10.11.2022

Nowy Napis Co Tydzień #177 / Kanon Polski – ankieta krytycznoliteracka

Instytut Literatury zaprosił do udziału w krytycznoliterackiej ankiecie osoby, których głos w sprawie formowania się współczesnego kanonu literatury polskiej pragniemy Państwu zaprezentować. Pierwsze głosy w debacie na ten temat można było usłyszeć 8 listopada 2022 roku podczas prezentacji programu wydawniczego Kanon Polski realizowanego przez Instytut Literatury z funduszy Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Jednym z zadań, które stawia przed sobą Instytut, jest przywracanie polskiemu czytelnikowi autorów cennych, ale z różnych przyczyn marginalizowanych; pisarzy zapomnianych, których odkryta na nowo twórczość może ponownie inspirować i kształtować wrażliwość. Jakie działania – jako tworzący pole literackie naukowcy, krytycy, pisarze, animatorzy kultury, a wreszcie czytelnicy – możemy podjąć, żeby poprawić pozycję twórców pomijanych w kanonach? Gdzie należy szukać autorów pominiętych, źle obecnych, niedocenionych czy niedoszacowanych? Jak definiować literacki sukces i wedle jakich wskaźników mierzyć popularność?

Uczestnikom ankiety zadano trzy pytania, w kolejnych wydaniach NNCT prezentować będziemy odpowiedzi poszczególnych twórców na poniższe punkty:

  1. Wymień trzech pisarzy niedocenionych (literatura po 1945 roku) i uzasadnij swój wybór.
  2. Wymień trzech pisarzy przecenionych (literatura po 1945 roku) i uzasadnij swój wybór.
  3. Wymień po trzy tytuły dzieł zbyt nisko lub zbyt wysoko ocenianych (po 1945 roku). 

Pierwszą opublikowaną wypowiedź można znaleźć tutaj, żeby zobaczyć wszystkie materiału poświęcone Kanonowi Polskiemu – zapraszamy tutaj.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Redakcja NNCT, Kanon Polski – ankieta krytycznoliteracka, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 177

Przypisy

  1. Ten i dalsze cytaty, chyba że zaznaczono inaczej, pochodzą z omawianej książki.
  2. W nawiasach okrągłych podaję tytuł eseju, z którego pochodzi cytat.
  3. J 12, 8.
  4. J. Ugniewska, Literatura – pasja i udręka [w:] G. Manganelli, Literatura jako kłamstwo, tłum. i posłowie J. Ugniewska, Warszawa 2021, s. 231.
  5. Tamże.
  6. Pierwszy zbiór tekstów tego pisarza wydany po polsku, nakładem PIW, w 2016 r.
  7. G. Manganelli, Centuria. Sto krótkich powieści rzek, tłum. i posłowie H. Kralowa, Warszawa 2016, s. 7.
  8. „Przedstawiam tę powieść jako uczciwą, zdrową książkę, niezbędną dla nas dzisiaj”. D.H. Lawrence, A Propos of ‘Lady Chatterley's Lover’ [w:] tegoż, Lady Chatterley’s Lover, wstęp B. Morrison, Londyn 2011, s, 4. Tłumaczenie własne.
  9. V. Nabokov, Pnin, tłum. A. Kołyszko, posłowie L. Engelking, Warszawa 2015, s. 25.
  10. A. Zawada, Pracownia literacka, Wrocław 2021. Wszystkie cytaty według tego wydania.
  11. Tenże, Oset, pokrzywa. Szkice o literaturze, Wrocław 2011, s. 292.
  12. J-F. Revel, O Marcelu Prouście, tłum. G. Majcher, Warszawa 2021, s. 15.
  13. A. Gleń, Pokruszone i scalone. Uwagi o krytyce poezji Andrzeja Zawady [w:] tegoż, (Nie)zupełnie prywatnie. Studia i szkice o literaturze współczesnej, Kraków 2021, s. 46.
  14. Zwłaszcza potem zrobiło się burzliwie, interesująco i serio. W którymś z tomów Lapidariów wydanych przez Czytelnika w połowie lat dziewięćdziesiątych Ryszard Kapuściński zauważa, iż czas i historia przyspieszyły i doświadczają nas na przeróżne sposoby tak intensywnie, że nie mogą znaleźć wspólnego języka ludzie różniący się wiekiem o parę lat zaledwie. Szydercy z czwartej generacji prorokujący, że Parowski przed śmiercią zdąży wylansować kilkanaście pokoleń, byli bliżsi prawdy, niż im się zrazu zdawało.
  15. Jest to odwołanie do cytowanych w wymienionym szkicu tych słów profesora Jackiewicza z Mistrzów kina współczesnego dotyczących filmowej adaptacji Solaris Tarkowskiego: „[…] powieści Lema i film Tarkowskiego są etapami w procesie degradacji kultury elitarnej ku kulturze masowej”, ale też, że „[…] nowe, cóż że często jeszcze kwestionowane, wartości ów proces niesie. Właśnie zaczynanie wielu kwestii niejako od początku, co być może nie uchodziło literaturze, lub z trudem (jak na przykład w opowiadaniach fantastycznych Borgesa) a science [fiction], filmowi, komiksowi uchodzi” (przyp. Krzysztof Sokołowski).
  16. Źródło przedruku: Maciej Parowski, Generacje, czyli fantastyka na tle, w: Maciej Parowski, Małpy Pana Boga. Słowa, NCK, Warszawa 2011 s. 72.

Powiązane artykuły

10.11.2022

Nowy Napis Co Tydzień #177 / Przeceniony, ale gdzie? Doceniona, ale przez kogo?

Poniżej prezentujemy pierwszą odpowiedź na ankietę krytycznoliteracką dotyczącą Kanonu Polskiego – tutaj znajdziesz pytania, na które odpowiada autor.

 

Ankiety na temat pisarzy i książek przecenionych lub niedocenionych stały się swego rodzaju rytuałem w polskiej krytyce po roku 1989. Stało się tak dzięki sukcesowi pierwszej z takich ankiet, zorganizowanej przez paryską „Kulturę” w 1992 roku z inicjatywy Włodzimierza Boleckiego. Jej rozgłos był spowodowany bez wątpienia momentem historycznym, w którym zadano pytania o pisarzy niedocenionych i przecenionych, a więc dość powszechnym wtedy poczuciem, iż także w polskiej literaturze następuje przełom. Do tego istniał wówczas, w 1992 roku, na ogół akceptowany kanon literatury najnowszej, pewna wizja jej całości, nadkruszona wprawdzie przez pojawienie się drugiego obiegu, tym niemniej granice między obiegami oficjalnym, podziemnym/niezależnym i emigracyjnym nie były szczelne. No i biorący udział w ankiecie krytycy byli, jak sądzę, autorytetami dla wszystkich czytelników „Kultury”, dlatego ich głos mógł być traktowany poważnie, a nie tylko jako chęć skandalizowania opinii. 

Jak był efekt tamtej ankiety? Myślę, że ośmieliła do ujawnienia zróżnicowania ówczesnej krytyki literackiej, pluralizmu opinii literackiej, co dało w efekcie zbiorowy gest antybrązowniczy, a ten skłaniał do myślenia o innych możliwych historiach naszej literatury i jej zapoznanych w PRL tradycjach.

Kolejne ankiety o przecenionych i niedocenionych nie miały już takiego znaczenia i mało kto o nich pamięta. Tak jak nie pamięta się o listach przebojów muzycznych sprzed wielu lat. Nie pamiętam ich nawet ja, a przecież w co najmniej jednej brałem udział. Nie sprzyjał im chyba moment historyczny: nigdy potem nie było tak powszechnego apetytu na przemianę w naszej literaturze. Zmalała też rola krytyki. Nastąpiła ucieczka od kanonu, czemu towarzyszyło postępujące rozwarstwienie się i rozdrobnienie życia literackiego w Polsce. Do tego strącanie z piedestałów autorytetów stało się w III RP na tyle łatwe i częste, że przestało wzbudzać większe emocje, bo było postrzegane jako już naturalna kompetencja czytelników. Hasła, aby literackich świętości nie szargać, nikt już chyba nie wyznawał, bo też żadnych takich bezdyskusyjnych świętości nie było. Inna rzecz, że to strącanie dokonywało się czasem jakby samo, w ciszy, ale i w zaskakująco szybkim tempie. W 1992 roku można było się spierać, czy Kazimierz Brandys, Tadeusz Konwicki czy – horribile dictu – Andrzej Szczypiorski to pisarze przecenieni, dzisiaj taki spór chyba jest jałowy, bo koń jaki jest, każdy widzi. Nieco podobne, a chyba jeszcze szybsze korekty dokonują się wobec literackich pomników i kapliczek budowanych w III RP. Czy ktoś czyta dzisiaj Zapiski z nocnych dyżurów, Pannę Nikt albo Gnój? Kto jeszcze pamięta nazwiska: Tryzna, Kuczok, Baczak? 

Inna rzecz, że w 2021 roku pytanie o samo kryterium „przecenienia” lub „niedocenienia” wydaje mi się kłopotliwe w swej jednoznaczności, zwłaszcza gdy ma dotyczyć literatury po 1945 roku. Toż to ogromny kawał czasu i mnóstwo nazwisk i tytułów! No i jak o tym myśleć w sytuacji wspomnianego rozdrobnienia życia literackiego i zarazem coraz bardziej sztywnych granic dzielących poszczególnego „obiegi” literackie. Myślę nie tylko o obiegu szkolnym, akademickim, krytycznoliterackim, o potężnym w III RP „obiegu” festiwalowo-konkursowym. O istotnym, choć dla mnie mało rozpoznanym obiegu cyfrowym, który przecież nie jest tylko reprodukcją papierowego. O rozmaitych pismach i skupionych wokół nich grupach/obiegach, czasem zróżnicowanych pokoleniowo. O politycznym podziale na, w znacznej mierze zamknięte, obiegi prawicowo-konserwatywny i lewicowo-liberalny. Dominuje ten ostatni (tu na pewno istotna była i wciąż jest rola mediów lewicowo-liberalnych z „Gazetą Wyborczą” na czele), ale i ten pierwszy nie jest tak słaby. No i jest obieg popularny, w którym o „cenie” pisarza decyduje po prostu liczba sprzedanych egzemplarzy, i elitarny, gdzie decydują głosy znawców i ekspertów.

Przeceniony, ale gdzie? Doceniona, ale przez kogo? Pisarz X jest „doceniony” w obiegu A, ale kompletnie niedoceniony w obiegu B i traktowany jako przeceniony w obiegu C. I na odwrót. Doceniony – a więc nagradzany, komplementowany, ale też choćby: komentowany, recenzowany… Ktoś, kto jest w obiegu A uzna pewnie za niedocenionego pisarza nagradzanego w obiegu B i odwrotnie. Jest to dzisiaj w sumie dość przewidywalny rytuał. I jałowy w tym sensie, że nic nie zmienia i że większość z nas z góry wie, co zostanie powiedziane. A nawet, z jakiego powodu. I że nie ma to wielkiego znaczenia, a jeśli ma, to raczej ujemne: mój głos zwykle wzmacnia chaos, jaki wyłania się z tego typu list „przebojów” czy „licytacji”. A przecież zadaniem krytyka jest porządkowanie chaosu. Z drugiej strony pełna zgodność nie jest tu potrzebna ani ciekawa.

Tłumaczę moja rezerwę wobec obecnej i wcześniejszych ankiet na temat przecenionych i niedocenionych pisarzy i dzieł także tym, że czuję się w nich zmuszony do zbyt jednoznacznych deklaracji. Pisarz XY jest przeceniony jako autor powieści A, ale niedoceniony jako twórca tomu opowiadań B. Ale i powieść A – choć przeceniona – to zarazem jest jakoś cenna, na przykład jako przykład cynizmu, manieryzmu czy nawet kiczu. Nazwisk i tytułów jednak nie wymieniam, choć gdybym to czynił, pewnie sięgnąłbym do literatury III RP, czyli powstającej po roku 1989. W każdym wypadku przecenienie jest efektem ideowej mody, zwykle będącej literackim „plagiatem” (w znaczeniu, o jakim mówił kiedyś Karol Irzykowski) lub „imitacją” (w tym sensie, w jakim pisał o jednej z książek Olgi Tokarczuk Tomasz Burek). W przeszłości wymieniałem zwykle nazwiska: Olgi Tokarczuk, Jerzego Pilcha, Andrzeja Stasiuka, Manueli Gretkowskiej. Dzisiaj z tej listy szczególnie przeceniona wydaje mi się autorka Podróży ludzi Księgi, także dzięki Nagrodzie Nobla. Nie przekonały mnie do tej prozy Księgi Jakubowe, za nieporozumienie uważam zestawianie ich z Trylogią, drażni mnie wysilona sentencjonalność tego pisarstwa, podejrzewam je o koniunkturalizm, no i bliskie mi są opinie tej części krytyki, które widzą w tym pisarstwie solidną literaturę środka. Nieufność budzi we mnie też kariera literatury feministycznej (exemplum Sylwia Chutnik) – politycznie zaangażowanej, ale estetycznie mało interesującej. Z kolei jako przykład książki przecenionej podałbym Lubiewo Michała Witkowskiego: uznawana, zwłaszcza w kręgach akademickich, za przełomową, jeśli chodzi o literaturę III RP, jest w mojej ocenie przykładem przeciętnej prozy środowiskowej, która swą karierę zawdzięcza oczekiwaniu na polską odmianę literatury „gejowskiej”. 

Łatwiej mi podać pisarzy niedocenionych. Na pewno byliby to autorzy z kręgu literatury emigracyjnej po 1945 roku, wciąż moim zdaniem zbyt słabo docenionej jako zjawisko i jako zbiór autorów oraz książek. Tu podaję dwu tylko prozaików, którymi się zajmowałem: Floriana Czarnyszewicza (Nadberezyńcy  to rok 1942, ale potem byli Wicik Żywica oraz Chłopcy z Nowoszyszek) oraz Michała Kryspina Pawlikowskiego (Dzieciństwo młodość Tadeusza Irteńskiego). Obaj dali w swych powieściach niezwykły obraz polskich Ziem Wschodnich w przełomowych chwilach ich XX-wiecznej historii, obaj sięgnęli do najlepszych wzorców polskiej prozy, utrwalając w znakomitej literacko formule pewien model polskiej kultury, który wart się wydaje nie tylko pamięci, ale też kontynuacji. Wciąż nie dość docenieni wydają mi się Andrzej Bobkowski, Józef Mackiewicz, ale także Czesław Straszewicz albo Jerzy Pietrkiewicz.

Z pisarzy tworzących w kraju po 1945 roku na pewno wymieniłbym Stanisława Rembeka. Myślę tu nie tylko o jego międzywojennej prozie o wojnie polsko-bolszewickiej, ale też rzeczach powstałych po 1945 roku: wybitnej powieści Wyrok na Franciszka Kłosa oraz opowiadaniach o powstaniu styczniowym z tomu Ballada o wzgardliwym wisielcu. Rembek umiał pisać o historii w sposób pogłębiony, daleki od martyrologii, a przecież w poczuciu solidarności z polskim losem i uwrażliwieniem na aktualność dziejowych dramatów. Jego ujęcie fenomenu zdrady, kolaboracji, ale też bohaterstwa zdaje mi się wciąż warte przemyślenia. 

Z twórców aktywnych po 1989 roku na pewno do niedocenionych zaliczyłbym Janusza Krasińskiego jako autora cyklu powieści autobiograficznych o Szymonie Boleście, zwłaszcza dwu pierwszych tomów, czyli Twarzą do ściany oraz Na stracenie. To unikalne, bo tragiczne, świadectwo doświadczenia komunizmu w Polsce, pogłębiony psychologicznie opis doświadczeń jednostki w sytuacji granicznej, a przy tym dzieło oryginalnie łączące żywioł powieści, reportażu i autobiografii. Z twórców wciąż aktywnych dopomniałbym się o innych: o Ernesta Brylla, Wiesława Helaka, Krzysztofa Koehlera, Annę Piwkowską, Wojciecha Chmielewskiego. 

O większości pisałem w swoich książkach, odsyłam do nich zainteresowanych uzasadnieniem.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Maciej Urbanowski, Przeceniony, ale gdzie? Doceniona, ale przez kogo?, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 177

Przypisy

  1. Ten i dalsze cytaty, chyba że zaznaczono inaczej, pochodzą z omawianej książki.
  2. W nawiasach okrągłych podaję tytuł eseju, z którego pochodzi cytat.
  3. J 12, 8.
  4. J. Ugniewska, Literatura – pasja i udręka [w:] G. Manganelli, Literatura jako kłamstwo, tłum. i posłowie J. Ugniewska, Warszawa 2021, s. 231.
  5. Tamże.
  6. Pierwszy zbiór tekstów tego pisarza wydany po polsku, nakładem PIW, w 2016 r.
  7. G. Manganelli, Centuria. Sto krótkich powieści rzek, tłum. i posłowie H. Kralowa, Warszawa 2016, s. 7.
  8. „Przedstawiam tę powieść jako uczciwą, zdrową książkę, niezbędną dla nas dzisiaj”. D.H. Lawrence, A Propos of ‘Lady Chatterley's Lover’ [w:] tegoż, Lady Chatterley’s Lover, wstęp B. Morrison, Londyn 2011, s, 4. Tłumaczenie własne.
  9. V. Nabokov, Pnin, tłum. A. Kołyszko, posłowie L. Engelking, Warszawa 2015, s. 25.
  10. A. Zawada, Pracownia literacka, Wrocław 2021. Wszystkie cytaty według tego wydania.
  11. Tenże, Oset, pokrzywa. Szkice o literaturze, Wrocław 2011, s. 292.
  12. J-F. Revel, O Marcelu Prouście, tłum. G. Majcher, Warszawa 2021, s. 15.
  13. A. Gleń, Pokruszone i scalone. Uwagi o krytyce poezji Andrzeja Zawady [w:] tegoż, (Nie)zupełnie prywatnie. Studia i szkice o literaturze współczesnej, Kraków 2021, s. 46.
  14. Zwłaszcza potem zrobiło się burzliwie, interesująco i serio. W którymś z tomów Lapidariów wydanych przez Czytelnika w połowie lat dziewięćdziesiątych Ryszard Kapuściński zauważa, iż czas i historia przyspieszyły i doświadczają nas na przeróżne sposoby tak intensywnie, że nie mogą znaleźć wspólnego języka ludzie różniący się wiekiem o parę lat zaledwie. Szydercy z czwartej generacji prorokujący, że Parowski przed śmiercią zdąży wylansować kilkanaście pokoleń, byli bliżsi prawdy, niż im się zrazu zdawało.
  15. Jest to odwołanie do cytowanych w wymienionym szkicu tych słów profesora Jackiewicza z Mistrzów kina współczesnego dotyczących filmowej adaptacji Solaris Tarkowskiego: „[…] powieści Lema i film Tarkowskiego są etapami w procesie degradacji kultury elitarnej ku kulturze masowej”, ale też, że „[…] nowe, cóż że często jeszcze kwestionowane, wartości ów proces niesie. Właśnie zaczynanie wielu kwestii niejako od początku, co być może nie uchodziło literaturze, lub z trudem (jak na przykład w opowiadaniach fantastycznych Borgesa) a science [fiction], filmowi, komiksowi uchodzi” (przyp. Krzysztof Sokołowski).
  16. Źródło przedruku: Maciej Parowski, Generacje, czyli fantastyka na tle, w: Maciej Parowski, Małpy Pana Boga. Słowa, NCK, Warszawa 2011 s. 72.

Powiązane artykuły

27.10.2022

Nowy Napis Co Tydzień #175 / Aleksandra Fiuta szkła kontaktowe

W nowej książce Aleksandra Fiuta chodzi o kontakty z pisarzami i literaturą. Słynne zainteresowania autora turystyką (chociaż i takie wątki przewijają się w tym tomie), sztuką kulinarną i kiperstwem należy tym razem zostawić na boku.

Uporządkowaniu problematyki kolejnych rozdziałów książki służy podział jej treści na pięć części. Pierwsza, najbardziej lakoniczna, przedstawia obraz Ameryki narysowany przez Sienkiewicza i Białoszewskiego. Sam autor nieźle poznał ów kontynent, przemierzył go kilka razy, więc jego spojrzenie na tematykę podjętą przez znakomitych pisarzy nie może nie zainteresować. Na część drugą złożyły się refleksje o zagadnieniu polskości. Problem rozpatrywany jest w warunkach oddziaływania wielkiej i małej historii: światowej w przypadku wojen oraz lokalnej, także tej po 1989 roku. Dalej następują teksty o wybranych aspektach twórczości ludzi z literackiego Olimpu (Brunona Schulza, Rainera Marii Rilkego, Josifa Brodskiego, Wisławy Szymborskiej) oraz aspirujących do podobnej pozycji – Andrzeja Buszy i Ryszarda Krynickiego. Ciekawa i stosunkowo obszerna jest część książki komentująca korespondencję pisarzy. Zawiera wiele nieznanych informacji o ich biografii i dorobku, a także o kulisach życia literackiego. Jako epistolograf wyróżnia się w książce Fiuta Czesław Miłosz. Pod znakiem udziału noblisty przebiega też ostatnia partia książki, gdyż wiedzie tropami Miłosza zaznaczonymi w twórczości Tomasa Venclovy i Andrzeja Buszy. Tom zamyka niezwykle ciepłe wspomnienie in memoriam Adama Zagajewskiego. Dotychczas nikt tak bardzo empatycznie nie pisał o autorze Komunikatu.

Powrót historii

Wypada zgodzić się z autorem, że obserwowana bezpośrednio po ustrojowej transformacji „ucieczka od historii” literatury skończyła się zabłąkaniem w ślepej uliczce. Fiut z satysfakcją odnotowuje we współczesnej polskiej prozie powrót do historii „dalekiej i bliskiej, przedwojennej i powojennej, rzeczywistej i imaginowanej”. Obserwuje to z zadowoleniem, a zarazem z niepokojem, bo zadaje pytanie: „Czy to demon dziejów zerwał się znowu z łańcucha?”. Za modelową ilustrację problemów z historią w tle, podejmowanych przez najmłodsze pokolenie pisarzy, Aleksander Fiut uznaje powieści Piotra Adamczyka Dom tęsknot oraz Żanny Słoniowskiej Dom z witrażem. Akcja przebiega na pograniczu polsko-niemieckim i polsko-ukraińskim, we Wrocławiu oraz we Lwowie. To teksty w znacznej mierze biograficzne, ale i budujące kulturowe mity, na przykład feminizmu w powieści Słoniowskiej.

Wszechstronna erudycja pozwala komentatorowi dostrzec, jak utwory literackie ilustrują szersze procesy, mieszanie się etnicznych żywiołów, skutki społecznych rewolucji i przeobrażeń. Jest to stały, socjologiczny i kulturowy punkt uwagi autora. W wymienionych wyżej powieściach polityka wkracza w ludzkie życie nader brutalnie. Dzięki swym talentom narracyjnym ich autorzy pozwalają na uogólniającą lekturę swoich dzieł jako opowieści historycznych o skali nie tylko domowej, lecz także obejmującej doświadczenie środkowej Europy.

Typowo intertekstualny charakter ma szkic zatytułowany Szymborska zagląda w barok. Jest to opis relacji poetki z poezją baroku, a pośrednio także z religią katolicką, zakończony tezą, że poetka – poza narodową tradycją (Sęp Szarzyński, Morsztyn, Grochowiak, Harasymowicz i inni) – sięgała także bezpośrednio do źródeł zachodnioeuropejskich i swoich przekładów zamieszczonych w Antologii poezji francuskiej. W wierszach Szymborskiej Fiut znajduje „ostentacyjne uproszczenie oraz banalizację treści źródłowych tekstów biblijnych” (patrz strona 220). Tam, gdzie poeci barokowi umieszczali „Boga ukrytego”, Szymborska umieszczała „znak zapytania” (strona 227).

Szkic o Josifie Brodskim jest godny polecenia wszystkim, ale szczególnie rusycystom i ukrainistom. Nasycony jest bogatymi kulturoznawczymi spostrzeżeniami wysnutymi z wierszy poety i z osobistych z nim spotkań.

Wśród omówień korespondencji pisarzy wyróżnia się blok listów między Czesławem Miłoszem a Arturem Międzyrzeckim, represjonowanym działaczem ZLP i Pen Clubu. Polityka, emigracja, problemy literackiej twórczości – to główne tematy tej obszernej wymiany listów. Kompetentnie skomentowane, dają cenny wgląd w to, co działo się w warszawskim środowisku pisarskim. Jakie ono naprawdę było? O tym informuje Międzyrzecki. A Miłosz „z perspektywy amerykańskiej zarzuca polskiej literaturze powojennej bezpłodne naśladownictwo. Brak ożywczej inwencji”.

Z kolei korespondencja Miłosza z Janem Błońskim to „głosy z innej epoki”. Z innej niż dzisiejsza, bo listy te to między innymi:

[…] cenny zapis diagnoz przemian społecznych oraz losów polskiej inteligencji w dramatycznym dla niej okresie […] można je czytać jako uzupełnienie listów Miłosza z Międzyrzeckim. […] [W]arto skupić uwagę na diagnozach społecznych, które nierzadko nic nie straciły na swej aktualności.  

Ale też dzisiejsza konkluzja Fiuta brzmi minorowo. Są to, jego zdaniem, głosy z epoki: 

[…] w której literatura miała w społeczeństwie pozycję niekwestionowaną i wysoką, a troska o jej poziom postrzegana była […] jako niepodlegający dyskusji oczywisty obowiązek […]. Kiedy spory intelektualne miały wysoką temperaturę i nie ograniczały się do reklamiarstwa […] czy komeraży w kręgu ograniczonej towarzysko lub politycznie koterii. Kiedy rozkwitała piękna sztuka korespondencji…

Stosunki Miłosza z Józefem Czapskim określa Fiut dobitnie: łączyło ich tyle, ile dzieliło, głównie ze względu na metrykę i pochodzenie. Jednak badacz uważa, że połączyła ich formacja światopoglądowa i estetyczna. Relację obu artystów nazywa Fiut powinowactwem nie tylko z wyboru. Od chwili zamieszkania Miłosza we Francji zapanowała między nimi serdeczna przyjaźń, zbliżyli się intelektualnie. W sferze literackiej podzielali fascynację postaciami Stanisława Brzozowskiego i Alberta Camusa, intrygowało ich pisarstwo Dostojewskiego, zbliżał etyczny stosunek do religii. Esej Fiuta daje wgląd w najistotniejsze dylematy moralne i estetyczne nurtujące korespondentów. Autor tak podsumowuje spotkanie tych humanistów:

Charakteryzuje ich odwaga powtarzania fundamentalnych filozoficznych pytań, żywa wrażliwość religijna, która nie daje się schwytać w sieć dogmatów.  

Nie mniej interesujące są polemiki korespondentów, w których autor książki podkreśla wybitną indywidualność każdego z nich.

Wisława Szymborska w świetle swej korespondencji skomentowanej w Wyglądach i wglądach w znacznym stopniu zawodzi przeciętnego znawcę literatury. Nie uświadczy on tam żadnej problematyki literackiej. Oczywiście koneserzy i wyznawcy sztuki pisarskiej noblistki wszystko, co napisała, potraktują w sposób szczególny. Ale akurat jej korespondencja ze Zbigniewem Herbertem i Stanisławem Barańczakiem jest zdawkowa i tylko kurtuazyjna, osiągająca – to prawda – szczyty elegancji. Jej przekazy listowe bywały ozdobione słynnymi dowcipnymi wycinankami, których funkcję przypomina badacz.

Dziecko Gombrowicza?

Zaintrygować może tekst o powieści Pokraj Andrzeja Saramonowicza. Wydaje się, że Fiut ją przeszacował. Saramonowicz jako dziecko przez Gombrowicza urodzone? To zupełnie nie do wiary! Pojawiają się wątpliwości. Zaczynać omówienie Pokraju od gombrowiczowskiej problematyki to zaiste nadmierny honor dla Saramonowicza. Autor Wyglądów i wglądów stara się znaleźć atuty tej opowieści, ale przecież nie wyłamuje się ona z ogólnej diagnozy krytyka: „Czerpiąca wzory z Gombrowicza polska proza współczesna wydaje się lekcją bezsilnego szyderstwa” – i tak jest w istocie! Bo przecież Gombrowicz to nie tylko satyryk, a tu mamy do czynienia z satyrą trywialną i niewybredną. Już wcześniej Fiut zauważył tę satyryczną bezsiłę u Tadeusza Konwickiego, jeśli więc stwierdza, że „Saramonowicz posłużył się podobną do Konwickiego metodą przerysowania”, to krytyczny werdykt jest oczywisty. Cóż z tego, że Fiut przedstawia utwór Saramonowicza jako tak zwaną powieść z kluczem. To tradycja klasyki Kadena-Bandrowskiego – zgoda! Ale autor Pokraju zamiast misternych efektownych kluczy zaprezentował pęk pospolitych wytrychów. Współczesnemu utworowi nie pomógł chwyt „powieści z kluczem”. O polityce, jej wewnętrznych mechanizmach i grach chciałoby się czytać dzieła na miarę Gubernatora Penna Warrena, tymczasem w przeciwieństwie choćby do na przykład powieści wspomnianego Kadena, klucze zastosowane w Pokraju to nader prymitywne narzędzia. Jak w satyrycznej szopce od razu wiadomo, kto stoi za postaciami pierwszego obywatela, siostry Ireny, Mai Osjanowskiej czy komedianta Szorysza Byca.

Aleksander Fiut jest bardzo wstrzemięźliwy w ocenie Pokraju. Ograniczył się do obszernego opisu i streszczenia powieści. Tylko oględnie wymienia jej słabości, eksponuje satyryczny zamiar. Szkoda, że nie powiększył (poza Małą apokalipsą Konwickiego) obszaru komparacji dla książki Saramonowicza. Gdyby uwzględnił porównanie z satyrycznymi powieściami Jakuba Szapera, Jerzego Pilcha czy Pawła Huelle, okazałoby się, jak wtórna i mizerna jest powieść Saramonowicza, również pod względem poziomu groteski. Takie bardzo artystycznie przeciętne i w sumie marne próby satyry wzmacniają tylko apetyt na stary, epicki realizm, który celnie pokazałby obraz współczesnej rzeczywistości. Notabene, stale postuluje to autor Momentu wiecznego w kolejnych swoich wglądach w najnowszą prozę.

Także zestawienie Pokraju z utworem Kadena jest na wyrost. Kaden stworzył tak różne utwory jak, obok Generała Barcza, Mateusz Bigda i superpoważne, i dramatyczne Czarne skrzydła. Były to udane literackie przekazy polityczne. Czy Saramonowicz wzbogaci ten gatunek w dzisiejszych czasach, czy to na papierze, czy na ekranie, czy na scenie?

Brak wyrazistości

Niełatwo spodziewać się, aby autor, szacowny profesor UJ, był krytycznoliterackim rewelatorem, by nie powiedzieć – skandalistą. Profesjonalny obiektywizm i dokładność opisu utworów uzyskuje tu imponującą klarowność. Dzieje się to czasem kosztem wyrazistego opiniotwórczego stanowiska. U odbiorcy rodzi się tęsknota za krytyką „nieuczesaną” – taka krytyka ma u Fiuta znikomy wyraz. Przeważa wydestylowany opis faktów literackich ujętych socjologicznie. To ulubiona perspektywa autora. Można odnieść wrażenie, iż najnowsze tomy Fiuta są bardziej uzupełnieniami podręczników literackiej współczesności niż rewelatorskimi wizjami. Są wprawdzie wyjątki, na przykład celna ocena „prozy kobiecej”: „W tej prozie trwa swoista rewia mody”.

Uroda tekstów Aleksandra Fiuta jest więc specyficzna. Spod jego pióra wychodzą inspirujące intelektualnie zbiory przenikliwych spostrzeżeń o dzisiejszych zjawiskach literackich, a styl i przedmiot wykładu zapewniają dobry kontakt z czytelnikiem.

 

Aleksander Fiut, Wyglądy i wglądy, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Krzysztof Krasuski, Aleksandra Fiuta szkła kontaktowe, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 175

Przypisy

  1. Ten i dalsze cytaty, chyba że zaznaczono inaczej, pochodzą z omawianej książki.
  2. W nawiasach okrągłych podaję tytuł eseju, z którego pochodzi cytat.
  3. J 12, 8.
  4. J. Ugniewska, Literatura – pasja i udręka [w:] G. Manganelli, Literatura jako kłamstwo, tłum. i posłowie J. Ugniewska, Warszawa 2021, s. 231.
  5. Tamże.
  6. Pierwszy zbiór tekstów tego pisarza wydany po polsku, nakładem PIW, w 2016 r.
  7. G. Manganelli, Centuria. Sto krótkich powieści rzek, tłum. i posłowie H. Kralowa, Warszawa 2016, s. 7.
  8. „Przedstawiam tę powieść jako uczciwą, zdrową książkę, niezbędną dla nas dzisiaj”. D.H. Lawrence, A Propos of ‘Lady Chatterley's Lover’ [w:] tegoż, Lady Chatterley’s Lover, wstęp B. Morrison, Londyn 2011, s, 4. Tłumaczenie własne.
  9. V. Nabokov, Pnin, tłum. A. Kołyszko, posłowie L. Engelking, Warszawa 2015, s. 25.
  10. A. Zawada, Pracownia literacka, Wrocław 2021. Wszystkie cytaty według tego wydania.
  11. Tenże, Oset, pokrzywa. Szkice o literaturze, Wrocław 2011, s. 292.
  12. J-F. Revel, O Marcelu Prouście, tłum. G. Majcher, Warszawa 2021, s. 15.
  13. A. Gleń, Pokruszone i scalone. Uwagi o krytyce poezji Andrzeja Zawady [w:] tegoż, (Nie)zupełnie prywatnie. Studia i szkice o literaturze współczesnej, Kraków 2021, s. 46.
  14. Zwłaszcza potem zrobiło się burzliwie, interesująco i serio. W którymś z tomów Lapidariów wydanych przez Czytelnika w połowie lat dziewięćdziesiątych Ryszard Kapuściński zauważa, iż czas i historia przyspieszyły i doświadczają nas na przeróżne sposoby tak intensywnie, że nie mogą znaleźć wspólnego języka ludzie różniący się wiekiem o parę lat zaledwie. Szydercy z czwartej generacji prorokujący, że Parowski przed śmiercią zdąży wylansować kilkanaście pokoleń, byli bliżsi prawdy, niż im się zrazu zdawało.
  15. Jest to odwołanie do cytowanych w wymienionym szkicu tych słów profesora Jackiewicza z Mistrzów kina współczesnego dotyczących filmowej adaptacji Solaris Tarkowskiego: „[…] powieści Lema i film Tarkowskiego są etapami w procesie degradacji kultury elitarnej ku kulturze masowej”, ale też, że „[…] nowe, cóż że często jeszcze kwestionowane, wartości ów proces niesie. Właśnie zaczynanie wielu kwestii niejako od początku, co być może nie uchodziło literaturze, lub z trudem (jak na przykład w opowiadaniach fantastycznych Borgesa) a science [fiction], filmowi, komiksowi uchodzi” (przyp. Krzysztof Sokołowski).
  16. Źródło przedruku: Maciej Parowski, Generacje, czyli fantastyka na tle, w: Maciej Parowski, Małpy Pana Boga. Słowa, NCK, Warszawa 2011 s. 72.

Powiązane artykuły

25.08.2022

Nowy Napis Co Tydzień #166 / Próba rewizji

Kujawa, wychodząc od dzieł Deleuze'a i Guattariego, od pojęcia schizoanalizy, buduje właściwie własny model czytania poezji, własną metodologię, która, być może wbrew czytelnikom tekstów "wczesnego" Kujawy, podana jest w sposób bardzo przystępny, również dla tych, którzy nie są zaznajomieni z twórczością francuskich filozofów. Książka ta okazuje się znakomitym studium czytania nie tylko literatury, ale też przemian społeczno-politycznych ostatniego dwudziestolecia (...). Jest to próba rewizji naszego myślenia o literaturze

– mówi o książce Dawida Kujawy Pocałunki ludu Dawid Mateusz.

Więcej w nagraniu.

Dawid Kujawa, Pocałunki ludu. Poezja i krytyka po roku 2000, Korporacja ha!art, Kraków 2021.

 

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Dawid Mateusz, Próba rewizji, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 166

Przypisy

  1. Ten i dalsze cytaty, chyba że zaznaczono inaczej, pochodzą z omawianej książki.
  2. W nawiasach okrągłych podaję tytuł eseju, z którego pochodzi cytat.
  3. J 12, 8.
  4. J. Ugniewska, Literatura – pasja i udręka [w:] G. Manganelli, Literatura jako kłamstwo, tłum. i posłowie J. Ugniewska, Warszawa 2021, s. 231.
  5. Tamże.
  6. Pierwszy zbiór tekstów tego pisarza wydany po polsku, nakładem PIW, w 2016 r.
  7. G. Manganelli, Centuria. Sto krótkich powieści rzek, tłum. i posłowie H. Kralowa, Warszawa 2016, s. 7.
  8. „Przedstawiam tę powieść jako uczciwą, zdrową książkę, niezbędną dla nas dzisiaj”. D.H. Lawrence, A Propos of ‘Lady Chatterley's Lover’ [w:] tegoż, Lady Chatterley’s Lover, wstęp B. Morrison, Londyn 2011, s, 4. Tłumaczenie własne.
  9. V. Nabokov, Pnin, tłum. A. Kołyszko, posłowie L. Engelking, Warszawa 2015, s. 25.
  10. A. Zawada, Pracownia literacka, Wrocław 2021. Wszystkie cytaty według tego wydania.
  11. Tenże, Oset, pokrzywa. Szkice o literaturze, Wrocław 2011, s. 292.
  12. J-F. Revel, O Marcelu Prouście, tłum. G. Majcher, Warszawa 2021, s. 15.
  13. A. Gleń, Pokruszone i scalone. Uwagi o krytyce poezji Andrzeja Zawady [w:] tegoż, (Nie)zupełnie prywatnie. Studia i szkice o literaturze współczesnej, Kraków 2021, s. 46.
  14. Zwłaszcza potem zrobiło się burzliwie, interesująco i serio. W którymś z tomów Lapidariów wydanych przez Czytelnika w połowie lat dziewięćdziesiątych Ryszard Kapuściński zauważa, iż czas i historia przyspieszyły i doświadczają nas na przeróżne sposoby tak intensywnie, że nie mogą znaleźć wspólnego języka ludzie różniący się wiekiem o parę lat zaledwie. Szydercy z czwartej generacji prorokujący, że Parowski przed śmiercią zdąży wylansować kilkanaście pokoleń, byli bliżsi prawdy, niż im się zrazu zdawało.
  15. Jest to odwołanie do cytowanych w wymienionym szkicu tych słów profesora Jackiewicza z Mistrzów kina współczesnego dotyczących filmowej adaptacji Solaris Tarkowskiego: „[…] powieści Lema i film Tarkowskiego są etapami w procesie degradacji kultury elitarnej ku kulturze masowej”, ale też, że „[…] nowe, cóż że często jeszcze kwestionowane, wartości ów proces niesie. Właśnie zaczynanie wielu kwestii niejako od początku, co być może nie uchodziło literaturze, lub z trudem (jak na przykład w opowiadaniach fantastycznych Borgesa) a science [fiction], filmowi, komiksowi uchodzi” (przyp. Krzysztof Sokołowski).
  16. Źródło przedruku: Maciej Parowski, Generacje, czyli fantastyka na tle, w: Maciej Parowski, Małpy Pana Boga. Słowa, NCK, Warszawa 2011 s. 72.

Powiązane artykuły

14.08.2022

Krytyk to rola archaiczna?

Gdy piszę o powieści, wierszach, twórczości jakiegoś pisarza lub poety, robię to w tym celu, by poznać człowieka w jego różnych rolach społecznych, w społeczeństwie i poza nim, jego wnętrze i typ współżycia z rzeczywistością, jego zasady i powinności moralne, czyli odsłonić swą współczesność i siebie. Poznanie poprzez literaturę, która sprzeniewierzyła się człowiekowi i mówi do niego zagadkami, urojeniami, abstrakcją, dziwadłami, jest zajęciem umysłowym bardzo podatnym na spekulacje i wymysły. Ale w ten kozi róg zapędzić się da tylko ten, kto nie przestrzega hierarchii, nie zdaje sobie sprawy z tego, co w literaturze najważniejsze, a co mniej ważne. Wyodrębnienie najwartościowszych jej elementów nie wyczerpuje całej artystycznej energii dzieł literackich.

Kamieniem węgielnym twórczej działalności jest ustalenie hierarchii, którą XXI wiek wciąż sprasowuje. Hierarchia coraz ociężalej się odradza – jej kręgosłup pęka, zanika, kostnieje. Jest w tym pewna prawidłowość: utrąceniu ulegają te hierarchie, które były przyjmowane na siłę z zewnątrz, bez wewnętrznego uzasadnienia, mądrego przyzwolenia, bez duchowego, bez psychicznego i umysłowego wysiłku, bez korelacji z logiką i charakterem dziejów. Hierarchia jest tym, co choć wypracowywane jest przez wielu, staje się własne jak krew.

Rozum nie jest jedynym „złotym środkiem” w krytyce literackiej, zwłaszcza wtedy, gdy za jego pomocą chcemy ustalić drabinę wartości w sztuce pisarskiej. Rozum poddaje się przy próbie precyzyjnego określenia: szczęścia, prawdy, miłości, a poza tym literatura nie uznaje odbioru poprzez definicję i formułki; trzeba ją ogarniać, a nie rozdrabniać w drobiazgowej analizie, ku czemu najczęściej skłania się rozum. W percepcji literatury i ustanawianiu hierarchii powinna brać udział cała osobowość, która doskonalona staje się czułym na słowo i świat instrumentem. Nie chciałbym, aby mylono sprawę doskonałości z politycznym czy religijnym fanatyzmem. Człowiek jest istotą wewnętrznie rozszczepioną i chodzi o to, by pozwolić mu takim być.

Życie uczy, że słowo nie zawsze zawiera wartość. Nie tkwi ona w zapewnieniach, deklaracjach, programach, lecz wykrystalizowuje się na styku idei i rzeczywistości, wyrazu i czynu – więc żywa hierarchia ma coś z procesu zachodzącego w człowieku. Onże, sam na sam ze sobą, wydobywa się z okalającego chaosu za pomocą tego, co nazywamy wartością (ludzką potrzebą). Dalej wyłania się przeszkoda: czy brać potrzeby każdego z osobna? Czy wszystkich za jednym zamachem? Ta druga metoda jest najłatwiejsza i najpopularniejsza, ale prowadzi do alienacji literatury i jej rozminięcia się ze współczesnością. Toteż krytyk literacki nie powinien i nie jest w stanie być dla wszystkich. Jego zadaniem jest trafiać do każdego z osobna, a w takim razie krąg odbiorów krytyki zmniejsza się. Jednak „zysk” kulturalny wzrasta, bo ci, którzy odnoszą tekst krytycznoliteracki do swych przekonań i wyobrażeń, realnie włączają się w proces powstawania hierarchii. A ponadto są oni rzeczywistymi nosicielami wartości literackich i autentycznymi kreatorami kultury.

Hierarchia nie przejawia się wyłącznie wtedy, gdy czytamy książki, słuchamy symfonii, oglądamy film – podczas tych seansów można swą osobowość kształtować, gruntować lub „rozrzedzać”. Hierarchia to głównie sposób życia wewnętrznego, które wyłania się na zewnątrz.

Straż

Nie chciałbym widzieć literatury w muzeum ani jako ozdobnika żywotów snobów, ani jako narzędzia w rękach nihilisty. Literatura powinna służyć ludziom, odkrywać im ich własne myśli, ich małość i dumę; pokazywać im, że wyłączyli się z procesu dochodzenia do wartości lub że uczestniczą w nim. Taka literatura wymaga czystości intencji, ale i odpowiednio ambitnego poziomu artystycznego utworów wywołujących różnorodne konsekwencje.

Słowo „straż” traci swój wielki sens, który oznaczał, że straż to „obowiązek czuwania i ruszania na pomoc”, wskazywał na aktywność kogoś trzymającego straż. Słownik języka polskiego (pod redakcją Mieczysława Szymczaka) definiuje „straż” tak: ‘strzeżenie kogoś lub czegoś przed niebezpieczeństwem, […] pilnowanie kogoś, żeby nie uciekł’, a tym samym dowodzi, że w interesującym nas słowie jest więcej pasywności i bierności, niż bywało dawniej.

Krytyka ma obowiązek czuwania i ruszania na pomoc literaturze, a nie biernego kibicowania i rozdawania komplementów lub przygan. Krytyk naprawdę czuwa, jest gotowy włączyć się w proces, wytrącający czy raczej tworzący wartości i hierarchię, która nie może być ani absolutnie sztywna, ani absolutnie względna. Względność potocznie rozumie się jako dopuszczalność wszystkiego, ale mało kto pamięta, że to niepełna definicja. Jeżeli mówię o względności w literaturze, to mam na myśli wielość środków wyrazu i przekazywania sensów, które ujawniły się i ujawniają w dziejach kultury (diachronicznie). Lecz w ograniczonym czasie, weźmy na przykład naszą współczesność, względność odpada, ponieważ nasz czas nie może być wypowiedziany przez coś względnego lub dowolnego. Nie powstanie dzieło epoki, jeżeli pisarz nie upora się ze względnością, a chaosu nie przetworzy w porządek.

Krytycznoliterackie czuwanie byłoby zatem uśmierzaniem, niwelowaniem świadomości, że wszystko jest względne; bo jeśli wszystko jest względne, to nic nie ma sensu. Każdy z nas odczuwa istnienie jakiejś granicy (intelektualnej, moralnej, uczuciowej), pisarze i poeci powinni ją określić i poszerzyć, by nastąpił rozwój ludzkich istot.

Czas krytyki

W literaturze - przed i za nią - stoi czytelnik, a krytyk literacki jest jednym z jego rozmówców. Swoistość utworów umożliwia prowadzenie rozmowy intymnej i społecznej, w czasie i przestrzeni. Wszystko, co autentyczne w kulturze, jest dialogiem i zarazem zachętą do niego. Im mniejsza rozmowność kultury, tym łatwiej się zasklepić i zapomnieć o ruchu i czasie.

Dialog z literaturą nie wyczerpuje zadań krytyki, bo nie wystarczy rozumienie utworów, zaproponowanie jakiejś interpretacji motywów, wyodrębnienie problemów i ich układów, wreszcie języka. Wartość literatury sprowadza się w odniesieniu do relacji między ludźmi i między grupami społecznymi, także jako stan świadomości i potrzeb – ale nie tylko takich, które wynikają z doraźności. Konieczność i prawdziwość potrzeb jest wypadkową przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Odwlekanie realizacji potrzeb, aż do nieokreślonej przyszłości, jest tak samo groźne, jak zamykanie ich w archiwach lub tłumaczenia świata wciąż tą samą historią, lub przypominanie tych samych faktów. To prowadzi do zarozumialstwa, uczy umysłowego niechlujstwa, powoduje schematyzm i zastój.

Nie powinniśmy zgadzać się na wszystko, co niweczy prawdę i ogranicza rozwój, co jest nieprzydatną abstrakcją, bezmyślną produkcją „wartości” i robieniem literatury „pod linijkę”.

Postuluję, by krytycy mieli szczególnie na uwadze to, co wytrzymało próbę czasu w przeszłości lub ma szansę dotrzeć do przyszłości. Zdaję sobie sprawę z ogólności tej kategorii, ale krytyka, jako dziedzina humanistyczna, nie może posługiwać się aptekarskimi odważnikami wartości, czyli przyjąć jeden szczegółowy system wartościowania. Gdyby było to możliwe, należałoby odrzucić precz krytyków, odpowiednio zaprogramować komputery i niech piszą recenzje, szkice, eseje, książki o literaturze! Czy wtedy oceny i wartościowanie będą wreszcie obiektywne? Ależ nie, ponieważ istnieje tendencja do schematycznego porządkowania, które staje się nieznośne, a przy tym wyklucza wyraźny czynnik ludzki. I jakkolwiek byśmy snuli refleksję o zadaniach krytyka literackiego, to mimo że jego osobowość zawsze jest elementem niepewnym, w żaden sposób nie można jej pominąć.

Nie łudzę się, że głos krytyki jest donośny i dużo znaczy. Jedni z niej kpią, drudzy udają obojętność, trzecim bardzo na niej zależy. Ale jaki jest dokładny udział krytyki we współczesnym życiu literackim, tego precyzyjnie nie wie nikt. Pewien jestem także tego, że funkcje krytyki zostały „rozpisane” przez instytucje, za którymi kryją się setki osób.

Kiedy świat na gwałt depersonalizuje się, znika odpowiedzialność, tym bardziej krytyka literacka powinna przeciwstawiać się temu procesowi, a wzmóc starania o humanizowanie rzeczywistości. Bez tego nie zaistnieje wartościowanie autentyczne. Oddalimy się od niego jeszcze bardziej, a zbliżymy, jeżeli nastąpi powrót do człowieka szanowanego jako niepowtarzalne, godne indywiduum. Hitleryzm i stalinizm skrajnie dowiodły, że traktując człowieka zbiorowo, kolektywnie i bez dostrzegania w ludzkiej masie poszczególnych jednostek, zabijamy prawdę i dobro, niszczymy osobowość – ostatecznie tłumimy wolę twórczego i wspólnotowego działania oraz zdolność do tworzenia, nie tylko sztuki.

Mowa krytyka

W humanistyce piękne, mądre, przenikliwe i ekspresyjne jest to, co nagromadzone w sercu, wydarte z niego i odpowiednio zapisane. Dobra literatura zwykle utrwala skarby serca i umysłu, których szlachetność zależy zarówno od danego człowieka, jak i społeczeństwa (mówiąc ogólnie: od uwarunkowania kulturowego). Literatura utrwala wartości i – tu narażam się na anachroniczność – rozgranicza dobro od zła. Nie ma czystej autonomii tekstu literackiego; wypreparowanie z niego prawie wszystkiego, co składa się na „pobliże” człowieka (jego dylematy, sny, otoczenie i tym podobne) jest egoizmem. Myślę inaczej niż ten domniemany esteta. Przewaga estetyzmu oznacza niedojrzałość twórcy lub jego przejrzałość. Ci wszyscy poeci i pisarze, którzy wprowadzali do swych utworów brzydotę i codzienność byli w istocie wielkimi moralistami. W ich dziełach dobro i zło jest wyraźne, ale nigdy do końca określone. Na tym między innymi polega fenomen literatury, że symbolizuje, że jednocześnie zamyka i otwiera; jej długowieczność odróżnia ją od nauki i wielu innych wytworów ludzkości. Zajmowanie się literaturą ma w sobie coś z kapłaństwa, z badania wieczności i perspektyw czasu.

Zadaniem krytyki jest wymierzyć sprawiedliwość literaturze (od wersów i wersetów po granice jej objętości). Krytyk nie powinien wydawać tylko werdyktów (o czym pisałem powyżej). Dana pozycja wchodzi do historii literatury lub nie wchodzi. Przy osądzaniu, jak w każdej takiej sytuacji, powinna być przywoływana argumentacja, która w krytyce literackiej nie może trzymać się szablonów. W takim razie wyinterpretowany sens, język, motywy są tylko argumentami, nie zaś sednem działalności krytyka. Dynamizm literatury i życia wyklucza posługiwanie się zastygłymi pojęciami, domagając się mówienia zgodnie z żywotnością słowa, niewyczerpanymi możliwościami jego kombinacji. Przy tym dla krytyka pojawia się trudny do przekroczenia próg: jakiego używać języka, by sprostać nowej literaturze? Na pewno powinien być to język dyskursu, ale ten domaga się intelektualnych formuł, usankcjonowanych, konwencjonalnych pojęć. Toteż wydaje mi się, że nieunikniony jest przymus wychodzenia poza utarte sformułowania i, jeśli potrzeba, używania krytycznoliterackich metafor, wypróbowywania intuicyjnie wyczutych „przedpojęć”, które w trakcie rozwoju literatury mogą późnej przeobrazić się w pełnoprawne, przyswojone przez literaturoznawstwo pojęcia i terminy.

W kształtowaniu się języka krytycznoliterackiego, obok osobowości krytyka, bierze udział konkretne dzieło literackie. Z doświadczenia wiem, że wyłącznie niektóre (czytaj też: nieliczne) utwory wywołują potrzebę mówienia o nich odnowionym językiem. Bo jakże pisać odkrywczo o wierszach czy opowiadaniach, które są zaledwie poprawne?

By krytycy przyszli w sukurs literaturze, muszą natężyć swą duchowość, w sobie odnajdywać zapał, problemy, wizje życia i wartości. Ta przeciwwaga stawia czoło entropii, daje opór inercji, w jakiej znalazł się nasz świat myśli i uczuć. Opór jest atrybutem rodzenia cielesnego i artystycznego, moralnego i intelektualnego.

Przeciwko alienacji

Jak usiłuję tu wykazać, krytykowi nie wolno ograniczać się do stwierdzenia, że wiersz ma ciekawą metaforykę, zaś powieść interesującą fabułę, a następnie ile nagród otrzymał autor. Odczytywanie tekstów literackich pociąga za sobą przyznawanie się do wiedzy lub niewiedzy o człowieku, wiąże się z odsłanianiem tej lub innej tajemnicy o nim, z odszyfrowywaniem symbolizacji w tekście, taką a taką znajomością technik literackich i ich funkcjonowania w utworze.

Postuluję wszechstronność i otwartość krytyka, bo nie jest on tylko dla pisarza, ani dla samego siebie, ani tylko dla przyszłych historyków literatury – jest także reprezentantem i głosicielem pewnego typu odczytywania literatury. Każda jego recenzja lub szkic jest pokazem, wyłożeniem – na ogół nie wprost – zasad obcowania z literaturą. Chociażby to powyższe, nauczycielskie zadanie krytyki przekonuje, że nie można jej zepchnąć do roli podrzędnej i usługowej.

W naszym życiu kulturalnym krytyka była i jest potrzebna (niektórym, być może, wydaje się ona biurokratycznym przeżytkiem!). Wbrew jednak owym „awangardowym” mniemaniom sądzę, że nic nie potrafi zastąpić krytyki literackiej. Trzeba tylko, by była ona w mniejszym stopniu radosną twórczością wszystkich chętnych, którzy mają jako takie pojęcie o literaturze, a w większym rządzącą się własnymi regułami, mającą odrębny język i temat rzeczywistą twórczością. Krytyk jest partnerem pisarza – obaj są wrażliwi na słowo i świat, obaj noszą w sobie pytania epoki. Dzieli ich jedno: rodzaj wypowiedzi, czego konsekwencje odzwierciedlają się w czasie. Nawet o wybitnym krytyku, o jego dziele i roli w życiu literackim zapomina się szybko, gdy o wybitnym pisarzu pamiętają dziesięciolecia. Oddziaływanie krytyka z natury rzeczy jest ograniczone w czasie i przestrzeni. I jeszcze jedno: działalność krytyka, bez względu na poziom, stronniczość, zawsze jest korzystna dla pisarza lub poety, bo jakiekolwiek wystąpienie mniej lub bardziej dynamizuje istnienie ich twórczości. Naiwni optymiści twierdzą, że dobra literatura zawsze się jakoś przedrze ku nowym dniom, co jest absurdem. W życiu wrzuconym w wir przypadków poczucie nonsensowności wciąż narasta.

Komfort psychiczny i nagminne stosowanie wybiegów odpowiada zobojętnieniu na duchowość własną i drugiego człowieka. Krytyk powinien zwalczać ten komfort zwłaszcza w odniesieniu do literatury i jej twórców, a więc włączać się w proces rozwoju osobowości swojej i cudzej: bo rozwój społeczny, ekonomiczny, gospodarczy, państwowy łączy się z duchowym doskonaleniem każdego obywatela czy po prostu osoby należącej do danej wspólnoty.

Alienacja i zagubienie w świecie krytycznoliterackim bierze się też stąd, że nie wiadomo, na czym oprzeć sens pisania o literaturze. Na potrzebie wartościowania, porządkowania, informowania? Czy dlatego, że kiedyś uprawiano ten rodzaj pisarstwa i nie wypada go odrzucić? Mój sąd na ten temat jest taki, że sens uprawiania krytyki literackiej zasadza się na chęci współudziału w określaniu tego wszystkiego, co wzbogaca człowieka, podnosi poziom jego samoświadomości i z czym istota ludzka może skonfrontować swoje odczucia świata. Tak, tylko i aż skonfrontować, bo literatura nie uczy, nie narzuca, lecz daje do porównania jakieś zapisane widzenie rzeczywistości. I dopóki przynajmniej częściowo się z nim utożsamiamy, dopóty zawierające je dzieło literackie jest żywe. Po lekturze wydaje się nam, że oto znowu sporo się nauczyliśmy. Ale jest zupełnie odwrotnie: to czytelnik każdorazowo uczy literaturę, wypełnia sobą jej bardziej lub mniej wyrazisty zarys. Pod tym wyrażeniem rozumiem cechy utworu literackiego, które:

1)   pozwalają zobaczyć w nim siebie,

2)   pozwalają przekładać go na sensy ogólniejsze,

3)   pozwalają widzieć, jak przenikają się sensy literackie z praktyką życiową.

Wykrycie i określanie tego zarysu jest również zadaniem krytyka.

Czynnik samorozwoju

Literatura, jak każdy godziwy wytwór człowieka, jest środkiem – narzędziem samodoskonalenia. Jeżeli by tak nie było, to po co te tony zadrukowanego papieru i setki instytucji zajmujących się literaturą? Czyżby literaci byli i żyli wśród nas, ponieważ tak wypada? Pytania tego typu można by mnożyć, a to dlatego, że kręci się, kręci nasza literacka machina, a rzadko kto przystaje i zastanawia się nad jej ruchami lub przestojami.

PS Powyższy szkic ma charakter postulatywny, dlatego zrezygnowałem w nim z konkretnych przykładów literackich. Poruszane tu kwestie znane są w dziejach myśli. Przypominając je, próbowałem uwzględnić teraźniejszość oraz przyszłość krytyki i… literatury – a już najdokładniej status czytelnika i jakość czytania.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Zbigniew Chojnowski, Krytyk to rola archaiczna?, Czytelnia, nowynapis.eu, 2022

Przypisy

  1. Ten i dalsze cytaty, chyba że zaznaczono inaczej, pochodzą z omawianej książki.
  2. W nawiasach okrągłych podaję tytuł eseju, z którego pochodzi cytat.
  3. J 12, 8.
  4. J. Ugniewska, Literatura – pasja i udręka [w:] G. Manganelli, Literatura jako kłamstwo, tłum. i posłowie J. Ugniewska, Warszawa 2021, s. 231.
  5. Tamże.
  6. Pierwszy zbiór tekstów tego pisarza wydany po polsku, nakładem PIW, w 2016 r.
  7. G. Manganelli, Centuria. Sto krótkich powieści rzek, tłum. i posłowie H. Kralowa, Warszawa 2016, s. 7.
  8. „Przedstawiam tę powieść jako uczciwą, zdrową książkę, niezbędną dla nas dzisiaj”. D.H. Lawrence, A Propos of ‘Lady Chatterley's Lover’ [w:] tegoż, Lady Chatterley’s Lover, wstęp B. Morrison, Londyn 2011, s, 4. Tłumaczenie własne.
  9. V. Nabokov, Pnin, tłum. A. Kołyszko, posłowie L. Engelking, Warszawa 2015, s. 25.
  10. A. Zawada, Pracownia literacka, Wrocław 2021. Wszystkie cytaty według tego wydania.
  11. Tenże, Oset, pokrzywa. Szkice o literaturze, Wrocław 2011, s. 292.
  12. J-F. Revel, O Marcelu Prouście, tłum. G. Majcher, Warszawa 2021, s. 15.
  13. A. Gleń, Pokruszone i scalone. Uwagi o krytyce poezji Andrzeja Zawady [w:] tegoż, (Nie)zupełnie prywatnie. Studia i szkice o literaturze współczesnej, Kraków 2021, s. 46.
  14. Zwłaszcza potem zrobiło się burzliwie, interesująco i serio. W którymś z tomów Lapidariów wydanych przez Czytelnika w połowie lat dziewięćdziesiątych Ryszard Kapuściński zauważa, iż czas i historia przyspieszyły i doświadczają nas na przeróżne sposoby tak intensywnie, że nie mogą znaleźć wspólnego języka ludzie różniący się wiekiem o parę lat zaledwie. Szydercy z czwartej generacji prorokujący, że Parowski przed śmiercią zdąży wylansować kilkanaście pokoleń, byli bliżsi prawdy, niż im się zrazu zdawało.
  15. Jest to odwołanie do cytowanych w wymienionym szkicu tych słów profesora Jackiewicza z Mistrzów kina współczesnego dotyczących filmowej adaptacji Solaris Tarkowskiego: „[…] powieści Lema i film Tarkowskiego są etapami w procesie degradacji kultury elitarnej ku kulturze masowej”, ale też, że „[…] nowe, cóż że często jeszcze kwestionowane, wartości ów proces niesie. Właśnie zaczynanie wielu kwestii niejako od początku, co być może nie uchodziło literaturze, lub z trudem (jak na przykład w opowiadaniach fantastycznych Borgesa) a science [fiction], filmowi, komiksowi uchodzi” (przyp. Krzysztof Sokołowski).
  16. Źródło przedruku: Maciej Parowski, Generacje, czyli fantastyka na tle, w: Maciej Parowski, Małpy Pana Boga. Słowa, NCK, Warszawa 2011 s. 72.

Powiązane artykuły

07.04.2022

Nowy Napis Co Tydzień #146 / „Warto czytać tylko niemoralne książki”

Bez wątpienia literatura jest cyniczna. Odpowiada jej wszelka rozpusta, cieszy każde niskie uczucie: nienawiść, złość, sadyzm; tragedia wywołuje w niej zimny dreszcz podniecenia i pobudza jej przebiegłą inteligencjęTen i dalsze cytaty, chyba że zaznaczono inaczej, pochodzą z omawianej książki.[1]. Giorgio Manganelli stworzył własną koncepcję literatury – aspołecznej, pozbawionej morału, oddanej gustom indywidualnego czytelnika, ignorującej aktualne przepychanki polityczne, wyrzekającej się nawet skandalu. Czego może nas dzisiaj nauczyć ta literatura, która programowo nie daje żadnego przesłania?

„Pewnego razu w trakcie dyskusji ktoś zacytował: «Dopóki na świecie głoduje choćby jedno dziecko, uprawianie literatury jest niemoralne». Ktoś inny skomentował: «A więc zawsze takie było»” (Literatura jako kłamstwo)W nawiasach okrągłych podaję tytuł eseju, z którego pochodzi cytat.[2]. Giorgio Manganelli pisał w czasach, gdy naciski na upolitycznienie literatury i poddanie jej dyktatowi postępu były bardzo silne. Przeciwstawiał tym wpływom teorię (i praktykę) literatury skrajnie aspołecznej, fikcji wolnej od bezpośrednich związków z rzeczywistością, szanującej wolność czytelnika.

Była to jego własna koncepcja, jednak rozpoznajemy w niej odpryski innych manifestów, poczynając od ewangelicznego „ubogich zawsze macie u siebie”J 12, 8.[3] – co wyczuwam w powyższym cytacie – a kończąc na powieściach Vladimira Nabokova. Czy literackie gry Manganellego były warte świeczki, możemy się przekonać, czytając jego eseje, wydane ostatnio w zbiorze pod tytułem Literatura jako kłamstwo przez Państwowy Instytut Wydawniczy.

Tekst i żywioł

Manganelli zawodowo nauczał angielskiego, był znawcą i tłumaczem literatury anglojęzycznej, między innymi Edgara Allana Poego. Próbował wielu form literackich, najlepsze efekty uzyskując w prozie i eseju. Należał do tak zwanej neoawangardy lat sześćdziesiątych, ruchu Gruppo 63, którego patronem był Carlo Emilio Gadda i do którego należał między innymi Umberto Eco. Członkowie ruchu dążyli do ściśle oderwanej od rzeczywistości gry literackiej; Manganelli często podkreśla (zwłaszcza w tytułowym eseju), że pisarz „[n]ie pracuje pod wpływem natchnienia czy fantazji, lecz zgodnie z zasadą posłuszeństwa: usiłuje zrozumieć, czego chce od niego język, bóg barbarzyński i pochopnie tajemniczy. Jego oddanie jest fanatyczne i nieproporcjonalne”. Pisarz jest według niego „anarchistą” (tamże), po części samotnikiem, mającym w sobie coś z nihilisty. Literatura może wprawdzie pochłonąć życie, ale osobista biografia twórcy czy polityczna mitologia nie mogą pochłonąć literatury. Pisanie porównuje Manganelli do kultu, z tą różnicą, że pisarza cechuje „pogarda dla duszy” (tamże).

W latach powojennych – podkreśla tłumaczka i autorka posłowia Joanna Ugniewska – we włoskiej literaturze dominował neorealizm, pisano powieści sławiące prostych ludzi, a ignorowano zalety struktury. Potem upowszechnił się humanizm, literatura „racji serca”J. Ugniewska, Literatura – pasja i udręka [w:] G. Manganelli, Literatura jako kłamstwo, tłum. i posłowie J. Ugniewska, Warszawa 2021, s. 231.[4], z postaciami i fabułą jak gdyby skopiowanymi z XIX wieku. Pisarze awangardy drwili z tych kierunków, raz sławiących komunizm, innym razem – w dobie cudu gospodarczego – powielających mieszczańskie wyobrażenia o świecie.

Manganelli sprzeciwia się literaturze, która ma oddziaływać na społeczeństwo. Ma świadomość, że książki powstają przede wszystkim z innych książek, że rzeczywistość może być tylko „domniemanaTamże.[5], jak podkreśla Ugniewska. W esejach poświęconych twórczości takich pisarzy, jak: Henry James, D.H. Lawrence, Samuel Beckett, H.P. Lovecraft, Robert Louis Stevenson, Gabriele d’Annunzio, i takim książkom, jak: Trzej muszkieterowie, Alicja w krainie czarów czy Wielkie nadzieje posługuje się własną, przewrotną metodą. Odkrywa w literaturze „zaangażowanej”, czy po prostu popularnej, coś „aspołecznego”. Czasem też szuka wątków aspołecznych w twórczości rzeczywiście niszowej, takiej jak proza eksperymentalna Rolanda Firbanka.

Z awangardą często jest taki problem, że odrzuca czytelników, zanim doczekają się tego, co w niej najlepsze – i co zazwyczaj dziwnie klasyczne. Sięgam po Centurię. Sto krótkich powieści rzek ManganellegoPierwszy zbiór tekstów tego pisarza wydany po polsku, nakładem PIW, w 2016 r.[6], gdzie spośród stu dwustronicowych utworów niejeden zapada w pamięć (awangarda ceniła raczej krótką prozę niż długą). Jednak gdy zaczynam lekturę od numeru Jeden, to dopiero Dwanaście robi duże wrażenie, a potem Dwadzieścia dziewięć. To jak gdyby zbiór prototypowych fabuł, z których można by wysnuć sto powieści: nowy bohater w każdym opowiadaniu, niewiele paralel między nimi, historie miłości, zabójstw i obsesji, większość zaczyna się od słów „pewien pan”, na przykład „Pewien pan średniej kultury i dobrych manier spotkał po wielomiesięcznej nieobecności, spowodowanej przerażająco wojennymi wydarzeniami, kobietę, którą kochał”G. Manganelli, Centuria. Sto krótkich powieści rzek, tłum. i posłowie H. Kralowa, Warszawa 2016, s. 7.[7]. Podczas lektury robi się tak gęsto od postaci oraz wątków, że nieco znużony muszę ją przerwać, ale czy do niej wrócę? Centuria to według Ugniewskiej i tak najłatwiejsza w odbiorze książka Manganellego, a przecież również wymagająca rzadkich cnót dobrego czytelnika: wyobraźni, której nie zniszczyło popularne kino czy humoru, który nie został podszyty tendencją.

Jak czytać (nie) po marksistowsku

Manganellego można porównać do Rogera Caillois i Michela Leirisa, których tomy również niedawno wydał PIW; można go porównać do Jorge Luisa Borgesa, pisarza awangardy, który został klasykiem, ale najtrafniejsze byłoby zestawienie z Vladimirem Nabokovem. Chociaż Manganelli poświęca autorowi Lolity tylko jeden krótki esej (Szachownica Nabokova), to aż trzy napisał na temat Edmunda Wilsona (Krytyka Edmunda Wilsona, Stronnicza uczciwość, Trafne kłamstwa) – amerykańskiego krytyka literackiego, który przez wiele lat przyjaźnił się z Nabokovem. Najwięcej można więc powiedzieć o Manganellim, odwołując się właśnie do tej dwójki.

Włoski eseista przybliża słabość amerykańskiej krytyki literackiej zdiagnozowanej przez Wilsona. To wprawdzie nieco zamierzchłe sprawy z lat dwudziestych i trzydziestych, które w szczegółach nie muszą ciekawić dzisiejszego czytelnika; bardziej intrygujące jest to, że Wilson – bez którego inspiracji być może nie powstałaby Lolita – interesował się marksizmem oraz psychoanalizą. Na różne sposoby korzystał z nich w swoich szkicach, zarazem dystansując się od ortodoksji i dając świadectwo naiwności, na przykład gdy w 1935 roku opiewał „głęboko arystokratyczną” twarz zabalsamowanego Lenina (Krytyka Edmunda Wilsona). Twierdził, że krytyk, który chce interpretować dzieło literackie, musi z jednej strony kierować się gustem i skupiać na technice, a z drugiej – badać zdolność utworu do „rzucenia światła na problemy określonej cywilizacji” (tamże). Sąd estetyczny – wskazywał Wilson – musi górować nad wszelkimi próbami odtworzenia kontekstu historycznego, chociaż i one są niezbędne, zaś „[t]emu, kto nie rozumiejąc prawdziwie literatury, usiłuje zastosować do niej zasady marksistowskie, grozi, że popełni straszliwe błędy” (tamże).

Ten dwuznaczny romans z komunizmem oddaje sporą część dylematów, które dotykały intelektualistów w XX wieku. Manganelli potrafił obronić się zarówno przed marksizmem, jak i psychoanalizą – czy, mówiąc szerzej, psychologizowaniem oraz biografizowaniem – które pozostawiły liczne ślady w literaturze Zachodu. Odrzucił bowiem typowe choćby dla marksizmu połączenie „irracjonalnych i mitologicznych potrzeb, zmieszanych i połączonych z wymogami całkowicie racjonalnymi i laickimi” (tamże). Eseje Manganellego pokazują, że pewne napięcia w kulturze pozostają niezmienne od wielu dziesięcioleci. Dowodzą też, że pisanie o życiu autora albo o walce klas, zamiast o utworze oraz jego fascynujących sekretach świadczy na ogół o niemocy recenzenta i prowadzi czytelnika na manowce.

Aspołeczny kochanek i niezrażony czytelnik

Jaką metodę przeciwstawia powadze marksizmu i freudyzmu Manganelli? Weźmy dla przykładu esej na temat Kochanka Lady Chatterley Lawrence’a, powieści o prostej fabule o żonie arystokraty, którego wojenna rana skazała na paraliż od pasa w dół. Dama z powodu niemocy męża nawiązuje romans z gajowym, przy okazji przekraczając barierę klasową. Książkę tę oskarżano kiedyś o niemoralność – w Anglii dopiero w 1960 roku możliwa była publikacja bez cenzury – i szafowanie wulgaryzmami. Lawrence traktował ją jako umoralniający manifest wolnej miłości, mającej prowadzić do „zdrowia” i być „szczerą”„Przedstawiam tę powieść jako uczciwą, zdrową książkę, niezbędną dla nas dzisiaj”. D.H. Lawrence, A Propos of ‘Lady Chatterley's Lover’ [w:] tegoż, Lady Chatterley’s Lover, wstęp B. Morrison, Londyn 2011, s, 4. Tłumaczenie własne.[8].Według Manganellego, ku mojemu zdziwieniu, książka ta jest „aspołeczna”:

Opowiada bowiem o miłości nieuświęconej prawem, ani pobożnym przestrzeganiem obowiązków, ani przynależnością do klasy czy klanu, miłości będącej początkowo jedynie aktem skrajnego egoizmu, potem zaś owocem indywidualnych wartości, wyznawanych przez postaci. […] Zanim spotka swojego gajowego, bohaterka żyje poza własnym przeznaczeniem: nie ma oparcia ani w wartościach, ani w uczuciach. Miłość objawiająca się z bezosobową gwałtownością przemienia ją w istotę „uległą”, posłuszną własnemu losowi; nie obawia się już ataku ze strony społeczeństwa, istotnie, po raz pierwszy w życiu wie, że każdy jej czyn sytuuje się w gęstej sieci wartości.

(Lady Chatterley i inne sprawy)

A więc teoretyk literatury aspołecznej znajduje wartość w powieści dydaktycznej, odkrywając, że bohaterka przez akt zdrady małżeńskiej niejako wchodzi w kontakt ze społeczeństwem, ponieważ rzuca mu wyzwanie. Jak wiemy, namiętni kochankowie muszą odnaleźć swoje uczucie na zewnątrz wspólnoty i zostać przez nią odrzuceni.

Lawrence jednak życzył sobie uzdrowienia społeczeństwa dotkniętego przez doświadczenia deformujące tradycyjne życie, czyli pierwszą wojnę światową oraz cywilizację przemysłową. Manganelli jest od niego inteligentniejszy i okrutniejszy – wie, że bohaterka, która nareszcie uświadomi sobie, że żyje w realnym świecie, zacznie zarazem żyć w świecie, w którym wartości mają znaczenie. Bo namiętność jest prawdziwa tylko wtedy, gdy społeczeństwo jest przeciw kochankom. Gdyby ich zaakceptowało, mielibyśmy do czynienia z nieznośnie tandetnym happy endem. Zatem Lawrence oszukuje w swojej grze. Szkoda tylko, że tak wielu dało się nabrać.

Czytelnik, który się oburza w obliczu jakiejś historii zdrady lub perwersji, pokrewny jest jakościowo czytelnikowi, który boleje nad śmiercią sprawiedliwego, drży z powodu perypetii postaci cnotliwych i roni łzy radości z powodu ślubu nieszczęsnej dziewczyny; podobny czytelnik to z pewnością porządny czytelnik, szczególnie wtedy, kiedy siedzi sobie spokojnie z książką w ręce, oderwany od świata i pozbawiony pamięci, lecz jest fatalnym czytelnikiem. (Lady Chatterleyinne sprawy)

Pisząc o Kochanku Lady Chatterley, Manganelli zauważa – niczym Nabokov w Wykładach o literaturze – że „dobrzy czytelnicy” nie powinni identyfikować się z bohaterami literackimi. Nie tędy droga.

Nabokov, humaniści i liberałowie

Dobre zakończenie nie przydarza się w skandalizującej powieści pod tytułem Lolita, o niebo wybitniejszym dziele, o którym Manganelli pisze, że to rzadka dziś powieść „spod znaku namiętności: gatunek niemal całkowicie dziś niewystępujący w literaturze pięknej” (Szachownica Nabokova). W literaturze nie powinno być dobrych zakończeń – jak pisze z kolei narrator Pnina – „krzywda należy do normy”V. Nabokov, Pnin, tłum. A. Kołyszko, posłowie L. Engelking, Warszawa 2015, s. 25.[9]. Dzięki temu w Lolicie, a także w takich powieściach jak Zaproszenie na egzekucję czy Prawdziwe życie Sebastiana Knighta, Nabokov „sugeruje możliwość – nie za bardzo, na tyle, na ile może sobie pozwolić człowiek z klasą – że nie chodzi o rozrywkę, lecz o coś więcej i o coś innego” (Szachownica Nabokova). Jakie „coś więcej i coś innego” Manganelli ma na myśli?

To „coś” pozostaje niedostępne „humanistom” i „liberałom”. Manganelli denuncjuje ich w tytułowym eseju Literatura jako kłamstwo:

Od wieków poczciwcy nienawidzili literatury. Oskarżali ją zawsze o zdradę, zepsucie, bezbożność. Albo jest bezużyteczna, albo szkodliwa. […] Niektórzy – nierzadko wielcy pisarze – pragnęli w ogóle usunąć literaturę z życia. To tak, jakby wydali wojnę własnej, głęboko ukrytej naturze. Inni, liberałowie i humaniści, chcieli i chcą nadal ją reedukować.

Eseista wie, że władza miękka i liberalna łatwo okazuje się bezwzględna. Literatura, która jest kłamstwem, jest dla niej nie do przyjęcia. Nie chodzi o to, by akurat rząd jakoś szczególnie interesował się literaturą; istnieją mechanizmy władzy działające o wiele subtelniej i w ukryciu. Pisarz powinien ignorować to, co wydaje się „ważne” dla polityków i zaangażowanych dziennikarzy, dla wielkich wydawców, producentów, mecenasów. Powinien stworzyć przestrzeń wolności od tych nakazów – to jego jedyne „zadanie”, w tym miejscu kończą się interesy i zaczyna literatura. W tej podwójnej niechęci – do pisarzy-polityków i pisarzy-sprzedawców – Manganelli podobny jest do Nabokova i tyle „przesłania” w niej znajdziemy. Jestem pewien, że wielu ekspertów będzie z tego powodu rozczarowanych.

Manganelli, podobnie jak Nabokov, jest świadomy przemian cywilizacyjnych, z którymi musimy się mierzyć, ale odcina się od moralizatorstwa, co wynika z filozoficznej konsekwencji. Jeśli ustaliliśmy, że prawda obiektywna jest nieosiągalna, to jak mielibyśmy zmieniać tę niedostępną rzeczywistość? W tym sensie „awangarda” może oznaczać nie jedną z dwudziestowiecznych grup literackich, ale dobrą literaturę, która poszukuje innowacji formalnej, patrzy na życie z unikalnego punktu widzenia, nie kapitulując przed polityką czy nauką. Czy jednak jej gra nie jest czystą zabawą? Spróbujmy czytać Manganellego między wierszami.

Awangarda w piekle

Bunt awangardy, jeśli spojrzymy na niego dzisiaj, może się wydawać próżny; futuryści układali zabawne wiersze, dadaiści kpili ze starej sztuki, kubiści obrazowali nowoczesną psychologię oraz filozofię, a surrealiści stali się tak popularni i powierzchownie rozumiani, jak przymiotnik kafkowski”. Manganelli, kiedy pisze o Lolicie, że zawiera „autentyczne piekło”, wpada na trop innego nurtu awangardy, mało kojarzącego się z beztroską zabawą, a bardziej – z mrocznymi stronami nowoczesności. „Urodzony anarchista, przebywa w owych piekielnych korytarzach pełnych niespodziewanych zakrętów, w labiryntach, gdzie szlachetny humanista nie odważa się zapuścić wzroku” (Literatura jako kłamstwo). Twórca, który uświadomił sobie sztuczność literatury, powraca do głębi ludzkiego doświadczenia. Musi więc mówić o porażce, końcu, demonach, ciężarze nie do udźwignięcia, choćby w bardzo zawoalowany sposób. I dlatego to śmierć jest dla Manganellego synonimem literatury; pisarz zaś to „błazen”, „dezerter”.

Będąc do głębi aspołeczny, dezerter musi obmyślać sposoby ucieczki tak, by odpowiadały rodzajowi przemocy panującemu w jego epoce. […] Codziennie, tragicznym i precyzyjnym gestem uwalniać się musi od euforycznych mitów nieuczciwego czystego sumienia: zbiorowej mądrości, postępu, sprawiedliwości. […] Jest zawsze po stronie śmierci, tej oślepiającej niesprawiedliwości, opornej wobec wszelkich prób udoskonalenia jej, rozkosznego paradoksu, miejsca, gdzie dociera każdy, kiedy przestaje już iść. Zamieszkuje podziemne korytarze, których nie da się wyasfaltować […]. (Tamże)

Ludzie, którzy chcą podporządkować literaturę i – szerzej – kulturę, promowaniu jakiejś wizji społecznej, posługują się po prostu przemocą. Chociaż „humaniści” oraz „liberałowie” nie są tu ściśle zdefiniowani, Manganelli sugeruje, że reprezentują oni pewien styl, który odradza się w różnych krajach i epokach, są raczej frakcją niż reprezentantami konkretnego światopoglądu. Z humanistami zmagał się w końcu już Dostojewski, a z wydawcami niezadowolonymi aspołecznością Lolity – Nabokov.

Manganelli, redukując do minimum sądy, otwarcie oceniające świat, sugeruje jednocześnie własną wizję rzeczywistości. Pisarz jest w niej podobny do dawnych gnostyków, wyznacza sobie miejsce między wiedzą i wiarą. Przekreśla wszelkie utopie społeczne, oddaje cześć śmierci, nazywając ją „figurą retoryczną” (Literatura jako kłamstwo), podważa każdy punkt widzenia – i wciąż oferuje w zamian zdumiewająco wiele. O to chodziło Manganellemu, gdy pisał o lady Chatterley uwikłanej w sieci wartości. Bo kiedy oczekujemy od powieści, że będzie nawracać, edukować, potępiać, wyzwalać, robimy z niej papierowy tekst, wart tyle, co ulotka. Kiedy zaczynamy od tekstu – badamy jego styl, tajemnice, wchodzimy w niego wyobraźnią – wtedy, stopniowo, możemy się wiele dowiedzieć także o życiu, o rzeczywistym, niekiedy przerażającym świecie, który wymyka się, jeśli próbujemy opisywać go bez subtelności.

G. Manganelli, Literatura jako kłamstwo, tłum. i posłowie J. Ugniewska, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2021.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Przemysław Batorski, „Warto czytać tylko niemoralne książki”, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 146

Przypisy

  1. Ten i dalsze cytaty, chyba że zaznaczono inaczej, pochodzą z omawianej książki.
  2. W nawiasach okrągłych podaję tytuł eseju, z którego pochodzi cytat.
  3. J 12, 8.
  4. J. Ugniewska, Literatura – pasja i udręka [w:] G. Manganelli, Literatura jako kłamstwo, tłum. i posłowie J. Ugniewska, Warszawa 2021, s. 231.
  5. Tamże.
  6. Pierwszy zbiór tekstów tego pisarza wydany po polsku, nakładem PIW, w 2016 r.
  7. G. Manganelli, Centuria. Sto krótkich powieści rzek, tłum. i posłowie H. Kralowa, Warszawa 2016, s. 7.
  8. „Przedstawiam tę powieść jako uczciwą, zdrową książkę, niezbędną dla nas dzisiaj”. D.H. Lawrence, A Propos of ‘Lady Chatterley's Lover’ [w:] tegoż, Lady Chatterley’s Lover, wstęp B. Morrison, Londyn 2011, s, 4. Tłumaczenie własne.
  9. V. Nabokov, Pnin, tłum. A. Kołyszko, posłowie L. Engelking, Warszawa 2015, s. 25.
  10. A. Zawada, Pracownia literacka, Wrocław 2021. Wszystkie cytaty według tego wydania.
  11. Tenże, Oset, pokrzywa. Szkice o literaturze, Wrocław 2011, s. 292.
  12. J-F. Revel, O Marcelu Prouście, tłum. G. Majcher, Warszawa 2021, s. 15.
  13. A. Gleń, Pokruszone i scalone. Uwagi o krytyce poezji Andrzeja Zawady [w:] tegoż, (Nie)zupełnie prywatnie. Studia i szkice o literaturze współczesnej, Kraków 2021, s. 46.
  14. Zwłaszcza potem zrobiło się burzliwie, interesująco i serio. W którymś z tomów Lapidariów wydanych przez Czytelnika w połowie lat dziewięćdziesiątych Ryszard Kapuściński zauważa, iż czas i historia przyspieszyły i doświadczają nas na przeróżne sposoby tak intensywnie, że nie mogą znaleźć wspólnego języka ludzie różniący się wiekiem o parę lat zaledwie. Szydercy z czwartej generacji prorokujący, że Parowski przed śmiercią zdąży wylansować kilkanaście pokoleń, byli bliżsi prawdy, niż im się zrazu zdawało.
  15. Jest to odwołanie do cytowanych w wymienionym szkicu tych słów profesora Jackiewicza z Mistrzów kina współczesnego dotyczących filmowej adaptacji Solaris Tarkowskiego: „[…] powieści Lema i film Tarkowskiego są etapami w procesie degradacji kultury elitarnej ku kulturze masowej”, ale też, że „[…] nowe, cóż że często jeszcze kwestionowane, wartości ów proces niesie. Właśnie zaczynanie wielu kwestii niejako od początku, co być może nie uchodziło literaturze, lub z trudem (jak na przykład w opowiadaniach fantastycznych Borgesa) a science [fiction], filmowi, komiksowi uchodzi” (przyp. Krzysztof Sokołowski).
  16. Źródło przedruku: Maciej Parowski, Generacje, czyli fantastyka na tle, w: Maciej Parowski, Małpy Pana Boga. Słowa, NCK, Warszawa 2011 s. 72.

Powiązane artykuły

03.03.2022

Nowy Napis Co Tydzień #141 / Kulturalny bedeker. Krytyczne remanenty Andrzeja Zawady

Choć w poprzedniej książce (Oset, pokrzywa) Andrzej Zawada żegnał się z krytyczną profesją, w tym roku ogłosił zbiór swoich esejów i szkiców pod tytułem Pracownia literackaA. Zawada, Pracownia literacka, Wrocław 2021. Wszystkie cytaty według tego wydania.[1]. Pomieszczone tu teksty charakteryzuje duża rozpiętość genologiczna: mikrofilologiczne zapisy sąsiadują z sążnistymi esejami, a teksty okolicznościowe i recenzenckie wplecione są pomiędzy dziennikowe zapisy. Całość podzielona jest na trzy części: Historia ludzi, Porządkowanie biblioteki, Pracownia literacka. Każda z nich ma swoją motorykę i tempo, wpisując się w określoną literacką poetykę i optykę. Jedno na przestrzeni lat nie uległo zmianie. Mówił już o tym profesor wcześniej: „Humanista jest od rzetelnego stawiania uczciwych pytań”Tenże, Oset, pokrzywa. Szkice o literaturze, Wrocław 2011, s. 292.[2]. I tych pytań, próbujących oświetlać zakamarki egzystencji i bytu, nie brakuje, bowiem literatura nieprzerwanie odmienia przez wszystkie przypadki pytania o to, skąd przyszliśmy, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy i może najważniejsze: jak żyć? Nigdy dość pytań banalnych, bo – jak podkreślała Wisława Szymborska – należą one do tych najpilniejszych. Na pytanie postawione przez Jeana-Françoisa Revela: „Czy istnieje w ogóle krytyka literacka? Czy jest w ogóle możliwa?”J-F. Revel, O Marcelu Prouście, tłum. G. Majcher, Warszawa 2021, s. 15.[3], po lekturze Pracowni literackiej odpowiadam: tak. Zawada będzie podkreślał jej rolę służebną względem tekstu: „Krytyka literacka, a w ślad za nią historia literatury, to swoista inwentaryzacja twórczości. Ze swej natury segreguje, porządkuje, etykietuje”. Za pisarzem opowiada jego (moje) istnienie pośród świata.

Zatem bez zbędnych ceregieli, przejdźmy do meritum. Krytyczne pisarstwo Andrzeja Zawady jest przykładem tego, jak żywa, poszukująca myśl pragnie dla siebie kontekstów, aby mieć (choćby efemeryczne) poczucie wspólnoty (i możliwość donoszenia przesłań dalej), słownikowej solidarności (kiedy język polski coraz bardziej przypomina ściek), filozoficznego zaplecza, dającego narzędzia do poszerzania przestrzeni bycia. Kolejne teksty są szkołą dobrego smaku i stylu. Dopieszczają niuanse. Celują w konkretne wersy i tematy. To interpretacyjne precjoza świadczące o szacunku wobec czytanych tekstów, atencji wobec cudzej mądrości, hołdowaniu przeświadczeniu, że literatura jest jednym z najlepszych systemów poznawczych, z jakich skorzystać może człowiek. Miał rację Adrian Gleń, kiedy konstatował: „[…] zdolność do powściągania emocji, niechęć do epatowania retoryczną sferą języka, wartościowanie dyskretne i wyważone – wszystko to sprawia, że Andrzejowi Zawadzie, zwyczajnie i po prostu, czytelnik ufa”A. Gleń, Pokruszone i scalone. Uwagi o krytyce poezji Andrzeja Zawady [w:] tegoż, (Nie)zupełnie prywatnie. Studia i szkice o literaturze współczesnej, Kraków 2021, s. 46.[4]. Dodałbym jeszcze: elegancka fraza, a zarazem gęsta, wciągająca. Klarownym odczytaniom nie brak jednak osobistego tonu. Mamy wrażenie, jakbyśmy weszli do cechu erudyty, który konfrontuje się z uniwersalnymi pytaniami w momencie tarć i spięć, kiedy na postawione treści rodzi się kontradykcja.

Rzecz otwiera esej o lapidarnym tytule: Miłosz. W pierwszym zdaniu czytamy: „Przyśnił mi się Miłosz. Czesław Miłosz”. Zawada czyta detalicznie i drobiazgowo. Stale umieszczając treści na szerszym, syntetycznym planie. O autorze Ocalenia powie, że jego sposobem bycia w rzeczywistości i z rzeczywistością jest uważność – umiejętność ciągłej koncentracji na pojedynczych aspektach istnienia, czytanego jako nierozerwalny splot pamięci i poznania. Rozumienie wynika z szacunku wobec świata ożywionego, w którego osobnych wcieleniach Miłosz widzi uniwersalne prawidła nadające ton naszej egzystencji. Piękno otaczającego nas świata, choć wątłe i nietrwałe, bywa jedynym remedium na nieustępliwy strumień czasu. Świadomość nietrwałości korespondująca z ekstatycznym uwielbieniem życia stanowi podstawową oś konstrukcyjną tego literackiego uniwersum, łasego na estetyczne zachwyty i zapatrzenia. Pisze Zawada:

Co takiego fascynującego jest w tej poezji? Magia zaklinania życia, szamanizm dla wyposzczonych racjonalistów? Zmysłowe piękno słów? Perspektywa ponadczasowa w codzienności? Głód harmonii? Bez wątpienia wszystko to razem.

Kolejny esej nosi tytuł Mistyczny prześmiewca i jest powolną, rozległą i natchnioną lekturą twórczości Tadeusza Różewicza, który komponował z przetworzonych komponentów „narracyjne kolaże z informacyjnych prefabrykatów”. Zawada przekonuje, że milczenie było przystanią, do której zmierzał wolny wiersz autora Płaskorzeźby. Próbował całą swoją twórczością przywrócić znaczenie słowom, a może lepiej: powagę słowa. Dążył do elementarnego oczyszczenia wyobraźni z masowych, popkulturowych, regresujących ją non stop złogów. Pisze Zawada: „To był kurs języka ludzkiego dla początkujących”. Człowiek z wierszy Różewicza zostaje wydziedziczony z tradycji, wepchnięty w niekończące się półki i towary, po które ustawiają się kolejki, bezrefleksyjne w oczekiwaniu, niepokładające żadnej nadziei w indywidualnej kontemplacji. To poeta z prowincji, któremu nie zaszkodziłaby kolejna całościowa, monograficzna lektura. Niewyczerpany w zasoby jak źródła w minerały. Poeta zwyczajności, śmietników, które były (są?) bliżej prawdy niż chmury. Wprowadził „nic” do poezji, a ona mu tego nie zapomniała.

Następnie autor zaprasza nas między litery Szymborskiej, zaczynając tak: „Poezję Wisławy Szymborskiej łatwo się czyta, ale niełatwo się o niej rozmawia czy pisze”. I dopowiada: autorka Dwukropka to poetka potrafiąca zamienić kolokwialny idiom w metaforę, odświeżającą słowa, przez które również patrzymy na cały ten zgiełk spraw mniejszych i większych. Wyroki ostateczności łagodzi się tu odwołaniem do ironii, dla najbardziej skomplikowanych kwestii szuka się prostych ekwiwalentów i wyrazów. Szymborska nie zapomina, że wiersz jest najlepszym sposobem rozmowy, w której egzystencjalne reguły bywają artykułowane raz po raz. Z kolei empatia prowadzi poetkę do włączania w orbitę wierszy niehumanocentrycznych punktów widzenia, co czyniłoby ją jedną z piewczyń ekowrażliwości.

Znakomite i celne uwagi wrocławskiego badacza rozsiane są w każdym tekście. Gdyby chcieć streszczać wszystkie miejsca zakreślone ołówkiem podczas czytania, to owa recenzja zamieniłaby się objętością w wydawniczy arkusz. Ale jeszcze kilka smaczków warto przytoczyć – z różnych tekstów i porządków, świadczących o nieprzebranym bogactwie interpretacyjnych impresji i diagnoz: „[…] czasami mam niepokojące wrażenie, że w Polsce więcej osób pisze wiersze, niż je czyta”. „Jeśli dorósłszy, pozostajemy czytelnikami poezji, jest to w pierwszym rzędzie robota Tuwima”. Z poezji którego wyziera przerażenie „ontologiczną ciasnotą” i „nędzą egzystencjalną ludzkiego losu”. O Iwaszkiewiczu: „Pisanie było formą jego życia. Było jego życiem. Nadawało mu kształt i sens”. O Julii Hartwig: „Ludzie, miejsca, przeżycia, doznania, olśnienia, epizody, chwile osadzają się w słowach jako dziedzictwo, jako jednostkowe dary i zarazem okruchy uniwersalnej reguły”. O Oldze Tokarczuk: „Lepiej byłoby powiedzieć, że właściwym tematem prozy tej autorki jest dusza”. O ludziach pióra: „Pisarz, każdy pisarz, jest trochę jak jedwabnik – pochłania swoje otoczenie i wysnuwa z siebie długą, nieprzerwaną nić opowieści”.

Profesor Zawada repetuje swoje lektury, opowiada o rudymentach doświadczeń czytelniczych (Miłosz, Różewicz, Szymborska, Kornhauser, Kronhold, Schulz, Iwaszkiewicz, Gombrowicz, Witkacy, Konwicki, a to dopiero początek góry lodowej), wraca z filologicznym warsztatem w znane sobie rewiry (między innymi Chwin, Tokarczuk, Pilch). Czytani przez niego autorzy są nieodzowną częścią życia, jego osnową i kanwą. Ponieważ, jak dowodzi profesor, piękno i mądrość nie wyczerpują się w żadnej interpretacji. Wielkie dzieło jest niezgłębione. Wciąż otwiera się na nowo, fascynuje, żyje kolejnymi odczytaniami – również takimi przekonaniami dzieli się z nami Zawada. Weryfikuje wcześniejsze ustalenia i sądy, nieprzerwanie stoi po stronie literatury nieubliżającej myśleniu, stawiającej nas przed uniwersalnymi pytaniami, których nie da się zbyć byle dykteryjką. Czyta w sposób uroczysty. Wiersz ma dla niego swoje tajemnice, które należy odkryć. Poezja poszerza przestrzeń naszego życia – stąd uwaga, jakiej się od nas domaga. Zawada to czytelnik żarliwy, pokazujący miejsca zawiązywania się sensów, spokojnie dochodzący do przesłań, stale dbający o głos, jaki się niesie z czytanych stronnic. Poezja nader często służy mu do komentowania spraw bieżących. Literatura daje możliwość przepracowywania historii, oświetlania miejsc wątpliwych, bolesnych. Z tego przywileju również korzysta. W pisarstwie Kertésza, Máraia, Grassa odnajduje mądrość, którą się z nami szykownie dzieli. Stara się wypracować swój prywatny kanon, czyli korpus tekstów, których wartość dla niego nie będzie negocjowalna, a oczywista. Przypomina: „To literatura jest fundamentem naszego systemu pojęć, zatem ona wyodrębniła nas spośród zwierząt. Wszak na początku było słowo. Słowo”. I dodaje: „Kto mimo wszystko chce rozumieć świat, ludzi i siebie, nie obejdzie się bez książek”.

Literatura to dla niego przede wszystkim ćwiczenie w etycznych orientacjach, pozwalające zbudować wewnętrzną autonomię – wyzna: „Wśród książek czujemy się prawie tak samo wspaniale jak wśród bliskich”. Wciąż otwarte jest pytanie o potrzebę aksjologii w szykanowanej tandetą egzystencji, o imponderabilia. Zawada kreśli swoje punkty orientacyjne na mapie polskiej poezji XX i XXI wieku. Próbuje porządkować, buduje konstelację znaczeń. Chaosowi przeciwstawia umiarkowany porządek. Stale wtrąca cięte uwagi na temat naszej dzisiejszej mentalności, politycznej klasy, historycznej ignorancji. Pozostawia nas z rozłożonymi rękami, kiedy naraz, chwilę wcześniej zgłębiając meandry życia Marka Hłaski, zapisuje: „Margines życiowych niepowodzeń jest w Polsce zawsze zbyt szeroki”.

Zawada nie tylko krytycznie odbiera literaturę, ale również nasz czas i rzeczywistość. Czyta się to gładko, bo autor tych sądów ma temperament sceptycznego Mrożka pożenionego z dosadnym Lecem. Choć pada tu wiele cierpkich uwag (szczególnie wobec „monopoli na prawdę”), nie można odmówić autorowi nieustannego entuzjazmu wobec słów i książek. Pomimo tego, że znaczenie literatury spada, z roku na rok słabnie zaangażowanie w aktywność umysłową i duchowe aktywa, że być może nikt nie napisze już nowej historii literatury i pozostanie nam jedynie próba reanimowania ustalonych (choć chybotliwych) porządków – to i tak radość lektury, jaka bije z tej książki, jest czysta i szczera. Daje wiele satysfakcji, jeszcze więcej sprawia przyjemności. Literatura to nie tylko wysublimowany sposób samopoznania, ale aktywność, bez której człowiek poszukujący nie jest w stanie się obejść. Literatura to pojedynczy głos, który pragnie rozbrzmiewać w jednostce. Andrzej Zawada opisał muzykę, jaką grają w nim słowa. A my możemy słuchać. Odczytywać jego partyturę. 

Andrzej Zawada, Pracownia literacka, Wydawnictwo Warstwy, Wrocław 2021.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Bartosz Suwiński, Kulturalny bedeker. Krytyczne remanenty Andrzeja Zawady, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 141

Przypisy

  1. Ten i dalsze cytaty, chyba że zaznaczono inaczej, pochodzą z omawianej książki.
  2. W nawiasach okrągłych podaję tytuł eseju, z którego pochodzi cytat.
  3. J 12, 8.
  4. J. Ugniewska, Literatura – pasja i udręka [w:] G. Manganelli, Literatura jako kłamstwo, tłum. i posłowie J. Ugniewska, Warszawa 2021, s. 231.
  5. Tamże.
  6. Pierwszy zbiór tekstów tego pisarza wydany po polsku, nakładem PIW, w 2016 r.
  7. G. Manganelli, Centuria. Sto krótkich powieści rzek, tłum. i posłowie H. Kralowa, Warszawa 2016, s. 7.
  8. „Przedstawiam tę powieść jako uczciwą, zdrową książkę, niezbędną dla nas dzisiaj”. D.H. Lawrence, A Propos of ‘Lady Chatterley's Lover’ [w:] tegoż, Lady Chatterley’s Lover, wstęp B. Morrison, Londyn 2011, s, 4. Tłumaczenie własne.
  9. V. Nabokov, Pnin, tłum. A. Kołyszko, posłowie L. Engelking, Warszawa 2015, s. 25.
  10. A. Zawada, Pracownia literacka, Wrocław 2021. Wszystkie cytaty według tego wydania.
  11. Tenże, Oset, pokrzywa. Szkice o literaturze, Wrocław 2011, s. 292.
  12. J-F. Revel, O Marcelu Prouście, tłum. G. Majcher, Warszawa 2021, s. 15.
  13. A. Gleń, Pokruszone i scalone. Uwagi o krytyce poezji Andrzeja Zawady [w:] tegoż, (Nie)zupełnie prywatnie. Studia i szkice o literaturze współczesnej, Kraków 2021, s. 46.
  14. Zwłaszcza potem zrobiło się burzliwie, interesująco i serio. W którymś z tomów Lapidariów wydanych przez Czytelnika w połowie lat dziewięćdziesiątych Ryszard Kapuściński zauważa, iż czas i historia przyspieszyły i doświadczają nas na przeróżne sposoby tak intensywnie, że nie mogą znaleźć wspólnego języka ludzie różniący się wiekiem o parę lat zaledwie. Szydercy z czwartej generacji prorokujący, że Parowski przed śmiercią zdąży wylansować kilkanaście pokoleń, byli bliżsi prawdy, niż im się zrazu zdawało.
  15. Jest to odwołanie do cytowanych w wymienionym szkicu tych słów profesora Jackiewicza z Mistrzów kina współczesnego dotyczących filmowej adaptacji Solaris Tarkowskiego: „[…] powieści Lema i film Tarkowskiego są etapami w procesie degradacji kultury elitarnej ku kulturze masowej”, ale też, że „[…] nowe, cóż że często jeszcze kwestionowane, wartości ów proces niesie. Właśnie zaczynanie wielu kwestii niejako od początku, co być może nie uchodziło literaturze, lub z trudem (jak na przykład w opowiadaniach fantastycznych Borgesa) a science [fiction], filmowi, komiksowi uchodzi” (przyp. Krzysztof Sokołowski).
  16. Źródło przedruku: Maciej Parowski, Generacje, czyli fantastyka na tle, w: Maciej Parowski, Małpy Pana Boga. Słowa, NCK, Warszawa 2011 s. 72.

Powiązane artykuły

27.01.2022

Nowy Napis Co Tydzień #136 / Uczta intelektualna i językowa

– Jedną z najważniejszych książek krytycznoliterackich był dla mnie Wspólny mianownik Jakuba Skurtysa i myślę, że nie jestem w tym odczuciu odosobniony – mówi Dawid Mateusz.

Wydany w 2020 roku tom Wspólny mianownik odbił się sporym echem w środowisku, został także nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia.

– Nie wszyscy jednak zdają sobie sprawę, że ta książka ma kontynuację – mówi Dawid Mateusz. – Nakładem Wydawnictwa „Universitas” ukazała się niedawno druga książka Jakuba Skurtysa Wiersz i cała reszta. Rozważania o poezji i krytyce po 1989 roku.O ile we Wspólnym mianowniku Skurtys zajmował się dekadą 2010-2020, ta książka uzupełnia historię literatury najnowszej o poetów debiutujących nieco wcześniej.

Więcej informacji na nagraniu:

 

Jakub Skurtys, Wiersz i cała reszta. Rozważania o poezji i krytyce po 1989 roku, Universitas, Kraków 2021.

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Dawid Mateusz, Uczta intelektualna i językowa, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 136

Przypisy

  1. Ten i dalsze cytaty, chyba że zaznaczono inaczej, pochodzą z omawianej książki.
  2. W nawiasach okrągłych podaję tytuł eseju, z którego pochodzi cytat.
  3. J 12, 8.
  4. J. Ugniewska, Literatura – pasja i udręka [w:] G. Manganelli, Literatura jako kłamstwo, tłum. i posłowie J. Ugniewska, Warszawa 2021, s. 231.
  5. Tamże.
  6. Pierwszy zbiór tekstów tego pisarza wydany po polsku, nakładem PIW, w 2016 r.
  7. G. Manganelli, Centuria. Sto krótkich powieści rzek, tłum. i posłowie H. Kralowa, Warszawa 2016, s. 7.
  8. „Przedstawiam tę powieść jako uczciwą, zdrową książkę, niezbędną dla nas dzisiaj”. D.H. Lawrence, A Propos of ‘Lady Chatterley's Lover’ [w:] tegoż, Lady Chatterley’s Lover, wstęp B. Morrison, Londyn 2011, s, 4. Tłumaczenie własne.
  9. V. Nabokov, Pnin, tłum. A. Kołyszko, posłowie L. Engelking, Warszawa 2015, s. 25.
  10. A. Zawada, Pracownia literacka, Wrocław 2021. Wszystkie cytaty według tego wydania.
  11. Tenże, Oset, pokrzywa. Szkice o literaturze, Wrocław 2011, s. 292.
  12. J-F. Revel, O Marcelu Prouście, tłum. G. Majcher, Warszawa 2021, s. 15.
  13. A. Gleń, Pokruszone i scalone. Uwagi o krytyce poezji Andrzeja Zawady [w:] tegoż, (Nie)zupełnie prywatnie. Studia i szkice o literaturze współczesnej, Kraków 2021, s. 46.
  14. Zwłaszcza potem zrobiło się burzliwie, interesująco i serio. W którymś z tomów Lapidariów wydanych przez Czytelnika w połowie lat dziewięćdziesiątych Ryszard Kapuściński zauważa, iż czas i historia przyspieszyły i doświadczają nas na przeróżne sposoby tak intensywnie, że nie mogą znaleźć wspólnego języka ludzie różniący się wiekiem o parę lat zaledwie. Szydercy z czwartej generacji prorokujący, że Parowski przed śmiercią zdąży wylansować kilkanaście pokoleń, byli bliżsi prawdy, niż im się zrazu zdawało.
  15. Jest to odwołanie do cytowanych w wymienionym szkicu tych słów profesora Jackiewicza z Mistrzów kina współczesnego dotyczących filmowej adaptacji Solaris Tarkowskiego: „[…] powieści Lema i film Tarkowskiego są etapami w procesie degradacji kultury elitarnej ku kulturze masowej”, ale też, że „[…] nowe, cóż że często jeszcze kwestionowane, wartości ów proces niesie. Właśnie zaczynanie wielu kwestii niejako od początku, co być może nie uchodziło literaturze, lub z trudem (jak na przykład w opowiadaniach fantastycznych Borgesa) a science [fiction], filmowi, komiksowi uchodzi” (przyp. Krzysztof Sokołowski).
  16. Źródło przedruku: Maciej Parowski, Generacje, czyli fantastyka na tle, w: Maciej Parowski, Małpy Pana Boga. Słowa, NCK, Warszawa 2011 s. 72.

Powiązane artykuły

06.01.2022

Nowy Napis Co Tydzień #133 / Maciej Parowski. Portret krytyka śledczego popkultury

„Niemal wszystko, co się działo w polskiej fantastyce przez ostatnie cztery dekady, działo się albo z inicjatywy Parowskiego, albo na złość Parowskiemu” Wojciech Orliński

Maciej Parowski niczego nie odkrył, niczego nie wynalazł, nie stworzył teorii ani metody. Był eklektycznym krytykiem śledczym, kierował się instynktem, a gdy już wpadł na popkulturowy trop, zaciskał na nim zęby niczym przysłowiowy buldog. Nie odpuszczał, dopóki nie posmakował tego, co go zainteresowało, nie rozgryzł i nie zracjonalizował na swój własny, niepowtarzalny sposób.

Potem pisał. Pisanie zawsze wychodziło mu najlepiej.

Znaczenia indywidualności wyrastającej tak wysoko ponad skromną przeciętność krytyki popkultury nie pojmie się, a dzieła nie ma nawet sensu opisywać i systematyzować bez zrozumienia, skąd wzięła się ona taką, jaką poznajemy w lekturze. Uprawiana przez Parowskiego krytyka jest skrajnie osobista, choć on sam z podziwu godnym uporem dążył do możliwie największego obiektywizmu interpretacji i syntez, w których miał wielkie upodobanie. A że do krytyki popkultury doszedł dzięki splotowi przypadków (fakt, że mistrzowsko wykorzystanych), bez choćby podstawowej znajomości jego osoby i środowiska, w które wsiąkł całym sobą, się nie obejdzie. Jest z Maciejem Parowskim – uczciwszy proporcje – trochę jak z Arturem Sandauerem, tylko bardziej. Dzieło oddzielone od autora wydaje się płaskie niczym kwiat w książce.

Szczęściarz

Najważniejszym czynnikiem kształtującym Parowskiego jako krytyka był ten, że z akademickiego punktu widzenia zupełnie nie nadawał się do roli, którą przyszło mu odegrać. Ukończył studia ścisłe (Wydział Elektryczny Politechniki Warszawskiej), przepracował nawet jakiś czas „w przemyśle”, nudząc się śmiertelnie i jak uczniak czytając książki „pod pulpitem”, czyli z szuflady zasłanego dla niepoznaki stosami służbowych papierów biurka, o czym wspomina jego przyjaciel Marek Oramus (w „Fenixie Antologii”, 8/2019). Nie wytrzymał w końcu tej nudy, rzucił pewny etat i pewny dochód, i powierzył swe losy „Politechnikowi”, niewielkiej, studenckiej gazetce unieśmiertelnionej w Misiu Barei, w słynnej scenie „Tu jest kiosk, ja tu mięso mam!”. Dawało to wprawdzie dochody z wierszówek (a później nawet z etatu plus wierszówki), ale nie zapewniało świetlanej przyszłości. W studenckiej gazecie nie da się dożyć emerytury.

Taki wybór kierunku studiów u młodego człowieka z nosem w książkach da się wytłumaczyć na różne sposoby. Wersja powtarzana wielokrotnie z podejrzanym naciskiem głosi, że jak wielu jemu podobnych Maciej Parowski bał się studiów humanistycznych, które mogłyby „nawrócić go na komunę”. Mam ją za legendę. Jeśli ja, zaledwie nieco młodszy i jak on z politechnicznej rodziny wiedziałem, że polonistyka tamtych czasów to kuźnia bezkompromisowej opozycji i że, by zwyciężyć przeciwnika trzeba go dobrze poznać – on też musiał. Bardziej prawdopodobne wydaje się więc, że zadziałał aż za często włączający się mechanizm, uruchomiany najczęściej przez rodzinę: humanista nigdy nie będzie pewny jutra, a inżynier zawsze; ideologiczny świat „socu” zmienia się z powiewem wiatru, a „cegła zawsze będzie miała ten sam wymiar”. Oczywisty to nonsens, inżynier zmuszony przez ignorantów do projektowania potworków i przyklepywania pomysłów groźnych dla życia i zdrowia szkodzi bardziej niż pisarz przymuszony do spłodzenia apoteozy przodującego ustroju. Nonsens ten w nieco zmodyfikowanej formie pokutuje zresztą do dziś. Polonistyka? Boże przenajświętszy, synku, kształć się, by znaleźć „prawdziwą pracę” w korpo, a zyskasz zdolność kredytową i przez trzydzieści lat będziesz spłacał wielkomiejski mikroapartament. Bez tego żadna dziewczyna cię nie zechce!

Jak było, tak było, faktem pozostaje, że Parowski zawdzięczał studiom odkrycie, jak bardzo nie ceni świętego spokoju. Miał ochotę i odwagę porzucić nudną rutynę, lecz nigdy nie poznał zasad działania najprostszych narzędzi tradycyjnej krytyki literackiej. Wszystkiego, co umiał, nauczył się z praktyki, bardzo nowoczesną metodą „on job training”. Za cały warsztat musiało mu wystarczyć lekkie, gdy trzeba tnące jak brzytwa pióro, wiara w intuicję, w krytycznego nosa i niewyczerpane pragnienie zdobywania wiedzy. Uczył się od każdego, nawet od wroga. Okrutnie wykpiony za sekciarskie zapatrzenie w Pokolenia literackie Wyki, gdy pokazano mu czarno na białym, ile pewien tekst zyskałby na wprowadzeniu kategorii „grupy literackiej” (której wówczas nie znał) zamiast „pokolenia”, zamiast ostrej riposty wziął mądralę na piwo i kazał sobie tłumaczyć, jak to z tymi pokoleniami jest. Przemożna potrzeba poznania nieznanego zaznaczyła całe jego zawodowe życie.

Akademia mogłaby więc, gdyby chciała, krytykować Macieja Parowskiego za braki systematycznej wiedzy nabywanej na uniwersyteckich polonistykach, ale, jak każdy, ten medal też ma dwie strony. Jako dziennikarzowi, Parowskiemu wyjątkowo opłaciło się wtargnąć w świat kultury nazywanej wówczas „masową” (i powszechnie uważanej za gorszą) jako tabula rasa. Bez obciążenia obowiązkową Kłoskowską, bez obciążenia wiedzą z opasłych naukowych tomów, bez obciążenia nawet publicystyką „przodków”, której było sporo. W istocie Parowski wchodził przecież w szkodę choćby Krzysztofowi Teodorowi Toeplitzowi, czyli słynnemu niegdyś „KTT”, mającemu, jak się wydawało, monopol na tematykę popkultury, tak jak Zygmunt Kałużyński miał monopol na krytykę filmową, bardzo pracowicie zajmując się przy tym także kinem, jak wówczas mawiano, „rozrywkowym”. Budowanie na już istniejącym fundamencie jest czymś w akademickim świecie naturalnym i wymaganym, ale w momentach przełomowych nakłada budującemu końskie okulary. Jeśli wzrok masz bystry, często bywa tak, że więcej widzisz świeżym okiem, nie wiedząc, na co patrzysz.

Parowski dostrzegał bardzo wiele. W 1978 roku, w zbiorze jego lekkich, okazjonalnych felietonów na przeróżne lekkie tematy zatytułowanym Bez dubbingu, ukazał się niewiele więcej niż felieton pod tytułem Komiks – chłopiec do bicia, wcześniej publikowany w odcinkach w „Ekranie”.

A chciałem Maćka zapytać o możliwość przedrukowania jednego z jego historycznych już tekstów w magazynie o komiksie, nad którym pracuję – wspominał po jego śmierci Szymon Holcman, postać doskonale znana i opiniotwórcza w polskim środowisku komiksowym, tak zwanym „komiksowie”, w cytowanym już „Fenixie Antologii” 8/2019 – Nie wyobrażałem sobie – i nadal nie wyobrażam! – że w pierwszym numerze tego periodyku mogłoby zabraknąć jednego z artykułów, które na mój sposób patrzenia na to medium miały przemożny wpływ. Chciałem zaproponować legendarny już Komiks – chłopiec do bicia […]  Myślałem o Chłopcu do bicia z kilku powodów. Po pierwsze, czytając ten tekst dzisiaj trudno uwierzyć, że został opublikowany dokładnie 42 lata temu.

Zdumiewające, prawda? Z natury rzeczy ulotny, polemiczny felieton na temat popkulturowy – a w popkulturze wszystko zmienia się przecież błyskawicznie i bez ostrzeżenia – przeżył blisko pół wieku i budzi emocje ludzi, którzy mogliby mieć Parowskiego niemalże za dziadka. Ilu poważnych, gruntownie wykształconych krytyków z wielkim dorobkiem może powiedzieć o sobie coś podobnego? Dla przykładu, Sztuka komiksu Krzysztofa Teodora Toeplitza, praca, której fragmenty poznawałem na seminarium doktorskim profesora Andrzeja Jakimowicza w Instytucie Historii Sztuki Uniwersytetu Warszawskiego, która ukazała się drukiem w 1985 roku nakładem prestiżowego wydawnictwa Czytelnik i wówczas nie wzbudziła echa, i dziś jest całkowicie zapomniana.

Komiks miał towarzyszyć Parowskiemu do ostatnich dni życia, ale na razie przyszłość wyglądała mglisto. Wymuszone przejście z „Politechnika” do „Razem” okazało się degradacją, a wejście w środowisko krytyków filmowych niemożliwością ze względów pozamerytorycznych. W tym momencie do Parowskiego znów uśmiechnęło się to szczęście, które potrafiło studia politechniczne obrócić na jego korzyść. O istnieniu czegoś takiego jak fantastyka naukowa dowiedział się od zafascynowanych nią przyjaciół z „Politechnika” i przerażony tym, że nic nie wie o czymś, czym tak się pasjonują, poprosił o wprowadzenie w jej sekrety. Wysłuchał, co mu powiedziano; przeczytał, co dostał do przeczytania, a niewiele tego wówczas było; zdobył minimum koniecznej wiedzy oraz zawsze bardzo przydatne kontakty. Po ogłoszeniu stanu wojennego, podpisawszy lojalkę pozwalającą na zatrudnienie w RSW „Prasa-Książka-Ruch” (z wyjątkiem stanowisk funkcyjnych: naczelny, zastępca naczelnego, sekretarz redakcji), został kierownikiem działu polskiego nowo powstałego, samotnego wśród wszystkich zamkniętych przez WRON, miesięcznika „Fantastyka”.

Właściwy człowiek na właściwym miejscu

Uzbrojony, łagodnie mówiąc, w rudymentarną, szkolną znajomość nauki o literaturze i równie rudymentarną wiedzę o fantastyce Maciej Parowski był właściwym człowiekiem na właściwym miejscu w tym kawałku popkulturowego świata, gdzie wszystko było nowe. W redakcji „Fantastyki” miał szansę rozwinąć skrzydła – to górnolotne stwierdzenie nie jest bynajmniej przesadą – i szansę tę wykorzystał. Z fantastyki polskiej mógł przecież publikować, co mu w ręce wpadnie, miesięcznik trafiał do czytelnika wygłodzonego, ale pożądającego przede wszystkim popfantastyki „zachodniej”, anglojęzycznej. Mógł wygodnie, nie przepracowując się zbytnio, zarabiać na tak dostatnie życie, jak to tylko było możliwe w ówczesnej Polsce. Ale nie. Parowski siadał na leżących na redaktorskim fotelu, zdjętych z zawiasów drzwiczkach redakcyjnej szafy, żeby mu nie było za wygodnie, i w bachicznej atmosferze nie z tego świata, w którym za oknem żołnierze obstawiali skrzyżowania, tajemniczo znikali sąsiedzi, fruwała bibuła i brukowce, a żony realizowały kartki, w gwarze, harmidrze i „kto idzie po piwo?”, rządził i dzielił jako jedyna instancja umożliwiająca publikację w rozsądnym czasie (książek ukazywało się wówczas kilkanaście rocznie, w kilka lat po złożeniu maszynopisu, a opowiadań w „Fantastyce” kilkadziesiąt, po kilka w numerze). Oddzielał ziarno od plew. Wprędce stał się znany i kontrowersyjny, bo więcej musiał odrzucać niż przyjmować, a w jego pokoju brodziło się do pół łydki wśród teczek i luźnych kartek „odrzutów”.

Osiągnięcia redaktorskie Parowskiego otacza legenda przypisująca mu bezbłędne wyczucie, pozwalające od pierwszego rzutu oka na pierwsze zdanie dowolnego maszynopisu rozpoznawać nieoszlifowane diamenty. Legenda niech zostanie legendą, ale jest prawdą, że rozpoznane diamenty szlifował ku rozpaczy niewielu wybranych i ku wielkiej radości otoczenia. Do dziś wspomina się jego pierwsze z kilku starcie z młodym Rafałem Ziemkiewiczem, który na komplement Parowskiego po tym, gdy już „puścił” mu on kilka krótkich, kilkuzdaniowych opowiadanek: „Fajne te twoje shorty”, odwarknął wściekły: „Moje? Tam nie ma jednego mojego słowa!”. Ale taka dokładna, wręcz drobiazgowa praca nad tekstem budzi także podziw.

To, że jakimś cudem w całym tym chaosie Parowski był w stanie czytać coś innego niż nadsyłane opowiadania, a przede wszystkim pisać, jest najlepszą ilustracją prawa Murphy’ego: „każda czynność zajmuje tyle czasu, ile się na nią posiada”. A pisał dużo. W 1990 roku ukazał się wybór jego publicystyki krytycznoliterackiej Czas fantastyki – pierwsza próba opisania sytuacji polskiej fantastyki w momencie przełomu. To prawdziwa, przebogata sylwa – są w niej rozmowy z autorami i wydawcami, zapisy dyskusji z krytykami, są interpretacje i oczywiście syntezy. Parowski, nazwany przez piszącego te słowa „artystą o duszy inżyniera”, przede wszystkim syntetyzował, porządkował, eksperymentował z próbami ustawienia tomów fantastyki na intelektualnych półkach: a to alfabetycznie, a to według rozmiaru, a to po kolorach okładek. Różnie mu to wychodziło, ale miał najrzadszy ze wszystkich dar: jego kiksy warsztatowe przykuwały uwagę do istoty wywodu, jak w reklamie, do której wprowadza się błędy ortograficzne i wykorzystuje kulturowe idiomy w odmienionych znaczeniach, by zaskoczyć odbiorcę, przyciągnąć go do reklamowanego produktu. Przykładem niech będzie ostatni w książce tekst Czary-mary, punk, BANG!, ten właśnie, w którym pokolenia rozmnożyły mu się po jednym na dziesięciolecie. Mimo to – i więcej, właśnie dlatego – uchwycił Parowski proces niezwykłego, literacko-fantastycznego przełomu in statu nascendi. Jak wspomniany Komiks – chłopiec do bicia i ten tekst, w połączeniu z wcześniejszym, Kilkunastu Hamletów, mógłby ukazać się i dziś, budząc bardzo współczesne emocje, choć być może należałoby go wyposażyć w przypisy, a i krótki wstęp nie byłby od rzeczy. Nigdy dość powtarzania, że można źle mieć rację, a dobrze się mylić.

Reszta jest legendą

Maciej Parowski pozostał związany z „Fantastyką” (potem „Nową Fantastyką”) aż do emerytury. Stał się, jeśli nie najbardziej prominentnym (ten zaszczyt przysługuje zapewne tłumaczowi i wielkiemu autorytetowi Lechowi Jęczmykowi), to z pewnością najbardziej znanym i wpływowym członkiem „grupy trzymającej fantastykę” w czasie, gdy polska fantastyka wypłynęła na półki księgarń szerokim strumieniem, zasilona nagłą obfitością papieru, niegdyś deficytowego i przydziałowego, z którym po zamknięciu większości redakcji w stanie wojennym nagle nie było co zrobić.

I to on był koronnym świadkiem tego zjawiska, gdy – po przemianie ustrojowej, a z nią kulturowej – rynek fantastyki literackiej uległ rozdrobnieniu, a zasięg „Nowej Fantastyki” skurczył się, by jeszcze za jego życia z nakładów sześciocyfrowych spaść do kilku tysięcy, czyniąc z niej niewiele więcej niż hobbystyczny biuletyn zapatrzony w minioną chwałę.

Ale porażki nigdy się do „Parówkarza” nie przyklejały. Nazywany „ojcem redaktorem” i „redaktorem wszystkich fantastów” – zarobił sobie na pozycję nie do podważenia. Do śmierci spotykał się ze swymi wielbicielami z pokolenia własnych wnuków, chłonął wiedzę o obcych mu modach i trendach, rozpatrywał inne punkty widzenia, usiłował jakoś dopasować „nowe” do „starego”.

I pisał, ciągle pisał. Fragmenty ostatniej swej książki dyktował już w szpitalu. Zamierzał wrócić do literatury, zgromadził materiały i bodajże rozpoczął nawet pracę nad dwoma zamówionymi opowiadaniami fantastycznymi, w których James Bond miał działać w Polsce jako młody agent, rozwiązując tajemnicę pogromu kieleckiego, a jako agent stary, zmęczony i wypalony, tajemnicę katastrofy smoleńskiej. Ostatnie słowa, jakie usłyszałem z jego ust brzmiały: „twój Bond ma pecha”.

Odniósł sukces, rzadki wśród dziennikarzy, publicystów i krytyków. Obok już wymienionych Bez dubbinguCzasu fantastyki swe rozproszone pisma sam zebrał w trzy opasłe tomiszcza pod zbiorczym tytułem Małpy Pana Boga. Tomy SłowaObrazy wydało Narodowe Centrum Kultury odpowiednio w latach 2011 i 2013, ale już Kukułkę na koniu trojańskim. Retrospekcje – i to było jak policzek – musiał wydać sam, w 2017 roku, w ograniczonym nakładzie i w formule „on demand”. W 2014 roku w wydawnictwie Solaris ukazało się także rozszerzone wydanie Czasu fantastyki, a w 2015 bandytą w windzie, tom felietonów zawierający między innymi te z debiutanckiego Bez dubbingu. Tuż po jego śmierci wydawnictwo SQN wydało w pięknej szacie graficznej dwutomowy Wasz cyrk, moje małpy. Chronologiczny alfabet moich autorów. Wydało z budzącym niesmak marketingowym pośpiechem książkę, której autor nie zdążył dopracować, ułomną, niepełną, pełną błędów.

Owszem, mieć na regale półki z własnymi dziełami zebranymi to marzenie każdego piszącego, a przy tekstach nieliterackich także prawdziwy fenomen, ale te wydania to znów medal o dwóch stronach. Tą gorszą jest niekonsekwentna selekcja tekstów, a także redakcyjne niedopracowania. Żadna z wymienionych wyżej pozycji – a każda zwiera od kilkudziesięciu do nawet kilkuset [sic!] tekstów różnego kalibru i różnej wagi, także okazjonalnych – nie ma na przykład indeksów, co w przypadku pism krytycznych tej różnorodności de facto uniemożliwia sensowną lekturę. Jest to tym boleśniejsze, że Małpy Pana BogaWasz cyrk… zawierają także ogromny, kronikarsko (to była całkowicie niekomercyjna pasja Parowskiego) bezcenny zbiór zdjęć o nieocenionym walorze dokumentacyjnym.

Małpy Pana Boga. Słowa

Małpy Pana Boga. Słowa, pierwszy tom monumentalnego zbioru „pism wszystkich” Parowskiego wagę ma imponującą, czytać się go nie da bez podparcia obu rąk. Ile jest w nim tekstów, do dziś nie policzyłem, w każdym razie ponad sto trzydzieści [sic!], podzielonych na sześć rozdziałów poprzedzonych wstępami. Nie każdy ma podaną datę powstania lub pierwszej publikacji. Najczęściej da się je umieścić w czasie „z treści”, ale nie zawsze, a nawet jeśli, datowanie takie jest przecież przybliżone. Tak więc, mimo uporządkowania rozdziałami (skądinąd łatwego do skontestowania) i mimo wstępów, drobne teksty i te grubszego kalibru nie dialogują ze sobą, istnieją „każdy w swojej bańce”.

Od deski do deski tego tomu czytać się nie da, a jeśli czyta się teksty wybrane (tylko jak tu dokonać wyboru? Chyba tylko po tym, czy pierwsze zdanie zahaczy nas jak wędkarz rybę), to z rosnącym przekonaniem, że umyka nam coś najważniejszego, że rozpuszcza się w oceanie rozmów z byłymi osobistościami, których się już nie pamięta i recenzji książek dawno zapomnianych.

Mimo tych formalnych przeszkód, choć przy sporej dozie wysiłku, można z tego oceanu krytycznej drobnicy wyłowić „grube ryby”. I wówczas można też rozpoznać, że one wszystkie żywią się przekonaniem, jakoby fantastyka naukowa była czymś specjalnym, różnym od literatury „głównego nurtu” w tym sensie, że nieliterackimi kryteriami się ją ocenia. Że jest coś warta, o ile jest naukowa i diagnozuje rzeczywistość z udziałem środków nieartystycznych, na przykład przeniesieniem akcji w czasie lub na obcą planetę, interwencją obcych na Ziemi lub stworzeniem wyraźnej historii alternatywnej, identyfikowalnej expressis verbis, a nie sugerowanej, jak choćby w Małej Apokalipsie Konwickiego. Że popfantastyka (choć termin „popularna”, „pop”, jeśli w ogóle się w Słowach… pojawia, to wypowiadany z wyraźną niechęcią) ma do spełnienia misję: edukacyjną, światopoglądową i tym podobne, i że ocenia się ją po stopniu wypełnienia tejże, nie kryteriami estetycznymi.

Przekonanie to, niegdyś powszechne, a dziś już przyżółkłe, przywiędłe i rozsypujące się w proch, było przed laty osią sporu „grupy trzymającej fantastykę” i „grupy Tfurcuf” (Parowski pisał oczywiście o „pokoleniach”), zdefiniowanego (błędnie) jako „fantastyka misyjna” contra „fantastyka czysto rozrywkowa”, którego echa ciągle pobrzmiewają tu i tam. Co może wydawać się dziwne, na tak grząskim gruncie wyrosły kwiaty warte zakonserwowania, podziwiania dziś i przechowania na wszystkie możliwe jutra. Generacje, czyli fantastyka na tle, mimo iż odwołują się do „metody pokoleniowej”, przynoszą przecież bogactwo szczegółowych informacji o tym, jak błyskawicznie popliteratura, i to fantastyczna, reaguje na otaczającą ją rzeczywistość, jak umie ją przedstawić nie wprost, nie dźwigając lustra i bez przechadzania się z nim po gościńcach, lecz niczym kamerą dokumentalisty, błyskotliwego, choć może nieco zbyt zakochanego w ostrych cięciach i zawiłych metaforach. W ogóle pierwszy rozdział Obrazów…, Fantastyka na tle nie dość, że z czasem nie utracił znaczeń, to zyskał nowe. Współczesność dźwignęła go o poziom wyżej.

Bardzo dziś interesujący jest też blok tekstów poświęconych Andrzejowi Sapkowskiemu, zwłaszcza jeśli dobierze się niego rozrzucone tu i tam dywagacje o fantasy. Ten typ współczesnej fantastyki pozostał Parowskiemu obcy, nie było nań miejsca w świecie jego swoistej „wrażliwości fantastycznej”. Bo to przecież nie jest tak, by redakcja miesięcznika „Fantastyka” po (przypadkowym) wyłowieniu Sapkowskiego w konkursie, w jednej chwili poddała się jego urokowi, uznała wielkość i lansowała go do wiadomego skutku. Wręcz przeciwnie, Sapkowskiemu przyznano zaledwie wyróżnienie i to za „walory czytelnicze”, co w tamtych czasach, w tamtym środowisku, brzmiało jak obelga, a w każdym razie wyrzut, że niczego więcej w tym Wiedźminie nie ma. Prawda jest zaś taka, że Sapkowski przebijał się do sławy mozolnie, niesiony czytelniczą popularnością, aż wreszcie, zderzony z siłą tej popularności, Parowski niechętnie zmienił zdanie, do czego zresztą nigdy się nie przyznał, utrzymując, że jego pierwotny zarzut błahości poznawczej fantasy cały czas pozostaje w mocy. Ale i tu powtarza się schemat znany i opisany: zmagając się z obcym mu paradygmatem fantastyki, usiłując pogodzić to, co mówiło mu redaktorskie i krytyczne przekonanie o jego „gorszości” z tym, co mówił instynkt: że mamy tu do czynienia z naprawdę dużą, wartościową literaturą, Parowski ogląda kreację Sapkowskiego w nieoczywistym świetle. Usiłuje ją zracjonalizować, a znakomitym przykładem próby tej racjonalizacji jest Wiedźmin Geralt jako podróżnik w czasie, rzucający wyzwanie i nadal zapraszający do odpowiedzi równie błyskotliwymi, równie ekstrawaganckimi interpretacjami.

I na koniec – temat dyżurny: „my i oni”, fantastyka nasza i tylko nasza przeciw „mainstreamowej” reszcie świata. W sposób dziś nieosiągalny, z kulturą argumentacji równie imponującą co złośliwość, Parowski kultywuje tę alternatywę, jego zdaniem nie do przezwyciężenia. Wartościuje ją też, oczywiście, ale wyższości fantastyki nie podaje ex cathedra. Nie ustawia przeciwnika w narożniku, nie tworzy polemicznych chochołów, raczej umiejętnie dobiera argumenty, a przede wszystkim konteksty. Obie strony wiele mogłyby się od niego nauczyć, jedna – śmiałości wkroczenia na nieznaną ziemię, druga – kultury dyskusji.

Małpy Pana Boga. Obrazy

Więcej tu stron niż w Słowach i większy jest ciężar tego tomu – fizyczny z pewnością, a zaryzykuję twierdzenie, że także intelektualny. Z punktu widzenia filologa widać przecież, że pisząc o literaturze, nawet jeśli jest to „tylko literatura popularna”, o fantastyce będącej „tylko popfantastyką” Maciej Parowski stąpał po obcym mu, grząskim gruncie. Był niczym ci wielcy piłkarze, którzy najpiękniejsze gole strzelają z kiksa, bo im „piłka zeszła”. Ale nie przypadkiem, Boże broń! Każdy „gol” Parowskiego wynika z instynktownego pojmowania zasad gry i z doskonałego przeglądu boiska, więc nikt nie może mieć do niego pretensji, bo to cel się przecież liczy, a nie sposób, w jaki go osiągnięto.

Obrazach, w których w sześciu rozdziałach Parowski pisze o kinie, o komiksie i o multimediach, nie czuje się już oporu materii. Ich autor zamierzał poświęcić się zawodowo krytyce filmowej, której na uniwersytetach nie uczą, wystarczyło mu więc oczytanie, a do komiksu od początku kariery miał nosa… i szczęście. Wyjątkowa pozycja redaktora działu polskiego „Fantastyki” dała mu też okazję, by po wydaniu własnej powieści i zbioru opowiadań, gdy złamał literackie pióro, mógł poświęcić talent komiksowemu scenopisarstwu. Nie Parowski wymyślił kultowego Funky Kovala, którego pierwsze albumy pomogły zredefiniować komiks przez to, jak korzystały z doprowadzonego do rangi sztuki (przez rysownika Bogusława Polcha) szablonu komiksu zachodniego, ale z nim jest on kojarzony. Bodaj czy słusznie, biorąc pod uwagę zręczność pisarską, elastyczność i pracowitość scenarzysty. I to Parowski podjął się syzyfowego dzieła „ukomiksowienia” Wiedźmina Andrzeja Sapkowskiego, pchając ten kamień na wysoką górę po tym, gdy z projektu wycofał się sam Sapkowski, a fani protestowali w niewybredny sposób, widząc we wszystkim, co robił, bluźnierstwo wobec świętości.

A przy tym wszystkim szczęście nie opuszczało Macieja Parowskiego. Jego krytyka filmowa rozwijała się w rytm rosnącego znaczenia kina „rozrywkowego”, zdobywania przez nie dominującej, hollywoodzkiej pozycji w odmianie nazwanej „Nową Przygodą”, i wreszcie inwazji filmu fantastycznego, obejmującego i kino wysokoartystyczne, i artystyczne w mniejszym stopniu lub wcale. Przy czym Parowski dokonał klasycznej krytycznej wolty w postaci rozszerzenia pojęcia „Nowej Przygody” tak, by objęła i Stanleya Kubricka, i Davida Lyncha, i Andrieja Tarkowskiego co najmniej jako godnych przodków. Było w tym szczere przekonanie, że tak właśnie jest, ale była też szczypta wyrachowania: im godniejsza „Nowa Przygoda”, tym zaszczytniej jest przecież być jej kronikarzem…

Rozdział pierwszy Obrazów…, Z notatnika wędrownego popularyzatora Kina Nowej Przygody, jest doskonałym dowodem na to, że krytyk o żelaznych przekonaniach i odpowiedniej do nich sprawności pióra jest w stanie czytelnika na swe przekonania nawrócić, choćby i chwilowo. Zawarte w nim teksty byłyby dziś znakomita pożywką dla poważnej dyskusji. W rozdziale drugim natomiast, obok interesujących, wartych przypomnienia rozmów, zwłaszcza z Juliuszem Machulskim i z Tomaszem Bagińskim, znajduje się esej Robot zbuntowany – ewolucja Robota w kinie, który zachował świeżość porównywalną do zawartej w Komiksie – chłopcu do bicia.

Rozdziały trzeci i czwarty poświęcone są komiksowi. W przypadku tego medium szczęście sprzyjało Parowskiemu podwójnie. Raz, że – analogicznie do kina, tylko w znacznie większym stopniu – miał okazję towarzyszyć jego niezwykłemu rozwojowi, wybiciu się na szlachectwo uznanej „artystyczności” i wreszcie podbojowi przemysłu filmowego. Dwa – że na skalę polską miał w tym swój udział nie tylko krytyczny i wcale nie taki drobny, biorąc pod uwagę dzielony z Bogusławem Polchem status prekursora. Znawcy mogą go kontestować, spierać się i dzielić włos na czworo, ale w świadomości odbiorcy nic tego zmieni.

Rozdział trzeci – Syzyfowe prace. W kręgu komiksu – powinien zostać przypomniany w całości, bowiem ma wartość podwójną jako i dokument przeszłości, i podstawa dyskusji o komiksowej teraźniejszości. Koniecznie należałoby też przywrócić dla potrzeb współczesnego czytelnika choćby część rozdziału piątego – Alchemia wyobraźni. Galerie, czyli rozmowy z Franciszkiem Starowieyskim, Jerzym Skarżyńskim, Zdzisławem Beksińskim, Wojtkiem Siudmakiem i nie tylko.

Rozdział szósty, Zupełnie inna bajka. Multimedia, składa się z wywiadów i ma charakter historyczny. Parowski urodził się za wcześnie – lub żył zbyt krótko – by towarzyszyć rewolucji mediów elektronicznych – jedynie ją liznął. Z jednym wyjątkiem. biblioteki Babel do Galaktyki Internetu, zbiorek krótkich recenzji kilku książek (w tym Marshalla MacLuhana) sugerujący praktycznie nieograniczone możliwości „nowych mediów”, ale też i zagrożenia, zapładnia wyobraźnię samym tytułem, odwołującym się bezpośrednio do słynnego opowiadania Jorge Louisa Borgesa. Ach, jakże by się chciało odwrócić sytuację, czyli zmierzyć się z kolejną reinterpretacją Borgesa w duchu jak najbardziej postnowoczesnym!

Kukułka na koniu trojańskim

Kukułka na koniu trojańskim. Małpy Pana Boga, tom 3: Retrospekcje różni się od poprzednich dwóch tomów Małp… pod każdym względem. Ma inną formę graficzną, a choć równie gruba, jest jednak cieńsza od nich, bo złożona na innym papierze, inną czcionką, z inną interlinią. Do trójwymiarowej, mozaikowej krytyki Macieja Parowskiego dodaje czwarty wymiar: czas. Retrospekcje patrzą za siebie. Kronikarstwo – to jest ich wielki walor. Ale równie wielki walor ma ciągła pogoń autora za uciekającą w coraz szybszym tempie, ginącą za horyzontem fantastyką wielomedialną, czego dowodem choćby wywiady z przedstawicielami świata gier, fabularnych i komputerowych, będące cennym uzupełnieniem tego, co wcześniej zawarte zostało w Obrazach.

Fandom, który nie ma przeszłości, nie ma przyszłości – to prawda pierwsza i oczywista. Prawda druga, mniej oczywista, brzmi: fantastyka jest częścią polskiego życia artystycznego, czy ona tego chce, czy nie, i czy polskie życie artystyczne tego chce, czy nie. Przypominanie Macieja Parowskiego, a nawet więcej, przywracanie do życia jego przebogatej krytyki, powinno się zacząć właśnie od tych tekstów historycznych, których on jest bohaterem, choć dobrze ukrytym. Bez nich skazana byłaby ona nie tyle na niezrozumienie, co na rozumienia zbyt bogate, interpretacje rozbiegające się w zbyt wielu kierunkach, poważnie zagrożone ahistorycznością.

O edytorsko pięknym, ale poskładanym w całość bez ładu i składu, pośmiertnym, pełnym błędów Waszym cyrku, moich małpach. Chronologicznym alfabecie moich autorów (SQN, 2019) niewiele mam do powiedzenia. Tylko tyle, że to tom kronikarski, z którego warto byłoby wyjąć Moich autorów, opisane lekko, z humorem i sentymentem sylwetki napotkanych w karierze fantastycznych osobowości. I że jest kronikarsko niekompletny, bo nie wszystko, co Parowski zaplanował do druku zostało wydrukowane z powodów, których wolę się nie domyślać.

Zakończenie

Zebrane pisma krytyczne Macieja Parowskiego ukazały się drukiem i zstąpiły pod strzechy – to dobrze. Nie grozi im już uschnięcie w szufladach, nie grożą nieszczęścia – rękopisom zdarza się jednak płonąć. Upór i pracowitość autora znów obróciły się na dobre.

Niestety, tak jak jest dziś dostępny literacki i komiksowy dorobek Parowskiego, krytyka pozostaje znana fragmentarycznie i przypadkowo, czyli faktycznie nieznana. Małpy Pana Boga, z czego swego czasu podkpiwałem, bardzo przypominają książeczkę do nabożeństwa pana Podbipięty: dziwne jest w nich „materii pomieszanie”. Niedostatki edytorskie uniemożliwiają „odmieszanie” pomieszania.

Wielka to szkoda. Parowskiemu nie dane było wprawdzie podjąć prób połączenia w jedno wielomedialności współczesnej fantastyki, nie zdiagnozował jej i nie opisał jej odejścia od prymatu czystej popliteratury w stronę skomplikowanej sieci franczyz, uniwersów i multiwersów, a jednak… jednak… jego teksty dedykowane każdy jednemu, określonemu medium fantastyki, gdyby je ze sobą umiejętnie zestawić, powiedziałyby wiele o początkach tego zjawiska. Ośmielę się nawet postawić tezę, że stworzyłyby solidny fundament dla każdego, kto dziś ma ochotę zajmować się tą, bez przesady, rewolucją kulturową.

portret

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Krzysztof Sokołowski, Maciej Parowski. Portret krytyka śledczego popkultury, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 133

Przypisy

  1. Ten i dalsze cytaty, chyba że zaznaczono inaczej, pochodzą z omawianej książki.
  2. W nawiasach okrągłych podaję tytuł eseju, z którego pochodzi cytat.
  3. J 12, 8.
  4. J. Ugniewska, Literatura – pasja i udręka [w:] G. Manganelli, Literatura jako kłamstwo, tłum. i posłowie J. Ugniewska, Warszawa 2021, s. 231.
  5. Tamże.
  6. Pierwszy zbiór tekstów tego pisarza wydany po polsku, nakładem PIW, w 2016 r.
  7. G. Manganelli, Centuria. Sto krótkich powieści rzek, tłum. i posłowie H. Kralowa, Warszawa 2016, s. 7.
  8. „Przedstawiam tę powieść jako uczciwą, zdrową książkę, niezbędną dla nas dzisiaj”. D.H. Lawrence, A Propos of ‘Lady Chatterley's Lover’ [w:] tegoż, Lady Chatterley’s Lover, wstęp B. Morrison, Londyn 2011, s, 4. Tłumaczenie własne.
  9. V. Nabokov, Pnin, tłum. A. Kołyszko, posłowie L. Engelking, Warszawa 2015, s. 25.
  10. A. Zawada, Pracownia literacka, Wrocław 2021. Wszystkie cytaty według tego wydania.
  11. Tenże, Oset, pokrzywa. Szkice o literaturze, Wrocław 2011, s. 292.
  12. J-F. Revel, O Marcelu Prouście, tłum. G. Majcher, Warszawa 2021, s. 15.
  13. A. Gleń, Pokruszone i scalone. Uwagi o krytyce poezji Andrzeja Zawady [w:] tegoż, (Nie)zupełnie prywatnie. Studia i szkice o literaturze współczesnej, Kraków 2021, s. 46.
  14. Zwłaszcza potem zrobiło się burzliwie, interesująco i serio. W którymś z tomów Lapidariów wydanych przez Czytelnika w połowie lat dziewięćdziesiątych Ryszard Kapuściński zauważa, iż czas i historia przyspieszyły i doświadczają nas na przeróżne sposoby tak intensywnie, że nie mogą znaleźć wspólnego języka ludzie różniący się wiekiem o parę lat zaledwie. Szydercy z czwartej generacji prorokujący, że Parowski przed śmiercią zdąży wylansować kilkanaście pokoleń, byli bliżsi prawdy, niż im się zrazu zdawało.
  15. Jest to odwołanie do cytowanych w wymienionym szkicu tych słów profesora Jackiewicza z Mistrzów kina współczesnego dotyczących filmowej adaptacji Solaris Tarkowskiego: „[…] powieści Lema i film Tarkowskiego są etapami w procesie degradacji kultury elitarnej ku kulturze masowej”, ale też, że „[…] nowe, cóż że często jeszcze kwestionowane, wartości ów proces niesie. Właśnie zaczynanie wielu kwestii niejako od początku, co być może nie uchodziło literaturze, lub z trudem (jak na przykład w opowiadaniach fantastycznych Borgesa) a science [fiction], filmowi, komiksowi uchodzi” (przyp. Krzysztof Sokołowski).
  16. Źródło przedruku: Maciej Parowski, Generacje, czyli fantastyka na tle, w: Maciej Parowski, Małpy Pana Boga. Słowa, NCK, Warszawa 2011 s. 72.

Powiązane artykuły

06.01.2022

Nowy Napis Co Tydzień #133 / Generacje, czyli fantastyka na tle

Podział polskich autorów fantastyki na generacje wywoływał sprzeciwy, największe wśród tych, których dotyczył, bo zdawał się pozbawiać ich poczucia jedyności, oryginalności. Nie wykoncypowałem generacji dla doktrynerskiej zasady. Problem stanął przede mną latem 1982 roku, podczas przygotowywania pierwszych numerów „Fantastyki” i dwa lata później, gdy zestawiałem pokonkursową antologię Trzecia brama. Okazało się raptem, że autorzy aktywni i dobrze rokujący w latach siedemdziesiątych nie mają po stanie wojennym nic do powiedzenia albo piszą teksty brzmiące staroświecko i drewniano. Młodzi debiutanci pozbierali się szybciej i to oni zapełnili łamy pisma nową, oryginalną prozą, odmienną od dokonań poprzedników.

Jesienią 1984 roku, podczas dyskusji krytyków w Staszowie, mogłem już charakteryzować najnowszą fantastykę polską jako „zjawisko literackie” (nowa poetyka, nowa tematyka, plejada nowych nazwisk, nowy model życia literackiego) i zdobyć dla tej diagnozy akceptację wszystkich dyskutantów – Leszka Bugajskiego, Ryszarda Handkego, Adama Hollanka, Andrzeja Niewiadowskiego i Antoniego Smuszkiewicza („Przemiany", „Fantastyka” 2/1985; tekst dyskusji powtórzony potem w „Czasie fantastyki”).

Podobnie teorię generacji podsunęła mi redakcyjna praktyka. Także lektura pracy Kazimierza Wyki Pokolenie literackie. Było miło odnajdywać na terenie fantastyki prawidłowości historyczno-kulturowe dotyczące głównego nurtu. Uznałem też, że dobrze świadczy o polskiej fantastyce, iż reaguje ona na historię swojego kraju, a nie oddaje się jedynie powielaniu pomysłów fantastyki amerykańskiej. Używając za Wyką kategorii przeżycia pokoleniowego – organizującego emocje, aspiracje, intelektualne dążenia i kierunki duchowej ucieczki – dla pierwszej generacji widziałem takie przeżycie w wojnie i okupacji (Lem, Boruń, Hollanek, Trepka). Dla drugiej był to Październik 1956 (Fiałkowski, Zajdel, Wiśniewski-Snerg). Dla trzeciej – Marzec 1968 (Wnuk-Lipiński, Żwikiewicz, Oramus, Wolski, Parowskí). Dla czwartej – Sierpień 1980 i Grudzień 1981 (Ziemkiewicz, Piekara, Kochański, Kres, Grzędowicz, Inglot). Dla piątej - Czerwiec 1989 i to, co nastąpiło potemZwłaszcza potem zrobiło się burzliwie, interesująco i serio. W którymś z tomów Lapidariów wydanych przez Czytelnika w połowie lat dziewięćdziesiątych Ryszard Kapuściński zauważa, iż czas i historia przyspieszyły i doświadczają nas na przeróżne sposoby tak intensywnie, że nie mogą znaleźć wspólnego języka ludzie różniący się wiekiem o parę lat zaledwie. Szydercy z czwartej generacji prorokujący, że Parowski przed śmiercią zdąży wylansować kilkanaście pokoleń, byli bliżsi prawdy, niż im się zrazu zdawało.[1].

Data debiutu autorów każdej generacji wypada najczęściej w trakcie trwania kształtującego ją wydarzenia bądź wkrótce po nim. Podział jest zgrubny, dobrze charakteryzuje moment grupowego startu, eksplozję nowej jakości. Potem niektóre różnice się zacierają. No i nie brak tu anomalii: Andrzej Sapkowski (1948), według kalendarza typowy autor trzeciej generacji, debiutował z czwartą. Janusz A. Zajdel, znany autor drugiej generacji, w połowie lat siedemdziesiątych zmienił literacką skórę i zaczął uprawiać „trzeciogeneracyjną” fantastykę socjologiczną (polityczną), liderując młodszym autorom z „trójki” i „czwórki”. Niejasna jest generacyjna przynależność Baranieckiego i Huberatha. Obaj rocznik 1954 – problemowo i kalendarzowo należą jakby do generacji trzeciej i pół. Ale ten podział nie jest całkiem bez sensu. Przypomina o historycznym (politycznym) kontekście zawsze znaczącym nad Wisłą.

Z gorącego polskiego kalendarza XX wieku wynika z grubsza, co młodego autora uwiedzie w momencie jego największej chłonności, a więc: z czym później będzie walczyć, o co się z rodakami kłócić, a także: co mu wolno, czego nie, jakie pojawiają się na jego horyzoncie zdarzeń odkrycia, marzenia, strachy i ograniczniki.

Całe dzieło autorów generacji pierwszej i drugiej współtworzył tajemny wspólnik – towarzysz cenzor. Generacja czwarta prawie, a piąta wcale nie zna tego pana. Drugiej i trzeciej niemal wpojono, że religia jest sprawą staroświecką i prywatną, czwarta odkryła dla fantastyki Boga i diabła. Pierwsza i druga używały gatunku do marzenia o kosmicznej przyszłości; trzecia, czwarta i piąta – do krytyki teraźniejszości. Pierwsza (i druga?) najbardziej bały się wojny atomowej, trzecia i czwarta – duchowej niewoli i politycznego kłamstwa. Priorytetem dla pierwszej i drugiej była naukowa weryfikowalność wizji, dla trzeciej – wiarygodność psychologiczna, autorzy czwartej, ale zwłaszcza piątej, wyliczają się przede wszystkim z artystycznego efektu. Z wielkiej trójki ojców założycieli science fiction Juliusz Verne patronuje generacji pierwszej i drugiej, H.G. Wells (a za nim Orwell) – trzeciej, zaś czwarta i piąta poszły tropem poszukiwań Edgara Allana Poego (i jego „duchowego” spadkobiercy Philipa K. Dicka). Dodatkowo autorzy „czwórki” i „piątki” odkrywają czwartego założyciela – Tolkiena, a w wychodzącej w dużej mierze spod ich piór fantastyce lat dziewięćdziesiątych odnajdziemy powinowactwa z głównonurtowcami – Swiftem, Stevensonem, Levisem Carrollem, czy wręcz Wilde’em, Kafką, Chestertonem, Borgesem. Jeśli zważyć, że fantastykę uprawiają głównie młodzi, z reguły przed czterdziestką, to piętno generacyjności bywa tu znacznie silniejsze niż w tak zwanym głównym nurcie. Oczywiście decydują zawsze indywidualne wybory, obok twórców wprost wściekle zajętych swoim czasem (jak Rafał A. Ziemkiewicz) znajdziemy autorów ageneracyjnych, preferujących tematy uniwersalne – kiedyś był taki Adam Wiśniewski-Snerg, teraz na pewno Andrzej Zimniak, Ewa Białołęcka, Maciej Żerdziński.

Krótko o krytycznej samoświadomości fantastyki (fantastów). Pod względem formalnym, bibliograficznym (uwzględniając obfitość nakładów i młodzieżowego głównie odbiorcę) fantastyka jest traktowana jako literatura popularna. Tymczasem już tytuły głośniejszych polskich antologii i serii wydawniczych – Rakietowe szlaki (lata pięćdziesiąte), „Fantastyka – Przygoda” czy Kryształowy Sześcian Wenus (lata sześćdziesiąte), Kroki w nieznaneWehikuł wyobraźni (lata siedemdziesiąte) oraz „Stało się Jutro” (przełom lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych) – primo: dokumentują ewolucję zainteresowań gatunku, secundo: odsyłają czytelnika także ku przyszłości, ku tajemnicy. Jest to więc rozrywka szczególna, poddająca się czasem naukowym rygorem i testom na trafność prognoz. Miłośnicy oczekują, że fantastyka coś zapowie, wyrazi, czytelnicy niezainteresowani gatunkiem zakładają, że to się nie uda. Ci drudzy używają nazwy fantastyki (częściej science fiction) jako symbolu myślenia niedorzecznego, księżycowego. Zabawne, że dzieje się to w kraju, który wydał Stanisława Lema i w którym znakomitą alegoryczną analizę księżycowej właśnie, obłąkańczej peerelowskiej ekonomii i jej politycznego rodowodu dał Janusz A. Zajdel w Limes inferior, najlepszej polskiej powieści science fiction lat osiemdziesiątych.

À propos miejsca fantastyki w kulturze. Dwadzieścia lat temu, w dniu premiery Gwiezdnych wojen George’a Lucasa, fantastyczna sztuka filmowa przejęła ważniejsze impulsy duchowe epoki i dała im mitologiczny wyraz. Gwiezdne wojny, ale też filmy o Mad Maksie George’a Millera, Nazajutrz Nicholasa Meyera, u nas kino Piotra Szulkina, Juliusza Machulskiego – zwiastowały społeczny niepokój i w końcu wielką przemianę polityczną świata, która doprowadziła do upadku muru berlińskiego i imperium zła (cokolwiek to słowo znaczyło dla Lucasa na początku). Filmy takie jak Obcy – ósmy pasażer Nostromo (Alien) i Łowca androidów Ridleya Scotta, Poszukiwacze zaginionej Arki Stevena Spielberga, Odmienne stany świadomości Kena Russella, Harry Angel Alana Parkera, Carrie Briana De Palmy, Lśnienie Stanleya Kubricka, kino komiksowe (zwłaszcza Batmany Tima Burtona, także Heavy Metal, Aira) były znakiem przemian estetycznych i filozoficznych, nawrotu uczuć religijnych – emocjonalnie przeprowadziły nas przez epokę. Naiwna, wręcz bezwstydna, lecz wpisana immanentnie w istotę gatunku, zapierająca dech w piersiach możliwość zaczynania wielu kwestii niejako od nowa (o czym mówi w tej książce profesor Jackiewicz, cytowany w szkicu Fantastyka i reszta świataJest to odwołanie do cytowanych w wymienionym szkicu tych słów profesora Jackiewicza z Mistrzów kina współczesnego dotyczących filmowej adaptacji Solaris Tarkowskiego: „[…] powieści Lema i film Tarkowskiego są etapami w procesie degradacji kultury elitarnej ku kulturze masowej”, ale też, że „[…] nowe, cóż że często jeszcze kwestionowane, wartości ów proces niesie. Właśnie zaczynanie wielu kwestii niejako od początku, co być może nie uchodziło literaturze, lub z trudem (jak na przykład w opowiadaniach fantastycznych Borgesa) a science [fiction], filmowi, komiksowi uchodzi” (przyp. Krzysztof Sokołowski).[2]) przyciągnęła do fantastyki mistrzów kina: Stanleya Kubricka 2001: Odyseja kosmiczna, Mechaniczna pomarańcza), Lindsaya Andersona (Szpital Brytania), Romana Polańskiego (Dziecko Rosemary, Lokator), Federica Felliniego (Miasto kobiet), bo pozwoliła składnie wyrazić nowe i niepokojące intuicje na temat natury ludzkiej. Doświadczenie fantastyki i odkrycie jej możliwości wyrazu dało też kinu mistrzów nowych, jak Terry Gilliam (Brazil, 12 Małp), oczywiście Scott, Spielberg, Lucas, ale też Jean-Jacques Annaud (Walka o ogień, Imię róży) czy Jean-Pierre Jeunet i Marc Caro (Delicatessen, Miasto zaginionych dzieci).

Podobnie było z polską fantastyką literacką; mówię tylko o ostatnim piętnastoleciu. Odmiana fantasy przyciągnęła wielki talent narracyjny i pastiszowy – Andrzeja Sapkowskiego, za co jej się wypłacił estetyczną rafinadą, postmodernistyczną grą literackimi mitami i wieloznacznym bohaterem, wiedźminem Geraltem, jakiego dotąd nie miała. Zmodyfikowana science fiction dała szansę na polityczno-socjalną analizę, skargę i duchowe poszukiwania – kiedyś Zajdlowi, Oramusowi, Edmundowi Wnuk-Lipińskiemu, Wiktorowi Żwikiewiczowi, Marcinowi Wolskiemu, a ostatnio Rafałowi A. Ziemkiewiczowi. Dzięki gatunkowi wreszcie mogły rozbłysnąć gwiazdy autorów przekraczających granice racjonalnego widzenia świata – kiedyś Marka Baranieckiego, Marka S. Huberatha, Macieja Żerdzińskiego, a ostatnio Jacka Dukaja.

Fantastyka, jaką oglądamy ostatnio, jest literaturą zajętą teraźniejszością raczej niż przyszłością, co nie musi odbierać jej walorów prognozyjnych, bo przecież każda przyszłość zawsze zaczyna się w teraźniejszości. Dlatego, choć cieszą, to przecież nie dziwią mnie prorocze trafienia polskich fantastów, jak to, powiedzmy, że Agent Dołu Wolskiego antycypował w naszym kraju kwestię satanizmu i sekt. Że bohater Pacykarza („Nowa Fantastyka” 3/1994), wymyślony przez Lewandowskiego autor morderczych happeningów-wybuchów, szalał po Warszawie jeszcze przed krakowskim Gumisiem, a Noteka 2015 („Nowa Fantastyka” 4/1995) została napisana i wydrukowana przed tak zwaną sprawą Oleksego. Co dalej? – socjopolityczne rozpoznania Szosy na Zaleszczyki (1990) Ziemkiewicza zostały zapisane, zanim zadziwił nas i zasmucił fenomen Stana Tymińskiego; dzieło Zajdla i większości fantastów socjologicznych powstało przed pierwszą Solidarnością, a Piotr Górski popełnił Hordę („Nowa Fantastyka” 11/1992), nim w Polsce zrobiło się głośno, że nastolatki mordują.

Oczywiście w fantastyce nie chodzi tylko, i nie przede wszystkim, o celną prognozę. Ta jest jakby zadana dobrej prozie – z natury ludzkiej wynika powtarzalność pewnych przygód i grzechów. Ważne są kwestie estetyczne, bardzo ważne – aksjologiczne. Oto pytania – jak gatunek stawi czoło wyzwaniom moralnym? Jak zachowają się autorzy najmłodsi, ci z piątej generacji polskich fantastów, których najwięcej teraz, w ostatniej dekadzie, na łamach „Nowej Fantastyki” i innych pism. Historia jest wspólna, ale odpowiedzi jednostkowe, tony – indywidualne, etos – sprawą stale ponawianego wyboru. Kiedy startowały niepokojące i fascynujące lata dziewięćdziesiąte, kiedy po krótkim okresie euforii zaczęły się schody, jeden z młodych autorów (teraz mogę już powiedzieć, że to Jacek Sobota) pytał mnie w liście, cóż właściwie znaczy ta „piąta generacja autorów”, bowiem termin rysował mu się wówczas dość mgławicowo. Próbowałem wyjaśnić problem Jackowi, i samemu sobie, we wstępniaku do „Nowej Fantastyki” z grudnia 1992 roku:

Trudno określić coś, co dopiero się kluje, opowiem o warunkach brzegowych (jest taki termin w fizyce i matematyce). Otóż piąta generacja – autorzy urodzeni po 1970 roku – wchodzi świadomie na scenę w momencie zakończenia procesu artystycznego i ideowego wyzwalania się polskiej fantastyki. Będzie to pierwsze od dziesięcioleci pokolenie bardzo podzielone artystycznie i politycznie. Na jego oczach skończył się dwubiegunowy układ świata, zdefiniowanie przeciwnika przestało być proste, a emocje zbiorowe nie są już tożsame ze słusznym wyborem moralnym. Chłopcy z „piątki” nie muszą już być antyrosyjscy, a mogą – antyamerykańscy. Będzie to (jest) pokolenie pozbawione autorytetów oraz poczucia powinności czy zadłużenia. Na Zajdla np. patrzy jak na pisarza historycznego, a w kinie wybucha śmiechem, gdy na ekranie pojawi się ksiądz (moje pokolenie rechotało na widok milicjanta). Jest to pokolenie wystawione na wielką pokusę cynizmu – poprzednim generacjom rodzice mówili, że dzień bez dobrego uczynku jest zmarnowany, tej powiedziano na starcie, że kto chce zająć godziwą pozycję, ten tak czy owak pierwszy milion musi ukraść. Indywidualne wybory przedstawicieli piątej generacji – na tak lub na nie – nabiorą więc większej wagi, będą mniej stadne, ale wielka też będzie pokusa, by patrzeć na świat, na historię w kategoriach ponurego chaosu. Generacjom poprzednim, mam wrażenie, codzienność dostarcza do dziś, mimo rozczarowań, nieustannych radości – mają przed oczyma cmentarzysko ostrych do niedawna zakazów, przekłamań, łajdackich tabu, rozkoszują się więc wolnością i możliwością publicznego mówienia prawdy. Przedstawiciele „piątki” widzą jedynie wściekłość i wrzask, a prawda pozostaje dla nich pojęciem nieokreślonym. Wszystko to będzie miało konsekwencje literackie – dla wstępującego pokolenia największe, bo ono właściwie nie pamięta innej rzeczywistości – a jakie konkretnie, zobaczymy.

(Czerwiec 1997Źródło przedruku: Maciej Parowski, Generacje, czyli fantastyka na tle, w: Maciej Parowski, Małpy Pana Boga. Słowa, NCK, Warszawa 2011 s. 72.[3])

Jeśli kopiujesz fragment, wklej poniższy tekst:
Źródło tekstu: Maciej Parowski, Generacje, czyli fantastyka na tle, „Nowy Napis Co Tydzień”, 2022, nr 133

Przypisy

  1. Ten i dalsze cytaty, chyba że zaznaczono inaczej, pochodzą z omawianej książki.
  2. W nawiasach okrągłych podaję tytuł eseju, z którego pochodzi cytat.
  3. J 12, 8.
  4. J. Ugniewska, Literatura – pasja i udręka [w:] G. Manganelli, Literatura jako kłamstwo, tłum. i posłowie J. Ugniewska, Warszawa 2021, s. 231.
  5. Tamże.
  6. Pierwszy zbiór tekstów tego pisarza wydany po polsku, nakładem PIW, w 2016 r.
  7. G. Manganelli, Centuria. Sto krótkich powieści rzek, tłum. i posłowie H. Kralowa, Warszawa 2016, s. 7.
  8. „Przedstawiam tę powieść jako uczciwą, zdrową książkę, niezbędną dla nas dzisiaj”. D.H. Lawrence, A Propos of ‘Lady Chatterley's Lover’ [w:] tegoż, Lady Chatterley’s Lover, wstęp B. Morrison, Londyn 2011, s, 4. Tłumaczenie własne.
  9. V. Nabokov, Pnin, tłum. A. Kołyszko, posłowie L. Engelking, Warszawa 2015, s. 25.
  10. A. Zawada, Pracownia literacka, Wrocław 2021. Wszystkie cytaty według tego wydania.
  11. Tenże, Oset, pokrzywa. Szkice o literaturze, Wrocław 2011, s. 292.
  12. J-F. Revel, O Marcelu Prouście, tłum. G. Majcher, Warszawa 2021, s. 15.
  13. A. Gleń, Pokruszone i scalone. Uwagi o krytyce poezji Andrzeja Zawady [w:] tegoż, (Nie)zupełnie prywatnie. Studia i szkice o literaturze współczesnej, Kraków 2021, s. 46.
  14. Zwłaszcza potem zrobiło się burzliwie, interesująco i serio. W którymś z tomów Lapidariów wydanych przez Czytelnika w połowie lat dziewięćdziesiątych Ryszard Kapuściński zauważa, iż czas i historia przyspieszyły i doświadczają nas na przeróżne sposoby tak intensywnie, że nie mogą znaleźć wspólnego języka ludzie różniący się wiekiem o parę lat zaledwie. Szydercy z czwartej generacji prorokujący, że Parowski przed śmiercią zdąży wylansować kilkanaście pokoleń, byli bliżsi prawdy, niż im się zrazu zdawało.
  15. Jest to odwołanie do cytowanych w wymienionym szkicu tych słów profesora Jackiewicza z Mistrzów kina współczesnego dotyczących filmowej adaptacji Solaris Tarkowskiego: „[…] powieści Lema i film Tarkowskiego są etapami w procesie degradacji kultury elitarnej ku kulturze masowej”, ale też, że „[…] nowe, cóż że często jeszcze kwestionowane, wartości ów proces niesie. Właśnie zaczynanie wielu kwestii niejako od początku, co być może nie uchodziło literaturze, lub z trudem (jak na przykład w opowiadaniach fantastycznych Borgesa) a science [fiction], filmowi, komiksowi uchodzi” (przyp. Krzysztof Sokołowski).
  16. Źródło przedruku: Maciej Parowski, Generacje, czyli fantastyka na tle, w: Maciej Parowski, Małpy Pana Boga. Słowa, NCK, Warszawa 2011 s. 72.

Powiązane artykuły

Loading...