy, Wrocław 1994, s. 238–239.
  63. T. Różewicz, *** chciałem opisać… [w:] tegoż, Niepokój. Wybór wierszy z lat 1944–1994, Warszawa 1995, s. 574–575.
  64. T. Różewicz, *** (Próbowałem sobie przypomnieć) [w:] tegoż, Na powierzchni poematu i w środku, Warszawa 1998, s. 205.
  65. T. Różewicz, Teraz [w:] tegoż, Niepokój…, s. 585.
  66. H. Buczyńska-Garewicz, Milczenie i mowa filozofii, Warszawa 2003, s. 33.
  67. L.A. Moczulski, Lśnienie [w:] tegoż, Jej nigdy za późno, Kraków 2003, s. 7–8. Wielkiej gorliwości i skrupulatności Zbigniewa Fałtynowicza zawdzięczam rys genealogiczny i historyczny tego utworu, niechaj pozna go i czytelnik tej książki: „Książkowy pierwodruk wiersza ukazał się w tomie Powitania (1983). Następnie autor przedrukował go w książkach: Odwitania z Suwalszczyzną (1989) i 70 widoków w drodze do Wenecji (1991); dalej – pod tytułem Lśnienie – w tomie […] Jej nigdy za późno (2003). Tutaj też po raz pierwszy pojawiła się data (1980) pod wierszem. W tej samej wersji (z tytułem i datą) wiersz jest publikowany w tomie Krótko biją serca: wiersze z lat 1959–2006 (2007) oraz wyborze (antologii) wydanym w tym roku przez Wydawnictwo Hachette. Do publikacji w tomie Jej nigdy za późno wers ósmy od góry brzmiał: «Z niej chleb i to, co miałem do życia»; w tym tomie i następnych: «Z niej chleb i to, co miałem». Jeszcze tylko taka informacja: ojciec Leszka A. Moczulskiego, Franciszek Moczulski żył w latach 1905–1979, był – oczywiście – krawcem” (Z listu Zbigniewa Fałtynowicza do autora niniejszego szkicu).
  68. M. Zaleski, Echa idylli w literaturze polskiej doby nowoczesności i późnej nowoczesności, Kraków 2007, s. 312–313.
  69. Zob. tamże, s. 313 (zdanie Lacana podaję za Zaleskim).
  70. Zob. E. Levinas, Całość i nieskończoność. Esej o zewnętrzności, tłum. M. Kowalska, wstępem poprzedziła B. Skarga, Warszawa 1998, s. 122–123.
  71. Tamże.
  72. Tamże, s. 121.
  73. T. Różewicz, Może to nie był dom [w:] tegoż, Poemat otwarty, Warszawa 1956, s. 65.
  74. „To dopiero rzeczy – konkluduje po lekturze wczesnych pism Heideggera Hanna Buczyńska-Garewicz – zaczynają wyznaczać przez swój charakter jakiejś miejsca. […] Używać można czegoś, co łatwo się znajduje, czego nie trzeba szukać, czyli czegoś, co właśnie jest pod ręką. Dlatego świat rzeczy w dyspozycji nie może być tylko chaotyczną wielością. Być pod ręką [Zuhanden] to znaczy mieć miejsce” (H. Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony, okolice. Przyczynek do fenomenologii przestrzeni, Kraków 2006, s. 97).
  75. M. Heidegger, Wyzwolenie, tłum. J. Mizera, Kraków 2001, s. 16–17.
  76. T. Różewicz, W świetle lamp filujących [w:] tegoż, Zawsze fragment. Recycling, Wrocław 1998, s. 29–30.
  77. Por. J. Kornhauser, Uśmiech Sfinksa. Szkice o poezji Zbigniewa Herberta, Kraków 1998, s. 118.
  78. W.N. Toporow, Przestrzeń i rzecz, tłum B. Żyłko, Kraków 2003, s. 133.
  79. Zob. Tamże, s. 134.
  80. H. Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony…, s. 99–100. Ale chyba nie do końca mogę zgodzić się z autorką w kwestii owej „zażyłości”. Heidegger w Byciu i czasie pisze właściwie o poleganiu na narzędziu, zatroskaniu o jej użyteczność, w czym nie można widzieć pragnienia uczynienia z rzeczy czegoś innego, niż ona sama jest w swej po(d)ręczności. Zatroskanie (Sorge) zresztą jest przez Heideggera niewłaściwym modi ludzkiego bycia w świecie (jakkolwiek oczywiście Heidegger odżegnuje się od wartościowania, używając zwrotu zrazu i zwykle na określenie relacji łączących jestestwo z rzeczą), celem zaś ludzkiego istnienia ma być porzucanie owego zatroskanego bycia, którego przekroczenie dokonywa się w doświadczeniu trwogi objawiającej nicość rzeczy, ich znikliwość (zob. M. Rebes, Heidegger – Levinas. Spór o transcendencję prawdy, Kraków 2005, s. 102; B. Baran, Heidegger i powszechna demobilizacja, Kraków 2004, s. 58–59). Nawet w późnych pismach, kiedy rzecz – traktowana jako epifania bycia – obdarowująca człowieka doświadczeniem Bycia nie ma mowy o upodmiotowieniu rzeczy, jest wdzięczność, chronienie, ale nie ma możliwości, o której pisał na przykład Martin Buber.
  81. A. Jurewicz, Kołysanka dla maszyny do szycia „Singer” [w:] tegoż, Życie i liryka, Gdańsk 1998, s. 116. (Na utwór ów zawrócił moją uwagę Zbigniew Fałtynowicz, któremu chcę w tym miejscu podziękować za jego pamięć i erudycyjną podpowiedź).
  82. Zob. tamże, s. 115.
  83. Zob. Tamże.
  84. Zob. M. P. Markowski, Pragnienie obecności. Filozofie reprezentacji od Platona do Kartezjusza, Gdańsk 1999, s. 7–14.
  85. Zob. M. Buber, O Ja i Ty. Wybór pism filozoficznych, tłum. J. Doktór, Warszawa 1992, s. 103.
  86. W.N. Toporow, Przestrzeń i rzecz…, s. 132.
  87. T. Różewicz, Nożyk profesora,  Wrocław 2001, s. 31.
  88. Tamże.
  89. Tamże, s. 17–18.
  90. Tamże.
  91. „Gazeta Wyborcza”, 3 X 2002, s. 15.
  92. T. Różewicz, Nożyk…, s. 20.
  93. Tamże, s. 25.
  94. Tamże.
  95. Tamże, s. 27.
  96. Tamże, s. 35.
  97. Tamże.
  98. Tamże, s .36.
  99. J. Kornhauser, Moja kochana mama [w:] tegoż, Było minęło, Warszawa 2002, s. 11.

Powiązane artykuły

21.06.2021

Ujarzmianie Robigusa, czyli o wędrującym nożyku

Nożyk

Lekturę rozpoczynam od zdjęć. Nożyk, martwa więźniarka na tle obozu koncentracyjnego (jak gdyby zapatrzona łagodnie w niebo), pomnik ofiar holocaustu w Yad Vashem. Potrzebny jest właściwy dystans, aby dostrzec odpowiedni wymiar i perspektywę tych ilustracji…

Prosty i tajemniczy zarazem to zbiór. I niewielki. Jeden poemat, pięć wierszy. Na pozór wszystko tu już znane. Kolejna stacja w przywracaniu pamięci, senne zmory z przeszłości, nadchodzący kres. Ale jakże pogodny jest ton brzmiący w tym pożegnaniu:

dobranoc moi mili
dobranoc
żywi i umarli poeci
dobranoc poezjoT. Różewicz, Nożyk profesora,  Wrocław 2001, s. 31.[1]

Deszcz zaciera kontury zjawisk. Po prostu jest, opada. Odmierza równą miarę rzeczom tego świata. W tle już jawi się jednak kurtyna, która ma niebawem zapaść. Tak – jak spokojnie rejestruje wszystko poeta. Aponia, jej łagodna istota, zdaje się być w zasięgu ręki:

deszcz deszcz deszcz
w Krakowie
czytam Norwida
słodko jest zasnąć
słodziej być z kamieniaTamże.[2]

Trzeba wrócić do początku. Pozwalam przejechać pociągowi, który powraca dzięki przerzuconemu mostowi, łączącemu „przeszłość/ z przyszłością” (Nożyk profesora). Dopóki żyję, zamawiam powrót rzeczy zagubionych w pamięci. Muszę wierzyć, że „przeszłość jest to dziś, tylko cokolwiek dalej”…

To zaś, co trwa w nas – można by rzec – stanowione jest przez… pomniki. I wyobraźnię poety. Nożyk jest śladem Owego Czasu. Śladem, bo odsyła. Nie pozwala być biernym wobec nakazów uruchomionej pamięci. Ale ślad – zdaje się mówić nam Różewicz – aby spełniał swoją funkcję, musi być także czymś więcej. Musi zawierać pod sobą, pod znakową powierzchnią zakrzepłą w pamięci Rzecz Minioną. Poruszamy się po kole. Bo oto temu, co skrywa ślad, potrzebna jest pamięć i świadectwo. Poeta otrzymuje je z ust przyjaciela:

Mieczysław:
myślałem jeszcze
o tym moim nożu
z obręczy od beczki.
Nosiło go się w obrąku
pasiakowatego chałata,
bo zabierali
i mogło to drogo kosztować…
Tak więc pełnił funkcje
nie tylko użytkowe,
ale znacznie bardziej złożone
(warto by jeszcze o tym pogadać)…Tamże, s. 17–18.[3]

Bez nich ślad nie byłby rzeczą, nie zachowałby obrazu Rzeczy Minionej. Bowiem nieubłagany „Robigus pokrywa rdzą/ i pożera powoli/ żelazny nożyk”Tamże.[4].Nożyk-ślad nie jest muzealnym eksponatem. On żyje i wskazuje. W tej nieustannej (prowadzonej przez Różewicza pięćdziesiąt lat, jak dowiadujemy się z dołączonego rękopisu) dialektyce ocalania (sic!) słowo poety pełni funkcję zasadniczą – ono zaświadcza. Najlepszym, to jest najtrwalszym, świadectwem będzie zapewne, gdy przybierze formę samego przedmiotu, który stał się „tekstem i pretekstem”. Dbający nieomal przesadnie o odsłanianie swojego warsztatu Różewicz, w rozmowie z Mieczysławem Porębskim i Andrzejem Sapiją, wyraża jedno pragnienie – aby ów poemat przyjął ciało przedmiotu: „ten wiersz chce się upodobnić do formy tego nożyka… On musi się, ten wiersz, w rzecz zamienić. […] Ale musi mieć w sobie całą historię, swoją duszę…” „Gazeta Wyborcza”, 3 X 2002, s. 15.[5].

Przed naszymi oczami przeto odwinięta zostanie ze szpuli pamięci prywatna historia przyjaźni poety z Mieczysławem Porębskim. Zawsze ów nożyk towarzyszy bohaterom; jest on w końcu nie mniej ważny niż historia (wszak ów nożyk ma zdolność jej uruchamiania):

Mietek leżał w szpitalu na Szaserów
obudził się z narkozy
siedziałem sam w jego pracowni
na ścianach znajome obrazy
Strumiłło Nowosielski Brzozowski
autoportret Mietka z czasów okupacji

nożyk leżał na gazetach

na lotnisku czytałem napisy
pisarze do pióra syjoniści do domuT. Różewicz, Nożyk…, s. 20.[6]

Ów cudownie ocalony nożyk spaja całą opowieść. Wszak nie o Historię będzie szło, lecz o podmiotowe przeżycie Prywatnej historii, o perspektywę jedynie nam dostępną, w której splatają się losy ludzi, przedmiotów i zjawisk.

Odnajduję wreszcie sens – zadanej niejako na marginesie – hierarchii zdjęć umieszczonych wewnątrz obwoluty książki i na okładce. Góruje nożyk. Na poły pokryty rdzą, z (jeszcze) błyszczącym ostrzem. On jeden wydaje się konkretny (owej konkretności, namacalności, tego, że dalej jest poręczny, dodaje mu tytułowy poemat). On jeden jeszcze jest rzeczą, ponieważ daje się odnieść do pewnej opowieści, jest jej integralną częścią. Mało tego – on tę opowieść pozwala rozpocząć. Fotografia martwej więźniarki jest głosem anonima, obrazem pozbawionym rzeczywistości. Wyzuta z tożsamości kobieta leżąca na śniegu wydaje się lalką, kukłą. Jest i pozostanie niema. Czas, który zatarł kontury, zamknął ową kobietę w zimnym mauzoleum estetyki. Oglądając ową ilustrację, nie pytamy: kto to? Pomnik-symbol ofiar w Yad Vashem – podobnie. Odsyła do przeszłości, ale nie posiada ostatecznej referencji, na nikogo nie wskazuje. Budzi grozę, ale nie jest świadectwem konkretnym.

Nożyk zostaje ocalony i ocala. Pozwala przejawiać się indywidualnej historii, zachować tożsamość opowiadającego, umożliwia istnienie, bo przywraca pamięć.

 

Tajemnica pociągu

W pociągu pełnym banalnego zła zjawia się młoda kobieta. Wehikuł poematu pozwala Różewiczowi na operację usunięcia z oka rzeźbiarki grudki węgla, które wpadały co rusz do oczu tych, co zmierzali do stacji Treblinka. Oglądamy tę scenę oczami przybysza z przyszłości:

…a Pan gdzie jedzie? Jeśli można wiedzieć

 

ja? ja tak sobie! do lasu
na grzyby na jagody
na świeże powietrzeTamże, s. 25.[7]

Kiedyś myślał, że nie ma lasu i jagód… Dziś jest Satyrem, który rozbawia dziewczynę

teraz już mogę pani zdradzić
wysiadam na najbliższej stacji
miejsce postoju oddziału nazywa się
„wysokie drzewa”Tamże.[8]

Widok wysokich drzew. Symbol stałości, doskonałej rozwagi (równowagi), stoickich ideałów – jak pamiętamy – obrał pierwszy mistrz Różewicza Leopold Staff za punkt orientacji, co pomogło mu ujść cało z wojennych pożóg. Aby Istnieć, nie można inaczej.

Ten, który ocalał „prowadzony na rzeź”, i ten, który „gotuje jajko na śniadanie” w  jeden z poranków XXI wieku, to Jeden. Przychodzi przeto czas na spłacenie przypadkowych długów. Nie będzie zapłatą romantyczne świadectwo, lecz codzienna pamięć.

Skończył się wiek XX… I potrzebna jest coda. Na koniec i początek:

przyjechałem do Ustronia
w lipcu roku 2000 z Wrocławia
Krakowa przez Wadowice
chciałem zobaczyć miasto rodzinne poety Jawienia
poruszony zobaczyłem jego góry chmury
dom rodzinny szkołę ubogi kościółTamże, s. 27.[9]

Odnalezienie siebie w rzeczach tego świata pozwala na umocowanie w bycie. Strategia ocalania „wymyślona” przez Miłosza staje się także udziałem Różewicza. Zabiegi tego ostatniego polegają jednak na drobiazgowym przywracaniu pamięci o cudownych życia drobiazgach. Teraz „tajemnica wiersza” to sprawa odkrywania prawdy prywatnej historii, indywidualnego doświadczenia czytelniczego, przygoda wyobraźni i reminiscencji, tropienie Eminowicza.

Zapomniany poeta, odnaleziony nożyk, porządkowanie pamięci, śniadanie z przyjacielem, a w tle meandry Historii, kataklizmy, losy ludzi przychodzących i odchodzących.

Z TERAZ droga wiedzie już tylko w…

 

Bramę

Jakże sarkastycznie brzmią słowa Różewicza, kiedy mowa jest o możliwościach eschatologii. Piekło zostało „zdemontowane/ przez teologów/i psychologów głębi”Tamże, s. 35.[10]. Współczesność lubuje się w mnożeniu elementów konsolacyjnych. Czy raczej eliminuje grozę rzeczy ostatecznych. Nie psujmy sobie dobrego humoru. Lepiej zamieńmy piekło „w alegorię/ ze względów humanitarnych/ i wychowawczych”Tamże.[11].

I wydawać by się mogło, że wreszcie Różewicz decyduje się na porzucenie postawy niezaangażowanego klerka, że napomina, wskazując właściwy kontekst i źródła refleksji o potępieniu i odkupieniu. Już w tomie Zawsze fragment. Recycling dało się przecież odnaleźć istotną zmianę w stosunku do problemu Transcendensu (by przypomnieć genialny wiersz Widziałem Go). Teza o absolutnym ateizmie poezji Różewicza, którą wysunął po wydaniu tomu Regio Ryszard Przybylski (oparta na przesłance konsekwentnej ignorancji w stosunku do sfery religijnej), nie wydaje się do utrzymania. I jakkolwiek racjonalizm (vide polemika autora Nic w płaszczu Prospera z mistycznymi skłonnościami i sposobem refleksji Miłosza) i sceptycyzm Różewicza wciąż będą naczelnymi dyrektywami poetyckiego światopoglądu, perspektywa wolności-ku wierze rysuje się już wyraźniej.

A co będzie/ nieznajomy panie?” – zapyta – no właśnie, kto? – tajemniczy adwersarz lub sam Różewiczowski protagonista. Odpowiedź będzie zaskakująca:

będą kamienie

kamień
na kamieniu
na kamieniu kamień
a na tym kamieniu
jeszcze jeden
kamieńTamże, s .36.[12]

Przyczynek do aluzji apokaliptycznej zostaje niespodziewanie rozbudowany w szereg powtórzeń, które przydają tekstowi enigmatyczności. Pozostaną kamienie. A nie – NIC. Ale to chyba od nas będzie zależeć, czy z owych kamieni da się ułożyć jakiekolwiek lapidarium, jakikolwiek kształt pamięci, czy też zostaną one rozrzucone kapryśną ręką złośliwego Demiurga, Historię, Los i Czas. To wszystko, co nieubłagane.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Adrian Gleń, Ujarzmianie Robigusa, czyli o wędrującym nożyku, Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

  1. D.A. Sikorski, Dlaczego Hayden White nie zrewolucjonizował historiografii? [w:] Hayden White w Polsce. Fakty, krytyka, recepcja, red. Ewa Domańska, Edward Skibiński, Paweł Stróżyk, Kraków 2019, s. 183–202; J. Pomorski, Hayden White a polska metodologia historii i teoria historiografii [w:] tamże.
  2. R. Sendyka, W stronę kulturowej teorii gatunku [w:] Kulturowa teoria literatury, red. Michał Paweł Markowski, Ryszard Nycz, Kraków 2010, s. 277.
  3. Próbowano wówczas – aplikując zwulgaryzowaną wersję marksizmu do badań historycznoliterackich – narzucić nowy kanon, w którym preferowano literaturę tworzoną przez tak zwane ,,klasy uciskane”. P. Wilczek, Kanon jako problem kultury współczesnej, ,,Postscriptum” 2004–2005, nr 2–1(48–49), s. 80–81.
  4. Pomysł badaczki, aby wyodrębnić kanon, którego wyznacznikiem byłyby czynniki ekonomiczne (na przykład kanon otwarty robotnic i robotników miasta Łodzi), zakrawa w tym kontekście z lekka o prowokację.
  5. Dużą pomocą dydaktyczną z kolei mogą być – i są – omawiane przez badaczkę formy podmiotowe, takie jak rozmowa (w zapisie audiowizualnym) czy inne, na przykład spacer.
  6. Odsłaniają one labilność i krańcowość sądów, a nawet pośpieszność w ferowaniu ocen. Widać to zwłaszcza w przypadkach rewizji przez krytyka tak zwanych ,,orientacyjnych lektur”, czyli pierwszego czytania całości lub większego fragmentu.
  7. Bruno Schulz w oczach współczesnych. Antologia tekstów krytycznych i publicystycznych z lat 1920–1939, redakcja i wstęp: P. Sitkiewicz, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2021, s. 509.
  8. Tamże, s. 507.
  9. Tamże, s. 508.
  10. Tamże, s. 505.
  11. Tamże, s. 492.
  12. Tamże, s. 17.
  13. Tamże.
  14. Tamże, s. 125 i 127.
  15. Cz. Miłosz, Ziemia Ulro, Paryż 1977, s. 25.
  16. Tamże, s. 43.
  17. Tamże.
  18. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1972, s. 82–83.
  19. Tenże, Ziemia Ulro, s. 125.
  20. Tamże, s. 126.
  21. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 94.
  22. C. Miłosz, Ziemia Ulro, s. 30–31
  23. Tamże, s. 40.
  24. Tamże, s. 19.
  25. Tamże, s. 21.
  26. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 8.
  27. Tenże, Ziemia Ulro, s. 54–55.
  28. Tamże, s. 90–91.
  29. Tamże, s. 93.
  30. Tamże, s. 120–121.
  31. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 12.
  32. Tamże, s. 82–83.
  33. Tamże, s. 87
  34. Tamże, s. 83.
  35. Tamże, s. 133.
  36. Tamże, s. 100–101.
  37. K.Wyka, List do Jana Bugaja [w:] „Kartografowie dziwnych podroży”. Wypisy z polskiej krytyki literackiej XX wieku, red. i wstęp M.Wyka, oprac. K.Biedrzycki i in., Kraków 2004, s. 473.
  38. Wiersze z tomu Ocalenie (jak też z okresu przedwojennego) pomijam w rozdziale trzecim niniejszej książki, zawierającym analizy. Czytelnik jednak bez trudu znajdzie klasyczne już teksty poświęcone pojedynczym utworom Miłosza z tego okresu. Zainteresowanym polecam między innymi: M. Głowiński, „Przedmieście” Czesława Miłosza. Próba interpretacji [w:] tegoż, Intertekstualność, groteska, parabola. Szkice ogólne i interpretacje, Kraków 2000; Z. Lisowski, Czesław Miłosz, „Piosenka o końcu świata” [w:] tegoż, Poznawanie poezji. Interpretacje, Lublin 2008; M. Stala, Stróże świata, obłoki, „Apokryf” 1996, nr 9 (dodatek do „Tygodnika Powszechnego”); osobne miejsce Ocaleniu poświęcił też Stanisław Stabro w studium Poezja i historia. Od Żagarów do Nowej Fali, Kraków 2001, rozdział W poszukiwaniu Harmonii. „Ocalenie” Czesława Miłosza.
  39. W. Bolecki, Proza Miłosza, „Pamiętnik Literacki” 1984, z. 2, s. 133–164.
  40. A. Zagajewski, Obrona żarliwości, Kraków 2002, s. 117
  41. C. Miłosz, Ziemia Ulro…, s. 246.
  42. Tenże, Przeciw poezji niezrozumiałej [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 94.
  43. M. Zaleski, Powrót Miłosza [w] tegoż: Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 13.
  44. A. Fiut, Pułapki mimesis [w:] tegoż, Moment wieczny. Poezja Czesława Miłosza, Kraków 2011, s. 10.
  45. W. Kass, Pieczęć ignorancji, [w:] tegoż, Wiry i sny, Sopot 2008, s. 39.
  46. P. Dakowicz, Lunatyk światła, „Topos” 2008, nr 6, s. 147–148.
  47. W. Kass, Gra w marynarza [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 10.
  48. W. Kass, Pocałuj w usta światło [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 15.
  49. W. Kass, Przechodniu spójrz na koła [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 16.
  50. W. Kass, Tak się schowałeś, że nie potrafisz siebie znaleźć [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 19.
  51. W. Kass, Stopniowanie zawiasu [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 29.
  52. Zob. P. Dakowicz, Lunatyk światła, „Topos” 2008, nr 6, s. 148.
  53. Cz. Miłosz, Sprawozdanie [w:] tegoż, Nad brzegiem rzeki, Kraków 1994.
  54. Cz. Miłosz, To jedno [w:] tegoż, Kroniki, Kraków 1988.
  55. Cz. Miłosz, Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky na lotnisku, dajmy na to w Minneapolis [w:] tegoż, To, Kraków 2000.
  56. Por. E. Kuźma, Język – stwórca rzeczy [w:] Człowiek i rzecz. O problemach reifikacji w literaturze, filozofii i sztuce, red. S. Wysłouch i B. Kaniewska, Poznań 1999, s. 19.
  57. Cz. Miłosz, Nad strumieniem [w:] tegoż, To, s. 27.
  58. Por. J. Błoński, Epifanie Miłosza [w:] Poznawanie Miłosza. Studia i szkice o twórczości poety, red. J. Kwiatkowski, Kraków 1985, t. I, s. 81.
  59. Cz. Miłosz, Kto? [w:] tegoż, Nad brzegiem rzeki, s. 19.
  60. W. Kass, Modlitwa o łagodność rosiczki [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 22.
  61. A. Ginsberg, Williams w świecie przedmiotów, przeł. K. Dąbrowska, „Literatura na Świecie” 2009, nr 1–2, s. 77.
  62. T. Różewicz, Przypomnienie [w:] tegoż, Słowo po słowie. Nowy wybór wierszy, Wrocław 1994, s. 238–239.
  63. T. Różewicz, *** chciałem opisać… [w:] tegoż, Niepokój. Wybór wierszy z lat 1944–1994, Warszawa 1995, s. 574–575.
  64. T. Różewicz, *** (Próbowałem sobie przypomnieć) [w:] tegoż, Na powierzchni poematu i w środku, Warszawa 1998, s. 205.
  65. T. Różewicz, Teraz [w:] tegoż, Niepokój…, s. 585.
  66. H. Buczyńska-Garewicz, Milczenie i mowa filozofii, Warszawa 2003, s. 33.
  67. L.A. Moczulski, Lśnienie [w:] tegoż, Jej nigdy za późno, Kraków 2003, s. 7–8. Wielkiej gorliwości i skrupulatności Zbigniewa Fałtynowicza zawdzięczam rys genealogiczny i historyczny tego utworu, niechaj pozna go i czytelnik tej książki: „Książkowy pierwodruk wiersza ukazał się w tomie Powitania (1983). Następnie autor przedrukował go w książkach: Odwitania z Suwalszczyzną (1989) i 70 widoków w drodze do Wenecji (1991); dalej – pod tytułem Lśnienie – w tomie […] Jej nigdy za późno (2003). Tutaj też po raz pierwszy pojawiła się data (1980) pod wierszem. W tej samej wersji (z tytułem i datą) wiersz jest publikowany w tomie Krótko biją serca: wiersze z lat 1959–2006 (2007) oraz wyborze (antologii) wydanym w tym roku przez Wydawnictwo Hachette. Do publikacji w tomie Jej nigdy za późno wers ósmy od góry brzmiał: «Z niej chleb i to, co miałem do życia»; w tym tomie i następnych: «Z niej chleb i to, co miałem». Jeszcze tylko taka informacja: ojciec Leszka A. Moczulskiego, Franciszek Moczulski żył w latach 1905–1979, był – oczywiście – krawcem” (Z listu Zbigniewa Fałtynowicza do autora niniejszego szkicu).
  68. M. Zaleski, Echa idylli w literaturze polskiej doby nowoczesności i późnej nowoczesności, Kraków 2007, s. 312–313.
  69. Zob. tamże, s. 313 (zdanie Lacana podaję za Zaleskim).
  70. Zob. E. Levinas, Całość i nieskończoność. Esej o zewnętrzności, tłum. M. Kowalska, wstępem poprzedziła B. Skarga, Warszawa 1998, s. 122–123.
  71. Tamże.
  72. Tamże, s. 121.
  73. T. Różewicz, Może to nie był dom [w:] tegoż, Poemat otwarty, Warszawa 1956, s. 65.
  74. „To dopiero rzeczy – konkluduje po lekturze wczesnych pism Heideggera Hanna Buczyńska-Garewicz – zaczynają wyznaczać przez swój charakter jakiejś miejsca. […] Używać można czegoś, co łatwo się znajduje, czego nie trzeba szukać, czyli czegoś, co właśnie jest pod ręką. Dlatego świat rzeczy w dyspozycji nie może być tylko chaotyczną wielością. Być pod ręką [Zuhanden] to znaczy mieć miejsce” (H. Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony, okolice. Przyczynek do fenomenologii przestrzeni, Kraków 2006, s. 97).
  75. M. Heidegger, Wyzwolenie, tłum. J. Mizera, Kraków 2001, s. 16–17.
  76. T. Różewicz, W świetle lamp filujących [w:] tegoż, Zawsze fragment. Recycling, Wrocław 1998, s. 29–30.
  77. Por. J. Kornhauser, Uśmiech Sfinksa. Szkice o poezji Zbigniewa Herberta, Kraków 1998, s. 118.
  78. W.N. Toporow, Przestrzeń i rzecz, tłum B. Żyłko, Kraków 2003, s. 133.
  79. Zob. Tamże, s. 134.
  80. H. Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony…, s. 99–100. Ale chyba nie do końca mogę zgodzić się z autorką w kwestii owej „zażyłości”. Heidegger w Byciu i czasie pisze właściwie o poleganiu na narzędziu, zatroskaniu o jej użyteczność, w czym nie można widzieć pragnienia uczynienia z rzeczy czegoś innego, niż ona sama jest w swej po(d)ręczności. Zatroskanie (Sorge) zresztą jest przez Heideggera niewłaściwym modi ludzkiego bycia w świecie (jakkolwiek oczywiście Heidegger odżegnuje się od wartościowania, używając zwrotu zrazu i zwykle na określenie relacji łączących jestestwo z rzeczą), celem zaś ludzkiego istnienia ma być porzucanie owego zatroskanego bycia, którego przekroczenie dokonywa się w doświadczeniu trwogi objawiającej nicość rzeczy, ich znikliwość (zob. M. Rebes, Heidegger – Levinas. Spór o transcendencję prawdy, Kraków 2005, s. 102; B. Baran, Heidegger i powszechna demobilizacja, Kraków 2004, s. 58–59). Nawet w późnych pismach, kiedy rzecz – traktowana jako epifania bycia – obdarowująca człowieka doświadczeniem Bycia nie ma mowy o upodmiotowieniu rzeczy, jest wdzięczność, chronienie, ale nie ma możliwości, o której pisał na przykład Martin Buber.
  81. A. Jurewicz, Kołysanka dla maszyny do szycia „Singer” [w:] tegoż, Życie i liryka, Gdańsk 1998, s. 116. (Na utwór ów zawrócił moją uwagę Zbigniew Fałtynowicz, któremu chcę w tym miejscu podziękować za jego pamięć i erudycyjną podpowiedź).
  82. Zob. tamże, s. 115.
  83. Zob. Tamże.
  84. Zob. M. P. Markowski, Pragnienie obecności. Filozofie reprezentacji od Platona do Kartezjusza, Gdańsk 1999, s. 7–14.
  85. Zob. M. Buber, O Ja i Ty. Wybór pism filozoficznych, tłum. J. Doktór, Warszawa 1992, s. 103.
  86. W.N. Toporow, Przestrzeń i rzecz…, s. 132.
  87. T. Różewicz, Nożyk profesora,  Wrocław 2001, s. 31.
  88. Tamże.
  89. Tamże, s. 17–18.
  90. Tamże.
  91. „Gazeta Wyborcza”, 3 X 2002, s. 15.
  92. T. Różewicz, Nożyk…, s. 20.
  93. Tamże, s. 25.
  94. Tamże.
  95. Tamże, s. 27.
  96. Tamże, s. 35.
  97. Tamże.
  98. Tamże, s .36.
  99. J. Kornhauser, Moja kochana mama [w:] tegoż, Było minęło, Warszawa 2002, s. 11.

Powiązane artykuły

21.06.2021

„Moja mamusia pije” (wiersz Juliana Kornhausera w dwudziestu dwóch odsłonach)

Niech tych kilka stron pozwoli im się ogrzać.
Patrick Declerck, Rozbitkowie

 

1.

Nie umiem inaczej zatytułować tego szkicu. Nie mam pojęcia, dokąd zaprowadzi mnie pisanie o tym wierszu. Nie wiem, jak o nim pisać. I – czy w ogóle trzeba… (Już raz zresztą skapitulowałem).

2.

Na pewno trzeba uważać na każde słowo. Na przykład: na ostatnie z pierwszej notatki. Wykreślmy je – z takimi wierszami nie wolno stawać w konkury. Są bowiem kruche, jak każdy najczystszy kryształ. Jak dziecko, które stoi zupełnie samotne wpośród niezrozumiałego, chaotycznego świata.

O taki wiersz trzeba dbać, z troską pochylać się nad każdym wersem. Nie da się z nim, jak chciał w Niebie i ziemi Sandor Marai, rywalizować, stawiać mu opór. Rozpadłby się pod naporem najmniejszej choćby próby specjalistycznego (literatury znawstwa) rozbioru.

3.

Pokrążmy nieco wokół tego wiersza. Oddalając się wprzódy, zobaczymy więcej z gestu, którego ów zapis jest częścią.

Zasadą, która organizuje poszukiwania Kornhausera – poety (i której pisarz pozostaje dotąd wierny) jest – jak już o tym przekonująco pisał i Tadeusz Komendant, i Jacek Gutorow – uobecnianie. Przywoływanie do istnienia „świata ziarnistego”: konkretnych, materialnych przedmiotów, punktów widzenia, ludzkich egzystencji – dotychczas właśnie (w literaturze) nieobecnych. „Wizja bytu jako otwarcie się na wszystkie języki” (niezwykle celne określenie zastosowane przez Gutorowa w Niepodległości głosu) stanowi zasadę nie pozwalającą na niezaangażowanie w społeczne style odbioru rzeczywistości (na bycie jedynie obserwatorem), która niemal od początku drogi twórczej krakowskiego pisarza wyznacza najistotniejsze wartości. Autor Kamyka i cienia wierzy, że poezjopisanie – wiem, zabrzmi to dzisiaj może i banalnie – jest szczególnym rodzajem mówienia, które nie pozostawia świata w spokoju…

4.

Było minęło zawiera w sobie wiersze „uczciwe”. Powstają one z czczości, wyrzeczenia. Ale i niesłychanego napięcia zmysłów, które towarzyszy doświadczeniu empatii, identyfikacji. Odejmowanie słów, długotrwała ekstrakcja, „ściąganie” języka w obraz, sugestywny, przejmujący (to zresztą te cechy poetyki „późnego” Kornhausera, które cenię sobie najbardziej).

Jedną ze zdobyczy Było minęło, która wydaje mi się szczególnie cenna, stanowi umiejętność (zapoczątkowana przez Kornhausera w rewelatorskim tomie Hurrraaa!) użycia języków, jakimi nazywają swoją egzystencję „wykluczeni”, „biedni ludzie”. Bo tak, mówi autor Origami, poeta może dawać świadectwo niezbędnej światu wrażliwości. Naśladując, prezentując „nagą biedę bycia”, ufa, że jego pisanie nie będzie jedynie „suchym prowiantem rozumu”, nie zakrzepnie w przestrzeni wszechwładnego i bezdusznego projektowania. Wykona etyczne zadanie, które przewyższa z okładem „potęgę smaku”.

5.

W całym tomie zwracają uwagę wiersze poświęcone dzieciom; ich niemej obecności, która sama w sobie stanowi już rodzaj sprawdzianu dla świata. Postać dziecka skontrastowana zostaje u autora Kamyka i cienia ze sferą istnienia przestrzeni społecznej, w którą uwikłany jest podmiot tego pisarstwa. Bezbronność, otwarcie dziecka, jego spojrzenie – są skandalem dla zantagonizowanej rzeczywistości dorosłych, zawieszają rację zastanego „uporządkowania” świata. Poprzez samą swoją obecność dziecko podaje w wątpliwość zasady funkcjonowania „międzyludzkiego kościoła”. Jego „czyste milczenie” kreśli rysę u podstawy bytu, wstawia nas w sytuację, w której od nowa musimy przemyśleć realizacje wartości, na jakich oparte zostały społeczne umowy.

Stajemy oto naprzeciw „nieosłoniętego Dobra”, które istnieje prawdziwie a priori, bez przyczyny, wytłumaczenia. I bez przyczyny również bywa unicestwiane. Bieda dziecka jest dojmująca – dziecko w świecie tej poezji jest prawie zawsze ofiarą. Ale ofiarą składającą usta do krzyku, który milknie, zastyga, zamiera. Na naszych oczach. Kornhauser mówi o dziecku i z dzieckiem, wciągając odbiorcę w grę, której stawką jest skuteczność dyskretnego napomnienia.

Bardzo częstym zabiegiem staje się, w tych swoistych mikronarracjach autora Domu, snów i gier dziecięcych, przejście dokonujące się właśnie w usytuowaniu podmiotu względem obranej na wstępie wspólnoty komunikacyjnej (dobrze opisał to zjawisko Piotr Sobolczyk). Od spojrzenia przezroczystego, niezaangażowanego, obojętnego – do bycia czułego, czucia. Ta meta-morfoza wrażliwości ma stać się naszym, czytających, udziałem.

Taka jest wersja ideału „poezji czynnej” według Kornhausera.

6.

Autor Za nas z nami – zmagający się z problemem „użyteczności” literatury, potrzebności pisania, rozważający bezradność znaku językowego wobec realności, poszukujący słów, które zdolne byłyby „poruszyć” rzeczywistość, wpływać na ludzkie decyzje i wybory, „przymierzający języki” w celu znalezienia tego najbardziej adekwatnego – musiał zdawać sobie sprawę z dotkliwej nieprzystawalności „papierowego bytu” wiersza wobec namacalnego, egzystencjalnego horroru, jaki niosą portretowani przezeń bohaterowie. Cóż bowiem bardziej bolesnego i smutnego (po Steinerowsku), daremnego (po Levinasowsku) aniżeli poczucie jałowości pisania względem niewyrażalnej nędzy ludzkiego położenia w świecie, świadomości niemożności zmiany jakości bycia ludzi znajdujących się na śmietniku świata, „rozbitków”, którzy wylądowali na wyspach-antypodach bytu? I właściwie, dlaczego tam się znaleźli? Czy za sprawą własnych wyborów? Zrządzenia nieubłaganego losu? A może niesprawiedliwości i zła doznanego ze strony „silniejszych”, sprawujących władzę?

„Z żadnej książki – pisze Patrick Declerck, streszczając dylematy trawiące pisarza-etyka, który układa książkę (i tylko książkę…) o dojmującej ludzkiej biedzie – nie pozostaje ostatecznie nic poza ogólnym wrażeniem. Nastrój. Coś jak melodia, kilka nut, od czasu do czasu przemykających przez głowę…”. Samo portretowanie, opisywanie znajdującego się na skraju śmierci głodowej, pogrążonego w alkoholowej i psychicznej chorobie, targanego spazmatycznym bólem i obłędem człowieka wydaje się – pierwotnie – czymś zgoła nie-etycznym, budującym zgubny dla porozumienia dystans, przesuwającym piszącego (za-pisującego) na pozycję zewnętrznego wobec cierpienia (a zatem „chłodnego”) obserwatora lub zgoła, przed czym przestrzegał Declerck, podglądacza, „pornografa cierpienia”. Pisanie – rodzące czasowy i przestrzenny dystans, „zajmujące dłoń piórem”, a nie kromką chleba wyciągniętą w kierunku łaknącego – samo w sobie może zdawać się czynnością nie tylko jałową, wtórną, ale wręcz… szkodliwą. Pragnienie mimetyzmu bowiem, w tym właśnie przypadku, to zbyt mało, aby usprawiedliwić istnienie literatury, nawet jeśli literatura ta – jak na przykład wstrząsająca książka Declercka – pisana jest krwią, która sączy się z otwartych ran bezdomnych, dotkniętych gangreną…

7.

Kornhausera obrazy u-bóstwa nie są jednak podszyte oskarżycielskim tonem demaskatora tropiącego źródła społecznej nierówności. Nie w tej przestrzeni lokuje poeta energię przedstawienia, nie idzie mu już o ekspresjonistyczną prowokację zmierzającą do odkrycia fałszu i opresyjności jakiegoś określonego systemu społecznych regulacji (nędzy materialnej de facto nie udało się zlikwidować w żadnym istniejącym dotychczas ustroju), interesuje go raczej sam fenomen egzystencjalnego męstwa tych, których widzi na śmietniku świata.

8.

Czy „obejrzenie” ludzkiej nędzy może być końcem „czytelniczego działania”? Konieczne raczej wydaje się właśnie w-stawienie w wy-stawiony świat, zinterioryzowane przeżycie rzeczywistości, którą stawia przed nami wiersz. Nie interpretowanie zatem, które uparcie przyszpila nas do ustrukturowanego tekstu, lecz zdolność meta-pherein, doświadczenia fizycznego, namacalnego, dokonującego się w wyobrażeniu wiodącym do uchwycenia, niemal cielesnego, wymiaru bycia, wyznacza, jeśli zaryzykować takie rozumienie (to konkretyzacja, jak uczą etycy lektury, jest właściwym aktem percepcji dzieła, umożliwiającym wypracowanie wzoru aktów działania, odroczenie dekonstrukcji, zawieszenie sceptycznego dystansu), minimalny stopień zaangażowania, jakiego się tutaj od nas oczekuje. Empatia i wczucie – powołane słowem poezji – do doświadczenia których zaprasza nas autor Stanu wyjątkowego, otwierają się już w poruszającej ciszy, jaka rozciąga się za ramą tekstu, w naszym wyobrażeniu, tam, gdzie pełne współczucia rozumienie świetnie może o-być się bez języka, gdzie istotny stać się może już tylko gest, który będziemy umieli odtąd powtórzyć…

9.

Cóż jeszcze można w poezji – celowo pytam niezdarnie, bo samo pisanie o cierpieniu jest zawsze naznaczone jakimś fałszem i nie-po-radnością – zrobić z cierpiącym człowiekiem, skoro każde uprzedmiotowienie jest zrazu i zwykle sprzeniewierzeniem się prawdzie realności, istnieniu?… Nawet najbardziej autentyczna literatura, posługując się ziarnem fikcji, usuwając nolens volens więzi ze źródłem i empirią, pisał Philippe Hamon, buduje swój mimetyczny kapitał jedynie na wierze czytelnika w prawdopodobieństwo przedstawianych zdarzeń, sugestywność (czyli de facto: typowość) re-prezentacji, jest byciem wy-darzonym, ale nie właśnie-wydarzającym-się. Nie będzie istnieć teraz, zawsze odrobinę spóźniona, poniewczasie, grzeszy swoją opieszałością (a w tym przypadku odroczenie działania może być bardzo brzemienne w skutki…) albo wyprzedza wypadki (będąc „nauczycielką probabilistyki”), usuwając to, co przypadkowe w buńczucznym akcie kreacji projektującym rzeczywistość, matrycując zachowanie czytelnika wobec z nagła powtórzonej, od-tworzonej w empirii, a „u-stanowionej” uprzednio w literaturze sytuacji.

Jak zatem rozumieć „etyczność” wierszy Kornhausera? Jak opisać „właściwą” reakcję czytelnika na „etyczne wezwanie” płynące z wnętrza tej poezji? Czy może samo wzbudzenie w sobie po lekturze wiersza pewnego stanu „gotowości moralnej”, „moralnego wyczulenia” nie jest głównym, lub jedynym, celem „literatury etycznej”?

10.

Co jeszcze można zrobić?… Co ma zrobić pisarz? Może udzielić głosu wszystkim biednym ludziom swojego czasu? Niech sami wypowiedzą swoje bycie w tej rzeczywistości. Oto jeden z takich wierszy wy-rażających. Staję, czytając na głos tych kilka linijek, po-rażony obrazem krzywdy. Ale obraz ów, przez każdy detal, spogląda na mnie:

moja mamusia
pije

dlatego że wyszła
niedobrze za mąż
i jest nieszczęśliwa

raz kupiła mi buciki
były za duże
ale z czerwonym paskiem

wujku
musisz być bardzo bogaty
bo tyle u was ciepłej wody

co najbardziej chciałbyś

nic
tylko żeby mnie ktoś kochał
troszeczkęJ. Kornhauser, Moja kochana mama [w:] tegoż, Było minęło, Warszawa 2002, s. 11.[1]

I każe milczeć. I milczeć nie pozwala.

11.

Czego chce ode mnie ten wiersz? (Dlaczego myślę o nim zawsze, gdy pada nazwisko Kornhausera?). Dlaczego chce, abym uznał go za prezentację (a nie: re-prezentację) mowy i sytuacji cierpiącego (w wierszu) dziecka? Dlaczego chce, abym cierpiał razem z nim? W tej właśnie chwili, gdy czytam tych kilka linijek tekstu i głos więźnie mi, jak zawsze, w gardle. Czemu ma służyć moje współ-cierpienie? Czy ono jest potrzebne? I do czego? Co może wydobyć się z zasznurowanych ust czytającego? Może właśnie mam zamilknąć? I zrobić coś, gdy usłyszę podobną mowę?

„Zrób co możesz” – dyskretnie podpowiada wiersz.

12.

Słyszałem takie małe narracje.

Opiekowałem się wraz z żoną przez pewien czas (zanim urodził się nasz pierworodny i brakło nam, po ludzku, energii) chłopcem z Domu Dziecka w Chmielowicach pod Opolem. Bywaliśmy tam często, mimowolnie nawet stając się świadkami podobnych monologów, które – gdyby je z równą kornhauserowskiej czułością podchwycić – mogłyby stanowić takie poetyckie „gotowe rzeczy”. Wystarczyłaby rama papieru i poezji (może jeszcze przydałby się dobry dyktafon), aby przedłużyć te wątłe, małe istnienia. A niezgrabne słowa wypowiadane przez dzieci – uczynić przejmującymi świadectwami.

Jakże podobny był M. do dziecka z tego wiersza. W naszym towarzystwie ożywiał się naraz, budził z letargu, w który wpędza dziecko każdy brak: uczuć, zainteresowania dla jego spraw, podmiotowego traktowania, wreszcie – brak uwagi i słów do niego właśnie kierowanych. Funkcjonowanie każdego Domu Dziecka siłą rzeczy musi opierać się o literę regulaminu, który tyleż reguluje, co uprzedmiotawia relacje pomiędzy wychowankami a wychowawcami (pamiętam z Chmielowic wspaniałą, silną kobietę, która opiekowała się znajdującymi się tam dziećmi z prawdziwą matczyną troską, jaka była dostrzegalna już poprzez akt słuchania – cierpliwego, czułego, przemieniającego pensjonariusza w dziecko obdarzone imieniem i twarzą). Gdy M. przekraczał próg opiekuńczej placówki (w piątki braliśmy go do siebie i mieszkał u nas do niedzielnego wieczora), prostował się, uśmiechał, stając przy tym na powrót dzieckiem – ufnym, pełnym wdzięczności, szczęśliwym, że jest słuchane… Historie, które snuł dla nas jedna przez drugą (buzia mu się nie zamykała), umacniały w nim, jak sądzę, nie tylko poczucie bycia człowiekiem, podmiotem zdarzeń, ale także budowały jego tożsamość i poczucie wartości.

Wielokrotnie, gdy już spał, wchodziłem do pokoju i długo przyglądałem się jego pogodnej, lekko piegowatej twarzy.

M. nigdy nie powiedział, że mama go zaniedbuje… To pragnienie wspólnoty z matką, mimo wszystko, ta bezgraniczna potrzeba miłości. Ale przede wszystkim: ta wielka miłość dziecka do matki – „skandal” miłości, która „jest bez dlaczego” (jak róża Angelusa Silesiusa) w samym środku tego zepsutego świata. To zawsze ściskało moje serce, sznurowało usta, szkliło oczy.

Ten obraz wraca do mnie teraz, gdy próbuję wpatrzeć się w dziecko opowiadające wujkowi o swojej mamie.

13.

Czytam pierwsze słowa wiersza i widzę je wszystkie po kolei. Sepleniące maluszki z podartymi szmaciankami pod pachą. Ciche dziewczynki i łobuzujących (w ten sposób maskują swoją bezradność) chłopców. Ciekawość bierze górę nad nieśmiałością i wychylają swoje główki z licznych pokojów, w których zostali skoszarowani. Kto jesteś?Po kogo przyszedłeś? I już w trzecim zdaniu, kiedy moje oczy zwracają się w stronę mówiącego, więc gdy dziecko chwyta w lot choćby cień uwagi, pada na przykład: Mamusia zabierze mnie jutro. Bo się źle czuła, wiesz?

14.

Do tego wiersza potrzebuję jednego chłopczyka, może Ty, urwisie, co? Jak masz na imię? M.?

15.

Do kogo zwraca się dziecko z tego wiersza? W pewnym miejscu bezpośrednio określa adresata swojego króciutkiego monologu („wujku”). Czy to jednak rzeczywiście jest wujek tego dziecka, jego bliski krewny? Jeśli tak, dziwić może to, że dziecko powtarza rzeczy, które wujek przecież znać powinien (w ogóle – że nazywa mamę: „moją mamusią”; dziecko w stosunku do znanej osoby, z którą w jakiś sposób dzieli wspólną przestrzeń życia, nie użyje, mówiąc o matce, zaimka dzierżawczego). Może jest u niego po raz pierwszy, przypadkiem właśnie tutaj się znalazło (na odwiedzinach, na „widzeniu”)? I poczuwszy się pewnie, zaczyna opowiadać?…

A może nazywa wujkiem kogoś, kto – jak ja kiedyś dla M. – okazał mu po prostu odrobinę serca?

16.

W sumie, może to bez większego znaczenia, jak wyobrazimy sobie tę dialogową sytuację, jak określimy relacje między mówiącymi postaciami. (Bo i ów „wujek”, z wnętrza swojej bezgranicznej bezradności, spyta: „co najbardziej chciałbyś”?). Najważniejszy jest ten moment, w którym chłopczyk nabiera pewności siebie, z zaszczutego zwierzątka zmienia się w rozmówcę. Najważniejsze, że zaczyna mówić. A że traumę nosi wypisaną niemal na twarzy, od razu zaczyna wokół niej budować swoją wypowiedź. Od razu przechodzi do rzeczy, właściwie przecież nie ma rzeczy ważniejszych. Nie ma dla niego innych rzeczy.

17.

A jednak nie daje mi to spokoju… Ile lat ma ten chłopczyk? Jeśli pięć, sześć, mógł jeszcze nie nauczyć się dobrze zasad dystansu i ironii. Mówi całym sobą. Mówi, co myśli. Mówi, jak (sądzi, że) jest. Mówi, kim jest. Mógł zatem przyjąć – w wielkiej ufności, z ogromnej miłości do matki – tłumaczenia przyczyn, które doprowadziły kobietę do alkoholizmu. I nie ma świadomości, że (słyszane przezeń z ust matki wielokrotnie?) słowa te stanowią rodzaj samousprawiedliwiania się przed dzieckiem; że są (mogą być) w gruncie rzeczy jedynie fałszywą wymówką; że padły (padają?) po to, aby zdjąć ciężar odpowiedzialności (ta zaś po częstokroć bywa dla alkoholika ostatnim więzem, który łączy go z samym sobą i światem; zbycie się odpowiedzialności, bardzo często, staje się ostatecznym aktem rezygnacji z własnego „ja”, momentem granicznym, którego przekroczenie prowadzi już tylko do wyzucia z egzystencji, ku „dryfowi rozbitka”, jak nazywa ów stan Declerck) za własną niemoc.

Czy zatem chłopczyk z wiersza świadomie maskuje wspólny, swój i matki, dramat? Próbuje ze wszystkich sił umysłu zbawić swoją kochaną mamę od wszelkich oskarżeń? Tego się nie dowiemy.

Niemal widzę go (dzięki twarzy M.), jak mówi, pospiesznie się poprawia: „ale z czerwonym paskiem”. Bo moglibyśmy pomyśleć (razem z wujkiem), cóż to za matka, że nawet nie wie, jaki jej dziecko nosi rozmiar buta!… Ale to przecież – słuchaj, wujku! – nieważne. Ważny jest ten czerwony pasek, naprawdę. Taki był śliczny, wujku.

18.

Skoro trudno byłoby w tej mierze stawiać w ogóle jakiekolwiek hipotezy, tedy poniechać trzeba domysłów. Musi wystarczyć to, że mówi dziecko kilkuletnie.

I tych kilka lat widzimy na wskroś. Nagich, kostycznych. Przepędzonych w bezmiłości, w bezbronności. Porzuceniu – fizycznym, emocjonalnym, duchowym. Tych kilka lat, które toczą się pod dyktando BRAKU. Z głębi których rodzi się ta cichutka skarga. To nieutulenie: „nic/ tylko żeby mnie ktoś kochał”.

Tu nie ma krzyku, rozpaczy, błagania o miłość. To dziecko jest do głębi smutne, jak smutne jest życie, którego obraz ukształtowało tych kilka jego lat.

19.

A smutek jest, pamiętamy, „jak źdźbło,/ ździebełko”.

Ale ten nie jest żadnym pretekstem…

Przeciwnie, jest samym tekstem, jądrem egzystencji tego dziecka.

20.

„Nie mogę odegnać smutku”, kiedy czytam tych kilkanaście linijek cichej skargi, spod których wyziera dramat.

21.

Być może jednak – och, oczywiście, nie wiem tego na pewno… – w słowach chłopczyka zawarta jest pestka nadziei.

Mimo wszystkich powodów smutku myśli (wszak wystarczy ten jeden…) urwany monolog niekochanego bohatera wiersza Juliana Kornhausera, wpadający w próżnię pisma, wywołujący u czytelnika bezwarunkowy, dławiący spazm szlochu, który schodzi do wewnątrz, zatem mimo to – wspiera się przecież na niezachwianej wierze, iż przenikająca świat, zostawiająca w nim swoje ślady, miłość stanowi siłę kompensującą całą nędzę, całą nicość tak zwanego życia.

Dziecko, które nigdy nie zaznało miłości, nosi jednak w sobie jej zalążek, ideę. I to jest owa niewytłumaczalna „odrobina dobra”. W ogromie niezrozumiałego zła, ślepoty losu, niemoty sensu tli się ciemna plamka miłości, którą chłopczyk musiał wszak wypatrzeć. Aby chronić ją w sobie. Tak dla siebie, jak i dla nas.

22.

Życie jest warte przeżycia, mój drogi M.

Dziękuję Ci za wszystkie chwile, jakie z Tobą spędziłem.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Adrian Gleń, „Moja mamusia pije” (wiersz Juliana Kornhausera w dwudziestu dwóch odsłonach), Czytelnia, nowynapis.eu, 2021

Przypisy

  1. D.A. Sikorski, Dlaczego Hayden White nie zrewolucjonizował historiografii? [w:] Hayden White w Polsce. Fakty, krytyka, recepcja, red. Ewa Domańska, Edward Skibiński, Paweł Stróżyk, Kraków 2019, s. 183–202; J. Pomorski, Hayden White a polska metodologia historii i teoria historiografii [w:] tamże.
  2. R. Sendyka, W stronę kulturowej teorii gatunku [w:] Kulturowa teoria literatury, red. Michał Paweł Markowski, Ryszard Nycz, Kraków 2010, s. 277.
  3. Próbowano wówczas – aplikując zwulgaryzowaną wersję marksizmu do badań historycznoliterackich – narzucić nowy kanon, w którym preferowano literaturę tworzoną przez tak zwane ,,klasy uciskane”. P. Wilczek, Kanon jako problem kultury współczesnej, ,,Postscriptum” 2004–2005, nr 2–1(48–49), s. 80–81.
  4. Pomysł badaczki, aby wyodrębnić kanon, którego wyznacznikiem byłyby czynniki ekonomiczne (na przykład kanon otwarty robotnic i robotników miasta Łodzi), zakrawa w tym kontekście z lekka o prowokację.
  5. Dużą pomocą dydaktyczną z kolei mogą być – i są – omawiane przez badaczkę formy podmiotowe, takie jak rozmowa (w zapisie audiowizualnym) czy inne, na przykład spacer.
  6. Odsłaniają one labilność i krańcowość sądów, a nawet pośpieszność w ferowaniu ocen. Widać to zwłaszcza w przypadkach rewizji przez krytyka tak zwanych ,,orientacyjnych lektur”, czyli pierwszego czytania całości lub większego fragmentu.
  7. Bruno Schulz w oczach współczesnych. Antologia tekstów krytycznych i publicystycznych z lat 1920–1939, redakcja i wstęp: P. Sitkiewicz, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2021, s. 509.
  8. Tamże, s. 507.
  9. Tamże, s. 508.
  10. Tamże, s. 505.
  11. Tamże, s. 492.
  12. Tamże, s. 17.
  13. Tamże.
  14. Tamże, s. 125 i 127.
  15. Cz. Miłosz, Ziemia Ulro, Paryż 1977, s. 25.
  16. Tamże, s. 43.
  17. Tamże.
  18. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, Paryż 1972, s. 82–83.
  19. Tenże, Ziemia Ulro, s. 125.
  20. Tamże, s. 126.
  21. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 94.
  22. C. Miłosz, Ziemia Ulro, s. 30–31
  23. Tamże, s. 40.
  24. Tamże, s. 19.
  25. Tamże, s. 21.
  26. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 8.
  27. Tenże, Ziemia Ulro, s. 54–55.
  28. Tamże, s. 90–91.
  29. Tamże, s. 93.
  30. Tamże, s. 120–121.
  31. C. Miłosz, Prywatne obowiązki, s. 12.
  32. Tamże, s. 82–83.
  33. Tamże, s. 87
  34. Tamże, s. 83.
  35. Tamże, s. 133.
  36. Tamże, s. 100–101.
  37. K.Wyka, List do Jana Bugaja [w:] „Kartografowie dziwnych podroży”. Wypisy z polskiej krytyki literackiej XX wieku, red. i wstęp M.Wyka, oprac. K.Biedrzycki i in., Kraków 2004, s. 473.
  38. Wiersze z tomu Ocalenie (jak też z okresu przedwojennego) pomijam w rozdziale trzecim niniejszej książki, zawierającym analizy. Czytelnik jednak bez trudu znajdzie klasyczne już teksty poświęcone pojedynczym utworom Miłosza z tego okresu. Zainteresowanym polecam między innymi: M. Głowiński, „Przedmieście” Czesława Miłosza. Próba interpretacji [w:] tegoż, Intertekstualność, groteska, parabola. Szkice ogólne i interpretacje, Kraków 2000; Z. Lisowski, Czesław Miłosz, „Piosenka o końcu świata” [w:] tegoż, Poznawanie poezji. Interpretacje, Lublin 2008; M. Stala, Stróże świata, obłoki, „Apokryf” 1996, nr 9 (dodatek do „Tygodnika Powszechnego”); osobne miejsce Ocaleniu poświęcił też Stanisław Stabro w studium Poezja i historia. Od Żagarów do Nowej Fali, Kraków 2001, rozdział W poszukiwaniu Harmonii. „Ocalenie” Czesława Miłosza.
  39. W. Bolecki, Proza Miłosza, „Pamiętnik Literacki” 1984, z. 2, s. 133–164.
  40. A. Zagajewski, Obrona żarliwości, Kraków 2002, s. 117
  41. C. Miłosz, Ziemia Ulro…, s. 246.
  42. Tenże, Przeciw poezji niezrozumiałej [w:] tegoż, Życie na wyspach, Kraków 1997, s. 94.
  43. M. Zaleski, Powrót Miłosza [w] tegoż: Zamiast. O twórczości Czesława Miłosza, Kraków 2005, s. 13.
  44. A. Fiut, Pułapki mimesis [w:] tegoż, Moment wieczny. Poezja Czesława Miłosza, Kraków 2011, s. 10.
  45. W. Kass, Pieczęć ignorancji, [w:] tegoż, Wiry i sny, Sopot 2008, s. 39.
  46. P. Dakowicz, Lunatyk światła, „Topos” 2008, nr 6, s. 147–148.
  47. W. Kass, Gra w marynarza [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 10.
  48. W. Kass, Pocałuj w usta światło [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 15.
  49. W. Kass, Przechodniu spójrz na koła [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 16.
  50. W. Kass, Tak się schowałeś, że nie potrafisz siebie znaleźć [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 19.
  51. W. Kass, Stopniowanie zawiasu [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 29.
  52. Zob. P. Dakowicz, Lunatyk światła, „Topos” 2008, nr 6, s. 148.
  53. Cz. Miłosz, Sprawozdanie [w:] tegoż, Nad brzegiem rzeki, Kraków 1994.
  54. Cz. Miłosz, To jedno [w:] tegoż, Kroniki, Kraków 1988.
  55. Cz. Miłosz, Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky na lotnisku, dajmy na to w Minneapolis [w:] tegoż, To, Kraków 2000.
  56. Por. E. Kuźma, Język – stwórca rzeczy [w:] Człowiek i rzecz. O problemach reifikacji w literaturze, filozofii i sztuce, red. S. Wysłouch i B. Kaniewska, Poznań 1999, s. 19.
  57. Cz. Miłosz, Nad strumieniem [w:] tegoż, To, s. 27.
  58. Por. J. Błoński, Epifanie Miłosza [w:] Poznawanie Miłosza. Studia i szkice o twórczości poety, red. J. Kwiatkowski, Kraków 1985, t. I, s. 81.
  59. Cz. Miłosz, Kto? [w:] tegoż, Nad brzegiem rzeki, s. 19.
  60. W. Kass, Modlitwa o łagodność rosiczki [w:] tegoż, Wiry i sny, s. 22.
  61. A. Ginsberg, Williams w świecie przedmiotów, przeł. K. Dąbrowska, „Literatura na Świecie” 2009, nr 1–2, s. 77.
  62. T. Różewicz, Przypomnienie [w:] tegoż, Słowo po słowie. Nowy wybór wierszy, Wrocław 1994, s. 238–239.
  63. T. Różewicz, *** chciałem opisać… [w:] tegoż, Niepokój. Wybór wierszy z lat 1944–1994, Warszawa 1995, s. 574–575.
  64. T. Różewicz, *** (Próbowałem sobie przypomnieć) [w:] tegoż, Na powierzchni poematu i w środku, Warszawa 1998, s. 205.
  65. T. Różewicz, Teraz [w:] tegoż, Niepokój…, s. 585.
  66. H. Buczyńska-Garewicz, Milczenie i mowa filozofii, Warszawa 2003, s. 33.
  67. L.A. Moczulski, Lśnienie [w:] tegoż, Jej nigdy za późno, Kraków 2003, s. 7–8. Wielkiej gorliwości i skrupulatności Zbigniewa Fałtynowicza zawdzięczam rys genealogiczny i historyczny tego utworu, niechaj pozna go i czytelnik tej książki: „Książkowy pierwodruk wiersza ukazał się w tomie Powitania (1983). Następnie autor przedrukował go w książkach: Odwitania z Suwalszczyzną (1989) i 70 widoków w drodze do Wenecji (1991); dalej – pod tytułem Lśnienie – w tomie […] Jej nigdy za późno (2003). Tutaj też po raz pierwszy pojawiła się data (1980) pod wierszem. W tej samej wersji (z tytułem i datą) wiersz jest publikowany w tomie Krótko biją serca: wiersze z lat 1959–2006 (2007) oraz wyborze (antologii) wydanym w tym roku przez Wydawnictwo Hachette. Do publikacji w tomie Jej nigdy za późno wers ósmy od góry brzmiał: «Z niej chleb i to, co miałem do życia»; w tym tomie i następnych: «Z niej chleb i to, co miałem». Jeszcze tylko taka informacja: ojciec Leszka A. Moczulskiego, Franciszek Moczulski żył w latach 1905–1979, był – oczywiście – krawcem” (Z listu Zbigniewa Fałtynowicza do autora niniejszego szkicu).
  68. M. Zaleski, Echa idylli w literaturze polskiej doby nowoczesności i późnej nowoczesności, Kraków 2007, s. 312–313.
  69. Zob. tamże, s. 313 (zdanie Lacana podaję za Zaleskim).
  70. Zob. E. Levinas, Całość i nieskończoność. Esej o zewnętrzności, tłum. M. Kowalska, wstępem poprzedziła B. Skarga, Warszawa 1998, s. 122–123.
  71. Tamże.
  72. Tamże, s. 121.
  73. T. Różewicz, Może to nie był dom [w:] tegoż, Poemat otwarty, Warszawa 1956, s. 65.
  74. „To dopiero rzeczy – konkluduje po lekturze wczesnych pism Heideggera Hanna Buczyńska-Garewicz – zaczynają wyznaczać przez swój charakter jakiejś miejsca. […] Używać można czegoś, co łatwo się znajduje, czego nie trzeba szukać, czyli czegoś, co właśnie jest pod ręką. Dlatego świat rzeczy w dyspozycji nie może być tylko chaotyczną wielością. Być pod ręką [Zuhanden] to znaczy mieć miejsce” (H. Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony, okolice. Przyczynek do fenomenologii przestrzeni, Kraków 2006, s. 97).
  75. M. Heidegger, Wyzwolenie, tłum. J. Mizera, Kraków 2001, s. 16–17.
  76. T. Różewicz, W świetle lamp filujących [w:] tegoż, Zawsze fragment. Recycling, Wrocław 1998, s. 29–30.
  77. Por. J. Kornhauser, Uśmiech Sfinksa. Szkice o poezji Zbigniewa Herberta, Kraków 1998, s. 118.
  78. W.N. Toporow, Przestrzeń i rzecz, tłum B. Żyłko, Kraków 2003, s. 133.
  79. Zob. Tamże, s. 134.
  80. H. Buczyńska-Garewicz, Miejsca, strony…, s. 99–100. Ale chyba nie do końca mogę zgodzić się z autorką w kwestii owej „zażyłości”. Heidegger w Byciu i czasie pisze właściwie o poleganiu na narzędziu, zatroskaniu o jej użyteczność, w czym nie można widzieć pragnienia uczynienia z rzeczy czegoś innego, niż ona sama jest w swej po(d)ręczności. Zatroskanie (Sorge) zresztą jest przez Heideggera niewłaściwym modi ludzkiego bycia w świecie (jakkolwiek oczywiście Heidegger odżegnuje się od wartościowania, używając zwrotu zrazu i zwykle na określenie relacji łączących jestestwo z rzeczą), celem zaś ludzkiego istnienia ma być porzucanie owego zatroskanego bycia, którego przekroczenie dokonywa się w doświadczeniu trwogi objawiającej nicość rzeczy, ich znikliwość (zob. M. Rebes, Heidegger – Levinas. Spór o transcendencję prawdy, Kraków 2005, s. 102; B. Baran, Heidegger i powszechna demobilizacja, Kraków 2004, s. 58–59). Nawet w późnych pismach, kiedy rzecz – traktowana jako epifania bycia – obdarowująca człowieka doświadczeniem Bycia nie ma mowy o upodmiotowieniu rzeczy, jest wdzięczność, chronienie, ale nie ma możliwości, o której pisał na przykład Martin Buber.
  81. A. Jurewicz, Kołysanka dla maszyny do szycia „Singer” [w:] tegoż, Życie i liryka, Gdańsk 1998, s. 116. (Na utwór ów zawrócił moją uwagę Zbigniew Fałtynowicz, któremu chcę w tym miejscu podziękować za jego pamięć i erudycyjną podpowiedź).
  82. Zob. tamże, s. 115.
  83. Zob. Tamże.
  84. Zob. M. P. Markowski, Pragnienie obecności. Filozofie reprezentacji od Platona do Kartezjusza, Gdańsk 1999, s. 7–14.
  85. Zob. M. Buber, O Ja i Ty. Wybór pism filozoficznych, tłum. J. Doktór, Warszawa 1992, s. 103.
  86. W.N. Toporow, Przestrzeń i rzecz…, s. 132.
  87. T. Różewicz, Nożyk profesora,  Wrocław 2001, s. 31.
  88. Tamże.
  89. Tamże, s. 17–18.
  90. Tamże.
  91. „Gazeta Wyborcza”, 3 X 2002, s. 15.
  92. T. Różewicz, Nożyk…, s. 20.
  93. Tamże, s. 25.
  94. Tamże.
  95. Tamże, s. 27.
  96. Tamże, s. 35.
  97. Tamże.
  98. Tamże, s .36.
  99. J. Kornhauser, Moja kochana mama [w:] tegoż, Było minęło, Warszawa 2002, s. 11.

Powiązane artykuły

Loading...